Miejsce, w którym natura wygrała z człowiekiem i stworzony niegdyś pomost, niemal całkowicie zapadł się w jeziorze. Jest to bardzo ciche i spokojne miejsce, właściwie idealne na schadzki, gdyby nie jeden szczegół - ryzyko napotkania utopca. Podobno lubi z tego miejsca zachęcać młodych czarodziejów do zabawy z nim, sugerując grę w zagadki.
Lokacja zabroniona dla uczniów! Wejście tutaj grozi większymi konsekwencjami
Walka z utopcem - można do niej podejść tylko raz w tej lokacji Wydaje się, że masz szczęście i miejsce jest puste, spokojne. Jednak kiedy zbliżasz się do pomostu, słyszysz nawoływanie. Na zapadniętych do wody deskach siedzi smukły mężczyzna o sinozielonej skórze i ciemnych włosach - utopiec. Uśmiecha się do ciebie i zadaje pytanie: Co to znaczy, jak na drodze leżą cztery podkowy?. Jednak nie czeka, aż zastanowisz się nad odpowiedzią i zarzucając ci kłamstwo, rzuca się na ciebie.
Etap I - zaskoczyć potwora Utopiec zaskoczył cię swoim atakiem, ale wciąż możesz próbować odpowiedzieć na jego zagadkę. Jeśli decydujesz się podać odpowiedź - rzuć k6, gdzie: parzysta oznacza, że zaskakujesz utopca i zdobywasz przewagę - masz +20 do k100 nieparzysta oznacza, że utopiec ignoruje twoje słowa i próbuje wciągnąć cię do wody - masz -10 do k100 Jeśli nie odpowiadasz masz -15 do k100
Etap II - pokonać utopca Utopiec, oskarżając cię o próbę oszustwa, próbuje wciągnąć cię pod wodę. Sięga do ciebie swoimi oślizgłymi i lodowatozimnymi rękoma, szarpie i drapie. Lepiej działaj szybko, zanim staniesz się kolejnym demonem! Rzuć k100 na atak, gdzie wynik: 1-50 - nie zdołałeś go pokonać, utopiec dopada do ciebie i zatapia zęby w twoim ciele. Czujesz gwałtowny spadek sił i potrzebujesz pomocy, żeby wyjść z opresji cało - jeśli jesteś tutaj z kimś, twój towarzysz może ci pomóc (rzuca wówczas k6, gdzie wynik 2-5 oznacza sukces), jeśli jesteś sam, albo towarzysz nie zdołał ci pomóc, mdlejesz, a po ocknięciu się w domu szeptuchy dowiadujesz się, że znaleźli cię mieszkańcy ledwie żywego. Jesteś zarażony wodnelicem- konieczna jest jednopostówka na 2k znaków opisująca proces leczenia. 51-70 - idzie ci całkiem dobrze, co prawda udaje ci się przegonić utopca, ale odkrywasz, że zdołał cię dotkliwie ranić — jeśli nie masz 20 pkt w uzdrawianiu konieczna jest jednopostówka u szeptuchy 71 i więcej - nic cię nie zaskoczy, pokonujesz utopca i jesteś pewien, że możesz ponownie przyjść w to miejsce, nie martwiąc się o żaden atak ze strony stworzenia, które ucieka ranne i przerażone przed tobą.
Modyfikatory * Do wyniku k100 można dodać punkty z zaklęć i opcm, jednak nie więcej niż 40. * Jeśli posiadasz cechę złotousty gilderoy, albo świetne zewnętrzne oko - możesz przerzucić k6, jeśli próbujesz odpowiedzieć na zagadkę utopca.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Autor
Wiadomość
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde roześmiała się i pokręciła głowę, rozwiewając jego złudzenia. - Owszem, mam. Ale nie bawię się w swatkę, Nate. Zwłaszcza kiedy wiem, że mój kuzyn to łobuz, nawet jeśli uroczy - rzuciła żartobliwie. Louise była ostatnią osobą, której zaaranżowałaby randkę z Nathanielem, który zresztą pewnie uciekłby, gdzie pieprz rośnie, gdyby dowiedział się o skomplikowanej sytuacji Finley-jeszcze-Sherman. Zresztą branie odpowiedzialności za cudze życie uczuciowe ją przerastało - nie radziła sobie z własnym, więc jak mogła przykładać rękę do potencjalnego (nie)szczęścia innych? - Intrygujące. Chciałabym wiedzieć, jak to działa, ale tutaj chyba magia rządzi się własnymi prawami... - stwierdziła Is, mimo że błysk w jej oku zdradzał szczere zaciekawienie. - Słodki Merlinie... Ładnie się bawicie. Dobrze, że wyszliście z tego cało - skomentowała, kręcąc głową ze zdumieniem i lekkim niepokojem, bo na myśl, że w takie miejsce ściągało się młodych czarodziejów, łącznie z tymi, którzy nie mogli jeszcze legalnie używać różdżek, zupełnie się jej nie podobała. W ogóle od lat miała wrażenie, że Hogwart nie przejmuje się dostatecznie kwestią bezpieczeństwa uczniów - za jej czasów chyba było jeszcze gorzej. Odetchnęła wspomnienie o Lunarnych i walce, w jakiej brała udział, kiedy to ugrupowanie chciało wytępić wszystkich zwyczajnych uczniów. Chyba tamte doświadczenia przypieczętowały jej decyzję o zostaniu aurorem - i mimo że nie był to łatwy kawałek chleba, nigdy jej nie żałowała. Uniosła brew i uśmiechnęła się sceptycznie, słysząc tę kokieteryjną autodiagnozę. - No, no, nie bądź taki skromny. Jestem pewna, że wrażeń po prostu szukasz gdzie indziej - rzuciła żartobliwie, jednak nie wnikała w ten temat, bo prawdę mówiąc, wolała nie wiedzieć, że jej kuzyn banalsuje na granicy prawa, którego ona jest uosobieniem. - Coś w tym jest... Przypuszczam, że przez to inferiusy są rzadsze niż choćby utopce. Tutaj powietrze aż wibruje magią. Nic dziwnego że lęgną się takie stwory... - wzdrygnęła się lekko. Zdecydowanie wolała zwyczajnych złoczyńców niż ożywione trupy, którym ktoś ukradł duszę. Niektórzy jej koledzy z rozkoszą zajmowali się czarnomagicznym syfem, niezdrowo zafascynowani faktem, że walczą z czymś tak odrażającym... ale Isolde do nich nie należała. Instynktownie wyczuwała zainteresowanie Nathaniela tą dziedziną magii i miała szczerą (choć płonną) nadzieję, że jest to ciekawość, która nigdy nie zostanie zaspokojona w praktyce. - Współczuję... Mnie się dostał wieczór, więc mam jeszcze trochę czasu - odparła, nieco zwalniając kroku, gdy przekonała się, że jej kuzyn nie zamierza się opierać i tkwić nad utopcem. - A jak sprawy ogólne? Tak zwane 'dorosłe życie'? - zagadnęła tonem, który dawał mu pole manewru: mógł ją zbyć kolejnym ironicznym komentarzem albo powiedzieć prawdę, jeśli miał na to ochotę. Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, po czym rozeszli się w swoje strony.
- Wiem, wiem, ludzie nie mają już dla siebie tak wiele czasu, wszystko zaczyna się rozchodzić, zmienia się, nie jest takie, jak być powinno i w ogóle. Ale wiesz, ja się duszę, naprawdę się duszę, bo tam nie da się żyć z przygodami - oznajmiła, wzdychając ciężko, jednocześnie kręcąc głową, ale uśmiechnęła się i uznała, że faktycznie pewnie ostatnie dwa lata miną jej jak z bicza strzelił i nie będzie miała z tym najmniejszych nawet problemów. Ostatecznie bowiem czas nie stał w miejscu i gdyby się dobrze nad tym zastanowiła, to niektóre rzeczy mogłaby uznać za naprawdę odległą przeszłość. Chociaż jednocześnie wydawało jej się, że znajdowały się tuż obok niej, że były po prostu czymś, co wydarzyło się ledwie parę minut wcześniej. - Ach, morze - zamruczała z prawdziwym zadowoleniem, łapiąc głębszy oddech, a później mrugnęła do Isolde, zapewniając ją, że wszystko będzie w porządku i nie ma się czym martwić. Dlatego też bez większego przerażenia ruszyła do biesa, jaki wciąż płakał na drzewie i zaczęła przyglądać się uważnie roślinie, starając się dojść do tego, co właściwie się z nią działo. O co mogło chodzić? Może była z jakiegoś powodu zniszczona, może coś się w niej ułamało, pękło albo z jakiegoś innego powodu zniszczyło? Może ktoś wbił w drzewo gwoździe, rozciął je zostawiając na nim ślady po wielkiej miłości? Obeszła brzozę dookoła, przyglądając się uważnie pniowi, ale nie widziała na nim niczego niepokojącego. Bies jednak nadal zawodził, a ona aż sapnęła, bo przecież nie zostawiłaby go tak bez niczego i po prostu spojrzała w górę, by dostrzec, że jedna z wielkich gałęzi była złamana. Z tego, co Carly była w stanie stwierdzić, wynikało, że sączyły się z niej soki, a to nie było niczym dobrym. Dlatego też bez chwili wahania zakasała rękawy i zabrała się do pracy, rzucając zaklęcia, jakie przyszły jej do głowy, starając się zrobić wszystko, by brzoza poczuła się lepiej. Było to o tyle trudne, że wiał naprawdę silny wiatr i Carly musiała kręcić się dookoła drzewa, ale została nagrodzona zadowolonymi dźwiękami biesa, jaki najwyraźniej uznał ją za swojego zbawcę, co wiele znaczyło. Brzoza też była pewnie szczęśliwa i chociaż Carly nie znała jej mowy, wierzyła w coś podobnego. - Nie martw się, nie ufam panu... Iso? Hej! - odpowiedziała, odwracając się, kiedy zorientowała się, że wiatr porwał jej przyjaciółkę i nie było tutaj miejsca na nic innego, chociaż z jakiegoś powodu Norwood zaczęła wyśpiewywać imię drugiej kobiety, biegnąc za nią, starając się nie przejmować tym, że w zagajniku zostały ich rzeczy. Ważniejsze było teraz złapanie Isolde, schwytanie jej i sprawdzenie, jak się miała. Nic zatem dziwnego, że Carly była skłonna połamać nogi, byle ją dogonić, okazało się jednak, że to nie ją czeka ta przyjemność. - O Merlinie, co jest?! - krzyknęła, kiedy w końcu dogoniła kobietę, a ta spadła na ziemię, a przynajmniej tak to wyglądało.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Dumna z własnej zaradności, samodzielności i ogólnego pasma sukcesów Jenn Hastings postanowiła wybrać się w kolejne miejsce, którego odwiedzanie szczerze jej odradzano. Oczywiście zakazany owoc smakował najlepiej, a krukonka już wiedziała, że nie potrzebuje nikogo, by zadbać o własne bezpieczeństwo. Dlatego nad zniszczony pomost poszła sama, nie informując nawet Christiana o tym, dokąd się wybiera. Utopiec, którego zastała na miejscu, wydawał się zupełnie inny od tego, który wciągnął ją pod wodę przy szuwarach. Zadał jej zagadkę, a ona uśmiechnęła się tryumfalnie. Była krukonką, znała masę zagadek. Już otwierała usta i zaczynała mówić o bosym koniu, kiedy bez uprzedzenia stwór rzucił się na nią, chcąc dokończyć dzieła swojego poprzednika. A na to Jenn zupełnie nie była przygotowana. Na całe szczęście refleks, który wypracowała w sobie młoda zawodniczka quidditcha, umożliwił jej wyswobodzenie się i błyskawiczny atak. Kilka zaklęć później utopiec już uciekał byle dalej w wodę, a Jenn oddychając ciężko biegła w stronę, z której przyszła. To było groźniejsze niż poprzedni raz. Ale coraz bardziej podobała jej się ta adrenalina.
zt
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
- Wiesz, Carly, ja w Hogwarcie miałam takie przygody, że chwała Merlinowi, że ty narzekasz na nudę - roześmiała się cicho Isolde. - A mówiąc poważnie - wyciśnij z tego czasu tyle wiedzy, ile tylko zdołasz. Ja nadal żałuję, że nie zainteresowałam się bardziej magią leczniczą, a teraz permanentnie nie mam czasu na doszkalanie się w tym zakresie - westchnęła, kręcąc głową. Nie przyglądała się zbyt uważnie Carly, która najwyraźniej próbowała pomóc zranionemu drzewu i, co za tym idzie, biesowi, który się nim opiekował. Wiatr szarpał nią coraz mocniej, aż wreszcie uniósł w górę jak szmacianą lalkę i porwał gdzieś daleko, nie dając jej szans na obronę czy ucieczkę. Całkowita bezradność i bezwolność były przerażające, szczególnie dla aurora, który starał się zawsze mieć wszystko pod kontrolą. Isolde niewiele widziała, kiedy wiatr szarpał nią i kręcił, dlatego nie miała pojęcia, że Carly podążyła za nią, choć, prawdę mówiąc, żywiła nadzieję, że tak właśnie się stanie. W jednej chwili wiatr ustał, a Isolde gruchnęła o ziemię - na szczęście wysokość nie była zbyt duża, ale wystarczyło, by Bloodworth pociemniało w oczach z bólu i szoku. Jej lewa ręka wydała z siebie paskudne chrupnięcie, a Isolde krzyknęła boleśnie, nie mając wątpliwości, że ma złamany nadgarstek. Zwinęła się w kłębek, tuląc do siebie obolałą rękę i próbując odzyskać oddech. Miała poobijany lewy bok, na który upadła, złamany nadgarstek i pewnie jakieś zadrapania, których jeszcze nie odkryła, ale szczęśliwie udało jej się ochronić głowę, a kręgosłup też chyba był w jednym kawałku. Pociągnęła nosem, próbując powstrzymać łzy bólu i wziąć się w garść, ale było to bardzo trudne - nadal była w szoku, nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i, prawdę mówiąc, było jej to trochę obojętne. Słysząc tupot stóp Carly, wydała z siebie słaby jęk. - Carly... mam złamany nadgarstek i wszystko mnie boli. Ale głowa cała, kręgosłup raczej też. Mogę poruszać nogami - poskarżyła się cicho, ale bez szczególnego rozczulania się nad sobą. Mogło być znacznie gorzej, a miała nadzieję, że jakiś uzdrowiciel udzieli jej pomocy.
Rozkochała się w ciszy, która ciągnęła się wokół niej długim pasmem milczenia. Tego dnia nie rozmawiała z nikim, chcąc pozwolić swoim myślom biegnąć przed siebie i dając poczucie pewnego rodzaju spełnienia. Oddychała pełną piersią, mimo iż scenariusze w ścianach czaszki budowały się fundamentach smutnych wspomnień; pełnych irracjonalnej tęsknoty i niezrozumienia. Myślała wszak o Oliverze, który oszukiwał ją i jej matkę, a także o rzeczonej rodzicielce, bez której zdawała się sobie nie radzić. Powiew wiatru był subtelny, bez gwałtowności i nachalności, która w ciągu kilku ostatnich dni towarzyszyła im na wyjeździe. Można było zaczerpnąć oddechu, choć w rzeczywistości lato dawało się we znaki niemal na każdym kroku. Nieustające upały były dla Bardot niezwykle przytłaczające. - Uhm... Może bezpieczniej będzie na brzegu? - spytała, a w tonie poza francuską nutą, wybrzmiała również wyraźna troska. Ciemnowłosa słynęła wszak z nadmiernej opieki i tego, by nikomu nie stała się krzywda. Nie lubiła utraty kontroli, czego nauczyła się podczas kolejnych przeprowadzek, raz za raz uciekając od ludzi. Nie była jednak nikim istotnym dla nieznajomej, a czuła, że zaraz zostanie odebrana jako nachalna w a r i a t k a. I to śmiech jasnowłosej dziewczyny sprowadził ją na ziemię, na co sama zareagowała nieznacznym uśmiechem. Faktycznie tamta opowieść była usłana pasmem dziwnych zbiegów okoliczności o kwintesencji wypadku, ale to było dawno. Zbyt dawno, by mogła to w pełni pamiętać, dlatego też machnęła dłonią. - To dobrze, że umiesz, bo ja nie potrafię... Utonęłabyś, a ja na swoim pierwszym wyjeździe z Hogwartem miałabym na koncie cudze życie... Cóż, kiepska perspektywa - dodała przekornie, wreszcie przygryzając policzek. Zrobiła to na tyle mocno, że gdy metaliczny posmak krwi osiadł na dziewczęcym języku, otrząsnęła się z dziwnego letargu, w który nagle wpadła. Clementine skrzywiła się lekko, gdy blondynka nad czymś intensywnie myślała. Nie wiedziała co było powodem, czy może... Coś już o niej słyszała. Wolała tę pierwsza opcję. - Tak! Kate Milburn to pierwsza Gryfonka, którą tu poznałam... Potem poznałam jeszcze Adelę i właściwie to Benjamina, ale... Z nim to akurat dziwna historia - i nie zamierzała przyznawać się do występków ojca. Nie dzisiaj, nie teraz i nie tutaj. Uścisnęła w odpowiedzi dłoń, delikatnie uginając kark na znak, że zrozumiała. - Miło mi... A ty... Ty znasz dobrze Kate? Wybacz, nie znam jeszcze tylu osób, by ocenić czy się przyjaźnicie - wytłumaczyła, a policzki spłonęły rumieńcem. Przeklinała w duchu siebie za taki nietakt i za niemożność nawiązywania normalnych relacji.
- O, chyba musisz mi o tym opowiedzieć zdecydowanie więcej - powiedziała, ale potem zaczęły dziać się cuda i ich rozmowa została tak właściwie całkiem przerwana, więc Carly nie miała okazji powiedzieć Isolde, że to wyciskanie wiedzy to jakoś najmniej ją ciekawiło. Oczywiście, rozwijała się, szukała nowości, szukała odpowiedzi na pytania, jakie ją dręczyły, ale koncentrowała się raczej na tym, co faktycznie ją ciekawiło. Nie rozdrabniała się, bo już dawno dostrzegła, że to nie ma sensu, miała być dobra w tym, co kochała, co jej odpowiadało, co uznawała za ważne, a nie we wszystkim. Chociaż, jak wkrótce miało się okazać, powinna nieco bardziej przykładać się do kwestii związanych z uzdrawianiem. Może wtedy bez większego problemu byłaby w stanie zająć się Isolde, ale z drugiej strony uważała, że złamaniami powinien zajmować się medyk z prawdziwego zdarzenia, a nie ona. Największy problem polegał na tym, że znalazły się w miejscu, gdzie można było trafić na utopce, a to rodziło dodatkowe problemy, skoro jej przyjaciółka była obecnie zdecydowanie niedysponowana. Niemniej jednak, Carly, jak to Carly, była wychowana w myśl zasady: stała czujność i faktycznie nigdy jej nie traciła. Na całe szczęście. - No masz Merlinie placek! Co to w ogóle było, ja nie wiem, ale zaraz zabieramy cię do... Że co proszę? - zaczęła, a potem poderwała gwałtownie głowę, gdy nagle usłyszała pytanie, co najmniej dziwne, ale przede wszystkim zadane głosem, który nie wskazywał na nic dobrego. Nie miała czasu na zastanawianie się, jakim cudem utopiec przemówił, ani na myślenie, czy jego pytanie w ogóle było mądre, bo jej miarą ani trochę, musiała działać, więc sięgając po różdżkę, udzieliła mu odpowiedzi, przesuwając się tak, by zasłonić Isolde. - Znaczy, że zjedliście biednego konia - stwierdziła dość nonszalancko, by również nonszalancko posłać w stronę stwora zaklęcie, które skutecznie pozbawiło go zdolności dalszego poruszania się. Mówiąc prosto, poszedł na dno, a Norwood natychmiast doskoczyła do przyjaciółki, by pomóc jej stanąć pewniej na nogach. - Idziemy, żadne utopce nie będą mi przeszkadzały, mowy nie ma! - zadecydowała, jasno pokazując, że faktycznie była córką aurora.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie się znajduje - a przecież dopiero co sama stoczyła tu walkę z utopcami w towarzystwie swojego kuzyna. Teraz zdała się jednak na Carly, która jak przystało na córkę aurora miała oczy dookoła głowy i szybko dostrzegła utopca, który znów wyskoczył ze swoją głupią zagadką. Tymczasem Isolde podniosła się przynajmniej do siadu, obmacując sobie żebra i z ulgą stwierdzając, że żadne nie jest złamane. Była paskudnie poobijana, a nadgarstek był bez wątpienia złamany, ale była w stanie poruszać się o własnych siłach i bardzo ją to pocieszyło. Uśmiechnęła się blado do Carly, gdy ta z takim wdziękiem poradziła sobie z utopcem. - Dobra robota. Mnie też pytał o tego konia... - rzuciła, po czym syknęła boleśnie, podnosząc się do pionu z wydatną pomocą Carly. - Dzięki. Oprócz nadgarstka nic mi nie jest. Po prostu się poobijałam przy upadku - wyjaśniła, trochę zażenowana tym, jak się mazgai. Bywała w znacznie gorszych opałach, ale to miały być wakacje - czas relaksu, beztroski i samych przyjemnych wrażeń, a nie kolejnych wizyt u szeptuchy czy uzdrowiciela. - Jesteś pewna, że Tiara nie powinna była cię przydzielić do Gryffindoru? - zapytała żartobliwie, próbując robić dobrą minę do złej gry, bo czuła się jakby przebiegło po niej stado hipogryfów. Bez większego trudu znalazły kompetentnego uzdrowiciela, który zajął się obrażeniami Isolde i postawił ją szybko na nogi, umożliwiając dalsze rozkoszowanie się pięknem Podlasia. Carly tymczasem wróciła po ich kosze piknikowe i wreszcie w jakimś spokojnym, zacisznym miejscu zdołały je opróżnić, bo przecież po tylu wrażeniach zdecydowanie potrzebowały czegoś na wzmocnienie.
Ciężko byłoby Imogen uznać Clementine za wariatkę, ponieważ sama niejednokrotnie zachowywała się w tak irracjonalny sposób, że wiele ludzi nie potrafiło określić jej właśnie innym mianem niż to, jakże pięknie opisujące nietuzinkowy stan umysłu. Nie przeszkadzało jej zachowanie dziewczyny toteż pomimo swojego pierwotnego zamiaru spędzenia czasu w samotności, nie miała nic przeciwko temu, aby jednak spędzić go w towarzystwie tej jakże uroczej istoty. Dlatego, na wspomnienie o bezpieczeństwie, zamiast się obrazić, Imogen tylko podniosła ręce ku górze w jakże poddańczym geście, a towarzyszył temu szeroki uśmiech na jej ustach. - Dobrze mamo, już idę - obwieściła, dalej uśmiechając się przy tych słowach. Nic nie mogła na to poradzić, że ten żart wyjątkowo dobrze pasował jej do zaistniałej sytuacji. Nie mogła się gniewać na swoją nową koleżankę, która ewidentnie była wyjątkowo troskliwą osobą. Sama Imogen nie miała nic przeciwko temu, ponieważ wiedziała, że niejednokrotnie wykazywała się zdecydowanie zbyt wielką czułością względem wszystkich wokół, czym potrafiła doprowadzać do szewskiej pasji. Dobrze wiedzieć, że istniały inne osoby jej pokroju. - Mam szczerą nadzieję, że aż tak źle nie będzie. No, chyba że ponownie spotkam utopce, to wtedy możemy mieć przesrane. Te maszkary wciągają ludzi pod wodę i gryzą. Mnie została po nich blizna, mam nadzieję, że kiedyś zejdzie - paplała jak najęta o tym, co do tej pory przydarzył jej się na Podlasiu, a trzeba przyznać, że doświadczeń miała co nie miara i każde kolejne gorsze od poprzedniego. Teraz prawie mogła się z tego śmiać choć wciąż aż niedobrze jej się robiło na myśl o tym, jak paskudne były jej pierwsze dwa tygodnie wakacji spędzonych w tym miejscu. Wiedziała jedno, Podlasie to będzie jej najgorsze wakacyjne wspomnienie. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy jej przypuszczenia okazały się być prawdziwe i nie pomyliła tej Clementine z żadną inną. Czyli jednak łączyła ich wspólna Gryfonka, co bardzo ucieszyło Imogen. - Oj, zdecydowanie za długo ją znam! - zaśmiała się przy tych słowach i machnęła lekko ręką jakby "to nic nie znaczyło". Prawda była jednak zdecydowanie inna. - Przyjaźnimy się z Kate od lat. Z Adelką w sumie też, jakoś tak w czasie szkoły trzymamy się wszystkie razem. Ale fajnie wiedzieć, że do nas dołączysz, skoro już znasz dziewczyny! - klasnęła w dłonie zadowolona z tego, że może zyskały jeszcze jedną dziewczynę do wspólnego spędzania czasu. - W ogóle z Kate planowałyśmy zrobić sobie babski wyjazd do Włoch i ona sugerowała, abyś i ty się z nami wybrała. Mam nadzieję, że nam nie odmówisz - zrobiła groźną minę, jakby faktycznie odmowa była czymś skandalicznym i kompletnie niedopuszczalnym w tym przypadku. Niemniej liczyła się z tym, że dziewczyna mogłaby mieć swoje powody, aby nie chcieć z nimi jechać.
Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, że tak otwarcie podejmowała się rozmów z innymi, z coraz bardziej kolorowymi osobami. Tak kojarzyli jej się wszak studenci Hogwartu, którzy wybrali się na wakacje na Podlasie, gdzie poznawała ich zwyczaje, zasady, mimo iż tych drugich nie pojmowała za wiele. Dla niej świat stanął w miejscu, gdy wyjechała z Salem, które w ciągu tego krótkiego roku stało się dla niej domem. M a m o. Gdy usłyszała to konkretne słowo, zmarszczyła nos. Nie rozumiała jego wykorzystania, ale w perspektywie ich rozmowy wydało się dość zabawne, dlatego wybuchła śmiechem, patrząc nieprzerwanie na Imogen. Musiała się jeszcze wiele nauczyć, ale po raz pierwszy poczuła się nieoceniana, tak jakby to było coś zupełnie nowego. Nawet zaczęła zastanawiać się czy nieznajoma była kimś istotnym dla Kate czy Adeli, bo wydawało się, że idealnie wpasowywałaby się do ich paczki. - Naprawdę? Och... Ja ostatnim razem wylądowałam na szkle, kiedy próbowałam się ścigać... Mam rozcięty bok, ale nie będzie raczej blizny, choć i ta nie wydaje się zła w perspektywie niebezpieczeństw, które tutaj na nas czyhają - powiedziała zgodnie z własnymi obawami, które raz po raz pulsowały w jej tunelach żył, gdy w ogóle o tym myślała. Przygryzła nawet nerwowo policzek, jakby chcąc dać sobie kilka chwil na porzucenie tych okrutnych myśli względem zorganizowanych wakacji. - Wierzę, że w Hogwarcie jest bezpieczniej... Nie przywykłam do... Do czegoś takiego - mruknęła już bardziej do siebie, nie chcąc wychodzić na tchórza. Doskonale wiedziała, jak brzmiały jej słowa, dlatego jedynie odwróciła głowę, by nie dostrzec karcącego wzroku. W obliczu dziewcząt czy chłopców, którzy byli na wakacjach - Clementine Bardot wydawała się cicha i zdystansowana, choć były to tylko pozory. Lubiła spontaniczność, ale nie miała szans tego okazać, szczególnie że w każdym miejscu spędzała tylko rok, a tym samym - nie zyskała prawdziwych przyjaciół. - Och - szepnęła bardziej do siebie niż do Imogen, gdy przyznała się do znajomości z Kate i Adelą. Teraz wszystko stało się jasne. - Dziewczyny zaopiekowały się mną tuż po tym, jak przyjechałam na wakacje... Było to całkiem miłe. Mam czasem problemy, żeby kogoś poznać, dlatego teraz sądzę, że w sumie nie ma tego złego... Czasem gadam jednak głupoty, za co bardzo cię przepraszam - wyjaśniła zawczasu swoje cudaczne zachowania. Można byłoby pomyśleć, że faktycznie wiedźmia krew z Salem przewyższała nad tą, która płynęła w żyłach Olivera. - Naprawdę? Bardzo chętnie - uśmiechnęła się szeroko, jakby pierwszy raz znajdując się w tak innej, a zarazem normalnej sytuacji. - Tylko muszę powiedzieć mojej babci... Mieszkam w Dolinie Godryka z jej duchem - dodała spokojnie, po czym dotarło do niej, dlaczego musiała to zrobić. - Mój ojciec nie może się o niczym dowiedzieć... Byłby wściekły.
Wielokrotnie słyszała, że jej zachowanie pozostawiało przynajmniej sporo do życzenia, bo niekiedy po prostu było nieadekwatne do sytuacji. Jak i w tym wypadku, kiedy to na pierwszym spotkaniu z nową osobą powinna być nieco bardziej... nie aż tak bezpośrednia jak była właśnie teraz? Te przemyślenia przyszły jej z trudem, przynajmniej o kilkadziesiąt słów za późno i dopiero gdy to dotarło do jej mózgu zrozumiała, że mogła nieco dziewczynę tym faktem speszyć. Na szczęście okazało się, że nie, co sprawiło, że Imogen kamień spadł z serca. Dlatego właśnie zaczęła się śmiać razem z Clementine, kiedy to w odpowiedzi na jej "mamo", dziewczyna wybuchnęła śmiechem. - Widzę, że Tobie też bliskie spotkania z przeszkodami nie są niemiłe - Imogen pokręciła z niedowierzaniem głową, słysząc swoje własne słowa. Dziewczyna naprawdę miała wrażenie, że Podlasie postawiło sobie za cel sprawdzić, jak wiele jest w stanie wytrzymać i kiedy w końcu się podda/padnie z wycieńczenia. Wszystko, co się tutaj działo, było przynajmniej dziwaczne a niejednokrotnie tak ciężkie dla jej ciała i duszy, że szok. Jakim cudem potrafiła jeszcze po tym wszystkim wykrzesać z siebie chęć do żartów i drobnych uszczypliwości tak, jak w tym momencie, to nie miała pojęcia. - Nie masz czym się stresować, Hogwart nie jest zły - powiedziała, zgodnie z tym, co sądziła. Sama co prawda nie wiedziała, jak jest w innych szkołach magii i mogła sobie to tylko wyobrażać, niemniej uważała, że Hogwart był naprawdę dobrym wyborem. Nauczyciele w większości byli nieźli, tereny wokół zamku przepiękne nawet jeśli Brytyjska pogoda wielokrotnie pozostawiała naprawdę dużo do życzenia. - Myślę, że Ci się tam spodoba. Jest raczej nie groźnie, choć wiadomo, że tak samo tam jak i w innych miejscach na świecie, czasami też zdarzają się jakieś wypadki. Ale chyba nie ma idealnej szkoły czarodziejów na świecie. Z zaangażowaniem słuchała, kiedy Clementine opiadała o tym, jak to mogła liczyć na wsparcie Kate i Adeli podczas jej pierwszych dni na tych wakacjach. Szeroki uśmiech pojawił się na piegowatym licu. No tak, po Gryfonkach nie mogła spodziewać się niczego innego. Doskonale wiedziała, że zarówno Adelka jak i Kate nie pozostawiłyby nikogo w potrzebie, a widząc, taką zbłąkaną duszyczkę, jak ta tutaj, na pewno roztoczyły nad nią swój ochronny parasol. - Daj spokój, nie przepraszaj mnie za to - machnęła lekceważąco ręką, nieco się przy tym krzywiąc. - Jakbyś nie zauważyła, ja w większości przypadków mówię same głupoty. Mądre rzeczy też robię stosunkowo rzadko, więc sądzę, że się dogadamy. - Nie bardzo rozumiała czemu, ale Imogen czuła się niezwykle swobodnie w obecności Clementine. Dziewczyna z każdą chwilą zyskiwała i wiele wskazywało na to, że w późniejszym czasie naprawdę przypadną sobie do gustu. Może właśnie dlatego wspomniała o babskim wyjeździe, bo teraz, kiedy już wiedziała, o kim wspomniała Kate, to nie miała kompletnie nic przeciwko jeszcze jednej osobie na tym spotkaniu. - Mieszkasz z duchem? Ale czad! - Naprawdę szczerze się zachwyciła słysząc te słowa z jej ust. Co prawda widywała duchy wielokrotnie w swoim życiu, głównie w Hogwarcie, ale mieszkanie z nimi musiało być zdecydowanie innym doświadczeniem, niż tylko przebywanie w ich obecności.
Natomiast Clementine zdawała się być wychowana w sposób charakterystyczny dla przesady, który odznaczał głównie wyższe sfery. I choć z nich pochodziło, to wielokrotnie miała za złe Oliverowi, że kładł tak duży nacisk na spotkania towarzyskie, spędy pełne czarodziejskiej arystokracji czy bankiety przepełnione blichtrem i obłudą. Szarawa rzeczywistość oscylująca wokół fałszu, ale i równoczesnego chłonięcia i spijania z ust znamienitych kłamstw, które mogły wryć się w pamięć tak głęboko, by powtarzając je - można było w nie uwierzyć. Wycofana, stonowana i jednocześnie zaintrygowana światem zewnętrznym Francuzka, gubiła się w gąszczu bezpośrednich słów padających z ust nowopoznanej dziewczyny, które choć wcale jej nie gorszyły, pozostawiały po sobie pewien ślad do analizy. Zradzały też ciekawość, z którą przyglądała się Imogen, jakby ta stanowiła odpowiedź na wiele dziewczęcych pytań, rojących się w ścianach czaszki. Być może - była nawet najlepsza do wprowadzenia jej w hogwarckie mury, gdzie to los tkał historie nieokreśloną linią, nadając jej nierównomierne kształty, pełne iluzji i abstrakcji. - To raczej był spontaniczny pomysł, dzięki któremu chciałam się chociaż na chwilę zbuntować wobec woli ojca - powiedziała spokojnie, a kąciki ust drgnęły w nikłym uśmiechu. Nie przypuszczała, że może zostać dobrze zrozumiana, ale dopiero się poznawały i nadal nie mogły stwierdzić, że były sobie bliskie. Chodziło tylko o pozór chwilowej zażyłości, gdzie obie miały prawo zrzucić maski, choć... Gdyby się temu przyjrzeć, to Bardot posiadała więcej do obnażenia się, kreując na kogoś - kim nigdy nie była, a kim chciała się stać. - Możliwe, że nie, aczkolwiek śmiem twierdzić, że Salem czy Beauxbatons było całkiem przyjemne w kwestii nauki i ewentualnego unikania zagrożeń - stwierdziła bez namysłu, wracając do tych wspomnień, gdzie pozostawała sobą na dłużej. Przeszłość runęła z impetem o ziemię, zaś ona na nowo zaczęła przypominać matkę, którą utraciła jako mała dziewczynka. Wiatr przyjemnie smagał delikatne oblicze ciemnowłosej, kiedy tak obie spoglądały w eter przestrzeni. Serce kołowało w piersi raz za razem, a smukłe palce rysowały w ziemi kolejne niewidoczne ślady, jakie tworzyła w podświadomości. Parsknęła wreszcie śmiechem, słysząc uwagę na temat mądrych rzeczy. Gdyby tylko Skylight wiedziała, że jej towarzyska do tej pory nie robiła ani złych ani dobrych uczynków, pozostając duchem, zapewne zmieniłaby zdanie, co do swojej oceny. Oczy Clementine rozbłysły intensywnie, gdy skierowała je na piegowate oblicze rozmówczyni, jakby w umyśle kreowała plan doskonały, będący ledwie namiastką spontaniczności. - To w takim razie wierzę, że wykrzeszesz ze mnie nieco więcej niż ja do tej pory... Starałam się być w miarę rozsądna, dlatego mając osiemnaście lat nawet nie piłam alkoholu, a o randkach już nawet nie wspominam - zdobyła się na szczerość, po czym odwróciła twarz w kierunku horyzontu. - Chciałabym chociaż raz zrobić coś kompletnie nieodpowiedzialnego, za co ojciec zapewne wysłałby mi wyjca - wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że nie zostanie źle odebrana. Starała się ze wszystkich sił być szczera, nie chowając w głębi duszy własnych przemyśleń, bowiem te nie zawsze były odpowiednie czy właściwe. Kiedy więc Imogen zareagowała tak żywo na wieść o mieszkaniu z duchem, Francuzka niemalże zakrztusiła się w rozbawieniu śliną. - Tak... W mojej rodzinie krąży legenda, że babcia paktowała w Salem, dlatego została wśród żywych, ale... Ta historia ma trochę więcej zażyłości, więc może nawet kiedyś ci ją opowiem - puściła do nowej koleżanki oczko, pozostawiając pewne sfery swego życia owiane nutą iluzji.
Imogen miała świadomość tego, że jej zachowanie może przytłaczać osoby, których usposobienie z natury było o wiele spokojniejsze, niż jej własne. Niemniej, podczas tego spotkania Clementine nie wykazywała się żadnego rodzaju brakiem zrozumienia względem tego, co Gryfonka sobą reprezentowała, toteż Skylight nie czuła potrzeby ograniczania się. Dlatego właśnie była dokładnie taka, jaką powinna być; pełna energii, głośna, bezpośrednia i bezpardonowa. Nie przeprosiła za wypowiedziane słowa ani nie ograniczała się co do tego, co wypada, a czego nie powinno się mówić. Można by rzec, że to wina panny Bardot, że cała jej natura wychodziła przy niej bez najmniejszego nawet skrępowania. Że piegowata nie brała pod uwagę czegoś tak trywialnego jak słowa, które najczęściej słyszała od swojej matki w życiu, czyli “Imogen, do diabła, zachowuj się normalnie”. Imogen uśmiechnęła się, słysząc o spontaniczności, która jej samej wcale nie była niemiła. Czasami wręcz miała wrażenie, że całe jej życie to jedna wielka spontaniczność. - Wiesz, doskonale Cię pod tym względem rozumiem - przyznała w końcu, odrzucając na plecy kosmyk długich, blond włosów, który nagle, swoim umiejscowieniem, zaczął jej bardzo przeszkadzać. Naprawdę zaintrygował ją temat tego, w jakich szkołach przebywała dotychczas jej nowa znajoma. Większość jej znajomych od zawsze uczyła się tylko w Hogwarcie. Niektórzy podejmowali się semestru czy nawet roku wymiany z zagraniczną uczelnią, jednak nie słyszała jeszcze o kimś, kto zaliczyłby więcej szkół w swoim życiu. - Opowiedz coś więcej o tym, jak tam jest? W jakich szkołach się uczyłaś? - oczywiście bezpośredniość Imogen jeszcze raz dała o sobie znać i czy dziewczyna tego chciała, czy nie, musiała jakoś poradzić sobie z tak bezpardonowym pytaniem. Mogła je zignorować, zbesztać blondynkę za taką impertynencję, lub po prostu odpowiedzieć. Decyzja należała tylko i wyłącznie do niej, a prawdą był fakt, że Imogen liczyła się z ewentualnością w której to Clementine powie jej “spadaj na drzewo i się nie interesuj!” Byłaby ona co prawda najmniej interesującą, jednak równie prawdopodobna, jak wszystkie pozostałe scenariusze. Szeroki uśmiech zagościł na piegowatym licu, kiedy Clementine wspomniała wprost, że Imogen właśnie zyskała prawo do tego, aby rozprawiczyć” nowo poznaną dziewczynę. -Tym bardziej musisz jechać z nami do Włoch! Na pewno będziemy się tam świetnie bawić! Oczywiście - tutaj wyraz twarzy Imogen stał się nieco bardziej poważny - wszystko w granicach rozsądku, ale mimo to, dobra zabawa gwarantowana! - I faktycznie tak właśnie Imogen uważała. Zamierzała świetnie się bawić na wspomnianym wyjeździe, zapomnieć o niepowodzeniach, jakie spotkały ją podczas tych wakacji na Podlasiu i skupić się wyłącznie na odpoczynku i pełnym relaksie w doborowym towarzystwie. Potrzebowała tego, aby wyluzować się przed nowym rokiem szkolnym i zamierzała po to sięgnąć. - To brzmi jak naprawdę niesamowita historia, dlatego chętnie usłyszę na ten temat więcej - przyznała, bo sama perspektywa mieszkania z duchem była dla niej niesamowita, a co dopiero jeśli weźmie się pod uwagę, że jest to Twoja babcia. Imogen nie miała takiego szczęścia w życiu. Mogła więc skorzystać z opowieści, które Clementine byłaby gotowa jej zaoferować.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Doceniała to, że Imogen potrafiła być na tyle otwarta i bezpośrednia, że kompletnie nic jej nie ograniczało - w przeciwieństwie do Clementine, która ważyła słowa, a także analizowała zachowanie, które będzie odpowiednie. Była zniewolona przez zasady, jakie ustalał ojciec, a także świat, do którego należała przez lata. Spędy wśród wyższych sfer, spotkania polityczne, a nawet bankiety, na których wciąż rozmawiano o małżeństwach mających przynieść korzyść. Dla ciemnowłosej Francuzki było to niedorzeczne, wszak w głębi duszy była pacyfistką i niezależną feministką, która marzyła o równości między mężczyznami i kobietami, bo jej zdaniem każdy miał swoją rolę, która winna być dla niego napisana. Cóż, niestety nie żyły w świecie idealnym, bo nawet teraz dało się wyczuć napięte nastroje, gdy ktoś nie spełniał odgórnie ustalonych zasad. Dla Bardot nie miało to większego znaczenia, wszak bajka, jaką codziennie kreowała utkana była z różnokolorowych wzorów, tkanin i malunków, bo... Gryfonka kochała oddawać się sztuce, która potem stawała się tak niezwykle realna, gdy szkice zostawały przeniesione na kolejnego manekina. - Czyżbyś była magnesem na kłopoty? - spytała konspiracyjnym szeptem, przygryzając nieco wargę. Jeśli odpowiedzią było - tak - oczy szatynki rozbłyśli, jeśli - nie - to tylko cicho westchnęła, zakładając że kiedyś razem zaliczą szlaban, wszak... W podświadomości Clementine budował się pewien obraz nastolatki, którą pragnęła być, wyzbywając się w ten sposób łatki pannicy z dobrego domu. I nie chodziło o nadmierne przeklinanie, picie, chłopców. Tinnie nie miała pojęcia, że młodociani mogli być tak po prostu wolni, bez żadnych ograniczeń i strachu przed gniewem rodzicieli. - Och, byłoby łatwiej wymienić szkoły, w których się nie uczyłam - zażartowała ze śmiechem na ustach, choć w tęczówkach pozostał dziwny smutek. - W Beauxbatons było fajnie, lekko i tak po prostu pięknie, ale potem wyjechaliśmy do Azji, więc poza przymusową nauką języka, który idzie mi topornie, to trzecia klasa również została przeze mnie zaliczona ledwo-ledwo - parsknęła na to wspomnienie, bo jedyne co mogła dobrze wspominać, to wiszące w szafie kimono. - Następnie wyjechałam do Australii, gdzie jest Red Rock, och, Imogen!, gdybyś tylko widziała, jakich tam mają zawodników Quidditcha... Kapitan drużyny w skali do stu - ma tysiąc bez dwóch zdań, ale ponoć straszny crétin - stwierdziła bez namysłu z tym swoim typowym, francuskim akcentem. - W Calpiatto było świetnie; ciepli i pozytywni ludzie, chociaż i tak nie miałam tam przyjaciół, bo skoro zazwyczaj przyjeżdżałam na kilka miesięcy, to chyba nie chciałam złamanego serca, wiesz? W Stavefjord cieszyły mnie widoki, a także ich niewyobrażalnie piękna szkoła, natomiast Salem... - zawiesiła konspiracyjnie głos, a jej tęczówki rozbłysły. Nie umiała ukryć tej ekscytacji, bo faktycznie Ameryka przodowała na dziewczęcej liście edukacji. To tam po raz pierwszy poczuła do kogoś coś więcej, jednocześnie nie mając odwagi wyznać swoich uczuć. - Tam muszę wrócić, żeby zrozumieć pewne rzeczy, ale to może innym razem będą przynudzać, bo i tak już za dużo mówię - nie zamierzała poruszać tematu metamorfomagii. Jeszcze nie. Miały czas, kto wie czy w ogóle utrzymają tę relację? Bardot zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie przychodzili, a potem odchodzili. Ona bała się tego przywiązania - nie chcąc cierpieć bardziej niż wypadało, choć wtedy ucieczka miałaby więcej sensu niż którakolwiek do tej pory, bowiem tak postrzegała przeprowadzki i zmiany szkół. Propozycja dotycząca wyjazdu do Włoch sprawiła, że oblicze Francuzki rozpogodziło się. Spoglądała z ciekawością na Imogen, wyobrażając sobie te wszystkie plaże, a także spokój, który miał pogłaskać ją po policzku. Nie bała się konsekwencji, gdyż babcia Maria na pewno kryłaby wnuczkę, ale gdyby sekret wyszedł na jaw, to Oliver zapewne wykazałby się ogromem złości i frustracji. - Sądzisz, że nie będę za bardzo odstawać? Nigdy nie byłam na dziewczyńskim wyjeździe - przyznała z subtelnym wstydem, który zawibrował na końcu jej języka. Chłód nagle otulił szczelnie ich sylwetki, przez co Bardot objęła się wątłymi ramionami. Gdy więc Imogen wyraziła chęć wysłuchania opowieści o duchu, który z nią mieszkał, Clementine skinęła głową. Nie widziała przeszkód, by poruszać ten temat, wszak ukochana babcia była naprawdę... W porządku. - To może kiedyś wpadniesz do mnie i sama ją poznasz?
Imogen nie miała ograniczeń, które to narzuciło by na nią życie. Miała to szczęście, że była mocno uprzywilejowana w życiu; dobra krew, dobry status społeczny, dość pokaźne konto bankowe. Miała świadomość tego, że wielu mogło jej pozazdrościć, ale ona sama nie była mimo wszystko rozpieszczona do granic przyzwoitości. Potrafiła cieszyć się z niewielkich rzeczy, nie obnosić się ze swoim życiowym szczęściem, ot żyć po prostu normalnie, cokolwiek to słowo oznaczało. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy to Clementine nazwała ja magnesem na kłopoty. Co prawda wcześniej w ten sposób nie myślała, jednak teraz, kiedy usłyszała ten zwrot w kontekście swojej osoby... - Wiesz, to by wyjaśniło, jakim cudem tak wiele dziwnych sytuacji przytrafiło mi się podczas tych wakacji - oznajmiła, mimo wszystko uśmiechając się, bo w końcu mogła powiedzieć, o co tutaj chodzi! Skoro była magnesem na kłopoty, to oczywiste, że te utopce musiały ją ganiać, inni ludzie wkurwiać i generalnie śmierć czyhała na nią na każdym kroku. Logiczne, prawda? W takim wypadku, Imogen była chyba idealną osobą do tego, aby sprowadzić Clementine na złą drogę. Temat ich rozmowy zszedł na szkoły, do których to Bardot uczęszczała, a co było niezwykle interesującym tematem dla Skylight. Ona sama miała bardzo niewielkie doświadczenie jeśli chodzi o uczęszczanie do innych szkół, ponieważ jej stopa nigdy w takowej nie stanęła. Toteż skoro miała okazję nieco więcej się na ten temat dowiedzieć, zamierzała z niej skorzystać. I tak oto wsłuchiwała się w jej słowa, próbując choć w ten sposób doświadczyć tej niesamowitej różnorodności, która to dla dziewczyny musiała być normalną środą. - Mówisz, że ten kapitan był do schrupania? - uniosła brew ku górze, zaplatając ręce na wysokości klatki piersiowej. Na jej twarzy rozlał się leniwy uśmiech. Nic dziwnego, że Imogen, z tego wszystkiego co Clementine powiedziała, wyłapała przede wszystkim wzmiankę o quiditchu, choć musiała przyznać, ze cała przedstawiona przez nią historia, była naprawdę ciekawa. Tak jak wcześniej podejrzewała, jej nowa znajoma naprawdę miała bardzo interesujące życie, odwiedziła wiele miejsc i prawdopodobnie jeszcze wiele miała spotkać. Nic dziwnego, że pewnego rodzaju zazdrość zrodziła się w ciele Imogen, choć nie była ona na tyle ciężka, aby miała w jakikolwiek sposób ją okazywać i być z tego powodu niezadowolona. Nie, zazdrościła jej przeżyć, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. - To wszystko naprawdę brzmi niesamowicie - stwierdziła tylko krótko, a w jej słowach zadźwięczała nutka podziwu względem przeżyć, które Bardot doświadczyła, a których Imogen nie będzie miała szansy przeżyć. Naprawdę, to wszystko brzmiało niezwykle. Moja droga Clem - zaczęła Imogen, kładąc jej dłoń na ramieniu i patrząc jej głęboko w te ciemne tęczówki - Oczywiście, że nie będziesz odstawać i oczywiście, że zadbam o to, aby wszystko było dobrze. Nie jedziemy tam po to, aby umrzeć, ale aby przeżyć bardzo fajną przygodę - wyjaśniła to wszystko spokojnym, rzeczowym tonem, ponieważ chciała się upewnić, że Clementine będzie dobrze się czuła w ich towarzystwie. Na koniec jeszcze pokiwał głową, jakby dla potwierdzenia swoich własnych słów. - Bardzo chętnie! - rozpromieniła się Imogen. Poznanie ducha, który był babcią Clementine musiało być niesamowitą przygodą! - Nie mogę się doczekać! Wrócimy do Anglii i na pewno to zorganizujemy! Tymczasem, idziesz do grodu? Chyba zgłodniałam - ruszył wolnym krokiem w odpowiednim kierunku i z zadowoleniem zauważyła, że Bardot postanowiła jej towarzyszyć.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Czas spędzony z Imogen, którą właściwie poznała zupełnym przypadkiem, był przyjemny. Nie wydarzyło się nic złego; żaden bies ich nie napadł, pomost nie zawalił, a one nie padły ofiarami złośliwości losu, który tak bardzo w ostatnim czasie lubił uprzykrzać codzienność. Odwzajemniła więc uśmiech, bo choć nie chciała urazić Skylight, to zapewne mogła jej otworzyć nieco oczy, wszak faktycznie - jeśli ta miała tendencje do wpadania w kłopoty, to czy istniało inne określenie tych niefortunnych sytuacji? Pływały po tematach, raz za razem zmieniając je i wracając do poprzednich. Rozmowa była przyjemna i płynna, dlatego Bardot nie odrywała błękitnego spojrzenia od koleżanki, chcąc jak najlepiej ją poznać. Zawstydziła się nagle, gdy gryfonka tak zuchwale stwierdziła, że kapitan mógł być do schrupania... Mógł - faktycznie, ale przecież Francuzka była zbyt niewinna na takie bezeceństwa. - Och, podobał się wszystkim dziewczynom, ale spotykał się z taką blondynką, która co chwilę głupio chichotała, jak jakieś zaklęcie jej nie wyszło... Czasem się zastanawiam, czemu faceci są tacy płytcy - wywróciła teatralnie oczami, wybuchając wreszcie śmiechem. Po kilku minutach wstały, ruszając w kierunku grodu. Kontynuowały całą dysputę, a oblicze nowoprzybyłej do Hogwartu studentki rozpogodziło się jeszcze bardziej, gdy tylko Imogen zapewniła ją, że nie będzie odstawać od reszty. Kate była przebojowa, Imogen niezwykle odważna, Adeli nie zdążyła na tyle dobrze poznać, ale też pamiętała, że miała tendencje do przyciągania problemów, a Iris? Jej nie miała okazji jak dotąd nawet widzieć. Nic straconego, bo w głowach nastolatek pojawiła się szalona wizja krótkiego wypadu gdzieś dalej, aniżeli chłodna Anglia czy nieprzewidywalne Podlasie. W perspektywie doświadczeń Clementine, nawet Włochy wydawały się lepsze, niż wspomniane dwa miejsca. - Fajna przygoda brzmi jak - nie zgubcie się i nie zgińcie na pierwszym lepszym zakręcie - rzuciła w tonie babci Marii, która troszczyła się o swoją wnuczkę bardziej niż powinna, wszak Bardot bywałą rozważna. Nie zawsze, ale naprawdę umiała zachować zdrowy rozsądek, który trzymał się jej jak rzep. - No raczej, już o niczym innym nie myślę! - zawyrokowała rozsądnie, po czym żwawym krokiem obie ruszyły do stołówki, pałaszując większość potraw, jakby nie jadły od kilku dni.