Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Poprawiła czarną spódniczkę i kucnęła. Z torby wyjęła mały flakonik z ognistą i wypiła zawartość, oblizała wargi. - Splend błagam cię nie rozśmieszaj mnie, nie upadłam, aż do takiego stopnia. Mam ci się zwierzać? A może jeszcze wypłakać? - Powiedziała drwiąco i udała teatralnie płacz. - Tak wiesz nie tyle co się rozchorował. On zdechł! A to wszystko przez ciebie! Jednorożce to delikatne, piękne stworzenia. Cóż się dziwić, że widząc taką Splend poszedł do piachu. Ciesz się, że jestem aż tak litościwa i nie poszłam z tym do Towarzystwa Ochrony Magicznych Stworzeń. - Odparła zirytowana. Zarzuciła rude włosy do tyłu i spojrzała rywalce prosto w oczy. Wyraz twarzy Susane był bardzo spokojny. Wdarł się tylko uroczy, anielski uśmiech. Było coraz bardziej gorąco. Zrobiło się dość późno, uczniowie już dawno powinni być w swoich dormitoriach. - Poza tym dlaczego nie jesteś jeszcze w łóżeczku? Grzeczne dzieci już dawno po paciorku. Musisz mieć siły, aby wybawić ten nasz Hogwart gryfoneczko. Wyśpij się, przecież obraniasz uciśnionych i strapiony. - Zaczęła spoglądać na swoje paznokcie. - No co? Spieprzaj w podskokach do dormitorium.
Prychnęła i uśmiechnęła się ironicznie. - Wyobraź sobie, że nie mam zanadto ochoty wysłuchiwać twoich zwierzeń. Nie obchodzą mnie problemy takich małych dziewczyneczek, jak ty - by podkreślić znaczenie tych słów spojrzała na Susane z góry. Hayley zawsze uchodizła za uroczą przez swój niski wzrost i cieszyła się, że w tej sytuacji to nie ona zadziera głowę do góry. Była to różnica kilku centymetrów, ale i tak dodawała jej pewności siebie. - Ojejku. - Hyaley przywołała na twarz fałszywe współczucie. - I jak ty się teraz przemieszczasz po szkole? Została piechotka, co? Prychnęła ponownie. - Kochanie - odezwała się. - Może najpierw zdaj SUMy, a potem zacznij popisy, co? - Rozejrzała się teatralnie po dziedzińcu. - I popatrz! Nie masz nawet widowni! - Uniosła jeden kącik ust w kpiącym półuśmiechu. - Nie musisz się więc tak puszyć. Krótka wymiana zdań między nią a ślizgonką podziałała na nią krzepiąco. Była to dopiero rozgrzewka, ale poprawiła jej humor.
Przewróciła oczami i wyszczrzeczyła zęby! - Skarbie problem w tym, że to nie ja mam tu kompleksy wyższości. Mamusia za mało w kołysce cię kołysała? - Zaczęła bawić się włosami i ziewnęła teralnie - To takie smutne Splend, ale jakoś nie jest mi cię żal. O grzeszna ja, o grzeszna! - Załkała teatralnie. Susane wzrostem nie grzeszyła 160 cm to nie dużo, do tego te jej dziecinne rysy twarzy. Na prawdę śmiesznie to wyglądało jak taka panieneczka z pozoru delikatniutka rwie się do boju. - A odkąd cię moje SUMy obchodzą? Ty się o nie nie martw, o moje przemieszczanie się po Hogwarcie też. W przeciwieństwie do ciebie ja chociaż chodzę z gracją, więc z tym kryć nie muszę. - wstała, zawiesiła ręce na biodrach i mierzyła ją od stop do głów. - Zapamiętaj sobie skarbie Aquila non captat muscas. Choćbyś była nawet najpulchniejszą, najdorodniejszą muszką i tak będziesz tylko zwykłą muchą - Uśmiechnęła się szyderczo.
Weszła powoli na dziedziniec. Było tu ciemno i brudno. Fuj! Clau poprawiła szalik w barwach Slytherinu i się rozejrzała, musiała upewnić się czy ktoś tu jest czy może jest sama jak palec. Słyszała jakieś głosy, jeden wydawał jej się dość znajomy, więc poszła w tamtą stronę. Nuciła cicho jakąś starą, romantyczną piosenkę, która niestety chodziła jej po głowie. Czyżby Clau się zakochała? Raczej niee...ona ma swoje zasady.
W oddali zauwarzyła Clau, uśmiechnęła się do niej promiennie i pomachała ręką. Zmierzyła jeszcze raz wzrokiem Splend. Wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Chętnie ponownie się zmierzy z miłosierną gryfoneczką. Wzięła swoje rzeczy, ostatni raz posłała Hayley cyniczny uśmieszek. Podbiegła do Clau. - Ej co ci się ziebra na takie piosenki? I to do tego w nocy? - Zaśmiała się.
Wyszczerzyła białe ząbki na widok Ślizgonki i przestała nucić. Kątem oka zerknęła jeszcze na nieznajomą Gryfonkę. - Słyszałam tę piosenkę gdy włączyli radio w Pokoju Wspólnym. Nie mogę się od niej uwolnić, tak mi zapadła w pamięć. Zakochana nie jestem, ooo nie. - Powiedziała nieco rozbawiona. - Kim jest ta dziewczyna? - Zapytała tak głośno aby Hayley też usłyszała.
Zaśmiała się gardłowo. - No ja myślę, że kochanie ci nie w głowie - Zachichotała. Dyskretnie znów powiodła wzrok w stronę Splend - Jakiś niedowartościowany dzieciak Gordyrka Gryffindora. Wiesz jacy to oni nie są... Bohareka - Zadrwiła przymrużając lekko oczy. Poprawiła włosy i ręce ponownie włożyła do kurtki.
- Kompleksy wyższości! - Hayley aż się zaśmiała, szczerym, donośnym śmiechem. - Na twoim miejscu przeanalizowałabym uważnie jeszcze raz swoją wypowiedź i porównała z rzeczywistością. Dziewczyna bawiła się coraz lepiej. Dawno nie działo się nic ciekawego - szkoda tylko, że nie było powodu do kłótni, która skończyłaby się wymianą zaklęć. Jej różdżka już dawno nie znalazła innych zastosowań, niż praktyka na lekcjach. - A wiesz co? - Udała, że się zastanawia. - Mi ciebie jest żal, cokolwiek bym o tobie nie myślała. Jak to jest być żałosnym dzieckiem, które usilnie pragnie zwrócić na siebie uwagę, ale nie może? - spytała, splatając ręce na piersi. - Ależ nie martwię się o twoje SUMy. Jakbyś nie zrozumiała - powiedziała tonem, jakim mówi się do dzieci z autyzmem, powoli, wyraźnie wymawiając każdą sylabę - była to aluzja dla twojej niedojrzałości, może niekoniecznie spowodowanej młodym wiekiem. Nuta adrenaliny i wręcz radości z kłótni ustąpiła miejsca czystej, płynnej irytacji, która zaczęła krążyć w jej żyłach razem z krwią. Jak za dotknięciem różdżki całe jej nastawienie zmieniło się. To już nie była zabawa, kłótnia dla zabicia czasu. - Lepiej być muchą, niż karaluchem - powiedziała, mrużąc oczy. - Nie dość, że szkodnik, to jeszcze brzydki. Chwilę później podeszłą do nich druga dziewczyna ze Slytherinu, którą Hayley widziała raz czy dwa na korytarzu. Chyba były na tym samym roku. Widać było, ze znały się z Susane i lubiły. Prychnęła, słysząc ich rozmowę. Byłą ponad to - w normalnych warunkach dawno poszłaby sobie, nie zawracając dłużej głowy kłótnią na tak niskim poziomie, ale musiała pozbyć się napierających emocji, w jakikolwiek sposób, a szlaban nie był wystarczająco przerażającą wizją, by przestać do tego dążyć. Włożyła ręce do kieszeni i ścisnęła idealnie dopasowaną do dłoni rączkę różdżki. - Radziłabym ci, Ponet, nie lekceważyć nas, dzieciaków Gryffindora. Wiesz jak to z nami jest - bohaterzymy na różne sposoby.
Zaśmiała się gardlowo. - To teraz Splend pojechałaś mi z tą swoją i-n-t-e-l-i-g-e-n-c-j-ą - Rzobawiła ja do łez wręcz, tak płakała ze śmiechu! - Swój poziom IQ to teraz pokazałaś. Aquila non captat muscas - Orzeł nie chwyta muchy. Skarbie ty się lepiej sobą zajmij, bo nie grzeszysz teraz poziomem! - Parsknęła śmiechem. - SUMy? Widać, że masz kompleks jakiś, słabo poszło, ledwo przeszłaś? - Powiedziała taki słodziutkim i miękkim tonem jak do dziecka. - Na twoje nieszczęcie bohatereczko, umiem dość dogłębnie wszystko analizować. Jest ci mnie żal? Nie no rzuce się z krawęrznika! Popracuj nad swoim niezrównoważeniem idiotko! - Krzyknęła ścisnęła zęby. - Tak tak, spieprzaj grzeczna dziewczynko! Jeszcze szlabanu się nabawisz. Kloca już w gaciach masz?
- Bardzo mi przykro, że nie masz żadnych merytorycznych argumentów, by pokazać swoją własną inteligencję i musisz maskować ich brak kpinami - mruknęła do niej, cmokając. Roześmiała się. Mało brakowało, a zakrztusiła się ze śmiechu, i to wcale nie ironicznego. Porównując siebie do orła, Susane pobiła wszystko, co do tej pory powiedziała. Biedna - gdyby wiedziała, że jeżeli już któraś z nich miała prawo nazywać siebie orłem, to tylko i wyłącznie Hayley - może nie w przenośnym znaczeniu, ale w dosłownym na pewno. Korciło ją przez moment, by ujawnić się - zmienić się tu i teraz, przelecieć jej koło głowy, wystraszyć i zaskoczyć. Zastanawiała się nad tym tylko przez moment - Susane nie byłą warta tego, by przez nią ujawniła swoją największą tajemnicę. Zamiast tego tylko pokręciła głową, śmiejąc się nadal. - Gdybyś wiedziała, Ponet. Gdybyś wiedziała! - Znów wybuchnęła śmiechem, patrząc na ślizgonkę z politowaniem. - A co? - spytała takim samym miękkim tonem. - Potrzebne ci korepetycje? W rzeczy samej SUMy poszły dziewczynie całkiem nieźle. - Na twoim miejscu, jeżeli rzeczywiście możesz chwalić się tą zdolnością analizy, wykorzystałabym ją do twojej wypowiedzi - powiedziała, patrząc w niebo. Zaczynała się trochę nudzić. Zacisnęła mocniej palce na różdżce. - Bo, uwierz mi, nie ma ona żadnego sensu. A co do niezrównoważenia - mruknęła - bardzo mi przykro, że jesteś osamotniona z tym stanem, ale to nie znaczy, że musisz wszystkim na siłę przypisywać ten sam problem. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, unosząc brwi. - Grzeczna dziewczynko? - zachichotała. - Szlabany mi nie straszne. Nie słyszałaś, że my, dzieciaki Godryka, jesteśmy odważne?
Żałosne było dla niej nie tyle, że gryfonka popisać się inteligencją nie mogła, co jeszcze te jej analizowanie metafor. - Skarbeńku wiesz, co to jest metafora? Bo zaczynam nabierać coraz większych wątpliwości - Prychnęła śmiechem. - Nie potrzebne mi merytoryczne argumenty w "konwersacji" z tobą i tak byś ich nie zrozumiała. Proszę cię daruj sobie, odwracanie kota ogonem nic nie da. To nie ja potrzebuję się dowartościować, tylko ty! A o tym twoim niezrównoważeni już nie wspomnę, wszyscy przecież wiedzą.... Zmarszczyła oczy, była całkiem spokojna, jej wyraz oczu był nieprzenikniony. Ni diabelski błysk ni rozśmieszenie. Po prostu była idealną manipulatorką i nie z taką osóbką miała do czynienia. - Dzieci Gordryka to zapyziałe, pewne siebie gnojki, a ty jesteś jeszcze bardziej wyjątkowa wiesz? Bo rżniesz jeszcze nieudolnie inteligentną. Odwaga? W sraniu w gacie? To naprawdę no szczyt odwagi! - Zaśmiała się gardłowo. Mało ją obchodziło, co się stanie. Choć miała jakaś taką dziką myśl aby rzucić jej się do gardła, więc z chęcią by ją sprowokowała. - Co powiesz na to suczko? – Miała ochotę nieźle jej przypieprzyć jakiegoś lewego sierpowego. Mijając ja trąciła ją jak najbardziej mocno mogła ramieniem. Uśmiechnęła się szyderczo.
- Oj tam...nie zakochałabym się. Znasz mnie - Powiedziała z uśmiechem i poprawiła szalik w barwach jej domu. O tej porze roku było już bardzo zimno ale Clau mieszkając w lochach była przyzwyczajona do zimna. Zerknęła na Gryfonkę, która chwaliła się tym, że jest odważna. Zaśmiała się dość głośno i przeniosła wzrok na przyjaciółkę. - Susane, nie wiedziałam, że w szkole są tacy - to ostatnie słowo powiedziała bardzo wyraźnie - ludzie.
- Wyobraź sobie, że to raczej ty nie rozumiesz moich argumentów, skoro każdy z nich przemilczałaś, lub nie kontrargumentowałaś, tylko obracałaś w słowne przepychanki. - Uniosła zaczepnie brwi. - Nie udawaj wielce inteligentnej, gdyż nie masz do tego podstaw. Sytuacja wydała się dziewczynie zabawna. - Wszyscy wiedzą, taak? To pewnie będziesz w stanie podać przykład mojego niezrównoważonego zachowania, by poprzeć swoją tezę. - Nie tobie oceniać mój poziom inteligencji, kochana. Bo po pierwsze, samym swoim twierdzeniem o Gryfonach pokazujesz, że u ciebie on jest niski, a jeżeli przypadkiem jest inaczej, to raczej z niej nie korzystasz. - Zaczynała się nudzić, i to bardzo. Susane byłą mocna w gębie, ale jeżeli chodziło o błahostki. Hayley zmieniła rozmowę w bardziej rzeczową, by sprawdzić Ponet. Wątpiła, by dziewczyna nadawała się do inteligentnej dyskusji, ale kto wie? Gryfonka postanowiła, że jeżeli rozmowa potoczy się starym torem, po prostu odwróci się na pięcie i sobie pójdzie, ewentualnie pokazując Susane palcem, co o niej myśli. - Tak się składa - mruknęła -, że uznaje się za inteligentne osoby o otwartym umyśle. Suczka. To było jeszcze nic. Susane, trącając ją ramieniem, dała jej powód, by poważnie się zirytować. - Myślisz, że potrafisz mnie zastraszyć, smarkulo? - wycedziła. - Że się ciebie boję? - W tym momencie wyciągnęła różdżkę. Jeszcze jej nie użyła, tylko uniosła przed sobą, trzymając w dłoni. - No to, powiem ci, poważnie przewróciło ci się w głowie, kochanie. Sytuacja w jednej chwili zmieniła swój charakter. Hayley już nawet nie szukała w głowie pretekstu, by rzucić zaklęcie - zrobiłaby to nie myśląc, naprawdę zdenerwowana. Mimo to opanowała się jeszcze, wciąż trzymając różdżkę przed sobą. Teraz kolej na ruch Ponet.
Spokojne miejsce, spokojne miejsce, zapalić, zapalić, Patricia pilnie potrzebowała papierosa, a nierozeznanie w topografii Hogwartu stawało się wybitnie irytujące. Tak samo jak to, że nie znalazła tu jeszcze stałej skrytki na popalanie i podpijanie. Stara wieża wydała się jej jednak conajmniej idealna, i chyba stosunkowo mało uczęszczana przez nauczycieli? Przystanęła na trzecim piętrze schodków, bowiem nie chciało jej się wchodzić na samą górę (szczęśliwie, bowiem inaczej natknęłaby się na dwie kłócące dziewczyny, a na zabawne obserwacje nie miała ochoty), przystanęła przy oknie, otworzyła je, zapaliła papierosa i głęboko zaciągnęła się dymem. Od razu lepiej.
Dziwnym trafem Colin również znalazł się na owym dziedzińcu; może niekoniecznie dlatego, że chciał uniknąć czujnego nauczycielskiego oka i zapalić (ha-ha), a raczej przez przypadek, bowiem szedł zamyślony (tak, panie i panowie, COLIN MYŚLI) gdzieś przed siebie (a miał powód do rozkminań; tego ranka dostał od ojca dziwny list, zaadresowany do kogoś innego. Pewnie pomyłka ta wynikała albo z głupoty sowy albo roztargnięcia ojca, tego nie wiedział. W każdym razie, po przeczytaniu pierwszego zdania i zorientowaniu się, że to nie do niego, odłożył go i nie skończył czytać - teraz właśnie zastanawiał się, o co właściwie mogło chodzić. Tak, fascynjące) aż nagle zorientował się, że stoi tuż przed jakąś nieznaną mu postacią. Z papierosem - fuj, ble i ohyda. Trzeba ją uświadomić. - Nie pal, bo to szkodzi - zauważył rzeczowym tonem i dodał po chwili - No i śmierdzi. Może ona ma katar i nie czuje?
Znieruchomiała na moment, mając nadzieję, że to tylko głupie przywidzenie. Zamrugała, i policzyła do trzech. Niestety, gdy wreszcie chciała zapalić w spokoju, i gdy wreszcie znalazła odludne miejsce, musiał się znaleźć przed nią jakiś smarkacz i to wymądrzający się w jakiejś kampanii na temat zdrowych płuc. ARGH. Wydmuchała dym przez okno i dopiero wtedy raczyła spiorunować go chłodnym spojrzeniem czarnych oczu. No, może to nie taki smarkacz, wyglądał na najwyżej rok młodszego. Ale oczy miał dziesięciolatka! -Zależy komu szkodzi. -nie mnie. -Nie śmierdzi, okno jest otwarte. -dodała z całym przekonaniem. A jak śmierdzi, to niech SPADAAAA.
Bzdura. Wcale nie miał oczu dziesięciolatka; były to przecież rozumne, poważne i dojrzałe patrzałki rozważnego, inteligentnego szesnastolatka (Boże, Boże, jak ten czas szybko leci - czasem mu się zdawało, że przestał się rozwijać psychicznie w dniu swoich dwunastych urodzin, ale to już inna sprawa)... no, mniej-więcej. Albo w ogóle? No, co do tego może i miała rację, ale zacny pan Fitzgerald Junior się nie wymądrzał, bo do tego musiałby być choć trochę mądry, ha-ha. - Ale ja tylko uprzejmie informuję w trosce o twoje zdrowie! Przemyśl to - stwierdził pogodnie, nie zważając na wrogość dziewczyny. Co się będzie przejmował?
Uniosła brwi, skonsternowana. To była ironia? No nie brzmiało jak ironia. Ale jaki miał powód by troszczyć się o jej zdrowie, to musiała być ironia! Pat-znawczyni-ironii zawahała się przez chwilę, więc nieświadomie obniżyła nieco wrogość spojrzenia. -A ja się troszczę o moje zdrowie psychiczne, któremu papierosy są niezbędne. -rzuciła, zaciągając się dymem raz jeszcze. Hm. Miała się bratać z uczniami Hogwartu, Freak-wartu. -Chcesz jednego?
Kolejne błędne odczytanie jego intencji; jak powszechnie wiadomo, Colin Fitzgerald ironii nigdy nie używał w swoich radosnych wypowiedziach, ba, nawet miał problemy z rozróżnieniem jej. Był bowiem zdania, że słowa są po to, by mówić to, co się myśli prosto i bez udziwnień - tak, by rozmówca od razu dowiedział się, o co chodzi. - To trochę jak koło, ciągle się zamyka! - odparł z uśmiechem. Częstuje go tym świństwem? Jeszcze tego brakowało mu do szczęścia! Pokręcił przecząco głową. - Nie, dzięki.
To nie jest śmieszne! Chociaż w sumie, skoro nie ma żadnych negatywnych efektów na zdrowiu (mity mugolskiej propagandy!) to w sumie może być. -Więc sam rozumiesz, że trzeba wybrać mniejsze zło. -rzuciła z lekkim uśmiechem, zaciągając się raz jeszcze. Odpowiedź do przewidzenia. -I tak kiedyś pewnie koledzy Cię przycisną i będziesz musiał spróbować. -i to da się przewidzieć. Tak samo jak to, że wtedy zakrztusi się dymem i będą się z niego śmiać, a ona by tego nie robiła!
Jak nie ma negatywnych skutków ubocznych, jak są? Oczywiście, że są i Colin doskonale zdawał sobie z tego sprawę - jego uśmiech zaś nie był uwarunkowany tym, że sprawa ta okazała się śmieszna, a raczej jego podejrzanie pogodnym usposobieniem; gdyby mógł, cieszyłby się cały czas. Nie do końca zrozumiał wypowiedź o mniejszym złu (takowe nie istniało; zło to zło i trzeba go unikać jak ognia, ot co), zatem przemilczał ją i odezwał się dopiero na kolejne słowa dziewczyny. - Nic nie będę musiał. Jestem wolnym człowiekiem i słucham siebie, a nie swoich kolegów - stwierdził, bowiem nie zamierzał dać się przekonać.
Dopóki nie włożą łajnobomb pod Twoje łóżko w dormitorium-cisnęło jej się na usta, ale taktownie się powstrzymała. I tak zapewne miał tych kolegów niesamowicie dużo. Uniosła kąciki ust do góry w leciutkim, ironicznym uśmiechu. -Good for you. -skwitowała, wydmuchując dym. Normalnie już uznałaby tego chłopaka za frajera, i wyraźnie kazała mu spadać, ale z niewiadomych przyczyn coś ją powstrzymywało. Może dlatego, że wyglądał jak cherubinek. Niech sobie stoi. -Z jakiego jesteś domu? - pomyślmy, albo głupi Gryfon albo chcący uchodzić za odważnego Puchon. Stawiałaby na drugie.
Szczerze mówiąc, nie raz i nie dwa znajdował pod łóżkiem łajnobombową niespodziankę; zresztą, spotykały go już dużo gorsze rzeczy i bardziej chamskie, złośliwe dowcipy. Tak więc tym bardziej nie zamierzał ulegać bzdurnym namowom! Zatem nie uznała go jeszcze za frajera? Dziwne. Większość osób bowiem, widząc jego wyraz twarzy, jasno i szybko wyrabiali sobie o nim wiadomą opinię. Skoro jeszcze ta oto zła, mroczna, okrutna Camille Patricia Farnese nie uciekła w popłochu przed owym Promczykiem Słońca, i tak należą jej się brawa. - Z Hufflepuffu, a ty? Nie chciał uchodzić za odważnego... chociaż nie, chciał. Faktycznie! Cholera (ojciec: "Nie mów 'cholera', bo to brzydkie słowo bla bla bla"), rozgryzła go!
Niemniej, takie doświadczenie jak pierwszy papieros należy prędzej czy później mieć za sobą! No nic, może uczyni to dla swej pierwszej miłości, czy coś. W wieku czterdziestu lat, tak też można! Hufflepuff. Uśmiechnęła się leciutko, ale Colin podobno nie wyczuwał ironii, więc to nie problem. Wiedziała i go rozgryzła! No a cóż, za frajera uznawała każdego, kto wymądrzał się przy niej na temat picia, palenia i dobrego seksu, więc już się cholernie ich dużo w jej życiu nazbierało. Jakby chcieć traktować każdego z osobna jak MegaFrajera, to trzebaby umrzeć z wysiłku! -Slytheriin. -rzuciła, nieco sycząco, jak wąż! No dobra, nie udało jej się. Miała miły głos, cholera jasna.
Oj tam, oj tam. Co ona się tak uczepiła tych papierosów? Zresztą, Colin był jeszcze małym dzieckiem i nie wiadomo, co kiedyś z niego wyrośnie! Zawsze może obciąć te pieprzone blond loczki, przestać nosić sweterki w żabki, szaliki w różowe serduszka i naszyjniki z kapsli, a za to zafarbować się na kruczoczarną czerń, przywdziać skórzaną kurtkę i lansować się z dogasającym petem w zębach, przy okazji wyrywając najlepsze dupy na dzielni. Wszystko się może zdarzyć, uuu-uuuuuu. W sumie taka nagła zmiana image'u z frajera na superpożądanego buntownika byłaby całkiem niezła, tylko potrzebowałby jakiejś naprawdę niezłej motywacji (albo całej beczki mocnej whisky, podawanej mu regularnie... hm). Naprawdę, on na temat picia, palenia czy dobrego seksu (dobra... nie podnośmy poprzeczki i wyrzućmy przymiotnik, zostawiając samo słowo 'seksu', haha-ha) miał naprawdę niewiele do powiedzenia, oprócz tego, że jedynie w trosce mógł to komuś odradzić. I tyle! - Aha. Fajnie - rzucił nieziemsko elokwentnie - A tak w ogóle zapomniałem się przedstawić! Jestem Colin Fitzgerald.
Oj tam motywacja, wystarczyłyby uprzejme nożyczki koleżanki. Patricia sama ścinała swoją asymetryczną grzywkę, zapewne podołałaby również cudzym włosom! Ahafajnie, to taka typowa odpowiedź... Hm, ten Slytherin miał tutaj naprawdę Ciekawą opinię, i dobrze! Postanowiła dodać swej opowieści nieco przerażającego pieprzyku, i uśmiechając się nieco demonicznie, dodała. -Wcześniej byłam w Durrmstrangu. - ten to dopiero miał złą sławę! Jednak przedstawić się była gotowa, w gruncie rzeczy jej żarciki były na razie przecież całkiem niewinne. -Miło mi, Pat Farnese. -rzuciła, darując sobie słynne "Camille Patricia" i już miała wyciągnąć rękę na powitanie, gdy uśmiech zamarł jej na twarzy. Zmrużyła oczy, jakby zamurowana. FITZGERALD. TOŻ TO MUGOLSKIE NAZWISKO!