Rosa nie należał do osób łatwych, do wyprowadzenia z równowagi. Miał też bardzo grubą skórę, jeśli chodziło o to, jak świat i ludzie traktowali zwierzęta. Sam nie należał do eko-terrorystów, nie był nawet wegetarianinem, potrafił zrozumieć wiele potrzeb ludzkich, rozumiał zasady działania łańcucha pokarmowego i pętli przetrwania na tym świecie. Znacznie trudniej było mu tolerować ignorancję i brak szacunku, bo wbrew pozorom, Frey sam tu przyszedł po pomoc, a nie Rosa prosił go o szansę pracy przy jego coblynau. - Panie Frey, czy uważa mnie pan za autorytet? - zapytał spokojnie, podnosząc się z kucków przy gnomach, chwilę po tym jak ekscentryczny czarodziej całkowicie zignorował fakt zgonu jednego z jego podopiecznych- Skoro poświęcił pan swój czas na przyjście tutaj, pozwolę sobie wierzyć w to, że nie jest pan osobą lubiącą go trwonić sobie ani innym. - dopełnił, zatrzymując bezwzględne spojrzenie jasnych oczu na mężczyźnie. Dawno tego nie praktykował, obawiał się więc, że może trochę wyszedł z wprawy, używanie jednak genów wili było jego naturą, wystarczyło utrzymywać kontakt wzrokowy: - Żadna istota nie będzie wykonywać pracy dobrze, jeśli będzie chora. - dyktował, wywierając presję na podświadomość drugiego czarodzieja- Żaden podopieczny nie będzie rozumiał powierzonych mu zadań, jeśli komunikaty nie są jasne. Treser zapewne nauczył je, że mają po prostu kopać, inaczej będą ukarane. Zaklęciem, mazidłem, trucizną, batem. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że bezmyślnie i odruchowo kopią wszędzie, bo tyle wyniosły z tresury. Trzeba kopać, żeby nie bolało. - kontynuował - Po pierwsze, musi doprowadzić je Pan do stanu zdrowia, zanim ktoś zgłosi kontrolę pana biznesu departamentowi istot magicznych. - uniósł brwi, co było jasnym sygnałem tego, kim jest owy, tajemniczy ktoś - Po drugie, niezależnie od tego jak wielką wywiera pan na nie presje, coblynau są w stanie osiągać ograniczone wyniki. Jeśli potrzebuje pan więcej urobku w krótszym czasie, potrzebuje Pan więcej pracowników, silnych i zdrowych. - podkreślił, po czym dodał, dla jasności - Umierające, ranne i zatrute nie będą kopać lepiej i sprawniej. - jakby mówił do idioty, jednak nawet nie drgnęła mu powieka - Po trzecie, polecam wypożyczenie Przewodnika, w niektórych osadach Coblynau można nająć przewodnika, zaznajomionego z pracą. Włącza się go do swojego zespołu i uczy on mniej doświadczone osobniki jak radzić sobie w trudnych warunkach pracy. Jeśli rozważa Pan takie wsparcie - a informuje Pana, że Pan rozważa - jestem w stanie w tej materii również pomóc. W międzyczasie wrócił Pickles z kilkoma fiolkami uzdrawiających eliksirów. Zaprzęgając do pracy wszystkie swoje, skromne to skromne, ale zawsze jakieś, umiejętności uzdrowicielskie zabrał się prędko za przypilnowanie, by żaden z pozostałych stworków nie podzielił tego smutnego losu, jaki spotkał tego jednego, leżącego w wydeptanej, zeszłorocznej trawie.
Niestety nawet jeśli się uwielbiało swoją pracę, bywały dni, że ciężko było w pełni czerpać z niej radość właśnie za sprawą klientów wszelkiej maści. Frey do tego grona ewidentnie należał i z tego, co można było bardzo łatwo wywnioskować, nie miał bladego pojęcia, jak zajmować się istotami, które do Ciebie przyniósł. -Nie znam Pana za dobrze, ale chyba... - Zaczął niepewnie, bo nie rozumiał, skąd to nagłe pytanie o autorytet. Zaraz jednak skinął głową na potwierdzenie, że owszem, nie przepada za marnowaniem niczyjego czasu, a tym bardziej swojego. Ucisk na umysł był skuteczny, co obiło się w oczach Freya. Nagle stały się nieco bardziej puste, jakby osobowość poniekąd z nich uciekła. Słuchał Twoich słów w milczeniu i ciężko było powiedzieć, ile z nich tak naprawdę zrozumiał. Co jakiś czas kiwał głową, co jakiś czas nią kręcił. Widać było, że w jego głowie coś się dzieje, ale bardzo ciężko było określić, co dokładnie. -Oczywiście, że potrzebuję silnych i zdrowych. - Zgodził się w końcu, rzucając jeszcze kilkoma oczywistościami, które absolutnie nic do rozmowy nie wnosiły. -Rozważam to wsparcie, tak... - Nawet i bez nacisku na własne decyzje, nie odmówiłby tej opcji. Nie wiedział, że podobna możliwość istnieje, bo nigdy nie interesował się coblynau w żaden sposób. Miały pracować i tyle, a jak nie pracowały, to chciał je jakoś naprawić. Ot, cała filozofia, jaka kierowała ekscentrycznym biznesmenem. -Mógłbym zostawić je pod Pana opieką. By wydobrzały? - Zapytał zdecydowanie łagodniej niż wcześniej. Sam miał zamiar wykorzystać czas bez pracowników, na znalezienie odpowiedniego przewodnika i możliwe, że paru innych restrukturyzacji swojej pracy. Przynajmniej teraz, takie myśli chodziły po jego głowie, po całym kazaniu, jakie usłyszał z ust półwila.
Atlas nie należał do drobych mężczyzn. Nie miał w zwyczaju celowo górować z rozmówcami, często wybierając możliwość siedzenia, bądź zatrzymując się o krok dalej od nich, niż normalnie można się tego po człowieku spodziewać. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to działało w obie strony, że może podejść o krok za blisko, zmuszając tym samym swojego rozmówcę do zadarcia głowy, wywierając tym głębsze poczucie bezsilności i małości, w porównaniu z nim samym. Nie uważał takich praktyk za przejaw kultury, nie był ich fanem, ale znał te zagrania. Te i inne, potrzebne do operowania w rzeczywistości, w której jego geny spotykały się z nieprzychylnymi reakcjami. Nie był z siebie dumny, ale cel uświęca środki, w tym przypadku nie uważał, że miał wiele większy wybór. - Bardzo mnie cieszy, że tak rozsądnie podchodzi Pan do tematu. - posłał mu piękny uśmiech, starając się pozostać przy zasianiu idei, że Frey sam na to wszystko wpadł, a nie zostało mu to wciśnięte do łba tłokiem - Mógłby Pan, choć będą się z tym wiązały koszty magilekarza, środków leczniczych, produktów wzmacniających. W ramach swojego wynagrodzenia popracuję nad ich możliwościami i sposobami komunikacji, by nauczyły się pewnych schematów, które być może łatwiej będzie panu rozszyfrować przy ewentualnych, przyszłych sytuacjach. - zaproponował, spoglądając na Picklesa, który wyczarował niewielkie prześcieradło, w które zawinął biednego, poległego gnoma, bo pozostałe wydawały się jeszcze bardziej skołowane i wstrząśnięte w otoczeniu zwłok. Skrzat dzielnie zachęcał gnomy, by siorbnęły kilka kropel eliksiru wzmacniającego, które zakropił do ziołowego naparu, jednego z tych, które wymyślił do pojenia magicznych zwierząt, by wspierać ich odporność.
Widać było, że ta fizyczna przewaga również wywierała odpowiednio swój wpływ. Właściciel gnomików zdecydowanie stracił nieco swojego animuszu, który był tak wyraźny przez pierwsze minuty waszego spotkania. Oczywiście i geny wili miały na to wpływ. -Oczywiście. To jest genialny pomysł. Tamten patałach ani trochę nie znał się na tym. Na pewno nie tak jak Pan. - Przeszedł w obrażanie poprzedniego "tresera", choć uprzednio jedynie zarzucał mu brak skuteczności. Teraz zdecydowanie bardziej agresywnie wypowiadał się o czarodzieju, który poniekąd jeszcze bardziej zepsuł mu pracowników. -Proszę się nie martwić o koszty. Wszystko ureguluję, bez problemu. - Machnął ręką, bo choć nie należał do niezwykle bogatych, tak jakimś magicznym cudem zawsze wiedział, jak wyczarować sakiewkę pełną pieniędzy, gdy była taka potrzeba. -Jeśli osiągnie Pan sukces, zapłacę nawet podwójnie, tylko proszę mi dać gotowych do pracy pracowników i raczej zwięzłą instrukcję, jak ich dalej motywować. - Dodał z cwaniackim uśmieszkiem. Widać było, że mimo wszystko nadal nie był w stanie pozbyć się dość wątpliwego podejścia do całej tej zaistniałej sytuacji.
Pozwolił Picklesowi robić swoje, zawierzając, że jego skrzat wiedział, jakie ma zadania na tyle dobrze, by nie musiał on go pilnować na każdym kroku. Uśmiechał się lekko do Freya, choć jego spojrzenie pozostawało uważne. Nie miał w naturze natychmiastowego rzucania się do wyciągania konsekwencji za swoją nieudolność, choć kusiło go zawsze, by takim wspaniałym właścicielom zwierząt dać posmakować piekła, które sami gotowali swoim podopiecznym. - Postaram się jak najwięcej załatwić przez koneksje, a także wykorzystać posiadane przeze mnie środki. - powiedział łagodnie, coby mu się ta ryba, ochoczo zgadzająca ze wszystkim, nie zerwała nagle z żyłki. Póki było dobrze - było dobrze. Skinął głową, na ten jego szelmowski uśmiech. Domyślał się, że nie jest w stanie zmienić człowieka w kwadrans, jednym pobocznie rzuconym urokiem. Nie spodziewał się, by Fray nagle stał się wielkim fanem i obrońcą coblynau. Jego osobistym sukcesem będzie to, że stojący przed nim czarodziej w przyszłości nieco rozsądniej potraktuje swoich pracowników, przyłoży się do doedukowania samego siebie, a także posłucha ludzi bardziej wykształconych w kwestiach, w których mu samemu czegoś brakuje. - Jak najbardziej. Będę informował na bieżąco listownie o postępach. Domyślam się, że chce pan jak najszybciej wznowić pracę. Kiedy tylko będą w stanie działać, odeślę je do pana. Pickles. - zwrócił się do skrzata - Podaj mi, proszę, adres Jerome. - wyciągnął rękę do skrzata, który kolejnym pstryknięciem palców, wyczarował elegancką papeterię, na której był zgrabnie zanotowany adresik - To zoolog, którego profesję można najbliżej określić jako hodowcę coblynau. Będzie w stanie pomóc i z przewodnikiem i z przygotowaniem odpowiednich warunków bytowania. - podał mężczyźnie karteczkę.
Klient w ogóle nie interesował się tym, co w międzyczasie działo się z coblynau. Przykre, ale niestety i tacy czarodzieje istnieli na świecie. Śmierć jednego z nich całkowicie zignorował, a o reszcie zapomniał. Skoro nie pracowały, nie widział powodu, by dawać im atencję w tej chwili. To Atlas był tym, na którym skupiał uwagę, bo to do niego posiadał interes. Kosztowny, oczywiście, ale nadal był gotów dobić targu. -Wiedziałem, że jest Pan dokładnie tym człowiekiem, którego szukałem. - Zadowolony uścisnął Ci dłoń czując, że wszystkie jego problemy teraz same się magicznie rozwiążą przy pomocy sakiewki. Oczami wyobraźni widział już jak prężnie będzie działała jego kopalnia, gdy odbierze od Ciebie istotki w pełni sił i szczęśliwe, że mogą dla niego znów harować. -Oczywiście. Czarodziej nie żyje o samym powietrzu, prawda? - Zażartował, choć było to przy całej tej sytuacji raczej niesmaczne niż śmieszne. -Będę czekał na raporty. - Zapewnił jeszcze, odbierając od skrzata karteczkę z adresem i słuchając wyjaśnień co do tego, kim był Jerome. -No i świetnie. Więcej mi nie potrzeba. Gdyby każdy był taki jak Pan, to bym zbankrutował już dawno. - Znów się uśmiechnął, po czym coś tam jeszcze wymamrotał, spojrzał na zegarek kieszonkowy, ucałował Twoją dłoń i zniknął, zostawiając Cię samego ze swoimi konającymi podopiecznymi.
Kiwną z uśmiechem głową, w odpowiedzi na słowa Freya i uścisnął mu kulturalnie dłoń. To tylko praca. Gdyby podchodził do niej tak emocjonalnie, jak jeszcze dziesięć lat temu, byłby bezrobotny, a może i martwy, bo nigdy nie wiadomo z kim się wszczyna awantury. Odprowadził biznesmena za trzy knuty wzrokiem, z gasnącym na ustach uśmiechem, a kiedy ten deportował się, z pełnym przejęciem zwrócił całą swoją uwagę w kierunku coblynau. Wraz z Picklesem określili poziom ich stanu zdrowia, podzielili na trzy grupy, te, które potrzebowały natychmiastowej pomocy, te, które potrzebowały najpierw odpocząć i te, które mogli zostawić sobie na koniec. Wysłał patronusa w stronę zaprzyjaźnionego magiweterynarza, by przyszedł tu oszacować, jakie należy podjąć kroki, by zrobiło się im jak najszybciej chociaż trochę lepiej. Późniejszym popołudniem pochował coblynau na skraju rancza. Mały grobik stworzenia, o którym świat za chwile zapomni. Jednego z wielu anonimowych istot, które padły przez ludzką zachłanność.
W przyjemnych okolicznościach przyrody różne, pobliskie domowi zakamarki Ranczo zostały zagospodarowane, ciężką pracą gospodarza i jego skrzata, ku uciesze gości.
Na Pastwiskach, poza przepięknym widokiem na rozległe tereny, przestrzenią do spacerów i relaksu, można zakosztować kilku ranczerskich wyzwań. Zwierzęta Atlasa przyglądają się gościom, a goście miewają w duszy ogień i pragnienie przeżycia przygody. Gdzie indziej przeżyć lepszą przygodę niż na ranczo pod wpływem kilku piw? Nigdzie. Darz bór.
Lasso jest jedno, a kozy są dwie. Jedna większa, nieco silniejsza ale za to mniej zwinna. Druga mniejsza, łatwiej ją utrzymać, ale trudniej trafić. Obie wesoło brykają po łące, jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, czy znajdzie się, czy nie, jakiś śmiałek, chętny łapać je na linkę!
Mechanicznie: Wybierz, którą kozę chcesz złapać, Alysse (większa) czy Shangele (mniejsza). Rzuć kość litery na to, czy udaje Ci się w nią trafić lassem i k100 czy udaje Ci się ją utrzymać, czy się wyrwała i odleciała! Alyssa: kość litery - spółgłoska utrzymanie na lasso - k100 powyżej 60 Shangela: kość litery - samogłoska utrzymanie na lasso - k100 powyżej 40 Do wyniku możesz dodać swoje punkty z GM!
Ujezdzanie abraksana
Przepiękny, młody abraksan Kwarc, patrzy wyzywająco na śmiałków chętnych spróbować bycia prawdziwym kowbojem. Oczywiście najważniejsze, by nikomu nie stała się krzywda, ale... raz się żyje!
Mechanicznie: każdy ma pięć podejść, każde podejście to rzut 2k100, gdzie pierwszy wynik to wynik Kwarca, a drugi to Twój wynik. By 'ujeździć' Kwarca należy trzy rundy wysiedzieć na jego grzbiecie, czyli w k100 mieć więcej niż Kwarc.
Przypnij ogon hipogryfowi
Im więcej procentów, tym głupsze pomysły - to zasada trzymająca się nie tylko młodych imprezowiczów. Dorośli też wpadają na idiotyczne pomysły. Po odpowiedniej ilości drinków możesz poczuć zew przygody i podjąć się wyzwania przypięcia kucyka do ogona hipogryfa. Każdy, kto odniesie w tym sukces, pod koniec imprezy otrzyma drobny upominek na pamiątkę. (komu się nie powiedzie, możliwe, że otrzyma dedykowany gips)
Mechanicznie: do hipogryfa należy się zakraść po cichu od tyłu. By to zrobić rzuć k100 gdzie wynik w zakresie 40-60 to sukces. Każdy inny wynik wymaga zakręcenia kołem zagłady, by dowiedzieć się, w co szczególnego zasadził Ci kopa młody hipogryf.
Atrakcja: czaje sie na kozy Kostki: - Efekty: i rozglądam za jakimś dilfem, ale same guwniarze dookoła
Pokiwała głową ze zrozumieniem i posłała @Benjamin Auster pokrzepiający, wesoły uśmiech. - Jakby było bardzo źle, to pamiętaj, możemy się stąd zmyć w każdej chwili. Jak coś, to śmiało zwal na mnie, że chce mi sie rzygać i musisz mnie odprowadzić do domu, albo nie wiem. Że dostałam... rozwolnienia. Czy coś. - powiedziała, zanim przemyślała, co mówi, zaraz się jednak zaśmiała, machając ręką, jakby odganiała wizje siebie w kryzysie perystaltyki jelit. Honeycott zdawała się nie wyczuwać nic niezręcznego w atmosferze. Nie dlatego, że nie widziała, co się dzieje, bo nie była idiotką, ale bardzo dobrze ukrywała swoje zmartwienia, stawiając na wesołość, która niczym klin rozwalić może każde niezręczne nieszczęścia. Jedynie Ryan, którego tu zresztą nie było, byłby w stanie wyczytać z jej wesołkowatego spojrzenia, że wzrok coś jej zbyt często skacze pomiędzy rozmówcami, a brwi unoszą się odrobinę, w próbie prędkiej analizy sytuacji. Capnęła drinka, tego samego zresztą co Auster i posmakowała go ze zmieszaną miną, nie mając pewności, czy jest dobry, czy obrzydliwy. I smakował ogórkiem. Bardzo dziwna sprawa. Jej jasne spojrzenie mierzyło chwilę skrzata, bo głowa nie umiała przepracować, czy to geniusz, czy łamaga - zaraz jednak zwróciła uwagę na kolorowego @Issy Rain i capnęła skrawek jego zwiewnych spoidni. - O. To super! - zamajtała materiałem - My się z Benem poznaliśmy w Himalajach. - powiedziała, pociągając jeszcze łyk Hrabiego, w poszukiwaniu zrozumienia co to za mieszanka - Jest bardzo odporny na mój urok, ale może pewnego dnia, pewnego dnia... - zaśmiała się rezolutnie, ze swojego wielkiego dowcipu, szturchając pisarza łokciem. Chciała tym nieco rozładować atmosferę i rozluźnić spiętego Austera, ten jednak wyglądał, jakby jeszcze bardziej chciał umrzeć, więc szybko dodała - Żartuje, żartuje! Twoja cnota jest bezpieczna, obiecuje! - narysowała palcem krzyż na piersi i chwytając garść malin skinęła głową Rainowi. Śmichy-chichy, ale czas na atrakcje! - Ja bym wzięła tego kasztana. - mruknęła w stronę @Sid Carlton kiedy skierowali się piaszczystą dróżką w stronę pastwisk- Kandyzowane kasztany to w niektórych stronach rarytas. Wiele straciłeś, że nie spróbowałeś! - powiedziała, bo wiedziała co mówi. Obejrzała się przez ramię, na ciągnących za nimi pod rękę Bena i Izydora i posłała im szeroki uśmiech, po czym zajadając malinki, osłoniła ręką oczy przed słońcem. - Czy mi sie wydaje, czy to capra hircus? - zapytała, patrząc na brykające po polu kozy. Niestety, Rosa był już poza zasięgiem głosu, więc nie było wśród nich specjalisty, mogącego rozjaśnić te zagwozdkę- Umiecie w lasso? - zainteresowała się. Jej toxic traitem było to, że była przekonana o tym, że jest wystarczająco uparta, by dać radę zrobić wszystko, za co się weźmie. W tym momencie miało to być najwyraźniej wirowanie lassem.
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Atrakcja:koza alyssa Kostki: F, 48 Efekty: - Fit: taki jak ta baba
- No nie... nie żart, to podryw - uświadomił bardzo niepocieszony takim obrotem spraw @Persephone Aniston, kiedy ta z jakiegoś niezrozumiałego powodu pogardziła jego podarunkiem oraz sercem i westchnął ciężko. Na domiar złego usłyszał rzuconą niespodziewanie druzgoczącą uwagę @Joshua Walsh, jednak zamiast się oburzyć, dalej próbował bajerować, natchniony tymi ziółkami spod lady Ogórka: - Chcesz się przekonać co jeszcze mam do zaoferowania? - skwitował zalotnie, próbując się oprzeć nonszalancko o stolik, ale łokieć mu zjechał i nic z tego nie wyszło poza pokazem niezdarności. Całe szczęście że w tym momencie Issy odbierał od niego zaczarowanego drinka, a po chwili bez sączenia napoju trochę wrócił mu rozum, a rozbudzony nagle demon flirtu się uspokoił. Przynajmniej na razie. Tak, to zdecydowanie był drink. - Cofam wszystko, zostańmy na stopie koleżeńskiej - poinformował uprzejmie towarzystwo, zamiast drineczka łapiąc jakiś zwyczajny alkohol i kawałek arbuza, a potem ruszył razem z nowopoznaną ekipą w stronę... gdziekolwiek prowadziła ich Gwen, nie miał pojęcia. Nie potrzebował wiele czasu by zapałać do kobiety sympatią, wystarczyło że doceniła jego kasztana. - Ojej, jak miło, to weź przynajmniej arbuza - zaproponował, częstując ją co prawda nadgryzionym, ale za to jakim smacznym kawałkiem owoca, a potem zasmucił się, gdy usłyszał że ominął go rarytas. -Wrócę po niego - oświadczył z pełną powagą, oglądając się przez ramię by rzucić ostatnie, tęskne spojrzenie na odłożony na blat smakołyk. Tymczasem Gwen doprowadziła ich na skraj pastwiska, po którym kicały wesoło kozy, ale czy to były capra hircus czy inny hibiskus - nie wiedział. - No to postaraj się bardziej - odpowiedział zaczepnie Issiemu jak jakaś urażona brakiem atencji konkubina, a potem wyswobodził się z jego uścisku dłoni, by złapać w nią lasso jak najprawdziwszy kowboj. - Pokażę wam jak to się robi - oświadczył, z jakiegoś powodu bardzo pewny siebie, zarzucił liną i o dziwo trafił w dorodniejszą kozę. Przypływ euforii, który towarzyszył temu sukcesowi zmniejszył jednak jego czujność i Alyssa prędko wyślizgnęła się z więzów i tyle było z jego popisów. Bawił się jednak przednio!
Atrakcja: łapanie kózki na lasso Kostki:H, 33 Efekty: szukam dilfa może jak się będzie mniej działo co XD + nie łapię kózki
Gdy tylko usłyszał o ujeżdżaniu byków, poczuł przerażenie. W sumie bał się tu już wszystkiego i to miejsce go przytłaczało, choć pewnie w normalnych okolicznościach brylowałby w towarzystwie pomimo niecodziennej sytuacji. Taki po prostu już był – w gruncie rzeczy towarzyski i charyzmatyczny, a niedawne wydarzenia mu to po prostu odebrały. Zdolność do bycia zwyczajnie sobą i bardzo mu tego brakowało. Reakcja Issy’ego wcale nie dodała mu wiatru w żagle, to jedno słowo, Benji, sprawiło, że poczuł się okropnie, jednocześnie pośrednio zdradziło wszystkim, że łączy ich wspólna przeszłość. Bena zamurowało, spojrzał odruchowo na Gwen, jakby bał się, że zobaczy u niej oznakę, że wyczuła coś, co mogłoby się jej nie spodobać. Honeycott była jednak albo zbyt ufna, albo zbyt dyskretna, by dać cokolwiek po sobie poznać. Uśmiechnął się nieporadnie, jakby miało to cokolwiek zmienić i próbował przyswajać ogrom informacji, które do niego spływały. Przyjaźniliśmy się to bardzo mało powiedziane, pomyślał z przekąsem, z jakiegoś powodu niezadowolony, że tak ogólnikowo to wszystko przedstawił. To głupie, powinien mu być wdzięczny. Przecież nie chciał, żeby Gwen czegokolwiek się domyśliła.
Tymczasem o n a zaczęła sobie głupio żartować, przekomarzać się z nim, co dawniej uznałby za urocze, a teraz za przerażające. Nie stwierdziłby, że jest odporny na jej urok, może po prostu lepiej się z tym kryje, może dość dużą przeszkodą było to, że obiecał Isolde, że nie zrobi jej krzywdy i będzie ją dobrze traktował. Skąd mógł wiedzieć, jak to jest „dobrze”? Nigdy nie był w takim związku, jego rodzice nawet chyba w życiu go nie przytulili. Obca mu była prawdziwa miłość i zaufanie, a gdy raz myślał, że to to, okazało się, że jest Laenie koniec końców obojętny. Może dlatego aż tak się przeraził, a tekst o cnocie go po prostu zmiażdżył, bo to dosadnie pokazywało, jak wiele przed nią o sobie ukrywał. Jakby tego było mało, towarzysz Issy’ego, Sid, zaczął kierować amory w stronę zdecydowanie starszej od niego kobiety. Nie żeby to go gorszyło, sam miał sporo na sumieniu, ale ona chyba nie była na to w ogóle gotowa i nie wiedziała, jak zareagować. Benjamin obserwował rozwój wydarzeń w milczeniu, nie omieszkał zauważyć, że ktoś, kogo zobaczył w kierunku swojego w s p ó ł p r a c o w n i k a dość bezpośrednio to skomentował. Auster pomachał do @Christopher Walsh, ale zanim zdecydował się do niego podejść i zagadać, został już porwany przez Raina. Który śpiewał zamiast mówić, co się tu do cholery działo?
Gdy Isidore nachylił mu się konspiracyjnie do ucha, po jego ciele przeszedł dreszcz, choć wiedział, że nie czeka go przyjemna rozmowa. Benjamin westchnął i spojrzał na przyjaciela. - Nie wiem. Sam nie wiem, mam tak od kiedy wróciłem z Inverness. Nie pytaj – odpowiedział pokrótce, nie wiedząc, co powiedzieć na resztę. Po prostu na niego spojrzał i znowu się zarumienił, jakby zrobił coś złego. Choć w przypadku Gwen, tym razem naprawdę był niewinny. - Nie sypiamy ze sobą. Nawet się nie całowaliśmy, to znaczy… – Czy tamto można było uznać za pocałunek? Tego nie wiedział, ale teraz nie był pewien już niczego. - Nieważne. Naprawdę ją lubię – odpowiedział, nie do końca przemyślawszy tę kwestię. Bo zabrzmiało to, jakby Issy’ego nie lubił, a lubił, podobnie jak lubił Julię czy wreszcie Is. Chyba problem Bena polegał na tym, że wszystkich za bardzo lubił. - Przepraszam – bąknął, a potem szybko zapewnił go, że – Nie, nie jestem na ciebie zły. No co ty, niby za co? Gdy dotknął jego czoła, uznał że to urocze. Nic jednak nie powiedział, po prostu szli przez chwilę, próbując ich nadgonić, aż w pewnym momencie odwróciła się do nich Gwen, która niczego nieświadoma zajadała się malinkami. Uśmiechnięta i pogodna, wyglądała ślicznie w promieniach zachodzącego słońca. Dopiero wtedy Auster uświadomił sobie, że taka kobieta to skarb. Szkoda, że tak późno.
W końcu dotarli na miejsce i stało się coś, czego spodziewać się nie mógł. W jednej chwili Issy był tuż przy nim, a w drugim bezceremonialnie odszedł i złapał za rękę tamtego typa, który notabene wcześniej do niego zalotnie mrugał. Ben chyba poczuł się zły. A konkretniej – trochę zazdrosny. Potem było mu głupio, bo czy ona sam nie oszukiwał w pewnym sensie Gwen? Średnio interesowały go rozmowy i kozy brykające na polanie, nie wiedział też, co to za gatunek, miał o tym absolutne zerowe pojęcie. Wciąż był bardzo niemiło zaskoczony, a w dodatku pomimo nieśmiałości wykwitła w nim dziwna potrzeba, żeby udowodnić coś Honeycott. Że umie w lasso, że umie wszystko, że jest najlepszy. - Moja kolej – powiedział z całą śmiałością, na jaką było go teraz stać i przejął od Sida lasso. Uśmiechnął się fałszywie, bo nie chciał dać po sobie poznać, że coś mu nie pasuje, po czym spróbował swoich sił w czymś, czego nie robił nigdy w życiu. O dziwo, udało mu się trafić. O zgrozo, kózka nie dała się złapać na lasso. Rozgoryczony, smutny, zły i zawstydzony bez słowa przekazał lasso Issy’emu. A potem przysunął się nieznacznie bliżej Gwen i już szukał jej ręki, bo liczył na to, że doda mu to otuchy.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Atrakcja: ZŁAPAŁEM KOZE FRAJERZY Kostki:73,G Efekty: włosy, śpiewam czasem zamiast mówić Strój: hop
Na początku nową sytuację przyswajam z urodzonym luzactwem, streszczając naszą relację w kilku słowach, dzięki temu sytuacja w której jesteśmy nie staje się niezręczna. Benji wcale nie wydaje się być szczególnie wdzięczny mi za to powiedziałem i zachowuje się kompletnie jak nie on. Nic nie rozumiem z tego wszystkiego. ale kiedy słyszę, że poznali się w Himalajach zerkam z ukosa na Bena z uniesionymi brwiami. Już się bałem, że poszedł do łóżka i ze mną i z moją przyjaciółką w ciągu jednego wyjazdu, ale dzięki żartom Gwen odkrywam, że nie jest to prawda. - No tak, Ben od zawsze jest bardzo cnotliwy - mówię z lekkim przekąsem największe kłamstwo, które dziś wypowiedziałem, nadal nie potrafiąc ogarnąć tej sytuacji. W końcu odkładam i mojego i sidowego ogórkowego drinka, łapię odrobinę lepiej znanego mi Big Bena, żeby wyruszyć na pastwiska! Najpierw jednak postanawiam rozmówić się z Benem. Kiwam głową powoli kiedy mówi o Inverness. - Stałeś się nieśmiały po wycieczce? Czy to już na zawsze? - pytam bo tak potrafię jedynie określić jego zachowanie. Najpierw spokojnie słucham co ma do powiedzenia, a potem na wszelki wypadek sprawdzam czy nie ma tej temperatury, bo to co gada jest stekiem bzdury. - Och, ty na mnie? Za nic! - mówię słodkim tonem, ale nagle moja ręka zamiast czule sprawdzać czoło paca go z całej siły w głowę. -Naprawdę ją lubisz? - pytam dobitnie przez zęby. Nikt nie potrafił mnie tak wytrącić z równowagi jak Ben. Byłem przekonany, że nie ma NIKOGO takiego. Szybko ustalam w głowie kolej wydarzeń w relacjach naszej trójki i nie mogę uwierzyć w to wszystko. - To czemu z nią nie chodzisz, tylko mnie ruchasz? Spotkałeś się z nią na celtycką, kilka tygodni później lądujemy w łóżku, ZGADZASZ SIĘ na to że możemy wrócić do tego co było i masz czelność twierdzić, że naprawdę ją lubisz? Mam nadzieję, że mnie też naprawdę lubisz, bo to musi wiele znaczyć w twoich ustach... Kochanie, ja mam w dupie, że jesteś pierdolonym pajacem, ale nie możesz tak traktować wszystkich... - cedzę wszystko w ekspresowym tempie, szepcząc mu wszystko do ucha, a do tego zakrywam swój wyraz twarzy kapeluszem. Zaczynam wywód pełen złości, ale kończę na lekkim rozczarowaniu w głosie. Jednak w końcu muszę przerwać naszą uroczą rozmowę. Z irytacją uderzam ręką w kowbojski kapelusz Austera, by spadł mu na ziemię. Widzę że Sid już czeka, więc jak za dotknięciem różdżki już przywołuję na twarz szeroki uśmiech i biegnę go złapać za rękę mężczyznę znacznie bardziej wartego uwagi niż Benjamina. Może Sid znowu uzna, że coś mu się przewidziało. Odmachuję też świetlistej wręcz i radosnej postaci Honeycott. Wzdycham aż na ten widok. Tylko kobiet na świecie, których imion bym nawet nie znał, a Ben musiał zastosować swój śliski czar na niej. - Okej, wobec tego zdobędę dla ciebie kozę - obiecuję Carltonowi z ręką na sercu i podaję alkohol, który sobie wziąłem Sidowi. - Czemu to ja muszę się starać? - pytam jeszcze w eter, bo czy Sid nie jest bardziej męski niż ja? Odpowiedź brzmiała nie, bo ani on ani Auster nie potrafią złapać kozy. - Nic dziwnego. Zawsze miałeś trudno z utrzymaniem kogoś przy sobie - komentuję bezlitośnie jego niepowodzenie tonem zupełnie innym od mojego zwykłego szczebiotania; ale też uśmiecham się wesoło, jakbym tylko chciał się podroczyć. Zanim idę lassować, biorę do ręki big bena (alkohol...), by wziąć wielkiego łyka. Smakował paskudnie oczywiście, bo ten inny Ben popsuł mi humor, więc przekazuję butlę Gwen. To moje picie to na pewno świetny plan, bo oczywiście mam równie mocną głowę co dużą masę. - Dobra, zaraz zobaczycie prawdziwego mężczyznę w akcji - oznajmiam i na dowód tego podnoszę do góry swoją kieckę, żeby nie zaplątała się w lasso, co upadło na ziemię. Sam nie wiem jak to się stało, ale naprawdę UDAJE MI SIĘ jedną złapać. Zakładałem, że tylko paplam głupoty. - O matko, patrz, Sid proszę! Koza dla ciebie! Cieszysz się? Zyskałem twoje względy? Chodź do nas maleńka... - oznajmiam podekscytowany i delikatnie przyciągam ją do siebie. - Co teraz? Myślisz, że Atlas ci ją odda? - zastanawiam się bo kto to wie, może ma ich mnóstwo i planuje porozdawać gościom?
Atrakcja: głaszcze koze Kostki: - Efekty: jak znajde dilfa to powiem
Spojrzała rozbawiona na @Sid Carlton i pokręciła przecząco głową. - Możesz zachować swojego arbuza, bardzo dziękuje. - powiedziała, pokazując mu trzymane w garści malinki. Pokiwała jednak głową na pomysł powrotu po kasztana, kandyzowane kasztany miały bardzo charakterystyczny smak. Nadawały się do faszerowanych reemów i suszonego mięsa jaka. Warto wzbogacić swoje podniebienie o tak ciekawy, nowy smak! Zatrzymała się przy płocie, stawiając piwko na jednym ze słupków i dojadając maliny. Obserwowała kozy, będąc chyba jedyną osobą w tym kwartecie zupełnie emocjonalnie nieuwikłaną w nic z nikim. Oczywiście, bardzo lubiła @Benjamin Auster, spędzili super randkę, zeswatani w Himalajach i pośmiali się na celtyckiej nocy, ale nikt przed nikim nie klękał, a ani na jej, ani na jego ręce nie widać było pierścionka. W filozofii życia Honeycott, dopóki nie krzywdzisz siebie albo innych, nie robisz niczego złego. Co złego mogło być we wzięciu go na ranczo, by poganiać kozy? - No pokaż. - wdrapała się na płot i usadziła dupę na żerdzi, by obserwować, jak Carlton zupełnie pokracznie nie radzi sobie z kozą. Pokręciła głową z miną niedowierzania, ale i tak biła brawo za przynajmniej sukcesywne spętanie zwierzęcia, nawet jeśli po chwili uciekło. Ucieszyła się, widząc, że Ben podchodzi do zadania łapania kóz i zabiła mu gorące brawo, kibicując, by się udało tak gorliwie, że aż stuknęła obcasami kowbojków w ramach akompaniamentu. Możliwe, że powinna przestać zagrzewać "Do boju Benji!", bo chyba użycie tego sformułowania sprawiło, że lasso ostatecznie wyślizgnęło się z jego rąk, przy pełnym żalu "oo..." z jej ust. Spojrzała na niego, widząc jednak jaką ma rozgoryczoną minę, uśmiechnęła się wesoluchno: - No co Ty, Ben, to tylko koza. - szturchnęła go lekko - I do tego latająca. Jesteś świetnym pisarzem, nie można być dobrym we wszystkim. - postukała się w głowę. Mógł mieć wiele talentów, od pięknego opowiadania o swoich marzeniach i przeszłości, po lekkie pióro, a nie mieć talentu do lassa, żadna hańba. Oparła się o niego, trzymając dzielnie żerdzi i zamajtała nogami, kiedy kolejny w szranki stanął @Issy Rain. Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, który zakamuflowała dziarskim okrzykiem, notując jednak w pamięci ten przytyk. Różne elementy tego spotkania przesuwały się w jej głowie powoli to powoli, ale sukcesywnie zapadając się na swoje miejsca. Była gryfonką odkąd wypełzła z pipy swojej mamy, więc pochopność i nadgorliwość wyssała razem z jej mlekiem. Może nie powinna wyciągać tak szybko wniosków, ale jej umysł działał niezależnie od jej woli już prawie trzydzieści lat - nie zapowiadało się na zmianę. Krzyknęła nagle, rozentuzjazmowana, zeskakując z płotu tak, że się prawie wyrżnęła. - Kózka! Myślicie, że można ją głaskać? - zapytała, zerkając to na Kozołowcę, to na swojego Plusłana- Musisz go zapytać. Powiedz, że na nielegalu rzucaliśmy w nią lassem, jak nikt nie patrzył, może uzna to za wystarczający powód, by Ci ją podarować. - zaśmiała się w stronę astronoma, jednocześnie kucając koło kózki i dzieląc się z nią pozostałymi malinami. Przy okazji podzieliła się z nią jakimiś bezsensownymi przemyśleniami o tym, że dziś ciepło, w altance dają ogórki i ogólnie, że miała ładne futerko i różki.- Ale miękka. - powiedziała konspiracyjnym szeptem do Sida - No pogłaszcz no. - pociągnęła go za rękaw.
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Atrakcja: głaszczę kózkę Kostki: - Efekty: - Fit: taki jak ta baba
Zaaferowany kózkami i pogaduszkami z Gwen nie zwrócił zbytnio uwagi na to, co działo się z resztą grupy, szepczącą coś do siebie gorączkowo gdzieś za ich plecami; tak samo jak kobiecie, wydawało mu się że to on nie jest uwikłany w łączące ich relacje, bo jak mógłby, skoro dosłownie przed chwilą ich wszystkich poznał? Dlatego nie przejął się w żaden sposób atmosferą, która momentami dziwnie gęstniała, uznając że może taką po prostu mają tu dynamikę. I spoko. - Bo pragniesz mojej uwagi - uświadomił Izydorowi uprzejmie i wprost to, dlaczego to on powinien się postarać, a potem po krótkim namyśle dodał bardzo poważnke, zerkając na jego kapelusz: - I jesteś kowbojem, a ja tylko krową. Po zaprezentowaniu porażki przysiadł na płotku obok reszty widowni i obserwował poczynania reszty; Ben wyglądał jakby miał trochę krzepy, ale i jemu nie udało się złapać zwierzęcia. - Jakieś oszukane to lasso - stwierdził z przekonaniem, próbując się jakoś utożsamić z drugim poległym w tej rundzie, ale chyba niepotrzebnie, bo wyczuwał jakąś bijącą od niego niechęć. A może to była tylko ta nieśmiałość? Śmiałości za to nie brakowało Issiemu, który b r a w u r o w o, jak zawodowy kowboj i samiec alfa, złapał Alyssę i utrzymał na uwięzi! - W O W - skomentował, jakby z wrażenia odebrało mu mowę - To najpiękniejszy prezent w moim życiu, od dziś moje kasztany są tylko twoje - zadeklarował górnolotnie, kładąc dłoń na sercu, a potem Gwen pociągnęła go w stronę kózki, z którą wypadało się przywitać. - Hej, koleżanko. Chcesz zostać pierwszą kozą w kosmosie? - zapytał ją, głaszcząc czule rzeczywiście miękkie futerko - Świetny pomysł, mam nadzieję, że Atlas się zgodzi. W następnym semestrze zamierzam zbudować z uczniami rakietę, zabierzemy ją ze sobą i skolonizujemy kozami Marsa - odparł takim tonem, jakby tenan był ambitny, ale absolutnej wykonalny; koza wydała z siebie dźwięk który Sid odebrał jako aprobatę, a potem zaczęła mu skubać brzeg krowiego wdzianka. Zachichotał i zerknął na towarzyszy. - Tam jest chyba jakieś r o d e o. Idziemy?
Atrakcja: prowokowanie Issy’ego Kostki: - Efekty: Bóg wie
W Benie wciąż pobrzmiewał wszystko to, co usłyszał od Issy’ego. To było bardzo dużo trudnych, ciężkich słów, które sprawiły, że poczuł się jeszcze gorzej, o ile w ogóle było to możliwe. Nie do końca umiał też wyczuć, na ile Rain jest zazdrosny o niego, a na ile zmartwiony faktem, że Auster niechybnie skrzywdzi Gwen. Wystarczyłoby, że o wszystkim się dowie, a najpewniej jest u niej skończony, prawda? Toteż minę miał nietęgą, podniósł co prawda kapelusz, ale bez przekonania i dołączył do grupy, w której przyszło mu przeżywać istne katusze. Spojrzał tęsknie w kierunku alkoholu, który każdy jakoś zgarnął z altanki. Każdy oprócz niego. Do tego wszystkiego on na pewno czuł się jeszcze gorzej, z tymi wszystkimi tekstami, którymi Issy raczył Sida. To nie tak, że miał coś do tego typa, ale jak miał go polubić, skoro z marszu zgarniał mu sprzed nosa… yyy… no ten szczególny rodzaj przyjaciela. W ocenie Bena mizdrzyli się do siebie tak bezceremonialnie, że gdyby był sobą, z pewnością rzuciłby opryskliwie, żeby lepiej znaleźli sobie jakiś pokój. Ale nie był, więc milczał, czując jak gula wzbiera mu się w gardle.
Otuchy dodawało mu jedynie towarzystwo Gwen, jej ciepły głos i zadziorne przełamywanie dzielącego ich dystansu. Uśmiechnął się do niej promiennie, choć w tym momencie powątpiewał w to, że taki dobry z niego pisarz, skoro nie jest w stanie złożyć zdania do kupy. Oparła się o niego, a on zesztywniał, modląc się do bogów, w których nie wierzył, żeby chociaż jedna rzecz mu dzisiaj wyszła. Stanie w miejscu. Słysząc uwagę po tym, jak spektakularnie zaprzepaścił złapanie tej głupiej kozy, skulił się w sobie i zawstydził. No cóż, miał poniekąd rację, ale czy nie wynikało to z faktu, że nigdy nie chciał nikogo na poważnie? A może to ta szczególna przypadłość do ranienia wszystkich wokoło, którą odziedziczył po swoim ojcu? Któż wie, w każdym razie opryskliwość Raina połączona ze słodkim uśmiechem numer pięć sprawiła coś jeszcze. Zwyczajnie zaczął się wkurwiać. Sytuacji nie poprawiło to, że ten konował złapał oczywiście kozę. Ben zaserwował mu slow clapa z dziwnym uśmiechem na twarzy, w dalszym ciągu powstrzymując się od słów, bo miał wrażenie, że miał w sobie tyle strachu, żalu, złości, zazdrości nienawiści, że popsuje wszystkim zabawę. Była tam jednak przecież Gwen, dla której chciał się postarać. Bo naprawdę ją lubił, pomimo tego, że sypiał z Issym, chodził na randki z Isoldą, podrywał Julię, bałamucił Carly i Merlin wie jeszcze kogo. Kurwa, muszę się napić, pomyślał - ale przecież nie miał co. Drinka zostawił gdzieś w altance, zerknął w jej stronę myśląc sobie, że jest źle. Wyjął więc papierosa, jego plan numer dwa - wyciągnął go i zapalił, odsuwając się nieco na bok, bo i bez tego czuł się tu trochę wyalienowany.
Nie przeszkodziło mu to w tym, aby zaburzyć mojo nowego obiektu zainteresowania Issy’ego. - Świetny pomysł, Łajka na pewno by się zgodziła - mruknął, chwaląc się bezużyteczną ciekawostką, którą podłapał na korkach z mugoloznawstwa, być może na tyle cicho, by nikt nie usłyszał ale kto wie. Spojrzał na butelkę, którą Issy głupio zostawił Gwen w posiadaniu, ale wybór alkoholu go zmierził. Fuj, czy to był gin? Przypomniał sobie jednak, że jest czarodziejem, wyjął więc różdżkę i accio przywołał jedyne słuszne whiskey. Pił więc i palił, jego ulubione combo. I najpewniej powłóczył nogami w stronę rodeo, próbując robić dobrą minę do złej gry, trzymając się blisko Honeycott w nadziei, że przy niej Issy powstrzyma się od zrobienia z jego dupy jesieni średnowiecza.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Atrakcja: Ben mnie prowokuje : / Kostki: - Efekty: - Strój: hop
To zaczynało wyglądać bardzo głupio. Ja i Ben, którzy jako jedyni mieliśmy pojęcie jak w rzeczywistości dziwna jest nasza podwójna randka na tej imprezie, a obok nas nasze plus jeden, błogo nieświadomi w tego jak niezręczne jest w rzeczywistości to całe zgromadzenie. Szczerze mówiąc nie byłem nawet pewny czy gdyby wiedzieli, jakkolwiek by się tym przejęli. W końcu z Sidem dopiero zacząłem się zaprzyjaźniać, a Gwen zwykle była bardzo wyczillowana we... wszystkim w sumie, odkąd ją znałem. A ja nie wiem czy byłem zmartwiony czy zazdrosny. Do tego drugiego nie miałem teoretycznie prawa, ale najwyraźniej trudno jest zatrzeć się starym przyzwyczajeniom. Dodatkowo Ben super ułożył sobie równoczesne randkowanie z Gwen, w początkach prawilnej relacji, a na boku zapraszając do łóżka jej przyjaciela. Gdybym nie był tak wzburzony, czułbym aż podziw, że tak można ułożyć sobie wszystkich, by grali w karty rozdane przez niego. Teraz jednak byłem wściekły, że znowu się na to sam zgodziłem. Na chwilę jednak zapominam o Benie, bo mogę wesoło pośmiać się w kierunku Sida na jego odpowiedź, zarzuć swoimi, powoli coraz krótszymi, rudymi włosami, a potem zabrać się w końcu do łapania kozy. Wszyscy oczywiście są zachwyceni moim wyczynem (oprócz Benjamina, którego głupie uśmieszki i klaskanie żółwia - ignoruję). Posyłam całuska w kierunku Sidereusa, a potem ze szczerym zdumieniem zerkam na Gwen. - Myślałem, że to jakaś oficjalna dyscyplina, stąd to lasso! - mówię czując się niesamowicie oszukany, że robiłem wszystko na nielegalu. Sid i Gwen gaworzą do kózki, a ja sprawdzam małą książeczkę wizzbooka, z której odpisuję pośpiesznie na wiadomości od Isoldy. Dopiero kiedy zadaję jej ostatnie pytanie, podnoszę nagle wzrok na Benjamina. - Po co piszesz w ogóle do Is? - zadaję mu to samo pytanie co jej i aż wykrzywiam się brzydko z niezadowoleniem na to co przychodzi mi do głowy. Nie wierzę ani trochę, że Ben szuka sobie jakichś przyjaźni. - To te blond włosy i niebieskie oczy i nagle wszystkie naprawdę lubisz? - pytam pusto, prawie bezgłośnie, na tyle cicho by nie zaburzyć głaskania kozy. Ile jeszcze jest tych kobiet, które poszukuje próbując znaleźć drugą Patricię i twierdząc, że wszystkie lubi? Czy chodzi tylko o wygląd? Czy wystarczy graczka qudditcha? Czemu aż dwie to moje najlepsze przyjaciółki! Oddycham głęboko i już chce rzucić, że oczywiście, chodźmy na rodeo, a potem wyślemy kozę w kosmos, kiedy Benjamin w końcu coś się odzywa i po raz kolejny jakieś nieprzyjemności do mojego towarzysza; na którego z resztą krzywi się za każdym razem jak na niego spojrzy. A przecież Sid był cały czas miły! Ja nie burczałem na Genowefę! A ponieważ nadal myślę o długich, blond włosach, manipulacjach, szeptanych obietnicach i widzę, że Ben, jak gdyby nic, przywołuje sobie alkohol i odpala papierosa, podnoszę rękę by z całej mojej (marnej) siły - uderzyć go pięścią w twarz. Może nie jestem najsilniejszym człowiekiem w okolicy (chociaż potrafię przyciągnąć do siebie kozę!), ale dzięki elementowi kompletnemu zaskoczenia udaje mi się rzucić Benjamina na ziemię i przygwoździć go do niej pośpiesznie. Łapię go za twarz i pochylam się tak, że się stykamy nosami. - Przysięgam, pewnego dnia, jak będziesz się najmniej spodziewał, odgryzę ci język, żebyś nie mógł już nikomu szeptać swoich głupot - syczę do niego ze złością i wciskam palec w jego klatę. Po tych słowach odsuwam się od niego, przymykam oczy, oddycham głęboko, nadal siedząc po prostu okrakiem na mężczyźnie, by po chwili zerknąć na niego spod zamkniętych powiek. - Nawet nie odczuwam odpowiedniego katharsis przez to, że nie jesteś sobą - jęczę z ubolewaniem i jakby nigdy nic, podwijam kieckę i wstaję z Austera, a nawet podaję mu rękę, by pomóc podnieść się i jemu. - Na pewno nic ci nie jest - stwierdzam i rozglądam się za swoim trunkiem, który teraz na pewno smakuje jeszcze paskudniej, ale nic mnie to nie obchodzi. - Nie mam ochotę na żadne ujeżdżanie. Chodźmy zrobić to - oznajmiam i wskazuję na jakiś zestaw sztuczny kucyk, który najwyraźniej mieliśmy przyczepić hipogryfowi. Przypominam też sobie, że właśnie narobiłem strasznej afery i patrzę na Gwen oraz na Sida. - Wybaczcie! Czasem nie mogę się dogadać z Benjaminem, ale już się wyżyłem, jednak zrozumiem jeśli wolicie już ze mną nie iść! - stwierdzam już teraz do całej trójki, uśmiecham się tym razem przepraszająco, biorę łyka paskudnego big bena i z westchnieniem idę gdzieś szukać tego hipogryfa. Powinienem wziąć jakieś przysmaki ze stołu. Bo jeszcze kilka nierozsądnych łyczków z moją super głową, a zaraz będę leżał i szlochał pod jakimś drzewem. Albo znowu nie obudzę się trzy dni!
Zaśmiała się wesoluchno do @Sid Carlton na wizję kozy w kosmosie. - Ciekawe jak założysz jej hełm astronauty. - przyznała - Nie sądzę, że mają zaklęcia umożliwiające oddychanie w przestrzeni kosmicznej. - uniosła brwi, drapiąc kózkę po policzkach, po czym wyprostowała się, oglądając na Bena- Oj Ben no weź, to takie żarty przecież. - parsknęła, kręcąc głową. Miała dla niego więcej wyrozumiałości, choćby ze względu na świadomość tego, że nie czuł się najlepiej. Spojrzała na @Issy Rain i pokręciła głową: - A nie, to lasso leżało se tutaj... - przyznała, pokazując słupek, na którym zawieszone było lasso. Ewidentnie robili "hulaj-dusza-piekła-niema" poza zasięgiem wzroku gospodarza. Może dlatego była w tym ekscytująca nutka adrenaliny? Jej spojrzenie ześlizgnęło się na notes, w którym Rain co chwila skrobał do kogoś wiadomości i byłoby jej wszystko jedno, bo choć to w sumie niekulturalne z kimś wizzsemesować, jak się jest w towarzystwie, to też wiedziała, że ludzie z wielkiego świata żyją innymi zasadami. Wzruszyła ramionami i przetarabaniła się przez płot na powrót na ścieżkę. Problem z Honeycott, nie tylko Gwen, ale właściwie po części każdym z ich rodziny, polegał na tym, że bardzo źle znosili jawną niesprawiedliwość. Z wiekiem pewne cechy się trochę zaokrąglały, jak wyrobiona gałka w panewce, gniewu i wybuchów było mniej, nie sprawiało to jednak, że robili się obojętni. Gwen nie miała w sobie za grosz obojętności i możliwe, że choć powinna, nigdy nie uda jej się wyhodować odpowiednio grubej skóry. Uśmiechała się, cieszyła kozami, po części po to, żeby może nastroić pozostałych członków wesołej drużyny do tego, by przestali pierdolić farmazony i popatrzyli, że jest fajnie, świeci słoneczko, wszyscy się cieszą. Okazywało się jednak, z minuty na minute, że krystalizuje się pewien oczywisty problem na linii Izydor - Bendżamin i choć ten drugi borykał się z jakimiś trudnościami emocjonalnymi po wypadzie do Irlandii, artysta-dizajner nie odpuszczał mu na minutę. Zignorowała to raz. Zignorowała drugi, choć rzuciła wymowne spojrzenie. Zignorowała i trzeci, ale kiedy doszło do rękoczynów - z jej perspektywy zupełnie niesprowokowanych, to poczucie potrzeby walki z niesprawiedliwością zakwitło w niej niczym słoneczniki na odległym polu na horyzoncie. - Ej co do chuja. - było jej natychmiastową reakcją. Uśmiech zniknął jej z twarzy, a w ręku, trudno powiedzieć skąd, znalazła się różdżka. Może to rok w roli opiekunki gryfonów wyrobił w niej szybkie odruchy, umożliwiające pacyfikację naparzających się bezmyślnie uczniaków, a może czuła, że coś się zbiera, jak ozon w powietrzu przed gwałtowną burzą. Wszystko potoczyło się szybciej, niż zdążyła zareagować, Izydor rzucający się na @Benjamin Auster, wywracający oczami z powodu niespełnionego khatarsis niczym jakaś gwiazda światowego formatu chyba w oczekiwaniu, że wszyscy będą współczuć, a potem i w sekundę zmiana tematu. Potrząsnęła głową. - Słuchaj mnie, Izydor. - powiedziała bez czułości w głosie, pomagając Benowi osiągnąć stabilny stan pionu, po czym odwróciła się w stronę projektanta i wycelowała w niego palec - Lubie Cię bardzo ziomek, ale mam tego dosyć. Nie wiem, czy już się najebałeś, czy czujesz się gwiazdą tej imprezy, ale dopierdalasz się do mojego plus-one odkąd tu przyszliśmy. - wpatrywała się w niego z uwagą, próbując wyczytać z jego twarzy jak najwięcej, o ile jego mimika mogła jej cokolwiek zdradzić - Widzisz, że człowiek nie ma się najlepiej. Wyobraź sobie, że - w odróżnieniu od Ciebie czy mnie - miał jaja iść na kto wie, czy nie samobójczą misję rozprawiania się z tymi spierdolonymi wróżkami. Teraz ponosi tego konsekwencje. Czy nie mógł byś, z łaski swojej merlińskiej, zluzować dupy? Na jeden dzień? - uniosła brwi - Przyszliśmy się tu chyba dobrze bawić, a Ty siejesz ferment. Ani mi się to podoba, ani mnie to cieszy, nawet Sid wygląda, jakby mu było niezręcznie, a to Twój gość i powinieneś zadbać o to by sie dobrze bawił. Tak jak ja chcę zadbać o dobre samopoczucie mojego kompana. - cmoknęła, niezadowolona i obejrzała się na Austera, przyglądając jego twarzy ze zmartwieniem - Na szczęście bijesz jak dziecko. - podsumowała, bo krzywdy większej fizycznej pisarzowi nie wyrządził, gorzej z dumą. Obejrzała się jeszcze na projektanta i pokręciła z dezaprobatą głową - Usiądź sobie może w cieniu gdzieś, odpocznij, pooddychaj, się trochę uspokoisz. Mogę Ci przynieść wody z lodem... - może miał udar słoneczny pomimo posiadanego kapelusza. A może to nie udar, tylko cechy charakteru, których się w nim nie spodziewała znaleźć. Jej jasne spojrzenie uchwyciło uwagę Bena, więc jemu też pokręciła głową: - Nie wiem, jaki macie problem, ale nie lubię, jak cudze problemy psują ludziom humor. Możecie to sobie wyjaśnić, nie wiem, jutro? A dzisiaj, łaskawie poudawać, że wszystko jest git? - fuknęła- Pojebie mnie... - pokręciła głową i ruszyła do altanki po wodę i może coś na uspokojenie, zatrzymując się na chwilę i oglądając na Austera - Idziesz? Czy teraz czekasz, bo chcesz mu oddać.
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Atrakcja: Kostki: - Efekty: - Fit: taki jak ta baba
Nie był w stanie ocenić, czy Ben tylko tak żartuje czy próbuje być złośliwy, kiedy podjęli temat kozy w kosmosie - dlatego taktycznie go zignorował i skupił na dywagacjach z Gwen, która jako jedyna obecnie zdawała się cieszyć tą sielankową chwilą u boku kózki, a nie strzelać fochy. Rozmyślał właśnie nad rozwiązaniem kwestii owego hełmu, bezwiednie głaszcząc zwierzaka i na chwilę zupełnie odpłynął, a do rzeczywistości przywróciło go nagłe zamieszanie rozgrywające tuż obok. Dobrze, że już nie siedział na płotku, bo jeszcze z zaskoczenia by spadł, kiedy usłyszał łomot i okazało się że Issy powalił Bena na ziemię. Patrzył na tę scenę z mieszaniną zdziwienia i zainteresowania, bo nie spodziewał się zupełnie takiego obrotu spraw i trochę nie wiedział co ma o tym wszystkim sądzić. Owszem, sytuacja od dłuższej chwili była napięta, ale nie podejrzewał swojego nowego kolegi o agresję! Z jednej strony - niefajnie. Z drugiej - co to za impreza bez bójki? Szkoda tylko że sprowokował ją Issy, który go tu zaprosił i obiecał wspaniałą zabawę, a teraz wolał okładać kogoś innego pięściami. Dziwne było to wszystko po prostu, zwłaszcza że Issy nagle się zreflektował i jak gdyby nigdy nic zaprosił ich na kolejną atrakcję. Wymamrotał coś niezręcznie w odpowiedzi na tę propozycję i byłby gotowy ją przyjąć i uznać że ten cios to był tylko jakiś drobny wypadek który nie wpłynie na przebieg spotkania, ale wtedy Gwen z impetem zainterweniowała, prezentując oskarżycielską przemowę która miała doprowadzić ich do pionu. Sid nie miał zamiaru w żaden sposób wtrącać się w dyskusję, w końcu to byli dla niego obcy ludzie. Uwolnił więc kozę z lassa, dając jej możliwość swobodnego odkopytkowania od tej nieprzyjemnej sytuacji i sam powoli poszedł w jej ślady, dyskretnie usuwając się z tej sceny i uznając że w sumie nic tu po nim. Jeśli tamci chcą się kłócić i okładać po mordach, to proszę bardzo. A co on może? Nic.
Wyglądało na to, że Issy nie zamierza mu dzisiaj odpuścić. Gdy zadał to feralne pytanie - to samo, które Ben powtarzał sobie w chwilach zwątpienia i samotności, nie wiedział, co odpowiedzieć. Zatkało go. Skąd to wiedział? Niby był świadomy faktu, że się przyjaźnią, ale nie skojarzył wszystkiego tak szybko, jak powinien. Zresztą, sam nie miał przyjaciół i obce mu były szczerość i zwierzanie się z czegokolwiek. Zerknął na niego, czując się jak słup soli. - Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą, choć szczerze mówiąc, powinien odpowiedzieć prędzej “nie twój zasrany interes”. Wziął go z zaskoczenia, dziwiło i wstydziło go już wszystko, włącznie z tym, że Rain zniżył głos na tyle, aby nie usłyszeli go zarówno Gwen, jak i Sid. A gdy powiedział o blond włosach i niebieskich oczach czuł, że się jak przyłapany na gorącym uczynku. Owszem, w kobietach, w których lubował się Benjamin, tkwił jakiś schemat. Ale nie chodziło wcale o to, by wszystkie były podobne do Pats, o nie. Ten temat był już chyba na dobre zamknięty. - Issy... - mruknął cicho, czująć tak przemożny wstyd. Doskonale rozumiał, co tak naprawdę ich łączyło, a jednak czuł, że musi się przed nim tłumaczyć. Nie był dla niego i nigdy nie będzie na wyłączność, na tym polegała ich relacja, a jednak słyszał ton, jakim go uraczył i zrozumiał, że Isidore’owi może chodzić o coś więcej. Był zazdrosny? Nie, to niemożliwe. To niemożliwe tak wszystko skrupulatnie spierdolić po tak niedługim czasie od odnowienia znajomości. Jednak to, jak bardzo zabolało to Issy’ego miało się dopiero okazać. Gdy ten go uderzył, zabolało (nie tylko fizycznie, ale również metaforycznie), papieros umknął gdzieś z ust, podobnie jak whiskey i różdżka z rąk. Prawda była taka, że z nich dwóch to on był silniejszy, a jednak dał się przygwoździć do ziemi. I mógł tylko słuchać, jak Rain do niego syczy, a na jego słowa z gardła Bena po prostu wydobył się ochrypły śmiech. Był wściekły i zraniony, nie tylko przez cios, ale i podzielność jego uwagi i owszem był nieśmiały, ale nie na tyle, żeby chociaż nie spróbować się odgryźć. - Nawet bez moich podszeptów ochoczo ładujesz mi się do łóżka – mruknął cicho do jego ucha, tak by nie usłyszał go nikt inny, a potem wszystko się skończyło. Issy jęknął coś o katharsis, którego prawdziwie nie przeżyje nigdy, dopóki całkowicie się od niego nie odetnie. Nie spali ich zdjęć, nie zablokuje go na wizzie, nie przeklnie go na wieki. Ben spojrzał na jego rękę i zbił z nim grabę, bo trzeba było chociaż udawać, że może być między nimi normalnie. Szybko przejęła go jednak Gwen, która pojawiła się znikąd i o dziwo stanęła w jego obronie. Słuchał jej słów, nawet nie próbując się otrzepać z trawy. Jego percepcji nie umknął fakt, że nazwała go plus-onem, co nieco ostudziło jego zapały do amorów, ale czego miał się spodziewać? Byli na jednej randce i do tego była to randka w ciemno. Potem spotkali się na Celtyckiej Nocy, gdzie dała mu cukierkowe majtki, wcale nie proponując ochoczo, by to ona została testerką. I wreszcie wymienili kilka listów, a potem dał się zaprosić tutaj. Kim dla siebie byli? Nie wiedział, jednak z każdą mijającą chwilą czuł do niej nie tylko coraz większą sympatię, ale i zwyczajnie wdzięczność, bo stanęła w jego obronie. Jak chyba nigdy nikt. Chciał coś dodać, szczególnie w kwestii tej śmiercionośnej wyprawy, ale dał sobie spokój. W końcu Gwen radziła sobie wyśmienicie, a nie musiał dodawać swoich trzech knutów o tym, że prawie wszystko zniweczył, od czego uratował go pocałunek przypadkowego chłopaka. Gdy Honeycott przeniosła na niego spojrzenie, zarumienił się, jakby zrobił coś złego. Choć w tej sytuacji nie zrobił albo może i tak? Sam już się w tym wszystkim pogubił. - Nie musisz, Gwen, serio – mruknął zawstydzony, bo naprawdę nic mu nie było. Uczestniczył w gorszych i groźniejszych bójkach, ba!, kiedyś to był niemal jego chleb powszedni. Nie wiedział też, co właściwie czuje. Złość nagle ustąpiła wstydowi, choć pewnie wciąż jeszcze dyszał i był cały czerwony na twarzy. Ona znowu jednak zabrała głos i pokręciła głową również na niego. Wysłuchał z milczeniu jej krótkiej tyrady, nie mając nic na swoje usprawiedliwienie. To wszystko było tak skomplikowane – to co ich łączy, co z tym dalej zrobią, co będzie z nim i Gwen. Spojrzał na nią z lekkim strachem, bo nie znał jej przecież od tej strony. I ruszyła przed siebie, a on stał w osłupieniu nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Spojrzał na Issy’ego, który tak łatwo zaczął udawać, że nic się nie działo. W jego oczach lśnił wyrzut i żal, ale na tym poprzestał, bo usłyszał znowu głos blondynki z niebieskimi oczami. Którą, jak mu pięćset razy wytknął, o ś m i e l i ł się polubić. Przez chwilę wyglądał, jakby poważnie się nad czymś zastanawiał. Ale potem machnął ręką i odpowiedział. - Idę z tobą – zbierając z ziemi peta, na wpół wylaną butelkę, swoją różdżkę i resztki godności. Szybko zrównał się z nią krokiem i szedł już potem w milczeniu. Czy to była deklaracja, czy to był jego ostateczny wybór? Czy w ogóle musiał wybierać, a jeśli musiał, czy byłby w stanie odrzucić raz na zawsze Issy’ego? Szedł, zastanawiając się nad tym wszystkim, popijając whisky upstrzoną trawą. Nie ośmielał się przy tym zmącić póki co ciszy, która zawisła pomiędzy nim a Gwen.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Atrakcja: przepraszanie Sida Kostki: - Efekty: - Strój: hop
@Benjamin Auster coś tam mamrocze, nie odpowiada mi, nic nie wie i to wszystko sprowadza się do tego, że dostaję potwierdzenie moich słów. Dlatego nagle wybucham tak jak potrafię tylko przy Benie. Ale przynajmniej zwykle potrafi mnie zastopować zanim się przesadnie uniosę, może raz czy dwa nie zdołał. Jednak przez jego zmianę charakteru nawet się nie broni. Z łatwością mógłby mnie z siebie zrzuć i nawet mi przyłożyć tak, że pewnie zemdlałbym od jednego ciosu. Szczerze mówiąc jego śmiech sprowadził mnie trochę na ziemię, tak samo jak złośliwe słowa, które wyszeptał w odpowiedzi. Przynajmniej na chwilę zachowywał się jak Benji którego znałem. Nie odpowiadam nic na jego zjadliwą wypowiedź, bo miał rację. Chciałem bardzo sprytnie zmienić temat i udawać, że nic się nie stało, ale nie zostało mi to dane. Wcale się nie dziwiłem, chociaż jakaś złudna nadzieja, że będzie w porządku nadal się we mnie tliła. Jednak @Gwen Honeycott szybko to utemperowała i rozpoczęła długą tyradę, którą tylko słuchałem spokojnie. Rzucam jej tylko poirytowane spojrzenie. Nie dziwię się aż tak, że stanęła w jego obronie, aczkolwiek czuję lekki żal, że wypowiada się z takim polotem, nie mając pojęcia o sytuacji. Ale to prawda, z pozycji Sida i Gwen, to ja wyglądam na głównego psuja imprezy. Mało kto stawał w mojej obronie kiedykolwiek, więc jestem do tego przyzwyczajony. Nawet Ben w szkole nigdy tego nie robił. - Już, rozumiem, idź ze swoim bohaterem narodowym, którego ja znam piętnaście lat, a ty piętnaście dni - mówię kiedy już mam dość tego gadania, umniejszając ich znajomości. Odprawiam ich machnięciem ręki, bo widzę kątem oka jak Sid ucieka. Nie dziwię się też kiedy Ben postanawia iść za nią, taka w końcu była kolej rzeczy. Jednak jak już Gwen i Sid się oddalili trochę podnoszę paczkę papierosów, która wypadła Austerowi. - Benji - krzyczę za nim i podbiegam, by rzucić w jego kierunku zgubę. Na moje usta wpływa nagle uśmiech, niby czarujący jak zawsze, a jednak drapieżny. - Nie nudzisz się? - zadaję mu pytanie, które tylko on może zrozumieć. - Popraw koszulę - dodaję jeszcze uprzejmie, klepiąc się w miejscu, które ma zasłonić. Czy faktycznie powinien to zrobić? Niech sam się tym martwi. W czasie tej całej sytuacji uświadomiłem sobie coś jeszcze - Benjamin również nie zachowywał się przy Sidzie tak luzacko jak powinien. Dlatego mrugam do niego na pożegnanie, podwijam szatę i biegnę w kierunku profesora astronomii, by Benowi nie umknęło jak w ramach przeprosin łapię w pasie Sida, zanim mi kompletnie nie uciekł. Niech Gwen i Ben dobrze się bawią, Honeycott z pewnością moich rad nie wzięłaby już na poważnie, więc niech sama go pozna. - Sid, Sid, Sid - powtarzam i obejmuję mężczyznę, licząc na to że mi nie ucieknie od razu. Zaczynam od razu słowotok by go powstrzymać. - Och wybacz mi, zachowałem się okropnie, przysięgam pobiłem kogoś tylko razy i tylko Bena! Znaczy no... chyba że ktoś prosił... - zaczynam i opieram głowę na jego ramieniu. Siłą odwracam go twarzą do siebie i znienacka klękam na ziemi. - Wybacz mi! Obiecuję, że już będę najlepszym partnerem na ziemi! - kajam się dramatycznie. - Po prostu... ech musiałbym za dużo tłumaczyć, nie chcesz tego słuchać. Gdybym wiedział, że jest plus jeden Gwen, nawet bym do niech nie podchodził! Wybaczysz mi, poczekamy aż sobie pójdą, a potem pójdziemy potańczyć, ignorować ich i udawać, że nic się nie wydarzyło? - pytam i na zgodę sięgam po swój alkohol, podając go, nadal na ziemi, przysiadając sobie na piętach. - Poznam cię z ludźmi, których nigdy nie krzywdzę, jeśli się nie boisz - dodaję i łapię jego dłoń uśmiechając się szeroko, mrugając długimi rzęsami.
Atrakcja: issy przede mną klęka Kostki: - Efekty: - Fit: taki jak ta baba
Snuł się w jakimś przypadkowym kierunku, byle z dala od centrum awantury, bo ostatnie na co miał ochotę to oberwanie w niej rykoszetem; pogrążony we własnych myślach, uporczywie ignorował fakt że ktoś tam z tyłu wołał jego imię i wydawało mu się, że odszedł już na tyle daleko by być w miarę bezpiecznym, kiedy znienacka ten sam ktoś porwał go w pół. Aż się zachwiał na nogach, cudem nie upadając, ale za to przy tym rozlał sobie na krowi kostium sporą część drinka. Nie bardzo wiedział, czy akurat on ma tu cokolwiek komukolwiek do wybaczania, na jego oko to Issy powinien raczej przepraszać tego typa, którego przed chwilą uderzył i poniżył, ale nie mówił tego na głos, bo w przeciwieństwie do Gwen nie czuł się tu uprawniony do wydawania osądów w tej sprawie. Mężczyzna tymczasem, nie zważając na uniesione w zdziwieniu brwi Sida i fakt, że ten nie odwzajemniał żadnych uścisków tylko raczej próbował się z nich wyswobodzić, dramatycznie padł na kolana. Zaskakujący i trochę rozbrajający obrót spraw, musiał przyznać. - Wszystko robisz z rozmachem, co? - skomentował, nie kryjąc rozbawienia i cierpliwie wysłuchał całej tej górnolotnej przemowy; traktował ją z przymrużeniem oka, oczywiście, wcale do końca nie wierząc w zapewnienia Izydora. Już raz mu obiecał doską zabawę i jak to się skończyło? Mordobiciem. Strach myśleć, czym się skończy po przysiędze, że będzie najlepszym partnerem na ziemi. Ludobójstwem?? Zachował jednak te katastroficzne dosyć wnioski dla siebie i ostatecznie przyjął podawanego mu drinka należącego do Raina i siorbnął z niego kilka łyków przez (biodegradowalną) słomkę, jakby celowo przeciągając dramatyczny moment przed udzieleniem odpowiedzi - a tak naprawdę to po prostu zaschło mu w gardle od całej tej gęstej atmosfery, a trunek nie zmieszany z niczym przez Ogórka był wyjątkowo smaczny. - Niepotrzebny mi najlepszy partner na ziemi, wystarczy taki który nie będzie się rzucał na ludzi z pięściami, zostawiając mnie w towarzystwie kozy - uświadomił mu wreszcie dosyć rzeczowo ale uprzejmie, wyciągając rękę by pociągnąć go z klęczków do pionu i zakończyć to kajanie się. Oddał Issiemu prawie opróżnioną szklankę, żeby też mógł się napić, i ruszył dalej, pociągając go ze sobą pod rękę - Powiedz mi o co chodzi, nie przeszkadzają mi skomplikowane tłumaczenia. Jesteś zazdrosny o Gwen? - walnął prosto z mostu zupełnie neutralnym tonem, jakby pytał go o numer buta, a nie intymne sprawy sercowe.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Atrakcja: przepraszanie Sida nadal Kostki: - Efekty: - Strój: hop
Oczywiście jestem przekonany, że Sid od razu nie przyjmie moich przeprosin neutralnie. Dlatego też z dramaturgią klękam przed nim i zaczynam swój wywód, nadal nieprzekonany, że uda mi się zmienić zdanie mojego kompana. Nie znamy się aż tak dobrze, żeby wiedział, że na co dzień taki nie jestem. Jednak moje wielkie gesty odrobinę działają, bo jego pierwsza odpowiedź wcale nie wskazuje na to, że zamierza mnie tu pozostawić samego. - Wszystko - odpowiadam i mrugam do niego znacząco. To całkiem dobrze, że nie wierzył w każdą rzecz którą mówię. Tyle słów wypada z moich ust, że zdarza mi się powiedzieć za dużo, nawet kwestii w które wcale nie wierzę. Ale akurat teraz wcale nie kłamię! Czekam spokojnie aż Sid przemyśli sobie to wszystko i uśmiecham się jeszcze szerzej, kiedy ten przyjmuje mojego drineczka. Ludobójstwo zostawię nam na kolejną randkę. - Przepraszam, już nigdy nie zastąpię swojej osoby jakąś kozą - powtarzam słodko i podnoszę się do pionu kiedy ten podaje mi dłoń. Jestem wyjątkowo zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Widząc, że drineczek jest pusty, zatrzymuję nas na chwilę i rozglądam się za butelką big bena, która powinna leżeć gdzieś w okolicach mojej bójki. Ponieważ teraz czułem się znacznie lepiej, alkohol który ma smakować jak nasze samopoczucie, będzie na pewno lepszy niż niemalże spirytus który piłem przy Benie. Jednak moje poszukiwania przerywa pytanie Sida, na które ze szczerym zdumieniem odwracam głowę w kierunku mężczyzny. - Co? - pytam głupio, chociaż doskonale słyszałem pytanie. Nie wiem aż co powiedzieć przez zaskoczenie, aż w końcu parskam krótkim śmiechem. - Nie tam, Gwen to była mojego ziomka z którą dobrze się trzymam. Kiedy wy siedzieliście przy kozach, ja gadałem na wizzie i dowiedziałem się, że Benji równocześnie spotyka się z moją inną przyjaciółką. A wiem jaki on jest. Na pewno nie chodzi o zdobycie dwóch dobrych koleżanek. Tak naprawdę mówię część prawdy, po prostu pomijam dość ważny wątek tego wszystkiego, w którym ja zdecydowanie nie wyglądałbym w najlepszym świetle. Ale był jakiś powód dla którego od razu nie powiedziałem wszystkiego, kiedy byliśmy przy Gwen. Nie chciałem też żeby Sid wiedział o mojej sytuacji z Benem. - Czy to jakoś usprawiedliwia moje zachowanie? Będziesz chciał ze mną potańczyć? - pytam rzucając mu lubieżne spojrzenie. W pewnym momencie jednak hamuję się w swoich zalotach. - Hej hmmm... wiesz musisz mi powiedzieć czy mój nieustanny flirt jest kompletnie nadaremny! Jak tak to też spoko! - mówię w końcu znajdując na to jakieś lepsze słowa, by nie pytać wprost o jego orientację. Równocześnie klepię go wolną dłonią po ręce pod którą mnie trzyma, by potwierdzić że jak coś mogę być super ziomkiem.
______________________
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Atrakcja: issy, ale idziemy w stronę tańców Kostki: - Efekty: - Fit: taki jak ta baba
Najgorsze w całej tej sytuacji było to, że znali się raptem kilka dni i Sid naprawdę nie umiał ocenić na ile Issy był zwyczajnym awanturnikiem i człowiekiem, którego na wszelki wypadek lepiej trzymać na dystans a na ile miał po prostu dobre serce, ale ciężką rękę. Jedno było pewne: cokolwiek by się nie działo, nie opuszczał go zalotny nastrój i zdołał wpleść flirciarskie mruganie oczkiem nawet gdzieś pomiędzy rzewne przeprosiny. W odpowiedzi na to Sid parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem na jego zuchwałość. Całe szczęście, że nie był taki nieśmiały jak Benji, bo wtedy na pewno by się spłoszył na wizję tego wszystkiego, co z rozmachem mógł zaoferować mu Izydor. Ale skoro nie był, to odczuwał w tym temacie głównie ciekawość - a na ile zostanie ona zaspokojona, miało się dopiero okazać. Może dlatego pozornie od niechcenia zagadał o Gwen, żeby wybadać sytuację? Nie miał pojęcia, jak interpretować początkowy śmiech rozmówcy, bo przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jego hipoteza wysnuta w pytaniu była słuszna - okazało się jednak że wcale nie. Pomylił się, i to bardzo. - A to gnojek dwufrontowy - podsumował Bena krótko, akurat w tym przypadku wierząc we wszystkie słowa Issy'ego, bo nie widział powodu dla którego ten miałby wymyślać taką historyjkę w którą zamieszane były jeszcze inne osoby; może brzmiało to wyjątkowo wiarygodnie, a może Sidereusz po prostu chciał uwierzyć w to że jego nowy znajomy nie jest romantycznie zainteresowany powabną nauczycielką gotowania, a jego brutalne działania są umotywowane szlachetnymi motywami. Przyjął oficjalną wersję wydarzeń do wiadomości i mimo wnikliwego umysłu ani przez moment nie przyszło mu do głowy że uczucie może tkwić gdzie indziej, między Issym a Benem. Może jednak nie był tak bystry, jak mu się wydawało. Już miał mu odpowiadać, że owszem, chciałby z nim tańczyć i nie tylko, ale nagle padło zupełnie inne pytanie, a raczej prośba o sprecyzowanie pewnej kwestii. Wydawało mu się, że oczywistej, ale... najwyraźniej nie. Z drugiej strony, kto pyta - nie błądzi, więc docenił tę próbę rozwiania wątpliwości. - Fakt, że musisz o to pytać świadczy o tym jak świetnie mi wychodzi odwzajemnianie twoich flirtów - zaśmiał się sam z siebie, chociaż nie był szczególnie zaskoczony odkryciem że kiepski z niego dżolero. - Nie jest nadaremny, pod warunkiem że na parkiecie zrobimy podnoszenie jak z Dirty Wizarding - dodał, ciągnąc kolegę w stronę miejsca z którego dobiegała muzyka - taka raczej country, ale dla chcącego nic trudnego i był pewny że uda im się jakoś połączyć wymarzoną choreografię z podkładem muzycznym. Dotarli na skraj parkietu i Sid nagle zatrzymał się jak wryty, przypominając sobie o pewnej ważnej kwestii, którą warto było ustalić. - Issy. To w takim razie jest koleżeńskie wyjście czy randka? Mógł subtelniej, jasne. Ale nie było czasu, line dancing czekał, a on koniecznie chciał wiedzieć t e r a z czego powinien się spodziewać po tym spotkaniu.
|zt z Izydorem do altanki
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Musiała przyznać, że bez względu na krążący w jej żyłach alkohol, bawiła się lepiej niż przypuszczała. Nie miała zbyt wielu okazji na socjalizację z kimś innym niż Atlas, ale nie dążyła też do tego. Wystarczało jej towarzystwo półwila, a atrakcje, które dzięki niemu poznała, naprawdę jej się podobały, choć nigdy nie przypuszczała, że będzie oddawać się tak prostym rozrywkom. Teraz jednak była już pijana i jedyne o czym myślała to młody abraksan, którego bardzo chciała poznać. Wiedziała, że zwierzę miało charakterek i trzeba było podejść do niego raczej spokojniej, nie zamierzała od razu rzucać mu się na szyję czy co gorsza, próbować go dosiadać. Ot, cieszyła się z samej okazji do interakcji z Kwarcem. -Chyba coraz bardziej podobają mi się kowbojskie klimaty. - Przyznała, idąc wesoło pod ramię z gospodarzem. -Chociaż mam trochę wyrzuty sumienia, że odciągam Cię od innych gości. - Przyznała, bo nie umknęło jej to przecież w żadnym stopniu. Pewnie nie bawiłaby się tak dobrze, gdyby nie Atlas, ale poradziłaby sobie. W końcu została wychowana na salonach i wielokrotnie uczęszczała na przyjęcia, na których nie znała, bądź nie lubiła nikogo. Tutaj znajdowała się wśród znajomych twarzy i na pewno byłoby jej o wiele łatwiej odnaleźć się w sytuacji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Korzystał z przyjemnego ciepła, niemal promieniejąc w otoczeniu swojej własnej przyrody. Rosa zdecydowanie rozkwitał w takie miłe dni, szczególnie kiedy mógł pobyć dobrym gospodarzem, w roli którego niewątpliwie się spełniał. Z daleka było już widać pastwisko, po którym krążył młody, bułany abraksan. Wprawdzie jeszcze nie osiągnął rozmiarów słonia jak dorosłe osobniki, ale i tak gabarytowo robił już niemałe wrażenie. - Oto i on. - przedstawił Atlas, wskazując swojego podopiecznego z daleka - Czasem warto zaszaleć w porę, prawda? - spojrzał na swoją kompankę, kiedy wyznała mu o swojej kiełkującej słabości do kowbojowania- Zawsze jak zapragniesz znów poczuć w sobie dziki zachód, moje ranczo stoi dla Ciebie otworem. - zapewnił, z lekkim rozbawieniem- Wszyscy moi goście to dorośli ludzie, jestem pewien, że jeśli ze wszystkich atrakcji to moje towarzystwo będzie ich interesować, nic nie będzie stało na przeszkodzie. - widział jednak, że niektórzy już porozłazili się po kątach rancza, inni całkiem zmyli się z imprezy, a jeszcze inni, dopiero teraz, kiedy największy ruch się uspokoił, dopiero zaczynali pozwalać sobie na jakieś ruchy. Dotarli pod ogrodzenie, które wydawało się solidnych rozmiarów, dopóki Rosa nie zagwizdał na swojego podopiecznego. Tętent kopyt skrzydlatego konia wielkości małego samochodu wstrząsał ziemią, a kiedy ten zatrzymał się przy nich, płotek wyglądał jak zabawka treningowa dla psów. - Juuuż, juuuż... - mruknął, wyciągając dłonie do ciekawskiego stworzenia, które natychmiast obniżyło chrapu, by obwąchać właściciela i jeszcze strącić mu zaczepnie kapelusz z głowy. Duże, bursztynowe oczy zatrzymały się na Irvette i choć konie nie miały intelektu istot magicznych ani nawet psów, to zdawało się, że Kwarc jej się całkiem po ludzku przygląda, po czym wyciągnął szyję i od niej domagając się interakcji, a łeb miał wielkości kawowego stolika.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Bardzo lubiła to ranczo. Czuła tutaj w pewnym sensie namiastkę domu, a przyjazne towarzystwo Atlasa zdecydowanie jej w tym pomagało. Dzisiaj miała jeszcze sprzymierzeńca w postaci alkoholu, choć z tym czuła, że nieco ją poniosło, gdy tak próbowała iść przed siebie, co chwilę chwiejąc się na boki. Na szczęście potomek wili stanowił dla niej oparcie, bo inaczej na pewno wylądowałaby niegodnie twarzą w trawie. -To wszystko to jest dla mnie niesamowite szaleństwo. - Przyznała, szerokim gestem zaznaczając, że chodzi jej o całą dzisiejszą sytuację. Już nawet to jedno machnięcie ręką wskazywało na fakt, że dziewczyna jest już "w stanie", gdyż zazwyczaj ograniczała się do mniej wylewnej mowy ciała. -Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Szczególnie teraz. - Przyznała, całując Atlasa lekko w policzek. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie doceniać zawarte przyjaźnie, które nie opierały się na interesach, czy innych korzyściach. -Jest przepiękny. - Westchnęła i choć brzmiało to nieco teatralnie, jej opinia o abraksanie była jak najbardziej szczera. Przyglądała się z niemym zachwytem, jak pegaz galopował ku nim, by następnie czule powitać swojego opiekuna. Był to uroczy widok w jej oczach, które teraz już błyszczały z emocji i alkoholu. Gdy zauważyła, że zwierzę intensywnie się w nią wpatruje, zarumieniła się lekko, by zaraz powoli wyciągnąć w jego stronę dłoń. Robiła to ostrożnie mimo swojego stanu, aż wreszcie poczuła pod swoimi palcami jego sierść. Zaczęła delikatnie gładzić policzek abraksana, nabierając coraz większej śmiałości w tych pieszczotach. -Rumak godny kowboja. - Powiedziała w końcu żartobliwie. -Nadawałby się na pokazy, a przy dobrym szkoleniu może i nawet mógłby wziąć udział w zawodach. - Nawet pijana nie mogła powstrzymać się przed analizą postury zwierzęcia, oceniając jego mocne i słabe strony. Owszem, Atlas wspominał, że Kwarc był nieco niesforny, ale to wciąż było źrebię, które można było ukształtować.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.