Szeptuchy na Podlasiu darzone są wyjatkowym szacunkiem ze względu na swoją szeroką wiedzę, która nie ogranicza się wyłącznie do magii leczniczej. Zdejmowanie uroków, wieszczenie przyszłości i znajomość skomplikowanych prawideł rządzących światem to tylko część powodów, dla których te mądre kobiety zajmują tak ważne miejsce w hierarchii społecznej. Mimo to nie są traktowane jak "swoje". Wiedza wzbudza nie tylko szacunek, ale i tworzy dystans, przez który szeptuchy mają w zwyczaju mieszkać poza wsią, w chatkach obrośniętych półdzikim ogrodem, często na skraju lasu albo jeziora. Tutejszą szeptuchą jest Wojmira, której pomaga jej młoda uczennica, Jagienka.
Wojmira i Jagienka:
Wojmira to wiedźma, która wygląda jakby już dawno miała zejść z tego świata. Jedni mówią, że ma ma sto dwadzieścia lat, inni że sto pięćdziesiąt. Zdania co do dokładnego wieku są podzielone, ale wszyscy zgadzają się co do jednego - każdy z mieszkańców grodu nawet jako dziecko znał Wojmirę jako staruszkę. Równać się z nią wiekiem może chyba tylko Baba Jaga, ale jej przecież nikt nie ma odwagi pytać. Wojmira jest maleńka i ususzona. Porusza się wolno, podpierając się sękatym kosturem, na który większość wyrostków patrzy z podejrzanym respektem. Sprawia wrażenie niegroźnej i rozpadającej się babcinki, ale za swoją pracę zabiera się dziarsko i wciąż potrafi porządnie wytargać niesfornych pacjentów za uszy. Zna wszystkie tajemnice tutejszych ziół i ma lekarstwa chyba na wszystkie choroby. Większością z nich jest skłonna się dzielić, ale są sprawy, które przekazuje wyłącznie swojej uczennicy, Jagience, której opieki są spragnieni wszyscy młodzieńcy - przyjezdni, bo ci lokalni od dawna już wiedzą, że na serduszko Jagienki nie mają co liczyć. Szkoląca się na następną szeptuchę dziewczyna jest córką jednej z tutejszych wił, której zawdzięcza wyjątkową urodę oraz rękę do roślin i zwierząt. Jest pogodna i roześmiana, a swoim uśmiechem hojnie obdarza każdego, kto przyjdzie po radę albo leczniczy napar. Ma jednak dziką naturę, dlatego widać ją w towarzystwie leśnych kuzynek równie często co w torzawystwie zwyczajnych ludzi.
Wojmira najczęściej siedzi na ławce przed chatą i przyjmuje interesantów. Jagienka jej pomaga, robiąc rzeczy, na które stara kobieta nie ma już sił. Szeptuchy nie biorą zapłaty za swoje posługi, bo utrzymuje je cała wieś, jednak dobrze widziane jest przynoszenie im drobnych podarków w ramach podziękowania. Ponadto składniki do niektórych eliksirów zainteresowany musi zebrać samodzielnie, ale o tym w zależności od sytuacji decyduje sama Wojmira.
Jeśli po jakiejś przygodzie na Podlasiu potrzebujesz uzdrowiciela - tutaj jest miejsce, gdzie znajdziesz pomoc.
Pociąg za wiedzą był też czymś, co charakteryzowało Noreen, mimo że jej motywacja niekoniecznie wywodziła się z tego samego miejsca. U niej zawsze ten dodatkowy wysiłek edukacyjny wiązał się z chęcią znalezienia nowych rozwiązań, lecz niekoniecznie dla samego sportu szukania informacji, a po to, by pomóc pacjentowi. To stawianie na pierwszym miejscu czyjegoś dobra było zarówno powodem, dla którego była dobrą uzdrowicielką, jak i przekleństwem, przez które non stop zapominała o samej sobie. Kiwnęła więc głową, słuchając o nowościach podłapanych od słowiańskich szeptuch. Na jej twarzy nie gościła w zasadzie żadna silna emocja, ani zwątpienie, ani obrzydzenie, ani nawet przesadna radość z poznania innej metody radzenia sobie z problemem. Wciąż uważała, że praktyczniejsze będzie dobrze znane zaklęcie, lecz nie miała prawa kwestionować słuszności przepisu. Właściwości zjełczałego mleka mogły faktycznie przysłużyć się szybszemu schodzeniu obrzęków. Czym różniło się to od mikstur z użyciem chociażby krwi salamandry lub skrzydeł trzminorka? - Nieuniknione - powtórzyła po kobiecie, starając się zachować powagę, ale bardzo szybko łamiąc się pod wpływem żałosnego jęku, który wydobył się z piersi Alice. Noreen odwróciła głowę, by jej parsknięcie śmiechem nie było tak jawne, a gdy uspokoiła się wystarczająco, by odwzajemnić znaczące spojrzenie Berthy, podchwyciła temat. - Czosnek też tu wisi, może ja pójdę poprosić Wojmirę o moździerz? Jeśli coś działało, znaczy, że nie było głupie. Groźba nacierania nastolatków zjełczałym mlekiem przynosiła lepsze rezultaty niż perspektywa szlabanu.
Eskorta do chaty Wojmiry pod strażą Brandon jest tym, co każda dziewczyna zaatakowana przez utopca potrzebuje, aby poczuć się bezpiecznie i nie rozryczeć się. Nie musiały się teleportować. Stwory z głębin postanowiły sobie odpuścić, aż taką wyprawę za Marcellą i Victorią. Opatrunek na lewym ramieniu nadal się trzyma, mimo że Brandon zadeklarowała się, że żadna z niej wybitna uzdrowicielka, ale przecież Hudson tego od niej nie wymagała. Czuła się zaopiekowana przez dziewczynę, a teraz tylko brakowało jej do szczęścia, aby spotkać się z Jagienką. Miała nadzieje, że młoda szeptucha będzie tak jak wcześniej się nią zajmować. Oczywiście nic nie miała do Wojmiry, ale starsza babunia, nie mogła równać się z młodą półwilą, której Marcella miała ochotę się oświadczyć przy pierwszej lepszej okazji i zostać na Podlasiu razem z dziką, piękną istotą. Mirek też był spoko, ale Jagienka to była miłość! W końcu, gdy dotarły do chaty całe i zdrowe, Hudson oświadcza słodkim głosem, że Victoria może sobie już iść, a ona tu zostaje pod dobrą opieką. Tak więc Jagienka zdejmuje jej opatrunek zabrudzony krwią i przemywa ranę, a Wojmira, zerka, co jakiś czas stojąc przy kociołku i pilnując jakiegoś ziołowego wywaru. Krukonka odpowiada na wszystkie pytania Jagienki, a kiedy wywiad lekarski jest odbębniony, Wojmira dorzuca jeszcze coś w rodzaju, jakie to Marcella miała szczęście i że ma dobrych przyjaciół. Chociaż Hudson z Victorią się nie przyjaźniła, to na pewno jest to bardzo dobra kandydatka na przyjaciółkę. Przemyta i odkażona rana już nie boli, zwłaszcza że babunia podała półwili fiolkę z górnej półki, a ta wręczyła ją do wypicia Marceli, po dwóch łykach pieczenie i wszystkie nieprzyjemne odczucia uciekają gdzieś w niebyt. Rana wyglądała już lepiej, ale krukona była wpatrzona cały czas w krzątającą się obok niej Jagienkę, dlatego tego nie zauważyła. Blond włosa piękność rozgniata zioła moździerzem, wykonując specjalną maść. Wojmira tym razem podchodzi do Marcelli i jednym prostym zaklęciem nastawia dziewczynie bark. Cichy jęk przypominający miauczenie wydobywa się z buźki Hudson, aby zaraz to znowu powrócić do znieczulania się widokiem półwili. Następnie, gdy gęsta, lecz przezroczysta substancja jest gotowa, Jagienka nakłada ją na ranę Marce, co sprawia, że będzie się szybciej goić, a chłód maści daje jakieś takie ukojenie. Po wszystkich zabiegach i wypiciu obowiązkowo ziołowej herbaty krukonka dziękuje za pomoc i niestety musi się rozstać z młodą szeptuchą, a także jej wiekową mistrzynią.
Ciężko było zliczyć Imogen, ile razy podczas tych wakacji znajdowała się w chacie szptuchy Wojmiry. Co niedługo przydarzało się jej coś, przez co Imogen odwiedzała te progi, niekoniecznie z własnej, niewymuszonej woli. Nie inaczej było tym razem, kiedy to Gryfonka zdecydowała się zaznać uroków Zielonego Gaju, o którym to miejscowi mówili jakoby był miejscem cudów i dziwów. Owszem, w ocenie dziewczyny, tak właśnie było, choć ze szczególnym naciskiem na słowo dziwy. To, co tam przeżyła, nie mogło się równać z żadnym innym doświadczeniem. Nie wiedziała nawet, w jaki sposób stało się to, że tutaj wylądowała. Ostatnia rzecz, jaką pamiętała, to biesy, bardzo dużo biesów, które... groziły jej? Nie, chyba groziły komuś innemu... Wspomnienia zlewały się w głowie Imogen w jedną, kompletnie niespójną całość. Kolejna rzecz, którą pamiętała, to znajome ciepłe łóżko, gdzie leżała przykryta bardzo grubą kołdrą, z dziwnym okładem na czole. A nad nią po raz kolejny pochylała się Wojmira i uśmiechała w ten nieco przerażający sposób. - No witam ponownie - przywitała się kobieta, na co Imogen tylko jęknęła w odpowiedzi. Zamknęła oczy, próbując sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia, ale nie była w stanie. Nie wiedziała, czy to magia tamtego miejsca sprawiła, że zapominała wszystko, co działo się za drzewem życia. Nie była nawet pewna, czy próbowała zbadać, co działo się dalej. Pewna była tylko tego, że coś musiało się stać, bo przecież sama, z własnej nieprzymuszonej woli nie pojawiłaby się w chacie szeptuchy Wojmiry, narażona na ponowne leczenie jej specyfikami. Bo tak w zasadzie nawet nie była pewna, co należało tutaj leczyć. W końcu podniosła się do pozycji siedzącej i z ulgą odkryła, że wszystkie jej przedmioty własne leżały na małym stoliku obok łóżka. Imogen czym prędzej to pozbierała, gotowa opuścić to miejsce najszybciej, jak się tylko dało. Solennie przyrzekła sobie, że to jej ostatnia wizyta w chacie szeptuchy. W końcu dogadała się z Wojmirą co do stawki, jaką należało uiścić za pomoc tym razem, zapłaciła odpowiednią ilość galeonów i wyszła. Z ulgą odetchnęła czystym powietrzem, niezmąconym tymi wszystkimi ziołami i stęchłością. Teraz najbliższe kilka dni zamierzała spędzić w swojej przyczepie, z dala od jakichkolwiek kłopotów.
Był zaskoczony tym, jak głęboki ból promieniował mu przez nogę. Niejednokrotnie pogryzły go czy w inny sposób poraniły zwierzęta, ugryzienie utopca jednak okazało się być znacznie bardziej bolesne, niż się tego spodziewał. Z ogromnym trudem, nie bez wysiłku, przetransportował się do chaty szeptuchy Wojmiry, by zasięgnąć jej pomocy, a może przy okazji dowiedzieć się czegoś interesującego w zakresie lokalnych metod uzdrawiania. W końcu gdzie i jak można nauczyć się czegoś lepiej, niż poprzez własne doświadczenia i ćwiczenie na żywym, obiekcie? Szczególnie jeśli obiektem tym był on sam, więc nie musiał mieć obaw o zdrowie czy samopoczucie nikogo innego, poza sobą. Sama chata nie była dla niego miejscem obcym. Widział się już z szeptuchą Wojmirą, by zasięgnąć jej wiedzy z zakresu zielarstwa i ziołolecznictwa, to było niewątpliwie fascynującym doświadczeniem. Możliwość poszerzania wiedzy od specjalistów innych niż ci, z którymi obcował w swoim codziennym środowisku, zawsze była niezwykle atrakcyjna, więc pojawiwszy się na progu jej chatki, natychmiast posłał starowince swój czarujący uśmiech, prosząc, by pomogła mu z raną po ataku utopca, ale jednocześnie podkreślając, że bardzo chciałby usłyszeć opis tego, co robiła i na czym proceder leczenia w jej wykonaniu polega. Uśmiechnął się powabnie, kiedy kobieta zakomenderowała, by zdjął spodnie i choć nieprzyzwoita myśl przeszła mu przez głowę, wykonał zadanie posłusznie, by pokazać jej swoje obrażenia. Skóra wokół rany zaczynała już zielenieć i pokrywać się charakterystycznym dla wodnegolica śluzem. Szeptucha zaczęła zbierać składniki, co Atlas obserwował z wielką uwagą, starając się zapamiętać jak najwięcej z jej praktyk. Utopce może nie były często spotykanym gatunkiem w Wielkiej Brytanii, ale wiedza o tym, jak wykonać remedium na ich ukąszenia wydawała się wielce atrakcyjna, a co więcej - przytadna, więc uczenie się od niej to była inwestycja na przyszłość. Obserwował, jak zbiera czosnek i leszczynę, które zaczęła rozdrabniać w moździerzu i poprosił, czy może dołączyć do tego procesu, jako że ugryziona miał nogę, a nie ręce i chętnie chciał jej pomóc przy pracy, jednocześnie ucząc się, jak to robić. Szeptucha Wojmira zaczęła mu opowiadać tajniki swojej pracy, była poczciwą i mądrą kobietą, skrywającą w swojej niepozornej osobie całe dziesiątki lat wiedzy i praktyki. Rozmowy z tak doświadczonymi specjalistami zawsze były dla Atlasa ogromną przyjemnością i wielkim przywilejem - słuchał więc wszystkiego, co kobieta mówiła i doceniał wszystko, czym chciała się z nim podzielić. Tak jak w przypadku wiedzy o ziołach, zakres informacji, jaki kobieta posiadała i który mówiła po prostu, z głowy, bez zastanowienia, był niesamowity. Ucząc się i wykonując maść, niemal całkiem zapomniał o bólu w nodze, chłonąc wiedzę od starszej kobiety, starając się nie być natrętem z pytaniami, ale jednocześnie nie mogąc powstrzymać się przed dopytywaniem o szczegóły. Wielokrotnie rozwiązania uzdrowicielskie Wojmiry były dalekie od po prostu użycia zaklęć leczniczych, tak jak to miał w zwyczaju czy tak jak to zazwyczaj widział czy robił - jej sekrety lecznicze były fascynujące i tak różne od wiedzy, którą posiadał, że nie był w stanie odmówić sobie tej przyjemności nauki bezpośrednio od mistrzyni. Spędził w domu Szeptuchy znacznie więcej czasu, niż planował, a z pewnością więcej, niż było trzeba by po prostu wetrzeć maść w ranę. Uprzejmie podziękował jej za pomoc i całą wiedzę, którą się z nim ponownie podzieliła, po czym udał się do swojej przyczepy.
zt +
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Kiedy Jenna Hastings otworzyła oczy, nie miała pojęcia gdzie się znajduje i co się właściwie stało. Widziała tylko, że przebywa w jakiejś chatce, w której panował półmrok, oraz że wszystko naokoło pachniało różnego rodzaju ziołami. Ona sama zaś wydzielała intensywną woń czosnku przemieszanego z czymś jeszcze - z leszczyną, której dziewczynka nie potrafiła zidentyfikować. Wszystko ją bolało, szczególnie miejsce, w którym została ugryziona przez utopca. I właśnie wtedy przypomniała sobie wszystko, co miało miejsce do czasu, aż straciła przytomność - lekkomyślną decyzję o walczeniu z wodnymi stworami, trzy sukcesy i jedną sromotną porażkę, w wyniku której potężnie ucierpiała nie tylko na ciele, ale i przede wszystkim na dumie. Nikt nie lubił, kiedy życie podsuwało mu dowody tego, że nie jest nieomylny i niepokonany. Nie wiedziała, ile czasu leżała w samotności, zanim pojawiła się obok niej śliczna dziewczyna o złotych warkoczach i rumianych policzkach, w dodatku z kwietnym wiankiem na głowie. Zupełnie tak, jakby się urwała ze słowiańskiego obrazka, a przecież nie każda Słowianka miała typowo słowiański typ urody. W dodatku nie każda Słowianka była taka śliczna. - Długo spałaś, Jenny. Narobiłaś sobie niemałych problemów, ale teraz najważniejsze jest to, żebyś doszła do siebie. Jestem Jagienka, uczę się na szeptuchę i pomogę ci wyzdrowieć - powiedziała dziewczyna, obdarzając Jenn najsłodszym uśmiechem na świecie. Krukonka z miejsca poczuła do niej sympatię, chociaż nie padło tutaj nic miłego, a wręcz przeciwnie. Z ust nieznajomej jednak wszystko brzmiało jak śpiew skowronka i najpiękniejsza muzyka na świecie. - Persefona już wie o całym zajściu. Kiedy cię wyleczymy, masz się do niej zgłosić. Zrobisz to, prawda? Jenn w pierwszej chwili nie wiedziała, kim jest Persefona, tak rzadko myślała o opiekunce inaczej niż "profesor Aniston". Pokiwała jednak głową na zgodę, a potem zaczęła się przyglądać temu, co robiła uczennica szeptuchy. - Co mi się właściwie stało? - spytała krukonka, z uzdrowicielskiej pasji zainteresowana poczynaniami Jagienki. Widziała szarozielony odcień skóry, a w dodatku zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. - Czemu jestem w balii, a nie w łóżku? Jagienka opowiedziała dziewczynce o tym, na czym polega wodnelico. Wyjaśniła jej skąd się bierze i jakie ma objawy. Jenny zrozumiała szybko, że są one bardzo nieprzyjemne, i że dolegało jej wszystko, o czym mówiła półwiła. Miała przykry odcień skóry i była pokryta czymś w rodzaju oślizgłej mazi. Trudno jej było sprawdzić, czy jest rzeczywiście sama z siebie wilgotna w dotyku, bo Jagienka trzymała ją cały czas w wodzie, co koiło wrażliwe na wysuszenie ciało. Kiedy powiał wiatr, odsłaniając na moment płócienną zasłonkę oddzielającą wnętrze chaty od świata zewnętrznego, promienie słońca wywołały ból u dziewczynki, uświadamiając dobitnie, że wrażliwość na promienie również u niej występuje. To wszystko doskwierało jej i wywoływało cierpienie, ale Hastings zdawała sobie sprawę, że cierpi na własne życzenie. Jenny leżała w chatce do wieczora, ale na szczęście nie dłużyło jej się jakoś specjalnie mocno. Jagienka opowiadała jej o fascynujących rzeczach, które można było znaleźć na Podlasiu, a nie były nielegalną albo niebezpieczną atrakcją. Powiedziała jej o nasięźrzale, który wolno było zbierać na jednej z leśnych polanek i o tym co trzeba zrobić, żeby pozyskany kłos miał wyjątkową, magiczną moc. Cały rytuał brzmiał śmiesznie i niedorzecznie, ale Jenny pomyślała, że może zajrzy tam, zanim uda się do opiekunki krukonów. W końcu odwlekanie kary brzmiało wyjątkowo kusząco nawet dla kogoś, kto w rzeczywistości chciał sobie zasłużyć na karę, szlaban i wszystkie inne konsekwencje wiążące się z niedotrzymaniem zasad wyjazdowego regulaminu. - Unikaj słońca przez następne dni - pouczyła ją Jagienka, kiedy Jenn doszła do siebie na tyle, że mogła już wstać i normalnie się przemieszczać. Był wieczór, więc mogła wyjść nie troszcząc się o poparzenia słoneczne. - I używaj maści. Szybko się zajęłam leczeniem, więc równie szybko z tego wyjdziesz. Ale gdyby maść się skończyła, wróć do mnie, zapamiętasz? - Zapamiętam. Dziękuję za pomoc! A... mogłabyś mi jeszcze raz powiedzieć, jak brzmiały te słowa, które trzeba wygłosić w trakcie zrywania nasięźrzału? Jagienka się zgodziła i powtórzyła co trzeba, a Jenny słowo w słowo jej zawtórowała, udowadniając jej i sobie, że wszystko już pamięta. A skoro tak, to mogła bez przeszkód udać się na rytuał. W końcu zapadała już noc, a przy odpowiednio dobranych słowach dało się naściemniać opiekunce, że idąc do niej zabłądziła na leśną polanę i korzystając z okazji nazbierała magicznych ziółek.
ZT
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Nie spodziewała się takiego przebiegu tego jednego, jakże konkretnego dnia. Lawirowała na pograniczu świadomości, gdy dotarła do chaty, w której to miała jej pomóc w dojściu do siebie szeptucha. Znała o nich opowieści. Wiele słyszała na temat leśnych wiedźm czy uzdrowicielek, jak to wolały być nazywane. Zdążyła więc podzielić się z nią zdawkowymi słowami, które miały wyjaśnić obrzęk na ciele, rozcięcie i sączącą się wciąż krew. Niedługo po tym - zasnęła. Bardot nie była świadoma, jak długo trwało dochodzenie do siebie. Obudziła się wszak po kilku godzinach, marszcząc nos i reagując na światło mocniej niż zazwyczaj. Glos kobieciny dotarł wreszcie do nieprzytomnego umysłu Gryffonki, a kiedy serce tej gwałtownie zabiło, od razu wiekowa czarownica rzuciła się do przodu, by złapać za ramiona Bardot. Zmusiła ją do leżenia, tłumacząc wszelkie zalecenia, jakie miała przyjąć na kilka najbliższych dni. Było to coś niezrozumiałego początkowo, ale od razu pomyślała o Kate i Adeli, które zapewne miały ją przypilnować w przestrzeganiu każdej sugestii, byle jak najszybciej mogła znowu stanąć na nogi. Zabawne, że to były wakacje, a ona prawie się wykrwawiła od wbitego w bok szkła. Po kilku godzinach opuściła wreszcie chatę szeptuchy, ruszając do grodu, gdzie miała odpocząć. Potrzebowała czasu i kilku oddechów, by zapomnieć o tym, co zdołało się wydarzyć na nielegalnych wyścigach.
Dwoje mężczyzn zaciągnęło go tutaj po nieudanym wyścigu na miotłach. Był obolały, w głowie szumiało mu niemiłosiernie, mdłości robiły fikołki w żołądku, plecy pulsowały od upadku na siano, a fragmenty szkła dalej tkwiły w jego skórze. Bywał w gorszym stanie podczas tych wakacji. Nie był mimo to zachwycony gdy mężczyźni usadzili go na łóżku, gdzie tydzień wcześniej leczył połamane żebra. Tym razem jego leczeniem od początku do końca zajęła się Jagienka. Najwyraźniej nie był pierwszym pacjentem, który trafił tutaj z wyścigów. Jej ruchy były sprawne, wydawały się wręcz bezrefleksyjne, jakby już tak się ich wyuczyła, że myśli mogła mieć w trakcie leczenia zajęte czymkolwiek innym. Sprawnymi ruchami wyjęła szkło znajdujące się w jego ciele, po czym miejsca posmarowała maścią, której zapach budził wspomnienia świeżo nawiezionego pola. Wolał nie pytać co dokładnie się w niej znajdowało, czasem nie wiedza to prawdziwy dar. Minęła godzina zanim doszedł do siebie. Dalej obolały, jednak już z mniejszymi mdłościami i opatrzony, wrócił do swojego pokoju w stodole by całkowicie dojść do siebie, i napisać Jennie, że jakkolwiek beznadziejnie nie wyglądał, to wyszedł z tego bez trwałego uszczerbku na zdrowiu.
Z połączenia ich sił wynikła niewielka wrzawa pomiędzy poobijanymi dzieciakami, które jeden drugiemu zaczęły wytykać czyja to wina i kto bardziej a kto jeszcze bardziej zarzekał się, że nigdy nie wsiądzie na miotłę. Dyskusja tak gorąca, że pewnie kapitanowie ich drużyn złapaliby się za głowy, wiedząc, że zaraz potracą zawodników, a wystarczyło do takiego pogromu jedynie wspomnieć perspektywę domowego okładu słowiańskich praktyk leczniczych. - Myślę, że nie ma wyjścia. - westchnęła Shercliffe, jakby tym samym chciała podkreślić, że to, co zostało nastolatkom przeznaczone, było już wykute w kamieniu, an co jeden z chłopaków wstał na równe nogi, choć chwilę temu jeszcze jęczał, że nie da rady chodzić i już na pewno nie da rady zdążyć na wakacyjne douczki z numerologii. - ja nie mogę zostać, muszę do profesor Aniston na douczki! - ożywił się, przypomniawszy sobie, że ma kartę ucieczki z więzienia w tej rozgrywce monopoly. Koledzy i koleżanki jęknęli ciężko, bo pozazdrościli mu tej opcji, a on sam, szybko, kuśtykając, czmychnął z pomieszczenia. - Moi drodzy, jeśli ktoś z was czuje się wcale nieźle, to też zachęcam, byście znaleźli sobie jakieś zajęcie, zamiast tutaj zalegiwać zbyt długo. Pani, Pani i Pan muszą zostać, bo trzeba te zwichnięcia nastawić, ale Pani z zadrapaniem i Pan z guzem na czole... - zachęcającym gestem, choć z miną posągu, wskazała drzwi.
Kto by pomyślał - pogromem przyszłości szkolnego Quidditcha stało się zjełczałe mleko i dwie skore do żartów uzdrowicielki. Tego jeszcze nie grali. Wsparła jednak pomysł Berthy, by tych, którzy nie wymagali większych nakładów pracy związanych z obrażeniami odesłać po prostu w kierunku grodu. Nie dość, że zrobiło się tłoczno, to jeszcze połowa dzieciaków robiła sztuczny tłum, chcąc pooglądać jak kolegom chrupią kości przy nastawianiu. Im mniej rozochoconych gęb miały w chacie, tym szybciej i milej powinno im się pracować. - No, już, już! - podchwyciła, delikatnie gestem sugerując, by wstali z krzeseł i udostępnili je tym ostatnim poszkodowanym, którzy do nich dotarli. Ona dla odmiany uśmiechnęła się całkiem ciepło, w kontraście dla posągowej powagi wymalowanej na twarzy Berthy. - Pani - wskazała na jedną z uczennic, a następnie na krzesło przed sobą. - Zaraz zajmiemy się tym barkiem - powiedziała, tłumacząc jej następnie, jak będzie wyglądała cała procedura nastawiania. Zaklęciem uśmierzyła jej najpierw miejscowo ból, zdejmując nieco dyskomfortu z paskudnego strzału, jaki wykonała główka kości ramiennej o panewkę łopatki. - Po sprawie - stwierdziła, z lekkim uśmiechem rejestrując szok w spojrzeniu dziewczyny, próbującej poruszać świeżo nastawioną ręką. - Jeszcze nie - poleciła, kładąc dłoń na jej ramieniu i powstrzymując ją od kręcenia pełnych kółek. - Trzy dni pochodzisz w temblaku, dopiero później zaczniesz całe to kręcenie - wyjaśniła, przy pomocy zaklęcia wyczarowując bandaże usztywniające. Spojrzała na bok, by zobaczyć, jak szło koleżance.
Szło im sprawnie, a odkąd liczba dzieciaków zmalała, zdawało się, że nawet lżej się to odbywało. Nastawiane stawy nie bolały, twarze się nie krzywiły, a zaklęcia docierały precyzyjnie, co mogło jedynie po raz kolejny wskazywać na to, jak wartościowa jest praca w swobodnym otoczeniu i jak tragiczna, szczególnie uzdrowicielska, może być praca w przesadnym tłoku i harmidrze. - Eliksir oczyszczający rany. - wyjaśniła dziewczynce, wyglądającej na najmłodszą z całej hałastry, której oczy zrobiły się wielkie, kiedy Shercliffe podeszła do niej z fiolką, by zadbać o wielkie rozcięcie na piszczelu, spowodowane, na oko, zahaczeniem o jakiś wystający z którejś belki w stodole gwóźdź. Zabandażowała wyczarowanym opatrunkiem nogę i rzuciła zaklęcie uśmierzające ból. Następnie zainteresowała się chłopcem z bólem głowy, który wydawał się nie mieć jakichś wyraźnych i widocznych objawów. Szybka diagnoza pozwoliła ustalić, że w odróżnieniu od całego tałatajstwa, przyszedł tu, bo dostał słonecznego udaru, a nie dlatego, że ścigał się z pozostałymi, młodymi debilami na miotłach pod sufitem w stodole. - Proszę to pić dziś, jutro przyjść po więcej. - podała mu mieszankę stabilizującą, przygotowawszy ją uprzednio na blacie i westchnęła, oceniając, że już chyba po wszystkim. - Co za okropny dzień. - oznajmiła otwarcie swojej koleżance po fachu. Na szczęście już po wszystkim.
Teleportowanie się z rannym bokiem, fogsem na kolanach i dodatkową osobą trzymaną za rękę nie było łatwe, ale szczęśliwie się nie rozczepili. Tak naprawdę nie było im to potrzebne do niczego i obawiał się, że wówczas szeptucha mogłaby sobie nie poradzić w tak szybkim czasie, jak tego chcieli. Kiedy kobieta znalazła się przy nich, z pewnością zaalarmowana hałasem jakiego narobili pojawiając się w jej ogródku bez zapowiedzenia, poprosił jedynie, aby wpierw zajęła się Olą. Pomocnica szeptuchy była akurat gdzieś poza chatą, więc Jamie musiał trochę czekać, przez ten czas głaszcząc delikatnie Roya, licząc na to, że nie zacznie panikować. Nie chciał, żeby szczeniak przeszkadzał później uzdrowicielce, choć podejrzewał, że i tak będzie problem odciągnąć go od niego. Kiedy nadeszła pora na jego leczenie, posłusznie, choć trochę niewprawnie, zdjął z siebie koszulkę, żeby pokazać całą ranę jaka przebiegała po jego boku. Nie skupiał się na marudzeniu szeptuchy, że przecież mieszkańcy przestrzegali, aby nie chodzić w pewne miejsca, ponieważ można spotkać tam utopce. Narzekała, że turyści nigdy nie słuchali, a później ona musi wszystkich leczyć, ale zaczęła przygotowywać z ziół okład, którym zaczęła po chwili traktować rozcięcie na jego ciele. Choć Jamie próbował nie syknąć, w pewnym momencie po prostu warknął z bólu, jaki mimowolnie czuł. Staruszka oczywiście zaśmiała się pod nosem i Norwood mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy to wszystko nie było jedynie jej planem na odegranie się na głupim turyście. Po tym zabrała się za przygotowywanie eliksiru, choć zdaniem Jamiego powinna mieć kilka już gotowych, jednak nie kłócił się. Czekał, aż skończy i poda mu do wypicia coś, co smakowało podobnie do wiggenowego, więc mogło być tutejszym odpowiednikiem znanego eliksiru. Dopiero kiedy wypił, szeptucha zdjęła okład, i na nowo zabrała się za oczyszczanie ran, co szczęśliwie nie wywoływało już żadnego dyskomfortu ze strony Ślizgona. Obserwował, jak kobioeta rzuca odpowiednie zaklęcia, jak rany powoli zaczynają się zabliźniać, aż w końcu pozostały po nich jedynie blade, cienkie linie na jego skórze. Czuł się lepiej, więc eliksir z pewnością działał, tak jak późniejsze zaklęcia. Zastanawiało go tylko czym był okład, jaki wcześniej nałożyła, ale nie zamierzał o nic jej dopytywać. Przywołał fogsa, który zdążył odejść kawałek od nich, po czym wyszli razem z chaty, z zamiarem skierowania się na dłuższy spacer. Mimo wszystko, Jamie miał parę rzeczy do przemyślenia i wolał się upewnić, że rany są w pełni zaleczone.
z.t.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea nie była zadowolona z tego, jak przebiegła jej wycieczka na podmokła leśną łąkę. Rytuał nasięźrzału, choć ostatecznie zakończył się sukcesem, obfitował w dwa bardzo poważne uszczerbki. Jednym było uszkodzenie różdżki, które zaowocowało koniecznością wracania jak mugol na piechotę, choć z magią wystarczyły cel-wola-namysł, żeby w mgnieniu oka znaleźć się w miejscu, z którego się przyszło. Teleportacja piękna rzecz. I właśnie tej teleportacji Xanthea Grey została pozbawiona. I chociaż zwykle spędzała na maszerowaniu po lesie długie godziny, dziś było to wybitnie niepożądane ze względu na drugi uszczerbek, którego doznała w lesie - poparzenia barszczem buńczucznym, który okazał się wyjątkowo wrogo nastawiony do nagich pośladków Xan. Kiedy dotarła do chaty szeptuchy, Xanthea nie wiedziała już, jak się nazywa. Bez najmniejszego wstydu, za to z pełnym cierpienia błaganiem wymalowanym na twarzy pokazała starowince przyczynę swojego zmartwienia, a potem dostosowała się do wszystkich zaleceń, które kobiecina jej zaordynowała. Kluczowe w walce z poparzeniami było porządne wyszorowanie się we wszystkich miejscach, które jadowite pędy oplotły. Brzmiało prosto, ale biorąc pod uwagę ból, zdawało się to trwać całą wieczność. Na szczęście kiedy procedura dobiegła końca, jeszcze nie nadszedł ranek, więc bez obaw o nadwrażliwość na słońce mogła przemieścić się szybciutko do swojej przyczepy, mając nadzieję, zahaczając po drodze o targ, na którym miała nadzieję znaleźć różdżkarza, który naprawiłby jej upuszczony przez wiewiórkę badyl.
Odwrócił się, dopiero gdy upadała już na ziemię. Rzucił się przed siebie, żeby chociaż nie uderzyła się w głowę o spękane podłoże i na szczęście złapał ją w ostatniej chwili. Był przestraszony, bał się, że to ten cholerny bies, w pierwszej chwili nie połączył kropek i nie doszedł do żadnego logicznego wniosku. Szeptał zmartwiony jej imię, brudząc policzek świeżą ziemią, chciał wyciągnąć różdżkę, chcąc zawołać pomoc, ale przecież nie miał jej już przy sobie, był zdany na siebie. Niewiele myśląc, wziął ją na ręce i ruszył przed siebie, trochę licząc na to, że jakiś bies się nad nim zlituje i wskaże mu drogę do uzdrowicielki.
Gdy Wojmira robiła swoje, Ben próbował pokonać przeszkodę w postaci Jagienki, która zastawiała mu drogę. Dziewczyna była śliczna, ale to go w tej chwili niezbyt obchodziło, teraz była jego wrogiem, bo nie dopuszczała go do izby, w której leżała wciąż nieprzytomna Isolda. - Proszę się uspokoić, nic jej nie będzie! - Z każdą mijającą sekundą ton jego głosu był coraz to bardziej ostry. W końcu wyjęła jakiś flakonik, machnęła nim tuż przed nosem Austera i dopiero po chwili posadziła jego niecierpliwą pupę na krześle. - Ty też potrzebujesz pomocy. Byliście w gaju? To miejsce jest niebezpieczne, nie wiem czemu wszyscy tam chodzicie. To ostatnie powiedziała z niemałą pretensją, ucierając już zioła na herbatę. Ben siedział otępiały na krześle, kiwając się w prawo i lewo. W dalszym ciągu patrzył na drzwi i prawie nic nie mówił. - Kochasz ją? - Zapytała ni stąd ni zowąd Jagienka, gdy po raz kolejny nie odpowiedział na jej pytanie. W tym momencie przeniósł na nią spojrzenie swoich zmęczonych, zielonych oczu i po raz pierwszy od dawna odpowiedział szczerze nie po to, żeby coś osiągnąć. Lecz po to, by lepiej zrozumieć, co dzieje się w jego sercu. - Nie wiem - szepnął do tłumaczki, zupełnie jakby ta wiedza była jej potrzeba. Wypił ziołowy napar, który dała mi Jagienka i już po chwili poczuł się senny, tak bardzo senny… Położył łokcie na stole i ignorując protesty młodziutkiej Polki, zasnął w jednej sekundzie.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Leczenie konsekwencji przygody w Zielonym Gaju razem z @Benjamin Auster
Kiedy się ocknęła, pochylała się nad nią stara kobieta, mamrocząca coś po polsku... Isolde zdążyła już ją poznać, kiedy musiała prosić o pomoc po ugryzieniu topielca, dlatego poczuła się nieco spokojniejsza, pozwalając, by Wojmira okładała jej czoło jakąś zimną papką i liśćmi o świeżym, ożywczym zapachu. Chciała o coś zapytać, ale szeptucha pokręciła surowo głową i zamiast tego przytknęła jej do ust kubek z wodą zaprawioną czymś cierpkim, ale przynoszącym ukojenie. Nie była pewna, ile to wszystko trwało - ból głowy i ogólna słabość powoli mijały, a Wojmira cierpliwie poiła ją wodą z ziołami i okładała jej czoło. Mruczała przy tym jakieś dziwne zaklęcia, a może tylko słowa pocieszenia, widząc, że dziewczyna naprawdę cierpi, a jej spierzchnięte usta łapczywie przyjmują każdą kroplę wody. Isolde czuła, że myśli jej się plączą, że już nie wie, jak długo tu leży, co właściwie się stało, czy faktycznie Ben był razem z nią? Jak właściwie się tu znalazła? Nie mieli przecież różdżek, nie mogli się teleportować... Zresztą ona w ogóle nic nie mogła, bo zemdlała jak bohaterka taniego romansu. Ta myśl sprawiła jej szczególną przykrość, raniąc jej ambicję i sprawiając, że z tym większą ulgą zapadła ponownie w sen. Wreszcie Isolde poczuła się dość silna, by wstać. Podziękowała serdecznie szeptusze, nie kłopocząc Jagienki prośbą o tłumaczenie, bo uścisk dłoni i pełen wdzięczności uśmiech były językiem uniwersalnym. Miała zamiar odwdzięczyć się jakimś małym upominkiem. Kiedy weszła do głównej izby, Jagienka obrzuciła ją uważnym, nieco rozbawionym spojrzeniem. - No tak, widać, że nie nawykłaś do słońca ani pracy w polu... Ten, który cię tu przyniósł, zasnął na stole, czekając na ciebie. Kazałam mu położyć się do łóżka, sam też trochę niezdrów. Straszny nerwus, koniecznie chciał do ciebie... - Jagienka zawiesiła głos z domyślnym uśmiechem, a Isolde spłonęła rumieńcem. - Jak to... przyniósł? - zapytała zdumiona Isolde, nie mogąc uwierzyć, że szczupły, prowadzący skrajnie niezdrowy tryb życia Ben mógłby nie tylko unieść jej bezwładne (i wcale nie takie drobne) ciało, ale przenieść je taki kawał drogi. - No normalnie. W ramionach. Lałaś się przez ręce. Dziw, że cię uniósł, ale uniósł. Widać mu zależy - skwitowała Jagienka, po czym podała Isolde słoiczek z chłodzącą maścią, wyjaśniła, jak należy ją stosować, po czym wypuściła z chaty, kręcąc z lekkim rozbawieniem głową. A Isolde, mimo że na ciele czuła się już całkiem nieźle, w głowie miała kompletny zamęt.