Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:16, w całości zmieniany 3 razy
"Pożądanie jest nieczyste? O mamo, boję się." pewnie Farley to by pomyślał gdyby usłyszał słowa pomyślane przez tą dziewczynę. Mimo że była piękna, Howland wiedział już czemu nie przepada za hindusami. Zamknięci w swojej kulturze, nie otwierają się na innych. Jaki rygor, fu.: -To chyba faktycznie temat rzeka- próbował wymusić uśmiech- Może i niektóre tak. Ale na pewno nie to kim jest i to kim chciałby być. Nie powiedziałem że mam mieć przyzwolenie na bycie złym. Ale przyzwolenia na bycie kim chce powinien mieć. Nie Nafisa. Rozumiem, tylko się z nią nie zgadzam
Znowu rok szkolny. Kolejne zmartwienia, które dojdą do jej listy zgrozy. Choć raczej z uśmiechem pakowała się i wyjeżdżała z Egiptu. Po tym co słyszała, że stało się na rozgrywkach... czuła najnormalniejszą ulgę opuszczając tą piaszczystą krainę. Wilkołaki i morderstwa? Dziękuję bardzo za takie atrakcje. Może w Hogwarcie też nie są bezpieczni? Zawsze traktowała to miejsce jako swoje bezproblemowe miejsce. W USA rzadko myślała o czymś innym niż o osobach związanych z jej przeszłością. Bo czy byłaby normalna nie martwiąc się o kobietę, która ją urodziła? Odłóżmy to teraz na bok. Faith chyba schodziła na psy. Upić się w wakacje z szkolną bibliotekarką? Zgrozo, co się z tobą kobieto dzieje! Dzisiaj miała chyba lepszy dzień. Uśmiechnęła się na widok wpadających przez okno promieni słońca. Musiało dzisiaj być dobrze, nie tylko dlatego, że ma wolne od zajęć. Co samo w sobie byłoby ciekawe, dla osób innego pokroju niż Faith. Założyła granatową sukienkę z rękawami do łokci. Dekolt był w łódkę, a talię zdobił wąski czerwony pasek. Tego samego koloru były jej koturny. Jako osoba dość przeciętnego wzrostu lubiła je zakładać. Z książką od Niebezpiecznych Roślin ruszyła w stronę dziedzińca. Dokładniej, tego z wieżą zegarową. Musiała przecisnąć się przez tłumek pierwszaków i paru piątoklasistów. Ledwo ukrywała rozbawienie, widząc końskie zaloty młodszych kolegów i koleżanek. Dzieciństwo to taki piękny okres, później to wszystko się komplikuje. Faith wcale nie próbowała znaleźć znajomej osoby. Właściwie sama nie wiedziała na co ma ochotę, niby ma książkę. Może się pouczy? Pan Bonawentura by się ucieszył, gdyby widział jak przykłada się do jego przedmiotu. Stanęła na rozglądając się po dziedzińcu, tu uczniowie, tam uczennice. Nic nowego, nic ciekawego. Z grymasem pokręciła głową. Matko jaka monotonność!
Dzwonek. Dźwięk, od którego uczniowie odstają istnego szału. Zaczyna się wtedy prawdziwy wyścig. Nikt nie patrzy na biednego nauczyciela od wróżbiarstwa, który słania się po korytarzach. Każdy za wszelką cenę pragnie dostać się do klasy, aby jego dom nie ucierpiał przez niesubordynację i niepunktualność jednego ze swych podopiecznych. Z resztą Jonathan nie mógł mieć im tego za złe. Jako nauczyciel i dziekan działał w Hogwarcie od całkiem niedawna. Do tego jeszcze wyglądał bardziej jak student, niż jak ktoś, kto trudni się nauczaniem. Nic więc dziwnego, że większość osób go nie poznawała. W jednej chwili masa uczniaków wlała się do prawie pustego korytarza. Jonathan miał wrażenie, że wszyscy sprzysięgli się przeciw niemu. Prawie słyszał ich słowa: „Idźmy w przeciwną stronę niż ten obłąkany Rousset! Zmiażdżmy go naszą liczebnością!”. Zapragnął za wszelką cenę wydostać się z budynku szkoły. Wytchnienie odnalazł na dziedzińcu pod wieżą zegarową. To stąd wylał się ten żądny punktów za sprawowanie tłum. Jonathan omiótł to miejsce wzrokiem. Zauważył pewną osobę, studiującą jakąś książkę. Podszedł bliżej. „Studentka” - przemknęło mu przez myśl. Nie pamiętał jej jednak ze swych wykładów. Jako dziekan miał trochę uczniów, mógł jej po prostu nie skojarzyć. Możliwe też, że po prostu nie uczęszczała na jego zajęcia. - Czy nie powinna się pani kształcić na sali wykładowej? - uniósł w uśmiechu kącik ust, gdy znalazł się odpowiednio blisko dziewczyny.
A kogo obchodzą dzwonki? Jeśli będzie chciała się czegoś nauczyć nie musi biec do klasy jak szalona. Ona już swoją szkołę przeszła, studia żyją swoim własnym życiem. Aktualnie nie słyszała o jakiś zajęciach dla studenckich roczników. A poza tym nie musiała chodzić na wszystkie. Pomijając fakt, że chciała. Nigdy nie wiadomo, co jej się w życiu przyda. Ostatnio chciała się nawet zapisać do drużyny kruczków, ale chyba nie było wolnych miejsc. Powoli z dziedzińca ulatniali się uczniowie. Przypatrywała się przez chwilę obecnej sytuacji, by stwierdzić, że nie ma ochoty do nich dołączyć. Nigdy nie lubiła tłumów, ma to z pewnością po dziadku i ojcu. Nie wspominając o tym, że dziadek nie zawsze pozwalał bawić się z innymi dziećmi. Faith miała dość specyficzne dzieciństwo i trudno jej o nim mówić. Otworzyła książkę na jednej z ulubionych roślin. Czarna Dalia. "Wyciąg z czarnej dalii jest znany także jako trucizna idealna – ta bezbarwna, bezzapachowa i bez smaku substancja była przyczyną zgonu bardzo wielu magów. Mówi się, że taka śmierć jest szybka i bezbolesna(patrz: ”Wyznania duchów – czyli rzecz o przechodzeniu do innego świata” pod redakcją Eugene LaCroix), a trucizna jest praktycznie niewykrywalna w ciele nieboszczyka. Cudownie! Można z niej otrzymać lekarstwo na ciężkie choroby! Możliwe, że mogłoby nawet pomóc jej matce... szkoda tylko, że ryzyko jest takie duże. Podniosła wzrok i spostrzegła, ze ktoś się do niej zbliża. Pewnie student, robiący sobie przerwę jak ja - pomyślała oceniając wzrokiem nieznajomego. Bardzo barwna postać. Kobieta uśmiechnęła się do siebie i dopiero po chwili doszło do niej to co powiedział. Pani? Kształcić? W sali wykładowej? A ten to skąd się urwał? Nauczyciel? Tak, a ja jestem gajowym, na brodę Merlina! -Możliwe.- odpowiedziała i przechyliła głowę na bok zaciekawiona.- A pan stara się udawać nauczyciela po to by... no właśnie, po co? Takie dziecinne żarty mnie nie bawią, proszę pana. Uśmiechnęła się słodko i zamknęła czytaną książkę. Przycisnęła ją do biodra i przyjrzała się "nauczycielowi". Tak wyglądający człowiek miałby ich uczyć? W końcu Hogwart zaczyna mieć miłą dla oka kadrę. Szkoda, że nie naprawdę.
Poczuł się autentycznie rozbawiony reakcją dziewczyny. Nie ona pierwsza myliła go ze studentem. I przez najbliższy okres czasu nie będzie również ostatnią taką osobą. Dzwon przestał bić - rozpoczęły się lekcje. Zarówno dziedziniec, jak i korytarze szkolne były już całkiem puste. Wszystkie młode duszyczki siedziały na zajęciach, albo ukrywały się w różnych zakamarkach Hogwartu, byleby tylko uniknąć wzroku nauczyciela, bądź woźnego. Jonathan zmierzył wzrokiem swą rozmówczynię. Może i było to dosyć bezczelne posunięcie, ale ruch jego gałek ocznych był dosyć mało widoczny pod ciemnymi szkłami okularów. Po pewnym czasie jego wzrok spoczął na książce. Zmarszczył brwi i przegryzł dolną wargę, jakby o czymś rozmyślając. Po chwili zdjął z nosa szkła. Nie odrywając oczu od tomu wyciągnął dłoń do blondynki. - Jonathan Fabien Rousset - dopiero teraz na nią spojrzał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jednak za chwilę miało się to zmienić. - Nauczyciel wróżbiarstwa i wykładowca tajników tarota. Mam pokazać kartę nauczyciela? - tym razem uśmiechnął się prawie że od ucha do ucha. Mimo ciepłego nastawienia delikatnie mrużył oczy. Kiedy patrzył na rozmówczynię wydawało się, że obserwuje coś, co znajduje się za nią.
Obserwowała swojego rozmówcę, czekając aż wyjaśni o co chodzi z tym nauczycielem. - Faith Prudence Llewellyn.- podała dłoń na powitanie PANU Jonathanowi. Przez chwilę myślała, że zgadła z tym żartem. Dobrze powiedziane, przez chwilę. Chcieliście się kiedyś zapaść pod ziemię? Albo chociaż odwrócić się i jak najszybciej odejść? Nie? A Faith owszem. Jeju, a jednak to nauczyciel! No skąd mogła wiedzieć? Ledwo powstrzymała się od zrobienia głupiej, zdziwionej miny. Prawie zakrztusiła się powietrzem. Założyła z ucho jasny kosmyk włosów i lekko potarła lewą skroń. -Ehm, nie, nie trzeba. - uśmiechnęła się przepraszająco, bo co innego mogła zrobić. - Przepraszam, myślałam... pomyliłam pana ze studentem. Może jednak powinnam pójść na jakieś zajęcia. Uśmiechnęła się szerzej i zacisnęła dłonie na trzymanej książce. Najlepiej byłoby gdyby teraz stało się coś, co przeszkodziło by dalszej kompromitacji blondynki. Może nich piorun w nią trzepnie, albo wilkołak wyskoczy z jednego z korytarzy? Marzenia ściętej głowy. Musiała jakoś to przeżyć. Pomylenie nauczyciela z uczniem? Zawsze spoko, a przecież nie obetnie jej ktoś za to rączek czy Bóg wie co innego. Teraz może się tylko ładnie uśmiechać i liczyć, że nie przyda się jej ten przedmiot. Choć w sumie, może nawet polubiłaby jego lekcje. Wróżenie? Taka miła niestresująca lekcja?
Odwrócił wzrok, jakby nie słuchał jej tłumaczeń. Na powrót nasadził ciemne lenonki na nos. Nastąpiła krótka chwila ciszy, którą rozdarł jego śmiech. Nie był on szyderczy, po prostu śmiał się z sytuacji Faith. - Nie pierwszaś i pewno nie ostatniaś. I żadnego pana, broń Boże! Poza lekcjami mów mi po imieniu, w końcu sam niedawno byłem studentem - ponownie parsknął. - Siadaj i nie marudź - rzucił nieco ostrzej, ale nadal z uśmiechem. - Skoro uważasz, że nie potrzebujesz lekcji, to tak zapewne jest. Natomiast ja cię potrzebuję. Od dawna nie miałem okazji porozmawiać z żadnym z moich - odchrząknął - podopiecznych. Byłabyś może chętna do rozmowy? Warto zaznaczyć, że podczas mówienia tegoż monologu, Jonathan wpatrzony był w litery księgi wybite na jej okładce. Mrużył oczy i kręcił głową jak sowa, mimo to ani razu się nawet nie zająknął. Gdy tylko skończył nieoczekiwanie, z zawrotną prędkością obrócił głowę w kierunku studentki. Zrobił to tak, że nawet biała czupryna na czubku jego głowy się poruszyła. Możliwe, że Faith poczuła się osaczona przez jego zachowanie. Mimo to powinna przyzwyczajać się do ekscentryzmu Jonathana, nawet jeśli nie decyduje się uczęszczać na jego wykłady. Fabien założył ręce na torsie w oczekiwaniu na odpowiedź. Wzrok zawiesił tym razem na twarzy blondynki.
Nie wiedziała, czy powinna czuć się urażona zachowaniem nauczyciela. Dopiero po chwili spostrzegła, że nie śmieje się bezpośrednio z niej. Sytuacja nawet się trochę rozluźniła. Nie była już tak bardzo zażenowana przez swoją pomyłkę. Uśmiechnęła się i pokręciła głową, wprawiając w ruch złote pasma jej włosów. Nie zwracać się per ‘pan’? Trudno będzie się przyzwyczaić po tylu nauczycielach z odmiennym zdaniem. Niby jej to nie przeszkadzało, dobrego wychowania jej nie brakuje. Faith raczej nie spoufalałaby się z nauczycielem. Szczytem była i tak rozmowa z nimi poza zajęciami. Na przykład z panem od Niebezpiecznych Roślin dogadywała się bardzo dobrze. Właśnie rozmawiała z nim bo mieli o czym! Z innymi to raczej nie bardzo, co? Przedmioty niby ciekawe, ale nie każdy traktuje je jako pasje życiowe. - Jasne, po lekcjach bez formułek grzecznościowych.- zaśmiała się – Postaram się, ale niech pan… ale nie licz, że nie raz się w tym walnę. Przypatrywała się zachowaniu Jonathana i doszła do wniosku, że jest trochę dziwny. Ale czy był ktoś normalny w tych czasach? Każdy ma jakieś odloty, niektórzy mniejsze, a niektórzy większe. Pogładziła kciukiem brzeg książki i rozważyła to co do niej powiedział. -Mogłabym być chętna. Jeśli obiecasz, że nie będzie to rozmowa o treści z poprzednich zajęć. Miłe było z jego strony, że nie wywyższał się nad studentami. Wolną ręką przełożyła wszystkie pasma włosów na jedną stronę. Prawa dłoń Faith nadal spoczywała na książce, a palcami lekko pocierała chropowatą powierzchnię okładki.
- Wiesz, jeśli chcesz zawsze mogę udzielić ci powtórki z podstawówki i kilku ostatnich lekcji tarota. Warto zauważyć, że zodiak i karty mają ze sobą pewny związek, gdyż karty dworskie często nawiązują do żywiołów reprezentowanych przez znaki oraz do nich samych - jego ton był bardzo rzeczowy, jakby udzielał właśnie wykładu. Poniekąd to właśnie robił. Roześmiał się jednak i usiadł obok Faith. - Muszę ci chyba pogratulować - jego twarz nie zdradzała teraz żadnych emocji, a wzrok zawiesił na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie, położonym kilka mil od niego. - Nawet na lekcjach nie mówię takim tonem - uśmiechnął się do blondynki i obdarzył ją przelotnym spojrzeniem. - Wróżbiarstwo jest naprawdę fascynujące, ale wątpię, że chciałabyś rozmawiać akurat o nim. Oczywiście mogę z tobą o nim podyskutować, jednak mimo swojej profesji wolę patrzeć na świat na trzeźwo. A w dzisiejszym świecie zainteresowanie tą sztuką jest dosyć nikłe. W pewnej chwili jakby zorientował się, że wpadł w monolog. Tak to już było, kiedy zaczynał opowiadać o wróżeniu. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, którą i tak przerwał: - A Ty? Jaki przedmiot najbardziej lubisz?
Dziewczyna wbiegła na dziedziniec i rozejrzała się. Nikogo nie było, no tak, w końcu była już noc i wszyscy spali, albo zabawiali się w Pokojach Wspólnych. Odetchnęła z ulgą i spojrzała na zegar. Była 22:40. Miała nadzieję, że nikt jej nie złapie, miałaby niemałe problemy. Uśmiechnęła się do własnych myśli i otuliła się mocno swetrem, założyła kaptur na blond grzywe. Pomimo tego dalej było jej zimno, ale trzeba było sie przyzwyczajać, sroga zima szła wielkimi krokami. Uśmiechnęła się do własnych myśli i przysiadła na kamiennej ławeczce.
Odkąd pamiętam, nie miałem specjalnie dobrego kontaktu z panną Morgane Charpentier, ba.. Można rzec, że jej unikałem. Jednak dzisiaj wysłała do mnie list, z wskazówkami żeby się tutaj spotkać. Serce mi biło jak szalone, myśląc iż dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu. Zrobiła mi się blokada w gardle. Czym prędzej więc wymknąłem się z dormitorium w celu zjawienia się tutaj. Lukrecja też była niespokojna, uwiesiła się mojej szyi, wtulając się całkowicie. Szybkim krokiem przyśpieszyłem sobie jedynie prędkość tchu i przepływu krwi, miałem dobrą kondycję, ale pomimo tego, czułem, że za chwilę tutaj zejdę. Schodzę po schodach, znajduję się tutaj niczym burza. Nikogo nie było po za jej przyjaciółką. Od dawien dawna ją obserwowałem, ale nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak ładna, na jaką teraz wyglądała. Naturalne piękno, to jest to. W jego domu nie było jakiś.. Wspaniałości jak ona. Małpa, jaką miał na szyi, właśnie zeskoczyła z niego, biegnąc wprost do dziewczyny. Wspięła się na jej ciało, krocząc ku jej szyi, okryła się jej włosami, wchodząc jej prawie, że pod kaptur. Czym prędzej zjawiłem się obok.. Miałem ją już przeprosić, ale jak zobaczyłem z bliska jej twarz.. Zaniemówiłem. Moje ciało po prostu usiadło obok niej, nadal głupkowato na nią patrząc...
Poczuła jak coś chwyta ją za włosy. Na początku się wystraszyła, ale postanowiła udawać posąg i nie reagować. Nie wiedziała czemu, ale miała ochotę się roześmiać. Jednak jak przystało na panną Rosenrot, siedziała sztywno i bez żadnego wyrazu twarzy, patrzyła tępo w przestrzeń. Po chwili kątem oka zarejestrowała ruch. Delikatnie przechyliła głowę w tamtym kierunku i ujrzała chłopaka. Nawet go rozpoznała. To ten znajomy Morgane - Flosian, Florian... Coś takiego. Patrzył na Marti dziwnym wzrokiem, a po chwili usiadł obok. Nie miała pojęcia czego chce, ale nawet ucieszyła się z jakiegokolwiek towarzystwa. Ta pogoda pomału wprawiała ją w zły nastrój. Chciało jej się krzyczeć, płakać i kopać wszystko co popadnie. Może po prostu miała PMS.
Patrzyłem nadal na nią, nie umiałem znaleźć w gębie języka. Potrząsnąłem głową, żeby odgonić dziwne myśli. Wziąłem głęboki oddech w celu ukojenia nerwów, jakie właśnie odczuwałem. W dodatku.. Po raz pierwszy w życiu, czułem takie dziwne coś w okolicach brzucha. - Ona nie gryzie.. - Wybąkałem jedynie coś takiego - Ma na imię Lukrecja, przepraszam za całe te najście na Twoją osobę. Morgane nas wkopała pewnie w to spotkanie. - Podrapałem się po karku, udając lekki spokój. Tak Florian, Tak. Bądź na luzie, dokładnie tak jak teraz. Rozchyliłem trochę nogi, żeby moje dłonie spoczęły na nich. Dodałem sobie jeszcze więcej luzy, w tej postawie ciała. Niezły aktor, co? - My się w zasadzie już znamy.. Martinne.. Jeszcze raz przepraszam. Zdjąć ją? - Pytając o to, zorientowałem się, że nie każdy lubi zwierzęta. Być może dziewczyna bała się w tym momencie.. Ach, mam problemy z emocjami, plus nigdy nie wiem co druga osoba może myśleć, czy też poczuć. Zupełnie inaczej niż droga kuzynka.
Marti posłała chłopakowi piorunujące spojrzenie. To dlatego jej kochana przyjaciółka pytała co robi późnym wieczorem. Ech, chciała ją wkopać w jakiś romans. Nie żeby chłopak nie był przystojny... Bo był, ale Martinne jeszcze nigdy nie patrzyła na żadnego w TEN sposób. A małpka, Lukrecja, była najsłodszym stworzeniem jakie kiedykolwiek widziała. Pogłaskała ją delikatnie po pyszczku, poczuła mięciutkie futerko pod palcami. -Nie trzeba, uważam że jest przesłodka. Bardzo chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła przecież zdradzić chłopakowi, że tak naprawdę nie jest tą straszną Martinne Rosenrot, którą wszyscy mylą z widmem. -Ciekawa jestem o co chodzi kochanej Morgane. Nie domyślasz się? - spytała prawie szeptem, wciąż gładząc Lukrecje po pyszczku. Dziewczyna zauważyła dziwną postawę chłopaka. Próbował się uśmiechnąć, ale chyba był już zmęczony, widziała to w jego oczach. A może zawsze miał takie oczy? W końcu nigdy mu się zbytnio nie przyglądała. Po chwili Marti zdała sobie sprawę, że wlepia gały w jego osobę. Trochę się zawstydziła, więc bardzo powoli spojrzała wysoko na księżyc. Niebo było dzisiaj bardzo zachmurzone, więc nici z oglądania gwiazd.
Uśmiechnąłem się kątem ust, na pytanie towarzyszki. Dobrze wiedziałem jaka jest Morgane, w końcu ta sama krew.. Ach, czemu jestem taki głupi i jej tego nie wyjaśnię? Sam nie wiem, boje się. - Moja droga - Powiedziałem swoim charakterystycznym głosem dla siebie, który ponoć działał na kobiety jeszcze bardziej niż ta małpka - Ku.. Morgane jest chytra i mądra. Dobrze wiedziała co robi. Chciała zacieśnić więzi swoich znajomych. W pewien specjalny sposób. - Dokończyłem swoją kwestię, po czym sięgnąłem ręką do Lukrecji, której podobała się zaistniała sytuacja. Jakoś tak.. Spotkały się nasze spojrzenia, dostałem miłych dreszczy na ciele, uśmiechając się w jej kierunku. Starałem się, żeby ciało nie zdradzało tych znaków, przez co.. Właśnie mi to nie wychodziło. Sięgając do małpki, niechcący musnąłem ręką Gryfonki policzek, oddaliłem rękę, patrząc jej głęboko w oczy. Przepraszam, powiedziałem niemalże nie do usłyszenia. Nie mogłem się skupić. Jakby nic nie istniało po za tą dziewczyną.
Po raz pierwszy Gryfonka pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Patrzyła przy tym chłopakowi głęboko w oczy. Dziwnie się zachowywał, podejrzewała że trochę wypił. Na samą myśl pijanego mężczyzny, który obija się o ściany, zachciało jej się śmiać. Wymienili może parę zdań, ale musiała przyznać że miło jej się z nim siedziało. Głupio jej było tylko, że nie wie jak się nazywa. -Słuchaj... Tak trochę niezręcznie mi pytać, ale nie jestem pewna, czy dobrze zapamiętałam twoje imię i nazwisko. Spodziewała się, że Puchon się wkurzy, że zacznie ją wyzywać, była gotowa na wszystko, ale no musiała wiedzieć. Ludzie różnie reagują na takie pytania. Zresztą Martinne nie miała głowy do twarzy i nazwisk. Dla niej wszyscy wyglądali tak samo. Szare, chodzące mrówki robotnice. Dobra, zmiana tematu. Przy chłopaku, Gryfonka zaczynała myśleć o dziwnych rzeczach. -Ile już masz Lukrecję?
Popatrzyłem na nią podnosząc brew do góry, odchylając lekko głowę do tyłu, zakrywając twarz palcami. Gdy już przestałem wykonywać tę czynność, ręce odsłoniły uśmiech. To taka moja reakcja na zdziwienie. - Masz taką samą pamięć jak ja! Tylko z Tobą u mnie jest tak, nie sposób nie zapamiętać imienia tak wyjątkowej dziewczyny jak Ty - Wyznałem jej to, co myślę. Patrzyłem na nią teraz tak tajemniczo. Poczułem skrępowanie, więc skierowałem wzrok na Lukrecję. Wydawało mi się, że zasnęła na jej szyi. Można było nawet usłyszeć jej lekki oddech, w przerwie na moją wypowiedź. - Dostałem ją od dziadka. Ma może pięć lat, to kapucynka. Nigdy nie urośnie bardziej. - Orzekłem. Wsadziłem ręce do kieszeni swojej bluzy, chcąc tak ukryć swoje skrępowanie. Popatrzyłem w dal, dobrze, że nikogo nie było.. Pomimo, że są już studentami, mogliby zostać ochrzanieni za szwędanie się o tej porze.
Marti patrzyła na niego zdziwiona. On ją nazwał wyjątkową dziewczyną? Czy Morgane mu kazała? Niee, chyba nie zrobiłaby czegoś takiego. Chociaż, wszystkiego można się po niej spodziewać. -No proszę Pana, dalej nie wiem jak się Pan nazywa. - Gryfonka wypowiedziała te słowa bardzo cicho. - To znaczy, niby wiem, ale nie mam zielonego pojęcia czy zgadłam. Dziewczyna zerknęła na jego grubą bluze, musiała być bardzo ciepła. Ciekawe czy miała w środku polar. Delikatnie zatrzęsła się z zimna na samą myśl o cieple. Lukrecja delikatnie poruszyła się na jej ramieniu, po czym dalej podjęła zabawę w 'jestem kamieniem'. Marti czuła się trochę skrępowana. Ostatnio spędzała czas sam na sam z chłopakiem dwa lata temu. To wtedy nakrzyczała na biednego Gryfona i uderzyła go w twarz za patrzenie się na jej biust. Od tamtej pory żaden mężczyzna nie zdecydował się podejść do niej bliżej niż na odległość 3 metrów.
Zacząłem się śmiać na określenie per PAN. Nie kpiąco, a serdecznie. Przynajmniej tak to dla mnie wyglądało. - Florian Salsi. - Podałem dziewczynie przyjaźnie dłoń - Czy mogę za tę niedogodność Ciebie zaprosić na sok z dyni? - Powiedziałem pewnym siebie głosem. Ogółem byłem pewny siebie. Może za bardzo siebie ceniłem? Sam nie wiem. Mam za dużo szlachetności, żeby spojrzeć na jakiejś damy biust, jest to dla mnie ordynarne. Chociaż nie powiem, żeby mnie nie ciągnęło do tego, po prostu da się oduczyć tego. Lukrecja zrobiła się nerwowa, nie była przyzwyczajona, że wychodzi gdzieś o tej porze, przez co dostała lekkiego szału. Wskoczyła na czubek głowy Gryfonki i zaczęła się trząść. Popatrzyłem na biedną spanikowaną małpkę i wziąłem ją na dłonie. Kołysząc ją, starałem się wyciszyć swoje ukochane stworzonko. Może i teraz wyglądałem pedalsko, ale to inna inszość. Mając taki skarb jak Lukrecja, nie dbasz o to, co może ktoś pomyśleć. Po prostu ją kochasz.
Dziewczyna patrzyła na Floriana z niemałym podziwem w oczach. Wyglądał teraz nie jak jakiś wkurzający casanova, tylko jak normalny facet z uczuciami. Widząc, że chłopak jest pochłonięty kołysaniem Lukrecji, nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który jednak był przygotowany aby w każdej chwili zejść dziewczynie z twarzy. -W sensie teraz? Sok z dyni? - spytała. - Nie masz ochoty na coś mocniejszego? Spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Miała ochotę na ognistą whisky. Tak dawno jej nie piła, chętnie skosztowałaby trochę. Gryfonka spojrzała na kapucynkę, dalej była roztrzęsiona. -Wszystko z nią w porządku? - spytała zmartwiona.
Jakoś tak przypomniała mi się Morgane z jej zaczarowaną torebką, gdyby teraz była, pewnie wyjęłaby nam parę trunków z jej torby. Zerknąłem na Martinne, unosząc kolejny raz ten nocy swoją prawą brew. Uśmiechając się przy tym zawadiacko. - Mam ochotę w sumie na wino, albo na whiskey, jasne. To skoczymy na miasto o tej porze? - Powoli bolały mnie już mięśnie twarzy z tej całej miłej atmosfery. Popatrzyłem na dół, Lukrecja już spała. Była jak młodsza siostra, albo.. Nie umiem tego ująć. Grunt, że znała wszystkie moje sekrety! Przynajmniej tak uważam, że zna. W końcu widzi wszystko co robię. Nawet jeśli piszę jakieś pierdoły w zeszytach podczas lekcji. - Martinne - Wymówiłem bardzo zniewalająco jej imię - Lukrecja tak już ma, gdy jest śpiąca, a nie ma mojego łóżka w pobliżu. Zasadniczo nosze przy sobie zawsze plecak, żeby ją schować w takim wypadku, ale Morgane.. Sama wiesz. Dobra. To chodźmy na miasto! Chociaż chciałbym Ciebie zaprosić w jakieś ładniejsze mniejsce niż Gospoda pod świńskim łbem, to nie wypada taką damę, jak Ty ciągać w takie obskurne miejsca - Chciałem jak najmocniej z serca, żeby dziewczyna poczuła się wyjątkowa tego wieczoru. Widać po niej, że tego potrzebowała, ale i też dyktowało mi tak serce. Które odkąd ją zobaczyłem, doznaje jakiegoś szaleju.
Martinne poczuła, że delikatnie się zarumieniła. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Florian był z ułożonej rodziny, widać było, że wie jak traktować damy. A Marti? Marti była z ubogiej rodziny, która w dodatku już nie żyła. Dziwnie się czuła w jego towarzystwie. Nikt się nigdy do niej tak nie zwracał. -Nie mam nic przeciwko Gospodzie pod świńskim łbem, ale skoro tak to co powiesz na Dziurawy kocioł? Nie czekając na jego odpowiedź, delikatnie chwyciła go za skrawek bluzy i pociągnęła poza teren Hogwartu, aby teleportować się do Londynu.
Nic nie ma do roboty, kompletnie nic! Wszystko jej się znudziło. Nawet brzdąkanie na bandżo czy urządzanie poszukiwań Spencera, który najwidoczniej ma ją gdzieś. Nikt jej nie kocha, smuteczek. Jeszcze kiedyś hasała z McGovneyem po łączce, Max pomagał jej w lekcjach nawet z Sydką fajnie jej się gadało, a tu nagle wszyscy zniknęli. Została sama, goła jak palec (czy jak tam to się zazwyczaj mówi). W dodatku jest taki piękny wolny dzień. Nie mogła go przecież tak całego przesiedzieć w dormitorium. Tak więc postanowiła ruszyć swoje zacne cztery literki w stronę dziedzińca, gdzie znajdował się śliczny zegar. Były tam bardzo ładne ławeczki i może przy okazji znajdzie jakiegoś dobrego znajomego i pogada. W końcu doszła i zajęła miejsce nieopodal kolejnej ławeczki z tym, że tamta była mokra. Co jakiś czas spoglądała w niebo, nuciła coś pod nosem, a nawet stać ją było na lekkie stukanie rytmu nogą.
Lavrenty w zasadzie sam nie wiedział co ze sobą zrobić. Mógł, jak co dzień, obijać się w Pokoju Wspólnym, aż dostałby odleżyn i wtedy musiałby z obijaniem przenieść się do skrzydła szpitalnego. Mógł włóczyć się tu i ówdzie i rozmyślać nad niebieskimi migdałami i sensem rozmyślania o niebieskich migdałach, albo, co zresztą aktualnie robił, szukać Gideona. Dlaczego Krukon zawsze, ale zawsze musiał być w miejscu, gdzie aktualnie nie było Lavrentego? I dlaczego ukrywał się tak, że Gryfon nigdy nie mógł go znaleźć?... Czyżby robił to specjalnie?... Az coś zakuło Lavrentego we wnętrzu jak o tym pomyślał. Pokręcił energicznie łepetyną, coby odgonić od siebie te złe myśli i powedrował dalej, prosto na dziedziniec, prosto pod wieżę zegarową, nieopodal której ktoś siedział. I nie był to zwykły ktoś, kogo albo by zignorował, albo zaledwie machnął łepetyną, coby się jakoś przywitać. Tam siedział istny blond anioł! Aż Miedwiediewowi zaparło dech w piersiach, aż oparł dłoń na mostku i głośno odetchnął. Mimowolnie lewą dłonią poprawił... wróć, stargał i tak stargane włosy i wyjątkowo pewnym siebie, to jest wybujałym, krokiem ruszył w kierunku dziewczyny. Musiał robić wrażenie, nie? Przystanął na przeciwko i uchylił usta. - Czee... ehehe... - odkaszlnął kilkukrotnie przyciskając do ust dłoń zaciśniętą w pięść. Wciągnął głośno powietrze i słabym głosem wydusił. - Cześć... - i jego super wejście i przywitanie trafił szlag.
I znów odpisuję na zaległe posty, super no nie? Błagam nie bij tylko. Ostatnio miałam jakieś dzikie dni i nic kompletnie mi się nie chciało. Nawet wchodzić na czaro i z zapałem odpisywać na kolejne posty. Tyle mi się tego nazbierało jak tak sobie sprawdzałam ile to ja mam jeszcze zaległych wątków, ale to nie ważne. Piszę tak, żeby post miał ręce i nogi, o! Polać wody sobie trochę musiałam. Quenia zaś nie mogła się obijać. Nie byłaby nawet zdolna do tego, bo ją zawsze roznosi energia. Nawet jeśli niepogoda czy inne skutki uboczne ona musi gdzieś iść, bo w dormitorium czy innym ciasnym miejscu kociokwiku by dostała. A tak to sama posiedzi, porobi z siebie głupka, poogląda sobie jak to fajnie zegar wybija godziny oraz pogada z tutejszymi krukami. Bardzo lubi kruki. Od dziś to jej ulubione zwierzątka. Może nawet załatwi takiego jednego? Jeju ale byłoby fajnie mieć takie stworzonko. Jest malutkie, czarniutkie i w sumie łatwo je się...wychowuje? Tak czy inaczej takiego kruczka by chciała. Ale zaraz, zaraz czyżby ktoś ratował Quenie z otchłani samotności? Oczywiście, przecież to Lavrenty! I to we własnej osobie. Jak dobrze! Tak dawno go nie widziała. To znaczy na niektórych lekcjach, ale to się nie liczy, bo gadać ze sobą nie mogli, a tak po lekcjach gdzieś wyparowywał, zaś Quenia zostawała sama lub ze swymi także stukniętymi przyjaciółmi. Właśnie dawno nie widywała się z Bellatrix. Nawet jej na zajęciach nie widziała. Czyżby gdzieś się wyprowadziła? Oby nie! -czeeeeeść Lavrenty! - przywitała głośnio chłopaka po czym wstała, mocno go wyściskała i ponownie usiadła na ławeczce.