Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Z uśmiechem na ustach powitała świeże poranne powietrze. Jak dobrze było wyjść z tamtego baru i w końcu poczuć coś innego niż alkohol, który wywoływał u niej obecnie odruchy wymiotne. Trochę przeholowały. I pomyśleć, że byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie zbawienny w tej sytuacji eliksir od taty. Wiatr zaczął bawić się jej włosami, gilgocząc ją pod nosem. Zaśmiała się. - Uff... nawet nie wiesz jak się cieszę, że stamtąd wyszłam. Mimo że było naprawdę miło. - Zagadnęła zaspaną jeszcze Morgane. Trochę trzęsły jej się nogi, ale dzielnie brnęła w kierunku jednej z ławeczek. - I pomyśleć, że wczoraj chciałam wyjść za butelkę sherry i mieć z nią dzieci. Jej śmiech rozniósł się po dziedzińcu.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Och! Jak ucieszyła się, ze w końcu są na miejscu.. Jej ręce telepały się. Nogi wystukiwały przez drganie jakiś rytm.. Morgane przeciągnęła się. - Też się cieszę - Zapewniała. Teraz przed jej oczami stanęła butelka i Elliott w welonie... Później na noc poślubna. - Masturbacja butelką.. Mruu - Zaśmiała się tak samo jak jej przyjaciółka, czyli na cały korytarz. Oparła głowę o oparcie. Wzięła z torebki jakąś puszkę. Otworzyła. Była to jakaś saładka. Wyjęła widelec i zaczęła ją jeść.. - Też Ci wyjąć? Koperkowa chyba albo Colesław... - Zaproponowała.
- Ale ja bardziej. - Pokazała jej język. - Biedny ten kot Iryka... Spojrzała na Morgane nieprzeniknionym wzrokiem. Ta to umiała nazywać rzeczy po imieniu. - Nie chciałam tego mówić tak dosłownie. - Zaśmiała się, tym razem trochę ciszej. Ułożyła usta w dzióbek. Po czym sięgnęła to torebki i wyciągnęła z niej wczorajszą bułkę z sałatą, szynką i pomidorem. Napotkawszy zdziwiony wzrok przyjaciółki, westchnęła. - Skrzaty mi to wczoraj włożyły do kieszeni swetra. Chcesz? Mam jeszcze jedną. Za sałatkę na razie podziękuję. - Mrugnęła do Morgane.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- A zjem coś konkretniejszego - Uśmiechnęła się do przyjaciółki i wzięła kanapkę. Co do kota.. To i tak ten kot był już stary.. - Może mu tam lepiej... - Spoważniała. Głupio jej było, bo ma teraz na sumieniu kota i to z powodu własnych wymiocin.. - Od dzisiaj moje wymioty zabijają.. - Nie zaśmiała się. Jednak przyznała sobie w myślach rację... - Tak to zabawn... - Morgane specyficznie podchodziła do śmierci.
Z uśmiechem podała Morgane kanapkę, po czym sama wgryzła się w swoją. - Może masz rację. Kto wie, co tak naprawdę dzieje się z nami po śmierci. Co nie zmienia faktu, że mógł umrzeć ze starości. Ale nie przejmuj się... Sama mam na sumieniu jelenia. Spuściła głowę. W wakacje jechała sobie dwupasmówką a tu nagle ni stąd ni zowąd wylatuje jakiś jeleń. Zdążyła jedynie skręcić, żeby ciało zwierzęcia nie zniszczyło przedniej szyby. Po tym wydarzeniu zjadła cały kubełek lodów, po czym parę kolejnych dni spędziła w łóżku z bolącym brzuchem. Uśmiechnęła się, słysząc kolejne słowa Krukonki. - Taak, są zabójcze.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zrobiła wielkie oczy. - JELENIA? Ojejku... - Zdziwiona nadal była pogrążona we smutku. Nie umiała sobie wyobrazić smutnej Elliott. Przytuliła przyjaciółkę. - Wiem wiem dobrze o tym - Zaśmiała się. Co dziwne Morgane po raz pierwszy zwymiotowała przez alkohol... A bywało z nim gorzej, ale po co opisywac dziwne przygody z Ave? - Mimo, że spałam.. Brałam eliksir energii.. Spać mi się chce - Wymamrotała przez senność.
Oparła głowę na ramieniu Morgane i przytaknęła. Jelenia. A smutnej Elliott nie trzeba sobie wyobrażać. Można przyjść i popatrzeć na nią, kiedy się tego nie spodziewa. Z pewnością ujrzy się nie jeden grymas na jej twarzy. Teraz uśmiechniętej. Przy znajomych czy przyjaciołach wspomnienia na napastowały jej w takim stopniu, jak w samotności. - To co? Zbieramy się i idziemy się zdrzemnąć do łóżek? - Ziewnęła. Sama myśl o jej miękkim, posłanym łóżeczku napawała ją nie wyczuwalną wcześniej sennością.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- No to idziemy spać! - Ziewnęła kolejny raz. Pomogła wstać Elliott z jakieś ławki. Przeciągnęła się jeszcze raz. - To idziemy już do swoich domów tak? Ojjeku... - Przytuliła przyjaciółkę. Powoli kierowały się na drogi prowodzące do ich domów. - To do jutra.. - Powiedziała zasmucona.
Wstała trochę przymulona z tej ławki i ruszyła razem z Morgane w stronę schodów. Obie miały strasznie wysoko. Mogliby tu zrobić windy albo coś. - Taak, na to wygląda. - Odwzajemniła gest przyjaciółki. Kiedy były już na siódmym piętrze, odwróciła się jeszcze raz do Krukonki i przesłała jej buziaka. - Do jutra! - Zniknęła za obrazem Grubej Damy.
Zaduma i śnieg wygnały go z ciepłego zamku na dziedziniec wieży z zegarem. Lubił tu przesiadywać to fakt, szczególnie z gitarą, lub dobrą książką w ręku. Wyszedł na wspomniany wyżej dziedziniec w grubej czerwonej bluzie z kapturem, bojówkach moro i glanach dziesiątkach. Usiadł w kącie pod drzewem, wziął śnieg do gołych rąk i zaczął lepić kulę. Zaczynało robić mu się zimno w ręce, jednak był tak pochłonięty myślami, że tego nie zauważał.
Sokolnicki nagle pomyslal, ze fajnie byloby sie przewietrzyc. Wzial na siebie czarno-zolta bluze z herbem Hufflepuffu, Ciemno-niebieskie jeansy z podwinietymi nogawkami i addidasy. No tak, chyba oszalal. Paraduje w addidasach w zime, no coz. Mlodzieniec wylazl z dornitorium i nogi zaprowadzily go na "dziedziniec wiezy z zegarem" gdy juz tam sie znalazl, ujrzal Maxyma swojego, dobrego kumpla. Ulepil sbiezke nie zwazajac na kasajacy w rece chlod i cisnal nia w kolege. -Czesc, stary! Usmiechnal sie kacikiem podchidzac do chlopaka.
Z zamysłu wyrwał go chłód śniegu we włosach. Otrzepał się i chciał wypatrzyć sprawcę. Po kilku sekundach usłyszał znajomy głos. Wiedział kto to jest. To musiał być Dan. Właśnie sobie przypomniał, że i on trzyma w ręku kulę ze śniegu. Odwrócił się do swego przyjaciela i rzucił z całej siły śnieżkę w jego twarz. -Siema. Powiedział z uśmiechem i podszedł do Dana by go uściskać jak brata. Kiedy już puścił przyjaciela spytał. - Co robiłeś? Dawno cię nie widziałem.
Daniel juz otwieral usta, zeby cos powiedziec, az tu nagle nadlecial sniezny odwet, zatykajac mu usta bialym puchem i rozbrygajac sie po twarzy. Wyplul snieg i strzepnal zamarzniety lekko juz puch z twarzy. Od tego mroz zaczal niemilosiernie szczypac zaczerwienione lico. -Dusze sie! Wydukal przytlumionym tonem glosu, gdy tylko znalazl sie w niedzwiedzim uscisku lepiej zbudowanego kumpla. -Ja? a coz bym mogl robic? krecilem sie. To tu, to tam i tak w kolko. Usmiechnal sie kacikiem ust. -A ty Maxie?
//Sorka, ze tak dlugo, ale nie umiem ogarnac wszystkich spotkan na tym forum i na innych. Mam nadzieje, ze rozumiesz. Postaram sie pisac czesciej.
Uśmiechał się szeroko. - Wiesz zawierałem nowe znajomości. Powiedział, a jego uśmiech zmienił się z życzliwego na zawadiacki uśmieszek, który często gościł na jego licu. - Mam nadzieję, że coś z niej wyniknie. Kiedy to mówił pomyślał o Angie. Po chwili milczenia powiedział. - Co tak będziemy stać. Usiadł na ławce pod drzewem. - Wiesz stary. Jestem od pewnego czasu zbyt grzecznym chłopcem co powiesz na mały wypad w nocy? Dawno nie chodził po zamku kiedy zapadł zmrok, bo i nie miał z kim i był zajęty nauką. - Więc jak? Skierował pytające spojrzenie na przyjaciela.
Obdarzyl przyjaciela serdecznym spojrzeniem z blysksmi w oczach. -Znajomosci? ja tez. Zasmial sie zerdecznie klepiac dlonia przyjaciela w ramie po przyjacielsku. -Zimno jak cholera, co,nie? Potarl dlonie o siebie i chuchnal w nie goracym powietrzem, jeszcze raz je rozmasowujac. -Mam nadzieje, ze nie dlugo ustapia. Rozmasowal zdretwialy kark. -A jak tam? masz jakas wybranke? Usmiechnal sie chytrze.
Kiedy zobaczył, że dan ogrzewa swoje dłonie postanowił, że czas już wracać i coś niezgodnego z regulaminem szkolnym zrobić. - W porządku stary, wracamy do zamku. Powiedział i podniósł się z ławki. odetchnął jeszcze kilka razy i ruszył w stronę wejścia, co raz spoglądając za siebie żeby zobaczyć czy jego przyjaciel idzie za nim.
Jaaakie jaja!!! Krisu szedł na dziedziniec cały rozweselony niczym małe dziecko cieszące się zabawką. Ciekawe co tak rozweseliło pana K. Po tych wszystkich perypetiach. Och! Głowa go boli, a mimo to wszedł na dziedziniec z ZEGAREM. Ha! Ostoja dla chłopaka. Szukał towarzystwa. Do picia, śmiania się no i może ktoś będzie miał przy sobie czekoladę. Mniam. Był ubrany w swoją kochaną, czarną T-shirt z jakimś nadrukiem, czarne rurki oraz w szarą kurtkę. No przecież jest z -7 na dworze, a pan Krisu,by paradował z krótkim rękawem. -Nauczę się grać na gitarze - powiedział do siebie spacerując po dziedzińcu. Brrr. Faktycznie było zimno. Z braku towarzystwa mógł nawet palnąć głupstwo typu ,,położę się na śniegu w bieliźnie". Ależ on ma bujną wyobraźnię. Tak się namyślając Kristofer usiadł na ławce i zaczął ruszać nogami jak by był chory na chorobę sierocą. Hmmm...ciekawe.
Szła sobie samotnie na dziedziniec. Pogoda była jakaś nijaka, ale pannie Butterline z całą pewnością to nie przeszkadzało. Dziewczyna lubiła zimę, chociaż zdecydowanie nie była to odpowiednia dla niej pora roku. W końcu Kath uwielbiała szaleć w krótkich spodenkach i bluzkach na krótkim rękawku, czy też letnich sukienkach. Właśnie teraz musiała się męczyć i zmagać ze swoim długim płaszczykiem, który zdecydowanie przykuwał uwagę innych. Bowiem na jego lewej piersi dziewczyna miała wykaligrafowanego zielonego węża, który plątał się w literę "B". Tak, było to nie coś innego, jak sam herb rodziny Butterline'ów, który kiedyś zaprojektował jej pra pra pra pra dziadek będący ważną szychą w Ministerstwie, tak myślę... Katherine zwinnie potruchtała do jednej z ławek ustawionej naprzeciwko wielkiej wieży zegarowej. Och, jakie szczęście, że tutaj zawsze przesiadywała najmniejsza ilość uczniów Hogwartu. W każdym bądź razie... Usadowiła się na jednej z ławek. W planach miała wielką sesję, więc ochoczo wyciągnęła ze swojej podręcznej torebki aparat fotograficzny i go załączyła. Robiła zdjęcia niebu, uczniom przechodzącym przez dziedziniec no i samej wieży zegarowej, która właśnie wskazywała godzinę szesnastą. Gdy skończyła, uznała, że nie zrobiła żadnej ciekawej fotki. Okolice wokół Hogwartu były takie ponure. Niby zbliżała się wiosna, ale jednak nic na to nie wskazywało. Było mnóstwo śniegu, mnóstwo. I jak tu się cieszyć, skoro chodniki były zaśnieżone i łatwo się było poślizgnąć? To jest w tym wszystkim najgorsze. A gorzej z tym, że Kath łatwo o złamanie nogi. Jej piękniutkie, dziesięciocentymetrowe (oby nie wyższe) szpilki raczej nie były przystosowane do takiej pogody. No, ale cóż zrobić, albo one przystosują się do warunków pogodowych, albo pogoda do nich. Olać buty. Dziewczyna była tak znużona całym dniem, że niemal zasypiała. Osunęła głowę na oparcie ławki, zamknęła lekko powieki i zaczęła się przysłuchiwać odgłosom wrzących wokół niej.
dub, dab, dub, dab - znudzony krisu brał lekcje na ,,nie widzialnej perkusji". Z tego wszystkiego to mógł jak już cytuję mógł położyć się na śniegu. No ale tego nie zrobi. Chłopaczyna jeszcze by się przeziębił czy coś w tym stylu. Nagle na dziedziniec weszła dziewczyna. ,,Boże błogosław Amerykę" ktoś wreszcie przyszedł. Robiła zdjęcia, no ale przy takiej pogodzie wątpię czy co by zrobiła. Chociaż może zrobić zegar. Żeby zabić tą okropną nudę podszedł do dziewczyny. O Boziu! To była Katherine. O zaiste, ona tu była..taka chłodna i piękna. Ale czy ona zauważyłaby szanownego pana Kristofera. -O lubo! Czy pozwoliłabyś mi towarzyszyć przy tobie, w ten zimny dzień? - przywitał się i ukłonił się niczym panienka. Ciekawe jak panna Butterline zareaguje na jego przywitanie. Obrazą, czy po prostu zignoruje go. To ślizgonka, więc czego tam od niej oczekiwać. Usiadł koło niej i charakterystycznie poprawił swoje loczki. -Czy mógłbym mówić do Ciebie Kath - zapytał aksamitnym głosem do dziewczyny . Był baaardzo ciekaw czy owa panienka pozwoli mu do siebie tak mówić. Ciekawe czy ma czekoladę. Nagle była potrzeba. No a przecież czekoladoholizm to nałóg, a Chris był tego przypadkiem. Szkoda, że nie powstała pewna ,,sekta" A.C (anonimowi czekoladoholicy). O Boże! On zaczyna upodabniać się do ojca. Tyle, że jego tatuńcio był nałogowym alkoholikiem, a czekolada baaardzo różni się od wódki czy czego tam jeszcze. Fakt! Czasem Krisu napił by się ognistej, no ale bez przesady.
, [color=red]ze się ulotniłeś] -Msz fajny kapelusz... taki... ciekawy...- powiedziała nie wiedząc co mówić. No co?! Rozmowa się jakoś nie kleiła! -Na pewno nie chces?- spytała ze śmiesznym wyrazem twarzy podsówajac mu pod nos garść cukierków. Wyszczerzyła zeby w uśmiechu. W tym czasie na dziedziniec zleciało się parę osób, ale jakoś nie zwrociła na nich uwagi...
[taa..] -Fajnie. Nie chciał tych pieprzonych cukierków ale tak naciskała wziął jednego do ust. -Dzięki. Powiedział i wypluł cukierka tak aby dziewczyna nie widziała,trafił mu się kokosowy, bleeeee. Tak pare osób tutaj przydeptało ale na nikogo nie zwrócił uwagi.
No proszę! Panna Butterline siedziała sobie najspokojniej w życiu na ławce, a tu nagle ktoś ją zaszedł od tyłu i zagadał. No, może nie od tyłu, ale bardziej od boku. Dziewczyna jednak nie podniosła głowy, aby spojrzeć na towarzysza. A co! Jest tak zmęczona, że ledwo oddycha. Co się będzie wysilać. Potem nagle usłyszała głos, który wydał jej się jakoś dziwnie znajomy. Uniosła głowę do góry, a jej oczom ukazał się nie kto inny, jak Christopher! Czekaj, zaraz, jego to kojarzyła! To był tej słitaśny Puchon, który tak wiecznie się do niej kleił. No, chłopak zdecydowanie miał dobry gust, bo w końcu Kath nie była byle kim. I nawet go lubiła. Był Puchonem, ale jak na niego był niezwykle fajny. W końcu Ślizgonka nienawidziła uczniów z domu Borsuka. Byli takimi... mazgajami? Tak, to odpowiednie słowo. I byli sympatyczni, niemal jak Gryfoni. Jednak do tych drugich miała już mniejsze zastrzeżenia. W końcu jej cudowna kuzynka, Elliott, jest Gryfonką. Dziewczyna chyba o czymś zapomniała. No tak, trzeba się jeszcze odezwać, bo chłopak weźmie ją na całkowitą kretynkę. Przeniosła na niego wzrok, uśmiechając się, ni to złośliwie, ni sympatycznie, a jej oczy jak zawsze płonęły ciepłym brązem. Nikt by nie pomyślał, że Kath może wyrządzić innym tyle szkody, i że jest zimna jak lód. - Cześć - Powiedziała do chłopaka przesłodzonym głosikiem, a w okolicach jej ust, na policzkach pojawiły się urocze dołeczki. - Oczywiście, że możesz. Pod warunkiem, że ja będę mogła cię nazywać Kochaś, lub Laluś. - zaśmiała się. To właśnie przyszło jej na myśl, gdy spojrzała na chłopaka. Patrzył na nią tak dziwne. Z uznaniem, więc skojarzył jej się ze "Smerfem", akurat w tym przypadku Kochasiem, bo on przecież uwielbiał Smerfetkę, chociaż Kath nie była ani w jednym procencie do niej podobna. Gdy jednak zauważyła jego włosy, zdecydowanie wyróżniające się w tłumie, skojarzyła je sobie z Lalusiem, kolejnym smerfem. Wszystkie ze stworzonka nosiły takie dziwne imiona! No i Kath, gdy była dzieckiem, uwielbiała oglądać mugolskie bajki. Chyba nie było w tym nic nadzwyczajnego. Dziwne tylko, że dzięki tym bajką wyrosła na taką agresywną osobę. Och, ci mugole byli tacy "niebezpieczni"! - No oczywiście, że możesz mi potowarzyszyć. Dziwnie się czuję osamotniona. - Mówiąc to, artystycznie wydęła dolną wargę, a jej oczy zaczęły się lekko skrzyć. Jak polerowany diament, lub raczej "diament zamknięty w drewnianym pudełku", o. Na jej oczach można by zbić fortunę. Hm, dziwne, że Kris także posiadał wyjątkowe oczyska. Zdecydowanie dziewczyna nie zapomni tego chłopaka. Jak już wspomniała, za bardzo się wyróżnia.
Jej oczy przysłaniały, życie panu Krisowi. Brązowe niczym konar dębu, zaś jej rzęsy i brwi...O cholera! Wszystko w jej oczach było wspaniałe. Ogólnie była wspaniała. Nigdy nie zapomni jej uśmiechu, mimo iż rzadko się uśmiechała oraz tych kasztanowych włosów. Po prostu cud, miód i orzeszki. Popatrzył na Kath i uśmiechnął się wystawiając swoje śnieżno białe żeby niczym królik oczekujący marchewkę. Chociaż Krisu chciał coś innego. Nie tylko uśmiechu panny Butterline, ale i także...czekolady. Miał taką chętkę na ten przysmak, że aż szperał po kieszeniach swojej kurtki. Cóż ni się nie znalazło, poza papierkami po jakiś dropsach i innych bajerów. Kiedy usłyszał pytanie Krisu odwrócił głowę do ślizgonki. -Kochanie...nazywaj mnie jak chcesz, ale najlepiej to Krisu lub pan T. - wytłumaczył jakże delikatnym, a zarazem stanowczym głosem. Nie mógł się oprzeć jej barwą głosu. Nagrałby i słuchałby na odtwarzaczu mp3, ale zapomniał, że w tym miejscu nie odtwarzają takie rzeczy. Znów poprawił swoje loczki i oparł rękę na koniec ławki i przyglądał się Kath. Była taka, taka...niezwykła. Zabłysły jego piękne oczęta, których strasznie nienawidził. Spojrzał w chmury, a tam zauważył jakiegoś ptaka lecącego. Skupił się na nim i zapomniał o Katherine. Jak to! On zapomniało niej!? o swoim najskrytszym skarbie zapomniał?! To nie mogła być prawda. Szybko się ocknął i znów zaczął gapić się na pannę Butterline. By zaspokoić głód czekoladowy, Chris zagadał coś do Kath. -Czy myślałaś kiedyś żeby polecieć gdzieś w nieznane? - zapytał rozmarzony Krisu w oczach Kath. Boże! Jaka ona była! Marzenie! Ciekawe co by powiedział na jej widok jego młodszy brat - Matt. A właśnie, ciekawe gdzie on jest. Chris, znów zaczął grzebać w kieszeniach i znalazł coś. Był to cukierek CZEKOLADOWY!!! Zaczął się na niego gapić, ale przy nim była piękna dama więc nie wypadło jeść przy niej. Przełknął ślinę, schował cukierka do kieszeni i zaczął gapić się na Karh. Oczywiście swoim pięknym spojrzeniem.
Oj, uważaj Kris, uważaj, bo zaraz dostaniesz oczopląsów! Tak bardzo na nią się patrzył, jakby przeszywał ją rentgenem, czy coś. Aż dziewczyna sama poczuła się skrępowana. Czy ma coś na twarzy? A może jest brudna? Nie. To było raczej niemożliwe. W końcu Katherine była czyściuteńka zawsze i wszędzie, ale nie teraz o tym. Odwzajemniła chłopakowi uśmiech. W końcu szczerzył się do niej, nie wiadomo czemu i po co, no ale... Jego oczy tak ładnie błyszczały. Och! Co oni wszyscy mają z tymi oczami?! A może to zwykłe przewrażliwienie? Po chwili, przez nudę, zaczęła energicznie grzebać w swojej małej podręcznej torebce. I co tam znalazła? Nikt nigdy nie zgadnie. Całą tabliczkę jej ulubionej czekolady! Teraz do szczęścia już jej niczego nie brakowało. Otworzyła paczuszkę i wyciągnęła rękę w kierunku Christophera, aby się poczęstował. Ktoś jej kiedyś mówił, że chłopak ma bzika na punkcie czekolady. Z resztą, było to widać gołym okiem. - Hm... - Zastanowiła się nad jego pytaniem. - Tak właściwie to często odlatuję hen, hen daleko. Jestem wielką marzycielką. Uśmiechnęła się, odsłaniając swoje równe i białe zęby. - A jak to jest z tobą? Wyglądasz na takiego, który nie potrafi usiedzieć w miejscu. - Zażartowała, patrząc w jego ciemnoniebieskie oczy.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Dziesiaj jej na prawdę odbijało... chyba miała za dużo cukru we krwi, więc resztę cukierków schowała spowrotem do kieszeni. -Nie chce mi się tu siedzieć...- stwierdziła głosem obrażonego dziecka.- A tobie?- spojrzała na niego.- Może chodźmy się gdzieś przejść. Co ty na to?- Patrzyła na niego pytająco.
Racja! Patrzyła jakby była jakimś kosmitom, ale ta jej twarz, oczy, włosy...ach! Po prostu wszystko było w niej idealne. I jak tu nie odrywać wzroku od takiej ślicznej panienki. Nagle zobaczył jak Kath grzebie coś w torebce. Wiedziałam! Napadła ją śmierć głodowa. Ale zraz, zaraz. Co ona tam trzymała. Czy to...nie to nie prawda. A jednak. To była CZEKOLADA! Na jej widok Krisu zapomniał o ślizgonce i skupił się tylko na kulcie oddawania czci temu oto jedzeniu. Oczywiście wzrokiem. Ale, by zrobić dobre wrażenie na pannie Butterline, Krisu niczym gazela odwrócił swoje zacne oczęta w stronę dziewczyny. -Oo! Dziękuję, z chęcią się poczęstuję - powiedział, rozmarzonym głosem i ułamał kawałek czekolady. Następnie wziął ją do ust. Ach! Rozpływała się w ustach. Mleczna...mmmm pycha! Po konsumpcji czekolady znów spoglądał na Kath. -Wow! Fajnie! - powiedział dość banalne słowa na temat jej podróży, ale jego głos był naprawdę ciekaw więcej jej opowieści. -Ja? Wydaje Ci się. Przez te moje szczenięce lata większość czasu spędzałem w moim domu. Na wakacje jeżdżę do brata do Francji. Moi starzy rozwiedli się. A miałem z bratem chodzić tu - do Hogwartu. Teraz byłby w czwartej klasie, a tak to chodzi do Beauxbatons - wytłumaczył chłopak dość melancholijnym głosem. -Oo! Mam pomysł! Poopowiadajmy o naszej przeszłości. - zaproponował chłopak po czym wyciągnął swojego CZEKOLADOWEGO cukierka. Może niech da Kath. Taki mini prezent. -Chcesz? - zapytał wyciągając rękę z cukierkiem do Kath.