C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ogromna, niewyobrażalnie gruba formacja lodu robi niesamowite wrażenie już z daleka, a kiedy stanie się u jej podnóża, można się poczuć maleńkim jak lodowa wesz. Choć kiedyś był to prawdopodobnie wodospad, od stuleci nikt nie widział, by stopniał – jedynie w nieco cieplejszych miesiącach zdaje się gubić na objętości tylko po to, by w chłodniejszych nabrać jej podwójnie. Lodospad jest dla Smoczych Ludzi miejscem wyjątkowym, wspięcie się na jego szczyt symbolizuje wejście w dorosłość, dlatego mozolną drogę na górę odbywają wszyscy młodzi ludzie z plemienia. Kiedy zbliżasz się do lodospadu, u jego stóp pojawia się potrzebny do wspinaczki sprzęt – komplet raków i czekanów oraz lina. Raki same przyczepiają się do butów, kiedy tylko dotkniesz ich butem, natomiast lina przyczepia się do powierzchni lodospadu, zapewniając asekurację. Widok z góry jest niesamowity, szczególnie dobrze widać zatokę kolorowych olifantów oraz ognistą jaskinię (jeśli uda ci się wejść na szczyt, możesz wejść tam bez rzutu kostką. Koniecznie podlinkuj w niej swojego posta z lodospadu!).
W każdym poście rzuć kością k100 na postęp oraz k6 na modyfikator. Kiedy uzyskasz wynik 200, udaje Ci się dojść na szczyt.
Modyfikatory:
1. Odbijające się od powierzchni lodu słońce razi Cię w oczy. Chwiejesz się niebezpiecznie i masz już wrażenie, że zaraz zawiśniesz na linie, ale na szczęście udaje Ci się odzyskać równowagę. Musisz za to zatrzymać się na chwilę, aż sprzed Twoich oczu znikną bliźniacze Mroczki. (-10 pkt) 2. Wspinaczka, choć niełatwa, przebiega spokojnie. Nic się nie dzieje. 3. Czujesz podmuch powietrza – o dziwo całkiem ciepłego. Przyjemnie rozgrzewa i w jakiś sposób dodaje Ci otuchy, jakby ktoś rzucił na Ciebie nieznany Ci wcześniej czar. Czujesz się przypływ motywacji, a w ciele zupełnie nowe pokłady energii i siły do dalszej wspinaczki. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza +5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje. 4. Lodospad musi być zaczarowany, bo w pewnym momencie, choć wspinasz się normalnie, masz wrażenie, że znacznie poruszyłeś się do przodu – co najmniej o jakieś pół metra! Pozostaje mieć nadzieję, że magia nie działa też w drugą stronę. (+10 pkt) 5. Masz wrażenie, że spod powierzchni lodu dobiega jakaś pieśń. Im wyżej się wspinasz, tym jest ona wyraźniejsza, aż w końcu zupełnie wyraźnie słyszysz melodię i słowa w nieznanym języku. Ma idealny do wspinaczki rytm i jeśli tylko nim podążysz, na pewno droga minie Ci znacznie szybciej. (+5 pkt) 6. Czy przypadkiem zabrałeś wszy lodowe ze sobą, czy jakimś cudem dopadły Cię już przy lodowcu? No cóż, ważne jest tylko to, że towarzyszą Ci we wspinaczce, skutecznie mącąc ci w głowie i sprawiając, że jedyne, o czym myślisz, to żeby się podrapać. Przy tym i każdym kolejnym poście rzuć literką, gdzie spółgłoska oznacza -5 pkt. Jeśli po raz drugi trafisz tę kość, zignoruj ją i uznaj, że nic nowego się nie dzieje.
Dotarcie na górę zapewnia 1pkt do dowolnej statystyki oraz czekan południa (znajdujecie go na szczycie), po które należy się zgłosić w odpowiednim temacie oraz odznakę Smoczego Człowieka.
Czekan południa - niepozorne narzędzie, które skrywa w sobie dużą moc. Dosłownie, jest bowiem w stanie bez konieczności użycia dużej siły wbić się nawet w najtwardsze powierzchnie. Nieoceniony przy wspinaczce, ale również przy eksploracji, bo przy odrobinie uporu można się nim przebić nawet przez grubą ścianę.
Powyższe nagrody dotyczą tylko uczestników ferii zimowych 2023 i wątków napisanych na tym wyjeździe.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Nie 2 Kwi - 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Ciekawe czy tym razem też coś nas nie spróbuje zabić. - Bo ten jeden element ich wakacyjno-feriowe wypady zazwyczaj występował za każdym razem. W ogóle miło że tym razem Hogwart ich poinformował o tym że powinni spakować ciepłe rzeczy. Może i zdecydowanie lepiej znosił mróz niż cholerne gorąco, ale w letnich spodenkach na Antarktydzie to nawet on by długo nie wytrzymał. Rok temu na Malediwach przeżyli niemałą niespodziankę kiedy to wyzwanie wysp wysłało ich na lodowe pustkowie podobne do tego, gdzie na dodatek musieli walczyć ze skalnymi smokami. O ich przygodach na Avalonie to już w ogóle lepiej nie wspominać, gdzie obydwoje mieli bliskie spotkanie ze smokiem. Z tą różnicą że Ruby odgryzł łapkę, a Drake pozyskał z niego łuskę i oddał do przerobienia na różdżkę. A, no i jeszcze całkiem bardzo niedawno był pożar lasu i atak smoka. Nic tylko im zaklaskać. - Mam w termosie gorącą czekoladę w razie czego i w drugim zupę. Kilka batoników i kanapki też. - Tym razem lepiej się przygotował jeśli chodziło o żywność. Chociaż wątpił żeby wspinaczka odbiła się na nim mocniej niż podróże po zamkach. Zwłaszcza jeśli chodzi o nogi. Założył leżący nieopodal ekwipunek i zaczął się wspinać. - Podobno mają tu ziejące ogniem pingwiny. - Rzucił jeszcze żeby ta wspinaczka się im jakoś specjalnie nie dłużyła. Po chwili też na chwilę przystanął, bo światło tak mu dało po oczach że prawie zleciał. Prawie, na szczęście.
Dosięgnięcie nie stanowiło najmniejszego problemu - różnica wzrostu między nimi nie była wcale aż taka wielka, dlatego tym akurat się nie martwiła. Poza tym miała w razie czego możliwość skorzystania z magii - w ostateczności nawet zaklęć czarnomagicznych, jakichś prostych, żeby nie było zaraz zlotu wrzeszczących dorosłych i innych urzędników. Nie wiedziała, jak bardzo był zorientowany w temacie i czy w ogóle coś wiedział o tym, że interesowała się tą dziedziną magii, bo nie chwaliła się tym na prawo i lewo. To nie było coś, z czym powinno się afiszować. Wbrew pozorom nie była też wcale taka skłonna do przemocy, ale nienawidziła być znieważana, a właśnie tak się teraz czuła przy mężczyźnie i nie mogła pozwolić, żeby ciągnęło się to dalej. Shercliffe wyzwalał w niej wszystko to, co najgorsze. Chciałem zobaczyć, jaka naprawdę jesteś. Zatrzymała się na moment na te słowa, nie będąc do końca pewna, jak powinna zareagować. Czy to był kolejny przytyk w jej stronę, ukryta aluzja, czy może faktycznie chciał sprawdzić, czy była tak słaba, jak to mu się wydawało. Czuła się trochę jak zwierzę w zoo. Nie dała jednak po sobie poznać, że to przez niego przerwała wspinaczkę, dlatego zaczęła jedną ręką manipulować przy rękawie kurtki, jakby chciała go poprawić. - I co, zaobserwowałeś coś interesującego? To, że jestem upartą, bezczelną, irytującą małolatą już słyszałam, więc możesz sobie darować - powiedziała, wracając do wspinaczki. Została dość mocno w tyle, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie - wolała taką opcję. Nie zamierzała mu jednak pozwolić na dotarcie na szczyt lodospadu przed nią, dlatego spięła się i nieco przyspieszyła, nadrabiając straty. Miała w końcu do zgarnięcia z góry całe pokłady dorosłości, które podobno były jej tak potrzebne, bo zatrzymała się na etapie siedmiolatka, o ile nie gorzej. - Mógłbyś wreszcie przestać mnie obrażać? - fuknęła, słysząc jego następne słowa. To powoli stawało się już nudne, że za każdym razem musiał podkreślać dosłownie to samo. Zupełnie, jakby nie miał innych, mocniejszych argumentów. - I zobacz, przeczysz sam sobie. Najpierw pytasz, czy znalazłam jakieś wyjście z tego bagna, a teraz, że jak się wyrwę, to pożałuję. Ja pierdolę, z d e c y d u j się - dodała i głośno wypuściła powietrze, czując, jak aż zafalowały jej przy tym nozdrza mimo mrozu. Przynajmniej próbowała się uspokoić, choć nie było to w żadnym razie łatwe. Czy jej reakcje były wyolbrzymione? Może i tak, ale nie zamierzała tego przyznawać ani przed samą sobą, ani tym bardziej przed nim. Poza tym on sam wcale nie był lepszy. - Za każdym pieprzonym razem wytykasz mi, jaka to nie jestem zła, jak to nie potrafię się zachować i tylko focham się jak małe dziecko. Zastanów się, o ile jesteś lepszy, bo te gadki wcale nie czynią z ciebie tego dorosłego i mądrego. Zamiast faktycznie spróbować się dogadać i coś wymyślić, krążysz cały czas wokół tego samego. Skoro tak bardzo masz mnie dość, to po prostu mnie unikaj, uwierz, nie będę ci wchodzić w drogę z własnej woli - zakończyła gorzkim tonem, po czym wbiła czekan nieco mocniej, niż rzeczywiście musiała.
Każdy z nich chciałby, choć na chwilę mieć grotę tylko dla siebie i domyślał się, że podobnie było z Brewerem. Nie widział więc problemu w zabraniu Parka na bliżej nieokreślony spacer, szczególnie że po tym, jak wykorzystał go, żeby odzyskać panowanie nad swoimi nogami, czuł, że powinien, choć odrobinę wyjaśnić tamto zdarzenie. Nie był do końca pewny, czy chciał, żeby Azjata uważał, że na niego leci, czy wolał, aby tak nie było. Z drugiej strony to też nie było tak, że nie uważał, że akurat z nim mógłby spróbować zabawić się bardziej, co samo w sobie było już skomplikowane. Tak jak to, że nawet nie wiedział, czy powinien jakkolwiek o tym wspominać, czy zwyczajnie zrzucić swoją zabawę na kwestię genów. - Jest tu podobno jakiś lodospad, na który wspinają się, żeby dowieść dorosłości… Sprawdzimy, czy jesteśmy wystarczająco dorośli dla smoczych ludzi? Może wtedy zaproponują do picia coś lepszego niż psingwino - zaproponował Parkowi, poprawiając na sobie kurtkę, mając pewność, że odrobina wysiłku dobrze im zrobi, a przynajmniej rozgrzeje. Nie rozumiał, dlaczego na ferie musieli wyjechać aż tak daleko w aż tak mroźne miejsce, ale starał się nie narzekać, szukając po prostu sposobów na radzenie sobie z zimnem. Zatrzymał się, kiedy dotarli pod sławny lodospad i dostrzegł leżące na ziemi raki i czekany, a także liny. Nie miał wiele wspólnego do tej pory ze wspinaczką, ale podstawy same nasuwały się, gdy tylko spoglądał na sprzęt i sam lodospad. Podszedł spokojnie do porzuconych rzeczy, nieruchomiejąc, gdy trącone noga raki same przyczepiły się do jego obuwia. Podniósł czekany, owinął się liną w pasie, a kiedy zastanawiał się, do czego powinien ją dodatkowo przymocować, odkrył, że ta sama przyczepiła się do lodospadu. Nie pozostawało nic innego, jak wbić czekany w lód i spróbować się podciągnąć, co też zrobił, niemal od razu mając wrażenie, że słyszy dobiegającą spod lodu muzykę. - To jak, wspinamy się razem, czy wolisz zostać na dole? - zapytał jeszcze Andrew, samemu zaczynając powoli swoją wspinaczkę.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
– Dariusz, mój ty królu Nokturnu – witam serdecznie mojego starego dobrego druha @Darren Shaw i klepię go przyjacielsko w ramię, kiedy spotykamy się gdzieś pośrodku drogi między naszymi grotami. Mam na sobie kilka warstw ubrań, a spod stylowej czapki z podobizną pingwina wystają mi idealnie zakręcone loki. Nie wiem co cieszy mnie bardziej – zwiedzanie Antarktydy czy spotkanie z dawno niewidzianym kumplem. – Nawet nie zaczynam mówić, bo od razu oddaję głos tobie. Jestem turbo ciekawy jak się sprawy mają w mrocznym półświatku. Wiedziałeś w ogóle, że w ministerstwie rekrutują stażystów? Pewnie im brakuje ludzi do łapania bandytów. No, do Wizengamotu też szukają, niezła gratka, ale stwierdziłem, że nie ma co, popracuję do końca szkoły u Scrivenshafta. Zawsze możesz liczyć na zniżkę, wiesz, po znajomości. A, a mój szef został nauczycielem mugoloznastwa, mówię ci, Hogwart zszedł na psidwaki, że zatrudniają byle kogo. Ciekawe czy mnie by wzięli jako historyka za pół roku… Jak myślisz? – dopytuję, zgrabnie lawirując w tym natłoku myśli i bezwiednie atakując Darka randomowymi kwestiami. – Co ja to miałem… – drapię się po głowie, próbując odnaleźć pierwotny wątek. – WŁAŚNIE, jak tam twój biznes? Kwitnie? Klientela dopisuje? Często wpadają do ciebie typy spod ciemnej gwiazdy? – tym razem skupiam się intensywnie na chłopaku i prowadzę go w stronę wybrzeża. Kiedy docieramy do lodospadu, aż zapiera mi dech w piersi. – Tu inferiusów nie będzie. Prawda?? Zresztą, jesteśmy tak wybitnymi zaklęciarzami, że nie ma się co martwić. Chodź po sprzęt, jak już tu jesteśmy to nie będziemy jak ostatni Puchoni patrzeć jak inni zdobywają szczyty. Tacy zgrabni i dziarscy amanci jak my w trymiga wejdziemy na górę – uśmiecham się szeroko i prowadzę Shawa po niezbędne akcesoria do wspinaczki.
______________________
i read the rules
before i break them
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ależ to oczywiste, że to było celowe! Nie był Irlandczykiem, żeby łamać sobie język na imieniu i nazwisku, ale Julka lubiła czasem się wyzlośliwiać do ludzi, których lubiła. Ot tak, z nudów, z sympatii i z miliona innych powodów, których nie znała nawet Krukonka. A skoro już o złośliwościach mowa…
- Dziwisz im się? Która normalna gnida chciałaby żerować na zwłokach. Bo wiesz, jesteś tak stary, że prawie martwy. To prawda, że siedziałeś z Flammelem w jednej ławce? – Wyszczerzyła się szeroko i poklepała mężczyznę przyjacielsko po ramieniu. – A tak szczerze… zazdroszczę. Przynajmniej nie wyglądasz jak bękart fomisia. Albo jakaś Julka z Riwii. – Skomentowała efekt uboczny wszawicy. Może i szampon od szamanki pozbył się niechcianych pasożytów, ale kolor pozostał i nie działała na niego żadna magia. Kobiecina powiedziała jej, że efekty się mogą utrzymać nawet miesiąc, więc Bruksa przestała walczyć. Zamiast tego zaakceptowała nowy stan rzeczy i tylko od czasu do czasu ponarzekała sobie, żeby nieco ulżyć własnemu wypowiedzianemu cierpieniu. Tęskniła za własną, ciemną czupryną. Po prostu.
- W grocie możesz spotkać lokatorów. A trup nie zwraca uwagi i nie zadaje pytań. Zresztą, zdziwiłbyś się, co ludzie ze sobą zabierają na wyprawy. – Rzekła mądrze, po krukońsku, jak to miała zresztą w zwyczaju. Krukonem się w końcu było, a nie bywało i nawet do tematu zabawy w hienę cmentarną można podejść z logiką. Nie przyszli tu jednak po to, żeby rozmawiać o zawartości sakiewki, tylko żeby się wspinać. Julka nieco się rozczarowała, kiedy oprócz czekanów i raków, zmaterializowała się również lina. Miała nadzieję na nieco adrenaliny, jaką zapewnia wspinaczka bez zabezpieczeń. Nie, żeby była z niej jakaś wybitna alpinistka. Po prostu wiedziała, że kiedy nie może popełnić błędu, to tego nie robi. A i satysfakcja z wejścia na szczyt byłaby większa. Miała jednocześnie to szczęście, że oprócz świetnej formy, nie lękała się wysokości, a to stanowiło dla wielu przeszkodę, której nie mogli pokonać. Brooks wyrwała do góry, z łatwością połykając kolejne metry, aż Sal został za nią daleko w tyle. – DOBRA DOBRA! – Odkrzyknęła wesoło na te zapowiedzi Morelasa i ponownie wbiła czekan w lodową ścianę.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
O lodospadzie usłyszał, rzecz jasna, w kuchni - nie mógł sobie przecież darować podejrzenia kilku tutejszych przepisów, więc chociaż ledwo mieścił się w jakimkolwiek pomieszczeniu klaustrofobicznego lodowca mieszkalnego, to jednak chętnie w nim przesiadywał, o ile miał szansę na towarzystwo Smoczych Ludzi. Leonardo słyszał wiele plotek o plemieniu zamieszkującym Antarktydę, a jednak podczas swoich własnych podróży, czy rodzicielskich opowieści, zazwyczaj ekscytacja kończyła się przy psingwinach czy śmigaczach... teraz była szansa poznać tę mroźną krainę dzięki najprawdziwszym tubylcom. Lodowy wodospad, którego zdobycie miało symbolizować wejście w dorosłość, brzmiał jak absolutnie niesamowite miejsce - a przy tym też idealne, bo Vin-Eurico ewidentnie potrzebował takiego przejścia w swoim życiu, nawet jeśli na samo dorastanie było już trochę za późno. We wskazanym mu przez jednego z kucharzy kierunku udał się niedźwiedzimi krokami, by raz jeszcze przetestować jak futro grizzly sprawdza się w tych warunkach; wreszcie odmienił się, gdy już dotarł do niesamowitej formacji skalnej lodowej. Zgarnął sprzęt, który bardzo zapraszająco czekał tuż obok i już nawet wbił pierwszego czekana, gdy dostrzegł w oddali znajomą sylwetkę. - Profesorze Rosa! - Zawołał radośnie, szczerze ciesząc się na widok czarodzieja, z którym miał dużo mniej do czynienia, niż by sobie życzył. - Zajęty jesteś? - Dopytał, prędko pozbywając się w gruncie tylko żartobliwej formy grzecznościowej, bo i tak już machał zachęcająco swoim czekanem.
Jechał sobie na fomisiu w celach rekreacyjnych, teraz kiedy już miał na nosie okulary snoweczne i nic mu nie przeszkadzało (może trochę poza tym, że pizgało złem, a on stanowczo nie był fanem zimna), kiedy nagle minęła go wielka kupa brązowego futra. Zaskoczony tym widokiem udał się w tym samym kierunku, by już z daleka dostrzec niezwykłą lodową formację, którą tworzył zastygły wodospad. Zeskoczył ze swojego kompana, dając mu przy tym ogromnie wiele czułości i głaszcząc fomisiową głowę. Okazało się bowiem, że Klaus stał się mu niezwykle bliskim towarzyszem, wpasowując się swoją lekką osobowością i ochotą do igraszek w jego ostatnio dość podejrzany nastrój. Kątem oka dostrzegł szykującego się człowieka, zamierzał więc zaraz podejść, dopytać o to, czy mu się to futro przywidziało, a słysząc donośne zawołanie kolegi z nauczycielskiej kadry, którego zdawało mu się, czasem przelotnie dostrzegał, gdzieś na terenie szkoły, poprawił swój wiecznie modny szalik i ruszył pod lodospad. - Czy ja mam omamy, czy tędy przebiegał... - wskazał pacem na kierunek, z którego przybył, podchodząc bliżej Vin-Eurico, a gdy Meksykanin wyprostował się, Atlas bardzo powoli podążył wzrokiem po suwaku jego kurtki, w górę, całą wieczność w górę, aż do brody zawiniętej w szalik, by dostrzec gdzieś tam hen wysoko uśmiechniętą twarz mężczyzny- ...grizzly? - zamrugał, mając wrażenie, że właśnie użył mięśnia w szyi, o którego istnieniu nawet nie wiedział.- Nie jestem. - dodał jakimś nieobecnym głosem, gapiąc się na Leo spojrzeniem, jakby mu się coś odkleiło w głowie na chwilę. Po tej niezręcznej chwili ciszy, kiedy Rosa patrzył się na Eurico bez słowa, zamrugał- Zawsze byłeś taki duży..? - uśmiechnął się czarująco, jak to Atlas, wróżek z bajki i rozejrzał, dostrzegając sprzęt do wspinaczki, czekający jakby właśnie na niego.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- ...grizzly na Antarktydzie? - Zaśmiał się tubalnie, jak to miał w zwyczaju, szczerząc się tym mocniej, im większą konsternację widział na twarzy swojego rozmówcy. - Skoro fomisie to niedźwiedzie polarne i foki w jednym, to czym byłby taki grizzly? - Zagadnął z lekkim wzruszeniem ramionami. Absolutnie nie ukrywał swojej animagii, ale ostatnimi czasy bywał w Hogwarcie na tyle rzadko, że faktycznie nowym osobom mogło być ciężko skojarzyć go z misiowatą formą - więc skoro już mógł coś na tym ugrać... przy takim pięknym, zdecydowanie wilowym towarzyszu... to czemu nie? - Urodziłem się troszkę mniejszy - przyznał, mogąc jedynie udawać nieco powagi. - Ale po ojcu nigdy nie widziałem zawodu w tej kwestii, a to jednak półolbrzym... co zrobić, krew się trochę rozrzedza - dodał jeszcze, ponaglająco podsuwając jasnowłosemu linę, która pojawiła się znikąd, by móc już zacząć wspinać się porządnie po lodowcu. Wcześniej w ogóle nie zwrócił uwagi na muzykę, która roznosiła się dookoła przyjemnym rytmem - teraz wydawało mu się, że to idealny soundtrack. - Skoro nie jesteś zajęty, to idealnie. Możemy się trochę pościgać - zaproponował, nie zważając na to, że wcale nie szło mu jakoś fenomenalnie. Może to ten niedźwiedzi ciężar? Leo starał się nie przybierać misiowego sadełka na zimę, ale genów nie oszukasz, nawet tych umagicznionych... - Co myślisz o drobnej rywalizacji? Jeśli ty dostaniesz się na szczyt pierwszy, to ja załatwię dla ciebie niedźwiedzia grizzly na Antarktydzie... a jeśli ja wespnę się pierwszy, to ty pójdziesz ze mną na kolację?
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Lodospad:63 i mod. 3, więc spółgłoska w każdym kolejnym rzucie
- Błagali mnie, żebym wziął cię do pokoju, bo wszyscy odmówili - żartuję sobie do Rikiego kiedy ten żartował, że niby ja płaciłem za przebywanie z nim resztę ferii. Za to ignoruję kompletnie jego ględzenie o tym, że spakowałem swoje ego do kufra i jedynie poklepuję go po ramieniu na te głupoty. Ryszard streścił mi najróżniejsze rzeczy, które możemy robić na Antarktydzie, a ja grzecznie czekałem, szczególnie, że otwierałem swój wielki kufer by zmienić swoje czarne futro - na jasnoróżowe. W końcu zgadzam się żywo, żeby po prostu samodzielnie odwiedzić ten zakątek. Najpierw zahaczamy o Marlę, która naprawia rozmiar mojego gigantycznego bagażu. Później postanawiamy wyjść poza ciasną grotę, kiedy z przerażeniem stwierdzam, że Ryszard zamierza wyjść tak jak jest! - Te erotyczne kajdanki są przydatne, ale tam nam nie wystarczą! - mówię z przerażeniem do Ryśka. Nie zamierzałem na to pozwolić, ubrałem go w moje futro w którym mieliśmy nasze barowe spotkanie, pożyczyłem od smoczych jakieś okularki i inne czapki, po czym wyruszyliśmy na lodową pustynię! - Chodźmy tam - oznajmiam i pokazuję tam gdzie szedł jakiś tabun ludzi. - To musi być coś niesamowitego! - stwierdzam już wyobrażając sobie jakieś piękne jaskinie w których płynie tequila i pyrgam ramieniem Rikiego żeby szedł za mną. - Słuchaj, jeśli chcesz postawię ci te fomisie - mówię do przyjaciela podczas naszej wędrówki do tego obleganego miejsca, jak prawdziwy bogaty Ślizgon, zgadzając się by przyjąć kogoś na utrzymanka. Jednak kiedy tam dochodzimy - okazuje się że to najbardziej rozczarowująca atrakcja na jakiej byłem. Sopel lodu na który mieliśmy się wspiąć. Cała reszta już zakłada czekany, bardzo podniecona czekającą ich wspinaczką. - Nie ma opcji. Poczekam tu na ciebie - oznajmiam i klepię Ryśka w tyłek, żeby sam się wspinał. Wokół nas wszyscy, od uczniów, przez kadrę nauczycielską, pół olbrzymów czy wili i dealerów, próbowali wleźć na jakiś lodowy bolec. Chociaż muszę przyznać - poczułem jakiś ciepły wiatr w plecach aż pomyślałem, że może wejście tam nie będzie takie złe, więc z zastanowieniem biorę jakieś raki do rąk.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Ubawił się bardzo ze słów Harolda, bo to co powiedział wcale nie było aż takie znów nieprawdopodobne, w końcu większość ludzi z zupełnie tajemniczych powodów uważała go za zbyt głośnego i irytującego. A więc żarty żartami, ale cieszył się w duchu bardzo, że trafił akurat na takiego wyrozumiałego współlokatora, który nie przewracał oczami na jego durne teksty i reprezentował podobnie wysoki poziom humoru, nie przynudzał no i generalnie był spoko. A do tego dbał o niego z równie wielką troską co matka (ta przybrana, nie ta co go porzuciła i poszła w pizdu), kiedy siłą zmuszał do odziania się w piętnaście ciepłych warstw. Ryszard marudził dzielnie pod nosem, żeby dał mu spokój i nie ma pięciu lat, ale ostatecznie prawdą było to, że nie przejawiał zbyt wiele rozsądku w kwestii doboru odzieży do temperatury i dzięki Haroldowi miał okazję nie odmrozić sobie dupska, gdy wyszli na zewnątrz. Po drodze uprzejmy kolega proponował mu hojne prezenty, co było bardzo miłe, ale oczywiście nie miał zamiaru skorzystać i wcale nie chodziło tu o to, że koniec końców średnio mu się uśmiechało bycie stereotypowym gryfońskim utrzymankiem. No, może trochę. - Jasne, dorzuć jeszcze nową Błyskawicę do kompletu - rzucił żartobliwie, pyrgając Harolda, chociaż przez te warstwy futer pewnie i tak nie poczuł - Nie no. Stać mnie... chyba... na nie, ale chodzi o zasadę. To po prostu zdzieranie hajsu z turystów, żenada i skandal - wyjaśnił, posłusznie kierując kroki za wesołym korowodem prosto do wybranego przez Harry'ego miejsca. I okazało się że czeka ich super zajebista niesamowita atrakcja - wspinaczka na jakiś wielki kawał lodu. W przeciwieństwie do sceptycznego towarzysza, Riki się podjarał jak skrzat na widok skarpety i już najchętniej by wskakiwał na szczyt tak jak stał, bez ekwipunku i asekuracji. Czemu tak go uradowała wizja żmudnej, nudnej i męczącej przeprawy - L O D O S P A D - zakrzyknął zachwycony, na zmianę ciągnąc Hariela za rękę i klepiąc po ramieniu w bardzo natrętny sposób. Ten argument jednak wyraźnie nie był wystarczający - Jak go zdobędziemy to w nagrodę pójdziemy się całować jak królowie życia na szczycie świata - kusił niesamowitą wizją i propozycją której nikt o zdrowych zmysłach by się nie oparł i już owijał Harolda zmaterializowaną nagle liną, żeby przypadkiem nie zdążył uciec. W ogóle nie dopuszczał opcji, że pójdzie gdziekolwiek sam. - A jak nie to rozpowiem wszystkim że masz sylis i wszawicę i resztę życia spędzisz w samotności i cierpieniu bo na pewno wszyscy mi uwierzą - zagroził jeszcze bardzo poważnie, robiąc ledwo parę kroków w górę i już oślepiające słońce oraz blask zajebistości Harry'ego odbiły się od jasnego śniegu, Ryśkowi przed oczami zatańczyły mroczki a on sam zachwiał się niebezpiecznie, w ostatniej chwili utrzymując równowagę.
Śmiech mężczyzny rezonował przedziwnie w otaczającym ich lodzie, a jego ciepła barwa zdawała się przedzierać nawet przez warstwy zimowego ubrania, w które Atlas był zawinięty od czubków palców po sam zaróżowiony od zimna nos. Nie był w stanie sie powstrzymać, tylko odpowiedział również perlistym, pięknym śmiechem na tę jego wesołość, unosząc brwi. - Niedorzeczne, prawda? A jednak widziałem. - poprawił okulary snoweczne, zastanawiając się, czy to może jakiś dodatkowy ich efekt. Zamyślił się, prawie poważnie, na to pytanie Leonardo- Hm... łososiem? Nie miał przyjemności poznać misiowej formy modela, choć zapewne uznałby to za dość oczywiste, gdyby w końcu się o tym dowiedział. Nie dość, że pasował gabarytowo do takiego własnie stworzenia jako animag, to jeszcze sprawiał wrażenie bardzo podobne do tego, jakie sprawiał Klaus. Szczerego i prostego, zwierzęcego zadowolenia. Poniekąd właśnie dlatego stworzenia urzekały go tak bardzo. - Oof. -pokręcił głową. A więc ćwierć-olbrzym.- A więc to geny. Już myślałem, żeby żałować omijanych śniadań i picia mleka w przedszkolu. - posłał mu jeden ze swoich bajecznych uśmiechów, biorąc w dłonie linę. Nie był wybitnym sportowcem, nie można się było oszukiwać. Pływał, lubił pływać i doskonale odnajdywał się w wodzie, w której potrafił robić użytek ze swoich długich kończyn i szerokich barków, ale przecież wspinaczka nie mogła być aż tak trudna. Odchrząknął, wpinając kolce w buty i spoglądając z dołu na lodospad. - Możemy. - przyznał, zaplatając linę wokół dłoni z wielką przyjemnością, jak na sadystę przystało i rzucił mu spojrzenie spod rzęs, które właściwie nigdy się nie udawało, bo przecież mało kto widział jego twarz z góry. Przynajmniej w pozycji innej niż horyzontalna- Jesteś pewien? - uniósł brwi- Jestem dość gibki. - wpiął linę w pierwszym miejscu, sprawdzając, jak działa jej zabezpieczenie na tej magicznej ścianie- ...i bardzo ciekawi mnie ten grizzly. - uśmiechnął się, mrużąc oczy- Możliwe, że przegrasz. - puścił mu oko. Osobiście uważał, że on sam, niezależnie od tego czy wygra, czy przegra, to jednak wygra.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Zawsze kiedy wybierała się gdzieś z Darkiem, to coś albo ich goniło, albo próbowało zabić, albo nagle spędzali kilka dni w górach. Niemniej jednak te elementy wcale nie znaczyły, że nie zamierzała i tym razem nie spróbować czegoś nowego z Gryfonem, no bo komu innemu miałaby proponować wspięcie się na lodospad, by wedle wierzeń Smoczych Ludzi wejść w dorosłość? Drake był idealnym kandydatem na tak idiotyczny pomysł. — Może u góry spotkamy Lodowego Okrutnego, mamy szczęście do smoków — rzuciła z uśmiechem do przyjaciela, kiedy zajęta była zapinaniem potrzebnego sprzętu. Sprawdziła trzy razy, czy dobie zapięła uprząż, czy nigdzie nie jest luźna. Poprawiła też raki na butach i okulary snoweczne, a na koniec zapięła plecak w pasie, by odciążyć ramiona na czas wspinaczki. Stanęła w końcu u stóp lodospadu i spojrzała w górę, mrużąc oczy od słońca. Cieszyła się, że trwał dzień polarny, bo to dawało im znacznie więcej czasu. Nie wyobrażała sobie wspinać się po zmroku, szczerze mówiąc ledwo sobie wyobrażała wspinać się po lodzie w ogóle, ale powtarzała sobie, że świat należał do odważnych Gryfonów. Zamknęła na ułamek sekundy oczy i po chwili już wbijała czekan w lód. Ruby kochała góry, niezależnie od pory roku i właśnie tak postanowiła potraktować lodospad. — Ja nie pamiętam co mam, ale chyba wzięłam dużo proteinowych rzeczy — powiedziała i wzruszyłaby ramionami, gdyby nie była zajęta wspinaczką i kontrolowaniem lin. Pięła się w górę, nie oglądając się w dół, jakby w obawie, że wysokość ją przestraszy, choć wcale lęku wysokości nie miała. Nagle jednak wypierdoliła chyba w górę, bo Drake zniknął z miejsca obok niej. Obejrzała się na niego i zachichotała. — Marcy Fran szybciej się wspina! — zawołała i na nowo się skupiła.
Frederick nie zdawał sobie sprawy z tego, do czego zdolna była Jopsephine, ale robił wszystko, żeby ją sprowokować, chcąc przekonać się, gdzie dokładnie przebiegały jej granice. Ciekaw był, czy była mimo wszystko grzeczną dziewczynką, czy ten prezentowany przez nią bunt był czymś poważniejszym, czymś, co sięgało o wiele głębiej, co było szczere i odzwierciedlało to, jaką była osobą. Nie chodziło mu o to, że zamierzał się do niej przekonać, czy ją polubić, chciał jednak wiedzieć, z kim miał do czynienia, co mógł zrobić, jak ją podpuścić do tego, żeby zerwała te zaręczyny. Sam nie zamierzał tego robić bez wyraźnego powodu, bez czegoś, co pozwoliłoby mu powiedzieć, że to była wina przyszłej panny młodej, a nie jego. Był człowiekiem niezwykle wygodnym, który nie znosił być stawiany na pozycji przegranego, który nie znosił własnych porażek i w miarę możliwości po prostu zrzucał je na innych. Dlatego też Jospehine zdecydowanie nie powinna mu ufać, ale tego nie zamierzał jej mówić. Ani teraz, ani nigdy. - O masz z całą pewnością wiele pewności siebie – powiedział spokojnie, wiedząc doskonale, że dziewczyna była po prostu zadufana w sobie i uważała, że była mądrzejsza od niego. Nie przeczył, że była lepiej wykształcona albo miała szersze horyzonty, w to był w stanie uwierzyć, to prawda. Nie zgodziłby się jednak nigdy w życiu z tym, że była od niego sprytniejsza, a właśnie to brał za główną miarę mądrości życiowej. Takie kierowanie własnym losem, by nadmiernie się nie napracować, a osiągnąć dokładnie to, czego się chciało. W jego wypadku był tym akurat święty spokój, którego na razie jeszcze tutaj nie zaznał. Drażniło go spanie w jednym łóżku z dwoma innymi mężczyznami, drażnił go brak intymności, jakiej nie był w stanie tutaj w ogóle znaleźć, drażniło go właściwie niemalże wszystko, co go otaczało. Frederick nie znosił zmieniać miejsc, w których przebywał, nie znosił nowych ludzi, najlepiej czując się w gronie, które już od dawna znał, mając świadomość, że daleko było mu do towarzyskiej jednostki. Nie ubolewał z tego powodu, raczej z uwagi na to, jak wiele ludzi próbowało go namówić na to, żeby coś zrobił ze swoim życiem, ruszył dupę i zabrał się za integrację. Wolał zdecydowanie towarzystwo wściekłym żmijoptaków niż towarzystwo idiotów w ludzkiej skórze. - W którym momencie cię obraziłem? – zapytał nieco znudzony, po czym westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że Josephine była jednak głupsza, niż próbowała udawać. Zatrzymał się nawet w swojej wspinaczce, nie tylko po to, żeby rozłożyć lepiej siły i na chwilę uspokoić oddech, ale również po to, żeby nie zacząć się ironicznie śmiać, bo naprawdę go w tej chwili rozbawiła. – Nie uczą was na studiach logicznego rozumowania? Jeśli się wyrwiesz, jak narowisty pegaz, to wszystko zniszczysz i gwarantuje ci, że nie będziesz później miała życia. Plan, jak z tego uciec, zakłada z góry inteligentne posunięcia. Pewnie nigdy nie grałaś w szachy, bo wtedy zapewne dostrzegłabyś różnicę pomiędzy wygraniem partii przez obsranie planszy a zastosowanie odpowiedniej metody – stwierdził, zastanawiając się, czy naprawdę musiał to tłumaczyć komuś, kto podobno należał do domu Salazara. Znalazła się tam chyba przypadkiem, wypadając kukułce spod ogona, innej możliwości Frederick po prostu w tej chwili nie widział. - To ty masz problem z przyjmowaniem krytyki – stwierdził, kiedy ruszył ponownie w górę, podnosząc nieco głos, żeby na pewno go usłyszała. – Ja jestem taki dziecinny, bo próbuję cię poznać, czy dlatego, że dostrzegam twoje wady? – zapytał, od razu odwracając kota ogonem, nie zamierzając marnować swoich sił i cierpliwości na sprzeczkę z narzeczoną, która wyraźnie zamieniała się we wściekłą kotkę na rozgrzanym, blaszanym dachu.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Prawidłowa odpowiedź to było, rzecz jasna, ćwierćolbrzymem, ale Leo nie mógł aż tak szybko zdradzić zakończenia tej zagadki. Uśmiechnął się tylko z niedowierzaniem, chętnie przechodząc na temat swoich genów, z których zawsze pozostawał dumny. Miał najlepszą rodzinę na świecie, nawet jeśli teraz trudniej mu było o niej myśleć przez zawirowania, które ją pomniejszyły. - Raczej nie, możesz jedynie żałować, że twoi przodkowie nie imprezowali nieco mocniej - podsunął z rozbawieniem, a jednak ciekawskie spojrzenie czekoladowych tęczówek raz jeszcze gładko przemknęło po Atlasie. - Chociaż akurat ty masz chyba też ciekawe geny, hm? - Wytknął mu, mozolnie wspinając się po śliskiej krawędzi zamrożonego wodospadu. Pewnie ten zakład nie był szczególnie rozsądny, skoro Leo czuł, że nie idzie mu zbyt epicko... ale kto spodziewałby się po nim rozsądku? - Mmm, to dobrze wiedzieć, niezależnie od wyniku wspinaczki - mruknął w kwestii gibkości blondyna. - Wiesz, czasami trzeba przegrać, w tym też można dostrzec jakieś plusy... buduje charakter, a poza tym i tak zapewnia wieeeele wrażeń - zapewnił, zwalniając wreszcie nawet nieco celowo, bo Atlas i tak już go wyprzedził - dzięki czemu Leonardo zyskał zarówno wrażenia, jak i widoki, zdecydowanie chętniej pozerkując w górę, gdy miał tam zgrabny tył swojego przeciwnika. - Ej, skąd dokładnie jesteś? Znałem jedną Austriaczkę z takim samym nazwiskiem, jak twoje... macie w sobie coś podobnego, tak poza tym!
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Gdzieś tam przy wymienianiu moich licznych zalet, powinien dodać, że oprócz luzu, wyśmienitego poczucia humoru i byciem "generalnie spoko", jestem też powalająco przystojny. No ale nic nie mówił mi tych komplementów na głos (niestety), więc nie musiałem mu delikatnie wypominać tego braku wspomnienia mojej najważniejszej cechy! Kompletnie nie przejmuję się marudzeniem Ryszarda kiedy ten powtarza to, że nie jestem jego matką, jęcząc na moje futerka byle jęczeć. Zauważyłem już odkąd poznałem bliżej Ryszarda, że nawet ja przy nim wydaję się być umiarkowanie rozsądny, a nie było łatwo znaleźć taką osobę! Mimo wszystko odmawia moich pieniędzy, a ja macham na to olewczo ręką. - Jak będziesz chciał to się nie wysilaj. Mieszkasz w spelunie z niemiłym kolegą Marli, należy ci się coś od życia - mówię lekko, ale marszczę brwi kiedy słyszę o zdzieraniu kasy z turystów. - Czy oni przypadkiem... nie ocknęli się niedawno przez smoki czy coś? Może trzeba im wybaczyć drogie atrakcje turystyczne jeśli zarabiają jakieś raz na sto lat... - Gdybam sobie, bo szczerze mówiąc nie rozumiałem do końca jak to naprawdę było z tymi smoczymi. Jednak usłyszałem to gdzieś przy setnym monologu i Antarktydzie, więc strasznie wbiło mi się to w głowę. Riki strasznie podjarał się lodowym bolcem. Od razu wiedziałem, że nic go nie zatrzyma, mimo że na te jego kuszące propozycje odpowiadam pod nosem możemy to też robić pod lodospadem. Ale już totalnie za późno. Ten obwiązywał mnie liną, wręczał to co trzeba do wspinaczki i na dodatek groził okrutnymi plotkami. - Pff... nikt ci w to nie... dobra idę - mówię i ruszam, bo szczerze mówiąc ludzie pewnie chwyciliby plotkę o wszelkich chorobach, szczególnie wenerycznych, w mig. - Widzę co kombinujesz, nie chcesz się mną dzielić! - macham jeszcze rakiem w jego stronę, sugerując że chce rozpuścić paskudne plotki, by mieć mnie tylko dla siebie. Mknę po tym lodospadzie i idzie mi jakoś super dobrze! Wiaterek powiewa mi w plecy, okazuje się alpinistyka mi nie straszna. - Ej, nie jest tak... RICKY? - krzyczę nagle przestraszony, bo wcale nie widzę mojego ziomka nigdzie obok! - RICKY ŻYJESZ? - powtarzam, bo podejrzewam najgorsze - Ryszard umarł wchodząc na bolca.
Odpowiedź Atlasa opierała się jedynie o logikę, która i tak nie miała wiele sensu. Skoro polarne niedźwiedzie żarły foki, to grizzly analogicznie wcinały łososie, więc może w ten deseń. Oczywiście nie miał bladego pojęcia, że mu Vin-Eurico tak gra na nosie, jednak zaintrygowany nutą zdrowej rywalizacji, tajemnicami widma grizzly na Antarktydzie, nawet mu nie przyszło do głowy, by spodziewać się jakichś zagrywek. - Krew wili. - potwierdził - Chociaż nie mogę potwierdzić, że ojciec poznał matkę na imprezie. - chyba, że najedli się razem grzybów i imprezowali w swoich głowach. Złapawszy dobry rytm, zaczął włazić po lodzie jak gekon, trafiając akurat w takie miejsca zarówno kolcami jak i czekanami, by sprawnie pokonywać kolejne metry wzwyż. Bez trudu przyznał sam przed sobą, że patrzenie z góry na ludzi sprawiało mu pewną niewypowiedzianą przyjemność, zawisł więc na chwilę, zerkając na niego. - Co tak słabo? Podziwiasz widoki? - uśmiechnął się dwuznacznie- Stąd widać nawet zagrodę fomisiów. - wskazał czekanem kierunek do zagrody, która majaczyła gdzieś pomiędzy szczytami niedalekich, lodowych skałek. Miał wrażenie, że spod lodu słyszy dochodzącą melodię. Nie umiał określić co to za piosenka, tekst też wydawał się być śpiewany w języku, którego nie znał, ale rytm wydawał się niemal zachęcający do dalszego wspinania. - Ginny? - zdziwił się- Mam starszą siostrę, jest fotografem. - wyjaśnił swoje zdziwienie i nakreślił nieco obraz osoby swojej siostry, by Leo mógł potwierdzić lub zaprzeczyć. Jakie było prawdopodobieństwo, by spotkać pólwilę austriaczkę o nazwisku Rosa, która nie była z nim spokrewniona? Trudno orzec. Jakieś na pewno.- Jestem z Klagenfurtu. To na południu Austrii, niedaleko granicy ze Słowenią.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Z wilami mogą być świetne imprezy... - mruknął tylko, trochę nie mogąc się powstrzymać, chociaż przecież nie chciał Atlasa wprawiać w zakłopotanie - domyślał się, że ten dostaje aż za dużo uwagi, której niekoniecznie musiał sobie życzyć. Inna sprawa, że Leo zwyczajnie nie potrafił wybiec myślami tak, by nie palnąć czegoś zbyt bezpośredniego. - Nooo, całkiem mi się tu podoba, to był doskonały pomysł - przyznał ze śmiechem, dusząc go w sobie nieco, bo miał wrażenie, że pod wpływem mocniejszych wibracji drżą mu nawet wbite w lodospad czekany. Faktycznie szło mu dość cienko, chociaż metodycznie cały czas przesuwał się w górę. Co prawda coś zaczynało go strasznie wszystko swędzieć, ale jeszcze nie brał do końca pod uwagę, że to mogą być te przeklęte wszy, które krążą po przyjezdnych - na litość merlinowską, był za młody, by tak całkiem posiwieć. - Żartujesz, Ginny to twoja siostra? Robiła mi zdjęcia! - Pochwalił się, na chwilę uwieszając się na linie, by zdjąć czapkę i roztrzepać jeszcze na szczęście ciemne włosy. - A, no... aż tak dokładnie to mi to niewiele mówi, ale nie wierzę, że znam twoją siostrę - prychnął. Znam było dość delikatnym słowem. - Ty chyba albo bardzo chcesz tego niedźwiedzia, albo bardzo nie chcesz tej kolacji... - zauważył, podciągając się nieco wyżej. - Jeśli się martwisz jedzeniem, to zapewniam, że doskonale gotuję! Nie znam za wiele austriackich dań, ale może czas się nauczyć... - A przede wszystkim - czas nieco przyspieszyć...
Zaśmiał się pod nosem. - Na moje imprezy nikt jeszcze nie narzekał. - przyznał, choć wprawdzie nie był taką pełnoprawną wilą. Mimo wszystko, wspomnienia imprez w czasach Beauxbatons były niekoniecznie takimi, jakie mieć powinien. Dawno zrezygnował z tamtej wersji siebie, przy czym zrobił to pod wpływem Anny. A teraz? Odkąd jej nie ma? Jaki w końcu był? Swój? Nieswój? Znajomy? Obcy? Zabezpieczył linę, zupełnie nie mając problemu ani z uwagą, jaką otrzymywał ani z bezpośredniością. Był całkowicie świadomy swoich genów i czerpał oraz rozdawał z nich wszystko, co było dopuszczalne w ramach zdrowego rozsądku. Przecież nie zamierzał się ukrywać przed światem, ani nienawidzić za to, na co nie miał wpływu. - Siostra. - potwierdził, wbijając czekan w nawis u szczytu lodospadu- Zajmujesz się modą? - drugim czekanem wbił się już o płaski teren szczytu i podciągnął sprawnie, by wgramolić na górę, gdzie przywiązał mocno linę do zaczepu i spuścił ją w stronę Leo, jednocześnie przykucając, by w razie czego podać mu rękę i pomóc się wdrapać, choć podejrzewał, że Meksykanin mógłby go prędzej z tego szczytu ściągnąć, niż ten by go wciągnął gdziekolwiek. Zmrużył jednocześnie oczy - Model? - strzelał, choć znając Ginny równie dobrze mogła mu robić zdjęcia na jakiejś odpałowej imprezie artystycznej, gdzie nadzy ludzie biorą kwasy i jeżdżą na dwurożcach tyłem, rozmawiając ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Nigdy nie był na bieżąco z tym artystycznym półświatkiem, choć zawsze artyści wydawali mu się fascynujący. - ja po prostu lubię wygrywać. - powiedział, odsłaniając twarz spod szalika i uśmiechając się do niego w pełnym blasku rumieńców wysiłku i wszechobecnego światła odbijającego się od lodu i śniegu- Jak mi się spodoba ten grizzly, którego załatwisz, to ja Cię zabiorę na kolację. - zarządził w ramach ugody, bo wciąż się nie nauczył dobrze operować w całe to zapraszanie, proszenie i proponowanie- Keiserschmarrn czy salzburger nockerl pewnie da się przyrządzić nawet na Antarktydzie. Ty nieźle gotujesz, ja nieźle uczę, głodni nie wyjdziemy. - zaśmiał się.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Noooo, teraz już zdecydowanie mniej, ale ogólnie to kilka lat w modelingu siedziałem, tak - przytaknął, bo rzeczywiście od jakiegoś czasu nie miał już do tego głowy i jeśli pojawiał się na jakichś sesjach, to naprawdę sporadycznie. Powoli zbierał się też do decyzji, by całkiem zostawić to za sobą - wydawało mu się, że ma to sens tylko wtedy, gdy oddaje się temu nieco bardziej, a dorywczość zaczynała wyglądać mało atrakcyjnie. Zresztą, po głowie (oprócz lodowych wszy) chodził mu pomysł na nową karierę, której zamierzał się podjąć już niedługo, a która pewnie nie wyglądałaby za dobrze w duecie. - Ale spokojnie, na pewno znajdę jakąś niezłą okładkę, żeby ci udowodnić moje dokonania... - obiecał, z westchnieniem przyspieszając jeszcze bardziej, by wymęczyć zadowolone z nowej formy wysiłku mięśnie - już się nie ścigał, teraz tylko chciał uniknąć krzyczenia do Atlasa, który bezczelnie pławił się w swoim zwycięstwie. - Widzę właśnie, do twarzy ci w zwycięstwie... chociaż ładnemu we wszystkim ładnie, co? - Zauważył, wdrapując się wreszcie na sam szczyt i raz jeszcze drapiąc się w głowę, nim nie poprawił czapki i nie rozejrzał się dookoła. - To musi być ta zatoka olifantów, zobacz na te kolory... muszę się tam wybrać - mruknął, łapiąc już blondyna za ramię, by przekręcić go w oglądanym kierunku, od razu też przystając tuż za nim. - Myślę, że bardzo spodoba ci się mój grizzly, więc możesz już zacząć kombinować jak załatwić składniki - dodał ciszej, bo pochylając się do atlasowego ucha. Na litość merlinowską, nie było nic przyjemniejszego od takiego drobnego flirtowania. - Wiesz, co będzie najlepsze w tym wszystkim? Schodzenie z powrotem na dół!
Kiedy Vin-Eurico wlazł na szczyt, Atlas po raz kolejny zdziwił się, jaki ten chłop był ogromny w każdej osi, długi, szeroki i wysoki jak dąb. Zadziwiające geny olbrzymów, z którymi nigdy nie miał do czynienia, robiły na nim piorunujące wrażenie, przez co po raz kolejny zaśmiał się, rozbawiony swoim własnym zadziwieniem. - Ależ Ty jesteś wielki. - uznał za stosowne skomentować po raz kolejny. W odróżnieniu od Leo nie miał absolutnie żadnych pohamowań, by się zastanawiać, czy nie słyszał on tego zbyt często i czy nie jest zmęczony ciągłymi komentarzami odnośnie swoich gabarytów. Mówił, co myślał.- Zawsze mogę zapytać Ginę o kilka zdjęć. - zerknął na niego- Gdybyś miał trudności ze znalezieniem niezłej okładki. - ściągnął rękawicę, by sięgnąć po ten legendarny Czekan Południa, kiedy nagle zawirował mu cały świat. Rzadko w życiu zdarzało mu się, by ktoś go po prostu przestawił, czy obrócił. Nie był istotą kruchą ani drobną, odkąd nie był już dzieckiem, ludzie go nie przekręcali tak po prostu ani nie przesuwali z miejsca na miejsce, jakby był okruchem. Zamrugał skonsternowany, po raz kolejny śmiejąc się z siebie samego i swojego skołowania w związku z towarzystwem ćwierć-olbrzyma. - A tak. Olifanty. - powiedział po tym, jak wziął głębszy wdech, by uspokoić samego siebie.- Bardzo piękne, to prawda. - powiedział dziwnie cicho. Widok był zapierający dech w piersiach, nietrudno było zrozumieć, dlaczego Lodospad był tak specjalnym miejscem dla Smoczych Ludzi. Zaraz zaśmiał się z tej obietnicy fantastycznego niedźwiedzia grizzly, którego istnienie wydawało się Atlasowi coraz mniej prawdopodobne, szczególnie, że nawet ze szczytu Lodospadu nie dostrzegł ani śladu po tym stworzeniu, a z takiej wysokości powinien był być w stanie zobaczyć przynajmniej ciemną kropkę poruszającą się gdzieś w oddali. Podniósł zimną rękę i pogłaskał zarośnięty policzek przy swoim uchu jak papużkę na ramieniu. - No to się okaże. Najpierw muszę go zobaczyć. - pokręcił głową i zwrócił się po pamiątkowy czekan, nim rzeczywiście mieli zabrać się za złażenie na dół. - Myślę, że w tym akurat mnie pokonasz. Grawitacja jest po Twojej stronie. - przyznał, zerkając w dół.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Oczywiście że uważał Harolda za opływającego w zalety i w tym powalająco przystojnego, o czym wspominał mu dosłownie w co drugim zdaniu podczas ostatniej popijawy w Geometrii i naprawdę był przekonany, że Harold już doskonale o tym wie i nie ma sensu się powtarzać! Poza tym, mieli ważniejsze sprawy do omówienia niż zachwycanie się sobą wzajemnie, a mianowicie to jakimi atrakcjami się tego dnia uraczą. Parsknął śmiechem na uroczy opis warunków mieszkaniowych u Marli, oczywiście przesadzony, bo mieszkanie, choć ciasne i brzydkie, miało dokładnie wszystko czego było trzeba do życia. - Ty chyba speluny nie widziałeś. A Jinx jest super miły, pod warunkiem że się mu nie wchodzi w paradę na podrywie chłopców z wymiany... I bardzo wygodnie się z nim śpi - stanął w obronie współlokatora, bardziej po to żeby się z Haroldem podroczyć niż dlatego że faktycznie się oburzył tą opinią, bo wcale nie brał jej na serio. Zastanowił się jeszcze na moment nad słowami rozmówcy o smoczych ludziach, trochę zdziwiony, bo sam nic o tym nie wiedział.- Skoro dopiero co się obudzili i żyją tu w izolacji to po chuj im galeony... Powinni mieć jakiś handel wymienny, jak Anaruk! On wszystko załatwia za angielskie fajki - debatował, wysnuwając bardzo mądre wnioski. To był uczciwy układ! Nie dał się zwieść rzucanym mimochodem sugestiom Harry'ego by odpuścić sobie wspinaczkę i po prostu przestał go słuchać, zajęty ogarnianiem calego ekwipunku, który na szczęście wspomagany czarami zakładał się sam, bo Riki na pewno zrobiłby wszystko na opak i obaj by zginęli. - Tak, tak naprawdę planuję cię uwięzić na szczycie tego bolca żeby nikt inny nawet na ciebie nie patrzył - wymyślał w odpowiedzi jakieś głupoty i nawet nie zauważył kiedy kompan pomknął jak dziki w górę, chociaż sekundę wcześniej wcale nie chciał wchodzić. Sam musiał przystanąć znacznie niżej, bo nim zachwiało, aż Harold zaczął się martwić! - Nic mi nie jest, podziwiam zgrabne widoki nade mną!!! - zachichotał, a z tej radości i widoku ponętnego Harolda pomykającego przed nim aż poczuł ekstra motywację i ciepły wiatr pchający go w górę z większą werwą. Nadal co prawda szło mu dużo mniej spektakularnie niż KOCHANKOWI, ale nie tracił zapału ani pogody ducha (na razie). - Ale jakbym tu jednak umarł to zorganizujcie mi z Marlą epicką bibkę na pogrzeb!!! I nie płacz po mnie za długo, tylko znajdź szybko innego bolca, o, na przykład tego tam, co zapierdala jak gibka łania - poprosił uroczyście, uznając że prawdopodobieństwo śmierci wcale nie jest takie małe i lepiej w porę przekazać Hardolowi swoją ostatnią wolę.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Dziękuję - zaśmiał się, odbierając komentarze względem swojego rozmiaru jedynie jako komplementy, a przy tym z trudem powstrzymując się od zapewnienia, że Atlas jeszcze nawet nie wiedział jak wielki Leo naprawdę jest. - Trudności? W życiu, mam ich masę. Nie żebym był jakimś strasznym narcyzem, ale z niektórych jestem całkiem dumny - przyznał z lekkim wzruszeniem masywnymi ramionami, gdy sam oglądał drugi czekan południa, próbując trochę zrozumieć fenomen. Podobno można było to ze sobą zabrać jako nagrodę, ale aż ciężko było uwierzyć, że taki przedmiot po prostu... pojawiał się dla każdego na szczycie lodospadu. Mruknął z zadowoleniem pod atlasowym dotykiem, samemu jeszcze chwilę przyglądając się widokom. Żarty żartami, ale przecież wybrał się tu głównie i pierwotnie właśnie po to, by zdobyć osiągnięcie, które dla Smoczych Ludzi oznaczało przejście do kolejnego etapu. Czy to już? Czy teraz miał być gotowy na wszystkie zmiany, niezależnie od tego jakie miałyby one być? Czy już mógł myśleć o karierze, o relacjach?... Wydawało mu się, że zastopował swoje życie na zbyt długo, przez zawirowania romantyczne i rodzinne po prostu... będąc, ale nie poruszając się nigdzie dalej. Ani wyżej. - Spieszysz się do tego miśka, co? - Parsknął wesoło, poprawiając linę kilkukrotnie, nim nie zaczął powoli osuwać się na niej w dół. Niby wierzył w magię, ale jednak tutaj było dość mało zapewnień co do tutejszych zabezpieczeń, więc jednak ostrożnie podtrzymywał się lodowej ściany, nie zamierzając dać się zabić na samym końcu tej wyprawy. Ostatnich kilka metrów i tak zjechał ze schowanym pod futrzanym kołnierzem uśmiechem, by wreszcie zeskoczyć z donośnym tupnięciem na antarktyczny lód. - To co, zamawiał pan jednego niedźwiedzia grizzly? - Upewnił się, postępując jeszcze krok w tył, chcąc się zgrabnie pochylić i przemienić - co wyszło mu tylko częściowo, bo Leo znowu zapomniał o tym, jak dziwne wydawało się śliskie podłoże pod niedźwiedzimi łapami. W efekcie nie tylko się przemienił, ale też poślizgnął, ze stojącej na czterech łapach bestii prędko stając się leżącym na plecach misiem.
Rosa pokręcił głową. Nie widział absolutnie niczego złego w narcyzmie, wprost przeciwnie, było w ludziach tyle cudownej indywidualności, że absolutnie szczerze uwielbiał i adorował ich na każdym kroku, więc im bardziej kochali sami siebie, tym zdrowsze się to dla niego wydawało. Zanotował tym samym w pamięci, by jednak odezwać się do Ginan, bo już od czasów szkolnych nie składało się, by mieli okazję kogoś obgadać, a szalenie ciekaw był tego, jak egzotyczne przygody mogła z nim przeżyć. I nigdy się bratu nie pochwalić. - Grizzly na Antarktydzie? - uniósł jedynie brwi w odpowiedzi, im bardziej o tym myślał, tym bardziej niedorzeczne mu się to wydawało, więc ciekawość zaczynała brać górę nad rozsądkiem, jako, że Vin-Eurico wydawał się być bardzo pewny siebie i swojej prezentacji owego miśka. Upewnił się, że lina jest dalej solidnie wpięta w lód i zaraz za brunetem zaczął ostrożnie, acz sprawnie zsuwać się na dół. Widoki były bardzo urzekające, szczególnie kiedy nie musiał skupiać się na wspinaczce, więc kiedy wylądował stopami na ziemi, westchnął z pewną nostalgią, czując, że chyba dorobił się właśnie nowego hobby, za którym będzie tęsknił uwięziony w murach Hogwartu. - No czekam. - uśmiechnął się ciepło i rozejrzał, rozkładając ramiona, bo jak okiem sięgnąć nic tylko biel śniegu, lód i głazy. Jakie bezbrzeżne było jego zdziwienie, kiedy kompan dzisiejszej przygody, tuż przed nim i na jego oczach zaczął przemieniać się w nic innego jak właśnie niedźwiedzia grizzly. Wpatrywał się w animagiczny proces wielkimi oczami, rzadko zdarzało się ludziom wprawić go w osłupienie, jego twarz przypominała wtedy marmurowe buźki zdziwionych figurek aniołów w starych, austriackich kościołach. Po chwili jednak, ggdy niedźwiedź z tąpnięciem wylądował na plecach, zaśmiał się serdecznie i ciepło, z takim rozbawieniem, że eko tego śmiechu odbiło się od sopli w lodospadzie, przyprawiając je o dźwięczne drżenie niczym wietrzne dzwoneczki. - O Ty cwaniaku! - ofuknął go roześmiany, podchodząc bliżej i bezceremonialnie dotykając różnych części jego niedźwiedziego ciała. Nie miał okazji nigdy osobiście obcować z animagiem, a już z pewnością nie tak spektakularnym jak niedźwiedź grizzly. Poczochrał miśka bo odsłoniętym brzuchu w jakimś przedziwnym odruchu miłośnika zwierząt- Tego się nie spodziewałem - przyznał, ujmując jego pysk i przyglądając z zainteresowaniem najpierw niedźwiedziemu nosowi, potem oczom, szukając podobieństw do twarzy byłego nauczyciela- No już, już, bo Klaus mi się obrazi. - powiedział ze śmiechem, klepiąc wielkie, miśkowe barki, gdy fomiś stał nieopodal lodospadu i przyglądał im się czarnymi oczkami.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
wspinaczka:45 + 150 - 10 = 185 modyfikator:1 (-10 do wspinaczki); I
W gruncie rzeczy nie była wcale taka zła, jak to się mogło wydawać. To po prostu Frederick sprawiał, że te jej najgorsze cechy wychodziły na wierzch, a sama też nie zamierzała siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, kiedy ktoś wyraźnie próbował ją podpuszczać czy po prostu z nudów powkurwiać. Nie była osobą, która na takie coś przystanie lub jedynie machnie ręką. Miała o sobie wysokie mniemanie, temu nie mogła zaprzeczyć, ale czy to rzeczywiście było złe? Uważała, że nie. Dzięki aurze chłodu i murom, które wokół siebie wzniosła potencjalnie słabi ludzie raczej się do niej nie zbliżali i o to między innymi chodziło. To prawie tak, jakby śmieci wyniosły się same. Poza tym opuszczenie gardy oznaczało wystawienie się na pożarcie. Ludzie byli okropni i skłonni do wszystkiego. Chociaż słowa o pewności siebie odebrałaby raczej jako komplement, to jednak w ustach Shercliffe'a brzmiało to dla niej niemal jak obelga. Była pewna, że nie miał wcale w intencji powiedzieć tego tak, aby miało pozytywny wydźwięk i udało mu się. W żaden sposób tego nie skomentowała, jedynie dalej wspinając się po lodospadzie i skupiając swoją uwagę na każdym kolejnym kroku. Wolała być pewną siebie i upartą dziewczyną niż nijaką, posłuszną i lecącą na każde skinienie palca. Jej wychowanie ukształtowało ją w taki, a nie inny sposób, ale każdy medal miał dwie strony i zdawała sobie z tego sprawę. - Tak źle u ciebie z pamięcią, że mam zacząć używać magicznego dyktafonu czy czegoś podobnego? - spytała kpiącym tonem. To, że jej nie wyzywał wprost, nie znaczyło, że nie obrażał jej na inne sposoby i jeśli tego nie widział, to była gotowa mu to uświadomić, i to jeszcze jak. Najpierw jednak musiała wysłuchać jego tyrady na temat inteligencji, a jakże by inaczej. Uniosła brwi i podniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. - A czy ja mówiłam coś o tym, że chcę się wyrwać teraz, już, w tej chwili? Chociaż słuchaj uważnie, jak już chcesz mi prawić kazania, a nie przeinaczasz sobie moje słowa jak ci się podoba. Nie jestem głupia, wiem, że nie mogę tego na razie zrobić, inaczej już dawno byłoby po sprawie. I dla twojej wiadomości, tak, uczą nas na studiach logicznego rozumowania i wiele więcej, ale skąd miałbyś to wiedzieć? - odpowiedziała chłodno, po czym powróciła do przerwanej na chwilę wspinaczki. Próbowała, naprawdę próbowała zachować spokój, ale to było coraz trudniejsze i już nawet przemknęła jej przez głowę myśl o zrzuceniu go z tego lodospadu. Problem narzeczeństwa sam by się rozwiązał - wypadki w końcu nie były takie rzadkie. - Próbujesz mnie poznać? No to gratulacje, zajebiście ci idzie, skoro jedyne co robisz, to mnie oczerniasz na każdym kroku. Z tobą się po prostu nie da normalnie rozmawiać - stwierdziła, a na jej twarzy pojawiło się zniesmaczenie. I to nie tylko w reakcji na jego słowa, ale też na swoje własne zachowanie - jakim sposobem przeszła do takiej defensywy i nie potrafiła się wydostać z tego pola? - Nie wiem, ilu masz znajomych, ale sądząc po twoim zachowaniu to chyba niewielu... W każdym razie jeśli kogoś poznajesz, to nie starasz się wytykać mu jego wad, a próbujesz pytać o różne rzeczy, typu ulubiony kolor, co robi w życiu i inne takie głupoty. Taka rada ode mnie, chociaż pewnie i tak nie posłuchasz, bo co ja, rozpuszczona małolata mogę wiedzieć - prychnęła. I może by kontynuowała, ale nagle przez odbijające się od powierzchni lodu słońce oślepła i niebezpiecznie się zachwiała. Zaczerpnęła głośno powietrza, chwytając się mocniej liny i starając się odzyskać równowagę. Spaść na szczęście nie spadła, ale przez dobrych kilkanaście sekund nie widziała nic i tak tkwiła w miejscu przyczepiona do lodowej ściany.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
No tak, oczywiście. Z jednej strony miałem wystarczająco wybujałe ego, z drugiej na tyle znałem własne słaby strony, że często lubiłem słuchać komplementów. Tylko tych szczerych, a myślę że akurat Riki nie wyglądał na kłamcę. Ale oczywiście - bardzo dobrze poradzę sobie bez nich, szczególnie że właśnie wesoło szkalowałem jego ziomka i mieszkanie. - Zareagował jak zazdrosny mąż! A ja nawet go nie zauważyłem. No ale skoro tak, ty sobie z nim śpij - dodaję oburzony tymi głupimi słowami i jakiś czas idę odrobinę szybciej, by wyprzedzić Ryszarda. I pewnie też przez to jestem potem zdeterminowany, żeby podważyć każde słowo Ryśka. Nawet wygrzebuje historyjki o smoczych ludziach, których wcześniej w życiu bym nie pamiętał. - Jak kto? Co? - pytam, bo nagle gubię się w toku myślowym Rikiego i nie mam pojęcia o czym teraz mówi. - Od kiedy galeony są walutą? Wychodzi na to, że od bardzo dawna - pytam się z pewnością odpowiedniej osoby, która zna odpowiedzi na takie zagadki. Na szczęście z czasem zapominam wcześniejsze słowa Rikiego, szczególnie że rozczulające głupoty gada. Aż nie dość że chichoczę na myśl o uwięzieniu na szczycie bolca, to jeszcze czuję taki powiew motywacji, że wbiegam na bolca jak dzik. Dopiero po dłuższym czasie orientuję się, że nie ma obok mnie Ryszarda, trochę panikuję, ale okazuje się, że najwyraźniej mój konkubent nie ma takich ukrytych zdolności wspinaczkowych jak ja. - Naprawdę, nie musieliśmy wchodzi na tego bolca, żebyś je podziwiał - krzyczę do Ryszarda z lekkim zmartwieniem, bo miałem wrażenie, że jest daleko z tyłu. Poczekałbym na niego, ale wcale nie czułem się zbyt pewnie wisząc na lodowej skale, więc postanawiam poczekać na jakimś płaskim terenie. Okazało się, że jedyną półeczkę mogłem znaleźć tuż obok szczytu, więc ponownie pomknąłem tam jak łania, kiedy Riki w międzyczasie dawał mi wskazówki co do życia po śmierci Gryfona. - Którego bolca? - krzyczę i rozglądam się z góry po lodowych ścianach, bo wszędzie było mnóstwo bolców. Znacznie szybszych od tego mojego, bo Riki wydawał się wcale nie śpieszyć do mnie. Wzdycham i rozglądam się dookoła. No cóż, przynajmniej miałem piękny widok na... cóż, lód.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Podniósł się niespiesznie, wyginając się chętnie w drobnym łaszeniu do atlasowych dłoni. Animag nie posiadał do końca ludzkiej świadomości, gdy był w zwierzęcym ciele - nie mógł, zamiast tego dając się zawsze nieco przytłoczyć nowym instynktom. Leonardo przemieniał się na tyle często, by czuć się równie swobodnie jako niedźwiedź, więc też wiedział na jakie ruchy może sobie pozwolić; nie martwił się też, że drapanie po brzuchu zostanie odebrane jak coś dziwnego, bo przecież warto. Parsknął lekko misiowymi nozdrzami w dłonie swojego partnera, pozwalając mu się tarmosić i zaraz oburzając się lekko, gdy dobro fomisia zostało bezczelnie postawione wyżej. Miał się nawet upierać przy swoim, ale uznał, że warto jednak jeszcze trochę zawalczyć o jego nagrodę, która zupełnie rozmyła się przez lodospadową porażkę. - Fomisie mnie uwielbiają, tak for the record - oznajmił, rzecz jasna już ludzkim głosem, gdy podnosił się z siadu do pozycji stojącej. - Ale jakby ten się na ciebie obraził, to w sumie nie ma tego złego... ja też mogę cię odprowadzić do lodowca, no wiesz - podsunął, uśmiechając się szeroko i skinieniem głowy faktycznie zachęcając do tego, by może ruszyli choćby niespiesznym spacerem w stronę ich ośrodka, bo nie było chyba sensu sterczeć pod raz zdobytym lodospadem. - To jak z tą kolacją, jakaś nagroda pocieszenia? Nie odpuszczę ci teraz opcji nauki austriackich dań...