Ranczo w Dolinie Godryka, położone w malowniczej kotlinie otoczonej przez lasy pełne jesionów i sosen, było domem dla istot, których istnienie mugole mogliby tylko przypisać legendom. Tego poranka Atlas wstał wcześniej niż zwykle. Przed świtem jeszcze przemknął między wybiegami, upewniając się, że wszystko gra, aż dotarł do swojej pracowni, małego, ale wyjątkowo ciepłego pomieszczenia w głębi domu. Tam, wśród złotych połysków unoszących się w powietrzu, czekało na niego zadanie pełne tajemnicy, ale mające sprawić też wiele radości. W niewielkim gnieździe, wykonanym z najdelikatniejszych gałązek drzewa cisowego i liści mandragory, leżał pisklak feniksa. Mała istota o ognistej barwie piór i zaciekawionych bursztynowych oczach była powodem, dla którego Atlas tak wcześnie wstał. Opieka nad pisklakiem feniksa nie była prosta, wymagała cierpliwości, wiedzy i ogromnej dozy empatii. Atlas wiedział, że feniksy są istotami niezwykle wrażliwymi i że ich wychowanie mogło wpłynąć na ich magiczne zdolności na całe życie. Atlas spokojnie podszedł do gniazda, przynosząc ze sobą świeżą porcję karmy: małe kawałki mandragory i klejnoty świetlików, które feniksy - co zdołał wyczytać z tekstów źródłowych - ponoć uwielbiały. Młody feniks, którego nazwał Sol - słońce, patrzył na niego z ciekawością, gdy Atlas wsypywał jedzenie do małego, srebrnego poidełka. Każdy ruch czarodzieja był spokojny i przemyślany, aż w końcu zdołał nakarmić ptasię bez żadnych przeszkód. Obserwował stworzenie, starając się upewnić, czy wszystko jest z nim w porządku. Po posiłku Atlas usiadł na niewielkim krześle obok prowizorycznego gniazda, obserwując, jak pisklak rozpościera swoje jeszcze niedojrzałe skrzydła, próbując złapać unoszące się w powietrzu cząsteczki ciepłej magii. Był to widok, który jak nic innego mógł wprawić w zadumę nad cyklem życia i przemianami, które następowały w magicznym świecie. Feniksy charakteryzowały się niezwykłością ponad typową magię ze względu na swą niemal nieśmiertelność. Wiedza o opiece nad feniksem nie była czymś, co Atlas osiągnął przez noc i gdyby było inaczej pewnie nie podjąłby się opieki nad tą delikatną istotą. Godziny spędzone nad starożytnymi tomami w gabinecie w Hogwarcie, listy wymieniane e specjalistami polecanymi mu przez ojca, a nawet osobiste spotkania z feniksami w ich naturalnym środowisku jeszcze za czasów pobytu we Francji były drogocennymi lekcjami, które ukształtowały jego umiejętności. Jedna książka była dla Atlasa szczególnie cenna - "Feniksy: Ptaki Ognia i Wiary" - dzieło, które zawierało nie tylko wiedzę o diecie i pielęgnacji tych stworzeń, ale także o ich emocjonalnych potrzebach. Feniksy, jak uczył Atlas, były istotami głęboko emocjonalnymi, które mogły odczuwać samotność i smutek tak samo jak radość i miłość. Przeglądając stronice tego woluminy, przesiadywał w okolicach pisklęcia, chcąc, by to oswoiło się z jego obecnością i osobą, nim zaczną pracę nad czymkolwiek więcej. Kiedy Sol zaczął drzemać, jeszcze raz przestudiował z uwagą rozdział o młodych feniksach. Chciał się upewnić, że nie przegapi żadnego szczegółu, który mógłby pomóc mu lepiej zrozumieć i zadbać o swojego małego podopiecznego. Czytanie o subtelnym języku ciała feniksów, o ich preferencjach dotyczących temperatury i światła, pozwoliło Atlasowi dostosować okolice gniazda tak aby odpowiadało naturalnym warunkom, jakie feniksy miały w górach Etiopii. Każdy nowy fakt był dla niego pouczający, a każda zdobyta wiedza przekładała się na dobro Sol. Opieka nad pisklęciem w tym momencie była dla Atlasa nie tylko obowiązkiem, ale także przyjemnością i ciągłą nauką. Czuł, że każdego dnia staje się nie tylko lepszym opiekunem, ale i czarodziejem. Wiedział, że kiedy piskle dorośnie i pierwszy raz odrodzi się z własnego popiołu, będzie to również odzwierciedlenie jego własnej przemiany – przemiany z czarodzieja, który kiedyś sam szukał swojego miejsca, w nauczyciela i przewodnika, gotowego podzielić się swoją wiedzą z innymi.
Spędzał swoje wolne popołudnie w zaciszu swojego domu, pośród białych w tym sezonie wzgórz Doliny Godryka. Jego dom był ucieczką od codziennego zgiełku, miejscem, gdzie mógł skupić się na swoich celach niezwiązanych z pedagogicznymi obowiiązkami — nauce i doskonaleniu zaklęć związanych z opieką nad magicznymi stworzeniami. Był osobą względnie łagodną i lubująca się w raczej bezstresowym życiu, ale jego ambicja i pragnienie doskonalenia umiejętności czyniły go głęboko sfokusowanym na cel. Wiedział, że aby skutecznie dbać o magiczne stworzenia, musi być mistrzem w zaklęciach, które pozwolą mu tworzyć dla nich bezpieczne i komfortowe środowisko. Transmutacja od wczesnej młodości stanowiła dla niego temat dość problematyczny, jednak z zaklęciami nie miewał kłopotów. Dzisiejsze popołudnie poświęcił na praktykę zaklęcia "Protego Totalum", silnej formy ochronnego zaklęcia, które mógłby wykorzystać do stworzenia magicznej bariery wokół rancza. Ta bariera miała za zadanie ochronić stworzenia przed intruzami i niebezpieczeństwami z zewnątrz, ale też miał w głowie myśli związane z krnąbrnym hipogryfem, któremu co rusz chciało się uciekać. Wiedział, że to nie zaklęcie nie jest łatwe, ale było niezbędne dla bezpieczeństwa jego podopiecznych. Szczególnie jeśli ranczo miało się rozwijać. Zaklęcie "Protego Totalum" było mu znane z książek jako jedno z najtrudniejszych do opanowania. Wymagało nie tylko precyzji w wymowie i ruchu różdżki, ale także silnego skupienia i zrozumienia magii ochronnej. Atlas przygotował się do ćwiczeń, zbierając potrzebne księgi i pergamin z notatkami. Jego różdżka, wykonana z krzewu różanego, z rdzeniem z kła wilkołaka może nie była predysponowana do potężnych zaklęć, ale służyła mu wiernie, więc czuł się pewnie, trzymając ją w ręku. Pierwsze próby zaklęcia były niepewne. Atlas skupiał się na dokładnym wygłoszeniu słów i precyzyjnym ruchu różdżki, ale efekty były dalekie od oczekiwanych. Bariery, które powstawały, choć w pracowni na małą skalę były niestabilne i szybko znikały, jednak nie poddawał się. Wiedział, że każda nieudana próba to krok do opanowania zaklęcia. Po kilku godzinach intensywnej pracy, czytania materiałów i ćwiczenia odpowiednich ruchów nadgarstkiem zaczął dostrzegać pierwsze znaki postępu. Jego małe bariery stały się mocniejsze i trwalsze, a zaklęcie zaczęło wychodzić mu coraz płynniej. Odczuwał satysfakcję z każdej udanej próby, wiedząc, że zbliża się do celu, planując już w głowie przeniesienie się na zewnątrz, by próbować na większej skali. Przerwał naukę dopiero, gdy zapadł zmierzch. Przez okno jego domu wpadały ostatnie promienie słońca, malując złote plamy na drewnianej podłodze. Zmęczony, ale zadowolony z postępów, pozwolił sobie na chwilę odpoczynku, przyjmując od Picklesa kubek aromatycznej herbaty. Leżąc na kanapie, rozmyślał o tym, jak stworzyć odpowiednie bariery ochronne i o tym jak jego nowo nabyte umiejętności pomogą mu lepiej dbać o magiczne stworzenia na ranczu. Wiedział, że jego praca jako nauczyciela i opiekuna wymaga ciągłego uczenia się i doskonalenia - nie miał z tym problemu. Każde popołudnie spędzone na nauce było dla niego inwestycją w przyszłość - zarówno jego własną,jego uczniów, jak i magicznych stworzeń, którym poświęcił swoje życie. Czuł, że każdy wysiłek, każde poświęcenie, ma swoje głębsze znaczenie, które w końcu gdzieś dostrzeże. + s zt
Napływ zgłoszeń do Ministerstwa Magii od ludzi pragnących pomóc przyrodzie dotkniętej efektami nieznanego pyłu był tak wielki, że nawet osoba o tak rozległej wiedzy w zakresie magicznych stworzeń, jak Atlas, nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Mimo to, jego ciekawość i pragnienie zrozumienia tego zjawiska skłoniły go do podjęcia własnych działań. Doniesienia o tym, że pył zachowywał się w sposób zaskakująco organiczny, zaintrygowały Atlasa do tego stopnia, że postanowił mimo tego udać się do Departamentu Tajemnic. Miał nadzieję, że uda mu się uzyskać próbkę tego tajemniczego pyłu do własnych analiz. Po przybyciu do Ministerstwa, po długich rozmowach i przedstawieniu swoich kwalifikacji, otrzymał zgodę na wypożyczenie niewielkiej "porcji" migotliwego pyłu, który tworzył smogową chmurę nad Wielką Brytanią. Czytając w "Proroku Codziennym" o tym, jak ludzie słyszeli dziwne chichoty w związku z tym niespodziewanym zjawiskiem, Atlas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że przypominało to działanie pyłu elfów lub jakiegoś nieznanego gatunku chochlika. Teoria, że pył mógł pochodzić od magicznego stworzenia, wydawała się coraz bardziej prawdopodobna, ale potrzebował dowodów i zamierzał takich dowodów poszukać. Zaopatrzony w hermetycznie zamknięty i szczelnie zabezpieczony pojemnik z próbką pyłu, Atlas udał się z powrotem na swoje ranczo. W swojej pracowni, wyposażonej w różnorodne instrumenty magiczne i alchemiczne, których zazwyczaj używał do praktyki i ćwiczeń, przygotował stanowisko do przeprowadzenia serii eksperymentów. Chciał zbadać, czy pył rzeczywiście pochodził od jakiegoś magicznego stworzenia i w jaki sposób reagował na magię, zaklęcia oraz przeciwzaklęcia. Rozpoczął od prostych testów, próbując zidentyfikować podstawowe właściwości pyłu. Używał różnorodnych zaklęć analitycznych, które miały pomóc mu zbadać strukturę pyłu na poziomie molekularnym. Pył był niewzruszony, opadał i unosił się w pojemniku, choć w trakcie tych badań zauważył, że pył reagował na niektóre zaklęcia w sposób, który był charakterystyczny dla stworzeń magicznych. Pył wydawał się być wrażliwy na zmiany w otoczeniu magicznym, co było kolejnym dowodem na jego nietypowe pochodzenie. Niestety, żadne z rzucanych zaklęć nie wywoływało reakcji takiej, jakiej Rosa by oczekiwał, poza samym faktem utwierdzania go w przekonaniu, że jest to materia magiczna. Atlas przeszedł następnie do bardziej skomplikowanych testów. Chciał zobaczyć, czy pył wykazywał jakiekolwiek znane reakcje charakterystyczne dla magicznych stworzeń, takie jak zmiana barwy czy kształtu pod wpływem zaklęć. Użył serii zaklęć transmutacyjnych, próbując sprawdzić, czy pył może zmienić swoją formę lub właściwości. Pył reagował na te próby, choć nie w sposób, jakiego się spodziewał. Zamiast zmieniać formę, pył zaczął emitować delikatne, migoczące światło, co było kolejnym niezwykłym zjawiskiem, generującym kolejne znaki zapytania w jego notatkach. Godziny spędzone w pracowni przyniosły Atlasowi więcej pytań niż odpowiedzi. Każdy eksperyment odsłaniał kolejną warstwę tajemnicy związanej z tym niezwykłym pyłem. Atlas zdał sobie sprawę, że stoi przed zagadką, która wymaga dalszych badań i być może konsultacji z innymi ekspertami w dziedzinie magicznych stworzeń. Skupił się na wykonaniu odpowiedniego raportu, który dołączył do próbki nim nakazał Picklesowi ją odstawić do Departamentu Tajemnic, wraz z rzeczami, które zauważył. Ostatecznie, po długim dniu pełnym analiz i teorii, postanowił na chwilę odpocząć. Wiedział, że kolejne dni przyniosą nowe wyzwania i możliwości do odkrywania tajemnic tego niezwykłego zjawiska, szczególnie, że wiszące na niebie fatum nie wyglądało, jakby miało szybko zniknąć. zt +
Ostatnio czytał w Proroku Niedzielnym o okropnym rzezimieszku włamywaczu, który wykorzystywał umiejętność animagii by niepostrzeżenie wdzierać się do ludzkich siedlisk i tam ich napdać. Krążyło mu to w głowie nieprzerwanie, głównie ze względu na to, że po jego ranczo ciągle błąkały się bezdomne psy czy koty, a niechciałby, by jakiś animak-amator mu podpierdolił któregoś podopiecznego na nielegalny handel. Postanowił opanować zaklęcie Animagus Revelio, znane z jego skomplikowanego charakteru i wymagające niezwykłej precyzji oraz głębokiego zrozumienia transmutacji, mimo że obawiał się, że jego antytalent do transmutacji może mu te plany pokrzyżować. Tego popołudnia, na swoim ranczu w Dolinie Godryka, rozłożył przed sobą starożytne tomiszcze, w którym znajdowały się szczegółowe opisy i instrukcje wykonania tego zaawansowanego zaklęcia. Wiedział, że opanowanie Animagus Revelio nie tylko rozszerzy jego umiejętności magiczne, ale także pomoże mu lepiej chronić i opiekować się magicznymi stworzeniami, szczególnie w obliczu zagrożeń, jakie mogą nieść tacy podstępni animagowie o których czytał w gazecie. Atlas rozpoczął od dogłębnej analizy rozdział o zależnościach między mocą zaklęcia i transmutacją, by upewnić się, ja dalece trudne będzie to dla niego wyzwanie. Określiwszy zakres, w którym na chwilę obecną może działać, przeszedł do skupienia swojej energii magicznej, starając się wyciszyć umysł i skoncentrować na subtelnym przepływie magii. Wiedział z książek, że zaklęcie wymaga nie tylko odpowiedniego gestu różdżką, ale także silnego połączenia umysłowego między czarodziejem a celem zaklęcia. Do ćwiczeń używał zwykłego czujnika magicznego, który pomagał mu określić skuteczność rzucanych zaklęć, bo - cóż - mimo chęci, nie miał pod ręką żadnego animaga. Przez myśl mu przeszło, że z jego urokieem mógłby sobie jakiegoś znaleźć w pierwszym lepszym barze, ale szybko odgonił tę myśl. Jego pierwsze próby nie przyniosły spodziewanych efektów. Zaklęcie było trudne, wymagające nie tylko techniki, ale i intuicji. Atlas jednak nie poddawał się, każda próba, choć nieudana, była dla niego cenną lekcją. Analizował każdy najmniejszy błąd, starając się zrozumieć, co poszło nie tak i jak może poprawić swoją technikę. Zanotował w pamięci, by przekazać Picklesoowi, żeby się odezwać do Camaela o jakieś douczki z transmy, byy nie mieć w przyszłości aż takich trudności. Po kilku godzinach nieustannych prób i błędów zaczął dostrzegać pierwsze oznaki postępu. Jego gesty stały się bardziej płynne, a mentalne skupienie głębsze, na co też reagował czujnik treningowy. W końcu, po kolejnej intensywnej próbie, udało mu się wywołać delikatny blask wokół zaklętego przedmiotu – znak, że jest na dobrej drodze do opanowania Animagus Revelio. Zmęczony, ale zadowolony z postępów, pozwolił sobie na chwilę odpoczynku, przyzywając skrzata i domagając się swojej ulubionej herbatki. Siedząc przy kominku, przeglądał w myślach dzisiejsze próby i planował kolejne kroki w nauce tego wyjątkowego zaklęcia. Wiedział, że droga do jego opanowania jest jeszcze długa, ale był gotów podjąć to wyzwanie. Sięgnął po tom do nauki zaawansowanych zaklęć, szukając w nim więcej inspiracji i dodatkowych wskazówek dotyczących operowania intencją magiczną, by utrwalić sukcesy i błędy, jakie dziś zaobserwował w swoich ćwiczeniach. Rozumiał, że każdy krok w nauce i doskonaleniu umiejętności ma ogromne znaczenie, zarówno dla niego samego, jak i dla bezpieczeństwa i dobrostanu magicznych stworzeń, którym poświęcił swoje życie, ale po tak wielu latach z dala od analizy materiałów naukowych niedotyczących opieki nad zwierzętami czuł się niemal zardzewiały. Wpatrując się w tekst, przy ciepłym kominku, czuł, że każde poświęcenie i każdy wysiłek w nauce są drogocenną inwestycją w przyszłość. I to było inspirujące. + s
Poświęcił swoje kolejne wolne popołudnie na doskonalenie swoich magicznych umiejętności. Ostatnio ćwiczenia zaklęć wydawały mu się nowym hobby pomiędzy obowiązkami zawodowymi i pracą na ranczo. Tym razem jego celem było opanowanie skomplikowanego zaklęcia Orbis, które pozwalało na teleportację małych przedmiotów lub stworzeń na krótkie dystanse. Zakładał, że odpowiednie operowanie tym zaklęciem pozwoli mu trochę usprawnić system pracy na ranczo. Zaklęcie to, choć niezwykle użyteczne w sumie nie tylko w pracy z magicznymi stworzeniami, było trudne do opanowania ze względu na wymagane do sukcesu precyzyjne skupienie i dokładną kontrolę magicznej energii. Atlas przygotował się do ćwiczeń w swojej pracowni, gdzie miał dostęp do wszystkich potrzebnych narzędzi i przestrzeni. Na stole leżały różne małe przedmioty, które zamierzał wykorzystać do praktykowania zaklęcia. Jego różdżka, wykonana z krzewu różanego i zawierająca w sobie rdzeń z kła wilkołaka, była już gotowa do akcji, kiedy rozłożył sobie kilka pergaminów z notatkami względem tego jak zabrać się do pracy. Pierwszym krokiem było skupienie się na przedmiocie, który chciał teleportować. Atlas wziął do ręki małą kryształową kulę, starając się wyciszyć umysł i skoncentrować na niej całą swoją uwagę. Wybrał ten przedmiot, jakoś podświadomie zakładając, że jej gładki kształt powinien być łatwy w obsłudze zaklęciem. Wymówił słowa zaklęcia ”Orbis" i wykonał skomplikowany gest różdżką. Ku jego rozczarowaniu, nic się nie wydarzyło. Kula pozostała nieruchoma. Nie zrażał się jednak, wiedział, że nauka tak zaawansowanego zaklęcia wymaga czasu i cierpliwości, a jego umiejętności zaklęć wymagały solidnego odrdzewiania. Powtórzył próbę, tym razem starając się jeszcze mocniej skupić na celu zaklęcia i na swojej intencji. Ponownie wymówił słowa i wykonał gest. Tym razem kula zadrżała lekko, ale nadal nie zmieniła swojej pozycji. Wrócił do przeglądania materiałów i notatek na pergaminach, by doprecyzować jak uformować intencję podczas ćwiczenia zaklęcia. Po kilku godzinach nieustających prób i korekt, powoli zaczął dostrzegać pierwsze oznaki postępu. Jego ruchy stawały się bardziej płynne, a skupienie głębsze, nie można się więc było dziwić, że w końcu, po jednej z prób, udało mu się przenieść kryształową kulę na drugi koniec stołu. Chociaż to nie był duży dystans, dla Atlasa był to znaczący krok naprzód. Bez dostrzeżenia choćby najmniejszych oznak sukcesu trudno było mu znaleźć motywację do kontynuowania ćwiczeń. Był próżny i nie znosił porażek. Kontynuował ćwiczenia, z każdym razem zwiększając odległość teleportacji. Z czasem udało mu się przenieść kulę na przeciwległy koniec pracowni, a każdy sukces dodawał mu motywacji do dalszej pracy. Po opanowaniu przenoszenia kulki zaryzykował próbami na bardziej skomplikowanych i złożonych przedmiotach. Zmęczony, ale zadowolony z osiągniętych postępów, odłożył różdżkę na stole i oparł się na krześle. Wiedział, że opanowanie zaklęcia na większą skalę będzie wymagało jeszcze wielu godzin praktyki, ale był gotowy na to wyzwanie.
Niedzielnego popołudnia, po zapoznaniu się z nowym interesującym zaklęciem w jednej ze szkolnych książek, postanowił opanować somniculosus. Było to zaklęcie, które umożliwiało uspokojenie dzikich stworzeń, miało ono ogromny potencjał w dziedzinie jego pracy, gdzie często musiał radzić sobie z różnymi, czasem niebezpiecznymi stworzeniami, nierzadko będącymi głęboko w strefie paniki i agresji. Zaklęcie somniculosus było znane z tego, że działało tylko na stworzenia z kategorii neutralne, niegroźne oraz groźne, ale nie wpływało na te pod wpływem zaklęć lub eliksirów. To czyniło je wyjątkowo użytecznym w naturalnych warunkach, gdzie nie było obawy, że efekt będzie zakłócony przez inne magiczne oddziaływania, a choć Rosa wolałby mieć pewność, że pozna zaklęcie mogące pozwolić zapanować nawet nad groźniejszymi stworzeniami - ważne było opanowanie podstaw. Przygotował się do ćwiczeń jak zawsze w swojej pracowni, gdzie zebrał wszystkie potrzebne materiały. Na stole leżały pergamin z opisem zaklęcia, różne księgi o magicznych stworzeniach i jego niezawodna różdżka. Wzrok Atlasa spoczął na małej poduszce, na której brzuchem do góry wylegiwał się jego towarzyski niuchacz Gacuś, stworzenie neutralne, które miał zamiar wykorzystać w praktyce zaklęcia. Gacuś z pewnością nie należał do istot agresywnych, ale niesamowicie uruchamiał się na widok ptaków, więc Rosa wyczarował swojego patronusa, puszczając go luzem po przestrzeni. Początkowo skupił się na naukach teoretycznych, pozwalając, by Gacuś zauważył latającego raniuszka. Przestudiował dokładnie zaklęcie, jego historię, zastosowanie i ograniczenia. Zrozumiał, że kluczowe w somniculosus jest skoncentrowanie i przekazanie intencji uspokojenia do stworzenia. To wymagało nie tylko precyzji w ruchu różdżką, ale także głębokiej empatii i połączenia z naturą stworzenia, co przekonywało go oo tym, że może mu to zaklęcie przyjść łatwiej, niż zakładał. Po godzinach teoretycznych przygotowań, Atlas zdecydował, że nadszedł czas na praktyczne próby. Zwrócił się w stronę Gacusia, który był już niesamowicie podekscytowany próbami pochwycenia raniuszka i zaczął skupiać się, starając się nawiązać nić porozumienia ze stworzeniem. Wymówił inkantację delikatnie wykonując ruch różdżką i czekał na reakcję. Pierwsze próby nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Gacuś wydawał się być zafiksowany, a Atlas zastanawiał się, czy jego intencja była wystarczająco silna. Wiedział, że kluczem do sukcesu jest cierpliwość i wytrwałość, więc kontynuował próby, za każdym razem starając się jeszcze mocniej skupić na swoim zamiarze uspokojenia stworzenia. Z czasem Atlas zaczął dostrzegać pierwsze oznaki postępu, być może Gacuś męczył się ganianiem ptaka, a może rzeczywiście zaczął chwytać o co chodzi w tej intencji. W końcu, po jednej z prób, zauważył, że niuchacz zaczął reagować. Jego małe ciało rozluźniło się, a oddech stał się głębszy i bardziej regularny. To był wyraźny znak, że zaklęcie zaczyna działać! Zachęcony tym sukcesem, Atlas kontynuował ćwiczenia, z każdym razem uspokajając niuchacza szybciej i efektywniej. Z czasem zaczął zyskiwać pewność, że jest w stanie skutecznie wykorzystać to zaklęcie w praktyce. Po kilku godzinach intensywnej pracy, czując zmęczenie, ale i satysfakcję, Atlas postanowił zakończyć ćwiczenia. Gacusiowi należała się drzemka a i on sam miał ochotę na ciastko.
Był zaniepokojony rozwojem krajowej sytuacji związanej z wróżkami, wróżkowym pyłem i doniesieniami z gazet. Ostatnie wydanie Proroka Codziennego wprawiło go w spore zmartwienie, którego nie mógł się pozbyć nawet pomimo zajęcia się mnóstwem obowiązków, co zazwyczaj było wystarczającym rozproszeniem. Nie miał bowiem czasu na zamartwianie się. Teraz jednak? Denerwował się coraz bardziej. Troszczył się o swoje powiększające się grono podopiecznych na ranczo, do których niedawno dołączył abraksan i hahałek elżbietański. Widział zmiany zachodzące w naturze przez wszędobylski pyłek i zmartwienia związane z niemożnością uchronienia swoich stworzeń przed jego efektem, spędzały mu, dosłownie, sen z powiek. W jedną z takich bezsennych nocy znów zszedł do swojej pracowni. Potrzebował mieć pewność, że robi wszystko, co tylko jest możliwe, by zapewnić swoim stworzeniom bezpieczeństwo. Był pewien, że kiedyś, w jakiś sposób w końcu uda mu się utworzyć odpowiednią barierę magiczną, mogącą służyć za źródło bezpieczeństwa jego i innych, żyjących na ranczo dusz. Miał wrażenie jednak, że wciąż był za słaby, że wciąż umiał za mało by to osiągnąć. Stosy książek, które kupował i wypożyczał z bibliotek, piętrzyły się w pracowni w coraz większym chaosie. Kiedyś jeszcze je segregował i układał, teraz pamiętał je po okładkach, nie potrzebował systemów, czytał je tak często i tak intensywnie, że sięgał po nie już machinalnie. Magia pierwotna, magia starożytna, magia defensywna, zaklęcia zabezpieczające, runy i glify chroniące pomieszczenia, budynki, tereny otwarte. Źródłem jego głównej analizy było twierdzenie Sanguniusa o rozproszeniu energii magicznej przez pryzmaty czarodziejskich kryształów, by stworzyć tarczę-kopułę. Zastosowano takie rozwiązanie w siedemnastym wieku, w ramach zabezpieczania czarodziejskiego więzienia w Andach, które wskutek trzęsienia ziemi przestało być ośrodkiem bezpiecznie zamkniętym. Bazą kopuły było zaskakująco zaklęcie Conivolus, którego Atlas, pomimo znajomości nazwy, nie kojarzył najlepiej i nie używał wybitnie często. Chcąc uzyskać wprawność w temacie, postawił na blacie pracowni skrzynkę i zawołał Picklesa by był jego współtowarzyszem ćwiczeń. Rzucał zaklęcie na zamek i zapraszał skrzata, by ten próbował go otworzyć. Zaklęcie Conivolus miało za zadanie tak zamknąć zamek, by tylko osoba rzucająca mogła go otworzyć. Początkowe próby spełzły na panewce, Pickles bez większego trudu rozpieczętowywał zamek prostymi szkrzacimi czarami. Później, kiedy Rosa skupiał większą energię w zaklinanie skrzynki, okazało się, że sam nawet nie dał rady jej otworzyć. Co chwila wracał do swoich ksiąg, przeglądał źródła pisane, obserwował ruchy i wykresy opisane na rycinach. Zaklęcie padało w pracowni co chwilę aż do późnego wieczora, skrzat wiernie i z wielką pieczołowitością przykładał się do pomocy półwilowi, który bez wytchnienia z potem na czole praktykował tę trudną sztukę magiczną, zabezpieczającą zamek przed nieproszonymi zakusami. Był pewien, że w końcu uda mu się rozwikłać zagadkę, którą sam sobie zadał. Jeśli będzie ćwiczył wystarczająco dużo, zdoła w końcu zabezpieczyć ranczo przed, cóż, wszystkim wyimaginowanym złem.
Zawsze uwielbiał spędzać weekendy na poznawaniu jakichś nowości. Ambicja była jego szczególną domeną, lubił się rozwijać, a przez wzgląd na to, w jakich niebezpiecznych czasach przyszło mu teraz żyć, czuł, że musi regularnie ćwiczyć swoje umiejętności. Popołudniową porą w swoim domu, na obrzeżach rancza, skierrował kroki do pracowni, w której ustawił zdobyty niedawno manekin magiczny. Spędził całe przedpołudnie na zajmowaniu się swoim zwierzęcym dobytkiem, teraz czas, by zajął się sobą. Niedawno wizytował w Londyńskiej Bibliotece Magicznej, z której wypożyczył kilka książek, traktujących o zaklęciach ofensywnych. Była to dziedzina warta praktyki i ćwiczeń, więc nie zastanawiając się szczególnie otworzył książkę na stronie z inkantacjami, które przykuły jego uwagę jeszcze w bibliotece. Czytał z zainteresowaniem wzmianki o historii powstawania tych zaklęć, zauważając wiele zależności między nimi a zaklęciami, chociażby transmutacyjnymi. Pracownia była niewielkim pomieszczeniem o starych, drewnianych meblach, więc musiał bardzo uważać na to, co tu mógł praktykować. Ogórek na posterunku gotów był naprawiać każdą szkodę, ale miał dla skrzata ważniejsze zadania, niż składanie szafek. Skupiając się na pierwszej zbieżnej dziedzinie, postanowił zacząć od praktyki zaklęcia Aquaqumulus. Wydobył różdżkę i zaczął od kilku podejść, tworząc fale wody na powierzchni ziemi. Poiczątkowo nie szło mu najlepiej, co jedynie wzmogło jego głód nauki i potrzebę dalszych ćwiczeń. Nie mógł polegnąć na tak banalnej praktyce, skoron chciał przejść potem do jeszcze bardziej skomplikowanych zadań. Oczywiście mógł iść na łatwiznę i ćwiczyć coś pokroju bombardy, ale na bombardzie nie zdobędzie unikalnej wiedzy, która była niezbędna w samorozwoju. Usiadł raz jeszcze do książki i raz jeszcze przestudiował historię zaklęcia, okoliczności jego powstania, by raz jeszcze prześledzić wzrokiem (i palcem po papierze) gestykulację, potrzebną, by osiągnąć sukces w zaklęciu. Przeniósł spojrzenie na manekina i ze skupieniem wyraźnie wypowiedział zaklęcie, wykonując niemal przerysowany gest ręką. Tym razem, odnosząc sukces. Obserwował chwilę transformację gruntu na podłodze pracowni, notując w pamięci szczegóły tego jak się zmieniał, nim nie rzucił prostego finite. Kiedy poczuł się wystarczająco pewnie, przeniósł się, z ogromną rozkoszą, do bardziej zaawansowanych. Wykonał Atrapoplectus, wytwarzając świetlistą wiązkę, która mogła porazić przeciwnika niczym prąd elektryczny. Zawsze fascynowały go rzeczy świata magicznego, inspirowane światem mugolskim, nawet, jeśli historia powstania Atrapoplectusa nie miała żadnych zbieżności z ujarzmieniem prądu przez ludzi niemagicznych. Czas szybko mijał, gdy Atlas pochłaniał się w nauce. Czuł, jak jego umiejętności rosną z każdym powtórzeniem zaklęć. Był pewien, że te nowe umiejętności będą nieocenione w jego pracy, zarówno w Hogwarcie jak i życiu codziennym. Każda nauka, każda praktyka była warsztatem szlifującym jego możliwości. Po kilku godzinach intensywnych ćwiczeń Atlas postanowił zrobić sobie krótką przerwę. Usiadł na starym fotelu przy oknie i spojrzał na północne łąki. Słońce zachodziło za horyzont rudą łuną, a on czuł przyjemne zmęczenie mięśni, charakterystyczne intensywnej praktyce zaklęć ofensywnych. Zdawały się wysysać energię nawet z ciała, a nie tylko magicznych mocy. Był to moment spokoju i refleksji po intensywnej pracy. Gdy dzień powoli zbliżał się do końca, Atlas zakończył swoje ćwiczenia i przygotował się do snu. Jego myśli błądziły chwilę jeszcze wokół aspektów łączenia zaklęć magicznych z ofensywą.
Ze wszystkich znanych mu osób, tylko profesor Rosa był behawiorystą i to właśnie z nim Jamie chciał pogadać na temat przygarniętego fogsa. Początkowo myślał, że wystarczy po prostu porozmawiać z którym z profesorów z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Miał przeczucie, że Swann nie powiedziałby mu więcej, niż sam wiedział o tym gatunku i jego typowych zachowaniach, a jednak wiadome było, że podręcznikowe normy nie zawsze szły w parze z danymi jednostkami. Roy był pociesznym szczeniakiem, ale okropnie broił. Mimowolnie Norwood zaczynał się zastanawiać, czy nie chodziło o coś innego, niż po prostu robienie bałąganu, skoro przy nim zachowywał się raczej normalnie. Nie gryzł mebli, chciał się zwyczajnie bawić i zaczepiał do zabawy, ale niczego nie niszczył. Jednak gdy zostawał sam z Ciastkiem… Wtedy różne zniszczenia zastawał po powrocie z zajęć i pracy. Z fogsem na smyczy zjawił się przed domem profesora Rosa, mimowolnie zastanawiając się, jak powinien się do niego zwracać. Wciąż profesorze, czy po prostu per pan, skoro przychodził do niego, jako do behawiorysty? Norwood nigdy nie był dobry w podobne gry towarzyskie i teraz czuł cień irytacji na samego siebie, że w ogóle marnuje czas na myślenie o czymś równie idiotycznym. - Dzień dobry, to jest Roy, o którym chciałem porozmawiać - powiedział po tym, gdy zapukał do drzwi i stanął w końcu z profesorem twarzą w twarz. Czuł cień irytacji, jak zawsze, gdy tylko znajdował się bliżej kogoś z genami wili, ale teraz potrafił to wyciszyć. Przynajmniej na coś przydawały się treningi… Szczeniak zamerdał ogonem, przekrzywiając nieco łeb, gdy spoglądał na nich obu, aż w końcu zaczął merdać radośnie ogonem, jakby znalazł nową osobę do zabawy. Jamie nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu na ten widok, ale zaraz spoważniał, spoglądając na profesora. - Właściwie problem, jaki mamy to niszczenie wszystkiego wokół, kiedy zostaje ze skrzatem w domu. Ciastek bawi się z nim i pilnuje, aby się nie nudził, ale i tak, gdy wracam, to moje ubrania są poszarpane, czasem zaciąga je do swojego legowiska, albo niszczy meble. Reparo zawsze działa, ale raczej nie o to chodzi, żeby na wszystko rzucać zaklęcia - wyjaśnił jeszcze, z czym się borykają i dlaczego postanowił szukać jego pomocy.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Od powrotu z Irlandii próbował poodnajdywać się w swoich sprawach, co szło mu dramatycznie słabo. Wdzięczny był sobie i swojej rezolutności, że egzaminy przygotował przed wyjazdem - po części spodziewając się, że może nie wrócić z wyprawy, mając w pamięci to, jakie dramaty działy się w Avalonie - wrócił cały i zdrów, choć najwyraźniej nie na umyśle. Nie potrafił się z niczym zorganizować, reparo stawało się jego najczęściej używanym zaklęciem, bo co chwilę coś mu wypadało z rąk, gdzieś coś nieroztropnie odstawiał i strącał, a rzeczy, które przychodziły mu z łatwością, bywały okropnie trudnym wyzwaniem. Nie mógł odmówić Norwoodowi konsultacji, choć zastanawiał się, czy to dobry pomysł. Miał nadzieję, że podzielenie się swoją wiedzą i doświadczeniami nie uruchomi klątwy króla ciemnego dworu, jeśli będzie wystarczająco ostrożny i rozważny ze swoimi posunięciami. Akurat popijał herbatę i czytał najnowszy numer Proroka, w którym opisywali wynik tej wyprawy, zniknięcie Kinfishera i tragiczną śmierć Whitelighta, uzależnioną od zamknięcia księgi, ciekaw, czy redaktorzy zawarli w swoim artykule szczegóły wyprawy, prawdę o tym dlaczego Whitelight zmarł, prawdę o tym, że to jego własna wina, jego i jego wścibstwa. Popijał lawendową, mrożoną herbatę, przyniesioną przez ogórka, który niestety z powodu niezdarności swojego przeklętego pana miał teraz na głowie znacznie więcej obowiązków, kiedy student pojawił się na terenie rancza. Pickles natychmiast aportował się, by go przywitać i zaprowadzić do pracowni, w któej Rosa koczował w wyjątkowo ciepłe dni. - Będzie Pan pił lemoniadę? herbatę mrożoną? Może coś do jedzenia? Pickles przygotuje, proszę powiedzieć. - nadawał całą trasę, co chwilę się kornie kłaniając. Wszyscy goście Atlasa, o ile byli zapowiedziani, szybko awansowali w oczach skrzata na wybitnie ważne persony i choć Rosa powtarzał Ogórkowi, by trochę się uspokoił, skrzat uparcie czołobitnie kłaniał się każdemu. Nauczyciel podniósł spojrzenie znad gazety i uśmiechnął się na widok swojego studenta, później przyglądając się urwipołciowi fogsowi. - Dzień dobry, dzień dobry. - pokiwał głową, wstając z krzesła, by przywitać się z młodszym półwilem - Spuść go, chcę popatrzeć jak sie zachowuje. - zaproponował, jednocześnie wskazując mu gestem, by sobie usiadł na ciemnej kanapie przy stoliku kawowym - Na razie go ignoruj. - dodał, w razie gdyby fogs uznał, że wolność od smyczy to czas by ciągać kogoś za nogawkę. - Na jak długo zazwyczaj go zostawiasz? - zapytał, samemu przysiadając na krawędzi stolika, wzrokiem śledząc zachowanie pieska.
Jamie uśmiechnął się nieznacznie do skrzata, gdy ten kłaniał mu się i zachowywał służalczo. Nie przepadał za takim zachowaniem tych istot, ale wiedział, że nie każdy myślał jak on. Nie wiedział, na ile Rosa chciał aby Pickles taki był, a na ile skrzat nie chciał się zmienić. W końcu poprosił o mrożoną herbatę, nim wszedł do pracowni profesora. Zastanawiał się, co też mężczyzna zwykle robił w tym miejscu, ale pytania o to pozostawił dla siebie. Ostatecznie nie przyszedł po to, żeby przeprowadzać z nim wywiad. - Jasne… Choć jak znam życie, teraz będzie grzeczny - powiedział prosto, po czym schylił się do Roya i rzeczywiście odpiął smycz. Zgodnie z prośbą o ignorowanie go, usiadł na wskazanej kanapie i nie patrzył na szczeniaka, który i tak podążył za nim. Nie próbował jednak wskakiwać na miejsce obok Jamiego, a zamiast tego zaczął obwąchiwać mebel, a później podłogę obok niego. Norwood starał się nie patrzeć na niego, ale nie próbował odsuwać nogi, gdy fogs oparł się o nią na moment, nim ostrożnie ruszył dalej, obwąchując wszystko. - W tygodniu na czas zajęć, a w weekendy, gdy idę do pracy… W sumie wychodziłoby że na maksymalnie dziesięć godzin, ale jak mówiłem, nie jest wtedy całkiem sam. Po zajęciach od razu teleportuję się do domu i gdziekolwiek później wychodze, zabieram go ze sobą… Tylko że jego poprzednia właścicielka jest staruszką i podejrzewam, że w ogóle nie zostawiała go samego - odpowiedział na pytanie, wpatrując się w profesora, zastanawiając się cały czas, czy pies mógł się czegoś bać i w ten sposób starał się zwrócić na siebie uwagę, czy może chodziło o nudę… Żałował, że jako dziecko nie pomagał ojcu tresować psy, jakie mieli w swoim domu, być może teraz byłoby mu łatwiej.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Pickles, czego Norwood wiedzieć nie mógł, ale co było faktem, w domu Rosy, mógł, co tylko mu się podobało. Rok temu miał fazę na bycie raperem i wszystko, co mówił, kleił niczym rymy częstochowskie, a po nieszczęśliwym wypadzie do Avalonu w ogóle przestał się odzywać na miesiąc, unikając patrzenia na kogokolwiek i cokolwiek. Rosa na ranczo potrzebował pomocnika, nie niewolnika. - Pickles, zawołasz Piaska z ogrodu? - poprosił skrzata, jako, że wydawało mu się, że hahałek i Roy są w zbliżonym wieku, a interakcje z innym psem mogły również wskazać mu pewne aspekty zachowań fogsa. - Oczywiście, oczywiście, Pickles zawoła. - skrzat zaczął się znów kłaniać, wachlując uszami i wychodząc z pracowni tyłem jak robot, na co blondyn przechylił głowę z lekko niepewnym uśmiechem. Ewidentnie Ogórek miał nową wizję swojej pracy, Rosa nie miał okazji jeszcze zrozumieć jaką. Skierował swoją uwagę ku fogsowi, którego obserwował chwilę, słuchając wypowiedzi ślizgona. - To lęk separacyjny. Nic strasznego, chociaż będzie wymagać odrobiny pracy. - powiedział, bo wszystko, co opowiadał Jamie, brzmiało jak ta jedna, prosta diagnoza - To dobrze, że nie zostaje sam, ale dla niego Ty jesteś najważniejszy, nie Twój skrzat. Jeśli nauczył się bycia dwadzieścia cztery godziny siedem dni w tygodniu ze swoją panią, to teraz, kiedy jego nowy pan znika, ogarniają go emocje, których nie umie zutylizować. - pies zachowywał się normalnie, prawdopodobnie ze względu na obecność Jamiego- Mógłbyś wyjść na chwilę? Jestem ciekaw, czy zacznie piszczeć. - podniósł spojrzenie na swojego ucznia, uśmiechając się zachęcająco. Lek separacyjny nie był wyrokiem, jednak stanowił sygnał poważnego zaburzenia emocjonalnego psa i pomoc była jak najbardziej wskazana.
Gdyby wiedział, z pewnością uśmiechnąłby się lekko, pamiętając, jak z Ciastkiem przechodzili przez różne przeboje, zanim skrzat zrozumiał, że może spokojnie korzystać z kuchni i robić, co chciał. Ale przy obcych skrzatach Norwood nie wiedział, jak powinien się zachowywać, więc najczęściej był po prostu równie neutralny, co do innych. Przyglądał się uważnie, jak Rosa prosił skrzata o przyprowadzenie jakiegoś innego zwierzęcia i mimowolnie zastanawiał się nad gatunkiem. Do tej pory nie zabierał Roya w miejsca, gdzie mogły być inne zwierzęta, więc nie wiedział, czego powinien się spodziewać. - Roy od czasu jak jest przy mnie, nie miał okazji spotkać się z innymi zwierzętami. Jego poprzednia właścicielka też miała tylko jego i jak dobrze zrozumiałem był szczeniakiem jej wcześniejszego fogsa - odezwał się, opowiadając o młodym fogsie, który coraz śmielech przechadzał się po pracowni Atlasa. Słysząc diagnozę, przez chwilę czuł cień niepokoju, który jednak szybko minął. Prawdą było, że lęk separacyjny nie był wyrokiem, to nie była ciężka choroba, jakiej nie dało się przeżyć. Pozostawała jednak kwestia radzenia sobie z tym i wypracowania spokoju u Roya, żeby mógł cierpliwie na niego czekać. Gdyby mógł, zabierałby go ze sobą do Hogwartu, czy pracy, ale niestety ani jedno, ani drugie nie było możliwe. - Dobrze - zgodził się na prośbę, żeby wyszedł i wstał. W jednej chwili Roy postawił uszy i próbował podejść do niego, ale Ślizgon nakazał mu zostać. Po tym rzeczywiście wyszedł z pracowni i zatrzymał się za drzwiami, czując się dziwnie rozdarty. Szczególnie kiedy rzeczywiście usłyszał skomlenie szczeniaka. Czy Ciastek musiał mierzyć się z tym każdego dnia? Odetchnął i czekał na to, aż zostanie poproszony znów do środka.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Rosa uśmiechał się, obserwując, jak piesek kręci się po pracowni, zainteresowany zapachami różnych jej zakamarków. Gdzieś spod szafki wyjrzała jeżyca Matylda, chyba jeszcze niezauważona przez dzielnego pieska. - Podstawowym obowiązkiem nas, jako właścicieli, jest zadbać o stabilność emocjonalną naszych zwierząt. Pies nie niszczy rzeczy w domu ze złośliwości, bo pies nie czuje złośliwości. Wszystkie rzeczy, które mu postrzegamy za złe w zachowaniu psów, są efektem pewnego rodzaju błędu w komunikacji między nami a nimi, w efekcie którego pies próbuje wyładować swoje emocje bądź pokazać nam swoje samopoczucie w raki sposób, jaki potrafi. - przyznał - Czy kiedykolwiek karciłeś go za to co zniszczył? - zapytał jeszcze. Często to by odruch z frustracji, a kary niestety nie były rodzajem komunikatów, które czworonogi były w stanie zrozumieć. Pies nie planował robić bałaganu, nie rozumiał, że to coś złego i zapominał już, że to zrobił, w momencie, w którym zaczynał cieszyć się na widok powrotu swojego właściciela. Odprowadził młodszego półwila wzrokiem, po czym przyglądał się fogsowi, który stanowczo zaniepokojony zaczął kręcić się i chrumkać pod szczeliną drzwi, by zaraz, zgodnie z oczekiwaniami, zacząć rozpaczliwie skamleć w przestrachu, że został porzucony. Z drugiego końca korytarza nadchodził dumnym, dziarskim krokiem Pickles, trzymając za obrożę hahałka elżbietańskiego z ozorem wywalonym na brodę. Oboje byli dość zdyszani, co mogło wskazywać na to, że Pickles musiał się za pieskiem naganiać, zanim zdołał go namówić na wejście do domu. Ale zdołał! - Już Pan wychodzi? A herbata? - skrzat zachłysnął się powietrzem, łapiąc obiema rękoma za okrągłą jak piłka głowę. - Możecie wszyscy wejść! - zawołał zza drzwi Atlas, zapraszając całą wesołągromadkę na powrót do pracowni. Kiedy tylko Piasek i Jamie weszli do środka, Pickles deportował się, by natychmiast przyrządzić herbatkę, coby gość pana Rosy nie uciekł z powodu jej braku. Garbaty, pstry hahałek zatrzymał się przy drzwiach, przyjaźnie wachlując ogonem i schylając głowę, by obwąchać fogsa. - Z obserwacji zachowania psa do psa najłatwiej jest wyczytać, jakie mogą się w nim kłębić emocje. Widzisz Piaska? Lekko kiwa ogonem, ma rozluźnione mięśnie grzbietu, uszy skierowane do przodu, ale nie na szpic jakby nasłuchiwał niebezpieczeństwa. Jest ciekawy i spokojny. - nakreślił, wskazując na zachowania swojego pupila. Piasek wciąż wymagał pracy, każdego dnia odbywali odrobinę ćwiczeń, albo z nim albo z Ogórkiem. Najlepszym przewodnikiem byłby Horus, ale Atlas miał pewną obawę, jak mały fogs zareaguje na dorosłego jarchuka.
Jamie zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy rzeczywiście ukarał kiedyś szczeniaka, ale po chwili pokręcił głową. Nie dochodziło do rzeczywistego karania, choć… - Kiedy zobaczyłem pogryzioną koszulę raz z krawatem werbalnie wyraziłem niezadowolenie, ale nie odsuwałem go od siebie, czy coś podobnego. Bardziej prowadziłem monolog na temat tego, jak bardzo nie jest właściwe gryzienie moich rzeczy - powiedział w końcu, uznając, że mimo wszystko Rosa powinien to wiedziec, jako behawiorysta. Kto wie, może taki monolog także był uznawany za formę kary? Faktem jednak było, że zawsze tak samo go witał i żegnał się z nim, choć jednocześnie próbował wcześniej nie przywiązywać się do szczeniaka, kiedy nie miał pewności, że będzie mógł go zatrzymać. Jednak teraz… Teraz to już nie miało znaczenia, skoro stał się jego opiekunem. Wyszedł posłusznie i stanął niedaleko, a słysząc skomlenie Roya mimowolnie się skrzywił. Nie był to przyjemny dźwięk i miał tylko nadzieję, że szczeniak zapomni szybko o tym, że został zostawiony na moment w całkowicie obcym miejscu. Zaraz też Norwood spojrzał na skrzata i uśmiechnął się do niego kącikiem ust, kiedy Pickles zaczął panikować. - Nie wychodzę jeszcze i cierpliwie czekam na herbatę - powiedział do niego, czując się, jakby patrzył na Ciastka. Tak samo przejmował się napojami i jedzeniem i nie miało znaczenia, że było to coś typowego dla skrzatów. Dla Jamiego ten należący do Atlasa w tej chwili mógłby być bratem ich rodzinnego Ciastka. Zaraz też spojrzał w stronę drzwi, gdy tylko usłyszał profesora, jak woła ich do środka. Odruchowo zerknął na hahałka, zastanawiając się ile ten miał miesięcy, gdyż wyglądał na szczeniaka, ale skoro tak, to czy było rozsądne wpuszczać go do pomieszczenia z fogsem? Jednak wątpliwości Norwood zachował dla siebie, po prostu obserwując działania zawodowca. Wszedł do pomieszczenia i usiadł ponownie na kanapie, odruchowo wyciągając rękę do fogsa, który zaraz przybiegł do niego przywitać sie i wyrazić swoją radość, że wrócił. Zaraz jednak Jamie wyprostował się i spojrzał w stronę Piaska, wpatrując się w niego w miarę, jak Rosa tłumaczył jego zachownie. Roy także zwrócił uwagę na hahałka, ale jego zachowanie dalekie było od rozluźnionego, co Norwood potrafił odczytać, choć jeszcze nie znał się w pełni na mowie ciała psów. - Roy wydaje się jego przeciwieństwem w tej chwili, choć… Chyba jest zainteresowany nim - odezwał się cicho, spogląająć zaraz na profesora z nieznacznie uniesionymi brwiami, niemo pytając, czy dobrze rozumie mowę ciała szczeniaka.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Pokiwał głową, przyjmując odpowiedź swojego studenta. Byli tylko ludźmi, nikt nie jest idealny, każdemu zdarzyło się wydrzeć gębę z frustracji. Uśmiechał się, patrząc na zwierzaki, obserwując ich pozycje, układ ciał względem siebie. Podniósł wzrok na Norwooda: - Wspaniałym elementem pracy behawiorysty, jest to, kiedy można zrozumieć ten subtelny, niewerbalny język, którym posługują się zwierzęta. Psy nie są z natury agresywne, nie są złośliwe, nie szukają pretekstu do zniszczeń. Psowate, żyjąc w stadzie, pilnują wzajemnie swojej stabilności, te stabilne pokazują tym mniej stabilnym, jakie jest pożądane zachowanie w grupie. Spokój. Trudno jednak o spokój, jeśli nie ma poczucia bezpieczeństwa. - podniósł się i kiwnął głową na Piaska, który wesoło przytruchtał przywitać się z oboma dżentelmenami- Widziałeś, jak się oblizał, patrząc na Roya? To sygnał, że chce uniknąć konfliktu. Widzi, że Roy jest zestresowany. - hahałek klapnął koło nogi swojego opiekuna i położył się, wciąż lekko machając ogonem. - Pomogłoby mu mieć stabilnego, spokojnego, psiego towarzysza, który niejako pokazywałby mu jak być zdrowym, wesołym pieskiem. Że to nie koniec świata, jak wychodzisz z domu, że nie trzeba panikować, jak na horyzoncie pojawiają się inne psy, że za spokój są nagrody. - spojrzał na Jamiego i uśmiechnął się - Domyślam się jednak, że nie masz możliwości mieć więcej zwierząt. Lęk separacyjny, jak sama nazwa podpowiada, podszyty jest strachem. Na pewno zabieranie go wszędzie ze sobą mu nie pomoże nauczyć się, że to, że nie ma Cię w pobliżu, nie znaczy, że zniknąłeś na zawsze. - uklęknął między psami i w końcu wyciągnął rękę do fogsika, by się z nim zapoznać- Praca, która Cię z nim czeka, będzie polegać na nauce poczucia bezpieczeństwa i spokoju, jak głupio toi nie brzmi. - uśmiechnął się - Pierwsze i najważniejsze, możesz to też podpowiedzieć swojemu skrzatu, żeby jak Roy sobie wycziluje i lezy spokojnie, dawać mu nagrody. Może smaczka, może pogłaskać, pochwalić, żeby się nauczył, że ten stan spokoju jest dobry i pożądany. - zaczął od nakreślenia najtrudniejszej lekcji w życiu młodego pieska, szczególnie takiego, którego roznosi energia, na to jednak była rada długich spacerów i zabaw, a w domu oczekiwać należało spokoju.
Słuchał go naprawdę uważnie, chłonąc każde słowo i wskazówkę jak gąbka. Cokolwiek można było o nim powiedzieć, zależało mu na spokoju fogsa i ogólnym szczęściu ich dwójki. W przyszłości chciał mieć hodowlę fogsów i wierzył, że Roy będzie jednym z grupy, jaką będzie kiedyś posiadał w domu… Jak już pomówi z ojcem i dostanie zgodę na zdjęcie części zaklęć zabezpieczających z terenu domu. - Z drugim psem nie byłoby problemu jeśli chodzi o przestrzeń… NIe wyprowadziłem się z rodzinnego domu, a ten jest dostatecznie duży. Jednak tak naprawdę nie chciałem żadnego psa zanim nie skończę szkoły. Roy jest przypadkiem… - powiedział, kręcąc lekko głową, po czym w skrócie opowiedział, jak trafił na niego na szlaku za miastem, gdzie jego właścicielka leżała ze złamanym biodrem. Wspomniał, że uzdrowiciele chcieli dać szczeniaka do Przytuliska, ale kobieta błagała, aby tego nie robili i żeby nie oddawał im jej psa. Ostatecznie postąpił zgodnie z życzeniem kobiety i zabrał Roya do siebie, a gdy staruszka trafiła do domu starców, po prostu zajął się nim, dalej spełniając jej prośbę. - Czyli nagradzać za spokój, a także zapewnić wiele ruchu i zabawy, żeby spożytkować jego energię, mam rację? A do tego w razie kolejnych szkód, nie reagować frustracją - odezwał się, spoglądając na Roya i nie był pewien, czy czuł już ciężar czekającej ich pracy, czy kolejny raz żałował, że wrócił na studia i nie miał czasu na to, czego chciał. - Nie chciałem, żeby był zamknięty w domu, więc brałem go ze sobą na wszelkie wyjścia. Wiem, że to nie jest dobre, ale nie jestem w stanie zmniejszyć ilości godzin w pracy, a także zajęć w zamku. Spróbujemy z Ciastkiem od nagradzania Roya… Pewnie się ucieszy, że może mu dawać smaczki - stwierdził spokojnie, nie odrywając spojrzenia od szczeniaka, obserwując, jak podchodził do Atlasa, jak coraz śmielej zaczynał się zachowywać. Lęk separacyjny… Właściwie mógł to zrozumieć.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Atlas doceniał, kiedy ludzie szukali rozwiązań dla behawioralnych problemów swoich zwierząt. Łatwo byłoby to zignorować, znał przypadki, kiedy rozwiązaniem, według właścicieli były po prostu odpowiednie zaklęcia, a nie odrobina wysiłku i pracy, co choć efektowne, było dalekie od godnego szacunku. Zamyślił się na chwilę: - Jeśli planujesz i tak posiadanie większej ilości psów, to jest to jakiś pomysł. Szczególnie, jeśli będzie to pies dorosły, wychowany na spokojnego i zrównoważonego. Szczenięta, szczególnie jeśli przedwcześnie odłączone od matki, potrzebują nauki tak jak dzieci. Co wolno, czego nie wolno, co to znaczy kiedy dzieje się tak czy inaczej. Dla swojego psa jesteś całym światem, psoty sprawiają, że zwracasz na niego większą uwagę niż kiedy nie psoci, więc to robi. Jeśli krzyczysz, pies nie wie, co krzyczysz, też szczeka, żeby się komunikować. - dywagował o psychice młodych psów - Piasek jest adoptowany z przytuliska, ma zaczepny i krnąbrny charakter, każdy pies ma inną osobowość, ale wychowywanie się przy Hator i Horusie pozwoliło mu szybciej pojąć, że to jego dom, gdzie kończy się zgoda na figle, co to znaczy mieć swoje miejsce. - wspomniał swoje dwa pozostałe psy, które większość dnia były w ogóle poza zasięgiem wzroku, patrolując dzielnie ranczo i pilnując zamieszkującego go dobytku ruchomego. Uśmiechnął się ciepło, słysząc historię Roya i to, jak szlachetnym sercem poszczycił się Norwood dając mu dom i bezpieczne miejsce. Przytulisko w Dolinie było czarującym miejscem i pewien był, że Państwo Pike wkładali wiele pracy w to, by każdy zwierzak miał dobrze, ale niewątpliwie zupełnie innym środowiskiem rozwoju, szczególnie dla młodych zwierząt, było schronisko, a zupełnie innym własny, ciepły i kochający dom. - Dokładnie. - potwierdził słowa ślizgona, kiwając głową, zauważając, że Jamie ma duże naturalne wyczucie tego co robić i łatwo łapał te wytyczne pracy z psami - Frustracja nie pomoże. Najważniejsze, to pamiętać, że pies nie robi niczego złośliwie, psy tak nie myślą. Jeśli chodzi o zniszczenia w domu, możesz zastanowić się nad zakupem kennelu. - zasugerował - Odpowiednio wprowadzony pozwoli łatwiej wprowadzić poczucie bezpieczeństwa, którego chcemy. Taki kojec jest jego bezpiecznym miejscem, w którym będzie mógł czuć się bezpiecznie nawet kiedy Ciebie nie ma w domu. - podsunął jeszcze - Mam gdzieś książkę o wprowadzaniu kenneli... - mruknął do siebie, głaszcząc szczeniaka po głowie, po czym podniósł się z klęczek i rozejrzał po półkach z książkami, próbując zlokalizować tę jedną, konkretną.
Skinął lekko głową, zastanawiając się, czy mógł kupić dorosłego psa w menażerii. Owszem, mógł szukać w schroniskach, ale trafienie na psa, jakiego chciał w schronisku, mogło graniczyć z cudem. Były dwie rasy, jakie chciał mieć w swoim domu, jakie był gotów hodować, ale rozmowa o tym w tej chwili wydawała mu się cóż, głupia. W końcu jeszcze nie skończył pracy ze szczeniakiem, którego uratował w jakimś stopniu przed skończeniem w Przytulisku, jak się właśnie okazywało, mieli naprawdę poważny problem, a on już wybiegał myślami tak daleko, aż do hodowli. - Będę musiał poszukać, gdzie mogę kupić dorosłego, albo sprawdzę w Przytulisku, gdy znów się pojawią – stwierdził w końcu, a pamięci próbując przypomnieć sobie inne hodowle w okolicy Londynu oraz Doliny. Były to miejsca, gdzie z pewnością psy były odpowiednio szkolone, więc mógłby znaleźć idealnego kandydata na towarzysza Roya. W innym przypadku była możliwość od słowa do słowa rozmawiać z innymi osobami, szukając rozwiązania na swoją potrzebę. Jednak Ślizgon nieznacznie skrzywił się, gdy tylko usłyszał o kennelach. Nie był przekonany do zamykania psa w kojcu, woląc oddać mu cały jeden pokój, niż zmniejszać jego przestrzeń. Nawet jeśli teoretycznie miał to być jego azyl, schronienie przed wszystkim. Dla niego było to podobne do zamykania sów w klatkach, czego nie aprobował i korzystał z nich tylko przy okazji długich podróży, gdy nie chciał, żeby Torcik się męczył. - Czy kojce są potrzebne? Teoretycznie rozumiem stworzenie bezpiecznej przestrzeni dla niego, gdzie będzie wiedział, że wszystko jest w porządku, ale… Źle się czuję z myślą o jakby… klatce dla niego – zapytał, ostatecznie decydując się zadać nurtujące go pytanie, licząc na to, że znajdzie się inne rozwiązanie.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Zamyślił się na chwilę, wertując w pamięci, czy kojarzy jakąś hodowlę fogsów w okolicy, albo chociaż niedalekiej odległości, czy kraju połączonym wygodnym transportem sieci fiuu, ale nic szczególnego nie przychodziło mu do głowy. Zdarzało się, oczywiście, że zwierzęta adoptowane ze schronisk były stabilne i zrównoważone, nie było to jednak zasadą i jak to z adopciakami bywa, niczym w jajku z niespodzianką Honeycottów, nigdy nie wiesz, na co trafisz, na co pies wyrośnie i jaki właściwie będzie. Zauważył niepewny grymas twarzy studenta na wspomnienie kennelu i uśmiechnął się pokrzepiająco. Nie była to pierwsza i pewnie nie ostatnia osoba, czująca skojarzenia klatek z więzieniem czy cyrkiem. - Kennel to nie jest obowiązkowy element wyposażenia psa. - przyznał - Psa można wychować również bez tego. Co więcej, lepiej zrezygnować niż wprowadzić kennel źle, bez pozytywnych wzmocnień. - podszedł do wysokiej półki, bo dostrzegł książkę, której szukał - Ja rozumiem, że może się wydawać, że klatki służą tylko ludzkiej wygodzie. Pies zamknięty w kojcu nie pogryzie kanapy, nie poniszczy ubrań. Nie będę ukrywał - jest to jeden z plusów posiadania kenneli, ale najważniejszą jego cechą, jest bezpieczeństwo psa. Jestem pewien, że adoptując szczeniaka, zabezpieczyłeś dom i meble przed pomysłowością i ciekawością małego psa, a Twój skrzat ma na niego oko, ale możliwości takiego fogsa są właściwie niczym nieograniczone. Pozostawiony nawet na chwilę bez nadzoru może zjeść coś trującego, zrzucić na siebie jakiś ciężki przedmiot, nawet przewrócić niestabilny mebel. Kennel jest też najbezpieczniejszą formą podróży dla psów, każdego wieku i wielkości, podczas wyjazdów na wakacje służy też jako znajoma "norka" i bezpieczny domek Twojego psa, dlatego warto go mieć, warto wprowadzić go prawidłowo, warto zadbać o to, by psu kojarzył się z samymi dobrymi rzeczami, a nie był symbolem niewoli. - przekartkował książkę, by się upewnić, że nie wetknął w nią żadnego listu czy innych, szkolnych notatek z czasów zdawania egzaminu na behawiorystę- Pies, szczególnie młody, bardzo często w sytuacjach stresowych - a taką jest stan lęku separacyjnego - szuka schronienia tak czy inaczej. Miejsca, w którym może się wyciszyć i zrelaksować, gdzie nikt nie będzie go zaczepiał. Chowają się zresztą naturalnie w różnych zakamarkach, pod stołem, pod kanapą, za szafą czy w innym ciasnym kącie. Dobrze wprowadzony kennel jest dla psa jak baza, w której może się schować, nikt go nie zaczepia, jest w niej bezpieczny i może odpocząć. - podał Norwoodowi książkę - Nie jest to obowiązkowe wyposażenie domu, niemniej coraz więcej hodowli w swoich wyprawkach dla szczeniaków umieszcza kennel na samym szczycie listy nie bez powodu. Poczytaj, zastanów się, przemyśl sprawę. - uśmiechnął się - Jeśli uznasz, że klatka absolutnie nie jest czymś, z czym chciałbyś pracować - wymyślimy inną metodę działania. Są różne rozwiązania różnych problemów. - zapewnił, by chłopak nie czuł presji działania wbrew sobie, jeśli bardzo nie podchodził mu temat trzymania zwierzaka w kojcu.
To wciąż nie było coś, co Jamie chciałby wprowadzić w swoim domu, ale jednocześnie nie mógł zaprzeczyć, że brzmiało rozsądnie. Posiadanie miejsca, w którym czuło się bezpiecznie i spokojnie - rozumiał taką potrzebę i chciał, aby Roy miał podobne miejsce w jego domu. Z pewnym wahaniem przyjął ostatecznie książkę od profesora, przyglądając się jej jeszcze przez chwilę z wyraźną nieufnością, nim odpuścił. - Warto spróbować - powiedział w końcu, uśmiechając się nieznacznie, nim spojrzał na szczeniaka. Widział, że Roy w końcu się rozluźnił i ostrożnie podchodził do hahałka, próbując się z nim zapoznać, choć jednocześnie wydawał się zmęczony nadmiarem wrażeń. A może tak się jedynie wydawało Jamiemu? Nie chciał upierać się, że czegoś nie spróbuje tylko dlatego, że jemu samemu to się nie podobało. Jeśli coś podobnego miało pomóc fogsowi, a może w przyszłości także innym psom, być może powinien naprawdę zapoznać się z tematem. - Czyli podsumowując – na tę chwilę muszę zapewnić mu dużo ruchu, żeby mógł się wybiegać i spożytkować energię. Nagradzać jakimiś smaczkami za spokój i poczytać na temat kenneli, żeby spróbować wprowadzić to do domu, żeby Roy miał miejsce, które będzie w pełni jego, zapewniające mu bezpieczeństwo. Spróbujemy wprowadzić to wszystko w codzienność, ale w razie problemów, będziemy mogli znów przyjść na wizytę? – powiedział, na koniec spoglądając na profesora uważnie. Wiedział, że będzie musiał oddać mu książkę, więc zawsze byłby to pretekst do pojawienia się z fogsem, chyba że zdaniem starszego mężczyzny kolejne spotkania nie byłyby konieczne, jeśli wszystkie wskazane zmiany przyniosłyby pożądany efekt. W końcu przywołał do siebie Roya, który potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że wracają do domu, ale jak tylko Jamie wziął smycz w dłonie, szczeniak znalazł się przy jego nogach, czekając aż ją zapnie i będą mogli wyjść. Było po nim widać, że często wychodził z poprzednią właścicielką i chociaż nie był jeszcze w pełni posłuszny, znał podstawy chodzenia na smyczy. Przynajmniej tyle… Ślizgon pokręcił lekko głową do swoich myśli, podziękował raz jeszcze za pożyczoną książkę i wyszedł, kierując się jeszcze do menażerii, aby dokupić trochę smaczków.
Po powrocie do Anglii wciąż kłębiły się w nim te negatywne emocje po starciu z Leszym w Sercu lasu na skraju terenów grodu Raj. Nie potrafił ani zmyć z siebie tych uczuć, ani zamaskować ładną perfumą, ani osłodzić dobrym, słodkim jedzeniem. Pobyt w tym upiornym zakamarku dręczył jego duszę i nie mógł znaleźć na to żadnego ratunku, żadnego lekarstwa. Wiedział, że jeśli potrzebuje ujścia swoich potrzeb, znalezienia ziarna, z którego to poczucie wykiełkowało, musi wrócić do domu, do swojej pracowni, musi otworzyć kilka z tych ksiąg, do których niegdyś sięgał rzadko, a ostatnimi czasy, strach się przyznać, jednak coraz częściej. Leszy nie był istotą, z którą Rosa chciałby się znów zetrzeć, poznanie jednak natury tej ciemności, korzeni mroku, jaki zalągł się w tamtych lasach, czuł, że mogło mu pomóc na uporanie się z tym zimnym uczuciem oblepiającym serce. Pomiędzy podniszczonymi, starymi tomami, które nabywał od czasu do czasu pojawiając się na Śmiertelnym Nokturnie w ramach wykonywania zadań dla klątwołamaczy, wyciagnął tę o starych rytuałach, pradawnych istotach, zrodzonych z krzydy i niesprawiedliwości. Usiadł przy biurku i przekartkował tom, śledząc wzrokiem świadectwa ludzi, którzy zetknęli się z upiorami, przywiązanymi do ziemi, przywiązanymi do ludzi. Słowiańska czarna magia okazywała się być zupełnie innej natury, niż ta, którą mógł poznawać na co dzień. Czarna magia wśród ludów Polski to wyszukana filozoficzna sztuka intelektualna i praktyka manifestowania ludzkiej Woli. Była przeznaczona dla ludzi zainteresowanych tym, co nieznane, a nie dla osób, które obawiają się tajemnic i tabu. Czarna magia sprzyjała odważnym i dawała narzędzia zemsty i kary wobec tych, którzy odważnym krzyżowali plany. Rytuał przyzwania Leszego wymagał zabijania wilków, moczenia ich serc w krwi koguta , aby złożyć je w krwawej ofierze Siłom Nieczystym i zapewnić tym samym powodzenie przeprowadzanemu rytuałowi. W praktyce czarnomagicznej słowian, jak się okazywało z książki, istniało przekonanie, że Siły Nieczyste z powodu anielskiej rangi tego ptaka nie mogły ani dotknąć dojrzałego koguta, ani się z nim rozprawić. „Grzebień na jego głowie jest niczym innym jak anielską koroną. Siły Nieczyste nienawidzą kogutów do tego stopnia, że krew tych ptaków jest ich ulubionym przysmakiem. Do składania krwawych ofiar używa się zarówno kogutów, jak i kur, ponieważ kury dają życie kogutom” Zaintrygowany tym fragmentem kontynuował swoją naukę, chcąc tym samym pogłębić wiedzę zarówno o samym rytuale jak i Leszym, czując, że poznanie źródła tej ciemności jest jedynym, co pomoże mu pozbyć się tego ciężaru, który zagnieździł mu się w sercu. Praktyka klątw była tylko częściową, składową wiedzy i mocy czarnomagicznych. Wiedział, że do rozwoju i możliwości pojęcia zakazanej magii, potrzebne było jej zrozumienie, w odróżnieniu od zaklęć praktycznych, spotykanych każdego dnia, by mierzyć się z magią zakazaną, trzeba było prawdziwej intencji i on, wiedziony tą wiedzą, rozumiał, że musi rzeczywiście poznać w pełni zasady upiornego rytuału, by pozbyć się tej energii ze swojego ciała. Męczył się nad czarnym tomem większość dnia, czując, jak wiedza opada mu na ramiona ciężkim całunem. Pomimo wzmacniających ziół, przyniesionych mu przez skrzata, położył się wcześniej spać, z nadzieją, że kolejny dzień pozwoli mu poczuć znów swoją nieznośną lekkość, uwolnić, od wspomnienia mroku Serca Lasu. + zt
| Post w ramach wykorzystania motywu przepełnienia negatywną energią z tej lokacji, upoważniającego, do skrócenia samonauki o 2000 znaków.