Rosa miał w sobie tyle godności i kultury, by stanowić dla De Guise podporę w tym trudnym zadaniu, jakim było chodzenie, nie robiąc z tego ani wielkiego wydarzenia, ani szczególnie nie zwracając uwagi na jej po-alkoholową wylewność. Wychodził z założenia, że każdemu się czasem należy i cieszył się, że jego skromne progi budziły na tyle duże zaufanie, by dać dziewczynie, w jej głowie, dyspensę na trochę luzu. Uśmiechnął się delikatnie na jej słodką wylewność, podkreśloną lekkim rumieńcem wokół jej piegowatych uszu i zachęcił gestem, by podeszła bliżej Kwarca. - Ma silny charakter. - przyznał Rosa, podnosząc swój strącony z głowy na ziemię kapelusz i otrzepując go lekko z pyłu piaszczystej drogi - Powoli uczymy się z ziemi. Praca z targetem, naturalne szkolenia. Jestem zadziwiony, ale w Anglii wciąż są miejsca, gdzie popularnym sposobem ujeżdżania magicznych koni jest ich łamanie. - powiedział, nawet nie próbując ukryć niesmaku. Szczególnie czystokrwiści czarodzieje wychodzili z założenia, że wszystkie mniejsze istoty można złamać magią, nagiąć zaklęciem do swojej woli. Rosa uczył Kwarca zaufania, rozwijał w nim chęć pracy, ciekawość nauki, pokazywał mu zadania i szkolił, by ten czuł satysfakcję z wykonanych wyzwań, by wypatrywał nagrody, a nie wykonywał zadania ze strachu przed kara. - Myślę, że zimą zaczniemy już powoli pracę w siodle. - powiedział, stawiając nogę na dolnej sztachecie płotka, opierając się przedramionami o górną i obserwując, jak koń trąca rudowłosą wielkim pyskiem, najwyraźniej obwąchując jej kiszenie w poszukiwaniu jakiegoś biszkopta czy kostki cukru. - O nie, przyszłaś bez darów dla księcia Kwarca... - westchnął dramatycznie, ale uśmiechając się szeroko.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ufała mu, a dzięki temu mogła pozwolić sobie na podobną chwilę słabości, która normalnie budziłaby w niej odrazę i niesmak. Zdecydowanie lepiej czuła się tutaj, z nim, niż przy altance, gdzie więcej oczu mogło ją obserwować i oceniać. Zaraz jednak w jej oczach zaszła zmiana, gdy usłyszała, co dzieje się w Anglii i jaki los spotyka biedne pegazy. -Łamanie siłą to najprostsza i najskuteczniejsza droga, ale mało kto ma na tyle świadomości, by wiedzieć, że może się to skończyć konsekwencjami. Każda żywa istota zasługuje na wolność i miłość, a zaufanie tworzy więzi cenniejsze niż strach. - Odpowiedziała twardo, samej nie będąc pewną, czy mówi o zwierzętach, czy o samej sobie w tej chwili. -Ci, którzy tego nie rozumieją to potwory i idioci. - Dodała jeszcze parskając pod nosem, po czym wróciła do głaskania Kwarca, co powoli ją uspokajało, choć krew w jej żyłach nie chciała tak łatwo przestać wrzeć. Nie była święta i uważała się za lepszą od większości społeczeństwa, ale były granice, których nie przekraczała. Nawet swojej służby nie traktowała tak okrutnie, starając się zdobyć ich lojalność naturalnie. Kochała zwierzęta o wiele bardziej niż ludzi, a krzywdzenie ich uważała za zbrodnię gorszą niż zwykłe morderstwo. -Będę czekać na wieści, jak wam idzie. - Przyznała szczerze, by zaraz zdziwić się, gdy Kwarc trącił ją swoją wielką łepetyną. -Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Tak się nie godzi. - Pokręciła głową, spoglądając z nadzieją na swojego byłego nauczyciela. -Masz może coś w zanadrzu? Nie chcę wyjść na niegrzecznego gościa, sam rozumiesz... - Posłała mu maślane spojrzenie, choć było to zupełnie automatyczne. Kiedy Atlas wspomniał o braku przekąsek dla abraksana, Irv zrozumiała, że nakarmienie koniowatego jest teraz na szczycie jej listy priorytetów.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Uśmiechnął się do niej, słysząc jej słowa i przekrzywił głowę: - Czy nie jest to zasadą nie tylko przy pracy ze zwierzętami? - zaczepił. Każda żywa istota zasługiwała na wolność i miłość. Dlaczego więc samej sobie nie chciała na to pozwolić? Pokiwał jednak głową, bo zaufanie tworzyło więzi, których nie przecierał czas, w odróżnieniu od powrozów strachu, które parciały pod naporem pragnienia ucieczki, które zawsze towarzyszyło życiu w lęku. Jak wiele z tego, jak pracowało się z wielkimi, magicznymi stworzeniami można było odzwierciedlić w życiu ludzkim. Jak dużą kalką rzeczywistości było spoglądanie na zniewolone zwierzęta, samemu będąc ofiarą niewoli. Obserwował ją, kiedy głaskała koński łeb, śmiejąc się cicho na jej śmiałe parsknięcia. - Mam nadzieję, że będziesz nas odwiedzać i sama będziesz obserwować postępu. - zauważył, unosząc brwi. Odepchnął się lekko od płotka i pomacał po kieszonkach w zamyśleniu, czy miał coś, co mogłoby posłużyć za dary dla księcia, ale niestety - jego wyjściowy kowbojski strój, w odróżnieniu od roboczego kombinezonu, nie skrywał sekretnych smaczków na każdą okazję. Kiedy spojrzał na Irwetę, nie mógł nie ulec jej maślanemu spojrzeniu, więc westchnął, kręcąc głową. - Niestety, nic nie mam, ale..! - podszedł do bramki, koło której przewieszony był uwiąz i kantar, wielkości uprzęży spadochroniarskiej - Kawałek dalej w stronę stawu jest polana koniczyny. Jestem pewien, że nią zaskarbisz sobie jego dozgonną miłość. - zdjął uwiąz ze słupka i wyciągnął w stronę rudowłosej zachęcająco - Może nie taką, jak Ogórka, ale takiej miłości jak miłość Ogórka do Ciebie chyba nikt nie będzie w stanie dać nikomu. - zażartował, a gdy przystała na pomysł, powoli pokazał jej, prowadząc jej ręce, jak prawidłowo założyć kantar, jak zapiąć go by nie był za luźny ni za ciasny, poprawił końską grzywkę i przypiął linkę. - Gotowa? - zapytał, kładąc rękę na bramce.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Normalnie pewnie zbyłaby ten temat, lub w ogóle go nie poruszała, ale dziś nie posiadała pełnej kontroli nad własnymi czynami i słowami. Dlatego też bez zastanowienia udzieliła Atlasowi odpowiedzi. -Jest. Ale ludzie stawiają większy opór, a zwierzę łatwiej złamać, więc po raz kolejny sięga się po prostsze rozwiązanie. Poczucie władzy uzależnia bardziej niż jakikolwiek narkotyk i jeśli już się go posmakuje, nie łatwo odmówić sobie kolejnej dawki. Ale uginanie karku i milczenie mają swoje granice, a gdy pojawi się nadzieja na wolność, nawet najbardziej posłuszna bestia zeżre swojego pana. - Dodała, nie kryjąc nawet grama swoich gorzkich uczuć. Emocje te nie były jednak skierowane ani do Atlasa, ani tym bardziej w stronę pięknego pegaza, którego bliskość cofała Irv do dzieciństwa i wielu zawodów, podczas których bliskość tych zwierząt dawała jej niejako poczucie wolności i szczęścia. -Skoro obydwoje zdajecie się chętni mnie tu gościć, chyba nie mogę odmówić. - Przeniosła spojrzenie na Kwarca, by na chwilę przyłożyć swoje czoło do jego strzałki. Nie trwało to jednak długo, bo kopytny miał swoje priorytety. Nie spuszczała wzroku z Atlasa nawet, gdy ten przyznał, że nie ma przy sobie smaczków. Liczyła, że coś zaraz wymyśli i nie pomyliła się ani trochę, gdy mężczyzna już po chwili przedstawiał jej swój plan. -Dozgonna miłość to dokładnie to, w co celuję. Ni mniej, ni więcej. - Przyznała, ochoczo podchodząc bliżej gospodarza, by przejąć od niego kantar, a następnie nauczyć się zakładać go poprawnie na Kwarcowy pysk. -Ogórek jest cudowny, ale musi się pogodzić z tym, że nie będzie mnie miał na wyłączność. - Pozwoliła sobie na lekki żart, by zaraz skupić się na tym, jak dłonie Atlasa prowadziły jej własne. Nie czuła ani trochę skrępowania, co było dla niej czymś raczej nowym, a gdy abraksan był gotowy do drogi, chwyciła pewnie uwiąz, odwracając się twarzą do gospodarza. -Jak jeszcze nigdy. Prowadź. - Ogłosiła swoją gotowość licząc na to, że Kwarc ochoczo pójdzie z nimi na polanę. W końcu kto odmówiłby świeżej koniczyny.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
To może było dość niegrzeczne, wykorzystywać jej stan upojenia do głębszych rozmów, ale też Atlas tego nie robił świadomie. Zawsze starał się rozmawiać z ludźmi w sposób, który mógłby w nich sprowokować jakąś refleksję. Nie zawsze się udawało. Irvette była bardzo dobrze wyszkolonym przez swoją rodzinę zwierzęciem. Nawet w bezpiecznym otoczeniu, wciąż pamiętała swoje jarzmo, pamiętała swoje kroki, zadania. Czuł wiele emocji związanych z jej osobą, pomiędzy nimi z pewnością troskę o to, że traktuje siebie bardziej surowo, niż powinna, a obawiał się, że robi to z poczucia winy. Obnażył zęby w uśmiechu i pokiwał głową. Oby i ta bestia zauważyła, że ma zęby. - Byłoby to bardzo niewskazane. - potwierdził, wywijając ręką w lekkim ukłonie. Wiedział, że miała doświadczenie z końmi, zapewne jak każda młoda szlachcianka francuska musiała nauczyć się jazdy wierzchem, jednak wolał jej akompaniować. Nie dlatego że nie uważał, by poradziła sobie z ogłowieniem abraksana, ale po prostu, dla bliskości i spokoju ducha. Chciał być dla niej obecnym. - ja mu tej wieści tragicznej nie przekażę. - powiedział z powagą, rozpinając łańcuch zamykający bramkę- Będziesz musiała mu serce złamać sama. - puścił jej lekkie oczko. Oczywiście Pickles był zapatrzony w De Guise jak w mentorkę, świętą nadobną panienkę i mistrzynię wszystkiego, co zielone. Często widział go, jak ten planował w swoim notesie ulepszenia szklatrni, któe potem wyjaśniał Atlasowi, a nie znajdując w nim odpowiedniej widowni, zapewniał, że "Panienka De Guise na pewno zrozumie i doceni". Nie wiedział, ile z tego doceniania rudowłosej brało się z rzeczywistego talentu skrzata, a ile z jej uprzejmości. Otwarłszy bramkę, puścił niemałych rozmiarów zwierzę przodem, pozwalając, by dziewczyna prowadziła go ze sobą, samemu pozostawał nieco z boku, trzymając dłoń na boku Kwarca. - To tam, w dół kotlinki. Stąd nawet widać te ciemne połacie. - wskazał je kierunek, gdzie w zielonej trawie widać było wyraźnie placki koniczyny, jak ułożone, wielokształtne dywaniki.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Irvette uwielbiała głębsze rozmowy, ale zazwyczaj były one pozbawione jej personalnej opinii czy wpływu emocjonalnego. Alkohol jednak coś w niej odblokowywał i wtedy można było dowiedzieć się czegoś więcej o niej. -Z pewnością. - Posłała mu dość bojowy uśmiech, który mógł wskazywać na to, że jednak nie do końca uważa zeżarcie swojego oprawcy za zły pomysł. Wzorowym obywatelem nie była raczej nigdy i Atlas dobrze o tym wiedział, choć nie znał jej pełnego potencjału. Abraksan był gotowy, więc mogli zająć się inną mieszkającą tu istotą, a przynajmniej rozmową o niej. -Myślę, że na ten moment nie ma takiej potrzeby, ale kiedyś będę musiała mu to uświadomić. - Zgodziła się być posłanką złych wieści. Wiedziała, że Ogórek poszedłby za nią w ogień i choć nie do końca wiedziała dlaczego, to ceniła sobie to jego oddanie. Zawsze starała się traktować skrzaty uprzejmie i wypracować sobie u nich lojalność, o której rozmawiali przed chwilą. Zastraszanie służby nie działało na korzyść nikogo nawet, jeśli skrzaty i tak nie mogły się woli Pani sprzeciwić. Była zadowolona z tego, że Kwarc posłusznie za nią szedł, z Atlasem u boku. Cieszyła się z tej chwili spaceru na łonie natury i miała nadzieję, że pegaz wybaczy jej brak przysmaków, jak tylko zobaczy dorodną koniczynę. -Nie kłamałeś z tym polem. - Zauważyła, bo miejsce, które Atlas wskazał ciągnęło się przez słuszną powierzchnię. -Sama chętnie bym się w niej zanurzyła. - Przyznała z pijackim rozmarzeniem. -Oczywiście nie ustami, tylko tak normalnie. - Zachichotała zaraz, gdy zdała sobie sprawę, że mogła zabrzmieć jak koneserka surowej trawy. Powoli trzeźwiała, ale ten proces nie był na tyle szybki, by miała powstrzymywać podobne odruchy, a jej zaczerwienione policzki wciąż płonęły szkarłatem przez wypite wcześniej drinki. -Chyba wielu zakamarków Twojego rancza jeszcze nie odkryłam. Nie powinieneś ich trzymać przede mną w tajemnicy. - Była ciekawa, co jeszcze znajdzie na działce należącej do Rosy. Zdała też sobie nagle sprawę z tego, jak wiele pracy musiał włożyć w utrzymanie parceli w tak dobrym stanie szczególnie, że był tylko on i Ogórek, a roślin i zwierząt wymagających tutaj uwagi, było przynajmniej mnóstwo.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Rozejrzał się po swoim terenie, mrużąc nieco oczy przed promykami słońca, które co jakiś czas wyzierało spomiędzy bladych cumulusów. Uśmiechnął się, nieco bardziej do siebie niż do niej, bo taka go dotknęła refleksja niespodziewana, którą pewnie powinien był czuć częściej, ale która pojawiała się nie zwykle rzadko. Że to wszystko naprawdę jego. Tam, pod zagajnikiem, dobrych kilka tygodni odgruzowywał źródełko, by wznowić ten niewielki strumień, zasilający staw po drugiej stronie pola. To dzięki temu źródełku w kotlinie było tak soczyście zielono. Tam dalej? Za pastwiskiem? Zasadził trzysta dwanaście drzew. Po prostu, kopiąć i umieszczając je w ziemi, choć przecież mógł wykorzystać do tego zaklęcia, to jednak był jakiś romantyzm w tym, że podlewał owoce swojej pracy własnym wysiłkiem. Zaśmiał się wesoło i pokręcił głową, bo choć domyślił się, że nie planowała wcinać koniczyny, to nawet wizja jej rudych włosów w zieleni koniczyny, wydawała mu się niezwykle urocza. Dokąd pognały jego myśli, łącząc wysoką trawę, rozsypane miedziane loki i piegowate policzki, oblewające się rumieńcem. - Myślę, że wielu zakamarków sam jeszcze dobrze nie znam. - przyznał, odruchowo przykładając rękę do barku. Raptem kilka miesięcy temu prawie się wykrwawił, bo nieroztropnie naruszył legowisko zwierzęcia, którego nie spodziewał się mieć, dziko żyjącego w gęstych krzewach za stajniami. - Ale te, które znam, chętnie Ci pokaże. Jeden po drugim. Nie śmiem ich przed Tobą ukrywać! - zapewnił, śmiejąc się wesoło, kiedy z taką pewnością w głosie podkreśliła, że nie powinien ich trzymać w tajemnicy- Kolejny powód, byś zaglądała tu częściej. - uniósł brwi. Coraz milej było mu w jej towarzystwie i choć oczywiście z pewnością chętnie zaczerpnąłby jej wiedzy w ramach zajmowania się zielenią na terenach rancza, to też chciał, by przychodziła tu choćby tylko po to, by pospędzać z nim czas. Mieli wiele wspólnych poglądów, wiele wspólnych doświadczeń, wiele wspólnych zamiłowań - czuł się przy De Guise bardzo swobodnie, czego nie mógł powiedzieć o wielu ludziach w swoim otoczeniu, nawet jeśli wydawało się inaczej.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Sama Irvette również nie do wszystkich etapów pracy z roślinami stosowała różdżkę. Była to dla niej pewna świętość, rytuał, którego nie potrafiła sobie odmówić i choć nigdy nie potrafiłaby całkiem z magii zrezygnować, tak pozostawały czynności, które wolała wykonać własnymi rękoma. Szanowała to, ile pracy Atlas włożył w swoje ranczo i bardzo dobrze się tu czuła. -Powinieneś opracować mapę. - Powiedziała zadziwiająco poważnie na swój stan. Zaraz też cmokając na Kwarca, bo ten wydawał się zwolnić tempa, jakby planował postój, a przecież nie było go obecnie w planach. Przynajmniej nie przed dotarciem do pola koniczyny, w którą Ruda tak chętnie by się zatopiła. -Zdecydowanie nie powinieneś. - Zgodziła się z nim, skoro on zgadzał się z nią. To był konsensus, który uwielbiała. -Wiesz, że i tak jestem tu dość często. Teraz pewnie będę nieco rzadziej, staram się o licencję na niebezpieczne rośliny i jeszcze ta sprawa z ojcem... - Rozgadała się nienaturalnie, a jej twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas, gdy wspomniała o Jacquesie. Miała wiele na głowie, ale o dziwo, po raz pierwszy w swoim życiu, to bezpieczeństwo innych stawiała na pierwszym miejscu, próbując ochronić ich przed gniewem głowy rodziny de Guise. -No i jesteśmy! - Rozłożyła ręce, prawie wypuszczając z rąk uwiąz, którym prowadziła Kwarca. -Powinniśmy go przywiązać, czy....? - Nie dokończyła bo młody abraksan tak się zainteresował koniczyną, że pchnął ją swoim łbem, skutecznie wywracając kobietę na ziemię, by od razu zająć się pałaszowaniem przysmaku.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Spojrzał na nią z jakimś zaskoczeniem, bo rzeczywiście, dobra mapa byłaby przydatna, a on o tym zupełnie nie pomyślał! Uśmiechnął się pięknie z jakimś radosnym błyskiem w oku: - To świetny pomysł. - skinął głową, notując w pamięci, by dać znać Picklesowi, który najdalsze zakamarki rancza znał najlepiej, jako, że patrolował je czasem z Hator i Horusem. Charjuki rzadko było widać, właśnie dlatego, że były gdzieś daleko, pilnując granic ziemi Rosy. Obserwował ją, kiedy zaczęła mówić o swoich pasjach i obawach, dostrzegając w niej, jak znów nieco zmienia się jej postawa. Jak przez swobodę wywołaną alkoholem odbija się przez chwilę wyuczony stoicyzm, ale zaraz pod nim, przez krótką chwilę, strach. Zwykły, ludzki strach. Jasne oczy półwila spochmurniały na chwilę, zasnute niezadowoleniem względem tego, że ktokolwiek jego pięknego gościa wprawiał w takie emocje, ale nie kontynuował teraz tematu Jacques'a, bo teraz - teraz byli między gęstą, wysoką koniczyną. I na te piękne jej połacie, stary De Guise nie miał wstępu. Wszystko potoczyło się jakoś wybitnie szybko, choć może to i jego poalkoholowo zwolnione reakcje tak to odebrały. Otwierał usta, by powiedzieć, że Kwarc nie ucieknie nawet puszczony luzem, bo przecież koniczyna liczyła się dla niego bardziej niż cokolwiek innego, ale abraksan zdecydował pokazać to dobitniej, po prostu taranując rudowłosą i rzucając się na rośliny, jakby nigdy w życiu nie jadł. Rosa wyciągnął rękę, odruchowo próbując ją złapać, ale jedynie musnęli się palcami, kiedy sam oberwał w głowę machnięciem skrzydła latającego konia i wylądował w wysokiej trawie, tylko ostatkiem refleksu nie miażdżąc jej pod sobą. Nie był drobnym człowiekiem i choć De Guise nie należała do kruchych istot nieposiadających mięśni ni siły, wolał nie sprawdzać, czy udźwignęłaby jego ciało. Wylądował dłońmi po obu stronach jej głowy, przez chwilę krótką, ułamek sekundy, jedno uderzenie serca trwając w tej pozycji, zadziwiony własnymi proroczymi myślami. Miedziane loki rozsypane w wysokiej trawie i piegowata, blada skóra pokrywająca się rumieńcem. Zaśmiał się serdecznie, podnosząc nieporadnie na kolana i siadając obok dziewczyny. Otarł łzy rozbawienia, obserwując Kwarca, który absolutnie nie zrobił sobie niczego z tego, że nie dość, że oboje wylądowali na ziemi, to w dość niezręcznej pozycji - przynajmniej dla Irvette, bo Rosa chyba nie znał poczucia niezręczności. Westchnął, kiedy się już wyśmiał głupio i pokręcił głową: - Mówiłem, że ma charakter. - ocenił surowo konia, który jakby wszystko rozumiejąc, łypnął na nich swoim niezwykle inteligentnym, złotym okiem.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Mieli przywilej bawić się dziś bez rozmyślania o nieszczęściach i choć na chwilę atmosfera uległa zmianie, a Irvette zaczęła być szczera, to szybko to wszystko gdzieś się rozmyło, gdy wygłodniały pegaz postanowił zwalić dziewczynę z nóg. I to dosłownie, bo jakoś nie przelewał w środkach, aż tak zależało mu na tej dorodnej koniczynie, jak widać. De Guise nie miała też okazji zreflektować się, co właśnie miało miejsce, bo zaraz zauważyła lecące na nią ciało Atlasa. Mimowolnie przymknęła powieki, gotowa na bolesne zderzenie, ale nic takiego nie miało miejsca. Uchyliła więc jedną z nich, a widząc wiszącą nad nią twarz półwila zrozumiała, że zamortyzował upadek. Spojrzała na gospodarza pełnym wzrokiem, uśmiechając się do niego. Wstyd zniknął wraz z alkoholem, a przynajmniej nie był aż tak widoczny, przy i tak zaczerwienionych już policzkach dziewczyny. -Coś mi się wydaje, że Kwarc już nas nie potrzebuje. - Podsumowała, otrzepując się z trawy i siadając obok Atlasa. -Zdecydowanie ma. Dobrze, że masz refleks, bo musiałbyś dodać piękne zwłoki do swojej mapy rancza. - Pozwoliła sobie na mały żarcik. Co prawda Atlas nie był aż tak wielki i ciężki, ale zdecydowanie proporcje w tym duecie nie rozkładały się szczęśliwie dla czarownicy, gdyby do porządnej kolizji jednak między nimi doszło. A fakt, że jej zwłoki byłyby piękne, był po prostu faktem, którego nie było co ukrywać pod płaszczykiem fałszywej skromności.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Ewidentnie. - przyznał jej, zgadzając się w pełni. Sięgnął ręką w koniczynę, zrywając jedną z długich traw i wetknął ją między zęby, przymykając oczy.- Niewątpliwie dodałoby to uroku mojemu ranczo, aczkolwiek wolałbym, żeby akurat te piękne ciało nie było zwłokami najdłużej jak się da. - zaśmiał się wesoło. Wyciągnął swobodnie nogi przed siebie i oparł się dłońmi za plecami, kręcąc trawką w buzi. Był wciąż piękny dzień, słońce mrugało zza przepływających leniwie chmur, Kwarc zamachiwał ogonem, co jakiś czas wydając z siebie zadowolone parsknięcia, wskazujące na to, jak szczęśliwy był z tego, że został do tej koniczyny doprowadzony. Gawędzili dłuższą chwilę o abraksanach, planach na ranczo, opowiadał Irvetcie o tym, co jeszcze się tu wydarzy, wskazując na odległe połacie ziemi, gdybał o rozwiązaniach, jakie przychodziły mu do głowy i z zainteresowaniem słuchał jej opinii, by zaraz znów żartować o czymś zupełnie nieważnym, wspominać małe kawiarenki w Lyon i snuć plany na zimowisko. Po jakimś czasie, kto by to liczył w takich przyjemnych okolicznościach i towarzystwie, zebrali się, by odprowadzić Kwarca do stajni, a potem zaprosił Irvette na orzeźwiającą, mrożoną herbatę, którą Pickles niedawno zmajstrował z lawendy i ciekawej mieszanki ziół.