Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Sekundę zajęło jej zbadanie głębi jego ciemnych tęczówek, nim odwróciła spojrzenie. Ta stosunkowo krótka chwila zdecydowanie jej wystarczyła i choć zatonęłaby w dwóch węglowych kółeczkach, nie zrobiła tego, z obawy, że kolejne momenty byłby dla niej zbyt krępujące. Przeważnie spojrzeń innych skrupulatnie unika, a uciekanie spojrzeniem weszło jej tak w nawyk, że czynność ta wydaje się jej co najmniej dzika i nienaturalna. - Usiłujesz mnie przestraszyć ? - Zapytała, odważnie wpatrując się w sylwetkę Klaudziusza, mimo przerażającej scenerii, którą potęgował swoim zachowaniem. Ktokolwiek uznałby, że Lavoie nie żartuje i najlepiej, uprzednio traktując go zaklęciem, uciec gdzieś daleko i jakkolwiek sam on starałby się brnąć w rolę czarnego charakteru - ona nie będzie się bała. Ufała mu i będzie mu ufać. W oczach Adele na to zasłużył. O tak, psychopatycznym zabójcą byłby idealnym. Uśmiech Claude, choć krótki, sprawił, że momentalnie zalała ją fala gorąca. Jakże uroczy był gdy pozostawiał za sobą wizerunek wiecznie samotnego ponuraka i dał się ponieść emocją. Chciałaby poprosić go kiedyś by robił to tak często jak tylko potrafi. Otworzyła już nawet usta by nieśmiało szepnąć w jego kierunku krótkie zdanie. Rozmyśliła się w ostatniej chwili, ostatecznie zamykając usta. Spojrzała w kierunku jego wyciągniętej dłoni, próbując wykrzesać z siebie odrobinę fałszywego entuzjazmu. Była pojętną uczennicą. Z łatwością zapamiętywała nowe zaklęcia, umiała się wspinać, doskonale pływać i szybko biegać. Była jednak cholerną fajtłapą na parkiecie. - Nie umiem tego robić. - Wyznała cicho, zawstydzona własną ułomnością i niezgrabnie powstała z ławki ujmując jego dłoń w swoją. Z przejęcia zrobiła to nieco mocniej niż zamierzała. Na pewno mocniej niż zrobiłaby to prawdziwa kobieta. Była zawstydzona i całe szczęście, że natura poskąpiła jej czerwieni na policzkach w obliczu prawdziwego stresu.
Niby czego można było się spodziewać po tym nędznym balu w nędznym zamku? No absolutnie niczego, ale Jiri i tak był swego czasu na to wkurzony. Bo nawet jego nieznana partnerka była jakaś nieruchawa. Zero finezji, polotu. Ale dobrze, że wychlał całą whisky z piersiówki, to przynajmniej impreza nie była aż tak zwalona. Zresztą, opuścił ją szybciej, by się zrelaksować przy paleniu peta. Własnoręcznie robionego. Wyszedł z sali wprost na zimny dziedziniec. Kurwa, jak on uwielbiał chłód. Na samą myśl o zbliżającej się zimie miał zaciesz na mordzie. Niestety, poważnym defektem zaistniałej sytuacji był fakt, iż po przekroczeniu lustra nie wyglądał jak dementor, a zatem żadna szata nie zakrywała mu twarzy. Także Broskev z błogim bananem na ryju. Niebywałe. Gdybym go nie znała, z pewnością pomyślałabym "jaki sympatyczny chłopiec!". Niestety znajomość charakterku Czecha nie pozwala mi na takie stwierdzenie, a wręcz każe je wyśmiać i to dobitnie. Opatulony w czarną, skórzaną kurtkę, podniszczone jeansy i ciasno związane glany szedł niespokojnie z rękoma w kieszeniach. Przystanął dopiero przy zegarze, którym wcześniej się kompletnie nie interesował. Patrzył na niego chwilę, po czym wzruszył ramionami. Charcząc donośnie, splunął ostatecznie na bruk budynku i wyciągnął z wnętrza ubrań różdżkę oraz własnoręcznie skręcone papierosy. Odpalił jednego i zaciągnął się zamaszyście, co oczywiście skończyło się ponownym kasłaniem. - Kurwa, ale dojebałem - rzekł znów, jak już wspominałam, stało się to stałym elementem, wręcz rytuałem palenia swojego wyrobu, który naprawdę rozrywał płuca i śluzówkę nosa. Głos Jiri'ego był tradycyjnie ochrypły i nieprzyjemny, wręcz agresywny. Tak jak jego palce spoczywające na bibułce, jak jego ostre kości policzkowe, kiedy wdychał nadmierne ilości tytoniu, jak oczy, zuchwale spoglądające na wszystko dookoła. Oparł się pewien siebie o ścianę, delikatnie przy okazji kopiąc Merlina winną wieżę zegarową.
Ona się na bal nie wybrała. To, że nie przepadała za Halloween to jedno, bo przecież co do samego przebierania się nic nie miała; będąc gejszą nakładała nieprzeniknioną maskę wiele razy. Ale dowiedziała się ze swoich tajnych źródeł, że tam miał zamiar iść Broskev. A ona unikała go, jak tylko mogła. Z kilku ważnych powodów, których teraz nie wspomnę. Chiyoko nie czuła się zbyt dobrze z samą sobą, jednak oczywiście na zewnątrz nic nie było widać. Ale w środku gryzła się wciąż miała wyrzuty sumienia po tym, co zrobiła tamtego dnia, w pustej klasie. Nic jej nie usprawiedliwiało, kompletnie nic. Jej czyn po prostu był nie w porządku i nie potrafiła przejść nad nim do porządku dziennego, analizowała swoje działania raz po raz, zastanawiając się, czemu to zrobiła, przecież zazwyczaj potrafiła się opanować. Dziwne, że w ogóle pamiętała te zdarzenie. Chyba wolałaby nie pamiętać. choć... czy tak, czy tak, istniała dziwna sytuacja między nią a Wolfem i chyba jeszcze długo taka będzie. W związku z tymi dziwnymi wydarzeniami potrzebowała niejako odcięcia się od świata towarzyskiego; poza tym musiała sama przetrawić to, co się stało i dojść do pewnych wniosków. Bo powiedzieć o tym nie mogła nikomu, to by dobrze nie zrobiło. Nie rozwlekając już zbyt wiele, bo czas mnie goni, dodam, że spacer po błoniach, gdy na zewnątrz panował chłód, był jedną z form tej chwilowej izolacji. W końcu dotarła do tegoż dziedzińca z zegarem widocznym już z daleka. Widziała też, że ktoś tam się zbliża z innej strony, niż ona, jednak nie poznała z daleka tej osoby. A szkoda. Gdy już poznała, kto tam się znajdował, przestraszyła się. A potem przeklęła w myślach. Chciała odejść niezauważona, ale nie mogła; znajdowała się zbyt blisko, by Czech jej nie zauważył. Jednak udając, że się tym nie przejmuje, odwróciła się i zaczęła iść z powrotem.
Ta cholerna wieża za nic w świecie nie chciała się rozkruszyć, ani tym bardziej przewrócić pod naporem buta Broskeva. Co on oczywiście skomentował krótkim "kurwa" i mlasnął parę razy z niezadowoleniem, mrużąc groźnie oczy. Zaciągając się mozolnie, aby nie przesadzić ze wszystkim na raz, rozglądał się uważnie dookoła. Och, i kogo zobaczył? Nudną Japoneczkę, na której widok uśmiechnął się ironicznie. Już miał coś powiedzieć, kiedy... Ach, odwróciła się od niego i zaczęła iść w przeciwnym kierunku! Coś okropnego. Jiri poczuł nagły ból w sercu i... a, to tylko pusta piersiówka zaczęła mu się wżynać przez kieszeń w kurtce, bo oparł się niewygodnie o zegar. Uff! Już myślał, że naprawdę zrobiło mu się przykro. A to byłoby doprawdy nie do pomyślenia. Tak więc ironiczny uśmieszek znacznie się poszerzył, jedna ręka przejechała po krótkich włosach, a oczy wyrażały mniej więcej: "ależ ja nic nie zrobiłem, jestem grzeczny jak zawsze!". Taaaa. - Ej, japońska szlamo, gdzie twoje maniery, co? - krzyknął do niej w końcu swoim ochrypłym głosem i oparł się wygodniej o wieżę, dokładnie błękitnymi tęczówkami analizując posturę Chi. Była całkiem ładna jak na żółtka i czarodziejską brudaskę, nie da się ukryć. Ale tak, mogłaby czasem wyluzować i dobrze się zabawić, a nie ciągle chodzić jakby utknął w jej tyłku kij od miotły. Tak, Jiri znawca życia wystawił jej diagnozę! Gdyby była bardziej otwarta na imprezy i nowe znajomości, nie musiałaby wtedy, ani nawet teraz cierpieć. I oczywiście to była jedyna słuszna koncepcja, wszak Czecha się nie poucza, bo to się może źle skończyć. - W tym twoim azjatyckim burdelu nie uczyli obsługiwać klientów? - spytał jeszcze, nie mogąc się powstrzymać. Oczywiście, że wymyślił coś takiego tylko po to, aby ją wkurzyć. A czy tak rzeczywiście o niej myślał to nieistotne. Ona go nie znosiła. A więc wrogów trzeba gnębić i tępić. Czyż nie?
Łudziła się, że może jej się uda. I po co, skoro wiedziała doskonale, że czeka ją kolejna nieprzyjemna rozmowa, która może się źle skończyć? Ale miała nadzieję. Dopóki nie usłyszała tego głosu, który przyprawiał ją o mdłości. I dreszcze, które usilnie powstrzymywała. Ale teraz miała wymówkę - było naprawdę zimno. Wiedziała, że cokolwiek powie, Broskev będzie robił wszystko, żeby tylko przeinaczyć jej słowa tak, by wyszło na jego. I że będzie robił dokładnie to samo, żeby się rozzłościła i poczuła poniżona. I wiedziała, że będzie musiała się bronić i słuchać wiele obraźliwych stwierdzeń na jej temat. Ale nie da się, nie mogła, nie? Jednak... mogła przegrać, liczyła się z tym. Przegrywała już z nim, nie tylko w słowach. Odwróciła się niedbale, jakby niczym się nie przejęła. Grunt to nosić maski. - Tam, gdzie i twoje, gentlemanie za knuta - odparła pewnie, patrząc mu prosto w oczy. Grunt to walczyć, nie poddawać się jak najdłużej. Nie mogła okazać strachu. Chiyoko miała jakieś zasady i starała się ich trzymać, przynajmniej na zewnątrz, bo miała swoje za uszami, trzeba to dodać. Ale świętym nikt nie jest, nieprawdaż? To ie zmienia faktu, że kogoś takiego, jak Czech musiała nienawidzić. Nie potrafiła inaczej. Zniechęcił ją do siebie od pierwszego ich spotkania i... poza tym, jak mogłaby mu wybaczyć to, co jej zrobił? Nie mogła. A on... jeszcze pożałuje. Miała ochotę go zabić. Nieraz ta myśl przychodziła jej do głowy. Może czas wcielić ją w życie? Jak tu odpowiedzieć? Nie mogła przyznać mu racji, nie mogła w ogóle dać mu do odczucia, że pracowała w burdelu, bo to był tylko klub ze striptizem. A to różnica. Choć wiedziała, ze on o tym nie wie, a za burdel uważa okiya. Co ją rozzłościło. Dała mu się podejść. Znowu. - Nie. Pracuję. W burdelu. - Wysyczała, będąc na siebie złą, że nie potrafiła w tym momencie znaleźć innych słów. Lepszych. - Takich osób jak ty nie wpuszcza się do żadnego porządnego lokalu.
Jiri był o dziwo spokojny. Nie towarzyszyło mu żadne uczucie irytacji czy wręcz białej gorączki, które było jego częstym towarzyszem, kiedy spotykał kogoś, kogo nie znosi. Nie miał przed oczami całej serii tortur, którymi mógłby poddać Chi, nie wymyślał żadnych ciekawych zaklęć, którymi mógłby w nią rzucić. A mógłby. Wszak szkoła magii to nie miejsce dla szlam, w dodatku żółtych i nie szanujących się. I nie szanujących tego, jak wielki zaszczyt otrzymały, mogąc poznać świat czarodziejów. Zero wdzięczności. Mlasnął jeszcze ze dwa razy i splunął gdzieś w pobliżu Japonki, ponownie przywdziewając na twarz ironiczny uśmiech. Zimny wiatr wiał po coraz to czerwieńszych uszach. Broskev skulił się w sobie i po raz ostatni zaciągnął się petem, który już po chwili leciał w kierunku podłoża. Czech rozgniótł go swoim ciężkim, ciasnym glanem i kopnął na bok. W ogóle podczas tych czynności nie patrzył na kobietę, nawet chwilowo zapomniał o jej istnieniu. Dopiero jej słowa przywróciły go do rzeczywistości. Przystanął i wbił w nią swój chłodny, błękitny wzrok i trzymając różdżkę w jednej dłoni, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i oparł się o wieżę z zegarem. Uniósł jedną brew z ironiczną miną: "och, naprawdę?", by ostatecznie przewracać w palcach swój magiczny, drewniany patyk. - Nigdy nie twierdziłem, że jestem gentlemanem. Za to ty się tak wywyższasz swoim byciem gejszą, że to chyba do czegoś zobowiązuje, no nie? Ale dobra, w sumie to nie pierwszy raz widać twoją dwulicowość. - Mówiąc to, zaśmiał się chropowatym głosem. Tak, coś niecoś słyszał od różnych osób na jej temat, ale to w sumie wydało mu się teraz nieistotne. Bo nawet, gdyby faktycznie tylko blefował, robił to tak dobrze, że miał nadzieję, że wprawi to Japoneczkę w konsternację. Albo frustrację. Jeszcze lepiej. Chociaż i tak ją chyba wkurzył, sądząc po tym, co mówiła dalej. Spojrzał na nią z rozbawieniem. - Wpuszczają mnie wszędzie, gdzie są dziwki - odparł jej na to, przechylając bezczelnie głowę na bok. Czy on coś sugeruje? Skądże znowu! Aczkolwiek prowokacja zaczęła być naprawdę śmieszna. I pomyśleć, że miał tylko wypalić papierosa!
Chęć popełnienia morderstwa na Jirim wzrastała z każdym wypowiedzianym przez niego słowem. I naprawdę od tego czynu powstrzymywał ją jedynie fakt, że zmarnowałaby sobie przez to resztę życia. Bo i po co marnować je dla takiego kretyna? Jednak ręce miała w kieszeni i różdżkę w pogotowiu; kto wie, co się może wydarzyć. Tu akurat doceniała to, że była czarodziejką, jednak to przynosiło też jej sporo straty; może lepiej, jakby pozostała mugolką. Może to i był zaszczyt, ale nigdy nie będzie przez to pasować do żadnego ze światów. I na co jej to wszystko? Mogła odejść, mogła szybko odejść i, choć nie wyszłaby z twarzą, a pokazałaby, ze jest tchórzem, to przynajmniej nie zostałaby zraniona jej psychika. Znowu. Ale nie, lepiej walczyć do upadłego. Ta chora ambicja, by wygrać, kiedyś doprowadzi ją do grobu. Ale nic nie zmienia faktu, że bała się o siebie, za każdym razem, gdy stykała się z Broskevem. Nie wiedziała, czy wytrzyma jeszcze te dwa lata. Ale... gdyby wyjechała, dałaby do zrozumienia, że wygrał, że przestraszyła się go; Maiku nie miała wątpliwości, że znaleźliby kogo innego na jej miejsce. Ale nie mogła tego zrobić, po prostu nie. Stała cały czas prosto, dumnie, choć miała ochotę się skulić. Ale jej chęci nie współgrały nigdy z tym, co musiała czynić. Patrzyła pewnie, nie pokazując żadnych uczuć; tylko słowa ją zdradzały, a raczej ton, w jakim je wypowiadała. Choć i to nie zawsze odpowiadało prawdzie. - Do niczego to nie zobowiązuje, na pewno nie wobec ciebie - odparła hardo, chcąc dać mu do zrozumienia, że dla niej on mógł sobie i być czarodziejem czystej krwi, ale jako człowiek nie przedstawiał żadnej wartości. Zauważyła, że on też musiał słyszeć różne rzeczy na jej temat. Czyżby się coś wydało? Miała nadzieję, że nie. Ale ona miała na niego haka. Właśnie przez to, co jej kiedyś zrobił. - Nie spotkasz mnie tam - uparcie obstawała przy swoim. Bo miała rację. A ona swojej racji broniła do upadłego.
Uważnie obserwował trajektorię obracanej w chudych palcach różdżki, zastanawiając się, czy by jej przypadkiem nie użyć. Tak dla zabawy. Ale w zasadzie to nie miał na to ochoty. Nie chciał jej używać na nic niewartych szlamach, toć to hańba! Dlatego zrezygnował z tego pomysłu i westchnął ciężko, zaprzestając swoich praktyk, co poskutkowało tym, że różdżkę trzymał teraz spokojnie w jednej dłoni. Podniósł swój ostry wzrok w kierunku Japonki i patrzył na nią przenikliwie, wręcz bezczelnie. Za każdym razem, kiedy ją obserwował, zastanawiał się, po co to zrobił. Trochę narkotyków, trochę alkoholu, małpiego rozumu i wszystko pędzi za szybko. A co jak co, ale myślenie nie jest jego mocną stroną. Poza tym... kto by się tym przejmował, wszak liczy się zabawa, nie? Szkoda tylko, że nawet nie miał wyrzutów sumienia zbyt specjalnych - niewiele pamięta z tamtej chwili. Bardzo niewiele. A on zdecydowanie nie jest typem człowieka, który rozpamiętuje czy ma poczucie winy, kiedy coś zrobi - to jego święte prawo, ot co. Może robić co chce. Jest panem świata. A wszyscy powinni mu służyć. Tak, tak to kurwa ma wyglądać. A że często bywa inaczej, to nieistotne. Oparł się wygodniej o wieżę, słuchając tego, co ma mu do powiedzenia. Pokiwał bez większego przekonania głową, a potem ostentacyjnie ziewnął. Kilka mlaśnięć, charczenie, splunięcie gdzieś obok Chi. Uroczo. Ale Broskev nigdy nie bawił się w żadne nonszalancje. Poza tym, ta kobieta była dla niego nikim, tak jak on dla niej. Zabawne. - No tak, fałsz to twoje drugie imię. Nie dziwi mnie to w zasadzie. Wy szlamy nie posiadacie czegoś takiego jak wartość. Uważacie, że wszystko wam się należy, choć tak naprawdę jesteście gówno warci - skomentował, dodając do tego swój pogląd na świat, który był każdemu w zasadzie dobrze znany, ale Jiri nigdy nie mógł się powstrzymać, by powiedzieć takiej osobie czym jest. - Tak? A to ciekawe - odparł po chwili, uśmiechając się głupkowato. - A szkoda, pasowałabyś tam idealnie. Te ruchy bioder... mmm - dodał, robiąc rozmarzoną minę. Specjalnie. Specjalnie. Był chujem.
Wewnętrznie nadal była poddenerwowana, jednak już mniej, jakby uodparniała się coraz bardziej na słowa Jiriego. Ponoć do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ale czy rzeczywiście tak działo się z Chiyoko, nie jestem pewna; zewnętrznie zazwyczaj była opanowana niezależnie od sytuacji, ale... teraz zaciskała różdżkę w ręku i naprawdę niewiele brakowało, a użyłaby jej. Jednak hamowała się, czuła, że nie przyniosłoby to nic dobrego. Czy Maiku kiedykolwiek pomyślałaby, że stanie się jedną z ofiar Broskeva? W życiu! Nigdy nie przeszłoby to jej przez głowę; liczyła, że los i bogowie ją oszczędzą. Niestety, któremuś zawiniła i ten pokarał ją w taki sposób. Nie dość, ze samo zdarzenie było nieprzyjemne, to jeszcze śniło się jej po nocach i naprawdę sama nie wiem, jak ona dawała jeszcze radę; ktoś ze słabszą psychiką dawno załamałby się. Ale nie ona; ona miała cele w życiu, mniej lub bardziej określone, które ją przytrzymywały w niezłej kondycji; ale nie jakiejś wspaniałej. Nie oczekiwała przeprosin czy zadośćuczynienia, bo miała świadomość, że tego nie otrzyma; całe szczęście, że nie miała żadnych komplikacji zdrowotnych. Ale ile badań musiała przejść, żeby wykluczyć wszelkie możliwości dalszych konsekwencji, tylko ona wiedziała. Odeszła dwa kroki w bok, nie tylko dlatego, że musiała się ruszyć, by nie zdrętwieć całkiem, ale również po to, by uniknąć oplucia przez chłopaka. Doprawdy, na to sobie nie mogła pozwolić. Jakoś tak to u niej działało, choć w sumie to już było niczym wobec naruszenia jej intymności. Umysł ludzki jest dziwny. I człowiek nie zna siebie samego zupełnie; Yoko nie znała. - Opisałeś samego siebie, wiesz? Czystokrwisty dupek uważający się za pępek świata - odparła nienawistnie. Miała ochotę jeszcze wydaje ci się, że mnie znasz, ale tak naprawdę nie wiesz o mnie nic, jednak powstrzymała się. Na to jeszcze przyjdzie czas. I ona wiedziała kim jest i Broskev musiał się naprawdę postarać, żeby ją zniszczyć. Co cię nie zabije, wzmocni cię, prawda? Pokręciła mimowolnie głową; czasem nie mogła powstrzymać swych reakcji, nie były one odpowiednio wyważone, tylko prawdziwe. - Taki jesteś pewny? Twoja wybujała wyobraźnia pracuje aż nadto intensywnie - zakpiła z niego. Rzadko udawało jej się to wobec akurat tej osoby.
Wywrócił teatralnie oczami i westchnął ciężko. Za co to, Merlinie, za co? Za co każesz mnie towarzystwem tego czegoś? No dobrze, może Broskev miał wiele za uszami i mu się po prostu należało. Ale on tego nie pojmował. Nie posiadał trwałego rozgraniczenia dobra od zła, a nawet kiedy je widział, z premedytacją je przekraczał. Wszak na tym polega życie - aby nie bawić się w zbędne grzeczności czy konwenanse, tylko aby czerpać z niego jak najwięcej się da. Być niepokonanym. Po prostu zajebistym. Zupełnie jak on. Zaczęło mu się nudzić, naprawdę nudzić. Ta Japoneczka była przewidywalna do bólu i nieciekawa niczym flaki z olejem. Po raz kolejny mlasnął parę razy i podrapał się różdżką po karku. Przy okazji robiąc zniesmaczoną i zbolałą minę. Popatrzył chwilę, jak Chi się odsuwa od jego śliny widniejącej na ziemi i wziął głęboki oddech. Zimne powietrze drażniło śluzówki nosa i orzeźwiało umysł. Jiri naprawdę kochał ten stan. Chociaż teraz jeszcze było kurewsko ciepło. Ale jak przyjdzie zima... chyba nawet na kilka minut mógłby być miły dla tej nędznej szlamy. Naprawdę! - Bo nim jestem. Zresztą, jesteś zbyt głupia na to, by to zrozumieć. Gardełko sobie tylko zedrę - rzucił ironicznie, nawet na nią nie patrząc. Zmęczył się jej widokiem. I przypominaniem sobie tamtego wieczoru. I zastanawianiem się, czemu jeszcze tu z nim tkwi. No właśnie. - W ogóle czego tu jeszcze stoisz? Aż tak się za mną stęskniłaś? Nie możesz nasycić się moją zajebistością? - spytał nagle, nie nawiązując do niczego. Chłodne tęczówki prześlizgnęły się z horyzontu na kobietę. Zdawały się być naprawdę znudzone i niezaciekawione jej obecnością. Zaczął więc po chwili podrzucać różdżkę w jednej ręce. - Nie muszę sobie nic wyobrażać. To było. Choć muszę przyznać, że w łóżku jesteś kiepska. Zupełnie nieruchawa - odparł na zakończenie, przechylając głowę lekko w bok i przestając się bawić kawałkiem magicznego drewna. Utkwił w niej wzrok ponownie, tym razem nieco bezczelniej.
Carpe diem, prawda? Pomimo wychowania się w tak dalekim kraju, jak Japonia, który wszakże nie był całkiem odcięty od reszty świata, a jednym z prężniejszych państw, Chiyoko znała tę maksymę. Ale stosowała ją z umiarem, wyznając zasadę złotego środka. Bo skrajności nigdy nie były czymś dobrym, zdążyła się już o tym przekonać. Nie, żeby nigdy nie ryzykowała i nie postępowała źle; jednak przy Broskevie mogła wydawać się niewiniątkiem. Skoro się nudził, to czemu tu jeszcze sterczał? Nie, żeby to lubił, widziała to. Ale dlaczego ona nadal tu była? Przez ambicję, głupią i nienormalną. Zaczęła na dobre odczuwać skutki tej temperatury i, choć w sumie nie było aż tak zimno, to jednak nie ubrała się dobrze - nie zamierzała spędzić tu aż tyle czasu. Poza tym zrobiło się już dosyć ciemno. A noc nie była jej ulubioną porą doby. O wielka Amaterasu, pomóż mi to przetrwać. Zgasił ją. Znowu. Jej odpowiedzi na każdą okazję przy Jirim ulatniały się z prędkością światła. Znowu przegra z nim. Wiedziała to już. I już mogła się ratować przed totalną kompromitacją. Jednak nie przed nim, ale przed samą sobą. - Jak ty się o siebie martwisz, no, no, można by pomyśleć, że to prawda. I wiesz, dlaczego tu jestem? Lubię wkurzać ludzi. Szczególnie takich jak ty - odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że może to nie był szczyt jej możliwości, ale na więcej nie dała rady się porwać. I już nie denerwowała się tak mocno. O dziwo. - To twoja wina, widocznie nie umiesz zaspokoić kobiecych potrzeb - dodała, a potem zrobiła to, co powinna była zrobić już dawno, czyli okręciła się na pięcie i odeszła w stronę zamku.
przepraszam za jakość posta, również za to, że kończę, ale nie mam weny na ten wątek, a na siłę ciągnąć nie ma sensu
Napierająca ze wszystkich stron cisza była bardziej męcząca niż zwykle. Brzęczała uciążliwie w uszach, a próby jej zagłuszenia rozmową z samą sobą wywoływały w Melanie pusty śmiech, bo ten obraz zdawał się być jej życiem odbitym w krzywym zwierciadle, groteskowym odwzorowaniem jej codzienności. Kiedy widok zielonego baldachimu zaczął wywoływać w niej mdłości, zwlekła się z łóżka i narzuciwszy coś na ramiona, opuściła swoje dormitorium. Zastanawiała się, czy nie wysłać wiadomości Luke'owi lub nie znaleźć w pierwszej lepszej osobie rozmówcy - choćby na pięć minut, nie musiał ro być nawet nikt wybitnie ciekawy, byle mówił - ale mimo wszystko wolała być sama. Może dlatego, że powoli zbierało jej się na płacz? Albo dlatego, że ręce zaczęły jej drżeć i miała wrażenie, że jeśli się odezwie, głos też zadrży? Kto wie... Poczuła nagłą chęć na papierosa. Wolała nie ryzykować palenia w Zamku. Nie minęła minuta, kiedy pojawiła się na dziedzińcu. Zatrzęsła się z zimna, gdy podmuch wiatru objął ja za kark. Wyciągnęła paczkę fajek i włożyła jedną do ust. Męczyła się z przypaleniem jej - wiatr przeszkadzał, drżące ręce też nieszczególnie pomagały. W końcu jednak płuca wypełnił dym, przynosząc ulgę skołatanym nerwom. Melanie odetchnęła, unosząc głowę w górę; gdyby jakaś zbłąkana dusza pojawiła się teraz w tamtym miejscu, mogłaby zobaczyć wyraźnie błysk w oczach Ślizgonki. A może to tylko złudzenie? wątek umówiony :d
Wszechobecny spokój i cisza na błoniach, czy po prostu poza zamkiem, bo zrobiło się zdecydowanie zimniej. I dobrze. Z jednej strony przynajmniej - prawdopodobieństwo spotkania na swojej drodze irytujących osobników, przesiąkniętych beznadziejnością do szpiku kości wynosiła zaledwie niewielki ułamek. Jednak każdy, nawet z pozoru najlepszy na świecie plan ma swoje minusy - w tym wypadku temperaturę. Która, cholera, niby nie spadła poniżej zera, ale Ioannis miał wrażenie, jakby zaraz przed jego cudnymi oczętami miałby pojawić się niedźwiedź polarny. Nic więc dziwnego, że ciepłolubny krukon wyglądał dziś zgoła ciekawie. Jak... yeti. Albo... bałwanek. Zawoalowany w miliard warstw (jak cebula... choć lepszym przykładem byłby przepyszny torcik!), ledwo się poruszał, jego ruchy były skrępowane nadmierną ilością materiału zarzuconego na siebie. Co oczywiście trochę go rozdrażniło - na jego twarzy można było zauważyć spore zachmurzenie, acz nie zapowiadające deszczu czy burzy z piorunami. Teoretycznie. Bo kiedy przemierzył kamienne ścieżki, by dotrzeć do wieży z zegarem i spokojnie zapalić z dala od wkurzających ludzi, zauważył... kogoś chyba najbardziej irytującego na świecie. A zarazem najbliższego na tej płaszczyźnie życia. Poczuł delikatne szarpnięcie gdzieś w klatce piersiowej. Dokładna lokalizacja nieznana, a przynajmniej utajniona. Oczy lekko pociemniały, usta ścisnęły w wąską linijkę. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, drobną, nic nie znaczącą chwilę pośród ogromu czynności, jakie Ioannis wykonał. Spokojnie, niby obojętnie, przeszedł koło ślizgonki, ostentacyjnie usiadł na pobliskich schodach prowadzących na górę i wygrzebał paczkę papierosów, schowaną w odmętach wierzchniej kurtki. W tym celu musiał zdjąć także rękawiczki, które cisnął gdzieś na ziemię, kwitując to jedynie lekkim uniesieniem brwi. Zmagał się też dłuższy okres czasu z wygrzebaniem spod fałd ciuchów różdżki, którą to ostatecznie udało mu się odpalić papierosa. W tym czasie twarz zdążyła się już rozluźnić i nabrać obojętnego wyrazu. Wraz z tym momentem popłynął w przestrzeń szary, drażniący dym, który po części wypełnił też płuca krukona. Nie, nie obchodziła go stojąca niedaleko Melanie, skądże znowu. To nic, że obserwował ją kątem oka, to nic. Nic. Wcale nie zauważył tego, jak się czuje. Co go to obchodzi? No nic. No właśnie. Nic.
Melanie z kolei nie pomyślała o chłodzie. Wprawdzie wyjście na dziedziniec było decyzją spontaniczną, ale przed wcieleniem pomysłu w życie zawsze mogła wrócić do dormitorium po coś ciepłego, w końcu nie miała daleko. Nigdy jednak nie poświęcała uwagi szczegółom i teraz trzęsła się z zimna w starym, podziurawionym swetrze. Wolną dłoń schowała pod pachę ręki, w której tkwił papieros, by chociaż strochę ja ogrzać. Nie trzeba chyba jednak mówić, że nie za wiele tym zdziałała, palce i tak zgrabiały; miała wrażenie, że przy każdym ich ruchu słyszy chrzęst. Była sama, tak sądziła. Nie czuła potrzeby udawania czegokolwiek, kiedy nie było przed kim, więc nie walczyła z cisnącymi się do oczu łzami i jedna z nich, połyskując, spłynęła po jej nosie. Ale zaraz po tym Melka usłyszała - a może poczuła - że ktoś idzie; jeden szybki ruch ręki i łzy już nie było, tak samo jak pozostałych. Z twarzy zniknęły emocje i tylko drżenie ręki mogło cokolwiek zdradzić, wyjaścić to jednak można było też temperaturą. Dopiero wtedy Mel odwróciła głowę, by sprawdzić, kto idzie. Pomimo tych warstw i nietypowego sposobu poruszania się, odszukała gdzieś w pamięci twarz Ioannisa. Nie była pewna, bo przecież nie była szczególnie trzeźwa, gdy się ostatnio widzieli - jeśli to był faktycznie on, aczkolwiek po tym, jak bez słowa przeszedł obok, nie zwracając na nią uwagi, była prawie stuprocentowo pewna, że jednak się myliła. Bo przecież ludzie zawsze ją pamiętali, prawda? A jeśli pamiętali, to nie ignorowali, zgadza się? Zaciągnąła się głęboko i powoli wydmuchując dym, przyglądała się chłopakowi; mimo wszystko jego twarz wydawała się być znajoma. Może widzieli się na jakiejś lekcji albo na korytarzu. Z drugiej jednak strony sposób, w jaki była przez niego ignorowana, z minuty na minutę stawał się coraz bardziej podejrzany. Zazwyczaj przecież przyciągała uwagę! Nie wierzyła, że została w ogóle niezauważona, to było przecież równie prawdopodobne, co ścieg w lipcu. Więc może miała rację, ale... ale co? Zmarszczyła lekko brwi, cały czas intensywnie przyglądając się krukonowi. Nie mogła powstrzymać asymetrycznego uśmieszku wpełzającego na usta, gdy dostrzegła podobieństwo do owego bałwanka!
Margaret przyszła wolnym krokiem. Wiedziała, że będzie kawał czasu przed Victorią, ale nie przeszkadzało jej to. Wzięła głęboko powietrze przez nos. Czuć było już prawdziwą zimę i to cholernie podobało się Gryfonce. Rozglądała się dookoła bardzo powoli i podziwiała ten szalenie biały krajobraz. Musiała się dzisiaj dosyć mocno opatulić, żeby nie zmarznąć, chociaż i tak trzęsła się jak osika. Chuchnęła w swoje zmarznięte już trochę ręce i schowała je głęboko w kieszenie płaszcza.
Victoria, gdy tylko dostała list od Margaret, wstała szybko, narzuciła na siebie beżową kurtkę i wyszła z dormitorium, z którego nie ruszała się praktycznie przez miesiąc. Wyszła z zamku powolnym krokiem, wiedząc, że Gryfonka będzie szybciej niż ona. Ślizgonka dopiero teraz zadała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej towarzystwa. Ale całe szczęście, że Marg odpisała. Dziewczyna opatuliła się mocniej. Cholera, zimno pomyślała rozglądając się wokoło. Nawet nie zauważyła kiedy spadło, aż tak dużo śniegu. Nie do pomyślenia. W oddali zauważyła znajomą, płomienistą czuprynę więc przyspieszyła kroku. Będąc już blisko koleżanki wysiliła się na uśmiech, na który szczerze mówiąc, nie miała ochoty. Miała nadzieję, że spotkanie coś w tym kierunku zmieni. -Hej, co słychać?- spytała Tori spoglądając na towarzyszkę, która lekko się trzęsła z zimna. Ale wyglądała na zadowoloną.
Kiedy tylko kątem oka zauważyła jakąś ciemnowłosą postać od razu obróciła się w jej kierunku i rozpoznała Victorię. Uśmiechnęła się mimowolnie i poczekała aż podejdzie do niej. Miała dzisiaj w spaniały humor. Za to zauważyła po swojej towarzyszce, że nie jest dziś w sosie. W tym momencie postanowiła to zmienić. Uśmiechnęła się do swoich myśli. - Heeeeeeeeeeeeeeej! - Powiedziała z nieskrywanym zadowoleniem. - U mnie w zasadzie po staremu wszystko, no. Lepiej mi powiedz kto ci coś zrobił, że masz taki nastrój. - Mrugnęła do niej porozumiewawczo. - Znam też miejsce, w którym powinno zrobić ci się lepiej. - Wyszczerzyła się. Miała nadzieję, że uda jej się pomóc Ślizgonce.
Margaret faktycznie wyglądała jak skowronek. Victoria pomyślała, że ta dziewczyna na pewno poprawi jej humor. Uśmiechnęła się więc do niej. -Generalnie to nikt. Tak jakoś...samo przyszło. Od miesiąca prawie nie wychodziłam z dormitorium, także dzięki że mnie wyciągnęłaś. Za to ty wyglądasz świetnie. W takim towarzystwie cały mój zły nastrój zapewne odleci w mgnieniu oka. -odmrugnęła Gryfonce. Zaciekawiło ją, jakie to miejsce ma na myśli dziewczyna. -Co masz na myśli?-spytała zacierając ręce. Że też nie wzięła rękawiczek.
/sorka, że tak późno;/ akcja dzieje się wcześniej niż ta Marg&Vic./
Ależ doskonale wiedział, że się na niego gapi. Ależ doskonale wiedział, że ją to irytuje. Może i często się sprzeczali, ale jednak znali się na tyle długo, by co nieco o sobie wiedzieć. Dlatego napawał się tą ciszą w duchu, acz nie udało mu się powstrzymać lekkiego, pogardliwego uśmieszku, który wpełzł mu na twarz zupełnie nieoczekiwanie. Jednak chwilowo nie zrobił nic, poza ponownym zaciąganiem się dymem raz po raz oraz poza poruszaniem się na schodku, aby nie przymarznąć tyłkiem do jego powierzchni. To byłoby zdecydowanie niefajne. Jakby się potem zerwał, to pewnie podarłby spodnie, a cholerna Melanie oglądałaby jego ponętny, nagi tyłek. Tak jakby go nie widziała. Przemilczmy to. Jednak po jakichś kilku minutach ciszy, świdrowania go ślizgońskim wzrokiem, odpierania ataku i przytupywania nogą, nie wytrzymał. Nie, żeby dziewczyna była aż tak ciekawa - po prostu uznał, że czemu mają się nudzić? Poprawił cisnącą się na czoło czapkę, wypuścił szary obłok z płuc i zwrócił się twarzą do Thomason, ukazując pogardę w najczystszej postaci. Tak, Ioannis bywał znamienitym wręcz aktorem. - Masz wytrzeszcz, czy jesteś opóźniona? To pierwsze chyba można jeszcze wyleczyć, ale na to drugie raczej nie ma już ratunku. Dlatego to drugie bym obstawiał - powiedział w końcu, niby obojętnie, ale z lekką nutką ironii. Przerwał w ten sposób ciszę i zapewne zdradził swoją tożsamość. Wszak południowy akcent dało się wysłyszeć na kilometr. Ale to nieistotne. Czekał w wewnętrznym napięciu na jej słowa - wiedział, że będą równie mocne, o ile nawet nie bardziej. Ale to było w tym wszystkim najlepsze. Nie chodziło mu nawet o wygraną tej słownej walki, ale po prostu uwielbiał się z nią kłócić, drażnić, denerwować. Było to swoistym rytuałem, na który czekał, kiedy tylko mieli okazje się widzieć. Ubolewał za każdym razem, kiedy go ignorowała, cieszył, kiedy odpowiadała. Oczywiście wszystkie te emocje targały w nim wewnętrznie. Bo twarz była wciąż niezmiennie obojętna, nie wyrażająca kompletnie nic. Z drugiej jednak strony, muszę dodać - mimo wszystko Melanie go irytowała, pomimo tego, iż uwielbiał drzeć z nią koty. Ale dlaczego - to już wszyscy wiemy. I wystarczy tych analiz na ten jeden post!
Ten uśmieszek właśnie stuprocentowo upewnił Melanie w twierdzeniu, że Ioannis ignoruję ją umyślnie. I wcale jej to nie rozzłościło, wręcz przeciwnie, myśl, że chce ją zirytować połechtała jej ego i pogłębiła asymetryczny uśmieszek na jej twarzy. Przekonanie, że sytuacja się rozwinie kazało zostać Mel na dziedzińcu. Gdyby to ktoś inny siedział nieopodal, a nie panicz Gavrilidis, zapewne skończyłaby szybko palenie i wróciła do środka by się ogrzać. Ale to by była za duża strata. Nie tak często mogła powymieniać wyszukane obelgi z kimś naprawdę ciekawym, nie chciała przegapić takiej okazji. Zaciągnęła się więc bardzo powoli, wciąż wbijając wzrok w wiercącego się w miejscu Krukona i niespiesznie wypuściła dym, tworząc małe obłoczki (miały to być okręgi, ale nigdy nie mogła się tego nauczyć). Tak, zdradził swoją tożsamość, Melanie nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, ze się znają. Pod pewnymi względami nawet lepiej. Zaśmiała się cicho, słysząc jego słowa. Co to się porobiło - żeby cieszyła się, słysząc obelgę! Ale owszem, tak było, chociaż Melanie zaprzeczyła temu przed samą sobą. Jakby to miało cokolwiek zmienić. I jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - Ani jedno, ani drugie - odpowiedziała cierpliwie. - To zaburzenia obsesyjno-kompulsywne - rzuciła pierwszą nazwą zaburzeń osobowości, jaka przyszła jej na myśl, chociaż nawet jeśli kiedyś wiedziała, czym to się objawia, już dawno zapomniała. Jej ton sugerował jednak, ze doskonale zna się na rzeczy. - Powinieneś zgadnąć, przecież sam się z tym zmagasz - dodała, posyłając Ioannisowi przeuroczy uśmiech. /sorki, ze tak kiepawo, nie chciałam dłużej przeciągać :d/
Wreszcie zaczął mówić z sensem! Jako, że dziewczyna dosyć szybko doprowadziła się, do jako takiego tanu i wyszla za chłopakiem odpalając sobie papierosa. Nogi miała nadal jak z waty, miała wrażenie, ze cały czas cieknie jej coś po nogach i że jest mega czerwona. Mimo to jakoś się trzymała i zachowywala pozyry. Ot dla reszty społeczeństwa, neich myślą, że faktyczie są normalnym rodzeństwem. Przynajmniej wśród ludzi, bo czasem jednak takie pozory się przydają, jak nie teraz to w przyszłości. Doszli wreszcie na dziedziniec i Kathy odparla się o wejście na most wiszący. Spojrzala na sebastiana nie mogąc powstrzymać umiechu. Tak jakoś dziwnie na nia działal, że kiedy na niego patrzyła to musiała się uśmiechnąć. Czy to miłość braterska, czy po prostu przyjemne wspomnienia to naprawdę nie miało znaczenia w tym momencie. Wazne że czuła się przy nim tak bardzo swobodnie i przyjemnie. - Więc, masz do mnie jakieś pytania? – zapytała przygaszajac papierosa na ziemi.
Czy wy też macie czasami takie wrażenie, że coś jest nie tak? Jak w zabawie, coś tu nie pasuję. Tylko co? Dla Sebastiana wszystko to wydało się dziwne. To znaczy ich rodzeństwo. Nie wątpił że tak jest, dziewczyna była pod wpływem Veritaserum. I albo mówiła prawdę, albo mocno w to wierzyła. I nic nie było by dziwne gdyby nie dwa fakty. Pierwszy to wężoustość. Podobnież posiada ten dar po dziadku, ojcu ojca, a brata Igora tak? Ale jeżeli jego ojciec był jego ojczymem, nie mógł po nim odziedziczyć po nim tego daru więc...? Druga sprawa to jego podobieństwa do Igora. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt. Który pokazuję że oni nie są spokrewnieni. A mimo wszystko posiadają tą samą cerę, niemal identyczne oczy. Mają tą wrodzoną dumę i godność. A więc biorąc pod uwagę wszystkie ta fakty, coś tu nie pasuję...? Sebastian usiadł na ławce. Potarł czoło i zapalił kolejnego papierosa. Przymknął oczy i zaciągając się papierosem, zaczął bawić się sygnetem. Wcześniej nie zwrócił na to wszystko uwagi, bo był nazbyt zajęty. Nie miał czasu się zastanawiać. Najpierw na imprezie nie miał po prostu jak to przeanalizować. Później cały dzień spędził na wszystkim, tylko nie na rozmyślaniu ze ma siostrę. Teraz jednak trzeba było odnaleźć odpowiedź na pytanie, w sumie tylko dwa pytania było godne odpowiedzi. Kto jest jego ojcem? I Po kim odziedziczył Wężoustość? I co gorsza istniały tylko dwa logiczne rozwiązania. Pierwsze to takie, że jednak nie byli rodzeństwem. Że to okazało się pomyłkom niczym więcej. Drugie, że to IGOR jest jego ojcem. I żadna myśl nie była zadowalająca, każda z odrębnych powodów, ale to i tak nie istotne. Po za tym Sebastian nie chciał zabijać Igora. Nie dlatego że to jego rodzina, lecz z powodu jego wpływów. to człowiek ogromnie wpływowy, który wydaje się że może zrobić wszystko. - Tak mam jedno pytanie... - Powiedział powoli, skupiając wzrok na zegarze, i paląc swojego papierosa. Było chłodno jak na tę godzinę. A która była? Już w trzecia w nocy, a im się na rozmowy wzięło. No nic, trzeba to mieć za sobą. - Czy ty, lub ktoś z twojej strony, jest wężoustny? - Zapytał ważąc każde słowo. Mówił spokojnie, pogrążony w swoich myślach. Był teraz zupełnie gdzie indziej, analizował wszystko. Nie to co go spotkało. Analizował każde spotkanie ze swoim „wujem” Oceniał wygląd, zachowanie i przede wszystkim porównywał ich do siebie. Na pierwszy rzut oka wydają się być podobni. Lecz gdy się przyjrzeć bliżej... Jest tylko gorzej. Czy to możliwe żeby on był jego, a raczej ich ojcem?
Oczywiście że w tej układance było mnóstwo nieprawidłowości. Blondynka myślała że tata zaczął zdradzać mamę jak Kathy miała kilka lat. Okazuje się jednak że to zaczęło się o wiele wcześniej jeszcze zanim ona się urodziła. Poza tym z jej punktu widzenia problemem też było dlaczego wcześniej się nie dowiedziała o bracie. Jej matka przecież nie potrafiła trzymać języka za zębami. Tak jak pierwszą rzecz można bez problemu wyjaśnia to miała wątpliwości co do drugiej. Jej mama to potworna plotkara nie potrafiła dotrzymać żadnej tajemnicy. Jak jednak mówiła córce o bracie powiedziała że wie to od osiemnastu lat. Jak więc możliwe że po pierwsze się nie wygadala wcześniej a po drugie że miała ochotę żyć z człowiekiem który zaplodnil inna. Nie nigdy nie zrozumie podejścia jej mamy do tej sprawy. Ta cała sytuacja z bratem była za bardzo porabana. Najpierw dowiaduje się że jej znienawidzony ojciec rozsiał swoje geny jeszcze gdzieś a później że jej bratem jest ktoś z kim sypia od dłuższego czasu. To że jeszcze nie zwariowała zawdzięcza chyba tylko temu że sama nie należy do normalnych. Usiadła obok chłopaka i wyciągając nogi również odpaliła papierosa. Przyglądając się swoim butom zastanawiała się co teraz się zmieni. Wcześniej ogarniała ich dziwna euforia a teraz przyszło nagle ochłodzenie. Zupełnie jakby wszystko do nich doszło. Nie czuć już było między nimi takiej bliskości nawet siedzieli w pewnej odległości od siebie. Kathryn na codzień taka odważna teraz bała się go dotknąć w obawie o reakcje. - nie wiem od kiedy tata odszedł nie mamy z nim kontakt ale coś kiedyś chyba mówili o tym. - nie była pewna miała wtedy kilka lat ale chyba coś takiego było. Ledwo jednak pamiętała ojca i rzadko kiedy to były pozytywne wspomnienia. Możliwe teraz nie mogli odrzucać żadnej możliwości. Tak naprawdę każdy mężczyzna w jego rodzinie może być ich ojcem.
To była zdecydowanie chora układanka. A jemu przyszło ją rozwikłać, znaleźć odpowiedź na dręczące go pytania. Nie było możliwości by udało mu się to dzisiaj, lecz jakiś trop można złapać prawda? Czy Igor naprawdę mógł być jego ojcem? To nie miało logicznego sensu, jeśli zaś brak logiki, brak rzeczywistości. Bynajmniej tak to było w teorii, lecz patrząc na świat czarodziejów, to ile nie logicznych wydarzeń dzieje się na co dzień? Na przykład teraz. Ich pokrewieństwo było nie logiczne, a jednak prawdziwe. Pytanie brzmi tylko kto jest za to odpowiedzialny? A co jeśli jego ojciec naprawdę był jego ojcem? Z tym że pozostał przy matce Sebastiana?... Nie to jest nie logiczne i pozbawione jakiekolwiek sensu. Jeszcze trochę i to się stanie jego obsesją. Chłopak westchnął zrezygnowany, i wyrzucił peta. Rozmyślanie o tym dzisiaj nic nie da. Tylko zatruję sobie głowę, zbędnymi domysłami i popsuje dzisiejszy klimat. Chłopak jeszcze raz westchnął i objął swoja siostrę. - Nie martw się. Mogło być gorzej. Pomyśl że twoim bratem mógł okazać się jakimiś puchonem! - Powiedział żartobliwie. Prawdę mówiąc świetnie zdawał sobie sprawę, że nie nadaje się na brata. Jednak odwrotu nie było, a on zrobi prawie wszystko by być dobrym bratem. Na pewno nie pozwoli jej skrzywdzić, a jeśli ktoś tego dokona spotka się z nim. A to nie będzie przyjemne spotkanie, wierzcie mi. Sebastian znowu zapatrzył się na zegar i zamyślił. W sumie nie miał żadnych pytań do dziewczyny prócz tego jednego. Przeszłość musi pozostać przeszłością, teraz przyszło im żyć w teraźniejszości, jako rodzeństwo. Ha! Jeszcze tydzień temu powiedział by ze to nie ma prawa się wydarzyć. Nigdy by nie uwierzył ze ma siostrę. A tu proszę! Trzyma ją w objęciach. Czyż to nie jest wspaniała niespodzianka? No morzę nie do końca. Kto wie co mogło między nimi być gdyby nie te więzi krwi. Gdyby on nie spotkał nigdy Chiary, zaś ona tego Rene czy jak mu tam było. Jak by wtedy było? Ach. I znów pytania, „co by było gdyby” To już chyba jego przyzwyczajenie nic więcej. Jednak czasami jest tak pogdybać, nie uważacie?
Pamiętaj, ze razem mieli się głowić nad tą zagadka. Może im sprawniej to pójdzie i nie będą musieli za długo nad tym siedzieć. Przynajmniej taką miała nadzieję, bo naprawdę nie chciała sobie zawracać tym zbyt długo glowy. Od kiedy tak naprawdę teoria sprawdziała się w praktyce? Przynajmniej w ich przypadku, co? W teorii rodzeństwo powinno być w relacjach upełnie innych niż oni, a tu proszę. Dlatego przy tej dwójce nie można mówić o teorii, praktyce, logice i innych tego typu bzdurach. Oni po prostu byli i żyli tak jak im się chciało. A kto był ich ojcem, czy to ważne tak naprawdę? Kathryn wiedziała, że mówi prawdę, bo wierzyła swojej mamie. A z Sebastianem mieli praktycznie ten sam kolor oczu. Może to być równie dobrze przypdaek, ale takie samo podejście do życia, podobny charakter? To już chyba za wiele na przypadek nie sadzicie? Przytuliła się do niego kiedy ją objął i westchnęła cicho. Wreszcie będą musieli przysiąść nad tym i po prostu znaleźć rozwiązanie. Poszperać w historii czy cokolwiek innego, byle by coś znaleźć. Co prawda Valmont nie miała na tym punkcie obsesji i tak naprawdę dawno temu już stwierdziła, że nie znajdzie ojca i nie brakowało jej go. Mimo to chciała teraz spróbować dla Sebastiana. Zaśmiała się na jego stwierdzenie. - Faktycznie. Dobrze, że to Ślizgon jednak. – powiedziała unosząc głowę aby na niego spojrzeć. Pocalowała go w policzek i znowu ułożyła glowe w wygodniejszej pozycji na jego ramieniu. Nie da się nie nadawać na brata. Brat po prostu powinien być przy swoim rodzeństwu i się z nim dogadywać, a przecież oni się baaardzo dobrze dogadywali, więc nie było raczej żadnych problemów z tym prawda? Gdybanie nic nie pomoże, ale nawet gdyby żadne z nich nie spotkało swojej drugiej połówki to i tak nic nie mogloby miedzy nimi być więcej. Nie mogliby chodzić za rączkę,a ni wziąć ślubu czy coś w ten deseń. Pewne rzeczy były niedozwolone przez społeczeństwo i sprzeciwianie się temu przysporzyłoby im tylko bólu i kłopotów. Przynajmniej Kathy.
Dla Sebastiana ta sprawa była niezwykle ważna, dlaczego? Wiązało się to z jego talentem, a raczej darem, jakim odziedziczył po swoim ojcu. Najprawdopodobniej ten zna odpowiedzi na pytanie, które lata temu wydawały się zwykłym martwym punktem, w jego życiu. Druga sprawa, dlaczego chciał odnaleźć swego ojca, wiązały się bezpośrednio z jego mrocznymi planami związanymi z światem czarodziejów. Nie można być naiwnym i myśleć, że atakując Bułgarie oraz Azkaban nie zostanie bez reakcji ze strony innych krajów. Oczywiście nie chciał wywołać jakieś wojny czarodziejów jednak skoro nie było na to innej rady to cóż poradzić? Mimo wszystko nie chciał mieszać w jedno ani w drugie swoją siostrę, dlaczego? Może dla tego, że nie chciałby miała przez to jakiekolwiek kłopoty i by nie stała jej się krzywda a może po prostu nie była mu do tego potrzebna, sam czasami nie wiem, co siedzi w jego głowie. Wiem, na czym mu zależało, lecz czy aby na pewno? Każdy kieruje się jakąś logiką nie zależnie od tego, jaka by ona nie była. Po prostu dla innych może zdawać się ona nazbyt prosta lub nazbyt skomplikowana by móc ją zrozumieć. Nawet teraz ta dwójka kieruje się jakąś logiką dla większości tak bardzo nie zrozumiałą, a dla nich tak prostą jak kreska na tablicy. No cóż, kto wie jak by to się wszystko potoczyło gdyby nie ich pokrewieństwo, teraz jednak z całą pewnością się tego nie dowiedzą a jedyne, co im pozostało to zgadywanie, że mogło być tak lub inaczej. Sebastian przytulił mocnej swoją siostrę, która w niewytłumaczalny sposób stała się dla niego niezwykle ważna może to sprawka tego, że dowiedział się o ich pokrewieństwie a może po prostu od dawna była dla niego ważna z tym, że nie zdawał sobie z tego wcześniej sprawy. - Powiedz mi coś o sobie. – Mruknął Chłopak przymykając oczy. Nigdy nie interesował się życiem innych osób, ale teraz było znacznie inaczej. To nie był zwykł ktoś. A dobrze jest znać swą rodzinę, bo to właśnie ona najczęściej staje się twoim największym wrogiem. Nie mówię, że tak się stanie z nimi i szczerze w to wątpię, lecz w życiu niczego nie można być pewny a co ważniejsze trzeba się spodziewać wszystkiego a przede wszystkim ciosu w plecy od najbliższych. Taki tok myślenia miał chłopak i patrząc na to, co go w życiu spotkało to jego tok myślenia był jak najbardziej właściwy.