Szeptuchy na Podlasiu darzone są wyjatkowym szacunkiem ze względu na swoją szeroką wiedzę, która nie ogranicza się wyłącznie do magii leczniczej. Zdejmowanie uroków, wieszczenie przyszłości i znajomość skomplikowanych prawideł rządzących światem to tylko część powodów, dla których te mądre kobiety zajmują tak ważne miejsce w hierarchii społecznej. Mimo to nie są traktowane jak "swoje". Wiedza wzbudza nie tylko szacunek, ale i tworzy dystans, przez który szeptuchy mają w zwyczaju mieszkać poza wsią, w chatkach obrośniętych półdzikim ogrodem, często na skraju lasu albo jeziora. Tutejszą szeptuchą jest Wojmira, której pomaga jej młoda uczennica, Jagienka.
Wojmira i Jagienka:
Wojmira to wiedźma, która wygląda jakby już dawno miała zejść z tego świata. Jedni mówią, że ma ma sto dwadzieścia lat, inni że sto pięćdziesiąt. Zdania co do dokładnego wieku są podzielone, ale wszyscy zgadzają się co do jednego - każdy z mieszkańców grodu nawet jako dziecko znał Wojmirę jako staruszkę. Równać się z nią wiekiem może chyba tylko Baba Jaga, ale jej przecież nikt nie ma odwagi pytać. Wojmira jest maleńka i ususzona. Porusza się wolno, podpierając się sękatym kosturem, na który większość wyrostków patrzy z podejrzanym respektem. Sprawia wrażenie niegroźnej i rozpadającej się babcinki, ale za swoją pracę zabiera się dziarsko i wciąż potrafi porządnie wytargać niesfornych pacjentów za uszy. Zna wszystkie tajemnice tutejszych ziół i ma lekarstwa chyba na wszystkie choroby. Większością z nich jest skłonna się dzielić, ale są sprawy, które przekazuje wyłącznie swojej uczennicy, Jagience, której opieki są spragnieni wszyscy młodzieńcy - przyjezdni, bo ci lokalni od dawna już wiedzą, że na serduszko Jagienki nie mają co liczyć. Szkoląca się na następną szeptuchę dziewczyna jest córką jednej z tutejszych wił, której zawdzięcza wyjątkową urodę oraz rękę do roślin i zwierząt. Jest pogodna i roześmiana, a swoim uśmiechem hojnie obdarza każdego, kto przyjdzie po radę albo leczniczy napar. Ma jednak dziką naturę, dlatego widać ją w towarzystwie leśnych kuzynek równie często co w torzawystwie zwyczajnych ludzi.
Wojmira najczęściej siedzi na ławce przed chatą i przyjmuje interesantów. Jagienka jej pomaga, robiąc rzeczy, na które stara kobieta nie ma już sił. Szeptuchy nie biorą zapłaty za swoje posługi, bo utrzymuje je cała wieś, jednak dobrze widziane jest przynoszenie im drobnych podarków w ramach podziękowania. Ponadto składniki do niektórych eliksirów zainteresowany musi zebrać samodzielnie, ale o tym w zależności od sytuacji decyduje sama Wojmira.
Jeśli po jakiejś przygodzie na Podlasiu potrzebujesz uzdrowiciela - tutaj jest miejsce, gdzie znajdziesz pomoc.
Santo I. Notte
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : włoski akcent | smoczy kolczyk w uchu | naszyjnik z krzyżem | elegant
Hollywood. Kusiło, żeby skrócić to do "Holly", ponieważ od razu zauważył podobne znaczenie tych imion i w głębi duszy zaintrygowało go to. Nie do końca zrozumiał za to o jakim Gryffindorze mówiła. Jego wiedza na temat Hogwartu była okrojona i na pewno nie zdążył dowiedzieć się o podziale na domy. Planował być może później jeszcze ją o to dopytać. Spodziewał się podobnych reakcji, gdy się przeżegnał z krzyżem. Nawet jakby wprost się zaśmiała to nie ruszyłoby to Santo w żaden sposób. Kwestia wiary pozostawała czymś, co sobie cenił, ale nie do końca sam to wszystko rozumiał. Rzeka go przejrzała. Ten krzyż, który nosił na szyi był niczym wyśmianie Boga, splunięcie Mu w twarz. W zetknięciu ze skórą Santo powinien od razu palić chłopaka żywym ogniem i pozostawić swój utrwalony ślad. Ślad tego, że nie ma i nie będzie już dla niego miejsca w niebie. Popełnił zbyt wiele grzechów. Świat go przeklął i nieważne, jak gorliwie mógł odmawiać "Ojcze Nasz", bramy, których strzeże święty Piotr nie zostaną przed nim otworzone. Ciężar każdego przestępstwa, każda kropla przelanej krwi, każde poddanie się pokusom ciała oraz umysłu, to wszystko przybrało teraz postać rwącej, straszliwej rzeki, która pragnęła złożyć ofiarę z samego Santo. Tego, którego imię ironicznie znaczyło "święty". Mógł się próbować bronić, ale od razu uznał, że nie będzie. Nie, on to chciał na siebie przyjąć, to uderzenie, karę, śmierć. Dlatego w przypływie jakiegoś szaleństwa aż otworzył szeroko ramiona na wściekłą falę. Kiedy w całym tym wirze poczuł, że smukła dłoń Hollywood zaciska się na jego własnej, w pierwszym odruchu miał ochotę ponownie ją odtrącić. Chciała mu pomóc? Wcale nie musiała. Wręcz powinna go takiego zostawić. Ostatecznie w przebłysku jakiegoś potężnego instynktu przetrwania zacisnął ich palce w ciasnym splocie. Ocknął się już w bezpiecznym otoczeniu. Jego pognieciona i rozdarta na prawym boku biała koszula teraz przykleiła się do ciała, uwydatniając zarysy mięśni. Czarne kosmyki włosów przylegały ściśle do bladego czoła. Cały był przemoczony i wykaszlał z płuc resztki wody, próbując pokonać ogólne zamroczenie umysłu. Pochylała się nad nim staruszka, a mamrotane przez nią zaklęcia pozwalały Santo poczuć się lepiej z minuty na minutę. Zacisnął jeszcze raz palce prawej dłoni, ale nikt ich już nie trzymał. — Już w porządku. - zapewnił tutejszą szeptuchę. Zorientował się, że już kilka razy powtórzyła swoje pytanie o jego samopoczucie. W głowie mu nadal nieco szumiało. Wolał nie skupiać się na interpretowaniu tego zdarzenia z Zielonego Gaju. Obawiał się, że uznałby to za wyraźny znak od Boga, a nie był gotów na stawienie temu czoła. — Holly? - jak tylko miał siłę, aby stanąć na nogi to już wychylił się zza drewnianych drzwi na zewnątrz. Zrobił to w pośpiechu, zapominając o doprowadzeniu swojego wyglądu do porządku, chociaż i tak niewiele dało się aktualnie zrobić. Jakaś część Santo podpowiadała, że dziewczyny już od dawna nie ma. Zatrzymał się w progu, kiedy dostrzegł jej sylwetkę. Dopiero wtedy zaczerpnął pierwszy głęboki oraz spokojny oddech. Odczuwał odrobinę wdzięczności za zachowanie jasnowłosej. — Tak łatwo nas ten gaj nie przepędzi. - powiedział w końcu, dając wyraźny sygnał, że gotów był powracać do tego miejsca, choćby miało go jeszcze raz ukarać. Chcieli przecież odzyskać swoje różdżki.
Rosa zawsze spełniał się w roli turysty, niezależnie od tego gdzie wyjeżdżał i w jakim celu - jego niesłabnące zainteresowanie ludźmi, ich obyczajami, indywidualizmem i charakterem zawsze było jego najbardziej angażującą pasją. Hogwart, w odróżnieniu od jego poprzedniej placówki pracowniczej, oferował niezwykle wiele podróży w ramach wykonywanego zawodu. Wprawdzie nie był zobowiązany w okresie wakacyjnym wciąż stanowić nadzoru nad swoimi uczniami, ale wyjazdy wiązały się ze spełnianiem jego najskrytszych zainteresowań, także była to cena, którą gotów był zapłacić. Przemierzał gród Raj, obserwując lokalne obyczaje, zaciekawiony tym, jak wygląda to sielskie, spokojne, wiejskie życie, o którym dotychczas mógł jedynie czytać w gazetach i publikacjach społeczno-gospodarczych. Polanie byli bardzo swobodnym, otwartym i chętnym do gościny narodem. Słyszał od nich o wielu ciekawych miejscach w okolicach, starając się z wdzięcznością zapamiętywać je w ramach ciekawskich dalszych podróży. Bardzo cieszyło go określenie “rusałek” które tłumaczki nagminnie mu podsuwały, jako określenie, jakiego lokalni ludzie używali względem niego samego, więc rusałkiem będąc, udał się do chaty szeptuchy, jako, że dowiedział się, że była ona najstarszą, jeszcze żyjącą mieszkanką grodu. Chata szeptuchy była niewielka, pachniała suchym od słońca drewnem, ziołami i popiołem z paleniska. Babuszka, która tuptała po wnętrzu pomieszczenia, wydawała się taka malutka, taka drobna przy nim samym, że chwyciło go to w pewien sposób za serce. Usiadł na wskazanym przez nią miejscu i tak, jak wobec pozostałych spotykanych mieszkańców grodu, uprzejmie zapytał, czy mogłaby mu opowiedzieć o czymś, co ją pasjonowało, co działo się w okolicy. O czymś, co ona sama uważała za najpiękniejszą rzecz ich ziem. Wojmira była doświadczoną zielarką, jak się miało okazać, kiedy przygotowywała Atlasowi napar, który, według niej, miał mu pomóc na to, co mu dolegało (na co odpowiedział ciepłym uśmiechem, nie sądząc, by babcia wiedziała, co mu dolega, a tym bardziej - jak go z tej boleści uleczyć). Zaczęła dzielić się z nim swoją nieprzebraną wiedzą, dotyczącą lokalnych ziół i porostów, ich niezwykłych właściwości, metod i pór zbierania. Okazywało się bowiem, że mchy z lasu na północ od wsi Raj były bardzo dobrym składnikiem okładów na boleści, ale mchy z lasu na zachód od wsi, w stronę rzeki, gotowane na napar stawały się okropną trucizną. Rosa dotychczas nie widział w sobie pasjonata zielarstwa, nauką tą zaczął się interesować głównie z powodu tego, jak dbanie o rośliny i zioła pasjonowało jego domowego skrzata. Odnajdywał jednak w słowach Wojmiry wiele intrygujących go aspektów i już chwilę potem, sącząc podany mu napar, zaczął dopytywać o szczegóły i wdawać się w zaangażowaną rozmowę dotyczącą zbierania lokalnych składników roślinnych oraz eliksirów, jakie można było z tych składników sporządzić. Szczególną ciekawość wzbudziło w nim rytualne zbieranie nasięźrzału, co było zarówno fascynujące jak zabawne i wydawało mu się niesamowitą przygodą. Dopytywał się o to, gdzie można nasięźrzał znaleźć, w jakim czasie go zbierać, do czego on służy, a Wojmira, z cierpliwością rodzonej babci, dzielącej się swoją wielką wiedzą z wnuczkiem, odpowiadała na wszystkie jego pytania. Gdyby ktoś mu powiedział, że spędzi przedpołudnie na rozmowach z długowieczną, lokalną zielarką nad szklanką naparu z trudno-powiedzieć-czego, pobierając od niej nauki, dotyczące zielarstwa, ziołolecznictwa i lokalnej flory, nie uwierzyłby. A jednak dokładnie na tym spędził swój dzisiejszy czas, nim nie podziękował jej serdecznie i wyszedł z chatki, w pooszukiwaniu polany nasięźrzału. + zt
Santo I. Notte
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : włoski akcent | smoczy kolczyk w uchu | naszyjnik z krzyżem | elegant
F - Włosień Oto bies, z którym naprawdę nie chciałbyś się spotkać, ale niestety życie potoczyło się tak, a nie inaczej! Teraz, jedyne co może cię przed nim uratować, to naprawdę szybka ucieczka, bo trafienie go zaklęciem właściwie nic nie zdziała, to bies, duch, który niepodatny jest na takie głupoty. Rzuć dwiema kośćmi stuściennymi, gdzie pierwsza oznacza twoją szybkość, a druga oznacza szybkość włosienia. Jeśli udaje ci się uciec, bies odchodzi jak niepyszny, jeśli jednak cię dogoni, rani cię dotkliwie w głowę, wyrywając część włosów, a tam gdzie cię dodatkowo dotknie, wyrasta gęsta szczecina. Musisz koniecznie wybrać się do szeptuchy!
Znowu tu był. Gdyby pozwalał emocjom wziąć górę nad rozsądkiem, Santo zapewne odczuwałby teraz wkurwienie. Te wakacje właściwie nie tak dawno temu w ogóle się rozpoczęły, a już czepiały się go różne przykrości wynikające chyba z faktu, że nie odnajdywał się na Podlasiu. W Gaju dowiedział się, jak to jest być topionym żywcem przez wściekłą rzekę i właśnie wtedy wylądował pierwszy raz u szeptuchy. Niedługo potem wyłożył się na korzeniach drzewa tak, że rozwalił sobie boleśnie kolano, ale z tym poradził sobie już samodzielnie. Teraz z kolei, gdy wyszedł na śniadanie, jeden z mniej przyjaznych ludziom biesów obrał sobie Włocha na cel. Istota wyglądała na małą, więc początkowo ją zbagatelizował. Dopóki nie zaczęła biec na niego z impetem, wyciągając swoje pazury, a zaklęcia okazały się zwyczajnie nie działać. Chłopak nie do końca wiedział, co się dzieje, gdy nagle bies wskoczył mu na głowę i wyrwał wielką garść czarnych włosów. Prawdopodobnie wraz ze skórą. Ból zaćmił wzrok Włocha. Ktoś go chyba zaprowadził do znajomej chaty, gdzie mógł otrzymać medyczną pomoc. Paskudnie go ta rana piekła i okazało się, że dobre pół godziny siedział grzecznie u Wojmiry na łóżku, słysząc, że pewnie jest bardzo nieuważny albo złości czymś duchy. Nie komentował tego w żaden sposób, milcząc cały czas aż otrzymał zgodę na wyjście. Cierpienie nie było czymś, co mogło Santo łatwo odstraszyć. Mogli nasłać na niego i tysiąc biesów, które porozrywałyby go na strzępy. Zamierzał znieść to bez mrugnięcia okiem.
zt
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Trafił tu przypadkiem, a może to los go tu przywiódł, kiedy bowiem wybierał się na popołudniowy spacer, nie miał w głowie żadnego konkretnego celu. Nadal nie do końca orientował się wśród tutejszych pól, sadów i lasów, pozwolił więc kierować się nogom, podążając wydeptanymi w trawach ścieżkami. Wędrując, podziwiał miejscową przyrodę, tak przecież odmienną od tego, do czego przywykł na wyspach. Kochał Szkocję całym sercem, to był jego dom i jego miejsce na świecie, ale krajobraz Podlasia miał w sobie coś sielskiego i urzekał chłopaka swoim pierwotnym wręcz pięknem. Miał wrażenie, że czas zatrzymał się tutaj kilka dekad temu i wcale nie odbierał tego jako coś złego. Przeciwnie, bardziej niż kiedykolwiek czuł się tutaj bliżej przyrody i nieokiełznanej, dzikiej magii. Rozległe tereny zdawały się prawie nietknięte ludzką ręką, co nadawało im jedynego w swoim rodzaju uroku. Zauroczony, nawet nie zauważył, kiedy oddalił się od grodu, wchodząc głębiej między stare jak świat drzewa. To właśnie tam, na skraju lasu natknął się na chatę rodem z baśni dla dzieci, drewnianą, zbutwiałą i obwieszoną suszonymi ziołami, których Terry nie potrafił rozpoznać. Dookoła unosił się dymny zapach palonych kadzideł lub może wędzonych potraw, a na ganku, dopełniając podręcznikowemu wręcz obrazkowi, siedziała niepozorna staruszka, nucąc cicho pod nosem i zaplatając w dłoniach coś na kształt amuletu. Zaintrygowany, chłopak podszedł bliżej, lecz gdy tylko przestąpił przez prozaiczny płotek, kobiecina skierowała na niego swoje świdrujące spojrzenie. Skłamałby, gdyby przyznał, że od tego spojrzenia nie dostał gęsiej skórki. Już miał przeprosić za najście i zawrócić, kiedy staruszka uśmiechnęła się i pokręciła głową. ~Chyba się zgubiłeś, co? Głos miała melodyjny, choć nieco ochrypły, a sposób w jaki mówiła sprawiał, że włosy zjeżyły mu się na karku. Zaprzeczył, co staruszka skwitowała jeszcze szerszym uśmiechem i ponownie pokręciła głową. ~Jesteś zagubiony i kręcisz się w kółko. Terry nabrał podejrzeń, że kobieta wcale nie mówiła o jego wycieczce krajoznawczej i ani trochę mu się to odkrycie nie podobało. Może był łatwowierny, może nawet zabobonny, ale wychowując się z babcią, chłopak nigdy nie lekceważył jej życiowych mądrości. Była w nich pokoleniowa wiedza, znajomość świata i doświadczenie nabyte z wiekiem – coś, czego tej starej wiedźmie zdecydowanie nie brakowało. Wzruszył ramionami. O rady nigdy nie zaszkodzi zapytać, szczególnie kogoś tak osobliwego jak siedząca przed nim kobiecina. To właśnie w ten sposób dowiedział się, choć w sposób bardzo kręty i zawiły o miejscowej roślinie, która – jeśli zebrana w odpowiedni sposób – miała pomóc mu spokój ducha. Nie był pewien, czy do końca wierzył słowom staruszki, ale niezaprzeczalnie przydałoby mu się zyskać co nieco w oczach innych, a jeśli wspomniany przez kobietę amulet faktycznie miał mu w tym pomóc… cóż, chyba warto zaryzykować? Dopytując o szczegóły, chłopak odniósł wrażenie, że wiedźma wyglądała na zadowoloną, że udało jej się wzbudzić jego zainteresowanie, ale postanowił zignorować nieprzyjemne przeczucie, które temu spostrzeżeniu towarzyszyło. Musiał się skupić, by zapamiętać każdy szczegół, proces zbierania nasięźrzału nie należał bowiem do najłatwiejszych, a i instrukcje zielarki nie były do końca przejrzyste. Kiedy jednak wracał polnymi ścieżkami do grodu, był już pewien, że spróbuje zdobyć ten lokalny rarytas. Pytanie brzmiało tylko kiedy.
Ścieżka kariery - uzdrowiciel (lipiec-sierpień 2024) liczba dzieciaków: 3 obrażenia: G, D, H zapłata: 1 + 58pkt = 59G
Można by pomyśleć, że uczniowie wykażą się nieco większym rozsądkiem, szczególnie w zupełnie nowym miejscu, do którego przyjeżdżają w gości na resztę wakacji - ale nie, ponownie przeliczyli się co do rozsądku hogwartczyków. Pierwszy tydzień jeszcze dobrze się nie skończył, a już wydarzyła się okropna draka. Podobno między uczniami rozniosła się wieść o planowanych nielegalnych wyścigach miotlarskich w jednej z szop, gdzie małoletni postanowili zabawić się na miotłach i porozwalać sobie głowy. No, może nie głowy, ale na pewno kończyny. Nie była jedyną uzdrowicielką na tym wyjeździe i bardzo dobrze się składało, bo okazało się, że grupa zamieszanych w proceder uczniaków była całkiem liczna. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak duży karambol musiał się w tej cholernej szopie wydarzyć, skoro tak wielu z nich przyszło ciężko poobijanych, wspartych na ramionach kolegów, kuśtykających, aktywnie jęczących i przekrzykujących się nawzajem. Zapukała szybko do przyczepy Berthy Shercliffe, którą na szczęście zastała w środku, by poprosić o pomoc w szybkim opatrzeniu uczniów. Musiały udać się z nimi w jakieś ustronniejsze miejsce, by ocenić wszystkie szkody. - Co też im przyszło do głowy... - mamrotała pod nosem Noreen, gdy schodzili ścieżką pod chatę tutejszej szeptuchy. Usadziła pierwszego z uczniów, po czym poświeciła mu lumosem w oczy. - Na szczęście obeszło się bez wstrząśnienia mózgu - stwierdziła po krótkim badaniu i przyjrzała się ranie na skroni, teraz już tylko odrobinę podkrwawiającej. - Mogło nie być tak prosto - dodała, wymuszając nieco uśmiech na twarzy i rzucając na chłopaka vulnus alere.
Trudno powiedzieć, jakie okoliczności przekonały ją do tego wyjazdu, nie miała żadnego sentymentu związanego ze szkołą, ani nie czuła potrzeby tego zmieniać. Być może to kwestia potencjalnego spotkania braci w ich naturalnym środowisku. Jakaś dziwna potrzeba zobaczenia, jacy są i co robią, kiedy nie mają obowiązków. A może po prostu chęć wyjazdu. Uciekanie zawsze było gdzieś w palecie jej preferencji, jeśli chodziło o rozwiązania względem czasu. Dojechawszy na Podlasie, okazało się, że to niekoniecznie był dobry pomysł. Miała duży problem z zaakceptowaniem warunków noclegowych, czystości okolic i generalnie braku cywilizacji. Nie miała nawet dresów, nie mówiąc o sportowym obuwiu, więc spacery po bagnach również i z tego powodu nie były w stanie stanowić atrakcji. Dowiedziawszy się o tym, że we wsi rezyduje lokalna uzdrowicielka - udała się z zawodowym zainteresowaniem zapoznać z tym, jak jej praca wygląda i to tam zasadniczo spędzała większość czasu, z powodzeniem odnajdując atrakcję w uczeniu się od Szeptuchy Wojmiry. Zdziwiło ją pukanie do przyczepy, ale widząc pogodną twarz Noreen nie udawała, że jej nie ma. Jak to lekarz, składała przysięgę, więc dowiedziawszy się, że doszło do jakiejś większej, nastoletniej krzywdy, skinęła głową i udała się za uczniami i szkolną pielęgniarką do uzdrowicielki. Tam każdy dostał swój stołek, a kobiety, jak i sama rzeczona Wojmira, zabrały się za pierwszą kontrolę kto jest w jakim i kto w gorszym stanie. - Obstawiam głównie skręcenia. Tam jest wybity staw. - wskazała jednego z uczniów, oceniając pobieżnie stan każdego, by upewnić się, że nikomu nie zagraża jakaś permanentna krzywda i każdy może zaczekać na swoją kolej. Wskazała jednej z nastolatek krzesełko i podobnie do Finch zaczęła od upewniania się, czy nie dolegają jej wstrząśnienie mózgu czy obrażenia wewnętrzne.
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Samonauka - lipiec | A także wiedza potrzebna do rytuału na podmokłej leśnej polanie
To nie tak, że Marcella nie wierzy w słowa swojego dobrego przyjaciela Terrego, o rytuale na podmokłej leśnej polanie, który dotyczy zbierania nasięźrzału; a jednak tu jest, bo puchon właśnie wspomniał w liście o chacie szeptuchy Wojmirze, która ma bardzo dużą wiedzę i wygląda trochę strasznie. Hudson jak na prawdziwą krukonke sama chce się o tym przekonać. Czym jest nasięźrzał? Co się dokładnie z nim robić? Z takimi pytaniami przychodzi dziewczyna o rudawych włosach, chcąc zagłębić ten intrygujący temat. Wojmira wygląda jak wiedźma, która powinna już dawno zejść z tego świata, może to ta starość naznaczająca głęboko starowinę tak przestraszyła Terrego. Miłe usposobienie Marcelli pomaga jej szybko nawiązać rozmowę z szeptuchą, zwłaszcza że dotyczy ona konkretnej wiedzy. Czarownica snuje opowieść o nasięźrzale. Legowiska tej rośliny nie łatwo znaleźć. Jest ona bardzo rzadka, objęta ścisłą ochroną, nawet mugole ją znają, ale tylko czarodzieje są w stanie wydobyć prawdziwy potencjał nasięźrzału. Marcella słucha tego z wielkim zainteresowaniem. Zbiory rośliny są nielegalne, ale Wojmira mówi, że jest jedno takie miejsce, gdzie można zebrać zgodnie z prawem tę roślinę, nie bojąc się o konsekwencje. Tak, Terry coś wspominał o spotkaniu przed lasem, gdzieś o zmroku, czyli roślinę zbiera się w nocy! Podobno zebrany w odpowiedni sposób i noszony na szyi kłos nasięźrzału sprawia, że ludzie patrzą na noszącego przychylnym okiem, a jego atrakcyjność w oczach rozmówcy się zwiększa. Hudson od razu przychodzi do głowy, że to pewnie dobra roślina dla zauroczonych czy zakochanych; nasięźrzał miłości! Właściwie ma racje, bo Wojmira potwierdza, że przygotowując amortencje, można, zamiast lubczyku dodać właśnie nasięźrzał, daje to bardzo śliny efekt! Jeszcze mocniejszy niż normalnie. Brzmi to trochę strasznie i niesamowicie! Ale Marcella przecież takich mocnych mikstur nie potrzebuje. W końcu krukonka prosi szeptuche, aby ta opowiedziała o tym, jak zbierać tę roślinę. Jest to skomplikowany rytuał, dość kłopotliwy; kiedy wiedźma mówi, że zbiera się go nago, krukonka wybucha śmiechem; jest zachwycona. Na pewno potrzeba odwagi do zbierania nasięźrzału! Marcella również dowiaduje się, że można zrobić z tej rośliny amulet, woreczek ze sproszkowanym kłosem nasięźrzału, ale trzeba podejść do tego specjalnego rytuały, aby amulet tak właśnie działał! A jednak Wojmira prawi, że daleko mu do działania gwiazdy południa czy uroku wili, ale dzięki temu amuletowi osoba go nosząca jest atrakcyjniejsza w oczach rozmówcy. Hudosn to zastanawia, dlaczego Terry chce aż tak się poświęcić! Czyżby nie wierzył w swój cudowny urok, młodego ślicznego puchona o duszy anioła? Szeptucha nie zapomina wspomnieć, że miejsce zbioru jest ciężko znaleźć, a na tej magicznej leśnej polanie w świetle księżyca zneutralizowane zostają wszelkie magiczne osłony. Kiedy tylko zostawi się wszystkie rzeczy i ubrania, wchodząc w wysokie trawy i mgłę. Najlepsze jest to, że nasięźrzał zbiera się tyłem! Nie można nawet patrzeć na roślinę, a w trakcie zrywania konieczne jest wypowiedzenie zaklęcia, które może sprawić problem, zwłaszcza gdy nie było się tutejszym mieszkańcem. Marcella bogatsza o tę wiedzę wyrusza na poszukiwanie miejsca, chociaż Terry w liście kierował ją odpowiednio, to nawet podążanie za jego wskazówkami nie jest takie proste. Może to miejsce po prostu dla wybranych? Hudson jednak nie zamierza poddać się tak łatwo. + | zt
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Ocknął się gwałtownie, zachłannie łapiąc oddech w poszukiwaniu zapasu powietrza, bo ostatnie co zapamiętał to jego znaczny deficyt, który ogarnął go gdy znienacka pochłonęła go wzburzona woda rzeki w Zielonym Gaju. Nie miał pojęcia, jak znalazł się w tej cudacznej chatce, w towarzystwie jakiejś bardzo wiekowej kobiety, która przypominała mu bardziej stracha na wróble niż kogoś kto będzie w stanie mu pomóc; Fryderyka, który towarzyszył mu w wyprawie, nie mógł za to nigdzie zlokalizować, co sprawiało że poczuł w żołądku ucisk niepokoju. To uczucie szybko przeobraziło się w falę mdłości, bo staruszka siłą wlała mu do gardła jakiś podejrzany eliksir, który smakował tak jak zapewne smakowałby smarki trolla gdyby ktokolwiek kiedykolwiek pokusił się o ich skosztowanie... O dziwo, po spożyciu naparu poczuł się prawie natychmiast lepiej. Rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu i powoli zaczęło docierać do niego, że najprawdopodobniej znalazł się w chacie lokalnej uzdrowicielki, czy raczej szeptuchy, bo chyba tak ją tutaj nazywali; to spostrzeżenie, jak i wracajcie do normy samopoczucie nieco go uspokoiły. Staruszka tymczasem patrzyła na niego wzrokiem badawczo-ponaglającym, jakby chciała mu niewerbalnie przekazać że ma się zdecydować czy umiera czy może jednak wstaje i zwalnia leżankę dla kolejnego potencjalnego pacjenta - tak przynajmniej to odebrał. Oby tym następnym nie był Fryderyk, pomyślał, natychmiast postanawiając że musi wrócić do Gaju żeby odnaleźć swojego kompana; nie żeby wątpił w to, że Shercliffe doskonale poradzi sobie w dziczy sam, bo na pewno by tak było, ale w zaczarowanej dziczy - to już co innego. W końcu sam się przekonał na własnej skórze, jak nieprzewidywalna może być tamtejsza magia i jak wielką krzywdę może wyrządzić coś pozornie niewinnego jak złożenie kawałka drewna w ofierze. Uniósł kciuk w górę i wyartykułował koślawe podziękowanie po polsku, by dać znać Wojmirze że wszystko w porządku, a gdy tylko opuścił posłanie i upewnił się że jest w pełni sił, galopem puścił się z powrotem w kierunku Gaju, przysięgając sobie że jeśli Fred na niego nie poczekał, to osobiście odda go na pożarcie menelom spod MagicŻabki.
Zbuntowane nastolatki wyglądały na stosunkowo stabilne, o ile można w ten sposób nazwać kogokolwiek w tym wieku, ale pod względem zdrowotnym ich obrażenia nie wyglądały najgorzej. Chłopak z rozbitą głową chyba jednak faktycznie tylko otarł się o drewnianą belkę, zamiast przywalić w nią z całej siły, bo w badaniu nie pokazywał żadnych cech wstrząśnienia mózgu. - Gdybyś miał zawroty głowy, mdłości, zaburzenia równowagi lub cokolwiek innego, co by Cię niepokoiło, prędko szukaj mnie, pani Shercliffe albo poproś któregoś z kolegów, by doprowadzili Cię do Wojmiry - poleciła gagatkowi, pozwalając mu wstać i przejść gdzieś na bok, by na jego miejscu usadowił się kolejny uczeń, tym razem mocno ściskający swoją rękę w okolicy przedramienia. - Wybity staw? - powtórzyła po koleżance, wzrokiem wodząc w poszukiwaniu wskazanego poszkodowanego. - Będziesz w stanie go zaopatrzyć? - zapytała po chwili, kierując na nią spojrzenie brązowych oczu, pytając raczej w celu ustalenia kolejności zajmowania się uczniami, niż kwestionowania jej umiejętności. Uzdrowiciel to uzdrowiciel, nawet jeśli od lat nie nastawiła zwichniętej kończyny, zaklęcia na bank znała na blachę. Bertha była nieco inna, ale kojarząca się z nią rzeczowość i skrupulatność kazała Noreen myśleć, że równy porządek miała we własnej głowie. Wróciła następnie do chłopca ściskającego przedramię, które zaczynało pomału puchnąć. Spodziewała się tam nieco większych obrażeń niż wyłącznie stłuczenie, dlatego też wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie surexposition. Przy jego pomocy była w stanie uwidocznić kość promieniową, delikatnie pękniętą poprzecznie mniej więcej w połowie swojej długości. - Musi boleć - skwitowała, robiąc współczującą minę i układając w głowie plan na dalsze opatrywanie uszkodzenia.
Z jej nogą nie było bardzo źle, ale tym bardziej nie było dobrze. Doczołgała się do końca zielonego gaju... no dobra, Santo pomógł jej się tam doczołgać, wzięła różdżkę, wzięła piórko, wzięła badylka i coś tam jeszcze, a potem całkiem opadła z sił. To chyba tylko determinacja i adrenalina pozwalały jej tak przeć naprzód, a kiedy motywacja przestała być odpowiednio silna... no cóż, było jak było. Szczerze mówiąc, gdyby nie Włoch, to zostałaby tam i rozpłakała się nad swoim losem. Albo spróbowałaby się teleportować, korzystając z odzyskanej różdżki, co nie było ani trochę lepszym pomysłem. Albo spróbowałaby podleczyć się sama, a o tym w ogóle nie chciała myśleć. Wojmira nie wyglądała ani na przejętą, ani na zaskoczoną, co nie dziwiło również Holly; w ciągu tak długiego życia z pewnością widziała wiele dziwnych i paskudnych obrażeń. Nie zaszczyciła jej swoją obecnością, zajęła się nią ta wiła, Jagienka. Była sympatyczna, coś nawet do niej gadała, ale Wood nie miała ze sobą tłumaczków, więc tylko potakiwała głową. Szkoda, zabawnie było spotkać swoją słowiańską kuzynkę, właściwie to chętnie by z nią porozmawiała. Noga została złożona w try miga, w dodatku niezwykle skutecznie. Trochę tylko swędziało ją kolano, ale nie uważała tego za problem. Pożegnała się grzecznie z Jagną, bezskutecznie próbując wydukać coś po polsku i odeszła, tym razem o własnych siłach. Wszystko wskazywało na to, że dług Santo wobec niej został spłacony o wiele szybciej, niż chłopak mu się spodziewać. I dobrze, wolała mieć z każdym równe rachunki, w obie strony.
» z/t «
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Trafił do szeptuchy drogą lotną, a dosadniej mówiąc: poprzez zaklęcie przemieszczające. Wyglądał i czuł się na tyle kiepsko, że nie dał rady ustać na nogach. Sinozielona skóra i czerwone policzki sugerowały stan wymagający natychmiastowej pomocy. Przez wiele godzin był nieprzytomny więc nie był świadomy ile wprowadził do chałupki zamętu. I Wojmirka i Jagienka miały co przy nim robić. Ledwie nań spojrzały a bez pytań o szczegóły zawyrokowały, że jak nic to wodnylic się w nim toczy. Ominęło go zażenowanie i zawstydzenie, gdy go rozbierały i traktowały zaklęciami wodnymi byleby zwilżyć puchniejącą skórę. Z chatynki wydobywały się smugi różnorakich kadzideł i kolorowego dymu, gdy warzyły specjalne dlań eliksiry. Najgorszy w tym wszystkim był przymus pośpiechu wszak za parę dni księżyc odsłoni swą tarczę w pełni sił a dowiedziały się od Ceda, że ich pacjent jest nikim innym jak likantropem. Wygoniły zatem wszystkich tych, którzy mieli ochotę odwiedzać pacjenta. Bite dwa dni nie pozwoliły mu spotkać się absolutnie z nikim. Nie śmiał odmówić ususzonej staruszce zasad, jakie wprowadziła. Dieta, regularne nawadnianie zewnętrzne i wewnętrzne, leżenie w łóżku jedynie w samych majtkach. Jagienka dostała przydział nasmarowywania sinozielonej skóry dwa razy na dobę - wraz ze wschodem słońca i zachodem. O ile miło było być opiekowanym przez oszałamiającą półwilę (z tą "swoją" będzie miał do pogadania), tak maść o aromacie czosnku i leszczyny była odrzucająca. Nie dość, że nie wchłaniała się tak jak należy (Wojmira psioczyła na jego duże znamię, które nie przyjmowało maści; potraktowała je bolesnym zaklęciem aby zaleczyć ten obszar ciała) to i prawe ramię pobolewało i póki się nie zagoiło to wysysało z niego energię. Mógłby powiedzieć, że nudził się leżąc raz w łóżku a raz w wykopanej w ziemi balii. Nie miał czasu na nudę bo większość czasu po prostu spał. Budził się tylko dla czynności leczniczych. Ani Wojmirka ani Jagienka nie były rozmowne. Nie narzucał się im z dialogiem bo wystarczyło spojrzenie starowinki aby intuicyjnie wyczuć, że robią co mogą by pozbyć się z niego wodnylica zanim nastąpi pełnia. Poważnie podszedł do jej zaleceń i nie marudził, nawet jeśli zaczęło go mdlić od czosnku i leszczyny. Dopiero pod koniec drugiego dnia był w stanie wstać i przy tym nie chwiać się niczym pijak. Dostał listę nakazów i zakazów, a nie zdziwił się, że na pierwszej pozycji znajdowało się unikanie zbiorników wodnych. Otrzymał również zalecenie, aby przez dwa najbliższe dni wypił o kilka uncji więcej eliksiru tojadowego - ot, na wszelki wypadek. Wyszedł z chaty po trzech dniach. Za nic w świecie nie miał apetytu bo był napojony eliksirami wątpliwego smaku. Czuł się o niebo lepiej niż wcześniej, odzyskał już swój kolor skóry a po ugryzieniu utopca pozostały bladoróżowe ślady. Pierwsze co udał się na targ gdzie zakupił dla szeptunek kosz pełen tutejszych specjałów - bo cóż innego mógłby im dać, skoro miały wszystko? Powolnym i sztywnym krokiem mógł wrócić do swojego pokoju, gdzie czekało go dużo snów i żmudny proces przygotowania się do pełni księżyca.
Do szeptuchy dotarła na Cedowych plecach, w towarzystwie Trevora, który był w znacznie gorszym stanie. Ona była obolała, poraniona i słaba – choć chyba nawet bardziej ze względu na użeranie się z dwoma upartymi hipogryfami niż stan zdrowia – ale trzymała się w jednym kawałku. Wojmira od razu to zauważyła i podjęła decyzję, na którą miała ochotę skrzyżować ręce na piersi, spojrzeć znacząco na Krukona i powiedzieć pełne satysfakcji „a nie mówiłam?”. Nie zrobiłaby tego, nawet gdyby ten był przytomny. Czekając na swoją kolej, musiała zostać sama ze sobą, a to zdawało się trudniejsze, niż samo znoszenie fizycznego bólu. Niszczyły ją wyrzuty sumienia, zmartwienie i strach, że szeptunki z jakiegoś powodu nie dadzą sobie rady. Nie miała pojęcia ile czasu tak siedziała, dręczona natrętnymi myślami, aż w końcu przyszła do niej Jagienka, by zająć się jej obrażeniami. Miała poobdzierane kolana, guza z tyłu głowy i poranione deskami pomostu plecy. Nic, co dla osoby dobrze władającej magią leczniczą stanowiłoby duże wyzwanie. Przyglądając się i czując, jak wiła oczyszcza rany, a potem łata je cierpliwie, doszła do jednego bardzo solidnego wniosku – trzeba było w końcu wziąć się za naukę uzdrawiania, tak żeby następnym razem móc pomóc swojemu przyjacielowi. Żeby móc uleczyć samą siebie i odebrać mu idiotyczny argument, że jej lekarz jest potrzebny bardziej. Zyskała cel tam, gdzie nie spodziewała się go znaleźć.
Słysząc jak Noreen nazywa ją "panią Shercliffe" aż się obejrzała. Była w sumie przyzwyczajona do tego określenia, ale coś w jej głowie, za każdym razem, kiedy tego zwrotu używał ktoś nowy, przeskakiwało na niewygodne miejsce. Na zawsze już "panią Shercliffe" będzie dla niej jej matka o zawiedzionej twarzy i oczach pełnych rozczarowania. Zacisnęła lekko zęby. - Tak, bez problemu. - skinęła głową, wyciągając różdżkę i kiwając na ucznia, by podszedł bliżej. Choć ten jęczał, to wykonał polecenie, kurczowo trzymając się za ramię, które w dziwny sposób zwisało z barku. Spojrzała chłopcu w oczy z tym swoim martwym spojrzeniem ryby, co na chwilę wybiło ucznia z tropu, po czym szepnęła "durito" i zaraz po tym "locus", które głośnym chrupnięciem oznajmiło wskoczenie główki kości do panewki stawowej, poprzedzające okrzyk zaskoczenia chłopca. Wyczarowała usztywnienie i temblak, który zamontowała mu na ramieniu - Nie powinieneś go zdejmować przez najbliższe dwa tygodnie. Przyślę Twojemu opiekunowi eliksiry przeciwbólowe, z którego jesteś domu? - zainteresowała się pobieżnie, by przygotować w pamięci notatkę. Następnie przyszła kolej na kilku odrapanych i posiniaczonych ewenementów, którzy, choć byli w chacie szeptuchy i byli też srogo poobijani, to wciąż wykłócali się o to, że Matt doleciał dalej niż Justin i to Justin teraz jest winien Mattowi przysługę. Zerknęła na Finch z nadzieją, że może ta będzie umieć zaradzić temu problemowi, bo jednak nastoletnie avanti były daleko poza granicami specjalizacji Berthy, a Finch, cóż, na co dzień użerała się ze szczeniakami. Kto wie, może nawet kojarzyła Justina czy tam Martina?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Nie miała pojęcia co się stało. W jednej chwili paplała głupoty – jak zawsze – do Drake’a, a w drugiej obudziła się w tym miejscu. Wiedziała jedno – koszmarnie bolała ją głowa. W odruchu w pierwszej kolejności próbowała usiąść, ale szybko ten pomysł okazał się prawdziwie fatalny. Skrzywiona opadła z powrotem na… no właśnie, gdzie ona w ogóle była? Dopiero po chwili podeszła do niej czarownica, tutejsza uzdrowicielka jak się okazało. Ruby nie mogła sobie przypomnieć co się właściwie stało, a fakt, że budziła się tutaj sama? To było dziwne, wiele razy lądowała u uzdrowicieli, bo cóż, nie miała wiele szczęścia w sowich przygodach, ale zawsze był obok niej chociaż jeden z przyjaciół czy braci, by ją opierdolić za brak piątej klepki. Tym razem obudziła się całkiem sama i to nie dawało jej spokoju. Spróbowała się odezwać do Szeptuchy, ale gardło miała jak papier ścierny. Przyjęła więc z wdzięcznością wodę i eliksir regenerujący, bo czuła się jakby przebiegło po niej stado mleczuch. Dopiero kiedy przełknęła wodę i eliksir przypomniała sobie, że była przecież w Zielonym Gaju. Trafili na cmentarz i… I tutaj pojawiała się dziura. Tym razem udało jej się jednak podnieść do pozycji pół-siedzącej, z której dopytała Szeptuchę o okoliczności tego, jak się znalazła w jej chacie. Mogła się spodziewać, że coś takiego mogło być tego przyczyną. Doprawdy dać się zakopać w grobie, do którego sama weszła.. To było całkiem sporo nawet jak na Ruby. Miała nadzieję, że Drake radzi sobie lepiej od niej. Czy jej szukał? A może też wpadł do grobu? Merlinie, musiała go odszukać jak tylko będzie w stanie wyjść stąd o własnych siłach, albo chociaż zregenerować się na tyle, by wysłać patronusa. Miała nadzieję, że szybko dojdzie do siebie, bo miała naprawdę jeszcze wiele planów na Podlasie.
To naprawdę nie było nic dziwnego, że w środku upalnego lata Lily trafiła do chatki uzdrowicielskiej z objawami udaru cieplnego. Wypieki na twarzy, wyschnięta skóra, brak przytomności, wszystko jednoznaczne. Dlatego musiała po prostu leżeć w cieniu, schładzana i nawadniana, aż wreszcie udało jej się dojść do siebie. Usta miała spierzchnięte, a w głowie ćmiło ją jak po najgorszym kacu. Otworzyła oczy i zobaczyła najbardziej pomarszczoną na świecie twarz babuleńki, która zdawała się ledwo poruszać. To była Wojmira, szeptucha, która użyczyła jej pryczy, siennika i cienia, a także wody, która stała obok niej w drewnianym kubku. Lily wypiła łapczywie, siadając na brzegu prowizorycznego łóżka, ale uzdrowicielka ją powstrzymała przed wstaniem. Jeszcze za wcześnie. Swoje przeszła teraz musiała posłusznie odchorować. Leżała cały dzień, odpoczywając i uzupełniając płyny, obmywając się w letniej wodzie i obserwując pracę Wojmiry. Kobieta akurat była sama, nie było jej pomocnicy, dlatego Lily jak tylko mogła pomagała jej, choć na szczęście nie było tego wiele. Parę razy zakręciło jej się w głowie, dlatego musiała znowu leżeć i pić i czekać, aż się zrobi lepiej. Na szczęście jej stan nie był na tyle poważny, by musiała leżeć do następnego dnia. Miała obserwować swój stan i zgłosić się, jeśli cokolwiek ją zaniepokoi, ale prócz tego po prostu się oszczędzać, nawadniać i nie przesadzać. Tylko że Lily nie zamierzała się zastosować, bo wracała wprost do Zielonego Gaju, w ktorym miała nadzieję przeżyć przygodę swojego życia. A może i zostać tam na zawsze?
Niestety nie była świadoma konotacji prostego zwrotu z użyciem jej nazwiska z głęboko zakorzenionym żalem i obrazem matczynego zawodu. Zwracając się do młodszych uczniów starała się zachować profesjonalizm, a z uwagi na to, że sama była dla nich panią Finch (chwała Merlinowi, że szybko wróciła do panieńskiego nazwiska, bo wysłuchiwanie w kółko poprzedniego przybranego od eks-męża przyprawiałoby ją pewnie o apopleksję), nie widziała powodu, dla których Bertha miałaby być Berthą zamiast panią Shercliffe. Bezpiecznie wybrała też opcję z "panią" zamiast "panną", bo choć nie widziała na jej dłoniach obrączki, różne mogły być ku temu powody. Nie wszystkie kobiety lubiły nosić biżuterię, a nie były ze sobą na tyle blisko, by zwierzać się ze swoich małżeńskich i prawie-małżeńskich niepowodzeń. - Świetnie, dziękuję - odparła jeszcze, nim zajęła się swoim przypadkiem. Niby z jednej strony kobieta przyjechała wraz ze szkolną wycieczką, by służyć w roli opiekuna i uzdrowiciela w razie potrzeby, a jednak odczuwała w głębi wdzięczność, że nie zostawiała ją ze wszystkim samej. Żyła przekonaniem, że powinna uprzątnąć ten bałagan czym prędzej tym lepiej, by nie zostawiać wszystkiego w rękach Wojmiry. Nie że jej nie ufała, ale jednak uważała, że własną różdżką szybciej zakończy sprawę. Pęknięta kość była zdecydowanym problemem, więc w pierwszej kolejności po postawieniu tej diagnozy Noreen rzuciła zaklęcie duritio, a także dispareo oedema, by okoliczne tkanki pozbyły się opuchlizny. Uprzedziła nieszczęśnika, że będzie musiała rzucić nań locus, by upewnić się, że wszystkie odłamki znajdą się na swoim miejscu. Episkey zdawało się zakończyć sprawę, co stwierdziła ponownym badaniem surexposition. - Zaraz wyczaruję Ci usztywnienie, będziesz musiał uważać na tę rękę. Przyjdź końcem tygodnia na sprawdzenie, czy wszystko dobrze się wygoiło - poleciła mu, po czym zaklęciem ferula wykonała usztywnienie kończyny. Dobiegły jej uszu przekomarzanki Justina i tego drugiego, którego imię ginęło gdzieś w przejętych emocjami chłopięcych głosach. Spojrzała na Berthę, która była wyraźnie nie miała siły do rozwiązywania nastoletniego konfliktu. - Chłopaki - rzuciła nieco ostrzej, o ile jej łagodny głos w ogóle mógł osiągnąć podobną szorstkość. - Wyjaśnicie to później. Ze swoimi opiekunami - dodała, tym razem już jawnie strasząc rozbójników konsekwencjami. Liczyła, że zamknie im to buzie na tyle, by koleżanka mogła skończyć oględziny i opatrywanie ich uszkodzeń.
Obudził się obolały w chacie, która wyglądała jakby ledwo stała. Standardowy dom na Podlasiu. Tym razem musiał zachować swoje komentarze dla siebie, bo strzępki wspomnień jakie zostały mu po wizycie w Zielonym Gaju sugerowały, że sam położył się do jakiejś dziury w ziemi i tak zasnął. Po czymś takim nie powinien być tak słaby, a szum w głowie powinien być zdecydowanie mniejszy. Miał nadzieje, że ktokolwiek go tutaj przywlókł będzie znał odpowiedzi na to i owo pytanie. W pomieszczeniu powolnym krokiem przemieszczała się kobieta równie stara co drzewa w Słonecznym Ugorze. Niska i odwodniona nie wydawała się siłą, która go tutaj sprowadziła. Z drugiej strony pomieszczenia, przy stercie ziół stała młoda dziewczyna. Była ładna, jednak i ona nie wydawała się na tyle silna by wyciągnąć dorosłego faceta z dołu. Był jednak pewien, że obie świetnie znały się na magii, więc to ją "obwinił" o swój pobyt tutaj. Skąd ten wniosek? "Zioła suszące się w niemal każdym kącie w którym dało się je zawiesić nie raz widział na lekcjach uzdrawiania. Nie był z nich orłem, ale by zdać z roku na rok musiał znać podstawy. - Długo drzemałem? - Ledwo wykrztusił z siebie, próbując się podnieść. Cały był obolały jakby coś ogromnie ciężkiego spadło mu na głowę. Nic dziwnego, że próba zakończyła się fiaskiem, a chłopak osunął się z powrotem na poduszki wypchane słomą.- Jestem Benjamin, niezmiernie mi przykro, że muszą mnie Panie oglądać w takim stanie - Powiedział ostatkiem sił zanim ponownie zapadł w sen. Nie wiedział czy to ta wszechobecna woń ziół czy zmęczenie sprawiły, że więcej z siebie na tamten moment nie dał. Przebudził się kolejnego dnia. Przynajmniej tak sądził, tym razem w głowie szumiało mu już nieco mniej. Na stołku przy nim stał gliniany kubek z płynem, którego powąchać nie dałby najgorszemu wrogowi. Choć dalej jego zmysły nie były ostre to wyraźnie usłyszał głos staruszki, która kazała mu się nie osiągać ze spożyciem lekarstwa. Zaklnął pod nosem, ale wypił zawartość kubka duszkiem. Od tego momentu był już dniami przytomny. Nie chciał rozgościć się zbytnio u kobiet, którym wyraźnie żyło się niedostatnio. Nie był jednak w stanie dalej się podnieść. Próbował nawiązywać kontakt ze starszą kobietą, ale była wyraźnie zajęta ważniejszymi sprawami. Z rozmów z młodszą gospodynią dowiedział się, że najwyraźniej połamał kilka kości żeber i zanim się zrosną musi minąć sporo czasu. Po kilku dniach musiał ubrać na siebie również drewniano-lniany gorset, który stabilizował jego sylwetkę. Chatkę kobiet opuścił po tygodniu gdy już miały pewność, że będzie w stanie wrócić do kwater szkolnych. W podziękowaniu zostawił im kilka kosmyków swoich włosów. Młodsza kobieta obiecała, że nie będą służyć do rzucania na niego klątw, ale przecież tego nigdy nie można być pewnym. Wyszedł stamtąd z myślą, że cokolwiek by się nie działo kolejnym razem dwa razy pomyśli zanim wejdzie samemu do lasu.
Trzecia, najmniej spodziewana walka z utopcem, wyraźnie poharatała Adelę, która mimo odwagi, umiejętności rzucania zaklęć i otwartości na przygody, ledwo uszła z miejsca zdarzenia. Nie była to jednak wina jej braku umiejętności, a elementu zaskoczenia, który w poprzednich starciach nie był tak silny. Cóż, niestety co się stało to się nie odstanie – Gryfonka była naprawdę mocno poraniona, a że tym razem znalezienie Lockiego nie było tak łatwe, to była skazana na udanie się do szeptuchy. W gruncie rzeczy bardzo się przeklinała, że nie przyłożyła się bardziej do uzdrawiania i przeklinała w duchy, zapewniając, że po wakacjach choć na moment zatonie w księgach dotyczących magii leczniczej. Oczywiście, to były dość czcze obietnice, ale nie o tym mowa. Jej mocno poranione ręce i lekko podduszona szyja wymagały opieki specjalisty, a po teleportacji Adela była zbyt wykończona by powiedzieć, choćby słowo. Na szczęście czekająca przed chatką Wojmira na podstawie jej urazów była w stanie wyczytać wszystkie kłębiące się w głowie bolączki. Natychmiast zawołała swoją pomocnicę, która pomogła wejść Honeycottównie do chatki, gdyż ta była o krok od omdlenia. Z pomocą Jagienki, gryfonka zasiadła na fotelu, z trudem utrzymując otwarte oczy – była tak wycieńczona, że najchętniej zasnęłaby w tym momencie. To nie wydawało się dobrym pomysłem, dlatego gdy Wojmira odprawiała swoje czary i rytuały, Jagienka co rusz cuciła Adelę, nie pozwalając jej zapaść w drzemkę. Nie było to jednak łatwe, bo rytuał trwał dość długo, a dziewczyna, do której nie docierał już ból, marzyła wyłącznie o tym by zakopać się pod przyjemną pierzyną i zapaść w upragniony sen. W końcu jednak rytuał dobiegł końca. Lekko śnięta Adela z uwagą przyjrzała się swoim rękom, które wyglądały na zaskakująco gładkie, tak jakby pazury utopca nigdy nie rozorały jej delikatnej skóry. Być może wrażenie było mylne, ale zdawało jej się, że z jej rąk zniknęło także kilka starszych blizn. Nie chciała jednak za bardzo tego rozkminiać, bo świadomość potęgi czarownicy mogła okazać się co najmniej przerażająca. Po fakcie, Adela podziękowała swojej wybawczyni, obiecując jej, że wkrótce wróci do niej ze składnikami do eliksirów. Byłą jednak cholernie zmęczona, więc skorzystała z pomocy Jagienki w powrocie do stodoły.
Niemiłosierny ból głowy po starciu z utopcem bardzo doskwierał Louise, ale zapewne nie przejęłaby się nim aż tak, gdyby nie sącząca się z rany krew, która spływała po jej twarzy, ograniczając jej pole widzenia. Ból był czymś, do czego można było przywyknąć, ale rana, krew i uszkodzenie ciała były realnym zagrożeniem. Pewnie w normalnych warunkach uleczyłaby się sama – jednak grzebanie przy ranie, której się nie widziało, mając uszkodzoną głowę, wydawało się Finley co najmniej ryzykowne. Nie miała jednak czasu, ani siły szukać kogoś ze znajomych bardziej ogarniętego w magii leczniczej, dlatego od razu udała się do lokalnej szeptuchy, zaciskając na czole kawałek materiału, który udało jej się odnaleźć. Wbrew pozorom, Louise nie była nastawiona negatywnie do podobnego typu osób, praktykujących czary w sposób alternatywny – jej historia doskonale pokazywała, że nawet najlepszy szpital nie zawsze jest w stanie sprostać oczekiwaniom i rozwiązać problemy. Zresztą, w tej sytuacji dałaby się zająć raną nawet mugolowi, a co dopiero doświadczonej czarownicy. Ból narastał, więc gdy doszła na miejsce, pomocnica wiedźmy musiała chwycić ją za rękę i wprowadzić do pomieszczenia. Najwyraźniej poza płytką raną na czole, doszło jeszcze do wstrząśnienia mózgu, o czym mogła świadczyć także narastające mdłości. Louise przymknęła oczy, walcząc z bólem. Nie była w stanie zbyt wiele opowiedzieć o wypadku, bo po prostu czuła się tak źle. Na całe szczęście szeptucha i jej pomocnica zdecydowały się przejąć inicjatywę i rozpoczęły leczenie. Zaczęły od zlikwidowania krwawienia. Wystarczyła jedna formułą, by zasklepić ranę i zatamować upierdliwe krwawienie. Finley mogła opuścić zdrętwiałą rękę na fotel. Pozostawała jednak jeszcze kwestia drugiego, poważniejszego urazu. Lou opisała co dokładnie jej dolega, a szeptucha zaczęła krzątać się po swojej chatce, w poszukiwaniu odpowiednich specyfików. Podała młodej kobiecie eliksir, który od razu ulżył jej bólowi. Niemniej, na wszelki wypadek szeptucha przytrzymała ją u siebie jeszcze dwie godziny – był to dobry pomysł, bo Finley czuła się bardzo senna i słaba. Dobrze, że trafiła na tę kobietę.
Podczas praktyk lekarskich, ale też i dorabiając na studiach, miała praktycznie codzienną styczność z takimi drobnymi nieszczęściami ludzi nieostrożnych, czy bardziej pechowych. Nie były to dla niej obce zaklęcia, a jednak odkopanie ich z pamięci zajęło chwilę. Na całe szczęście jej osobista ekspresja była na tyle oszczędna, że uczniowie nie połączyli faktu, że ich obserwuje z grobową miną, z tym że zastanawiała się, jakiego dokładnie zaklęcia użyć. Uśmiechnęła się do Noreen, kiedy ta z czystej grzeczności podziękowała i sama również zwróciła swoją uwagę na pozostałych uczniów. Na szczęście Finch wyczytała z ruchu powietrza in martwego spojrzenia Shercliffe, że trzeba interweniować, bo niestety sama Berta by wpatrywała się w kłócących się uczniów, do momentu aż straci cierpliwość i po ogłuszeniu wszystkich zaklęciem petryfikującym w spokoju zajęłaby się opatrywaniem ran. W takich okolicznościach jednak Justin i Matt w końcu przymknęli jadaczki i pozwolili uzdrowicielce pozaglądać sobie w oczy. Berta korzystając z okazji pracy w środowisku i towarzystwie kogoś, kto znał inne aspekty magii uzdrawiania, niż ona wyniosła ze szkoły, uprzejmie pytała szeptuchę o wskazówki i o to, jak ona rozwiązałaby poszczególne przypadki. Okazywało się bowiem, że w słowiańskim leczeniu magicznym posługiwano się jajami, pajęczynami i kadzidłami, częściej niż po prostu rzucanymi zaklęciami. Obserwowała staruszkę podczas pracy, próbując powtarzać jej metody, jednak z mizernym skutkiem, co chyba w uczniach wzbudzało niepokój bycia królikami doświadczalnymi. Samo w sobie to Bercie nie przeszkadzało, nie czuła się źle, wykorzystując młodzież do eksperymentów, bo byli młodzi, zdrowi, a skoro nie widzieli problemu w lataniu po stodole z potencjalnymi konsekwencjami łamania sobie kości, to i nie powinni widzieć problemu w byciu obiektami nauki. - Widzisz gdzieś wokół siebie podbiał? - zapytała Noreen, rozglądając się po suszonych ziołach, wiszących pod stropem chatki.
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Droga wydaje się dłużyć, kiedy każdy krok to kuśtykanie, ale ból już jest znośny. Odzyskanie różdżki pomogło zniwelować dyskomfort złamanej nogi, a jednak Marcella potrzebuje fachowej pomocy tutejszej szeptuchy. Chociaż już tu była i rozmawiała z wiedźmą, to teraz jej nie zastaje, nawet jeśli jest to dziwne, że stara kobiecina na siedzi na ławce przed chatką jak zazwyczaj, potrzeba skorzystania z pomocy, nie pozwala Hudson zbyt długo rozmyślać. Nie musi sobie jednak tym zaprzątać głowy, kiedy to tutejsza dziewczyna, szkoląca się u Wojmiry postanawia udzielić jej pomocy. - Ależ ty jesteś śliczna. - Po tym, jak krukonka prawi szczerze komplementy, Jagienka uśmiecha się, tylko aby zaraz wskazać Marcelli, żeby usiadła i zabiera się za rzucenie kilku zaklęć, podaniu odpowiedniego eliksiru i zaparzeniu niesamowicie pachnących ziół, które tylko zachęcają, aby zostać tu na dłużej. Hudson co chwile zagaduje Jagienkę, głównie zachwycając się jej urodą, jednak milknie szybko, kiedy trzeba wypić ziółka. Po troskliwej opiece, jakiej udzieliła jej półwila, żegna się z nią i wraca do stodoły, aby odpocząć, takie jest zalecenie młodej zapewne już niedługo szeptuchy, a także, aby krukonka nie przeciążała nogi przez kilka dni, mimo magii czas jest najlepszym lekarstwem tak jak odpoczynek.
Nie lubiła znajdować się w takiej pozycji i straszenie uczniów nie przynosiło jej żadnej satysfakcji. Uśmiechnęła się jednak pod nosem, gdy chłopcy uspokoili się i przestali się sprzeczać, dzięki czemu Bertha była w stanie dokończyć swoje oględziny. Jej samej też zaczęły przeszkadzać te przekomarzania, wolała pracować w spokoju i ciszy. Obserwowała nieco, jak koleżanka podpytuje o metody lecznicze szeptuchy, ale sama nie wykazywała nimi aż takiego zainteresowania. Oczywiście miała duży szacunek dla tutejszych uzdrowicielek, ich magia z pewnością była równie silna co ta, którą sama władała, niemniej jednak nie miała ochoty na eksperymenty. Bertha podchodziła do sprawy z nieco bardziej otwartą głową, na co Finch patrzyła z boku z niejasnym niepokojem. Jej kolejnej pacjentce należało jedynie załatać rozcięte kolano, w którym utkwiły pojedyncze drzazgi, na szczęście dość płytko, więc ich wydobycie przy pomocy zaklęć nie nastręczało jej żadnych kłopotów. Czarowała, póki na skórze dziewczęcia nie pozostał ani jeden ślad. - Hm? - mruknęła, nim dotarło do niej znaczenie słów Berthy. Powiodła wzrokiem w tym samym kierunku, osiadając nim na wiszących u sufitu suszonych roślinach. - Podbiał? - upewniła się, czy dobrze usłyszała, po czym ze zmarszczonymi brwiami zaczęła analizować, która z suszonek mogłaby być podbiałem. - Ma takie żółte kwiaty - powiedziała jeszcze, by dać podpowiedź kobiecie, bo może wspólnymi siłami szybciej namierzą w morzu suszonek tę, która była poszukiwana. - Chyba tam - wskazała palcem, po czym spojrzała na Berthę. - Do czego go potrzebujesz? Czyżby Wojmira lub Jagienka sprzedały jej przepis na coś ciekawego?
Isolde dotarła do chaty szeptuchy z pomocą Nakira. Nadal bolała ją duma, bo jak to - ona, doświadczona aurorka, dała się pokąsać jakiemuś żałosnemu utopcowi? Nie była pewna, czy panikuje, czy wykazuje się rozsądkiem, ale nie wiedziała nic o tych demonach i obawiała się zakażenia albo jakiejś magicznej choroby przenoszonej przez utopce. Wojmira i Jagienka przyjęły ją bardzo życzliwie i dały znak Nakirowi, że poradzą sobie bez jego pomocy. Odwinęły bandaże i przyjrzały się ranie po ugryzieniu, która nadal krwawiła. Wyraz twarzy staruszki podniósł Isolde na duchu - minę miała skupioną, ale nie wydawała się szczególnie zaniepokojona. Pewnie tego rodzaju przypadki trafiały do niej regularnie, skoro w okolicy roiło się od utopców. Wojmira zaczęła coś melodyjnie mruczeć, a tymczasem Jagienka krzątała się energicznie po chacie, najwyraźniej coś przygotowując. Isolde czuła się nieswojo, ale siedziała grzecznie na przykrytej derką ławie, z ranną nogą opartą o zydel i coraz większymi oczami przyglądała się staruszce, która sięgnęła po jakiś wiecheć, podpaliła go, po czym zaczęła okadzać dymem nogę aurorki. Bloodworth zakasłała, mimo że zapach był zaskakująco przyjemny, kojący... Ból zaczął ustępować, podobnie jak krwawienie. Tymczasem pomocnica Wojmiry delikatnie obmyła ranę, po czym pokryła ją dziwną papką o ziołowym zapachu, a potem owinęła dokładnie jakimś liściem. Isolde czuła przyjemny chłód obejmujący miejsce, które jeszcze chwilę temu wydawało się gorące i wręcz pulsujące bólem... ... a potem odpłynęła. Kiedy się ocknęła, zobaczyła pogodnie uśmiechnięte uzdrowicielki, które znacząco wskazywały na jej nogę - po ugryzieniu nie było nawet śladu, nawet zaczerwienienia, nie mówiąc o bliźnie! Wdzięczna i zdumiona Isolde ruszyła do wyjścia, dziękując gorąco za pomoc. W wiosce zakupiła cały kosz przysmaków, po czym wróciła do chaty Wojmiry, by wręczyć ten podarek Jagience, która wyraźnie się ucieszyła. Isolde miała nadzieję, że więcej nie będzie potrzebowała ich pomocy, choć była pod ogromnym wrażeniem skuteczności tej niezwykłej terapii.
zt
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Z planów na pomoc w walce z biesami nie wyszło praktycznie nic. Najpierw wpadł na utopca, którego szczęśliwie udało mu się przegonić bez większych problemów, potem zaś na kościcę, która najpierw go przeraziła swoim kostuchowym wyglądem, a potem przyprawiła o taki ziąb i takie łamanie w kościach, że nie mógł się podnieść. Na szczęście nie musiał się też czołgać, tylko teleportował się bezpośrednio do chaty Wojmiry, którą udało mu się już wcześniej odwiedzić po wątpliwej przyjemności zdarzeniach na wybiegu czarniosek. Trzask aportacji nie przypadł do gustu staruszce, ale kiedy zobaczyła, w jakim był stanie, pokręciła tylko sceptycznie głową i zajęła się swoją robotą. Nie zamierzała jednak odpuścić wykładu, a kiedy prawienie kazań jej się znudziło, zaczęła opowiadać o różnych innych rzeczach, które okazały się wyjątkowo przydatne. Najpierw poradziła Nicholasowi, którego wieśniaka prosić o materiały o biesach w języku angielskim, potem opowiedziała o Zielonym Gaju. A kiedy na koniec humor zaczął jej dopisywać, opowiedziała o łące w środku lasu, na której w całkowitym negliżu można odstawić dziwny rytuał, koniecznie nocą i koniecznie tyłem, wypowiadając słowa, na dźwięk których Nicholasowi oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Owszem, był czaroglotą. Znał kilka języków płynnie, a jeszcze więcej na komunikatywnym poziomie. Ale język polski do nich nie należał i Seaver wątpił, by kiedykolwiek mogło się to zmienić. Podjął kilka prób, zanim udało mu się chociaż z grubsza poprawnie wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Nasięźrzał był nazwą zabójczą nawet dla rodzimych użytkowników polskiego, więc tym bardziej stanowił problem dla obcokrajowca, który ze słowiańską naleciałością nie miał nic wspólnego. Powtarzał w kółko i w kółko, a ból łamiących kości zdawał się niczym przy bólu połamanego języka, tym bardziej, że chochołek w kółko go przedrzeźniał, przyprawiając tym Nicholasa o zawrót głowy. Niby rozumiał, co znaczą te słowa - przecież posiadał tłumaczki, ale i tak wydawało mu się to wszystko kompletną abstrakcją. Nie mówiąc już o tym, że cały rytuał zdawał się kompletnie pozbawiony sensu. Kiedy wreszcie przestało go łupać, podziękował staruszce, a potem zmył się, obiecując sobie, że nigdy nie pójdzie na polanę, by odstawić te dziwne harce. Tylko że jak się później okazało, obietnicy tej wcale nie zamierzał dotrzymać.
Wiedza była dla niej nadwartością. Od czasu kiedy tiara wykrzyknęła "ravenclaw" po dzień dzisiejszy, trudno byłoby jej znaleźć inny aspekt bycia czarownicą, który interesowałby ją bardziej, niż poszerzanie wiedzy. Nawet praca z pacjentem, szczególnie w jej dziedzinie, była pewnego rodzaju zdobywaniem informacji, które później porównywała z posiadaną wiedzą z innych źródeł, by móc wyciągnąć wnioski nazywane diagnozą. Nauka i informacje zawarte w książkach, ale i prawidłach starszych specjalistów, były proste. Nie opierały się o emocje, nie wymagały umiejętności wychwytywania tych niejasnych niuansów ludzkich charakterów i intonacji. Zaleczyła drobne zadrapania, skręconą kostkę, usztywniła nadgarstek i rzuciła zaklęcie ochładzające na zbity łokieć. - Wojmira powiedziała, że nadaje się do okładów zdejmujących obrzęk. - podzieliła się z Finch- Z niedźwiedzim czosnkiem i ...zjełczałym mlekiem. - uniosła lekko brwi, marszcząc czoło. Uczennica, której łokieć był opuchnięty, traktowany zaklęciem chłodzącym, zrobiła minę taką, jakby była gotowa zrobić wszystko, byle tylko nie musieć być okładana zielskiem, maczanym w zjełczałym mleku, na co Berta zerknęła w jej stronę - Niestety, Alice, jak się decydujesz na zagrożenia, związane z lotami na miotle po stodole, konsekwencje są nieuniknione. - powiedziała tonem, który daleki był od ciepłego i wspierającego przestraszoną i zniesmaczoną nastolatkę. - Ale ja już nigdy nie będzie! - zapewniła Alice ze łzami w oczach, na co Berta posłała Noreen znaczące spojrzenie. A więc taki był jej sposób na oduczanie uczniów robienia głupich rzeczy.