Ostatnio zmieniony przez Atlas Rosa dnia Sro Sie 28 2024, 21:00, w całości zmieniany 3 razy
Autor
Wiadomość
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Atrakcja: idziemy dalej Kostki: 4 drink dla nas Efekty: mam super krzepę Strój: taki oprócz maski
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia czym jest ani jedno ani drugie - wykazuję swoją wiedzę na temat jakichkolwiek tańców. - Ale jeśli jesteś skłonna mi pokazać kroki na pewno będę świetnym tancerzem - stwierdzam radośnie, chociaż wcale nie jestem pewny czy moja chaotyczność pomagałaby w takich zgrabnych rzeczach. Żegnając się z Walshami odchodzimy w kierunku jedzenia, a w przypadku Casey'a alkoholu i szukamy sobie jakichś przysmaków. Podaję jakiegoś szalonego ogórka Persefonie i okazuje się, że wziąłem dokładnie to co próbowała prze chwilą. - To tylko pokazuje jak dobrze cię znam - oznajmiam ze śmiechem, chociaż w nasza znajomość raczej oscylowała jakoś na stopie przyjacielskiej w pokoju nauczycielskiej, nie bliskiej przyjaźni. Raczej wskazywało na to, że nie znam jej aż tak dobrze, skoro uważałem, że to będzie potrwa której nie spróbowała. - To kolejna runda - oznajmiam i już biorę do ręki co innego, ale wtedy ja dostaję jakieś żarcie do buzi i pozostawiam gdzieś to co miałem jej dać na stole, bo kompletnie się do siebie przyczepiliśmy. A raczej ona do mnie. - Co jest? - pytam i dotykam jej drugiej ręki przez co teraz wyglądamy jakbyśmy faktycznie mieli iść tańczyć foxtrota, kiedy okazuje się, że nie mogę się odczepić. Przez moja próbę, nie możemy teraz rzucić zaklęć nijak. Bo ona jest przyklejona do mnie obydwoma, a ja nie lewą ręką co najwyżej mogę sobie podłubać w nosie. Bardzo mnie bawi ta sytuacja. Szczególnie że elegancka Percy przy mojej stylówce i tatuażach, które teraz żwawo poruszają się po mojej dłoni, jakby mogły wejść na ręce kobiety, kompletnie nie pasują do zwykłego, stonowanego obrazu Aniston. Zdecydowanie impreza na której mogliśmy się bardziej zapoznać, bez krzywych spojrzeń uczniów, była fajnym pomysłem. - Dobra, chodźmy do domu spróbować coś z tym zrobić - mówię śmiejąc się wesoło. - O, weźmy na zapas - dodaję i wolną nieprzyklejoną ręką biorę jakiegoś ogórkowego drinka, po czym tanecznym krokiem, podczas którego mówię Persefonie by nas kierowała, idziemy do kuchni, by jakoś się z tego wyplątać. Ale ledwo ruszam się o krok i podchodzi do nas @Atlas Rosa, który proponuje zamiast ogarnąć się pod kranem w kuchni kąpiel w jeziorze. - Musimy się od siebie odkleić najpierw, bo będzie ciężko pływać! - oznajmiam wskazując na nasze dłonie. - Zaraz wracamy! - obiecuję i tańczę w kierunku domu Rosy.
/zt i ja i Persefona
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Atrakcja: Gwen Kostki: dajcie mi chwilkę bez Efekty: wyznaję rzeczy
Zdziwił się, gdy poczuł, jak dotyka jego policzka. Spojrzał na nią zdumiony, bo takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Może to wszystko ze względu na to, że dał się jednak wpędzić w dziwne i dosyć dotkliwe wyrzuty sumienia. I gdy już myślał, że poczuł ulgę, ale nagle uświadomił sobie, co tak właściwie do niego mówi. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że nie są razem. Być może nawet docierało do niego, że nie starał się jak powinien. Że być może ze względu na Isoldę czy Issy’ego dość jawnie ignorował wszelkie subtelne sygnały, jakie mu wysłała. A może wydawało mu się po prostu, że taka dobra dziewczyna jak ona wcale nie zasługuje na kogoś takiego jak on? - Może i nie jesteśmy - mruknął cicho, nie ośmielając się dotknąć teraz jej dłoni. - Ale byłaby wielka szkoda, gdyby to się nigdy nie zmieniło. Mówił ledwie słyszalnym szeptem, bo właśnie taką miał teraz mocną bajerę. Łzy zaszkliły się w jego oczach od ostrego sosu. Wtedy właśnie Gwen odstawiła szklankę i już ujęła jego twarz w obie dłonie. Chciał się zaśmiać, powiedzieć jej, że to wcale nie tak, że to pomyłka i że w sumie wyszło zabawnie. Ale nie potrafił, bo tak chwila go oczarowała i gdyby tylko miał w sumie więcej odwagi, pewnie właśnie w tej chwili by ją pocałował. Tu były jednak takie potworne tłumy. I chwila nie ta, i okoliczności też… zignorował jakiś cichy nieustępliwy głos w jego głowie, który przypomniał mu wszystkie obietnice złożone tamtego dnia Isoldzie. Był pijany, w tej chwili nie tylko alkoholem, ale i chwilą - jej bliskością, zapachem i jasnoniebieskimi oczami. Spojrzał właśnie w nie, gdy w końcu wyrzucił z siebie. - To ten sos. Zaraz mi przejdzie, nie martw się o mnie. - Cichutki pomruk wyrwał się z jego ust, ust które były tak blisko jej warg. Uśmiechnął się i nieznacznie skrócił dzielący ich dystans. Wyrwał się być może z uścisku jej rąk, aby mogła poczuć jego oddech na swoim uchu. I usłyszeć szept: - Dziękuję, że jesteś. Naprawdę. Chcesz się przejść? Dla odmiany tylko ja i ty.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Ich rozmowa wyglądałaby zapewne definitywnie inaczej, gdyby między nimi zdążyło wykiełkować coś, co dałoby jej poczucie pewnej prywatności ich relacji. Na chwilę obecną jasne, że flirciarsko, ale wciąż traktowała go jak kolegę, więc wszelkie dramaty związane z tym kto się z kim spotyka, interesowały ją mniej więcej tyle, co wyniki zakładów bukmacherskich wyścigów na bobrach w Kanadzie. - Jak się zmieni, to się będziemy martwić tym, z kim i po co się spotykasz od czasu do czasu. - uśmiechnęła się - To też nie powód, żeby prać się z ludźmi po mordach na przyjęciu u kolegi z pracy. - zauważyła - Szczególnie, jeśli ja albo moja godność mają być tego jakąś wymówką, to sobie nie życzę. - zapewniła, opuszczając dłonie na jego ramiona i ściskając je lekko. Jeśli Gwen Honeycott miała jakąkolwiek słabą stronę, były nią ludzkie łzy. Mogłaby świat potłuc na kawałki, byleby ktoś, kto przy niej płacze, przestał płakać. Przyglądała mu się tę krótką chwilę z tego niepoprawnego bliska, z lekkim, nieco wspierającym, odrobinę chochliczym uśmiechem na ustach, po czym, kiedy wyznał jej tajemnicę swoich łez, zaśmiała się jak głupek. - Ale żeś mnie zrobił! - chlasnęła go na odlew w klatę i pokręciła głową, obejmując go w tej bliskości, której potrzebował, a która i jej przecież sprawiała przyjemność. - Chodźmy. - kiwnęła głową, biorąc go jedną ręką pod ramię, w drugą zgarniając lemoniadę - Słyszałam, że mieszka tu hipogryf... - zaczęła swoją dywagację. Nigdy nie była jakaś szalenie zwierzolubna, ale intrygowało ją, co też, poza latającymi kozami, Atlas skrywa na swoim ranczo.
Gwen i Ben z tematu
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dwa kieliszki wina potrafiły być dla niej mordercze. Dzisiaj, miała nieco więcej ruchu i alkohol jeszcze jej nie zmiótł z planszy, ale zdecydowanie czuła jego wpływ na swoje zachowanie i myślenie. -Nigdy nie sądziłam, że muszę do tego nauczyć się kowbojowania. - Dla abraksana mogła nawet poluzować nieco swój ciasny gorsecik. Wiedziała, że w tym stanie nie powinna wsiadać na pegaza, czy inne zwierzę, ale chociaż zobaczyć go wciąż chciała. Zdecydowanie preferowała towarzystwo koniowatych niż ludzi. Najpierw trzeba było jednak popisać się na parkiecie i wrzucić coś na ząb. Skinęła Atlasowi głową i ruszyła do kanapeczek, a gdy tylko poczuła ich pikantność, rzuciła się na pobliski alkohol, żeby ulżyć sobie nieco w cierpieniu. Jeszcze bardziej zakręciło jej się w głowie, ale wbrew pozorom poczuła, jakby zyskała jakąś siłę, o którą wcześniej się nie podejrzewała. Pozwoliła sobie na chwilę oddechu, a Atlasowi na chwilę odpoczynku od jej obecności i dopiero po kilku minutach ponownie dołączyła do gospodarza, podchodząc zdecydowanie bardziej chwiejnym, ale i sprężystym krokiem. -Wolałabym wizytę u Kwarca. - Wtrąciła się słysząc, że Atlas proponował kąpiel. Nie była przygotowana, ani wystarczająco pijana na rzucenie się w takie rozrywki. -Podejrzewam, że Pickles chce mnie wykończyć. - Wyszeptała konspiracyjnie gospodarzowi na ucho. Nie dało się ukryć, że była pijana i zdecydowanie zbyt radosna jak na siebie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Uśmiechnął się do @Huxley Williams i przyklejonej do niego - dosłownie - @Persephone Aniston i pokiwał głową. Propozycja kąpieli w stawie była dość niespodziewana i właściwie podyktowana wielką swobodą, jaką pozwalał sobie czuć kiedy był w towarzystwie w którym brakowało czujnych spojrzeń uczniów. Może miał zbyt wysokie poczucie obowiązku, by pozwolić sobie na wygłupy jako pedagog, ale we własnym domu? W towarzystwie kolegów i przyjaciół? Kąpiel w stawie brzmiała jak marzenie. Nie widząc, by którykolwiek inny gość szczególnie entuzjastycznie zareagował na jego propozycję, zaśmiał się lekko: - Żartowałem, nie musicie się kąpać w stawie. - miał wrażenie, że dla kilkorga z nich to jeszcze nie był czas na to, by w tak niespodziewany sposób zacieśniać relacje. Obejrzał się na @Irvette De Guise która pojawiła się dziarsko tuż obok, prezentując zaskakującą jak na okoliczności, towarzystwo i jej charakter postawę głodną przygód i pokiwał głową: - To się świetnie składa, bo jego wybieg jest tuż obok stawu. - nadstawił jej ramienia, niby żartobliwie i koleżeńsko, ale jednocześnie oferując niezobowiązujące wsparcie, gdyby takowego potrzebowała - Ostrzegałem lojalnie, to on dziś rozdaje karty... - powiedział z udawaną powagą. Skrzat dzielnie miksował i smarował kanapki, czując się chyba w siódmym niebie na tak ważnym stanowisku, szczególnie, że to przecież urodziny jego Pana. Spojrzał na pozostałych w Altanie gości @Casey O'Malley@Christopher Walsh i @Joshua Walsh: - Jeśli zmienicie zdanie, staw i kwarc są w tamtą stronę, za bramką będzie już widać. - wskazał kierunekk w którym się wybierał. Obejrzał się jeszcze na parkiet, na którym @Noreen Finch i @Ryan Maguire pozostawali królami densfloru i uznał, że może nie będzie ich odrywać od zabawy. - Zapraszam. - wskazał Irwecie wyjście z ogródka i udali się na pastwisko.
Atlas i Irweta z tematu
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Działo się tak wiele w trakcie tej imprezy, że nawet Josh zaczął się w tym gubić. Zdecydowanie życie domatora zaczęło wciągać go do tego stopnia, że teraz, gdy był w teoretycznie swoim żywiole, nie czuł się już tak swobodnie jak na początku. Działo się zbyt wiele i za szybko, że nie zauważył, kiedy Persefona odeszła z Huxleyem, choć był pewien, że jeszcze przed momentem z nią rozmawiali. W końcu nie pozostało nic innego, jak objąć Chrisa ramieniem, odchodząc z nim na bok. - Prawdę mówiąc ja już też coraz mniej… Kiedyś było łatwiej za wszystkim nadążyć - zaśmiał się, dopijając do końca drinka, a kiedy nagle Ogórek pojawił się obok niego, zabierając pustą szklankę, uśmiechnął się do skrzata nieco szerzej. - Wiesz, po prostu zawsze płynąłem z prądem na takich imprezach, ale chyba za bardzo spodobało mi się siedzenie ostatnio w domu, bo może nie jestem zagubiony, ale nie wiem na przykład, kiedy Persefona od nas odeszła - dodał z cichym śmiechem, po chwili spoglądając w stronę @Atlas Rosa, gdy ten podpowiedział, gdzie mogą się udać. Podziękował mu szerokim uśmiechem, po czym spojrzał znów na męża, zastanawiając się, czy chciał przejść się po ranczo, czy wolał zostać w altance, skoro wszyscy gdzieś się rozeszli. - Możemy zobaczyć, jak wymyślił sposób na opanowanie swoich podopiecznych, żeby nie wybiegali poza teren. Kto wie, czy nie zdołamy przenieść tego na nasze mini zoo - zaproponował jeszcze, przekrzywiając nieco głowę z zaczepnym uśmiechem.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris czuł się naprawdę spięty, starając się nadążyć za tym, co się działo, odkrywając, że o wiele lepiej szło mu, kiedy musiał pilnować bandy dzieciaków, co samo w sobie było jakieś szalone. Wszystko jednak wskazywało na to, że przebywanie pośród grupy osób w swoim wieku, było dla niego bardziej stresujące, kiedy próbował za nimi wszystkimi nadążyć, nie do końca wiedząc, co, kto i dlaczego, chociaż jednocześnie nie uważał, żeby bawił się jakoś szczególnie źle. Ot, po prostu wolał stać z boku, pić napój bezalkoholowy i obserwować to, co się dookoła niego działo, nie mając poczucia, że coś albo ktoś, mocno go uciska. - Bawcie się dobrze - zwrócił się do @Persephone Aniston i @Huxley Williams, zdając sobie sprawę z tego, że ci najwyraźniej znaleźli wspólny język, nie zamierzając się w to mieszać, ani w niczym im przeszkadzać, a później skinął lekko głową, kiedy Josh ponownie się odezwał, dochodząc do wniosku, że on sam zdecydowanie przywykł już do życia w domu, do spokoju, jaki z tego płynął i chociaż nie uważał, żeby to, co się działo, było jakoś szczególnie złe, wiedział, że nie umie po prostu tak od razu wciągnąć się we wszystko, co się tutaj działo. Uśmiechnął się jednak do @Atlas Rosa, kiedy ten się odezwał i skinął głową na znak, że rozumiał i po prostu zobaczą, co dalej. - Przejdźmy się, może później damy porwać się reszcie przyjęcia. Może nawet chcesz zatańczyć, skoro wszyscy postanowili gdzieś zniknąć - rzucił do Josha, uśmiechając się ponownie, bo zdecydowanie lepiej czuł się, kiedy nie otaczał go zgiełk.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zamknięta w jej oczach nadzieja i prośba powoli gasły, gdy Wally odmówił dalszej zabawy. Rozumiała go i jego pobudki, wszak dopiero co wrócił z pracowitego weekendu i nieszczególnie mógł mieć ochotę na dalszą zabawę. Musiała też liczyć się z tym, że prawdopodobnie nie wywarła na nim zbyt dobrego wrażenia, rozbijając mu nos. Nastrój, który panował między nimi, zmienił się i podobnie zmieniał się jego stosunek do całej tej farsy. Bridget nie wiedziała, co miała o tym sądzić, ale przytaknęła mu, przywdziewając na usta ciepły, pełny zrozumienia uśmiech. - Tak, pewnie - powiedziała, kiwając głową, bo owszem, mogła obwieścić pozostałym, że Walter Shercliffe poszedł do domu. Nie była to informacja, którą będzie przekazywać z radością, to na pewno. - Nie ma za co. Przepraszam raz jeszcze... Za nos - dodała, w zasadzie nieprzygotowana na całus w policzek, który jej zaserwował. Zaskoczył ją nim, ale nie zrobiła nic, by się odsunąć. - Do zobaczenia - odparła, machając mu jeszcze na odchodne, obserwując jego plecy, gdy dochodził do bramy, za którą zniknął. Przyłożyła rękę do policzka w miejscu, w którym jeszcze niedawno dotykały go jego wargi i westchnęła cicho. Z jakiegoś powodu obawiała się, że ich "do zobaczenia" mogło się już nigdy nie odbyć. Ta świadomość zasiała w jej sercu obawę. Wróciła jednak do gawiedzi, informując ich o odejściu Waltera, a później poszła pooglądać latające koziołki Atlasa i pobawić się z nimi nieco, szukając pociechy w magicznych stworzeniach.
/zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął się lekko, spoglądając na męża, zupełnie, jakby po raz pierwszy rozmawiali na temat tańca. Nie był w tym najlepszy, ba, poza bujaniem się do melodii nie potrafił nic więcej, a to, co się działo kawałek dalej, przekraczało jego zdolności, tego miotlarz był pewien. Jednak nie potrafił i nie chciał odmawiać Chrisowi, skoro wiedział, że ten lubił tańczyć. Choć chyba niekoniecznie line dance… - To skoro wszyscy zniknęłi, może zatańczymy teraz? - zaproponował, biorąc męża za rękę, aby pociągnąć go zaraz w stronę wyznaczonego na tańce miejsca. Muzyka zachęcała, aby się poruszać, ale to zupełnie nie był klimat miotlarza. Próbował załapać kroki, co należy zrobić i w którym momencie, ale nic z tego nie chciało mu wyjść i miał wrażenie, że nie tylko plączą mu się nogi, ale jeszcze przeszkadza Chrisowi. Był również przekonany, że z boku wyglądało, jakby w ogóle się nie starał, co było wierutną bzdurą. - Wiesz co, może jednak spacer jest lepszym pomysłem - powiedział w końcu, kiedy miał wrażenie, że nawet Ogórek kręci głową, obserwując jego marne podrygi.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris uśmiechnął się lekko, zadowolony z tego, że mimo wszystko nie musiał popisywać się swoimi zdolnościami przed innymi. To nadal go krępowało i chociaż już wiele rzeczy zdążył zmienić, przejść dalej i nie zachowywał się już tak tragicznie, jak dawniej, to ta impreza pokazała mu, że wciąż jeszcze miał daleką drogę przed sobą, jeśli nie chciał cały czas stać w kącie, próbując zorientować się, co się działo dookoła niego. Teraz jednak kiedy wszyscy się gdzieś rozbiegli, a oni zostali w dwójkę, mógł całkiem bezczelnie z tego skorzystać, z prawdziwą przyjemnością, idąc wraz z Joshem na miejsce, które wyznaczono do tańców. - To na to podrywałeś całe stada dziewczyn? - rzucił zaczepnie, obserwując Josha, który sprawiał wrażenie, że nie miał pojęcia, co robił. Przypominał w tej chwili kawałek drewna, czy jakieś pokraczne drzewo, które kiwało się z miejsca w miejsca i może nawet faktycznie nieco przeszkadzał zielarzowi. Ten jednak nie przejmował się tym aż tak bardzo, wyraźnie rozbawiony tym, co się działo. Doszedł jednak do wniosku, że nie może męczyć tak męża, tym bardziej że faktycznie Ogórek sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz roześmiać, więc złapał go za rękę i pociągnął za sobą. - Tylko nie połam nóg na tym spacerowaniu, to w końcu też trudne kroki - dodał, uśmiechając się do Josha w sposób, który sugerował, że bawił się wybornie. Jego kosztem, żeby być w tej chwili dokładnym, bo to zachowanie miotlarza spowodowało, że czuł się tak, a nie inaczej.
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Czuł się całkowicie pokonany przez taniec i nie próbował tego nawet ukrywać. Czy spodziewał się, że Chris będzie się z niego z tego powodu nabijać? Tak. Czy spodziewał się, że nawiąże do historii o czasach szkolnych? Niekoniecznie. To były czasy, o których Josh starał się nie myśleć, gdyż najczęściej wzbudzały w nim zażenowanie, ale teraz jedynie uśmiechnął się szeroko, kręcąc przy tym głową. - Jak się było świetnym ścigającym, można było odmawiać tańca. Z resztą i tak chodziło zawsze na imprezach o inny taniec - odpowiedział zaczepnie, podejrzewając, że kiedyś być może zielarz zarumieniłby się na taką sugestię. Teraz jednak Josh nie spodziewał się takiej reakcji. Zamiast tego złapał męża za rękę, kiedy zgodził się na spacer, choć nie bez dalszych złośliwości, przez które miotlarz postanowił pozwolić sobie na więcej zabawy, skoro wszyscy się rozeszli. - Masz rację, muszę uważać na kroki - powiedział, stając za plecami Chrisa, aby nagle bez ostrzeżenia wskoczyć mu na plecy, obejmując mocno ramionami za barki. - Więc musisz mnie nieść - niemal krzyknął, śmiejąc się i wyraźnie nie robiąc sobie nic z tego, że mogą się wywrócić, choć ostatecznie zszedł na ziemię. Jedynie po to, aby trzymając go za rękę, ruszyć faktycznie na oglądanie rancza i podziwianie wszystkich zwierząt.
Poprosił Picklesa, by drugie śniadanie ten przyniósł do altany, bo Rosa przy porannym obchodzie znalazł kilka źle wyglądających piskląt lokalnej cyraneczki, których kilka zamieszkiwało okolice stawu. Nie był pewien, co je tak potraktowało, a bał się, że nie mają czasu na wzywanie pomocy, a transportu do lecznicy by nie przetrwały. Przywołał więc swoją apteczkę pierwszej pomocy zwierzętom i kilka książek, które wiedział, że ma i były o leczeniu ptaków, po czym ustawił koszyk na stoliku altanki i sięgnął po przyniesioną przez skrzata herbatę. Pozornie to przecież nie czas na lunch, ale panika jeszcze nigdy nikomu w takich okolicznościach nie pomogła, a Rosa potrzebował na spokojnie zastanowić się nad planem działania. Aromatyczna, schłodzona earl grey była idealnym sposobem na napięte nerwy, kiedy przyglądał się pisklakom w zastanowieniu przede wszystkim nad tym, co im się przytrafiło, a po drugie, co z tym fantem zrobić. Potrzebował ocenić, czy były ranne, jeśli tak, to jak głęboko. Czy w ranach był jad? Czy miały połamane kości? Jeśli tak, to czy był sens je nastawiać? Pamiętał, że niektóre z ptaków nigdy już nie latają, nawet, jeśli nastawi się im złamane skrzydło w prawidłowy sposób. Z zamyślenia wyrwała go postać Louise, gdzieś za szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras. Uśmiechnął się do niej i uniósł rękę w geście przywitania.
Choć podlaskie sekrety bywały fascynujące i zdawały się całkiem miłym wspomnieniem dawnego, pełnego emocji życia, to powrót na ranczo Atlasa wywoływał w sercu Louise poczucie ukojenia. Tu, wśród zwierząt, roślin i w najlepszym możliwym towarzystwie najłatwiej było odnaleźć skrawki zagubionej równowagi życiowej. Skierowała się w stronę kuchni, by zjeść drugie śniadanie, lecz po drodze zatrzymała się przy oknie, gdzie dostrzegła Rosę. Mężczyzna przywitał ją gestem, a czujne oko Finley dostrzegło, że w altanie dzieje się jakieś zamieszanie i bynajmniej nie chodziło tu wyłącznie o drugie śniadanie. Chcąc przekonać się, co jest na rzeczy, uchyliła drzwi na taras i wyślizgnęła się na dwór. - Cześć – powiedziała do Atlasa. Minęło kilka chwil, gdy znalazła się obok niego i natychmiast z niepokojem przyjrzała się poranionym pisklętom. Choć z racji na swoje schorzenie, interesowała się sztuką uzdrawiania, to szczerze powiedziawszy – nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w leczeniu zwierząt. Z drugiej jednak strony patrząc na te biedactwa, widziała, że to zajęcie przy którym Atlas będzie potrzebował pomocy. - Biedactwa… - szepnęła z nieskrywanym smutkiem, by po chwili odzyskać rezon, bo trzeba było działać – Mogę ci z nimi pomóc?
Obserwował, czy kobieta zdecyduje się wyjść z domu i mu towarzyszyć swoją obecnością, ale i wiedzą, którą wiedział, że posiadała w zakresie magii uzdrawiania. Kiedy wyszła na taras i skierowała kroki do altanki, poczuł jakąś ulgę. Było to dziwne uczucie, ale odkąd Finley mieszkała na ranczo, choć wciąż miał równie wiele obowiązków, było mu lżej z myślą, że w sytuacjach najcięższych czy kryzysowych, ma kogoś rzetelnego i zaufanego, z kim może się taką troską podzielić. W koszyku leżało kilka piskląt kaczki, były nieco oślimaczone w dziwnym śluzie, niektóre miały skrzydełka pod dziwnymi kątami, być może zwichnięte, oby nie złamane. Kilka leżało z zamkniętymi oczyma, niektóre wydawały ciche, niepokojące dźwięki, jakby im było ciężko oddychać. - Tak. - odpowiedział wprost - Bardzo bym to docenił, Lou. - wziął głębszy wdech, otwierając apteczkę i próbując ocenić, od czego zacząć - Nie mogę oprzeć się myśli, że wciąż musimy mierzyć się z efektami powróżkowych zmian... - powiedział cicho, nachylając się. Przydałoby się je chyba najpierw oczyścić, by lepiej ocenić, czy nie mają ran, czy uszkodzeń. Śluz wydawał się nie nabierać rudej barwy krwi, ale też nie znał jego pochodzenia i nie wiedział, czy aby nie maskuje głębszych obrażeń. - Pomożesz mi je jakoś... oczyścić?
Rzuć k100 na to, jak dobrze idzie Ci oczyszczanie. Wspólnie musimy uzbierać min. 100 by przejść do części leczenia.
Choć Atlas nie narzucał jej obowiązków, to Louise starała się mu regularnie pomagać w domu i przy zwierzętach – nie tylko w ramach wdzięczności, ale dlatego, że w naturze i współpracy odnajdywała spokój, którego tak bardzo brakowało w jej codziennym życiu i brutalności otaczającego ją świata. Miło było też żyć obok kogoś tak dobrego i zaufanego – choć byli przyjaciółmi, a nie parą, to wspólne przebywanie pozwalało zbudować Louise poczucie bezpieczeństwa, które zatraciła gdzieś nad brzegiem rosyjskiego jeziora wiele lat temu. Słysząc jego twierdzącą odpowiedź, natychmiast podwinęła rękawy, gotowa udzielić pisklętom pomocy. Ręce umyła wcześniej, bo szykowała się do posiłku, więc teraz mogła zabrać się do pracy. - Masz rację, nie wygląda to najlepiej – podsumowała kwestię wróżek, mimo iż bardzo nie chciała o nich myśleć – Ale poradzimy sobie z tym. Musimy im pomóc. Całe szczęście, oczyszczanie ran u zwierząt nie różniło się zbytnio od czyszczenia ran ludzkich. Jasne, mały rozmiar piskląt sprawiał, że musiała to robić delikatniej i bardziej precyzyjnie, lecz wrodzona empatia i delikatność przyczyniły się do tego, że nie miała żadnego problemu z podołaniem wyzwaniu. Mimo dogłębnego smutku, który wywoływał w niej widok tych biednych zwierząt, Louise z cierpliwością czyściła ich rany, zarówno za pomocą formuły Astral Forcipe, jak i czasem ręcznie, gdy okoliczności tego wymagały. Jej cierpliwość i sprawne działanie, dość szybko zaczęły przynosić efekty.
Niepokoiło go to, co się działo na ranczo wciąż, pomimo zakończenia epizodu z tym nieszczęsnym pyłem. Bywał w Ministerstwie regularnie, próbując wymusić na kimkolwiek, by przyszedł zbadać ziemię i wody gruntowe na terenie jego posiadłości, ale urzędnicy Ministerstwa jak zwykle wykazywali się absolutnym kalectwem w temacie. Szczególnie teraz, kiedy wróżkowy problem był pozornie zażegnany, to wszelkie problemy z pozostałościami po nich zostały zrzucone na barki czarodziejów z tymi problemami się mierzących. Zaczął powoli, od rzucenia kilku zaklęć uśmierzających ból. Nie był w nich mistrzem i obawiał się, że nie będą idealne, ale chciał przynajmniej spróbować znieczulić pisklęta na czas oczyszczania ze śluzu tego, czymkolwiek to było, co je zaatakowało. Powtarzał skrupulatnie inkantację durito ale też levatur dolor, które przychodziło mu do głowy jako zaklęcie przeciwbólowe. Wspólnymi siłami oczyścili pisklęta ze śluzu, jednak część z nich wydawała się zupełnie wiotka, kiedy brało się je w ręce. - Nie rozumiem, co im dolega... - przyznał cicho - Może to jakiś paraliż, trucizna... - położył jedno z piskląt na blacie, by dotknąć je różdżką z cichym rennervate, mając nadzieję, że zaklęcie ocuci zwierzaka. Zdawało się niestety, że bezskutecznie. Oczyszczone pisklęta leżały głównie bez ruchu, choć widać było, że oddychają i wydają niemrawe dźwięki. Rosa oparł się dłońmi o blat, wpatrując w ich drobne ciałka, wyraźnie zafrasowany szukając w pamięci jakichś rozwiązań, możliwych do wykorzystania w tej sytuacji.
Rzuć k6 na to, jak źle jest z pisklakami, gdzie 1 to dramat a 6 to samo czyszczenie już je troche ożywiło.
Być może w normalnych warunkach Louise nie zdałaby sobie sprawy jak daleko zaszły zniszczenia poczynione przez pył, jednak przebywanie na farmie Atlasa i wspieranie go, sprawiały, że ciągle stykała się z cierpieniem zwierząt, na które nie mogła pozostać obojętna. Bynajmniej, nie miała wcale do nikogo żalu, że musi patrzeć na wiotkie, ledwo trzymające się zwierzęta. Choć współodczuwała, a ich cierpienie dogłębnie ją bolało, to fakt, że mogła chociaż próbować im pomóc, sprawiał, że czuła się potrzebna, a przez to bardziej wartosciowa. Czyszczenie ran poszło im sprawnie – niestety niewiele z tego wynikało. Wprawdzie ptaki wciąż żyły, a niektóre wydawały się mniej cierpieć, to zarówno ona, jak i Rosa nie byli ani o krok bliżej od znalezienia rozwiązania tej sytuacji. Wsłuchując się w rozważania Atlasa, Louise zaczęła rozważać sytuację ze swojego punktu widzenia. - Przydałby nam się eliksir wiggenowy… - mruknęła pod nosem, rozważając wszystkie możliwe scenariusze i dobierając propozycje tak, by nie faszerować zwierząt dziesiątkami różnych substancji – Jeśli się zatruły, to może jeszcze dictum, ale trudno mi stwierdzić przyczynę. Wygląda to bardzo dziwnie… Nawet jeśli miała jakąś tam wiedzę na temat magii leczniczej, to daleko było jej do roli zwierzęcego diagnosty. Mimo to pozostawała w gotowości, by zrobić dla stworzeń możliwie jak najwięcej – nawet jeśli oznaczałoby to skok do Londynu po odpowiednie eliksiry.
Pisklęta zostały oczyszczone ze śluzu i mułu, którego odrobinę Rosa zebrał do szklanego naczynka, w celu dalszego badania czym ono mogło być i skąd mogło się wziąć w kaczym gnieździe. Pewnym niepokojem przepełniała go myśl o czymś nieznanym, grasującym po jego ziemi, stanowiącym zagrożenie dla stworzeń mieszkających na ranczo. Musiał jednak te myśli odsunąć gdzieś w głąb głowy, za priorytet biorąc teraz zdrowie młodych ptaków. - Mamy taki. Pickles? - rozejrzał się za skrzatem, który właśnie mknął z kuchni z misą ciepłej wody i ściereczkami, lewitującymi nad głową, które postawił na stoliku w razie, gdyby były one potrzebne. Wpatrzył się wyczekująco w Atlasa, zerkając kontrolnie na Louise, jakby to jednak może ona miała powiedzieć, co trzeba - Przynieś proszę tę drugą apteczkę, tę z mojego pokoju. - poprosił, przypomniawszy sobie, że miał zapas kilku uzdrowicielskich eliksirów. Skrzat skinął głową i zniknął na chwilę, pozostawiając ich dwójkę znów samą. Atlas przysunął im krzesełka, które zostały odstawione pod jedną ze ścian podczas porannego sprzątania altany przez Ogórka. - Nawet mi nie przychodzi do głowy, co mogło to sprawić. - przyznał, siadając i biorąc w ręce jedno z kaczątek, by powoli obejrzeć je z każdej strony. Nie było połamane, nie miało wyraźnych ran w ciele, nie krwawiło i oddychało regularnie, a jednak było tak słabe, że głowa zwisała mu smętnie, a powieki ledwie unosiły się, ukrywając za błonką mętne, półprzytomne oczy. - Nie znalazłem też matki. - przyznał, co było kolejną składową tego nieszczęścia. Pickles przybył z pudełkiem, zawierającym kilka oznakowanych fiolek eliksirów. Mężczyzna sięgnął do środka, przeglądając zawartość ze zmarszczonymi brwiami. - Spróbuję odtruwania, potem może w małej dawce wzmacniający? - zastanowił się na głos, odkorkowując eliksir i nabierając go niewielką pipetką, by podać badanemu przez siebie pisklakowi.
Na każdy zastosowany eliksir trzeba rzucić k6, gdzie parzysta to pozytywny efekt na pisklaczkach.
Oczyszczenie piskląt nie dało im jednoznacznej odpowiedzi – Louise spodziewała się, że pod śluzem odnajdzie rany, wysypkę, lub cokolwiek, co mogłoby dać im odpowiedź na pytanie o przyczynę stanu ptaków. Jedyne co mogli zrobić, to opierać się na własnych dywagacjach. Szczególnie, że żadne z nich nie miało dotąd doświadczenia z czymś takim. Po chwili, skrzat przyniósł im eliksiry. Louise nie czuła się komfortowo z tym, że stworzenie ich poniekąd obsługuje, jednak nie zamierzała się wtrącać w gospodarstwo Atlasa, które było ułożone według jego zasad, w które (przynajmniej w swojej ocenie) Finley nie powinna ingerować. Zresztą, Pickles wydawał się u Atlasa naprawdę szczęśliwy, więc kobieta odmawiając korzystania z jego pomocy, mogłaby przypadkiem go urazić – a tego absolutnie nie chciała. - Czyli pewnie do tego wszystkiego są głodne – odparła, być może rzucając oczywistościami, ale musieli to mieć na uwadze przy ratowaniu zwierząt. Następnym krokiem po wyprowadzeniu ich z tego okropnego stanu, musiało być dożywienie. - Dobry pomysł – skomentowała i idąc za przykładem Atlasa, również sięgnęła po pipetę i zaczęła podawać eliksiry swojej części ptaszyn. Podanie im eliksiru odtruwającego nie przyniosło oczekiwanego efektu – z jednej strony Louise mogła cieszyć się, że stworzenia nie zostały otrute, jednak z drugiej wciąż nie znała odpowiedzi na to jak im pomóc. Idąc za wskazówkami Atlas, sięgnęła więc po eliksir wzmacniający, który zadziałał szybko i zdecydowanie skuteczniej niż ten pierwszy. Oczywiście, efekty nie były spektakularne, ale większa część ptaków była w stanie utrzymać otwarte oczy i uniknąć zwisania głowy.
Przyglądał się każdemu z branych do rąk ptaków. Ich stan był zagadkowy, jednak wszystkie miały te same objawy, co pozwalało zakładać, że cokolwiek im dolegało - dotyczyło wszystkich jednakowo. W całym nieszczęściu było to pewnym ułatwieniem. Odtruwanie i w przypadku części jego zwierzaków nie przyniosło efektów, utwierdzając go we wniosku, jaki wysunęła i Finley - mianowicie o tym, że na całe szczęście nie były one niczym skażone. Eliksir wzmacniający pomógł pisklakom nabrać na tyle sił, by nie rozpływały się już w rękach, tylko rzeczywiście siedziały jeden koło drugiego z głowami w górze i otwartymi oczami, co przyniosło mu większą ulgę, niż byłby w stanie przyznać. - przynajmniej tyle dobrego... - mruknął pod nosem, sięgając po długopis i notując na skrawku papieru wykorzystane eliksiry, jakie przyniosły efekty (bądź jakich efektów nie przyniosły), w jakiej ilości i jakim stężeniu zostały podane. Zamierzał, kiedy już zażegnają dramat, jaki mieli w rękach, poświęcić chwilę więcej na sprawdzenie potencjalnych powodów, jakie mogły doprowadzić do takiego stanu ptasząt. Nie umiał ocenić jakie zwierze mogło je zaatakować, musiał więc najpierw upewnić się, czy były zaatakowane przez zwierze. Jeśli tak, to dlaczego w tak kuriozalny, trudny do rozpoznania sposób. Następnym eliksirem, jaki uznał, że warty jest spróbowania, był eliksir łagodzący, jako że ocenił rzetelnie, dostrzegając między pierzem kacząt, zaróżowienie ich skóry. Jak się okazało, posmarowane, zaczęły nawet trochę stroszyć pióra, jakby próbowały rozprowadzić efekt ten po całym ciele. - Może coś zjadły. Ale wtedy detoksykacja powinna im pomóc... - zmarszczył brwi- No i ten śluz... - zerknął na naczynko, w którym znajdowała się pobrana przez niego próbka. Przeniósł spojrzenie na Louise - Czy przypomina Ci to cokolwiek?
Kolejne działania podjęte przez Rosę przyniosły oczekiwany skutek. Choć ani on, ani Louise nie byli na tyle zaawansowani w uzdrawianiu, by dojść do tego, w czym leżało źródło problemu, to dokładna analiza i ostrożne, aczkolwiek przemyślane działania sprawiły, że stan zwierząt znacząco się polepszył. Nawet jeśli nie udało im się ich wyleczyć, to taka poprawa dawała im coś, co zdawało się najistotniejsze w procesie tak trudnej diagnozy, czyli czas na namysł i dalsze działanie. - Chyba zjedzenie czegoś odpada – mruknęła, rozważając możliwe scenariusze, lecz po chwili na jej twarzy pojawił się błysk refleksji – Z drugiej strony żadne antidotum nie działa na wszystkie trucizny. Najlepiej byłoby podać im bezoar, ale absolutnie nie mam pomysłu jak to przeprowadzić w przypadku tak małych istot… Przyjrzała się im raz jeszcze uważnie, szukając objawu, który mógłby powiedzieć jej cokolwiek więcej, ale zachowanie zwierząt i ich objawy były dość nieswoiste, nieprzypominające niczego, co dotąd znała. Trucizna wydawała się najbardziej prawdopodobna, ale czy wtedy pozostałe substancje dałyby znacznie lepszy efekt niż eliksir odtruwający. - Może jakaś rzadka choroba? – zapytała, z dużą dozą niepewności, jak gdyby dając Atlasowi jedynie do zrozumienia, że jest to opcja, ale absolutnie nic pewnego – Z tym, że to byłoby coś, z czym nie poradzilibyśmy sobie bez udziału uzdrowiciela.
Obserwował kaczątka, zerkając na zegarek. Ważnym czynnikiem zbadania prawidłowości działania eliksiru na zagadkową przypadłość była analiza tego, jak szybko organizm dochodził do siebie. Czy mogła to być jakaś silna trucizna, skoro kaczątka zaczęły podnosić głowy względnie od razu po podaniu eliksirów wzmacniających? Czy w ogóle była to trucizna? Może to jakiś przypadkowy, zbiorowy pomóc, zatrucie pokarmowe. Wtedy tylko skąd ten śluz. Notował na papierze swoje przemyślenia, kreśląc prędką, choć niechlujną tabelkę, by zanotować różne cechy zachowania każdej z kaczek. Niektóre szybciej stawały na nogi, inne, choć już siedziały i przyglądały się światu, pozostawały w dziwnym bezruchu. - Bezoar... - pokiwał głową, drapiąc się po brodzie końcówką długopisu - Miałoby to sens. Muszę uzupełnić zapasy. Weźmiemy je do domu, Pickles ostatnio opanował przygotowywanie bardzo dobrej kiszonki ziołowej na podrażnienia gastryczne, po tym jak Kwarc zatruł się, jedząc klony. - podniósł się z krzesła i rozejrzał, w poszukiwaniu czystych ściereczek kuchennych, które zawsze leżały w niewielkim zapasie gdzieś w altance. - Pomóż mi, proszę, pozawijać je jakoś, by stabilnie siedziały w koszyku. Jeśli do jutra im się nie polepszy, zawiozę je do przychodni. - uniósł brwi w lekkim zmartwieniu. Chciał najpierw wyczerpać wszystkie możliwe opcje działania we własnym zakresie, polegając na niemałe zapasy wiedzy, jaką zdołał uzbierać przez lata w swojej bibliotece, ale też zdawał sobie sprawę z tego, że niektóre rzeczy były poza zakresem jego możliwości. Co było mu ciężko przyjąć do wiadomości, ale cóż. Musiał. Wziął jedną ze ściereczek, by zwinąć z niej materiałową cynamonkę, przypominającą gniazdko i usadził w niej jedną z kaczuszek, nim nie włożył jej do koszyko-transportera.
Mieli trochę inny sposób pracy – on skupiał się na logicznej analizie, podpartej notatkami, zaś ona, być może błędnie, podążała za instynktami i tym co podpowiadała jej empatia. W gruncie rzeczy w duecie byli wyjątkowo wydajni, bo dopełniali wzajemnie swoje różne spojrzenie, dzięki czemu tracili mniej szczegółów. - Zawsze warto mieć w apteczce bezoar. Jest podręczny i w wielu sytuacjach praktycznie niezastąpiony, a przy tym działa w przypadku większości trucizn – podpowiedziała mu rezolutnie, bynajmniej nie dlatego, że należała do jakiś ekspertek z dziedziny eliksirowarstwa. Po prostu czas spędzony daleko od domu, wśród lasów i dzikiej przyrody wymagał od niej dostosowania się i zaopatrzenia w taki sposób, by nie dźwigać na swoich plecach całego domu. Jako młoda dziewczyna nie była tak zdolna jak Hermiona Granger, która wcisnęła pół świata do torebki, więc działała z jednym plecakiem, zaopatrzona w podstawowe środki magomedyczne. - Oczywiście, że pomogę – wyrwała się, gotowa na to, by zrobić dla piskląt wszystko co mogła. Nie minęła chwila, a Louise zwijała małe gniazdeczka z wielką pieczołowitością. Nie chciała stosować przy tym zaklęciem, wierząc, że ręcznie zrobi to lepiej i bardziej komfortowo. Nawet w opiece nad pisklętami było widać jej matczyną, niespełnioną czułość. Lubiła pomagać, ale jednocześnie nie miała problemu z proszeniem o pomoc, bo w pełni akceptowała fakt, że nie wszystkiemu była w stanie podołać. W końcu zadbali o wszystkie kaczuszki, więc mogli przenieść je do domu. Zrobili to z wielką delikatnością, by jak najlepiej o nie zadbać.
Mieszkanie na ranczu u Atlasa było dla Louise ścieżką do ukojenia. Choć wiedziała, że nie może zostać tu na zawsze, to jednak przebywanie wśród zwierząt i roślin, a także pomaganie przyjacielowi dawało jej masę ukojenia, ale i nowej wiedzy dotyczącej fauny i flory. Chociaż była niezmiernie zapracowaną osobą, to odnajdywała czas na pracę przy zwierzętach i pomaganie tym, które nie mogły liczyć zupełnie na nikogo. Tak było również i tym razem. Kilka dni wcześniej na obrzeża farmy Atlasa, zaplątał się dość mocno ranny lelek wróżebnik, a że akurat trafiła na niego właśnie Louise, to kobieta zdecydowała się podjąć opiekę nad stworzeniem. Na początku zajęła się jego ranami, a następnie odkarmieniem, bo ze względu na swoje problemy zdrowotne niewiele jadł. Można powiedzieć, ze w pewien sposób Finley traktowała stworzenie po macierzyńsku, badając i dowiadując się wiele na jego temat, także dbając, by każda choroba lub dolegliwość została odpowiednio zdiagnozowana. Jej troskliwość Tamtego popołudnia, korzystając z pięknej pogody, kobieta zasiadła z lelkiem w altanie. Mimo iż wróżebnik był co do zasady niezwykle nieśmiałym stworzeniem, to oddanie Louise zostało przez niego docenione i można było na pierwszy rzut oka zaobserwować, że stworzenie się jej nie boi. Kobieta mogła więc spokojnie przemyć rany i wymienić opatrunki stworzenia. Robiła to z najwyższą delikatnością, tak by nie spłoszyć zwierzęcia, które jej zaufało. Następnie przeszła do karmienia - robiła to powoli, ciesząc się, że lelek z dnia na dzień je coraz lepiej. Trudno powiedzieć, czy wynikało to z nabrania sił, czy może z tego, że Louise dowiedziała się czegoś więcej na temat zwyczajów lelków i tego, czym je karmić. Najważniejsze jednak było, że osiągnęli oczekiwane efekty. Gdy stworzenie zaczęło odpoczywać po posiłku, łapiąc przy okazji ostatnie promienie letniego słońca, Louise zagłębiła się w lekturze książki na temat lelków wróżebników. Zależało jej, żeby możliwie najlepiej zajmować się zwierzęciem i być dla niego wsparciem, poza tym lektura w takich warunkach byłą niezwykle miłą formą odpoczynku.
Skracam o 1000 znaków ze względu na wylosowanie jabłona tutaj.
Lelek wróżebnik, którego Louise wzięła pod opiekę we wrześniu, powoli wracał do zdrowia. Po konsultacji z Atlasem i uzdrowicielem zwierząt, który pomagał jej w doprowadzeniu stworzenia do zdrowia, doszła do wniosku, że już za kilka dni będzie mogła oddać stworzeniu wolność. Oczywiście, przywiązała się do zwierzęcia, a nawet przestała podskakiwać ze strachu na dźwięk jego rozdzierającego krzyku, który był najlepszą prognozą pogody, niemniej nie mogła pozwolić sobie na przygarnięcie stworzenia. U Atlasa była gościem, a nie była pewna, gdzie poniosą ją dalsze koleje losu. Z powodzeniem mogła zarówno w mieście, jak i na wsi, nie mogła więc narażać zwierzęcia na brak komfortu spowodowany jej niestabilnym życiem. Nie zamierzała jednak rezygnować z towarzystwa lelka przez te ostatnie dni - nie tylko dlatego, że go polubiła, ale ponad wszystko dlatego, iż czerpała z tej przyjaźni naukę. Często siadali razem w altanie i Louise czytała lektury dotyczące lelków i innych brytyjskich ptaków, wpatrując się w swojego wiernego towarzysza, który kręcił się po okolicy. Tego dnia lelek nie był szczególnie aktywny i jak sama Louise wyczytała - było to zupełnie normalne. Lelki latały w deszczu, tymczasem pogoda pozytywnie zaskakiwała, szczególnie biorąc pod uwagę, że był już październik. Ta sytuacja uświadomiła jej, że dalsza przyjaźń z lelkiem byłaby o tyle uciążliwa, że gdy nadeszłyby brzydsze dni, to uciążliwe wycie byłoby niemal codziennością. Na razie jednak była lepsza pogoda, więc tego dnia lelek spokojnie jadł duże żuki znajdujące się na dłoni Louise. Kobieta wciąż pomagała go dokarmiać, bo warunki pogodowe były zbyt dobre, by stworzenie mogło się samodzielnie pożywić. Gdy już zjadło, kobieta bardzo dokładnie obejrzała jego dawne rany, które na całe szczęście były zasklepione, a niektóre z nich powoli przeradzały się w blizny. Wszystko wskazywało, że ptak wraca do zdrowia, nawet jeśli wciaż ruszał się dość ociążale. Biorąc na tapet tę ociężałość, Louise postanowiła odrobinę pomóc mu w procesie adaptacji do naturalnego środowiska. Długo na tym pracowała i poświęciła wiele godzin na czytanie na temat gniazd lelków wróżebników. Postanowiła, że stworzy swojemu ptasiemu podopiecznemu podobne schronienie, które miało mu pomóc w powrocie do naturalnego środowiska. Kobiecie zależało na tym, by lelek miał się gdzie ukryć, do momentu aż sam będzie w stanie zbudować odpowiednie schronienie. Trzymając ptaka w pobliżu, tak by widział jej poczynania, Louise wyszła z altany, kierując się w stronę drzew. Po drodze zbierała gałązki, choć kilka miała przy sobie także w torbie. W końcu wypatrzyła odpowiednie miejsce - był to krzak jeżyn, taki w którym bez wątpienia wiele lelków chętnie założyłoby gniazdo. Finley sięgnęła po różdżkę, błoto i zebrane gałęzie - choć nie miała doswiadczenia w przygotowaniu gniazd, to odpowiednie analizy książkowych opisów wraz z dodatkiem zaklęć, pozwoliły uzyskać jej efekt zbliżony do idealnego. Gniazdo faktycznie miało kształt łezki i przypominało wiele gniazd lelków, które znalazła w literackich ujęciach. Lelek obserwował tę sytuację z nieskrywaną uwagą, a gdy Louise skońćzyła swoją pracę, ku jej zdziwieniu sam wczłapał się go gniazda i wcale nie zamierzał z niego wyjść. Najwyraźniej praca dotychczasowej opiekunki i nowe lokum przypadły mu do gustu. Wszystko wskazywało na to, że nie potrzebował już ludzkiej opieki.