Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Belgijka Kości: 68 Efekt: NO NIE UMIEM NO. I nadal mi jedzonko spierdala
Solberg sam nie potrafił patrzeć na swoje rodzinne miasto przez pryzmat tamtych wydarzeń. Nie od dziś wiedział, że jest to średnio bezpieczne miejsce i nie raz już miał tam niemiłosiernie wielkiego pecha. Nauczył się dzięki temu jednak omijać te większe kłopoty bądź poznał ludzi, którzy w razie czego by go z nich wyciągnęli. Jakby nie było znany tam był i w razie czego wiedział, gdzie spierdolić, żeby nikt go nie znalazł. Sam był zdziwiony, jak to wszystko się potoczyło, ale prawdą było, że w końcu mógł powiedzieć, że jest szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy. Mimo, że gdzieś w jego sercu wciąż zalegały nierozwiązane problemy i zmartwienia, to wszystko odchodziło w tej chwili na bok w obliczu czegoś lepszego. -Chuj Ci wie. Spytać nie zaszkodzi. Daj znać jak go tu zobaczysz. - Zaśmiał się, totalnie mając zamiar podbić do nauczyciela, gdyby ten miał zamiar się na balu pojawić. -Ja jestem innego zdania, ale pożyjemy zobaczymy. - Ciężko było tutaj się kłócić, choć Max miał swoje powody, by nie zgodzić się ze słowami ukochanego. Dziś jednak nie chciał nawet próbować brnąć w żaden konflikt. Tych mieli już wystarczająco. Czas w końcu zabrać się za te lepsze chwile. To, co chciał powiedzieć nie było niczym złym, nie stało obok zmartwienia i zdecydowanie było warte poruszenia. Solberg jednak uznał, że lepiej zrobić to na osobności, gdzie będą w stanie lepiej przedyskutować tę sprawę dlatego też umilkł przechodząc jakby nigdy nic do kolejnych tematów. -No już, już, proszę mnie nie nękać. Przynajmniej nie w ten sposób. - Odruchowo zasłonił bok, by uratować się przed kolejnymi atakami. Czuł się jak dawniej, gdy tak naprawdę granice w ich relacji nie istniały aż tak i cholernie się cieszył, że ta atmosfera między nimi wróciła. Nie potrafiłby dłużej dusić się w tamtym milczeniu. Ciężko było mu trzeźwo myśleć, gdy miał obok siebie odjebanego Felka, a starał się jak mógł. Czuł powiększającą się bliskość nie tylko fizyczną, ale i tą duchową, która powracała i niczym uzależniony wciąż pragnął jej więcej. Pamiętał jednak, że są tutaj w miejscu publicznym i muszą się też zachowywać. Choć na morsotece dzięki napojom aż tak im to nie przeszkadzało. Kolejny pocałunek jeszcze bardziej ślizgona odblokował, choć cukierek między ustami poniekąd sprowadzał go do rzeczywistości. Zdecydowanie byli tutaj najbardziej obmacującą się na wstępie parą, jaka zagościła w progach Wielkiej Sali. Uśmiechnął się szerzej, gdy wierzch jego dłoni spotkał się z wargami Felka i poprowadził go na parkiet. Dobrze znał układ do Belgijki, która kiedyś była nawet przedmiotem lekcji Działalności Artystycznej, więc czuł się pewnie. No i to go chyba zgubiło. Rozproszony obecnością puchona i emocjami, jakie w nim wzbudzał, kompletnie gubił rytm, a gdy ten życzył mu powodzenia, o mało co nie znokautował łokciem kolejnej partnerki, jaką miał odebrać. Dopiero przy trzeciej zmianie jakoś udało mu się wrócić na prostą, co nie trwało zbyt długo, gdyż zobaczył jak Lowell upada na dupsko. W pierwszej chwili po prostu się zaśmiał, by następnie podać mu rękę i pomóc wrócić do pionu. Muzyka ucichła, a oni mogli wrócić na bok i skorzystać z chwili na złapanie oddechu. -Nigdy więcej tańca ze mną? - Zapytał udając wielce smutnego, choć tak naprawdę doskonale wiedział, co Feli ma na myśli. -Byłoby lepiej, gdyby jakiś bezczelny puchon nie rozpraszał mnie swoim tyłkiem, ale tak to nie narzekam. - Puścił mu oczko, uśmiechając się szeroko. Dawno tak tragicznie nie tańczył i oczywiście, że winę za to musiał na kogoś zwalić. Przecież nie będzie się przyznawał, że po prostu nagle zaczęły mu się nogi plątać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Może nie myśleli czasami racjonalnie, ale obecnie wiele rzeczy się naprawdę układało i Lowell nie zamierzał skażać swoich myśli poprzez zmiany pogody, tudzież ciągłe znajdowanie się pod lawiną problemów, kiedy to udawało się razem, wspólnie - jakoś z nich wygrzebać. Semantyka zdawała się być znacząco widoczna, kiedy wreszcie przestawali stawiać między samych siebie bariery, spełniając w pewnym stopniu to, co działo się wcześniej na feriach. Było lepiej. Znacznie lepiej, dlatego, kiedy ten sen wkraczał w rzeczywistość i powodował, że stawał się realny, możliwy do dotknięcia i przeanalizowania, student z tego wszystkiego korzystał. Nie przejmując się czymś innym - zapał do życia powrócił, ogniki w oczach były znacząco widoczne, a obdarzona miłość zdawała się nieść ze sobą nie tylko te zmiany. Pojawiały się zmiany również pod względem myślenia. Dobrze wiedział, czego chce i teraz pozostawał bardziej pewny pod względem nie tylko samego siebie, ale także łączącej ich relacji. Czuł się tak, jakby odetchnął pełną piersią, unikając ciągłego duszenia się w nieprzyjemnej, wcześniejszej atmosferze. Doszło do rozrzedzenia i możliwości wypełnienia w pełni nie toksycznością, a właśnie tlenem własnych płuc. - Na razie nie widzę Beci, więc... - rozejrzał się dookoła, zauważając parę znajomych twarz, na które jednak nie zareagował aż nadto poza porozumiewawczym spojrzeniem, jakoby przystosowanym do przywitania się. - Zobaczymy. - uśmiechnąwszy, nie mógł jakoś nie zareagować inaczej, niż po prostu lekkim sprzedaniem kuksańca. Może byli na elegancko i powinni zachowywać się równie prawidłowo, ale niespecjalnie się tym przejmował, kiedy dobry humor opanował w pełni jego umysł i przyczyniał się do luźnego podejścia. - Oho, w inny mogę? - podniósł brwi do góry, by następnie się zaśmiać, kiedy to przestał go napastować tymi malutkimi dźgnięciami wywołanymi poprzez palce. Nie zastanawiał się nad tym, co powinien teraz robić, a czego nie powinien. Granice zostały zniszczone i, jak wcześniej mówił - wobec niego nie ma żadnych. Dawało to ogromne możliwości nie tylko obdarowania czułością, ale także skrzywdzenia. Mimo to ufał mu i wiedział, że do tego drugiego nie dojdzie. Nawet jeżeli miałoby - był to w pewnym stopniu element związku. Nic nie jest idealne i czasami zbyt wiele spraw się komplikuje, ale to nie jest przyczyna, by odwracać się i uważać, że nigdy niczego nie było, a rzeczywistość była jedynie snem, na który nie zasłużyli. Niespecjalnie przejmował się tym, co powiedzą inni. Wiele barier opadało i tak naprawdę dopiero teraz od momentu ustalenia pewnych rzeczy w związku mogli naprawdę się przyszykować i skorzystać z tego, co zaserwowała im szkoła. Nie wątpił w to, że ktoś potencjalnie mógłby poprosić ich o bardziej stosowne zachowanie, ale obecnie nikt im nie przeszkadzał. Dopóki nie uznawali, że zsunięcie ubrań na samym środku sali jest dobrym posunięciem, część rzeczy znajdowała się w granicach dobrego smaku dla postronnych obserwatorów. Te gesty powodowały, że więź jeszcze bardziej się zacieśniała i uczucie panujące w sercu przejmowało kontrolę nad jego ciałem. Zapach uderzający do nozdrzy, wsparcie, wzajemne zainteresowanie. Mijające chwile, których nie liczył w sekundach, minutach bądź godzinach - wszak matematyka obecnie nie pozostawała tym, czym chciał się zajmować - wpływały na niego bardzo dobrze i ocieplały spojrzenie czekoladowych tęczówek, które wcześniej potrafiły być chłodne, a teraz emanowały pozytywnymi emocjami. Niestety - taniec nie był aż nadto litościwy, wszak samemu się wywalił na własne cztery litery i początkowo nie mógł wstać. Koń na białym rycerzu zauważył do zawieruszenie i Lowell uśmiechnął się zakłopotany w jego stronę, by potem się zaśmiać i mruknąć jakieś słowo pod nosem. No, nie było to coś, co wpłynęło na pozytywny odbiór, ale też - dopiero po tym mógł się jakoś skupić. Emocje panujące między tą dwójką zdawały się dominować, a serce raz po raz uderzało w mostek początkowo w spokojnym rytmie, by potem przyspieszyć pod wpływem wysiłku fizycznego. Doskonale pamiętał lekcję, którą zorganizował profesor, więc jakieś doświadczenie posiadał i potem rzeczywiście dobrze szło, no ale początek kompletnie zepsuł. - Przynosisz mi pecha, gdy nie mogę oderwać od ciebie wzroku. - udawał foszek, by potem się uśmiechnąć szeroko, bo wiedział, że w ich związku nikt się nie obraża o takie słowa i wszystkie są przyjmowane w odpowiednim sensie. A przynajmniej nie dosłownie. Ale naprawdę momentami trudno było mu się skupić, skoro bal nie dość, że pozostawał oficjalny, to znajdował się w towarzystwie jego Maxa. Nikogo innego. - Och, kto jest takim bezczelnym Puchonem? - wystawił trochę język, ewidentnie się z nim drocząc. Chwila spokoju pozwalała na to, by objął go tuż obok w talii i uśmiechnął, trwając w chwili, którą sobie zarezerwowali.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Taniec w parach Kości:67 + 5 - zdarzenie za które jest +5pkt + 20pkt kuferek +10 kółko Realizacji Twórczych +pkt Felka. Razem 119pkt Efekt:Nadal mi jedzenie spierdala
Zmiana w nich musiała być i widoczna z zewnątrz. Mimo marnego wyglądu ślizgona, dziś nie wydawał się być tak wycofany i mały, jak przez ostatnie miesiące. Po raz pierwszy prezentował się dumnie i z radością, a do tego jego strój dopełniał tego wizerunku razem ze świeżą fryzurą, perfumami i całą resztą. Widział spojrzenia innych w ich stronę, ale totalnie go nie obchodziły. Był tu tylko dla jednej osoby i tylko z nią chciał ten wieczór spędzić. Najlepiej, by ten nigdy się nie kończył. -Och, Dear to bym nawet i na parkiet wyrwał żeby podziękować. Jeśli by nie spierdoliła na mój widok oczywiście. - Przyznał szczerze, po czym parsknął sobie w grzańca, gdy przypomniał mu się tekst, jakim kobieta rzuciła, gdy jednego dnia ją przytulił. Dziś pachniał zdecydowanie lepiej, więc nadzieja, że Dear pozwoli mu się zbliżyć na odległość kilku metrów była dużo większa. Sam nie wiązał stroju aż tak z zachowaniem. Było po prostu luźno i przyjemnie, a garniaki stwarzały swego rodzaju otoczkę, która była przyjemna dla oka i żaden z nich nie mógł tutaj zaprzeczyć, że ten drugi nie wygląda dobrze. Max dawno nie patrzył w ten sposób na drugą osobę, a tym bardziej z tymi wszystkimi uczuciami, jakie wyrażać mogły dziś jego zielone tęczówki. -Wszystko zależy od metody. - Ton ślizgona zdecydowanie dziś wskazywał na flirt i żarty. Nie potrafił wrócić do zwykłej rozmowy, gdy naprawdę wszystko wydawało się układać. Nawet jedzenie zdawało się im sprzyjać. Może z tańcem miało być nieco gorzej, ale na to można było przymknąć jakoś oko. Jakby nie było Max nie pierwszy raz obmacywał się przy ludziach, więc tym bardziej miał wyjebane na innych. Wyjątkowość tej sytuacji stanowił fakt, że nie traktował tego jako coś chwilowego i błahego. Zależało mu. Cholernie mu kurwa zależało i nie chciał tego spierdolić. Nie ponowne. Nie po tym wszystkim. Belgijka nie była zbyt litościwa dla nich, co nie zmieniało faktu, że Solberg naprawdę dobrze się bawił. Nie chodziło przecież o to, by być perfekcyjnym, a właśnie o ten miło spędzony czas, który zdecydowanie tutaj dało się odczuć. Pomógł więc Felkowi wstać i odsunął się z nim chwilowo na bok, by zregenerować siły. -Nie tylko wtedy. - Odwdzięczył się lekkim kuksańcem, żartobliwie nawiązując do wielu innych sytuacji z przeszłości. Widać obydwoje mieli dzisiaj dość konkretny nastrój. - A taka mała gnida, stojąca tuż przede mną. - Odwdzięczył się położeniem własnych dłoni na talii Felka i z całych sił próbując zachowywać się kulturalnie, co stawało się coraz trudniejsze. -Spróbujemy jeszcze raz zatańczyć, czy boisz się ponownego upadku? - Zapytał, bo choć belgijka się już skończyła, bal wiąż trwał w najlepsze i nie widział powodu, by nie uderzyć ponownie na parkiet. -Tylko wiesz, chyba muszę coś zjeść przed. - Dodał z szelmowskim uśmieszkiem licząc, że puchon podłapie aluzję i jeszcze raz uda im się złączyć wargi przy idealnej wymówce działania tej dziwnej magii.
Znajdowanie się obok Maximiliana było zatem czystą przyjemnością. Kiedy część rzeczy naprawdę się układała, pewne troski oddaliły się na kompletnie odmienny plan, by tym samym stać się jedynie czymś, co po prostu można w jakiś sposób stłumić. A może po prostu zaczęli zauważać, że zamartwianie się pewnymi rzeczami nie przyniesie niczego więcej oprócz wątpliwości, kiedy to wokół same plany mogły tak naprawdę zmniejszyć jakiekolwiek chęci. Dla Lowella niczył się moment - to, że może tutaj być i mimo utraty pamięci, mimo udania się na Nokturn, wszystko jakoś wreszcie się układało. Przeszłość nie wpływała na jego zachowanie tak samo, jak miało to miejsce parę miesięcy temu. Zmiana ta była diametralna, ale koniec końców liczyło się to, że byli razem szczęśliwi. Przyszykowani na tę okazję, z równie dobrym humorem, zadowoleni sami z siebie, dumni. - MOŻE by nie spierdoliła. Może. - zaśmiawszy się, nie znał do końca Beatrice, by móc cokolwiek na jej temat pod tym względem mówić, ale już każdy wiedział, że Ślizgon stanowi magnes na problemy. Oboje natomiast stanowili chyba jakieś błędne koło, a przynajmniej tak to mogło wyglądać dla osób trzecich, którzy mieli okazję ich razem obserwować. Zdołali je przerwać, choć nie wszyscy o tym wiedzieli. W sumie na razie tylko oni. Lowell również nie chciał tego zepsuć. Pierwszy związek niósł ze sobą sporą dawkę stresu, aczkolwiek koniec końców się tym nie przejmował. Nadal musieli się wiele nauczyć - samo poprawienie garnituru w niczym nie pomoże, taniec również. Wspólnie spędzone chwile, a przede wszystkim komunikacja były kluczowe do tego, by żyło im się razem lepiej. Dlatego, gdy wstał na własne nogi i mógł odpocząć na krótki moment, wsłuchał się w to, co miał do powiedzenia Maximilian, otrzymując początkowo kuksańcem. - Skąd wiesz, może ciągle na ciebie patrzyłem, a ty tego nie zauważyłeś? - spojrzał na niego i dokładnie przyglądnął się twarzy, by tym samym objąć go jedną dłonią w tali, tuż obok siebie, z boku. Potem jednak ten położył własne dłonie na jego biodrach, co mu nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. - I tak mnie kochasz. - uśmiechnął się perfidnie, bo doskonale o tym wiedział. Z głębi własnego, puchońskiego serduszka i tego, że pozostawali szczerzy pod względem emocji, z jakimi to do siebie podchodzili. Momentalnie pogładził palcami materiał, z którego została wykonana koszula, by tym samym na krótki moment pozostać w tej pozycji i przyglądnąć się otoczeniu. - Kotek, boląca dupa to najmniejszy problem akurat. - wyszczerzył się dość widocznie, kiedy to poprawił naprędce własny garnitur i mankiety. Ten był natomiast idealnie dopasowany - chwała zaklęciom, dzięki którym mógł osiągnąć taki efekt. Na kolejne słowa podniósł brwi do góry, by te następnie opadły. - Musisz coś zjeść? - od razu załapał kontekst, więc nie bez powodu chwycił go za rękę, zauważając charakterystyczny uśmieszek. W sumie, rzeczywiście była to dobra wymówka, w związku z czym znalezienie czegoś przy bufecie, co umożliwiłoby im ponowne złączenie warg w pocałunku, niosło ze sobą wiele korzyści. Jednak, jak na złość, na początku nie mógł znaleźć w ogóle niczego, co by się do tego celu nadawało. Czekoladowe żaby nie były zbyt... statyczne, prędzej dynamiczne, a gdy w dłonie udało mu się chwycić trochę chlebków, nie było to coś, z czego byłby zadowolony. Lowell mimowolnie się skrzywił. - Nie ma tych miodowych... - spojrzał w stronę ukochanego, by tym samym zauważyć, że tuż nieopodal niego znajdowało się jeszcze parę zapakowanych w odpowiednie papierki cukierków. - ...patrz, tuż obok ciebie są. - wskazał bardzo lekko palcem. Uśmiechnąwszy się, chwycił tym samym za nie i obrócił parę razy w lewej dłoni, nad którą miał pełną kontrolę. Widać było, że pozostawał sprawny pod względem prawej ręki, aczkolwiek preferował używanie i tak czy siak lewej. Co wynikało z czystego, ludzkiego przyzwyczajenia, kiedy w oczach, które pozostawały głęboko czekoladowe, pojawiły się ogniki. - Polubiłeś to, hm? - zapytał się czysto retorycznie, ponownie, jak wcześniej, przybliżając się do Ślizgona, odpakować jedną z przekąsek i tym samym umieścić ją między własne wargi, by te mogły przekazać je Ślizgonowi bez możliwości ich zniknięcia. Jednak tym razem nie czekał, gdyż samemu postanowił trochę zainicjować tego kontaktu, czując przyjemnie rozchodzące się ciepło po organizmie. I specjalnie, uprzedzając Ślizgona w przejechaniu językiem po wargach, sam specjalnie to zrobił, by te się na krótki moment zetknęły. - Nie ma tak łatwo. - uśmiechnąwszy się perfidnie, musiał jednak przystopować, by przypadkiem nikt ich nie wyrzucił z sali za dość intymne podchodzenie do kwestii wspólnego jedzenia. Gdy natomiast zdołali się ponownie posilić, a Lowell zjadł parę chlebków o ziołowym smaku, nie bez powodu wystawił ku ukochanemu dłoń, zapraszając go tym samym do wspólnego tańca. - Można prosić? - na twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy jednak musiał dodać jedną, ważną rzecz. - I chcę, żebyś prowadził. Lubię, gdy na mnie wtedy patrzysz. - przyznał szczerze, a kiedy ten się zgodził, nie bez powodu przystąpił do wspólnego tańca. Choć ten nie był idealny - kroki raz po raz się myliły, a jemu szło wyjątkowo... źle. O mało co parę razy nie nadepnął na buty należące do Maximiliana bądź się nie wywalił, a dopiero z czasem coś udało mu się pod względem możliwości wyczucia rytmu osiągnąć. Ale i tak było słabo, o czym doskonale wiedział; najwidoczniej nie mógł się skupić, gdy obok niego stał Ślizgon i mógł na niego patrzeć z bliska, czując dotyk i miłość obejmującą jego duszę z widoczną czułością. - JEZU, nie umiem się skupić, załóż na głowę torbę czy coś... - zaśmiał się w widoczny sposób, kiedy to kąciki ust radośnie powędrowały do góry w tym żarciku. Ale to była prawda - skupienie się przy tak przyszykowanym chłopaku wcale nie było takie proste.
Umówili się w Wielkiej Sali, bo tak było wygodniej. I chociaż miał to być ostatni bal Rowlea — oficjalnie, to wcale tak nie było. Nikt jeszcze nie wiedział o jego czynach na egzaminach oraz planie powtórzenia klasy, chociaż wyobrażał sobie piekło, które zgotuje mu za to stary. Problem tkwił w tym, że Ślizgon kompletnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Gotowanie? A może Zaklęcia i OPCM, skupienie się na arurorstwie? Westchnął, poprawiając muchę przed lustrem i wsunął na siebie marynarkę od garnituru. Zawiązał buty, wsunął sygnet i wyszedł z domu, teleportując się do szkoły. Spóźniony trochę, jak zwykle — wyszedł z roboty na ostatnią chwilę. Był dziś elegancki, lubił nosić koszule i marynarki, nauczony tego od małego, czuł się wówczas najbardziej sobą. Brązowe włosy wciąż potrzebowały fryzjera, kosmyki niesfornie opadały na ciemnozielone oczy. Jego strój miał ciemnoczerwony, winny kolor — dobrał do tego czarną koszulę, zegarek oraz eleganckie buty, również czarne. W dłoni trzymał kwiatek, który odebrał z kwiaciarni przed przybyciem — wiedział jaki kolor, bo tylko tyle mu Puchonka zdradziła na temat swojej kreacji. Nie trudno było blondynki nie zauważyć, wyróżniała się urodą na tle koleżanek. Ruszył w jej stronę, witając się z kumplami i koleżankami, a gdy znalazł się przy niej, uśmiechnął się zawadiacko, lustrując ją wzrokiem. - Cześć mała. Pięknie wyglądasz. - zaczął, kłaniając się i ujmując jej dłoń, którą ucałował. Następnie przymocował kwiatka przy piersi lub na nadgarstku, zależnie, gdzie sobie wybrała. Stanął obok niej, użyczając jej ramienia i westchnął cicho, lustrując wzrokiem wejście do Wielkiej Sali, gdzie odbywał się pożegnalny bal. Jego bal. Teoretycznie. Drugą ręką sprawdził, czy miał ze sobą papierosy i zapalniczkę, chociaż szybciej zapomniałby różdżki, niż tego. - Mam nadzieję, że długo nie czekałaś. Przetrzymali mnie kurwa w knajpie, chociaż mówiłem, że mi się śpieszy. Gotowa? Zmienił jednak zdanie i dał sobie spokój z ręką, obejmując ją ramieniem i prowadząc do środka, uśmiechnął się na dźwięk rozbrzmiewającej muzyki. Nie spodziewał się, że aż tylu uczniów przyjdzie na szkolną zabawę. - Od czego zaczynamy? Parkiet, napoje? Decyduj.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Taniec w parach/jedzenie Kości: Miodowe słodkości Efekt: Dobrze mi
Faktycznie wydawało się, że to, co było kiedyś kompletnie przestało ich interesować. W przypadku Maxa tylko pozornie, ale dziś zostawił wszystkie te rzeczy za sobą. Chciał zapewnić Felkowi przyjemny wieczór, który mogliby dodać do kolekcji tych miłych wspomnień zamiast kolejnej kłótni, czy niepotrzebnego nieporozumienia. Nie było na to miejsca tego wieczoru i prawdę mówiąc, gdy tylko ślizgon zobaczył Felka w tym wydaniu, po prostu reszta przestała się liczyć. -To zawsze jakaś nadzieja! Wezmę co dają. - Zaśmiał się, choć naprawdę był ciekaw, czy kobieta dałaby się porwać mu do tańca. Choć na krótką chwilę. No i oczywiście, czy jej partner by go na miejscu nie transmutował w szczotkę do kibla, czy coś równie majestatycznego. Mieli przed sobą naprawdę wiele pracy, choć pozytywnie nastawiało ich to, że obydwoje byli chętni podjąć się tego wysiłku w celu zbudowania czegoś lepszego. Czegoś, na czym mogliby oprzeć wspólną przyszłość, która z jakiegoś chorego powodu nie napawała Maxa lękiem, jak wszystko inne. Nie chciał tego zaprzepaścić i wiedział, że Lowellowi zależy równie mocno. -Więc błędnie zakładasz, że spuściłem z Ciebie wzrok. - Wyciągnął w jego stronę język, by chwilę później skrócić dzielący ich dystans, co nie było dość dobrym pomysłem biorąc pod uwagę to, co działo się w jego głowie. -Oczywiście, ale nie możesz tak tego przeciwko mnie wykorzystywać. - Przymrużył oczy, jakby chciał sprawić wrażenie bardzo niezadowolonego z takiego obrotu rozmowy, choć cały efekt psuł ten mimowolny uśmiech, który wciąż pojawiał się na jego ustach. Nie potrafił po prostu być poważny. Nie dziś. -Skoro tak, to na pewno zabieram Cię na parkiet! - Powiedział, nie mając zamiaru zwracać uwagę na jakikolwiek sprzeciw. Czasy, gdy Feli unikał imprez zostały gdzieś w tyle i Max miał zamiar z tego korzystać. Korzystać ze wspólnego wieczoru w wyjątkowym otoczeniu. No i przecież musiał sprawdzić postępy swojego ucznia. -Umieram z głodu. - Dodał jeszcze tym samym tonem, by następnie dać się poprowadzić do bufetu, gdzie Feli mógł wybrać coś smakowitego. Jak się jednak okazało, zastał ich tam aż suchy chleb. -No nie... I co teraz? - Ponownie wygiął usta w podkówkę, po czym wrócił do normalnego wyrazu twarzy, gdy okazało się, że jednak miodowe przysmaki gdzieś tam się jeszcze kryły. Niespecjalnie miał zamiar się odsuwać, gdy Feli po nie sięgał, a jeszcze mniej, gdy ten odpakował słodycz pakując ją sobie do ust. -Chyba trochę za bardzo. - Wymamrotał, choć ostatnie dźwięki mogły zostać zduszone przez pocałunek. Krótki, acz przyjemny, jak cała reszta. Jednak, gdy puchon uprzedził go, samemu oblizując wargi, ponownie przymrużył oczy kręcąc niby z niezadowolenia głową. -Jesteś okrutny. - Wyszeptał, ledwo zachowując powagę. Zdecydowanie powinni przyhamować, czego Max sam był świadom, choć jednocześnie było to dla niego duże wyzwanie. Wątpił, by Feli wiedział, jak bardzo to wszystko na niego działa, ale też nie chciał tutaj odpierdalać jakiejś maniany. Grzecznie więc karcił siebie w myślach, próbując zachować choć względną trzeźwość umysłu. Jak się rzekło, tak być musiało i Max posłusznie przyjął zaproszenie do tańca. W zielonych tęczówkach pojawiły się znajome iskierki, gdy student poprosił go o prowadzenie. -I tak bym patrzył, ale jak sobie życzysz. - Odpowiedział, przyjmując odpowiednią pozycję i czekając na nowy takt, by rozpocząć taniec. Oczywiście szło im dość chujowo. Głównie za sprawą ślizgona, który co chwila gubił rytm, a co za tym szło, kiepsko sprawdzał się jako osoba prowadząca. Próbował nawet na chwilę zamknąć oczy, by lepiej wyczuć muzykę, ale i to na niewiele się zdało. Ponownie więc otworzył powieki, wpatrując się ciepło w czekoladowe tęczówki partnera. Przez chwilę poczuł się znów jak w sali świetlików i zapomniał o tym, że wokół są też inni ludzie. -Wtedy nie będę mógł na Ciebie patrzeć, a to chyba mija się z celem. - Zażartował inicjując obrót, który o dziwo nie zakończył się upadkiem żadnego z nich. Pozostawali na parkiecie jeszcze przez dłuższy czas, ciesząc się z uroków ich ostatniej szkolnej imprezy, lecz w końcu Max uznał, że nie chce już tu być. Nie ze względu na atmosferę, czy to że się źle bawił. Chciał po prostu spędzić trochę czasu z Felkiem i tylko z Felkiem. -Co powiesz, byśmy się stąd na chwilę ewakuowali? - Wyszeptał, pochylając się nad puchonem, by nikt poza nim nie usłyszał tych słów i jeżeli ten tylko wyraził taką chęć, złapał go za dłoń i poprowadził ku wyjściu z Wielkiej Sali.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Atrakcja: Napoje Kości:C Efekt: Zazdrostki przez 2 posty (jeszcze nie wypiłam!) Strój: Hux-matching kwiatki
Beztroscy, bezdzietni, bez dwóch rozwodów... Totalne zaprzeczenie aktualnego życia Whitehorn - chociaż akurat tego wieczoru, akurat teraz z Huxleyem u boku tak właśnie się czuła. Beztroska, zupełnie tak jakby znów mieli po naście lat, znów byli singlami i znów wszędzie występowali w pakiecie (i w sumie poza wiekiem wszystko się zgadzało). Radosne spojrzenie, którym towarzysz ją obrzucił - nie oburzone, nie zdziwione! - jedynie podsyciło to wewnętrzne słońce, które na nowo zaczęło tlić się w jej piersiach. — Łatwy? — zachichotała nisko, aksamitnie. — Absolutnie, Panie Williams... — Sama zatrzepotała ciemnozłotymi rzęsami teatralnie. Bawiła się przednio, pozwalając nawet, by otoczył ją subtelny woal uroku. Absolutnie nienachalnego, bardziej zaczepnego - jak delikatny pstryczek w nos, by zwrócić na siebie uwagę. Uwagę tylko jednej pary oczu. Złotowłosa praktycznie zapomniała, że otacza ich cały tłum ludzi - bo nie czuła się również w obowiązku odgrywania roli szanownej profesor. W końcu już nią nie była. Tak jak nie była również zajęta, co sam Huxley podkreślił. A choć wolna, to przecież nie samotna. — Zacznę wnosić o częstsze wychodne. Wiesz, zawsze możemy... — przerwała swoją propozycję, gryząc się w język. Miała w końcu nie wspominać o Florce. Jej myśli jednak szybko skupił na sobie Huxley, który nie mógł powstrzymać się przed spróbowaniem jakichś nowych skrzacich eksperymentów - i zionął ogniem z ust. Wzdrygnęła się lekko, zaskoczona - zaraz jednak ponownie wybuchając perlistym, wysokim śmiechem - który przeszedł w rozbawiony pomruk, gdy mężczyzna się ku niej nachylił, a płomienie rozbiły się o jej jasny obojczyk. — Rozpalasz mnie! — rzuciło cicho, filuternie, zaśmiewając się pod nosem (i jedną ręką gasząc jeden z kwiatków na sukience, który rzeczywiście zajął się żarem). Niebieskie tęczówki błyszczały, roziskrzone - i tylko czysty przypadek odwrócił ich spojrzenie od Williamsa, wprost na wpatrujących się w nią @Maximilian Felix Solberg oraz @Felinus Faolán Lowell. Nie poczuła zakłopotania - a widząc ich uśmiechy (i ukradkowe oczko Solberga), sama wyszczerzyła się promiennie, bez skrępowania machając w ich kierunku - wręcz wtulając się w ramię Huxleya, którego ciągle była uczepiona. — To jak? — rzuciła, zerkając spod rzęs na Huxleya. — Zatańczymy? W końcu nie męczę się po siedmiu krokach! — oznajmiła radośnie, wychylając na raz cytrusowy napój - i krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
D - dyniowy sok... serio? Najwidoczniej skrzaty nie widzą w Tobie zbyt dojrzałej osoby albo ostatnio im jakoś podpadłeś, by zaproponować Ci tak prostą opcję. Mimo to w smaku jest on niesamowicie orzeźwiający i bez problemu pochłaniasz otrzymaną porcję. Jak się okazuje, ma on dość zaskakujące właściwości, gdyż barwi Twoje włosy na rudy, rzucający się oczy kolor, a do tego przyczynia się do pojawienia widocznych piegów na całej twarzy. Ot, stałeś się w pewnym stopniu imitacją prawdziwej dyni.
Miała nadzieję, że Lucas w końcu trochę odetchnie. Ostatnie miesiące nie były dla niego łatwe, pomijając już oczywiście najgorszą ze spraw, śmierć babci. Przesadzał z pracą oraz nauką, ale gdzieś tam w środku wiedziała, że to jego sposób na radzenie sobie z bólem. Z początku nie była pewna, czy będzie faktycznie chciał iść na bal, ale gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że oderwanie się od rzeczywistości w taki sposób dobrze mu zrobi. Korzystając z dormitorium, przygotowywała się do wyjścia, dopasowując biżuterię oraz makijaż. Wyjątkowo zależało jej na dobrym wyglądzie, chociaż doskonale wiedziała, że nie jedna zabawa tego typu była jeszcze przed nimi, to jednak te szkolne bale na zakończenie roku były w jej głowie czymś wielkim. Wsunęła buty, zgarniając złoty kosmyk włosów na plecy i wyszła z damskiej sypialni, kierując się do korytarza przy wejściu. Na widok bruneta trudno było powstrzymać jej promienny uśmiech, zwłaszcza gdy prezentował się tak elegancko. Podeszła do niego, ochoczo wpadając w ramiona Ślizgona i obejmując jego szyję, najzwyczajniej w świecie zamruczała mu z zadowoleniem w wargi, gdy ją pocałował. - Jak będziesz tak robił i do tego tak wyglądał, to nie wiem, jak się od Ciebie dziś odkleję.- wyznała z bezradnością w głosie, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, gdy tylko złapała oddech po czułym powitaniu, które zostawiło na jej policzkach delikatny rumieniec. - Cześć Karmelku. Dodała jeszcze na przywitanie, bo nawet tego nie zrobiła, zaabsorbowana Sinclairem. Kiwnęła głową, zaciskając palce na jego dłoni i ruszyła w stronę schodów, kierując się do Wielkiej Sali. Była pewna, że frekwencja będzie duża. Nie mogła powstrzymać zerkania w jego stronę, jakby chciała się upewnić, że smutek widziany w granatowych tęczówkach tej pamiętnej nocy w jego pokoju już więcej tam nie zagości na taką skalę. Widok ten łamał jej serce. - A ja tak! Wszyscy czekali na ten bal, dziewczyny nie mówiły o niczym innym. Nie przeszkadza Ci to? - zapytała, posyłając uśmiech jakimś młodszym dziewczynom i machając im wolną dłonią na przywitanie. Zaraz jednak wygładziła materiał tiulowej spódnicy, stanowiący część jej kreacji. Omiotła spojrzeniem udekorowane wnętrze, czując jakąś nostalgię w środku. - Wiesz Lucas, że to nasz przedostatni bal? Tak, chętnie. Posiłki, przekąski i napoje przygotowane przez skrzaty były zachwycające, a ich aromat skutecznie wzbudzał apetyt i wzmagał pragnienie. Ukradła kilka kulek winogron, które wsunęła nie tylko do sobie do ust, ale też i jemu, gdy czekali na napój. Nie miała pojęcia, co im podadzą. - Hmmm.. Daj spróbować z następnego! - rzuciła, zwilżając usta, aby pozbyć się resztek owocu i zacisnęła palce na swoim kieliszku, przyglądając się badawczo pomarańczowemu trunkowi. - Wygląda, jakby był z marchewki. - skwitowała z uniesioną brwią, dziękując jednak wcześniej z uśmiechem skrzatowi. Wzruszyła ramionami i niewiele myśląc, napiła się, czując zamiast wspomnianej marchewki, dynie. Skrzywiła się nieco, zaciskając oczy, jednak dopiła do końca i odstawiła na pustą tackę. - Nie jest to najlepszy balowy napój na świecie. Może spróbuję raz jeszcze...? Mruknęła, przyglądając się kolorowym napojom i wciąż ściskając dłoń Lucasa, bawiła się ich splecionymi palcami. Dziwne, że jego skóra nagle stała się znacznie chłodniejsza, chociaż przy tym, że w Sali było gorąco, zostawiło to na jej ciele przyjemny dreszcz. Nawet nie zwróciła uwagi, jak jej włosy z koloru jasnego blond, zaczęły leniwie zmieniać kolor na rude.
eukaliptus zdaje się dominować pod względem zapachu, aczkolwiek połączenie, z którym masz do czynienia, na pewno posiada w sobie coś innego. Cytrusowe owoce stanowią swoisty dodatek do tej całej kompozycji, która zdaje się być wyjątkowo chłodna. Jak się okazuje - Twoje ciało również! Emanujesz dla innych przyjemnym chłodem, choć nie jest zalecane dotykanie innych przez dłuższy czas w jednym miejscu. Nawiązując zatem interakcji z kimkolwiek, no cóż, może nie powodujesz aż nadto ciepłych uczuć, a zamiast tego na to miejsce wskakuje gęsia skórka. Mimo wszystko na pewno byłbyś doceniany w te gorące, upalne dni.
Starał się jakoś radzić przez ostatnie tygodnie, jednak było mu o wiele łatwiej, kiedy pomyślał o tym, że miał u swojego boku Krukonkę. To z nią przeszedł ten trudny czas, ale miał nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. W końcu co mogli chcieć więcej, jeśli mieli siebie nawzajem i kochali się oraz wspierali. Dla niego to było aż za nadto. Wierzył, że ten dzień z pewnością nie będzie ostatnią okazją do celebracji dla nich. Wiedział, że nie wypuści Alise, że jest najlepszym co go w życiu spotkało i nie sposób tego nie docenić. Jej widok jak zwykle zaparł mu dech w piersiach. Wyglądała oszałamiająco i nie mógł się na nią napatrzeć, zupełnie jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Dlatego od razu zbliżył się, aby należycie się z nią przywitać, co obojgu widocznie się spodobało. Rozczulał go ten rumieniec na licu dziewczyny, za każdym razem gdy tylko się pojawiał. Była taka słodka, a jednocześnie zaczepnie się do niego uśmiechała, nazywając go swoim Karmelkiem. - Cóż, na pewno nie będę się przed tym wzbraniał. Zawsze możemy schować się gdzieś na uboczu... - odparł na jej słowa, posyłając jej wymowne spojrzenie i uśmiechając się zawadiacko. Bal balem, ale jeśli dziewczyna - i to nie byle jaka dziewczyna! Alise! - mówi mu, że najchętniej by się od niego nie odsuwała, to był w stanie nawet opuścić tę imprezę w imię wyższej konieczności. W sumie co ciekawego może się dziać w Wielkiej Sali. Jedzenie, picie i tańce. Standard. A Argent nigdy nie miał dość, zwłaszcza kiedy tak ochoczo przywierała do jego ust, oddając pocałunki. - Wiadomo, że to wyczekiwane wydarzenie. Zwłaszcza dla dziewczyn. Macie trochę więcej przygotowań niż my - oznajmił w odpowiedzi na jej wzmiankę na temat długo szykujących się koleżankach, dla których ten bal był czymś naprawdę ważnym. Dla Alise pewnie też, dlatego właśnie tam się znaleźli. - Rzeczywiście. W przyszłym roku będzie ostatni. Mam nadzieję, że będzie nam dane przyjść na niego razem. Proszę, na zdrowie. - powiedział, podając jej szklankę z napojem przygotowanym przez skrzata. Jego własny był naprawdę smaczny i nieco pobudził go, zważywszy na to, że w pomieszczeniu w którym znajdywało się tak wiele ludzi zaczynało robić się duszno. Za to płyn, który rozlewał się po jego gardle był przyjemnie chłodny, co cudownie go orzeźwiło. W pewnym momencie, rozglądając się po sali jego spojrzenie padło na znajome twarze, a widząc jak @Maximilian Felix Solberg w towarzystwie @Felinus Faolán Lowell mu macha, założył na twarz swój najszerszy wytrzeszcz, aby po chwili unieść szklankę z napojem, poruszając ustami jakby wypowiadał "cheers". Przyglądając się im przez moment, zauważył ich złączone dłonie, co przez krótką chwilę sprawiło, że jedna z jego brwi powędrowała do góry, jednak ostatecznie uśmiechnął się jeszcze szerzej na ten widok, w myślach szczerze ciesząc się, że tych dwóch w końcu się zeszło. Cholernie do siebie pasowali. Za to zdziwił nieco widok @Eskil Clearwater, który przyszedł ze śliczną Puchonką, próbującą go nakarmić w momencie gdy akurat Lucas na nich spojrzał. Stali niedaleko nich, więc Lucas tylko szturchnął kuzyna lekko łokciem, stojąc za nim, aby po chwili rzucić do niego dyskretnie: - Ładna koleżanka. Szybki jesteś - żarty mu wróciły, a więc było już z nim lepiej. W końcu byli na imprezie, to może nawet trochę podrażnić swojego ukochanego kuzyna. - I w ogóle: gratuluje zdanych egzaminów! - dodał jeszcze nieco głośniej, posyłając delikatny uśmiech i skinięcie głową jego towarzyszce (@Doireann Sheenani), zanim to nie wrócił do swojej dziewczyny. Natomiast, kiedy Alise przechyliła swój kieliszek, zaobserwował, że końcówki jej włosów po pierwszym łyku zaczęły przyjmować odcienie rudości. - Kochanie, chyba ten sok barwi Ci włosy na podobny kolor - szepnął, nachylając się ku niej i wtedy również zauważył pojedyncze piegi, które pojawiły się na jej nosie i policzkach - I masz urocze piegi. Podobają mi się. Bardzo. - skomentował cicho, sięgając jej policzka, aby przejechać opuszkami palców po jej skórze. Zaraz jednak zauważył, że na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka, na co ściągnął nieco brwi i sprawnie zaczął ściągać z siebie marynarkę. - Zimno Ci? Masz, załóż. Może powinniśmy usiąść na chwilę, co? Dobrze się czujesz? - spytał, patrząc na nią z troską i zarzucając na jej ramiona swoje ubranie. Tak, znowu włączył mu się tryb nadopiekuńczości, jednak nic nie mógł poradzić na to, że martwił się o nią na każdym kroku i chciał zadbać o nią najlepiej jak tylko się dało. Ona troszczyła się o niego jeszcze bardziej. A więc nic dziwnego, że w tym momencie zaniepokoiło go, że może czuć się źle.
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia 28/6/2021, 15:23, w całości zmieniany 1 raz
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Atrakcja: taniec w parkach Kości:3, 66--> 23 Efekt: tragicznie tańczymy Strój: poruszają się te kwiatki na garniaku ofc, maczing with Perpix
To prawda! Ja również czułem się równie beztroski co wtedy i miałem wrażenie, że na nowo przeżywam jedne z najlepszych lat mojego życia. Piję swojego drinka, równocześnie zwracając uwagę, że Perpetua zmienia swój ton na ten bardzo specyficzny, zarezerwowany tylko na momenty, w których flirtujemy; dawniej nie tak rzadko, ale teraz minęły już całe lata odkąd ostatnio go słyszałem. - Pamiętasz jak tuż przed balem końcoworocznym, nauczycielka qudditcha powiedziała mi, że mogę być kapitanem drużyny? Tak się spiłem z radości, że kiedy tu przyszliśmy musiałaś praktycznie trzymać mnie w pionie, a ja koniecznie chciałem tańczyć! Oczywiście w końcu mnie przyuważyli, odesłali i nigdy nie zostałem kapitanem... Ale przez kilka godzin byłem najszcześliwszym człowiekiem w Hogwarcie... Pewnie również dzięki temu, że poszliśmy sprawdzać jak sprawuje się schowek na miotły - przypominam mniej chlubny, aczkolwiek wesoły fragment naszej młodości. Ostatnie słowa jednak mówię ciszej, tylko w kierunku mojej pół-wili, do której uśmiecham się kącikiem ust i macham jedną brwią, tak jak ja potrafię. Nie wiem dlaczego przytoczyłem historyjkę. Oprócz faktu, że ponownie byliśmy razem na balu, to pewnie kwestia jej uroku, który otoczył ją w tej chwili. Pragnąłem być odrobinę bliżej kobiety oraz atencji z jej strony. Dość szybko zorientowałem się, że mniej lub bardziej chcący używa swojego naturalnego daru. Nigdy mi to nie przeszkadzało, chociaż była to kolejna rzecz, z którą nie miałem styczności od dawna. Patrzę się pytająco na Perpę co takiego możemy, bo nie orientuję się, że chce wkroczyć na zakazany temat pod tytułem Florence. Ta jednak szybko urywa, a ja zionę odrobinę na nią oddechem. Nie mogę nic powiedzieć, ale z przerażeniem podnoszę ręce na widok żarzącej się sukienki i również klepię ją po palącym się kwiatku, całkiem niewinnie też lądując wytatuowanymi paluchami odrobinę za bardzo na dekolcie, podczas tej akcji ratunkowej. Pewnie korzystam z faktu, że moja partnerka wymienia uśmiechy z kimś i odwracam się w ich kierunku, napotykając Maxa i Felinusa. Nie mogę nic do nich zagadać, więc jedynie zieję do nich ogniem. Kiwam żwawo głową, kiedy Perpa proponuje taniec. Niestety tu na mnie ktoś wpada niegrzecznie, prędko osuszam swój szałowy garnitur z irytacją, zaś kiedy próbujemy zgrać się z Perpą coś nam nie idzie i jesteśmy jak dwa pingwiny w kwiatach, przeciskające się między tłumem uczniów. Parskam śmiechem, zapominając o ogniu, ale całe szczęście już słychać mój normalny, lekko chrobotliwy śmiech i parskam jedynie odrobinę dymem. - Może już jesteśmy za starzy na tańce. Nawet Voralberg w parze z Nancy Fran zatańczyliby zgrabniej niż my - mówię, szczerząc się jak głupi do Perpy i przytulając ją bliżej siebie, mimowolnie głaszcząc talię kobiety, kiwając się jedynie lekko w rytmie muzyki.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Chyba jedyna rzecz, której nie spodziewał się po sobie Raphael na sam koniec roku szkolnego i zakończenie egzaminów to to, że zamierza wziąć udział w balu końcoworocznym. No, nie powie, że jego umiejętności taneczne trochę zardzewiały od ostatniego momentu, kiedy dane mu było zatańczyć, ale kto tak naprawdę mówił, że będzie tańczył? No chyba raczej nikt nie przewidywał. Ale... Wiedział jaki przekór losu może być, więc na pewno zawsze będzie oczekiwał tego najgorszego. Dzisiejszego wieczoru zresztą wiedział, że będzie musiał też nadzorować innych uczniów czy nie robią jakichś kompletnie dziwacznych rzeczy. Ale do pomocy byliby zapewne też inni nauczyciele. Ubrany w swój granatowy garnitur z białą koszulą, bez krawatu ani innej muszki - naprawdę, nie pasowały mu nic a nic, jeśli chodziło o takie eleganckie przedsięwzięcia - naprawdę postanowił przejść wrota Wielkiej Sali. No, w tym roku się naprawdę postarali. Tymczasem jeszcze przeszedł parę kroków, aby zorientować się czy wszystko było w porządku. I nawet udało mu się w pewnym momencie zorientować, że i całkiem dobrze mu już znana Brandonówna (@Patricia D. Brandon) postanowiła znaleźć się... tu. W tej sali. — Nie sądziłem, że znajdę Cię na balu. Zadziwiasz mnie. — Mały, skromny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. A co, dzisiaj był taki dzień.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Tak się złożyło, że nie miała obowiązku przyjść na bal, ze względu na uczniów. W Wielkiej Sali zobligowało się pojawić wystarczająco członków kadry nauczycielskiej, a więc Patricia przybyła z własnej, nieprzymuszonej woli. Chciała zobaczyć czy coś zmieniło się na tego typu imprezie, od czasu kiedy sama się tutaj uczyła. Ale gdyby ktoś zapytał, oczywiście jest tam do pilnowania porządku. Przechadzała się właśnie między stolikami, zapełnionymi po brzegi przekąskami, które przygotowały skrzaty, gładząc dłońmi materiał czarnej, welurowej sukni, kiedy to dostrzegła na horyzoncie kolejną znajomą twarz. - Sama nie sądziłam, że się tu pojawię. Ale nie jest tak źle jak myślałam. Przynajmniej dzieciaki nie rozrabiają. Na razie. - odpowiedziała, prezentując równie niepozorny uśmiech i sięgnęła po jedno z winogron, aby zerwać je z kiści i wsunąć do ust. - A Ty? Miałeś zachowywać pozory "runowego nerda". Coś Ci nie wychodzi. - zasądziła, posyłając mu znaczące spojrzenie i rozglądając się spokojnie wokoło, zlustrowała wzrokiem mijających ich uczniów. Na razie grzeczni. Ciekawe jak długo...
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Tylko raz użył tego przezwiska wobec siebie, a ta zapamiętała je jak tabliczkę mnożenia. Podła. Ale nie mógł inaczej niż tylko kiwnąć swoją głową, przyjrzeć się jej kreacji. – Świetnie wyglądasz. – Jedynie mógł określić jej strój. Nie wiedział tylko czy to wszystko było związane z figurą czy może samym stylem i tego jaki zazwyczaj charakter miała. Bo tak, często ubiór może odpowiadać charakterowi jego nosiciela. O samym stroju Raphaela można było po prostu powiedzieć - wygoda. Trochę angielskiej i włoskiej stylistyki. Z drugiej strony - nie wiedział czemu ubrał się tak ubrał. Był bardziej za kamizelkami i długimi koszulami. Wtedy dopiero założyłby krawat. Wszystko po prostu pasowało. Z letargu rozmyślań ponownie obudziło go po prostu kwestia tego co ON tutaj robił. Bo przecież na to pytanie nie odpowiedział. – Cóż, na początek roku się spóźniłem. Wiesz, sprawy rodzinne. Trzeba po prostu zrekompensować sobie to wszystko. Zresztą... Nie wiem tak naprawdę na ile tu pobędę. Dużo tu dorosłych, uczniów. – Czy on otwarcie, naprawdę, mówił przy niej, że się stresuje ludźmi wokół niego? Czterdzieści trzy lata i stresował się uczniami i innymi. Nie był do tego przyzwyczajony, za nic. Wolał kameralne towarzystwo. Na spotkania rodowe i tak jego rodzina była niezapraszana, lecz czasem spotykał się z innymi Serafini–Zanetti czy Serafini lub Zanetti. Pokręcona polityka rodowa. Ale cóż... Wracając do rzeczywistości. Samemu pochwycił parę winogron, przeturlał je w swoich palcach i zaraz podrzucił sobie do ust, łapiąc je. – Pozory czasem mogą też mylić, broomjock. – Dodał. Skoro on nazywany był przez nią "runowym nerdem", on nazwie ją "broomjockiem". 1:1 - przynajmniej w "przezwiskach".
To nic, że tylko raz nazwał tak sam siebie. Ten jeden raz wystarczył, żeby ona to podłapała i mogła mu to złośliwie przypominać. Hm, troche złośliwie a troche żartobliwie. Bawiło ją okropnie, to, że sam uważał się za nerda. Choć odrobinę prawdy w tym było. Czyli nawet on to widział. - Dziękuje. Ty też bardzo dobrze się prezentujesz. - odpowiedziała mu, omiatając wzrokiem jego dopasowany garnitur w atramentowym kolorze. Jemu też było do twarzy w tym eleganckim ubiorze i musiała przyznać, że jak na nerda był całkiem przystojny. Usłyszawszy o tłumie, w jakim się znajdowali i tym, że mocno uwiera on mężczyznę w tej chwili, uniosła nieco brwi, w geście zdziwienia. Nie sądziła, że Raphael wykazuje tak silne introwertyczne cechy, można by rzec nawet cechy fobii społecznej. Naprawdę nie lubił towarzystwa ludzi? - Masz na myśli to, że przeszkadza Ci taka ilośc ludzi w jednym miejscu? Nie czujesz się swobodnie, tak? - dopytywała, próbując zrozumieć jego perspektywę. Jej samej nie mieściło się to w głowie, ponieważ była całkiem odwrotnym typem człowieka. I mimo, iż ludzie bardzo często ją denerwowali - choć nie zawsze, oczywiście - to lubiła ich towarzystwo. Zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona przezwiskiem, którym ją określił. Gdyby była wredna odparła by coś w stylu: "mógłbyś się bardziej postarać, Zanetti", jednak - na Merlina - ten runowy freak ją rozczulał czasami. - Widzę, że umiesz się odegrać. Bardzo dobrze. Przynajmniej teraz nie mam Cię za pobłażliwego profesora. - zażartowała z zawadiackim uśmiechem na ustach, ruszając w stronę stolika z przekąskami. Widząc dyniowe paszteciki, które uwielbiała, nie mogła powstrzymać się, aby nie poczęstować się jednym. I nim zdążyła wziąć drugiego gryza smakowitego ciastka, poczuła na plecach dziwny ruch. Zerknęła na końcówki swoich włosów, przełożonych na jedną połowę twarzy i widząc jak te wydłużają się. - Wooow, co to...? - mruknęła po chwili kiedy kosmyki wcale nie zamierzały zatrzymać porostu i w mgnieniu oka sięgnęły już podłogi. - Zawsze chciałam mieć takiego długiego warkocza - rzuciła rozbawiona, w momencie gdy przeczesała długie pasma palcami. Miała poczucie jakby znajdowała się w innym ciele. A przecież to tylko włosy.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Atrakcja: Taniec w parach Kości: 5 i 2, ogólnie tragedia! Efekt: Szkoda gadać, tańczymy tragicznie Strój: Hux-matching kwiatki
Owszem, flirtowała i to jawnie. Ba! Robiła to z pełną premedytacją i naprawdę było jej z tym dobrze. Nie robiła tego od lat, zwłaszcza w stosunku do Huxleya, bo ich relacje przez ostatnią dekadę ocierały się naprawdę jedynie o przyjaźń i nic więcej. Tak jak jednak mężczyzna już zauważył - oboje byli singlami. Jakkolwiek absurdalnie to w ich przypadku nie brzmiało - bo jednak dzielili ze sobą obecnie znacznie więcej niż tylko wspomnienia z lat młodzieńczych. Choć i tych mieli naprawdę pod dostatkiem. Można powiedzieć, że wręcz szczeniacko badała grunt. Może jedynie w poszukiwaniu zabawy - której w końcu obojgu tak bardzo brakowało. A może wcale jednak nie. — Jak mogłabym zapomnieć? — prychnęła rozbawiona, łypiąc spod złotych rzęs na towarzysza. Wracała do niej cała ta wesołość, którą zwykła rozsiewać wokół. — Robiłam wszystko, żeby zasłonić Cię przed profesorami, ale zbyt się... rozbrykałeś. — Przed oczyma wyobraźni stanął jej młody, jeszcze nie tak wytatuowany Williams, odstawiony - jak to miał w zwyczaju - w jeden ze swoich krzykliwych garniturów, które w tamtych czasach były jeszcze bardziej niecodzienne niż obecnie. Pół biedy, że przez ubranie rzucał się w oczy - ruchy miał dopiero zamaszyste, a pijany głos jeszcze bardziej donośny. A mimo wstydu, którego teoretycznie mogła się przez niego najeść... bawiła się przednio. — Nie tylko Ty byłeś najszczęśliwszy — stwierdziła, przerzucając złote pukle z jednego ramienia na drugie, bawiąc się jednym z lśniących magią loków. — Cieszyłam się razem z Tobą. A potem dzielnie pocieszałam! — zachichotała krótko na wspomnienie o schowku. Z nieukrywaną jednak tkliwością, nawet odrobinie melancholijnie, uśmiechnęła się, ściskając ramię Huxleya. Tyle lat... Nie zwróciła uwagi na lekkie zboczenie z drogi dłoni mężczyzny, istotnie zwalając to na próby przygaszenia materiałowych zdobień, gdy ona witała się ze swoimi byłymi już podopiecznymi. Rozsiewała urok, owszem - choć bardziej był on związany po prostu z szampańskim humorem. Nie wiedziała jak Williams może zareagować na niego po tylu latach. Jej propozycja tańca okazała się jednak co najmniej kulawym pomysłem - a choć z boku musieli we dwójkę wyglądać dosłownie śmiesznie, przeciskając się przez hogwarcką ciżbę, w marnej namiastce tańca towarzyskiego... w końcu 'wypłynęli' na mniej zaludnioną część parkietu, a Perpetua zawtórowała śmiechem towarzyszowi. — To już chyba nie nasze złote lata — przyznała, chichocząc raz jeszcze na wizję Voralberga i Fran gibających się w jednej parze. — Ale kto powiedział, że musimy wyglądać ładnie i zgrabnie? — wzruszyła ramionami, bez protestów, a wręcz z zadowolonym uśmiechem przylegając do torsu Huxleya. Niski, rezonujący pomruk zawibrował w jej gardle, kiedy poczuła palce gładzące ją po talii. Oparła policzek o ramię przyjaciela, wzdychając cicho. — Przecież nie o to chodzi w tańcu... — mruknęła jeszcze, naprawdę całkiem niewinnie wkradając się drobną dłonią pod kwiecistą marynarkę i kamizelkę Huxleya, obejmując go w pasie. Byleby bliżej. — Tęskniłam za tą... swobodą — stwierdziła po chwili, kołysząc się w rytm muzyki. A nawet niekoniecznie w rytm. — Ale za Tobą bardziej — uśmiechnęła się promiennie, wręcz dziewczęco, stając na chwilę na samych czubkach palców, by ucałować szorstki policzek.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Atrakcja: trochę tańczymy Kości: - Efekt: - Strój: poruszają się te kwiatki na garniaku ofc, maczing with Perpix
Szczerze mówiąc nie zwracam aż tak uwagi na to, że Perpa zaczyna tak prowokacyjnie flirtować. Zwyczajnie i z łatwością wchodzę w to, jakby nie było wcale dziesięcioletniej przerwy od tego. W końcu nikomu nic się nie stanie, kiedy dwójka przyjaciół wymieni kilka filuternych uprzejmości. Szczególnie, że mają tyle wspomnień. - Myślę, że ty próbująca mnie zasłonić było też przyciągające uwagę i na pewno bardzo nieefektywne! - mówię parskając śmiechem, na moje mgliste wspomnienie tej części wieczoru. Tak dawno i w takim stanie, że trudno było mi przywołać dokładniejsze obrazy. Wiem za to, że kiedyś zdecydowanie trudniej było znaleźć ciekawe garnitury. Uśmiecham się lekko na słowa Perpy i wzruszam lekko ramionami. - Trochę mówimy jak stare pryki! Wydaje nam się, że kiedyś to nie było, a przecież nie było wtedy lekko jak byliśmy młodzi - zastanawiam się na głos, przypominając sobie, że szkołę kończyliśmy w wybuchowym stylu. Biust mojej przyjaciółki został przeze mnie mężnie ugaszony, tak samo jak płomienie z moich ust, kiedy skierowaliśmy się do tańca. Słowo kulawo było kluczowe w tym momencie i całe szczęście, że niemalże utopiliśmy się w tłumie, przynajmniej nikt nie był świadkiem tej porażki. Udało nam się gdzieś wypłynąć, na powrót odrobinę bliżej stołu z jedzeniem. - No ty tu jesteś po to, żeby ładnie wyglądać, ja tylko zapewniam swobodną atmosferę i doskonałe towarzystwo. Więc jeśli nie idzie nam element wyglądu, zwalam to na ciebie - mówię bardzo lekkim i radosnym tonem, wcale nie poważnym, równocześnie obejmując blisko kobietę. To prawda, nie mogliśmy być tak swobodnie z Cainem, bo z pewnością przybiegłby nawrzucać Perpie i zmrozić mnie wzrokiem. A teraz? Nawet czuję dłonie przyjaciółki oplatające mnie blisko, kiedy ja głaszczę jej plecy. Pochylam się lekko, by mogła pocałować mnie w policzek, bo w końcu straszny karzeł z tej mojej ślicznej partnerki. - Ja też tęskniłem - mówię uśmiechając się ciepło do Perpy. Chcę powiedzieć coś jeszcze i patrząc jej w iskrzące tęczówki z lekkim wahaniem otwieram buzię; ale w tym momencie czuję, że nadepnąłem na coś specyficznego, co wcale nie wydawało się sukienką. Prędko odwracam się by sprawdzić co to, kiedy orientuję się, że to... włosy @Patricia D. Brandon. - Patricia! Wybacz. Wyglądasz świetnie! Hm, chyba strasznie długo pracowałaś na taką niesamowitą fryzurą! Nie jestem pewny czy Serafini zasługuje na takie zaszczyty - mówię żartobliwym tonem, na chwilę wyplątując się z objęć Perpy tylko po to, żeby przywitać się prędko z dwójką nauczycieli, podając dłoń i Patce i @Raphael Serafini–Zanetti.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Tak. Nazywanie go runicznym nerdem miało w sobie tyle samo słodyczy ile on używał do tego, aby nazwać ją... broomjockiem. Kiedyś usłyszał to określenie wśród młodzieży. Nie wiedział tylko jak się go używało. Wtedy dopiero zaczął wertować strony słowników slangu młodzieżowego i no... dowiedział się przy ciastu co to znaczyło. "Osoba zbyt mocno zafascynowana quidditchem; osoba z manią mioteł", czy to pasowało do Patricii? Z każdej ze stron. Chociaż teraz to raczej wyglądała na, ukhum, no... całkiem urodziwą kobietę i tylko dureń nie zawiesiłby na niej chociaż na chwilę swojego wzroku. No chyba, że już powoli się z tym obywał. Ten nasz Watykańczyk był tego przykładem. Zwyczajnie więc przejechał kciukiem po nosie w lekkim stresie. – To bardziej ten cały hałas, gesty, ludzie wokół. Kiedy jestem w sali, podczas lekcji to bardziej patrzę na to co mogą uczniowie zrobić i skupiam się na "zaciekaw i potem spław", kiedy już nie ma zajęć. Co mam powiedzieć - moje nerdostwo mnie ratuje w takich sytuacjach. – Tak, bardzo dobrze pamiętał, że to wszystko już miało podłoże w czasach szkolnych, kiedy tylko na samą myśl, że miałby albo coś prezentować albo, co gorsza, mówić przed całą szkołą sprawiało, że nogi zaczynał mieć jak z waty, cała morda pokrywała się czerwonymi plackami wstydu, a on myślał, że sam był jednym wielkim ciastem wiśniowym. Które oczywiście zajadał zaraz po tym, kiedy już skończyło się owe piekło. A, że w Calpiatto faktycznie mieli dużą kuchnię to i tam najczęściej mogli go ludzie znaleźć. Nigdy nie mów nigdy, gdy ktoś Ci powie, że jeszcze chuderlak-zajadacz wyrośnie na całkiem przystojnego mężczyznę, jak to w narracji zostało już określone przez Patricię. A przeciwieństwa w charakterze też potrafiły się jakoś zgrać ze sobą. Cały Zanetti, albo potrafił rozczulić na tyle, że nikt nie chciał już nic dodawać. Albo wkurzał na tyle sobą, że nikt już... nie chciał nic dodawać. W każdym pzypadku każdy znalazł coś dla siebie. A to, że potrafił się jakoś odegrać - bardzo dobrze. Przynajmniej nie powie, że daje się jej tak łatwo. I on? Pobłażliwy nauczyciel? To nie słyszała, że przecież na trzecim roku upieprzył prawie połowę rocznika, bo nie potrafili zrobić jego poleceń? Nie? No to chyba dobrze. Bo nie chciałby, aby o tym słyszała. Nikt nie będzie hańbił run, nikt. To tak, jakby ktoś się ciągle nie starał na zajęciach z miotlarstwa, a chodził. I na coś liczył. Może na jeden uśmiech nauczycielki, może dwa. Cholera, Serafini. Skup się. Szli dalej, do stolika, gdzie faktycznie skrzaty coś majstrowały. Już on sam dobrze wiedział co te małe stworki potrafiły przekombinować, byleby poprawić humor innym. Oj, jak dobrze wiedział, przecież z nimi w konszachty chodził. I kto Serafiniego znał - ten o tym najwięcej wiedział. Brandonówna na tyle już wiedziała, heh. Ona już spróbowała, widać było, że jej się spodobał pokarm. Zaraz jednak zauważył, że podrosły jej włosy. – Zawsze możemy pokombinować jak to zrobić, Bra... – I został wyprowadzony z równowagi rozmowy. Wszystko to stało się nagle, nie spodziewał się tego. Poczuł się trochę dziwnie słysząc "czy zasłużył na takie zaszczyty". Jakby jego młodzieńcza, szkolna histeria umysłowa lekko zrobiła mu psikusa, bo nawet niechcący sam postanowił po coś do jedzenia sięgnąć. Nie zdał sobie z tego sprawy, że był to jakiś podejrzany cukierek. Zaraz jednak po zjedzeniu, musiał się odezwać. – Nie no nie ma co mówić, że Patricia jest... BLEEEEEEEGH – Wydało się z niego, kiedy nagle płomienie ogniste i siarczyste, krew nagła zalała, gdy z ust wyleciało płomienie. Dobrze, że nie było nikogo obok, bo by oberwał chyba na chwilę płomieniami. Cholera. – Di Merlino. Przepraszam, ja nie chcia.. BLEEEEEEEGH. – I znowu poszedł płomień.
Atrakcja: Jedzenie Kości:2 Efekt: Niepozorne cukierki o strukturze smoczych łusek. Nigdy wcześniej w sumie takich nie widziałeś, co stanowi zapewne jeden z nowszych eksperymentów skrzatów domowych. Gdy przegryzasz jednego z nich, czujesz ogromne ciepło przepływające przez Twój przełyk, które jednak nie wyrządza żadnych widocznych szkód. Kiedy natomiast starasz się mówić... z Twoich ust wydostają się płomienie, uważaj! Chyba lepiej będzie postawić na komunikację niewerbalną... [2 posty]
Ona za to doskonale wiedziała co to oznacza być miotłozjebem. Określenie to krążyło wśród młodzieży już kiedy ona sama zaczynała kręcić się wokół quidditchowego grona miłośników. Cóż, dla niej nigdy nie było obraźliwe - zwyczajnie oddawało jej odwieczny stan ducha. Najwyraźniej nawet Raphael, który znał ją zaledwie kilka tygodni potrafił trafić nazwać dobitnie jej obsesję na punkcie tego sportu. - Oh, czyli zapewne wolałbyś, aby tematem przewodnim imprezy była tematyka związana z Twoimi ukochanymi runami. Prawdziwy nerd... - skomentowała z cieniem rozbawienia w głosie, rejestrując każda nowa informacje na temat mężczyzny. Był ciekawym przypadkiem osoby tak bardzo odmiennej niż ona. Jednak nieodłączną częścią balu były również przystawki, których nie omieszkała nie spróbować, a pasztecik, który nawinął sie jej pod ręką niespodziewanie zrealizował jej skryte marzenie posiadania długich, aksamitnych włosów sięgających po tyłek. Cóż, spełniło się aż nadto, bo w tej chwili ich końcówki sunęły się za nią aż po posadzce, aby po kilku chwilach mogła poczuć lekkie szarpnięcie, na co zareagowała cichym jękiem. Odwróciła się ostrożnie i wtem zauważyła @Huxley Williams oraz @Perpetua Whitehorn. Przywitała ich uśmiechem, podając rękę Butcherowi i skinąwszy uprzejmie rudowłosej uzdrowicielce. - Ależ dziękuję, Hux. Akurat to sprawka przepysznego pasztecika, który najwidoczniej oprócz walorów smakowych posiada również wlaściwości upiększające. - oznajmiła radośnie, odgarniając zgrabnie kurtynę włosów na plecy, aby juz nie przeszkadzały im w tańcu. Wtedy usłyszała głos nauczyciela run, jednak nim zdążyła się do niego odwrócić zobaczyła przed sobą bardzo realnie wyglądające płomienie, wydobywające się z jego ust. - Zanetti, uważaj na włosy! Zaraz stanę się chodzącą pochodnią - wtrąciła, zanim ten znów się odezwał, przepraszając i poniwnie wypuszczając języki ognia ze spomiędzy swoich warg. - Chyba chcąc nie chcąc, właśnie zostałeś niemym uczestnikiem balu. Posil się ciasteczkiem. - dodała chwytając jeden z piegusków i wpychając mu do rąk. Zaraz potem zaśmiała się, widząc jego minę.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zgrywali się naturalnie, ot - nic dodać, nic ująć. Choć obserwując ich z boku można powziąć wrażenie, że wcale nie wymieniali jedynie kilku filuternych uprzejmości. Perpetua w końcu nie musiała choćby na krztę maskować czy powstrzymywać swojej wylewnej natury... która w towarzystwie Williamsa nabierała nieco innego wymiaru. Wyjątkowo słodkiego. — Umm, racja, półwila zasłaniająca faceta wyższego o głowę to był kiepski pomysł. Ale efektywności nie można mi było odmówić! — broniła się dalej, ostatecznie machając jednak ręką ze śmiechem. Racja, Hux średnio mógł pamiętać szczegóły tamtego wieczoru - wystarczyło, że Perpetua na zawsze zapamięta 'królowanie' przyjaciela podczas tamtego balu. — Stare pryki... — powtórzyła za Williamsem, prychając cicho śmiechem. Choć spoważniała za chwilę, również podłapując dumanie mężczyzny. — Jakoś wcale nie czuję się mądrzejsza. Tylko bardziej zmarnowana niż wtedy... — mruknęła cierpko. Łatwiej byłoby jej wcielić się ponownie w młodocianą uzdrowicielkę, niż ogarniać aktualny chaos. Na szczęście, nie miała więcej czasu, żeby popaść w ponury nastrój. To był jedynie krótki cień, który przemknął przez jej rozpromienioną twarz - mieli wychodne, mieli się bawić, nie chciała tego w żaden sposób zniweczyć. Choć trudno też było udawać w ostatecznym rozrachunku, że dalej była tak beztroska i czysta. Życie ją skopało - ale dalej się uśmiechała. Tak jak teraz, łagodnie i słodko - odwzajemniając uśmiech Huxleya. Czując jak coś powoli rozlewa jej się w piersi - spłynęła spojrzeniem na usta partnera, które już układały się w jakieś słowa... Których nie poznała, bo zaraz wpadli na resztę kadry. Ich mała bańka z urokiem prysła, gdy Williams odsunął się od niej, witając się z Raphaelem i Patricią. Perpetua złapała się na tym, że zaciska z niezadowoleniem usta - i coś zimnego, ostrego zlewa jej się po kręgosłupie, kiedy jasne tęczówki śledziły dłoń jej partnera zaciskającą się na smukłej dłoni Brandon. Wyglądasz świetnie! [...] Nie jestem pewny czy Serafini zasługuje na takie zaszczyty [...] Przymrużyła oczy, przybierając jeden z piękniejszych - wyrachowanych - uśmiechów. Tych zimnych, okrutnie pięknych. Czuła jak irytacja musuje jej pod skórą, gdy przystawała tuż obok Huxleya, obok a jednak trzymając ten krok dystansu. Urok wokół niej elektryzował, migocząc delikatnie - granat zaszedł jej tęczówki, kontrastując niebezpiecznie z perłowo białą skórą... i uroczym, miłym przecież uśmiechem. — Rzeczywiście, ten przysmak Cię upiększył... Patricio — przyznała, miękkim gestem odrzucając własne włosy, koloru złota. Skinęła jej głową i dygnęła, z gracją godną - wcale nie kulawej - tancerki. — Pójdę więc w twoje ślady, może też tak dobrze trafię — rzuciła z lekkim przekąsem, choć całą swoją wolą próbowała powstrzymać pretensjonalny ton, gdy zerkała na Huxleya. Krew szumiała jej w uszach, gdy z wdziękiem odwróciła się na pięcie, wtapiając się w tłum uczniów. Szybkim krokiem wróciła do stoiska z napojami, masując swoje skronie - i prosząc jednego ze skrzatów o szklankę wody. Musiała ugasić to nieznośne, palące uczucie... zazdrości.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Strój: poruszają się te kwiatki na garniaku ofc, maczing with Perpix
- Miejmy nadzieję, że dziś się to nie powtórzy. Bo nie pogodziłbym się z kolejną stratą bycia kapitanem całego domu! Chociaż chciałbym trochę zobaczysz jak mnie próbujesz ukryć - mówię chichocząc pod nosem. W końcu ostatnio tak nie zwracałem uwagi, teraz z pewnością to byłoby jeszcze zabawniejsze, patrząc na naszą rangę. Zerkam z ukosa na przyjaciółkę łapiąc ją za złoty lok i ciągnąc delikatnie. - Już, już. Dziś nie ma użalania się nad sobą - mówię zanim nie idziemy razem na parkiet. Trochę tańczymy, trochę rozmawiamy; trochę silnie odczuwam naszą bliskość; trochę chcę coś powiedzieć, chociaż jeszcze nie ułożyłem w głowie co, ale to miało być coś ważniejszego. Albo i nie. Wpadam na parę z kadry, rzucam, jak to ja, kilka mniej znaczących komplementów. Parskam śmiechem na widok Rapha, który również zieje ogniem i już chcę powiedzieć, że też to miałem i zaraz mu przyjdzie. Zerkam na Perpę, by wymienić z nią porozumiewawcze spojrzenie dotyczące zabójczego cukierka. Ale ze zdumieniem widzę, że jej aura kompletnie się zmieniła. Ciepło i radość zamieniły się w chłodną uprzejmość, kiedy patrzyła na Patkę, zaś jej oczy... wyraźnie pociemniały. Marszczę zdziwiony brwi, ale zanim zdążę coś zrobić ta wyraża pseudo-uprzejmy komentarz, emanuje swoją wilowską gracją i urokiem tak, że trudno mi i tak odwrócić wzrok, po czym rzuca dziwny tekst... i odchodzi. Z lekko otwartą buzią patrzę w ślad za znikającą w tłumie Perpę; zerkam na dwójkę nauczycieli bardzo nie wiedząc co mam powiedzieć. Mam wrażenie, że to była klasyczna zazdrość Perpety, jednak nie wiedziałem jej wobec mnie od tak dawna, że nie mogłem za bardzo w to uwierzyć. - Eeeee... - wyrażam się elokwentnie do nauczycieli i wzruszam zdziwiony ramionami. - Ten... miała ostatnio ciężki okres... a raczej ciążę... albo to ja wyglądam dobrze jak nigdy... lepiej za nią pójdę - tłumaczę niemrawo zachowanie mojej partnerki; ostatnie słowa już mamrocząc pod nosem i machając na pożegnanie dwójce nauczycieli. Staję obok Perpy i pytająco patrzę na nią z uniesionymi brwiami, kiedy piła szklankę wody. - Chodź pójdziemy po coś do mojego gabinetu, a potem zaszyjemy się w jakimś naszym miejscu. Co myślisz? - pytam delikatnie, obejmując przyjaciółkę i nie siadając na nią od razu z podaniami co się tam wydarzyło.
Nie miała pojęcia o planach Charliego, ba! była przekonana, że jest on jedną z niewielu osób, które wiedzą czego chcą w życiu, a to błędne myślenie zapewne wynikało z braku rozmów na temat przyszłości, bo Gab również nie była jej pewna. Podobnie jak Rowle nie wiedziała co chce robić w życiu i był to jeden z powodów przez które unikała podobnych konserwacji, skupiając się na chwili obecnej. Ta, dzisiejszego wieczoru malowała się naprawdę zaskakująco a jednocześnie przyjemnie; zaproszenie otrzymane od Charliego wywołało u blondynki zdziwienie. Sądziła, że dla zachowywania pozorów na bal wybierze się z Violettą, jednak nie umiała się nie zgodzić. Myśli o ewentualnych konsekwencjach odrzuciła gdzieś w odmęty umysłu, niczym pyłek z czerwonego materiału sukienki, którą na sobie miała; postanowiła na prostą kreacją bez zbędnych zdobień z podkreśloną talią, natomiast włosy pozostawiła w naturalnym nieładzie, który zawsze dodawał jej uroku, chociaż i bez tego ciężko było go Puchonce odmówić. Czekała na swojego księcia z bajki przed drzwiami do wielkiej sali rozmawiając o mało znaczących rzeczach z kilkoma koleżankami, kiedy poczuła na sobie znajome spojrzenie - to zawsze wywoływało przyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele, który objawiał się ledwie widoczną gęsią skórką. Mimowolnie usta Gabrielle wyciągnęły się w szerokim uśmiechu. Jak zwykle wyglądał nienagannie, zwracając uwagę kilku dziewczyn, którym posłała uśmiech, kiedy Charlie podszedł do niej czarująco całując dłoń. Ten staroświecki gest dodawał mu jedynie uroku, chociaż wydawało się, że on sam nie zwraca uwagi na takie szczegóły. - Ty też świetnie się prezentujesz - przyznała zaraz dodając - I nie tylko ja tak uważam - ruchem głowy wskazała panny, które mimo obecności swoich partnerów skupiły spojrzenie na Ślizgonie;odrobinę ją to bawiło. Kiedy drzwi wielkiej sali otworzyły się Gab rozchyliła lekko usta w wyrazie zachwycenia, nie tylko wystrojem, ale również ilością osób. Idąc wciąż wychwytywała spojrzeniem znajome twarze, nie ukrywając radości z tego, komu dziś towarzyszy. - Wiesz, że jedzenie to jedna z rzeczy której nigdy nie odmawiam - zaśmiała się, kierując ich kroki w stronę stołu z napojami; buty na szerokim słupku wystukiwały charakterystyczny rytm. - Ciekawe czy jedzenie i napoje nie są czymś przyprawione, mam wrażenie, że dziwne efekty to już tradycja Hogwartu jeśli mówimy o imprezach - powiedziała z lekkimi rozbawieniem, biorąc dwa różne niepokoje w dłonie. Jeden z nich podała Charliemu, natomiast z drugiego sama upiła nieco wyczuwając znajomy aromat przypraw. - Grzane wino - stwierdziła, patrząc na chłopaka z ciekawością wymalowaną w zielonych tęczówkach, co też skrywa jego kubeczek.
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Miotłozjeb czy nie, jakoś czuł się całkiem w porządku przebywając z nią. A to już... coś. Zwłaszcza, że Serafini nigdy nie powiedział, że kogoś nienawidzi czy nie nienawidzi. On po prostu w pewnym momencie dawał o tym znać. Słownie, bo tak było najlepiej. Albo ktoś po prostu widział to z ogólnego stosunku do danej osoby. Mimo to. W pewnym momencie kiwnął głową. – Od razu runy. Przecież gdzieś musi się jeszcze znaleźć kącik małego miotlarza. – Odpowiedział, rozglądając się po wszystkich miejscach i po wszystkich osobach. Nawet się nie spodziewał, że przez następne minuty będzie pozbawiony narzędzia mowy. Och, jakże dobrze będzie z tego korzystała ta kobieta. Praktycznie miała moment górowania nad nim, jeśli tylko chciała. Zjedzenie tego cholernego cukierka tylko sprawiało, że ten musiał zachować ciszę. I tak naprawdę nie robiło mu to wielkiej różnicy. I tak był z życia wziętym mrukiem, który odzywał się tylko przy osobach przy których czuł się dobrze. Albo na lekcjach. Jego wzrok więc podążał za całą tą scenką obyczajową między Huxleyem i Perpetuą. Oboje zdawali się "dobrze bawić", patrząc na to jaka była reakcja kobiety na słowa do Patricii. Um, czy to w ogóle mało się wydarzyć? Tak się mu zdawało, kiedy wzrokiem przejechał do swojej dzisiejszej partnerki. A może raczej towarzyszki. Jego wzrok wyrażał mniej więcej coś między "co to było" a "to tak miało być" z wyraźnie widocznym znakiem zapytania. W każdym razie miał się nie odzywać, prawda? Nikt nie mówił, że mają nie grać w Zgadnij-Co-Myślę-Teraz. W sumie to nawet zawstydził się z tego powodu, że prawie co spalił komuś włosy. A może to była ta cała niezręczna sytuacja i rozmowa, która wcześniej miała miejsce zanim zostali wzięci z zaskoczenia przez tańczącą parę. W każdym razie, Raphael jedynie odbiegł wzrokiem na chwilę od miotłozjeba, znaczy wiecie, nie osądzajcie narratora - to nie on te określenie wymyślił, a tylko pożyczył dla nadania jakiegoś wydźwięku, raczej pozytywnego. Ale jednak musiało coś się zaraz wydarzyć, bo jedząc te cholerne ciastko i mając nadzieję, że nie jest także "zatrute"... Wyciągnął dłoń do Patricii. – "Zatańczymy?" – Użył do pomocy różdżki, która z jasnej mgiełki zrobiła napis. Po chwili, zresztą tak jak to robiła normalna mgła, zanikał. Pozostawiając wyciągniętą rękę, pieguska w ustach i różdżkę w drugiej.
Nawet jeśli dość specyficznie odnosili się do siebie to nie była to w żadnym wypadku oznaka braku sympatii. Patricia lubiła przekomażać się ze znajomymi i nauczyciel run powinnien to zauważyć. Zwyczajnie wynajdywała te małe szczegoliki, które mogły podszczypnąć mężczyznę, po to aby rozmowa toczyła się dalej, tak samo miłym przebiegiem jak do tej pory. Nazywanie go nerdem zdecydowanie nie miało złośliwego wydźwięku w tym przypadku. -Małego miotlarza? Toż to idealnie dla Ciebie, Raphaelu. W sam raz na Twoje podniebne początki - oznajmiła z zadziornym uśmiechem, przyglądając się z zaciekawieniem jego reakcji. Nie minęło jednak kilka chwil, a została dość brawurowo zaczepiona przez Huxley'a, który najwidoczniej słowami, które skierował w jej stronę nieco podrażnił "kobiecą intuicję" Perpetuy, przez co zostali przez nią opuszczeni. Patrzyła odrobinę zdezorientowana na tę scenę, jedynie posyłając niepewny uśmiech nauczycielowi uzdrawiania, który również ich przeprosił i wybył za czarownicą. Trochę... dziwna sytuacja - musiała przyznać. Podobnie jak fakt, że jej towarzysz nie był w stanie otworzyć ust bez ciskania płomieniami... Ah, mieli fantazję Ci organizatorzy balu. Nim jednak zdecydowała, że z chęcią zmoczyłaby swoje wlasne usta w jakimś napoju, zobaczyła wyciągniętą w jej kierunku dłoń Zanetii'ego, a następnie litery, zawisłe w powietrzu, składające się w jedno słowo. - Właściwie, czemu nie - odparła uśmiechając się łagodnie i dając porwać się na parkiet. - Czy tylko mnie się wydaje, że kadra lepiej się tutaj bawi niż sami uczniowie? - spytała po chwili, kiedy już jej dłoń spoczęła na ramieniu mężczyzny, dając całkowicie prowadzić się w tańcu, a mimochodem Brandonowna miała świetny widok, aby obserwować bawiących się wokoło uczestników balu.
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Atrakcja: Taniec w parach Kości: 80 + 91 = 171 / 2 (zaokrąglone) = 86pkt + 5 + 5 = 96pkt Efekt: Robię Bleeergh ogniem smoczym, które właśnie się skończyło.
No tak, tak. Nie było w tym nic złego, że dawali sobie przydomki, które jak szpileczki miały kłuć ich nawzajem w dość przyjemny sposób. W tym przekomarzaniach zawsze było coś... No, intrygującego. Kiedy zaczną wymyślać sobie jeszcze przydomki to przyzna szczerze, że będzie miał problem co jeszcze wymyślić. Ilekroć jednak w głowie myślał o tym, że jeszcze tydzień temu mówił sobie, że nie ma chuja, że pójdzie na bal... Cóż, widocznie się mylił. Albo może los podsunął mu, że warto byłoby się spotkać raz jeszcze w tym roku szkolnym z pewnymi ludźmi, którzy za rok wyfruną już za... no... za mury szkoły. Czy on się robił przypadkiem sentymentalny? Jasna cholera, dajcie mu coś picia. Jakąś wódkę czy coś, bo jeszcze się rozklei na tym parkiecie. W każdym razie... postanowił przejść razem z nią na środek, o ile było na nim miejsce. I spokojnie, kołysząc się do muzyki znanej mu już sprzed lat lub nawet usłyszanej parę razy w życiu, kiwał się z kobietą, kładąc dość niezręcznie dłoń na jej talii. Uch, w głowie już automatycznie się pocił, ciskała go trema, a na twarzy nic. Zero, uparty osiołek nie pozwalał emocjom ruszyć się na wierzch. Chociaż czuł, że powolne ciepło z cukierka zaczęło już uciekać. Zdecydowanie był jednak od niej wyższy. To też... Też widział więcej co się działo wokół ludzi. Kiedy jednak tańczyli, postanowił też szepnąć jej do ucha, nie przerywając tańca. – Z tego co obserwowałem po ludziach to raczej boją się zgubić fason. A patrz, my jak durnie tutaj tańczymy, a i tak się lepiej bawimy. – Bo była w tym jakaś prawda. Może ich taniec nie był doskonały, może czasem zdarzały się małe potknięcia czy coś. Albo może nawet za bardzo starali się, aby był idealny. Ale zawsze miał w głowie tylko jedną myśl - że parkiet należał tylko do tych co tańczyli i nieważne było kto będzie ich oceniał, liczyła się tylko zabawa ich dwójki. A on... o dziwo bawił się świetnie. Wszystko zależało po prostu od partnera. I tak też tańczyli do momentu, kiedy sam Raphael nie spostrzegł, że na bal postanowił też przybyć @Thaddeus H. Edgcumbe, który jak dobrze mu się zdawało z plotek skrzatów i tego, że widział ich na mrugnięcie oka - dość dużo trenowali ze sobą. Wiedział też zresztą, że Edgecombe być może ma zadatki na dobrego gracza Quidditcha i nie wiadomo czy nagle nie będzie musiał odejść ze szkoły i skupić się na swoim życiu. Kiedy tylko jednak przypomniał sobie swój bal w Calpiatto, wręcz przez chwilę czuł, że w ramionach nie miał Patricii, a Ginę. A przed jego wzrokiem nie stał Thaddeus, a on sam. Cóż, miał to wspomnienie w głowie... I... Nachylając się ponownie do jej ucha, ponownie w tańcu obrócił się z nią na tyle, aby ta mogła ujrzeć też studenta. – Wiesz... Sądzę, że dla mnie ten bal się już kończy, ale dla kogoś dopiero się zaczyna. – I kiwnął do Puchona głową, aby podszedł. Jeśli tylko znalazł się blisko, Raphaelowi na ustach wymalował się uśmiech. Jeszcze tylko namaścił ich oboje. – Obym się nie mylił, że oddaję cię w ręce dobrego ballerino. – I odszedł gdzieś na bok, w kierunku napojów. Tych normalnych oczywiście.
Czasami wykazywał się nadzwyczajnym brakiem pomyślunku. Nie obchodziło go czy ktoś pomyśli o nich jak o parze zakochanych. Naprawdę, miał w poważaniu te wszystkie plotki bo zmęczyło go przejmowanie się nimi. Polubił Dorieann, podstępem wymusił na niej obecność u jego boku podczas balu, a więc zamierzał się dobrze bawić. Szkoda tylko, że jedzenie znikało ilekroć próbował się do niego dorwać. To dosyć mocno nadwyrężało jego humor. - Oboje byśmy wyglądali świetnie na jakimś zdjęciu, nawet w Obserwatorze. W sumie fajnie wyglądasz, przynajmniej nie masz nóg i cycków na wierzchu jak tamta Amanda z siódmej klasy. Widzisz ty ją? Jakby mogła to przyszłaby chyba goła. Ciekawy jestem kiedy jakiś nauczyciel dobierze się jej do skóry. - paplał, wskazując przy tym losową dziewczynę odgrywającą raptem rolę drugoplanową. W całej tej naśmiewającej się historyjce ukrył dosyć nieporadny komplement ukierunkowany na Dorieann. Gdyby bardziej skoncentrował się na jej ubiorze to potrafiłby przemawiać złotem. Dla chcącego nic trudnego, ale dla takiego roztrzepańca jakim był Clearwater... brak słów. Pomachał energicznie @Felinus Faolán Lowell, śląc mu wielki uśmiech kiedy zobaczył go u boku tego ciemnowłosego chłopaka o którym tak wspominał z czułością i miłością. Zaraz to odwrócił od nich wzrok bo tknęła go bardzo silna zazdrość więc utkwił swoje spojrzenie prosto w oczach Dorieann - pierwszy raz tego wieczoru. Uderzyło go jaka jest ... ładna. Ładna w spokojny sposób, łagodny, nierzucający się w oczy. Ludzie się za nią nie oglądali tak często, ale dzięki temu zyskiwała bo stawała się wyjątkowa w swojej istocie dla swych rozmówców - cała Dorieann tylko dla jednej osoby. Niebywałymi ścieżkami podążały jego myśli. - Nie jadłem przed balem bo zamierzałem najeść się tutaj... - jęknął z wielkim żalem i bólem wymalowanym na twarzy. - Wszyscy jedzą! - odezwał się nieco głośniej niż powinien i wskazał dłonią na zajadających przystawki uczniów, studentów oraz nauczycieli. A on? Wyciągał rękę po babeczkę - znikała. To był ból równy złamanemu sercu! Ten ból został usłyszany przez jego kuzyna, @Lucas Sinclair, który zatrzymał się przy nich ze swoją dziewczyną. - No wiem, że ładna, ale ja tu cierpię bo jedzenie mi znika! - poskarżył się starszemu chłopakowi, w którym widział idola. Nawet teraz wyglądał od Eskila lepiej... przynajmniej w jego ocenie. - Dzięki, dzięki, idźcie się tam obściskiwać. - wywrócił oczami, ale uśmiechnął się do niego i do Alise, a potem machnął ręką, aby już sobie poszli, bo on tutaj ma problem do rozwiązania. Dorieann w tym czasie rozpakowywała żabę, która korzystając z powiewu wolności, zwiała. Nawet nie zdołał jęknąć tylko ze zdziwieniem obserwował jak dziewczyna znika w tłumie. W tym czasie próbował napić się soku i zjeść roladkę, ale skończyło się tak samo, a jemu zrobiło się smutno. Nim minęła dłuższa chwila, jego towarzyszka wróciła, cudownie potargana i lekko zziajana. - Chciało ci się ją ganiać...? - on by odpuścił i poszedł sobie po drugą. - Zjem ją jeśli mnie nią nakarmisz, bo jak ją dotknę to ona zniknie. I ty się jej pozbędziesz i ja się choć trochę najem. - oznajmił całkiem wesoło jakby właśnie wpadł na wspaniały pomysł. Absolutnie nie obchodziło go jej nieme "przepraszam" ani fakt, że wyglądała teraz zabawnie z rozczochranymi włosami i lekko wywiniętym rękawem sukni. Chciał żaby!
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Nie spodziewała się usłyszeć narzekań na kobiecą nagość od niespełna siedemnastoletniego chłopaka, a zwłaszcza, jeśli owym chłopakiem miał być Eskil. Po ich rozmowie na drzewie wciąż pełna była pewnych przekonań - mniej, lub bardziej trafnych - na jego temat. Wierzyła więc, że półwil niekoniecznie narzekałby na widoczny dziewczęcy biust, czy mocniej opięte pośladki. W końcu były to obrazy, które... miały działać w bardzo konkretny sposób. Doireann przez chwilę przypatrywała się drugoplanowej Amandzie o całkiem kształtnej sylwetce, by potem zerknąć w dół, na siebie. Ze smutkiem uznała, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie pokazać nic więcej, poza kostkami. Dopiero po chwili, kiedy Ślizgon wbił w nią spojrzenie, poczuła się... dziwnie. Raz jeszcze przeanalizowała w głowie parę ostatnich chwil, tylko po to, by tym razem skupić się na fakcie, że w sumie fajnie wygląda. Połączenie słów chłopaka, wraz z mocnym spojrzeniem, zdawało się być obecnie nie do zniesienia. Wrodzona nieśmiałość postanowiła o sobie przypomnieć, przez co dziewczyna nie była w stanie utrzymać na nim swojego wzroku. Późniejsze pojawienie się Lucasa, wraz z którym nadeszło słowo "ładna", na dodatek użyte dwa razy i to w stosunku do jej puchońskiej aparycji, było już czystym nokautem. Twarz Doireann zalała się czerwienią, a roztrzęsione dłonie sięgnęły po cokolwiek. Wtedy też żaba uciekła. Doireann zareagowała zdecydowanie raptownie, udając się w pogoń za czekoladowym płazem. Tłumaczyła to sobie niesamowitą realnością w zachowaniu żaby, co zaś miało sprawić, że nie chciała, by zwierzątku stała się jakakolwiek krzywda. Z drugiej strony wciąż była lekko rumiana i uparcie starała się nie myśleć o byciu ładnym. - Mogłaby... coś sobie zrobić. - Westchnęła bez przekonania, unosząc złączone dłonie na wysokość swoich oczu. - Wiem, że nie są prawdziwe, ale... - Zamilkła, kiedy tylko spojrzała w kierunku półwila. Chłopak zdecydowanie wyglądał tak, jakby żaba miała być jedynym źródłem jego szczęścia i jeśli już teraz, zaraz jej nie zje, to bezsprzecznie umrze. A w takim wypadku winę ponosiłaby tylko ona - nieczuła Puchonka, która postawiła dobro kawałka ruszającej się czekolady nad zdrowiem i życiem wężowego sąsiada z lochów. Oczami wyobraźni widziała, jak puchońska brać dokonuje nad nią samosądu. Z widoczną rezygnacją pokiwała więc głową, a następnie ujęła czekoladową żabę w dwa palce. - Smacznego, Eskil. - Powiedziała cicho, spoglądając powątpiewająco na trzymaną w dłoni słodycz. Powoli przysunęła palce bliżej warg Ślizgona, czekając, aż ten je otworzy. - Nie tak wyobrażałam sobie podobne rzeczy. To trochę pokraczny romantyzm. - Zażartowała, próbując jakoś przykryć swoją niezręczność. Wolałaby nakarmić go usadowionymi na opuszkach palców malinami. Byłoby to pewnie dużo bardziej ekscytujące i pasjonujące, niż wkładanie mu do ust płaza.