C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ogromna, niewyobrażalnie gruba formacja lodu robi niesamowite wrażenie już z daleka, a kiedy stanie się u jej podnóża, można się poczuć maleńkim jak lodowa wesz. Choć kiedyś był to prawdopodobnie wodospad, od stuleci nikt nie widział, by stopniał – jedynie w nieco cieplejszych miesiącach zdaje się gubić na objętości tylko po to, by w chłodniejszych nabrać jej podwójnie. Lodospad jest dla Smoczych Ludzi miejscem wyjątkowym, wspięcie się na jego szczyt symbolizuje wejście w dorosłość, dlatego mozolną drogę na górę odbywają wszyscy młodzi ludzie z plemienia. Kiedy zbliżasz się do lodospadu, u jego stóp pojawia się potrzebny do wspinaczki sprzęt – komplet raków i czekanów oraz lina. Raki same przyczepiają się do butów, kiedy tylko dotkniesz ich butem, natomiast lina przyczepia się do powierzchni lodospadu, zapewniając asekurację. Widok z góry jest niesamowity, szczególnie dobrze widać zatokę kolorowych olifantów oraz ognistą jaskinię (jeśli uda ci się wejść na szczyt, możesz wejść tam bez rzutu kostką. Koniecznie podlinkuj w niej swojego posta z lodospadu!).
W każdym poście rzuć kością k100 na postęp oraz k6 na modyfikator. Kiedy uzyskasz wynik 200, udaje Ci się dojść na szczyt.
Modyfikatory:
1. Odbijające się od powierzchni lodu słońce razi Cię w oczy. Chwiejesz się niebezpiecznie i masz już wrażenie, że zaraz zawiśniesz na linie, ale na szczęście udaje Ci się odzyskać równowagę. Musisz za to zatrzymać się na chwilę, aż sprzed Twoich oczu znikną bliźniacze Mroczki. (-10 pkt) 2. Wspinaczka, choć niełatwa, przebiega spokojnie. Nic się nie dzieje. 3. Czujesz podmuch powietrza – o dziwo całkiem ciepłego. Przyjemnie rozgrzewa i w jakiś sposób dodaje Ci otuchy, jakby ktoś rzucił na Ciebie nieznany Ci wcześniej czar. Czujesz się przypływ motywacji, a w ciele zupełnie nowe pokłady energii i siły do dalszej wspinaczki. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza +5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje. 4. Lodospad musi być zaczarowany, bo w pewnym momencie, choć wspinasz się normalnie, masz wrażenie, że znacznie poruszyłeś się do przodu – co najmniej o jakieś pół metra! Pozostaje mieć nadzieję, że magia nie działa też w drugą stronę. (+10 pkt) 5. Masz wrażenie, że spod powierzchni lodu dobiega jakaś pieśń. Im wyżej się wspinasz, tym jest ona wyraźniejsza, aż w końcu zupełnie wyraźnie słyszysz melodię i słowa w nieznanym języku. Ma idealny do wspinaczki rytm i jeśli tylko nim podążysz, na pewno droga minie Ci znacznie szybciej. (+5 pkt) 6. Czy przypadkiem zabrałeś wszy lodowe ze sobą, czy jakimś cudem dopadły Cię już przy lodowcu? No cóż, ważne jest tylko to, że towarzyszą Ci we wspinaczce, skutecznie mącąc ci w głowie i sprawiając, że jedyne, o czym myślisz, to żeby się podrapać. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza -5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje.
Dotarcie na górę zapewnia 1pkt do dowolnej statystyki oraz czekan południa (znajdujecie go na szczycie), po które należy się zgłosić w odpowiednim temacie oraz odznakę Smoczego Człowieka.
Czekan południa - niepozorne narzędzie, które skrywa w sobie dużą moc. Dosłownie, jest bowiem w stanie bez konieczności użycia dużej siły wbić się nawet w najtwardsze powierzchnie. Nieoceniony przy wspinaczce, ale również przy eksploracji, bo przy odrobinie uporu można się nim przebić nawet przez grubą ścianę.
Powyższe nagrody dotyczą tylko uczestników ferii zimowych 2023 i wątków napisanych na tym wyjeździe.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Nie Kwi 02 2023, 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Obserwując przemianę Leonardo na powrót w ludzką formę, wciągnął rękawiczki na dłonie i wetknął sobie czekan za pasek. Uśmiech oczarowania, którym obdarzał rozmówcę z takim uwielbieniem w oczach, wprawdzie ukrywał się pod szalikiem, a rozczulone oczy za szkłami okularów, ale wciąż pozostawał półwilem, więc takie rzeczy nietrudno było wyczuć. - Och wcale nie jestem zaskoczony. - przyznał, wyciągając rękę do Klausa i jego również czochrając po szerokim, białym czole, na co niedźwiadek wydał swoje fomisiowe porykiwania- Będę to miał w pamięci, chociaż postaram się go trochę poprzepraszać. - objął biały łeb misia i połaskotał go w uszy. Bardzo polubił Klausa, kto wie czy nie przez to, że wiedział, że nie jest im pisane być razem i po tych feriach nie spotkają się nigdy więcej. Atlas i jego niezdrowe relacje obejmowały także relacje ze zwierzętami. Udał zamyślenie, pakując Czekan do jednej z sakiew przy fomisiowym siodle. - Słowo się rzekło, grizzly bardzo mi się spodobał. - przyznał ze sprawiedliwością w głosie, zerkając na Vin-Eurico- Muszę zdobyć składniki i dam Ci znać. Zaserwuję Ci taki austriacki deser, że się nawet nie spodziewasz. - puścił mu oko, które i tak pozostało sekretne, za szkiełkiem okularów snowecznych.
2 x zt
+
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Lepszy zazdrosny mąż niż zazdrosny pajac, pomyślał po tym nagłym obrażeniu się Harolda, które poskutkowało jeszcze bardziej nagłym wyrwaniem do przodu z takim impetem, jakby go ciągnął zaprzęg fomisiów, a nie tylko siła własnych chuderlawych pęcin. Skąd się w nim czasem brały te pokłady energii, pozostawało tajemnicą. - No... będę - skomentował tylko niesamowicie inteligentnie jego kolejne słowa i wzruszył ramionami, decydując przy okazji że będzie ignorował te niemądre konkubenckie fochy i sam też przyspieszył kroku, by zrównać się z ziomkiem i móc sobie beztrosko dysputować o Smoczych Ludziach, jak jakaś para wnikliwych Krukonów. Zdziwił się też na zdziwienie Harry'ego, gdy trochę zboczył z tematu, no bo jak to tak, nie znał Anaruka? - No... Anaruk, diler z Grenlandii, nie znasz go? Typek handluje wszystkim, wódą, ziołem, suszoną rybą, lewym paliwem... dokumenty na dowolne nazwisko też może załatwić - wymieniał niesamowite umiejętności nowego kolegi, aż zapomniał po co w ogóle o tym rozmawiają -W każdym razie...o czym ja to mówiłem? A, galeony. Galeony istnieją od średniowiecza - odparł Haroldowi mądrze na jego pytanie, a skąd to wiedział? Nie wiedział. Najprawdopodobniej od Brooks, której podczas jakiejś imprezy włączyło się rzucanie ciekawostkami z dupy. A możę to sobie wymyślił? Tak czy siak, uśmiechnął się bardzo zadowolony na myśl że zaimponował właśnie Harry'emu przejawem intelektu. Tymczasem wchodzenie na lodobolca okazało się być znacznie trudniejsze, niż myślał! W jego głowie to wyglądało tak: myk pyk cyk i gotowe, a w rzeczywistości to ledwo stawiał krok za krokiem. Być może miało to jakiś związek z tym, że co chwilę przystawał, żeby a to sobie coś poprawić, a to się pokręcić, a to spojrzeć w dół ile jeszcze... dosłownie szło mu jak po gruzie. - Musimy! Na bolcu jesteś piękniejszy niż normalnie - zapewniał go, bardzo chichocząc z tej wymiany zdań, a nadmierna wesołość tylko dodatkowo go spowolniała, bo jak się śmiał to nie mógł oddychać, a jak nie oddychał to nie mógł się szybko wspinać i tak dalej. Po instrukcji w przypadku śmierci Harry oczywiście był bardziej zainteresowany nowym potencjalnym konkubentem niż zejściem Ryszarda z tego świata, no ale absolutnie go to nie zdziwiło; zatrzymał się po raz milionowy, by zastanowić się w skupieniu nad jego pytaniem. - Teraz to już nie wiem, poszedł se chyba, przepadło na wieki! Znajdziesz innego. O, albo zastąp mnie Marleną, na jedno wyjdzie! Spadku ci nie zapiszę, bo nic nie mam, ale widzisz jak dbam o twój dobrobyt?? - rzucił, bardzo z siebie zadowolony i kiedy podjął znów wędrówkę, wydawało mu się że słyszy jakiś zaczarowany śpiew w dziwnym języku, dodający sił witalnych i motywacji, by mknąć w górę. Co za przedziwne dźwięki! Niesamowite. Niestety, podziałało to tylko na chwilę, bo po minucie znowu się zatrzymał, bo jego uwagę przykuła struktura lodowca. - Ty patrz, tu wygląda jakby ktoś ryjem zajebał w ścianę i się w bolcu odcisnął!!! Harry? Jakim cudem ty już jesteś na górze? - zdziwił się tym nagłym odkryciem - To ty tak śpiewałeś? - dopytywał, przekonany że gdy na niego nie patrzył, to rozlegała się jakaś dziarska melodia.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Nigdy mi nie odpuścicie, co? – Westchnął, przewracając teatralnie oczami, wszak panna z miotłą nie była jedyną, która nieustannie czyniła sobie żarty z jego wieku. Poza przytykami ze strony Brooks musiał jeszcze wysłuchiwać głupich docinków Maximiliana, z którym spędzał zresztą dużo więcej czasu. Cóż, niewykluczone że właśnie dlatego już się do podobnych zagrywek przyzwyczaił. – Siedział dwie ławki przede mną, ale pracowaliśmy razem nad kamieniem filozoficznym. Myślisz, że dlaczego mimo podeszłego wieku, tak dobrze się trzymam? – Postanowił, że nie będzie walczył z wiatrakami, zamiast tego poddając się narzuconej przez dziewczynę narracji, którą potraktował w równie humorystycznym tonie. Bardzo możliwe, że obrana przez niego taktyka podziałała, zważywszy na kolejne słowa towarzyszki. - Julia z Rivii brzmi dumnie. – Skwitował nową ksywkę przyjaciółki Felixa z uśmiechem. – Nie przejmuj się, prędzej czy później to robactwo dopadnie każdego. Poza tym… słyszałem, że po jakimś czasie naturalny kolor wraca. – Próbował sobie przypomnieć dokładnie kiedy, ale musiał się wyłączyć podczas pogawędki o wszawicy. Mimo to starał się kompankę podróży podnieść na duchu. Ba, nawet rozumiał jej obawy, w końcu sam również przywiązywał wagę do wyglądu. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby włosy znaczyły dla Brooks o wiele więcej niż dla niego nowa, barwna koszula. - No tak, zbrodnia doskonała. Powinienem chyba szkolić się u ciebie. – Prychnął pod nosem, acz jednocześnie zależało mu na oddaleniu tematu kradzieży czy przemytu, nawet jeżeli występował on w iście komediowej formule. – Ja na przykład żałuję, że nie wziąłem termosu z herbatą. – Mruknął za to zaraz zrezygnowany w odpowiedzi na mniej lub bardziej typowe bagaże wędrowców. Miał nawet rozwinąć myśl o gorącym napitku, zapytać czy Julia próbowała tutejszego grzańca, ale w momencie, w którym zawodniczka quidditcha wyrwała się do wspinaczki, gra się rozpoczęła, a on zamilknął, żeby nie dekoncentrować się i dotrzymać młodej panience kroku. Pech chciał, że wpierw zaatakowało go oślepiające słońce, a niedługo później lodowe wszy, które chyba wykrakał w rozmowie wcześniej. Naprawdę próbował nie skupiać się na uczuciu swędzenia, ale to nabierało tylko na intensywności. Wystarczyła chwila, by puścił linę, żeby podrapać się po czuprynie, a w konsekwencji spadł kilka metrów niżej, zmuszony rozpocząć swoją drogę szczyt od nowa. – Kurwa… – Tym razem nawet się nie szarogęsił, kwitując sytuację siarczystym przekleństwem, które wręcz ociekało wylewającą się z niego wściekłością.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Moje fochy nie trwają zbyt długo. Już po chwili normalnie rozmawiam z Rikim o zwyczajach smoczych ludzi. No a potem temat schodzi na jakiegoś Anaruka. - Czy powinienem go dobrze znać? - pytam, bo nie wiem czy zdziwienie Ryszarda jest pomierne, bo brzmiał jakby właśnie pomylił fomisia z człowiekiem. - Hm? Średniowiecza, pewnie tak - mówię i przyglądam mu się bardziej, próbując znaleźć jakiegolwiek potwierdzenie tej wiedzy, ale nie widzę żadnego nagłego przebłysku większej inteligencji, więc zakładam że strzelał. Może i Ricky świetnie bawił się wchodząc na lodospad, ale ja stwierdziłem, najwyraźniej że lepiej to zrobić jak najszybciej. No i niósł mnie jakiś kolorowy wiatr, więc wejście okazało się znacznie łatwiejsze niż myślałem. Z kolei Ryszard tyle ględził gdzieś parę dobrych metrów pode mną, że przestałem się dziwić co tak wolno mu idzie. - Marleną? Nie... tam, co ty opowiadasz - mówię ponownie lekko urażonymi tymi insynuacjami, jakbym był największą cnotką w Hogwarcie. Tak naprawdę myśl, że Ryszard miałby popychać mnie w ręce Marli z powrotem jakoś średnio mi się podobała. Chociaż kto wie co by było jakby umarł! - Śpiewałem? Co ty opowiadasz... przestań ględzić i chodź tutaj! - krzyczę do chłopaka, bo o ile również jestem pod wrażeniem swojej sprawności fizycznej to na szczycie robi się coraz zimniej. Zaprzestaję więc krzyczenia do chłopaka i postanawiam czekać aż w końcu sam tu wlezie. Powoli zaczynają mi mocno marznąć policzki i nos, mimo tych wszystkich specjalnych ciuszków. Minęło już dobrych kilka chwil, więc zerkam w dół, a Ricky... Nie był nawet w połowie! Nie miałem zamiaru tu dłuższej siedzieć. Łapię linę i schodzę w dół całkiem szybko, dopóki nie ląduję koło Ryszarda. Nade mną na lodowcu jest urocza linia kwiatków! - Wybacz kochany, ale idzie ci fatalnie. Chodźmy coś zjeść, a potem wypróbujmy to lodowe łóżko - oznajmiam i pocieszająco poklepuję kochanka po ramieniu.
|zt ja i Ricky
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy sama nie wiedziała, jak to się stało, że jeszcze nie zapoznała się lepiej ze @Scarlett Norwood . Z opowieści Eli można było wnioskować, że Puchonka była niezwykle przyjacielską i zabawową osobą. To, że dopiero teraz miały okazję nawiązać kontakt było dla dziewczyny aż nie do pomyślenia, już przy samej rozmowie na wizzengerze od razu poczuła, że blondynka po prostu musi być wspaniałą osobą! Wszystko zaczęło się od tego, że Gryfonka nie wiedziała, z kim mogła iść podbić lodospad, który przecież stanowił obowiązkowy punkt jej programu! Wielu znajomych wcześniej od niej złapało się okazji wspinaczki i tak jakoś się stało, że zajęta zwiedzaniem każdej innej części terenów Smoczych Ludzi, ten został odłożony na „jak ktoś będzie szedł”. A jak ktoś szedł, ona miała już inne plany. W ten sposób nie zostało jej dużo wyjazdu, za to bardzo dużo do zdobycia! Pożaliła się o tym kumpeli i tak dostała kontakt do Puchonki. Dobrze, że obie od siebie wiedziały od Eli, dzięki temu Harmony prawie w ogóle nie było głupio się zapytać, czy może nie poszłaby z nią. Patrząc na w pośpiechu pakującą się Gryfonkę – Scarlett zgodziła się na ten pomysł. Dziewczyna schowała do plecaka najważniejszy ekwipunek, w tym nierozłączne z nią polaroida, Dziennik Przygód i od kilku dni przyjaciela psingwina, który znał procedurę wychodzenia z lodowca na tyle dobrze, że już sam wskoczył jej do plecaka. Dziewczyny umówiły się, że spotkają się na miejscu, więc Remy dziarsko ruszyła przed siebie, oczywiście przy najbliższej zaspie śniegu wypuszczając młodego psingwinka, który znacznie bardziej preferował tuptanie przy niej niż bycie przenoszonym w plecaku. Docelowego miejsca nie dało się pomylić z niczym innym, lodospad górował nad okolicą i Gryfonka na jego widok od razu zrozumiała, dlaczego właśnie wspinaczka na niego miała oznaczać samodzielność. Tak bardzo podekscytowała się na myśl o tej przygodzie, że aż chciała zakasać rękawy, czego oczywiście w tej temperaturze zrobić nie mogła. Rozejrzała się dookoła, poszukując nowej kompanki wzrokiem. Wypatrzyła ją nieopodal, przy stercie ze sprzętem i szybciutko do niej podbiegła. Psingwin przyspieszył za nią kroku, wydając dźwięki niezadowolenia, gdy poplątały mu się nóżki, kiedy próbował ją dogonić. Wpadł w zaspę śniegu, spojrzał z wyrzutem na swoją ludzką przyjaciółkę, ale zaraz kontynuował bieg, jakby zupełnie zapomniał, że się wywrócił i już tylko cieszył się jej podekscytowaniem. - Cześć! – krzyknęła Remy, podchodząc bliżej. Jej promienny uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Bardzo ci dziękuję, że chciałaś przyjść! Nie wiem z kim bym się tutaj wspinała, a ten maluch raczej nie umie utrzymać czekana – zażartowała, wskazując na zwierzaka, który, naśladując jej ruchy, zamachał lekko płetwą na powitanie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Sorry, odpuścimy, prędzej niż później… jak już cię przykryje wieko trumny – Resztę zdania wypowiedziała szeptem, do siebie, szczerząc się przy tym, jak głupi do sera. Oczywiście Sal nie był wcale stary, a do tego zajebiście się trzymał, ale to nie oznaczało, że miała z tego powodu zaprzestać werbalnych, przyjacielskich kuksańców, które rzecz jasna w żaden sposób nie miały urazić Pana Morelasa. Krukonka prychnęła cicho przez nos, słysząc, jak Sal opowiada o swoim wiekowym wspólniku. – Whisky i młodzi chłopcy. – Odpowiedziała bez namysłu, bo to właśnie w tych dwóch rzeczach upatrywała faktu, że Meksykanin tak dobrze się trzymał. Szczerze mówiąc, raczej posądzała by o to retinol oraz maść z wiggenowym, a także jakąś rodzimą ziołową herbatkę napakowaną antyoksydantami, ale nie brzmiało to nawet trochę zabawnie, a jak wiadomo, Julka z Rivii to cyniczny komik pełną gębą, której zabawności dorównywał jedynie chłop przebrany za babę.
W kwestii włosów to Sal nie pomylił się w swoich przypuszczeniach. Jako pedantka ocierająca się niekiedy o nerwicę natręctw, nie przepadała za zmianami, szczególnie gdy dotyczyły jej włosów, do których podchodziła z nabożną czcią. Kiedy jej koleżanki eksperymentowały z fryzurami i kolorami, ona wiernie trzymała się grzywki, którą z dumą nosiła od najmłodszych lat. Z nowym kolorem pogodziła się, bo zdawała sobie sprawę, że w żaden sposób go nie zmieni. Ale czy jej się to podobało? W żadnym wypadku! W każdym razie skinięciem głowy przyjęła słowa mężczyzny, zanim to zaczęli się wymieniać doświadczeniami w branży złodziejskiej. Jej jedyny kontakt z czymś takim to podkradanie składników z magazynku Sanford albo eliksirów leczniczych szkolnym pigułom, jednak szkodliwość społeczna czynu była niewielka, a Brooks robiła to raczej dla rozrywki, niż z potrzeby. Czy by w końcu było życie bez odrobiny adrenaliny?
- Zapraszam na warsztaty do groty numer trzy. Pierwsza lekcja darmowa. Każda kolejna płatna w miłych słówkach i stekach w El Paraiso. – Uśmiechnęła się jeszcze, zanim to wydarła ku szczytowi. I na Merlina, szło jej zajebiście. Raz za razem wbijała czekan w lód, zapierała się rakami i pokonywała kolejne metry w zawrotnym tempie. Przez pewien czas była jeszcze w stanie słyszeć słowa Morelasa, ale w końcu różnica była zbyt duża. Mężczyzna wylądował bowiem na ziemi, a ona dotarła na szczyt. A widok był naprawdę cudowny. Przez okulary snoweczne wszystko widziała czysto i dokładnie. Krukonka, w oczekiwaniu na towarzysza, zrobiła kilka zdjęć i wygrzebała z plecaka termos z herbatą. Kiedy Sal dotrze już na szczyt, poczęstuje go. Tymczasem zaś wygrzebała z kieszeni paczkę lododropsów i wcisnęła kilka do ust. No i to był błąd, bo w przymusowym mariażu spotkała się czekolada i wędzony śledź. Dosyć wątpliwe przeżycie kulinarne, nie oszukujmy się.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy dowiedzieli się ostatecznie, jakie miejsca w okolicy warto odwiedzić, skierowali się na pierwszą, większą, wyprawę. Mimo wszystko wspinanie się na lodospad nie brzmiało, jak coś niesamowicie prostego, więc dobrze, że wcześniej faktycznie wynajęli fomisie. Dzięki nim podróżowanie po okolicach lodowca mieszkalnego, po wybrzeżach i bezkresnej bieli, było zdecydowanie łatwiejsze i pozwalało im na zaoszczędzenie sił. Christopher był pewien, że większość dzieciaków podchodziła do tej wspinaczki w sposób, który najłatwiej byłoby określić mianem co najmniej szalonego, ale sam nie był już zapewne ani tak silny, ani tak sprawny, jak małolaty. Chociaż, tak prawdę mówiąc, szczerze w to wątpił, bo chociaż był czarodziejem, roślinnością i naprawami w szklarni, czy ogrodzie, wolał zajmować się własnoręcznie. Dlatego też nie wątpił raczej w siłę własnych rąk, zastanawiał się bardziej nad tym, jak należycie podejść do wyzwania, jakie przed nimi postawiono. - Wydaje mi się, że rozumiem, dlaczego tak poważnie traktuję tę wspinaczkę – stwierdził spokojnie, kiedy znaleźli się pod lodospadem, a Chris podszedł do sprzętu znajdującego się na ziemi. Zaraz też spojrzał w górę, kręcąc się wyraźnie z miejsca w miejsce, obserwując wszystko z zaciekawieniem, szukając odpowiedniego pola do zaczepienia. Jak na Gryfona, to podchodził do sprawy naprawdę metodycznie, za dobrze jednak wiedział, jak kończyło się rzucanie na głęboką wodę i prawdę mówiąc, nie miał zbyt wielkiej ochoty znowu tego powtarzać. Wystarczyło mu to, czego do tej pory doświadczył. - Chcesz się założyć, kto pierwszy dotrze na górę? Pamiętaj, że tutaj miotła cię nie uratuje – powiedział, uśmiechając się zaczepnie do męża, a potem upewnił się, że ma odpowiedni strój do wspinaczki, by ostatecznie podejść do raków i pozwolić im zaczepić się o buty. Lina wskoczyła na swoje miejsce, a on sprawdził ciężar czekanów, po czym pokiwał do siebie głową i zaczerpnął głęboko tchu. Wyzwanie, jakie przed sobą postawili, zdecydowanie mu odpowiadało i nie bardzo interesowało go w tej chwili, że miało ono dotyczyć wkraczania w dojrzałość, czy czegoś podobnego. Było pociągające i ekscytujące, i tylko to się liczyło. - Myślisz, że dzieciaki połamały sobie tutaj zęby? – zapytał, by potem faktycznie zacząć się wspinać, robiąc to bardzo powoli i uważnie, szukając odpowiedniego oparcia, ucząc się struktury lodospadu i testując jego wytrzymałość. Było nie było, nie należał do najlżejszych na świecie osób i zdecydowanie wolałby, żeby lód nagle się pod nim nie zarwał.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Ludzie to było źródło pożywienia Carly. Nie zjadała ich, rzecz jasna, w całości, ale uwielbiała z nimi przebywać, uwielbiała ich zabawiać, a przy tej okazji, uwielbiała również słuchać najróżniejszych plotek. To ją bawiło, powodowało, że mogła wędrować dalej, że mogła zainteresować się osobami, które do tej pory wydawały jej się nudne. Albo po prostu nie miała okazji w swoim bujnym życiu towarzyskim do tego, żeby zamienić z nimi więcej, niż kilka słów. Nic zatem dziwnego, że przystała na tę wyprawę, śmiejąc się nawet sama do siebie, że skoro miała zdobyć ten lodospad i pokazać, że taka jest dojrzała, to musiała zrobić to szybciej i wcześniej, niż Jamie. Chciała zagrać bratu na nosie, uważając, że po prostu mu się to należało, przynajmniej w tej chwili, ale nie musiała od razu mówić na głos o tej rywalizacji. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała wołanie i oderwała spojrzenie od sprzętu, jaki miał im zapewne pomóc w tej wspinaczce, po czym podeszła nieco bliżej do Gryfonki, zerkając jeszcze nieco krytycznie na towarzyszącego jej psingwina. Wyglądał uroczo, chociaż nie miała pojęcia, skąd dziewczyna go wzięła i po co dokładnie był jej potrzebny. Tym bardziej tutaj, skoro trzeba było się wspiąć tak wysoko! Dla Carly, która w kapeluszu mierzyła metr sześćdziesiąt, lodospad wyglądał jak jakiś wieżowiec, na szczyt którego nie była w stanie w ogóle się wdrapać. Ale, jak to się mówiło, dla chcącego nic trudnego! - Bo ja wiem? Wygląda na bardzo odważnego odkrywcę i wcale nie jest tak znowu sporo mniejszy ode mnie - stwierdziła ubawiona, a potem wskazała na sprzęt do wspinaczki. - Teoretycznie umiem odbijać tłuczka, ale powiem ci, że te czekany i raki wyglądają strasznie! Pewnie właśnie dlatego każdy, kto tam wejdzie, może się czuć tak doskonale, jak jakiś wygrany, złoty medalista! - dodała, po czym wzdrygnęła się popisowo i nie czekając ani chwili dłużej, doskoczyła do sprzętu, pokazując Harmony, że kiedy tylko dotknie raków, te przyczepią się do jej butów. Sięgnęła po czekany i linę, i z bardzo odważną miną podeszła do lodowej kolumny. - To do góry! - zarządziła, śmiejąc się i wbiła czekan w lodospad, z pewnym trudem gramoląc się na lodową ścianę całym ciałem, wyglądając trochę, jak koala, co strasznie ją bawiło. - Hop, hop, hop, to nie mogę być takie trudne - wyspała, by już po chwili trafić w jakieś miejsce, które jej zdaniem zadziałało jak winda i popchnęło ją dość mocno w górę. Potem jednak Carly zawisła w miejscu, dysząc jak stary bawół, bo to jednak było spore wyzwanie.
W tej chwili byli siebie warci. Nie miało znaczenia, ile które z nich miało lat, jakie mieli życiowe doświadczenia, co osiągnęli, a czego jeszcze im się nie udało. Kierowali się wściekłością, jaką najwyraźniej przelewali na siebie wzajemnie, z jakiegoś tajemniczego powodu nie będąc w stanie podskoczyć własnym rodzinom, nie będąc w stanie powiedzieć nie, kiedy było to najbardziej potrzebne. Teoretycznie byli wolni, silni, oboje pewni siebie i niezależni, a jednak znajdowali się w tym beznadziejnym położeniu, wymieniając się ciosami, starając się ukarać za to, co zostało na nich narzucone. Nie było w tym sensu, ani logiki, i Frederick doskonale to widział, jednak nie zamierzał tego przerywać. Był zbyt wściekły, gdzieś wewnętrznie zirytowany, żeby po prostu się poddać. Mogli to zerwać, mogli się ignorować, ale nie, brnęli w to dalej, jakby próbowali udowodnić sobie wzajemnie, które z nich było lepsze albo mądrzejsze. I wszystko wskazywało na to, że ich rzuty, że ich ataki, były jak najbardziej celne. - To zapewne demencja starcza, będzie mi bardzo miło, jeśli faktycznie zechcesz mi pomóc w zapamiętywaniu moich własnych słów - powiedział na to, kiedy zatrzymał się na chwilę, łapiąc głębszy oddech. Jeśli chciała naprawdę mu dopiec, musiała się bardziej postarać, był bowiem odpory na podobne zagrywki i niewiele rzeczy go bolało, czy prawdziwie złościło. Uwielbiał również słowne przepychanki, kiedy nie musiał się w żaden sposób powstrzymywać, bawiąc się nimi doskonale, by nie powiedzieć, że to była jedna z jego ulubionych rozrywek. Roszady, jakie nie tylko go bawiły, ale pchały również naprzód. - Zapewne masz rację, w końcu skończenie samej podstawowej szkoły nie uprawnia mnie do logicznego i przejrzystego myślenia. Nie wiem, czy to w takim razie uwiąd starczy, czy skończona głupota powoduje, że cię nie rozumiem - stwierdził, wzdychając ciężko, by zaraz ruszyć ponownie w górę, czując, jak swędzi go głowa, starając się to ze wszystkich sił zignorować, bo naprawdę nie mógł teraz nic na to poradzić. Inna sprawa, że wspinając się, nie mógł myśleć za dużo o tej szpilce, jaką właśnie wbiła mu Josephine, powodując, że musiał zacisnąć mocno zęby i robić dobrą minę do złej gry. Pozostawało mu jedynie odbijać piłeczki, kiedy leciały w jego stronę, robiąc to na tyle umiejętnie, żeby dziewczyna miała za swoje. Jeśli chciała podejmować z nim szermierkę słowną, to musiała się liczyć z tym, że Freddie był w tym naprawdę dobry. - To jaki jest twój ulubiony kolor? Zwłaszcza ten lakieru do paznokci - odparował na to, śmiejąc się całkiem szczerze, bo właśnie trafiła kulą w płot. Shercliffe nie lubił ludzi, nie potrzebował ich w swoim życiu, umiał się bez nich obyć, ciesząc się swoim własnym towarzystwem, męczył się, gdy inni próbowali na niego naciskać, by spędzał z nimi czas i wolał, żeby trzymali się od niego z daleka. Dlatego też sugestie Harlow mógł sobie wsadzić głęboko w dupę, bo dokładnie tyle go obchodziły. Tak samo, jak to, że dziewczyna miała najwyraźniej problemy z tym, żeby wydostać się na górę. Dostała za swoje, skoro była taka mądra, nie zamierzał się cofać i jej pomagać, bo to z całą pewnością jedynie bardziej by dziewczynkę uraziło i jeszcze postanowiłaby rozwiązać problem narzeczeństwa tutaj i natychmiast, zapewne z marnym skutkiem.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy z zadowoleniem stwierdziła, że Scarlett faktycznie była tak pozytywna, jak Eli mówiła. Już po pierwszym spojrzeniu była pewna, że będą miały ze sobą masę zabawy. - Weź nic nawet nie mów o wzroście, on jeszcze nas przerośnie – zażartowała, zakrywając oczy dłońmi. Z dumą zasilała grono osób wyjątkowo niskich i dobrze jej się było pośmiać z tego z kimś, kto miał podobny wzrost. Przyjrzała się sprzętowi i sama spróbowała sztuczki z rakami. Faktycznie, gdy tylko dotknęła ich butem, te od razu się przyczepiły. - O kurcze! No że ja takich na ostatniej wspinaczce z ojcem nie miałam – zaśmiała się, oglądając sprzęt. – I tak, wiem, że umiesz uderzać tłuczkiem, często przed nim uciekałam – szturchnęła dziewczynę w ramię. – Jeżeli wspinasz się choć w połowie tak dobrze jak grasz, to jeszcze mnie wciągniesz ze sobą – wytknęła na nią język i sama zgarnęła czekany dla siebie. Małe psingwiniątko obserwowało uważnie, jak dobierały sprzęt i samo chciało spróbować założyć raki, ale w odpowiednim momencie Remy go złapała. - O nie! Ty nie! – odsunęła go od wyposażenia. – Ty do plecaka – rozkazała twardo i wskazała na wejście. Psingwin niechętnie wskoczył, coś tam klecząc pod dziobem. Już uspokojona o zdrowie i życie zwierzaka, Gryfonka zwróciła się do towarzyszki wyprawy. – To chyba nie ma co się zastanawiać i musimy same to sprawdzić! – uśmiechnęła się do niej zaczepnie. – A na górze zrobimy sobie zdjęcie! Głosem Scarlett, także wbiła czekan w lodospad. Wspinaczka po lodzie była czymś zupełnie innym niż po górskich ścianach. Dziewczyna była pewna, że gdyby nie raki, nie byłaby w stanie złapać żadnej przyczepności na drobnych wypukłościach. - Dla takich zawodniczek jak my, nic nie może być trudne! – zawołała wesoło, czując zew przygody i przyjemną bryzę we włosach. Zadziwiające wręcz było, jaki ten powiew był ciepły. Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej od tej przyjemnej odmiany w ciągłych mrozach i wciągnęła głęboko powietrze, które pierwszy raz od przyjazdu nie ziębiło jej nosa. – Jejku, czujesz ten wiatr?! Jak tu jest wspaniale! Gdyby mówili, że taka tu pogoda panuje, to cały dzień bym się wspinała! – zażartowała, a entuzjazm z niej aż kipiał. Przypominała sobie te wszystkie wędrówki i wspinaczki z rodziną, to, jak zawsze ojciec powtarzał jej… No właśnie! - Carly… To znaczy przepraszam, mogę tak do ciebie mówić? Podłapałam od Eli – wytłumaczyła się szybko z głupawym chichotem. – Pamiętaj, że nigdy nie wspinasz się z rąk, tylko z nóg i kręgosłupa. Nie podciągaj się rękami, tylko pracuj nogami do ściany – jej tata mówił to jak mantrę, za każdym razem, gdy się wspinali. Nawet jeżeli kończyła po nim to zdanie, on i tak upewniał się, że pamiętała. – Dobry ruch wychodzi z mięśni nóg i podnosi stabilny kręgosłup! Z ciepłymi wspomnienia i równie ciepłym wiatrem, Harmony powtarzała sobie te słowa, zupełnie jak jej tata, nucąc je do każdego ruchu nogami, a ciało wręcz samo się unosiło. I nim zdążyła zauważyć fatygę w mięśniach, była już prawie w połowie drogi.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh chwilę jeszcze stał przy swoim fomisiu, zapewniając mu właściwą dawkę pieszczot, nie zamierzając ryzykować, że zwierzę odmówi mu współpracy, gdy tylko skończą wspinaczkę. Widział, że Chris obserwuje uważnie lodospad, który prezentował się okazale, pięknie, ale też nieco strasznie. Miotlarz był pewien, że gdyby był znów dzieciakiem, zastanawiałby się poważnie, czy poradzi sobie z wejściem na górę. Wspinaczka wymagała nie tylko koordynacji ruchowej, siły w rękach i nogach, ale także szybkiego strategicznego myślenia, żeby przypadkiem nie trafić w miejsce, z którego nie da się piąć wyżej, albo wręcz spadnie się z lodospadu. Teraz mężczyzna czuł jedynie ekscytację, gdy spoglądał na stojące przed nimi wyzwanie. Zostawił więc fomisia, który ułożył się zaraz obok swojego kompana, kierując się w stronę leżących na ziemi raków i czekanów. Uśmiechał się przy tym z zadowoleniem, zdejmując z siebie ostatecznie kurtkę, zostając w grubej bluzie. Od razu sięgnął do kieszeni po lododropsa, drugiego proponując mężowi, chwytając w końcu sprzęt w dłonie. - Nie potrzebuję miotły, żeby wejść na górę, ale wyścigu nie odmówię. O co się ścigamy? - zapytał, rzucając linę na lodospad, obserwując, jak ta przyczepiła się do lodu. Sprawdzał jeszcze chwilę stabilność tego zabezpieczenia, w końcu podskakując, aby wbić czekan nieco wyżej i od razu podciągać się wyżej. Uśmiechał się przy tym z wyraźnym zadowoleniem, czując, jak pracują mu mięśnie. - Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że część łamag, która twierdzi, że jest świetna w quidditcha tutaj przyszła i naprawdę się zmęczyła. Wiem, że powinienem zrobić im więcej zajęć wytrzymałościowych, dla poprawy kondycji, ich siły, ale czasem jest mi ich żal, jak patrzę na te rączki, jak patyki i odpuszczam. Myślisz, że taka ścianka wspinaczkowa w kamiennym kręgu byłaby dobrym pomysłem? Jakby tak kazać im się wspinać… I przechodzić w bok… - odpowiedział mężowi, dając się od razu ponieść planowaniu kolejnych zajęć. Wiedział, że nie mógł odpuszczać i mimo wszystko powinien wrócić do swojego sposobu prowadzenia lekcji. Nieco szalonego, ale na pewno oryginalnego. Na moment jedynie zdekoncentrował się, gdy poczuł, że zaczyna swędzieć go głowa. Najchętniej puściłby się, żeby się podrapać, ale wiedział, że to byłaby skrajna głupota, zacisnął więc zęby, mamrocząc pod nosem przekleństwa na lodowe wszy i wpinał się dalej.
Wśród przyjezdnych szybko rozniosła się plotka o lodospadzie - miejscu bardzo chętnie odwiedzanym przez zapalonych wspinaczy lub totalnych amatorów, którym nie jest straszne przemierzanie wysokiej, śliskiej ściany lodu. Ariadne definitywnie było to straszne. Dłuższy czas ignorowała podekscytowane rozmowy na ten temat, ale co ciekawe, nie słyszała o ani jednym groźnym wypadku, który przecież bez wątpienia mógł się w takim miejscu przytrafić. Wyglądało na to, że szanse na bolesną śmierć nie są aż tak wysokie, jak aurorka mogłaby się spodziewać. Tak czy siak, nie chciała próbować się wspinać. Nie miała żadnego sprzętu. Ale odważyła się pójść i przyjrzeć lodospadowi. Dawniej ewidentnie był to wodospad, tyle że całkowicie zamarzł i tworzył interesującą konstrukcję stworzoną z kryształowego lodu. Już z daleka Wickens mogła zauważyć jakie to wszystko jest masywne. Nic dziwnego, że każdy tak chętnie chwalił się sukcesem we wspinaczce na sam szczyt. To było nie lada wyzwanie. Z pewnością znalazło się sporo ludzi, którzy nie potrafili się mu oprzeć. Ariadne zagwizdała, wyginając mocno szyję, aby spojrzeć prosto w górę - ale nie dostrzegła, gdzie kończył się lodospad, a gdzie zaczynało błękitnobiałe niebo. Pogoda dopisywała, a i ruch na tej trasie pozostawał bardzo mały. Gdzieś hen daleko w górze, niemalże na samym szczycie chyba para czarodziejów próbowała swoich sił. Natomiast na samym dole, u podnóża lodospadu, Ariadne dostrzegła niedawno poznaną blondynkę. - Hej, Marta, prawda? - podeszła ochoczo do organizatorki imprezy, która wiele znaczyła dla Amerykanki. Zazwyczaj nie narzucała swojego towarzystwa ludziom, zwłaszcza jeśli nie była z nimi za bardzo zaznajomiona, ale teraz czuła, że potrzebuje pogadać. Tak po prostu. - Zamierzasz się wspinać? Ja nie mam sprzę... - zaczęła, ale niespodziewanie pojawiła się kolejna para raków oraz lina. Zmaterializował się również czekan. - Och, ciekawa magia. - skomentowała z zaskoczeniem. Wystarczyło ledwo dotknąć tych przedmiotów, aby same się ustawiły oraz przyczepiły do podeszw butów aurorki. Najwyraźniej wybór został podjęty za Ariadne. Nie zaszkodzi jej wspiąć się chociaż trochę, prawda? W razie czego zejdzie na dół. Jej towarzyszka nie będzie przecież się z tego naśmiewać... oby. Z dużą niepewnością rozpoczęła wspinaczkę, powoli przemierzając pierwsze parę metrów. I usłyszała pieśń, co było zdecydowanie bardzo dziwne. Młodsza dziewczyna chyba nie śpiewała. Rytm jednak przypadł Ariadne do gustu i wsłuchała się w melodię, wbijając czekan w twardą, skostniałą powierzchnię.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wspinaczka: 43 + 0 + 0 + 5 - 5 = 43 Modyfikator: 3 Wszy: B Podmuch wiatru: B
- Wolałbym, żebyście rozrzucili moje prochy nad oceanem... albo wykorzystali jako składnik eliksiru na potencję. – Postanowił wyrazić swą ostatnią wolę w humorystycznym tonie, wszak tak naprawdę nie zamierzał jeszcze wydawać pośmiertnych poleceń ani rozporządzać swym majątkiem na wypadek przedwczesnego zgonu. Nieraz ryzykował życiem, to prawda, ale mimo to wierzył, że jeszcze trochę czasu minie, zanim odejdzie na tamten świat. Nadal był na to zbyt młody… chociaż słysząc sugerowany przez Brooks sposób utrzymania tego młodego wyglądu i ducha, parsknął głośno śmiechem. – Szczególnie taki jeden… przy nim zdecydowanie muszę zachować formę. – Mruknął, unosząc delikatnie kąciki ust na wspomnienie szmaragdowych ślepiów i rozbrajającego uśmiechu Maximiliana, przez które dopiero po dłuższej chwili milczenia powrócił spojrzeniem na twarz krukońskiego dziewczęcia. – Poznałaś mnie zbyt dobrze, ale jak to określiłaś? Najpierw przyjemności, potem obowiązki? Na szklaneczkę whisky albo lota zabiorę cię później. – Krótkim, acz treściwym zaproszeniem przerwał luźne pogawędki, żeby skoncentrować się na wspinaczce, z którą dawno nie miał do czynienia. Niewątpliwie Julia radziła sobie lepiej, ale trzeba też przyznać, że Meksykanin nie miał dzisiaj szczęścia. Nie tylko mróz, ale również oślepiające słońce i wszy utrudniały mu przyjęcie odpowiedniej pozycji, a w konsekwencji wlókł się jak żółw, powoli tracąc wiarę że zdobędzie szczyt. - Skorzystam, i spokojnie, nie jestem dusigroszem. Przyjaciele Maximiliana zamawiają u mnie steki na koszt firmy. – Prawdopodobnie były to ostatnie słowa, które Krukonka była jeszcze w stanie usłyszeć z jego ust. Panienka z Rivii wdrapywała się bowiem na górę ze zwinnością małpki, podczas gdy on nadal zmagał się z dekoncentrującym uczuciem swędzenia. Przynajmniej wiatr się nad nim ulitował, a kolejny, silniejszy podmuch jakby dopomógł mu w podróży, dzięki czemu Paco wspiął się kilka metrów wyżej, wbijając czekan w dogodniejszym niż dotychczas miejscu. Miał nadzieję, że to dobry znak i że wreszcie uda mu się uporać z początkowymi trudnościami. – Wspominałem już, że nienawidzę mrozu?! – Wykrzyknął jeszcze do Julii, niską temperaturą tłumacząc swoje marne, wspinaczkowe umiejętności.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
-Ja Ci dam Marcy Fran... - Oburzył się na niby i od razu zaczął się szybciej wspinać byleby tylko przegonić Rubeusa. Tak... Jeśli chodziło o gryfonów to naprawdę niewiele było trzeba żeby nawet wspinaczka zmieniła się w wyścig przepełniony przyjacielską rywalizacją. Heh... W pierwszej klasie ścigało się po schodach kto pierwszy do pokoju wspólnego, w trzeciej na miotłach, a teraz? Teraz zapieprzają jak dzicy na wyludnionym przez mróz i smoka kontynencie. Wspinając się w pewnym momencie wyskoczył na całe pół metra w górę znacznie skracając sobie drogę i nagle łapiąc się skały tuż obok Maguire. Nie zastanawiał się czy to jakaś magia go wypchnęła czy też jakiś przypływ olbrzymiej siły, ważne że już się z nią zrównał. Potem przyśpieszył. - No dawaj dawaj. Przymroziłaś się do tej skały? - W sumie pomysł nie głupi. Mógłby wypróbować zaklęcie nad którym pracował, przykleić bicz do szczytu i spróbować wbiec, ale nie byłoby to zbyt uczciwe... i nie byłoby w tym ani trochę zabawy. Poza tym z jego szczęściem czar mógłby się sknocić i przerwać, przez co dyndałby na linie bezpieczeństwa, a Roby by go wyśmiewała ze szczytu. Co jak co, ale miał swoją dumę, a tego raczej nie zniosłaby najlepiej.
wspinaczka:10 + 185 - 5 = 190 modyfikator:2; C (-5 do wspinaczki)
Och, w żadnym wypadku nie zamierzała być jego sekretarką, jeszcze czego. Jeśli jednak faktycznie miała zacząć nagrywać na magiczny dyktafon ich spotkania i to, co na nich gadał, to nie widziała żadnych przeszkód, zwłaszcza jeśli potem łatwo mogła przytoczyć dowód, bo najwyraźniej naprawdę miał problemy z pamięcią. Posłała mu więc szeroki, nieszczery uśmiech, w żaden sposób już tego nie komentując. Dobrze, że przynajmniej sam zdawał sobie sprawę ze swoich problemów. Był zaiste mądrym, krytycznie na siebie patrzącym człowiekiem. Chyba w innym uniwersum. - Obstawiałabym obie te opcje. Wiesz, problem zwykle jest złożony. Może warto wybrać się do Munga, co? Nie wiem co prawda, czy komuś uda się coś zdziałać w tym wieku i tak marnym przypadku, ale najwyżej cię upewnią, że nie pozostaje już nic oprócz zbierania galeonów na godny koniec - zakpiła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jeszcze przed chwilą sama go ochrzaniała za to, że ją obrażał, a wcale nie była lepsza. Jak to się mówiło - oko za oko, ząb za ząb. Nie zamierzała pozostać mu dłużna. Może i jej teksty go nie ruszały, może i się z nich śmiał, ale przynajmniej nie miała tej świadomości, że dawała mu się tak po prostu zjechać z góry do dołu. Żadne z nich nie zamierzało odpuścić. Miała w nosie to, że najwyraźniej kompletnie nie trafiła ze swoimi poprzednimi słowami. Skoro zapytał, chciała dać mu niezwykle wyczerpującą odpowiedź i nie obchodziło ją to, czy będzie słuchał, czy nie. Najwyżej pobiadoli mu za uchem, to też było dobre. - Wiesz, to jest strasznie ciężkie pytanie, naprawdę. Jeśli chodzi o ulubiony kolor tak ogółem, to całkiem lubię butelkową zieleń. No i oczywiście czarny, bo pasuje praktycznie do wszystkiego, wiadomo. A kolor lakieru do paznokci... Hm, myślę, że czerwony, ale to jest chyba zbyt ogólne. Jest przecież tyle odcieni! Dajmy na przykład burgund i szkarłatny, oba tak od siebie różne, a jakie piękne. O, albo amarantowy. Chociaż bardziej przypomina róż, to jest jednak odcieniem czerwieni, fascynujące, czyż nie? Najbardziej chyba jednak podoba mi się odcień krwi. Zwłaszcza czyjejś - zakończyła swój wywód, na którego przestrzeni jej ton zmieniał się z udawanego podekscytowanego, do grobowego na samym końcu. Absolutnie nie było żadnych podtekstów, gdzie by tam. Pomysł zrzucenia go z lodospadu już przecież porzuciła, prawda? Tak się zmęczyła tym gadaniem, że aż zwolniła tempo wspinaczki, nie ruszając się wiele od poprzedniego miejsca, w którym została oślepiona promieniami słonecznymi. Końcówka wspinaczki nie była jednak łatwa.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Chichotała sobie podczas wspinaczki na swój wspaniały komentarz rzucony do Drake’a i powoli, z najwyższą ostrożnością wspinała się do góry. Była coraz wyżej, więc nieco zwolniła tempa, w obawie, że lód okaże się zdradziecki. Nie miała wielkiego doświadczenia w tego typu wspinaczkach, kochała góry i czasem musiała użyć czekana kiedy z Ryanem lądowali nie wiadomo gdzie, ale w całkowicie lodowej górze nigdy się nie wspinała. Dlatego też mierzyła swoje siły na zamiary, jakoś nie do końca ufając, że jeśli spadnie, to Smoczy Ludzie ją uratują. Jej życie było usłane pechem, więc nauczona doświadczeniem trochę dmuchała na zimne, tutaj dosłownie brała głębokie oddechy lodowatego od lodospadu powietrza. Nagle poczuła jak swędzi ją łeb. Doskonale wiedziała co to oznacza, ale mogła przysiąc, że tak jej jeszcze głowa nie swędziała jak wtedy. Zatrzymała się, bo to było nie do wytrzymania i przeklinała pod nosem. Jej babcia chyba właśnie się w grobie przewracała, taka wiązanka poleciała z ust Gryfonki. Poprawiła wbicie czekana i liny, by móc się podrapać po głowie i chyba nigdy w życiu nie czuła takiej ulgi. Nawet czapkę zdjęła na chwilę, nie przejmując się, że zaraz odmrożą jej się uszy i odpadną – tak zawsze mówił jej Peter, kiedy była mała – za to próbowała pozbyć się tego świądu okropnego. Miała wrażenie, że koszmarnie często dostawała tych cholernych wszy, co takiego niby w niej było. — Żebyś wiedział!! — dopiero kiedy Drake do niej zawołał, uświadomiła sobie, że prawie nie ruszyła się z miejsca. Całą siłą woli przestała się drapać i ubrała czapkę, ale NA MERLINA, nie mogła się skupić na niczym oprócz swędzącym łbie. Była jednak za daleko, żeby się cofnąć, więc krzywiąc się jak stara baba w błędnym rycerzu, gdy nie chciała ustąpić jej miejsca, pięła się w górę.
- Zanotowałam – Uśmiechnęła się lekko, choć bardziej prawdopodobna była w jej odczuciu wersja, w której zrozpaczony Max po kilku głębszych ściąga kreski z Sala z klozetowej deski w jakiejś spelunie. Swoimi podejrzeniami wolała się jednak nie dzielić. Niech Morelas dożyje ostatnich dni, których nie zostało mu wiele, pocieszony myślą, że skończy jako czarodziejska kamagra. – ZA-DUŻO-INFORMACJI – Stwierdziła i wsadziła do ust dwa palce, jak gdyby zamierzała puścić pawia. Akurat o życiu intymnym Felixo i jego podstarzałego kochanka, to chciała wiedzieć jak najmniej, a właściwie, to nie chciała wiedzieć nic. Całe szczęście, że ściany jej rezydencji były wyjątkowo grube, bo oszczędzało jej to cudzowstydu za każdym razem, kiedy spotykała Maxa w kuchni. A tak? Status Quo był zachowany i to jej wyjątkowo odpowiadało. Oszczędzało jej to dziwnego small-talku przy kawie, w stylu: „A więc Max… kagańce, huh?”
- Jestem dużą dziewczynką i potrafię sama za siebie płacić. W każdym razie doceniam, dziękuję. – Była zbyt dumna, żeby jeść na czyjś koszt. No, chyba że szkoły, ale to akurat zrozumiałe, prawda? Zresztą, takich kanapek z szarpaną wołowiną jak Gwizdek, to nie robił nikt w całej Wielkiej Brytanii i gdyby mogła, to płaciłaby za nie jak za prezydenta. A że nie mogła, to jadła, bo to grzech nie jeść czegoś tak zajebistego. Dwie kromki pieczywa – Miękkie na zewnątrz i dobrze przypieczone w środku. Dzięki temu sos majonezowy nie wchłaniał się w chleb, tylko zostawał na swoim miejscu – czyli dobrze doprawionych i wysmażonych kawałkach szarpanej wołowiny. Do tego ogórek kiszony, sałata lodowa, nieco musztardy i pasta z czarnych oliwek. Całość zwieńczał keczup i karmelizowana cebulka. Oj tak, za taką kanapkę była w stanie zabić, chociaż wolała się o tym nie przekonywać.
Droga na szczyt jest męcząca, a kiedy jesteś na szczycie, to jesteś sam, zdany tylko na siebie. I to całkiem dosłownie, bo ona tu sobie cykała fotki i popijała herbatkę, a Morelas wlókł się niemiłosiernie. W końcu znudziło ją to czekania. Schowała fanty do plecaka i zjechała po linie do Moralesa, żeby potowarzyszyć mu w tej wspinaczce. Kiedy mężczyzna zatrzymał się na moment, narzekając na siarczysty mróz, ona zrównała się z nim i wygrzebała z kurtki różdżkę. Nieporadnie, bo nieporadnie, z powodu rękawic, rzuciła na Sala calefieri, całkiem proste zaklęcie lecznice, mające za zadanie rozgrzać organizm. – Powinno pomóc. – Stwierdziła rzeczowo. – Herbaty? – Dodała jeszcze, i wcale nie żartowała, bo skoro już zrobili sobie przerwę, to równie dobrze mogli się napić starego dobrego earl greya.
Prawdę mówiąc, oboje zachowywali się, jakby byli znacznie młodsi. Zrzucali na siebie wzajemnie winę, robili wszystko, żeby krzywo na siebie patrzeć, żeby coś to drugie poczuło, żeby zabolało. Wyglądało to trochę, jak zawody w to, kto pierwszy odpuści, wyglądało jednak na to, że oboje byli tak potwornie uparci, że zamierzali faktycznie nasrać na planszę, byle tylko wygrać. Każde zagranie było dozwolone, nie istniały zasady, jakich nie byliby skłonni złamać, nie istniały rzeczy, na jakie nie zwróciliby uwagi, nie istniała broń, jakiej by nie użyli. To właściwie Frederickowi się podobało, ten upór, jaki prezentowała Josephine, chociaż daleko było jej do mistrzostwa w operowaniu złośliwością. Potrzebowała niewątpliwie jeszcze kilku lat, by móc popisywać się na tej płaszczyźnie, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. - Sądziłem, że nie będziesz chciała wysyłać mnie do Munga. W tak krytycznym stanie, w jakim się znajduję, z całą pewnością prędzej umrę bez pomocy uzdrowicieli – zauważył jedynie na jej uwagę, wspinając się dalej, uśmiechając się kącikiem ust, ciekaw, czy zamierzała na to zareagować, czy może jednak nie miała na to żadnej odpowiedzi, żadnego ciętego słowa, które mogłaby wbić głęboko w jego plecy. Nic by mu to oczywiście nie zrobiło, ale oczekiwanie na to, czy sprowokuje ją do jakiejś reakcji, było bardzo, ale to bardzo przyjemne, tak samo, jak słuchanie tego jej całego wywodu na temat kolorów. Frederick wiedział, że tym pytaniem obudzi w niej dodatkowe pokłady złośliwości. Josephine dawała mu się bowiem podpuszczać, jednocześnie wyzwalając w nim większe pokłady złośliwości, budząc w nim cechy, jakie trzymał na uwięzi, kiedy znajdował się daleko od ludzi, spędzając czas ze zwierzętami, naprawiając karmniki, upewniając się, że wszystko w rezerwacie jest takie, jak być powinno. Tutaj miał inne, zdecydowanie większe pole do popisu i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, po prostu po nie sięgał. Bawił się nim. - Mogę ci zatem użyczyć trochę krwi, żebyś miała piękne paznokcie, jeśli ich nie połamałaś, ale musisz się pospieszyć – stwierdził, gdy wbił czekan w lodową ścianę i podciągnąwszy się, znalazł się na szczycie lodospadu, gdzie usiadł, machając nogami, tym samym prowokując dziewczynę do tego, żeby faktycznie zrobiła mu krzywdę. Wbił czekany w lód obok siebie, dostrzegając, że znajdowały się tam również inne tego typu przedmioty i z zaciekawieniem uniósł jeden z nich, by później zerknąć na swoją narzeczoną i uśmiechnął się półgębkiem. Przegrała. +
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly była jedną z tych niesamowicie pozytywnych, ale i szalonych osób, przy której trudno było mówić tak naprawdę o moralności. Jej własna była dziwnie szara i faktycznie można było powiedzieć, że dziewczyna miała w sobie coś z bohaterki, od której wzięło się jej imię. Panna O’Hara nie był ideałem, była egoistyczna i to również zdarzało się Norwood, grała tak, by być w centrum zainteresowania, a to, że czasami karty były znakowane, wcale jej nie obchodziło. Miała jedno życie i zamierzała przeżyć je w pełni, a nie udając, że w ogóle nie istnieje, to nie było dla niej! - Czasami bycie takim malutkim ma swoje plusy - stwierdziła jedynie tajemniczo, nim zabrały się za przygotowania do tej fantastycznej wycieczki, jaka właśnie na nie czekała tuż za rogiem. Carly zaśmiała się cicho na wspomnienie tłuczka i ucieczek, ale była przekonana, że pod wieloma względami było przed nią jeszcze wiele, wiele pracy, zdecydowanie zbyt wiele, żeby chciała się im w pełni poświęcać, skoro miała własne, niesamowite i całkowicie niepowtarzalne plany. Miała w zanadrzu coś ciekawszego niż wieczne uderzanie w tłuczek, co za nuda! - Założę się, że wspinam się fatalnie - stwierdziła serdecznie rozbawiona, machając przy tej okazji ręką, ale zaraz wydała z siebie pisk radości, gdy druga dziewczyna zapowiedziała robienie sobie zdjęć. To było coś, co Carly uwielbiała, co jej w pełni odpowiadało i była przekonana, że będzie się przy tym doskonale bawiła, bo dlaczego by właściwie nie! Problem polegał na tym, że najpierw trzeba było wejść na górę, a to już takie łatwe nie było. Chyba. - Najwyżej poślę później patronusa po księcia z bajki, żeby nas zdjął z tego całego lodospadu, jak już nie będzie się nam chciało schodzić - postanowiła, nim ruszyły na wspinaczkę, ale nie mogła podzielić się takimi wrażeniami, jak Gryfonka, bo nagle zaczęła swędzieć ją głowa. I chociaż starała się słuchać rad Harmony, chociaż starała się trzymać pewnie, kusiło ją, żeby podrapać się po głowie. - Och, te przeklęte wszy! Są wszędzie, kto to w ogóle widział - jęknęła, kręcąc się i wiercąc, zapewniając pospiesznie Gryfonkę, że zdecydowanie mogła się do niej tak zwracać, później wydała z siebie odgłos jak ranny bawół i zsunęła się kawałek, by zacząć przeklinać na czym świat stoi, wygrażając lodospadowi, że nie z nią takie numery i ona na górę wejdzie, choćby miała się wbijać w lód zębami.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy ucieszyła się na tak pozytywne przyjęcie pomysłu ze zdjęciami. Nie każdy lubił taki rodzaj pamiątek, niektórzy też nie czuli się zwyczajnie dobrze przed obiektywem. Więc gdy Carly aż tak się ucieszyła, wiedziała, że będzie miała się z kim wygłupiać przed aparatem. A ujęcia z góry musiały być niezapomniane! - To w sumie może już znajdźmy tego księcia z bajki, co? Wiesz, żeby nas tam wniósł – zażartowała, chociaż chyba wcale nie chciała, żeby ktoś ją wyręczał we wspinaczce. Oczywiście, że już chciała mieć ten wspaniały widok w zasięgu wzroku, ale coś czuła, że miejsce, do którego się wspinały należało do tych z kategorii „musisz na nie zasłużyć” i bez tej całej wspinaczki nie byłoby tak magiczne, jak być mogło. Albo po prostu na tyle lubiła przygody, sport i ruch, że w życiu by się nie zgodziła na zrobienie tego za nią. - Chociaż tak jest zabawniej! Hej przygodo i te sprawy! - chichotała, wbijając czekan w rytm własnych słów. Przyjemna bryza nie przestawała jej towarzyszyć, chociaż trochę zwolniła tempo. Możliwe, że przez swój szybki i entuzjastyczny start jej mięśnie szybko złapały pierwszą fatygę i teraz było jej zwyczajnie trudniej. Była atletką, to fakt, ale jej ciało było przystosowane do dwóch wariantów wysiłku. Stałego i umiarkowanego z nagłymi, wymagającymi „explosive movement” (codzienne ćwiczenia łyżwiarskie, które trwały długo). Lub też krótkiego, ale wyjątkowo intensywnego (przejechanie programów na zawodach). Wspinaczka była z kolei bardzo dużą intensywnością przez długi okres czasu i taki wysiłek wymagał mięśni rozwiniętych i zbudowanych w zupełnie inny sposób. Dobrze, że to czego nie miała w sile, nadrabiała w bardzo dobrej technice. - Carly? – zapytała, słysząc nagłe zdenerwowanie dziewczyny. – Wszystko w porządku?! Obróciła się do niej i w tym momencie i ją dopadły wszy. - Co za mendy! – krzyknęła, próbując ignorować swędzenie. – Jakim cudem są aż tutaj?! Już chciała się podrapać po głowie, pal licho czy by się osunęła! Te cholery gryzły zbyt mocno! Ale wiatr, który zdawał jej się towarzyszyć od początku wędrówki i teraz dał o sobie znać. Cudowna, ciepła bryza poszarpała jej włosami na swoim podmuchu, pozbywając się nieznośnego swędzenia. Dziewczyna nie była pewna, czy zdmuchnęło wszystkie te paskudy, ale na pewno na chwilę usunęło ten problem. Nie czekając ani sekundy dłużej, kontynuowała swoją wspinaczkę.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Brooks nie musiała się nawet dzielić z nim swym przykrym, ale wiarygodnym spostrzeżeniem. Moralesowi przemknęła po głowie podobna myśl, kiedy tylko wspomniał na głos o prochach, chociaż miał zarazem nadzieję, że jego młodszemu partnerowi wreszcie uda się wyjść na prostą. Widywali się przecież ostatnio dosyć często, a podczas żadnego z tych spotkań nie widział u chłopaka nienaturalnie rozszerzonych źrenic ani innych oznak zażywania substancji odurzających. Rzecz jasna, poza alkoholem, którego akurat Paco również nie potrafił sobie odmówić. – Hm? – Mruknął zaskoczony, dopiero po niezwykle charakterystycznym i wymownym geście towarzyszki, rozumiejąc w którym kierunku zabrnęła jej wyobraźnia. W konsekwencji parsknął śmiechem, bo wyjątkowo wcale nie o to mu chodziło. – Nie zamierzałem opowiadać o pikantnych szczegółach. – Nie wyprowadził Julii z błędu, za to postanowił ją odrobinę uspokoić. Co działo się w jego sypialni, zostawało w jego sypialni… a przynajmniej on zdecydowanie wolał działać niż mówić. - Nie wątpię, na pewno dobrze płacą w tych pszczołach. – Znalazł odpowiednią okazję, aby się odgryźć, świadomie przekręcając nazwę sportowej drużyny, z którą dziewczyna fruwała po boisku. – Dawno cię nie widziałem. Zapraszam. – Dodał również z uśmiechem, acz w przeciwieństwie do rywalki nie odpłynął myślami do smakowitego, krwistego steka, zamiast tego skupiając się na wyczerpującej podróży na szczyt lodospadu, która chyba wycisnęła z niego ostatki energii. Nie miał pojęcia dlaczego mięśnie odmawiały posłuszeństwa, niewykluczone że zbyt długo przebywał tego popołudnia na mrozie. Nie oznaczało to jednak, że nie jest na siebie wkurwiony. Ba, co rusz przeklinał pod nosem, a złość sięgnęła zenitu, kiedy Brooks z nudów zsunęła się po linie, przyjmując rolę jego duchowego guru. Nie prosił o wsparcie i chyba nie powinno nikogo dziwić, że początkowo poczuł się tą niby pomocną dłonią wyciągniętą przez Julię poniżony. Rozlewające się po organizmie ciepło rekompensowało jednak gorycz porażki. - Przydatne zaklęcie… – Pokiwał głową, niechętnie przyznając przed samym sobą, że ma wyraźne braki w zakresie magii uzdrowicielskiej. Pojedynki były jego konikiem, ale nieszczególnie nadawał się do leczenia ran. – Za chwilę, skorzystajmy z tego, że w końcu jestem w stanie poruszać kończynami. – Tymczasowo odmówił herbaty, wsłuchując się w dziwną pieśń, która jakby wydobywała się z lodu. Wbijał raki i czekan do rytmu, co pomogło mu utrzymać równe tempo i właściwie rozłożyć siły. Wydawać by się mogło, że los wreszcie się do niego uśmiechnął, ale wtedy swędząca głowa całkowicie wytrąciła go z równowagi. – Pieprzone wszy… dobra, zróbmy przerwę na herbatę. – Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, nie zamierzał się także podać, ale stwierdził że chwila odpoczynku dobrze mu zrobi i pozwoli oczyścić udręczony umysł.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
wspinaczka: 190 + 67 - 5 = 252 modyfikator:6; F (-5 do wspinaczki)
- Ostatecznie to nie moja decyzja, tylko twoja, ewentualnie twoich rodziców. Ja mogę jedynie zasugerować wizytę w Mungu, ale jeśli umrze ci się wcześniej, to zaoszczędzisz pracy uzdrowicielom. No i ich nerwy nie ucierpią, co też jest istotne - powiedziała i gdyby mogła, to wzruszyłaby w tej chwili ramionami. Z racji jednak, że się wspinała, to nie było to może nie tyle niewykonalne, ile dość trudne i ryzykowne, bo nie chciała zawisnąć na linie i bujać się jak jakaś małpa w cyrku. Wystarczył jej incydent z oślepiającymi promieniami odbitymi od lodu. Szkoda, że nie pomyślała o zabraniu okularów przeciwsłonecznych z groty, ale z drugiej strony skąd mogła wiedzieć, że tak jej się przydadzą. Zignorowała kompletnie jego słowa po tym, jak walnęła mu wykład na temat kolorów. Jeszcze bezczelnie miał czelność ją pospieszać, widziałby kto. Znajdowała się już jednak na ostatniej prostej, więc dotarcie na szczyt nie zajęło jej znowu tak dużo czasu, choć trochę żałowała, że nie była niżej - wtedy specjalnie poruszałaby się wolniej, żeby tylko zrobić mu na złość. Myślała, że ta wspinaczka przyniesie ze sobą odprężenie, może nawet spokój, ale nie była w odpowiednim towarzystwie, żeby tak się stało. Przez chwilę nawet naprawdę miała ochotę wbić mu czekan w nogę, niby to przypadkiem, ale zrezygnowała z tego pomysłu, mijając jego kończynę o centymetry. - I co, wydoroślałeś wreszcie? - rzuciła tylko z wyczuwalną w głosie kpiną, po tym, jak już wdrapała się na samą górę. Zaczęła też zdejmować cały ten założony uprzednio sprzęt, odkładając go następnie gdzieś na bok. Popodziwiała jeszcze widoki, które były zaiste piękne, a potem cóż, nie pozostawało nic innego, jak tylko udać się w drogę powrotną do lodowca mieszkalnego. Chciała się już pozbyć swojego narzeczonego, miała dość jego obecności co najmniej do końca ferii, więc nawet nie patrzyła, czy podążał za nią, czy może postanowił zostać albo skoczyć z lodospadu i zakończyć całą tę farsę. Chociaż w tym ostatnim przypadku mógłby ją uprzedzić, bo poszłaby popatrzeć.
/zt x2
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Trzeba było przyznać jedno: sytuacja na kamiennym moście przy ich pierwszym spotkaniu była z pewnością dziwna. Park starał się jednak za bardzo o tym nie myśleć i zamiast tego po prostu cieszyć się faktem, że trafił na całkiem spoko współlokatorów, gdy przyszło do tego z kim miał mieszkać w grocie. Norwooda już jakoś znał, a Brewer z tego co się zorientował był spoko ziomkiem. Szkoda tylko, że faktycznie mieli mało miejsca i byli zmuszeni do wspólnego spania w jednym łóżku, co tym bardziej sprawiało, że żaden z nich nie miał własnej przestrzeni. Na propozycję wspólnego wyjścia z Jamiem zareagował dosyć entuzjastycznie. Wiadomo było, że lodowe pustkowia było o wiele przyjemniej przemierzać w czyimś towarzystwie. Samemu pewnie zanudziłby się na śmieć patrząc na wszechogarniający śnieg i lód. - Brzmi jak wyzwanie. Jestem za - odpowiedział, gdy tylko blondyn zaproponował wspinaczkę na pobliski lodospad. W zasadzie każda rozrywka wydawała mu się w tym momencie odpowiednia, a dodatkowo takie zajęcie było dla niego czymś nowym i z tego powodu bardziej ekscytującym. Oczywiście chyba żaden z nich nie miał wcześniej większego doświadczenia w podobnych sportach. Park musiał po prostu liczyć na to, że obaj jakoś to wszystko ogarną. Przygotowując się do wspinaczki, podglądał to co robi Norwood, aby móc go naśladować w kwestii odpowiedniego ubioru i ogarnięcia sprzętu. - Zobaczymy, któremu z nas będzie szło lepiej - rzucił zaczepnie, poprawiając chwyt na czekanie, gdy już był gotowy do wspinaczki i zaczął swoją lodową wędrówkę. Z pewnym zaskoczeniem odkrył, że szło mu to o wiele lepiej niż się tego spodziewał. Nie miał pojęcia z czego mogło to wynikać. Być może dyktowane było pewnego rodzaju intuicją, która podpowiadała mu gdzie najlepiej byłoby wbić czekan, aby się odpowiednio zaczepić oraz w których punktach szukać podparcia, aby móc się podciągnąć bliżej. W zasadzie odkąd tylko wylądował w Hogwarcie mógł odkrywać o sobie nowe rzeczy i predyspozycje do wielu różnych czynności. Ciekaw był jak właściwie to wszystko się skończy. Na razie jednak dużo bardziej skupiony był na swoim aktualnym zadaniu niż roztrząsaniu podobnych kwestii. I zastanawianiu się, co dokładnie znaczyła jego interakcja ze Ślizgonem na moście.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly nie trzeba było namawiać do robienia zdjęć, uwielbiała to, kochała się również wygłupiać, a za coś takiego uznawała również strojenie min do aparatu, ciesząc się tą prostą aktywnością. Kochała patrzeć na zdjęcia swoich bliskich, wspominać dzięki temu piękne chwile, które miały zostać z nią już na zawsze, nic zatem dziwnego, że przystała na takie upamiętnienie chwili, gdy tylko wejdą na sam szczyt lodospadu. Nie zakładała, żeby miały skończyć inaczej, była pewna, że uda jej się tam wdrapać, chociaż trudno było powiedzieć, kiedy dokładnie to nastąpi. Ostatecznie nie była bowiem żadną siłaczką, raczej wręcz przeciwnie, nic zatem dziwnego, że gdzieś tam w środku miała pewne obawy co do tej wyprawy. - Pfff! Prędzej, to my byśmy go tam wniosły - oznajmiła, dalej próbując pokazać, że były zdecydowanie lepsze, niż jakiś tam książę z bajki. - No sama widzisz, potrzebujemy przygód, a nie jakiegoś dżina, który spełni wszystkie nasze życzenia, co to, to nie! - powiedziała jeszcze, bo mimo wszystko uważała się za kobietę dość niezależną i zdolną do tego, żeby ze wszystkim poradzić sobie samodzielnie. Była pewna, że jakoś uda jej się wdrapać na górę. Problemem okazały się jednak wstrętne wszy, które wzięły się nie wiadomo skąd i nie wiadomo na co, powodując, że dziewczyna miała ochotę drapać się teraz po całej głowie. To było wręcz koszmarne i nie wiedziała, jak ma z tym walczyć, jednocześnie pokrzykując do Gryfonki, że to było oburzające. Zaraz jednak zaśmiała się dzielnie, jakby w ten sposób chciała pokonać to wstrętne robactwo, które rozpanoszyło się na jej głowie. - Ha! To pewnie dodatkowe wyzwanie od księcia z bajki! Usłyszał, że go nie chcemy i się na nas obraził - powiedziała, posuwając się mozolnie w górę, doskonale czując, jak mięśnie jej drgały. Ręce miała dość silne, w końcu musiała sobie radzić z tłuczkiem, ale całe jej ciało zaliczało się raczej do wątłych, miejscami nawet nieco pulchnych, więc miała problem z tą wspinaczką. - Jak znajdziemy go na górze, to mu pokażemy!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Podobało się jej podejście Carly i zawtórowała jej śmiechem. Oczywiście, że nie potrzebowały żadnego księcia z bajki! Szczególnie, że taki książę mógłby wcale nie chcieć brudzić sobie rączek i koniec końców zażądałby, żeby to one go wnosiły. Uśmiechnęła się pod nosem, myśląc o jednym swoim przyjacielu, który dokładnie wpasowywał się w te kanony królowania. - Masz rację! – zawiwatowała. – Po co nam dodatkowy balast, same sobie tam wejdziemy! I chociaż wlecenie tam na miotle byłoby dużo prostszym sposobem, to się nazywała przygoda! Przyspieszony oddech, mocno bijące serce i uśmiech od ucha do ucha dzięki towarzystwu drugiej, równie zafiksowanej na tej podróży osoby, to się nazywała prawdziwa przygoda! Remy rytmicznie wbijała czekan w lód, choć rytm ten był coraz wolniejszy. Czuła, jakby częściej musiała przystawać i dać sobie odpocząć. Ręce jej drętwiały i nawet jej nogi, w których miała mocno wyrobione mięśnie, stawały się cięższe. No i kręgosłup. Wszystkie mięśnie i ścięgna przy kręgosłupie były tak napięte, że powoli stawało się to bolesne. Ale nic z tych rzeczy nie było powodem do narzekania. Wręcz przeciwnie! Czuła jak jej ciało pracowało, czuła zmieniające się z wysokością powietrze i swój własny, zmęczony oddech. To wszystko wręcz śpiewało o przygodach i wędrówkach, które tak kochała! Więc śmiała się! Śmiała się radośnie na kolejne doświadczenia. Śmiała się na to zmęczenie, bo co jej mięśnie będą mówiły, kiedy dość! Dość będzie wtedy, kiedy to ona zdecyduje! I nawet śmiała się na te wszy. Choć to ostatnie tylko dzięki temu, że razem z Carly na nie wyzywała. Znów poczuła, jak plączą jej się we włosach i ja gryzą, ale łagodne podmuchy wiatru były po jej stronie. - Jak spotkam tego księcia, to mu dokopię! – wykrzyknęła z determinacją, dodając sobie sił tymi wygłupami do dalszej wspinaczki. – Nie chce, żeby ktoś udowodnił, że baby są silniejsze! Z tą radosną myślą, żeby pokazać wyimaginowanemu księciowi, że w kobietach była siła, kontynuowała swoją wędrówkę. - Dawaj Carly! Pobijemy rekord lodospadu! – wykrzyknęła do dodania otuchy i sił, bo szczyt był coraz bliżej. – Wszystkim wyślemy zdjęcia, że dałyśmy radę! Niech patrzą i płaczą!
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Oczywiście, że mogły sobie tam same wejść, nie miała co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Była pewna, że ze wszystkim sobie poradzą, a jakiś facet nie był im do tego w żaden sposób potrzebny. Prawdę mówiąc, Carly była bardzo samowystarczalną jednostką, chociaż uwielbiała bawić się w poleganie na innych, na rozstawianie ich po kątach i zachęcanie do tego, żeby robili dokładnie to, na co miała ochotę. Była wesoła, radosna, ale miała również swoją ciemniejszą stronę, o czym nie wszyscy wiedzieli. Teraz jednak po prostu doskonale się bawiła, starając się niczym nie przejmować, idąc w górę, chociaż szło jej to tak marnie, że zaczęła się nawet zastanawiać, czy za chwilę nie zacznie zjeżdżać w dół tego lodospadu. Nie zamierzała do tego dopuścić, ale wszy zaczynały ją co najmniej złościć. - Taki w sobie zadufany bałwan! - potwierdziła wojowniczo i chyba coś jednak było w tym pokrzykiwaniu, bo mimo wszystko dostała nowych sił, jakby wstąpił w nią prawdziwy duch walki i zaczęła wciągać się na górę, dość rytmicznie wbijając czekan w lód, mając wrażenie, że coś ją pcha na szczyt, chociaż nie miała nawet pojęcia, co by to miało być. I prawdę mówiąc, jakoś szczególnie mocno się tym nie przejmowała. - Jak go tam znajdziemy, to każemy mu zejść na dół. Taki z niego książę, ha! Dostanie figę z makiem, a my będziemy od tej pory królowymi całego świata. I niech wszyscy zobaczą nasze zdjęcia, to się przekonają, że co my to my! - dodała jeszcze, plotąc zdecydowanie trzy po trzy, ale mimo to starała się przekazać drugiej dziewczynie, jak bardzo była uparta. Liczyła na to, że jeszcze chwila i uda im się wdrapać na szczyt, że sobie tam usiądą, zrobią sobie zdjęcia i obejmą się z zachwytem, bo okazało się, że faktycznie były silniejsze i lepsze od jakiegoś tam durnego księcia, na którego nawet nie chciała za bardzo patrzeć.