C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ogromna, niewyobrażalnie gruba formacja lodu robi niesamowite wrażenie już z daleka, a kiedy stanie się u jej podnóża, można się poczuć maleńkim jak lodowa wesz. Choć kiedyś był to prawdopodobnie wodospad, od stuleci nikt nie widział, by stopniał – jedynie w nieco cieplejszych miesiącach zdaje się gubić na objętości tylko po to, by w chłodniejszych nabrać jej podwójnie. Lodospad jest dla Smoczych Ludzi miejscem wyjątkowym, wspięcie się na jego szczyt symbolizuje wejście w dorosłość, dlatego mozolną drogę na górę odbywają wszyscy młodzi ludzie z plemienia. Kiedy zbliżasz się do lodospadu, u jego stóp pojawia się potrzebny do wspinaczki sprzęt – komplet raków i czekanów oraz lina. Raki same przyczepiają się do butów, kiedy tylko dotkniesz ich butem, natomiast lina przyczepia się do powierzchni lodospadu, zapewniając asekurację. Widok z góry jest niesamowity, szczególnie dobrze widać zatokę kolorowych olifantów oraz ognistą jaskinię (jeśli uda ci się wejść na szczyt, możesz wejść tam bez rzutu kostką. Koniecznie podlinkuj w niej swojego posta z lodospadu!).
W każdym poście rzuć kością k100 na postęp oraz k6 na modyfikator. Kiedy uzyskasz wynik 200, udaje Ci się dojść na szczyt.
Modyfikatory:
1. Odbijające się od powierzchni lodu słońce razi Cię w oczy. Chwiejesz się niebezpiecznie i masz już wrażenie, że zaraz zawiśniesz na linie, ale na szczęście udaje Ci się odzyskać równowagę. Musisz za to zatrzymać się na chwilę, aż sprzed Twoich oczu znikną bliźniacze Mroczki. (-10 pkt) 2. Wspinaczka, choć niełatwa, przebiega spokojnie. Nic się nie dzieje. 3. Czujesz podmuch powietrza – o dziwo całkiem ciepłego. Przyjemnie rozgrzewa i w jakiś sposób dodaje Ci otuchy, jakby ktoś rzucił na Ciebie nieznany Ci wcześniej czar. Czujesz się przypływ motywacji, a w ciele zupełnie nowe pokłady energii i siły do dalszej wspinaczki. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza +5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje. 4. Lodospad musi być zaczarowany, bo w pewnym momencie, choć wspinasz się normalnie, masz wrażenie, że znacznie poruszyłeś się do przodu – co najmniej o jakieś pół metra! Pozostaje mieć nadzieję, że magia nie działa też w drugą stronę. (+10 pkt) 5. Masz wrażenie, że spod powierzchni lodu dobiega jakaś pieśń. Im wyżej się wspinasz, tym jest ona wyraźniejsza, aż w końcu zupełnie wyraźnie słyszysz melodię i słowa w nieznanym języku. Ma idealny do wspinaczki rytm i jeśli tylko nim podążysz, na pewno droga minie Ci znacznie szybciej. (+5 pkt) 6. Czy przypadkiem zabrałeś wszy lodowe ze sobą, czy jakimś cudem dopadły Cię już przy lodowcu? No cóż, ważne jest tylko to, że towarzyszą Ci we wspinaczce, skutecznie mącąc ci w głowie i sprawiając, że jedyne, o czym myślisz, to żeby się podrapać. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza -5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje.
Dotarcie na górę zapewnia 1pkt do dowolnej statystyki oraz czekan południa (znajdujecie go na szczycie), po które należy się zgłosić w odpowiednim temacie oraz odznakę Smoczego Człowieka.
Czekan południa - niepozorne narzędzie, które skrywa w sobie dużą moc. Dosłownie, jest bowiem w stanie bez konieczności użycia dużej siły wbić się nawet w najtwardsze powierzchnie. Nieoceniony przy wspinaczce, ale również przy eksploracji, bo przy odrobinie uporu można się nim przebić nawet przez grubą ścianę.
Powyższe nagrody dotyczą tylko uczestników ferii zimowych 2023 i wątków napisanych na tym wyjeździe.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Nie 2 Kwi 2023 - 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris miał szczerą nadzieję, że jego zazdrosny o dosłownie wszystko fomiś, nie postanowi nagle zacząć zawodzić u stóp lodospadu albo nie wpadnie na to, że powinien jednak spróbować ściągnąć któregoś z nich na dół. To nie byłoby ani mądre, ani bezpieczne, a dodatkowo mogłoby doprowadzić do poważnych komplikacji, czy nawet konieczności rozmowy z uzdrowicielem, który musiałby złożyć ich w całość. Dlatego też, nim zaczęli się wspinać, zielarz próbował uspokoić stworzenie, pozwalając mu na to, by zostało wraz ze swoim towarzyszem, licząc na to, że spędzając czas w dwójkę, fomisie zapomną o innych istotach przebywających w tej okolicy. Zaraz zerknął jeszcze na męża, kiedy ten postanowił wspinać się bez kurtki, dochodząc do wniosku, że za chwilę będzie leczył go co najmniej z kataru i pokręcił głową, gdy ten zaproponował mu lododropsa, mając świadomość, że kiedy tylko zaczną się wspinać, jego mięśnie dostatecznie mocno się rozgrzeją. Zaraz też uśmiechnął się kącikiem ust, dochodząc do wniosku, że może w tej chwili być nieco dziecinny i zdecydował, że ten, kto przegra, do końca wyjazdu spełnia absolutnie każdą zachciankę tego drugiego. Jego jasne oczy błysnęły na tę możliwość, ale już tego nie komentował. Nie spieszył się, sprawdzając, jak najlepiej wyczuć oparcie, jak zareagować, jeśli lód okaże się za słaby i jednak się pod nim ugnie, co zrobić, jeśli zgubi rytm. Słuchał jednak również Josha, wywracając przy okazji oczami, ale cieszył się, że ten mimo wszystko planował jakieś nowości w swojej pracy. Wiedział doskonale, że jego mąż miewał chwile zwątpienia, że zastanawiał się, czy powinien nadal uczyć dzieciaki, a on czasami przykładał się do tych jego niepewności. Wiedział, że miotlarstwo nie było najbezpieczniejsze na świecie i pewnie z tego powodu obawiał się o więcej połamań i innych problemów, ale sam święty nie był, skoro rośliny, z którymi obcowała młodzież również nie były najbezpieczniejsze. Dlatego też coraz rzadziej irytował się na niektóre pomysły Josha. - Jeśli będą słabi, gra nie będzie szła im tak dobrze. Poza tym, jeśli spróbujesz nauczyć ich wytrzymałości i dodasz im sił, to pomożesz też mnie. Może nauczą się, że donice można przenosić bez pomocy miliona zaklęć - powiedział, gdy bez większego problemu ostatecznie zrównał się z Joshem. Wspinał się początkowo wolniej, ale wkrótce wyczuł odpowiedni rytm, szedł w górę miarowo, bez problemu wbijając czekany w lód i znajdując oparcie dla stóp. Krok za krokiem, podciągnięcie za podciągnięciem, znajdował się coraz to wyżej i wyżej, a jego serce biło mocno z radości, nie zaś z wycieńczenia. - Czasami wydaje mi się, że spora część z nich jest niesamowicie wygodna i gdyby tylko mogli, to nawet nie pobrudziliby sobie rąk ziemią. Nie wiem, jak chcą w ten sposób nauczyć się czegoś o roślinach.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Widząc, jak Carly wojowniczo zaczęła się wspinać, żeby nie powiedzieć, że wręcz szusować po tej ścianie, sama nabrała zapału. W kilka chwil Puchonka już do niej dogoniła, a blisko siebie o wiele przyjemniej było się i wspinać i żartować z nieistniejącego księcia. - Kazać mu zejść? – prychnęła. – Proszę cię, za coś takiego, to zrzucimy mu jego koronę na sam dół i każemy mu nam ją z powrotem w zębach przynieść! O! – wykrzyknęła zachwycona. – Zero litości! Gdyby ktoś je zobaczył i usłyszał, mozolnie wdrapujące się na lodospad, krzyczące o księciach z bajki do strącenia z tronu i drapiące się w trakcie niebezpiecznej wspinaczki… Pewnie wezwałby szamankę, bo uznałby je za szalone. Remy się tym jednak nie przejmowała, nie tracąc dobrego humoru. Który tylko się poprawił, jak zaczęła słyszeć melodię. W pierwszej chwili stwierdziła, że to tylko wiatr szumiał jej przyjemnie odbijany od lodospadu, jednak im wyżej wchodziła, tym muzyka stawała się głośniejsza. Opatrzność los? Znak od natury, że były godne miana królowych świata? Cóż, jeżeli takie myśli pomagały jej we wspinaczce, to tym lepiej, bo już nawet słyszała słowa wyśpiewywane w nieznanym języku, tak, jakby specjalnie układały się pod rytm wbijania czekana w lód. - Słyszysz to? Już układają o nas zwycięskie pieśni! Dwie królowe, które zasiadły na tronie świata! Tak będzie, mówię Ci Carly!
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie mogła się poddać i nie zamierzała tego robić. Bo kto to widział, żeby wisząc na lodowej ścianie dojść nagle do wniosku, że cała ta wyprawa to była głupota. Co prawda wolała nie patrzeć w dół, żeby nie zorientować się, że znajduje się w co najmniej fatalnym położeniu, ale nie miała potrzeby sprawdzania w tej chwili, jak daleko zaszła. Bo to, że zaczęła się dzielnie piąć w górę nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości. Carly co prawda nie była do końca pewna, co tak bardzo pchało ją naprzód, co tak bardzo zachęcało ją do działania, co chciała osiągnąć, ale skoro tak było, to się temu w pełni poddawała. Chciała więcej, chciała dotrzeć tam, gdzie innych jeszcze nie było! - Ha, a wiesz, że jak ją zrzucimy na dół, to pewnie już z nią nie wróci? Ucieknie, bo jest tchórzem, na pewno! - stwierdziła wojowniczo, bo nie pozostawało jej nic innego, chociaż musiała przyznać, że miała ochotę wygryźć sobie kawałek głowy. Te wszy były okropne, tak samo, jak zmęczenie, jakie czuła, próbując dostać się na samą górę lodospadu. Była przekonana, że w tej chwili wyglądała okropnie i na pewno nie przypominała w żadnym stopniu królowej całego świata, ale prawdę mówiąc, miała to w nosie. Wychodziła z założenia, że mogła być tym, kim chciała być i to było dokładnie to, czego pragnęła. Wspiąć się na sam szczyt, osiągnąć to, czego nie mieli inni, czy coś! Carly parsknęła pod nosem na kolejną uwagę Harmony i chociaż nie słyszała chwilowo żadnej pieśni, to była w stanie ją sobie wyobrazić. - Ha, pewnie już obalili tego bezczelnego księcia, bo wiedzą, że nadchodzą właściwe osoby, na właściwe miejsce, a nie jakiś nadęty bufon - zawyrokowała, kiwając do siebie głową, chociaż pozostawała teraz nieco w tyle. Była jednak wysoko, wysoko ponad ziemią, niemalże tam, gdzie być powinna. To zaś wprawiało jej serce w szybsze bicie, pełne radości, której nie była w stanie opisać.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Ha! I dobrze! – wykrzyknęła dziarsko, wbijając czekan z rytmem muzyki. – Niech ucieka! Po co nam tchórze w królestwie! Same byśmy i tak musiały wszystko robić! Może to muzyka, podmuch wiatru, dopingowanie sobie tekstami o tym, co zrobiłyby głupiemu księciuniowi, a może po prostu cholerna chęć podrapania się po głowie! Ale Remy poczuła, że naprawdę była w stanie to zrobić. Mogła wejść na ten lodospad i mogła dokonać tego już zaraz! To nie tak, że na początku wątpiła. Ani przez chwilę nie pomyślała, że mogłaby nie sprostać temu wyzwaniu. Kontynuowałaby je, nawet jakby po drodze musiała robić sobie drzemki, przypinając się do ściany liną! Nie można jednak było odmówić lodospadowi tego, że wywoływał poczucie bycia maleńkim i kruchym. Dziewczyna miała dzielne serce, ale nawet jej waleczny charakter musiał zaakceptować wyzwanie, jakie przed nią stało. Będąc już prawie przy szczycie po prostu czuła tę pewność, że sprosta siłom natury. Że już nie mogło być inaczej. Śpiew, który cały czas spod lodu nucił jej rytmem, wiatr, który odganiał jej włosy z oczu i wszy z włosów i cudowna atmosfera, która między dziewczynami panowała, sprawiły, że poczuła przypływ sił na tej ostatniej prostej. Z mięśni jakby zniknęła ciężkość, łatwiej jej się było wbijać lód. Możliwe, że właśnie pod koniec dostosowała właściwie swoją technikę, bo wspinała się szybko i gładko. Tak skupiła się na krokach, używając muzyki jak metronomu, że nawet nie zauważyła, że nie miała w co wbić czekana. Podniosła wzrok… - NA MERLINA! CARLY! – zawołała w najczystszej, najbardziej upragnionej radości, kiedy zobaczyła, że była już na szczycie. A Carly szybko pięła się za nią! - ZACZEKAJ! ZDJĘCIA! – wykrzyknęła i szybko wypuściła psingwinka z plecaka, zaraz wygrzebując aparat. – I uśmieeech! – wyćwierkała, robiąc zdjęcie dziewczynie, kiedy już złapała się brzegu. – Ale tu jest przepięknie! – rozłożyła ręce na boki i głęboko wciągnęła powietrze. Widziała stąd wszystko! Lodowiec! Igloo! Myślodsiewnię i najważniejsze – brzeg z tą fantastyczną zatoką! Z tej perspektywy Antarktyda nie była biała i mroźna. Jej śnieg, lód i woda błyszczały się złotem! - Tobie też maluchu – powiedziała psingwinkowi, który jak na komendę wykonał kilka póz. – Carly! – zawołała znowu do dziewczyny, chciała skakać z zachwytu, że im się udało. – Zrobimy sobie razem zdjęcie?! Była gotowa na całą sesję różnych póz jak i estetycznych ujęć. Miała spakowane wkłady do polaroida i wiedziała, że szybko tu drugi raz nie wejdzie. Trzeba było korzystać!
/zt
+
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Scarlett od razu się z nią zgodziła, bo prawda była taka, że takie słabeusze to zawsze wymagały, żeby wszystko za nich robić. Coś o tym wiedziała i nie miała najmniejszej ochoty się w to bawić. Skoro tak, niech ten książę po prostu spada, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, zastrzeżeń, ani niczego podobnego. Jeśli chciały mieć błazna, to zdecydowanie byłyby w stanie szybko go znaleźć. Te rozmyślania wyraźnie zaczęły pchać ją w górę, zachęcając Norwood do tego, żeby się nie poddawała, żeby faktycznie wygrała ten wyścig z czasem, z własną słabością, ze wszystkim, co ją ograniczało. Widziała, jak Harmony wspina się coraz wyżej, aż w końcu zniknęła jej z oczu, najwyraźniej docierając na sam szczyt. Być może przez krótką chwilę Puchonka czuła zawód, że to nie ona jako pierwsza dotarła na szczyt lodospadu, ale nie zamierzała z tego powodu narzekać, tym bardziej że za chwilę przeżyła niemalże zawał serca, gdy Gryfonka postanowiła się z nią podzielić ekscytacją, jaką czuła po tym zwycięstwie. Na całe szczęście Carly trzymała się mocno lodowej ściany i uparcie chciała dotrzeć na samą górę, bo kto wie, czy nie zjechałaby popisowo na sam dół od tych okrzyków. Zamiast tego uśmiechnęła się dzielnie do zdjęcia, a później wspięła na samą górę, gdy tylko miała taką możliwość, oddychając ciężko. - Ha, teraz naprawdę jesteśmy królowymi świata! - powiedziała, nieco zachrypnięta, ale ani trochę się tym nie przejęła, zajmując się oglądaniem wszystkiego dookoła nich. Zaraz też zgodziła się na kolejne zdjęcia, by przy tej okazji wycałował Harmony po policzkach, dzieląc się z nią wielką radością, którą wyraziła również uniesieniem ręki w górę w zdecydowanie triumfalnym geście. Zrobiły coś szalonego, to prawda, ale jednocześnie coś, czego oczekiwały i czego potrzebowały. Pokrzyczały jeszcze coś na temat sukcesu, znalazły jakieś magiczne czekany, czy co to właściwie było, obejrzały dosłownie wszystko, co je otaczało, a później przyszła pora na zejście z tego lodospadu. Miały to, co chciały i mogły sobie wyraźnie odnotować w kajeciku ten sukces.
Zimno. Tym jednym słowem mogłem podsumować całą podróż w to miejsce. Miałem na sobie założone tyle rzeczy, że wyglądałem jak poruszająca się wieża. Całe szczęście nie miałem tak ograniczonych ruchów, jak ta z szachów. Pomimo faktu, że ciężko mi było ujrzeć coś więcej niż wąską dziurę pomiędzy ściśniętym kapturem a wysoko założonym szalem, to krajobraz mogłem uznać za doprawdy magiczny. Szczególnie wodospad, a raczej lodospad, który był pokryty wielką, grubą warstwą lodu. Był doprawdy majestatyczny i aż się prosił, by po nim się wspiąć. Szczególnie po tym, jak Harmony opowiedziała mi o widokach na szczycie. Przyznam szczerze, nie miałem pojęcia skąd ta dziewczyna miała tyle energii. Było jej wszędzie tak pełno, jakby co najmniej posiadała trzy sobowtóry. Momentami mnie to dość irytowało, szczególnie gdy próbowałem się skupić, a byłem przez nią zaczepiany. Tym razem, chyba po raz pierwszy od naszego poznania się, nie miałem jej tego za złe nawet w najmniejszym stopniu. Kolejnym powodem, dla którego ucieszyła mnie obecność Harmony był...jej pupil. Malutki psingwin chodził za nią dosłownie wszędzie, zupełnie jakby uznał dziewczynę za swoją mamę. Było to bardzo urocze i na swój sposób wskazywało, że gryfonka nie mogła należeć do złych osób. Istniała zatem możliwość, że nie miała mi za złe, gdy zamiast zając się rozmową z nią, to byłem zajęty zabawą i niańczeniem małego zwierzątka. Kiedy podeszliśmy pod wodospad, pojawił się sprzęt do wspinaczki. - Przyznam bez bicia, nie uwierzyłem, jak mi o tym powiedziałaś. - Stwierdziłem, zerkając na Harmony. Mój mały mózg nie mógł zbytnio tego zrozumieć. Wciąż o tym myślałem, gdy zakładałem sprzęt i sprawdzałem, czy wszystko jest doczepione jak należy. Nie miałem najmniejszego pojęcia o wspinaczce, także liczyłem na jakieś podpowiedzi ze strony towarzyszki. Domyślałem się, że to co widziałem w filmach nie było wiedzą wystarczalną, by zdobyć lodospad. Miałem też cholerną nadzieję, że w połowie drogi moje ręce mi nie odmówią posłuszeństwa, bo byłby to cholerny wstyd. Niedługo później moje zadanie zostało utrudnione, gdy wszy upodobały sobie moje włosy. Nawet nie chciałem wiedzieć skąd one się tu wzięły i jak się dostały pod kaptur i czapkę...skoro w magiczny sposób pojawiał się magiczny sprzęt, to może i one miały jakiś tajemny sposób na denerwowanie ludzi?
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie sądziła, że tak szybko po zdobyciu szczytu na lodospadzie, znów będzie się na niego wspinać. Wystarczyło jednak kilka rozmów z @Felix I. Berkeley i pokazanie ujęć z samej góry, by szybko okazało się, że w sumie, to jak on chciał wejść, to ona także! Energii miała za dwoje, zapału na tyle, żeby pobić swój rekord czasowy we wspinaczce. W dodatku poprzysięgła Maxovi, że pobije jego czas wejścia na lodospad (nie ważne, że go zmyślił i tak zamieszała tego dokonać, żeby mu w pięty poszło, o!). Całą drogę do lodospadu radośnie podskakiwała, nawet jeżeli robienie tego w śniegu po kolana nie było sztuką najprostszą, a małe psingwiniątko próbowało jej w tym tanecznym kroku towarzyszyć, przez co co chwilę lądowało z dziobem w zaspie śniegu. Nie wyglądało jednak na zbyt tym faktem przejęte, za każdym razem się wygrzebywało i z radosnym dźwiękiem dobiegało do dwójki czarodziejów. Dziewczyna idąc, radośnie ćwierkała o poprzednich doświadczeniach z lodospadu, ekscytując się niezapomnianymi momentami i wygłupami w trakcie wspinaczki. Do jej aż tak dobrego humoru dokładał się fakt, że Felix zdawał się całkiem wyluzowany, pewnie głównie dzięki zasłudze psingwinka, który z największą satysfakcją przyjmował wszelka atencje od chłopaka. Miło było widzieć, że Krukon dobrze czuł się w towarzystwie zwierzaka. A to, że zdawał się mu poświęcać więcej uwagi, niż trajkoczącej dziewczynie? Zupełnie jej nie przeszkadzało, to miała być przede wszystkim dobra zabawa! - Robi wrażenie, co? – uśmiechnęła się promiennie, pokazując lodospad z takim zaangażowaniem, jakby to ona go zbudowała. – A zobaczysz jak nieziemsko jest na górze! Czym prędzej przeprowadziła Felixa przez sprzęt, sama tym razem jednak sięgnęła tylko po raki na buty. Poprzednio na szczycie udało jej się znaleźć czekan południa i miała zamiar przetestować go w swojej wędrówce. Podobno zapewniał dużo lepszą i łatwiejszą przyczepność, trzeba było to sprawdzić. - No dobra, maluchu – zwróciła się do psingwinka, który łasił się do nogi Krukona, jakby prosząc go o więcej głaskania. – Sam tam nie wejdziesz, no dalej, ziu do plecaka – otworzyła jego stałe miejsce podróży, gdy przychodziły trudniejsze warunki i zapięła go w nim tak, by mógł z niego wyglądać, ale jednocześnie, żeby plecak się nie rozsunął. Dodatkowo zabezpieczyła go liną. – No to w drogę! – posłała chłopakowi pełen entuzjazmu uśmiech i, ponownie w podskokach, dobiegła do ściany. Tak jak i za poprzednim razem, wspinaczkę zaczęła z przytupem. Jej mięśnie jeszcze nie były zmęczone, a techniki uczyła się od radowych podróżników, których miała zaszczyt nazywać swoimi rodzicami. Wiele razy wchodziła na najróżniejsze skalne sklepienia, więc i to nie przyniosło jej zagwozdki. Po prostu trzeba było zacząć. - Podstawowe informacje – zaczęła, szybciutko wdrapując się w górę. Może to doświadczenie z poprzedniej wspinaczki, a może ten czekan południa faktycznie był niezastąpionym sprzętem, ale szło jej bardzo gładko. – Pamiętaj, ruch nie wywodzi się z rąk. Może się wydawać, że powinno się podciągać rękami, ale to jest zła technika. Poprawna technika wychodzi z nóg, to właśnie nogi dźwigają mocny, zbalansowany kręgosłup i pchają ruch aż po czubki palców. Dłonie pilnują tylko, żeby zaangażowany tułów trzymał się blisko ściany. I chociaż szło jej bardzo dobrze, już na wstępie lodowe wszy ja dopadły. Nie zaczęły jej jeszcze strasznie gryźć, ale na Antarktydzie zdążyła już poznać uroki początków ich najazd na włosy. Zaczynały się dokładnie tak, jak teraz. Jeszcze nic jej nie swędziało, ale wiedziała, że kwestią czasu była chęć podrapania głowy. Cóż, musiała się wspiąć szybciej, niż to by nastąpiło.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przeglądała leniwie ulotkę, leżąc w pustej grocie i drapiąc się po śnieżnobiałych włosach, kiedy natrafiła na wzmiankę o atrakcji, która znacznie przyspieszyła bicie jej spragnionego przygód serca. Nie czekała na powrót współlokatorek ani na to aż któryś z przyjaciół jej odpisze – prędko się ogarnęła i szybcikiem pomknęła w kierunku lodospadu, aby tam zacząć kolejną nieodpowiedzialną i ekscytującą przygodę. Uśmiechnęła się szeroko na widok Ariadne, ciesząc się, że kobieta postanowiła do niej podejść, jednocześnie rozwiązując problem braku towarzystwa. – Zazwyczaj mówią do mnie Marla, ale jeśli wolisz, żebym była Martą to też git – zaśmiała się, nic sobie nie robiąc z przekręcenia swojego imienia i obracając to w drobny żart. Pokiwała energicznie głową na potwierdzenie pytania Ari, tym samym zdradzając swoje podekscytowanie. – T A K. Co prawda jedyne doświadczenie jakie w tym mam to wspinanie się na drzewa i mury, ale wydaje mi się, że to wystarczy, żeby zdobyć szczyt raz dwa! – zaczęła i już miała wskazać swojej towarzyszce gdzie znajduje się potrzebny sprzęt, ale ten znienacka pojawił się tuż obok niej. – Oho, widzisz? Przygoda cię wzywa! – zauważyła rozbawiona i poprawiła raki przy podeszwie, a potem paroma sprytnymi zaklęciami transmutacyjnymi zmodyfikowała kurtkę, żeby było jej wygodniej podczas wspinaczki. – Wszystko masz? Jesteś gotowa? Razem będzie raźniej, mogę cię asekurować, robiłam to setki razy – zaproponowała, nie wspominając już, że asekuracja nie dotyczyła wtedy aż takich wysokości. Posłała jeszcze Wickens pokrzepiający uśmiech i zaczęła wspinać się po lodowej bryle. Sunęła po zamrożonej ściance niczym małpka, co jakiś czas oglądając się za kobietą, aby sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Im wyżej była tym lepiej się czuła, bo widoki były nie do opisania, a adrenalina zachęcała do kolejnych kroków w górę. – Jak tam w ogóle po imprezce? – zagaiła; odchyliła się delikatnie i zerknęła w dół, niemalże od razu tracąc równowagę, bo pod tym kątem słońce odbijało się od lodu i nieprzyjemnie raziło w oczy. – O chuj – sapnęła, zapalczywie walcząc o to, aby nie spaść. A gdy już jej się udało powrócić do w miarę bezpiecznej pozycji, odnaleźć stabilne miejsce i pozbyć się przystojnych braci mroczków wirujących przed oczami, wypuściła powietrze z ust, dopiero teraz czując jak zrobiło jej się gorąco. – Uważaj na słońce, prawie by mnie zabiło.
Obserwowanie biegnącego za nami psingwina, który co chwile nurkował w śnieg, było zdecydowanie jedno z rzeczy, która dbała o mój dobry nastrój. Ten jego roześmiany pyszczek, gdy nas widział był idealnym przykładem bezgranicznej miłości, jaką potrafiło obdarzyć nas zwierzę. Najchętniej to wziąłbym go w ręce i niósł przez całą drogą, drapiąc go za uchem i przytulając do swojego torsu. Musiałbym zapytać Harmony o pozwolenie, a na to bym się nie zdobył. Dziewczyna może i była ode mnie o wiele młodsza i nie powinienem czuć takiego skrępowania, jednak cała jej prezencja i sposób bycia był na tyle ekspresywny, że nie mogłem znaleźć języka w ustach. Czasami się nawet zacinałem. Czułem, że prędzej bym się dogadał z psingwinem niż z nią, i to tylko z własnej winy. Pozostawało mi słuchanie jej opowiadania, które komentowałem co jakiś czas skinieniem głowy lub krótką wypowiedzią. Słowa, którymi byłem zasypywany, były przetwarzane przez mój ośrodkowy układ nerwowy w sposób dość chaotyczny. Jedno jakby nie pasowało do drugiego, część rzeczy się powtarzała, a ja przed oczami miałem psingwina, który z piskiem wskoczył w zaspę i próbował wyciągnąć swój pyszczek. Czasami docierało do mnie stwierdzenie, brzmiące całkiem łebsko, na które mogłem z czystym sumieniem powiedzieć coś więcej. Zerkałem co jakiś czas na Harmony, starając się odwzajemnić jej promienną aurę. Obstawiam, że niezbyt mi to wychodziło, chociaż muszę przyznać, że byłem zdecydowanie bardziej wyluzowany, niż zazwyczaj. - Tak, masz rację. - pokiwałem głową, gdy przedstawiono mi lodospad. - Chociaż wolałbym się tam dostać bez potrzeby wspinania. - to nie tak, że migałem się od ciężkiej roboty, po prostu nie byłem pewien, czy to do końca dobry pomysł. A co jeśli narażę przez to życie Harmony? Szczerze mówiąc o jej zdrowie martwiłem się bardziej, niż o swoje. - Jesteś na sto procent pewna, że dasz radę znowu tam wyjść po tak krótkim okresie czasu? - zapytałem się już chyba po raz dziesiąty, widocznie nie zbyt wierząc zapewnieniom dziewczyny. Tym bardziej, że do swojego ciężaru dokładała jeszcze psingwina, ładując go do plecaka. - Ja go też bym mógł zabrać. - mruknąłem jeszcze, robiąc to takim tonem, jakbym chciał przekonać siebie, a nie ją. Zaopatrzony w raki, czekany i podpięty do liny, stanąłem grzecznie, by zostać poddany przeglądowi. Zaraz później zacząłem się wspinać, stosując się do porad. Czyli nie mam się wspinać na rękach, to była bardzo cenna porada, która zmieniała naprawdę wiele. Gdy jeden z problemów zniknął, to pojawił się drugi, w postaci wesz. Spróbowałem się podrapać, co też szybko pożałowałem. Starając się wytrzymać swędzenie ruszył dalej, ślamazarząc się okropnie. Podniosłem głowę do góry i zobaczyłem sylwetkę dziewczyny o wiele wyżej, niż bym się spodziewał. Zakląłem w myślach i postarałem się ruszać szybciej, spychając na bok myśli, że jest to mój pierwszy raz i jak popełnię błąd, to mogę zlecieć i zginąć. Usłyszałem delikatne stuknięcie małej butelki rozgrzańca, który miałem w plecaku. Obiecałem sobie, że jeśli dotrę na szczyt w jednym kawałku, to nawet poczęstuje młodą.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy zaśmiała się wesoło, na komentarz chłopaka i pokręciła przecząco głową, z niezmiennie dobrym humorem. Oczy aż jej świeciły od ekscytacji na zbliżającą się przygodę. - Może byłoby i łatwiej, to prawda, ale gdzie w tym zabawa – powiedziała i szturchnęła Felixa zaczepnie. – Nie możemy wszystkie rozwiązywać lataniem na miotle! To zupełnie inne uczucie, gdy samemu się na taki widok zapracuje, zobaczysz sam. Najlepsze uczucie świata! – zapewniła go, a w duszy grało jej wspomnienie z poprzedniej wspinaczki. To była trudna wędrówka, lodospad był wymagający, ale kiedy po wszystkich tych potach udało jej się wciągnąć na szczyt, ta chwila przerosła jej wszystkie oczekiwania. – Spokojnie, dam radę. Wiesz, kondycja sportowca – wyszczerzyła się z dumą i uniosła nosek do góry. Zakwasy były dla niej wręcz współlokatorem a dzień bez nich należał do tych dziwnych. – Ale dziękuję, że się martwisz, to bardzo miłe - przyznała z wdzięcznością. Szybko zarzuciła sobie plecak na plecy, ale słysząc słowa chłopaka, od razu się do niego odwróciła. - Wniosę go sama, ale znieść będzie trudno, trochę ściąga w dół. Więc jeżeli propozycja utrzyma się do schodzenia z lodospadu, to chętnie wtedy ją przyjmę – kiwnęła głową dziarsko na potwierdzenie swoich słów. – Dziękuję! Sprzęt leżał dobrze, a ona miała wszelkie siły i chęci, by zacząć wspinaczkę. Szkoda, że po pierwszych metrach zostały już tylko chęci. Była Gryfonką pełną parą, nie dało się tego ukryć. Chociaż po poprzednim razie doskonale powinna wiedzieć, że szybko się męczyła, ona i tak poszła na całego od startu. I tak oto była znowu w te sytuacji, zaledwie w połowie drogi, a już z pierwszymi oznakami zmęczenia mięśni. - Jeju, zapomniałam, że od połowy robi się ciężko! – zaśmiała się do chłopaka, obracając się do niego. Nie miała problemów z wysokością, podróże były jej drugim imieniem i rzeczy z nimi związane raczej budziły jej entuzjazm, aniżeli wstrzemięźliwość. – Jak ty się czujesz? Wszystko w porządku? – dopytała, bo chociaż zew przygody ciągnął ją w górę, chciała przede wszystkim wiedzieć, że jej klubowy kolega miał się dobrze. Nie przeszkadzałoby jej, jeżeli mieliby wspinać się wolniej, czy nawet to przerwać. Najważniejsze było bezpieczeństwo. Czy stosowała tę zasadę w stosunku do samej siebie? Oczywiście, że nie. Ale nie przeszkadzało jej to w przestrzeganiu reguły w stosunku do każdego innego. - Nie wiem jak ty, ale wprost szaleję za tym uczuciem wiatru we włosach! – przyznała z radością i odchyliła głowę, ciesząc się przyjemnym powiewem. To trochę pomagała ze swędzeniem, które niestety coraz mocniej jej przez wszy doskwierało. Już się miała skupić na tym odczuciu i nawet chciała się podrapać, ale wtedy to usłyszała. – Ojeju! – zawołała z przejęciem i czym prędzej przyłożyła ucho do lodu. – Słyszysz? – zapytała, mając nadzieję, że też mógł usłyszeć te dźwięki. – Znowu dobiega z niego muzyka – lekki pogłaskała lód, by zaraz kontynuować wspinaczkę. Tym razem to dziwne, magiczne zdarzenie jej nie zdziwiło. Coś było w lodospadzie, może zaklęta magia? Co sprawiało, że wydobywała się z niego muzyka. Im wyżej dziewczyna się pięła, tym stawała się wyraźniejsza, towarzysząc jej dobrym, równomiernym rytmem wprost pod wspinaczkę. Miała nadzieję, że Felix też mógł usłyszeć muzykę dobywającą się z lodu. Bardzo chciała pokazać mu całą niezwykłość i urok lodospadu, a to było jedno z piękniejszych przeżyć. Magia pomagająca swoimi nutami złapać rytm wspinaczki.
Pokiwałem głową, zgadzając się na usłyszany komentarz. - Tak, to prawda. Tylko wiesz, nie tylko miotły latają. Jakby tak wlecieć tak na hipogryfie...albo na gryfie...albo pegazie...tylko pewno te biedactwa nie wytrzymałyby takiej temperatury. - wzdrygnąłem się w imieniu wspomnianych zwierząt, mając nadzieję, że nigdy nie musiały znosić takiego mrozu przez dłuższy okres. Nie mogłem wykluczyć, że przy bardziej srogiej zimie i u nas na dzień czy dwa nie było podobnej temperatury, szczególnie w górach. Zresztą, moja wiedza geograficzna nie była na tyle rozwinięta, bym mógł określić, czy w chwili obecnej jest zimniej niż najzimniej u nas, czy jeszcze zimniej. Idąc tym tokiem myślenia mógłbym dojść do opisywaniu budowy cepa, a tego by nikt nie chciał. Zapewnienie o posiadaniu fizycznej zdolności do wspinaczki po raz kolejny nie zbyt mnie przekonało. Hymknąłem cicho pod nosem, przejeżdżając wzrokiem po dziewczynie. Była o niebo lepiej wysportowana niż ja, więc tego typu porównywanie było najnormalniej w świecie śmieszne. Czy przeszkadzało mi to w zamartwianiu się? Oh, ależ skąd. - Jak nie wrócę na dół szybciej, niż jest to zaplanowane, to tak, mogę. - postarałem się zażartować, ale nie wiem, czy możliwość upadku i rozkwaszeniu się na lodzie było sceną, z której można było się śmiać. Życie nie było kreskówką, nikt by mnie nie odkleił i nie napompował z powrotem. - Tylko wiesz...powiem Ci, że zapomniałem, że po wejściu trzeba też zejść. - czy spodziewałem się zsuwania po linie jak w filmach akcji? Całkiem możliwe. Byłem na tyle zdeterminowany, by przeć do góry, że zaczynałem powoli doganiać Harmony. Jak typowy facet zatrzymałem wzrok na jej tyłku, by zaraz potem się zganić, raz ze względu na fakt jej bycia nieletnią, a dwa umiejscowienia w jakim się znajdowaliśmy. Widoki czekały nas na górze, i to zdecydowanie ładniejsze. No, oczywiście było to pojęcie względne z którym nie każdy musiał się zgodzić. - Żyje. - odparłem zgodnie z prawdą, samemu nie wiedząc do końca jak się czułem. Zmęczony jeszcze nie byłem, ale za to swędział mnie praktycznie każdy cal głowy. Jednocześnie chciałem iść wolniej i bezpieczniej, a tu mnie popychała jakaś bliżej nieokreślona siła, zachęcając mnie do bardziej ryzykanckiej wspinaczki. Czy była to po prostu adrenalina i chęć wygrania wyścigu, czy też magia tutejszego miejsca wspierała moje wysiłki, tego się chyba nie dowiem do końca życia. To co się obecnie liczyło był fakt, że...Harmony gada z lodem? - Jaka muzyka? Co grają, ice'n'roll? - pokręciłem nieznacznie głową i nieco sapnąłem, biorąc głębszy wdech. Może i wykazywałem się obecnie ignorancją i powinienem był po prostu odpowiedzieć "nie", zamiast rzucać nieco kąśliwy komentarz. Może powinienem był uwierzyć Harmony na słowo, skoro do tej pory ani razu mnie nie okłamała ani nie zawiodła mojego zaufania. Będąc tak społecznie zacofanym ciężko mi było określić granice, których lepiej nie przekraczać. Wspinaczka po lodospadzie nie była zbyt dobrym miejscem do ewentualnej niepotrzebnej kłótni.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaśmiała się z jego drobnego żartu, stwierdzając, że humor musiał dopisywać im obydwu. - Wolałabym, żebyś tego nie robił. Jak ja się wytłumaczę z tego nauczycielom? – załapała się teatralnie za głowę z przejęciem, a zaraz zachichotała. Lubiła takie drobne wygłupy. – No niestety, po każdej pięknej wyprawie trzeba doliczyć drugie tyle drogi powrotnej. Całe szczęście z góry schodzi się szybciej niż się na nią wchodzi. Wspinało jej się bardzo dobrze, owszem, pierwsze zmęczenie zdążyło jej dać o sobie znać a i lodowe wszy były utrapieniem, ale czekan południa naprawdę dawał swoje. Muzyka dobiegająca z lodu także ja wspierała, nadając jej rytm. Może nawet aż za bardzo magia lodowca chciała jej pomóc, bo miała wrażenie, że im bliżej się pięła, tym melodia stawała się skoczniejsza i żwawsza, jakby magia Smoczych Ludzi podpowiadała jej, żeby przyspieszyć. Nie miała zamiaru odrzucać takiego wyzwania. Z samozaparciem godnym wyższej sprawy starała się coraz szybciej przebierać nogami, zaczarowany czekan wbijał się w lód bez najmniejszego oporu, a ona koniecznie chciała pobić swój rekord we wspinaczce. - Haha dobre! – zaśmiała się na tekst o ice’n’roll. Jeżeli były w nim jakieś złe intencje, to zupełnie przeleciały jej nad głową albo bardziej, biorąc pod uwagę położenie w jakim się znajdowali, spadło pod nią. Żart był żartem, nawet jeśli kąśliwym, byłaby hipokrytką, gdyby się za to obraziła, przecież sama lubiła czasami być złośliwą zadziorą. – Śnieżne hity prosto od zespołu Icy DC – prychnęła. – Lodowiec musi być zaklęty, czasami słychać z niego muzykę, tak opowiadali Smoczy Ludzie! – podzieliła się wiedzą, bo wydawało jej się to czymś naprawdę fascynującym. Nie było wiadomo kto, kiedy i dlaczego to zrobił, ale po dziś dzień spod lodu dało się usłyszeć melodie. – Może to duchy Smoczych Ludzi? Wiesz, czuwających nad kolejnymi pokoleniami? – co prawda to by znaczyło, że jakimś cudem wszechmocne duchy nie wiedziały, że oni nie byli z ich plemienia, ale cóż. Nikt nie mówił, że jej teoria nie mogła mieć dziur, żeby nad nią podywagować. Dopiero po chwili zauważyła, że nie miała tak dużego problemu z mówieniem, jak poprzednim razem. Czekan południa dawał jej bardzo duże wsparcie w trakcie wspinaczki, pierwsze zmęczenie mięśni już z nich odpłynęło, gdy ciało tylko zdało sobie sprawę, że ruch w górę będzie kontynuowany mimo wszystko, a ona uparcie pięła się wzwyż. Już było gotowa znów postawić silni krok w górę, jednocześnie wbijając czekan wyżej… I omal nie poleciała do tyłu, kiedy nie napotkała oporu ściany pod narzędziem. Dobrze, że refleks miała nie najgorszy i szybko złapała się brzegu lodospadu. Czyżby już była na szczycie? - Na Merlina! – wykrzyknęła, wczołgując się na górę i padła na plecy, dysząc ciężko. – Pobiłam swój rekord! – przetarła oczy, bo kropelki potu pojawiły się na jej czole i WRESZCIE mogła się bezpiecznie podrapać po głowie. Zaraz jednak wypuściła psingwinka i wyjęła swoje polaroida. Niby już miała zdjęcia ze szczytu, ale czemu by nie zrobić kolejnej sesji. – Chcesz zdjęcie jak się wspinasz? – zapytała Feliksa, gotowa wycelować w niego obiektywem.
Jej reakcja wywołał u mnie uniesienie kątów ust. Było tu blisko do uśmiechu, chociaż zostało to przeze mnie szybko powstrzymane. Miała bardzo zaraźliwy śmiech, co mnie irytowało. Jak mogłem pozostać chłodny i zdystansowany, gdy taki wulkan energii i szczęścia był w odległości ręki? Burzyła moją ścianę niepewności, i szczerze mówiąc, sam nie do końca byłem pewny, czy mnie się to podoba czy nie. - Powiesz, że poślizgnąłem się na skórce od banana. Zawsze działa. - Co z tego, że mieliśmy się wspinać po lodowej skale i w okolicy nie było szans na rozrost tego tropikalnego owoca, w filmach zawsze się sprawdzał. - Szkoda, że nie znasz jeszcze teleportacji. Ja niestety łącznej też nie. - kolejny z podstawowych środków transportu przeznaczony do transportu czarodziejów. My zachowywaliśmy się nieco jak mugole, ale tak na dobrą sprawę, czy było to coś złego? Sprawdzenie, czy nie byliśmy gorsi od Smoczych Ludzi, którzy według opowieści musieli tutaj wejść. - Mam tylko nadzieję, że to nie jest Highway to Hell albo Thunderstruck. - zrobiłem sobie przerwę, by nieco odsapnąć. Akurat do muzyki rockowej mógłbym się wspinać, dałaby mi odpowiedni zastrzyk energii. Zacząłem sobie cicho nucić i, trzeba to zaznaczyć, zacząłem się ruszać o wiele szybciej. Byłbym z siebie bardzo zadowolony, gdyby nie... - Ty już na górze!? - co prawda różnica między nami nie była jakaś bardzo duża, ale widok dziewczyny z aparatem mnie na moment wmurował. Będę musiał zapamiętać ten dzień, jako dzień w którym...przegrałem z 16 letnią dziewczyną. - Nie, podziękuje. - odburczałem, także Harmony miała dość nikłą szanse mnie usłyszeć. Zamiast marnować siły na głośniejsze mówienie, złapałem mocniej za czekany i ruszyłem do góry, wciąż pchany przez tą dziwną siłę.
Kostki: 69,6,I,H(modyfikator 6 się nie aktywuje, modyfikator 3 się aktywuje: +5) + 104(wcześniejsza suma) = 178
Im obojgu zależało na tym, żeby Max przestał błądzić i wyszedł na prostą. Być może starali się to osiągnąć w zupełnie inny sposób, ale rezultaty chyba powoli zaczynały się pojawiać, bo Max był w nieco lepszej formie, niż jeszcze rok temu. Doskonale zdawała sobie przy tym sprawę, jak bardzo krucha jest to równowaga i jak łatwo Solberg może powrócić do dołka, w którym siedział tak długo. Teraz, mieszkając z nim, mogła zadbać o to, żeby zjadł coś ciepłego, ale zgarniała go rano na wspólne bieganie. Lwia część znajdowała się jednak na barkach chłopaka i należało o tym pamiętać.
Wspólne mieszkanie miało jeszcze jedną wadę – fakt, że ich sypialnie dzieliła ściana. I to za cienka, jak na jej gusta. – I proszę, nie opowiadaj – Odpowiedziała natychmiast, z wyraźnie zarysowaną grozą w głosie.
- Zdecydowanie powinnam grać w pszczołach, a nie osach. Jestem przecież słodka jak miód – Zgodziła się z Moralesem, bo fakty mówiły same za siebie. – Ale fakt, płacą dobrze.
Ktoś mógłby powiedzieć, że nieadekwatnie dużo do tego, czym się zajmuje, bo przecież nie leczy ludzi ani nie chwyta czarnoksiężników. Ona jednak nie słyszała malkontentów ze szczytu swojej góry galeonów.
***
Krukonka, wisząc na linie, wbiła czekan w lodową skałę i zaczęła grzebać w plecaku, który na wspomniany czekanie zawiesiła. Po długiej walce z zakrętką, odkręciła w końcu termos i podała mężczyźnie kubek z parującą herbatą. – Jeżeli chcesz, to mam w swoim „pokoju” pół butelki szamponu przeciw wszom. Wzięłam go od tej ich całej szamanki. Koloru włosów, jak widać, nie przywraca, ale przynajmniej nie będzie swędziało.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Odetchnęła głęboko, będąc na samym szczycie, a psingwinek znowu z radością oglądał widoki. - Zasługa tego cudeńka! – pokazała mu swój czekan południa. – Ma magiczne właściwości, ale nie sądziłam, że aż takie! – wyćwierkała radośnie. – Jasne, nie każdy lubi zdjęcia – posłała mu promienny uśmiech. Sama zaczęła fotografować okolicę. Chociaż trwał dzień polarny, a cała okolica była obsypana bielą, dziewczyna mogła przysiąc, że tym razem wszystko wyglądało inaczej niż poprzednio. Zupełnie, jakby weszła tutaj i zobaczyła te widoki pierwszy raz w życiu. Zaspy były inaczej usypane, lodowe wzgórza pod naporem słońca zmieniały kształt, fale inaczej biły o plaże, a pływy inaczej układały się na wodzie, tworząc zupełnie odmienne kształty niż poprzednio. Jedno tylko pozostawało niezmienione, ten cudowny, złoty blask. Słońce napawało białą krainę życiem, tętniło w soplach lodu i płatkach śniegu. Wszystko się błyszczało, od lodospadu spod jej stóp aż po horyzont. - Tu jest baśniowo! – wykrzyknęła pełną piersią, pozwalając się sobie kilka razy obrócić. Gdyby było tu trochę więcej miejsca, wspinałaby się specjalnie po to, żeby tu tańczyć, ale obrót musiał jej wystarczyć. Najzwyczajniej w świecie nie mogła przestać zachwycać się tym miejscem. – I jak można nie kochać podróżowania?! – zapytała. – Bez tego nigdy nie odkrylibyśmy takich miejsc – uśmiechnęła się, robiąc kolejne zdjęcie wspaniałego, barwionego promieniami słońca horyzontu. Oj będzie jej brakowało tych widoków.
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Wychodzę z założenia, że bez zdobytego chociaż jednego szczytu nie można w pełni powiedzieć, że wycieczka została zaliczona, a skoro na Renjiego nie mam co liczyć, to pozostają mi punkty na mapie. Zazwyczaj wspinam się po górach, po drzewach, czasem na dachy, jeszcze nigdy nie miałem okazji wspinać się na zamrożony wodospad, ale skoro tylko słyszę od miejscowych o tym wspaniałym punkcie widokowym, wiem że muszę spróbować sił. - Podobno dotarcie na szczyt symbolizuje wejście w dorosłość, więc Marla powiedziała mi, że pod żadnym pozorem nie mogę tu przychodzić, bo lodospad prędzej się rozmrozi pierwszy raz od stuleci niż pozwoli mi wejść na górę. Dlatego wziąłem cię ze sobą, jeżeli działa tu jakaś pradawna magia Smoczych Ludzi, to przynajmniej będziemy w tym razem, ciebie też nie wpuści. Chociaż wiesz co, mam wrażenie, jakby ten związek z Bazylem cię postarzał. Nie znudziło ci się jeszcze? Wciąż możesz zawrócić z tej ścieżki dorosłości - zagaduję w żartobliwym tonie @River A. Coon, który jest moim towarzyszem w tej misji. W ostatnim czasie, jeśli się widujemy, to raczej w kręgu innych osób, co jest spoko, ale wyjście gdzieś tylko we dwójkę jest jeszcze bardziej spoko. Gdy podchodzimy pod olbrzymią lodową bryłę, gwiżdżę z uznaniem. - No, no, robi wrażenie. O co się zakładamy, że wejdę tam szybciej niż ty? - pytam, już szczerząc wesoło zęby, bo ze wszystkiego muszę przecież zrobić rywalizację. Następuję na raki, które same przyczepiają się do moich butów i chwytam czekany, które wbijam w powierzchnię lodu. Zaraz odnajduję oparcie dla stóp i zaczynam sunąć w górę, mając wrażenie, że jest to dużo łatwiejsze, niż się spodziewałem. A może to po prostu fart początkującego.
Przyznam, zaczynało mi brakować sił. Moje ciało nie było przywyknięte do takiego wysiłku. Siłowanie się z pegazem? Pewnie, nie ma problemu. Dźwiganie swojego dupska po lodowej ścianie? To już zupełnie inna bajka. - Dobra, dobra, nie próbuj uspokoić moje ego. - zerknąłem na czekan, którym pomachała i pokręciłem głową. Czułem lekkie zażenowanie, którego nie zniwelowałby żaden argument. Po prostu nie mogłem się pogodzić z faktem, że nie jestem pierwszy. Jakieś problemy z dzieciństwa czy zbytnie zadufanie w sobie? Żeby było zabawniej, żadne z wymienionych. Chciałem być dziś pierwszy, tyle. Podziękowałem w duchu za to, że dziewczyna na siłę nie zaczęła mi robić zdjęć z tekstem "dobrze wyjdziesz" albo "będziesz mógł pokazać rodzicom". Na zdjęciu nie byłoby widać, że to ja, więc w zasadzie nie byłoby to nic strasznego...ale i tak nie chciałem. Nie lubiłem, uważałem, że jestem tak niefotogeniczny, że aparat na mój widok dostaje wylewu. Niezależnie od profilu ani czynności którą wykonywałem, wyglądałem gorzej niż skrzat domowy, który nie zmieniał ubrań i się nie kąpał od dziesięciu lat. Głośne stęknięcie oznajmiło moje dotarcie na górę. Wyprostowałem się i rozluźniłem ręce, po przyczepieniu czekanów do pasa. Psingwin dopadł mojej nogi, domagając się pieszczot, na co pokręciłem głową, cicho się śmiejąc. - Co, stęskniłeś się, mały? - pozwoliłem go sobie podnieść, jakby zapominając, że ułamek sekundy temu moim kończynom groziło odpadnięcie. - Tak, masz rację. Jest tu pięknie. - mruknąłem, rozglądając się dookoła, jednocześnie drapiąc zwierzę za uchem. Wtedy też przypominałem sobie o złożonym sobie słowie, także odstawiłem malucha i wyciągnąłem z plecaka butelkę. Odkorkowałem ją i wystawiłem w kierunku Harmony. - Poczęstuj się. Tylko nie pij dużo, bo mnie wywalą ze szkoły i ukarzą za gorszenie nieletnich. - Powiedziałem dość poważnym tonem, licząc się, że moje słowa mogły być w pełni prawdziwe.
Kostki: 30,2,J,I(aktywują się wszy: -5) + 178(wcześniejsza suma) = 203
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wspinaczka: 70 + 71 + 10 + 5 = 156 Modyfikator: 4 Wszy: A Podmuch wiatru: C
Niedziwne, że w walce z demonami Maximiliana uciekali się do zupełnie innych metod, skoro z chłopakiem dzieliły ich również zgoła odmienne relacje. Najważniejsze jednak zdawało się to, że obydwojgu zależało na szczęściu tego upartego osła, który najwyraźniej za młodu wpadł do kociołka z narkotykami. Paco doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak intensywna więź łączy jego ukochanego z Brooks, sam zresztą zapałał sympatią do tej dziewczyny, a w konsekwencji cieszył się, że pod jego nieobecność Felix może liczyć na wsparcie z jej strony… jednocześnie żałował jednak, że nie mieszkają razem. Tak, nie tylko Julia narzekała na cienką ścianę dzielącą pokój jej i Solberga. Paco też chętnie wymieniłby sypialnię nastolatka na odrobinę intymności, najlepiej już w progach wspólnego z partnerem domu. - Zaczynasz mnie prowokować… – Potrząsnął głową z rozbawieniem, teatralnie przewracając oczami, zanim uśmiechnął się jeszcze szerszej, wlepiając w nią zaczepne spojrzenie. – …czyżbyś była o niego zazdrosna? Zawsze możesz dołączyć. – Zasugerował, prowokująco unosząc krzaczastą brew. Czuł, że może pozwolić sobie na takie ryzyko, głównie dlatego że powątpiewał, by miotlara rzeczywiście zgodziła się na takowy układ. – Do tego pracowita. – Skomplementował, początkowo łechcząc ego dziewczęcia. Prędko jednak zmienił front. – Niby spokojna, łagodna, a jednak miewa ataki agresji i lubi użądlić w najczulsze miejsce. – Prychnął cicho, odkładając pogawędki na bok, żeby przynajmniej częściowo nadrobić drogi na szczyt, która szła mu przecież wyjątkowo mozolnie, i to nie tylko z powodu uprzykrzających życie wszy. - Nie zaszkodzi, ale w tym momencie bardziej przydałby mi się rozgrzaniec. Najlepiej cały dzban. – Mruknął, niechętnie przyznając się do swojej słabości. Musiał natomiast przyznać, że gorąca herbata zdecydowanie podreperowała jego podupadłe morale i dodała zatraconego na skutek kolejnych potknięć wigoru. – Chyba po prostu przemarzłem. – Westchnął ciężko, z bezgłośnym podziękowaniem oddając panience z Domu Kruka opróżniony kubek, po czym ponownie wbił swój czekan w lodową okrywę wieżyczki. – Nie zrezygnuję, więc szykuj się długi wieczór w akompaniamencie grzanego wina. – Zapewnił stanowczo, kontynuując podróż po lodospadzie, z zadowoleniem zauważając, że parujący napitek pozwolił mu znacząco podkręcić tempo. Ba, jednym skokiem przesunął się o jakieś pół metra. – Powiedz Felixowi, że następnym razem jedziemy na plażę. – Wtrącił jeszcze, podciągając się nieco wyżej, a chociaż do mety nadal brakowało paru metrów, patrzył w przyszłość z nieco większym optymizmem.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Aż miło było popatrzeć jak mały psingwinek ucieszył się na widok Felixa, od razu było widać, że chłopak miał rękę do zwierząt. - Ty mały atencjuszu – zaśmiała się do zwierzaka i też go pogłaskała. Nie trzeba było nawet mówić, że psingwin był wniebowzięty od tych wszystkich pieszczot. – Widać, że od razu cię polubił! – skierowała wzrok na starszego kolegę. Nie wiedziała czy to jego doświadczenie w opiece nad zwierzętami, czy po prostu spokojna energia, którą emanował, ale cokolwiek by to nie było, bardzo odpowiadało młodemu psingwinkowi. Zajęta robieniem zdjęć i sporządzaniem notatek w Dzienniku Przygód na temat tego, jakim zmianom uległ krajobraz, w pierwszej chwili nie zauważyła, jak Krukon wyciąga butelkę. Na jego „poczęstuj się” odwróciła się z lekkim hmm, by zaraz wyszczerzyć się głupkowato. - No, no, no, budzi się w tobie gryfońska dusza – zażartowała i wzięła od niego butelkę. – Oj tam nieletnich – machnęła ręką. – Za pół roku już będę mogła sama kupić. I spokojnie, twój sekret jest ze mną bezpieczny – ukłoniła się teatralnie z rozgrzańcem w ręce, a prostując się, wzięła spory łyk. Alkohol był zaskakująco gęsty i mocny, miał bardzo silny aromat najróżniejszych przypraw, których dziewczyna nie była w stanie nazwać, ale zdecydowanie czuła je i w nosie, i w gardle. A jakie było gorące! Od razu zrobiło jej się cieplej, co stanowiło naprawdę miłą odmianę po wspinaczce po lodowej ścianie. - Że też poprzednim razem na to nie wpadłam – uśmiechnęła się do Felixa z uznaniem i podała mu butelkę. – Przecież to jest genialne! Napić się na szczycie Antarktydy! Zdecydowanie ścisłe top trzy momentów z tego wyjazdu! Przez chwilę przemknęło jej przez myśl to, jak przyjemnie byłoby tu usiąść, podziwiać krajobraz i niespiesznie pić wino. Była o krok od zaproponowania tego, ale szybko doszło do niej, że może jednak siedzenie na lodzie nie było jej najjaśniejszym pomysłem, nie wspominając o schodzeniu z wysokiego lodospadu pod wpływem całej butelki tak mocnego alkoholu. Chyba jednak faktycznie musiała zadowolić się kilkoma łykami, bo chociaż schodzenie po pijanemu nawet brzmiało jak głupia, ale zabawna przygoda, tak zwyczajnie nie chciała narażać Felixa na konsekwencje.
Uśmiechnąłem się, drapiąc psingwina za uchem i obserwując, jak wielce zadowolony był. Szczególnie, kiedy do pieszczot dołączyła się jego właścicielka. Zamruczał i poruszał nosem, pchając go pomiędzy moje palce. - Tak, i nie chce, żebym przestawał. - skomentował ten jakże typowo psi gest. Brakowało tylko, żeby mi próbował pyszczkiem podrzucić rękę na okolice jego szyi. Przy jego gabarytach mogłoby to wyglądać bardzo zabawnie. Prychnąłem, słysząc komentarz o duszy lwa. Mojemu gestowi było bliżej do głupoty, ale jak głosi powiedzenie, pomiędzy odwagą a głupotą istnieje bardzo cienka linia. Czy tak do końca to przemyślałem, biorąc wszystkie za i przeciw pod uwagę? Niekoniecznie. Czy było to zachowanie godne wychowanka domu Ravenclaw? Ta sama odpowiedź. - A jakie są pozostałe dwa? - zapytałem, szczerze zainteresowany. Osobiście wiele nie wyniosłem z tego wyjazdu, ale była to jedynie moja wina, bo po prostu wolałem siedzieć na lodowcu niż odmrażać tyłek w terenie. Musiało mnie przez to ominąć wiele interesujących rzeczy. Odebrałem butelkę, samemu biorąc nieco większy łyk. Odłożyłem psingwina na dół, po czym sprawdziłem dwa razy zakrętkę i schowałem wino do plecaka. Rzuciłem jeszcze parę spojrzeń na otaczający nas teren, po czym wychyliłem się nieco do tyłu, patrząc na dzielącą nas odległość od ziemi. - Pora wracać. - zawyrokowałem, pakując zwierzę do plecaka, o ile Harmony wyraziła na to zgodę. Sięgnąłem po czekany, sprawdziłem linę i zacząłem żmudną wędrówkę na dół.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Teraz się od niego nie odpędzisz – zażartowała, drapiąc psingwinka. Remy, w przeciwieństwie do Felixa, wcale nie uważała tej małej kontrabandy za głupi pomył. I prawdopodobnie właśnie dlatego to ona była Gryfon a on Krukonem. Jak dla niej była to świetna zabawa i gdyby nie bezpieczeństwo psingwinka, pewnie namawiałaby chłopaka na jeszcze kilka łyków i zjeżdżanie w dół na linach będąc wstawionymi. Może i nie najmądrzejsze (bo już tego chyba nie dało się zaliczyć do kategorii „odważne”) ale za to ile byłoby przy tym zabawy! - Wyprawa do strzeżonego przez magię miejsca, gdzie zachowała się prehistoryczna flora i fauna – spojrzała na chłopaka wzrokiem pod tytułem „wiem, wiem jak to brzmi”. – Nic nie mów, nie komentuj, zejdziemy do ci w lodowcu pokażę wszystkie zdjęcia! – uśmiechnęła się, już wyobrażała sobie jego reakcję na widok zdjęć mamutów i niedźwiedzi szablozębnych! – A druga to babski wieczór w pokoju dziewczyn, trochę… Testowałyśmy lokalne zwyczaje Smoczych Ludzi – ujęła jak najgrzeczniej ich mały wybryk z paleniem smoczego zioła w gigantycznym ognisku. Nie chciała jeszcze wracać, ale powoli zimno dostawało się przez cały ciepły ubiór i nawet lodowe kajdany. Chyba faktycznie musieli się niedługo schować przed mrozem. Zgodnie z obietnicą, Remy dała Felixowi znieść psingwinka. Przy jej wzroście i drobnej posturze młody był dużym ciężarem, jeżeli chciała bezpieczne schodzić. - Dzięki wielkie, że go wziąłeś – powiedziała, gdy byli już na dole, a maluch mógł znowu być wypuszczony. – Teraz będzie go trzeba tylko z powrotem przemycić w plecaku do lodowca. To co, chcesz pooglądać zdjęcia podczas kolacji? – zaproponowała, dziarskim krokiem ruszając w drogę powrotną.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wspinaczka: 27 + 156 + 5 = 188 Modyfikator: 6 Wszy: A Podmuch wiatru: B
Gorąca herbata dodała mu sił, dlatego spoglądał z wdzięcznością zarówno na twarz młodziutkiej przyjaciółki Maximiliana, jak i pożyczony od niej termos. Miał nadzieję, że mieli za sobą ostatni przystanek na drodze na szczyt i że tym razem uda mu się pokonać wszystkie zaśnieżone półki skalne przed ponownym skostnieniem przemarzniętych mięśni i stawów. Mógłby odpuścić sobie tę wyprawę, ale nie oszukujmy się, nawet jeżeli cierpiał, nie należał do grona osób, które rezygnowałyby pod wpływem trudu z podjętego uprzednio wyzwania. Skoncentrował się więc na stojącym przed nim zadaniu, zapominając o uciążliwym uczuciu swędzenia, które zresztą tymczasowo chyba zelżało, a przynajmniej lodowe wszy upatrzyły sobie nieco mniej wrażliwe miejsce pośród jego bujnej czupryny. Również wiatr zdawał się go dopingować, wspomagając pnący ruch znacznie silniejszym podmuchem. Niestety jednak, dobra passa musiał się kiedyś skończyć, a chociaż naprawdę Meksykaninowi pozostało może parę metrów do osiągnięcia celu, ponownie musiał poprosić Julię o wsparcie. - Zostało jeszcze trochę herbaty? – Zwrócił się do niej, wzdychając ciężko na niefortunny los. Chciałby kiedyś powtórzyć podobną wspinaczkę z Brooks, ale w zupełnie innych warunkach pogodowych; tylko po to, żeby udowodnić dziewczynie, że problemem nie jest jego sędziwy wiek czy beznadziejna kondycja fizyczna, a ta pierdolona Antarktyda, która najwyraźniej nijak nie współgrała z latynoskim usposobieniem.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka przeczyła wszelkim stereotypom, wyrywała się z jakichkolwiek ram, ale była jedna rzecz, której zaprzeczyć nie mogła. Była Angielką. A to wiązało się z wieloma rzeczami. Miała imperialne zapędy, niekiedy (przez tłuczki) niepełne uzębienie, a do tego, pomimo całej swojej miłości do dyptamowego smakosza, kochała herbatę i uważała ją za lekarstwo na wszystko. Stąd ten nieodłączny termos, który towarzyszył jej wszędzie. Szczególnie tu, gdzie pizga złem, jej ciepło dodawało sił i kurażu, choćby do wspinaczki na lodospad. Widać to było po Moralesie, który tylko spróbował tego napoju bogów, dzięki któremu Anglicy podbili cały świat. Wystarczył jeden kubeczek i co? I Meksykani wyrwał do góry przepełniony wigorem i chęcią udowodnienia, że kurwa potrafi. Uśmiechnęła się lekko do siebie, chowają sprzęt do plecaka i ruszając za mężczyzną. Nie spieszyła się zbytnio, bo nie musiała. Już widziała, jaki widok rozpościera się ze szczytu. Kiedy już zrównała się z chłopakiem Maxa, który koniec końców opadł najwyraźniej z sił, poprawiła okulary i opatuliła się mocniej kominem, bo zaczęło wiać jak jasna cholera. - To nie czas na herbatę, Sal – powiedziała poważnie. – Chodź, damy radę, zostało kilka metrów. – Zachęciła go do wzmożonego wysiłku przyjacielskim klepnięciem w tyłek. – Za dużo myślisz, jak na ironię, bo nigdy bym cię o to nie podejrzewała. Chodź! – Wyrwała do przodu, pokonując kolejne metry, nie zbaczając na zimno, wiatr czy świecące po oczach słońce. Wymówki są dla lamusów, nie dla zwycięzców.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niewątpliwie nie darzył herbaty tak ogromną miłością jak właścicielka boskiego napitku, a jednak tego popołudnia naprawdę żałował, że nie zabrał ze sobą termosu. Rozlewające się przyjemnie po organizmie ciepło pozwoliło na chwilę zapomnieć o mroźnym, przeszywającym na wskroś wietrze, dodając Meksykaninowi odrobiny zapału, którego na skutek ostatnich porażek zaczynało mu powoli brakować. Ba, tym razem udało mu się nawet przeciwstawić oślepiającemu słońcu, z powodu którego nieoczekiwanie stracił równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie, zwisając na linię, ale wystarczyło że przeczekał majaczące się przed oczami mroczki oraz to przeklęte uczucie swędzenia przywołane przez kolejną zgłodniałą wesz, a już podnosił do góry ręce, zawzięcie wspinając się na pokrytą śniegiem skalną półkę; i to jeszcze ze sprzyjającym podmuchem wiatru. Musiał jednak przyznać, że wiele pomogły mu również słowa wsparcia ze strony zdecydowanie młodszego dziewczęcia. - Ty to umiesz zmotywować. – Mruknął, z rozbawieniem potrząsając głową, kiedy panna Brooks nakłoniła go do pokonania ostatnich kilku metrów przyjacielskim klepnięciem w zmarznięte pośladki. – Wierz mi, że nie mam siły myśleć. Koniecznie potrzebuję odpoczynku i czegoś gorącego do picia. – Westchnął ciężko, zmuszając mięśnie do wysiłku, który wreszcie został wynagrodzony rozpościerającą się ze szczytu lodospadu panoramą. – No dobra, było warto. – Stwierdził z podziwem, jednak tęsknota za mieszkalną grotą wcale mu nie minęła. – To co z tym rozgrzańcem? – Zwrócił się więc do towarzyszki podróży, zapraszając ją na kubek aromatycznego, wzbogaconego przyprawami wina. Na szczęście droga w dół zajęła mniej czasu niż sama wspinaczka, dzięki czemu niedługo później wylądowali już w granicach udostępnionego turystom przez Smoczych Ludzi lodowca.
Jamie zdecydowanie powinien zastanowić się nad rzucaniem wyzwań. Nim zdążył się zorientować, Andrew już wspinał się na naprawdę dobrej wysokości, a on sam zawisł na lodospadzie, upewniając się, że lina na pewno jest odpowiednio przyczepiona. Czując, że znów zaczyna się niepotrzebnie irytować, odczekał jeszcze chwilę, przyciskając czoło do lodu, starając się w ten sposób uspokoić. Nie był to najmądrzejszy pomysł, bo już po chwili poczuł swędzenie na całej głowie. Pieprzone lodowe wszy… Starając się nie drapać za bardzo po głowie, ruszył w górę, wspinając się powoli, nie ufając do końca sprzętowi. Teoretycznie czekany wbijały się z łatwością w lód i utrzymywały go, kiedy się podciągał, a raki rzeczywiście stanowiły właściwe oparcie dla nóg, ale lina… Czy naprawdę miał uwierzyć, że magia ją utrzymywała? Jeśli tak było, to dlaczego wspinaczka stanowiła takie wyzwanie? - Co myślisz o tych grotach? Znasz się na transmutacji, żeby zrobić z tego łóżka jakieś piętrowe? - zawołał do Parka, kiedy znalazł się odrobinę bliżej niego.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Ucieszył się na propozycję wspólnej wspinaczki nieco mocniej, niż planował, od razu zrywając się z miejsca, niemal skocznym krokiem narzucając na siebie wszystkie te nielubiane przez niego warstwy ubrań, które w ogrzewanej magią grocie nie były konieczne, a bez których na zewnątrz z pewnością nie wytrzymałby nawet kwadransa. I choć zawsze cieszył się na czas spędzony z przyjaciółmi, to w szczególności ucieszyła go możliwość spędzenia popołudnia sam na sam z Jinxem, bo River, słusznie czy też nie - wmówił sobie, że Gryfon stracił jakiekolwiek zainteresowanie rozwijaniem ich relacji, odkąd nieco pokracznie poinformował go o wyłączności jakiej oczekuje od niego Bazyl. Wyłączności, na którą z piersią pełną wątpliwości błyskawicznie się zgodził. I może właśnie przez tę świadomość uzyskanej szansy czy może odzyskanej choćby i na chwilę atencji, podświadomie sięgał do większej bliskości fizycznej, jakby dzielące ich warstwa ubrań miały usprawiedliwiać ciągły dotyk - niezależnie od tego czy chodziło o przesunięcie dłonią po Jinxowym ramieniu, zupełnie zbędne opieranie się o niego, gdy tylko zatrzymywali się gdziekolwiek czy łapanie jego podbródka, by nie tylko wskazaniem palcem nakierowywać jego spojrzenie tam, gdzie chciał mu pokazać coś, co sam już zobaczył. - Jeśli coś już mnie postarza, to odznaka Prefekta, nie wiem czy jej nie oddać - zaprotestował, krzywiąc się mimowolnie pod przyznaniem, że ta odpowiedzialność ciążyła mu niewygodnie, blokując jego kreatywność tak, jak nic nigdy wcześniej. - Bo w... - zawahał się na ułamek sekundy, nie będąc przyzwyczajonym do nazywania w ten sposób swojej relacji. - W związku z Bazylem, to się czuję właśnie jak dzieciak. Nie muszę się niczym przejmować, o niczym myśleć, a on ogarnia wszystko, kupił dom i ma pracę, w której pewnie zaraz zgarnie jakiś awans, a ja się tylko bujam z myślą czy rzucić studia czy jednak wytrzymać do końca, bo praca będzie gorsza... - rozgadał się, wymachując swoim czekanem na prawo i ledwo, nie potrafiąc powstrzymać żywej gestykulacji przy każdym słowie, aż przypadkowo nie wbił ostrza w ścianę lodospadu. - Więc jeśli na szczycie ma być jakaś tajemna magia dorastania, to ja bym chyba jednak chciał skorzystać... - dodał ciszej, zerkając w górę, zanim nie gaspnął z przejęciem przy zupełnie przypadkowym nałożeniu jednego z raków. Wyrzucił z siebie kilka hiszpańskich słów zachwytu, gdy podekscytowany obserwacją rozpracowywał jak właściwie powinien z tego całego sprzętu korzystać, bo choć nigdy w życiu tak naprawdę nie wspinał się na nic, co wymagałoby czegoś poza siłą w rękach, ani na chwilę nie wątpił, że musi mu się to udać. - Hm, przegrany daje wygranemu jakiś fajny eliksir? - zaproponował, uśmiechając się szerzej, gdy ciekawsko spoglądał w ciemne oczy. - Tylko nie proponuj mi jakiegoś nudnego syfu typu Pieprzowego, bo ja stawiam na szali Amortencję! - dodał, gdy z energicznego wyskoku zaczął swoją wspinaczkę, goniony motywacją od razu dając z siebie pełnię swojej możliwości - szybko jednak przekonując się, że i Jinx nie zamierza zostać w tyle. I choć przez niemal połowę wysokości szli łeb w łeb, tak im bliżej środka lodospadu się znajdowali, tym wyraźniej zaczynał słyszeć motywującą go do jeszcze szybszego tempa melodię.