Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:16, w całości zmieniany 3 razy
- Ach, nic. Miałem ciężki dzień, ale przynajmniej ten rok już się kończy. Ach, tak przy okazji, jedziesz na te kolonie co w tym roku organizują? - powiedział po czym lekko się uśmiechnął, nabrał lekkiej ochoty na rozmowę. Przynajmniej przez tą chwilę.
Widząc, że na twarzy Krukona zawitał uśmiech, także się uśmiechnął. -Tak, jadę. może być fajnie, ale sam niewiem. A ty? Aha, i tak w ogólne jestem Mark white - Powiedział, i wyciągnął dłoń. Czekając na odpowiedź rozejrzał się do okoła. W końcu to ostatni dzień szkoły, wiadomo że tyle ludzi, logiczne - Pomyślał Mark.
Wyciągnął także swoją dłoń. Cieszył się że kolejna osoba jedzie na te kolonie, nie będzie tam przynajmniej samotny. - Matt Lawrence, tam nie może być fajnie, tam będzie fajnie - powiedział po czym odłożył torbę na ziemię, była tylko zbędnym ciężarem na jego ramieniu.
Mark także się cieszył że jedzie dużo osób. -Być może... Nigdy nie jechałem na takie coś, więc jeszcze nie wiem. - Przyznał się Mark, z mało widocznym uśmiechem na twarzy. Spojrzał jeszcze raz na niego. Gdy przyjrzał mu się bliżej, stwierdził że jest młodszy. Uważał tak tylko dlatego, że był od niego niższy. -Ile masz lat? Jakoś cię nie kojarze... - Powiedział
Wybiegła na dziedziniec z uśmeichem na ustach. Miała zamaiar wejść na samą górę wieży zegarowaj. Otuliła się mocno kurtką, którą ze sobą wzięła- w jesienne dni robiło się coraz zimniej. Na szczęście nie było jakiś wielkich ulew. Ruszyła w stronę schodów, by już po chwili zaczac pokonywać stopień po stopniu. Bez problemu przeszła pierwsze trzy piętra. Przy czwartym i piątym zaczęła sapać cicho. Nie była przyzwyczajona do biegania po schodach w górę. W pewnym momencie noga zagłębiłą się w jeden schodek. Wcześniej usłyszała tylko trzask rozwalajacego się, spróchniałego kawałka drewna. Poleciała do przodu w ostatniej chwili ratując się rękami. Zaczęła wyciągać nieszczęsną nogę z niezadowoloną miną.
Ryu szedł dumnym krokiem, po schodach prowadzących na szczyt wieży zegarowej. Ubrał się cieplej, ponieważ pogoda dziś nie była wspaniała. Miał na sobie T-shirt, swoją ulubioną skórzaną kórtkę, czarne rurki, i trampki. Na to założył czarną szatę. Cieszył się, że w Hogwarcie były one w tym kolorze. Podobno w Durmstrangu mieli krwisto czerwone. Po drodze, ku jego zdziwieniu, zauważył Puchonkę, która chodziła z nim na lekcje, której noga utknęła w schodku - pułapce. On takich bardzo nie lubił, dlatego był ostrożny. Ale na wieżę zegarową akurat często przychodził, więc omijał go odruchowo. -Pomóc ci? - Lekkie rozbawienie malowało się na jego twarzy. Czekał na jej reakcję.
Spojrzała na niego z burmuszem na twarzy. Nie była to dla niej zbyt konmfortowa sytuacja. Przyjrzała mu się. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że to Ryu Gensai. Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Szarpnęła nogą, ale kiedy to nic nie dało. -Nie, wiesz. Przekrocz mnie i idz dalej- powiedziała z nutką sarkazmu. Na wypadek gdyby nie zrozumiał aluzji skineła głową i wystawiła do niego ręce. Nigdy więcej tutaj nie wejdzie. Ale przynajmniej odpoczeła sobie nim zacznie dalej chodzic po schodach. Chciała koniecznie obejrzeć dzwony.
Dostrzegł na jej tawrzy rumieniec, a jego kąciki ust wygięly się lekko w górę. Nigdy nie poznał bliżej tej dziewczyny. Podszedł do niej bliżej. Spojrzał na mugolski zegarek, który kupił na targu, na Malediwach. Była trzynasta godzina. Pewnie na dworze nie będzie wcale tak zimno. Usłyszał jej zdanie, wypowiedziane, z sakrazmem. Zaśmiał się cicho, czekając aż wyciągnie do niego ręce. Dziewczyna była szczupła, więc powinien z łatwością wyciągnąć jej nogę, z tego schodka. Gdy je wyciągnęła, lekko ją pociągnął, i zrozumiał, że noga utknęła dalej, niż się spodziewał. W końcu, po kilku próbach, udało mu się, a dziewczyna wylądowała mu na rękach. Była zadziwiająco szczupła. A może tylko tak mu się wydawało, ponieważ ostatnio dużo ćwiczył, i dawno kiedy ostatni raz nosił dziewczynę na rękach. Gdy uświadomił sobie, że wyglądają jakby pan niósł pannę młodą, szybko odstawił ją na ziemię, i sam lekko się zarumienił. Miał do tego skłonność. -A poza tym, jeśli nie wiesz, jestem Ryu. - Posłał jej swój uroczy uśmiech.
Przyglądała się chłopakowi gdy przez jakiś czas mocował się ze schodkiem. Musiała rzeczywiście daleko wlecieć. W końcu kiedy się udało, a chłopak trzymał ją na rękach zarumieniła się trochę bardziej. Nie umiała uwierzyć w to, że wreszcie spotkała krukona i, że on ją trzyma na rękach i, że... no mógłby ją postawić. Kiedy to zrobił uśmiechnęła się promiennie i przyjrzała chłopakowi. Zmienił się trochę podczas wakacji. Wydawało jej się, że bardziej przypakował, ale właściwie żadko zwracała na to uwagę. Kiedy się zarumienił wyglądał jeszcze lepiej. Westchnęła. -Dziękuję- Powiedziała z spoglądajać na swoja nogę. Bolała ją trochę, ale nie na tyle, żeby nie mogła chodzić. Zrobiła kilka kroków po schodkach. -Wiem, jesteś dosć popularny- Przeciągnęła się unosząc szatę, żeby sprawdzić czy się za bardzo nie poraniła. Kilka zadrapań i siniak, nic takiego. -Ja jestem C-candy- dodała po chwili z lekkim zająknięciem.
Gdy odstawił dziewczynę, przyjrzał się jej bliżej. Była ładna, i, miał nadzieję, że fajna. Długie blond włosy, opadały swobodnie, i miała prześliczne, błękine oczy. Lubił dziewczyny z Hufflepuffa ze względu na swój charakter. -Nie ma za co. - Odpowiedział, odruchowo, z dobrych manier. Włosy co chwila nieznośnie dostawały się do jego oka, co było bardzo wkurzające. A Ryu nie był posiadaczem kręconych włosów. Ba, nawet nie chciały iść na bok. Jedynym dobrym rozwiązaniem, było ich podcięcie. -Tak, to akurat wiem. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Wśród dziewczyn na pewno. Wspiął się o dwa schodki wyżej, aby przypadkiem, aby przypadkiem mu też noga nie utknęła w nieznośnej pułapce. -Bardzo ładne imię. Rzadko spotykane. Lubię takie. - Uśmiechnął się w duchu. - To co, idziemy?
Uśmiechnęła się delikatnie gdy się jej przyglądał. Nigdy nie miała nic przeciwko patrzących na nią chłopaków. Sama zresztą potrafiła czasem wgapiać się w jedną osobę godzinami i nikt nie smiał jej przerwać, bo wiadomo, że wtedy odlatywała. Spojrzała na niego. -Jak ich nie obetniesz, to będzies musiał nosić różową opaskę- powiedziała mając na myśli oczywiście jego włosy. Lepiej żeby mu nie zasłaniały "drzwi duszy". -Widzę, że bardzo ci pochlebia da cała popularność- zaśmiała się pod nosem. No, bo w końcu kto nie chciałby być znany wśród wszystkich kobiet w szkole? Pewnie nawet nauczycielki się w nim skrycie podkochiwały. -Mma uwielbiała cukierki, to i musiała mnie okaleczyć tym imieniem- powiedziała. Candy jakos nigdy nie uwarzała swojego imienia za jakieś wyjatkowe, chociaż nie poznała osoby o identycznym. Nie odpowiadajać na kolejne pytanie ruszyła znacząco do góry w nadzieji, że nie zostało już wiele pięter.
Nie miała zamiaru iść na szlaban. Chyba, że sam Salvatroe by ją znalazł. W podskokach wybiegła z Pokoju Wspólnego śmigając przez Lochy, później przez parter, aż znalazła się w części Dziedzińca wieży z zegarem. Z nudy biegała w kółko do momentu, gdy i to stało się monotomne. Usiadła więc gdzie popadło i nie wiedziała kompletnie co robić.
Weszła po schodkach na wieże z zegarem. Rozglądała się za jakąś ofiarą, do tępienia najlepiej, jednak nikogo takiego nie dostrzegła. Niestety. A tak chciała dzisiaj dać komuś szlaban! No trudno. Weszłą na samą górę, po czym zaczęła rozglądać się po każdym kącie. Kurz ulatujący się w powietrze sprawił, że kichnęła kilka razy.
Późnym popołudniem, gdzieś w okolicach siedemnastej godziny, a może i było nieco później, rudowłosy Ślizgon skierował się na jeden z dziedzińców. Jednakże wybrał ten z zegarem, z prostego względu, bardziej mu się podobał. Był mniejszy, jakby bardziej ukryty, dość zabudowany, a i nie można pominąć, że posiadał urokliwy, stary zegar. Prawdę powiedziawszy nawet była to część zamku którą w miarę lubił. O ile o jakimkolwiek z fragmentów tego gmachu, Valentin mógł tak powiedzieć. Prędzej by go określił jako "względnie tolerowany". Nie miał już na sobie biało szkarłatnej koszuli, nie chciał na nią owego dnia już patrzyć. Tym razem wybrał po prostu sweter w czarno czerwone pasy. Nie chciał mieć na sobie czegoś, co tak mocno kojarzyło mu się z dzisiejszym porankiem i tym co Narciss podczas niego zrobił. No właśnie Narciss Aładin. Najwyraźniej nie było mu dane tego dnia tak łatwo ominąć jego tematu. Dlaczegoż? Ponieważ parę godzin temu w Pokoju Wspólnym znalazł coś, właśnie do owego blondyna należące. Oczywiście ciągle nie miał pewności, na ile ten, celowo ową rzecz tam pozostawił... A było to nic innego, jak jego pamiętnik. Valentin zajął jedną z ławek będących tuż przy murze szkolnym i wygodnie się oparłszy zabrał się za czytanie tego jakże wielkiego dzieła literackiego. Trzymając w rękach ten obity w białą skórę zeszyt, pełny tak charakterystycznego, zawijanego pisma Narcissa, czytał po kolei poszczególne zdania. Po paru stronach z lekkim znudzeniem zaczął przekartkowywać dalej, mając dość Narcissowych zachwalań nad jakimś Johnem z którym się spotykał. Było to tragicznie nudne, poza tym te obrazeczki na każdej stronie w postaci serduszek i portretów, przyprawiały go o mdłości. Ku jego zadowoleniu, po niekończących się zachwytach, treść, jak i wygląd pamiętnika nieco się zmieniła. Obrazki gdzieś zniknęły, pismo nie było aż tak wystylizowane, a i treść ciekawsza. Aż wstyd było mu się przed samym sobą przyznać, że wciągnął go pamiętnik Aładina. Jednakże jak wnioskował z treści nagle coś w tej nudnej idylli się popsuło. A może to ten chłopak się znudził? Ciężko było cokolwiek z tych zapisków zrozumieć. Niemożliwym było dla Valentina, aby ten książęcy zarozumialec w ogóle mógł się o cokolwiek winić, ale jak widniało czarne na biały, czuł wówczas winę o rozpad związku. Aczkolwiek powody wypisywane przez niego, dla których wedle niego rzekomo nastąpił koniec, były wprost śmieszne. Kolejne strony ku niezadowoleniu Valentina znów się okazały okropną nudą, bowiem rozpaczanie za Johnem było równie nieznośne co jego początkowe, niekończące się wychwalanie. Przebrnął szybko przez ostatnie strony, dość pobieżnie je czytając. Aż w końcu z ulgą zatrzasnął przeczytany dziennik. Aczkolwiek niezaprzeczalnie musiał stwierdzić, że Narciss z tych zapisków, a ten którego spotykał na korytarzu, jakoś się różnił. Oczywiście i tu i tu był nieznośnym pajacem, ale ten na kartkach był jakiś bardziej ludzki. O ile można to w ten sposób określi, był jakby bez tego swojego fałszywego uśmiechu. Ta ostatnia myśl, szybko mu przypomniała o dzisiejszym poranku. Spojrzał na biały zeszyt ozdobiony złotymi literami i uśmiechnął się chłodno pod nosem. O tak, już on mu teraz wymyśli podłą zemstę. Ze swoim znaleziskiem ponownie wrócił do szkolnych murów. Nie wiedział ile czasu przesiedział na tej ławce, ale zdecydowanie było już o wiele później. Z tego wszystkiego nawet nie spojrzał na zegar. Był obecnie zbyt zajęty myśleniem nad tym co przeczytał, oraz co zrobi, powie Aładinowi jak tylko go spotka.
Gdy wstała z łóżka późnym popołudniem, trudno było jej się obudzić. Pierwszym powodem był cudny sen, w którym jak zwykle role grały przypadkowe osoby, zupełnie nieznajome. Była pewna, że gdyby przedstawiły się imieniem i nazwiskiem, za nic by go nie zapamiętała. Po cóż te formalności, skoro liczy się dobra zabawa? Na jej nieszczęście, a dokładniej jej zbuntowanego brzucha, zaspała na śniadanie. Z resztą, któż je robi tak wcześnie? Według planu dnia panny Fowley, pierwszy posiłek powinien być o godzinie dwunastej, poprzedzony papierosem. Po prysznicu oraz makijażu, tudzież założeniem stroju, udała się na Dziedziniec Wieży z Zegarem. Chciała poznać poniedziałkowy smak papierosa. Przeczesała dłonią włos. Przypadkowy przechodzień mógł zauważyć jej tatuaż. Ach, ileż się na nim wycierpiała. Jednak na pytanie, czy zrobiłaby go po raz kolejny z uśmiechem na ustach zawsze odpowiadała "oczywiście". Włożyła papierosa do ust, odpalając go za pomocą różdżki i zaklęcia Incendio.
Panna Davis nigdy nie potrafiła wstać o rannej porze, tak samo było i tego dnia. Z powodu zaspania na poranne lekcje, na które nie poszłaby nawet gdyby wstała tuż po wschodzie słońca, pomyślała, że uda się przed zamek. Musiała przed sobą przyznać, że naprawdę dawno nie była na dziedzińcu wieży z zegarem na dłużej niż przelotem i dziś postanowiła to nadrobić, z nadzieją, że spokojnie zapali, gdyż nauczyciele mieli lekcje. Pokazała się na miejscu już po kilku minutach i zauważyła tam Cherry. Ostatnio jakoś rzadziej się widziały. - Hey! - Ucieszyła się i zaczęła przeszukiwać kieszeń. Gdzieś tam miała być paczka papierosów, ale nie było. - Ech, dasz mi jedną fajkę? Chyba zostawiłam w drugich spodniach.
Wypuściła wolno dym z ust, odchylając głowę do tyłu. Czuła jak wiatr muska jej naga szyję, przez co zaśmiała się pod nosem. Usiadła na ławce, zakładając nogi na jej oparcie. Była sama, mogła sobie posielankować. Ponownie zaciągnęła się papierosem, delektując jego smakiem. Cóż, może to nie były truskawki ze śmietaną, lecz potrafiły wymusić uśmiech. - Siema - powiedziała wesoło, słysząc głos Angie. Zdjęła nogi z oparcia, aby usiadła obok niej na ławce. - Och, papierosków się zapomniało? - zacmokała, wyjmując ze skórzanej kurtki paczkę, którą podała Angie - Trzymaj. Co tam słychać?
Odetchnęła z ulgą, gdy Fowley podała jej paczkę z papierosami. Całe szczęście, nie chciało się jej wracać do lochów, a wątpiła, że dałaby radę wytrzymać jeszcze chociaż z pół godziny bez swojego uzależnienia. - Dzięki. - Dosiadła się do niej oddając paczkę, z której wyjęła już co miała. - Tak wyszło, a to po nie byłam ostatnio w Hogsmeade. - Wzruszyła ramionami. Już po chwili zaciągnęła się papierosem i poczuła wyraźną ulgę. Wypuściła dym. - A powiem ci, że bardzo dobrze. Nie byłam na lekcjach, a ostatnio nawet złapałam znicza podczas meczu z Krukonami. - Pochwaliła się. Nie widziała Cherry na meczu. - O ile jeszcze tego nie wiesz. A u ciebie? - Poruszyła głową, aż coś strzeliło jej w karku. Ostatnio zdarzało się to dosyć często.
Bardzo lubiła spotykać się z Davis, aby razem zakurzyć. Wymieniały się plotkami i obydwie szły w dwie różne strony. Nie było mowy o żadnym zobowiązaniu czy sformułowaniu "przyjaciółki" - Nigdy nie kupowałam papierosów w Hogsmeade. - wyznała szczerze, opierając łokieć o swoje udo. Wypuściła dym, obserwując jak zabawnie rozchodzi się w powietrzu. Uniosła głowę, wysłuchując opowieści, co słychać u Angie. - Złapałaś znicz? Gratuluję, coś gryfoni milczą na temat meczu. Chyba są zbyt podekscytowani, że sami będą grać niedługo. - wzruszyła ramionami, bowiem nie rozumiała, jak można uganiać się w powietrzu za małą, złotką kulką. - Stare śmiecie - zaśmiała się, przykładając papierosa do ust - Trzeba skołować jakąś imprezę, bo człowiek niedługo uschnie.
Zdziwiła się, gdy usłyszała, że Fowley nigdy nie kupiła papierosów w Hogsmeade. Przecież to było najbliższe miejsce, gdzie można było to zrobić. Przynajmniej tak jej się wydawało, ale może się myliła? Poprawiła swoją frotkę z godłem Slytherinu, którą nosiła na ręce i uśmiechnęła się pogodnie. Dzień zapowiadał się dosyć interesująco. - No tak, ciekawe z kim zagracie? Z Hufflepuffem? Szkoda, że ten nasz był tylko towarzyski. - Wolną ręką przeczesała włosy. - Niedawno była jedna w korytarzu, na szóstym piętrze. Nie wiem gdzie się wtedy podziewałaś. Byłam główną organizatorką. - Zaśmiała się. Impreza oczywiście była nielegalna i narobiło się trochę zniszczeń. Właściwie gdzie ty się wtedy podziewałaś? To było tak z trzy dni temu. - Zapytała, a następnie zaciągnęła się po raz kolejny papierosem, który już się kończył.
Ona wcale nie uważała Miasteczko Czarodziejów za najlepsze miejsce, aby kupić papierosy, bowiem w Londynie były o wiele tańsze i co tu dużo mówić smaczniejsze. Nie musiała przepłacać facetowi w czapce, aby móc zaspokoić swojego raczka. - Możliwe, że z Hufflepuffem. Wtedy ten kto wygra zagra z zielonymi - poruszyła brwiami w górę i w dół, chcąc powiedzieć "i tak z nami nie wygracie". - Gryffindor i Slytherin to byłoby starcie tytanów! - rzekła zadowolona, gasząc papierosa o spód ławki. Rozejrzała się wokół, a gdy ujrzała, że teren jest czysty, wyrzuciła go za siebie. - Szlaban oberwałam - wyszczerzyła zęby w wielkim uśmiechu. Cóż, dla panny Fowley odbywanie kozy było rzeczą codzienną, lecz nie pomyślała, iż za zwykłe bujanie się na krześle ktoś każe jej męczyć się z woźnym. Na szczęście i tam zarzuciła swoje sidła, siedziała przez całe dwie godziny, paląc oraz rozmawiając o teraźniejszym świecie magii, podczas gdy schowek na miotły sam się sprzątał. - Jak wyszła impreza?
- Ty nie grasz to nie wygraaaają. Znowu pochwalę się formą! - Cmoknęła wstając na ławce, a po chwili z niej zeskakując i równocześnie wyrzucając peta. - Oj, szlabanik mówisz? Ja w tym roku, chociaż się staram to nawet jednego nie zdobyłam. Jak tak można! - Pokręciła karcąco głową. - Ale jeszcze im zgotuje piekło! Zobaczysz. Usiadła na oparciu ławki i przejechała palcem pod okiem. Sprawdzając czy jej kredka się nie rozmazała, ale chyba było w porządku. - Tak właściwie to gdzie tyś się huśtała? No nie mów, że byłaś na lekcjach! - brwi podniosły się jej w zdziwieniu.
Uniosła brew w pytającym geście. Czy Cherry kiedykolwiek zagrałaby? Być może to wystrzałowa dziewczyna i wielce wysportowana, lecz nie dla niej uganianie się za małą, złotką, złośliwą kuleczką. Wolała poczekać na zwycięstwo Lwów i razem z nimi cieszyć się wygraną. - Och, nigdy bym nie wstąpiła do drużyny. A Ty nie bądź taka pewna, Gryffoni Wam dokopią - rzekła, pokazując jej język. Jak zauważyła była jedną z niewielu dziewcząt, które go nie przekuły wraz z otwarciem nowego salonu w Londynie. - Nazywam szlabanem siedzenie z woźnym. Trzeba było zebrać nieco informacji - uśmiechnęła się do niej tajemniczo, również wstając z ławki. Uniosła głowę, chcąc zobaczyć szklany zegar. Nie interesowała ją godzina, lecz coś co się znajdowało na samej górze. Nie zdążyła nic odpowiedzieć Angie, czując jakby to właśnie zdanie byłoby wymówione o jedno za dużo. Złapała jej dłoń i zaczęła szybko biec w stronę schodów do wieży. Tam wciąż nie puszczając Angie, pokonały wiele stopni, aby stanąć twarzą w twarz z majestatycznymi dzwonami. - Urządzimy granie na czekanie? - uniosła brew, podchodząc bliżej. Oczywiście chciała przeszkodzić innym w lekcjach.
W tym momencie blondynce przydała się kondycja, którą wyrobiła sobie przez ciągłe wyścigi i inne wypady z Crudney'em, i podziękowała mu za to w myślach. Tak! W myślach! Przecież nie będzie mu dziękowała na prawdę, szczególnie, że nie wie, że się przydał. A jeszcze jej wisiał alkohol, oj, musiała mu to przypomnieć! - Ty to masz pomysły, Cherry! - Musiała przyznać, że sama wpadała na niezłe, ale Fowley wybierała na nie jakoś dosyć oryginalne pory. - Nie sposób odmówić takiej propozycji. - W jej oczach zapaliły się iskierki radości. Kochała adrenalinę i kłopoty. - Mogliby zgadywać co to za piosenka, gdyby zegar nie wybijał jednego bitu. No to na trzy, cztery, co ty na to? - Wiedziała, że się zgodzi. Pokazanie się w tym miejscu nauczyciela, po ich wyskoku miało być tylko kwestią czasu. O ile znowu tego nie zlekceważą. Ostatnio jakoś nie przejmowali się wyskokami uczniów... może dlatego, że sami nimi niedawno byli?
Oczywiście Cherry w ogóle nie przejmowała się kondycją Angie, nadąży lub nie - być może nawet by poczekała, ach, dobra duszyczka. Nie lubiła, gdy nagle robiło się nudno. Jej matka śmiała się, że Cherry ma ADHD, lecz nigdy nie powiedziała jej, co to znaczy. - Nie śmiałabyś odmówić - wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. Prawie udało się jej objąć dzwon rękami. Chwilę potem naparła na niego całym ciałem. - Więc co gramy? - spytała, poruszając brwiami w górę i w dół. Pierwsze dźwięki dzwonów wypełniły cały dziedziniec. Pali się? A kto to, a co to? Kichnęła, podskakując do góry. Ach, ten kurz! Oj, woźny się nie spisuje...
Zakasłała, kurzu było naprawdę co nie miara, jednak szybko przestał jej przeszkadzać. Może dlatego, że się rozrzedził w powietrzu? Taaak, zdecydowanie! Pomogła Cherry w dzwonieniu, a po chwili śmiała się i przy okazji zatykała uszy. Dźwięk dzwona z tak bliska nie był zbyt przyjemny. - Zwijamy się, jak nasz przyłapią, to nie będzie ciekawie! - Zawołała, z nadzieją, że Fowley jakoś usłyszy jej głos w takim mhm... hałasie? Machnęła ręką, co miało oznaczać, żeby zbiegła za nią. Davis musiała przyznać, że droga w dół była dużo łatwiejsza, chociaż bieg w górę też nie był wybitnie ciężki. - Trzeba się zmyć z dziedzińca, jak chcemy żeby dłużej zastanawiali kto się zabawił.