Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Cóż, to świetnie się składa, bowiem Scarlett również nie chciała mieć nic wspólnego z Clarą. Szczególnie, że wyglądała okropnie. Jakby się dowiedziała, że była dziewczyną Daniela, to chyba oczy wyszłyby jej z orbit. Nisko się cenił, chłopak! Niby raz wybrał dobrze, wtedy, w pokoju życzeń, ale co z tego, skoro dalej się uganiał za tą jędzą? Jak on w ogóle mógł z nią wytrzymywać? Nie dość, że wygląda okropnie, to jeszcze drze japę nieustannie. Litości. Naprawdę tego pragnął? Widocznie nie był tak idealny, jak jej się zdawało... Oczywiście, że była świetna w łóżku! I już się domyślała, co z tej piegowatej za typ. Pewnie zimna kłoda, dlatego musiał przyjść do niej. To zrozumiałe. Ale to nie było jej jedyną zaletą, więc Hepburn niepotrzebnie się łudziła i próbowała dowartościować. Żałosne swoją drogą, bo to oczywista oczywistość, iż Saunders była bez wad. No ale dobrze, ewentualnie może zrobić ten dobry uczynek i pozwolić gryfonce na pozbycie się swoich kompleksów jej kosztem. A niech straci, niech zna jej dobre serce! Ślizgonka nie była taką lalunią, która piszczała na widok złamanego paznokcia. Ona co najwyżej zaklęłaby siarczyście, nie będąc z tego tytułu zadowoloną. Bo jeżeli coś robicie, dbacie o to, a potem to się psuje, to też się denerwujecie, prawda? Dokładnie taki sam mechanizm działania, tylko w innej sprawie! Kiedy tak jej słuchała, to żałowała, że nie wzięła ze sobą Cyanide. Ugryzłby ją i miałaby problem z głowy. Niestety, ta durna dziewucha zadziera z nieodpowiednią osobą. Scarlett zatrzasnęła więc z hukiem swoją książkę, odkładając ją na bok. Gapiła się chwilę nieokreślonym spojrzeniem na tę wywłokę, by potem gwałtownie wstać i złapać ją z całej siły za te jej obleśne kudły. - Nie odzywaj się lepiej, idiotko o mordzie gumochłona. I gówno wiesz o moim życiu, więc zamknij mordę - wysyczała, gdzieś pomiędzy tarmoszeniem ją za te wstrętne włosy, a próbą rzucenia jej gdzieś, niestety jednak Hepburn stanowiła niezły opór!
Czyli w sumie mogłyby sobie po prostu spokojnie egzystować, ignorując po prostu tę drugą... jednakże cóż, tak to już bywa, a Clara z pewnością nie należała do osób, które coś takiego skomentowałyby milczeniem. Tej marnej imitacji mugolskiej lalki barbie, wykorzystującej cudzych chłopaków, po prostu w mniemaniu Clary nie dało się lubić! Doprawdy, co ten Daniel w niej wtedy widział? Musiała go upić albo naćpać, nie było innej opcji, wredna wiedźma. Nie zmieniało to jednak faktu, iż Hepburn i tak była na krukona zła, przecież chyba jakąś resztkę świadomości zachował, prawda? No, chyba, że Scarlett znała jakieś czarno magiczne sztuczki, których uczyli tylko te najbardziej wyrachowane i niezdolne do odczuwania jakichkolwiek uczuć wyższych wywłoki. Saunders kwalifikowała się wręcz doskonale, więc who knowes? Gryfonka obserwowała SMS z lekkim uśmieszkiem, wciąż milutkim i pełnym ironii. Och, czyżby właśnie udało jej się sprowokować pannę bez wad? Widocznie temat jej chłopaka, na pewno nie z SMS wytrzymać, był bardzo dla ślizgonki drażliwy! Czyżby kłopoty w raju? Nie, Clara nie była ani specjalnie mściwa, ani też zawistna, jednakże jakże by się ucieszyła, gdyby do jej uszu dotarła wieść, iż ten masochistyczny chłopak Scarlett z nią zerwał! Oczywiście zaraz by powiedziała, że się wcale nie dziwi, bo z taką wredną i egoistyczną wywłoką to mało by kto wytrzymał. - To ty się lepiej nie odzywaj, fałszywy trollu - kiedy Scarlett tak nagle szarpnęła ją za włosy, zabolało. Jednak nie zdziwiła się zanadto reakcją Saunders, przecież Clara wiedziała co z tej SMS za wstrętna dziewucha jest! I pomimo, że w sumie to mogła się domyślić po co ta wkurzona ślizgonka nagle tak do niej podchodzi, to dzielnie, jak na gryfonkę przystało, nie ruszyła się z ławeczki nawet o krok! Postanowiła być dumną wychowanką domu Godryka Gryffindora i pokazać tej szui gdzie ślizgonki zimują, a co. Zacisnęła więc zęby i również złapała dziewczynę za włosy, mocno pociągając ją ku ziemi. Piękny obrazek, doprawdy!
Och, to zadziwiające, jak bardzo się nienawidziły, myśląc podobnie na swój temat! W końcu Scarlett również zastanawiała się, jak ktokolwiek mógł polubić taką Hepburn. Wyglądała na nudą, przygłupią dziewczynę, z którą chłopcy są dlatego, że ich nie zdradzi, będzie im prać, gotować, sprzątać, a oni będą mieć święty spokój. Zero polotu i finezji. W dodatku rzuca się na niewinne (HEHE) dziewczyny, wszczynając awantury i obrażając za nic. Pewnie swojego chłopaka też tak traktowała. Nic dziwnego, że miał jej dosyć! W końcu ile można znosić humorki takiej paniusi? Ale ona w przeciwieństwie do Clary rozumiała, że faceci potrzebują pomocy domowej, a zabawiają się tak naprawdę z kimś innym. Z kimś miłym, atrakcyjnym i niezrzędzącym co chwilę na jakiś temat. Dlatego oczywiście jakże skromnie uważała, że Cedric trafił idealnie! Ona tam nigdy nie stanie się taką gryfoneczką jak w załączonym obrazku. Duma i godność by jej na to nie pozwoliły! Najzabawniejszym było, że tak naprawdę obie miały i zarówno nie miały racji. Choć niewątpliwie nieco więcej miała jej prefekt Gryffindoru. Ale tak czy siak to byłby temat rzeka i mogłyby się o to kłócić całą wieczność wieczności. Och, chętnie by jej powiedziała, że w jej związku ABSOLUTNIE WSZYSTKO W PORZĄDKU, A W TWOIM? A, CZEKAJ, NIKT CIĘ NIE CHCE, HIHI. Ale nie znała jej myśli, jaka szkoda! Bardziej zabolała ją uwaga o bazyliszku, hehe. Z racji jej narcystycznej natury. Bo te kolejne insynuacje nie robiły na niej wrażenia. Ona wiedziała, jak jest, Cedric również. Poza tym naprawdę się starała. I taka durna jak kilo gwoździ dziewucha nie musiała nic o tym wiedzieć, Saunders nie obchodziło jej zdanie na ten temat. Jednakże blondynka nie powiedziała już nic, zbyt zajęta tą jakże inteligentną bójką! Gdzie ciągnęła Clarę za włosy, a ona w odwecie zrobiła to samo. Aczkolwiek to ślizgonka za pewne najbardziej przeżywała zaistniałą sytuację. JEJ PIĘKNE PUKLE, OCH, OCH! Z tej całej złości to kopnęła tę gnidę w kostkę, z całej siły, ha, niech ma za swoje! I kiedy tamta chwilowo była zdezorientowana bólem, to wtedy szarpnęła ją mocniej za te kudły i napierając na nią, aby obie spadły na ziemię. Można wiele mówić o SMS, ale w dziewczęcych bójkach była całkiem niezła, właśnie przez tę jej kiepską sławę, huhu!
Och, gdyby tylko Clara to usłyszała, z pewnością mocniej pociągnęłaby Scarlett za te jej blond kudły! No, ale fakt, żyły sobie w błędnych i przerysowanych wizjach osobowości tej drugiej. Bardzo wątpię, że gdyby nie zaszła taka, a nie inna sytuacja, Clara i Scarlett by się polubiły, niestety. Z tego powodu im chyba nawet nie wymyślałyśmy głębszych relacji dawno, dawno temu, HEHS. Jak na ironię, Clara, która NIGDY NIE MARUDZI I SIĘ NIGDY NIE SKARŻY pozdrawiam, również uważała SMS za taką, co to tylko z pozoru taka kokietka, a kiedy ją bliżej poznać, okazuje się zrzędzącą, nudną i przede wszystkim głupiutką wiedźmą. Po zrzuceniu tych swoich szpileczek to już w ogóle nikt nie zwróciłby na nią uwagi, o! Zero ambicji, zero polotu, zero jakiejkolwiek cechy, która mogłaby zatrzymać przy niej kogoś na dłużej! Przecież tak też było z Danielem, spędzili jedną noc i papatki Scarlett, nie jesteś zbyt interesująca. Taka właśnie towarzyszka na tylko i wyłącznie momencik przyjemności, bo kiedy zaczyna gadać, widocznie wszyscy od niej uciekają, o, tak to sobie Hepburn tłumaczyła! I gdyby ktoś chociaż spróbowałby jej wytłumaczyć, że jest inaczej, na niego również rzuciłaby się z pazurami. Oczywiście obie pokazywały jakie to są inteligentne, oczytane i w ogóle ta cała wyższość nad drugą wręcz z nich emanowała, kiedy zaciekle kontynuowały swoją bójkę. I ci, którzy mieli Hepburn za pozornie cierpliwe i spokojne dziewczątko, mogliby się nieźle zdziwić, widząc jak tarza się ze Scarlett posadzce, chcąc wyrwać znienawidzonej ślizgonce te jej pukle. Nie, gryfonka nie zamierzała odpuścić, ona pokaże tej fałszywej wywłoce kto tu rządzi i żeby sobie nie myślała, że bezkarnie może sobie wykorzystywać cudzych facetów! I jakby na potwierdzenie swoich myśli, kiedy już obie dziko tarzały się po podłodze, ciągnąc się za włosy, Clara sięgnęła dłonią do twarzy SMS i zadrapała ją, mając tylko nadzieję, że boleśnie. Giń, Saunders!
No tak, więc Grig… Chodził sobie po szkole. Samotnie, bez ziomków, biedny smutny Orlov. Pewnie wracał z toalety, a wiadomo, że chłopcy nie chodzą w parach do kibla jak kobiety, hehe. A teraz wyszedł szukać swojego niesamowitego kumpla Dexa. Boże on pojawia się w prawie każdym poście Orlova, niedługo wyjdzie na to, że bardziej kocha swojego nowego ziomka niż kochał Lotte, Effkę, czy oczywiście Clarę. Ale to po prostu ta euforia związana z ich niesamowitą przygodą wśród rumuńskich smoków, bardzo stylowej fociaszce i oczywiście bombowej ocenie. O tak, ostatnie dni były zdecydowanie dobre. Na dodatek zakumplował się ze ścigającą Gryfonów, panną Hepburn, która wydawała się być bardzo spoko i fajna. I zdecydowanie ładna, życie jest piękne, proste. Więc Rosjanin wyszedł sobie na dziedziniec i tradycyjnie zapalił szluga, kiedy usłyszał jakieś dziwne odgłosy, które nie wiedział do końca o co z nimi chodziło. Zaczął rozglądać się zaciekawiony i wtedy zauważył dwie dziewczyny tarzające się po ziemi! W pierwszym odruchu chciał zawołać Vanberga, bo on jakoś bardzo lubił te klimaty, w drugim uznał, że jednak zostanie popatrzeć i powie swojemu ziomkowi, że teraz to on widział katfajt (w końcu Dex był tego świadkiem w toalecie prefów, a on biedny nie). Kiedy jednak podszedł bliżej zorientował się, że zdecydowanie zna jedną z niewiast, która właśnie drapała twarz ślizgonce. - Ej, ej! – krzyknął Grig, jakby to miało cokolwiek dać. Podbiegł do nich i musiał wyrzucić swojego niedopalonego papieroska gdzieś po drodze. Kiedy zaś Clara znalazła się nad swoją rywalką, złapał ją szybko i próbując opanować odciągnął ją od drugiej blondynki. - Uspokój się – powiedział dysząc ciężko, bo w końcu oderwanie ich od siebie nie było zapewne najłatwiejszą rzeczą pod słońcem. Trzymał też dalej bardzo mocno dziewczynę, powoli cofając się, bo pewnie im dalej były od siebie, tym lepiej.
No dokładnie, nawet, gdyby nie wynikła taka a nie inna sytuacja z Danielem, to panie i tak by się nie polubiły. Jedynie, czego BYĆ MOŻE sobie by oszczędziły, to ciągnięcia za włosy i drapania się po twarzach. Chociaż znając ich wybuchowe charakterki, to całkiem możliwe, że spotkałoby ich w sumie to samo. Także, no, ich los był z góry przesądzony! Ha, ha, to zabawne, bo właśnie to nie dość, że za nią latali faceci, to jeszcze to ona miała chłopaka, nie to co ta Clara. Slone się nią znudził i już nikt inny nie próbował ubiegać o jej względy (pozdrawiamy Orlova), bo po prostu do tego stopnia była beznadziejna, tyle w tym temacie. Gdyby nikt nie był w stanie wytrzymać ze Scarlett, to nie miałaby sporej ilości adoratorów NA DŁUŻEJ, a potem nawet chłopaków! Ech, dobra, takie argumenty przytoczyłaby ślizgonka, ja tam zaś uważam, że obie trochę przesadzają. Generalnie rozpętała się niezła burza i z pewnością wyczyściły całą podłogę dziedzińca, tarzając się tak w celu sprawienia bólu swojemu wrogowi. Saunders również ciągnęła Clarę za włosy, więc ogółem robiły trochę hałasu, chociażby z powodu bólu. Jednakże miarka się przebrała, kiedy ta idiotka ją zadrapała NA JEJ PIĘKNEJ TWARZY! Oczywiście blondynka nie pozostała dłużna i zaraz również sięgnęła do mordy tej okropnej Hepburn, by także zostawić krwawy ślad na tym czymś. I tylko tyle zdążyła zrobić, bo zaraz poczuła, że tamta robi się jakoś lżejsza... dopiero po chwili ogarnęła, że to ziomeczek Grig ją stamtąd zabrał, przytrzymując ją w swych jakże męskich ramionach. Zatem ślizgonka postanowiła wstać, cały czas morderczym wzorkiem (BAZYLISZKA, HEHE) obserwowała tę głupią dziunię. Och, jak ona jej nienawidziła! Chętnie skoczyłaby zaraz ku niej, ale resztki godności nakazały jej wycofanie się, bo nie chciała też się zbłaźnić (tak jakby już tego nie zrobiła, pozdrawiamy) przed gryfonem. Dlatego poprawiła swoje ciuszki i jakże dostojnym krokiem zabrała z ławeczki czy murku czy co to tam było swoją książkę. - Zapłacisz mi za to, suko - warknęła jeszcze do niej na odchodnym, a potem nie oglądając się już na nic i nie słuchając, co ta nudziara ma jeszcze do powiedzenia czy też zakrzyknięcia, oddaliła się niespiesznie z miejsca zdarzenia.
Drapie sobie spokojnie Scarlett po fałszywej mordzie, a tu nagle ktoś ją tak bestialsko odciąga, no halo! Oczywiście w pierwszym odruchu Clara zaczęła wierzgać i wić się, próbując jakoś się z tego uścisku wyplątać i jeszcze doskoczyć do znienawidzonej ślizgonki, która na nieszczęście w dzikiej szamotaninie zdołała jeszcze zadrapać ją, Clarę! Zapiekło i w ogóle krew, co sobie ta szuja wyobraża! Niestety Hepburn nie mogła dać jej jeszcze nauczki, bo pomimo wielkich chęci i gniewu oraz adrenaliny, która chyba potęgowała możliwości siłowe drobnej Clarci, dziewczyna nie mogła się z tego bardzo mocnego uścisku wyszamotać! - PUŚĆ MNIE - wrzasnęła do nieznanego oprawcy, jednakże ech, jej wysiłki i tak by się na nic nie zdały, bo ta kretynka zdążyła się już pozbierać i oczywiście jak na tchórza przystało, zebrać się stąd czym prędzej, na odchodne rzucając super-ekstra-nie-do-przebicia tekst... Clara z chęcią w ogóle zrobiłaby ruch w stylu come at me bro, ale cóż, jej ruchy były raczej ograniczone, a to wszystko z winy menskich ramion menskiego menszysny Grigoriego Orlova! Kiedy gryfonka wreszcie przestała się tak szaleńczo wyrywać, dostrzegła, któż to taki z tego wybawiciela tchórzliwych ślizgonek! Bo wiadomka, gdyby nikt im nie przerwał, Clara na pewno wlałaby SMS, NA PEWNO. - Jestem spokojna - warknęła, niezbyt spokojnie, ale to tam szczególik, hehs. No słowo daję, nie zważając na krew lejącą się wręcz strumieniami, Clara jeszcze dogoniłaby Scarlett, z wściekłością rzucając się jej na plecy! Niech ma za swoje, po co w ogóle zaczynała... tragedia. - Suka uciekła! - dodała, nieco już może bardziej płaczliwie, tak w razie czego, gdyby Grig nie zauważył, a jednak zdecydował się na podpalenie ślizgonki. Zawsze jest jakaś nadzieja, heheh.
Świetnie, więc ta się szamocze jak głupia, a menski menszczysna Grig, musi ją trzymać mocno w swoim uścisku stalowych mięśni, o tak. Kiedy próbował utrzymać w rękach to dzikie stworzenie zobaczył kto wstaje z dziedzińca. Najwyraźniej Clara nie lubiła się za bardzo z SMS (odkrywca Grig), która właśnie wstała i zaczęła się otrzepywać. Gdyby miał wolną rękę to by jej chociaż pomachał na przywitanie, ale jak wiadomo był bardzo zajęty Hepburn, która właśnie krzyczała, żeby ją puścił. Nie skomentował słów Scarlett, bo wiecie, Grigori nigdy nie był mistrzem gadki i skąd na boga miał wiedzieć co mówić w takich sytuacjach? Dlatego po prostu trzymał dziewczynę i kiedy przestała się wierzgać jak głupia poluźnił swój uścisk, aż w końcu zupełnie postawił ją na ziemi, patrząc podejrzliwie na gryfonkę. Oczywiście był przygotowany na to, żeby ją znowu złapać, gdyby postanowiła uciekać, więc stał w pozycji bojowej i takie tam. Otworzył oczy szeroko kiedy Clarcia warknęła do niego, że jest spokojna z tymi swoimi ranami wojennymi i w buntowniczym humorze. Trochę się bał, że jeszcze jego napadnie, czy coś. - Aha – mruknął tylko elokwentnie stojąc i gapiąc się na agresywną Hepburn, myśląc co może z nią zrobić. Spojrzał za SMS, która już zniknęła w oddali, kiedy Clara zauważyła, że jej przeciwniczka uciekła. Podrapał się po rozczapierzonych włoskach i podjął kolejną męską decyzję. - Chodź, jesteś cała we krwi, trzeba cię trochę ogarnąć. Wyglądasz jak potwór – powiedział uprzejmie i złapał ją za rączkę mocno, by pociągnąć ją w stronę łazieneczki. Męskiej oczywko, bo do damskiej nie będzie wchodził.
Poprawiła czarną spódnicę, która nieprzyjemnie wbijała się w jej bok. Obolały z resztą. Nigdy więcej nie będzie korzystać z ściągania książek w tradycyjny sposób. Drabina nie była najlepszym pomysłem. Dlaczego nie mogła użyć zwykłego zaklęcia? Nie dość, że wylądowała na tyłku tu jeszcze oberwała ciężkimi tomami. Cicho westchnęła i wyciągnęła z kieszeni spódnicy papierośnice. Była stara i srebrna, z widocznymi cienkimi wgłębieniami, które tworzyły inicjały. Papieros znalazł się między jej wargami, po chwili mocno się żarząc. Zaciągnęła się dymem, zatrzymując go w płucach. Oparła się o zimną ścianę i odchyliła lekko głowę aby dym mógł unieść się ponad jej głową. Powinna teraz siedzieć w gabinecie i przygotowywać się do lekcji. A może znów zaproponują jej zastępstwo? Mhm. Zatrzasnęła mocno pudełko, które wciąż było otwarte. Jej wzrok podążył gdzieś dalej, za zegarem. Lubiła tu przychodzić i przysłuchiwać się kolejnym uderzeniom wskazówek.
Idąc długim, kamiennym korytarzem zatrzymał się już po raz trzeci, usiłując sobie przypomnieć cel swej wędrówki. Za każdym razem dochodził do innego wniosku. Trudno, pójdzie tam, gdzie go nogi poniosą. W końcu jak długo można przejmować się nauczycielką, która mimo jego starań, pracy i wiedzy, usilnie stara się go oblać? Trudno. Najwyżej spędzi w tym pokręconym zamku rok dłużej, niż zakładał. Albo rzuci to w cholerę i wróci do Domu, do Włoch, do jego miejsca na Ziemi. Mógł jeszcze rzucić studia i zostać tu, choćby jako kucharz jakiejś magicznej knajpki w Londynie. Przemierzał korytarz na parterze, gdy przyciągnął go promień słońca, który zagubiony wpadł przez krużganki dziedzińca z zegarem i cudownie go oślepił. Słońce. Jak kotek, usłyszawszy w ciemności głos matki, podążył w ciemno za tym zagubionym promykiem. Po dwóch minutach wystawiania twarzy na słońce stojąc u progu dziedzińca, pozwolił sobie omieść go wzrokiem. Na jednej z jego ławek zobaczył Afię, tę młodą nauczycielkę, która na nauczycielkę wcale nie wyglądała. Włoch po raz kolejny zastanowił się, co taka osoba robi w tej szkole. W szkole w ogóle. Bez wahania zajął miejsce obok niej. - Witam. - powiedział, obdarzając kobietę uśmiechem. Nie znalazł słów, które mógłby teraz powiedzieć. A przecież był taaaki elokwentny.
Zamknęła oczy, pozwalając sobie na tę chwilę słabości. Uważała to za słabość, dać tak się ponieść emocjom, które niepożądane krążą po jej umyśle. Choć zegar zapewne dla większości był uspakajającym narzędziem, w niej powodował sprzeczne emocje. Lubiła ten spokój i wyciszenie, jednak to dawało pole do popisu jej wspomnieniom. Nie była męczennikiem, co było to było i nie warto powracać do przeszłości. Bo co ma ktoś odgarniać to, co wcale nie powinno mieć miejsca? Zaciągnęła się drugi raz, jakby chciała uświadomić sobie, gdzie jest. To w tłumie można się poczuć bardziej samotnym, prawda? Uniosła kącik ust, wcale nie przygotowując się na uśmiech. W jej wykonaniu był to grymas. Wypuściła dym, dając upust nie tylko dymowi. "Powinnaś odwiedzić matkę"... Cichy głosik w jej głowie aż ją zaskoczył. Może nie było tego widać na zewnątrz, jednak ta myśl przyszła tak niespodziewanie... Zupełnie nieproszona. Po co miała odwiedzać ten wrak człowieka? Była za okrutna dla niej? W końcu robiła wszystko co było w jej mocy... Nie Af, przestań się nad zastanawiać. Wyjdzie z tego coś potwornego. Ciche kroki, które zbyła... W końcu było to miejsca, gdzie każdy mógł przyjść... A jednak, z każdą chwilą stawały się głośniejsze i mocniejsze. Gdy poszła ruch koło siebie, otworzyła oczy i ze stoickim spokojem przyjrzała się chłopakowi. Fabiano... Racja? Jej pamięć do imion była tragiczna. I słuszna uwaga, nie wyglądała na nauczycielką... Więc co tutaj robiła? Skinęła mu lekko głową a potem ją przechyliła, jak taki ciekawski ptak. -Cześć-Powiedziała spokojnie, a jej wargi lekko drgnęły. Zwykły tik. A co ona miała powiedzieć? Nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. Czasem gdy nie masz nic do powiedzenia, lepiej nie otwierać ust.
Przez izolację z wyboru Fabiano zupełnie odzwyczaił się od interakcji z ludźmi. Co zakuwanie do egzaminów, samotnie nocne spacery i pisanie bezsensownych listów robią z człowiekiem! Martello powinien odzyskać swoją czarującą osobowość i spokój ducha. Cichą siłę, niewymuszoną elegancję. No, jak na razie idzie mu nieźle. W końcu widząc znajomą nie uciekł, tylko w cywilizowany sposób się przysiadł. Po chwili milczenia, które jednak nie było trudnym, ciężkim milczeniem, spojrzał na swoją towarzyszkę. - Dokąd uciekasz stąd w wakacje? - 'wyjeżdżasz' nie było dobrym słowem. On osobiście, ucieknie stąd jak najdalej. Może naładowany włoskim słońcem i samym Palermo pozytywniej spojrzy na tą szkołę. Zerknął jeszcze raz na kobietę. Przypominała mu bardzo swoją urodą jego rodaczki. Włoszki słynęły nie tylko z urody, ale także z temperamentu, a Afia, jak czuł, posiadała także podobny. Wcale go to nie zniechęciło. W końcu włoskie kobiety wspominał bardzo dobrze. Lato, słońce, spacery... o nie, droga Chiaro, nie zawładniesz myślami Fabiano w momencie rozmowy z tą uroczą kobietą. Ani nigdy więcej. Fabiano potrząsnął lekko głową, chcąc pozbyć się obrazu tych szczęśliwych chwil, które spędził z Czarką, w jego ukochanym mieście, tak bardzo, jakby się zdawało - dawno temu.
Ona egzaminy miała z głowy. Choć jak jeszcze uczęszczała do Hogwartu, nawet je lubiła. Nikt nie powiedziałby o niej, "mul książkowy" czy "kujon", bo nigdy tak nie wyglądała... A prawda jest taka, że książka była jej jedynym stałym towarzyszem. I to, że się przysiadł, prawie zrobiło na niej wrażenie. Nikt nie przysiada się do naszej drogiej nauczycielki, bo tak już po prostu było. Milczenie jest złotem. A Afra lubiła milczeć we dwoje, było zabawniej. Choć nie ma w tym nic zabawnego, prawda? -A mam gdzie?-Wzruszyła lekko ramionami i przekręciła się, gasząc przy okazji papierosa. Tak naprawdę nie miała wielkiego pola do popisu. Może i fajnie byłoby gdzieś pojechać. Mogła w końcu robić co chciała. To czemu nie wyjedzie stąd, już teraz? -Mówią, że nauczyciele nie mają życia... Poza szkołą. Niech tak zostanie.-Chrząknęła, czując jak jej lekko chrypa powraca. Znak charakterystyczny palacza, choć wcale takim palaczem nie była. Oparła dłonie na ławie i spojrzała na Niego. Włochy? Brzmi interesująco. Może miała tam rodzinę? W sumie nie poznała swojej rodziny. A raczej, swoich korzeni. Coś jej mówiło, że nie powinna zagłębiać się w swoje drzewo genealogiczne. W końcu sam ojciec się jej wyparł, więc jaki był w tym sens? Kolejne rozczarowania? Choć bardziej to oni będą rozczarowani. W końcu każdy spodziewał się idealnego dziecka. Uniosła lekko kącik ust. Czemu powodował, że zaczynała rozmyślać nad takimi rzeczami? Wcale jej się to nie podobało. Wyprostowała się. -O czym myślisz?-Spytała, znów z tym swoim dziwnym wyrazem. Fabiano chyba nie znał zasady, że przy jednej dziewczynie, nie myśli się o drugiej. Nigdy nie interesowała się osobami drugimi. Mogła się dowiedzieć, co siedziało mu w głowie. Ale nie zrobiłaby tego. Sama nie przepadała, jak ktoś grzebał w jej głowie bez pozwolenia. Co bardzo rzadko się zdarzyło.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Kiedy wreszcie doszli na miejsce, Puchon lekko uśmiechnął się do niej. Spojrzał na nią, nie wyglądała, jakby ta cała droga jej się nie podobała, więc uznał, że jest dobrze. - I jak? Podoba się? - zapytał się patrząc na nią, położył rękę na jej ramieniu, było to trochę nie zręczne, bo nie pomyślał co robi - Jesteśmy na dziedzińcu, piękne miejsce, na którym spotykają się przyjaciele i ci bliżsi przyjaciele - powiedział przekonującym tonem. Jako, ze dziewczyna jest z niedalekiej wioski Hogsmeade .Tak wiem już mało romantycznie na samą myśl! Chłopak zdał sobie z tego sprawę,nie musieli się już ukrywać! Ale to tylko urozmaici znajomość możne coś więcej będzie ale to się okaże kto ich tam wie. A że to większość jest przypadków szedł bez zastanowienia! Usiadł na pobliskiej ławeczce czekając na dziewczynę. Ale oczywiście, on nie,nie zapomniał o niespodziance, take ładne miejsce wybrał i prezencik Ach Puchon jak tylko chce potrafi się postarać! W lewej dłoni trzymał mały bukiecik czerwonych róż. Zwykły banał, z początku chciał kupić zwykłe chryzantemy... lecz gdy sprzedawczyni usłyszała po co mu odwiodła go od tego pomysłu. No trudno, jakoś będzie musiała mu wybaczyć ten mały brak oryginalności! Następnym razem możne wyjdzie tak jak chciał.
Bardzo lubiła przechodzić obok zegara. Zawsze kojarzył jej się z wycieczkami do Hogsmeade, kiedy odwiedzała rodziców. Niestety, miało to tez swoje minusy. Prawie wszyscy uczniowie z Hogwartu, widywali swoich rodziców tylko podczas wakacji i świąt, dzięki czemu nie byli tak często "kontrolowani przez nich. Kira swoim opiekunom musiała zdawać osobisty raport z postępów w nauce średnio co miesiąc lub dwa. Ale cóż... Przynajmniej nie musiała za nimi tak tęsknić. Na dodatek, w tej chwili nie wybierała się na razie do wioski. Poszła na spacer, na dziedziniec wieży zegarowej dlatego, bo zaprosił ją dobry przyjaciel, a ze względu na to, że nie mieli teraz zajęć, nie śmiała mu odmówić. Swoją drogą, był chłopakiem o dość nietypowej, lecz ciekawej osobowości. Pozostali, męscy znajomi Kiry, najczęściej starali się grać przed dziewczynami kogoś, kim tak naprawdę nie byli, albo wręcz podkreślali to, co uważają w sobie za najlepsze, nie wywołując w ten sposób zbyt dobrego efektu. A Nadish był po prostu sobą. Może i czasami robił się zbyt wylewny i działał szybko, lecz przynajmniej nie "nosił żadnej maski". - Tak, to naprawdę urokliwe miejsce, zwłaszcza zimą.- Odpowiedziała mu cicho, przysłuchując się śpiewom ptaków, które w czasie mrozów lubiła dokarmiać z przyjaciółmi. Gdy Nadish położył swoją rękę na jej ramieniu, Kira nie wiedziała do końca jak ma na to zareagować. nadal jednak uśmiechała się do niego ciepło, a gdy usiadł na jednej z ławek, przyłączyła się. - Nadish, słyszałeś może czy...- Spacer był bardzo miły, lecz od chwili usłyszenia na korytarzu plotek, że wśród uczniów Hogwartu może kryć się Lunarny, chciała zamówić o tym słówko z hindusem. Zamilkła jednak w połowie zdania, gdy dostrzegła w dłoniach chłopaka róże. Oczywiście przyjęła prezent, choć była tym faktem jeszcze bardziej skołowana. - Dziękuję, są naprawdę piękne. Z jakiej to okazji?
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Nadish uwielbiał obce akcenty i obce słowa. To było takie...podniecające, ale było jakoś niestosowne. Więc powiedzmy, że obce słowa są bardzo satysfakcjonujące. Też lubię zwierzęta dokarmiać sam w domu zrobiłem taki mały karmnik kiedyś ci pokaże jak chcesz. - Mmm... - mruknął zachwycając się tym. Następnie nastąpiło pytanie Gryfonki, no co miał powiedzieć, normalnie odpowiedział. - No niektórych można tak nazwać, jedni na prawdę tylko grali przed kobietami , a drudzy, no robią to tylko na pokaz - szybko wypowiedział te słowa, bo jakoś nie chciały mu przejść przez gardło, nie rozumiał jak można wtargnąć do szkoły. Kira - słyszałaś może o tych porwaniach w pociągu- cóż wypadało jakoś zagadać o tym słówko. To było takie idiotyczne on wolał wyznać jej co do niej czuje lecz nie pokazując po sobie, taka natura.To tak bez z chwilowego braku okazji a ze to były czerwone róże to nie trudno się domyśleć -odrzekł rumieniąc sie
Spacer tylko we dwoje, czułe gesty, czerwone róże... To mogło znaczyć tylko jedno, zwłaszcza dla kogoś, kto przeczytał choć jedno, mugolskie romansidło w bibliotece. Tylko kiedy to się stało? Kiedy dziewczyna zaczęła być dla Nadisha kimś więcej, niż tylko zwykłą przyjaciółką. Wprawdzie znali się już z czasów, gdy Kira przybyła po raz pierwszy do Hogwartu, ale nigdy jeszcze nie zwróciła uwagi na to, że Puchon coś do niej czuje. Może była zbyt zajęta nauką i problemami, by to dostrzec? - W takim razie... To randka? Bardzo... Bardzo mnie tym zaskoczyłeś.- Wydukała, szczerze zdziwiona, lecz szybko opamiętała się, by przez przypadek nie zrobić chłopakowi przykrości. - Oczywiście mile. Tylko... Wybacz, przez ostatnie wydarzenia, mam lekki kłopot z okazywaniem innych uczuć, po za martwieniem się o kogoś.- Dodała szybko, przyglądając się bukiecikowi kwiatów. Na szczęście, Nadish zmienił temat na ten, o który chciała go zapytać Gryfonka. Zupełnie, jakby czytał jej w myślach. A może to przez to, że lunarni to ostatnio główny temat rozmów uczniów? Nie licząc oczywiście masy nauki. - Czytałam trochę o nich. Niekiedy może się nawet wydawać, że robią to, by poczuć się lepsi. Kosztem życia innych...
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Widząc dziewczynę lekko zdziwioną poczuł się winny. No tak on zaczął ten temat, teraz na prawdę nie czuł się komfortowo. - pewno kiedyś znajdziesz tą osobę, może nawet jest bliżej niż myślisz? Jakiś Puchon? - uśmiechnął się do niej podnosząc jej głowę i patrząc głęboko w jej oczy. Spoglądał w jej czarne(chyba takie ma gryfonka)oczy niemal się w nich zatracając, delikatnie odsunął jej dłoń i znów się uśmiechnął Nie chciał by czuła się winna, ani smutna. - Jeśli będzie tak przystojny jak jakiś bufon to czemu nie. - zażartował wzruszając lekko ramionami. Rzeczywiście była ładna,miła,sympatyczna,nieraz widywał ją w towarzystwie matki na balach dobroczynnych i innych takich, Nadish słyszał o niej całkiem sporo od byłych koleżanek kolegów z innych domów i to już wystarczająco zniechęciło - Chociaż... - udał, że się zastanawiał - W takim razie... Potraktujmy to jak randka? - Wydukał z siebie uśmiechając się do niej ciepło. Prawda jest taka gdy tylko Kira przybyła po raz pierwszy do Hogwartu,dziewczyna zaczęła być dla niego już kimś więcej, niż tylko zwykłą przyjaciółką znajomą i ,że Puchon coś do niej czuje. Cały mój zwyczaj dobierania w pary przez rodziców jemu się nie podobało. Po chwili znowu przybrał na usta ciepły uśmiech. Odwrócił się na piecie i ruszył do zamku.
Z/T
Ostatnio zmieniony przez Nadish Narayanan dnia Sob Paź 12 2013, 20:54, w całości zmieniany 1 raz
Podkład muzyczny Jestem wściekła, bo usunął mi się post kiedy kończyłam go pisać. Serdecznie pozdrawiam. Oliver jak to Oliver. Dużo się zmieniło od jego ostatniego spotkania z Juno. Acz o tych zmianach nikt nie wiedział. Lekarz polecił mu porozmawiać z przyjacielem. Wszak byłby on największą skarbnicą wytykania mu błędów... porażek. Może ktoś wyraziłby chęć uratowania go. Ale nikogo takiego nie było. Na statku "Oliver Titanic" był już sam. Wszyscy skapitulowali, niektórzy się potopili. Podobno gdzieś tam dryfowała jego siostra, która potrzebowała pomocy. Ale Oliver sam sobie nie potrafił pomóc... Oboje Watson'ów szło na dno. Gdzieś tam była jeszcze jedna siostra, ale ona... Ona chyba zapomniała całkowicie o rodzinie. Nie mógł jej winić. Sam by o sobie zapomniał gdyby to było takie proste. Gdyby odbicie w lustrze nie naprzykrzało mu się każdego poranka, który spędzał w łazience. Gdyby wszyscy na niego mówili inaczej niż Oliver ćpun, dziwkarz itp.. Niektórych rzeczy nie zmienimy, prawda? Watson od jakiegoś półtora tygodnia jechał na nowych lekach. Lecz nie była to nowa mieszanka, którą sam sobie wymyślił. Oto chodziło o coś zupełnie innego. W Mungu uczyli go analizy wspomnień... Nakazywali zwracać uwagę na szczegóły. Nie raz pokazywali mu zdjęcia z parku gdzie musiał nie tylko opisać czynności ludzi, ale też kształty liści, kolor butów jakiegoś dziecka... To było trudne. Nigdy nie zwracał uwagi na takie szczegóły, ale żółte tabletki pomagały mu zwracać uwagę na nowe rzeczy. Dzięki temu idąc na dziedziniec zobaczył, że są tu całkiem wygodne ławki, na których zasiadł... Ale świat się nie kończył na żółtych. Wyciągnął ampułkę z kieszeni... Niebieskie - otóż te zażywał każdego poranka. Niedokładnie wiedział do czego służą, ale chyba do wyostrzania myśli. Mógł skupić się na jednej rzeczy... Nie uwierzycie, ale po raz pierwszy w życiu sam napisał esej z Historii Magii spędzając dwie godziny w bibliotece. Może nie był to esej na poziomie prawdziwego studenta, ale Oliver długo patrzył na koślawe litery, które zamieszkały na pergaminie. Wydawało mu się to bardziej namacalne niż wszystkie lata jego życia. Uśmiechnął się sam do siebie dumny, że rzeczywiście dokonał zmiany... Były też czerwone te chyba nie wprowadzały zbyt wielu zmian. Miały ustabilizować ciśnienie... Jego serce biło zbyt wolno. Niedokładnie wiedziano jeszcze dlaczego, lecz pracowano nad tym. Priorytety... Priorytetem było utrzymać Olivera przy życiu... Watson dziennie spędzał około godziny z miłą panią psycholog, która prosiła go o wrzucanie pewnych wspomnień do myślodsiewni... I to przerażało najbardziej. Ostatnio prosiła o kilka intymniejszych wspomnień, a zatem wyciągnął z głowy coś co wydawało mu się snem. Nie pamiętał dobrze tamtego dnia, ale Juno i on chyba spacerowali przy Zakazanym Lesie... Było zimno. Może było to w walentynki, które spędzali razem wbrew wszystkim prognozom. I nie jako para. Przecież dla Olivera to wszystko było tylko koleżeństwem. " - Masz kontakt z tą dziewczyną? - spytała kobieta nieco speszona, a może zawstydzona czułym pocałunkiem, który przed chwilą widziała. - Ona tego nie chce. - A Ty? - Ona mnie nie lubi. - Odpowiedział cicho jak przystało na przedszkolaka. Może i była taka prawda. Oliver raczkował jeśli chodziło o określanie swoich uczuć. - Czy uważasz, że ona Cię kochała? - Jak to kochała? - Oliver delikatnie uniósł głowę ku górze patrząc teraz na panią psycholog, którą traktował jak wroga. Ostatnio wtargnęła mu do umysłu. Niby się zgodził, ale teraz miał pewne obawy. Niby obiecała, że więcej tego nie zrobi, ale... Ale ona widziała jak aplikował sobie lekarstwa... Samoróbki. I patrzyła na niego podejrzliwie, że niby kłamie, że może jest tu, ale tego nie chce. Z trudem przełknął ślinę. - No wiesz Oliver. Chodzi oto, że kobiety nie całują się w ten sposób z kolegami. A chyba tak określiłeś swoją relację z Mayą. - Przytaknął. Nie powiedział jej, że to Juno. Juno była tu niedawno w szpitalu. Mogła ją odnaleźć. Nie chciał. Nikt nie mógł znać Juno. Juno odeszła. - Ona mnie nie kochała. - Jesteś pewny? - Nie. - mruknął obawiając się, że to nie koniec (...)" I tak właśnie przebiegały jego kolejne wizyty. Wszędzie były problemy. Wszędzie. Spojrzał w niebo... Zielone - pozwalały mu zasypiać o wybranej przez niego porze. I chciał coś zrobić... Cokolwiek. Teraz. Przesunął dłonią po czuprynie... On nie mógł. Nie mógł uwierzyć, że zniszczył... Wszystko.
Patrzcie. Oto idzie ścieżką na dziedzińcu, niewysoka panna, z długimi, gęstymi, blond włosami i o niebanalnych rysach twarzy. Zdaje się uśmiechać do wszystkiego co moja. Sprężysty krok i aura jaka od niej emanuje, świadczy o tym, że wróciło do niej coś cennego co na długi czas utraciła. Juno Kavanaugh promienieje. Pozbieranie się dla niej była to kwestia czasu, chociaż na samym początku wydawała się być nawet sporna. Przez długi czas zastanawiała się czy wszystko kiedyś wróci do poprzedniego stanu. Nie wróci. Nic nigdy nie będzie takie samo. Może być jednak lepsze. Są ludzie, którzy mogą sprawić, że to się stanie, że to jest możliwe. Juno była otoczona takimi ludźmi. Byli też ludzie, którzy wysysali z Ciebie całą dobrą energię. Pakowali Cię do dołu, którzy dla siebie wykopali, a Ty zanim się zorientowałaś, zamykało się już wieko trumny. Czasem wiązały się z nimi jakieś wspomnienia. Bliższe sercu, a czasami dalsze. Istniało też coś takiego jak przywiązanie, a na samym jego końcu zdarzało się zauważyć miłość. Te dwa ostatnie ciężko było ze sobą pogodzić, a najbardziej z odstawieniem tej osoby. Z rezygnacją z niej. To było jak narkotyk. Kiedy go odstawisz potrzeba może być czasem zbyt silna i wracasz do niego jak bumerang. Tym razem nie było takiej możliwości. On jej przebił serce na wylot, a potem sprawił, ze rozleciało się w drobny pył z którego mała blondyneczka nie była w stanie złożyć nawet kawałeczka. Dźwignęła się. Zajęło jej to długi czas, ale dźwignęła się. Oczywiście własne siły nie wystarczyły, ale były osoby skore do pomocy. Takie osoby, które nawet jak świat zwali im się na głowę nie opuszczą jej. Nie jesteś sama Juno, pamiętaj. Od teraz nie zapomni. Dzisiejszy dzień wcale nie był dobry na przemyślenia, zwłaszcza że było szaro, buro i ponuro. Nic nie stało jednak na przeszkodzie żeby Kavanaugh ubrała się w pierwsze lepsze co było pod ręką i wyszła w ten deszczowy, rześki dzień. Trochę się bała burzy, a zwłaszcza piorunów, bo przeciez nigdy nie wiadomo kiedy to cholerstwo uderzy w Ciebie znienacka i usmaży od środka, pozostawiając po Tobie jedynie marną wersję czegoś na podobieństwo befsztyku. Miała natomiast tak dobry humor, że postanowiła zaryzykować i wyjść z zimnych murów zamku na świeże powietrze. Zarzuciła na siebie obszerną bluzę z kapturem i powycierane conversy, co po kilku minutach zmieniło się w mokre szmaty. No dobra, bluza jeszcze ujdzie, wszak była całkiem gruba! Tak czy inaczej możecie być pewni, że dzisiejsze wyjście Gryfonki na pewno będzie opływało w zasmarkany nos jak nie gorzej. YOLO! Ostatnią osobą jakiej by się spodziewała zobaczyć tutaj na dziedzińcu był Oliver Watson, który zapoczątkował takie katharsis jej życia. Jakie zdziwienie ją wzięło kiedy zobaczyła jego postać w skupieniu obserwującą wszystko dookoła. No proszę, proszę, niespotykane. Zazwyczaj widywała go z otępiałym, błędnym wzrokiem, tępo wpatrującym się w jeden punkt. A to niespodzianka! Czyżby zmienił towar na nowy sort? Nie chciała go widzieć. Dobrze jej się żyło bez niego, ale czas stawić czoła osobie, która stanowiła dla niej największy problem. Bez tego jej ruszenie do przodu nie miałoby sensu, prawda? Musi być opanowana i obojętna. Teraz nie da się ponieść emocjom. Nie zwalniając kroku ruszyła w stronę prawie że zapomnianego przez nią osobnika, którego widok teraz tak boleśnie zakuł w klatce piersiowej. - Ohh Ty tutaj... Nie zauważyłeś, że pada? Wiesz, jak pada.... To zazwyczaj jest mokro. Możesz się przeziębić - skomentowała na powitanie z nieprzyjemnym uśmieszkiem na twarzy, którego po prostu nie dało rady powstrzymać. Nie należała do osób wybitnie złośliwych, jednak w tym wypadku to i tak zasługiwało na gratulacje, że nie rzuciła się na niego i nie wydłubała mu oczy czy tam nie urwała mu z razu jaj.
Gdyby można było tak po prostu przeniknąć do czyjegoś umysłu. Zobaczyć jego myśli, uczucia... Odpowiedzieć sobie na milion pytań, na które dana osoba ukrywa odpowiedzi. Czy bylibyśmy szczęśliwi? Wszyscy by wszystko o sobie wiedzieli. Czy to normalne? Moralne? Zabawne? Kulturalne? Każdy z nas chciał coś ukryć, każdy z nas się czegoś wstydził. Chcemy wiedzieć wszystko o innych, nie jesteśmy gotowi by mówić o sobie. Zażenowanie nas pożera. Taka sytuacja. Oliver patrzył w niebo i właśnie o tym myślał. Czy chce wiedzieć wszystko czy tylko część... Nie znał ludzi, którzy go otaczali. Nie znał. Po prostu nie znał. A sam siebie też nie kojarzył. Łapał się na dziurach w pamięci, na tym, że nie do końca rozumiał świat i że choć próbował to wszystko ogarnąć, coś ciągle stawało mu na drodze. A on przez to przechodził. Biegł przez wielki gąszcz swojej poplątanej osobowości. Siedząc teraz na ławce z dłońmi wsadzonymi głęboko w kieszeni zastanawiał się po co. Po co urodził się ze zdolnościami magicznymi. Nigdy nie wierzył w bajki, choć uwielbiał opowiadać niestworzone historie. Uwielbiał za to skakać po drzewach, a nienawidził tego niewygodnego garnituru, w którym musiał chodzić do kościoła z rodzicami i resztą rodzeństwa. Nie lubił kiedy śmiano się z nich, że mogliby zamiast samochodu kupić dla całej rodziny autobus, albo że na rodzinnych kolacjach matka odczytuje listę obecności. To nie bolało. To nie była też jedna z tych rzeczy, o których chciałeś pamiętać. Od tak po prostu próbował rozszyfrować kiedy zaczęło się to życie, które prowadzi do teraz. Bo przecież nie wtedy gdy szedł do mugolskiej szkoły bez kanapki i zastanawiał się czy dzisiaj będzie świadkiem czegoś co będzie sensacją na całą długą przerwę. Marzyła mu się wtedy piłka. Najzwyklejsza piłka. Nie dostał jej. Nie mieli pieniędzy. Nigdy ich nie mieli. Nawet w święta. Zawsze odmowa. Zawsze źle. Oliver zawsze zły. Może dlatego chętnie wyjechał do świata magicznego, z którego chciał teraz uciec. A potem jego rozmyślenia przerwała Juno... Przerwała je już dawno. Była przerywnikiem. Lawirował w kilku światach. W żadnym nie zostawał na dłużej. Uśmiechnął się do niej przez chwilę nie mówiąc ani słowa. - Witaj Juno. Siadasz? - Wskazał na miejsce obok siebie, jak gdyby nic się między nimi nie stało. Może tak było. Może zaraz nadejdzie koniec snu... Może to akcja w stylu igrzysk śmierci. Tylko on przeszedł popaprany test, gdzie przegrał wszystko. Udało się. Dajcie mu puchar... Ale dajcie też żyć. - Widzę, że pada. Nie wzięłaś parasolki... - Zauważył jakże błyskotliwie skupiając się na rozmowie z nią. Znał jej ciało, zbyt dobrze. Była niedoszłą matką jego dziecka. Ale nie znał jej. Nigdy się na tym nie skupiał. Ona też go już nie znała. Czasem drogi się rozchodziły jednocześnie plącząc się co kilka metrów. Byli warkoczem. - Przepraszam, że nie zostałem w szpitalu. - Wyrzucił z siebie nadal patrząc w niebo.
Juno była dobrym dzieckiem. Przez całe życie były jej jednak podkładane pod nogi przeszkody, które musiała omijać. Początkowo przychodziło to jej z trudem, ale z czasem zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Nie było to trudne jeżeli w przeciągu dwóch lat z dziwacznej mugolskiej rodziny, zostajesz wysłany do psychiatryka, potem do domu dziecka, a następnie przygarniają Cię dwaj geje. Tak, to się nazywa dopiero specyfika życia. Niech więc taki Oliver nie biadoli nad swoim życiem, które wcale takiego dreszczyku emocji jak na J.P. nie sprowadziło. Nie jesteśmy też bez serca, więc spojrzymy na niego pod nieco innym, bardziej przychylnym kątem. W rzeczywistości każde z nas inaczej przypatruje się takiej samej sprawie, ma także inne odczucia w związku z różnymi sytuacjami, więc zwykły upadek dla Juno może być zupełnie niczym, z kolei światem Olivera wstrząsnąć i wywrócić go do góry nogami. Tak to się właśnie przedstawia i nigdy nie będziemy w stanie obiektywnie ocenić toku przeżywania dwóch osób. Zawsze będziemy kierować się naszymi subiektywnymi odczuciami, płynącymi z naszych doświadczeń. Starczy już tego filozofowania. Primrose do tej pory nie mogła darować mu faktu, że zwiał ze szpitala jak najprawdziwszy tchórz, a więc najpierw opanowała wszystkie kąśliwe uwagi jakie jej się cisnęły na usta. Spojrzała podejrzliwie to na niego to na ławkę, kiedy w końcu zdecydowała się na niej usiąść. To był pewnego rodzaju postęp, bo po wielu dniach rzewnych płaczów, w jej główce w końcu zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki złości, które właśnie spowodowały u niej burzę mózgów, po której postanowiła wziąć swoje życie w garść. Jedyną przeszkodą, która zawsze będzie stała jej na drodze był Oliver i nie miała zielonego pojęcia jak poradzić sobie z tym fantem, bo siedzeniem na ławeczce i rozmawianiem o pogodzie tego nie rozwiąże. - Nie lubię parasoli. Powinni wymyślić jakieś zajebiste zaklęcie na to żeby nie trzeba było chodzić z parasolami. No jaki szanujący się czarodziej łazi z patykiem zakończonym drutami, owiniętymi materiałem, co? Bez sensu - burknęła w odpowiedzi i z żywym zainteresowaniem wpatrzyła się w czubki butów, bo co innego lepiej działało na odstresowanie jak ogarnianie plam różnych wielkości powstałych z błota na Twoich butach. Coś wspaniałego! Te plamy były na tyle cudowne, że podpowiadały jej cichym głosikiem żeby wzięła dziesięć oddechów zanim powie coś jeszcze, bo erupcja wulkanu zwanego Juno nadchodziła szybkimi krokami, a tego przecież mała Kavanaugh od dłuższego czasu za wszelką cenę unikała. Trudniejszym jeszcze było to osiągnięciem, kiedy usłyszała te żałosne przeprosiny skierowane w jej stronę. Trampki musiały poczekać, bo momentalnie zwróciła twarz w stronę Olivera i spiorunowała go wzrokiem. Miał rację. Nie znała go. Wtedy go poznała. Wtedy poznała właśnie pierwszą osobę w całym swoim życiu, która zdolna była do tego żeby się tak beznadziejnie, powiem nawet że okrutnie zachować. - Ohh, przepraszasz? - zapytała z poirytowaniem patrząc na tego z trudem wypowiadającego słowa Gryfona. Zmrużyła oczy i zacisnęła zęby. Do niej też dotarły plotki Obserwatora, a w szczególności wzmianka o tym jak wspaniałą kartkę próbował jej kupić. Na Merlina nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że to całe ćpańsko nieźle musiało mu wyżreć mózg. - Trochę już na to za późno. Nie sądzisz Watson? Zresztą co tam... To przecież nie pierwsza ciąża i nie ostatnia, więc CZYM TU SIĘ MARTWIĆ?- wysyczała przez zęby i uśmiechnęła się do niego podłym, przepełnionym goryczą uśmieszkiem. Naważyłeś sobie piwa? To je wypij. Proste.
Byli tacy jak zawsze. Ona ze swoimi blond włosami, które sięgały już pośladków. Miała również spojrzenie, za którym nie jeden rzuciłby się w ogień. Daliby wszystko, aby to na nich kierowała wzrok nęcących tęczówek. Ale ona tego nie robiła. Miała swój typ. Była wierna. I nie chodzi tu tylko o wierność łóżkową, partnerów... Była wierna w myśleniu o nim. W opiekowaniu się nim. Była pełna uczuć, które chciałbyś zobaczyć w sobie, dać je innym, ale jednocześnie boisz się, że stracisz wszystko. Bo taka jest prawda... Możesz wygrać, albo przegrać. Bezlitosne życie. Był jeszcze on. On jak zwykle z poczochranymi włosami, zmiętoloną koszulką, która idealnie do niego pasowała. Na chudej sylwetce spoczywała dokładnie tak jak miała. Choć nigdy tego nie planował, wydawał się być wyjęty jak z magazynu o modzie "ludzie ulicy". I byliby tacy sami, jak pół roku temu. Ona by tłumaczyła mu, że ma tego dość, że musi przestać. On odpowiedziałby, że tak zrobi. Przytuliłby ją iście po przyjacielsku. Potem doszłoby do pocałunków. Może czegoś więcej. Tu, dokładnie na tej ławce. Ale los drwi. Minął czas. Może tacy sami jak pół roku temu, ale z nowym bagażem. Ona zdenerwowana, sfrustrowana, pełna zła dla jego beztroski. Niecodziennie traci się dziecko, nowe życie... Ale nie codziennie traci się też wiarę w tą jedną osobę. Zwątpienie... Smakuje gorzko. A podawane na zimno z dawką bólu wewnętrznego powoduje, że musisz się zastanowić czy chcesz to zjeść. Ale przychodzi taka pani, która Cię tym karmi, a Ty nic nie możesz zrobić. Zbyt wielka przepaść między nimi, aby teraz zagoić rany, pozbyć się starych spraw, spalić złe wspomnienia. Oni już nie mogą. Nawet gdyby sobie wybaczyli. Ta sytuacja tkwiłaby w nich. Właśnie to zrozumiał Oliver. To w nim tkwiło. Jeszcze nie nazwał uczuć, którymi darzył Juno/Mayę. Dla niego to była jedna osoba. Jednak nie wyciągnął rąk, aby ją przytulić. Nie drgnął, odważył się na nią spojrzeć i speszył się kręcąc głową. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Po prostu. Odpalił i westchnąwszy doszedł do wniosku, że przegrał nie tylko ich relację, ale też wszystkie lata spędzone w murach tych zamku. - Wiem Juno, że to Ci nie zwróci... Dziecka. Po prostu gdy pojawiła się Isolda... Nie mogłem tam zostać. Ona działa na mnie jak trucizna. A nie przyszedłem... Na to nie ma usprawiedliwienia, ale. Ale nie sądziłem, żebyś chciała mnie widzieć. - Gładkie kłamstwo. To on nie chciał jej widzieć. Bał się tego co zobaczy? A tego to nie wiem. Chyba po prostu wolał uciec od odpowiedzialności. Znowu. I znowu... I wracamy tu. Siedzimy na ławce. A on nie umiał nic ze sobą zrobić. Nie poszedł do szpitala. Ale wrócił do niego z Charlie. Charlie też miała problemy. On miał problem. My wszyscy... - Aaaa. - Przypomniał sobie o kartce, która okazała sie być słabym pomysłem. Odradziła mu to kochana pani psycholog, ale chyba Juno już wiedziała. Tylko skąd? Życie. - To nie była Twoja pierwszaaa..? - Ale potem zaklął w myślach. Nie powinien o tym mówić. Wyciągnął z kieszonki ampułkę z tabletkami i zaczął ją podrzucać w dłoni. Po czym otworzył ją, aby wyciągnąć z niej kilka pastylek i połknąć je dość szybko. Może zbyt szybko. Życie.
Jako podkład polecam właśnie to, bo przy tym komponowałam tego okrutnie opóźnionego posta, za co zasługuję na śmierć w męczarniach wiem, ale obiecuję, że jest to ostatni raz kiedy musiałaś tak długo czekać, niedobra, głupia ja!
Juno była dobrym dzieckiem. Zawsze mogłeś na nią liczyć. Była jak Twój anioł stróż, który skoczy razem z Tobą w przepaść, ale w locie chwyci Cię mocno i przytuli do siebie żeby jakaś niewytłumaczalna siła nagle wyciągnęła was z otchłani i ocaliła od lotu ku zgubie. Długie włosy towarzyszyły jej niemalże przez całe życie, jednak sielanka została przerwana na chwilę kiedy ledwo skończyła jedenaście lat i nadszedł okres buntu. Wtedy to wkroczyła dumnie dzierżąc nożyczki do dużego pokoju, w którym tatusiowie byli zajęci piciem kawy i czytaniem porannej gazety, z niecierpliwością czekając aż ich młoda czarodziejka wstanie na śniadanie. Jakież ich ogarnęło zdziwienie, kiedy dziewczynka stanęła na środku i szczerząc się szeroko zademonstrowała jak można szybko i skutecznie uciąć warkocz sięgający właśnie takiej małej, dziewczynkowej pupy. To był krótki okres, w którym chodziła obcięta na nieco krzywego pazia, bo mimo że została zaciągnięta do fryzjera, kręciła się na krześle, uniemożliwiając włosowemu artyście wszelakie próby doprowadzenia jej do ładu. Może to dlatego Oliver od kiedy ją zobaczył, wciśniętą w nielubianą sukienkę, stwierdził że będą najlepszymi kumplami? Co z tego, że maszerowali za rączkę skoro to i tak zawsze była ta sama Juno, umorusana ziemią, z siniakami na kolanach i łokciach, i dziwną, poszarpaną blond fryzurką. Z czasem wspomnienia przybrały formę, powracającej od czasu do czasu gęstej mgły, która osiadała na ich mózgach, nie dopuszczając do ostatecznego ich wymazania. To, że nie były już nawet wyraźne i dużo szczegółów im umykało w trakcie przypominania sobie poszczególnych zdarzeń, to nie zmienia faktu, że wciąż przeszłość tliła się w ich głowach, z zwłaszcza w popielatej główce Kavanaugh, która za wszelką cenę próbowała nazwisko Watson w każdej formie wybić sobie z głowy. Bez skutku, bo kiedy tylko udawało jej się dźwignąć na nogi i maszerować z dziarskim uśmiechem na twarzy, to tak jak teraz on nagle wyrastał spod ziemi żeby znów przyciągnąć ją do siebie jak magnes. Może to przeznaczenie, może byli dla siebie pisani? A może nad Juno wisiała jakaś klątwa, która od samego poczęcia objawiała się samymi nieszczęściami, w końcu kumulując je i stawiając na jej drodze Olivera? Czemu potrafiła przewidzieć, że kot sąsiadów spadnie z dachu i połamie się na jej balkonie, a nie umiała przewidzieć tego, że jej największa miłość ją najzwyczajniej w świecie zniszczy? Ironia doprawdy, a najśmieszniejszym w tym wszystkim jest to, że nieważne ilu miała adoratorów i z iloma z nich czuła tą wyjątkową więź, której nie czuła z nikim innym, to wcale nie wystarczało żeby zapomniała o przyczynie swoich niesnasek. Kiedy wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni, to wszystko nagle wydało jej się takie realne. Co prawda wydawało jej się, że los najzwyczajniej w świecie sobie z niej kpi, ale postanowiła to zbyć ręką. Nie pierwszy i nie ostatni raz. W międzyczasie udało jej się przechwycić jednego z papierosów z Oliverowej paczki. Niechże on się w końcu na coś przyda, bo jak na razie przyprawiał ją tylko o odruch wymiotny. Jednym ruchem ręki odpaliła papierosa i zaciągnęła się mocno. W trakcie ciąży nie mogła palić. To mogłoby zaszkodzić dziecku. Jednak teraz nie była w ciąży i to przez niego, a on? On wpadł na pomysł wysłania jej komicznej kartki i nawet sam nie wpadł na to, że może to nienajlepszy pomysł. Co gorsza cały zamek od tego huczał, a ona tylko mogła posyłać wszystkim w odpowiedzi zjadliwe uśmiechy. Co ona biedna Juno Primrose może na to poradzić, że jej największa życiowa miłość okazała się być kompletnym idiotą i emocjonalnym zerem kiedy w grę wchodziła skrucha i przeprosiny? - Jasne, wymawiaj się Isoldą - uśmiechnęła się kwaśno i jakby w zniecierpliwieniu przełożyła nogę na nogę, zmieniając nieco swoją pozycję. Nagle poczuła, że zrobiło jej się wyjątkowo niewygodnie, a ta ławka jest stanowczo za twarda, na jej obecnie kościsty tyłek. - Wiesz Oliver czego najbardziej potrzebowałam? Ciebie. Ciebie, Ciebie, Ciebie, ale jesteś kompletnym debilem i chyba naprawdę ciężko Ci zrozumieć, że Cię kurwa kocham. Przepraszam heheh, kochałam. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli się kogoś kocha, TAK KURWA DOBRZE SŁYSZYSZ KOCHA, to najokrutniejszą rzeczą jaką ktoś może zrobić w odpowiedzi to spierdolenie w chwili kiedy się tej osoby najbardziej potrzebuje. Ja Ciebie potrzebowałam, więc kurwa nie pierdol głupot, że myślałeś, że nie chciałam Cię widzieć. Gdybym nie chciała Cię widzieć to nie przychodziłabym do Ciebie i już na pewno nie szprycowała ekstremalną ilością Twoich fantastycznych tabletek. Nie wiem Oliver o co z Tobą chodzi, ale Ty kurwa masz chyba iloraz inteligencji niższy niż ogryzek sera! - wysyczała ze złością, podnosząc się z ławki, bo ta stała się już nad wyraz niewygodna, a Kavanaugh nie była w stanie usiedzieć w miejscu, zwłaszcza takim które było twarde i wbijało jej się w zadek. Posłała mu piorunujące spojrzenie, kiedy zaczął powtarzać jej słowa. Co, że niby znów był w innym świecie i nie mógł sobie przypomnieć na jaki wspaniały pomysł wpadł? Moment, w którym w jego ręku pojawiły się tabletki przesądził wszystko. Wzrokiem lwa, polującego na ofiarę Juno obserwowała fiolkę, która zaraz została otwarta, a kilka krążków trafiło do Watsonowej buźki. Tego już było za wiele. Największa w Hogwarcie ostoja spokoju (jasne, jasne) w postaci Juno Primrose Kavanaugh, wybuchła teraz furią, tocząc z siebie gęsty dym, w którego skład wchodziła głównie wściekłość, a poboczne substancje typu żal, zwątpienie, frustracja, zawód dolewały tylko oliwy do ognia. Zamachu mógłby pozazdrościć jej niejeden gracz Quidditcha, kiedy to z impetem przyłożyła ręką w pojemniczek, trzymany w ręku Gryfona, który teraz przeżywał lot swojego życia, żeby skończyć roztrzaskanym w drobne kawałki na kamiennej drodze przed ławką. - Nie no Twoim życiowym celem jest chyba pobyt na hodowli warzyw jako kalafior, co? -warknęła kiedy dokonała już swojego arcyzłego dzieła, z którego była niezmiernie dumna. Skoro dupek chciał ćpać na jej oczach to proszę bardzo, wiedział przecież jakie jest jej zdanie na ten temat. Widocznie nic się nie zmienił. Juno znowu przeżyła zawód. Nienawidziła zawodów, a on ciągle ich jej dostarczał. To było takie smutne.
Nie pamiętam, nie rozumiem, nie kojarzę, nie pojmuję. Zapominam... O Tobie, o mnie, o tych obok. Trząsł się... Z zimna. Nie wiedział kiedy to się zaczęło. Czysty organizm to nie była jego domena. Zazwyczaj krew zmieszana była z różnorakimi eliksirami, które dryfowały gdzieś głęboko ustalając rytm, w którym mógł jeszcze się schować. Wiele czasu minęło od momentu, w którym wiedział, co chciałby z sobą zrobić. Jego życie to nie było pasmo zwycięstw, smaków, które prosiły się oto, by zamówić potrawy, które choć połowicznie oddają radość ze spożywania ich... Pierwszy raz, pierwszy papieros, pierwszy skok do wody. Ten nagły chłód ogarniający całe ciało. Pierwsza dziewczyna... Pierwszy problem, który nie był takim, który mógłby zostać rozłożony na czynniki pierwsze. Wchłonięty przez powietrze. Nie śmiem twierdzić, że Oliver w tej chwili jest kimś kogo warto żałować. Spójrzmy na niego. To wrak człowieka. Kieruje się instynktami zwierzęcymi, nie zatrzymuje się. Ucieka od odpowiedzialności. Nie chcesz go znać. Pragniesz odwrócić się w drugą stronę i biec tak długo aż zdołasz zapomnieć jego imię. Zapewne to byłoby całkiem normalne rozwiązanie. Ale Ty wolisz tu wrócić. Spojrzeć na kogoś do kogo pragniesz się przytulić, a żeby mu pomóc. A żeby powiedzieć, że nie jest tu sam. Ale pomimo tej bliskości fizycznej nadal będziesz mieć wrażenie, że coś was dzieli. Wielka, gruba szyba, której nie przebijesz żadnym spojrzeniem, desperackim krzykiem. Nie masz szans. Doskonały mur, który stanowi bunkier tego, że na pytanie Kim on jest jedyne co mówisz to: chuj. Zabawne, że to negatywne określenie od razu wskazuje na to, że człowiek ten nie ma żadnego wnętrza, zasłużył na ten tytuł jakimś nieciekawym czynem, albo czynami. Nienawidzisz go. Negatywne emocje, którymi go darzysz zaczynają pulsować już na dźwięk jego imienia. Chcesz wszystkim opowiedzieć o tym jak źle się czujesz w jego towarzystwie, że on zasługuje na śmierć. Chcesz mu pomóc. Chciałbyś zanieść mu linę, tabletki nasenne, albo pokazać najwyższą wieżę, z której mógłby skoczyć. Ale to się nie dzieje. Nie chcesz być zabójcą. Masz nadzieję, że jeśli umyjesz od tego ręce przyjdzie na niego Los... Los wpadnie z pistoletem, albo różdżką... Machnie nią raz, odbierze mu możliwość oddychania. Upadnie. Zostanie tu tylko ciało. Ale powieki już same się nie otworzą. Przyćpane oczęta nie pokażą się więcej mimowolnie. Nie tędy droga... Nie spotkacie się po śmierci. Wszak Twoje czyste serce, sumienie... Zagoszczą w niebie. A chuj zostanie wtrącony do piekła. Wszystko co chcesz... Jesteś najlepszym sędzią. Oliver ścisnął pięści... Zaraz po tym kiedy zaczęła na niego krzyczeć nie mógł już tego słuchać. Miotał nim ten chłód fizyczny. Ciarki, których nie mógł powstrzymać. On już wiedział. To była przeszłość. Jego i Juno nie łączyła historia miłosna o której możesz napisać książkę, albo osiemset opowiadań. Ich historia skończyła się już w Japonii i można powiedzieć, że tknęła miłości, ale jej nie dotyczyła. Opowiadała raczej o dwojgu nastolatków, którzy pogubieni we własnych światach korzystali ze swojej bliskości. Chcieli znaleźć w sobie oparcie. Ale o ile Juno chciała to zaproponować Oliverowi i wiele by dała by ten wreszcie zauważył jej poświęcenie, o tyle on... Nie wykazywał nawet chęci. Przychodził na seks. Przychodził po bliskość fizyczną. Pili. Opowiadali sobie bajki. Wspominali wspólne chwile, a potem oddawali się kolejnemu stosunkowi. Oliver zakładał spodnie na tyłek i wychodził. Nie można powiedzieć, że traktował Juno jak kogoś, kto po prostu pozwalał mu sobie ulżyć. To po prostu stało się dla niego naturalne. Spali ze sobą. Bo chcieli tego oboje. Jeśli spytałbyś o miłość pewnie przewróciłby powiekami i zapytał czy żeś się naszprycował. Wszak nigdy nie podarował jej czekoladek... Ale teraz je ze sobą miał. Wyciągnął ze swojego plecaka czekoladki... Pogniecione opakowanie, które zawierało słodycze. Takie smaki. Nie wiedział jakie czekoladki lubi Juno, ale to nic. Na poszkodowanej opakówce znajdowały się narysowane serduszka i wstążeczki. Nieśmiało wyciągnął opakowanie w jej stronę. Niedokładnie wiedział z jakiej to okazji. Czy to spóźniony prezent za wszystkie urodziny, na które nie przyszedł, bo zapomniał? Oliver pamiętał o jednym. Wiedział jak się pieprzyć z dziewczyną tak, aby było jej dobrze. Aby wiedziała, że to on... Watson. A nie jakiś byle kutas, który staje na wysokości zadania, a potem dba tylko o siebie. Oliver był na tyle opiekuńczy, że potrafił się tym wszystkim bawić. A zatem za co był to prezent? Niespokojne spojrzenie Olivera trafiło na Kavanaugh, która znów mówiła o miłości... O kochaniu. Zachłysnął się powietrzem, ale nie cofnął ręki z czekoladkami. Nie dał jej już kartki. Gdyby chciał teraz dołączyć do słodyczy kartkę pewnie napisałby milion zdań, które byłby starannie pobazgrane tak, że żadnego by nie odczytała. Przymrużył powieki... Bał się jej. Autentycznie nie wiedział kim jest ona, kim był on. Czy teraz dawny on uciekłyby daleko stąd, czy może przyciągnąłby ją do siebie i po prostu zmusił do pocałunku. Ale Oliver już wiedział... Ona już kogoś miała. Korytarze wskazywały na nazwisko Vanberg. Nie chciał oto walczyć. Tak miało być. Chciał przynieść czekoladki, krótkie przeprosiny i odrobinę siebie, aby mogła już odpuścić sobie i jemu. Choć to niemożliwe. Ale on jeszcze o tym nie wiedział. - Też Cię kocham. Kurewsko Cię kocham. Cokolwiek to znaczy. Mówią często o miłości. Wiesz? Te czekoladki są dla zakochanych. Nie musisz ich jeść ze mną. Możesz je zjeść z kim chcesz. Zrób co chcesz. Ja nie umiem być tym kim chcesz, żebym był. Juno ja nie umiem. Nie możesz mi wybaczyć. Tak o tym myślę... - Przerwał przygryzając na moment dolną wargę, a potem język. Spojrzał na nią jeszcze raz i westchnął kilkakrotnie, po czym odłożył czekoladki na ławkę. Był od niej wyższy. Widział ją teraz ze swojej perspektywy, ale coś było nie tak. Pomimo tego, że pozornie czuł, że stoi przed nim ta sama osoba... To nie była ona. Może dlatego, że nie znał jej psychiki. Znał ją tylko z łóżka... Albo między innymi z niego. Lubił jak delikatnie machała biodrami podczas tańca, jak zakładała ładne sukienki, a on mógł postać obok niej i wyglądać jakoś... Jakoś. Pomimo tego, że nie była wilą złote włosy otaczały jej twarz, a silna psychika ratowała wszystkich. - Potrzebowałaś mnie. Zjebałem. Dlatego już nie możemy tego kontynuować. Ty musisz... Ty musisz... Ty musisz... - I powtarzał z piętnaście razy ostatnie zdanie, jakby zgubił słowa. Jakby zawiesił się system. Jakby chciał... Jakby chciał przestać wierzyć. Zapomnieć o tej chwili. Wyrzuciła mu lekki. Trząsł nim chłód... Odpadał z tej gry. Każdego dnia. - Uderz mnie. - Powiedział podchodząc do niej bardzo blisko. Może zbyt blisko. Może w ich przypadku powinni rozmawiać przez kraty...
Ostatnio Juno przechodziła pewną fazę pierwszych razów. Nie wiem czy to pobyt w szpitalu, czy wszystko razem po prostu się skumulowało, że zapragnęła od życia wyciągnąć jeszcze więcej niż miała. tak naprawdę była właśnie takim typem, który chciał z niego czerpać jak najwięcej. Jak jednak to zrobić, kiedy Twoja największa miłość ciągnie Cię za sobą przez wiele lat, nie dając nic od siebie, a wysysając z Ciebie wszystko. Nie żeby robiła to nieświadomie, bo tak wcale nie było, ale była po prostu tak bardzo pochłonięta tym uczuciem i zaprzeczaniem, że ono w ogóle istnieje, że nawet nie zorientowała się kiedy zaczęło ją ono niszczyć. Rozbierało ją część po części, zaczynając od najmniejszych elementów, typu uśmiech spowodowany głupim drobiazgiem, a kończąc na zszarganej psychice, której miesiące zajęło doprowadzenie się do stanu ładu, pozbawiając przy tym tą niską, zaopatrzoną w ładne krągłości osóbkę mięsa przy kościach i koloru z twarzy. Ona nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że coś ich dzieli. Zawsze tłumaczyła sobie to tym, że to chwilowe, to przejdzie, ona go z tego wyciągnie. Coś jednak nie wyszło, posypało się w najmniej odpowiednim momencie, sprawiając że wydanie zaczęło się powoli robić niewykonalne, a ona zamieniła się w ofiarę. Przez długi czas go żałowała, współczuła mu, próbowała go uświadomić w tym że życie jest piękne i warte każdego jego uśmiechu, ale nigdy go nie nienawidziła. W momencie kiedy on jednak zostawił ją samą w chwili kiedy najbardziej go potrzebowała coś pękło, a szklana miłość się rozprysła na tysiąc kawałków. Dopiero wtedy Juno poczuła co to znaczy kogoś nienawidzić. Czuła to z całego serca i nie miała nawet ochoty z tym walczyć. On tez nie miał. Nie zawalczył o nią nigdy. Będzie to pamiętać zawsze kiedy na niego spojrzy, a słowo Oliver będzie powodować ciarki na jej plecach. Ciężko stwierdzić z czym się będzie kojarzyć, bo oprócz tych dramatycznych chwil przezyli przecież tyle świetnych, które również zapadły jej w sercu. Poza seksem i pozostawianiem jej samej w nocy, Watsonowi zdarzyło się czasem zrobić coś pięknego. Pozostawić przyjemne wspomnienie w jej głowie. Pamiętała każdą chwilę, w której tulił ją do siebie, jak na przykład wtedy kiedy walnęła się porządnie głową o kant stołu, a on był przy niej żeby ją wymasować i dać buziaka w bolące miejsce. To było niezwykłe. Takie normalne. Bywały takie chwile. Będzie za nimi tęskniła. Teraz jej słowa odbijały się echem po jej głowie, zagłuszając wszystko to co on mówił. Skup się Juno, bądź silna. Spojrzała na niego nic nie widzącym wzrokiem kiedy powoli zaczęło do niej dochodzić, że w jej ręce zostają wciśnięte czekoladki. Kiedyś pisnęłaby z radości i zarzuciła mu ręce na szyję, a teraz wpatrywała się pusto w pudełko, a jej ręce zacisnęły się mocniej na krawędziach, powodując małe wgniecenia na już i tak sfatygowanym opakowaniu. Kochał ją. Jak bardzo kiedyś pragnęła usłszeć te słowa. Teraz wydawały się być takie nierealne, nieprawdziwe. Było już za późno. Jednak mimo wszystko w jej oczach stanęły łzy, a ona musiała wciągnąć głęboko powietrze żeby je zatrzymać zanim nastąpi wylewny potok. Tak nie mogło być. Wszystko się jebało. Nie wiedziała już czego chciała. Pragnęła cofnąć czas o te kilka lat kiedy wszystko wydawało się być takie proste. Może teraz wiedziałaby co wtedy należało zrobić? - Mówisz, że mnie kochasz? Kiedy się kocha, walczy się o tą osobę. Zresztą... Nieważne. To już i tak nie przywróci niczego. To koniec. To czego bym chciała to wymazać Cię z pamięci, bo zostawiłeś w niej za dużo śladów. Żałuje tego wszystkiego. Kiedyś myślałam, że się nawzajem uratujemy. Myliłam się. Nieważne - dokończyła już prawie szeptem, zwieszając głowę w dół, bo nie mogła na niego dłużej patrzeć. Każde słowo, każdy znajomy gest zadawał jej ból. Nie tak to powinno wyglądać. Gdzieś podświadomie łudziła się jeszcze, że on zawalczy, że spróbuje sprawić że ona nie odejdzie. Nie zrobił tego. Nie wierzyła w jego miłość. Spojrzała na niego, niczego nie rozumiejąc. Tabletki już dawno rozsypały się po kamiennej drodze, tworząc rozmaite wzorki. Była wściekła na niego, że robił to na jej oczach, jednak nie była już w stanie nic z siebie wykrzesać. Pokręciła tylko głową i parsknęła zirytowana jego postawą. Tutaj niepotrzebne były kraty. Tu potrzebny był rozjemca. - Przykro mi, nie jestem taka jak one. Może do nich zwróć się z tą prośbą. Ja się poddaję - rzuciła, patrząc mu prosto w oczy. Dzieliły ich centymetry, jednak żadne z nich nie drgnęło w swoją stronę. Nie była jak inne jego kobiety. Nie chciała taka być. Piła właśnie do tego, bo w Japonii wszystko w końcu do niej doszło.