Jeden z brytyjskich parków narodowych, położony w północnej części Walii. Usiany jest dolinami i szczytami, nad którymi góruje masyw Snowdon - najwyższa góra w okolicy oraz miejsce gnieżdżenia się walijskich zielonych smoków. Resztę fauny tworzą niewielkie ssaki oraz dzikie kozy, stanowiące główne źródło pożywienia latających gadów. Dodatkowo, wiele tutejszych puszcz jest zamkniętych dla mugoli ze względu na ochronę mieszkających tam wróżek i elfów.
Autor
Wiadomość
Vinzent M. Vonnegut
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : stara blizna przecinająca lewą brew, nieułożone kręcone ciemnobrązowe włosy
Lokacja: skrzydło Kostki i bonusy:6 + 1 (silna psycha) = 7 (wstęp do królewskiej sypialni)
Vinzentowi koniec końców udało się doczłapać do ściany i tam spokojnie sobie czekał na resztę uczestników wyprawy. Nie bardzo wiedząc, z której strony są drzwi, przez które mieli przejść, z początku ruszył w nieodpowiednim kierunku, jednak wtedy akurat ktoś go zaczepił. — Niestety — przyznał niechętnie, zwracając głowę w stronę głosu i szybko orientując się, z kim rozmawia. — Lepszego momentu chyba sobie wybrać nie mogła. A może lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca, pomyślał, pozwalając się poprowadzić w odpowiednią stronę przez @Felinus Faolán Lowell. Z natury wolał samodzielnie rozwiązywać własne problemy, jednak w kwestii klątwy był w dużej mierze skazany na dobroć innych, zwłaszcza w środowisku, z którym nie był zbytnio zapoznany. Tak jak w Hogwarcie, czy w okolicach kamienicy, w której mieszkał był sobie jako tako poradzić dzięki dobrej pamięci, tak nieznane mu zakamarki Camelotu przekraczały na chwilę obecną jego możliwości. Może gdyby okres aktywnego działania klątwy był bardziej stały, łatwiej by mu się żyło, jednak tak nie było. Czasami utrata wzroku mijała po kilku minutach, a czasami ciągnęła się przez godziny, przez co zarówno jego umysł i ciało było skonfundowane przy każdym takim incydencie. Dokładnie tak było i w tym przypadku z tym że dochodził do tego jeszcze stres i zdezorientowane spowodowane nad wyraz żywymi dyskusjami prowadzonymi przez tutejsze duchy. W bardziej przystępnych warunkach prędzej czy później odnalazłby właściwe przejście, jednak nie mógł zaprzeczać, że pomoc ze strony innych uczestników wyprawy była w tym momencie nieoceniona. Inna sprawa, że nie mógł się pozbyć wrażenia, że jest jedyną osobą, której przekleństwo po części wpływa na tempo poruszania się całej grupy. — Dzięki. Wybacz, że musiałeś się cofnąć — wydusił w końcu z siebie. — Nie sądziłem, że aktywuje się tak nagle, a nie planowałem być cóż obciążeniem. Orientując się, że odgłosy bawiących się w dalszym ciągu gości ucichły po opuszczeniu sali balowej, odetchnął z ulgą. Przynajmniej w ten sposób liczba bodźców została jako tako ograniczona. Niestety z uwagi na tymczasowy brak wzroku, Vinzent nie był w stanie zbytnio docenić wielobarwnych arrasów czy obrazów. Zauważył jednak jedną różnicę. Zrobiło się nieco chłodniej. Nie był w stanie stwierdzić, czy jedynie mu się wydawało i wyobraźnia zaczęła płatać mu figle, czy faktycznie temperatura nieco spadła po przejściu do następnego pomieszczenia. I wtedy coś uległo zmianie. Ktoś nacisnął na jakąś płytkę? Oparł się niechcący o ścianę? Cóż, ślepemu trudno było wskazać konkretnego winnego, o ile takowy w ogóle był, ale przynajmniej zwrócił uwagę na to, że muzyka wróciła. Głośniejsza. Bardziej irytująca i... I jej dźwięki zdawały się minimalnie wpływać na jego ruchy. Było to subtelne, ale od razu mu się to nie spodobało. Zrobił na próbę parę kroków do przodu i szybko zorientował się, że odczuwa swego rodzaju blokadę. Swego rodzaju wewnętrzną potrzebę, aby za każdy swój ruch, cofnąć się o dwa lub trzy do tyłu. System zabezpieczeń, a może osłabiony efekt jakiegoś dawnego czaru?, pomyślał, doskonale wiedząc, że nie było to ani miejsce, ani czas na tego typu pytania. Nie bardzo wiedząc, co powinien teraz zrobić, Vinzent zdecydował się dopytać o tę kwestię Jonesa, który wytłumaczył mu pokrótce jaki jest ich ostateczny cech i opisał rozkład drzwi. A więc dalej zmierzali w stronę sypialni królewskiej, która najwyraźniej była zlokalizowana na końcu korytarza. Wątpił, aby w obecnym stanie udało mu się dotrzeć na sam koniec, ale zawsze mógł spróbować, prawda? Trzymając się ściany, Vonnegut ruszył przed siebie, starając się za wszelką cenę stłamsić w sobie chęć zawrócenia i powrotu do głównego organizatora tej wyprawy. Do pierwszych drzwi dotarł stosunkowo szybko, jednak ogarnęły go wątpliwości. Czyż lepszym rozwiązaniem nie byłoby zatrzymanie się już na tym etapie i zaakceptowanie tego, że po prostu to nie był jego dzień? Ułatwiłby w ten sposób życie zarówno sobie, jak i reszcie grupy, gdyby doszło do jakiegoś nieciekawego obrotu zdarzeń. Z drugiej strony wciąż napędzała go ambicja. Może uda mu się zajść jeszcze trochę dalej? Być może było to zwykłe szczęście, a może udało mu się swoją siłą woli przezwyciężyć tajemnicze zaklęcie, ale Vinzentowi koniec końców udało się dotrzeć aż do królewskiej sypialni. Drzwi prowadzące do środka były już otwarte, więc mógł bez problemów wkroczyć do środka. — Komuś jeszcze się udało? — rzucił słabo, nie bardzo wiedząc, do jak wielu osób się zwraca. W dalszym ciągu trzymając się ściany, Vonnegut począł powoli eksplorować pomieszczenie. Wprawdzie był pozbawiony zmysłu wzroku, ale wciąż mógł próbować coś wymacać. Może akurat trafi na coś przydatnego albo przynajmniej trafi na jakieś krzesło, na którym swobodnie przysiądzie? Albo przez przypadek sprowadzę kolejne problemy, pomyślał z krzywym uśmiechem na ustach.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Lokacja: lochy Wybór: układam literki k100:87+ 99 (Brooks) = 186, elo mamy to
Nie czuł zapachu zgnilizny, a widząc wszechobecne grymasy na twarzach innych uczestników wycieczki mógł wywnioskować, że nie było dobrze. To były takie momenty, kiedy dziękował za brak zmysłu powonienia, który to skutecznie chronił go przed takimi sytuacjami. Czy udawał, że czuje ten – zapewne obrzydliwy – zapach? A skąd, pozostawał całkowicie niewzruszony, choć można było to uznać za cechę jego charakteru. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pomieszczeniu zaczynało brakować tlenu, a to było mu już niekoniecznie na rękę. Czy raczej na płuca. Tak więc kiedy tylko skrzat ruszył dalej w głąb kolejnego z korytarzy, Voralberg zaczekał i upewnił się, że na pewno wszyscy opuścili inferiusową salę i ruszyli za nim, gdzie po prostu jako niejako opiekun ruszył dopiero za wszystkimi. Dzięki Merlinie większość przybrała raczej niezłe tempo chodu, przemierzając korytarz dość szybko. Uniósł różdżkę zakończoną lumosem maximą przyglądając się przy okazji przemierzanej drodze i dostrzegając wszechobecnie skapującą po ścianach wodę. Byli… pod wodospadem? Jeziorem? Nie miał zielonego pojęcia. Ten stan rzeczy jednak niezbyt mu się podobał, bo jeżeli coś pęknie i woda zacznie dostawać się do środka, to mogli mieć spory problem. Szczególnie że ich położenie zdawało się obniżać coraz bardziej. Docierając na miejsce zwrócił uwagę na zawartość jaskini, która to postanowiła zaoferować im kilkanaście arturiańskich mieczy. Podszedł bliżej, przyglądając się jednemu czy może dwóm z nich, choć w istocie to nie one najbardziej zwróciły jego uwagę, a rozrzucone wokół jeziorka litery, do których zresztą wkrótce przywołała go Julia. - Chętnie. – mruknął, rozglądając się wokół siebie i szukając porozrzucanych części układanki, które wraz z Krukonką rozpoczęli przywracać na ich miejsca. Szło im całkiem nieźle, co przyjął z entuzjazmem i dalszą chęcią do działania. Miał jedynie nadzieję, że nie ułożą z tego kolejnej klątwy.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Na szczęście martwiaki były dosyć mocno wrażliwe na ogień przez co te dosyć szybko uległy nawałnicy ognistych zaklęć. No i dobrze. Żadne z nich nie musiało sobie radzić z ranami wyrządzonymi przez czarnomagiczne stworzenia. Wie z doświadczenia że blizny po nich zostają zawsze a usunięcie ich niekiedy graniczy z cudem. Gdyby to było takie proste pozbyłby się blizny po wilkołaku żeby normalnie móc się publicznie przebierać bez ryzyka że ktoś zacznie się zastanawiać co go ujebało albo od razu się domyśli plotka pójdzie i ludzie nie będą mieć do niego standardowego podejścia. W końcu wilkołactwo to dodatek do jego osoby, a nie na odwrót. Ruszył więc dalej zaraz za skrzatem mając w dłoni różdżkę nadal w pełnej gotowości. Skoro wyskoczyły im tu inferiusy, to wolał pozostać gotowy już cały czas. W końcu bazyliszek może im tu wyskoczyć albo jeszcze inne gówno. W jednym z najgorszych wypadków trafią do miejsca z wieczną pełnią księżyca i... będą mieć problemik. Okazało się jednak że to co na niech czekało, było całkiem sporą salą w której były miecze. Czujności nie tracił. Zwłaszcza z jego klątwą, która lubiła przyciągać metal. Mieczy było naprawdę wiele. Szczerze to nie wiedział za który miał się właściwie złapać. Ruszył więc ku jednemu z mieczy. Konkretnie ku temu, który był wbity w czaszkę Bazyliszka. Wolał jednak być przy nim ostrożnym ze względu na to że jego kły nadal mogły być pokryte jadem, więc wolał się nie skaleczyć. Tak na wszelki wypadek. Nawet po wyciągnięciu miecza (o ile mu się to udało), był gotów otoczyć się zaklęciem ochronnym na wypadek gdyby jego klątwa postanowiła się aktywować. Zebrałby wtedy wszystkie miecze w jedno miejsce, ale problem leżałby w tym że byłby nimi mocno pokaleczony.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Po całej imprezie z inferiusami, zatkała prędko nos, żeby odciąć się od tego okropnego zapachu spalenizny i zgnilizny. W porównaniu do niektórych los ją oszczędził, bo musiała się zmagać tylko z jednym skurwibąkiem i o dziwo, wyszła z tego w całości. Podobnie jednak jak większość załogi z lochów - czuła się osłabiona i ledwo stała na nogach, nie do końca wiedząc czego może spodziewać się dalej, bo jak się okazało - podróż trwała w najlepsze, a skrzat jak gdyby nigdy nic maszerował przed siebie, prowadząc ich chuj wie gdzie. Gdy odnalazła w tłumie Murphy'ego po kilku minutach, dźgnęła go zaczepnie w ramię. - A tak ostatnio narzekałam na brak atrakcji - parsknęła, bo przecież jeszcze niedawno psioczyła mu, że podczas ostatniej wizyty najbardziej kulminacyjnym punktem zwiedzania zamku był atak kościotrupów, wyposażonych w bardzo felerne strzały. - Myślisz, że gdzie nas teraz prowadzi? Na zbiorową rzeź? Czy może do... - przerwała, bo Adonis rozświetlił przestrzeń. - Ee... Jaskinia? - spojrzała zaskoczona na Gryfona. Była zdziwiona nie tyle celem destynacji, co mieczami, porozpierdalanymi w różnych kątach. - Okej, już wiem. Teraz każdy z nas weźmie po jednym i będziemy się napierdalać nawzajem dopóki się wszyscy nie wybijemy - wyszczerzyła się, szczerze powątpiewając czy w ogóle będzie w stanie jakikolwiek z nich utrzymać w drobnej ręce. - To pewnie zemsta skrzata za to, że są tak paskudnie traktowane przez czarodziejów - dodała, rozglądając się dookoła. - O, ten jest ładny - wskazała palcem na elegancko zdobiony miecz, niezdarnie trzymany przez szkielet ubrany w jakieś zniszczone szmaty. - Tylko biedaka szkoda, nie dość, że martwy to jeszcze zero poczucia stylu - westchnęła.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Podniosłem się już prawie z ziemi, kiedy znokautował mnie potworny smród rozkładu, sprawiając że ponownie uderzyłem kolanem w ziemię z głuchym jękiem bólu. Zaraz się jednak pozbierałem, znów rozmazując krew na twarzy, a przy okazji babrając sobie pół rękawa. Było jej dużo więcej, niż poprzednio i ciągle lekko się chwiałem, ale trzymałem się mimo wszystko pionu. Powinno zaraz mi przejść, jak to zwykle bywało z tą parszywą klątwą. A przynajmniej taką miałem nadzieję, bo jeśli miałbym się znowu napierdalać z jakimiś inferiusami, to mogło nie pójść już tak gładko. Były jednak sprawy ważne i ważniejsze. – Od świni do psa jest całkiem niedaleko, a z nietoperzem jest jednak jakiś element zaskoczenia – powiedziałem, wychwytując spojrzeniem Hariela idącego niedaleko mnie za skrzatem, uznając za niezwykle istotne zdradzenie mu swojej teorii. Chwilę później znalazła mnie Marla. – Weź następnym razem zażycz sobie, żeby dali nam podwyżkę w geometrii – stwierdzam, skoro los tak upodobał sobie Marlę i postanowił spełnić jej każdą zachciankę. – Patrz, teraz jeszcze bardziej wyglądam jak badass i nawet naprawdę stoczyłem pojedynek na śmierć i życie – wyszczerzyłem się w lekko upiornym uśmiechu, bo mimo moich uprzednich starań ciągle czułem smak krwi i byłem przekonany, że usta i zęby mam całkiem czerwone. Słuchałem narracji O'Donnell, skupiając się raczej na tym, żeby się nie wyjebać na śliskim podłożu, zwłaszcza że mój błędnik wyczyniał w tym momencie jakieś cuda. Otworzyłem szerzej oczy, kiedy rozbłysło światło, ukazując jaskinię i odbijając się w niezliczonej liczbie stalowych ostrzy. Zdążyłem sapnąć z zachwytu, zanim nie parsknąłem na słowa Marli. – A kto ostatni umrze, ten wygrywa – dorzuciłem, skupiając się jednak na mieczach, z których każdy wyglądał majestatycznie. Nie wiem, czy obudził się we mnie jakiś koneser broni białej, czy po prostu biła od nich jakaś magia. – Tak, bardzo ładna śmiercionośna broń – rzuciłem z lekkim rozbawieniem do Marli, wzrok skupiając na kamiennym grobowcu, który od razu zwrócił moją uwagę. Pochyliłem się nad nim, przyglądając się złożonej w nim razem ze zmarłym broni. Na następne słowa dziewczyny już nie było mi tak do śmiechu. – Ten typ miał kiedyś rodzinę, matkę, ojca, pewnie też jakichś przyjaciół i zdecydowanie ambicje i marzenia – powiedziałem, bo ten grobowiec uświadomił mi, że otaczają nas ludzkie szczątki. Pojebane.
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Lokacja: lochy Wybór: przeciwnik wszystkich, b'cuz why not
Zapewne z ulgą odetchnęłaby po starciu z inferiusami, gdyby nie fakt, że naprawdę ciężko było zaczerpnąć oddech w otoczeniu widniejących wokół palonych zwłok. Dlatego chyba każdy z nich był wdzięczny za to, że zostali poprowadzeni dalej, aby tylko móc znaleźć odrobinę świeżego powietrza. Tym bardziej, że to, co za chwilę mogli zobaczyć w magicznym świetle było naprawdę wspaniałe. Chociaż jaskinia jaskinią... bardziej interesowało ją to, że wokół było pełno różnego rodzaju mieczy... i truposzy, ale przede wszystkim mieczy, a to było coś co naprawdę Huang interesowało. Nic dziwnego, że od razu niemal rzuciła się w kierunku tego, co tygryski lubią najbardziej. A wybór był naprawdę ogromny. Zapewne miałaby prawdziwy problem, gdyby nie to, że część oręża została też obskoczona przez innych. Z niewiadomych przyczyn jej wzrok przykuł jednak zdecydowanie miecz, który wydawał się cały czas spływać krwią. Nawet nie zastanawiała się zbytnio nad tym czy powinna i po prostu sięgnęła do niego dłonią, chcąc zobaczyć jak będzie w niej leżał.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Lokacja: skrzydło Kostki i bonusy:5 + 1 [cecha eventowa - silna psycha] + 1 [uczestnictwo w poprzednim evencie] = 7, czyli królewska sypialnia it is
Z czystej ciekawości zerknął za siebie, ku sali balowej, która teraz emanowała niemal przygnębiającą pustką – iluzja zniknęła, zabierając ze sobą rozbrzmiewającą muzykę oraz tancerzy i innych dworzan; pozostał jedynie jeden widmowy grajek, który pląsał po opustoszałej komnacie w rytm czegoś, co musiał słyszeć jedynie on sam. Obserwował go przez moment dopóki, dopóty reszta nie ruszyła dalej, ku królewskim komnatom stanowiącym ich cel. Szybko okazało się, że wcale jeszcze nie pożegnali się na dobre z muzyką oraz tańcem, bo ledwie zaczęli kroczyć wzdłuż korytarza, a znana już im melodia rozbrzmiała ponownie, tym razem niemal irytująco wkręcając się w uszy, jakby chciała ich zniechęcić do przejścia dalej. Mimo jej odpychającego działania Krukon znalazł w sobie wystarczająco samozaparcia, żeby posuwać się do przodu, krok za krokiem. Mijane po drodze drzwi stanowiły pewną pokusę, nie można temu zaprzeczyć, bo za nimi także mogły się kryć intrygujące rzeczy, ale miał jasno postawiony cel i to właśnie go miał zamiar się trzymać. Muzyka kusiła, żeby zawrócić albo chociaż zatrzymać się i jednak zerknąć, za któreś z wcześniejszych wrót, ale nie dał się jej podstępnym szeptom. Ponownie odetchnął z ulgą, kiedy – podobnie zresztą, jak reszta tych, którzy podjęli się eksploracji skrzydła królewskiego – znalazł się w sypialni samego króla Artura. Przestał w tym momencie właściwie zwracać uwagę na to, co robią pozostali, koncentrując się na przeszukiwaniu pomieszczenia celem znalezienia jakichkolwiek przydatnych wskazówek.
Azazel Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : tatuaże, wiecznie znudzony wzrok, palce w najróżniejszych sygnatach i pierścieniach, łańcuchy na szyi.
Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy szybko zmieniło się w istne pole bitwy, którego dotąd w życiu jeszcze nie doświadczyłem – prawdziwych inferiusów także nie, więc można by powiedzieć, że dzisiejszy dzień był czymś wyjątkowym w moim przypadku. Nieczęsto też prawie się umiera i się okazuje, że twoim „wybawcą” jest inny Whitelight, co raczej jeśli o mnie chodzi, było raczej incydentalne. Bowiem patrząc na całą populację naszego rodu, większość raczej chciałaby, bym upadł i sobie ten mądry ryj rozwalił. Pokonawszy inferiusy, które akurat ruszyły w moją stronę, miałem chwilę, żeby się rozejrzeć i mniej więcej ocenić co się działo wokół mnie i co powinniśmy zrobić. Skrzat okazał się tu prawdziwym dowódcą kompanii, nieco niższym Merlinem prowadzącym swoich uczniów czy coś takiego, nie pamiętam już dobrze tej bajki z dzieciństwa. Lecz w każdym razie pobiegliśmy za nim, dochodząc do wniosku, że w tamtym miejscu z umarlakami czekała nas jedynie śmierć. Szliśmy przez na pewno jakieś trzydzieści minut, ja zaś rozglądałem się w panującej ciszy, by móc zmysłem wzroku nadrobić zmysł słuchu. Żeby mniej więcej podsłuchać i podpatrzeć nastroje, jakie panowały wśród innych, skorzystałem z swej nadrzędnej umiejętności na rudowłosej dziewczynie obok mojego kuzyna i… gdy tylko poczułem emocje przepełniające jej myśli, zrezygnowałem z dalszej „eksploracji”, wzdrygając się. Oj, Hariel, dopiero na studia wróciłeś i już wzniecasz ogień ekscytacji w innych ludziach, Whitelight z krwi i kości. – Pomyślałem do samego siebie, nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem, który ukryłem pod kołnierzem płaszcza. Chwilę nawet myślałem, aby zagadać do kuzyna, ale ostatecznie pozostawiłem zakochane ptaszyny w swojej klatce i nie ingerowałem w ich przestrzeń. Zatrzymaliśmy się w nieco większej sali, która po nieco większym oświetleniu okazała się czymś na wzór cmentarza, tylko że zamiast krzyży, były miecze. W sumie, jeśli popatrzymy na genezę tego, czemu miecze wyglądają tak, a nie inaczej, tym bardziej te arturiańskie, pochodzące z średniowiecza, to można było uznać je za coś na wzór krzyży. I nie pytajcie, to jedyna rzecz, jaką wiem z tego okresu, dowiedziałem się o tym po dwugodzinnej batalii słownej z jakąś rozgoryczoną historyczką w barze kilka lat temu. Każdy chwytał któryś z mieczy, zrozumiałem więc, że takie zostało rzucone polecenie od naszego głównego kapitana kompani, barona skrzacika. Badałem wzrokiem wszystkie ciekawe kawałki stali i ostatecznie zdecydowałem się na ten najbardziej nieciekawy. Mieliśmy bowiem wybór mieczy ozdobionych rubinami i diamentami, mieczy wbitych w rydwany, szkielety bazyliszka i inne tego typu interesujące sprawy, ja zaś wybrałem taki, który wystawał z błota, swoją aparycją również się nie wyróżniał.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Niedane było im nacieszyć się zbyt długo wygraną. Smród, który zaraz potem wypełnił pomieszczenie, był nie do opisania. Coś podobnie paskudnego czuła chyba tylko wtedy, gdy czuła smród własnego, spalonego ciała i włosów. Choć wtedy akurat nie smrodem przejmowała się najbardziej. Ruszyła za resztą grupy, choć dotrzymywanie im kroku nie było wcale takie proste. Normalnie, żeby nie odstawać, musiała szybciej przebierać nogami. Tym razem prawie biegła za resztą, gdzieś na końcu grupy. Wyjście na półkę, położoną w końcu w pewnej odległości od dna jaskini, może i normalnie wytrąciłoby ją z równowagi. Teraz była jednak zbyt zaabsorbowana możliwością wzięcia normlanego oddechu. A potem, tak jak inni, zauważyła miecze. Gdy dotarli na dół schodów, niektórzy zajęli się czymś przy jeziorze, inni rozeszli się po jaskini, przyglądając się mieczom. Uwagę Kryśki przyciągnął miecz rzucony w kąt, bez znaków szczególnych. Ruszyła w jego kierunku.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Z martwych ciał inferiusów nie sączyła się krew, znaczyło to tyle, że były to naprawdę stare ciała, które zachowały jakąkolwiek tkankę tylko dzięki siły magicznej zaklęcia, które je „ożywiło”. Każdy z obecnych walczył ile sił w rękach i nogach, ale i różdżce, czyli uproszczeniu na ich siłę magiczną. Szybko jednak zdaliśmy sobie sprawę, że im dłuższa walka w tym zamkniętym pomieszczeniu, tym gorzej dla nas, czyli tych, którzy potrzebowali tlenu do życia – inferiusy nie musiały się o to bać. Przekląłem i rzucając najróżniejsze zaklęcia w mrok, za którym kryły się kolejne (nie)żywe ciała, starałem się z każdym krokiem się wycofywać i jak zauważyłem, nie byłem jedynym, bo skrzat również o tym pomyślał i też dzięki niemu udało nam się wszystkim uciec z tego miejsca. Ruszyliśmy przed siebie nieznanym korytarzem, który z pewnością „dokądś” prowadził, lecz nikt z nas nie miał pojęcia gdzie, lecz wcześniejsze doświadczenia były wystarczające, by orzec, że nie będzie to bar z kawką i ciasteczkami. Stanęliśmy w dość przestrzennej sali, gdzie znajdowało się dość sporo mieczy, każdy z nich miał tą samą wspólną cechę, czyli byciu wbitym w jakiś materiał, odwołując się tym samym do excalibura, miecza Artura. Niewiele z tej historii znałem, lecz takie podstawy były dość oczywiste, nie miałem jednak pojęcia czy w tym wypadku chodziło tutaj o znalezienie odpowiedniego miecza z dwudziestu dwóch, które na szybko przeliczyłem. Ja jednak chwyciłem za ten miecz, który akurat mi się spodobał, a też był wbity w skałę, z tą różnicą, że z niego sączyła się woda – wybitny artefakt, źródło wiecznego życia, można by powiedzieć. Ciekawiło mnie czy moja interpretacja miała jakiekolwiek pokrycie z tajemniczą magią stojącą za akurat tym żelastwem.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Ruby całkiem zniknęła jej z pola widzenia, ale starała się nie martwić na zapas, wierząc głęboko, że jej znacznie bardziej rozgarnięta przyjaciółka da sobie radę. Skoro widziała, że dziewczyna nie ucierpiała w trakcie starcia z inferiusami, nie było się raczej o co martwić; możliwe, że stwierdziła, że jednak nie był to dobry pomysł i wróciła na górę, by tam na przykład nawrzucać na Jonesa jak nieodpowiedzialne jest to przedsięwzięcie. To brzmiało jak Ruby. Być może okazywała się być właśnie beznadziejną przyjaciółką, że nie pognała na poszukiwania Maguire, a zamiast tego pozwalała, by Whitelight skutecznie odwracał jej uwagę... no ale przecież nie miała wpływu na to, że nieustannie znajdowała się pod jego urokiem. Zachichotała więc, po prostu się temu poddając. — Na miecze, szable, szpady... czy różdżki? — rzuciła mu pełne wyzwania, odważne spojrzenie, bo jeśli dobrze pamiętała, to wcale nie spieszno mu było do rzucania zaklęć. Chętnie by się z nim zmierzyła, nawet jeśli w ten bardziej mugolski i przestarzały sposób. — Jeśli wyciągniesz miecz ze skały rodzinna powinna być z Ciebie niezmiernie dumna, musiałbyś chyba zająć miejsce samego Ministra Magii, żeby tradycji stało się zadość. — Nawiązała do legendy i przyjrzała się kilku mieczom, nieco opierając się pokusie dotknięcia ich wszystkich. Próbowała zachowywać się rozsądnie, warto pamiętać, że ostatnim razem Camelot uwolnił wszystkie te nękające ich klątwy. — Och, zobacz. „Nadzieja twą matką”, to o mnie — wyszczerzyła się, wielce zadowolona ze swojego bardzo oryginalnego żartu i, cóż, po prostu złapała za rękojeść miecza, starając się nie patrzeć na szkielet nieszczęśnika, w którym się znajdował. Nie dała się wystraszyć chyba tylko dlatego, że jakaś jej część głęboko wierzyła, że nie jest prawdziwy – że to tylko jakaś... dekoracja. Przedwczesne Halloween, tak.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Wycofanie się inferiusów ucieszyło Rosjanina, który otrzepał się z kurzu wywołanego bombardą jednej z uczestniczek wyprawy, po czym zaczął podążać dalej w głąb zamku za skrzatem z Italii. Gdy tak schodzili na dół, duchota która dokuczała mu i najprawdopodobniej każdemu czarodziejowi i czarownicy znajdujących się obok niego, ustąpiła miejscu woni wilgoci i nieznacznie zimniejszym powietrzem. Niedługo po tym jego oczom ukazała się jaskinia, z wieloma mieczami porozrzucanymi po okolicy, jak i jeziorkiem, czy raczej poprawnie nazywając ten zbiornik, bajorem. Nie miał zamiaru podchodzić ani na krok do wody, obawiając się, że może tam na nich czekać kolejna zgraja nieumarłych, która tym razem nie byłaby raczej aż tak poruszona ogniem, a zaklęcia wybuchowe w tym miejscu nie były zbyt dobrym pomysłem, w końcu perspektywa zawalenia się stropu nie była zbyt kusząca, dlatego postanowił sięgnąć po jedną z broni białych. Jego wybór padł na oręż wbity w kowadło. Przed próbą wyciągnięcia miecza, postanowił gulnąć sobie eliksir, podarowany mu przez Felinusa, wiedząc, że jak nie teraz, to już raczej nie będzie miał okazji, po czym rzucił na kowadło Sabuli i podniósł przedmiot, na którym zawiesił wcześniej oczy. Jak się okazało, wyryty miał runiczny napis "Klątwa królów". Boris może i królem nie był, ale coś czuł, że niedługo będzie miał z powodu tego wyboru jakieś nieprzyjemności patrząc na to, w jakim miejscu się znajdują.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Tradycyjnie już, na początek zerknijmy co dzieje się u tanecznego kwartetu, który całą bandą postanowił zebrać się w królewskiej sypialni, która zapewne od ostatnich miłosnych przygód Ginewery nie widziała w swoich progach takich tłumów - a z pewnością niewiele krócej musiała czekać na to, aż ktokolwiek wypróbuje wyraźnie zaklęte łoże, które mimo upływu prawie że milenium wciąż było zabójczo wygodne. Każdy z was nie mógł też powstrzymać się od przejrzenia choć paru zakamarków komnaty zanim Jonesowi z niecierpliwości nie spadną skarpety i, mimo kontuzji, nie postanowi się do was doczołgać. Także więc, obok smacznie śpiącego Solberga pojawił się stosik przeróżnych przeróżności, który powinniście między sobą dość sprawnie podzielić.
Do rozdzielenia między waszą czwórkę jest: • Rubinowa Przypominajka • Lewitujący Dworski Czepiec (Lewitujący Kapelusz z sezonu wiosna-lato 1095) • Ozdobne Lusterko Dwukierunkowe (niestety, tylko jeden egzemplarz. Gdzie znajduje się drugi, nie wiadomo) • Jedwabna Opaska Nasenna (nieziemsko wygodna)
Zły koniec miecza
Większość dokonała wyboru - część czarodziejów postanowiła zabrać się za układanie rozsypanych run przy jeziorze będącym centralnym częścią olbrzymiej groty, pozostała, lwia część zdecydowała się zainteresować mieczami zalegającymi tutaj od stuleci - co w sumie było dość logicznym posunięciem, biorąc pod uwagę cel z jakim zeszli do lochów. Czy jednak wybrali odpowiednie narzędzia, by zmierzyć się z klątwami które przez ostatni miesiąc dręczyły nie tylko ich, ale też całą niewesołą Brytanię?
Postać - posiadana klątwa - wybrany miecz - efekt @Hariel Whitelight - Rydwan - Korona Brytanii (Cesarz) - na efekt wyboru nie trzeba długo czekać. Cesarz, urażony doborem tak prostackiego środka transportu jakim jest rydwan (gdzież jest godna jego karoca?) rozkazuje rzucić młodego Ślizgona pod ten właśnie powóz. Hariel czuje, jak w jego ciele łamie się kość za kością, rzucając go na kolana. Przy piątym trzaśnięciu Whitelight stracił rachubę, przy dziesiątym - łamanie ustało. @Drake Lilac - Cesarz - Władca Dnia (Słońce) - wilkołak zamknięty gdzieś głęboko w ciele Gryfona wzdrygał się przed podniesieniem miecza z głownią wykutą na kształt ognistej kuli wiszącej na niebie. A może był to szósty zmysł, wewnętrzne trzecie oko? Tak czy siak, cesarska władza nic sobie nie robi ze słonecznej broni, która wysuwa się z dłoni młodego mężczyzny, nacinając w nienaturalnym ruchu jej wnętrze. Podczas kolejnej pełni eliksir tojadowy będzie bezużyteczny. @Marla O'Donnell - Sąd Ostateczny - Kaprys Losu (Koło Fortuny) - ktoś mógłby pomyśleć, że uczniowie domu Godryka Gryffindora powinni nieco lepiej znać się na magicznych mieczach i broniach. Ten jednak przez dłuższą chwilę wydaje się być zwykłym kawałem żelastwa, przynajmniej dopóki ostrze nie pęka, posyłając w stronę skóry Marli parę żelaznych igiełek. Wydają się być niegroźne. Któż jednak wie, jakie hiobowe tortury przyjdzie przeżyć dziewczynie przed nadejściem ostatecznego sądu? Rzuć kostką k6. Na wynikach 1 oraz 6 zostajesz zarażona Smoczą Ospą. @Murphy M. Murray - Sąd Ostateczny - Memento (Śmierć) - kolejna dusza mknąca na sąd - wybrany przez nią miecz wydaje się być jednak o wiele skuteczniejszym narzędziem mordu. Decyduje się on na wyrwanie z rąk i pomknięcie w stronę boku mężczyzny - mimo wszelkich reakcji krew - kolejnego już Gryfona - zaczyna tryskać z dość obfitej rany. Murphy musi otrzymać natychmiastową pomoc, a następnie odegrać wątek w szpitalu św. Munga lub napisać tam jednopostówkę na 3000 znaków. @Mulan Huang - Świat - Przeciwnik Wszystkich (Diabeł) - osobom w jaskini zaczęło robić się nieco czerwono przed oczami - i to nie z powodu natężenia Gryfonów, ale z powodu odbicia się w ich źrenicach ciemnoczerwonej sylwetki, która pojawiła się w kłębie dymu za Mulan. Ze smrodem siarki złapała włochatymi rękami za głowę młodej kobiety i rozpłynęła się razem z nią w chmurze gryzących gardło oparów. Mulan ląduje w ruinach Mji na Saharze, miejscu niegdysiejszej przegranej cywilizacji i świata. Musisz rozegrać w tamtym miejscu jednopostówkę opartą na wyniku kości. (Jeśli Mulan nie posiada możliwości samodzielnego powrotu, może założyć że po kilku godzinach znaleźli ją albo tamtejsi czarodzieje, albo ekipa poszukiwawcza z Anglii) @Azazel Whitelight - Kapłanka - Głos Pani (Kapłanka) - mężczyzna z anielskim imieniem zdecydował się posłuchać głosu jednego z mieczy i, choć daleko było mu do westalki, wydawać by się mogło, że kawałek stali wymagał od niego wręcz nabożnej czci. Ostrze drży lekko w dłoni Azazela po czym zmniejsza się do rozmiarów niewielkiego amuletu. Wydaje się być całkowicie bezpieczny - otrzymujesz naszyjnik Głos Pani dający +2 punkty do Uzdrawiania. @Christina Grim - Głupiec - Samojeden (Pustelnik) - czy jeśli pustelnik coś mówi, a dookoła nie ma nikogo by go usłyszeć, to ów cenobita naprawdę coś powiedział? A może jest to tylko puste rozważanie przeznaczone dla głupców? Tak czy siak, Christina będzie miała przed sobą nieco czasu by nad tym pomyśleć - miecz unosi się bowiem przed nią i mknie w kierunku jej głowy, rozpływając się w szary dym wpadający do ust i osiadający na języku. Sprawia on, że Gryfonka przez kolejne dwa tygodnie nie będzie mogła mówić. @Shawn E. Reed - Koło Fortuny - Droga ku północy (Gwiazda) - kolejna osoba od której fortuna postanowiła się odwrócić, urażona wyborem miecza nieprzeznaczonego dla jej zazdrosnych rąk. Ostrze świszczy w powietrzu, wyrywając się z dłoni Reeda i kręcąc młyńce. Rzuć kostką k6. Na wynikach 1 oraz 6 miecz grzęźnie ci w barku i wbija się nawet w kość. Wymagasz natychmiastowej pomocy medycznej. Kolejne dwa wątki - lub dwa posty po 3000 znaków - musisz spędzić w szpitalu św. Munga. @Hope U. Griffin - Cesarz - Nadzieja twą matką (Głupiec) - choć z pewnością niejeden chciałby usłyszeć rozmowę błazna z monarchą, dla niejednego możnowładcy byłaby to dość niekomfortowa sytuacja, biorąc pod uwagę cięty dowcip i brak uwagi na konwenanse większości dwornych klaunów. Gryfonce przyjdzie się przekonać, do czego może prowadzić zbyt duża dawka takiego dyskomfortu, gdyż czuje, jak jakaś siła zaczyna grzebać jej we wspomnieniach. Nie zwraca uwagi nawet na miecz raniący lekko jej dłoń, tylko na przenikliwy śmiech nabijający się z najbardziej wstydliwych i najgłębiej zakopanych myśli Hope, stających jej dosłownie przed oczami przez dobrych kilkanaście minut. @Boris Zagumov - Śmierć - Klątwa królów (Moc) - towarzysząca czarodziejowi od miesiąca kostucha ustąpiła mocy, której nawet ona sama nie mogła sprostać. Skąd w tym mieczu takie pokłady energii? Zagumov prędko znalazł odpowiedź na to pytanie - zaczął on bowiem pobierać siły życiowe od kolejnego żywiciela, którym był teraz właśnie Rosjanin. Boris na kolejny miesiąc traci możliwość rzucania jakichkolwiek zaklęć przekraczających poziom prosty. @Ruby Maguire - Kochankowie - Koło Fortuny (Kaprys Losu) - dziewczyna najdłużej nie mogła zdecydować się na wybór miecza - ostrze więc wybrało ją samą. Wyrwało się z rąk Marli i pomknęło ku Ruby, ciskając w nią już w locie swoimi zarażonymi igiełkami - cóż może jednak czekać na dziewczynę oznaczoną tak ciekawą klątwą? Rzuć kostką k6. Na wynikach parzystach zostajesz zarażona dworską odmianą Purpury, której objawy, w przeciwieństwie do tej powszechnej, widać także u kobiet. Dodatkowo unikając miecza w nieco niechlujny sposób potykasz się, a z kieszeni wypada i znika w jakiejś szparze twój portfel, razem z nim zaś 100 galeonów.
W całym tym harmidrze i bałaganie jaki rozpętał się podczas chwytania za miecze, runy ułożone przez @Julia Brooks i @Alexander D. Voralberg zaczynają błyskać błękitnym światłem, zwijać się i rozwijać, by w końcu ułożyć się w migotliwy, ledwo widoczny tekst, który wydawał z siebie także leciutkie brzmienie, podobne do głosu mówiącego z oddali lub nagrania z płyty, która dawno już powinna wydać z siebie ostatni obrót.
Oddaję me ciało, serce i duszę świętościom, które bronię. Żadne wołanie o pomoc nie pozostanie nieusłyszane. Żadna przeszkoda nie stanie mi na drodze. Żadne zło nie splugawi moich ziem. Radujcie się, albowiem my, Rycerze Okrągłego Stołu, jesteśmy waszą tarczą.
W chwili gdy ostatnie słowo wydobyło się z jasnobłękitnych run, widmowa ręka przybrana w łuskową szatę przebiła spokojną do tej pory taflę jeziora - ręka trzymająca w dłoni niesamowicie kunsztownie wykonany miecz, przed którym nawet ostrze Gryffindora musiałoby pochylić głownię. Lekki ruch nadgarstka wodnej istoty i królewska broń wylądowała na brzegu jeziorka, ociekając chłodną, źródlaną wodą. - W porządku? - jęknął skrzat Adonis, podchodząc do Krukonki i jej szkolnego opiekuna, trzymając się za kikut odrąbanej dłoni - Prędko-szybko, zajmijmy się resztą i wracajmy na górę!
Dodatkowe informacje
• Termin pisania - brak. Oczekuję reakcji na wydarzenia w grocie, jednak powyższy post jest postem stricte kończącym event. • Osoby w skrzydle otrzymują punkt z Działalności Artystycznej. Osoby w lochach otrzymują po jednym punkcie z Zaklęć&OPCM oraz Czarnej Magii. • Niespodzianki, tak jak po poprzednim evencie, razem z punktami będą rozdane 'na dniach'. • Oczywiście, włożenie miecza Króla Artura w odpowiednie miejsce powoduje ustąpienie klątw. Odpowiednie ogłoszenie pojawi się niedługo. • Serdecznie dziękuję za udział oraz - mam nadzieję - do zobaczenia!
Wszelkie pytania, zażalenia i prośby należy kierować do @Darren Shaw
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W jednej chwili układała z Kruczym Ojcem literki wzdłuż jeziora. W drugiej – czyjaś ręka wychylała się z wodnych otchłani z mieczem w dłoni. Czyżby był to słynne eskalibur? Nie miała bladego pojęcia. Kątem oka spojrzała nauczyciela, ale zanim ten zdążył powiedzieć cokolwiek, do dyskusji dołączył skrzat domowy. Nie mogła więc się zastanawiać, ani tym bardziej czekać. Zwłaszcza gdy reszta cierpiała z powodu swoich złych wyborów. Krukonka przewróciła wymownie oczami, ale nie powiedziała ani słowa. Zamiast tego, bez słowa rzecz jasna, kompletnie olała dłoń z mieczem, zostawiając ją do wglądu Voralberga i skrzata. W końcu i tak znali się na tym lepiej niż ona. Ona z kolei mogła wcielić w życie swoje lecznicze umiejętności.
- Zaraz wracam – rzuciła krótko do @Alexander D. Voralberg i ruszyła w kierunku @Murphy M. Murray I nic dziwnego. Jego tryskająca krwią rana była trudna do przeoczenia.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob 23 Paź 2021 - 14:44, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Jak powiedział pewien druid - są rzeczy niezmienne. Pnie drzew rosną do góry, deszcz spada z nieba na ziemię, a @Julia Brooks myli się podczas rzucania zaklęcia uzdrawiającego. Tylko biedny Murphy musi niestety to znosić, gdyż w tym przypadku lepiej zadziałałoby wsadzenie palca w dziurę w jego boku niż machanie różdżką. Rana otwiera się bardziej, a Gryfon traci przytomność - jego stan powoli staje się krytyczny. Złe rzucanie czarów w miejscu przepełnionym tysiącletnią magią nie kończy się też dobrze dla samej Julii - nie tylko różdżka wystrzeliwuje jej z dłoni, ale też zamiast pomocy innym poszkodowanym musi ona zmierzyć się ze swoim ulubionym, arturiańskim poltergeistem, który wyczuł najwyraźniej że to ostatnie chwile jego 'psikusów' i w ramach kolejnego żarciku przeorał żebra dziewczyny Władcą Dnia, który wypadł wcześniej z rąk Lilaca, teraz zaś wydaje się być rozpalony do czerwoności. Julia krwawi - do tego musi otrzymać pomoc od innego czarodzieja by poradzić sobie z wciąż próbującym dźgnąć ją duchem.
Ooops, I did it again. Na pytanie, czyje to słowa, odpowiedź, że it’s Britney, bitch, wcale nie byłaby tak oczywista. Równie dobrze można je było przypisać Brooks, która po raz kolejny podczas prób ratowania Gryfonów, wypowiedziała złą inkantację zaklęcia i uczyniła więcej szkody niż pożytku. No, może nie była to do końca kwestia nieznajomości zaklęcia, a ten robotniczy akcent z Soton, który lubił się uruchamiać w stresujących sytuacjach. Co by to jednak nie było, rezultat był dosyć mizerny. Gryfon stracił przytomność, a sama Krukonka zaliczyła kosę w nery. I to bronią największego kalibru, bo jej bok przeszył arturiański miecz. Choć krwawiła obficie, był to w tym momencie jej najmniejszy problem. Zgubiła bowiem gdzieś różdżkę, a poltergeist, który ją prześladował, najwyraźniej uznał, że zakończy tę farsę raz na zawsze. Nie mając zbyt wielu opcji, zaczęła powoli uciekać, po omacku szukając zagubionej różdżki.
/help pls ;_;
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Syknął po ci cichu kiedy z jego dłoni sam z siebie wysunął się miecz. Ponadto poczuł że coś jest nie tak, bo na pierwszy rzut oka nic poza tym się nie stało. Mulan wyparowała, kogoś innego bił miecz który podniósł, Harry dosłownie zaczął się łamać w wielu miejscach. Chociaż najbardziej rzucił mu się w oczy pieprzony poltergheist z mieczem w dłoni, który bez precedensowo przebił Brooks. Mieczem, który mu podpierdolił. Chłopak złapał za swój magiczny patyk i rzucił niewerbalnym rozbrajaczem w poltera, żeby pozbawić go żelastwa. A następnie ogólnie unieruchomić dosłownie go zatrzymując zaklęciem którym było... - Arresto Momentum - W razie potrzeby był gotów to zaklęcie na bieżąco odnawiać, żeby ten nie namieszał jeszcze bardziej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spał w najlepsze, nieświadom tego, że pokój zapełnia się kolejnymi osobami. Wszyscy zachowywali się dość cicho, gdy Max korzystał z wygód królewskiego łoża. Niestety, choć było ono przyjemne i ciepłe, posiadało jeden, dość wielki mankament, który nie pozwolił chłopakowi zbyt dobrze wypocząć. Brak łapacza snów u wezgłowia sprawił, że w umyśle Solberga zaczęły tworzyć się koszmarne obrazy. Przyzwyczajony do spokojnego snu, zapomniał już, jak ciężkie bywały to wizje. Początkowo zaczął mamrotać coś pod nosem, by następnie jego oddech wyraźnie przyspieszył, a ostatecznie poderwał się, budząc kompletnie, cały spocony i przerażony. Początkowo zapomniał nawet gdzie jest i nie dochodziło do niego, że nie znajduje się tam sam. Przetarł oczy dłońmi i dopiero wtedy, zaczął powoli kontaktować. -Gdzie Jones? - Zapytał jakby bez większego zainteresowania, a widząc leżące obok skarby wziął w dłoń rubinową przypominajkę i zaczął bezmyślnie obracać ją w dłoniach. Nie dziwił się, że ta pozostawała w spoczynku, jako że raczej o niczym ważnym nie zapominał. Potrzebował jednak zająć czymś ręce, a przypominajka wydawała się do tego wręcz idealna.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Gdyby ktoś wpadł na pomysł, żeby zatrudnić ją w Mungu, popełniłby niezwykła faux pas, a populacja czarodziejów w UK zmniejszyłaby się drastycznie. Przynajmniej tych, cierpiących na krwotoki. Uciekając w kuckach przed uzbrojonym poltergeistem, który ją zranił, miała ochotę płakać z bólu. Nie było jednak na to czasu, bo wciąż istniało ryzyko, że lada moment skończy swój krótki żywot. Na szczęście z odsieczą przyszedł jej magneto, który odgonił od niej poltergeista. Mając odrobinę dodatkowego czasu, który zapewnił jej rosły Gryfon, odnalazła różdżkę i wymierzyła w nieprzyjaznego „ducha” bombardę maxima. Dopiero teraz mogła zająć się swoim rannym ciałem. Zasklepiła ranę zaklęciem, obandażowała starannie i gdy poczuła, że nic jej nie grozi, skupiła się na pozostałych uczniach. Gdzieś z pola widzenia zniknęła jej ta ładna i urocza azjatka o barwnych włosach, ale nie miała czasu zbyt długo się zastanawiać nad jej nieobecnością. Zamiast tego ruszyła w kierunku nauczyciela OPCM, przeszytego mieczem. Nie za bardzo wiedziała, co począć. Koniec końców, była nastoletnią pałkarką, nie medykiem. Na szczęście, była również mugolaczką i oglądanie seriali kryminalnych dało jej jakikolwiek pogląd na zajmowanie się ranami kłutymi.
- Nie wiem, czy ten miecz nie jest zaczarowany, więc wolałabym go nie wyciągać – stwierdziła po dłuższych oględzinach. – Zresztą, nie jestem najlepszym wyznacznikiem pomocy medycznej, więc może po prostu postaram się, żeby profesor nie umarł, ok? – dodała, po czym najpierw westchnęła głęboko, wciąż zszokowana swoją niekompetencją, po czym rzuciła zaklęcie, inkantując je najdokładniej, jak tylko potrafiła. - VULNERRA FERRE. – Opuściło jej usta. – Powinien pan przeżyć do najbliższej lekcji, o i ile zajmie się panem Lowell. A jak nie, to miło było pana poznać.
Żart, śmieszny lub mniej, miał na zadaniu rozluźnić niezbyt żywą atmosferę. I nie oszukujmy się. Pomimo że Shawn był ranny, to Brooks stresowała się bardziej. Widząc, że Kruczy Ojciec zajmuje się poszkodowanym przez nią Gryfonem, ruszyła w kierunku połamanego ślizgona.
- Zaboli – uprzedziła go krótko, po czym najpierw prześwietliła jego ciało zaklęciem, a następnie zaczęła nastawiać połamane kości zaklęciem locus. Następnie usztywniła i zabandażowała rany, zastanawiając się, co zrobi dalej.
Znalezienie się w Królewskiej Sypialni miało to do siebie, że lokacja ta wyglądała po prostu niesamowicie. Jakby ktoś włożył w nią cały swój kunszt artystyczny, by przekazać, w jakich luksusach naprawdę mogli żyć sobie władcy poszczególnych nacji. Długo nie trwało, gdy siedział w jednym miejscu i powoli powracał do normalności, lecz wiele rzeczy i tak wymagało dłuższego okresu czasu. Myśli pojawiły się na salonach, garstka emocji zakwitnęła na twarzy, choć nadal czuł się wewnątrz "wyprany". Powoli zatem przechodził do trybu normalnego funkcjonowania, wycofując powstałe poprzez oklumencję bariery, choć nie wszystkie - tylko te, które nie były potrzebne. Przyglądał się uważnie Maximilianowi okrytemu na królewskim łożu, być może ucinającemu sobie drzemkę życia. Przynajmniej do czasu. Zauważył wchodzącego do komnaty Vinzenta, który najwidoczniej dał sobie rady z etapem dość specyficznym. Nadal nie widział, co pozostawało możliwe do zauważenia poprzez trzymanie się ściany; klątwy nie zamierzały wcale tak łatwo odpuścić, na co wziął głębszy wdech, zastanawiając się, czy powinien pomóc. - Tak, Maxowi. - lekko się uśmiechnął, choć podniesienie kącików ust było nieco blade, gdy zauważył pewne oznaki nieprawidłowości. Ciche słowa pod nosem, przypominające mamroczenie, powoli przekształcały się w coś nieprzyjemnego. Następnie do sali wszedł Tiernán, z którym przywitał się skinieniem głowy; najwidoczniej wszyscy mieli okazję podziwiać to, co zostało stworzone w poprzednich wiekach, w poprzednim tysiącleciu. - O, i Tiernán, hej. - pomachał w jego kierunku, choć nie miał możliwości zbytniego skupienia się. Nieregularny oddech, przyspieszony bardziej, spowodował, że mimowolnie, lekko acz widocznie, chwycił go za palce, marszcząc brwi, by wraz z upływem czasu ścisnąć mocniej dłoń. W tym momencie pod kopułą czaszki zaiskrzył jeden pomysł, z którego zamierzał skorzystać, jeżeli tylko dorwie się do własnego biurka. Nie wiedział, co mu się śniło, acz niepokoiło go to bardziej; nie wiedział, czy go wyrwać z tego, czy jednak przeczekać. Zanim zdołał cokolwiek zrobić, działając na pograniczu odcięcia od emocji i troski, jaką to chciał przejawiać, Solberg się obudził chaotycznie, na co spojrzał w niego czekoladowymi, nieco odciętymi źrenicami. - W porządku? - posłał ciche zapytanie, spoglądając następnie w kierunku błyskotek, które pojawiły się w trakcie przebywania w komnacie. Nie zależało mu na niczym szczególnym, więc wziął w sumie to, czego nikt by nie wziął - Lewitujący Dworski Czepiec wylądował w bezdennej torbie. - Chyba jeszcze nie dotarł... - oznajmił szczerze, zerkając po towarzyszach, chcąc upewnić się, że nic im nie jest. I całe szczęście - kamień spadł mu z serca, gdy wstał, podniósł się i nadal działał nieco przytłumiony tym wszystkim, aczkolwiek istniejący. - To co wszyscy, zmywamy się stąd? - zaproponował, bo obecnie nie widział innego wyjścia, a skoro mieli już swoją część odbębnioną - dowiedzieli się koniec końców, jak wygląda królewskie łoże - mogli wyjść z pomieszczenia, by zaznać nieco mniej luksusowego klimatu. Jeszcze zerkał w kierunku Maximiliana, nieco mocniej zaciskając dłoń na wyciągniętej różdżce przejawiającej się poprzez rdzeń zaklęty w ostrokrzewie.
Przyglądał się ułożonym przez nich runom, które wkrótce rozbłysły jaskrawym światłem dość mocno przykuwając na siebie uwagę. Voralberg przymknął oczy, nieco wrażliwe na światło przez swoją barwę i chwilę zajęło mu, zanim mogł spojrzeć na napis w pełnej krasie, teraz już śpiewający pewien tekst. Nawet jeśli chciałby go zanalizować to nie mógł tego zrobić teraz, bowiem nie dość, że z jeziora wynurzył się kolejny miecz, rzucony pod ich nogi, to jeszcze z nagła zaczęły docierać do niego głosy przerażenia i wszechobecnego chaosu. Odwrócił się i zbladł, widząc pobojowisko jakie zaczęły zostawiać po sobie miecze, tak naprawdę nie wiedząc na czym głównie powinien zwrócić swoją uwagę. Działo się tu zbyt dużo. Otrzeźwiło go dopiero pojawienie się Adonisa, którego dłoń zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Czy wszyscy przy Voralbergu musieli tracić ręce? - Zaczekaj. – rzucił, szybko wyciągając różdżkę i tamując krwotok skrzata, chwilę później bardzo dokładnie bandażując jego rękę, jak i dodatkowym bandażem robiąc opaskę uciskową wyżej, na ramieniu. – Spróbuj wyprowadzić pierwsze osoby, pamiętaj o inferiusach. – rzucił do niego i machnął jeszcze raz różdżką, przywołując postać świetlistego konia, przywołanego zaklęciem Expecto Patronum. – Ruszaj. – mruknął do zwierzęcia, uprzednio przekazując wiadomość o pobojowisku i rannych. Domyślnie miał trafić do Lancastera Jonesa, choć jeśli spotka kogokolwiek po drodze to również miał przekazać informacje o poszkodowanych w lochach i niebezpieczeństwach po drodze. - Brooks! – wrzasnął w międzyczasie widząc, jak ta rani Murphyego i sama obrywa od swojego Poltergeista. No szlag by to trafił, jeszcze brakowało tego, aby zaczęły pojawiać się kolejne ofiary. Widząc, ze mimo wszystko Julia jako-tako poradziła sobie ze swoim problemem, a pan @Drake Lilac zajął się zjawą, sam podbiegł do @Murphy M. Murray, który wyglądał na najbardziej krytyczny stan. Kucnął przy chłopaku, uspokajając go na tyle na ile mógł i prosząc, aby mimo wszystko się nie ruszał, w pierwszej kolejności rzucając na niego zaklęcie uśmierzające ból, a chwilę później wypowiadając inkantację Vulnera Sanentur trzykrotnie nad jego ranami i obserwując jak te się powoli zasklepiają. Rozejrzał się za osobą, która zdawała się nie mieć obrażeń zagrażających życiu i przywołał do siebie @Christina Grim. – Zostań przy nim chwilę proszę. – nie miał pojęcia, że dziewczyna nie mówi, bowiem od razu gdy tylko (lub o ile) go posłuchała, poszedł dalej, sprawdzając rany @Shawn E. Reed chwilę wcześniej zasklepione przez @Julia Brooks. Mówiąc szczerze również wolał nie ruszać miecza, jedynie poprawił zaklęcia i dodał kolejne na ból mamrocząc coś o niewyjmowaniu ostrza z ręki, bo może się to skończyć tragicznie. - Każdy kto może niech zacznie wyprowadzać tych bardziej poszkodowanych. – rzucił do zebranych. Musieli się stąd wydostać. – Dasz radę Shawn? – upewnił się, pomagając mu wstać i w razie czego unieruchamiając mu rękę, aby ostrze nie przemieszczało się wewnątrz. Miał nadzieję, że Patronus sprowadzi dodatkową pomoc, którą spotkają po drodze. Czuł, że zaklęcia trochę go wymęczyły. Podszedł do Julii i zaczał sprawdzać kości Harrego, który z prawie-pewnością był chyba najbardziej obolały na tę chwilę. - Czy ktoś da radę nieść pana Murraya? – zapytał, ostrożnie chwytając @Hariel Whitelight i podnosząc go do góry. – Julia, weź ten miecz, coś czuje, że jeszcze się przyda. – dodał, ruszając ku wyjściu. Musieli się jak najszybciej stąd wydostać i przenieść poszkodowanych do Munga. [zt ja i Hariel, ale Harry musi jeszcze napisać posta (?)]
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Nawet nie zdążyłem zareagować, kiedy miecz wyskoczył z dłoni kościotrupa i ugodził mnie w prawy bok. Zdołałem tylko wydusić z siebie głuchy jęk i paść do tyłu, uderzając lewym łokciem i tyłem głowy w podłoże. Utrata kolejnej porcji krwi sprawiła, że ledwo docierało do mnie, co się dookoła dzieje. Jakieś krzyki, jakieś zamieszanie… nic mnie nie obchodziło. Niezdarnie wyciągnąłem rękę w stronę rany, ale musiałem zabrać ją z syknięciem. Było gorzej niż myślałem, chociaż powiedzieć, że w ogóle myślałem, byłoby sporym nadużyciem. Obróciłem głowę, obserwując w oddali Marlę, która z zaschniętą krwią pod nosem i aurą rozmazanego niedysponowaniem świata wyglądała majestatycznie. Wbrew wszystkiemu uśmiechnąłem się nieprzytomnie, zupełnie nieprzejęty swoją sytuacją, którą przyjąłem całkiem bezrefleksyjnie. Trochę bolało, ale nie miałem siły wydobyć z siebie głosu. Obok mnie niebawem pojawiła się Julia, na którą spojrzałem bezrozumnie. Chciałem pomachać, ale nie starczyło mi siły na uniesienie ręki. Dziewczyna machnęła różdżką i nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej błogo i niewyraźnie. Świat powoli się zamazywał, był tylko mirażem dźwięków i kolorów. Co jakiś czas w kształtach odnajdywała się jakaś twarz. – Ooo… pan Kleks – wymamrotałem w stronę @Alexander D. Voralberg, nie rozumiejąc ani jednego słowa, które wypowiadał. Gdy nade mną pojawiła się @Christina Grim, zamrugałem kilkukrotnie oczami. – Grace? – zdążyłem nieprzytomnie zapytać. I dalej już nic nie pamiętam.
/no mentalnie to już zt
Vinzent M. Vonnegut
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : stara blizna przecinająca lewą brew, nieułożone kręcone ciemnobrązowe włosy
Co tu dużo mówić, Vinzentowi tego konkretnego dnia nie dopisywało jakoś szczególnie szczęście, jednak dosyć dużym pocieszeniem była myśl, że pech również nie mógł się go trzymać w nieskończoność. Trudno stwierdzić, czy był to efekt dostania się w jednym kawałku do sypialni królewskiej, czy tego, że klątwa zdecydowała się mu na razie odpuścić, ale w końcu wrócił mu wzrok! Mężczyzna zamrugał zaskoczony i od razu zaczął się rozglądać, mrugając przy tym intensywnie i starając się przyzwyczaić do nowego otoczenia. Musiał przyznać, że sala faktycznie robiła spore wrażenie, zwłaszcza ogromne łoże, które obecnie było okupowane przez Maximiliana. Mężczyzna wrócił do drzwi i zajrzał na korytarz, zastanawiając się, czy Jones zamierza jednak do nich dołączyć. Było to nieco zaskakujące, że zdecydował się trzymać z daleka, ale może w trakcie swojego pobytu w Camelocie jego pomieszczenia zdążyły mu już spowszednieć? Trudno w to uwierzyć, pomyślał, wracając myślami do sali balowej wypełnionej duchami. Z drugiej zaś strony... oczekiwał nieco więcej. Nie, żeby niespodziewana utrata zmysłu wzroku nie stanowiła dla niego wystarczająco dużej niespodzianki, ale sądził, że zamek zdradzi im nieco więcej sekretu niż droga do sypialni króla Artura. Może grupie, która zdecydowała się pójść do lochów, poszło nieco lepiej? — Jeśli wszyscy są gotowi, to chyba możemy wracać — stwierdził, odpowiadając na pytanie @Felinus Faolán Lowell. Dopiero teraz, gdy już na dobrą sprawę zbierali się do opuszczenia komnaty, zwrócił uwagę na zbiór różności, które zmaterializowały się na łóżku. Przyglądając się im przez chwilę, zdecydował przywłaszczyć sobie Ozdobne Lusterko Dwukierunkowe, a następnie ruszył powoli w stronę wyjścia, dając reszcie odpowiednią ilość czasu na dołączenie do niego.
z/t
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mimo cudnego otoczenia, wcale nie czuł się dobrze. Koszmary odebrały my radość z faktu, że znajdował się w tak legendarnym miejscu i przypomniały o problemach przeszłości, o których zdecydowanie wolałby zapomnieć. Pierwsza myśl po obudzeniu była zatem wyraźna i konkretna. Wzrok szybko omiótł otoczenie, szukając używek, ale niestety zdał sobie sprawę, że tutaj raczej ich nie znajdzie. -Yhym... - Zapewnił przy pomocy minimalistycznej komunikacji. Nie miał zamiaru roztrząsać teraz tego, co się wydarzyło. Zamiast tego wsłuchał się w słowa innych, dokładnie oglądając w tym czasie przypominajkę. -Chyba nie ma co już tu szukać. Chociaż szkoda. - Zgodził się, po czym puścił Felka i zaczął powoli wstawać z łoża. Przy okazji wepchnął przypominajkę do tej samej kieszeni, w której znajdował się skradziony klejnot, by wypełnienie materiału nie wzbudzało podejrzeń, a następnie powoli udał się w stronę korytarzy, które miały doprowadzić ich do wyjścia wraz z resztą tych, którzy dotarli do królewskiej sypialni.
// zt ja i Feli
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Uniosła miecz, ważąc go ostrożnie w dłoni i przyglądając się spływającej po nim krwi, która zaczynała skapywać na jej dłonie. Miała wrażenie, że powoli jej wzrok zaczyna widzieć w skali czerwieni. Zapewne zrzuciłaby to na efekt uboczny zbyt długiego noszenia soczewek barwiących, co już nie raz jej się zdarzało. Jednak wkrótce do jej nozdrzy dotarł drażniący zapach siarki. Wyczuwała za sobą obecność jakiejś magicznej istoty, która nagle pojawiła się tuż za nią i chwyciła ją włochatymi łapami za głowę. Niewiele była w stanie zrobić. Mogła, co prawda próbować wyszarpać się jej lub spróbować uderzyć w nią trzymanym mieczem, ale w pozycji, w której się znajdowało było to naprawdę trudne. Zresztą nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch poczuła znajome uczucie towarzyszące niespodziewanej teleportacji, gdy trzymający ją w swym uchwycie diaboł postanowił przenieść ją w zupełnie inne i obce miejsce, nie zostawiając po Gryfonce żadnego śladu w jaskini.
z|t
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Ledwie podeszła do upatrzonego miecza, w grocie wybuchło zamieszanie. Najwidoczniej miecze były równie złośliwe co towarzyszące im od miesiąca klątwy. Tam ktoś dostał mieczem, gdzieś indziej pojawiła się jakaś dziwna mara, która porwała Mulan… nie wiadomo gdzie. Kryśka tak przejęła się tym, co działo się wokół, że dopiero po chwili wróciła spojrzeniem do wybranego miecza… który właśnie pędził w stronę jej głowy. Właściwie pogodziła się z myślą, że niechybnie tu zginie. Ale wtedy miecz zamienił się w dym, który wpadł jej do ust. Zakaszlała. Płuc nie wypluła, więc uznała to za sukces. Odwróciła się znów stronę pozostałych uczestników wyprawy. I aż zaklęła na widok tego, co się tam działo. A raczej chciała zakląć. Bo żadne słowo nie padło z jej ust. Ponowiła próbę. I znów nic. Zamrugała. Czyżby straciła głos? I w tej oto chwili Kryśka zatęskniła za swoim jąkaniem i przygryzaniem języka. Przynajmniej mówiła… Szybko jednak porzuciła myśli o tej niedogodności. Inni skończyli gorzej. Gdy zauważyła, że przywołuje ją profesor od zaklęć, szybko ruszyła się w tamtą stronę. Wysłuchała polecenia i pokiwała głową, zauważając, że poszkodowanym jest Murphy, Gryfon z jej roku. Zamrugała, gdy zwrócił się do niej jakimś innym imieniem. Nawet nie mogła sprostować pomyłki. Choć i tak pewnie nawet gdyby mówiła, nie zdążyłaby tego zrobić, bo chłopak chyba odleciał chwilę potem. Pozostawało czekać na kogoś, kto zdoła wynieść Gryfona z groty.
|| no to chyba czekam z Murphym na pomoc Azazela i wtedy zt