Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Jak to jest być Laikiem? Siostrą Alana? Człowiekiem, który chodzi z naklejką: "Howett" od urodzenia? Laik nie zajmował sobie tym głowy. To ludzie ją szufladkowali, ona nie potrzebowała im pomagać, inspirować czy dawać powodów, aby mocniej ją wcisnęli do jakiegoś pudełka. Wzruszyła zatem ramionami, kiedy minął ją jakiś chłopak i gwizdnął przeciągle... Bowiem nie dlatego, że wyglądała dziś jakoś uroczo, ale dlatego, że już ją znali... Zaczęła pojawiać się w pewnych miejscach przy tych ludziach, którzy robili różne, dziwne rzeczy, aby się powygłupiać. Nie była od nich lepsza. Chętnie się przyłączała, ale jakoś ostatnio znowu wpadła w wir ciszy... Wciągnęło ją to. Tym bardziej, że nie było koło niej, ani jednego normalnego człowieka, którego nie należałoby odpychać, popychać czy błagać, aby oddalił swoją twarz na bezpieczny dystans. Ludzie naprawdę potrafili oszpecić dzień, którego wspomnienie ciągnęło się przez cały tydzień. Zatem uśmiechnęła się lekko, kiedy wreszcie udało się jej wyskoczyć na dziedziniec i w spokoju rozprostować dłonie... Przykucnęła przy zimnej ścianie wciągając kaptur na głowę... Ciepła bluza izolowała jej drobne ciało od zimna... Dla pewności wsunęła dłonie w rękawy i ścisnęła w piąstki... Głowę chroniła jeszcze czapka... Jakby tak pomyśleć to mogliby dać jej tutaj kapelusz i mogłaby zbierać pieniążki. Ale na co? Pewnie na mózg... Albo jakieś inne coś o czym nie raz zapomina, jak go używać. Może nowy sam by się włączał w odpowiednich momentach, albo działał zawsze... Taki luksus to już naprawdę coś niesamowitego. Howettówna roześmiała się sama do siebie. Skąd te pomysły? Skąd te nieprzyjemne teksty, które sama mówiła ostatnio na swój temat? Nie była dość dobra, aby dojść do tego, co się w niej dzieje i dlaczego tak się dzieje. Ale nieistotne... Istotne było to, że uciekła znowu z ostatnich zajęć na rzecz zjedzenia w kuchni pospiesznego posiłku i wylądowania tutaj. Fajnie? A może ktoś przyjdzie. Może ktoś też był zbiegiem i może dołączy do niej? Już po zajęciach, ale kto tam wie, kto się czai za wieżą zegarową. Tak dobrze w tej bezkresnej ciszy, którą przerywał huk wiatru... Uniosła wzrok ku górze. Tak, miałaby teraz ochotę na lot na miotle, na lody na patyku i dużego, kalorycznego pączka. A potem kawa, jakby leżała w łóżku... I jeszcze gdyby miała tu swój ulubiony koc. Boże ile życzeń. Szkoda, że żadne nie do spełnienia na tę chwilę. Laila naprawdę potrzebowała chwili zastanowienia... A może szaleństwa? Ale z kim? O tej porze wszyscy zajmowali się najbliższymi, a kiedy nie jesteś 'najbliższym' dla żadnego człowieka w tym zamku to co masz robić? Przynajmniej podpierać mury zamku, żeby nie opadły na dwie klejące się osóbki... Za dużo miłości w tym budynku... Za dużo miłości, której nawet procent nie należał do niej. Czysta zazdrość w połączeniu z lenistwem i bezradnością. Zimowy koktajl zamawiany co roku, na zawsze. Chyba już teraz ma zniżkę.
Holly dalej żyła, nic jej nie zabiło, nic jej nie zniszczyło… Dziewczyna doszła niedawno do wniosku, że to źle. Źle, iż jeszcze nie umarła. Od kilku dni już nawet na naukę sił jej brakowało. Poważnie. A że nauka była chyba... grubszą częścią całego jej życia, to nie widziała już sensu, by żyć! Wow, jakie to normalnie przerażające. Gdyby jednak postanowiła żyć, ale bez uczenia się... Leżałaby na plecach przez całe dni i miała gdzieś co inni sobie pomyślą. Miałaby gdzieś oceny. Książki. Naukę. Ale nie, zaraz, to wciąż ta sama Hollywood, która pomimo najgorszego samopoczucia, dalej będzie wiernie swoje obowiązki wypełniać! Nie przeciętnie. Przeciętna, to mogłaby być ocena kogoś, kto się w ogóle zajęciami nie przejmuje. A… Krukonka była nadwrażliwa na tym punkcie. Eh. Zaraz po zajęciach pognała na dziedziniec z zegarem. Czemu? Właściwie to… ona sama nie wiedziała. Nie wiedziała gdzie idzie, coś jej się poprzekładało w głowie, może to jakieś przeciążenie systemu, kto wie. Nie byłabym zdziwiona, gdyby jednak. W przypadku pani Chodzącej Encyklopedii Mooler, cuda jakieś się działy, bo mózg jej nadal nie eksplodował! Ciekawe jak bardzo żałośnie taka eksplozja mózgu zbyt-inteligentnej Holly by wyglądała. Dziewczyna poczuła, że potrzebuje jakiegoś towarzystwa. Nie była ani osobą supermega towarzyską, ani rozrywkową. Wręcz taka potrzeba pogadania z kimś i pożalenia się jak to ją codzienna rutyna, tudzież monotonia dołuje, była u niej rzadkością. I tego dnia również ta rzadkość nastąpiła. Na swoje szczęście, oczy Krukonki, także samodzielnie wypatrzyły na dziedzińcu osobę, której Holly nie miała nic do zarzucenia. Ściślej mówiąc, osobą wyszukaną przez oczęta Hollci, była niejaka Laila Howett! Och, to nazwisko. Krukonka je tak uwielbiała, no bo... chyba po kryjomu zakochana była w bracie Puchonki. Ale cicho już! - Cześć. - Przywitała się Holly przeciągle, podchodząc troszkę chwiejnym krokiem do dziewczyny. - Jak tam?
Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz, ale jakąś awarię netu miałam. ;<
Gdyby Laik umiał czytać w myślach już by wybuchł śmiechem na to wyznanie... Kochać Alana inaczej niż brata? Przecież jego się nie da... Zapewne dlatego, że jest szkolnym ekhem. Ale nic takiego nie dotarło do myśli dziewczęcia, a więc powoli uniosła wzrok ku Mooler. - Ano cześć... - rzuciła i nie mogąc ukryć delikatnego uśmiechu, który wstąpił na jej twarzyczkę. Dawno nie widziała tej części rodzeństwa Mooler. To miłe, że wreszcie się któreś znalazło... - A w sumie nic ciekawego, znów opuściłam zajęcia i chyba boli mnie trochę głowa. Odpowiedziała może i lakoniczne, jak na jej zasób słownictwa, który mógłby opisać stan, w którym teraz się znajdowała. Mimo to żadna lista żali z jej ust nie wyszła. Znów była tą Lailą, którą ludzie akceptowali za to, że wszelkie problemy obracała w korzyść choć teraz rzadko jej to wychodziło. Przynajmniej pozostały wspomnienia z dawnych czasów. Aha! - A u Ciebie, jak tam? Co tutaj w ogóle robisz? - Zrobiła ten charakterystyczny ruch brwiami i spojrzenie w stylu: "daj dwa złote". A potem wyprostowała się i stanęła naprzeciw Holly, którą w tej chwili miała ochotę uściskać... Może to byłoby ostrzeżeniem, że wejście do ich rodziny oznacza więcej czasu z panienką Howett i jej miłostkami w stosunku do ludzi, którzy nawet wydawali się całkiem sensowni! Biorąc pod uwagę fakt, że Laik może zostać starą panną to ilość miłości do rozdania jest ogromna... Ale to nic. Na razie nie będziemy straszyć ludzi, ale może trzeba już kupować koty? Koniecznie dużo kotów... Trzeba przytyć, kupić różowy skafander, ściąć włosy i mieć dużo zmarszczek! Plan idealny na życie starej panny! Ale stop. Za dużo przewinęła. Jednak musi mieć trochę czasu, żeby zarobić na życie i dostać jakąś pracę, w której będą jej płacili za oddychanie... A to przecież trudne, nie? Oddychać spokojnie nie wychylając się z szeregu. A właśnie Howett'ówna zawsze oddychała szybciej i serce biło sto na godzinę. Nienormalna to sytuacja, ale cóż zrobić. Najwidoczniej jej organizm postanowił tańczyć, albo odbywał jakiś bal. To by tłumaczyło ogólny ból wszystkich organów. A kiedy wróciła myślami do Mooler'ówny ponownie się uśmiechnęła i założyła ręce na piersiach czekając na odpowiedź. Z żalem zauważyła, że dawno jej nie widziała. Całe szczęście można to teraz nadrobić.
Czy Holly mogła coś na ten swój „stan zakochania” poradzić? No... właśnie nie mogła. Alan był jej pierwszą miłością i w sumie nie rozumiała, czemu jej się podoba. Nie był wcale do niej podobny z zachowania czy coś. Ale jak mówią… pozory mylą, a przeciwieństwa kuszą. - Dziwnie. – Odparła z westchnięciem. Może to wcale nie jakieś super wyjaśnienie, no bo jak na Holly… przymiotnik „dziwnie” miał bardzo wiele zastosowań. – Jestem wszystkim zmęczona, nic mi się nie chce, głowa mnie boli, zupełnie tak jak ciebie, poza tym poszłabym już spać. – Ano właśnie, ciekawe jaka była już godzina! Mooler osobiście mogła stwierdzić, że jej komórki to już dawno mają po dwudziestej trzeciej, gdyż zazwyczaj kilka minut po tej godzinie Holly zasypiała. Taki tam zwyczaj. No ale pogoda wokoło nie wskazywała by tak szybko nadeszła godzina nocna. Trudno. Pomęczy się dalej. A może wcale nie pomęczy, bo w sumie spotkała Laika i kto wie, czy nie zapomni zaraz o tych wszystkich „wykończeniach” i „wycieńczeniach”, które latały po jej głowie. Łatwo było jej się dekoncentrować, gdy po nieprzyjemnościach doznawała miłych niespodzianek. - Szczerze? Nie wiem. - Parsknęła, starając się także zaraz nie wybuchnąć nie opanowanym śmiechem. Miała już takie dziwne wybuchy, a ich nie znosiła. W odwrocie spraw, jedynie krótko się zaśmiała. - Coś czuje, że mi się i w żołądku przewraca, i w głowie. - Zrobiła na sekundę markotny wyraz twarzy. Zaraz jednak przywróciła na twarz uśmiech. Niech już nie sprawia wrażenia takiej marudy. Okej, okej… była marudą i o to chyba wykłócać się z nikim nie trzeba. Ale nie musiała być też takim nudziarzem, który wiecznie marudzi przy przyjaciołach. W tym przypadku – przy przyjaciółce.
Przypatrywała się Holly z rosnącym zainteresowaniem... Naprawdę nie była banalna. Miała w sobie coś, co Lailę zawsze intrygowało, wprowadzało w stan zastanowienia, że jednak brakuje pewnej części układanki... Ale takie obrazy budziło w niej tylko rodzeństwo Mooler... Ona i Emrys byli, jak woda i ogień. Nie znosili się z tego, co słyszała, a nie raz miała ochotę wypytać Holly o brata, o to, żeby dowiedzieć się czegokolwiek, co pozwoliłoby jej sporządzić, jakiś konkretny plan... I wyjaśnienia dlaczego się nie lubili, choć to mogły być puste sytuacje bez żadnego podłoża z przeszłości. Odchrząknęła... - Jesteś śpiąca, a tu nie ma łóżka... Holly pomyliłaś kierunku? - Rzuciła z energia odrywając się od swoich myśli, które mknęły ku dogłębnej analizie ludzi... To chyba niezdrowe od razu odnajdywać te coś, czego się chce. Wtedy już może nie być tak ciekawie, a zatem brnęła w rozmowę... Brnęła w to tak, jak wtedy gdy odkryła że Holly jest normalnym człowiekiem, z którym da się pogadać. Uśmiechnęła się do niej ciepło na to wspomnienie. Laikowe uśmiechy zawsze były pełne troski i szczęścia, które niekoniecznie odnajdywało źródło w obecnym życiu... Laikowe wszystko obowiązywało wspomnienia, żeby dać trochę nadziei innym. Choć teraz nie zamierzała wykonać żadnego z zabiegów z uwagą obserwowała Mooler. - Hm jeśli źle się czujesz, mogę z Tobą iść do Skrzydła Szpitalnego. - Zaproponowała bez zbędnych wstępów i innych przemów, które mówiłyby, jak zdrowie jest ważne... Na razie, jednak czekała na odpowiedź Holly... Posadziłaby ją gdzieś na ławce czy coś, ale wszędzie było mroźno, więc doprowadziłoby to do jeszcze gorszej sytuacji...
Właściwie, to Hollywood nie zdziwiłaby się, gdyby rzeczywiście od tej nauki komórki w jej mózgu pozachodziły na siebie i szykowały się do wybuchu. Myślała o dziwnych rzeczach. Zaraz, albo i nie ona sama o tym myślała, a… jakiś wstrętny, mały człowiek, który wszedł do jej mózgu! Tak! Może to on teraz steruje biedną Holly? Każe jej przychodzić na dziedziniec, zamiast do dormitorium? Do dormitorium, gdzie ma łóżko?! Merlinie, jaki niecny jest ten mały człek… Co za głupstwa. Nie, nie ma żadnego człowieka, głowa jej nie wybuchnie, co najwyżej trochę poboli. Holly aż wzburzyła się samą sobą. No co za pomysły, doprawdy… - Całkowicie. – Westchnęła z nutką smutku w głosie. Uśmiech Puchonki jednak zawsze tworzył u niej radość. Rzeczywiście, w jej uśmiechach coś było! Szkoda, że Hollcia nie posiadała takiego daru. Zazwyczaj gdy próbowała się do kogoś (nieznajomego) uśmiechnąć, to ten ktoś (znający już Holly ze stwierdzeń osób nie lubiących Krukonki) uciekał jak najdalej. Co? Bał się, że Hollywood zaraz będzie go maltretować nauką? Ej… bez przesady! Takim wyrzutkiem społeczności jeszcze raczej nie była! - Spoko, nic mi nie będzie. Wydaje mi się, że potrzebuję tylko odpoczynku po lekcjach. Najwyżej dzisiaj nie będę niczego czytać. – Stwierdziła swobodnie. Nie lubiła chodzić do Skrzydła Szpitalnego, raczej bywała w nim… okropnie rzadko. Bóle głowy to u Mooler codzienność, ale dopiero teraz wydało jej się, że to przez zbyt nachalne uczenie się. Dobrze uznała – tego dnia odpuści sobie naukę. I następnego też. I może jeszcze następnego-następnego – tak ewentualnie!
Może powinna teraz wziąć Mooler za rękę i zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego na siłę? Albo nie wiem, związać i jakoś zawieźć na sankach czy coś... Albo zaproponować tabletki od bólu głowy, które grzechotały w torebce, ale ostatnio nie pomagały. Były beznadziejne... Może po prostu organizm Laika uodpornił się na wszystkie proszki wszelkiej maści. Trudno się mówi, przyjdzie umrzeć w katuszach. Uśmiechnęła się na tę myśl po raz kolejny dnia dzisiejszego. Ach, czy mogła być dumna ze swojego uśmiechu? Nie wiadomo, choć może to było coś, co chciała mieć Holly, to Laik nie uznawał to za żaden dar od losu, lepiej dałby jej talent jakiś w stylu gry na czymś super ważnym, albo mózg, który mógłby wynaleźć nowy lek dla ludzkości. A dostała pokrzepiający uśmiech. Najniższy z pakietów... Los poskąpił jeszcze wszystkiego w innych dziedzinach. Odchrząknęła mierząc wzrokiem Mooler'ównę. - Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? Mogę coś załatwić. To nie stanowi problemu, a jak coś ekhem... 'Ekstra'. - Tu poruszyła palcami w charakterystyczny sposób, który wyrażał zażenowanie za jednym razem... - To mogę zagadać później z Alanem, może on się orientuje w magicznych rzeczach na ból wszystkiego... - Chociaż wątpiła. Może gdyby chodziło o jakąś super dziewczynę, o którą Holly by się starała. Pewnie w takich sprawach był bezużyteczny, jak zupka chińska, ale no trudno... Zawsze to jakaś alternatywa, w końcu nie ma rzeczy niemożliwych... A zatem gdzie w tym szkopuł? Nigdzie. Chciała pomóc Hollywood, chociażby ze względu na to, że naprawdę zaczynała ją darzyć większą sympatią.
- Nie, na serio. Będzie okej, jak dam sobie na luz. – Uśmiechnęła się z lekka głupawo, jak człowiek, który chciał mieć sensowne wytłumaczenie, a znaleźć go nie mógł. Holly to Holly, wcale nie przeszkadza jej, gdy ktoś oferuje swoją pomoc, aczkolwiek woli działać sama. Stała się taka samodzielna odkąd skończyła pięć lat i już wyśmiewała się ze swoich rówieśników, że ci są „opóźnieni w rozwoju”. Recz jasna nie byli. To Mooler’ówna była jakąś starą inteligentką w ciele pięcioletniej dziewczynki. Ta wkurzająca inteligentka z niej jak widać nie uciekła i chyba uciekać nawet nie zamierzała… Chociaż, kto to wie? Póki co dziewczyna jeszcze żyła, a to oznaczało, że wydarzyć może się wciąż wiele. - No, a zmieniając temat… Jak ci ogólnie idzie, ze... wszystkim? – spytała, starając się zadać w miarę ludzkie pytanie. Fakt faktem, a dziewczyny dawno się nie widziały. Hollywood zdołała bardzo polubić Howettównę, toteż lubiła wiedzieć, co się u niej dzieje. A nóż, widelec może akurat coś bardzo fajnego, co strasznie zaciekawi Hollywood, może nawet do tego stopnia, że przestanie płakać w głowie, jaka to ona biedna?! Zawsze warto próbować się czymś zainteresować.
To co Laik pomyślał, gdy usłyszał wypowiedź Holly w tamtym momencie, to chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Ona sama nie potrafiła wtedy określić, ale miała nieodparte wrażenie, że niedługo coś się stanie i będzie to dotyczyło właśnie Mooler'ówny... A czy powinna na to pozwolić? Wydarzenia powinny biec same, więc z powodzeniem na razie to zostawiła... To dziwne na jej miejscu coś odpuścić, ale powinniście mi zaufać i wiedzieć, że na wszystko przyjdzie czas. - Jak sobie życzysz, ale wiesz... Gdzie mnie szukać. - Dokończyła w ostatniej chwili, kiedy zgubiła sens zdania i zdała sobie sprawę, że może coś powiedzieć od czapy, całkowicie bezsensu i wypadnie bomba. I puffnie, pęknie, przeżyją eksplozję... Kolejne synonimy wydawały się zbędne, a wcale nie opisywały lepiej obaw, które były teraz wyimaginowane. Uśmiechnęła się delikatnie... - Z tym wszystkim? To znaczy z jakim wszystkim? - Spytała niepewna tego, o czym ma teraz mówić. Nie chciała bowiem zaczynać tematu, w ktorym nie mogłaby określić swojego stanowiska, a chyba właśnie oto chodziło... Żeby o tym pomówić. - Jeśli chodzi o ogół to nudno. Zero spotkań. Czasem z kimś pogadam, jak teraz i zdaję sobie sprawę, że wypadałoby się trochę ożywić, ale jestem leniwym Puchonem i wolę chyba tylko chodzić i szukać żab ze znajomymi, których widzę raz na miesiąc. - Tu przez jej twarzyczkę przemknęło coś smutnego, ale zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Ogromną zaletą Laika było to, że wszystko co działo się teraz mogło się cofnąć przez to, że była znakomitym mówcą i to pozwalało jej lawirować pomiędzy niedopowiedzeniami, zatem doszła do wniosku, ze gdy Hollywood się sprecyzuje to ona dokończy, a na razie posyłała jej czujne, opiekuńcze spojrzenie.
Ostatnimi czasy życie Holly raczej też do tych najbardziej towarzyskich nie należało. Pff, "ostatnimi czasy"? Nie... nigdy nie było jakieś strasznie zabawowe. Niby Krukonce to nie przeszkadzało, niby zawsze wszystko było super, ale... zazdrościła ludziom, którzy od przyjaciół wręcz się odczepić nie mogą. Ona, przez tą swoją głupią miłość do nauki, miała coraz mniej czasu na spotykanie się z osobami, które lubiła, z czego dumna też nie była. Jasne, że gdyby odrzuciła na moment to całe wkuwanie, to wszystko znów byłoby piękne, ładne i wspaniałe. Ale po co? Dziewczyna starała się poświęcać czas i książkom, i przyjemnościom. A kiedy książki jednak zajmowały jej więcej czasu... zaczynała ją boleć głowa i takie skutki, że sama od nich się odrywała! - Też tak mam. Ostatnio... jakoś zero czasu na cokolwiek. - Zacytowała samą siebie, bo właśnie to zdanie przemknęło jej teraz przez głowę. Och, może w końcu doszło do niej, jak to marnuje całe swoje życie! Albo i... nie marnuje. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, uczyć i tak się trzeba. Ale Hollywood robiła to już zbyt nachalnie. Tak jakby to było jej całe życie. Powoli tak się stawało. Dobrze jednak, że głowa dawała jeszcze sygnały "już nie mogę", "za dużo". Bez tego, Mooler'ówna nadal brnęłaby w najlepsze uczenie się. Nie miała żadnej złej oceny. Mimo to miała siebie za niedouczoną. Uzależniła się od książek, od wpajania wiedzy. No bo jak inaczej to podsumować? - Trzeba by coś z tym zrobić, nie? - Holly nie wierzyła, że sama to powiedziała. Nie. Jednak nie ona, to znowu ten głupi człowieczek siedzący w tej chwili w jej umyśle. Mimo wszystko... dobrze gadał. Trzeba pokonać nudną monotonię, woohoo!...
Ale tak nagle? Nie od dziś słyszała, że Mooler'ówna kocha książki, że zapach pergaminu to coś dla niej, że gdyby nie to, że miała swój świat w papierach to mogłaby zwariować. Może dlatego nie lubiła się z bratem, bo mieli inne cele, zainteresowania, pasje... Fakt to mogło być to ... Kiedy Hollywood szukała jakiejś stacji, to tamten jeździł pociągami. Odchrząknęła, nigdy nie chciała ich szufladkować, dlatego zaczęła bic się w myślach za zbytnią prostotę. - Zróbmy coś? Holly? Może chcesz zażyć substancje zakazane w barze kuchennym i położyć się pod dormitorium? - Wybuchła śmiechem ciekawa, co na taką propozycje powie Mooler... Moze weźmie i ucieknie? Albo podziękuje jej za propozycję i powie coś swojego? - Albo zawsze można po prostu najeść się bezsensu, wyzwać pierwszaków i położyć się na korytarzu, szóste piętro... Mamy przystojnych profesorów. - Mrugnęła do niej ciekawa, czy ona miała okazję to zauważyć. Jeśli nie to Laik jej opowie, gdzie można się rozpływać, a gdzie nie. Ba... Nawet powie, który wolny, jakby chciała... Znów ją wszystko zaczęło śmieszyć. Na nią miało wpływ świeże powietrze, wtedy działa się oddzielna impreza, na którą zaproszeni byli wszyscy obecni i wszyscy się bawili, pytanie czy dobrze, bo miała co do tego mieszane uczucia.
Holly czuła się jakby naprawdę było jej już wszystko jedno. Potrzebowała… rozrywki. O tak, niecodziennie się zdarzało, by Krukonka nie uznawała nauki za rozrywkę. Właściwie może tak sobie sama przyjęła. Nie uczyłaby się, gdyby nie myślała o przyszłości. A myślała. Bardzo dużo. Chciała być najmądrzejszym człowiekiem świata, bo samo bycie inteligentną jej nie wystarczało. Nie. Holly to Holly, czy ktokolwiek mógłby ją pojąć? - Wiesz, twoje pomysły nie są złe. – Wzruszyła ramionami z żartobliwym niewzruszeniem. Zaraz jednak nie wytrzymała, i także wybuchła śmiechem. A to by było ciekawe, gdyby coś jej strzeliło i zrobiła to, na co wpadła Puchonka. Drugi pomysł wydał się jej wykonalny. W końcu… jeść lubiła, na pierwszaków już jej się zdarzyło krzyczeć, a leżeć na ziemi… kto wie, może by jej się spodobało. Ta jasne, wyobraźcie sobie Hollywood w takim stanie. Niemożliwe? Wszystko jest możliwe! Choć wydawać się może jak najbardziej nieprawdopodobne… Laila miała dobry wpływ na Moolerównę. Krukonka odrywała się wtedy myślami chociaż trochę od nauki. Dobrze, że w końcu się spotkały, gdyż… kto wie, co teraz działoby się z Hollywood. A nawet ból głowy zaczął jej przechodzić. O, a może zacznie wyznawać regułę „nauka co dwa dni”? Ha! Ciekawe czy by wytrzymała. Gdyby tak… to przynajmniej zmniejszyłby się jej bóle głowy.
Uśmiechnęła się zwycięsko i popatrzyła na dziewczęcie, które wydawało się całkiem do przekonania. Może jeszcze coś z niej wyrośnie? Tylko, żeby przypadkiem nie sprowadzić jej na złą drogę tak całkowicie. Nie? Bo wtedy to już czuła dreszcze na plecach i słyszała, jak rodzina Mooler'ów ją przeklina. Niefajny obraz. Fu. Ale analni z ekipą mieliby się z czego pośmiać. I z takiego założenia wyszedł Laik... Ona będzie złem i kropka. Może coś na tym ugra. Ale nie w sensie egoistycznie, ale w sensie zmiany Holly, która chyba to wszystko brała zbyt na poważnie. Trzeba się trochę rozerwać, prawda? W takim zamyśle to wszystko brzdękało... Zatem znów posłała Mooler'ównie spokojne spojrzenie. - To idziemy jeść i leżeć na korytarzu, czy może chcesz się napić? Dziś jestem Twoja. Myśl. - Jakkolwiek to zabrzmiało, to naprawdę miała ochotę zrobić coś, co mogłoby być jakoś w porządku. Coś innego niż siedzenie na tyłku i wcinanie orzeszków. Nie żeby przestała kochać orzeszki. Nadal je wielbiła i miała ochotę zrobić spiżarnię złożoną tylko z takich zapasów, ale, ale... Ale czy to wszystko jest właśnie normalne? Cała ironia leżała w tym, że nie było... - To jak Mooler? Może zrobimy coś, co odmieni Twój los? - Uśmiechnęła się sama do siebie paląc się do tego pomysłu. Bo w najgorszym wypadku, co może się stać?! Mogą spalić zamek, ewentualnie zamek i las... Ewentualnie mogłyby zamknąć jakiegoś pierwszaka w lochach... Tyle możliwości, a wszystko na wyciągnięcie ręki, która aż się prosiła, żeby ją mocniej ścisnąć i wreszcie... Odżyć.
- Zrobimy i to, i to. – Zatrzepotała słodko rzęsami, robiąc z siebie słodkiego aniołka. No co? Ona przecież była aniołkiem… iii… grzecznym. Uczyła się, nie piła, wręcz się nie bawiła. Nie miała życia. Poza książkami. O, i to był właśnie ten punkt prowadzący Krukonkę na samo dno społeczności!... Kto by się jednak spodziewał, że takie nader grzeczne aniołeczki jak Moolerówna miewają dni, gdy chcą zrobić coś innego, niż zazwyczaj. – Aczkolwiek najpierw się nachlejemy. – No co za słownictwo, co za słownictwo. Jeszcze innego dnia Holly uznałaby, że słowo „uchlać się” to jakaś paskuda w słowniku. Mówi się „n a p i ć”. Żadne „uchlać”. Tyle że w tym momencie to Hollywood naprawdę małą uwagę zwracała na wyrazy, które wypowiada. Nie chodzi o to, co się powie, a jaki zdania sens będzie. O proszę, filozoficzne. Dziewczyna uśmiechnęła się do Howettówny zadziornie, być może nawet sama dumna z siebie, że w końcu przełamuje swoją rutynę i wcale się nie uczy. Zamiast nauki ona woli pić, jeść i leżeć na ziemi. Pięknie, pięknie. Tylko pogratulować.
Huan po dość niemiłym spotkaniu w sowiarni dotarł właśnie w to miejsce. Ale dlaczego właśnie na dziedziniec gdy jest tak chłodno? Może przez to iż jego umysł wypełniony był pytaniami bez odpowiedzi a stopy prowadziły go same? Tak czy owak,Bedau postanowił tutaj zostać. Podszedł do ławki i usiadł oparł swoje plecy o jedna ze scian a głowę podparł na kolanach. -Idiota... Wymamrotał pod nosem i przymknął oczy. Właściwie to dość dobrze wtapiał się w całe otoczenie. Większość przechodzących uczniów nawet go nie zauważało.
Dziedziniec wieży z zegarem był zdecydowanie jednym z tych miejsc, do których Holly zaglądała z chęcią. Nawet figurował na prestiżowej liście zatytułowanej „ulubione”. Co prawda nie zajmował pierwszego miejsca, ale sama obecność na tym spisie była już ogromnym wyróżnieniem, oczywiście wedle ego panny Wade. Szatynka przycupnęła na schodkach, ściągając torbę z ramienia i rozglądając się wkoło z cichym westchnieniem. W całym zamku panowała dziś atmosfera spokoju i ogólnego nic-nie-robienia. Jasne, odpoczynek zawsze jest mile widziany, aczkolwiek na dłuższą metę przynosi.. nudę. I tak było tym razem. Nastolatkowie rozpierzchli się po różnych zakamarkach ogromnej budowli, poświęcając najróżniejszym, a mimo wszystko pewnie bezbarwnym zajęciom, a tymczasem Holly miała już dosyć tego lenistwa, bo ileż można? Zrobiłaby w końcu coś produktywnego, rozerwałaby się. Zwłaszcza, iż warunki atmosferyczne były po prostu perfekcyjne – słońce wznosiło się majestatycznie nad Hogwartem, łaskawie obdarowując jego mieszkańców swymi ciepłymi promieniami. Zero przeciwwskazań, by przebywać na świeżym powietrzu. Może Hogsmeade? – pomyślała Holly, przekrzywiając odrobinę głowę. Cóż, tam chyba znalazłaby więcej uciechy i przyjemności, niż tutaj. Tylko, czy był sens wyprawiać się tam samotnie? Aż taką desperatką nie była. Wprawdzie spotkałaby towarzystwo, ale iść już z kompanami, a dopiero ich zdobywać to zupełnie inne sprawy. Wade przygryzła wargę, postanawiając w końcu ruszyć się z miejsca. Przecież nie będzie tu sterczeć do nocy. Jej szczupłe palce powędrowały to zapięcia torebki, a następnie zginęły w jej wnętrzu w poszukiwaniach srebrnej papierośnicy. Mały dymek pozwoli ogarnąć myśli i obrać właściwy cel, o tak.
W Red Rock też jest dziedziniec! Tylko wygląda znacznie inaczej niż ten tutaj, w Hogwarcie... tak, to następny powód, żeby Kaia uznała to dziwaczne miejsce za niegodne jej uwagi. Gdyby nie Georgia, och, sama nie wiedziałaby, co ona jeszcze tutaj robi! Jeszcze tak nie dawno po cichu liczyła, że kiedy przyjedzie tutaj, Anglicy rzucą się jej do stóp, wychwalając pod niebiosa, znajdzie księcia z bajki i swoją świtę a tymczasem... nikt jej nie zauważał, co niesamowicie pannę Chevey irytowało. Tylko ten Kanadyjczyk, który rzucił jej kałamarnicą na głowę... nieee, z dwojga złego chyba wolałaby już ten brak jakiejkolwiek uwagi. Na drugą imprezę integracyjną nie poszła, wykręcając się bólem głowy. Przez chwilę żałowała, że została sama w tym okropnym dormitorium, ale kiedy okazało się, że impreza była nielegalna i tych półgłówków złapał dyrektor... jakoś nagle przestała tak bardzo żałować! Następnym minusem tego wyjazdu był klimat. Jedna skórzana kurtka, przy około dwudziestu sukienkach i sweterkach nie przedstawiała się rewelacyjnie, zwłaszcza, że tutaj cały czas temperatura wahała się między dziesięcioma, dwunastoma stopniami... ech! Kolekcja balerinek też się nie sprawdzała, niestety. Dlatego też, Kaia postanowiła zrobić to, co zwykła robić, kiedy nie mogła poradzić sobie z problemami, mianowicie... napisała do tatusia! A tatuś sypnął galeonami, żeby córeńka miała na nową garderobę... no i teraz zaczynały się schody, bowiem Chevey kompletnie nie wiedziała w jakim miejscu ma zacząć zakupy! Jednak takie z niej zaradne dziewczątko było, iż przeprowadziła mały rekonesans, tak jak to zwykła robić Georgia, która była taką rewelacyjną obserwatorką! Dlatego przemierzając dziedziniec, minęła siedzących na ławce jakiś chłopców, których nie zaszczyciła nawet spojrzeniem (bo halo, są priorytety) i pewnym krokiem podeszła do Holly. - Cześć - uśmiechnęła się szeroko, zagarniając niesforny kosmyk za ucho. Ojojojoj, ależ z niej niewinna dziewuszka była! - Ptaki śpiewają, Kanadyjczycy się biją, a ja nie mam w czym chodzić, bo macie dupną pogodę, pewnie chcesz mi pokazać gdzie tutaj można coś kupić, prawda? - ponownie się uśmiechnęła, zakładając ręce na piersiach.
Holly pochwyciła wreszcie upragniony przedmiot, lecz nie zdążyła z niego nic wyciągnąć, bo jej uwaga została rozproszona przez postać, która ni z gruszki ni z pietruszki wyrosła tuż przed nią. Nie kojarzyła jej twarzy kompletnie, zatem musiała być to.. „Obca”, pomyślała Gryfonka, po chwili z powodzeniem tłumiąc parsknięcie śmiechu. Jak to w ogóle brzmiało? Obca, serio? Gorszego określenia jej umysł już dawno nie podsunął. - Cześć. – odpowiedziała neutralnie, a zarazem dość grzecznie jak na nią. Brew w kształcie idealnego łuku powędrowała do góry, czyniąc twarz Wade odrobinkę ironiczną. Słysząc dalszą część zdania nieznajomej, zwyczajnie nie mogła powstrzymać wkraczającego na usta uśmieszku. No proszę, co za pewność siebie. Czy może raczej arogancja? Miała tupet, to było w jakiś sposób zawarte w jej oczach. Holly doskonale to wiedziała, bo sama nie raz widziała te charakterystyczne błyski w swoich własnych tęczówkach. Cóż, byle jaka niewinna buźka jej nie zwiedzie. Lata praktyki. - Smutne. Ale bywa. – stwierdziła, wzruszając ramionami, po czym włożyła papierosa między wargi. – W innej sytuacji prawdopodobnie bym cię odprawiła, ale patrząc na ten brak jakiejkolwiek rozrywki… - to było jak najbardziej w stylu Wade. Taak, musiała zaznaczyć swoją pozycję i to, z kim nowa ma do czynienia. Nie jest jedną z tak zwanych „pupilek” i „świt”, nigdy nie była i nie będzie. Trzeba to było uświadomić nieznajomej. Naturalnie, wyłącznie by pozbyć się nieporozumień. (plus dla zabawy i chęci zobaczenia jej reakcji, ale to takie szczególiki) Holly odpaliła fajkę, zaciągając się dymem i wypuszczając go niespiesznie. - To w drogę. – obrała kierunek, zerkając na towarzyszkę. – Holly Wade, przyjemność zapewne po Twojej stronie. Zapalisz? Posłała dziewczynie zadziwiająco szczery uśmiech.
Brew Kai powędrowała do góry w tym samym momencie, w którym zrobiła to brew Holly. W połączeniu z uśmieszkiem, który wciąż kwitł na twarzy panienki Chevey, wyglądało to co najmniej szyderczo. Nie mogła powiedzieć, zachowanie dziewczyny w pewien sposób ją nawet zaintrygowało... zwykle ludzie reagowali całkiem inaczej na dziwaczne odzywki Australijki, a tu proszę, czyżby znalazła godną siebie koleżankę? Na razie nie chciała jej nazywać rywalką, wszakże wymiana uśmieszków nie była aż tak niemiła... Warto w tym momencie zauważyć, że tak to w małym, dziwacznym świecie Kai wyglądało. Albo byłeś z nią, albo przeciw niej, nie było stron neutralnych - ona przeżywała każdą rozmowę, analizując każde, najmniejsze słowo wypowiedziane w jej kierunku, tylko czyhając, aż w odpowiednim momencie będzie mogła użyć go przeciwko danej osobie... paranoiczne, ale w stylu Chevey. - Bywa, ale może u was - odmruknęła jej, pozwalając super słodkiemu uśmieszkowi wreszcie zjechać z twarzy. Spojrzenie zielonych tęczówek skierowała na nową koleżankę i paczkę papierosów... hm, nie zdarzało się jej palić, uważała, że to po prostu głupiutkie, ale co będzie, jeśli Wade uzna ją za jakąś nieciekawą czy gorzej, nudziarę? - Tak, zapalę - odparła i bezceremonialnie sięgnęła po papierosa do paczki, kierując się w ślad za Holly - Ja jestem Kaia Chevey, która nie przywykła do przedstawiania się - odparła jej, uśmiechając się lekko. O dziwo to również nie był ten niewinny, trochę sztuczny uśmiech. Uśmiechnęła się naprawdę szczerze, o ile w przypadku Kai w ogóle można mówić o szczerości. - Wiesz, to nie jest potrzebne, kiedy znają cię wszyscy - ohohoh, przesadziła dramatycznie, ale absolutnie nie widziała w tym nic złego. Jakoś przywykła do bycia arogancką. Czyżby sama podnosiła sobie przez to swoją własną samoocenę?
Holly zaśmiała się krótko. - Witaj w Anglii. – wzruszyła delikatnie, niemal niezauważalnie drobnymi ramionami. Taka zmiana atmosfery musiała być problematyczna i stanowić nie lada kłopot. Sama pewnie marudziłaby podobnie, gdyby z suchego klimatu Australii nagle została zmuszona przenieść się do tak kontrastowo wilgotnej Anglii. Cóż, niemniej jednak zadbałaby o odpowiedni dobór ubrań. Tu nie chodzi tylko o dobrą organizację, ale też o logikę. Mniejsza. Może mentalność mieszkańców najmniejszego kontynentu opierała się głównie na haśle „co będzie, to będzie”. Kaia poczęstowała się papierosem, a wtedy Holly przypaliła jej go i zamknęła małe wieczko, wrzucając z powrotem do torebki. - Ale raczej konieczne, gdy trafiasz w kompletnie nowe miejsce, gdzie jesteś tylko „jakąś zagraniczną dziewczyną”. – odparła nie tyle złośliwie, co po prostu szczerze, po czym uśmiechnęła się lekko. - W sumie to nawet Cię rozumiem. Sama rzadko mam okazję do przedstawiania się. Wszyscy się tutaj znamy, nawet jeśli nie osobiście, to z widzenia. Kojarzymy swoje imiona i nazwiska. Taki urok Hogwartu. – zaciągnęła się, wypuszczając kilka kółek z dymu nikotynowego. - Jeszcze trochę czasu i z Tobą będzie podobnie. – zerknęła na towarzyszkę. Najwyraźniej załapała wcześniejszą aluzję Wade, więc nie powinno być między nimi większych problemów. Rozmowa stała się zdecydowanie luźniejsza. Gryfonka stwierdziła w duchu, że razem z Chevey dzielą parę cech charakteru i to tych wymagających temperamentu. - Chodź, zabiorę Cię do Hogsmeade. Ale ostrzegam : żadnych rewelacji. Prawdziwe zakupy oferuje tylko Londyn.
Taki piękny dzień, taki piękny! Nawet Clara, skuszona promieniami, które łaskotały ją przez szybę w dormitorium, postanowiła zaszaleć i wyjść na zewnątrz, porzucając podusię i kołderkę, pod którą tak bardzo ostatnio lubiła siedzieć, nie ważne czy był dzień nie ważne czy była to noc! Wyszła ze swej pustelni z książką pod pachą, kierując się w jakieś mało uczęszczane miejsce - nogi poniosły ją wprost na dziedziniec wieży z zegarem! I na dodatek, nikogo nie było, a co za tym idzie, nie było żadnych pseudo życzliwych spojrzeń, wcale nieżyczliwych osób. Czyli na razie było całkiem nieźle, o ile można było użyć tego określenia w stosunku do zmarnowanej gryfonki. Clarcia znalazła jakąś ławkę w miło oświetlonym miejscu, otworzyła książkę, założyła nogę na nogę i pogrążyła się lekturze, która z pewnością nie była romansem. Jak już wiadomo, wszystkie książki należące do Hepburn, które chociażby w tle miały jakiś wątek romantyczny, ze świstem wyleciały przez okno już na samym początku jej deprechy. Nie miała zamiaru czytać o czymś, co jej zostało tak brutalnie odebrane, nieee, jeszcze nie teraz. Pozostały jej tylko kryminały i jakieś horrory, które wcale nie były złe, zwłaszcza, że tam nikt się z nikim nie cackał, morderstwa, krfista kreff i potwory oraz duchy, och, tak ją to wciągało, że aż prawie wcale! Biedactwo, nie spodziewała się jednak, kogo tutaj zaraz spotka. Raczej nie pogadają na temat książek, ooooo nie.
Cóż za przepiękny przypadek, że los postanowił spłatać im psikusa i skrzyżować ze sobą ich drogi. Bo TAK SIĘ DZIWNIE ZŁOŻYŁO, że Scarlett również wybrała to miejsce na swoją przechadzkę. Chwilowo nie wałęsała się nigdzie ze swoim super chłopakiem, bo ten był teraz na swoich arcyważnych zajęciach, więc nasza blondyneczka trochę usychała z nudów. Najpierw wierciła się w łóżku chyba do południa, by potem poczłapać do łazienki, wykąpać się i zrobić na bóstwo, co w sumie trwało kolejne pół wieku, a potem przetransportowała się do pokoju wspólnego i zmęczona klapnęła sobie na kanapę, teatralnie wzdychając i przykładając wierzch swej dłoni do czoła. Wyglądała niczym bohater tragiczny z powieści epoki romantyzmu. Brakowało tylko walających się wokół książek i pergaminów, oraz dzierżonego w jej ręce pióra. A nad tym obrazkiem napis "TO BE, OR NOT TO BE?". Doprawdy fascynującym zatem zajęciom nasza ślizgonka się oddawała. W końcu jednak zmęczyła się podziwianiem spodu swych powiek, dlatego odrzuciła dłoń i wbiła spojrzenie w sufit, który po jakimś czasie także ją znudził. To była ciężka praca, tak się gapić na to wszystko! Chciała więc odpocząć, próbując zasnąć, ale oczywiście chmara ślizgonów musiała kłapać swoimi wstrętnymi jęzorami, przyprawiając ją o istny ból głowy! Dlatego z niezadowoloną miną wstała, sięgnęła po jedną z książek traktujących o zaklęciach, a potem pospiesznie wyszła z lochów, kierując się wprost przed zamek. Po chwili na dziedzińcu było słychać stukot jej obcasów, który rozprzestrzenił się również po tej części z wieżą i zegarem. Dookoła szwendało się jeszcze paru uczniów, ale raczej szybko przemykali na krużganki i nie zatrzymywali się w tym miejscu. Co innego jakaś dziewczyna, która czytała swoją lekturę. Scarlett zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem, by w końcu machnąć lekceważąco ręką, bo uznała, że skoro jej nie kojarzy, to widocznie jakiś plebs tu zasiadał. Ona więc klapnęła od niego w odpowiedniej odległości, co by się tym tałatajstwem nie zarazić no i żeby tamta nie opalała się w blasku jej zajebistości, bez przesady, to tylko bonus dla wybranych. W każdym razie, nie myśląc już więcej o tej dziewusze, otworzyła swoją super ciekawą książkę i zagłębiła się w lekturze. Och, po tysiąckroć wolałaby teraz spędzać czas z Cedem, no ale... taki los.
To był wręcz niebywały ZBIEG OKOLICZNOŚCI. W końcu los musiał spłatać im figla i przedstawić sobie osobiście! O tyle dobrze, że stało się to na dziedzińcu na którym nie było aktualnie zbyt wielu osób, a nie na korytarzu, po którym biegały wystraszone pierwszoroczniaczki, które byłby doprawdy zdziwione, gdyby ich niesamowicie dorosła pani prefekt nagle od tak po prosty przywaliła jakiejś uczennicy. Tak naprawdę Clara jednak znała Scarlett, ze słyszenia to wręcz doskonale. I chociaż czasem sama siebie przerażała z tą całą lekką obsesją na punkcie tej wywłoki, to teraz po prostu los sam przysłał ślizgonkę w rączki Clarci. Która postanowiła z owej szansy skorzystać! Kiedy do zdziwionej Hepburn przysiadła się ta wymalowana laleczka, gryfonka z początku wcale się nie podnosiła. Być może obmyślała taktykę, ha! Zastanawiała się też, czy to możliwe, aby Scarlett jej w ogóle nie kojarzyła. Czyżby wszystkich swoich kochanków traktowała z równą obojętnością, nie dbając nawet o to czy z kimś są czy nie? Widocznie tak, bo w przeciwnym razie wiedziałaby, że Slone ma dziewczynę i jest nią nie kto inny, jak ta drobna blondynka, zajmująca drugi skraj ławki. - Ty umiesz czytać? Sprawdź może, czy książka nie jest do góry nogami! - poinstruowała ją uprzejmie, wstając z ławeczki. Nie będzie siedzieć tak blisko tej szui, nienienie! Stanęła za to dokładnie naprzeciwko blondyny. - O czym jest ta książka? O tym jak uwieść czyjegoś faceta, bez żadnych skrupułów? Nie musisz o tym czytać, osiągnęłaś perfekcję - dalej mówiła to tonem zrównoważonym, zdawać by się nawet mogło, że milutkim! Jednakże słowa chyba nie pozostawiały wątpliwości co do negatywnego wydźwięku jej uszczypliwej wypowiedzi.
Scarlett nie znała Clary. To znaczy, wiedziała, że Daniel miał jakąś dziewczynę o tym imieniu, ale jak ona wyglądała i z jakiego była domu chociażby, to już nie miała pojęcia! Poza tym na pewno w Hogwarcie jest kilka Clar, kilka Scarlett i tak dalej, więc mogła nie do końca zdawać sobie sprawę z kim ów osóbka jest. Zresztą, i tak nigdy jej to nie interesowało, bądźmy szczerzy. Slone jej wtedy wyraźnie powiedział, że miał dziewczynę, a ona nie przestała tak czy siak. Zresztą to samo zrobiła Mandy, swojej własnej siostrze, no ale cóż. Czasem Saunders aby coś osiągnąć, posuwa się naprawdę do bardzo przykrych rzeczy! Zresztą, ani chłopak krukonki, ani tej tutaj gryfonki jakoś specjalnie nie protestowali... więc nie można tylko jej obarczać winą! Gdyby byli bardziej wierni i kochający, nie zdradziliby swych wybranek przy nadarzającej się okazji! Ona tylko skorzystała z tej luki, która była w tych związkach... a tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. Ojej, czy to coś złego, że dba o siebie? Zresztą, "wymalowana, pusta lalunia" to był akurat argument tych dziewczyn, które albo były brzydkie, grube bądź zakompleksione, albo tych, którym się zwyczajnie nie chciało o siebie dbać. Wolały wyglądać jak pożal się Merlinie kloszardy, z którymi nikt normalny nie chciałby być, poza drugim takim kloszardem. Jak więc taki Daniel zwrócił na taką Hepburn swoją uwagę? Bo owszem, można być potem z kimś ze względu na charakter, ale pierwsze wrażenie jest tak naprawdę decydujące! A ona w mniemaniu obecnej tu ślizgonki nie robiła dobrego wrażenia, zdecydowanie. Zresztą, to nieistotne, bo szybko zapomniała o tamtej dziewczynie, zaczytując się w swej lekturze. Do czasu, kiedy ktoś przed nią nie stanął i nie zaczął rzucać jakimiś dzikimi uwagami, co blondynka skomentowała uniesieniem ze zdziwienia brwi, oraz wzroku znad książki, by zamrugać z miną "o ja pierdolę" na widok tej dzikiej pannicy. Może miała jakąś chorobę psychiczną? Żeby się rzucać na nią, cudowną gwiazdę szkoły? Och, nie do pomyślenia! - A ty nie umiesz czytać, że nie widzisz, że książka nie jest do góry nogami? - spytała bez ogródek, wciąż z tą samą miną. Potem już tylko zastanawiała się, o czym ta dzikuska do niej mówi. Uwieść faceta? Jedynie, kogo ostatnio uwiodła, to swojego obecnego chłopaka, więc o co jej do kurwy nędzy chodzi? Cóż, SMS nie miała pojęcia, że Clara mówi o czymś tak odległym, jak noc spędzona ze Slonem. Bitch, please, to było tak dawno, że już nieprawda! Choć dalej dobra dupa z niego była. No, ale ona już była zajęta, więc sorry heheh. Jedyne, co wymyśliła, to to, że to chyba jakaś była Ceda, no nie ma innego wyjścia! Jak już się spotkają, to musi mu powiedzieć, aby trzymał swoje warczące byłe na jakimś łańcuchu z kagańcem, bo ona nie zamierza się z nimi użerać, złość piękności szkodzi! - Tak dla twojej wiadomości, to jestem jego dziewczyną, więc masz rację, nie potrzebuję czytać takich durnych poradników. Tobie się za to przyda... - oceniła, mierząc ją krytycznie wzrokiem od stóp do głów i uśmiechając się ironiczno-pobłażliwie. Ohoho, będzie ostro!
Przed tym wszystkim, Clara co prawda jako-tako kojarzyła Scarlett, ale jakoś nigdy nie miała szansy poznać jej bliżej. I teraz nie żałowała, absolutnie, bo nie chciała mieć z tą szują nic wspólnego! Chociaż, czy gdyby poznały się wcześniej, Scarlett nie przespałaby się z Danielem? Ech, według Hepburn byłoby to wątpliwe, zważywszy na to, że SMS nie miała oporów przed uwiedzeniem chłopaka własnej siostry! I gryfonka oczywiście obarczała ją większą winą niż Daniela, chociaż z tamtym również nie chciała mieć nic wspólnego, przynajmniej powierzchownie. Wciąż też się nie mogła nadziwić, jak ktoś tak podobno inteligentny jak Slone, mógł na Scarlett zwrócić większą uwagę, co więcej, w ogóle się z nią umówić! Widocznie był inny niż za jakiego go miała... to przykre, zważywszy na to, że kiedyś byli przyjaciółmi, najlepszymi przyjaciółmi! Chociaż cóż, do rzeczy którymi zajmowali się krukon i ślizgonka nie potrzeba było jakiejś szczególnej bystrości czy chociażby rozumku, co się więc dziwić! Widocznie ślizgonka musiała być jakaś nieziemska w łóżku czy coś w ten deseń, widocznie była to jedna z jej z pewnością NIELICZNYCH zalet, o ile jakieś inne w ogóle były! Jaka szkoda, że nie wszyscy faceci to ci książęta na białych rumakach z książek i lecą na takie rzeczy. W mniemaniu Clary było to określenie wyjątkowo obraźliwie, to "wymalowana i pusta lalunia"! I sama Hepburn z pewnością nie była gruba, nie miała też jakichś większych kompleksów, może z wyjątkiem tych irytujących piegów. Jednakże gdyby Scarlett powiedziała to na głos, Clara głośno by się roześmiała. Z dwojga złego wolałaby być jakimś niby kloszardem niż lalunią, piszczącą na widok złamanego paznokcia, za jaką gryfonka zdecydowanie miała Saunders. No dobra, może by jednak nie wolała....ale! - Wolę nie patrzeć w twoją stronę, bo z daleka wyglądasz trochę jak bazyliszek - odparła podobnym tonem co rozmówczyni, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że ktoś może udawać aż tak głupiego... albo może po prostu być tak głupim? Ale że niby taka niewinna, amnezja i w ogóle może jeszcze Daniela nie kojarzy? Tak, tak Clary na te swoje sztuczki nie nabierze, ot co! ECH. - O rany, czyli to prawda, że ktoś próbuje z tobą wytrzymać? - czepiła się od razu - Ciekawe ile razy zdążyłaś go już zdradzić... - udała, że się zastanawia - Hm, pewnie trzeba liczyć w setkach! - stwierdziła wesolutko, uśmiechając się przy tym doprawdy milutko.