Perun to słowiański bóg gromowładny, czczony jak władca piorunów i burz. Posąg wyrzeźbiono z dębu rosnącego samotnie na polu, w który kiedyś strzeliła błyskawica. Z tego właśnie powodu to miejsce jest znane ze swoich leczniczych właściwości - wszak wszystko, co dotknęła moc Peruna niesie uzdrowienie. Warto tu być szczególnie w czasie burzy. Nie sposób powiedzieć, to aura kapliczki czy po prostu błyskawice rozświetlające horyzont nad złotymi polami - jest tu niezwykle urokliwie. No wiadomo, że piorun nigdy nie uderza drugi raz w to samo miejsce.
Chciał sobie tylko zagrać z kumplem w gargulki, a dlaczego, kiedy szukali na to odpowiedniego miejsca, zostali pogonieni przez Pana Eugeniusza, a następnie, jak spierniczali przez pole kukurydzy, docisnęli ich Jędrek i jego pies, psidwak, charjuk, czy nie wiedział jaka inna bestia, to było już dla Ceda niezrozumiałe. Nie miał takiej kondycji, jak Trevor, nawet po pełni, dlatego zgiął się wpół i oparł ręce na nadkolanach krzywiąc się, na nieprzyjemne kłucie w brzuchu. Kolka. Pięknie. Dalej, ten dzień wydawał się mimo wszystko w porządku. Podniosłwszy wzrok na chłopaka, zdał sobie sprawę, że mimo tego, że ten wieczór wydawał się dziwnie szalony, to wolał setki takich niż ostatnie ciężkie chmury, jakie nad nimi wisiały. — Masz to? — pytał o alkohol, bo on doniósł plansze do gargulków w całości. Nie był do końca pewien, gdzie się teraz znajdowali, ale rozejrzał się po okolicznych terenach. Słońce jeszcze widniało nad ich głowami, ale wiedział, że niedługo może się to zmienić, dlatego nie wybrzydzał w wybranym terenie. Dostrzegł wielki, drewniany słup i właśnie tam się skierował. Zielone tęczówki na dłużej objęły jednak rzeźbę, która sprawiała wrażenie bóstwa, a on nie był pewien, bóstwa czego – płodności, wojny? Nie wiedział, która opcja byłaby gorsza, ale nie mieli czasu na zmianę miejscówki, dlatego zrzucił z siebie bluzę i usiadł na glebie, w cieniu słupa, rozkładając się z gargulkami. Siedząc po turecku, w oczekiwaniu wpatrywał się teraz w krukona, niezgrabnie przeczesując co chwila włosy, jeszcze nieoswojony z ich długością. Trwały obecnie w tym bardzo frustrującym stanie, w którym wpadały do oczu, ale jeszcze nie dało ich się w żaden sposób zaczesać na stałe, ani związać, więc wyrobił sobie odruch wiecznego poprawiania ich. Tylko raz na pół roku udawało mu się namówić Trevora na wspólną grę, więc było coś natarczywego w spojrzeniu Ceda, ale to była łagodna natarczywość, zieleń jego oczu nie potrafiła obejmować agresywnej nachalności. W gruncie rzeczy wyglądał jak dzieciak, czekający na lizaka, lub szczeniak domagający się pogłaskania, niż ktoś, kto właśnie wyzywał przyjaciela na pojedynek gargulkowy. — Holly chce nas zaciągnąć na jakieś miotły. Może jej to jakoś wybijesz z głowy? – zagadał, ale tak naprawdę nie był pewien, czy nie wzbudzi krukońskiej ciekawości. Jakie miotły? Kiedy? Gdzie? Może to nie była dobra taktyka mu o tym wspominać.
Teoretycznie nie powinien ruszać się z łóżka przez dwa następne dni ale jak wiadomo, lato, piękne zapachy, słońce, śmiechy wabiły. Nie słuchał więc zaleceń pani Finch i pomimo obolałości całego ciała, wszystkich mięśni, stawów i głowy - dał się wyciągnąć Cedowi w plener. Nie był nawet pewien jak to się stało, że był to pomysł Puchona, a nie tak jak zazwyczaj, na odwrót. Nie musiał go długo namawiać skoro obiecał, że odpoczynek zostanie przeniesiony po prostu w przyjemniejsze miejsce. Z początku pytał czy ma na myśli plażę pełną dziewczyn w strojach kąpielowych ale sądząc po spojrzeniu Ceda, nie to im wymyślił. Cóż, uciekali przed Eugeniuszem, potem Mietkiem albo jakimś Czesiem więc przez chwilę więc zdecydowanie nie zbliżali się do plaży. - Dlaczego my w ogóle zwiewamy? - zapytał gdy wyhamował daleko poza polami kukurydzy. Nie miał wielkiej zadyszki ale lekko zatoczył się gdy źle postawił stopę. Policzki miał blade, oczy podkrążone i przekrwione, barki lekko przyciśnięte w stronę ziemi... ale ogólnie spojrzenie trzeźwe i spragnione czegoś orzeźwiającego. Poklepał czule plecak, który niósł na barkach. - Mam chody u pani Bożenki. Same polskie marki, ale nie są jakoś wysoko procentowe. Nie wiem co do mnie mówiła ale wnioskuję, że nie namawia nas do pijaństwa. Ech, czemu smali do mnie cholewy jakaś polska babulka a nie na przykład Jagienka? Na Merlina, chłopie, wiesz jaka ona jest seksowna, nawet gdy smaruje cię cuchnącą maścią? - ostrożnie odstawił plecak na trawę i podszedł do dziwnego posągu. Oczywiście musiał go zmacać aby sprawdzić czy jest zrobiony z suchego drewna, zabezpieczonego jakimś zaklęciem, może eliksirem? Nie miał pojęcia kim jest jegomość ale w dotyku wydawał się... elektryzujący. - Gdyby pani Finch nie dopadła mnie dziś rano to pewnie poszedłbym do Jagienki po jakiś antywilkołaczy masaż czy coś. Trochę mi tego brakuje odkąd zerwałem z ex. - celowo nawijał o czymś przyjemnym, z czego mógłby się pośmiać, pomarzyć. Nie spoglądał na Ceda zbyt często ale też nie unikał jego wzroku. Dało się wyczuć w nim odrobinę dystansu, który kamuflował regularnie przywoływanym uśmiechem. Usiadł na trawie i oparł plecy o posąg. Zrzucił ze stóp buciory, a z klatki piersiowej koszulkę. Głośno odsunął suwak plecaka i wyciągnął sześciopak polskiego piwa przedstawiającego żubra. Nie zabrakło też czipsów ziemniaczanych - ale takich pieczonych przez panią Bożenkę - i góry ciastek, co było nieodłącznym elementem powilkołaczej rekonwalescencji. - Sprecyzuj o co jej chodzi. Chce nas wlec przywiązanych do miotły, wysłać miotłami na drzewo, ścigać się, zdzielać przez łeb? Wiesz ile jest zastosowań zwykłej miotły, zwłaszcza jeśli jest w rękach Holly? - zaśmiał się i popatrzył na wyciągane gargulki. Gra była dosyć... nudna jak na jego preferencje ale też adekwatna do aktualnego stanu fizycznego Collinsa. Chętnie odpocznie przy czymś spokojnym byleby zapomnieć o bardzo stresującej i bolesnej przemianie zeszłej nocy. W każdym jego geście widać było pewną ociężałość i spowolnienie, co było klasycznym powikłaniem. Sięgnął po paczkę ciastek i ochoczo poczęstował się dużą ilością cukru, za którym tak tęsknił.
Gargulki rozszerzone Ilość zbitych gargulków: 0 Zestaw: kamienny Efekt: brak
To było dobre pytanie. Ced nie miał pojęcia, dlaczego uciekali, ktoś ich gonił, więc naturalnym zdawało się uciekać, mimo, że teraz, kiedy patrzył na Trevora, zaczynał dostrzegać swój i jego błąd decyzyjny. Nie dało się ukryć ani bladości jego skóry, ani tego, że chłopak nie był w swojej szczytowej formie, co z kolei wywołało w Cedzie nagły wyrzut do samego siebie, że chociaż działo się tak co pełnię, zdarzało się, że zapominał, że powinien go oszczędzać bezpośrednio poniej, ale potem przypominał sobie, że sam Trevor przecież nie lubił się oszczędzać, więc jego odpowiedź, na pytanie krukona zdawała się intencjonalna i może nawet trochę uszczypliwa, ale tylko odrobinkę, bo towarzyszyło jej też lekkie drgnienie warg. — Dbamy o twoją formę. Spojrzał wymownie na jego ramiona i chciałby móc powiedzieć, że nie widział tego lekkiego dociążenia do ziemi i braku lekkości jego ruchów, czy faktu, jak chłopak zatoczył się lekko łapiąc równowagę, ale Ced widział wszystko. Obserwował nie tylko Holly, równą uwagę mógł się cieszyć Trevor i chociaż nie obejmował jego ciała wzrokiem z tymi samymi podprogowymi myślami w głowie, to patrzenie na krukona w niczym nie odstępowało wnikliwości, z jaką patrzył na ich przyjaciółkę. To zapewne Ced byłby pierwszą osobą, która dostrzegłaby nawet zmianę ścięcia fryzury, czy nowe mięśnie, nawet te pod materiałem odzieży. Co nie znaczy, że podzieliłby się tą myślą głośno. Tak jak Trevor nie powinien się z pewnymi swoimi pomysłami dzielić. Ced wpatrywał się w niego z dołu, słuchając historii o Jagience z mieszanką zainteresowania i… cóż, onieśmielenia tematem. Nie mógł się wymienić doświadczeniami więc wzruszył ramionami. — I guess — przyznał — ma czym oddychać. To nie tak, że zwrócił uwagę na jej biust, tylko po prostu nie zwrócił uwagi w ogóle, Jagienka wydawała się zbyt dojrzała i zbyt doświadczona jak na jego gust, dlatego jego atencja przebiegła po niej bardzo pobieżnie, mimo wyraźnego, wilego wdzięku, którym ściągała uwagę nieszczęśników. Dorastając jednak z Holly, nauczył się oddzielać te płytkie popędy od prawdziwego zainteresowania, a i w chacie nie spędził tyle czasu co Trevor, żeby być poddany na jej wdzięki przez dłuższy czas. — Mogę ci zrobić masaż – parsknął – Tylko zostaw ty Jagienkę w spokoju. Nie tacy pewnie jak ty już z nią próbowali. Nie wiedział czy to było tylko przeczucie, czy wpływ pełni, albo ich ostatniej rozmowy, ale Trevor wydawał się trochę wycofany. Nie całkiem, przecież żartowali ze sobą, zaczynali właśnie grę w gargulki, ale… nie wiedział, to było tylko przeczucie, że jest między nimi jakaś niezręczność. Zrzucił to na szalę pełni – tak było wygodniej, dla ich obu, lżej, a bardzo tęsknił do zwykłego picia z kumplem. I udawania znawcy w tematach, o których nie miał żadnego pojęcia, albo tylko takie, jakie zdobył czytając i oglądając magiczne obrazki. Bardzo magiczne czasem. — Wiesz… nie wydaje mi się, żeby chciała nas zbijać witkami… Nic nie mógł poradzić na to, że jego myśli same podążyły w tym kierunku, kiedy akurat Trevor wspominał o Jagience i masażu. Musiał wstrząsnąć lekko głową, wytrącając nieprzyzwoite myśli ze swojej głowy, zanim wrócił do tematu: — Jakieś wyścigi. Wcześniej umówiliśmy się przetestować banie, pamiętasz? Gargulki! Trevor robił pewnie wszystko, żeby go rozproszyć, ale Ced był bardzo wierny swoim celom i nie zapominał łatwo. Dalej spoglądał na niego z dołu w oczekiwaniu, poprawił swoją pozycję i chrząknął. — Trev… Zaczął pierwszy w oczekiwaniu na krukona, ale ruch chłopaka go rozproszył, bo nie zbił żadnego gargulka. Tknął tylko kamienną kulkę, która przywitała kolano Trevora.
1. Ilość: 2 na kości 2. Zestaw: kamienny 3.G (serafinit) – przez okres trwania gry wyrastają ci na plecach anielskie skrzydła. Zdobyte: 4 gargulki
- Żebym ja zaraz nie zadbał o twoją formę. - prychnął ale na ustach czaił się uśmiech. Nie byłby sobą gdyby teraz siedział i narzekał. Wszystko go bolało, czuł się taki sflaczały i miękki ale to nie był powód aby pokazać Cedowi, że dziś nie da rady. Skoro Puchon go wyciągał... to nie mógł odmówić. Rzadko się zdarzało aby to ten drugi inicjował coś, co mogłoby miło wypełnić słoneczny dzień. Jak przez mgłę pamiętał, że obiecał mu partyjkę gargulków. Nie miał zbyt dobrej pamięci do takich szczegółów ale wierzył na słowo. - Czy ja dobrze słyszę, że w końcu przyznajesz się, że gapiłeś się na czyjeś cycki? - uniósł brwi z nieukrywanym zaskoczeniem. Gdy byli sami to często poruszał temat pięknych dziewczyn, zwłaszcza odkąd został singlem. Musiał wyrzucić z siebie te męskie przemyślenia gdy mijała go niezwykle atrakcyjna dziewczyna. Był łasy na piękno, a z racji, że Holly była niejako zakazana to cieszył oczy innymi. - Sorry, Ced, ale nie jesteś seksowną Jagienką. Nie sądzę abyś dobrze wyglądał w bikini. - zaśmiał się ale jakoś tak... niepewnie? To już drugi lub trzeci żart z jego strony i zaczynał... zaczynał się czuć przy tym dosyć dziwnie. Zmrużył oczy i przez moment przyglądał się jego twarzy. Skoro nie miał dotychczas dziewczyny... nie pamiętał czy ten miałby się całować... - Ej, Ced, czy ty wolisz chłopaków? - zapytał prosto z mostu ale nie było na nim nawet krztyny rozbawienia czy kpiny. Znał go na tyle aby dać mu teraz kilka chwil na zebranie myśli więc wyciągnął ręce do piwa, rozerwał folię sześciopaku i otworzył dwie puszki. Podał mu Żubra i równocześnie z nim napił się łyka. Nie był przyzwyczajony do tego smaku ale lepsze to niż nic. - Ta, ta, coś tam pamiętam. - pochylił się, odejmując Cedowi swojego wyczekującego spojrzenia i zajął się gargulkami. Dosyć gładko przyjął pomysł ścigania się na miotłach choć miał nadzieję, że nie nastąpi to dzisiaj. Szczerze wątpił czy utrzymałby się w powietrzu skoro przy każdym ruchu bolały go kości. - Cela to ty nie masz, chłopie. - ale nie było opcji aby miał odpuścić chłopakowi obowiązku odpowiedzi. Trevor może nie należał do wybitnych uczniów Ravenclawu, być może nie był domyślny ale nie był idiotą. Powtarzał to od zawsze. Potrafił dodawać dwa do dwóch, a z racji, że absolutnie nie hamował swojego języka przy Puchonie to pytał bez owijania w bawełnę. Uśmiechnął się gdy jego gargulki zbiły aż cztery, z czego jeden opluł Ceda białą mazią. Akurat pił łyk piwa gdy zobaczył, że zza pleców chłopaka wyłaniają się anielskie skrzydła. Wybuchnął śmiechem ale z racji, że piwa nie zdążył przełknąć, opluł się i zaczął krztusić. Każdy złapany oddech był przeznaczany na śmiech.
Był takim samym facetem jak Trevor, jego myśli uciekały w podobne rejony co jemu, tylko rzadko kiedy się nimi z kimś dzielił. A zainteresowanie kobietami w jego przypadku przyszło znacznie później niż w przypadku Trevora. Nie spodziewał się jednak, że krukon będzie tak zdziwiony tym, że i on mógł udzielić jakiejś seksistowskiej uwagi, chociaż prawdę mówiąc, nieprzyzwyczajony do tego Ced wydawał się płoszyć równie skutecznie własnymi słowami, co opowiastkami Trevora o masażach, z jakich musiał zrezygnować wraz z rezygnacją ze swojej dziewczyny. Collins dalej nie opowiedział jak to się stało, że ze sobą zerwali, a puchon nie dopytywał o to w szczegółach, uznając, że jak będzie chciał, to sam mu to powie. Byli tak bardzo od siebie różni, a jednocześnie tak dobrze się ze sobą dogadywali. Jaki inny facet spokojnie patrzyłby, kiedy Trevor uderzał w jego męską dumę? Ale Ced nie wydawał się oburzony, ani w żaden sposób dotknięty jego zaskoczeniem. — Dlaczego cię to dziwi? Tak samo, jak ty mam oczy to patrzę. Pokręcił lekko głową, nie podejrzewając jeszcze, że to był wstęp do innego pytania. Szczególnie, że był on podzielony jagienkową dywersją. Faktycznie milczał po tym, jak w końcu padło to pytanie. Ale dlaczego ono? Dlaczego teraz? Dlaczego w ogóle? Czy dał mu powody je zadawać? Zażartował sobie raz czy dwa o Trevorze, ale w sumie… sam nie wiedział dlaczego. Ostatnio częściej myślał o tych sprawach, niekoniecznie Trevor miał z nimi jakiś związek, tylko sam fakt, że myśli Ceda ogólnie częściej podążały w tym kierunku. Raczej z niepewnością przyjął piwo od kumpla, nie wiedząc, czy ten się z niego nabija, czy pyta poważnie. Patrzył na niego w ciszy, ale krukon ani się nie zaśmiał, ani nie dał żadnego innego sygnału, że mógłby to być żart, więc Ced jedynie odchrząknął, przykładając chłodną puszkę piwa do karku, nie tyle skrępowany samym pytaniem, co swoją odpowiedzią na nie: — Całowałem się w tym roku z dwoma dziewczynami… i pół. Czy prawie pocałunek liczył się jako pół? — A ty? — odciął się, bo z tego, co jemu było wiadomo, to Trevor całował tylko jedną. Sam też nie wdawał się w szczegóły, ani nie chwalił się tym wcześniej, bo chyba nie było się czym chwalić, skoro skomplikował tym relacje z trzema dziewczynami, z czego obecnie rozmawiał stale i niezmiennie tylko z jedną. Skupił się na grze w gargulki, nie wiedząc kiedy chciał ugasić pragnienie i wypił juz pół puszki piwa, a następne pół w trakcie, kiedy Trevor nabijał się z wyrośniętych za jego plecami skrzydeł. Rzucił go pustą puszką. Miał już jeden żart w głowie, ale ugryzł się w język. Jeszcze Trevor pomyślałby znów, że miał mieszane preferencje, a chociaż Ced nigdy się nad tym nie zastanawiał, nie wydawało mu się, żeby podobał mu się w życiu jakiś chłopak. — Ale nie musimy być dla siebie konkurencją. Po prostu trzymajmy się z dala od kobiet, które się nam podobają. Nie o to chodziło, żeby nie byli dla siebie konkurencją… chodziło o niepewność Ceda i o to, jak onieśmielała go aura Trevora i pewność puchona, że gdyby zabiegali o jedną kobietę, łatwiej byłoby ustąpić mu miejsca, niż łudzić się, że miał szansę ze swoim przyjacielm. Ba, gdyby był kobietą sam by się w nim zakochał. — Skup się. Gdyby był w pełnej formie, gdyby magia wokół niego nie była tak kapryśna, miał szansę rozgromić Trevora przynajmniej w gargulkach, ale obecnie nawet w tym mu ustępował. To on nie był skupiony, właśnie niewiele brakowało, a zbiłby gargulki sam sobie...
Zbite gargulki: 3 Zestaw: zwykłe Efekt na trzy kolejki wprawia Trevora w stan wysokiego upojenia alkoholowego. Zdobyte gargulki: 3
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Łączne zbite gargulki Ceda: 9 Efekt z zestawu metalowego: I (ołów) – do końca gry czujesz się bardzo ciężki i przyciśnięty do ziemi, aż z trudnością się ruszasz.
- Bo nigdy mi o tym nie mówisz podczas gdy ja relacjonuje ci dużo rzeczy. - wytknął mu z uśmiechem. O ile nie zdradzał Cedowi pikantnych szczegółów ze swojego pożycia z byłą dziewczyną, tak wielokrotnie komentował to i tamto i ani razu nie przebierał w słowach. Przy nim mógł sobie pozwolić na bycie nawet grubiańskim bo przecież nie uwierzy, że w jego głowie nie pojawił się choć jeden bardzo nieprzyzwoity erotyczny scenariusz. Byli nastolatkami. Mogli. - Jak to pół? I z którymi dziewczynami? Imiona mi tutaj daj. Widzisz, jak nic mi nie zdradzasz to zaczynam cię podejrzewać, że może masz wszechstronne zainteresowania. To by dopiero było coś. - chyba by go to... ucieszyło? Ciężko jednoznacznie określić. Trevor należał do bardzo otwartych ludzi, niezwykle tolerancyjnych a uciechy fizyczne mógłby brać garściami bez zastanowienia. Nie był niewyżytym erotomanem ale gdy pełnia dawała w kość, gdy wszystko go bolało to seks wydawał się jedyną skuteczną metodą rozluźnienia. Skoro nie był już w żadnym związku to pozostało mu radzić sobie inaczej - chociażby poprzez grę w gargulki, kąpanie w bani, objadanie się ciastkami i picie piwa. Nie było to aż tak przyjemne jak relacje czysto fizyczne ale nie narzekał. Potrafił dużo wytrzymać. Ucieszyłby się wiedząc, że Puchon kieruje swe myśli w podobną stronę. To mogłoby mu pomóc gdyby udało mu się rozluźnić na tyle, by otworzyć się fizycznie przed jakąkolwiek dziewczyną. Albo chłopakiem. - Ja? - westchnął z dużym smutkiem w głosie. Jeśli Ced myślał, że wpędzi go w zakłopotanie lub zawstydzenie to musiał się bardziej postarać. - Niestety ale w tym roku to tylko to, co z byłą. Jakoś nie miałem do tego głowy przez wiele miesięcy. Dopiero teraz po pełni zaczęło mnie nosić. To frustrujące. - dlatego wypijał alkohol i zajmował się wszystkim byle nie leżeniem i rozmyślaniem. - Poza tym, hej, nie uwierzę póki nie zobaczę. Dopiero gdy pocałujesz jakąś dziewczynę na moich oczach to nie będę pytać czy podoba ci się jakiś chłopak. - och, teraz miał na twarzy bardzo wredny uśmiech. To była jego maleńka i ukryta zemsta za to, że Ced mu nie ufa. Skoro nie przyjaciele, to może pocałunki mu pomogą? To bardzo dobry rozpraszacz myśli a i spora dawka serotoniny zdecydowanie mu się przyda. Nie chwycił lecącej puszki, oberwał nią prosto w policzek. Parsknął śmiechem. - No nie wiem, Ced, dużo osób mi się podoba. Aktualnie mam oko na Imogen. - i z trudem skoncentrował się na gargulkach. Widząc trzy odpadające kulki zabuczał a gdy ciecz opluła mu twarz to znów zaczął się krztusić. Zaciągnął się takim mocnym zapachem alkoholowym, że zakręciło mu się w głowie. Momentalnie dostał wypieków na policzkach a oczy zaszkliły się nieczysto. Rzadko bywał w aż takim stanie... a nawet nie dopił resztki jednego piwa. - Mam sla ciebie, brachu, preżent. - oznajmił i trzykrotnie próbował złapać plecak lecz ten tak dwoił mu się i troił, że nie był w stanie chwycić nawet jego krańca. Rechotał pod nosem ze swojej niezdarności. Stęknął gdy kości sprzeciwiały się wysiłkowi ale udało mu się przyciągnąć do siebie plecak. - Ale jesztem pijany. - rechotał w głos i jednocześnie próbował odpiąć suwak w jednej z setek kieszonek plecaka. Nie było to łatwe bo suwak był mały i rozmazany. W końcu wyciągnął paczkę prezerwatyw i podał przyjacielowi - a raczej próbował bo wypadły prosto na jego kolana - z wielkim uśmiechem. - No szo? Pszyda ci się. Na chłopaka lub ziewczynę. Albo na oba... razem. - wyszczerzył zęby. Według zawartości plecaka miał i dla siebie jedną paczuszkę, a nie pamiętał kiedy je kupił. Miał pięciu starszych braci więc to wyjaśnia naturalną bezpośredniość Trevora. - Ano cobyś dzieci nie narobił, taki ty jurny. - nie potrafił przestać się śmiać. Dopiero spojrzenie Ceda przypomniało mu o gargulkach. Machnął różdżką w zupełnie przypadkową stronę i okazywało się, że miał wyjątkowego farta. Pięć kulek Ceda poleciało prosto w jego stronę, a jedna z nich znów go opluła. - No szo ptaszku, nie odlatujesz? - i wybuchnął salwą pijańskiego śmiechu. Nie myślał jasno, nie kontrolował języka. Wzrok miał błędny, policzki niezdrowo czerwone i wydawało się, że widzi trzech Cedów a nie jednego.
W gruncie rzeczy to nie dlatego, że nie chciał mu powiedzieć, tylko od pół roku dokładał naprawdę wielu starań, żeby nie rozmawiać wiele z przyjaciółmi. Mówiąc wprost – unikał ich, nie tylko tych trudnych tematów, ale też łatwych rozmów, bo nawet łatwe mogły doprowadzić do tych bardziej skomplikowanych. Może dlatego, że podświadomie wiedział, że prędzej czy później te rozmowy naprawdę skłonią go do faktycznej DYSKUSJI, i poruszania niewygodnych kwestii, jakie między innymi padły ostatnim razem? Bo nie mogli przez cały rok rozmawiać o pogodzie. Paradoksalnie, chociaż to z Trevorem miał silniejszą więź, to właśnie jego unikał bardziej. Dlatego, że ich rozmowy były bogatsze, ich rozmowy nie miały tabu, a on miał sekrety do ukrycia, a przecież nigdy wcześniej nie miał ich przed Trevorem. Zastanowił się więc nad kwestią pierwszego zarzutu, uznając, że może mu oddać tyle. Te historie, jakimi dzieliło się między chłopakami, a w jakich był przez ostatnie miesiące skąpy. Z kilku powodów tak naprawdę. — Nie wiedziałem, czy będziesz chciał słuchać po… wiesz… tej sytuacji z byłą. Ced wiedział, jak bardzo zaangażowany w swój związek był krukon, przekonał się o tym sam, bo jako jego najbliższy przyjaciel przechodził także etap zazdrości o jego związek, etap zazdrości o Trevora i kiedy już po tych kilku latach przywykł do jego partnerstwa, jego rozpad odczuwał chyba aż za dobrze. Przede wszystkim w zmianie zachowania kumpla, który zdawał się uciekać do nowych rutyn, żeby zapomnieć o starych, tych, które ujmowały bardzo dużą obecność jego byłej. Ale te rutyny się zmieniały, teraz dostrzegał nowy wzór. Wzór Trevora uganiającego się za każdą babą i był to Trevor, jakiego Ced jeszcze nie znał. Wpatrywał się w niego uważnie, jeszcze nieupity jednym tylko piwem, jeszcze spostrzegawczy, przewiercał go intensywnym spojrzeniem, jakby próbował się dowiedzieć, na ile to była prawda, a na ile sposób radzenia sobie z rozstaniem. A na ile po prostu szalejące nastoletnie hormony, których ofiarą sam Ced też ostatnimi czasy coraz częściej padał. Chociaż będąc zupełnie szczerym, nie do końca czuł się wtedy faktycznie “ofiarą”. — Na zimowym balu. Nie było cię, bo futerkowy problem. Futerkowy problem – kryptonim: linkantropia, brzmiał lepiej, niż wieczne, poważne zwracanie się do Trevora o pełni. Nie musiał mu przecież o niej przypominać, bo był pewien, że co miesiąc on sam bardzo dobrze był świadomy problemu. Przez te kilka lat zdążyli już jednak nadać rozmowom bardziej swobodnego charakteru, żeby nie za każdym razem wszczynać dramę, szczególnie, że Trevor wydawał się dość… pogodzony ze swoją dolą. Nie licząc ostatniego spotkania, w którym zdradził coś o torturze, co skłoniło Ceda do chwilowej ciszy i zadaniu jednego pytania. — Wiesz, że nie musisz być zawsze… ponadto? Jakbyś chciał pogadać, powyklinać, to powyklinam z Tobą. Na linkantropię, na zerwanie z dziewczyną, cokolwiek by chciał. Może Ced był hipokrytą, kiedy sam nie mówił o takich rzeczach z przyjacielem, ale przecież różnili się tak bardzo od siebie. Trevor chciał rozwiazywać konlflikty od razu, a Ced potrzebował czasu, żeby sam zastanowić się nad tym, jak się z czym czuje. Znali się tyle lat… ale ostatnio zastanawiał się, czy Trevor o tym wiedział. — Jesteś jedyną osobą, z którą naprawdę ROZMAWIAM, wiesz? – upewnił się. Nie był może tak precyzyjny w swoich oczekiwaniach, jak Trevor, może nie potrafił używać takich samych pięknych słów, zarysowywać problemów, może nie był tak bezpośredni, tak “wyraźny”. Może potrzebował więcej czasu żeby ułożyć sobie wszystko w głowie. Teraz na przykład poruszał się niespokojnie, czując jak skrzydła na plecach zaczynają go swędzieć, jakby były kontynuacją jego pleców, co wydawało się całkiem śmieszne, bo jeszcze przed chwilą ich nie miał. Te nieznacznie poruszenie wynikało z tego, że właśnie porządkował swoje myśli, zanim podzielił się nimi z Trevorem: — Znasz je, ale to trochę skomplikowane. Nie wiem, dżentelmen nie powinien mówić, nie? Tak naprawdę nie o bycie dżentelmenem chodziło, a o poczucie wstydu. Ced nie czuł, że tak naprawdę było czym się chwalić. Wszystkie te pocałunki wynikały z… błędu. W każdym z tamtych momentów nie czuł jakby to był błąd, ale im dłużej nad tym myślał, to nie był pewien, czy one powinny się kiedyś powtórzyć. Wstrząsnął ramionami, w końcu drapiąc się na złączeniu skrzydeł z ciałem. — Nie oceniaj… – nie miał na myśli, że ma nie oceniać wyboru kobiet, tylko nie oceniać w ogóle niczego, bo sytuacje były na tyle skomplikowane, że sam nie chciał o nich za wiele mówić, ani o dziewczynach. Bo mówienie o kimś, z kim było się na tak wrażliwej ścieżce, nieco różniło się od tego, jak Trevor opowiadał o swojej kobiecie. Nie był pewien czy dziewczyny życzyłyby sobie, żeby z kimś obgadywał sytuacje między nimi. Naprawdę miał mu powiedzieć, w duchu tego, że miał wrażenie, że i tak zbyt wiele przed nim ukrywał, ale Trevor zaczął się z niego nabijać, a Ced daleki był do śmiechu. Dokładnie pamiętał rozżalenie w oczach Veronici na balu, jej zniesmaczenie, a potem zawód w pokoju wspólnym. Pamiętał też dystans Darby, a nawet czuł go na sobie dalej teraz, bo już w wakacje go unikała. — Nie muszę ci niczego udowadniać, szczególnie, kiedy jesteś pijany. Nie było w tym wyrzutu, bo akurat na to krukon nie miał wpływu. Ced nie widział, żeby wypił więcej od niego, więc podejrzewał, że trafił na te gargulki. Tym bardziej musieli przełożyć tą rozmowę na później. Odpowiedział na jego pytanie w myślach. Darby, Veronica prawie… Holly. Prawie Veronica czy prawie Holly? Specjalnie użyłby takiej formuły, czy zrobiłby to zupełnie nieintencjonalnie? Na pewno ściszyłby głos niemal do szeptu i nawet jeśli nie musiał, na samo wyobrażenie zachciało mu się pić i gra wydała się też bardziej interesująca, a prezerwatywy nawet nie wywarły na nim aż tak dużego wrażenia, jak powinny. Chwycił je w palce, nie od razu wiedząc co trzyma, ale jak obrócił pudełeczko w palcach, wyraźnie widać było, że zapija swoje odkrycie i świadomość kolejnymi łykami piwa. Mimo skrępowania, obracał pudełeczko prezerwatyw w palcach, dodając z dziwnym może nawet ukąszeniem: — Opowiem ci następnym razem, jak wytrzeźwiejesz i przestaniesz we mnie ciskać gumkami. Mógł udawać złość, ale tak naprawdę, to nie był pewien czy Trevor nie robił mu przysługi. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby sam miał je kupić, jeszcze nigdy tego nie robił. Dlatego, mimo, że się go czepiał, w ciszy schował pudełeczko do kieszeni, nic już więcej na ten temat nie mówiąc. — Jesteś niemożliwy. Pokręcił lekko głową, bo trzeźwy Trevor to było wyzwanie, a pijany przechodził ludzkie pojęcie. I wilkołacze też. Zemścił się na nim w gargulkach, chociaż słaba to była zemsta, kiedy nie mógł zobaczyć jego miny, bo nagle, Trevor opluty szlachetnym płynem, zniknął mu z pola widzenia. Nawet los stroił sobie z Ceda żarty, trudno mu było uznać zwycięstwo i dwie wygrane kolejki, kiedy nie mógł nimi cieszyć oka. Nie był nawet pewien działania gargulków, bo jedna kolejka za drugą, zbijał gargulki, jakby grał sam ze sobą. Oparł się więc na łokciu o swoje uda, w lekkim znużeniu, dociążony zresztą działaniem gry, przez co potrzebował podeprzeć brodę, mając wrażenie, że bez tego padnie dognieciony do ziemi. Wtedy jego oczom ukazał się Trevor, lewitujący na ziemi. Nawet w tych zielonych oczach wypisana była teraz ciekawość i… rozbawienie. Chociaż to za moment ustąpiło stabilnej masce. Mimo to, spytał: — I kto tu próbuje wyfrunąć z gniazdka, orzełku? Nawiązał do oczywistego herbu krukonów.
Zbite gargulki: nie chce mi się liczyć, ale Ced wygrał
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Tak rzadko grał w gargulki, że zapomniał jakie potrafiły być upierdliwe. Okej, chciał się napić polskiego piwa ale nie planował doprowadzać się do tak drastycznego stanu upojenia alkoholowego jak uczyniła to gierka. Na całe szczęście był to efekt magiczny, a nie prawdziwy więc tyle dobrego, że nie będzie cierpiał kaca. - Zamknąłem ex w specjalnej szufladce w głowie, na saaamym dnie gdzie jest już dużo kurzu, pajęczyny i akromantul więc na luzie możemy gadać o tym jak całowałeś się z dziewczynami i mi nie powiedziałeś, zdrajco ty. - mówił to jednym tonem i w każdym słowie, nawet tym końcowym, pobrzmiewało rozbawienie. Mimo wszystko w oczach - gdy był jeszcze trzeźwy - mógł dostrzec wdzięczność, której nie wyraził słowami. Doceniał przemilczenie tego faktu choć w oficjalnie będzie się o to czepiać. Obaj dobrze wiedzieli, że to tylko zakamuflowanie trudnego tematu. O ile zazwyczaj od razu rozkładał takowe na części pierwsze, tak ten konkretny tyczył się jego relacji z byłą dziewczyną i nie czuł póki co chęci wprowadzać przyjaciół w meandry związku, który skończył się nagle i bez zapowiedzi. Przyjął do świadomości wyjaśnienie bo było logiczne i naturalne - zimowy bal, który pominął czy tego chciał czy nie. Nie miał alergii na słowo "likantropia" ale doceniał i te zmiękczenie nazewnictwa, które kojarzyło mu się tylko i wyłącznie z bólem. Przeciągnął ramiona nad głową i mimowolnie skrzywił się jakby miał bardzo paskudne zakwasy. Popatrzył na Ceda z... dystansem, gdy ten zaoferował pogadanie o trudnych tematach. Hipokryta! - Może kiedyś. - zbył zwięźle jego ofertę bo jednak miał mu za złe brak zaufania i notoryczne odpychanie. Nie mówił nie ale też nie mówił tak. Lepiej będzie jeśli zajmą się gargulkami, które mu obiecał. Na gołą klatę (dosłownie) przyjmował efekty i nabijał się z tych, na które był narażony Ced. Wypełniał całego siebie śmiechem byleby zapomnieć o tym jak bardzo bolało, boli i będzie boleć niedola, o której bał się drobiazgowo opowiadać. Nie bez przyczyny zabronił im kiedykolwiek być przy nim, gdy przeobraża się w bestię. To mogłoby złamać im serca, a akurat ich serca bardzo kochał. - Nie wieeeem bo mi nie mówisz. - doczepiał się szczegółów bo czasami taki był i mógł tym denerwować rozmówcę. Odpowiadał jednak tak półgębkiem bo wracał spojrzeniem do kryształowych kuleczek. Pijaństwo zbierało swoje żniwo choć trzeba przyznać, że nie był ani obleśny ani żałośnie smutny. Zachowywał się nadzwyczaj wesoło na tyle, że z kącików jego oczu płynęły łzy... ale czy aby radości? Czy to nie wewnętrzny krzyk "jestem zmęczony, chcę zapomnieć?". - No chyba wesz jak ich uszywać? - uniósł brwi i patrzył na niego z ledwo otwartymi oczami bo co rusz rozpraszał się uciekającą kryształową kuleczką, szelestem zerwanej folii czy niezmienną mimiką Ceda. - Mam ci zademen...dementer... POKAZAĆ? - zapytał zbyt głośno i przy tym gestykulował niczym naćpany Włoch. Nie zrobił jednak nic w kierunku demonstracji używania prezerwatyw - może na szczęście? - bo opluła go fioletowa ciecz, przez którą stał się niewidzialny, czego oczywiście nie zauważył. Chwilę później przy jego rękach wybuchła kulka o złotej zawartości, co nie przeszkodziło mu w sięgnięciu po ciastko. Ledwie je dotknął to zmieniły się w złoto leprokronusów. To samo stało się z czipsami i piwem co komentował nietrzeźwym "ej, to nie fair". Całkowicie przeoczył te wszystkie kolejki, którymi Ced wyciągnął się na prowadzenie a ostatecznie do wygranej. Nawet nie reagował, gdy kolejna kulka czymś go opluła. Położył się w powietrzu, lewitując zgrabnie metr nad trawnikiem i próbował ugryźć złotą monetę, która dotychczas była ciastkiem. Nie minęły dwie minuty a odzyskał trzeźwość umysłu, stracił kolor na policzkach a myśli oczyściły się na tyle, aby pamiętać, że był magicznie upojony. Gdy Ced wygrał, magia przestała działać w wyniku czego lewitujący przeciwnik rąbnął niezgrabnie tyłkiem na ziemię. - Auć, moja kość ogonowa. Oszukiwałeś. Tylko dwa razy rzucałem kulkami. - oburzył się a minę miał bardziej zmęczoną niż gdy tutaj przyszli. Podrapał się po mostku i rozejrzał sennie po okolicy, dostrzegając górę złota, która była kiedyś ich przekąskami. - Nie no, sztos. Nie miałem szans. - szturchnął go lekko pięścią w ramię na znak, że godnie przyjmuje porażkę. - Dobra, szczerze? - popatrzył na niego ciemnym spojrzeniem i uniósł lekko brwi. - Wszystko mnie boli, nawet gdy mrugam oczami i klata jak oddycham. Chodźmy do tej balii. I tak zmieniłem wszystko w złoto leprokonusów to nawet się nie najemy. - ale nie podniósł się bo czekał aż Ced najpierw wstanie. Posłał mu wyczekujące spojrzenie i dopiero kiedy ten wyciągnął do niego rękę to podciągnął się ociężale z jego pomocą. Zdradził się też tym jak bardzo wszystko go boli. - Powiem Holly, że dalej trzeba na ciebie uważać bo coś za często wygrywasz.
— Zawsze mówię, kiedy już sobie wszystko poukładam – zaprotestował, ale nie kontynuował tej rozmowy, póki jeszcze na twarzy Trevora odbijały się efekty picia. Kiedy te trwały, mówił rzeczy, których pewnie nie powiedziałby na trzeźwo i nauka korzystania z prezerwatyw była chyba właśnie jedną z nich, która na szczęście nie doszła do skutku. Przeczekał ten moment pijaństwa cierpliwie, czekając aż wróci jego Trevor. Rozsądny – no, w pewnych granicach – krukon, jednocześnie sam ciekaw czy później jeszcze wrócą do tej rozmowy, bo wygodnie byłoby nie wracać i Ced szybko nie poruszałby jej ponownie, a na pewno nie przed spotkaniem z Holly, bo jeszcze wejdą na grząski grunt, którego sam jeszcze nie znał i poruszą wątki, które mogłyby poczekać jeszcze chociaż do jutra. A najlepiej do końca świata – dopóki nie będzie wiedział, na czym stoi z gryfonką i co dokładnie ma powiedzieć Trevorowi, o ile było w ogóle o czym mówić. — Skąd wiedziałeś, że chcesz umawiać się z X*? Pytał dla kolegi. — Jak przeprasza się kobiety, za coś co się zrobiło, kiedy “przepraszam” nie działa? Ten kolega miał bardzo dużo pytań. — Czy jest sens, jeśli ten ktoś nie jest pewien, czy chce się dalej kolegować? I ostatnie pytanie z serii “dla kolegi”. — Jak blisko jesteś z Veronicą? Teraz zaczął się nad tym zastanawiać, jak wspomniał o balu i przypomniał sobie, że przecież Veronica i Trevor przynależeli do jednego domu. Czy wiedział, że na balu była razem z nim? Nie, nie mógł wiedzieć. Ced przecież też nie wiedział, że się tam spotkają. Pozbierał się z ziemi powoli, wyciągając ręce do Trevora i pomógł mu wstać, nawet Trevor nie musiał wyciągać do niego rąk, sam chciał go podźwignąć, kiedy powiedział, że wszystko go boli, chociaż zawahał się na krótki moment: — Ale mnie nie zamienisz w złoto? Kłamał przed sobą. Miał jeszcze jedno pytanie: — Podoba ci się Holly, prawda? Nie był ślepy, ale miał wrażenie, że Trevor tak. Nie pozwolił, żeby chociaż w jednym z tych pytań można było dosłyszeć napięcie. Nad ostatnim pytaniem długo się zastanawiał, ale potrzebował znać odpowiedź. Dla siebie. Dla niego. Dla Holly. I chyba po to, żeby móc odpuścić... nawet jeśli odpuszczać nie chciał. Chciał coś jeszcze powiedzieć, otwierał usta, żeby to zrobić, ale wycofał się w ostatnim momencie. Westchnął, dopijając piwo, którego Trevor jeszcze nie zdążył zamienić.
*X – tu kiedyś będzie prawdziwie istniejące imię xD
Przeminęła mu ochota na jakikolwiek alkohol. Wystarczyło aby gargulki upoiły go w sposób magiczny i to bez zużywania zapasów pani Bożenki. Miło było odzyskać jasność umysłu. Opanowanie myśli było jednak dosyć komfortowe. Doskonale zdawał sobie sprawę, że proponował przyjacielowi demonstrację używania prezerwatyw. Co bardziej niepokojące - w stanie tak silnego upojenia alkoholowego był w stanie wprowadzić swój durny pomysł w życie. Zazwyczaj, gdy pozwoli sobie na zbyt dużo napojów wysokoprocentowych to tracił umiejętność odróżniania tego, co wypada robić w towarzystwie a czego nie. Z początku nie rozumiał tej serii pytań, które wypadły spomiędzy ust Ceda. Potrzebował minuty aby odtajać po całej magii jaka w niego trafiła i wciąż łaskotała go w miejscach, gdzie chwilę temu był mokry od tajemniczej gargulkowej substancji. - Oho, czyli jednak masz kogoś na oku. - o dziwo, nie kpił sobie z tego, nie naśmiewał a tylko przyglądał mu się na tyle uważnie na ile dawał radę w obecnym stanie umęczenia. Przeczesał palcami włosy i dosyć zgrabnie zebrał myśli, gdy już stał naprzeciwko niemu i zaprzeczył gestem, że nie zmieni go w górę fałszywego złota. Gra skończona, więc i magia nie miała prawa oddziaływać na ich ciała. - No doobra, po kolei. Wiedziałem, że chcę się z nią umawiać bo oczy jej błyszczały kiedy ze mną rozmawiała. Śmiała się. Cieszyła się, że mnie widzi. Pamiętała o takich detalach o jakich jej mówiłem, a o jakie nie podejrzewałbym nawet ciebie. - rozmasował lekko policzek gdy przypominał sobie początki swojego długoletniego związku. Strasznie tęsknił za tamtym czasem. Rozstanie bolało, cały czas miał w sercu taką dziurę, która dopiero od paru miesięcy jest zszyta bardzo grubymi nićmi. To chyba pierwszy raz od stycznia gdy w ogóle wspomniał o niej więcej niż w pojedynczym krótkim zdaniu. - Co w tym wszystkim robi Vera? To o nią chodzi? - zapytał choć nie oczekiwał, że dostanie odpowiedź. Ced akurat nie był typem, który lubił udzielać odpowiedzi na jakiekolwiek pytania więc po ostatniej rozmowie z góry zakładał, że nie pozna prawdy. - Oj, zależy jak bardzo jest zła. Ciężko stwierdzić, dziewczyny nie mają żadnego ogólnego schematu postępowania jeśli są o coś obrażone. Lepiej podejść indywidualnie. - zapomniał odpowiedzieć jak bardzo zażyłą relację ma z Veronicą. Och, była fantastyczną osobą. Lubił jej poczucie humoru i dzielili pasję do głośnej muzyki. Nie raz i nie dwa dawał jej znać o zbliżającym się koncercie, a i nie brakowało takich chwil gdy dawał jej cynk o zniżce na bilety lub już same bilety. Mógłby dużo o niej opowiadać ale nie sądził, aby jego własna relacja z Verą miała tu jakiekolwiek znaczenie... zwłaszcza, że za moment padło imię Holly. Westchnął powoli i głęboko, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Skinął różdżką a całe złoto spakowało się grzecznie do plecaka, włącznie z jego koszulką, której nie zamierzał jeszcze ubierać. Nie sądził aby był w stanie kogokolwiek zgorszyć swoją zwykłą budową ciała. - Stary, o co chodzi? Najpierw Vera, teraz Holly? - choć nie był pewien co do swoich odczuć, gdyby teraz potwierdził, że poczuł coś do Holly. Z jednej strony byłoby to bardzo interesujące ale... chyba by mu to przeszkadzało. Doskonale wiedział co się dzieje wśród przyjaciół, jeśli dwoje z całej trójki łączyło się w pary. W duecie nie ma miejsca dla trzeciej osoby. Celowo też nie odpowiadał na wszystkie pytania. Chciał wiedzieć więcej bo odnosił wrażenie, że jeśli Ced dowie się wszystkiego to zamilknie i nie wyjaśni o co mu tak naprawdę chodzi. - Pytasz mnie o te dwie dziewczyny bo...? - czekał aż dokończy zdanie choć trochę się domyślał. Pamiętał, że wspominał coś w stylu "nie chcę być twoją konkurencją". Zmrużył lekko oczy i bezlitośnie wpatrywał się w jego twarz, szukając odpowiedzi.
Zaśmiał się. To było tylko uniesienie kącików ust i krótkie parsknięcie, pokręcenie lekko głową, zaczesanie włosów palcami, ale jeśli Trevor dobrze się przyjrzał temu gestowi, w tym usmiechu nie było swobody, nie było radości. Nie było rozbawienia. To był śmiech bardzo pobłażliwy, a Ced pobłażał teraz sobie samemu i patrzył na siebie z politowaniem dla samego siebie i dla swojego podejścia do tej rozmowy. — Nie wiem. Poczułem się zagrożony – przyznał bardzo niechętnie i kucnął, korzystając z okazji, że Trevor był tak obolały, żeby prawdopodobnie nie podążyć za zmianą poziomów. Wiedział, jak bardzo perfidne to było, a i tak to zrobił, pochylając głowę w dół i śmiejąc się sam z siebie i z tego jak żałosny był w tym momencie. — Przez ciebie – dodał, jakby to było nie dość jasne, bo Trevor zarzucał mu, że nie był z nim dość szczery, a Ced chociaż był przez niego zapewniony, że był jego ulubionym bratem, wcale nie był pewien, czy Trevor był gotowy na wszystkie jego myśli i słowa. Czy spodziewał się błahych kwestii, a nie tego chaosu, który Ced miał w głowie. — Nie czuję się sobą. Znów ten gorzki śmiech, po którym w końcu dźwignął się do góry i odważył się z powrotem spojrzeć na Trevora. — Nie o nią. O mnie. O ciebie. O nikogo. O wszystko. Potrzebuję teraz twojego rozsądku. Wiedział, że bardzo często nabijali się z Holly z jego bystrości, ale tak naprawdę nie byliby przyjaciółmi, gdyby całej trójki nie łączyła pewna kompozycja dojrzałości i nastoletniej głupoty. Wszyscy miewali swoje momenty bycia dzieciuchami i momenty powagi. Momenty wsparcia, którego udzielali sobie nawzajem. Zwykle Ced chciał się stylizować na tą podporę, rozsądną, logicznie myślącą, ale ostatnio brakowało mu rozsądku i logiki. — Pytam o Veronicę, bo boję się, że dowiesz się od niej, co się stało, zanim ja zdążę Ci powiedzieć, a jest mi wstyd. Dlatego nie chcę o tym mówić i dlatego Ci nie mówiłem. Nie jestem dumny z niczego. Rozumiesz? Nie chwaliłem Ci się niczym, bo nie było czym się chwalić. Dużo rzeczy nie poszło tak jak chciałem od początku roku, a jednocześnie dokładnie tak, jak chciałem w tamtym momencie. Próbuję to sobie ułożyć, ale nic nie rozumiem. Całowałem się z dwoma dziewczynami, a czuję, jakbym skrzywdził trzy. A pytam o Holly, bo… bo widzę, że patrzysz na nią inaczej. Nie wymyśliłem sobie tego, prawda? Skierował wzrok na rzeźbę Peruna, to nie byly wszystkie powody, ale to były wszystkie powody, o jakich mógł powiedzieć w tym momencie. — Dlaczego spytałeś mnie o to, czy wolę chłopaków? Bo tak myślisz, czy chciałbyś, żeby tak było? To też go zastanawiało. Znali się tyle lat i chociaż Ced nie pojawił się nigdy z żadną kobietą, z żadnym facetem też się nie pojawił, nie dał mu nigdy powodów myśleć, że interesuje go jakikolwiek kolega, w ogóle mężczyźni. — Nie, nie odpowiadaj. To było niesprawiedliwe. To była moja obawa, nie Twoja. Ostatnio przez coś przechodzę i wiele rzeczy nie zgadza się z tym, jakbyś Ty je widział. Więc wydaje mi się, że jestem na Ciebie zły, że traktujesz mnie, jakbym był Tobą i Ty jesteś zły, kiedy nie robię rzeczy tak, jak ty byś je zrobił. I że inni też to robią. I mało w tym mnie w mnie i coraz mniej wiem kim jestem i czego chcę. I nie wiem. Po prostu nie wiem. Kiedy mówię, że nie wiem to nie wiem. Nie mówię tego po to żeby kogoś spławić, ani skrzywdzić, tylko naprawdę nie mam pojęcia. Ale to nie ma znaczenia, jeśli przez to ktoś jest skrzywdzony. Przepraszam. Powiedziałeś ostatnio, że jestem Twoim bratem, i nie wiem. Nie wiem komu mogę to powiedzieć, jak nie Tobie. Że jestem zły na wszystkich. I na siebie. Najbardziej na siebie. Rozumiesz? Nie rozumiesz, prawda? Ja też nie rozumiem. Spóźnimy się. To był jeden z najdłuższych monologów Ceda i jeden z najbardziej zagmatwanych, ale wypił dwa piwa i poruszył pierwszy raz z kumplem temat, jaki chciał poruszyć już dawno temu, ale nie potrafił. I nie wiedział, po co to zrobił, albo czy coś to zmieniło, ale wiedział, że potrzebował powiedzieć cokolwiek. Chociaż myślał, że coś przez to zrozumie, ale rozumiał coraz mniej. Miał jeszcze więcej pytań, niż przed tym, jak poprosił Trevora o radę. A dodatkowo jeszcze żal do siebie, że wyładował się na nim za coś, co nie było żadną jego winą. I to dodatkowo dzisiaj – kiedy Trevor był najbardziej bezbronny i zmęczony po pełni.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
W życiu nie spodziewałby się takiego potoku słów. Gdyby jeszcze w zeszłym tygodniu powiedziałby mu ktoś, że Ced dobrowolnie, absolutnie nieprzymuszany presją czy podstępem, otworzy kawałek swojej głowy i serca... miałby problem aby uwierzyć, że będzie miało to miejsce w jego towarzystwie. Drażniła go ta jego powściągliwość i próbował w nią ingerować. Zazwyczaj zatrzymywał się przy wyznaczonej granicy... jeśli ją zauważał. Ced nie zwykł ukrócać jego zachowania w żaden werbalny sposób więc to naprawdę niezwykłe, że wciąż uważał Trevora za przyjaciela. - Mojego rozsądku? No dobra. Coś z siebie wykrzeszę. - odparł, nieświadomy co się szykuje. Uśmiech zniknął w odmętach wspomnień a na jego twarzy pojawiła się powaga. Im jednak więcej słów wypadało spomiędzy ust Puchona, tym mocniej marszczył brwi. Oparł się plecami o posąg Peruna ale słuchał z największą uwagą jaką było go teraz stać. Ogólnie to prawie nic nie zrozumiał z tego potoku słów ale zdyscyplinował się na tyle aby znaleźć w tym chaosie pełną wartość, jaką Ced próbował mu przekazać. Nie było to proste ale wierzył, że skoro Tiara wepchnęła go do Ravenclawu to jego mózg jest na tyle obszerny aby to udźwignąć. I chyba... udało się? - Stary, jeśli całowałeś się z Verą ale odkryłeś, że to totalnie nie jest "to", czego szukasz to nie jest to koniec świata. Nawet jeśli, jak powiedziałeś, nie masz czym się chwalić, to skoro cię to gryzie to też możesz mi o tym powiedzieć i na to narzekać a ja nie będę cię przecież osądzać. Wiesz o tym? - może nie wiedział bo Trevor uznał to za coś oczywistego. Przyzwyczaił przyjaciela do przechwałek i nie mówił o porażce... o tym dlaczego tak naprawdę zerwał z dziewczyną... Tak, był bardzo kiepskim przykładem i nie zorientował się, że Ced mógłby w ogóle się na nim w jakikolwiek sposób wzorować. Podjął się jednak próby pomocy mu, aby uporządkować ten chaos. Uniósł rękę do swojej głowy i położył dłoń na czole. Na brodę Merlina, co za moc słów! - Ced, stary. Obraziłem cię tym? Przepraszam, serio, nie chciałem. - czyżby go to zabolało, a on, krukon o troglodyckiej subtelności, tego nie wyczuł? Zignorował jego prośbę aby nie odpowiadać. Poczuł się... oskarżony więc potrzebował rozwinąć swoją myśl, aby nie pozostawić Cedowi nawet wąskiego pola na domysły. Zdecydowanie wolał wyjaśnić to tak, jak faktycznie myślał. - Mi to rybka jaką masz orientację. Marzy mi się tylko abyś kiedyś przyszedł do mnie i mi opowiadał jak fajnie jest się z kimś całować. Tak, że brakuje słów i nie umiesz tego opisać. Chcę żebyś to po prostu poczuł bo na moje oko, dobrze ci to zrobi. - popatrzył na niego przepraszająco, co ogółem Trevorowi nie zdarzało się zbyt często. Wolał przepraszać czynem, dotykiem, spojrzeniem a nie słowami. Całowanie się z kimkolwiek - nie bacząc nawet na płeć - było przecież... miłe. Nie powodowało bólu czy łez a uśmiech i przyjemne westchnienie. Życzył tego całym sercem przyjacielowi bo myślał, że tego mu brak. A tu okazuje się, że ten miał już to za sobą... Położył mu ręce na ramionach gdy wyrzucał z siebie całą resztę słów. Trzymał palce na jego barkach, zaciskał je na jego ubraniu i trzymał go bo miał wrażenie, że Ced zaraz rozpadnie się na milion kawałków. Trevor zaś nie był najlepszy w sklejaniu ludzi w całość. - Ced, ja nie jestem na ciebie zły. Spójrz na mnie. Z ręką na sercu... - i faktycznie położył dłoń na swojej klatce piersiowej tam, gdzie dudniło jego wilkołacze serce - ... nie jestem na ciebie zły. Nawet jeśli się z tobą z czymś nie zgadzam i się o to wściekam to nie chcę abyś naginał siebie po to... aby mnie nie urazić. - nie wiedział czy dobrze zrozumiał ten chaos. To było takie trudne, gubił się, nie wiedział któremu słowu powinien poświęcić najwięcej uwagi. - NIGDY nie musisz naginać siebie dla innych. Nie musisz robić niczego, czego ktoś inny od ciebie oczekuje. Okej, wrzeszczałem na ciebie nad jeziorem bo byłem bezsilny i się bałem, o siebie, o ciebie, o Holly. Za to też przepraszam, wiesz, że czasami nie myślę co mówię. Ale jeśli wrzaśniesz na mnie, że mam zamknąć dziób i słuchać, to nawet jak będę na ciebie zły... to moja złość, nie twoja. - nie zdawał sobie sprawy jak mocno trzymał ten jego bark. Jakby bez tego miało coś się posypać, i nie mowa tylko o nich samych. Nigdy nie widział takiego wyrazu twarzy jak teraz, był przejęty, poruszony ale zdawał sobie sprawę jak bardzo Ced był teraz kruchy. - Jeśli jesteś wściekły to mi to wygarnij. Słowo w słowo. Bez taryfy ulgowej. Wylej to na mnie i nie myśl o mnie, tylko o sobie. Zaufaj mi drugi raz, że sobie z tym poradzę. Okej? - mówił ciszej ale słyszał swoje słowa jak niosły się echem między nimi.
— Nigdy nie całowałem się z Verą – poprawił go, bo chyba przez przypadek wrzucil w jej historię jakąś rozwiązłość, zważywszy na to, że teraz była z kimś innym, a nie chciał, zeby Trevor źle o niej pomyślał, bo on wprowadził go w błąd. Zresztą nawet gdyby się całowali, to z jego winy i tylko jego i to nie byłaby jej wina, ani pewnie nie wola, wnioskując po tym, że już ze sobą nie gadali. — Znów to robisz. Nie chcę na Ciebie krzyczeć. Ty krzyczysz, ja nie krzyczę, Trevor. W sensie, nie w tym momencie. Wiem, że teraz nie krzyczysz, ale tak w ogóle. Dlaczego Ced nie mógł sobie krzyczeć w środku? Dlaczego Trevor nie mógł go po prostu zostawić sobie, żeby sobie był i żeby ułożył sobie wszystko. Dlaczego po nim cisnął i sprawiał, że czuł się winny, że mu nic nie mówił? Widział co z tego wychodzi? Jakiś bełkot. Bo Ced nie wiedział co miał mu powiedzieć. — Ty też mi nie mówisz rzeczy, których nie chcesz mi powiedzieć – rzucił w końcu – rzeczy, na które albo nie znasz odpowiedzi, albo nie chcesz mi ich udzielić. Ale odpowiedział mu. Nie udzielił żadnych słów, ale milczenie też było odpowiedzą, wyjaśniało wszystko. Cisza Cedowi wystarczyła do wysunięcia własnych wniosków – fakt, że “zapomniał”, albo intencjonalnie uniknął odpowiedzi na tylko jedno ze wszystkich pytań jakie mu zadał. I kto tu był teraz hipokrytą? — Jeśli mam patrzeć na siebie, to nie chcę rozmawiać. Wiem, że to jedyna odpowiedź, jakiej nie chciałeś usłyszeć, ale to jedyna prawdziwa.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Okazywało się, że jednak nie miał na takiego obszernego mózgu aby zrozumieć ten chaos. Dowiadywał się, że wszystko źle zinterpretował i żadne z jego słów nie miało mocy sprawczej. Łudził się, że potrafi, że jest dobrym przyjacielem, że ich więź jest na tyle mocna, że w końcu da radę do niego dotrzeć... jak bardzo się mylił. Niczym bumerang wróciło do niego przeczucie, że jest beznadziejnym kumplem i bratem. - Nie chcesz mi o niej opowiadać. - nie pytał, stwierdził. Skoro poprawił, że wcale się z Verą nie całował... a przecież niemal to zasugerował... poplątał się. Holly jak nic zrozumiałaby więcej i potrafiłaby na wszystko gładko odpowiedzieć. Gdy zarzucił mu, że krzyczy... mimo, że nie podniósł głosu, cofnął dłonie jak oparzony. Instynktownie odebrał jego słowa jako zarzut, że narzucił mu się, osaczył go, narzuca swoją interpretację. Odwrócił głowę bo na jego twarzy pojawił się ból. A potem jednak stwierdził, że skoro ma nie ukrywać tego, czym nie chce się dzielić, to na niego popatrzył z tym bólem. Skoro chciał, to niech ma. Niech widzi ten rozłam w jego brązowych oczach. - Chodzi ci o Holly. - znów zdanie twierdzące. Nie czekał na przytaknięcie bo nie spodziewał się go otrzymać. - Tak, podoba mi się, to całkowicie normalne, bo jest nie dość, że moją przyjaciółką to i półwilą. A to, co wyczuwasz, że się zmieniło to przez jej wilowanie. - uspokoił wyraz twarzy i nadał swoim słowom surowość - nie owijał w bawełnę skoro zarzucał mu, że unika trudnych tematów. - Jej wilowanie odbiera mi ból i strach przed pełnią. Uświadomiłem i sobie i jej, że nie powinna mnie nigdy więcej wilować bo zacznę o to prosić co miesiąc i uzależnię się od niej. Tak, lubię gdy siedzi przy mnie blisko bo jest piękna w każdym tego słowa znaczeniu ale nie, nie będę jej podrywać ani w sobie rozkochiwać. - mówił to tonem jakby żołnierskim, recytował odpowiedź taka, jaka była. Bez zmiękczania kantów prawdy. Mogą się o to pokaleczyć. Pokazywał Cedowi, że potrafi powiedzieć prawdę bez ogródek, nawet jeśli w środku wywołuje to ból porównywalny do kruszenia szkła w gołych dłoniach. - Wiesz o mnie więcej niż ja o tobie. Pamiętaj o tym. - w oczach miał dużo smutku ale jednak zaciśnięte mięśnie wokół ust mówiły jasno, że dawał mu tę wiedzę po to, aby wytrącić mu z dłoni ostatni argument "nie mówisz mi tego, co boli". - A może chcesz poznać szczegóły pełni? Chcesz zobaczyć co się ze mną dzieje, jak wyję z bólu, gdy księżyc przekształca moje ciało? Chcesz zobaczyć jak rozszarpuję jelenia na strzępy i wyżeram z niego wnętrzności bo tak bardzo jestem głodny? Wątpię, Ced. - założył plecak na ramię. - Szczerze wątpię. - i bardzo powolnym krokiem ruszył wąską ścieżką. Nie był w stanie się spieszyć, a i nawet nie chciał. Nie odwrócił się przez ramię aby na niego spojrzeć bo jednak to załzawione oko byłoby zbyt szokującym widokiem nawet dla siebie samego. Podświadomie czekał aż Ced do niego dołączy.
Zatrzymał się i słuchał. Zamarł. Zniknął gdzieś Trevor-wilkołak a pojawił się ten Trevor, zwykły osiemnastolatek, co gówno wiedział o życiu. Nie był w stanie odwrócić się bo czuł jakby ktoś zamienił jego kończyny w kamień. Wrósł w ziemię jakby zapuścił korzenie sięgające aż do jądra wszechświata. Patrzył przed siebie ale nic nie widział. Nie potrafiłby powiedzieć nawet jaka jest godzina. Każde słowo wypowiadane przez Ceda uderzało obuchem prosto w czułe strony serca. Jeden cios, drugi, trzeci, a potem zmiana arsenału na sztylety. Jeszcze jeden, kolejny, a potem trzy naraz bo dlaczego miałby się oszczędzać. Po chwili zżerający ból jakby ktoś rozrywał mu tę bliznę na nodze gołymi dłońmi. Sama myśl ile tego było w przyjacielu sprawiała, że niemal pękł. Z każdą kolejną prawdą - o którą przecież prosił - jego kark uginał się a nerwy na twarzy paraliżowały z niemocy. Oczy go piekły, coś spływało mu po twarzy ale nie podniósł ręki aby sprawdzić czy to łzy czy jednak krew. Kolejne słowa Ceda rozrywały mu trzewia na strzępy i przypominały jak bardzo, bardzo był ślepy. Nigdy nie podejrzewał, że ból może sięgać aż tak głęboko i obejmować całe jestestwo. Był pyłem w porównaniu do tego, co przechodził jego przyjaciel. Bardzo trudno było unieść głowę i wyprostować kark. Nawet nie słyszał głośnego brzdęku monet, kiedy upuścił plecak na trawę. Po prostu zsunął mu się z ramienia i runął z hukiem. Powoli odwracał się do Ceda aby upewnić się, że ten głos faktycznie należy do niego. To, co zobaczył na jego twarzy było bardziej bolesne niż miałby spojrzeć dementorowi w oczy. Ta rozpacz, ten ból, te pragnienie... życia i jednocześnie śmierci. Pobladł bardziej niż kiedykolwiek ale nie pozwolił sobie dalej być posągiem. Stawiał krok za krokiem w jego stronę i im bliżej się niego znajdował, tym czuł się mniejszy, przygnieciony, nieznaczący. Szedł nad przepaścią bo tam wisiał jego przyjaciel. Sięgnął do jego łokcia i jednym ruchem przyciągnął go do siebie, aby go objąć. Tym razem nie miało to nic wspólnego z przedwczorajszą rozmową - przytulił go z całych sił na jakie było go stać. - Ale nie jesteś już z tym sam. Już nie będziesz. Pomogę ci, i ja i Holly. Będziemy z tobą cały czas. Choćby zajęło to całe życie, wyciągniemy cię z tego. - głos mu się łamał... pierwszy raz od bardzo bardzo dawna. Ściskał go mocno bo jednak intuicja miała rację. Kilka minut temu puścił go i Ced rozsypał się na milion kawałków. Dotknięcie każdego odłamka bolało, ale chwytał je garściami, dobrowolnie raniąc sobie ręce. - To, co robię jest prawdziwe. Ściskam cię z całej siły. - straszliwie bał się tej wizji, że Ced wkładał rękę do ognia i bardziej bał się tłumaczenia pani Finch niż tego, co zrobił. -Rozmawiałem z Holly. Oboje chcemy być obok ciebie nawet jeśli niechcący nas zranisz. Od tego są przyjaciele i tak, zasługujesz na to. Zwłaszcza ty. - nie wiedział co mówić. Oczy miał mokre, głos pęknięty, bał się, tak bardzo się bał, że to wszystko spieprzy. Cedowi potrzebny był profesjonalista, uzdrowiciel. Tacy wiedzieli co zrobić, jak działać, czego unikać. Trevor nie wiedział. Mówił to, co myślał i nie wiedział czy to było dobre. Odsunął się gdy poczuł, że ręce mu drętwieją od ściskania przy sobie Ceda. Nie czuł palców ale nie rozluźniał ich. - Nie musisz się więcej krzywdzić. Znajdę inny sposób abyś wszystko od nowa poczuł. Nie wiem jak ale znajdę. Ale nie te złe rzeczy tylko te dobre. Masz moje słowo, że kiedyś nauczymy się obaj zaklęcia patronusa. On będzie twoim dowodem, że jesteś tutaj. - mógł obiecać to, co chciał zrobić ale czy mu się uda? Przecież był niczym w porównaniu do tego, co zżerało powoli jego przyjaciela. Jakaś choroba, udręka, zupełnie jakby zamieszkał w nim dementor. Jak go uratować przed tym zatraceniem? - Wróćmy jutro do domu, do naszej doliny. Spróbuję znaleźć nam transport, jesteśmy już pełnoletni. Przez resztę wakacji będziemy tylko we troje. - odzyskał głos dopiero gdy przypomniał sobie, że od czasu do czasu warto złapać oddech bo jednak wdychanie tlenu pomaga w odzyskiwaniu strzępków kontroli. Ręce mu się trzęsły, był tak bardzo ściśnięty w środku, że nie byłby w stanie rzucić nawet jednego, najdrobniejszego zaklęcia. Teraz zaczynał rozumieć blokady Ceda i jeszcze bardziej żałować, że tak na niego wrzeszczał. Ile z tego cierpienia zainicjował Trevor...
Był jak taran i rozpędzony buchorożec, niszczył wszystko na swojej drodze, nawet Treva. Nie wiedział kiedy z “nie chcę rozmawiać”, słowa zaczęły z niego po prostu spływać. Rzucał je jedno za drugim i nie potrafił się już zatrzymać. Fakt, że patrzył na jego plecy, tylko w tym pomagał. Nie widział jego reakcji, ale też nie chciał widzieć. Zawodu i rozczarowania – bo właśnie to spodziewał się zobaczyć na twarzy przyjaciela. Jego słowa, chociaż miały głębokie korzenie i dotykały rzeczy wrażliwych i bolesnych, spływały z niego obco i mechanicznie, jakby wyuczył się ich na pamięć. Prawda była taka, że takie myśli mniej bądź bardziej chaotyczne krążyły mu po głowie codziennie. Nietrudno było je ubrać w słowa, kiedy nie myślał nad ich formą, ani konsekwencjami. Apatia. To najlepiej określało teraz jego stan. Szatańska pożoga. Tym z kolei był dla Trevora. Zdał sobie z tego sprawę kiedy krukon odwrócił się w jego stronę i dopiero wtedy w oczach Ceda dało się dostrzec odbicie bólu, rozpaczy i złamania, bo dopiero widok Treva, jego mokrej twarzy i zmartwienia w jego oczach uzmysłowił mu co zrobił. Zamilkł od razu, wystarczył jeden rzut okiem i nie powiedział już nic. A było przecież jeszcze tyle słów, które nie zostało wypowiedzianych, tyle scenariuszy, tyle obaw i tyle fizycznego bólu, o którym jeszcze nie powiedział. Czy spalił jego szczęście i rzucił cień na jego drogę? Trevor dotknął go, przyciągnął do siebie i zakleszczył w niedzwiedzim uścisku, a Ced poczuł się tak bardzo mały w tych silnych – wymęczonych przecież pełnią – rękach, jakby nie był od niego wyższy o te dziesięć centymetrów. Poczuł bezpieczeństwo i obawę. A jeśli skazi tego wspaniałego człowieka swoim zatruciem? Jeśli ten stan na niego spłynie razem z tym uściskiem i chęcią niesionej pomocy. Chciał z niej skorzystać i bał się tego, jak bardzo egoistyczne to było. Zrzucanie swoich problemów na kogoś, kiedy to wszystko działo się tak naprawdę tylko w jego głowie. Pewne obawy, przynajmniej na chwilę, też zostały odegnane. Bo nie było rozczarowania w Trevorze, złości i niezrozumienia – tym razem. Ale chociaż dostał bezpośrednie zaprzeczenie – jest kochany, ktoś go potrzebuje, ktoś chce mu pomóc – dalej w to nie wierzył, dalej temu zaprzeczał, dalej uważał, że na to nie zasługuje. Mimo to skinął po prostu głową na zgodę. — Nie mów tego wszystkiego Holly. Ona, myślę wie, że nie jest dobrze. Nie musi znać szczegółów. Nie chcę, żeby znała szczegóły. To dalej…. wiesz… a ja… nie wiem. Nie chcę taki być dla niej… wiesz. Jest dziewczyną. Powinienem być facetem. Nie chcę być takim facetem dla niej. Ani nikogo, dla mamy. Rozumiesz? Trochę się miotał, ale chodziło mu tylko o to, że mężczyzna powinien być silny, powinien być podporą, uosobieniem samych silnych cech, a on nie czuł się teraz silny. Nie znaczyło to jednak, że nie robił wszystkiego, żeby wyglądać na silnego. Przecież przez pół roku nikt nie podejrzewał po nim wszystkich słabości. — I nie róbmy z tego tradycji… wiesz… tego. Poklepał go po plecach, bo im bardziej się uspokajali, tym bardziej docierało do niego, jak niezręczne było stanie w tej pozycji, przytulanie przyjaciela. Drugi raz na przestrzeni jednego tygodni, kilku dni ledwie. W porównaniu do wcześniej dwóch przez dziesięć lat. — Byłoby miło… wyczarować patronusa. Byłoby miło… odzyskać szczęście. W tym zawieszeniu skończyli rozmawiać. Spóźnieni. Zajęci myślami, zanim skierowali kroki do bani. Padło wiele słów i jeszcze wiele mogło, ale chyba każdy z nich wiedział, że nie potrzebowali ich już więcej. Obaj wiedzieli co musieli zrobić. Zaufać sobie nawzajem.
| ztx2 +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zasadniczo przetrwał już większość atrakcji i rewelacji wakacyjnych, czując, że to był bardzo intensywny czas. W poszukiwaniu relaksu nie wiedział, co ze sobą począć - z jednej strony przebywanie w stodole niebywale go męczyło, chyba nabawił się jakiejś alergii na pył, z drugiej - po ostatnich przebojach bał się iść nad wodę. A jednak czegoś mu się chciało dla duszy spokoju. Mijając drewutnię, przyszło mu do głowy, że to jest dobry sposób na uspokojenie myśli i duszy. Przejrzał stos drewnianych polanek i klocków, które magicznie rozbijała zaklęta siekierka i wybrał taki nie za duży, nie za mały, wtykając sobie pod pachę. Ruszył piaskową dróżką, oklepując kieszenie w poszukiwaniu papierosów, tylko po to, by sobie przypomnieć, że przecież mu się skończyły, a na tym wypiździejewie nie było żadnych możliwych do zdobycia. Dotarł spacerowym krokiem na łąkę, zaskakująco nie mieszkało na niej żadne bydle, które chciałoby go zabić, a i biesów coś ostatnio nie widział. Od rzeki ciągnął przyjemny, lekki chłodek, wraz z wilgocią kulącą się w szuwarach i podmokłej trawie. Dostrzegł przypadkowego chłopca, który kręcił się koło posągu w nieznanym mu (a może i sobie) celu, nie chcąc odrywać go od tej zajmującej czynności - klapnął sobie z klockiem na trawie. Wprawdzie planował rzeźbić żabę, bo to takie obłe i łatwe, ale widząc piękny posąg wąsatego boga piorunów, pomyślał, ze to wdzięczny egzemplarz do odtworzenia. - Masz papierosy? - zapytał chłopca, który wyglądał stanowczo za młodo na papierosy, ale znał już takich degeneratów z młodszych klas, którzy owszem, nie tylko papierosem potrafili poczęstować. Jednocześnie oglądał uważnie drewniany klocek, by rozplanować jak i z której strony umiejscowić jaki i który element boga.
Przestał siedzieć w grodzie, bo tam znajdowała go większość osób, która chciała zabrać go to tu, to tam, zupełnie, jakby wychodzili z założenia, że nie umiał zająć się sam sobą. To, że dużo czytał, było jego sprawą, to, że nie chciał brać udziału w jakichś nielegalnych wyścigach, czy gonieniu za utopcami, również było jego kwestią i nikt nie powinien wciskać w to swojego nosa. Nie lubił nowości, nie lubił również się denerwować, a takie przygody nie były tym, co sprawiało mu najwięcej na świecie przyjemności. Ale też nie chodziło o to, że nigdy nigdzie z nikim nie chodził. Po prostu teraz doszedł do wniosku, że woli schować się przed innymi ludźmi, że woli się ukryć i udawać, że go nie ma, a że przy okazji trafił w okolice kapliczki, popiersia, czy czegoś podobnego, to i się na niej skupił. Bo była czymś nowym, nieznanym i po prostu na tyle ciekawym, że Ian kręcił się dookoła, pijąc wiśniowy kompot, który w stołówce uprzejmie przelano mu do szklanej butelki. Smakował całkiem dobrze, ale przede wszystkim było po nim przyjemnie chłodno. I może nie zwróciłby uwagi na to, że nie był tutaj sam, gdyby nie nieoczekiwane pytanie, jakie padło z ust młodego mężczyzny, na którego Ian spojrzał nieco nieprzytomnie, jednocześnie czując, jak po plecach przebiega mu dreszcz. Nie lubił, kiedy ktoś nieoczekiwanie znajdował się obok niego, nie wiedział, jak wtedy reagować, a czasami wyobraźnia podpowiadała mu takie rzeczy, że lepiej było nawet go o to nie pytać. Zaraz jednak odchrząknął, zakołysał butelką w dłoni i pokręcił głową. - Nie. Nie palę - oznajmił, a jego głos przeszedł z wyższego w niższy, powodując, że się zarumienił, bo jednak dojrzewanie właśnie postanowiło się z nim zdecydowanie lepiej zapoznać i naprawdę brzmiał dziwacznie. - Co... eee, co zamierzasz robić? - zapytał, dostrzegając blok drewna w dłoniach nieznajomego, chociaż wydawało mu się, że gdzieś kiedy widział mężczyznę na korytarzach Hogwartu. Pewności mieć nie mógł, tak samo w stosunku do tego, jak powinien się do niego zwracać i poczuł, że gwałtownie zarumienił się ze wstydu.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Twarz Swansea przez długą chwilę wyrażała głęboka nadzieję, niestety, ta spełzła wraz z pierwszym "nie" jakie padło z ust chłopca. Oczywiście Lockie był czarodziejem i każdy czarodziej umiał odpalić sobie fajke różdżką, niestety, Lockie był też głupi i w związku z tą głupotą albo zapominał, że może użyć zaklęcia, albo w ogóle zapominał wziąć ze sobą różdżkę, tak jak dziś. - A będę chyba próbował wyrzeźbić sobie tego światowida na pamiątkę. - powiedział, obracając klocek - Akurat taki dobry klocek znalazłem. - podniósł wzrok na pąsowiejącego bruneta i zmarszczył lekko brwi- Wszystko w porządku? Może sobie usiądź. - na tym Podlasiu to się można było nabawić wszystkiego, włącznie z wenerą, w związku z czym wcale by się nie zdziwił, gdyby chłopina się przeziębił albo złapał innego wirusa. - Chodź. Pokażę Ci. - miał w sobie jakąś dziwną cechę, która w towarzystwie młodszych kolegów budziła w nim niespodziewane odruchy bycia starszym bratem, którym nigdy nie był i przecież nie mógł mieć pojęcia, jak takie zachowania wyglądają- Zawsze weselej podłubać w towarzystwie. - dodał, coby się młodzieniec nie martwił, że on tu jakieś ma niewesołe zamiary wobec niego. Miał nadzieję, że ten rumieniec, to nie z takiego powodu, bo byłoby szalenie niezręcznie. - Trzeba najpierw powielić klocek i kozik. - zauważył, obmacując się po kieszeniach i właśnie w tym momencie zorientował się, że nie ma różdżki - Ale to Ty będziesz musiał, bo ja nie mam różdżki. - uśmiechnął się do niego jak kretyn. Jako, że duplikat zazwyczaj miał mniejszą trwałość, to planował oddać brunetowi ten prawdziwy klocek, samemu przecież chciał dłubać dla samego dłubania. - Jestem Lockie. - dodał, dla dopełnienia formalności.
Ian właściwie od razu zainteresował się sprawą, zapominając o całym zawstydzeniu i niepewności, jaka nagle na niego spłynęła i dosłownie w trzech krokach znalazł się przy młodym mężczyźnie. Nie sądził, żeby ten był kimś niebezpiecznym, ostatecznie był coraz bardziej pewien, że skądś go kojarzył, aczkolwiek, jak to on, wolał zachować pewną dozę ostrożności. Nie umiał się jeszcze teleportować ani robić niczego podobnego, ale kiedy było trzeba, potrafił się bić i szarpać, jak jakaś wściekła kocica, więc to był pewien plus. Miał jednak nadzieję, że nie będzie zmuszony do wykorzystywania tych umiejętności, więc klapnął na ziemię w pobliżu chłopaka, ale na tyle daleko, żeby w razie czego go kopnąć, po czym sięgnął po różdżkę, gdy okazało się, że ten jej nie ma. - To chyba trochę bardziej skomplikowane, niż robienie prostych przedmiotów, takich jak meble. Znaczy, meble też wcale nie są takie proste, trzeba pamiętać o tym, żeby dobrze dociąć materiał i żeby wszystko odpowiednio się poruszało, ale to z reguły są proste formy, nie? A takie coś to już większa sztuka i pewnie trzeba uważać, jak się do tego pochodzi, żeby sobie ręki nie rozciąć albo nie zrobić czegoś podobnego - powiedział, kiwając głową, a później spróbował powielić przedmioty, co nie było dla niego ani takie łatwe, ani takie trudne, jak mógł zakładać, po czym cicho sapnął i napił się znowu kompotu, pozwalając na to, żeby jego zbawcza siła zadziałała ponownie. Polubił ten smak i zastanawiał się, czy zdoła jakoś odtworzyć go w przyszłości, w domu, nie wiedział nawet, czy będzie umiał wyjaśnić mamie, co trzeba było osiągnąć, ale był pewien, że ta zrobi wszystko, żeby spróbować. Zawsze tak było, zawsze o niego dbała, więc sądził, że teraz będzie podobnie, gdy przez tydzień będzie opowiadał jej o wszystkim. Mieli na niego czekać od wieczora w niedzielę i cały tydzień mieli spędzić wspólnie, bez żadnych przerw. - Ian - odpowiedział, machnąwszy ręką, jakby chciał na siebie wskazać, zupełnie, jakby młody mężczyzna nie wiedział, o kim w tej chwili była mowa.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Obserwował chłopca, kiedy ten mu robił prosty wykład o podstawach majsterkowania i powoli kiwał głową, nie chcąc go zniechęcić, bo wyraźnie widział, że dzieciak się ożywił, mogąc wypowiedzieć w temacie. Kiedy klapnął sobie, choć w pewnym dystansie, Swansea nie omieszkał poczuć cienia uznania, bo to bardzo zdrowe i zachowawcze, czego nie widywał za często, kiedy to ostatnio wszyscy ludzie jakoś szczególnie otwarci i skłonni mu wskakiwać na kolanka niemalże. - Masz rację, Ian, przy czym teraz będziemy utylizować jakąś... swoją emocję. - zaczął, próbując pokracznie wytłumaczyć, co miał na myśli - W budowaniu mebli, czy tworzeniu konkretnych rzeczy użytkowych, chodzi o ich praktyczność. Ja przyszedłem tu z tym klockiem, bo źle się czuje w środku i dłubanie w drewnie mi na to źle pomaga. - wyjaśnił, szukając dobrych słów. Normalnie by się nie uzewnętrzniał, ale starszo-bratowy odruch był silniejszy - Nie ważne czy nam z tego wyjdzie Perun, czy drewniane dildo Szeptuchy Wojmiry. W sztuce ważny jest... proces. - podrapał się po brodzie i obrócił klocek w rękach. - Najpierw biorę taki klocek, on jest innego kształtu niż ten posąg, nie? Bardziej... szeroki. Więc sobie wymyślam jak to przenieść. - wziął stolarski ołówek, zarysowując na każdej z czterech stron klocka mniej więcej te same formy na tułów i głowę- Z profilu wiem, że będzie odstawać nochal i będą odstawać ramiona, więc po bokach jak rysuje, to zaznaczam te kształty... - wyjaśnił swój proces rozmieszczania elementów, kiedy planował dłubanie w czymś. jasne, wiedział, że są magicy, co tak sobie z głowy brali i tworzyli cuda wianki, ale sam do nich nie należał.m - Jak sobie rozetniesz rękę, to Cię posklejam, nie bój żaby.
Ożywiał się i bał jednocześnie, taka była prawda, bo nie zwykł się do wszystkich przyklejać, a ludzie, w naturze swojej, nieco go przerażali. Był introwertykiem, z gatunku tych, którzy naprawdę nie lubili ludzi, którzy się ich bali, którzy woleli spędzać czas samotnie albo z bardzo określoną grupą, toteż trzymał dystans. I gadał, starając się jakoś ukryć to, że wcale nie był taki niesamowity, jak chciał, że wcale nie był taki pewny siebie, jak próbował pokazywać. Gubił się w tym, a na dokładkę przechodził przez proces dojrzewania, co wszystko komplikowało, ale nie był w stanie nic na to poradzić. - Czyli, że mówisz, że takie rzeźbienie to jest bardziej jak rysowanie? Ja to wiesz, rysuję, jak się uczę albo czasem na zajęciach, bo dzięki temu mogę się skoncentrować. To masz na myśli, czy w ogóle chodzi ci o to, że dzięki temu, no, jakby, no, nie myślisz? - powiedział, pocierając nos palcem, a później dopił kompot, dzięki któremu nie było widać, żeby się pocił albo w jakiś inny sposób przeżywał to, że było tak ciepło. Bo dla niego najnormalniej w świecie nie było, a to pozwalało mu koncentrować się na tym, co mówił Lockie. - Ja chyba nie do końca rozumiem? Znaczy dobra, tak, wiem, trzeba sobie jakoś zaznaczyć kształt, ale to znaczy, że będę ten klocek, no, musiał ścinać od jednej strony? Jak sobie zaznaczę o, powiedzmy tutaj, że ma być ten nos, to co, to mam wbić w to drewno nóż i tak jakby, eee, no wydrążyć je? - zapytał, machając rękami, jak łopatami wiatraka, zachowując się na pewno idiotycznie, bo próbował pokryć swoje zdenerwowanie, z fasonem wbijając kozik w miejsce, które wskazał i na całe szczęście nie zrobił sobie krzywdy. Jeszcze. - Ale że tak niemagicznie? Bo jak nie masz różdżki, to chyba tylko ubraniem byś mnie łatał? - zapytał jeszcze, brzmiąc trochę podejrzliwie, bo to nie wydawało mu się ani właściwe, ani logiczne.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Możliwe, że to przez ograniczony iloraz inteligencji Locka, a może przez te pokłady empatii, które posiadał, wbrew pozorom i obiegowej opinii, mimo że starał się je bardzo mocno ukrywać - ale nigdy nie zauważał szczególnie mocno tej krępacji czy braku pewności siebie. Anderson był czerwony na twarzy przez sześćdziesiąt procent czasu, który spędzał w jego towarzystwie, wychodził więc z założenia, że zauważanie tego na pewno w niczym nie pomoże, a najlepsze, co mu w życiu wychodziło, to ignorowanie niewygodnych czy niezręcznych życia aspektów. Pokiwał głową, kiedy się brunet wysłowił ze swojej myśli: - Jak najbardziej w tym stylu. - zgodził się - Tylko widzisz, ja mam tak, że jak jest mi źle, to chcę coś rozwalić. Odreagować fizycznie. Więc dłubanie w czymś twardym w jakimś stopniu mnie relaksuje. - uśmiechnął się jak pies. Pokazał mu swój pobazgrany klocek z każdej strony: - Skupiasz się na jednej stronie na raz. Jak patrzysz od przodu, to ścinasz tylko to, co masz z lewej i prawej poza rysunkiem. Jak obrócisz z prawej, to ścinasz to co z przodu i z tyłu masz poza rysunkiem. A potem zaczynasz ścinać krawędzie, żeby nadać formy całości i jakiejś krągłości. - ściął kozikiem brzegi klocka - Tak naprawdę to nie ma zasad. Ja tak robię, bo mi tak najwygodniej, jak chcesz drążyć dziurę, to też wolno... - nachylił się nieco w jego stronę, jakby mu chciał wyszeptać sekret - ...zdradzę Ci w tajemnicy, że nikt tego nie sprawdza. Odwrócił się jednak w jego kierunku, bo chłopaczyna zadał rzeczowe pytanie, na które ślizgon musiał chwilę potrzeć podbródek: - Fakt. - uniósł brwi - Mógłbym ubraniem, ale umiem się tez teleportować z kimś do swojej różdżki, więc to wciąż jakbym ją miał, nie? - bardziej zapytał, niż stwierdził, jak gdyby jego młodszy kolega mógł nadać temu stwierdzeniu sensu, potwierdzeniem, że jest w nim logika. Nikt nigdy nie nazwał Swansea logicznym człowiekiem, a jednak jakoś w życiu się prześlizgiwał, jak zdechła ryba, z sytuacji do sytuacji.
Ian należał do tych osób, które naprawdę się stresowały, wstydziły i nawet jeśli miał w czymś wiedzę, nawet jeśli się z jakiegoś powodu wymądrzał i zachowywał, jakby naprawdę miał świadomość tego, co robił i mówił, wyglądał jak pomidor. Albo, co w jego wypadku było właściwie prawdą, biorąc pod uwagę, że zaczął już dojrzewać i się zmieniać, a zatem na jego policzkach pojawiały się jakieś pierwsze ślady zarostu, przypominał po prostu indyka, który nadymał się i nie do końca wiedział, co miał ze sobą zrobić, wydając z siebie jakieś żałosne i bliżej nieokreślone uwagi. - Ale to nie tak, że rozwalasz to drewno, nie? Znaczy wydobywasz coś z niego, a nie... no nie, że po prostu je okładasz nożem i wydaje ci się, że to coś daje? - wydusił z siebie bardzo mądrze i niezwykle błyskotliwie, kiedy już zdołał pojąć, co dokładnie miał na myśli młody mężczyzna, a później słuchał go przez dłuższą chwilę, robiąc dziurę w drewnie, jakby starał się odciąć jego kawałek, gdzie powinien być nos. Robił to bardziej ze zdenerwowania, niż z jakiegoś innego powodu, a potem wydał z siebie kilka bliżej nieartykułowanych dźwięków i nawet jakby kwiknął, kiedy Lockie się do niego pochylił. - Tak, eee, a profesor...? On nie będzie sprawdzał, jak takie coś... ale może nie będziemy... w końcu pewnie trzeba by do tego używać magii - wydusił w końcu, dodając, że te uwagi były nie tylko logiczne, ale również pomocne, łyknął pospiesznie kompotu, ciesząc się, że było mu dzięki temu chłodno, a następnie spróbował zrobić to, co sugerował Lockie, powoli odcinając kolejne kawałki drewna, robiąc to już o wiele lepiej, niż wcześniej, bo ostatecznie to akurat przypominało robienie mebli. - No... powiedzmy, że takie coś się liczy... - stwierdził, czując, że źle trzyma kawałek drewna i łypnął na towarzysza, próbując zorientować się, jak ten to robił.