C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ogromna, niewyobrażalnie gruba formacja lodu robi niesamowite wrażenie już z daleka, a kiedy stanie się u jej podnóża, można się poczuć maleńkim jak lodowa wesz. Choć kiedyś był to prawdopodobnie wodospad, od stuleci nikt nie widział, by stopniał – jedynie w nieco cieplejszych miesiącach zdaje się gubić na objętości tylko po to, by w chłodniejszych nabrać jej podwójnie. Lodospad jest dla Smoczych Ludzi miejscem wyjątkowym, wspięcie się na jego szczyt symbolizuje wejście w dorosłość, dlatego mozolną drogę na górę odbywają wszyscy młodzi ludzie z plemienia. Kiedy zbliżasz się do lodospadu, u jego stóp pojawia się potrzebny do wspinaczki sprzęt – komplet raków i czekanów oraz lina. Raki same przyczepiają się do butów, kiedy tylko dotkniesz ich butem, natomiast lina przyczepia się do powierzchni lodospadu, zapewniając asekurację. Widok z góry jest niesamowity, szczególnie dobrze widać zatokę kolorowych olifantów oraz ognistą jaskinię (jeśli uda ci się wejść na szczyt, możesz wejść tam bez rzutu kostką. Koniecznie podlinkuj w niej swojego posta z lodospadu!).
W każdym poście rzuć kością k100 na postęp oraz k6 na modyfikator. Kiedy uzyskasz wynik 200, udaje Ci się dojść na szczyt.
Modyfikatory:
1. Odbijające się od powierzchni lodu słońce razi Cię w oczy. Chwiejesz się niebezpiecznie i masz już wrażenie, że zaraz zawiśniesz na linie, ale na szczęście udaje Ci się odzyskać równowagę. Musisz za to zatrzymać się na chwilę, aż sprzed Twoich oczu znikną bliźniacze Mroczki. (-10 pkt) 2. Wspinaczka, choć niełatwa, przebiega spokojnie. Nic się nie dzieje. 3. Czujesz podmuch powietrza – o dziwo całkiem ciepłego. Przyjemnie rozgrzewa i w jakiś sposób dodaje Ci otuchy, jakby ktoś rzucił na Ciebie nieznany Ci wcześniej czar. Czujesz się przypływ motywacji, a w ciele zupełnie nowe pokłady energii i siły do dalszej wspinaczki. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza +5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje. 4. Lodospad musi być zaczarowany, bo w pewnym momencie, choć wspinasz się normalnie, masz wrażenie, że znacznie poruszyłeś się do przodu – co najmniej o jakieś pół metra! Pozostaje mieć nadzieję, że magia nie działa też w drugą stronę. (+10 pkt) 5. Masz wrażenie, że spod powierzchni lodu dobiega jakaś pieśń. Im wyżej się wspinasz, tym jest ona wyraźniejsza, aż w końcu zupełnie wyraźnie słyszysz melodię i słowa w nieznanym języku. Ma idealny do wspinaczki rytm i jeśli tylko nim podążysz, na pewno droga minie Ci znacznie szybciej. (+5 pkt) 6. Czy przypadkiem zabrałeś wszy lodowe ze sobą, czy jakimś cudem dopadły Cię już przy lodowcu? No cóż, ważne jest tylko to, że towarzyszą Ci we wspinaczce, skutecznie mącąc ci w głowie i sprawiając, że jedyne, o czym myślisz, to żeby się podrapać. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza -5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje.
Dotarcie na górę zapewnia 1pkt do dowolnej statystyki oraz czekan południa (znajdujecie go na szczycie), po które należy się zgłosić w odpowiednim temacie oraz odznakę Smoczego Człowieka.
Czekan południa - niepozorne narzędzie, które skrywa w sobie dużą moc. Dosłownie, jest bowiem w stanie bez konieczności użycia dużej siły wbić się nawet w najtwardsze powierzchnie. Nieoceniony przy wspinaczce, ale również przy eksploracji, bo przy odrobinie uporu można się nim przebić nawet przez grubą ścianę.
Powyższe nagrody dotyczą tylko uczestników ferii zimowych 2023 i wątków napisanych na tym wyjeździe.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Nie 2 Kwi - 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie powiedziałby, że ze spokojem wybierał się na ferie. Świnks i gdziekon zostali w jego rodzinnym domu, ku niezadowoleniu ojca, a w mieszkaniu pozostawili smocze jajo. Prawdę mówiąc, Longwei czuł się niespokojnie z wielu powodów, ale myślami stale uciekał do smoków, próbując znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Nie potrafił pozbyć się przekonania, że powinien wiedzieć, co się działo, wiedzieć, jak sobie z tym poradzić, ale im dłużej zastanawiał się nad zachowaniem stworzeń, tym więcej pytań się pojawiało. Do tego wcale nie czuł się tak, jak wcześniej, gdy przebywał z Maxem. Miał świadomość tego, co ich nie łączyło, choć umówili się, żeby nic nie zmieniać i w dziwny sposób zaczynało mu to przeszkadzać. Nie na tyle, żeby zamierzał kolejny raz poruszać temat, ale wystarczająco, aby zwrócił na to uwagę. Do tego doszła kwestia noclegu na dwa tygodnie z dwoma właściwie obcymi mężczyznami. W jednym łóżku. Nieustannie odbijała mu się czkawką również rozmowa z Atlasem, czy też spotkanie z Christopherem po przybyciu na miejsce ferii. Wszystko to sprawiało, że potrzebował znaleźć ujście dla myśli, a ćwiczenie tai chi nie wchodziło w grę z powodu panującej wokół temperatury. Nie zastanawiając się za bardzo nad tym, co robi, skierował się do Maxa, proponując mu wspólne przejście się po okolicy. Pierwszy raz czuł się tak dziwnie, zbyt wściekły i bezsilny na zbyt wiele spraw w jego życiu, żeby potrafił sobie z nimi poradzić od razu. Był przekonany, że w końcu wszystko się ułoży, jeśli tylko uda mu się oczyścić umysł. Jednak przez to milczał przez część drogi, kiedy kierowali się w stronę lodospadu, jednego z ważniejszych miejsc dla smoczych ludzi. - Robimy wyścigi, kto pierwszy? - zaproponował, spoglądając na czekające na nich raki i czekany, zbliżając się do sprzętu. Nie wiedział tak właściwie, jak miał powiedzieć o tym, co go gryzło od środka, ani czy naprawdę chciał o wszystkim rozmawiać, ale zakładał, że niewielki wyścig im nie zaszkodzi. - Właściwie nie zdążyłem podziękować… Z tym jajem… Nie powinno nic się stać w trakcie tych dwóch tygodni. Jajo nie miało na sobie żadnych znaków świadczących o tym, że się wykluje za chwilę, więc mieszkanie powinno być całe, kiedy wrócimy - powiedział, trącając raki butem, z zadowoleniem zauważając, że te same dopasowały się do jego nóg. Złapał czekany do rąk i zaczął się wspinać, dość szybko czując, że najwyraźniej był atrakcyjny na lodowych wszy.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ostatni czas nie był najlepszy i Max doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednocześnie jednak nie wiedząc, jak miał do tego podejść. Złość wciąż się go imała, powodując większe straty, niż mógł podejrzewać, a na dokładkę przed wyjazdem Longwei zjawił się w domu z tym całym zasranym smoczym jajem, o którym Max nie mógł przestać myśleć. Wiedział, że dzieje się coś niepokojącego i narastało w nim jakieś drżenie, którego nie umiał nawet dobrze wyjaśnić, ciągnięcie, które zdawało się zwiastować katastrofę. Mieli teraz odpocząć, ale mimo wszystko uważał, że powinni uważać na to, co robili, że powinni się nad tym zastanowić, tym bardziej że siedzieli w tym bagnie po same uszy. Nie dość, że kręcili się po rezerwacie, to jeszcze Huang został wezwany na jakieś spotkanie, o którym wspomniał, nim na nie wybył. To zaś oznaczało, że chociaż człowiek w istocie chciał po prostu zapomnieć, odpocząć i to wszystko porzucić, to jednak potrzebował sił, o wiele więcej sił, niż było to możliwe. Potrzebował to wszystko z siebie wyrzucić, pozbyć się tego i zacząć logicznie myśleć. - Kiedy wrócimy, powinieneś zabrać je na smocze wzgórza – powiedział, spoglądając dziwnie twardo na przyjaciela. – Nie chcesz spieprzyć sobie kariery, nie chcesz, żeby cię wypieprzyli z Ministerstwa i chcesz żeby ten smok był bezpieczny – dodał w formie wyjaśnienia. Bo prawdę mówiąc, jedynie to go teraz interesowało, świadomość, że błędny wybór może doprowadzić do naprawdę katastrofalnych skutków, a on za dobrze widział podobne rzeczy we własnym życiu, żeby życzyć czegoś podobnego komuś bardzo bliskiemu. Pewnie właśnie z tego powodu szturchnął z irytacją raki, zastanawiając się, czy wspinaczka, o której mówiono, będzie aż tak trudna. W milczeniu przyglądał się, jak lina układa się na lodospadzie, przypominając sobie jednocześnie to uczucie irytacji, ale i wyczerpania, jakie naszło go, gdy z Walshem próbował odbijać tłuczki. I było w tym coś, co go ciągnęło, bolesne, fizyczne zmęczenie, nic więcej i aż tyle. Nie miał pojęcia, jak Longwei zareaguje na jego słowa, co z nimi zrobi i jak ostatecznie do tego podejdzie, ale to była jego rada, coś, co musiał powiedzieć i o czym musiał wspomnieć. Wiedział, że Huang nie był skończonym idiotą, wiedział, jak ten zapatrywał się na nielegalne hodowle, więc Max był pewien, że kiedy tylko jego przyjaciel przemyśli wszystkie za i przeciw, dostrzeże błędy we własnym rozumowaniu i dość porywczej decyzji w sprawie tego smoka. Takiej, jak z tą akromantulą, czy coś tam. Potrzebował jednak do tego czasu. Tak samo, jak Max potrzebował go, żeby oswoić się z myślą, że coś z jego wizjami się zmieniło, że stały się wyraźniejsze, a on musiał opanować dosłownie wszystko, co się dało, żeby móc nie tyle z nimi walczyć, co nad nimi panować. Wiedzieć, kogo powiadomić o problemach, o konieczności działania i innych bzdurach. Nie mógł się dalej miotać, jak wściekły idiota. Dlatego podjął decyzję o spotkaniu z jasnowidzem po powrocie z ferii, a teraz po prostu postanowił wyładować złość, z dość znacznym impetem zaczynając się wspinać i w krótkim czasie docierając wyżej, niż Longwei. Chciał zerknąć w jego stronę i upewnić się, że wszystko w porządku, ale wtedy oślepiło go światło i osunął się niebezpiecznie, mając wrażenie, że za chwilę walnie o ziemię i tyle z tego wszystkiego będzie. Ale utrzymał się na lodospadzie, oddychając głęboko, czując jeszcze większą determinację, żeby dotrzeć na sam szczyt tego przeklętego wyzwania.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uczucie swędzącej głowy było irytujące i Huang wiedział, że za chwilę skończy z białymi włosami, ale skoro zaczął się wspinać, nie powinien puszczać czekanów. Starał się więc wytrzymać, choć jednocześnie miał wrażenie, że jeszcze chwila i zwariuje. Skupiał się więc na tym, żeby raz po raz, wspinać się w górę, prowadząc jednocześnie rozmowę z Maxem, któremu musiał przyznać rację. Longwei zdawał sobie sprawę z tego, jak nieodpowiedzialnie zachował się, przynosząc tuż przed wyjazdem jajo do mieszkania. Nie tłumaczyło go absolutnie nic – ani strach, że mogłoby zostać zniszczone, gdyby je zostawił, ani obawa, że nie mógłby wyjechać, gdyby z jajem skierował się na smocze wzgórza. Podejrzewał, że gdyby przybył na miejsce pracy z informacją, że znalazł jajo, zostałby od razu poproszony o poszukanie kolejnych, sprawdzenie całej okolicy i być może sprawdzenie zgłoszeń, odnośnie dorosłych osobników, aby namierzyć samicę, której jajo znalazł. - Zadziałałem impulsywnie, ale tak, jak tylko wrócimy zabiorę je na wzgórza, gdzie będziemy myśleć, co dalej z nim zrobić - powiedział prosto, spoglądając w bok, aby odkryć, że Maxa tam nie było. Musiał zadrzeć głowę, aby dostrzec przyjaciela wyżej od siebie. Nie wiedział, czy chłopak miał już doświadczenie w podobnych wspinaczkach, czy zwyczajnie był na tyle silny. Mimowolnie przypomniał sobie, jak zacisnął dłoń na jego nadgarstku w trakcie poważniejszej rozmowy, jak tym prostym ruchem niemal unieruchomił go. Jeśli potrafił tak mocno trzymać samą dłonią, nic dziwnego, że wspinał się na górę, jakby urodził się z czekanami w dłoniach. Odetchnął głębiej, po czym ruszył dalej, wciąż irytując się na uczucie swędzenia, z którym nie był w stanie sobie w żaden sposób poradzić. Choć lina tkwiła przyczepiona do lodu, nie ufał jej na tyle, żeby oderwać dłonie od lodospadu. Do tej pory nie miał wielu możliwości w podobny sposób sprawdzać swojego ciała, jego sprawności, a wspinaczka była czymś zdecydowanie innym od trzymania na łańcuchu wściekłego smoka, czy ucieczka przed jego ogniem. - Trafiłeś do pokoju z kimś, kogo znasz? - zapytał, chcąc mimo wszystko myśleć o czymś innym niż smoki, czymś zwyczajnym, co nie przynosiło problemów. - Ja mam starego znajomego z Hogwartu i jeszcze jednego, którego zupełnie nie znam - dodał, a na wspomnienie wspólnego łóżka mimowolnie się skrzywił. Nie wiedział jeszcze, czy będzie w stanie jakkolwiek się wyspać i czy mimo wszystko nie zacznie szukać sposobu, żeby codziennie teleportować się na noc do mieszkania. Świstokliki na Antarktydę nie powinny być tak drogie, a nawet jeśli, był w stanie opłacić sobie podobną pdróż. Trudność jedynie rodziła obecność smoków w Anglii, do którym znów wrócił myślami. Do nich i lodowego okrutnego, o którym mimowolnie wspomniał przywódca smoczych ludzi, sprawiając, że Huang chciał go zobaczyć.
______________________
I won't let it go down in flames
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- …malditos ventisqueros. – Syknął pod nosem w ojczystym języku, mijając kolejną śnieżną zaspę, na tyle nieskutecznie, że odrobina białego puchu wylądowała w jego ocieplanych butach. Nienawidził mrozu, a przepiękne widoki rozpościerające się na lodowym kontynencie nie zawsze rekompensowały uczucie zziębniętego, skostniałego ciała. Początkowo z niesprzyjającymi warunkami zamierzał walczyć z użyciem rozgrzańca, ale ostatecznie uznał, że przyda mu się trochę ruchu… nie był pewien czy nie podjął czasami niewłaściwego wyboru, jednak po tak długim marszu nie opłacało mu się już wracać ani do mieszkalnej groty ani do wyposażonego w doskonale przyprawione wina baru. Przynajmniej gra okazała się warta świeczki, kiedy przed jego oczami ukazała się ogromna, lodowa budowla, którą kojarzył z opowieści snutych przed rodowitych mieszkańców tych rejonów. Przyśpieszył kroku, docierając do słynnego wodospadu i musiał przyznać, że nie spodziewał się spotkać tutaj znajomej twarzy. – Panna Brooks! – Podniósł głos, zwracając na siebie uwagę dziewczęcia, nim podszedł bliżej, delikatnie unosząc jej dłoń, na której złożył kurtuazyjny pocałunek. Zaraz po tym odsunął się jednak, skrywając ręce w rozgrzanych wcześniej kieszeniach spodni i rozglądając za leżącymi nieopodal kompletami lin, raków i czekanów. – Ciągnie cię w przestworza, hm? – Zasugerował, w zawoalowany sposób odnosząc się do jej miotlarskiego hobby. – Nie wolałaś spróbować lotów i psingwina? – Zgrabnie poruszył również inny temat jej zainteresowań; w końcu nie tak dawno temu prowadzili dość nietypową pogawędkę pod wpływem niekoniecznie procentowych, ale nadal używek.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max przez chwilę w ogóle się nie poruszał, pozwalając na to, żeby ciało odnalazło na nowo utraconą równowagę, trzymając się mocno czekanów, opierając się na rakach, mając świadomość, że mięśnie pracowały mu w tej chwili zupełnie inaczej. Nie mógł powiedzieć, żeby był słaby, ale mimo wszystko czuł w tej chwili obciążenie, tym bardziej że musiał bardziej polegać na własnych domysłach dotyczących tego, jak należy się wspinać, niż na tym, co faktycznie wiedział. Nic zatem dziwnego, że faktycznie trwał bez ruchu, łapiąc głębszy oddech, zastanawiając się nad tym, co usłyszał od przyjaciela. Miał wrażenie, że w tym wypadku Longwei nie do końca przemyślał to, co robił i teraz się w tym faktycznie plątał. Nic zatem dziwnego, że spojrzał na niego z góry, łapiąc nieco głębszy oddech. - Mam nadzieję, że mówisz to na serio, a nie tylko po to, żebym się odwalił – stwierdził prosto. – Byłeś wściekły, kiedy opowiadałeś o nielegalnej hodowli – dodał jeszcze, pozostawiając rozważania na ten temat samemu Huangowi, który niewątpliwie wiedział, co miał z tym zrobić. Faktycznie, zadziałał jak wariat, ale to też miało związek z jego pracą i marzeniami, jakich nawet nie ukrywał, tylko nie do końca to było dobre, a raczej prowadziło go prosto do niesamowicie głębokiego bagna. Takiego, z jakiego właściwie nigdy się nie wychodzi, więc tym razem to Max miał zamiar nieco go naprostować, przypominając mu, że jeszcze chwila i naprawdę zrobi coś, co się źle skończy i klasycznie – bombki strzelą, tylko zupełnie nie tak, jakby sobie tego życzył. Kiedy jego przyjaciel się poruszył, Max niemalże wzruszył ramionami, chcąc tak odpowiedzieć na jego kolejne pytanie. To było jednak niemożliwe i całkowicie głupie, więc ostatecznie wspomniał, że znał z widzenia chłopaków, z którymi wylądował w jednym pokoju, ale wiele o nich nie widział. Jeden przyjechał do nich z początkiem roku szkolnego w ramach wymiany, a drugiego kojarzył o tyle, o ile. I właściwie to mu wystarczyło, bo nie był typem człowieka, który jakoś mocno kłopotałby się tym, że nie zna swoich współlokatorów. Nawet, jeśli musieli spać tak blisko siebie i w ogóle wyglądało to co najmniej komicznie, sprawiając wrażenie, że niektórzy ludzie z przyjemnością spieprzą z tych grot, szukając jakiegoś bezpieczniejszego miejsca. Jak Longwei. - Zawsze możesz potraktować ich jakimś zaklęciem, żeby poszukali sobie zdecydowanie wygodniejszego miejsca do spania – stwierdził, ani to poważnie, ani na żarty, nie wiedząc zupełnie, co w tej chwili siedziało w głowie Huanga. Znał go, ale czasami miał mimo wszystko problem z tym, żeby go w pełni rozgryźć i pojąć, co się w nim kryje. Nim dodał coś jeszcze, poczuł nieoczekiwanie podmuch ciepłego powietrza, który był całkiem przyjemny, po takim tkwieniu bez ruchu na tej lodowej ścianie. Nie wiedział, skąd mu się to wzięło, ale właściwie w tym właśnie momencie poczuł chęć do dalszej wspinaczki, więc poruszywszy się powoli, wbijając czekan w ścianę i szukając oparcia dla raków, popełznął w górę. Przypominał pewnie jakąś ułomną jaszczurkę, ale w tej chwili go to nie obchodziło, kiedy po prostu czuł, jak jego mięśnie mocno, dość ciężko, pracują pod wpływem każdego kolejnego ruchu.
Wyglądało na to, że ten wyjazd cały miał okazać się co najmniej dziwny, ale prawdę mówić, Frederick nie spodziewał się niczego innego po spędzie uczniów Hogwartu. Studenci nie byli zaś najwyraźniej wiele więcej warci, tak samo rozbrykani, jakby byli jakimiś młodymi hipogryfami i nie mieli pojęcia, kiedy w pewnych sprawach powinni się jednak zatrzymać. Okolica sama w sobie prezentowała się raczej niezbyt korzystnie, bo nic innego nie dało się powiedzieć o połaciach bieli, którą raz na jakiś czas przerywało jedynie pojawienie się tego, czy innego magicznego stworzenia. One były dość interesujące i Frederick zamierzał się im przyjrzeć, kiedy tylko będzie miał taką możliwość, na razie jednak musiał mierzyć się z obrażonym i naburmuszonym stworzeniem, które szło w jego pobliżu. Wiedział, że nie mógł w nieskończoność unikać rozmowy z Josephine i chociaż wiedział, że to nie była jej wina, że znajdowali się teraz w takiej, a nie innej sytuacji, nie do końca umiał tego przełknąć. Postrzegał ją niemalże jako zło konieczne, które z jakiegoś powodu postanowiło się go uczepić i tym samym zmieniło jego uporządkowane życie. To zaś było dla Fredericka niemalże jak obraza majestatu. - Nie wiem, czy powinienem w ogóle rozważać taką możliwość, ale być może dostrzegłaś jakieś wyjście z tej sytuacji, które nie sprowadza się do bluzgania na lewo i prawo, a później do panicznej ucieczki - powiedział, co brzmiało bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie. Zupełnie, jakby mężczyzna oczekiwał, że dziewczyna faktycznie spożytkowała swoją energię na coś więcej, niż strojenie fochów i zachowywanie się, jakby spotkała ją największa kara na świecie. Prawda była taka, że ta kara dotykała bardziej jego, niż jej, bo mimo wszystko nie wyobrażał sobie zapraszania smarkuli do swojego domu, nie mówiąc już o konieczności utrzymywania jej i znoszenia nieustannej obecności. Przystanął, kiedy znaleźli się w pobliżu lodospadu i zapatrzył się na niego, przypominając sobie, co słyszał od miejscowych na temat tego miejsca. Nic zatem dziwnego, że niemalże westchnął z zadowolenia, zachwycony tym, że trafili właśnie w to miejsce, jednocześnie nie zaszczycając Josephine ani jednym wejrzeniem. Przekrzywił jedynie głowę, gdy dostrzegł komplet sprzętu wspinaczkowego, co raczej z miejsca mogło człowieka skłonić do tego, żeby podjął ryzyko złamania karku. Podobne sztuczki nie działały jednak na Fredericka, który zdecydowanie wolał wcześniej ocenić pewne możliwości. - Podobno wejście na szczyt lodospadu symbolizuje wejście w dorosłość. Być może by ci się to przydało.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Zimno. Cholerne zimno, lód, śnieg i jeszcze więcej lodu. To na razie były słowa, którymi mogła opisać Antarktydę. Nieważne, że po wyjeździe zimowym właśnie tego powinna się spodziewać, to i tak nie było najprzyjemniejsze. I to nie tak, że od samego początku przybycia chodziła z nosem na kwintę - po prostu nie lubiła aż tak niskich temperatur. Tak szczerze powiedziawszy, wolałaby pojechać gdzieś w góry, gdzie mogłaby pojeździć na czartach, a nie prawie na każdym kroku ryzykować upadek do lodowatej wody, w której Merlin wie, co żyło. To jeszcze byłoby do wytrzymania. Najgorsze w tym wszystkim było to, że na te ferie pojechał także jej ukochany narzeczony. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie zrezygnować z wyjazdu, ale nie chciała dawać mu tej satysfakcji. Jeszcze czego. - Nie wiem, czy powinnam w ogóle rozważać taką możliwość, ale może ty dostrzegłeś jakieś wyjście z sytuacji, które nie sprowadza się jedynie do zrzucania wszystkiego na drugą osobę - odburknęła w odpowiedzi, nie siląc się nawet na bycie specjalnie miłą. Siedzieli w tym we dwoje, więc nie tylko ona powinna się nad tym głowić. Chyba że miał problemy z myśleniem, ale to już nie był jej problem. Chociaż... czy mogłaby wtedy zgłosić taką reklamację do rodziców? Może to skłoniłoby ich do porzucenia tego świetnego pomysłu, jakim było zaaranżowane małżeństwo. Aż rzygać jej się chciało na samą myśl o tym. Szli i szli, właściwie sama nie wiedziała gdzie. Niby mieli porozmawiać, a jak na razie ograniczało się to do zarzucenia czegoś tej drugiej stronie. I cisza. Nie, żeby jej to przeszkadzało, bo nie miała mu nic ciekawego do powiedzenia, ale też mogła ten czas spędzić przyjemniej i co ważniejsze z kimś, kogo faktycznie ceniła. A tak cóż - doszli do jakiejś ogromnej formacji lodowej i chociaż musiała przyznać, że robiła ona wrażenie, to jednak co z tym faktem miała zrobić? Spiorunowała go wzrokiem, kiedy się odezwał. Proszę, proszę, potrafił być niemiły, jeśli chciał. - No popatrz, to jest nas w takim razie dwoje - odpowiedziała z kąśliwym uśmieszkiem, którego zapewne i tak nie mógł dostrzec, bo był zbyt zapatrzony w ten cud natury. Wywróciła więc jedynie oczami i minimalnie podniesionym ciśnieniem podeszła do sprzętu do wspinaczki, który pojawił się nieopodal. - Radziłabym ci się pospieszyć, bo jeszcze zgarnę z góry całe pokłady dorosłości i nic dla ciebie nie zostanie - rzuciła, nawet nie odwracając się w jego stronę. Przygotowania nie zajęły jej dużo czasu i już po kilku minutach rozpoczęła wspinaczkę, w pełni oddając się tej czynności.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zgodę na wyjazd dostała od klubu tylko dlatego, że trener Os doskonale wiedział, że Brooks nie usiedzi na miejscu i ferie spędzi aktywnie. Zresztą, dowodziła to co roku, kiedy znikała na jakiś czas, a potem wracała na Wyspy w doskonałej kondycji. I tak miało być i tym razem. Brooksa miała pieprz w dupie i co chwilę ciągnęło ją do kolejnych przygód. W taką pogodę latanie na miotle odpadało, bo przy tak siarczystych mrozach witki sztywniały, ale nie samym latanie Krukonka żyła, wbrew powszechnej opinii. I raz-dwa znalazła sobie mnóstwo innych aktywności, zajmujących jej czas. Okolicę lodowca obeszła już kilka razy, ale nie oszukujmy się – chodzenie jest nudne! Ona potrzebowała wyzwania, dlatego zagadała nowego ziomka Anaruka i zapytała, gdzie tu można coś poszponcić i przy okazji się pomęczyć oraz przeżyć coś niebezpiecznego. Anaruk, diler z Grenlandii, wspomniał Krukonce o lodospadzie, niezwykłym miejscu idealnym do wspinaczki. Pokazał jej również drogę, a właściwie to narysował na sniegu prowizoryczną mapę. Podziękowała mu solennie, rzuciła w ramach tych podziękowań paczkę Merlinowych Strzał (tu takich rarytasów nie mają), a potem w magicznych kajdanach na łapkach, ruszyła w kierunku lodospadu. Kiedy do niego podeszła, znienacka zmaterializowały się… czekany? Nie była pewna, jak się nazywają te dziwne kolce, była w końcu z Soton, a Soton to morze i słońce, a nie lód i pizgawica. Stojąc z tymi całymi czekanami w dłoniach, przyglądała się przez omnikulary lodospadowi, szukając najbezpieczniejszej i najszybszej ścieżki. Jednocześnie wizualizowała sobie całą drogę, zastanawiając się przy tym, jakie widoki czekają ją na szczycie. Omnikulary odłożyła w momencie, kiedy usłyszała znajomy głos za plecami.
- Senor Morelas – Odwróciła się, dzieląc się z boomerem swoim czerwonym od mrozu ryjkiem i szczerząc się wesoło. Potem podniosła zaś ciemne brwi, kiedy mężczyzna złożył na jej dłoni pocałunek. – Ciągnie mnie gdziekolwiek, gdzie nie ma gnid. – Powiedziała, wskazując na śnieżnobiałe włosy, będące efektem działania tych małych choler. – A na loty i psingwiny przyjdzie czas. Najpierw przyjemności, potem obowiązki. Za to ciebie się tutaj nie spodziewałam. Będziesz kroił portfele frajerom, którzy spadną w drodze na szczyt? – Zażartowała, rozcierając rękawicą zmarznięty nos. – A może chcesz wejść ze mną na górę i poczuć, że żyjesz? – Zaproponowała jeszcze i sama zaczęła się wspinać, nie dając mu czasu na zastanowienie. Nie miał wyjścia, czekała go przygoda z Bruksią. Szczęściarz.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei spojrzał na chwilę na Maxa, starając się zrozumieć, czy ten żartował w sprawie rzucania zaklęć na swoich współlokatorów groty, czy nie. Nie brał podobnej sytuacji pod uwagę, nie uznając jej za właściwą. Skoro zdecydował się na wyjazd, nie mógł teraz wybrzydzać i całkowicie rozumiał podział, choć dodatkowo przez to czuł się nieswojo. Słowa, którymi nie zamierzał się przejmować, rezonowały teraz w jego głowie, sprawiając, że irytacja tym, co działo się w Anglii, a na co nie miał wpływu, jedynie się zwiększała. Być może z tego powodu nagle poczuł przypływ sił, dzięki któremu szybko dogonił Maxa na tyle, żeby swobodniej móc prowadzić rozmowę, której częściowo nie chciał, a być może potrzebował. - Nie mogę wygonić ich z groty. Smoczy ludzie też śpią po kilka osób, w tych warunkach z pewnością pomaga to utrzymać ciepłotę ciała, a skoro już zgłosiłem się na ten wyjazd i chciałem jechać, to nie mogę teraz oczekiwać zmian z powodu tego, że nie czuję się z tym dobrze - odpowiedział prosto, poważnie, nie patrząc jednak na przyjaciela. Wzrok wbił w lód, idąc do góry nieco szybciej, niż wcześniej. Poddając się emocjom, których chciał się pozbyć, pozwalając, aby to one napędzały go, poruszały jego ramionami i nogami. Nawet nie wiedział, który moment tej rozmowy zdołał sprawić, że znów czuł się tak, jakby musiał tłumaczyć swoje zachowanie. Tym razem byłby gotów powiedzieć, że sam zachowywał się jak wściekły smok, jeden z bezskrzydłych, który nie potrafił poradzić sobie w nowym miejscu i miotał się, jeszcze nie atakując, ale wyraźnie będąc do tego gotów. Tak się czuł i właśnie tego uczucia starał się pozbyć wbijając czekan w kolejne miejsce, zapierając się nogami o lodospad. - Nie mówiłem do tej pory nic, co miałoby służyć jedynie temu, żebyś nie kontynuował tematu, albo jakkolwiek inaczej mógł odebrać za moje odsuwanie cię - powiedział nagle, czując, że powinien to powiedzieć, zaznaczyć, jakby to miało naprawdę jakiekolwiek większe znaczenie. Być może miało, biorąc pod uwagę doświadczenia Maxa, o których Huang już wiedział. Nie chciał dostać łatki kogoś równie toksycznego, co jego były, ale też nie rozumiał, jak jego przyjaciel mógł uznać, że mógłby chcieć po prostu go zbyć. - Nielegalna hodowla, a moje zabranie jaja do domu, to dwie inne, choć może wyglądające podobnie sprawy - zaczął, wbijając mocno czekan powyżej, podciągając się na nim. - Jeśli hodowla nie jest zgłoszona, ale smoki są dobrze traktowane, nie zabijane dla serc, jestem w stanie zrozumieć. Czasem ktoś marzy o podobnej hodowli, ma wiedzę, ale przez błąd mu zabronili. Nie pochwalam, ale rozumiem. Tamta hodowla, stan smoków, w niej nie było nic, co można byłoby nie tylko pochwalić, ale też zrozumieć, z kolei moje zachowanie... - przerwał, aby poprawić uchwyt na czekanie i kontynuować wędrówkę, czując, że mówienie nie jest najlepszym pomysłem w tej chwili, ale jednocześnie pozwalało mu zrzucić wszystko ze swoich barków. Nie oczekiwał zrozumienia, wręcz liczył się z możliwą sprzeczką. Nie byłoby to nawet tak dziwne w związku z napiętą nieustannie atmosferą, jaka otaczała wszystkich czarodziejów. - Nie mogłem zostawić tam jaja. Nie w miejscu dostępnym dla wszystkich ludzi. Jaja nie mają tak silnego zapachu, co młode smoki, więc trudniej je odnaleźć dorosłym osobnikom. Stąd ich rozdrażnienie. Szukają, ale nie znajdują. Gdybym zabrał je na wzgórza tego samego dnia, nie mógłbym przyjechać tutaj. Z pewnością skończyłoby się na dodatkowych poszukiwaniach, skupieniu się na odnalezieniu samicy. Być może to nawet byłoby lepsze, może powinienem był tam zostać, zamiast kierować się egoistycznymi pobudkami. Być może powinienem wrócić i pomóc bardziej, skoro tutaj i tak się nie przydam, jest dostatecznie bezpiecznie, żeby wszyscy mogli przeczekać szaleństwo, jakie dzieje się w Anglii - powiedział, a w jego głosie przez chwilę dało się słyszeć złość na samego siebie za poddanie się czemuś tak prozaicznemu, jak własne pragnienie wyjazdu. Później wszystko zostało przykryte wyraźnym rozważaniem powrotu.
______________________
I won't let it go down in flames
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Krzaczasta brew drgnęła nieco wyżej, kiedy Meksykanin zorientował się, że młodziutka miotlara mniej lub bardziej świadomie przekręciła jego nazwisko. Pewnie w innych okolicznościach mógłby zrzucić przejęzyczenie na karb ubytków w pamięci, ale wesołkowaty uśmiech dziewczęcia wyraźnie świadczył o zamiarach jego właścicielki, co mężczyzna ostatecznie skwitował wyłącznie zrezygnowanym przewróceniem oczami. – Mi na razie udaje się ich skutecznie unikać, choć domyślam się co zaraz powiesz… nawet wszy mnie nienawidzą. – Pozwolił sobie zażartować, wzruszając nonszalancko ramionami. Domyślał się, że i jego w końcu dopadnie wszechobecny w tym mroźnym klimacie pasożyt, ale starał się nie martwić na zapas. Zresztą skutki uboczne spotkania z antarktycznym robactwem wydawały się znośną dolegliwością. – Pasuje ci ten kolor. – Skomplementował natomiast śnieżnobiałe włosy kompanki, po części kurtuazyjnie, bo o ile nie uważał by Krukonka wyglądała niekorzystne, tak chyba zbyt mocno przyzwyczaił się już do kruczoczarnych, falujących na wietrze kosmyków. - Gdybym zamierzał kogoś okraść, prędzej włamałbym się do grot. Wątpię, by ktokolwiek zabierał ze sobą oszczędności w takie miejsce… – Mruknął, rozglądając się wokoło, i to wcale nie w poszukiwaniu zagubionych portfeli. Ot, chciał zobaczyć jak wiele osób sięga po rozłożone nieopodal zestawy wspinaczkowe, a przy okazji ocenić również własne szanse w starciu z lodową budowlą. Nie zdążył jednak nawet przemyśleć strategii, gdy Brooks postanowiła rzucić mu rękawicę. – Myślisz, że… – Próbował przyjaciółkę Maximiliana zaczepić, zbić z pantałyku, ale widząc że ta wystrzeliła jak z procy, sam sięgnął po czekan i raki, żeby nadgonić zaległości w nie do końca uzgodnionym wyścigu. Pech chciał, że słońce oślepiło go już na samym początku trasy… Zachwiał się, o mało co nie zawisając na linie, ale w ostatniej chwili udało mu się zaczepić butem o lodową ścianę… a właściwie to uderzyć w nią impetem całym ciężarem ciała. Niby nie spadł, ale powiedzmy sobie uczciwie, nie poruszył się zbyt daleko, więc gdyby nawet zarył plecami o podłoże, co najwyżej mógłby syknąć z bólu, nie robiąc sobie przy tym żadnej poważnej krzywdy. – Nie myśl sobie, że odpuściłem! – Wykrzyknął jeszcze do Julii, mając nadzieję że choć odrobinę ją zdekoncentruje; nieczyste zagranie, acz obawiał się, że w innym wypadku całkiem wypadnie z tej nierównej gry.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max miał świadomość, że nic nie było takie, jak jeszcze przed sylwestrem, ale o dziwo, był skłonny wszystko wyjaśnić, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co właściwie może się wydarzyć, gdy już padną wszystkie słowa, jakie paść musiały. Jakaś jego część kazała mu natychmiast zamknąć mordę, ale inna pchała go nie tylko do tego, żeby zawzięcie wspinał się po tym durnym lodospadzie, ale również do tego, żeby od tego nie uciekał. Z jakiegoś powodu w jego głowie nieustannie rezonowały słowa profesora Walsha, które co prawda dotyczyły kwestii związanych z wizjami, ale tak naprawdę mógł odnieść je do całego swojego życia. Do każdego drobnego szczegółu, po prostu do tego, że musiał pracować, że musiał walczyć i starać się, żeby osiągnąć coś więcej, niż durne kręcenie się w kółko. - I co z tego? – zapytał, zapierając się dość mocno nogami, balansując z pewnym trudem, kiedy szukał kolejnego oparcia przed dalszą wędrówką. Czuł się zgrzany, to nie ulegało wątpliwości, ale ostatecznie podejmowali mimo wszystko wysiłek fizyczny, starając się zrobić coś, co pozornie mogło wydawać się niewykonalne. Faktem było, że cała ta wspinaczka wymagała wiele samozaparcia, siły fizycznej i uporu, ale najwyraźniej obaj właśnie tego potrzebowali. – To, że chciałeś jechać, nie oznacza, że musisz zgadzać się na przekraczanie własnych granic – dodał niesamowicie stanowczo, spoglądając na Longweia, na ile to było możliwe, zastanawiając się, czemu z niego był aż tak potulny baranek, czy naprawdę był do niego podobny jeszcze przed kilkoma laty, gdy na siłę próbował zdobyć coś, czego na siłę nie można było mieć. Zamknął na chwilę oczy, oddychając ciężko, bo naprawdę był z niego mimo wszystko skończony idiota. Milczał, pozwalając na to, żeby przyjaciel powiedział, co miał do powiedzenia, ale aż wywrócił oczami, mając ochotę pierdolnąć go czekanem, zakładając, że to może przywróciłoby mu nieco logicznego myślenia. To najwyraźniej zagubiło się gdzieś w jakichś durnych uwagach nie wiadomo kogo, czy w jakimś jego poczuciu niesprawiedliwości, Merlin wie czego jeszcze, i całego pierdolenia, którego Max nie był nawet do końca świadom. To, że coś Longweia blokowało, a jednocześnie go wkurwiało, było wręcz oczywiste. Było to również widać po tym, jak uparcie piął się w górę. Max podążył za nim, coraz bardziej metodycznie, wybierając najwygodniejszą możliwą drogę, starając się wspinać tak, by słońce znowu go nie poraziło. - Tłumaczysz się przede mną, czy przed sobą? – parsknął, kiedy zatrzymał się na chwilę, by ustabilizować oddech, jednocześnie starając się znaleźć dalszą drogę, która nie pozwoliłaby mu spaść na sam dół lodospadu. – Sam twierdziłeś, że za niektóre rzeczy się nie odpowiada, więc ty też za nie nie odpowiadasz, za inne tak. I dlatego mówię o tej hodowli, bo chociaż jesteś nawiedzony na punkcie smoków i pewnie nie zrobiłbyś im nic złego, mógłbyś skończyć w tak gównianej sytuacji, że wolę ci o tym lojalnie przypomnieć. Nie chcę, żebyś miał problemy, większe niż te, w jakie pewnie cię już wpakowałem. I chociaż wyjątkowo nie przewiduję żadnych problemów, to wydaje mi się, że tutaj też jesteś potrzebny. No, albo, że my, że ja, jesteśmy ci trochę potrzebni. Jak nie, to powiedz od razu – powiedział, poruszając się ponownie, by poprawić uchwyt na czekanie, a potem wbił raki nieco wyżej, szukając tam oparcia, parsknąwszy, dostrzegając, jak Huang szybko się wspinał. Nie wiedział nawet, czy wszystkie jego słowa do niego dotarły, na co lekko zmarszczył nos, jakby chciał mu powiedzieć, żeby zwolnił, bo przypominał oszalałe zwierzę, które umyka przed pożarem.
To, że nijak się nie dogadają, było dla Fredericka oczywiste od samego początku, od chwili kiedy dowiedział się o tym całkowicie pomylonym pomyśle swojej matki, od którego nie był w stanie uciec. Zrywając te zaręczyny, naraziłby się rodzicom w sposób, którego wolał jednak nie robić, domyślając się, co by go czekało, gdyby jednak spróbował zerwać się z krótkiej smyczy, na jakiej go prowadzili. Wiele osób wyśmiewało go z tego powodu, uważając go za pieska, który chodził tylko przy ich nogach, ale prawda była o wiele trudniejsza. Część jego rodzeństwa nie słuchała rodziców, wyrwała się im, ale ktoś musiał zostać przy nich, przy rezerwacie, ktoś musiał pamiętać o dziedzictwie, a wujek nie sprawiał wrażenia, jakby miał ochotę jakoś dłużej to ciągnąć, jakby miał faktycznie siły do tego, żeby zajmować się tym skrawkiem ziemi. Być może zatem chodziło o ambicje, jakie faktycznie zostały mu zaszczepione przez ojca, kiedy był jeszcze dzieckiem. Nauczyli go, żeby był im posłuszny i dokładnie tak było, chociaż jednocześnie pod ich nosem nieco wymykał się z ram, jakie mu nadali. Aż do teraz. - Nie sądziłem, że taka samodzielna dziewczynka jak ty, pragnie choćby cienia partnerstwa – powiedział, unosząc brwi i spoglądając na nią całkowicie znudzony, zaś w kąciku jego ust zadrgał zdecydowanie kpiący uśmieszek. – Cóż, wnoszę, że jesteś zbyt inteligentna na uciekanie w popłochu albo rzucanie wszystkiego i wyjeżdżanie na drugi koniec świata, więc załóżmy, że możemy ustanowić na razie warunek ukończenia studiów, zanim zaczniemy poważniejsze rozmowy. Do tego czasu na pewno taka mądra dziewczynka znajdzie kogoś, kto ją uratuje – stwierdził, traktując ją zdecydowanie niewłaściwie, ale wcale go to nie obchodziło. Nie lubił jej, tylko dlatego, że została wrzucona w jego życie, a tego nie znosił, nie lubił ludzi, którzy nagle zaczynali pałętać mu się pod nogami. Złościła go również jej niechęć, jej postawa, która sugerowała, że faktycznie jest z jakiegoś powodu od niego lepsza, chociaż jego zdaniem było dokładnie na odwrót. Widać byli siebie warci, chociaż tego Frederick nie zamierzał nigdy przyznawać, nie z nim bowiem takie numery. Uśmiechnął się na jej zaczepkę, unosząc przy okazji brwi, jakby chciał zapytać jej, czy naprawdę sądziła, że tak marną uwagą jest w stanie sprowokować go do tego, żeby zaczął się faktycznie wspinać. Prawdę mówiąc, i tak chciał to zrobić, dlatego ją tutaj zabrał. Ciekaw był, czy ją sprowokuje, czy skłoni ją do reakcji, czy jednak nie, a do tego wiedział, że dowie się, czy z niej słaba dziewoja, czy jednak miała jaja i była skłonna wywinąć się z tego bałaganu, jaki ich spotkał. Dlatego też kopnął raki, czekając, aż przyczepią się do jego butów. - Ależ nie kłopocz się, obawiam się, że nawet cała ta dorosłość Smoczych Ludzi tobie nie pomoże – skomentował leniwie, przymykając powieki, nim zaczął się wspinać. Nie szło mu to jakoś wybitnie, ale nie uważał również, żeby było tragicznie. Mimo wszystko dzięki swojej pracy był stosunkowo silny, więc nie miał aż takich problemów z tym, żeby piąć się w górę. Dodatkowo wydawało mu się, że dolatywała do niego jakaś muzyka, jakaś pieśń, czy coś podobnego, a jej rytm zdecydowanie pasował do tempa jego wędrówki.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Przekraczanie własnych granic. Longwei zacisnął zęby słysząc te słowa, zatrzymując się na moment, aby oprzeć czoło o lodowiec, chcąc ochłonąć. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek miotał się w podobny sposób, zawsze wszystko tłumiąc i ze spokojem układając sobie w głowie. Zawsze wiedział, co ma zrobić i jak, wiedział, co powiedzieć i jak samemu się zachować. Jednak nie w tym przypadku, nie tego dnia, nie tym razem. Zatrzymał się na chwilę, kiedy miał wrażenie, że wyprzedził nieznacznie przyjaciela, nie chcąc w podobny sposób urywać ich rozmowy, albo żeby ten uznał, że stara się go zignorować, niemal uciekając przed nim w górę. Nie wiedział jednak co miał powiedzieć. Tłumaczył swoje zachowanie przed Maxem, chcąc, żeby go zrozumiał, choć wiedział, że to nie było takie proste. Mogli tolerować swoje nienormalności, rozumieć szaleństwa, ale nie było to nigdy pełne zrozumienie. Tak jak on sam nie wiedział, jak dokładnie przeżywał wizje Max, tak Brewer nie wiedział, jak on przeżywał problemy ze smokami. Jednak nie mógł, zwyczajnie nie mógł pozwolić sobie na żaden wybuch, powinien lepiej kontrolować podobne emocje, więc czekając na przyjaciela, nim ruszył dalej, ponownie przymknął oczy, trzymając się mocno lodowca, oddychając głęboko, starając się przezwyciężyć zmęczenie. - Gdybym cię nie potrzebował, towarzystwa, rozmowy, nie proponowałbym wyjścia - powiedział w końcu cicho, nie wiedząc, czy Max go słyszy. Była to kolejna mała prawda, którą uświadamiał sam sobie, dzięki towarzystwu Brewera. Tak jak ta, że chciał z kimś mieszkać, mieć kogoś na co dzień w domu, do kogo mógłby się odezwać, że są osoby, z którymi kontaktu fizycznego szukał, że potrafił zwracać uwagę na innych, nie tylko na stworzenia. - Tłumaczę się przed tobą, ponieważ zależy mi na zrozumieniu, ale spokojnie, nie zamierzam hodować smoka w mieszkaniu. No i obecna sytuacja w Anglii to nie jest to coś, za co nie mogę być odpowiedzialny. Gdyby teraz w Londynie inni z podobnym do twojego darem, starali się uzyskać wspólną wizję, naprawdę nie zastanawiałbyś się, czy nie powinieneś tam być? Do tego mam świadomość, że przy takiej ilości smoków, opiekunów jest za mało. Przyjechałem, bo... - urwał, kiedy tylko poczuł, że nieznacznie osuwa się na lodzie, więc wrócił do wspinaczki, starając się znaleźć inne miejsce do przystanku. - Chciałem spędzić z wami, z tobą, trochę czasu i naprawdę wrócić do tego, jak było zanim zaczęło się to całe szaleństwo. Przekraczanie moich granic... To nie tak, że mogę sobie wybrać z kim chcę być w pokoju na wyjeździe szkolnym, prawda? W obecnej sytuacji mogę albo przetrwać noce, albo spróbować wracać na noc do Londynu, ale na świstokliki wydam majątek. To tylko nocleg - powiedział prosto, uśmiechając się na końcu, choć jego spojrzenie zdradzało, że daleko mu do wesołości. Nie zastanawiając się nad niczym, zaczął znów się wspinać, ponownie czując, jakby coś pchało go w górę.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wspinaczka:27 + 109 - 5 = 131 Modyfikator:6, I oraz D (wesz)
Cała ich rozmowa była nieco dziwaczna, a z każdą kolejną chwilą Max coraz bardziej czuł, że miał ochotę walnąć przyjaciela i wbić mu tym samym nieco oleju do tego durnego łba. Były rzeczy, o których wiedział z doświadczenia, że nie należało się w nie pchać, że należało jednak zmienić pewne wartości i swoje podejście do niektórych spraw. Inaczej bowiem można było wpierdolić się w takie szambo, że później trudno było się z niego wydostać, by nie powiedzieć, że było to coś absolutnie niemożliwego. Im częściej rozmawiał z Longweiem, im lepiej go poznawał, tym wyraźniej widział, że ten po prostu był pod pewnymi względami za miły, to zaś prowadziło prosto na kurs kolizyjny z jakąś prawdziwą przeszkodą, w którą ten niewątpliwie wkrótce wpierdoli się z impetem. Nie mówiąc już o tym, że Max dostawał coraz to większego skrętu żołądka słuchając tego całego pierdolenia na temat tego, czego nie wypadało robić, na co nie wolno było narzekać i stawiania się tym samym na zupełnie poddańczej pozycji. Być może właśnie to spowodowało, że nieco się szarpnął, próbując wspiąć się jeszcze wyżej, po czym potrząsnął głową, czując nieprzyjemne swędzenie. Wyglądało na to, że właśnie zapoznał się z mniej przyjemnym elementem tutejszej fauny, a jakoś wcale nie miał na to zbyt wielkiej ochoty. - Pierdolisz - zakomunikował Max, spoglądając w stronę przyjaciela. - Po pierwsze to zawsze, jak twoje granice są naruszane, masz prawo protestować. Kurwa, powinieneś protestować, a nie grzecznie kiwać głową, bo czegoś nie wypada. Chuj, a nie nie wypada - stwierdził, mając wrażenie, że w tym momencie coś na nowo się w nim zagotowało, budząc wspomnienia, których zdecydowanie powinien się pozbyć. Jednocześnie to właśnie one pokazywały mu wyraźnie, na co powinien uważać, przed czym powinien uciekać i w jakie gówno nie powinien się wpierdalać, przed czym powinien ratować innych, żeby nie znaleźli się w równie popieprzonej sytuacji, co on sam. - Po drugie, to nie, nigdy bym nie polazł na taki pojebany spęd. Nie zbawisz wszystkich i wszystkich nie uratujesz, Wei, to tak nie działa. To zupełnie, jakbym miał rozpaczać, bo nie uratuję każdego pacjenta, bo nie zdążę, bo nie rozpoznam choroby, bo chuj nie będzie chciał przyjmować eliksirów. Jasne, że to wkurwiające i jasne, że na początku pewnie będę rozpierdalał głową mury, ale… nie uratujesz świata w pojedynkę - dodał, oddychając ciężej i przylegając na chwilę na lodospadu, czując, że z powodu tej całej debilnej złości, opadł nieco z sił i nie miał teraz sił, żeby się gdzieś dalej ruszyć. Tkwił więc przyczepiony do ściany, oddychając głęboko, starając się zapanować nad bijącym mocno sercem, które w tej chwili go mocno zdradzał. I wkurwiało, podobnie jak ta swędząca głowa, która powodowała, że miał ochotę wznieść oczy do nieba, ale miał o wiele ważniejsze problemy, niż przejmowanie się jakimiś lodowymi wszami. Czuł, że ręce nieco mu drżą, podobnie, jak nogi i liczył na to, że zdoła skłonić się do wysiłku, żeby wspiąć się jeszcze wyżej.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Słuchał Maxa i nie wiedział, co miał odpowiedzieć, jednocześnie zdając sobie sprawę, że przyjaciel miał rację i nie rozumiał go w pełni. Ten chaos sprawił, że Longwei zatrzymał się, starając się ochłonąć. Wiedział, które z jego własnych myśli były niepoprawne, które stanowiły jedynie wybuch emocji, bez poparcia logiki i to tych myśli musiał się pozbyć, aby rzeczywiście móc stanąć na nogach i cieszyć się wyjazdem. W kwestii noclegu wiedział, że nie będzie w stanie nic zrobić. Co najwyżej będą mogli próbować wyczarować odpowiednie przegrody na łóżku, aby każdy z nich miał odrobinę miejsca dla siebie bez nieprzyjemnych wrażeń. Nie wiedział, w jaki sposób miał wytłumaczyć Maxowi, że choć nie czuł się w pełni komfortowo, był przekonany, że wytrzyma i nie stanie się nic, co mogłoby mu bardziej zaszkodzić. Wierzył, że kładąc się spać, gdy będzie w pełni zmęczony i wstając jak zawsze wcześnie rano, nie będzie skupiał się na niewygodach. Żeby jednak w pełni odsunąć od siebie myśli o niewygodach, potrzebował mieć pewność, że nie zostanie całkiem sam w ciągu dnia. Wiedział, że mógł liczyć na Mulan, ale z jakiegoś powodu brakowało mu rozmów z Maxem. Również takich, jak ta, którą właśnie prowadzili. Podszedł odrobinę wyżej, zatrzymując się znów na chwilę, gdy poczuł, że mimo wszystko nieznacznie się przemęczył i potrzebował dłuższego oddechu. Idealnego do zrobienia szybkiego rachunku sumienia, żeby zorientował się, co tak właściwie trzymało go w miejscu i czego nie mówił Maxowi. - Boję się o nie - powiedział w końcu na tyle głośno, żeby przyjaciel go usłyszał, nie patrząc jednak na niego. Zdawał sobie sprawę z tego, że to, co chciał z siebie wyrzucić, to z czym się mierzył, nie było normalne i nie było wielu osób myślących tak, jak on. Mimo to nie uważał, że powinien podobnie zapierać się przy Maxie, który wiedział więcej o jego fascynacji smokami, niż inni. - Boję się, że przeciwnicy smoków wykorzystają szansę, żeby je wybijać. W końcu to tylko agresywne bestie… Nikt nie zwraca uwagi na to, że ktoś rozrzucił ich jaja. Ktoś sprowokował smoki do tej agresji, dając pretekst innym do powrotu do średniowiecza, gdzie te stworzenia były wybijane - mówił dalej, pozwalając, żeby emocje płynęły z niego z każdym słowem, powoli wyciszając go. - Wiem, że z ich powodu giną czarodzieje, jak nauczyciele w trakcie balu. Jednak zamiast szukać winnych, wiem, że większość czarodziei uzna, że jedynie wybicie smoków cokolwiek zmieni. Kłócę się sam ze sobą, bo nawet jeśli nie uratowałbym wszystkich, jeśli nie wyłapałbym wszystkich, to z pozostałymi opiekunami moglibyśmy spróbować, chociaż większość sprowadzić do rezerwatów i hodowli - dodał, ruszając powoli dalej, czując się odrobinę lżej, choć jednocześnie spiął się w oczekiwaniu na reakcję Maxa.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ich rozmowa stawała się coraz trudniejsza, nie tylko z uwagi na temat jaki podejmowali, ale także ze względu na to, że w czasie tej wspinaczki coraz bardziej się od siebie oddalali. Max nie zamierzał zaś krzyczeć jak skończony idiota, bo to nie tylko byłoby marnowaniem energii, ale również niepotrzebnie mogłoby zwrócić na nich uwagę innych ludzi. Tego nie potrzebowali, bo nie sądził, żeby ktokolwiek był w stanie tak naprawdę zrozumieć ich dyskusje, zrozumieć ich sposoby rozumowania, nie wspominając ani słowem o tym, w jaki sposób się do siebie odnosili. Czy właściwie – w jaki on sam wyrażał się sposób. Niewiele mógł jednak na to poradzić, mając świadomość, że o było po prostu zakorzenione w nim gdzieś głęboko, choć i tak ostatnimi czasy jakoś złagodniał, spoważniał i przestał zachowywać się na każdym kroku, jak skończony kretyn. W tej chwili było inaczej, ale niewątpliwie wiązało się to z irytacją, jaka mimo wszystko rozpalała jego wnętrze, powodując, że miał naprawdę ochotę potrząsnąć przyjacielem. Nie chciał, żeby ten wlazł w takie samo bagno, w jakie sam się wepchał, nie chciał, żeby skończył źle, więc zapewne właśnie dlatego aż tak go w tej chwili roznosiło. Spojrzał na niego, gdy zatrzymał się w jego pobliżu, by dać odpocząć rękom i nogom, zerkając jedynie przelotnie w górę lodospadu, zastanawiając się, jak daleka była jeszcze przed nimi droga, po czym potrząsnął głową i parsknął. - Zrobiłbyś to bez polecenia z góry? – zapytał prosto. – Poza tym wydaje mi się, że skoro znalazłeś jajo i w ogóle wszystko się posypało, to wcale nie tak łatwo będzie nad tymi przerośniętymi jaszczurkami zapanować. Chyba lepiej będzie edukować ludzi, ostrzegać i pokazać im, co mogą zrobić, a nie ganiać za każdym możliwym smokiem. To trochę nie ma sensu, bo co chwila ktoś będzie wam donosił, że widział chińskiego albo walijskiego na dachu pobliskiego kościoła, czy coś podobnego. Rozumiem, że się o nie martwisz, bo są dla ciebie ważne, ale teraz powiedz sobie to samo, co powiedziałeś mnie. Nie odpowiadasz za to, co się dzieje. I niewiele więcej możesz zrobić – stwierdził, łapiąc głębszy oddech, wracając do wspinaczki, uznając, że Huang na pewno będzie potrzebował teraz czasu, żeby sobie to przemyśleć. Ruszył zatem w górę, nieoczekiwanie mając wrażenie, jakby coś go popchnęło w stronę szczytu lodospadu, orientując się, że przebył znaczną odległość w bardzo krótkim czasie. Nie zatrzymując się więc, piął się dalej w górę po lodowej ścianie, wkrótce odkrywając, że dotarł na sam jej szczyt, gdzie znalazł miejsce do tego, by usiąść, pozwalając, by zmęczone, rozgrzane mięśnie zaczęły odpoczywać. Zamknął na moment oczy, łapiąc głęboki oddech, a od jego ust uniósł się obłoczek pary, przypominając mu, że niemalże całe jego ciało w tej chwili po prostu parowało.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Czy bez polecenia góry próbowałby ratować smoki i odstawiać je do właściwych hodowli? Prawdę mówiąc, tak i ta odpowiedź odbiła się na twarzy Longweia, gdy spoglądał na Maxa. Dla niego magiczne stworzenia, smoki, były często ponad ludźmi, a ich dobro ponad formalnościami. Owszem, czasem miał szalone pomysły, jak stworzenie uniwersalnego siodła, do którego zamierzał ze zwiększoną mocą wrócić po feriach. Owszem, zastanawiał się, czy smoki po wykluciu będą pamiętać osobę, którą zobaczyły jako pierwszą, ale jednak nie zamierzał ryzykować ich życiem do tego stopnia, czy też własną karierą. Chciał oddać jajo na wzgórza, jak tylko wrócą i dopilnować, aby więcej osób zachowało się w podobny sposób. Jednocześnie wiedział, że jego strach o smoki był nieadekwatny do tego, jak te stworzenia potrafiły sobie poradzić, jednak przed zaklęciami niewybaczalnymi nawet one nie mogły się ochronić. Edukacja ludzi z zachowań smoków tak naprawdę mijała się z celem. Huang nie wierzył, że mogłaby cokolwiek przynieść, ale być może miała więcej sensu niż bieganie za każdym smokiem. Szybciej straciłby panowanie nad teleportacją, niż zdołałby sprowadzić stworzenia do odpowiednich hodowli. Miał tego świadomość i powoli pozwalał jej wybrzmieć w swojej głowie, uspokoić się w ten sposób. Nie mógł zachowywać się jak hipokryta, ignorując słowa, jakie sam powtarzał Maxowi, a jednocześnie miał ochotę zwrócić uwagę, że to nie była taka sama sytuacja. Max miał wizję i wyrzucał sobie, że nie zdołał ostrzec, zareagować, a on sam wyrzucał sobie, że odpoczywa, zamiast pracować z pozostałymi. Z drugiej strony – wyrażono zgodę na jego wyjazd. Huang odetchnął głębiej, czując się już mimo wszystko spokojniej. Wrócił do wspinaczki, nagle orientując się, że musiał trafić na podobne miejsce, co wcześniej, ponieważ nagle był tuż za Maxem, choć przed momentem miał wrażenie, że przyjaciel dotrze na szczyt o wiele szybciej od niego. Uśmiechnął się nieznacznie do samego siebie, po czym skupił się, żeby pewniej wbijać czekan, zapierać się nogami, aż w końcu i on dotarł na szczyt, gdzie usiadł tuż obok Maxa, stykając się z nim ramionami. Wystawił twarz do słońca, oddychając nieco urwanie, starając się uspokoić bicie serca. Milczał, chłonąc spokój płynący z miejsca, w którym byli, ale również z obecności Brewera, co było nieco zaskakujące, ale również utwierdzało Longweia w przekonaniu, że nic się tak naprawdę nie zmieniło między nimi. To z kolei wywołało znów temat granic, słowa, wypowiedziane przez osobę postronną, wydobywając spomiędzy ust Azjaty ciche westchnienie. - Chciałbym, żebyś wiedział, tak naprawdę, że nigdy nie przekraczam swoich granic, nie naginam ich, jeśli nie mam na to ochoty, że wiem, kiedy mogę się ugiąć, a kiedy absolutnie nie jest to możliwe - zaczął mówić, odwracając się w stronę Maxa, żeby spojrzeć na niego uważnie, chcąc dostrzec, czy student wierzy w jego słowa, czy nie, po czym sam z siebie zdjął rękawiczkę ze swojej prawej dłoni, aby złapać za rękę Maxa i unieść je nieco, aby krwawy okrąg był lepiej widoczny. - Nie działo się nic, co byłoby przekroczeniem moich granic i teraz też się nie dzieje. Nie jest może przyjemna myśl o spaniu z Shercliffem i tym drugim w jednym łóżku, ale też mam pewność, że żaden z nich nie będzie naruszał przestrzeni osobistej pozostałych - dodał, zaciskając nagle zęby, po czym pokręcił głową, wpatrując się wciąż w krwawą obrączkę, bijąc się z myślami, z tym, co chciał jeszcze powiedzieć, co jeszcze chciał z siebie wyrzucić. - Mówiłem ci, że... Całowałem się z Atlasem... To było jednak pod wpływem magii i kiedy przy kolejnym spotkaniu Atlas znajdował się zbyt blisko, postanowiłem powiedzieć jasno o granicach. Poprosiłem, żeby nie zdrabniał mojego imienia, że mam nadzieję, że nic podobnego do tamtego pocałunku się nie powtórzy, ponieważ... mam męża. Powiedziałem, że to ty... Mam nadzieję, że ci z tym nie namieszam za bardzo... W każdym razie Atlasowi wyraźnie to się nie spodobało i wycofał się całkowicie. Jednak jego słowa, że był zdania, że powinienem znać kadrę Hogwartu z uwagi na moje bliskie relacje z uczniami, choć jesteście studentami ostatniego roku, najwyraźniej nie spodobały mi się bardziej niż myślałem, a rozlokowanie w grotach jedynie to umocniło. W każdym razie chodzi mi o to, że kiedy naprawdę nie chcę czegoś, to trzymam się granic. Wiem, kiedy mogę je nagiąć, a także wiem, kiedy chcę je przekraczać. Nie musisz się martwić, że zacznę się zgadzać na wszystko, bo... Jestem miły - powiedział wszystko spokojnie, nie kryjąc goryczy w niektórych momentach, na końcu brzmiąc jednak pewnie, stanowczo. Nie chciał, żeby Max miał mylny obraz jego samego, aby uważał, że sobie nie poradzi. Owszem, nie nadążał za wszystkimi towarzyskimi niuansami, czasem nie wyczuwał flirtu, albo sam go przypadkiem inicjował, ale wiedział, kiedy powinien się zatrzymać, aby nie brnąć w coś nieprzyjemnego.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie poganiał Longweia. Nie kazał mu na nic odpowiadać, nie kazał mu natychmiast do siebie dołączyć, dając mu po prostu czas na to, żeby ten wszystko przemyślał, żeby w pełni zastanowił się nad tym, co chciał osiągnąć, czego potrzebował i jak się czuł. Nie mógł za niego o niczym decydować, nie mógł za niego podejmować żadnych ruchów, więc po prostu był obok, co też go wkurwiało, bo chciał działać, chciał się ruszyć, chciał potrząsnąć przyjacielem i przypomnieć mu, że do tej pory to on sprawiał wrażenie ogarniętego i skoncentrowanego na tym, co się działo, a nie na odwrót. Być może dobrze się stało, że rozmawiali wspinając się na ten lodospad, kiedy musiał włożyć większość swoich sił w to, żeby utrzymać się na pionowej, zamrożonej ścianie, na tym durnym cieku wodnym, który się nie poruszał, bo inaczej mógłby zachować się jak debil. Jakby mu znowu odpierdoliło, tak jak dawniej, a przynajmniej dokładnie tego się obawiał, mając chęć w coś przyłożyć. Mięśnie jednak drżały mu lekko od wysiłku, a jak przekonał się po chwili, widok z tego miejsca był niczego sobie, więc po prostu siedział bez ruchu, czekając, aż Huang do niego dołączy, a potem słuchając go, chociaż miał ochotę mu kilka razy przerwać. Miał ochotę burknąć, żeby nie wydurniał się z tymi rękawiczkami i nie robił z siebie w tej chwili debila, ale widząc jego gest, zamrugał. Z każdym kolejnym słowem miał wrażenie, że nieco gubi się w rozumowaniu przyjaciela, że nie jest w stanie za nim nadążyć, a jednocześnie miał świadomość, że tak naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, co ten chciał mu przekazać. Przynajmniej tak mu się w tym całym pojebaniu wydawało, bo Longwei niesamowicie się rozgadał, wyrzucając z siebie najwyraźniej wszystko to, co go do tej pory blokowało. Był mimo wszystko zdziwiony zaufaniem, jakim Huang go obdarzał, bojąc się tego nieco, a jednocześnie mając wrażenie, że tak powinno być, że ostatecznie przyjaciele właśnie tak do siebie podchodzili, chociaż gubił się w tym w chuj, a teraz jeszcze bardziej. Bo nie wiedział, czy miał w tym wszystkim szukać czegoś jeszcze, czy po prostu drugi mężczyzna nie umiał do końca wyrazić tego, co chciał. - Tępy ciul - mruknął ostatecznie, kiedy Longwei powiedział mu wszystko na temat Atlasa. - Na dokładkę brzmi, jakby był zazdrosny, czy coś tam, ale nie obchodzi mnie ani trochę, bo nawet nie mam z nim zajęć. Jego pieprzenie o psidwakach nie jest mi ani trochę potrzebne do życia - stwierdził, wzruszając przy okazji ramionami, żeby zaraz parsknąć z rozbawieniem, dodając, że najwyraźniej profesor był zbyt zakochany w samym sobie, żeby zrozumieć, że nie wszyscy byli tacy, jak on i nie wszyscy tańczyli tak, jak chciał im grać, co go wkurwiało w sposób, jakiego nie dało się opisać. Zaraz też szturchnął lekko Lonweia ramieniem, sięgając po jego rękawiczkę, żeby naciągnąć ją na nowo na jego dłoń. - Nie przejmuj się nim i tym jego pieprzeniem, najwyraźniej nie umie zrozumieć, że ktoś może na niego nie lecieć. Mówiłem ci, żebyś się do niego nie zbliżał, śmierdzi manipulantem na kilometry. Rozczulał się nad moim darem, jakby uważał, że coś może o tym wiedzieć, jakby jego dziwaczna krew była taka sama, jak moja - dodał w formie wyjaśnienia, nie czując w tej chwili gniewu, bardziej rozbawienie, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie wiele negatywnych emocji zdołało z niego wyparować i jakoś sobie z nimi poradził. Wciąż jednak zerkał nieco niepewnie na Huanga, jakby chciał go zapytać, czy złoży mu jakąś uroczystą przysięgę, że faktycznie nie pozwalał na to, by ktokolwiek przekraczał jego granice. Sam też nie chciał tego zrobić, bo za dużo w życiu spierdolił, żeby coś podobnego znowu powtórzyć.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Doceniał to, że Max nie przerwał mu, że zwyczajnie pozwolił wyrzucić z siebie wszystkie myśli, które sprawiały, że kręcił się w miejscu. Po wspinaczce, która pomogła mu rozładować część emocji, ale także rozmowie i częściowemu ustawieniu do pionu. Longwei znów czuł się w pełni sobą, jakby nie zdążył pogubić się w ostatnim tygodniu. Mógł oddychać znów spokojniej i co najważniejsze, przestał czuć się niepewnie wokół Maxa, nie czuł już tej niezręczności, jaka towarzyszyła mu od ich ostatniej rozmowy, a na tym najbardziej mu zależało. Na tym i na zapewnieniu, że nie robił niczego źle, jeśli nie biegał jak wariat za każdym smokiem, którego gdzieś widziano. Zaśmiał się cicho, kręcąc nieznacznie głową, kiedy tylko Max skrytykował swojego profesora od opieki nad magicznymi stworzeniami. Co prawda podejrzewał, że sam mógł urazić mężczyznę, gdy stwierdził, że ma nadzieję, że ten nie wykorzystuje swojego uroku, o czym powiedział Maxowi, ale nie mógł nie zgodzić się z przyjacielem. Ta jedna rozmowa pokazała Longweiowi, że naprawdę musi zwracać większą uwagę na to, jak ludzie wokół, reagują na niego. Nie każdy rozumiał go na tyle, żeby szanować i dostrzegać jego granice, żeby wiedzieć, na co mogli i na co nie mogli sobie pozwolić. Również nie z każdym przyjaźń była tak pokręcona, aby Huang nie widział problemu w dopuszczeniu osób do siebie, w dopuszczeniu ich naprawdę blisko. Było niewiele takich osób, a Max należał do tej grupy, w przeciwieństwie do Atlasa. - Rzeczywiście, wydaje się mieć dość… Ciekawe sposoby spoglądania na wszystko. Na smoki, na twój dar, na przyjaźń. Ja nie próbuję udawać, że rozumiem, co się dzieje z tobą i na czym polegają twoje wizje, ale mam nadzieję, że nie będziesz z nimi zostawał całkowicie sam - mruknął Longwei, opierając się dłońmi za swoimi plecami, oddychając w końcu spokojniej, niż chwilę wcześniej. Dostrzegał niepewne spojrzenie Maxa, jak przyglądał mu się i ledwie dostrzegalnie zmarszczył brwi, zastanawiając się, o co może mu chodzić. W końcu zapytał o to, uznając, że najlepiej będzie, jeśli w tej chwili rozwieją wszelkie wątpliwości, wyjaśnią ewentualne nieporozumienia i ze spokojem będą mogli iść dalej. - Nie powiedziałem niczego po to, żeby cię uspokoić, ale żebyś nie patrzył na mnie jak na owcę między wilkami. Wiem, na co się decyduję, na co komu pozwalam - dodał, uśmiechając się ciepło, mając nadzieję, że mimo wszystko Max nabierze pewności po tych słowach i nie będzie się o niego niepotrzebnie martwił.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Uczył się, krok po kroku, rozumiał coraz lepiej to na czym polegało przebywanie z drugim człowiekiem i chyba instynktownie wracał do tego, co kiedyś pokazała mu Alise. Do minionej relacji z Rose, która próbowała nauczyć go życia, które nie wiązało się z tym, czego doświadczał w domu. Szukał nici normalności, słuchając mądrzejszych od siebie, starając się zdusić w sobie te zrywy, które sam zdecydowanie nazwałby nie tylko szalonymi, ale toksycznymi. Zapewne właśnie dlatego potrafił teraz spędzać czas z przyjaciółmi, nie tylko się z nimi bawiąc, nie tylko robiąc skończone bzdury, ale również po prostu ich słuchając, starając się ich lepiej zrozumieć. To, że sam nie był najlepszy w prowadzeniu własnego życia, to była już inna historia, zupełnie inna opowieść, nad którą musiał pracować, ale to musiał zrobić sam. Ostatecznie nikt nie był nim, nikt nie wiedział, co miał w głowie i jaki był. Dostrzegał jednak coraz więcej spraw, coraz więcej problemów, coraz więcej pęknięć, jakie musiał naprawić. I jednocześnie widział, że sam się zmieniał, że stawał się dojrzalszą wersją samego siebie, że stawał się kimś innym, niż był do tej pory, jednocześnie będąc ciągle sobą. Szarpał się, ale w sposób, który nie przystawał do tego, co było dawniej. Miał wrażenie, że minione trzy lata stworzyły go na nowo i całkowicie na nowo go zdefiniowały, pozostawiając jednak liczne deficyty. - Zawsze będę z tym sam – stwierdził, wzruszając lekko ramionami. – Każdy, kto ma dar, musi się z nim mierzyć sam, to ja z nim żyję i to ja muszę zrobić wszystko, żeby go opanować, poznać i nauczyć się, jak najszybciej przekazywać informacje o tym, co widziałem. Kiedy wrócimy, pójdę na spotkanie z pewnym jasnowidzem. Miałem pójść do niego wcześniej, ale kiedy nie miałem nacisku ze strony nauczycieli, to nie… Ale pójdę – dodał, starając się mimo wszystko wyjaśnić Longweiowi, o co mu chodziło. Nie chciał kwestionować tego, że przyjaciele będą obok niego, wierzył, że go faktycznie nie zostawią, tak jak Loulou, która jednak siedziała z nim, kiedy odwalał coś, o czym lepiej byłoby w ogóle nie mówić. Ich więź zerwała się później i ostatecznie rozeszła, ale mimo wszystko miał nadzieję, że dziewczyna miała się nadal dobrze, że wszystko z nią było w porządku i nie musiała jednak mierzyć się znowu z kimś tak głupim, jak on. Miał teraz przy sobie innych ludzi, częściowo tych samych, którzy faktycznie byli jego przyjaciółmi. - A powiedziałeś cokolwiek z tego, zdając sobie sprawę z tego, że brzmiało to, jak zaproszenie? – zapytał spokojnie, ale poważnie, patrząc uważnie na Huanga, chcąc wiedzieć, co ten myślał. Po tym, co spotkało go z Zoe, po tym, jak dał się omamić magii, jak nie rozumiał zachowania Hariela i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze, Max mimo wszystko chciał mieć pewność, że ten wie, o czym mówi. Patrzył na niego uważnie, czując jednocześnie, że krew zdecydowanie szybciej krąży w jego żyłach i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to akurat nie miało żadnego związku ze wspinaczką. To była zupełnie inna historia, ale trzymał ją mocno na smyczy, nie zamierzając pozwolić jej na ucieczki.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Być z tym samemu nie oznacza noszenia ciężaru konsekwencji samotnie - powiedział spokojnie Huang, uśmiechając się ciepło. Cieszył się, że Max ostatecznie zdecydował się iść do kogoś, kto również mierzył się z podobnym darem. To z pewnością był odpowiedni, rozsądny krok, ale nie zamierzał pytać, dlaczego dopiero teraz zdecydował się na niego. Nie pytał również o znaczenie nacisku ze strony nauczycieli, wierząc, że Max nie szukałby pomocy z uwagi na osoby trzecie. Miał nadzieję, że Gryfon znalazł pośród kadry kogoś, kto rzeczywiście jest gotów mu pomóc, czy zwyczajnie poprowadzić. Wiedział już, że Max nie ufa w pełni każdemu, więc wierzył w jego osąd. Uśmiechnął się lekko, jakby niepewnie, gdy usłyszał pytanie Gryfona, marszcząc ledwie widocznie brwi. Nie rozumiał, dlaczego miał powtarzać słowa, które już raz wypowiedział, ale domyślał się, że musiał brzmieć zbyt chaotycznie. - Powiedziałem ci przed feriami, czego bym nie żałował i co byłem gotów zrobić. Przyznałem, że nie przeszkadza mi, gdy wołasz mnie Wei zamiast pełnym imieniem. Wiesz, że nie przeszkadzało mi, gdy czasem spaliśmy razem, ale teraz nie czuję się komfortowo na myśl, że mam spać z obcymi. Mówiąc prościej, przyznałem, że jesteś dla mnie kimś bliskim i nie obowiązują cię te same granice co innych - mówił powoli, chcąc mieć pewność, że każde jego słowo dotrze do Maxa. - Nie wiem, czy w moich słowach było inne zaproszenie od tego, jakie już padło między nami - dodał, wpatrując się uważnie w przyjaciela. Mimowolnie zastanawiał się, czy pamiętał, jak mu mówił, że nie czuł do tej pory pociągu do kogokolwiek, więc nie wiedział, czy wolał mężczyzn, czy kobiety. Nie był w pełni aseksualny, ale co innego zdawało się go nakręcać, niż zwykle ludzi i podejrzewał, że Max o tym mimo wszystko wie. Z tego powodu nie do końca rozumiał jego pytanie, nie wykluczając, że sam powiedział coś, czego nawet nie zauważył. Zdawał sobie jednak sprawę, że niejako sam zaproponował mu w pełni świadome i prawne małżeństwo, gdyby tego kiedykolwiek chcieli, z różnych powodów. Już i tak nazywał go swoim partnerem, skoro mieli zostawić wszystko tak, jak było, choć jednocześnie nie było to tak proste. Miał jednak wrażenie, że nie powinien próbować wszystkiego szufladkować w kategoriach “przyjaciel”, “mąż”, “znajomy”, Tak patrząc, nie widział problemu w zachowywaniu się, jak wcześniej, a nawet miał wrażenie, że nie czuł się tak zdezorientowany, jak przedtem. Wpatrywał się w Maxa uważnie, czekając na jego reakcję, czując dziwne napięcie, choć nie do końca rozumiał, skąd się brało, czy raczej nie próbował się nad tym zastanawiać. Czuł się lżej, po ułożeniu wszystkiego w głowie i niejako wyjaśnieniu całkowicie sytuacji między nimi.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max uśmiechnął się na tę uwagę i wywrócił oczami, jakby w ten sposób chciał skomentować tę idiotyczną uwagę swojego przyjaciela. Wiedział, co ten miał na myśli, ale z jakiegoś powodu czuł się tym speszony, zupełnie, jakby nie rozumiał, dlaczego inni chcieli otaczać go opieką. Taką, czy inną, ale w wypadku Huanga to było przynajmniej w pełni szczere, w pełni jasne, miało również sens, chociaż trudno było powiedzieć, skąd przeświadczenie co do tego Maxowi się brało. Uznał jednak, że nie ma sensu dalej w tym grzebać, po prostu to przyjmując do wiadomości i przez chwilę rozglądając się po okolicy, dostrzegając miejsca, które z jakiegoś powodu zdawały się wyróżniać na tle otaczającej ich bieli. Przypatrywał się im również później, gdy Longwei udzielał mu odpowiedzi, mając wrażenie, że ciągle rozmijają się w tym, co mówili, co samo w sobie było niesamowicie dziwne. Nawet jeśli w słowach starszego mężczyzny było coś więcej, Max nie chciał tego tam na siłę szukać, jednocześnie wiedząc, że faktycznie musiał wiele dla niego znaczyć, bo wiedział, jaki tak naprawdę był opiekun smoków. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie skinął głową, patrząc na niego kątem oka, uśmiechając się półgębkiem. - Wiesz, zawsze możemy ukraść stado fomisiów i spać między nimi, pewnie będzie cieplej, niż w tych dziwnych grotach. W razie czego wyleczę nam zamrożone dupy, a może przy okazji znajdziemy kilka łusek legendarnego smoka i będziesz mógł dołączyć je do kolekcji - rzucił ostatecznie, dając mu jasno do zrozumienia, że wiedział już, dokąd ten zmierzał, chociaż jednocześnie miał świadomość, że zapewne nieco odmiennie interpretowali słowa, jakie między nimi padły. Longwei, tak samo, jak i on, nie był w stanie do końca określić tego, co ich łączyło, ale właściwie może tak było lepiej. Bez nazywania czegokolwiek, bez szukania i drążenia, bo to przypominało mu jedynie naciski, przez które już kiedyś przechodził. Coś podobnego nigdy nie miało sensu i teraz w pełni to rozumiał, dlatego też sam nie zamierzał za mocno drążyć tematu, nie zamierzał szukać czegoś, co nie istniało, chociaż jednocześnie miał świadomość, że to zmuszało go do lepszego panowania nad samym sobą. Nie zmienił się we wszystkich aspektach i zapewne nigdy miał się w nich nie zmienić, ale przynajmniej potrafił postawić sobie jakieś granice, żeby nie pakować wszystkich dookoła w emocjonalne bagno. To, co mieli do tej pory, było w pełni wystarczające, a wyjaśnienia przyjaciela mimo wszystko wydawały mu się stosunkowo logiczne. Dlatego też przystał na nie, przyjął je i zamierzał za nimi podążać. - Wracamy, czy wybieramy się na wyprawę w nieznane, żeby przekonać się, co tam jest? - zapytał osłaniając oczy przed słońcem, spoglądając w stronę widocznej z tego miejsca groty, czy czegoś podobnego. Decyzję pozostawiał Longweiowi i zamierzał postąpić dokładnie tak, jak ten by sobie zażyczył, choć zmęczony, czując wciąż jeszcze, że miał siły na dalsze wędrówki. Nim jednak zabrali się do schodzenia w dół, Max dość nieoczekiwanie dostrzegł porzucone czekany, a kiedy sięgnął w ich stronę, zastanawiając się, czy zostawili je tutaj Smoczy Ludzie, zdał sobie sprawę z tego, że były to chyba przedmioty magiczne. Nic zatem dziwnego, że podrzucił jeden przyjacielowi, drugi zachowując dla siebie.
+
______________________
Never love
a wild thing
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
wspinaczka:32 + 37 - 5 = 64 modyfikator:6 + F (-5 do wspinaczki)
Szczerze powiedziawszy, nie obchodziło jej, które z ich rodziców wpadło na ten pomysł zaręczyn - jej właśni czy może Fredericka. Czuła się jak karta przetargowa, jak jakiś towar, który można sprzedać, zrobić tym samym świetny interes i na nim zyskać, co cholernie jej się nie podobało. Miała dość tego, że przez całe życie była przez swoich rodziców niemalże ignorowana na co dzień, a nagle przypominali sobie o swojej córce, kiedy była im do czegoś potrzebna. Jej zdanie zwyczajnie się nie liczyło. Próbowała ich zrozumieć, kiedy jeszcze była młodsza, ale nie potrafiła tego zrobić, tak samo jak nie umiała im tego wybaczyć i zdobyć się na żadne cieplejsze uczucia względem nich. Łączyły ich tylko więzy krwi, bo przecież nie była synem, którego przyjścia tak oczekiwano. Cóż za rozczarowanie. Może za sprawą tego zaaranżowanego narzeczeństwa, a w przyszłości (broń Merlinie!!) małżeństwa, chcieli to sobie wynagrodzić? W pewien sposób zyskaliby tego upragnionego syna. Ha, po jej trupie. - Nazwij mnie jeszcze raz dziewczynką, a dostaniesz po mordzie, Shercliffe - warknęła, czując, jak krew zaczyna się w niej gotować. Zresztą, czego mogła się po nim spodziewać? Nie cackała się ze słowami, faktycznie gotowa w razie czego spełnić swoją groźbę - czy to posługując się własnymi rękami, czy to za pomocą magii, chroniąc tym samym siebie od bezpośredniego kontaktu z mężczyzną. - I wiesz co, jak na swój wiek jestem szczerze w szoku, że jesteś tak nieporadny. Może sam wziąłbyś sprawy w swoje ręce, a nie tylko liczył na to, że to ja wybrnę za naszą dwójkę z całej tej popierdolonej sytuacji. Chyba że nie masz jaj, czego nie będę kwestionować - dopowiedziała, uwalniając jakąś cząstkę swojego gniewu. Nadal się hamowała, nadal jeszcze trzymała swoje emocje na wodzy, ale czuła, że jeśli ta rozmowa będzie dalej toczyć się tym torem, to już niedługo tak będzie. Nie było szans, żeby się dogadali, oboje zbyt dumni i zbyt obstający przy swoich racjach. Nie miała jednak zamiaru pozwalać, aby traktował ją jak małe dziecko, które wszystkiemu było winne, bo to nie było prawdą. Sam wcale nie był lepszy i jej nie oszczędzał z tymi swoimi tekścikami. To było jedno wielkie błędne koło. Nie skomentowała już nijak jego kolejnych słów, zaciskając jedynie mocniej szczękę i pozwalając, aby cały sprzęt wspinaczkowy zrobił swoją robotę, zanim przeszła do działania. Czasami nie było sensu toczyć dalej tej bezsensownej wymiany zdań. Ktoś musiał być tą mądrzejszą osobą, a skoro Shercliffe najwyraźniej nie miał takich aspiracji... Nie zważając na to, czy również podszedł do sprzętu z zamiarem zdobycia lodospadu, rozpoczęła wspinaczkę. A ta wcale nie była łatwa, zwłaszcza jeśli co jakiś czas czuło się potrzebę podrapania po głowie przez cholerne lodowe wszy. Czy temperatury na Antarktydzie nie były na tyle niskie, że one powinny wyginąć? Doprawdy, przed kolejnym wyjazdem dyrekcja powinna dopilnować, aby nic takiego nie miało miejsca. Na tyle chyba byli ogarnięci. - Po co mnie tu wyciągnąłeś? Chciałeś się na mnie wyżyć czy co? - spytała w pewnym momencie obojętnym głosem, nawet nie patrząc w jego stronę.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się nieco szerzej, gdy tylko usłyszał propozycję przyjaciela. Z jednej strony brzmiała niedorzecznie, ale z drugiej całkiem kusząco. Z pewnością pośród fomisów nie byłoby im zimno, a do tego byłoby to po prostu całkiem ciekawe doświadczenie, a na pewno ciekawsze od spania z pozostałą dwójką w jego grocie. Wyjął amulet z łuski avalońskiego wróżkoskrzydłego, aby zobaczyć, jak mieni się błękitem i zielenią. Nie często sprawdzał jak wygląda, po prostu dobrze się czując, gdy miał go blisko siebie, powoli zaczynając się zastanawiać, czy kolory amuletu miały jakiekolwiek znaczenie. - Ciekawe czy z jego łuski można byłoby zrobić drugi amulet, albo dołożyć ją do tego - stwierdził cicho, nie wyrażając swojego sprzeciwu wobec planu. Właściwie byłby gotów sprawdzić, czy udałoby im się rzeczywiście ściągnąć wystarczającą ilość fomisiów, żeby spędzić w podobny sposób noc, choć jednocześnie miał świadomość, że skoro trwał polarny dzień, mogli nie potrzebować tyle snu, ile normalnie. Nie wiedział na ile się zrozumieli, ale liczyło się dla niego to, że w końcu atmosfera przestała być napięta. Znów czuł się swobodnie, do tego stopnia, że schowawszy amulet pod ubrania, zgarnął nieco śnieżnego puchu i rzucił nim w Maxa, gdy ten rozglądał się po okolicy. - Zobaczyłbym tę grotę, ale później. Teraz chcę odpocząć… Co jak co, ale nie co dzień wspinam się na podobne ścianki - odpowiedział, kręcąc lekko głową. Obawiał się, że nie byłby odpowiednim kompanem do dalszego eksplorowania okolicy, gdy czuł zmęczenie we wszystkich mięśniach. Poniósł się z siedzenia, aby zaraz złapać podany mu przez Maxa czekan. Wyraźnie nie było to zwykłe narzędzie do wspinaczki, więc nie zamierzał narzekać. Przymocował do swoich ubrań i razem z przyjacielem zszedł na dół, aby później skierować się do lodowca, dogadując dalsze plany. + /zt x2
Wspinaczka:97 + 35 - 5 = 127 Modyfikator:6, więc D
Gdyby byli skłonni do jakiejkolwiek normalnej rozmowy, a nie warczenia na siebie, szczerzenia kłów i testowania własnych granic, być może odkryliby, że oboje są dziećmi niezbyt kochanymi. Frederick od najmłodszych lat chodził w kieracie, z którego nie umiał się wyrwać, wsadzony w tryby związane z życiem w rezerwacie, z koniecznością zdobycia zdolności animagicznych, wykształcenia i całej reszty, której nie rozumiał. Jak widać na liście obowiązkowo znajdowała się również żona, co było mu do szczęścia tak samo potrzebne, jak topielcowi kamień u szyi. Chciał być wolny, a nie związany z kimś na siłę, z kimś, kogo mógłby pokazywać na jakiś ważnych spotkaniach, jak jakieś idiotyczne trofeum, albo co gorsza, samemu stać się czymś podobnym. Tego byłoby dla niego zdecydowanie zbyt wiele. - Najpierw musiałabyś dosięgnąć, Josephine – odpowiedział spokojnie, spoglądając na nią spod przymkniętych powiek, zastanawiając się również, jakim cudem ta wybuchowa osoba mogła zostać umieszczona w domu Salazara. Nadawała się o wiele bardziej na bezmózgiego Gryfona, który zamierzał młócić rękami, gdy tylko nadarzy się okazja. – Widzę, że ty z kolei masz ich za nas dwoje, jak dobrze się składa, że ktoś w tym związku będzie nosił spodnie – stwierdził, pozostając całkowicie niewzruszony jej słowami, choć gdyby mu się przyjrzała, to przez mgnienie oka dostrzegłaby grymas na jego twarzy. Nieporadny. Nie znosił, kiedy mu to wytykano, uważając go za nudnego i biernego niedorajdę, który nie miał pojęcia, jak powinien żyć. Nie chciał się jednak na tym skupiać i po prostu zabrał się za wspinaczkę, skoro już tutaj przyszli, nie zamierzając siedzieć z założonymi rękami. Do niczego by to nie prowadziło, a tak przynajmniej miał się czym zająć. Leżenie w grocie było nudne, ryby już wyłowił i nie znalazł w tym niczego niesamowicie fascynującego, a inne atrakcje wydawały mu się nieco nudne, by nie powiedzieć, że naprawdę beznadziejne, jakby okoliczni mieszkańcy nie wiedzieli, na czym polegało życie. - Nie. Chciałem zobaczyć, jaka naprawdę jesteś – powiedział całkiem szczerze, bo jak do tej pory jedynie szarpali się jak wściekli, patrząc na siebie, jak na kawałki mięsa, które należało jak najszybciej zniszczyć. Nie wiedział, czy traktowała go jak zło wcielone, ale podejrzewał, że dokładnie tak, bo on również postrzegał ją jako balast, jakiego musiał się pozbyć. Nie obchodziło go właściwie to, jak ona skończy, to była jej sprawa, jej problem i mogła robić, co chciała, jeśli zaś zamierzała narażać się ich rodzicom, to droga była w pełni wolna. On jednak wiedział, kiedy należało siedzieć cicho, żeby nie skończyć w sposób o wiele gorszy od tego, niż mogła sobie wyobrażać. Prawdę mówiąc, Frederick nie bardzo kwapił się do przechodzenia przez kolejne dyskusje z ojcem, wiedząc, jakby się zakończyły. - Nie zamierzam układać się ze słabeuszem albo kimś, kto uważa, że rykiem i tupaniem nogą może coś zdziałać. Skoro twoi rodzice dogadali się z moimi, robiąc z nas drogocenny towar, to muszą być do siebie podobni. Wyrwiesz się teraz, to pożałujesz, ale droga wolna – dodał, oddychając nieco głębiej, po czym potrząsnął głową, zaczynając czuć, że nieoczekiwanie zaczęła go swędzieć i domyślił się, że wlazła na niego jedna z tych paskudnych wszy lodowych. Zupełnie, jakby Smoczy Ludzie nie mieli pojęcia, co należy z tym zrobić porządek. Nie dość, że zmuszali innych do przesadnej integracji, to jeszcze w ogóle o siebie nie dbali, co dla kogoś, kto wiecznie obcował ze zwierzętami i, jak mówiono, wolał przerzucać gnój, było wręcz obrzydliwe. Nic zatem dziwnego, że skrzywił się wyraźnie, stracił impet i dopiero po chwili wrócił do dalszej wspinaczki.