Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Ostatnim czasem spacery stały się rutyną dla Clari. Uczucie wiatru na skórze jak i promieni słońca dawało jej, swego rodzaju, poczucie bezpieczeństwa. Bynajmniej zawsze czuła się bezpieczna w Hogwarcie. Zero krzyków, kar i nagan. Zero widoku znienawidzonych dziadków i strachu przed ich gniewem. Mogła żyć spokojnie swoim życiem. Do czasu... Już niedługo szkoła miała się kończyć, a wraz z tym miała wrócić do Rosji. Nie rozumiała tego. Przecież obiecali jej wolność. Czyżby zmienili zdanie? Fakt kontaktu z nimi napawał ją jeszcze większym lękiem, gdyż miała za niedługo urodzić. Mimowolnie objęła swój brzuch rękoma uśmiechając się do siebie. I pewnie dalej tkwiłaby w swoim małym świecie sześcian gdyby nie widok, który momentalnie zwalił ją z nóg. Pod wielkim dębem zauważyła znienawidzoną przez siebie ślizgonkę. I pewnie nie ruszyłoby jej to, gdyby nie znajoma sylwetka leżącą pod nią. Czy to był... Evan?! ale jak...? Czy oni...? Nie, na pewno nie! Przecież... Czyżby znów trafiła na nieodpowiedniego faceta? Najpierw Belphegor, a teraz Evan. Najwidoczniej została rzucona na nią klątwa o której nie wiedziała. Pomimo ciepła panującego na zewnątrz objęła swoje ramiona rękoma zbliżając się po woli do postaci na trawie. Stając kilka kroków od nich miała już stu procentową pewność. To była Evan i Tori. I to jeszcze jak. Pozycja w jakiej leżeli przywoływała na myśl tylko jedno. I wierzcie mi, każdy by o tym pomyślał. - Evan? - z niedowierzaniem wypowiedziała jedno słowo mając nadzieję usłyszeć zaprzeczenie. Jednak jak mógł zaprzecza skoro doskonale go widziała. Ból w jej oczach zmienił się w iskierki złości, które zostały skierowane na dziewczynę - Niby co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie?! - na chwilę przestała panować nad sobą przez co jej głos podskoczył do góry o kilka tonów. - Jak mogłeś mi to zrobić. - nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak śpi. Bo kto by na takie coś zwracał uwagę w obecnej chwili. Mimowolnie zacisnęła drżące dłonie na swojej spódniczce.
Znajdowali się w trójkę w tym jasnym pokoju, on plus dwie zniewalająco piękne kobiety. Który facet byłby w stanie się oprzeć takiej pokusie ? Evan, co prawda, mógł się pochwalić niesamowicie silną wolą. Gdzie ona była w tym momencie ? Na jakiś cholernych wakacjach ? Mniejsza z tym, ważne były sceny które rozgrywały się przed nim, na jego własnym łóżku. Tori dołączyła do nich swym pewnym krokiem i zajęła się Rysią. Chłopakowi nawet nie przemknęło przez myśl jak nieprawdopodobne jest to co dzieje się przed jego oczami. Dwie, najbardziej zaciekle walczące ze sobą kobiety przed jego oczami się całują. Tak się zapatrzył że aż zapomniał o bożym świecie ! Po prostu tak patrzył jak dwie kobiety zajmują się sobą. Ach co za piękny widok. Nic nie jest w stanie pobić tego, żaden facet nie powie że nie chciał by czegoś takiego zobaczyć. A nawet jeśli powie, to na pewno kłamie ! Tak to już jest. Po chwili jednak Evan postanowił rzucić się w wir namiętności i dołączył do nich. Z początku miał problem z tym jak rozdzielić czas pomiędzy dwie te niesamowite damy jednak po chwili udało się wypracować wspólny model pożycia. Nawet nie wyobrażacie sobie jak cudowne jest uczucie gdy jedna kobieta siedzi na wiadomo czym a druga na twarzy. Tak, to było bardzo przyjemne dla chłopaka. Spełnianie marzeń to super sprawa, szczególnie jeśli uczestniczy w tym tandem tak pięknych i seksownych kobiet.
Poza snem Evan delikatnie pochrapywał i całkowicie nie reagował na bodźce zewnętrzne. Coś go uwierało w okolicach pasa więc co chwile wiercił się żeby się ułożyć, niby nic a jednak coś. Mało tego, tak dobrze mu się spało na Tori że aż trochę się ślinił. Tak, Tori była w tym momencie idealną poduszką. Nie dało się tego ukryć. Gdy Jedna z Aktorek występujących w jego śnie zaczęła krzyczeć w jego stronę nawet nie drgnął. Znajdował się w tak głębokim śnie że nawet gdyby zaczęła po nim skakać to chłopak nie obudziłby się za nic w świecie. Po prostu obejmował Tori w pasie i nie reagował na nic pogrążony w przeżywaniu swojego snu co jakiś czas coś tam pomrukując sobie pod nosem.
Leżała by pewnie z głową na trawie jeszcze długo, aż ten w końcu postanowiłby się obudzić. Już roztaczała w swojej głowie różne okropności, które mogłaby mu zrobić gdy już otworzy oczy i ogarnie, że nie jest sam. Poza tym na prawdę zastanawiała się nad użyciem kolejnego zaklęcia, aż tu nagle usłyszała kroki. Z początku je zignorowała, bo były odległe, jednak gdy zaczęły się zbliżać odwróciła twarz w ich stronę. CLARI! Momentalnie podniosła się na ramionach tworząc tak zwaną "foczkę" i ignorując dokładnie wszystko co powiedziała, sama się do niej odezwała: - Ratuj! Miał jakiś koszmar. Nie mogłam go dobudzić! Próbowałam zaklęciem jakoś pomóc, ale pomyliłam je i dostał erekcji! - Słyszeć coś takiego z jej ust, do tego takim tonem jakby była w stanie największej rozpaczy... To zdecydowanie musiało być bezcenne. Często flirtowała z zombie-Evanem żeby zrobić jej na złość, ale w tej chwili kompletnie jej nie o to chodziło. W tej chwili miała ogromną nadzieję, że obecność krukonki będzie dla niej zbawienna. Może jeśli ten okropny tulacz usłyszy głos kobiety, o której śnił to się ocknie? - Możesz mu jakoś zabrać ręce? Ja chcę stąd wyjść! - Dodała jeszcze wpatrując się w Clari z niepodrabianą nadzieją. Ah i jeszcze jedno. Jeśli Tori w jakikolwiek sposób dowie się tego, co śni się chłopakowi... Przysięgam. Przysięgam, że go zabije.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Serio?! pomyliła zaklęcia? I ona niby ślizgonem była. Choć z drugiej strony, sama Clari nie pamiętała ich wszystkich. Nie zmieniało to jednak faktu, że sytuacja w której znajdowali się ONI była dość... dwuznaczna. Unosząc brwi do góry i układając dłonie na biodrach spojrzała na Tori. - Zaklęcia pomyliłaś? I niby ja mam w to uwierzyć? Dobry żart. - prychnęła kręcąc głową. Jednak jej ton głosu nie wydawał się sztuczny. Wręcz wierzyła w to, że nie może sama się wydostać. Wręcz wierzyła w jej prośbę. Ale to było tak nierealne. Wielka Tori Lacroix prosiła ją, Clarissę Grigori o pomoc. Czy aby na pewno nie był to sen? Nie, zdecydowanie nie. - Spokojnie, pomogę Ci. - powstawało jednak pytanie jak... I tu właśnie zrodził się w jej głowie dość niecodzienny pomysł. Skoro Lacroix próbowała zaklęcia, to może i Clari mogłaby jednego spróbować. Już nawet wiedziała jakiego. Uśmiechając się pod nosem sięgnęła swoją różdżkę. - Z przyjemnością Ci pomogę. - nie czekając nawet na jej reakcję czy pytanie odnośnie jej planu rzuciła zaklęcie które z pewnością obudzi jej ukochanego. - Aquamenti - strumień wody wydobywający się z końca różdżki oblał nie tylko jej ukochanego, ale również Tori. Teraz wyglądała jak zmokła kura. I w sumie dobrze jej tak. Mogła nie rzucać zaklęciami na jej ukochanego. A co do Evana... No cóż, po takiej dawce zimnej wody powinien się obudzić.
Wtem! Nagle! Cała sceneria snu zmieniła się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niebo za oknem które dotychczas pozostawało tak beztrosko czyste, zaszło ciemnymi, deszczowymi chmurami. Chłopak z początku nie zawracał sobie tym głowy jednak z sekundy na sekundę czuł jak zaczyna się pocić. Nie był to jednak zwykły pot wywołany rozkoszami cielesnymi które fundowane mu były przez te dwa łóżkowe demony. Zimny pot nigdy nie był zwiastunem dobrych rzeczy. Odrywając swą uwagę od piękności zamieszkujących jego łoże, zauważył jak ogromna fala zmierza w kierunku jego domu. Na reakcje było jednak już za późno, albowiem fala ta po kilku sekundach wdarła się przez okno do pomieszczenia. Ta destrukcyjna siła porwała za sobą trzy bezwładne ciała. Clarisse, Tori i Jego. Wystarczyła sekunda, w której zamknął oczy, aby dwie kobiety tak po prostu zniknęły. Chłopak znalazł się w bezdennej otchłani, zewsząd otoczony nieograniczoną wodą. Nie był w stanie tak długo wytrzymać, prawdę mówiąc brakowało mu tlenu już po chwili. Więc co zrobił? Postanowił się poddać i tak nie był w stanie wypłynąć sam na powierzchnie. Czuł tylko jak prąd unosi go w bliżej nie określonym kierunku.
Niestety, nie wszystko poszło po myśli Clarissy. Chłopak nawet nie zareagował na wodę którą został polany. Zaklęcie niestety przyniosło całkowicie przeciwny skutek. Evan, polegając całkowicie na sennych odruchach przypadkowo wpuszczał wodę do swoich płuc. Doprowadziło to jedynie do tego że przestał oddychać a jego uścisk wokół Tori po prostu słabł. Po chwili bezwładne ciało chłopaka wypuściło Dziewczynę nie dając znaku życia
Słowa Clarissy sprawiły, że cała ta sytuacja zaczęła ją po prostu irytować. No, bo bez przesady. Szczerze jej powiedziała o co chodzi, a ta sobie myśli bóg wie co. Dlatego też spojrzała na dziewczynę spod byka. - Czy twój ograniczony mózg na prawdę nie jest w stanie pojąć, że twój puchonek kompletnie nie jest w moim typie?! Nie moja wina, że na mnie leci. Trzeba go sobie było lepiej pilnować! - Ani ton głosu Clari, ani jakakolwiek jej postawa nie zmieniły faktu, że wkurzały ją słowa dziewczyny. Tak samo jak gniewu wymalowanego na jej twarzy nie osłabiło to, że ta łaskawie zdecydowała się jej pomóc. Ślizgonka prychnęła tylko pod nosem oczekując, aż ta ogarnie swojego faceta. Jej uśmiech jednak był... Niepokojący. Szybko zorientowała się dlaczego. -Pojebało Cię do końca?! - Ochrzaniła ją będąc cała mokra z powodu kaprysu tej idiotki -Planujesz go obudzić, czy nas potopić?! - Dodała jeszcze czując, że jej ciało zaczyna drżeć ze złości. Dlatego nagle zamknęła oczy i po prostu zaczęła dziewczynę ignorować. Standardowy rytuał. 10...9...8...Jestem oaza spokoju...7...6...5...Nikt nie ma prawa mnie zdenerwować, bez mojej zgody...4...3...2...Nie zamierzam zmienić się w bezmyślnego potwora...1...0... Jestem spokojna. Odetchnęła głęboko przy okazji czując, że uścisk chłopaka się rozluźnia. Może jednak woda podziałała? Skorzystała z tego momentu wyślizgując mu się z ramion i spoglądając na spokojną twarz Evana. Za spokojną... Zdecydowanie za spokojną! - Clari, on chyba nie oddycha! - Rzuciła od razu do krukonki nie wiedząc w pierwszy momencie co mogłaby zrobić. W ręce trzymała różdżkę, więc jedyną sensowną rzeczą byłoby jakieś zaklęcie. Jest w końcu czarodziejem. Całe jej życie opierało się na magii. Dlatego też skierowała ją w stronę puchona i od razu wypowiedziała słowo: "Anapneo". Pytanie tylko, czy mogło to przynieść jakikolwiek skutek, jeśli problemem nie była woda, która wlała się do jego płuc, a raczej to, co mu się śniło. Tori nie wiedziała o problemach chłopaka ze snem, więc tutaj niech się wykaże krukonka. Ona mogła jedynie pobiec po pomoc. Co zamierzała zrobić wstając i robiąc trzy kroki w stron zamku. Zerknęła tylko na rudą czekając na jej jakiekolwiek słowo aprobujące ten pomysł.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Z początku pomysł ten wydawał się jej naprawdę dobry. Wręcz genialny. No bo kto normalny nie obudziłby się po oblaniu przez wodę? Jedynie... O cholera! Całkowicie zapomniała na chwilę o jego problemie. Dużym problemie! Przecież doskonale wiedziała, że Evan ma problem ze snami. Co ona najlepszego zrobiła. Dodatkowo słowa Tori! Momentalnie zbladła upuszczając różdżkę. Jak to nie oddycha? To... Nie! On nie może! Spojrzała na dziewczynę z przerażeniem w oczach. Dobrze, że tamta rzuciła zaklęcie. Może to pomoże, jednak Clari wiedziała, że nie będzie to takie proste. Podbiegła do chłopaka upadając na kolana obok jego głowy. Całe szczęście, że czytała książki mugolskie na temat pierwszej pomocy. Od razu przystąpiła do reanimacji, jedynie raz spoglądając na Tori i dając jej znak, że może iść. Teraz nie miała zamiaru się z nią kłócić. Choć poniekąd była to jej wina. Po co rzucała na niego to przeklęte zaklęcie. - Nie możesz mnie zostawić... - jej zmęczony głos przerwał ciszę. - Nie możesz... słyszysz... Nie pozwolę Ci... - nie przestawała nawet na chwile reanimacji. Tylko czy to pomoże...? Nie czując bicia serca pozostało jej jedno. Rzucenie zaklęcia. Roztrzęsiona rzuciła się po swoją różdżkę po czym zwróciła w stronę chłopaka - An Duca Tuas - nie było opcji aby się nie udało. Drżącą dłoń położyła na jego klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Biło. Szczęśliwa oparła głowę na jego klatce piersiowej. - Evan, proszę.... Obudź się. - delikatnie ucałowała go w policzek po czym na chwilę złączyła ich usta. Nie chciała go stracić. Jeśli jego by nie było to jakie byłoby jej życie?
Coś go ciągnęło. Nie potrafił określić co. Powolnie lecz ze stabilną prędkością zbliżał się do powierzchni bez najmniejszego ruchu z jego strony. To dziwne, lecz pod wodą czuł swój ukochany zapach. Jak to w ogóle możliwe aby czuć zapach pod wodą ? Zapach ten należał tylko do jednej osoby, tak to był zapach Clarissy. Ten jej cudownie charakterystyczny zapach wprowadzał chłopaka w błogi stan ukojenia nerwów. Nie bał się już czy zabraknie mu tlenu aby dotrzeć na powierzchnie. Po prostu czuł że nie jest sam. Powoli zaczynał machać rękami aby przyśpieszyć dotarcie na powierzchnie. Już był blisko! Metry, może centymetry dzieliły go od tafli gdy…
Zaczął niekontrolowanie kaszleć. Cholera co się dzieje? Gdzie ja jestem ? Gdy z trudem otwierał oczy czuł tylko jak jakieś niesamowite ilości wody próbują znaleźć ujście. Odruchowo obrócił się na bok i zaczął pluć wodą. Był w takim szoku że nie poczuł nawet że ktoś na nim leży. To było straszne 5 minut jego życia! Po tym czasie wrócił na plecy i zauważył że Rysia jest przy nim . Zaspanymi oczami, przepełnionymi strachem spojrzał w jej stronę. Po jego głowie chodziła tylko jedna myśl, co się do cholery stało ? Dlaczego ona jest taka wściekła ? Znał ten wyraz twarzy, niestety. Choć miał nadzieje że to nie on go wywołał to brał pod uwagę najgorsze. Bał się że pobił ją we śnie albo coś. Zdawał sobie sprawę z tego że w czasie snu nie jest najbezpieczniejszy dla otoczenia. Miał tylko nadzieje że nie zrobił krzywdy kruszynce. Wytężył resztki swoich sił i łapiąc dłoń kobiety spytał - Co……..Się………Dzieje?- Wydukał
Widząc, że Clari podejmuje czynności ratujące mu życie ruszyła szybko w stronę zamku. Jednak odwracała się co jakiś czas chcąc wiedzieć, czy może sytuacja się poprawiła. I w pewnym momencie zauważyła, że spięta krukonka trochę luzuje. To natomiast musiało oznaczać, że wszystko jest dobrze. Dlatego stanęła i przez kilka chwil gapiła się z oddali, by potem zrobić znów parę kroków w ich stronę. Nie zamierzała jednak uświadamiać ich, że jeszcze stąd nie zniknęła. Musiała się upewnić, że nikt tu teraz nie umrze. Dlatego gapiła się obejmując się rękami i pozwalając, by woda z jej włosów skapywała na ziemię. Miała nadzieję, że Evan jej nie dostrzeże, bo miała niemal 100% pewności, że jako wila musi obecnie wyglądać przepięknie jak jakiś anioł. A nie zamierzała obecnie robić z niego zombie. Po chwili jednak zniknęła gdzieś za murami Hogwartu.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Tori Lacroix dnia Wto 12 Lip - 18:10, w całości zmieniany 1 raz
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Ulga jaką poczuła rozeszła się po każdej komórce jej ciała. Nie zważając na to, że chłopak jest cały przemoczony przytuliła się do niego ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi. Chciała wdychać jego zapach, ciepło jak i czuć bicie serca. Serca, które jeszcze kilka chwil temu przestało bić. Sądziła, że najgorsze chwile ma już za sobą, jednak tą mogła postawić na piedestale. Nigdy jeszcze się tak nie bała. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. - nie odrywając swoich ust od jego szyi wypowiedziała słowo, które tak naprawdę było... Zdecydowanie trzeba było czegoś więcej niż marnego przepraszam. Prawie nie utopiła swojego chłopaka. Swojej drugiej połówki. Było to niewybaczalne. - Wiem, że to nie wystarczy... Ja... - niby co miała powiedzieć? Że chciała dopiec Tori? Że to tylko z jej powodu rzuciła to zaklęcie. Przecież było to tak dziecinne i głupie, że wypowiedzenie tych słów skutkować mogło tylko jednym - śmiechem jak i złością jej ukochanego. W tym momencie nie interesowało jej co tutaj robił, czemu spał i czemu akurat ta wila musiała go znaleźć. Wszystko to odeszło w zapomnienie. Nie mogła jednak wiecznie tak do niego się kleić. Oderwała swoją głowę spoglądając w jego oczy. Chciał wiedzieć co się stało? - Zasnąłeś tutaj. Lacroix próbowała Cię obudzić, jednak się jej nie udało i... Powiedzmy, że nie spodobało mi się to co zobaczyłam. Byłam zła, rozczarowana, smutna... Nieważne. Ważne jest to, że pod wpływem tych uczuć rzuciłam zaklęcie przez które o mało co Cię nie straciła. Tak bardzo przyćmiły one moją zdolność racjonalnego myślenia, że zapomniałam o twoich problemach ze snami. - po jej policzku spłynęła łza którą szybko otarła. Nie chciała wzbudza litości w chłopaku. Miał prawo być na nią zły, wściekły. Miał prawo wyładować na niej swoją złość. - Wiem, że przepraszam to za mało, ale... Przepraszam. - kolejne niepotrzebne przepraszam wyszło z jej ust. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że jest niebezpieczna dla chłopaka i może zrobić mu jeszcze większą krzywdę.
Delikatnie kaszląc resztkami wody chłopak spojrzał na Rysię tak żarliwie go przepraszającą. Raju, przecież żył. Nic mu się nie stało, oprócz tego że napił się troszkę wody nie ? Powoli zaczął ogarniać gdzie się znajduje. Dąb, a więc i błonie. Tori prawdopodobnie gdzieś się kręciła w okolicy więc nie mogąc unieść głowy Chłopak poniósł tylko kciuk w podzięce, licząc że wila zauważy ten niewielki gest i zrozumie że Evan jest jej dłużnikiem. Nie ważne do czego to doprowadziło, pomoc zasługuje na wynagrodzenie. Zwłaszcza w takich sytuacjach jak Evana. Wracając do Rysi, nie mogąc zdzierżyć już kolejnego przepraszam, chłopak wciągnął ją szybkim ruchem na siebie tak aby usiadła na nim okrakiem. -Już dobrze malutka- Powiedział po pocałowaniu kobiety w usta. Przytulił ją na chwilę, co jednak było tylko częścią jego niecnego planu odwrócenia jej uwagi od zaistniałej sytuacji. Nie miał jej za złe cokolwiek by zrobiła. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy że przed chwilą zaliczył dość długie tango ze śmiercią. Kochał tą kobietę całym sercem wiec nawet gdyby wiedział to i tak nic by się nie zmieniło w jego podejściu. Poczekał chwilę aby kobieta się delikatnie uspokoiła i zaczął ją łaskotać z całych sił! Tak, to była ta jego zemsta której oczekiwała Rysia. Najgorsze tortury świata, łaskotki. Będzie ją łaskotał tak długo aż jego kobieta poprosi nie o wybaczenie a o łaskę. Jak na człowieka który otarł się o śmierć miał przedziwną ochotę być niegrzecznym. Może to przez mokre włosy dziewczyny? Może to efekt tego że zawartość jego spodni nadal była dość sztywna ? Kto to wie, po prostu miał na nią ochotę. Ciekawiło go czy na żywo jest tak samo wyuzdana jak w jego śnie. Jednak takie rozważania trzeba zostawić na później.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Wcale nie było dobrze. Jak nawet on mógł tak mówić. Przecież... I w tym momencie jej wszystkie myśli zostały zastąpione przez jedną, jedyną. A mianowicie STOP. Jak on mógł łaskotać ją w takiej chwili. Czyżby zapomniał o tym co zaszło przed chwilą? Na to wyglądało. albo miał już dość jej przepraszania, co wydawało się najprawdopodobniejsze w tej sytuacji... O tyle znalazła się w niekomfortowej sytuacji iż Evan znał jej wszystkie czułe punkty. Te z łaskotkami też. I gdy zaczął łaskotać ją w okolicach żeber nie mogła wytrzymać. Jej śmiech wypełnił polanę odbijając się echem. Z chłopaka przeturlała się na trawę ciągnąc go mimowolnie za sobą. Skutkowało to jedynie zmianą pozycji. I to w dość dwuznaczny. Mokra Clari leżąca na trawie, a nad również mokry chłopak z pokaźną erekcją. Z boku musiało to wyglądać w sposób jednoznaczny. - Pro... Pro... Proszę... Prze... Przesta... Przestań. - nawet mówienie przychodziło jej z trudem. Może, gdyby miała różdżkę w zasięgu ręki mogłaby zaskoczyć go zaklęciem. Oczywiście niegroźnym! jednak ten pomysł odrzuciła od razu. Nie chciała doprowadzić do podobnej sytuacji z przed chwili. - Zrob... Zrobię wszy... wszy... wszystko.! - ostatnie słowo wręcz wykrzyczała. Roziskrzonymi oczami jak i zaczerwienionymi policzkami spojrzała na niego.
Kolejny dzień i kolejna tym razem ranna przechadzka po okolicach Hogwartu jako ta mała bezbronna ruda wiewiórczyna. Coraz to bardziej podobało jej się to, to, że bez niczyjej wiedzy zmieniała się w wiewiórkę. Sama jeszcze nie była perfekcjonistką, ale mało razy zdarzy jej się nie udać przemienić. Słyszała, że złość pomaga się przemienić, ale nigdy tego nie stosowała. Z jednego małego względu, po prostu ona nie potrafiła się na nikogo złościć i już. Wielki Dąb od jakiegoś czasu był jej oazą. Żadne inne zwierzaki tutaj nie przychodziły, chyba, że jedynie jakiś kruk czy wróbel, ale niby się kompletnie nie przejmowała. Są niektóre stworzenia magiczne których musiała się obawiać, co będzie jak kiedyś będzie kolacją dla jakiegoś jastrzębia czy czego innego. Przemieniła się już z samego rana, kiedy to zjadła śniadanie, właśnie miała powoli wracać na jedne z zajęć, które tak naprawdę w ogóle nie lubiła. Od jakiegoś czasu nauka odeszła na bok. A mówił jej wujek, żebyś się nie zatraciła w tej animagii, wyśmiała go, a teraz? Teraz każdą wolną chwilę spędza jako zwierzak. Rzuciła się w otchłań wiatru, miała zamiar wracać do zamku gdy poczuła mocne zderzenie, a może nie zderzenie tylko ewidentnie wpadła komuś w ręcę. Spojrzała wielkimi oczami nastawiając wielkie uszyska.
Jak to wyglądało ze strony małej Alice? Wracając z zajęć odwróciła znudzona wzrok wyglądając przez okno. To, co ukazało się jej oczom, było niesamowite. Zobaczyła jak jedna uczennica z jej domu zmienia swoją postać i już w postaci wiewióreczki przebiega przez las. Nie zastanawiając się, przeskoczyła przez okno, lądując prawie że na pupie (dzięki bogu, ze była na parterze!), odzyskała szybko równowagę i rzuciła się biegiem, za małym zwierzątkiem. Mała dobry wzrok i świetny słuch, dlatego miała pewność, że nie zgubi tego małego stworzątka. W końcu dobiegła do Wielkiego Dębu i spojrzała na rudą czuprynkę. Miała zamiar wspiąć się na jej szczyt, ale nie miała zamiaru jej na to pozwolić. Z wielką determinacją skoczyła w stronę dziewczyny i złapała ją dwoma rękami przy okazji lądując twarzą w ziemi. Podniosła umorusaną twarzyczkę i odetchnęła z wielkim trudem podnosząc się do pozycji siedzącej. Wciąż trzymała zwierzątko w rękach. Jej oczy zatrzymały się na oczkach dziewczyny i zaćwiergotała bez zastanowienia. - Li, prawda? – pamiętała imię puchonki. Jeszcze brakowało, żeby jej teraz ogon wyszedł i z satysfakcją poruszała nim jak jakiś piesek. Oczy błyszczały jej niesamowicie, a ona oglądała ciało wiewiórki na wszystkie strony – To niesamowite, zamieniłaś się bez najmniejszego problemu! Naucz mnie też tak! – dodała z wielką ekscytacją siadając po turecku. Miała tylko nadzieję, że udało jej się złapać odpowiednią… wiewiórkę.
Była przekonana, że nic ani nikt jej nie śledzi, myliła się. Poza tym człowiek? Mógłby ją dostrzec biegnącą przez las? Myślała, że to nie może być człowiek, może dziewczyna ma też jakieś umiejętności a sama o nich nie wie? Li nie chciała a zarazem nie mogła uwierzyć, że dała się złapać. Cholera. Wujek mówił, ażeby nigdy nikt się o niej nie dowiedział. Czy ma się teraz zmienić? To, że podała jej imię to nie znaczy, że będzie to odpowiednia wiewiórka. Jednak czy jest sens teraz udawania? Skoro wiedziała jak się nazywa, to też widziała jak się przemienia. Kompletnie nie wiedziała jak się zachować. Tym bardziej, że była dla niej można powiedzieć obcą dziewczyną, jedynie znały się z widzenia i dlatego, że należyły do tego samego domu? A może to początek nowej przyjaźni? Wyrwała się z uścisku Alice. Jako wiewiórka była naprawdę bardzo sprytna i żadne ludzkie ręce nie były w stanie jej w tym przeszkodzić. Zniknęła za drzewem, aby po chwili wyjść już jako ludzka uczennica. Poprawiła kołnierz kurtki i spojrzała na Alice. - Cześć Alice. Skąd wiedziałaś? - zapytała się z lekkim strachem. Chyba puchonka zna zasady animagii, że nikt prócz niej nie może się o niej dowiedzieć? Nie miałaby chyba życia w szkole, bo tak naprawdę pięćdziesiąt procent szkoły chciałoby, aby ich tego nauczyła. - Jak to mam Cię nauczyć? Przecież to nie jest pięć minut zabawy Alice. Ja uczyłam się latami to nie jest takie proste. A i do tej pory nie jestem w stanie przemienić się za każdym razem, nie kiedy muszę się bardziej postarać. - przyznała. Nie miała zamiaru jej kłamać. Skoro widziała ją jak dosłownie się przemieniała, a tak bardzo uważała, żeby nikt jej nie widział. To nie ma co teraz ukrywać, że nie jest animagiem, bo jeszcze Alice w podzięce opowie całej szkole o tym co widziała?
Kiedy dziewczyna wyszła zza drzewa wyskoczyła z miejsca na równe nogi. Jej energia i radość wypisana na twarzy nie dawały za wygraną. Widać było, że nie da jej spokoju do czasu, aż się nauczy. Wpatrywała się jak małe dziecko w puchonkę, nie mogąc się doczekać wymarzonego prezentu. - Nie musisz mnie uczyć podstaw, chodzi mi tylko o przemianę – nie wyglądało to jak coś, co dziewczyna już umie. Prędzej jakby chciała ominąć nudną teorię i postanowiła się wziąć do roboty – no proszę Cię! Co Ci szkodzi! – rzuciła do niej z wyrzutem i pewną dozą niepewności. Całkowicie zapomniała jej wspomnieć, że sama już ma na kącie kilka przemian z… długą przerwą i nieumiejętnością powrotu do tej postaci – Powiedz mi o czym myśli, co Cię motywuje, jak się przemieniasz w wiewiórkę, to co czujesz, tylko o to mi chodzi – czy ona naprawdę myślała, że może pominąć całą fazę nauki i od razu zacząć się przemieniać? Widocznie tak.
Naprawdę u starszej puchonki widać było radość na twarzy. Li również się bardzo cieszyła z każdego spotkania z wujkiem. Jeżeli zgłębiała teorie to pewnie jest gotowa na to, ażeby zająć się przemianą? Ale czy to tak od razu jej się uda? Bardzo w to wątpiła. - A czy przemianiłaś się choć raz? - zapytała spoglądając na dziewczynę. Czy ona uważała, że od razu jej się to uda? Może i tak. W przypadku Li nie było tak łatwo. Dziewczyna dość długo starała się przemienić, a tak naprawdę dopiero sama doszła do tego. Wujek był tylko podporą, ale to ona sama musiała tego bardzo chcieć. On tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia. Jedynie w teorii się sprawdził, bo to jednak on ją wszystkiego nauczył i dał jej odpowiednie książki, ażeby mogła się odpowiednio przygotować. - Alice to nie jest takie proste. Myślę jedynie o tym jak chciałabym wyglądać, tak naprawdę musisz sama wierzyć w to kim chcesz się stać. Mi jedynie wiara wystarczała tak naprawdę, nic poza tym. Nie wiem jak będzie z Tobą, ale spróbuj tak jak ja. - powiedziała do niej i uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że jej się uda to uczynić. Przynajmniej miałaby jakieś wsparcie w jej osobie jeżeli chodzi o animagię, tak? Przecież to na pewno je jakoś połączy, ażeby nawzajem sobie pomagać.
Słysząc jej pytanie, dziewczyna wyszczerzyła się dumnie i uniosła pierś ku niebu. Nie przejmując się brudną i mokrą twarzą i szatą. - Trzy razy – powiedziała jakby to było największe jej osiągnięcie. Ale trzeba przyznać, że na przekroju tych wszystkich lat, w których uczyła się animagii, to było niewiele. Nie ważne jak się starała, albo nie umiała utrzymać postaci, albo jej ciało nie reagowało wcale. Ona nie była w stanie odnaleźć powodu tej sytuacji. Nie ważne jak się starała, jak bardzo o tym myślała, jak się skupiała, czy wpływała na siebie w emocjonalny sposób. Stała po prostu w miejscu. Kiedy puchonka rzuciła w nią swój monolog, jej uśmiech nie znikał, a jednak zmienił się tak diametralnie, że trudno było tego nie zauważyć. Z czystej i niewinnej radości, pozostał tylko smutek i pewnego rodzaju niepewność. Jej wzrok wlepił się w puchaty śnieg. Nagle dziewczyna przykucnęła i wzięła do rąk puszek, lepiąc z niego jedną, wielką kulkę. - Mówisz, że wiara była dla ciebie wystarczająca? – wydukała nie zwracając na nią uwagi. Ona dalej próbowała ulepić coś ze śniegu, kombinowała na różne sposoby dorabiając rączki, uszka, czy ogonek… przypominało to gryzonia, może wiewiórkę? Powiedzmy, że tak. Zmutowana wiewiórka stanęła na śniegu wpatrując się w puchonki, a Alice zaczęła kombinować z drugim tworem.- Wiara nic mi nie daje. Nie pamiętam, co myślałam przy poprzednich przemianach, nie pamiętam jak się czułam, może to wina tego? – wyciągnęła język w wielkim skupieniu tworzyła kolejne zmutowane zwierzątko, których okazała się być małpka. Położyła ją obok wiewiórki i przyjrzała się bardzo uważnie – Może to kwestia wielkości? Jak myślisz?
Skoro przemieniła się chociaż raz to znaczy, że ma ku temu predyspozycje więc Li postanowiła pomóc dziewczynie. Po prostu obawiała się, że dziewczyna zamarzyła by być animagiem, a nie miała o tym zielonego pojęcia. Ale w takiej sytuacji warto jest zwrócić na nią uwagę i trochę czasu poświęcić. W końcu to jakaś dobra sprawa dla Li, poczuje się trochę ważniejsza i przede wszystkim jeszcze bardziej uwierzy w siebie. Szczerze powiedziawszy jej wujek kompletnie w nią nie wierzył, bo znał ją, znał jej charakter i wiedział, że dziewczyna nie przykłada się aż tak. A jednak postanowiła mu udowodnić, że jest warta uwagii i udało jej się zostać animagiem, a jak będzie tego używała to już tylko od niej zależy, na razie miała ochotę pobyć wiewiórką i nikt jej tego nie zabroni, przecież to jest jej własna umiejętność, nie po to się jej uczyła, ażeby jej całkowicie nie używać. - Jeżeli choć raz się przemieniłaś to jesteś w stanie się przemienić kolejny raz. Ja po pierwszej przemianie pół roku nie potrafiłam się przemienić z powrotem. To naprawdę może dołować, ale właśnie tak było. Najważniejsze, żebyś nie traciła wiary i wierzyła w to, że Ci się uda. - powiedziała do niej i kolejny raz się uśmiechnęła. - Ja naprawdę dołożę wszelakich starań, ażeby Ci pomóc. - mruknęła. Li na pewno by się z takiego pomysłu ucieszyła. Ona musiała walczyć sama, bo przyszła nauka i wujka na co dzień nie miała, a jednak dała radę. A jeżeli chodzi o towarzyszącą jej puchonkę będzie miała o wiele łatwiej mając przy boku bądź co bądź doświadczonego animaga. - A jeżeli mogę wiedzieć kim byłaś jak udało Ci się przemienić? - zapytała. Chciała wiedzieć wszystko, a Alice bez wahania powinna jej o wszystkim opowiedzieć jeżeli liczyła na jej pomoc.
Jeżeli puchonce wydawało się, że Alice przedstawi cały swój życiorys tylko dlatego, że chciała się dokładniej nauczyć przemiany, to się srogo myliła. Dziewczyna podniosła wzrok i wlepiła w nią swoje zamyślone spojrzenie. Czego ona od niej oczekuje? Czego pragnie się dowiedzieć. Wiara jest kluczowym elementem? Czy ona naprawdę sądzi, że to nie była pierwsza rzecz, jaką w sobie miała, przy przemianach? Bez wiary, nie ponawiałaby prób, nie było jej by tutaj i nie rozmawiałaby z Li. Tyle lat z tym walczyła, a tylko trzy przemiany miały miejsce. Potrzebuje kogoś doświadczonego w tej dziedzinie, a na jej drodze pojawia się panna Na. To nie tak, że Manen miała coś do niej, wręcz przeciwnie. Ale była od niej młodsza, to znaczy, że opanowała tą zdolność dosyć niedawno, no chyba, że miała jakiegoś nieodpowiedzialnego opiekuna, jak mała Alice, który postanowił nauczyć jej tej trudnej sztuki. Dziecko ma największą motywacje, dziecko ma najwięcej wiary i energii, by nauczyć się czegoś takiego. Właśnie dlatego i jej się udało. Fakt, że wiewiórka była w tym bardziej doświadczona, tylko zachęcał Findabair do prośby o pomoc, nic więcej. - Małpka, to moja postać – wyszczerzyła się szeroko. Naprawdę przypominała małpiatkę, jej nastawienie, sposób mówienia i stosunek do rzeczywistości pokazywał tą figlarną i dziecinną stronę małpiatek. Chociaż tak naprawdę miała dualną naturę, to nawet w tej drugiej, poważnej, można powiedzieć, że małpiatka się sprawdzała. Kto powiedział, że te stworzonka nie mogą być poważne? – A co to ma do rzeczy? – zapytała wyraźnie zaciekawiona.
No właśnie. Czy Alice dobrze trafiła napotykając i prosząc o pomoc Li? Ona sama nie była pewna jak to się dzieje. Teraz można powiedzieć, że wyuczyła się tego, ale może to zależy od danego czarodzieja? Może Li potrzeba jedynie wiara w przemianę, a Alice coś więcej? Sama nie wiedziała jak mogłaby jej pomóc, ale naprawdę tego chciała. Może dlatego, że sama uzyskała pomoc? Nawet przez myśl przeszło jej spotkanie z wujkiem, może on byłby jej w stanie pomóc, ale na pewno wcześniej musiałaby z nim porozmawiać, bo kto wie jakby zareagował. Jakby się ministerstwo dowiedziało, że Li jest niezarejestrowanym animagiem miałby spore problemy, a przecież są czary przez które dziewczyna by powiedziała dosłownie wszystko. Alice wyglądała jej na naprawdę porządną dziewczynę godną uwagii. Jak powiedziała będzie starać się jej pomóc, a Alice też nie ma za bardzo wyjścia skoro nie ma innego nauczyciela na oku. To lepsza Li niż nikt, tak? Poza tym to Alice ją śledziła, Li nie chciała mieć żadnego ucznia w swoich szeregach tym bardziej, że sama dopiero niedawno nabyła tę zdolność. - Wiesz, przemieniam się od roku czasu, wierzę za każdym razem że mi się uda i staje się kim się staje. Musisz wierzyć, że chcesz być swoją postacią. Myśleć jakby to było skakać po drzewie czy biegać w okół niego. Mnie to pomaga. Musisz czuć swoje futro, musisz czuć, że masz wyostrzone zmysły. - powiedziała do niej jakby tłumacząc, jednak czuła, że plecie od rzeczy, ale jej to pomagało i nadal pomaga. - A przede wszystkim koncentracja, wyciszenie umysłu. Nie myślenie kompletnie o niczym innym tylko o swojej przemianie. - mruknęła do niej. Kiwnęła głową tak jakby nakazała jej spróbować. Li nie uważała, że dziewczyna nie ma o tym zielonego pojęcia, bo skoro zdołała się już przemienić więc ma w tym jakieś doświadczenie. Ale to ona musi wiedzieć co jej w tym pomogło.
Wpatrywałam się w puchonkę w ciszy. Co miałam jej powiedzieć? Tak jest pani psor! Postaram się jak mogę, będę ćwiczyć i czuć futerko i wyostrzone zmysły! Będę widzieć oczami duży, że biegam po polanie, bądź wskakuje na drzewo z małpim chichotem! Oczywiście, że tego nie powiem! Nie chcę jej robić przykrości, ale to mi nie pomoże. Ilość prób, które wykonałam, przy przemianach była ogromna. Żadna z nich nie zakończyła się sukcesem. Nie ważne jak próbuję i ile razy się staram, zawsze zawodzę. Skupienie, wiara, wyobraźnia, nic nie pomaga. Próbowałam już wszystkiego! I tylko dlatego, szukam pomocy u innych. Bo sama nie wpadłam na nic mądrzejszego. Takie podstawy wcale mi nie pomogą! Ale nie mogę mieć do ciebie pretensji Li. To na ciebie działa, więc to mi powiedziałaś. Równie dobrze mogłabyś mnie zignorować i zostawić na śniegu. Na szczęście tego nie zrobiłaś i postanowiłaś mi pomóc. - Rozumiem – wyszeptałam siadając na ziemi i opierając się plecami o Dąb. Jak ja to robiłam? Jakim cudem się zamieniałam? W każdej z tych sytuacji, czułam się zagrożona… Zamknęłam oczy skupiając się na przemianie. Widziałam małpie łapki, uszka i ogon, widziałam siebie skaczącą po drzewach, biegającą po polance i robiącą fikołki w miejscu. Widziała dokładnie i czułam powiew wiatru na futrze. Coś więcej. Musi być coś więcej, bo to nie pomaga. Jak to było? Pierwsza przemiana miała miejsce, kiedy prawie wpadłam w przepaść, druga, gdy spadałam z drzewa. Czego mi brakuje? Co powinnam osiągnąć? O czym wtedy myślałam. Nie umiałam się skupić, co na pewno było widać, po moim wyrazie twarzy. Wykrzywiła się w grymasie wielkiego wysiłku. Męczyło mnie to, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, kiedy nagle doznałam olśnienia. Otworzyłam szeroko otworzy wpatrując się w pustkę przed sobą i czując jak mój oddech przyspiesza. Podniosłam wzrok na Li. - Jesteś genialna – wydukałam wręcz podskakując na proste nogi i łapiąc puchonkę za dłoń – jak mogłam wcześniej o tym nie pomyśleć! – krzyknęłam jej prosto w twarzy i zerwałam się do biegu w znanym tylko mi kierunku. Po drodze jeszcze się odwróciłam i wykrzyczałam w jej stronę – Dziękuję! Odwdzięczę się!
Chciała jej pomóc, ale ona mogła jej pomóc jedynie słownie, sama musiała dostrzec sedno sprawy. To ona miała wiedzieć co jej będzie pomagać, ażeby się przemienić. Li nie była w stanie jakkolwiek w to ingerować. Jednak dobrze pamięta jak ona była na tym etapie. Również wiele razy próbowała bezskutecznie wtedy to niesamowicie się denerwowała i zniechęcała, a to na pewno nie służy przemianom. Mogła się domyślić, że jej słowa są dla niej śmieszne, bo dla niej również śmieszne były słowa wujka, który powtarzał jej cały czas jedno i to samo. To było wkurzające i irytujące. Ile można mówić jedno i to samo. W kółko bez żadnych zmian, ale teraz wie że to jej pomogło. Była wujkowi niesamowicie wdzięczna, że zrobił z niej lepszą czarownicę niż wielu tutaj czystokrwistych czarodziejów. Niby pochodziła z rodziny mugoli, a potrafiła o wiele więcej niż inni. Cieszyła się, że Alice jednak wysłuchała ją i próbowała dostosować się do jej słów. Li czuła się trochę niezręcznie, bo sama nie wiedziała jak jej pomóc, a naprawdę tego chciała, bo jednak od teraz mają z dziewczyną coś wspólnego i powinny się trzymać razem, ale jak będzie to się okaże w przyszłości. Patrzyła z wielkim oczekiwaniem na dzieczynę, miała nadzieję, że jej się po prostu uda. Jednak ze skupienia wyrwał ją głos dziewczyny, którą jakby olśniło, albo po prostu nie chciała już słuchać Li i postanowiła znaleźć innego nauczyciela. Trochę jej ulżyło, bo mogłaby mieć do niej pretensje, że po prostu nie chce jej pomóc i tyle. Nie zdążyła nawet się cokolwiek odezwać kiedy dziewczyna zerwała się na proste nogi i pobiegła w swoją stronę. Pokiwała jedynie głową przytakując ostatnim obietnicom i rozejrzała się czy kogoś tutaj nie ma i w ludzkiej postaci udała się w strone murów zamkowych.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Bardzo lubił takie dni jak ten, kiedy rok szkolny oficjalnie jeszcze trwał, ale on niczym nie musiał się przejmować, bo nauczyciele, podobnie jak uczniowie, byli już u kresu wytrzymałości i tylko odliczali dni do urlopu. Poza tym mógł śmiało powiedzieć, że wszystkie przedmioty miał już zaliczone i to chyba na całkiem znośne wyniki. Sprawa zamknięta. Przez najbliższe dwa miesiące nawet nie chciał do niej wracać. Wykorzystując swoje ostatnie dni w tym roku w Hogwarcie, postanowił przejść się na błonia. No bo trzeba było przyznać, tereny przyzamkowe mieli naprawdę piękne i Ezra aż się dziwił, że tak mało osób można było tu obecnie spotkać. Tylko siedzieć nad jeziorem czy robić piknik z dziewczyną... Gdyby Ezra miał dziewczynę właśnie tak by postąpił, zamiast samotnie siedzieć na jednym z niższych konarów Wielkiego Dębu. Nie mniej nie narzekał, bo pod drzewo wcale nie zawędrował przez przypadek. Doskonale wiedział, że to tu znajdzie ciszę i najlepsze gałęzie do przesiadywania w całym Hogwarcie. Wygodnie opierał się plecami o gruby pień, nogi mając ugięte w kolanach, dzięki czemu tworzyły podpórkę na przedmiot, który niektórym teraz mógłby wydawać się trochę nie na miejscu - ładnie oprawiony tom "Pokerzysty". Ezra nawet nie pamiętał, kiedy czytał ot tak, dla zwykłej przyjemności. W trakcie roku przeglądał tylko to co musiał, wszelkie fabularyzowane historie odrzucając ze względu za brak czasu. (Była to oczywiście poniekąd wymówka. To nie tak, że nie zdarzały się momenty, kiedy po prostu z nudy zaczynał chodzić po ścianach.) Perspektywa całych wolnych dwóch miesięcy jakoś rozbudziła w nim ambitne chęci. Skoro nikogo nie było w pobliżu, Ezra pozwolił sobie na użycie zaklęcia Cantus Musica. Od rana w jego głowie przewijała się piosenka "Do I wanna know", a że Clarke miał bardzo podzielną uwagę, niezbyt głośna muzyka rozbrzmiewająca w tle kompletnie go nie rozpraszała. Co więcej, nawet nie zauważył, kiedy zaczął pod nosem nucić melodię. (Chociaż nie dałby głowy, czy wytrwałby tak spokojnie kilka kolejnych piosenek. Ezra uwielbiał muzykę i prawdopodobnie przypadkiem mógłby przejść w tryb robienia show bez publiczności.) Gdyby ktoś go zapytał, bez trudu wskazałby, że właśnie takie leniwe popołudnia kochał najbardziej.
Ten rok oficjalnie był jedną wielką porażką. Do Leo dalej nie docierało, że tak bardzo mu się wszystko pochrzaniło - bo gdyby zawody poszły dobrze, nie czułby takiej goryczy w temacie ocen. Przecież chodził na treningi w pełni świadomy, że odbije się to na jego ocenach. Ba, nawet jego rodzina wiedziała, że Leo gotów jest powtarzać rok dla swojego hobby! Problem był tylko w tym, że nie wyszły mu zawody i teraz wszystko się posypało. Vin-Eurico bardzo starał się w listach przygotować bliskich do smutnej informacji, jaką z pewnością otrzymają od Hogwartu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on sam nie potrafił tego w pełni przetrawić. Nie chodziło o opuszczanie szkoły - Leo nie wyobrażał sobie "dorosłego" życia. Pozostanie w znajomym dormitorium było jak dar od niebios. Gorzej z tym samym suchym faktem, że tak bardzo mu się nie udało, oraz że musi to teraz każdemu wyjaśnić. Leo na szczęście należał do prostych istot, które łatwo oderwać od jednej myśli i rozproszyć. Wystarczyło parę wizyt u uzdrowiciela, aby zwichnięcie stawu barkowo-obojczykowego chłopaka zostało doprowadzone do porządku. Ręka dalej chwilami pobolewała, a obojczyk dziwnie "wciskał się", powodując przy tym bardzo nieprzyjemne kłucie. Gryfon mógł jednak przynajmniej stopniowo wrócić do uprawiania jakiegoś sportu, bo tragicznie brakowało mu intensywnego ruchu. Starał się sobie wszystko dawkować, ale co mógł poradzić na fakt, że takie zwykłe bieganie poprawiało mu humor? Poza tym, tereny Hogwartu były magicznie malownicze i aż żal było siedzieć wewnątrz. Zrobił już solidną rundkę wzdłuż Zakazanego Lasu i okrążył jezioro, a teraz zapuścił się nieco dalej. Obrał sobie za cel skręcenie przy wielkim dębie, którego cień wyglądał wyjątkowo zachęcająco w takie słoneczne dni. Był już bardzo blisko, gdy usłyszał muzykę i zobaczył jakąś postać siedzącą na drzewie. Wcale go to nie odepchnęło, bo przecież Leo to stworzenie stadne i towarzystwo w jego przypadku zawsze jest mile widziane. Kiedy zatrzymał się pod drzewem i dostrzegł, że jest to sam Ezra Clarke, nie miał już jak dyskretnie uciec. - Lenimy się, co? - Zagadnął zasapany.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra i Leo przedstawiali więc dwie kontrastowe postawy, jeśli chodziło o stosunek do tego końca roku. Krukon nie powiedziałby, że cieszy się, że to jemu udało się wyjść na wszystkim dobrze, bo jako przyjaciel starał się współodczuwać porażki Vin-Eurico. Chętnie przyjąłby na siebie część jego smutku (tylko nie tego związanego z powtarzaniem klasy), nawet jeśli otwarcie o tym nie mówił i w ogóle okazywał mało empatii. Bo po co o tym mówić, skoro nic nie mogło się zrobić. Było jak było, Leo po prostu nie mógł dopuścić, by za rok stało się to znowu. Kiedy chłopak obrał trasę swojej przebieżki w pobliżu punktu wypoczynkowego Ezry, Krukon akurat był w połowie bardzo emocjonującej sceny, więc przez chwilę nie reagował. Poza tym, Ezra nawet nie musiał patrzeć w dół, żeby wiedzieć, kto się przypałętał. Możnaby powiedzieć, że rozpoznał Leo już po odgłosie sapania, (co brzmiało źle) bo jaki inny kretyn biegałby w taki upał? Uśmiechnął się więc, unosząc rękę jakby na moment go uciszając, ponieważ bardzo chciał doczytać stronę. I po prostu był złośliwy. Potem zatrzasnął książkę i przeniósł wzrok na chłopaka, zdejmując również muzyczne zaklęcie. Cisza, która zapanowała wydała mu się wtedy jakaś taka nienaturalna. - Odpoczywamy - poprawił go, bo przecież gdyby rzeczywiście się lenił to teraz siedziałby w Hogwarcie. A przeszedł całe błonia, żeby się tu znaleźć! To się zaliczało do jego normy aktywności fizycznej. - A ty co, udaru chcesz dostać? Nie powinno się biegać w każdej innej godzinie niż w południe? Przerzucił nogi przez gałąź i zakołysał nimi beztrosko. Miał tak dobry humor, że bez problemu mógł nim zarażać, zatem skoro Leonardo nie czuł ducha wakacji przez swoje strapienia, Ezra miał dobry dzień by go w niego tchnąć. - Dołączysz? - zapytał, przesuwając się trochę. Samotność, samotnością, ale jak już było powiedziane, gdyby Ezra miał dziewczynę to chciałby z nią spędzać czas. Leonardo od biedy mógł ją zastąpić