Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
Szczerze powiedziawszy, wcale by się aż tak bardzo nie zdziwiła, gdyby w plotkach o meblach w sali transmutacyjnej było jakieś ziarenko prawdy. Po Pattonie spodziewać się można było wszystkiego, a przemiana niereformowalnych uczniów w ławkę czy coś podobnego była dosyć wygodna, biorąc pod uwagę możliwość 'wkopania' kałamarnicy w nagłe zniknięcie biedaka. Oczywiście był to najbardziej czarny scenariusz jaki mogła sobie wyobrazić i chyba nie do końca prawdopodobny (bo przecież dyrko by do niczego takiego nie dopuścił), ale co tam. Niektóre rzeczy trzeba sobie tłumaczyć nawet w tak pokrętny i absurdalny sposób. - Uwielbiam. Wiesz, teraz to jeszcze pikuś, bo wszyscy jesteśmy tak naprawdę dorośli, ale te kilkanaście lat temu to nie mam zielonego pojęcia, jak rodzice dawali radę to wszystko ogarnąć. W sensie nas - całą gromadkę dzieciaków i jeszcze przygotowania. Przecież to musiał być istny armagedon - zaśmiała się na samą myśl. Myślała już o tym kiedyś i nawet zapytała mamę o to, jak sobie wtedy radzili, ale ta tylko wybuchnęła śmiechem i odparła, że 'ma się swoje sposoby'. Słysząc kolejne słowa Maxa prychnęła niby urażona i posłała mu najbardziej piorunujące spojrzenie, na jakie było ją stać. - Uważaj, Solberg, bo jak sobie nagrabisz to nie będę już więcej taka milutka - powiedziała, grożąc mu przy tym palcem, tak dla podkreślenia, że mówi całkowicie na serio. Tak tak, a krowy umieją latać. - To chyba... dobrze? - Bardziej spytała, niż rzeczywiście odpowiedziała i przekrzywiła przy tym głowę w bok. Nie potrafiła stwierdzić, czy to dobrze, czy nie, biorąc pod uwagę to, co się wydarzyło. Na plus zdecydowanie było to, że wrócił do domu i zapewne miał tam jakieś zajęcie, więc może choć na chwilę udało mu się oderwać myślami. - Weź, aż mam ciarki - rzuciła jedynie, kiedy wspomniał o selekcji naturalnej. Chociaż faktycznie w tej szkole działy się takie rzeczy, że taka opcja mogła nie jednej osobie przebiec przez myśl. Ale i tak mroziła krew w żyłach, bo to mocno kłóciło się z ogólnymi założeniami na temat szkół. - O, czyli klasyka - samo się stało - parsknęła, ale do śmiechu to jej akurat było daleko. Mogło to zabrzmieć mocno średnio, ale nie chciała być złośliwa ani nic takiego. - Dobra, zostawmy to już może, też nie chcę cię męczyć, bo to musi być okropne. Nie będę ci matkować, jesteś zbyt duży na takie rzeczy - dodała po krótkiej chwili, chcąc przejść na nieco inne tematy, już nie tak bezpośrednio związane z tamtą sytuacją, bo zdawała sobie sprawę, że naprawdę nie było to dla niego nic przyjemnego. Poza tym kim była, żeby jeszcze bardziej to rozgrzebywać? - Hm, no skoro sam proponujesz, to żal nie skorzystać - odparła, aby następnie spojrzeć mu w oczy i nareszcie można było dostrzec u niej nikły ślad rozbawienia. - I mam ci uwierzyć? No nie wiem, nie wiem... Czasem kłopoty same nas znajdują, więc wiesz. A co do tego drugiego, to nawet nie śmiem się łudzić, że nic więcej, jak to ująłeś, wokół ciebie nie jebnie. Marzenie ściętej głowy - rzuciła. To było po prostu niemożliwe, nie ma się co okłamywać. - Co powiesz na kubek gorącej czekolady jak już wrócimy do zamku? Chyba że masz jakieś inne plany, to wtedy kiedy indziej, wiesz, gdzie mnie szukać - zaproponowała, nie ruszając się jednak jeszcze z miejsca. Nie spieszyło jej się do wychodzenia z igloo.
+
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Być może miała ostatnio tendencję do ratowania żyć wszystkich pozostających jeszcze na tym świecie Gryfonów, ale kiedy tylko usłyszała podniesiony głos Hope, natychmiast poderwała się z miejsca i uzbrojona w rękawiczki rzuciła do boju z atakującą dziewczynę rośliną. Choć pewnie bardziej to Griffin była tą natrętną stroną nie dającą żyć roślince, ale skoro takie dostali zadanie, nie mieli najmniejszego powodu aby się kłócić. Ostatecznie wszystko dla dobra tych rosiczek o niewymawialnej nazwie. - Dość. Straconych. Kończyn. - pojedyncze wyrazy wyrywały jej się jeszcze podczas walki z zaciśniętymi liśćmi, a kiedy już pozbyła się zagrożenia, ponownie wezwała Vicario do pomocy i pomogła Griffin z wprowadzeniem jakichś kropli na powstałe rany. - Lekkieściems w natarciu, co? W rękawiczkach pewnie byłoby to samo. - spróbowała jeszcze pocieszyć koleżankę, wcale nie mając ochoty dodać, że wtedy skutki mogłyby być przynajmniej odrobinę mniejsze i nie tak rozległe. Szczegóły, szczegóły. Przynajmniej jedno gryfońskie ramię zostało w tym roku szkolnym uratowane!
Punkty wiedzy wylosowane na lekcji: 2 (pierwszy etap) + 1 literka: F jak Feniks Dodatkowe punkty wiedzy: rękawice ochronne od Huntera <3 Suma: 4 PW Ocena oraz punkty dla domu: Zadowalający - 15 punktów dla domu
Słysząc zawołanie zmarszczyła brwi, dopiero sekundę później zdając sobie sprawę, że woła ją Hunter, a po chwili w jej dłoniach znajdowały się ochronne rękawice. W pierwszym momencie chciała zaprotestować, jednocześnie odrzucając pomocną dłoń, jednak szybka analiza wszystkich za i przeciw, opierającą się głównie na tym, co mówiła wcześniej nauczyciela sprawiła, że przyjęła je z uśmiechem wdzięczności. - Jasne - odpowiedziała, jakby trochę niepewnie, nie mając pojęcia co chłopak ma na myśli mówiąc "należycie", ale nie miała nawet okazji o to zapytać, bo zaraz rozpoczęli część praktyczną, dlatego uśmiechnęła się tylko szeroko, próbując zamaskować pewnego rodzaju zdezorientowanie malujące się w niebieskich tęczówkach. Uważnie wysłuchała słów Vicario, wybierając jedną z roślin od razu zabrała się do pracy, kopiąc w twardej ziemi, choć poszło jej to całkiem sprawnie. Starała się zachowywać ostrożność, jednak go nie uchroniło ją przed dziabnięciem. Nawet przez rękawice poczuła ten ból, pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni szaty różdżkę, używając jej by się uwolnić, a zaraz pojawiła się przy niej Estella z odtrutką. Olivia nakropiła dwie krople na ranę uznając swoje zadanie za wykonane, chociaż opłaciła to krzywym posadzeniem rośliny i złamaniem szpadla.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Punkty wiedzy wylosowane na lekcji:2 i Etap II B Dodatkowe punkty wiedzy: +1 PW za posiadanie w ubiorze widocznego elementu przynależności do domu (np. odznaka, herb, szalik) +1 PW za przyjście na zajęcia z sympatii do przedmiotu bądź z chęci poszerzenia wiedzy (sympatia do nauczycielki/z obowiązku nie wlicza się w powyższy punkt)
Suma: 4 Ocena oraz punkty dla domu: Zadowalający +15 PKT domu
Notatki nie były problemem, ale praca z samą rośliną była już bardziej skomplikowana. Znacznie łatwiej było jej zajmować się magicznymi stworzeniami, niż florą, bo prawda była taka, że była w stanie zabić nawet kaktusa. Najpierw przyjrzała się temu, co miała zrobić, zerkając w stronę Eskila oraz Lucasa, jednak ostatecznie decydując się na samodzielność. Nie mogło pójść tak źle przecież! Ze swoim optymizmem zabrała się do przesadzania, nazbyt nachylając się w stronę rośliny, której niezbyt spodobał się bliski kontakt i dziabnęła ją w rękę, zakleszczając się na nadgarstku. Syknęła pod nosem, cofając się kilka kroków i najpierw sama próbowała się jej pozbyć, ale ostatecznie zmuszona była skorzystać z pomocy. Odsłonięta rana nie wyglądała ładnie, wymagała odtrutki, którą na szczęście miała nauczycielka. Podała ją Krukonce, a ta nabrała pięć kropelek na pietę i potraktowała tym szkody wyrządzone przez roślinę. Szkoda tylko, że paskudne zaczerwienie i drętwienie wcale nie ustawało, a wręcz nabierało na sile. Alise westchnęła z rezygnacją, patrząc na dwóch Ślizgonów stojących nieopodal i zajmujących się własnym przesadzaniem. - Chyba nie jestem ogrodnikiem roku.... - wzruszyła ramionami, nawet nie wiedząc, jak skomentować swoją ułomność zielarską inaczej. Niemniej jednak wciąż błąkał się jej na twarzy uśmiech. W końcu gorsze rzeczy zdarzały się w jej pracy!
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Punkty wiedzy wylosowane na lekcji:2 (1PW) + G (2PW) Dodatkowe punkty wiedzy: Za kostki z I i II etapu (3PW), za herb Ravenclawu (1PW) i za chęć poszerzenia wiedzy (1PW) Suma: 5PW Ocena oraz punkty dla domu: Zadowalający - 15pkt dla Domu
W teorii czuła się najpewniej - toteż zestresowała się odrobinę, gdy przyszło im zająć się drapieżną rośliną w praktyce. Przesadzanie gryzącej laqueushiems...? Cóż, mogła mieć jedynie nadzieję, że muchołówka nie będzie bardziej ruchliwa niż młody widłowąż, przy którym wyrobiła już sobie refleks - i sposoby zapobiegające ukąszeniu. Martwiła się jedynie czy aby na pewno zapamiętała wszystkie wskazówki, których udzieliła im Vicario. Mogła polegać wyłącznie na własnej pamięci - bo jej notatki to tylko o kant kuli rozbić z tym wielkim kleksem. I nawet rzucone ukradkiem Tergeo nic nie pomogło. — A więc do roboty... — mruknęła sama do siebie, biorąc do rąk małą saperkę. Dobyła różdżki, żeby unieruchomić roślinę i wzięła się do pracy. Ziemia była jeszcze momentami przemarznięta, toteż trudno było jej kopać bez przerwy - musiała rozmasowywać dłonie, żeby móc kontynuować. Już teraz wiedziała, że dzisiaj niewiele będzie w stanie napisać - i cieszyła się, że jednak miała jeszcze jedno samopiszące pióro, bo bez niego nie miałaby po co pojawiać się w pracy. Przygotowała dla swojej sztuki laqueushiems donicę i ziemię - przesadzanie unieszkodliwionej rośliny poszło jej naprawdę sprawnie. Nie zwracała uwagi na zębiska zielonki, choć ciągle kontrolowała, czy aby na pewno jej zaklęcie nie przestało działać. W przeciwieństwie do wykopania roślinki, reszta pracy poszła jej jak z płatka - ledwo skończyła, a profesor Vicario już nad nią stała z uśmiechem pełnym aprobaty. Smith mogła to chyba nazwać sukcesem, gdyby... donica dosłownie nie pękła jej w dłoniach, kiedy przenosiła roślinę. Syknęła cicho, czując jak rant kamionkowego naczynia przejeżdża jej po przedramieniu, zdzierając naskórek. — Do prdele — zaklęła szpetnie kilka razy pod nosem, musząc zaczynać praktycznie od nowa. Choć nowej laqueushiems nie miała zamiaru wykopywać.
Punkty wiedzy wylosowane na lekcji: 1 (I etap) + 2 -> 3 Dodatkowe punkty wiedzy: ubiór +1, punkty z zielarstwa +1, chęć poszerzania wiedzy +1, zawód powiązany z zielarstwem +1 Suma: 7 Ocena oraz punkty dla domu: Zadowalający - 15 punktów dla Slythu za ocenę i 5 za pomoc Alise
I z prostej czynności, jaką było zrobienie notatek z wykładu Profesor Vicario przeszli do przesadzania rośliny do donic. Zabrał się więc za robotę, jednak ziemią była twarda, zmarznięta i ciężka, przez co już po kilku minutach się zmęczył. Jednak bez problemu poszło mu unieszkodliwienie laqueushiemes oraz posadzenie jej w donicy. I po zasypaniu ziemią wielkiego naczynia, już podnosił go, by przenieść w odpowiednie miejsce, kiedy usłyszał niepokojący syk Alise, co rozproszyło go na tyle, że donica wypadła mu z rąk i rozbiła się na kilka większych kawałków, zaniąc go odrobinę po dłoni. Jednak nawet nie zwrócił na to uwagi, szybko podchodząc do Krukonki, by pochylić się nad jej ręką, zakleszczoną przez roślinę. Zaczerwienienie na skórze nie wyglądało zbyt dobrze i widział, że uścisk był dla Alise bolesny, więc od razu sięgnął po różdżkę, by rzucić zaklęcie, które miało zwiotczyć roślinę, by puściła dziewczynę. Na szczęście tyle wystarczyło i Lucas odetchnął z ulgą, zerkając na nią i pytając, czy bardzo boli. Użył jeszcze zaklęcia znieczulającego miejscowo i ochładzającego podrażnione miejsce, by nieco ulżyć dziewczynie. Naprawdę martwił się o nią, ale na szczęście wypadek nie był poważny. Pozostało mu jeszcze uprzątnąć bałagan, który narobił wcześniej i naprawić donice, którą upuścił, by wtedy zdać sobie sprawę, że jemu też nie obeszło się bez szkody, w postaci niewielkiej rany na dłoni (ale szybko ją zasklepił za pomocą magii).
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Punkty wiedzy wylosowane na lekcji: 1 + h czyli +2 Dodatkowe punkty wiedzy: + 1 PW za posiadanie w ubiorze widocznego elementu przynależności do domu Suma: 4PW Ocena oraz punkty dla domu: na farcie Zadowalający +15 pkt
Nie chciało mu się nic robić. Szkoda, że zapomniał wziąć ze sobą bombonierki Lessera choć znając życie Lucas wyleczyłby go na miejscu i nie mógłby zwiać z lekcji. Cierpiał bo musiał pracować. Ściągał wszystkie czynności z Lucasa choć musiał namęczyć się przekonywaniem twardej ziemi i rozmasowywaniem zimnych rąk, bowiem rękawic nie posiadał. Psioczył pod nosem, minę miał niezadowoloną i bez zastanowienia robił to, co kuzyn. Kiedy ten poszedł ratować Alise, jemu pękła donica i się wkurzył. Kopnął odłamek, z pomocą różdżki naprawił co trzeba, wcisnął do środka ziemię i kwiata, a nie obchodziło go, że leży krzywo. - Na Merlina, tyle roboty przy takiej głupiej roślinie.- warknął sam do siebie, rzucił byle jak saperkę na swoje miejsce i skrzyżowała ręce na ramionach, olewając nabytą ranę na przedramieniu. Chciał już iść do dormitorium, nie miał sił tkwić dłużej na tej okropnie nudnej lekcji. Gdyby nie ściągał to dostałby Trolla za wszystko bo naprawdę nie uważał i nie umiałby powtórzyć nazwy rośliny.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Punkty wiedzy wylosowane na lekcji: 1 PW + 3 PW Dodatkowe punkty wiedzy: 1 PW za szatę Ravenclawu Suma:5 PW Ocena oraz punkty dla domu: Z - +15 pkt
Od razu zadanie praktyczne? Darren miał spore wątpliwości co do swoich umiejętności zielarskich - ba, był wręcz pewien że pod jego opieką nawet oset by zmarniał. Jego jedyną nadzieją było suche powtarzanie usłyszanych od Vicario instrukcji oraz zerkanie na boki, by może nieco uszczknąć od innych obecnych na zajęciach osób. Na celownik Krukon wziął jakiś mniejszy okaz rośliny, który potrzebował jedynie odrobinę większej donicy. Z nabożną wręcz ostrożnością Shaw zaczął przesadzać laqueushiems, uspokajając ją wcześniej - choć być może ostatnio chłopak miał po prostu szczęście do roślin, gdyż ten okaz nie zachowywał się zbytnio agresywnie, podobnie jak bijąca wierzba, którą na polecenie samej Vicario zresztą Krukon niedawno się zajmował. Swoje powolne działania poskutkowały jednak tym, że Darren skończył jako jedna z ostatnich osób - przynajmniej jednak zadanie poszło mu bez żadnych turbulencji.
Dodawała punkty i odejmowała jeśli ktoś zabijał piękne choć agresywne rośliny. Wydawała odtrutki, a na koniec sprawdziła notatki każdego z zebranych, naliczyła odpowiednią ilość punktów za realizację zadań i wystawiła adekwatne oceny. - Nie było źle, ale mogłoby być lepiej. Panna Zagumov dostaje Trolla. Na następnych zajęciach skoncentruj się na zadaniu. Krukoni... ja wiem, że wasz kapitan quidditcha Was męczy treningami jednak proszę nie wylewać frustracji na laqueushiems.- zerknęła na Violettę i jej martwą roślinę, a następnie na Victorię, która wyglądała jakby chciała kogoś zabić. - Dziękuję za pomoc. Możecie już zmykać. - pstryknęła palcami oznajmiając koniec zajęć. Teraz czas przekonać przystojnego gajowego, aby zaniósł to wszystko do cieplarni. To będzie cudowny okres przekonywania mężczyzny do spełnienia kaprysu pięknej Vicario. Gdyby wiedziała, że ten jest już zajęty...
| koniec zajęć, dziękuję za dynamikę, kocham Was i do spisania |
| zt dla wszystkich
Wyniki dzisiejszej lekcji: (Jeśli się gdzieś pomyliłam, dajcie znać, choć sprawdzałam dwukrotnie)
Yuuko Kanoe5PW +2PW = 7PW = Zadowalający +20 pkt, w tym pomoc Bonnie Webber6PW+3PW = 9PW = Zadowalający +20, w tym pomoc Aleksandra Krawczyk4PW+3PW=7PW = Zadowalający +15 __________________________________________________________ Suma: +55pkt
Dominique Zagumov Troll brak udziału Maximilian Brewer 2PW Okropny, -5 pkt 1 etap Hope U. Griffin 4PW Zadowalający +15pkt Olivia Callahan 2PW +2 PW = 4PW Zadowalający 15 pkt Morgan A. Davies 6PW +4PW = 10 PW Powyżej Oczekiwań +25pkt, w tym pomoc Astrid Nafnisdottir6PW +2 PW = 8PW Zadowalający +15pkt __________________________________________________________ Suma: +65 pkt
Jessica Smith 3PW +2 PW = 5PW Zadowalający +15 pkt Alise L. Argent 4PW Zadowalający +15pkt Darren Shaw2PW + 3PW= 5PW Zadowalający +15pkt Victoria Brandon1PW +1 PW = 2PW Okropny Violetta Strauss 2PW Okropny -5 pkt __________________________________________________________ Suma: +40pkt
Lucas Sinclair 5PW + 2 PW = 7PW Zadowalający+20, w tym pomoc Eskil Clearwater 2PW +2 PW = 4 PW Zadowalający +15pkt Hunter O. L. Dear 7PW Zadowalający +15 pkt Irvette de Guise 8PW +2PW = 10PW = Powyżej Oczekiwań +20 pkt __________________________________________________________ Suma: +70 pkt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Kilkakrotnie usłyszał już, że powinien znaleźć sobie zajęcie, które pochłonie go na tyle, że zapomni o nerwach. Dosłownie co moment ktoś z otoczenia sugerował wynalezienie sobie hobby, a więc chcąc nie chcąc ta informacja dotarła do jego mózgu i ba, zaczął coś w tej kwestii działać. Nie miał pojęcia od czego zacząć, w co ręce włożyć, nie znalazł żadnego pomysłu adekwatnego do jego leniwych zainteresowań aż w końcu go olśniło. Lucas jest pałkarzem (albo obrońcą?) Slytherinu, a skoro Lucas to lubi to kto wie, może i jemu się spodoba? To byłby dobry powód, aby kuzyn był z niego bardziej zadowolony. Pomińmy tu fakt, że z przedmiotu quidditcha miał po prostu Trolle i Okropne, a i w drugiej klasie połamał jedną miotłę kiedy w złości rzucił nią z impetem. Skończyło się to na paskudnym szlabanie, ale tak oto skończyła się jego przygoda z tym sportem. Teraz miał prawie siedemnaście lat to kto wie... może mają w szkole lepsze miotły, prawda? Głupio było mu iść do kapitana Slytherinu (niby ten jest facetem Oli, ale no nie przesadzajmy, gdzie takiemu Eskilowi do takiej szychy), Lucas odpadał z wiadomych względów... a więc gdy w Wielkiej Sali mijała go Julia to oczy mu zaświeciły i się do niej po prostu doczepił. Nie miał pojęcia ile zrozumiała z jego słów, ale wyjaśnił jej pokrętnie, że chciałby, aby sprawdziła na nim jego zdolności sportowe bo przeczuwa, że może mieć w sobie smykałkę do quidditcha (co było wierutnym kłamstwem, ale cśś). Podsunął jej parę komplementów (jesteś przecież jedną z lepszych, co nie? no i jesteś popularna, a w ogóle słyszałaś, że na trzecim roku Gryfoni zrobili twój funclub?), trzy uśmiechy (które miały uchodzić za olśniewające, aby choć trochę ją zmiękczyć, ale nie było przy tym ni krztyny wilowatości... chyba? Jeśli było to nie ogarnął) i zapewnienie, że jeśli odkryje w nim talent to będzie rozpowiadać wszem i wobec o tym jaka jest mądra i bystra (bo nie miał co dać jej w zamian, a przysług wolał nie sugerować bo nie daj Merlinie, chciałaby jeszcze z tego skorzystać). Nie chciało mu się więcej produkować więc lazł za nią jak ta rzep i czekał na jej łaskawy werdykt. - Ja tu widzę same plusy, zero minusów. Akurat jest ładna pogoda, a ty przecież lubisz sport, c'nie? No to widzisz, dzień aż sam się prosi o to, żebyś mnie sprawdziła. Tylko błagam, nie tak jak wasz kapitan. Nie będę biegał stu kółek wokół boiska. Mi chodzi o miotłę i latanie. - buzia się mu nie zamykała jednakże dla chcącego nic trudnego, prawda? Ciekaw był czy cokolwiek z tego monologu zadziałało. Starał się!
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Co jak co, ale Brooks nigdy nie brakowało partnera do treningu. Większość jej znajomych grała w quidditcha, czy to zawodowo, czy rekreacyjnie, tak więc wyciągnięcie Julka, Darrena, Arli czy Solberga, nie nastręczało większych trudności. A kiedy jakimś cudem doszło do sytuacji, że akurat nikt nie miał czasu, to Brooks ćwiczyła sama, co sprawiało jej tyle samo satysfakcji i przyjemności, co latanie w czyimś towarzystwie. Ba, zazwyczaj szło jej wtedy znacznie szybciej, bo człowiek po prostu skupiał się na zadaniu, zamiast tracić czas na rozmowy. Kiedy Krukonka po raz pierwszy od dawna zjawiła się w Wielkiej Sali (Gwidek był chory, tak więc wspólny posiłek w kuchni odpadał), od razu pożałowała swojej decyzji. Ledwie Krukonka dojadła owsiankę i dopiła kawę, a już, niczym cień, pojawił się obok niej młody Ślizgon. I na Merlina, ileż on gadał! Brooks szła w milczeniu przed siebie, chcąc jak najszybciej wrócić do swoich spraw, ale blondasek nie dawał za wygraną. Trajkotał jak szalony, wielki potok słów wylewał się z jego ust, a mówił tak chaotycznie i szybko, że rozumiała piąte przez dziesiąte. Tu coś o Gryfonach, tam jakiś komplement, w których szczerość wierzyła tak bardzo, jak w istnienie czarodziejów z ciemnej strony kosmosu. W końcu Brooks, która zirytowana oddychała coraz ciężej, przystanęła w połowie drogi na pierwsze piętro.
- Dobra. DOBRA! – przerwała monolog. – Jak się zgodzę, to przestaniesz tyle gadać? Na Merlina, jak ty wytrzymujesz z samym sobą? – zapytała oschle, przewracając oczami z niedowierzania. Nawet Arla, która była istną gadułą, przy Ślizgonie wydawała się osobą, która hołduje zasadzie, że „…milczenie jest złotem”. – Dziś po obiedzie, pod kamiennym kręgiem. Nie jedz niczego ciężkostrawnego, weź kask i ochraniacze i się nie spóźnij, bo zacznę bez ciebie – powiedziała i ruszyła w kierunku Sali, w której miały się odbyć zajęcia.
***
Kiedy Ślizgon łaskawie postanowił się zjawić o wyznaczonej porze, wszystko było już przygotowane. - Odłóż miotłę, ale ochraniaczy i hełmu nie zdejmuj. Najpierw zrobimy kilka kółek na rozgrzewkę. Pamiętaj. Nigdy nie wsiadaj na miotłę bez porządnej rozgrzewki, bo zrobisz sobie krzywdę – powiedziała wielce mądrze, jak na Krukonkę przystało, po czym sama zaczęła biec truchtem przed siebie.
Po około dwudziestu minutach się zatrzymała. Teraz mogli chwilę odsapnąć, napić się wody i dobrze się porozciągać, zanim wsiądą na miotły.
- Dobra, to na sam początek coś łatwego, żebym mogła zobaczyć, jak w ogóle radzisz sobie z miotłą. Ponoć masz smykałkę do Quidditcha, tak więc chętnie zobaczę, jak sobie radzi przyszły Victor Krum. – Kącik ust uniósł jej się nieznacznie, a oczy zabłysnęły ciepłym rozbawieniem. – Zadanie jest proste. Masz przelecieć przez wszystkie obręcze w jak najkrótszym czasie i się po drodze nie zabić. Zresztą, najlepiej będzie, jak Ci pokażę.
Pałkarka zgrabnym ruchem wskoczyła na przywołaną miotłę, po czym uniosła się do góry, w kierunku pętel. Nie spieszyła się zanadto, leciała na pół gwizdka, aby chłopak mógł dokładnie zobaczyć, nma czym polega jego zadanie. A to, wbrew jej zapewnieniom nie było wcale takie łatwe, bo widoczność utrudniał wyczarowany przez Krukonkę czarny dym, unoszący się nad boiskiem. Trzeba więc było być podwójnie skupionym, a to było prawie tak samo ważne, jak czysty talent. Wystarczyła bowiem chwila nieuwagi, aby oberwać tłuczkiem i wylądować w Skrzydle Szpitalnym. Poszło jejto wyjątkowo zgrabnie.
- Dobra, teraz Twoja kolej - rzuciła do chłopaka, lądując miękko na trawie i chwytając za omnikulary.
KOD:
Kod:
<zg>GM:</zg> punkty z GM + punkty za sprzęt <zg>przerzuty:</zg> Każde 10 pkt z ^, to jeden przerzut <zg>KOSTKI:</zg> link do kosteczek
ZASADY:
Na Twojej trasie znajdują się trzy pętle. Każda z nich ma inny rozmiar. Siłą rzeczy najłatwiej jest przelecieć przez największą, a najtrudniej przez najmniejszą. Rzucasz następującymi kostkami: K100 na prędkość oraz 3xK6 na pętle. Aby przelecieć bez problemu przez pętle, musisz wykulać: 2,3,4,5,6 – na pętlę największą 4,5,6 – na pętlę średnią 6 – na pętlę najmniejszą
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
W tym miesiącu Eskil był nie do wytrzymania i poniekąd zdawał sobie z tego sprawę. Tak wiele się nałożyło na nim spraw i problemów, że uciekał od nich gdzie pieprz rośnie. Zajmował swoje myśli i ręce wszystkim tym, czym nie powinien. Zamęczał niewinną dziewczynę bo uparł się, że sprawdzi czy sport będzie mu pisany. Nie przepadał za lataniem na miotle, był w tym beznadziejny, ale to lepsze niż ślęczenie w zamku i odbijanie się od ścian. Uśmiechnął się do siebie zadowolony z osiągniętego efektu. Nie obchodziło go, że zrobiła to dla świętego spokoju. Ważne było, że udało się ją namówić do współpracy! Pozostaje tylko nadzieja, że nie będzie chciała być w zamian bowiem miała do czynienia z leniem. Przyniósł ze sobą kask i ochraniacze, oczywiście pożyczone, a nie własne. Kask nie był zapięty pod brodą bo uwierało, a ochraniacze były zapięte trochę za luźno na co nie zwrócił uwagi. Miotła była szkolna i szczerze mówiąc, była śliska i zimna, wyczuwał gdzieniegdzie nierówności co było ryzykiem nabycia paru drzazg. Stanął przed Julią i po prostu nikt nie uwierzyłby, że ten człowiek będzie w stanie oderwać się od ziemi. Ruszył najpierw truchtem, skoro tak dyktowała bo jednak bieganie było jedną z jego ulubionych czynności w przeciwieństwie do latania. Może powinien powiedzieć jej, że to jego kaprys z tym sprawdzeniem jego potencjału? - Jaką krzywdę?- zapytał nie mając pojęcia po co komu rozgrzewka skoro na miotle pozycję należy trzymać nieruchomo aby nie fiknąć na trawę. Raz biegł szybciej raz wolniej, jednak w większości czasu utrzymywał własne tempo, czując jak powoli jego mięśnie rozgrzewały się i rozciągały od nieustannego ruchu. Z tym źle mu nie łodzi. - Coooo???- ona uważała to za "łatwe"? A on nawet jak wisiał w powietrzu to czasem się przechylał na bok gdy zawiał mocniej wiatr. Wybałuszył oczy kiedy zademonstrowała lot, a szczerze mówiąc zanim on by uzyskał taką prędkość to minęłaby chyba godzina. - Hola hola, powooooli, mówisz do mnie jakbym grał w jakiejś drużynie czy coś.- za nic w świecie nie zrobi teraz zadania. To nie takie proste dla kogoś, czyja kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Podrapał się po głowie i kask by mu spadł, gdyby go w porę nie złapał i nie założył ponownie. - Ale jak ty się rozpędzasz? Co próbuję przyspieszyć to mnie zarzuca na boki, a jeszcze lecieć po przekątnej to już w ogóle…!- usiadł na miotłę, poklepał jej trzonek, a ta zareagowała czknięciem. Nie wiedział czy błędem jest sprzęt czy podejście Eskila. Zerkał na dziewczynę z zaciekawieniem i nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że gdyby chciała to zjadłaby go na kolację.
Ostatnio zmieniony przez Eskil Clearwater dnia Czw Kwi 22 2021, 13:06, w całości zmieniany 1 raz
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Krukonka nie naciskała na chłopaka. Nie kazała mu przyspieszyć, ani za wszelką cenę skończyć każde przebiegnięte okrążenie. Po prostu biegła swoim tempem i co jakiś czas wymijała dublowanego Ślizgona. Już na tym etapie było widać, że jego przechwałki, którymi karmił ją w drodze z Wielkiej Sali, okazały się zaledwie przechwałkami. I domyślała się tego, w końcu nie widziała go w szkolnej drużynie, a Ślizgoni na nadmiar dobrych graczy nie mogli narzekać. Widać to było w ich ostatnim spotkaniu, podczas którego zagrała ruda Francuska, której nigdy wcześniej nie widziała na żadnej lekcji miotlarstwa. A chodziła na wszystkie.
- Żyjesz? – zapytała, zdejmując kask i mierzwiąc wilgotne od potu ciemne włosy. Ślizgon nie sprawiał wrażenia osoby zachwyconej faktem, że ktoś kazał mu biegać. Skoro jednak zdecydował się na wspólny trening i do tego naciskał na niego, nie miał wyjścia, jak tylko wykonywać polecenia.
- Oj, przepraszam – uśmiechnęła się złośliwie. – Twierdziłeś, że masz smykałkę do latania, więc nie chciałam ci kazać robić czegokolwiek, co uwłaczałoby twoim wybitnym umiejętnościom i talentowi. – Ciężkie westchnięcie wydobyło się z jej ust, kiedy za pomocą różdżki rozwiała ciemne kłęby dymu i zakończyła działanie pętli. – Czy ty w ogóle potrafisz latać na miotle? Tylko szczerze.
Chłopak szybko rozwiał jej wątpliwości, wspominając o tym, że ma problemy z rozpędzeniem się. Słysząc to, odłożyła własną miotłę na bok, a na trzonku powiesiła hełm i gogle.
- No dobra. A więc zacznijmy od podstaw. Kiedy chcesz się rozpędzić, musisz przybrać jak najbardziej opływowy kształt, żeby stawiać powietrzu jak najmniejszy opór. Co się zaś tyczy zarzucania na boki, to przyczyny są dwie, a właściwie trzy. Pierwsza – przyjąłeś złą pozycję na miotle. Druga – jesteś słaby fizycznie. Przy lataniu na miotle najistotniejsze są tzw. mięśnie głębokie, czyli mięśnie brzucha, pleców, bioder i lędźwi. Jak nie chcesz spadać ani mieć zakwasów, to nie masz wyjścia, musisz ćwiczyć. No i trzecia rzecz – miotła. Szkolne miotły są gówniane, ale nie wszystkie. Omijaj szerokim łukiem Wiciosztychy, bo odkształcają im się witki przy większych prędkościach. I jak masz możliwość, to pogadaj z ryżym kapitanem, może pozwoli ci pożyczać miotły drużynowe. Są w znacznie lepszym stanie. A teraz jak już mamy wszystko wyjaśnione, to wsiadaj na miotłę i zrób kilka kółek wokół boiska. Nie musisz się spieszyć. Chcę zobaczyć, jak latasz i jakie błędy popełniasz.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Żyję i mam się świetnie!- odparł dzielnie bo choć nie lubił się wysilać to jednak przychodząc tu z Julią brał za pewnik, że się wypoci i wymęczy. Bieganie nie było aż takie złe bo przynajmniej nie było ryzyka, że grunt osunie mu się spod nóg, a z miotłą bywa tak, że potrafi splatać figla. Nie przejmował się tym, że go dublowała; miał swoje własne tempo i się go trzymał dłuższy czas aż dziewczyna zakomunikowała przerwę. Oparł ręce o kolana i złapał oddech, mając przy tym ochotę zrzucić z siebie kask i włożyć głowę pod strumień zimnej wody. Roześmiał się w chwili kiedy wydało się jego kłamstwo. Posłał dziewczynie szerszy uśmiech. - Musiałem jakoś cię przekonać żebyś poświęciła mi swój czas.- przyznał się bez bicia do kłamstwa i najwyraźniej nie miał z tego powodu szczególnych wyrzutów sumienia. Miał swoje za uszami! Czasami nie zważał co ślina przynosiła na język, po prostu mówił i jak się okazuje, skutecznie. - Emm… no podstawy znam! Tylko w drugiej klasie profesor Limier posłał mnie do wszystkich diabłów kiedy miotła wleciała w wierzbę bijącą, gubiąc mnie po drodze. Ale to było dawno temu i wiesz, może się coś zmieniło. - fakt, może na siłę próbował zrobić z siebie jakiegokolwiek lotnego sportowca jednak musiał się czymś zająć, a skoro miał w planach popracować nad swoją wątpliwą masą mięśniową to wymuszenie na Julii ćwiczeń było mu bardzo na rękę. Roztarł kark z wilgoci i słuchał przemowy. Z reguły gdy tylko ktoś wpadał w słowotok to jego mózg się wyłączał, a szare komórki zajmowały fantazjowaniem bądź innymi głupotami jednak ton Julii sprawiał, że jego uwaga wcale nie uciekała w popłochu w inne strony. Po prostu słuchał jej, a to też było godne podziwu u tego lenia i obiboka. - A ja myślałem, że najważniejsze są silne ręce.- teraz przynajmniej widział dlaczego ci zawodnicy ćwiczą nawet na lądzie. Tak, na lekcjach quidditcha nigdy nie uważał bo inaczej wiedziałby o co chodzi. Lucas miał umięśnione ramiona to wydawało mu się, że to jest właśnie najważniejsze. - Eee… okej. Opływowy kształt czyli prawie się przytulić do trzonka miotły? No dobra. Zobaczymy. A co zrobić jak zarzuci na boki?- nie uśmiechało mu się wpadać w turbulencje. Mimo wszystko jak umościł się wygodnie na miotle to ruszył. Pierwszy błąd to zbyt pospieszne i gwałtowne startowanie, które wypchnęło go dynamicznie naprzód. Dłuższy czas leciał nad murawą zanim wpadł na pomysł wzniesienia się nieco wyżej i ledwie to zrobił a okazało się, że za bardzo naciskał na miotłę bo od razu czknęła. Przy zakrętach potrzebował nieco więcej czasu aby obrócić tę szkolną miotłę do wygodnej pozycji. Po drodze kask zleciał z jego głowy i pacnął gdzieś w trawie. Odwrócił głowę przez ramię za zgubą i nieumyślnie skręcił miotłą. Gdyby nie refleks magiczny Julii to wleciałby w głaz. Na szczęście niewiele mogłoby mu się stać bo leciał powoli. Oparł ręce na kamieniu i niebezpiecznie pozwalał miotle dryfować w powietrzu. - Ej, jak się cofa?- zawołał do niej, a od zimnego wiatru jego policzki i uszy zrobiły się czerwone.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- No to świetnie – Julka uśmiechnęła się delikatnie i równie lekko pacnęła chłopaka barkiem w bark, co miało go chyba podnieść na duchu po tej ciężkiej, sądząc po tym, jak Ślizgon sapie, rozgrzewce. Krukonka wyjęła ze sportowej torby bidon, uzupełniła ją aquementi i podała ją Eskilowi. Sama tymczasem dreptała tam i z powrotem i rozciągała się dokładnie.
- Wystarczyło powiedzieć mi prawdę, a nie bajdurzyć – skwitowała krótko. – Wbrew powszechnej opinii, nie jestem aż taka zła. Po prostu nie lubię, jak ktoś mnie okłamuje i marnuje mój czas. Ciężko mi dopasować odpowiedni trening, gdy nie wiem, na co cię stać.
Kiedy przerwa się skończyła, pałkarka wyjaśniła pokrótce podstawy. Chłopak nie przerywał, pozwalał jej mówić i nawet sprawiał wrażenie zainteresowanego, czego się akurat nie spodziewała, bo choć obcowała z nim krótko, to dosyć szybko dotarło do niej, że jest on chaotyczny i koncentracji w nim tyle, co mięsa w parówkach. Albo rozsądku w tej szkole.
- Silne ręce również są ważne, zwłaszcza gdy jest się pałkarzem. Mówimy jednak teraz o samym lataniu na miotle, a nie o quidditchu.
Kiedy Ślizgon wsiadł w końcu na miotłę, Julka odruchowo sięgnęła po różdżkę, spodziewając się najgorszego.
- Jak cię zarzuci, starasz się przywrócić trzonek miotły do stabilnej pionowej pozycji. Im więcej będziesz latał, tym łatwiejsze i naturalniejsze będzie ci się to wydawać. A z czasem przestaniesz o tym myśleć. To jak z jazdą na rowerze. Rower to taki mugolski środek transportu. Działa w ten sposób, że… eh, nieistotne. Leć powoli przed siebie, przytul się do trzonka i staraj się utrzymać trzonek w tej samej pozycji. Inaczej będzie cię znosiło na boki.
Co tu dużo mówić. Chłopak miał chęci, ale nie potrafił słuchać. Choć kazała mu lecieć powoli, ten wyrwał nagle do przodu. Wyglądało to trochę jak ujeżdżanie rozsierdzonego byka. Nie obyło się bez ofiar, a pierwszą z nich okazał się kask chłopaka, który wylądował na ziemi. Krukonka, nie odrywając od Ślizgona oczu, przywołała hełm do siebie, po czym wsiadła na własną miotłę i uniosła się delikatnie do góry.
- Eh – westchnęła ciężko, kiedy to Clearwater o mało nie rozbił się na głazie. Dziewczyna podleciała do niego, założyła mu brakujące nakrycie głowy, a następnie zacieśniła zarówno kask, jak i ochraniacze za pomocą zaklęcia. – Jak chcesz cofnąć, to podnosisz delikatnie trzonek do góry. O tak. – Krukonka zadarła „Boydena” właśnie w taki sposób i czerwona miotła powoli cofnęła się o kilka metrów.
Na razie nauka szła jak po grudzie. Nawet jej bratankowie słuchali się bardziej, choć mieli po pięć lat i pełne prawo do uciekania myślami w każdym kierunku, tylko nie w stronę ciotki.
- Zacznijmy od początku. – Krukonka wylądowała miękko na ziemi. – Teraz ja będę latała, a ty się po prostu przyglądaj. Tylko masz się skupić, rozumiesz? Nie będę powtarzała drugi raz.
Brooks wsiadła na miotłę i zaczęła powolny lot, podczas którego demonstrowała najważniejsze rzeczy.
- Kiedy chcesz przyspieszyć, kładziesz się na miotle, mocno zapierasz stopami o podnóżki i utrzymujesz trzonek w kierunku, w którym chcesz lecieć. – Jak powiedziała, tak zrobiła. Czerwona miotła wydarła do przodu i zatoczyła pełny okrąg wokół sterty kamulców. – Kiedy chcesz zahamować, to zadzierasz trzonek do góry. Robisz to szybko, zdecydowanie i od razu wracasz do poziomu, bo inaczej zaczniesz cofać. – Jej słowom ponownie towarzyszyła demonstracja. – Ogólnie rzecz biorąc, sterujesz trzonkiem. Myśl o nim jak o kierownicy pojazdu. Jak chcesz lecieć w dół, kierujesz trzonek w dół. Jak w górę, to w górę. To naprawdę nie jest aż tak skomplikowane. Latać na miotle może dosłownie każdy. Latać dobrze, to już jednak zupełnie inna para kaloszy. Dobra, teraz ty. Tylko błagam, nie wpakuj się w żadne skały.
Krukonka ponownie wylądowała na trawie i pozwoliła chłopakowi się wykazać. Nie robiła sobie wielkich nadziei i po prawdzie liczyła tylko, że ten się nie zabije, bo już miała wystarczająco wielu Ślizgonów na sumieniu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Mi tam jakieś dzieciaki gadały, że kąpiesz się w krwi dziewic. - rzucił niedbałym tonem i się zaśmiał pod nosem. - Wiesz, masz czarne włosy, jasną skórę, jesteś w Ravenclawie... normalnie wizerunek drugiej Morgany. - to już dopowiedział z własnych obserwacji, a co tu dużo mówić, z dziewczyną rozmawiał chyba pierwszy raz w życiu i niewiele o niej wiedział poza tym co słychać było w szkolnych murach, a i też nie zawsze słuchał uważnie. Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu okłamania jej skoro jednak przystała na to, aby go poćwiczyć, co okazało się niestety wysilaniem się, a to już było mu nie w smak. Skoro już muszą lada moment latać to dlaczego Julia brzmi jakby była surowym nauczycielem? Na tych miewał alergię choć do jednego z nich zaczynał się powoli przekonywać. - Aaaa... - skomentował jakże mądrze, bo co miał więcej powiedzieć o silnych rękach. Jeśli zmieniłyby się w harpie szpony to wtedy dalby czadu jako pałkarz... o ile trafiłby w cel, rzecz jasna. - No ale jak mam prostować ten trzonek do tej pierwszej pozycji skoro się zsuwam na lewo? - nie potrafił sobie tego zwizualizować, najwyraźniej był zbyt tępy aby to dokładnie sobie wyobrazić. Zaśmiał się krótko. - A widziałem kiedyś rower na zdjęciu, śmiesznie wygląda, tak pokracznie. - nie umiał na tym jeździć, nie zamierzał, ale przynajmniej coś tam kojarzył z dziedziny niemagicznej. Nie, nie połączył latania z jazdą na rowerze. Zatrzymał się przed głazem i czekał na jakąś poradę. Dał sobie założyć kask i przez chwilę był podduszony kiedy tak mocno go zapięła pod jego brodą. Poluzował lekko zapięcie, tak samo jak przy ochraniaczach bo w ten sposób szybko straciłby dopływ krwi do mózgu. - Okej. - podniósł nieco trzonek i o dziwo, udało mu się wycofać i przy tym nie zabić ani siebie ani Julii. Przynajmniej tyle! Odsunął się od kamiennego głazu na bezpieczną odległość. Bardzo mocno naparł na trzonek chcąc skręcić w lewo, pomógł sobie ciężarem ciała i z subtelnością trolla w składzie porcelany udało mu się zbliżyć do murawy, a co za tym idzie do samej Julii. Postanowił przyglądać się demonstrującej dziewczynie jednak niestety jej słowa brzmiały jak... wykład. W takich sytuacjach koncentracja Eskila wołała o pomstę do nieba i dosyć szybko się rozkojarzył, nieumyślnie patrząc na jej smukłe nogi kiedy demonstrowała lot. Uśmiechał się lekko kiedy wracała, cały czas coś tłumacząc, a te kierowanie i napieranie na trzonek kojarzyło mu się bardzo dwuznacznie i to niestety było silniejsze od niego. - Okej, dbać o trzonek. - zaśmiał się z miną sugerującą wyraźnie o jakim to trzonku pomyślał. Był okropny i nawet zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież połowa wypowiedzianych rzeczy nie dotarła do jego mózgu. Nawet nie wiedział co ma teraz zrobić, więc uznał, że oczekuje poprawionego lotu. Poklepał trzonek miotły. - No to teraz się dogadam z nim bez słów. - zarechotał pod nosem, ale udało mu się powrócić do poprzedniej pozycji, a więc znalazł się parę metrów nad ziemią i tym razem bez gwałtownego wyrzutu do przodu. Ruszył powoli przed siebie i było całkiem nieźle... poleciał po lekkim łuku i chyba za wcześnie się ucieszył bo zaraz to puścił trzonek miotły i pomachał do Julii. - ZOBACZ, NIE ZARZUCA! - i nieumyślnie przyspieszył bowiem najwyraźniej naparł na miotłę w taki sposób, że źle to zrozumiała i z prędkości spokojnego gumochłona pomknął do szybkości zdenerwowanego hipogryfa, aż odleciał dobre kilkanaście metrów poza krąg. - AAA JAK TO ZATRZYMAĆ!!! - krzyknął, bo mknął coraz dalej w kierunku błoni i coraz dalej i zapomniał już jak w ogóle zwalniać tempo lotu czy hamować. Zapomniał. Gapił się jak oniemiały na widniejącą na horyzoncie Wierzbę Bijącą. - O KURWA! - krzyknął i całkowicie stracił panowanie nad miotłą. Cóż...?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Część pogłosek na swój temat słyszała i w gruncie rzeczy, nie przejmowała się nimi. Ani nie starała się ich jakoś zdemaskować. Część osób brała ją za zimną, egocentryczną sukę, inni za wyluzowaną laskę z sąsiedztwa. Prawda leżała zapewne gdzieś pośrodku. Plotka, którą podzielił się z nią chłopak, była jednak dla niej zupełną nowością.
- Taaa, niestety coraz trudniej o dziewice w Hogwarcie – mruknęła do siebie pod nosem, podnosząc zdziwione brwi, gdy porównano ją do Morgany. Ah, gdyby miała choć ułamek talentów magicznych legendarnej wiedźmy, to nie zbierałaby wpierdolu na każdej lekcji zaklęć, polegającej na pojedynkowaniu się. Do pewnych rzeczy człowiek miał naturalny talent, do innych zaś nie. I nawet ciężka praca i nauka nie mogły zmienić tego, że z Julki była dupa, a nie zaklęciarz.
Kolejne próby nauczenia Ślizgona czegokolwiek, kończyły się fiaskiem. Chłopak wlepiał w nią bystre spojrzenie, kiwał głową, sprawiając wrażenie zrozumienia tematu, a potem robił wszystko na odwrót. I do tego żartował sobie co chwilę, co dodatkowo irytowało Krukonkę, która wyjątkowo poważnie podchodziła do miotlarstwa. I nic dziwnego, była to jej pasja, a także zawód i plan na życie.
- Przyszedłeś tu nauczyć się czegokolwiek, czy po to, by opowiadać dwuznaczne żarty? – zapytała, marszcząc brwi – To jest miotła, a nie jakiś napalony Puchon. Skup się i rób to, o co cię proszę, to może coś wyciągniesz z tej lekcji.
Kolejne ciężkie westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy chłopak zaczął chwalić się „postępami”, które zdążył poczynić. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, miotła pod chłopakiem wystrzeliła w sobie znanym kierunku, którym szybko okazała się wierzba bijąca.
- TRZONEK DO GÓRY! TRZONEK DO GÓRY! – krzyknęła za Ślizgonem, przypominając mu, jak się hamuje – Jak krew w piach – pomyślała i już po chwili pędziła na „Boydenie” za chłopakiem. Kiedy była już wystarczająco blisko, wycelowała w miotłę pod Ślizgonem i rzuciła na nią arresto momentum, dzięki czemu nieuniknione starcie z agresywnym drzewem. Odetchnęła z ulgą, ale tylko na moment, bo poczucie ulgi szybko zastąpiła złość. Zrównała się z Eskilem miotłami, po czym chwyciła szkolną miotłę pod chłopakiem za trzonek i sprowadziła go ostrożnie na ziemię.
- Koniec lekcji – oznajmiła chłodno, z trudem powstrzymując się przed wybuchem. Chciała coś jeszcze dodać. Miała w głowie tysiące słów, ale żadne z nich nie było miłe. Nie powiedziała więc już nic więcej, a jedynie odwróciła się i dygocąc z trudem ukrywanej furii, ruszyła w kierunku szkolnych murów.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Próbował jakoś tutaj żartować, jak widać, nieudolnie, ale dziewczyna wydawała się tak śmiertelnie poważna, że tracił rezon. Nie spotkał jeszcze osoby tak bardzo zaangażowanej w miotlarstwo, które w oczach Eskila nie było niczym nadzwyczajnym. Przyszedł tu i namawiał ją na zajęcie po to, aby sprawdzić czy ma jakikolwiek potencjał bo chciał w jakiś sposób zaimponować kuzynowi gdyby okazało się, że posiada do tego smykałkę. Niestety, nie posiadał, a jego koncentrację szlag trafiał. Próbował słuchać słów dziewczyny ale mu to nie wychodziło. Zachowywał się poniżej wszelkiej godności, nie jak on. Ciężko było z nim wytrzymać. Myślał, że porównanie jej do Morgany wywoła chociażby imitację uśmiechu na jej twarzy jednak srogo się przeliczył. Dlaczego odnosił wrażenie, że rozmawiał z młodszą kopią profesora Volarbega? Uczyć się, uważać, słuchać, wkuwać, zapamiętywać, ćwiczyć, wdrażać w życie, doskonalić... a gdzie tu czas na oddech, na chill, słodycze, głupawkę...? Dosyć szybko odechciało mu się latać bo stracił panowanie nad miotłą. Uniknąłby tego, gdyby się należycie skoncentrował na słowach dziewczyny. - Nie no, sprawdzałem czy jesteś w stanie się choć minimalnie uśmiechnąć. - machnął ręką, bo w sumie nie starał się jakoś mocno, a i bardziej ją wkurzał aniżeli miał zadbać o to, by ktoś wyrobił sobie o nim dobre zdanie. Niestety, nauczenie czegoś tego chłopaka graniczyło czasem z cudem. Nie bez powodu kiblował na piątym roku, a i nawet przy powtórce jego oceny nie były zawrotne. Jak zawsze, problem z koncentracją nad dziedzinami, które nie leżą bezpośrednio w granicach jego ambicji... a te były dalekie od wykładów i teorii. W trakcie lotu wprost w kierunku wierzby bijącej próbował pociągnąć trzonek do góry jednak nie miał rękawiczek i palce ześlizgnęły mu się z drewna. To cud, że nie spadł, bo zaparł się nogami. Gotów był już pogodzić się z losem wpadnięcia prosto w krwiożercze gałęzie drzewa kiedy jego miotła gwałtownie zwolniła, w efekcie czego rąbnął obojczykiem prosto w trzonek. Wydusił z siebie bliżej niezidentyfikowane przekleństwo. To bolało! Nim się ogarnął to dziewczyna sprowadzała ich na ziemię i oznajmiała koniec lekcji. Ajj, nagrabił sobie. Ton jej wypowiedzi przyprawił go o gęsią skórę. Jeśli się odezwie to wybuchnie czy nie wybuchnie? Zerkał na nią kątem oka, zwłaszcza na jej profil i oczywiście cwałował za nią, bo przecież musi ułożyć słowa w taki sposób, aby nie oberwać jej miotłą. - Nie no, świetne zaklęcie... - palnął, ale zabrzmiało to gorzej niż żałośnie. Rozmasował obojczyk czując, że będzie mieć tam ogromnego siniaka. - Eee... to znaczy, że nie mam smykałki do latania, co? - gotów był na wszelkie uniki, odskakiwania i chowania głowy w ramionach gdyby miał zaraz od niej oberwać. Dalej miał głupkowaty humor. Powinien iść po rozum do głowy i zachowywać się normalnie, bo chyba nawalił na całej linii. - Dobra, wiem, nie musisz odpowiadać. - nie miał problemu żeby za nią nadążyć, ale i tak trzymał się w bezpiecznej odległości. - Wiesz to, to chyba wina tej miotły. Serio, te szkolne są jakieś dzikie. A czy to prawda, że na treningach codziennie musicie przebiec dwadzieścia razy szkolne boisko i to tylko rozgrzewka? - może jak ją zagada na mniej wkurwiający temat to nie dostanie po łbie? Nie miał odwagi prosić o kolejną dawkę lekcji, bo oboje wiedzieli, że to na nic. - A wiesz może czy Voralberg jest wilkołakiem? - zaraz to ugryzł się w język bo znowu zaczynał trajkotać, co mogło wywołać efekt odwrotny od zamierzonego. Chyba nic już nie udobrucha Julii. A, jest jedno! Jeśli by się zamknął, co nie? Zerkał na nią z lekką obawą czy zaraz z pomocą spojrzenia nie zamieni go w kamień.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jeżeli pochodziło o podejście do życia, to dzisiejszego dnia bardzo wyraźnie znajdowali się na przeciwstawnych końcach. Brooks zdawałaby się jeszcze większą suką niż zazwyczaj, podchodząc do treningu śmiertelnie poważnie (choć nie oszukujmy się, do niego zawsze podchodziła poważnie!), a młody Ślizgon był po prostu nastolatkiem, z koncentracją na bakier i wiecznym uśmiechem na twarzy. Nie można mu się było dziwić, ale gorszej nauczycielki trafić sobie nie mógł. Zapewne wiedząc, na co się pisze, dwa razy by się zastanowił, czy nie lepiej porozmawiać z Walshem albo rudym kapitanem Slytherinu.
O podejścia chłopaku do sportu nie wiedziała zbyt wiele. Nie wiedziała również, jakie motywy za nim stały. Chciał sprawdzić, czy ma dryg? Zaimponować jakiejś młodej Gryfonce? A może szukał sposobu na spuszczenie pary z gwizdka? Nie było to istotne. Jeżeli pragnął się czegoś nauczyć, to po prostu musiał słuchać. Zwłaszcza że latanie na miotle, choć z trybuny wydaje się łatwe i naturalne, wcale takie nie jest. I o tym chłopak miał okazję nauczyć się dosyć szybko, gdy nie mógł sobie poradzić z nawigacją i hamowaniem.
Porównanie do Voralberga, wcale nie byłoby takie nietrafione. Najwyraźniej nie daleko pada Krucze Dziecko od Kruczego Ojca. Zresztą, dom Roweny słynął z umiłowania rozwoju, nauki i intelektu, prawda? A do tego jak Julka mogłaby nie podchodzić poważnie do czegoś, co, w przeciwieństwie do chłopaka, który traktował to jak zabawę, kochała najbardziej na świecie?
Wywołanie uśmiechu na Brooksowym licu, wcale nie graniczyło z cudem. Pech chciał, że chłopak najwyraźniej trafił na „te dni”. No i do tego nie miała ostatnio zbyt wielu powodów do radości, bo została zawieszona, za pasem miała decydujące spotkania w lidze, a do tego jeszcze ta sprawa z Solbergiem, no i niespodziewany powrót Arli. Podkurwiona Krukonka i kozak luzak ze Slytherinu? Wynik tego równania z pewnością nie był pozytywny.
Gdy szkolna miotła, zmierzająca w kierunku bijącej wierzby, gwałtownie się zatrzymała, a Eskil rąbnął gwałtownie o trzonek, lico Krukonki na chwilę się rozpogodziło, nim ponownie zaszło wściekłym zacięciem.
- Nie masz smykałki do myślenia! – warknęła, zatrzymując się gwałtownie i zadzierając delikatnie głowę do góry, bo Ślizgon, choć młodszy, był od niej wyższy. – Czy ty słuchasz kogokolwiek? Nie musisz być mistrzem latania i wcale tego od ciebie nie wymagam, ale jak już zawracasz mi dupę, to chociaż się staraj i słuchaj! – Westchnęła ciężko i ponownie ruszyła przed siebie, a słysząc kolejne tłumaczenia, nie zatrzymywała się jednak, a pędziła na swych krótkich nogach przed siebie. Zresztą, na co miała mu odpowiadać? Na tłumaczenia o szkolnych miotłach? Na pytania o treningi? A może na plotki o Kruczym Ojcu. I naprawdę tylko ostatnie przygody z Hampsonem sprawiły, że nie rzuciła na chłopaka jęzlepa. – Czy ty nie wiesz, kiedy się zamknąć? – zapytała znużona, przystając i opierając się o trzonek własnej miotły. – Co jest z Tobą nie tak? Serio. Niemal błagasz mnie o lekcję, a potem sprawiasz wrażenie, jak by latanie było ostatnią rzeczą, na jaką masz ochotę. Marnujesz swój czas i mój. Jak chciałeś ze mną porozmawiać i posłuchać mojego cudownego południowego akcentu, to wystarczyło zaproponować kremowe w Hogs.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Szajba mu odbijała. Reagował nerwowo na kilka ostatnich stresujących sytuacji i przez to zachowywał się karygodnie. Niby chciał poćwiczyć, a jednak nie spełniło to jego wymysłów, że latanie będzie przyjemniejsze i ciekawsze. Nie miał pojęcia, że trafił na tak genialną nauczycielkę, bo po prostu szedł za plotkami. Brooks była w niezłej drużynie, a więc każdy kogo zapytał to polecał albo kapitana własnego domu albo właśnie Julię. Nikt nie wspomniał, że powinien zaprzestać żartowania i bajdurzenia jeśli miał wyjść cało z tego spotkania. Nie podobało mu się latanie, nie chciał tego więcej robić ale nie miał pojęcia jaki postawić teraz krok aby Julia go nie zamordowała, a i przy potencjalnych następnych (przypadkowych) spotkaniach nie miała ochoty utopić go w łyżeczce herbaty. Nie przychodził mu żaden pomysł do głowy to człapał za nią w kierunku zamku, zdejmując po drodze kask i ochraniacze, które go tylko uwierały i chętnie by się ich pozbył gdyby nie były wypożyczone z szatni. - Ej, od razu musisz obrażać? - obruszył się bo starał się być miły choć mu to oczywiście nie wychodziło. Przynajmniej z jego twarzy zniknął uśmiech. Jeden denerwujący aspekt mniej. - No słuchałem co mówisz! Tylko no, jak leciałem na wierzbę to trochę spanikowałem i nie pamiętałem co robić. - przyznał się bez bicia bowiem w tamtej chwili jego główna myśl brzmiała coś w stylu "kurwa, zaraz mnie zabije!", a nie "pociągnij trzonek ku sobie i łagodnie wyhamuj". Nie, nie nadawał się do tego sportu. To było jasne jak słońce. - No bo myślałem, że będzie fajnie ale jednak latanie nie jest dla mnie takie fajne. - dodał jeszcze, już trochę spuszczając z tonu i uspokajając się na tyle, aby odpowiadać z większym sensem i bez tej głupawej otoczki. Jak chciał to potrafił, a co. - No spoko, jak coś to będę pisać o kremowym... ale chyba na razie zejdę ci z oczu, co? - tutaj uśmiechnął się leciutko, leciuteńko, może cokolwiek pojednawczo? Nie umiał przepraszać. Nie potrafił się na to zdobyć. To było dla niego za trudne; musiał do tego jeszcze trochę dojrzeć. - Ogólnie to dzięki, nie martw się, to się już absolutnie nigdy nie powtórzy. Jeden kłopot z głowy mniej, co? - przyspieszył trochę kroku i przez kilkanaście metrów szedł do niej przodem, a tyłem w kierunku szatni. Wiedział kiedy należy się zmyć, a już wystarczająco wkurzył dziewczynę. Nie bez powodu czasem nazywany był antykrukonem. To był dla niego tak bardzo obcy hogwardzki dom, iż ciężko było mu się dogadywać z Krukonami. Jedynie Alise go względnie tolerowała, a może i lubiła. Pomachał jej i zwinął się przed nią, aby dać jej więcej czasu na ochłonięcie. Quiddtich to nie jego bajka.
| zt
+
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Bycie nastolatkiem nie było łatwe. Należało walczyć nie tylko z własnymi demonami oraz problemami, ale również z hormonami, które w młodym ciele prowadziły do prawdziwej burzy, a umysł niejednokrotnie doprowadzały do szaleństwa. Bycie osieroconym nastolatkiem-półwilą musiało być jeszcze trudniejsze, ale o tym Julka nie wiedziała. Ani o przypadłości chłopaka, ani o śmierci babci. Gdyby wiedziała, może byłaby bardziej wyrozumiała. Może, ponieważ święcie wierzyła, że wszelkie problemy powinno zostawiać się poza boiskiem. I za to pokochała miotlarstwo, kiedy była młodsza. Latając w samotności na kawałku wysłużonego drewna, mogła się oderwać nie tylko od ziemi, ale i od dręczących ją problemów. Obserwowanie jak chłopak bez kompletnego zaangażowania oraz zainteresowania podchodzi do pasji jej życia, bolało ją więc podwójnie.
- Nie obrażam, tylko stwierdzam fakty. Czy ślizgoni nie powinni być przypadkiem ambitni i sprytni? A gdybyś mnie słuchał, zamiast się wygłupiać, to w kierunku wierzby nawet byś nie leciał.
Wbrew temu, co myślał chłopak, podstawy miotlarstwa nie były aż tak skomplikowane, w przeciwieństwie do wielu innych przedmiotów. Podciągnięcie drążka do góry nie jest w końcu gordyjskim węzłem, w porównaniu, na przykład, do przyrządzenia najprostszego eliksiru, gdzie nawet sposób zgniecenia składników miał znaczenie i mógł doprowadzić do wybuchu kociołka.
- Przede wszystkim ochłoń. I nie skreślaj od razu latania. Może po prostu potrzebujesz bardziej wyrozumiałego i cierpliwego nauczyciela ode mnie. – odpowiedziała łagodnie, a gdy chłopak ruszył w sobie znanym kierunku, wsiadła na miotłę i ruszyła w kierunku… bijącej wierzby. Całe to zajście natchnęło ją do spróbowania czegoś nowego, a mianowicie, postanowiła pokręcić się na miotle wokół wściekłego drzewa, unikając gałęzi. Zawsze to jakaś forma odstresowania po męczących zajściach ze Ślizgonem.
/zt
+
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Po raz kolejny znajdowała się na błoniach Hogwartu, gdzie miała okazję do tego, aby sprawdzić to jak sprawuje się jej najnowsza miotła. Wcześniej upewniła się oczywiście, co do tego czy znajduje się w odpowiednim stanie do lotu. Tak jak mogła się spodziewać po modelu z najwyższej półki, był świetnie wykończony i od razu gotowy do wzbicia się w powietrze. Przełożyła nogę nad trzonkiem miotły, który chwyciła pewnie obiema rękami, a następnie odbiła się od ziemi, aby unieść się na odpowiednią wysokość. Wpierw wykonała kilka dosyć prostych manewrów w powietrzu, aby sprawdzić zwrotność miotły i to jak sprawdzała się przy większych prędkościach, które mogły niekiedy stanowić wyzwanie dla pewnych modeli. Wyglądało jednak na to, że Piorun VII radził sobie całkiem przyzwoicie. Nie odczuwała, żeby przy jakiś manewrach znosiło ją bardziej, na którąś stronę lub by miotła stawiała jej większy opór przy chociażby skrętach. Prowadziła się naprawdę dobrze, a do tego zdolna była do rozwinięcia naprawdę sporej prędkości, które również miały znaczenie w czasie meczy. Wykonała kolejny skręt, przywierając do trzonka miotły i szarpiąc go w prawo, chcąc wykonać praktycznie nawrotkę. Wyglądało na to, że poza zwyczajowym oporem powietrza, nie musiała przejmować się tym, że miotła będzie próbowała jej przeszkodzić w wykonywaniu kolejnych manewrów. Zauważyła jedynie, że sprawia jej nieco problemów podciąganie trzonka, aby wyprostować lot po dłuższych i zbyt szybkim pikowaniu w dół, ale ze względu na to, że jako ścigająca raczej zbyt często nie będzie miała okazji na stosowanie podobnych zagrywek to mogła to zaakceptować. Ot taki pewnego rodzaju kompromis, na który trzeba było pójść, dobierając odpowiednią pod siebie miotłę. Kiedy już przetestowała kilka bardziej podstawowych manewrów do wykonywania na miotle takich właśnie jak nagłe zwroty, skręty czy też obniżanie lotu i wzlatywanie na wyższą wysokość, stwierdziła, że najwyższa pora na to, aby spróbować kilku bardziej skomplikowanych rzeczy takich jak wykonywane w powietrzu pętle czy inne figury niemalże akrobatyczne. Całe szczęście Piorun VII naprawdę dobrze współpracował ze ścigającą, która posiadała już dosyć spore umiejętności. Nie musiała się obawiać tego, że kiedy znajdowała się w powietrzu do góry nogami spadnie z miotły, której trzymała się pewnie. Całe szczęście trzonek nie był też na tyle śliski, by sprawiał problemy w czasie wykonywania takich manewrów jak zwis leniwca, gdzie mógłby się wymykać jej z palców ze względu na zastosowanie wosku, który nie dawał dobrej przyczepności. Wykonała jeszcze kilka manewrów w powietrzu, chcąc przetestować nową miotłę jak tylko była w stanie to zrobić i przlecieć się na wszystkie możliwe sposoby jakkolwiek to brzmiało. Musiała przyzwyczaić się do Pioruna, na którym czekało ją jeszcze sporo treningów nim w końcu poczuje się na nim tak samo swobodnie jak na Nimbusie czy Yajirushi, ale całe szczęście nie był to jakoś szczególnie trudny proces, gdyż niezwykle szybko potrafiła się przyzwyczaić i obeznać z nowym sprzętem.
z|t
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie dało się ukryć, że dla samej Patricii pierwsze zajęcia z pierwszakami były również czymś ekscytującym. Nauka latania zawsze wywoływała w dzieciakach wiele emocji, dlatego już nie mogła się doczekać, aż weźmie ich pod swoje skrzydła. Tym bardziej, że widziała na uczcie rozpoczęcia roku szkolnego jak bardzo cieszy ich przybycie do szkoły. Oczywiście nie wszyscy byli tak samo zachwyceni perspektywą kolejnych miesięcy w tej szkole, ale miała nadzieję, że uda jej się choć kilku z nich przekonać do mioteł. Po ogłoszeniu lekcji, zebrała cały potrzebny sprzęt, aby przenieść go ku kamiennemu kręgowi, gdzie miało odbyć się spotkanie z pierwszakami. Po wybiciu dziesiątej, poczekała jeszcze kilka minut, aby cała grupka zebrała się przy wielkich głazach, uprzejmie i z uśmiechem witając się z każdym z nich. - Witajcie. Nazywam się profesor Brandon i dzisiaj będziemy uczyć się latać. - zaczęła, przechadzając się między nimi w swoim luźnym stroju, w jednym ręku dzierżąc swoją sportową miotłę, a w drugiej dłoni różdżkę. - Na początek proste pytanie do Was: z jakich trzech głównych elementów składa się miotła?* - zapytała luźno, posyłając im zachęcające spojrzenie. - No już, nie bać się. Śmiało - dodała jeszcze po chwili, aby ich nieco ośmielić.
- Miotła jest dość specyficznym przedmiotem magicznym i nie z każdym czarodziejem może się polubić. Mam tutaj na myśli fakt, że wielu z nas zwyczajnie ten środek transportu nie służy. Miotła musi nas wyczuć. I dlatego, pierwsze co musicie zrobić, to sprawdzić na ile będzie Was słuchać. - oznajmiła rzeczowo, starając się im wytłumaczyć najprościej, jak magiczna szczota może na nich reagować. Wszystko po to, aby nie było niespodzianek. - Dobrze. Teraz niech każdy podejdzie do jednej z nich, tak, aby było Wam to na rękę. W zależności, którą się posługujecie. Każdy ma mieć swoją. - poczekała, aż ustawią się odpowiednio, by kontynuować: - Teraz wyciągnijcie do niej dłoń i przywołanie do siebie, komendą: "Do mnie" - poinstruowała, przechadzając się środkiem, aby obserwować jak im idzie. - Nie zrażajcie się, jeśli od razu Wam nie wyjdzie. Proście ją do skutku. Musicie ją trochę ugłaskać, przekonać do siebie. Stanowczo, ale potulnie.
*:
Kto chciałby odpowiedzieć na pytanie i zdobyć punkty dla domu rzuca kostką k6: -nieparzysta - brawo! Jako pierwszy podniosłeś rękę i Patricia udziela Ci głosu (możesz w swoim poście udzielić odpowiedzi) -parzysta - niestety, ale ktoś Cię uprzedził w zgłoszeniu się i to jego nauczycielka wybrała
Rzuć k6 1 - nie dzieje się kompletnie nic, miotła najwyraźniej Ci nie ufa i ani drgnie z podłoża. Spróbuj jeszcze raz w kolejnym poście. 2 - chyba zbyt stanowczo wypowiedziałeś komendę, bo szkolna szczota niemal natychmiast podrywa się do góry, ale nie w kierunku Twojej ręki, a twarzy! Na szczęście nic takiego Ci się nie stało, jedynie najadłeś się wstydu... 3, 4 - szkolny Nimbus zaczyna wierzgać się na trawie, kołysać lekko, jakby chciał się unieść i wylądować w Twojej dłoni, podstawionej idealnie w jego promieniu. Kiedy jednak powtarzasz komendę "do mnie!" widzisz jak trzonek miotły nieruchomieje i po chwili ląduje Ci w dłoni. Brawo! 5, 6 - miotła po wypowiedzeniu przez Ciebie słów, skierowanych do niej, bez wahania wystrzela w górę, wprost do Twojej otwartej dłoni. I jak świetnie w niej leży!
EDIT: za każde 5pkt z miotlarstwa - 1 przerzut (:
Czas na napisanie: do 13. września do godz. 22:00
Ruth Callahan
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 138cm
C. szczególne : Kasztanowe włosy, multum piegów, krzywe zęby - sepleni z irlandzkim akcentem
Pierwsza lekcja miotlarstwa jako pierwsza lekcja w ogóle? NO KURKA, W PYTĘ!!! Ruth Callahan nie byłaby sobą, gdyby nie przybiegła jako jedna z pierwszych do kamiennego kręgu. Gdyby to była jakakolwiek inna lekcja - zapewne albo by się zgubiła albo spóźniła albo w ogóle zapomniała. Ale o miotlarstwie zapomnieć? No jak to? Tyle lat na te lekcje czekała, nie mogła sobie odpuścić choćby sekundy z nich! Strata czasu to najgorsze co w miotłach mogło się zdarzyć! Zwłaszcza odkąd dowiedziała się, że zajęć nie prowadził będzie profesor Walsh (o którym zdążyła się już nasłuchać od Boyda i Olivii) ale @Patricia D. Brandon! BYŁA ZAWODOWA ŚCIGAJĄCA! Harpii z Hollyhead, Os z Wimbourne, a nawet kadry narodowej! — D'OBRY PANI PROFESOR! — wydarła się ze swoim irlandzkim trelem na dzień dobry, szczerząc się od ucha do ucha szczerbatym uśmiechem do nauczycielki. Callahan zdawała się nie widzieć nic innego, jak tylko profesorkę - a zwłaszcza dzierżoną przez nią MIOTŁĘ SPORTOWĄ. Piękną, wypastowaną, z witkami idealnie spasowanymi z metalowymi obręczami, istne arcydzieło w swoim rodzaju. I właśnie na podziwianiu gry światła na rączce nauczycielskiej miotły Ruth spędziła niecierpliwie ostatnie minuty do rozpoczęcia lekcji. Pytanie, które zadała Brandon ledwo zdążyło rozbrzmieć w powietrzu - Rutka z zawodowym niemal refleksem wyrwała rękę do odpowiedzi. Dla callahanówny nie trzeba było zachęty. — Trzy główne elementy miotły to rękojeść, siedzisko i ogon! Ale w takich miotłach jak ma Pani Psor to jest, te, sportowych Varápidos to są też specjalllne podnóżki, co by maner... manrwy... co by skręcać było łatwiej! — wypaliła na jednym wdechu właściwie, prężąc się niczym struna. A zaraz potem to, co tygryski lubią najbardziej - praktyka. Rudowłosa nie tracąc nawet ułamka sekundy, znalazła się tuż przy jednym ze szkolnych Zmiataczy. Mogłoby się zdawać, że powinna być znudzona takimi podstawami, które postanowiła im serwować Brandon - ale nic bardziej mylnego. Była szalenie podekscytowana - i desperacko wręcz pragnęła się wykazać; w końcu chciała być najlepsza, taka jak Boyd. — Do mnie! — wyciągnęła prawą dłoń nad miotłę, a ta posłusznie ułożyła się w jej ręce. Z tryumfem wymalowanym na piegowatej buzi, podparła się drugą ręką pod kościste bioderko i z nonszalancją miotlarskiego kujona rozejrzała się po innych pierwszoklasistach, gotowa służyć profesjonalną radą. W końcu Quidditch to drużyna.
Chociaż wciąż było w niej sporo sceptyzmu, koło pewnych aspektów Hogwartu trudno było podejść obojęnie. Wygodne łóżka, wielkie uczty i nielimitowany dostęp do biblioteki - doceniała to każego dnia, bo przeskok był ogromny. Mimo to, wciąż była zdruzgotana, że nie może być w jednym domu z Oliverem i wcale nie paliła się do zawierania nowych znajomości. W dodatku ciągle miała z tyłu głowy, że chłopak nie ma w tej kwestii żadnych hamulców i kręciła się w nocy zastanawiając, jak idzie mu z rówieśnikami. Czy nie obrali go sobie za cel do dokuczania? Czy Oliver przypadkiem nie zaczął robić sobie nadzieje na przyjaźnie już w pierwszych dniach? Przez to wszystko trudno było jej się skupić na perspektywie pierwszych lekcji. Niektórych z nich była szczerze ciekawa i właśnie taką lekcją było miotlarstwo. Nie miała pojęćia jak jej pójdzie, nigdy nie uprawiała sportu, ale dość szybko biegała, była zwinna i dość silna jak na jedenastolatkę, więc wiązałą z tym przedmiotem nadzieje. Oczywiście spotkała się z przyjacielem już na korytarzu, żeby wspólnie mogli udać się na błonia i z ciekawością słuchała, co miał do powiedzenia, bo umówmy się - na pewno miał dużo. - Może jeszcze uda nam się coś wymyślic z tymi domami. Może ty powinieneś pogadać z profesorem Clarkiem? Wątpie, żeby miał ochotę mi pomóc, ale tobie pewnie chętnie - pokręciła głową, rozglądając się po błoniach. Trzeba było przyznać - w takim miejscu aż chciało się uczyć, czy też próbować swoich sił na miotle. Hogwart był piękny i swoją aurą zachwycał chyba każdego pierwszaka. Nawet Baby nie mogła się z tego wyłamać. - Już widzę, jak jakikolwiek magiczny przedmiot mnie słucha - pokręciła głową, ale wyciągnęła dłoń w kierunku miotły, kątem oka widząc, że jakaś gryfonka zrobiła to bez najmniejszej pomyłki. Nie chciała być gorsza. - Do mnie! - powiedziała stanowczo i faktycznie po chwili miotłą znalazła się w jej ręce. Uśmiechnęła się i spojrzała jak idzie Oliverowi.
Kostka: 5
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
Nie był przekonany do miotlarstwa jako pierwszej lekcji; ledwie co tknął śniadanie w Wielkiej Sali, przez stres jeden kęs mieląc w buzi minutę i cały czas rozglądając się, czy aby na pewno nie został jedynym pierwszoklasistą przy stole Ravenclaw. Hogwart był duży, a błonia? Kiedy z samego rana wyglądał z okna dormitorium, wydawały mu się wcale nie mieć końca. Trzymał się więc blisko grupki, niekoniecznie angażując się w denerwująco podekscytowane rozmowy, ale przynajmniej mając pewność, że trafi w miejsce zbiórki o czasie. Nie miał pojęcia, kim była @Patricia D. Brandon, bo tematy okołosportowe nie wybrzmiewały w jego domu z taką częstotliwością, jak tematy polityczne, stąd jedynie na rodowe nieco się ożywił, nawet jeśli z całego przejęcia nie potrafił przypomnieć sobie jej rodzinnej specjalizacji. Od razu jednak spoglądał ku kobiecie z większym szacunkiem widocznym w szeroko otwartych niebiskich oczach. Z każdą chwilą czuł się jednak coraz mniej przekonany do samego miotlarstwa, bo być może istniały osoby, które nawet z kijem od mioty mogły się zaprzyjaźnić (@Oliver F. Fox), tyle że on do nich nie należał. I nie wiedział, jak niby miotła miała go polubić, kiedy sam nie potrafił spojrzeć na nią z sympatią. Ociągał się nieco, obawiając się, że po prostu mu nie wyjdzie, bo nawet jeśli Profesor Brandon mówiła, żeby się nie zrażać, to Emrys bardzo nie chciał być tą osobą, która ponosi porażkę. Bardzo, bardzo. Szczególnie, że kątem oka zauważył, jak miotła bez zawahania wpada do ręki @Baby O. Macha. - Do mnie! - niemal krzyknął więc do miotły, myląc stanowczość z zawziętością, a ta natychmiast poderwała się z ziemi i z wdziękiem rozminęła z jego wyciągniętą dłonią, by trzonkiem boleśnie odbić się czoła. Emrys z okrzykiem złapał za pulsujące bólem miejsce, a jego policzki zrobiły się czerwone ze złości na przedmiot. Co. Za. Wstyd.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Gdy tylko miał okazję spotkać się z @Baby O. Macha - do czego oczywiście nieustannie dążył - starał się stonować swoje zadowolenie z przynależności do domu Helgi Huffelpuff. Szybko okazało się, że Puchoni w zaledwie kilka godzin są w stanie sprawić, że poczuje się w czarno-żółtym dormitorium jak w domu, czego ich rodzina zastępcza nie potrafiła, a może wręcz nie chciała, sprawić przez ponad dwa lata. - Wiesz... ja myślę, że to raczej Ty powinnaś przyjść do nas... - zaczął nieśmiało, nie wiedząc jak powiedzieć siostrze, że jeszcze nigdy nigdzie nie czuł się tak chciany, jak w piwnicy hogwarckiego zamku. - Spodobałoby Ci się u nas. Mamy wyznaczone specjalne miejsca w pokoju wspólnym gdzie możesz usiąść, jeśli nie masz ochoty z nikim rozmawiać, ale wciąż chcesz przebywać wśród ludzi... mamy ciastka i biblioteczkę i co chwila ktoś pyta czy mamy ochotę na coś z kuchni - rozgadał się, mimowolnie pozwalając, by uśmiech wkradł się na jego usta, gdy myślał o tych wszystkich miłych i pomocnych ludziach, którzy przywitali go jak odnalezionego po latach brata. - I Pan Ezra na pewno by się ucieszył, gdybyś to Ty poprosiła go o pomoc... - dodał, nie chcąc zdradzać, że po krótkiej wymianie listownej z nauczycielem zdążył zauważyć, że to trudny charakter dziewczyny stanowi dla niego ciekawe wyzwanie, które postanowił podjąć. Nie dziwiło go to ani trochę, bo i sam zdawał sobie sprawę, że z ich dwójki to Baby jest tą bardziej charyzmatyczną i ciekawszą osobą, która swoją zamkniętością tylko podsyca apetyt, by poznać ją lepiej. - Dzień dobry, Pani Brandon. Wygląda pani super kozacko! Jakby była Pani gotowa się ścigać z samą Befaną - wyrzucił z siebie na powitanie, nie tylko chcąc pochwalić się, że zapamiętał nazwisko nauczycielki, ale że też zdążył już przeczytać wprowadzenie do historii Quidditcha, więc zna również imię najszybszej miotlarki w Europie, która zasłynęła ze swoich długodystansowych włoskich podróży. Bardzo chciał zdążyć odpowiedzieć na pierwsze zadane im pytanie, obiecując sobie przecież, że będzie tak aktywny, jak tylko zdoła, a jednak nie zdążył odpowiednio szybko podnieść ręki, musząc ustąpić rudej Gryfonce, która swoim entuzjazmem szybko ściągnęła jego uwagę. Pomachał więc do @Caesar U. Badcock w jakiejś nadziei, że rudowłosa @Ruth Callahan dostrzeże jego pozytywne nastawienie do Gryfonów i zaraz już rzucił się do wybrania jak najlepszych mioteł dla siebie i Baby, wykorzystując wiedzę zdobytą jak na razie jedynie w teorii. Zmobilizował się cały, odtwarzając w głowie wszystkie wyczytane rady, by powolnym oddechem rozluźnić się tuż przed tym jak i on sam zawołał stanowcze "Do mnie", niemal tracąc równowagę od impetu, z jakim miotła uderzyła w jego dłoń. Serc zabiło mu mocniej z wrażenia, bo potrzebował dobrej chwili by dotarło do niego, że rękojeść wcale nie wyślizgnęła mu się spomiędzy palców i dopiero wtedy pozwolił sobie na szeroki uśmiech, który zbladł momentalnie, gdy tylko dosłyszał głuche uderzenie drewna o głowę. Wykręcił głowę w stronę @Emrys A. R. Landevale, próbując nie wyglądać na tak zmartwionego, jaki faktycznie był, doskonale wiedząc, że wielu chłopców tego nie lubi. - Masz, spróbuj z moją - zaproponował, układając Krukonowi swoją miotłę pod nogami, szczerze pewny tego, że problem musi tkwić w sprzęcie, a nie tak przecież pewnym siebie chłopaku.