Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Parsknął śmiechem na jego słowa, ale nie chodziło wcale o tę część z harpią łapą, ale o to wcześniejsze. - Żebym to jeszcze umiał przyłożyć komuś w zęby... - burknął rozbawiony, ale już po chwili przeszedł do tematu, który Eskila bardziej interesował - Zazdrość to chyba dobra rzecz... To znaczy, oczywiście jeśli człowieka nie zaślepia. Ale to pokazuje poniekąd, że nam zależy na tej drugiej osobie. - duża część facetów podchodzi do tego tematu naprawdę poważnie i u nich zazdrość przekształca się w zaborczość czy zawiść. Wtedy to jest nie zdrowe. Rozumiał to, że Eskil w tym momencie czuje się zagubiony i nie za bardzo wie jak się zachować, bo tak naprawdę pewnie nie jest nawet pewien tego co czuje. To dla niego zapewne nowość i nie może sobie z tym poradzić, dlatego pewnie przyszedł właśnie do niego, aby poruszyć ten temat. - Nie musi Cię wprost nazwać przyjacielem. Jeśli dużo rozmawiacie i martwicie się o siebie nawzajem, to sprawa jest oczywista - wywnioskował z tego co mówił mu młody, że raczej są właśnie w takiej relacji. Nie zawsze mówi się o tej więzi przyjaźni, przeważnie się ją czuje i chyba to jest milion razy lepsze od jakichś tam jawnych słów. Usłyszawszy o tym, że Robin jest wylewna w stosunku do wszystkich wokoło, westchnął, bo to trochę komplikowało sprawę. Ale wcale nie oznaczało, że nie da się odczytać czy traktuje go bardziej jako kupla czy chłopaka. - To w takim razie najprościej byłoby okazać jej w jednoznaczny sposób, że chcesz czegoś więcej niż przyjaźni. Ryzyko jest, ale z drugiej strony będziesz wiedział na czym stoisz - zawsze trzeba było liczyć się z tym, że można zostać odrzuconym, jednak czasami warto było go podjąć. Jeśli naprawdę chciał wiedzieć jak traktuje go Doppler, musiał postawić wszystko na jedną kartę, inaczej się nie dowie. - Czyli zostaje Ci, albo cierpliwie czekać na to jak to się rozwinie, albo zaryzykować i jakoś okazać jej to ile dla Ciebie znaczy. Owszem, możesz dostać kosza, ale przynajmniej sprawa będzie prosta. - niestety, ale sprawy sercowe zawsze wiązały się z pewnymi rozterkami i jeśli Eskil wchodził w dorosłe życie, musiał liczyć się z tym, że będzie musiał dokonywać pewnych wyborów, które nie zawsze będą wiązały się z sukcesem i będzie musiał się przyzwyczaić też do konsekwencji tych złych decyzji. Cóż, człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach... - Nie ma sprawy. Dobrze, że wiesz, że możesz ze mną porozmawiać na każdy temat. Cieszę się - oznajmił z uśmiechem, kopiąc go lekko w łydkę pod stołem i śmiejąc się pod nosem.
|zt x2|
+
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Sprawowanie funkcji prefekta wiązało się nie tylko z przywilejami, ale również obowiązkami, które w ostatnim czasie Olivia traktowała w nieco olewawczy sposób, scedowywując je głównie na Bruna. Tym razem jednak nie mogła wykpić się ilością zadań domowych, która nie była zbyt przytłaczająca, bo ferie dopiero się skończyły. "Pokaż nowemu szkołę" tak brzmiało ogólne rozporządzenie dyrektora ubrane w długie zdania, zawierające wiele niepotrzebnych słów, które przekazał dziewczynie w liście, wszakże sobota to idealny dzień na to, by zamiast marnować czas zrobić coś dla innych, nie? Korzystając z faktu, że był to jednak dzień wolny od zajęć lekcyjnych, postanowiła zerwać z konwenansami na wieszak odkładając szkolną szatę i włożyła zwykłą koszulę oraz czarne jeansy. Włosy jak zwykle zostawiając w artystycznym nieładzie, od czasu do czasu przeczesywała je tylko palcami, by swobodnie opadały na ramiona i plecy. Wielka sala wydawała się miejscem idealnym na pierwsze spotkanie, nie tylko dlatego, że to tu dyrektor i kadra nauczycieli witali nowych uczniów czy odbywały się tu najważniejsze wydarzenia w szkole, ale przede wszystkim stanowiła ona część centralną zamku. Nie była pewna ile czasu minęło nim pojawił się przed nią o prawie głowę wyższy chłopak, na widok którego uśmiechnęła się delikatnie. - Cześć, jestem Olivia. Prefekt Gryffindoru i to ja mam ci dziś pokazać szkołę - przywitała się, wypowiadając regułkę, której dawno temu zmuszona była się nauczyć, choć dopiero pierwszy raz opuszczała ona usta brunetki. Nigdy wcześniej nie oprowadzała nowych, a widok bruneta był o tym zaskakujące, że wymiana międzyszkolna już się skończyła, a więc co tu robił? - Jak to właściwie się stało, że do nas trafiłeś? - zapytała, nie umiejąc zignorować wrodzonej ciekawości, którą często kierowała się w życiu, jednak starała się brzmieć nienachalnie.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Powoli to wszystko zaczynało go wkurzać. Im dłużej przebywał w tej szkole, tym bardziej widział, jak cholernie głupia i popieprzona ona była. Ale co mógł zrobić... Chciał nie chciał, dalej chodził na kolejne zajęcia, przejmował się głupotami i zwracał uwagę na rzeczy, na które normalnie kompletnie by nie zwrócił uwagi. Miał szczęście, że miał ze sobą w Hogwarcie rodzeństwo, które mogło doskonale poczuć to samo, co i on czuł. W innym wypadku, bez jakiejkolwiek pozytywnej twarzy obok siebie, prawdopodobnie by oszalał... Owszem, teraz, jak wiedział, że uczy się tutaj również Freddie, to mimo wszystko czuł się z tym nieco lepiej. Że w razie czego jest ktoś, kogo zna i nie ma na imię Aurora bądź Austin. Ale, na Merlina, przecież nie mógł cały czas zaprzątać dziewczynie głowy swoją osobą! Ona miała swoich znajomych, swoje życie i swoje obowiązki, z których musiała się wywiązywać. No właśnie, a propos obowiązków... Był kompletnie zaskoczony, kiedy dotarła do niego informacja odnośnie tego, jakoby zaproponowano mu "wycieczkę po Hogwarcie". Rozumiał zamysł i w ogóle, ale czuł się z tym faktem bardzo źle. I jeszcze miała oprowadzać go jakaś dziewczyna... Nie to, że narzekał na ten konkretnie fakt, ale nie chciał zwyczajnie zajmować swoją osobą czasu innej istocie, która na pewno wolałaby wtedy robić milion innych, znacznie ciekawszych rzeczy, niż oprowadzanie chłopaka po szkolnych korytarzach. Owszem, nie widział jeszcze naprawdę wielu rzeczy, ale przecież to nie oznaczało, że nie poznał by ich sam. Tymczasem prefekt Gryffindoru musiała poświęcać mu czas. Próbował pozytywnego nastawienia, ale im niżej schodził po schodach, tym bardziej go ono opuszczało. Również postanowił porzucić szkolny mundurek na rzecz czegoś znacznie bardziej wygodnego. W końcu była sobota, dzień wolny od zajęć. Nie musiał się aż tak stresować, prawda? Mniej więcej wiedział, jak wygląda prefekt Gryffindoru („wiesz, długie włosy, dosyć wysoka, na pewno rozpoznasz”). No więc za taką się właśnie rozglądał, niepewny, która to może być, bo jednak opis był dosyć… oględny, a dziewczyn z długimi włosami dużo. Na szczęście, jak się okazało, to ona postanowiła znaleźć jego, co pewnie nie było wcale trudnym zadaniem. Dosyć wysoki, wyglądający jak dziecko zagubione we mgle. Tak, to na pewno ten nowy. Przywołał na twarz lekki uśmiech, kiedy to dziewczyna podeszła do niego i się przedstawiła. Dziwne, bo zazwyczaj znacznie mocniej musiał zerkać w dół, aby spojrzeć komuś w oczy. Miła odmiana. – Alec Taylor, miło mi cię poznać – przywitał się dosyć zwięźle, dalej trzymając na ustach delikatny uśmiech. Jakby jeszcze nie była pewna, czy to on, to kompletnie nie pasujący do tego miejsca, amerykański akcent, musiał jej wszystko potwierdzić. Pewnie w normalnych okolicznościach, byłby on znacznie bardziej szczery. Ale teraz? – Wiesz, że tak naprawdę wcale nie musimy tego robić? Ja cię nie wsypię, że poszłaś, a ty nie wsypiesz mnie, że nie poszedłem na wycieczkę – chciał się jeszcze upewnić, bo naprawdę czuł się jak idiota, który zajmuje jej czas, kiedy na pewno mogłaby go poświęcić na cokolwiek innego. Westchnął i jakby odruchowo przeczesał swoje loczkowate włosy dłonią, kiedy zadała tak standardowe dla tego miejsca pytanie. Jak widać, wszyscy musieli wszystko wiedzieć i nie było opcji, aby tego uniknął. Jedna jego brew nieznacznie uniosła się ku górze. – Przeprowadzka – odpowiedział zwięźle, bo chyba nie było sensu w tym momencie się bardziej nad tym rozwodzić. Ostatnie, na co miał ochotę, to tłumaczenie nowo poznanej, chociaż bardzo miłej, dziewczynie, co sprowadzało go do Wielkiej Brytanii.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Hogwartu rzeczywiście nie można było określić mianem normalnej szkoły. Działo się tu wiele rzeczy, z czego część stanowiła już tylko historię, natomiast inne rozgrywały się w czasie rzeczywistym i oni jako uczniowie byli ich świadkami. O ile Alec uważał to poniekąd za wadę, o tyle Olivia doszukiwała się w tym wyjątkowości tego miejsca. Nie można było tu narzekać na nudę, chociaż niektórzy wręcz o nią prosili. Spokój był trudny do osiągnięcia, dlatego Gryfonka ceniła sobie dni wolne od zajęć, często pożytkując je na samotne przebieżki, spacery czy też błogie lenistwo w dormitorium. Mimo, iż list dyrektora poniekąd zniszczył "niemamplanównadziś" dziewczyny, to ostatecznie ciężko było określić czy jest z tego powodu naprawdę zła, chociaż nie wyglądała na zbyt zadowoloną, a przynajmniej nie w pierwszych sekundach, kiedy otworzyła zgrabnie zaklejoną kopertę. Gdy czekała na nowego nabierała coraz więcej przekonania do tego całego przedsięwzięcia, bo po pierwsze czuła się potrzebna, a po drugie mimo wszystko lubiła, kiedy w jej życiu się coś działo, tym bardziej, że teraz mogła niejako wykazać się w roli prefekta. - Aaach, plakietka - mruknęła cicho pod nosem, delikatnie go przy tym marszcząc. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, z której wyciągnęła połyskującą odznakę przypinając ją do koszuli, by chłopak nie miał problemu z odnalezieniem jej w tłumie. Zwłaszcza, że sama Callahan nie wyróżniała się z niego właściwie niczym, poza faktem że starał teraz jak kołek przed wysokimi drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali. Im więcej pozytywnego nastawienia uciekło z Aleca, tym więcej go miała w sobie Olivia, dlatego nie trudno było jej przykleić na usta uśmiech, który tak naprawdę wkradł się tam sam. Postać chłopaka trudno było przeoczyć, rzeczywiście wyglądał trochę jak dziecko we mgle pośród uczniów, którzy wciąż się gdzieś spieszyli czy pogrążeni byli w wesołych rozmowach. Wymiana uprzejmości była - jak każda tego typu - zwyczajnie sztuczna. Ciężko było doszukać się u nich pewności, bo przecież zupełnie się nie znali, a dodatkowo akcent który brunetka wyłapała, gdy chłopak zabrał głos świadczył o tym, że nie był nawet z Europy. Musiał naprawdę czuć się w tym miejscu nieswojo, wręcz obco, co nie dziwiło Oli kompletnie, nawet ona czasem czuła się podobnie, choć spędziła w Hogwarcie już sześć lat. Słysząc kolejne słowa padające z ust bruneta uniosła do góry prawą brew, nie potrafiąc ukryć zdziwienia malującego się przede wszystkim w niebieskich tęczówkach. Propozycja oczywiście była bardzo kusząca. Gdyby ją przyjęła nie musiałaby jak głupia biegać z chłopakiem po całym zamku wyjaśniając mu, co gdzie się znajduje, gdzie nie wolno wchodzić, a które miejsca są warte obejrzenia. W gruncie rzeczy sama do końca nie znała każdego pomieszczenia w zamku, było tego za dużo, często trafiło się na jakieś zupełnie przypadkowo. Oparła dłonie na udach, przez chwilę wpatrując się w Aleca w milczeniu. -Skoro uważasz, że nie musimy tego robić, to zrobimy inaczej - oznajmiła, pozwalając sobie na szeroki uśmiech, któremu towarzyszył również interesujący błysk w oczach dziewczyny. - Wielka sala o tej porze jest prawie pusta, możemy tu posiedzieć, zagrać w Eksplodującego Durnia, a ja odpowiem na każde pytanie, jakie przyjdzie ci do głowy - wyszła ze swoją kontrapozycja, po czym nie czekając na odpowiedź, zwyczajnie chwyciła Taylora za nadgarstek wchodząc z nim do Wielkiej Sali. Tam od razu skierowała ich kroki do jednego ze stołu, zajmując miejsce na ławce; usiadła do niego przodem pozostawiając dystans, który pozwoli na wykładanie kart. - Przeprowadzka brzmi tragicznie - przyznała, jednak nie zamierzała wnikać w szczegóły, bo chłopak nie wyglądał na chętnego do wyznań. - W sensie… rodzice chyba nie są świadomi, jak bardzo odbija się na dzieciach, które nagle zmieniają wszystko w swoim życiu - wyjaśniła, bo co prawda nie była nigdy w podobnej sytuacji, lecz mogła sobie to wyobrazić - nowa szkoła, nowi ludzie, nowe miejsce, którego nie można jeszcze nazwać domem. - Grałeś kiedyś w durnia? - zapytała, zmieniając temat, nie chcąc niepotrzebnie wywoływać w Gryfonie zdenerwowania. Opłacający kosmyk włosów założyła za ucho, biorąc w ręce karty, które zaczęła tasować.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Pewnie nie przejął by się za bardzo nawet wtedy gdy dziewczyna postanowiłaby się pojawić w Wielkiej Sali w samym bikini, więc tym bardziej nie zwrócił uwagi na to, że nie posiadała na swojej piersi plakietki ogłaszającej wszem i wobec, że to właśnie ona, nikt inny, jest prefektem Gryffindoru. Domu, który od teraz do końca jego kariery edukacyjnej miał zastępować jego rodzinę… a przynajmniej tak głosiła broszura którą otrzymał. Jego entuzjazm nie był na bardzo wysokim poziomi i naprawdę, pomimo szczerych chęci, niewiele mógł na to poradzić. Całe jego życie zostało kompletnie zmienione i musiał odnaleźć się w tym wszystkim na nowo. Nic więc dziwnego, że perspektywa ewentualnej przechadzki po szkole tylko dla tego, że ktoś się nad nim ulitował, nie napawała optymizmem. Chyba nikt nie chciałby podobnej litości, a już tym bardziej ktoś taki jak Alec. Dlatego nawet nie silił się na większą dozę szczerości w przedstawianiu się dziewczynie, czy na to, aby w ogóle wykazać chęć tego całego zwiedzania. Wolał iść do dormitorium i poczytać, bądź sięgnąć po Rosalitę, ale grzeczność i kultura nie pozwalała mu na to, aby zostawić dziewczynę, kiedy ta już poświęciła czas na spotkanie się z nim. Widział zdziwienie na jej twarzy, ale nie szczególnie się nim przejmował. Alec miał to do siebie, ze lubił mówić dokładnie to, co miał na myśli. Więc po co okłamywać dziewczynę w takiej kwestii? Owszem, może właśnie wychodził na gbura i debila, ale nie mógł inaczej. Ciężko było mu znaleźć w sobie pokłady optymizmu. Uniósł jedną brew słysząc kolejne słowa, jakie wydobywały się z jej ust. Na takie rozwiązanie nie wpadł i w sumie, musiał przyznać, że brzmiało to całkiem… rozsądnie. Przynajmniej nie będzie musiał latać po całej szkole jak ten debil, a ona nie będzie musiała się nad to dla niego fatygować. – No dobra, może być – odpowiedział w końcu, uśmiechając się półgębkiem. Nie spodziewał się takiej bezpośredniości z jej strony, ale dał się pociągnąć w głąb Wielkiej Sali. Musiał przyznać, że za dnia, kiedy nie było tutaj tłoku, to pomieszczenie wyglądało naprawdę pięknie. Zaczarowane sklepienie było dzisiaj delikatnie mętne, zapewne przez chmury, które miały miejsce na prawdziwym niebie. Dźwięk jego kroków odbijał się echem, kiedy rozglądał się dookoła. A potem usiadł na ławce naprzeciwko dziewczyny. Westchnął, słysząc kolejne jej słowa, odnośnie jego krótkiej informacji, co go tutaj sprowadziło. Naprawdę nie chciał o tym gadać, ale widać, że dziewczyna była zwyczajnie ciekawska. – Cóż mogę rzec… - skomentował to w bardzo lakoniczny sposób, bo nawet nie znajdował pomysłu na to, co innego mógłby obecnie powiedzieć. Wzruszył lekko ramionami, przyglądając się jak zaczyna tasować karty. – Przyda mi się wprowadzenie do tej gry – przyznał w końcu szczerze. W Ilvermorny grało się w nieco inne gry karciane, niż tutaj. – Dobra, to może na początek powiedz mi, jacy są opiekunowie domów? – zadał tak naprawdę pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy. Ale z drugiej strony, to naprawdę była ciekawa kwestia, wiec powinien poświecić jej chwilę.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Może widok Oliv w bikini nie zdziwiłby bruneta, jednak wtedy miałby ogromny kłopot żeby skupić się na jej oczach, które swoją drogą były równie śliczne, co uśmiech, jakim go obdarzyła, widząc malującą się na jego twarzy niechęć. W zasadzie nie dziwiła się chłopakowi - był nowy, nie miał przyjaciół, może nawet znajomych, czuł się obco. Chociaż sama nigdy nie była w podobnej sytuacji i mogła tylko się domyślać, jak się czuje to wydawała się podchodzić do tego nieco chłodniej niż wypadało. Z własnego doświadczenia wiedziała, że litość czy współczucie zamiast przynosić ulgę jedynie jeszcze bardziej irytują, a na przystosowanie się do nowej sytuacji czy też rzeczywistości potrzebny jest czas. Ostatecznie to ona przejęła inicjatywę, prowadząc go za rękę do Wielkiej Sali, gdy wyraził aprobatę dla jej pomysłu, który stanowił równowagę między obowiązkiem jakie miała pani prefekt wobec nowego wychowanka Godryka Gryffindora a jego sceptycyzmu. Ten dzień i tak należał do zmarnowanych, bo zdążyła już odłożyć w czasie swoje plany, chociaż nie traciła przez to humoru. Może początkowo była odrobinę zła, jednak uczucie to szybko minęło, zastąpione zwykłą ciekawością dotyczącą nowego ucznia. Chciała go zwyczajnie poznać, dowiedzieć się czegoś, co nie będzie jedynie oszczędnymi w słowach odpowiedziami. Być może odrobinę źle zaczęła, od razu pytając o powód przeprowadzki. Choć było to naturalną reakcją, to jednak mogło uderzać w czuły punkt lub temat jakiego nie chciał poruszać, bo wiązało się to z przykrymi wspomnieniami - to również była gotowa zrozumieć. - Dobra - zaczęła, odkładając przetasowane karty na drewnianą ławkę - Eksplodujący dureń to klasyczna gra, do której służą karty tarota. - oznajmiła, wskazując na talie dwoma palcami - wskazującym i środkowym - Cała rozgrywka polega na tym, by w ciągu gry nie dać pozbawić się trzech żyć. Myślę, że te trzy są taką optymalną liczbą - stwierdziła, prostując plecy, zakładając przy tym pojedynczy kosmyk włosów za ucho - Gracze, czyli my w każdej kolejce wykładają na blat po jednej ze swoich kart, a te, ponieważ są zaczarowane, rozgrywają między sobą pojedynek. Karta, która przegra, ściąga na swojego właściciela różne wypadki losowe, zależne od bohatera na niej umieszczonego. - opowiedziała starając się by wszystko zabrzmiało jasno, nie ukrywając ekscytacji, jaką wywoływała w niej wizja rozgrywki - Tak naprawdę wydarzyć może się wszystko, więc będzie ciekawie - zaśmiała się, bo Alec nie miał jeszcze pojęcia, co tak naprawdę go czeka, natomiast Oliv była tego po części świadoma. - Jako, że grasz po raz pierwszy w tą grę, możesz zacząć - powiedziała, przesuwając karty w jego kierunku, zanim usta Gryfona opuściło pytanie. - Jak pewnie wiesz każdy dom ma swojego opiekuna, nasz właśnie otrzymał nowego po wyjeździe Vin-Eurico. Także nie jestem w stanie powiedzieć za wiele o współpracy z Williamsem, chociaż wydaje się być w porządku. Najlepsza jest Beatrice Dear, wydaje się być surowa, jednak to chyba najbardziej postępowy nauczyciel a przy tym ma w sobie wiele zrozumienia dla nas uczniów, ale też poświęca im wiele swojej uwagi, może dlatego, że sama jest dość młoda i bardzo ładna - uśmiechnęła się na myśl o opiekunce Slytherinu - Reszta wydaje się po prostu być, chociaż nie udzielają się zbytnio, przynajmniej w mojej opinii, ale też nie jestem wzorem do naśladowania jeśli chodzi o bycie prefektem - wzruszyła nieznacznie ramionami, sięgając po swoją kartę, gdy brunet wyciągnął swoją. - W poprzedniej szkole panował podobny porządek? - zapytała, nie mogąc powstrzymać słów, które jakby same wyrwały się spomiędzy malinowych ust.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Czas był tym, czego Alec definitywnie nie posiadał. W tym miejscu wszyscy chcieli coś od niego na już a nawet na wczoraj, sądząc, że skoro spędził w Hogwarcie kilka dni, to wie o tym miejscu wszystko i rozumie wszystkie rządzące nim zasady. Prawda była taka, że nie rozumiał nic i cały czas miał wrażenie, że gubi się sam ze sobą. Prawdopodobnie, gdyby nie Aurora i Austin, to już dawno dostałby pierdolca, ale tak jakoś jeszcze dzielnie próbował się trzymać. Więc w ramach tych prób, dał się zaciągnąć do Wielkiej Sali, gdzie dziewczyna całkowicie przejęła inicjatywę i już chyba była w swoim żywiole. Wcale na to nie narzekał. Odpowiadał mu fakt, że nie musi wykazywać się cholera wie czym a Olivia dalej będzie chciała spędzać czas w jego towarzystwie. Może nieco z litości, niż z faktycznej chęci, ale ostatecznie chyba nie było tak najgorzej, jakby się mógł spodziewać. Usiadł na ławce i przyglądał się temu, jak dziewczyna zwinnie tasuje karty. Na szczęście było to zajęcie, które nie wymagało z jego strony nie wiadomo jak wielkiego zaangażowania. Podniósł wzrok na jej twarz, kiedy zaczęła szczegółowo objaśniać zasady gry, w którą za chwilę mieli zacząć grać. Cóż, przewidywał sromotną przegraną w jego wykonaniu, ale to inna sprawa. Pokiwał głową w odpowiednim momencie, jakby chciał ją w ten sposób zapewnić, że zrozumiał to, co do tej pory do niego powiedziała. – Innymi słowy, jak przegram, to jeszcze dodatkowo los mi wpierdoli? – skomentował to bardzo krótko po czym parsknął lekkim śmiechem. Chyba pierwszy raz od naprawdę długiego czasu, był to szczery dźwięk w jego wykonaniu. Kto by się spodziewał, że akurat Gryfonka go w nim wywoła… Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym odsunął z czoła kilka ciemnych loczków. – Karty wykładamy w tym samym momencie, czy jak? I kiedy wiadomo, kto wygrał? – nie omieszkał zadać kilka pytań, aby doprecyzować sobie w głowie niektóre nie do końca jasne dla niego fakty. Skoro miał przegrać z kretesem, to chociaż chciał wiedzieć dlaczego. Słuchał jej opowieści dotyczącej kolejnych nauczycieli w naprawdę dużym zamyśleniu. Zazwyczaj nie lubił bazować na opinii innych ludzi, ale w tym konkretnym wypadku nie miał innego wyjścia; zbyt mało czasu spędził w zamku aby samodzielnie przekonać się co do prawdziwości słów Olivii. Nie wiedział, czemu dziewczyna aż tak pozytywnie wyrażała się na temat tej profesor Dear, ale zaintrygowało go to nieco. Dobrze wiedzieć, jakie opinie krążą pośród uczniów, prawda? Sięgnął w stronę kart i wyciągnął jedną z talii. Na blacie stolika pojawił się piękny rysunek pustelnika, który dla Aleca znaczył tyle co nic. Patrzył na niego przez chwilę z ogłupiałym wyrazem twarzy, by po chwili podnieść wzrok na Olivię. - I co teraz? – zapytał, a potem zastanowił się nad pytaniem dziewczyny odnośnie porządku w Ilvermorny. – W zasadzie, jakby się nad tym zastanowić, to pod pewnymi względami było to bardzo podobne. Na przykład tam też były cztery domy, chociaż miały zupełnie inne nazwy i preferowały wśród ludzi zupełnie inne wartości. No i w Ilvermorny na pewno nie było tylu przeciwników niemagów bądź czarodziejów wywodzących się z tych rodzin. – wyjaśnił jej pokrótce to, co przede wszystkim pojawiło się w jego głowie. Nie ulegało wątpliwością, że tych różnic na pewno było o wiele więcej, ale te chyba najbardziej raziły go w oczy.
Olivii nawiązywanie nowych znajomości zawsze przychodziło z łatwością, nawet jeśli w przypadku Aleca było to nieco na niej wymuszone. Ostatecznie jednak cieszyła się, że to ona miała okazję "pokazać" nowemu szkołę, odpowiedzieć na dręczące go pytania i przywitać wśród wychowanków Godryka. Fakt, że jej dom zyskał nowego ucznia sprawiało, że jako prefekt czuła coś na kształt dumy i radości, której nie ukrywała, co i raz obdarzając bruneta uroczym uśmiechem. Tasowanie kart nie wymagało od niej dużych pokładów uwagi, które skupiła na tym, by jak najjaśniej przekazać chłopakowi na czym polega gra w Durnia i jakie zasady w niej obowiązują. Te nie były zbyt trudne, sama gra również nie była niebezpieczna, dlatego uczniowie często w nią grali, a niekiedy odbywały się w nią również turnieje, poza Quidditchem dodatkowo rozbudzając ducha rywalizacji między poszczególnymi domami. - W dużym uproszczeniu, tak - przyznała, również się śmiejąc, bo to była ta mniej przyjemna część rozgrywki, chociaż przede wszystkim liczyła się zabawa i ten dreszczyk emocji, prawda? - Z tym, że efekty utrzymują się tylko do końca gry, także nie ma się czym martwić…. za bardzo - przyznała, chociaż w tonie głosu brunetki rozbrzmiewało pewne powątpiewanie, którego nie potrafiła zamaskować. Wiedziała, jak różne skutki uboczne mogą mieć poszczególne karty, chociaż nie znała dokładnie wszystkich. - Tak, wybraną kartę odkrywamy w tym samym czasie. Jeśli chodzi o zwycięstwo, to musisz to po prostu zobaczyć, bo ciężko wytłumaczyć. Wiesz jak działają magiczne szachy? - zapytała, unosząc do góry prawą brew. - Tu zasada jest podobna, tylko karty nie ulegają zniszczeniu - wyjaśniła, bo to było pierwsze co przyszło jej do głowy, by choć w niewielkim stopniu zobrazować chłopakowi system działania poszczególnych figur karcianych. Jeśli zaś chodziło o wygraną, Olivia uważała, że w dużej mierze zależy ona od szczęścia niżeli umiejętności posiadanych przez graczy, także Alec miał na wygraną takie same, jak ona; może nawet większe, jeśli wierzyć w szczęście początkującego. Zdecydowanie dużo czasu poświęciła, by opisać opiekuna Slytherinu, jednak panna Dear była naprawdę świetną osobą. Mimo wszystko Taylor sam musiał się przekonać, jak to wszystko wygląda w praktyce, bo przecież niekoniecznie musi podzielać zdanie brunetki. Każdy lubił ludzi o innych cechach, te osoby które zdaniem Oli były fajne dla chłopaka mogły stanowić charakter do którego nie będzie mógł się przekonać. To było naturalne i dziewczyna miała tego świadomość, a oni jako uczniowie mieli wybór. Wszakże nawet jeśli dany nauczyciel odpowiadał za konkretny dom, to nie było to jednoznaczne z tym, że udziela pomocy jedynie jego wychowankom, w Hogwarcie działało to trochę inaczej. Biorąc kartę Alec rozpoczął rozgrywkę. Olivia sięgnęła po swoją, wyciągając z tali koło fortuny, na co skrzywiła się nieznacznie, odkładając ją by zmierzyła się z Pustelnikiem wyciągniętym przez chłopaka. Prawy kącik ust brunetki uniósł się delikatnie ku górze, kiedy okazało się, że zwyciężyła. - Teraz będzie działa się magia - odpowiedziała, a kiedy tylko ostatnie słowo padło z jej ust, ubranie chłopaka zaczęło zmieniać się w łachmany o ciemnej barwie,na myśl strój pustelnika. - Całkiem ci do twarzy - zaśmiała się, następnie skupiając się na tym co ma do powiedzenia. Uważnie wysłuchała słów dotyczących poprzedniej szkoły bruneta, lekko przygryzając dolną wargę, kiedy wspomniał o antymugolskich poglądach. - Taaa… u nas jest tego trochę, chociaż chyba znacznie mniej i nie jest to tak dotkliwe jak w przeszłości. - przyznała, sama na własnej skórze nie doświadczyła szykanowania w związku z tym, że w jej żyłach płynie znacznie więcej mugolskiej krwi niż magicznej, niemniej problem istniał, a sytuacja polityczna jedynie go pogłębiała - Przez długi czas w Anglii istniał kult Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, rodów czystej krwi, które uważały się za lepsze, miały swoje prawa i zasady a zamianie której wiązało się z wydziedziczeniem - wyjaśniła pokrótce, chociaż cała historia była bardziej zawiła i miała wiele pobocznych wątków. - A co sądzisz o domu Godryka Gryffindora? - zapytała i choć uchodzić to mogło za podchwytliwe pytanie, to była zwyczajnie ciekawa.
ŻYCIA: 3/3
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Naprawdę coraz mocniej wkurwiał go fakt bycia tym nowym, na którego to każdy się gapił i zastanawiał, jakie licho przygnało go do tej szkoły. Nie ma więc co się dziwić, że miał takie a nie inne nastawienie względem tego całego oglądania szkoły. Znowu będą się na niego gapić i zadawać głupie pytania. Dlatego z ulgą przywitał alternatywę jaką było granie w tego durnia. Zawsze mniejsza szansa na narażenie się na śmiech ze strony kompletnie obcych ludzi. – Świetnie – skwitował to tylko zgryźliwie, kiedy dziewczyna potwierdziła, że los będzie w tej grze dla niego kompletnie bezlitosny. Nie ma to, jak upokorzenie w nowym miejscu i w obecności kompletnie nieznanych ludzi. Każdy nowy człowiek marzył o czymś podobnym, nie podlegało to żadnej dyskusji. Pokiwał głową w odpowiedzi na jej kolejne wyjaśnienia. W magiczne szachy grał nie raz i nawet zaskakująco nieźle sobie z nimi radził. Może więc jest dla niego jeszcze jakaś nadzieja? Słuchał kolejnych jej słów i przyglądał się temu, jak wyjmuje swoją kartę z całej talii. No i oczywiście przegrał to rozdanie, bo jakby to mogło być inaczej. Z niemą fascynacją zmieszaną z irytacją obserwował, jak jego ubranie zaczyna się zmieniać, aby ostatecznie przypominało to pustelnicze, które to znajdowało się na karcie z tali. Wyciągnął przed siebie ręce, aby bliżej się temu przyjrzeć, a nawet złapał między dwa palce brzeg długiego i szerokiego rękawa. – Dobra, to jest naprawdę dziwne! – stwierdził, kręcąc głową. Czuł się tak, jakby dopiero po raz pierwszy stawiał swoje kroki w magicznym świecie, a przecież to wcale nie było zgodne z prawdą! Nie mógł nic poradzić na to, że ten Hogwart był jakiś taki dziwny. Odchylił się na krześle nieco do tyłu i wyciągnął przed siebie swoje długie nogi. – Czyli ty wygrałaś tę rundę i tobie nic nie jest? – musiał się jeszcze dopytać, przyglądając się nieco sceptycznie dziewczynie. Może jednak postanowiła robić go okłamywać, wykorzystując jego niewiedzę i nagle zaraz się okaże, że pod stołem rzucała jakieś czary? Cholera ją wie… Chyba przyszedł czas na wyciągnięcie kolejnej karty tarota na stół… – To jest chore. Jak można karać kogoś tylko za to, że pochodzi z rodziny niemagów, zamiast w pełni czarodziejskiej… - Alecowi zwyczajnie cos podobnego nie mieściło się w głowie. Nie rozumiał podobnego zachowania i nawet nie próbował udawać, że rozumie. Na kolejne jej słowa delikatnie wzruszył ramionami. Milczał chwilę, jakby mocno się nad tym zastanawiał. – W zasadzie to nie wiem, co mam sądzić. – odpowiedział rozbrajająco szczerze. – Wiesz, ciężko mi cokolwiek powiedzieć na ten temat, bo niby wiem, jakie cechy ten dom przedstawia, ale ja na przykład kompletnie ich w sobie nie widzę, więc cały czas się zastanawiam, czy przypadkiem ta wasza tiara nie postanowiła sobie zrobić ze mnie jaj. – westchnął, jakby powiedział coś cholernie ciężkiego. A może właśnie tak faktycznie było? Nie czuł się tym przysłowiowym gryfonem. Może jeszcze to nie czas?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia miała zgoła odmienny od alecowego stosunek, starając się w każdej sytuacji znaleźć jakieś plusy. To, że był nowy wciąż czyniło go anonimowym, mógł stworzyć własną wersję siebie, nawet jeśli w poprzedniej szkole był zupełnie kimś innym. W dodatku trzeba przyznać, że początki Callahan w Hogwarcie też nie były łatwe - nigdy nie jest prosto. Fakty, iż miała krótkie niczym chłopięce włosy, ubrania po starszym bracie i imię skracane do trzech pierwszych liter, mogące być również skrótem imienia Oliver, sprawiały, że wiele osób brało ją zwyczaje za chłopaka, a tłumaczenia, że tak naprawdę jest dziewczyną często odbierano jako żarty. Mimo to starała się tym kompletnie nie przejmować, z czasem nawet przestała zwracać uwagę na to w jaki sposób się do niej odnoszą, a inni dopiero kiedy brunetka skończyła czternaście lat i wyróżniać się na tle koleżanek, zaczęli dostrzegać w niej dziewczynę, choć wciąż nie wszyscy. By dodać Gryfonowi trochę otuchy uśmiechnęła się, dodatkowo mając nadzieję, że gest ten wywoła u niego podobną reakcję, zważając na to powiedzenie, że uśmiech jest zaraźliwy. Rzeczywiście pierwsze zetknięcie z magią talii było niezwykłym przeżyciem, chociaż często też dość traumatycznym, dlatego Alec miał szczęście, jeśli chodziło o efekt wylosowanej przez niego karty był on dość łagodny. Na komentarz opuszczający jego usta, Olivia uśmiechnęła się szerzej, jednocześnie dostrzegając rosnące w brązowych tęczówkach zaintrygowanie. To był w zasadzie dobry znak, bo wcześniej wykazywał się jakby sceptycyzmem - nie miała pojęcia, że ten jednak nadal mu towarzyszy. - Dokładnie, wygrany nie jest narażony na efekt wyciągniętej karty, chociaż ten twój nie jest taki dramatyczny, ostatnio moja koleżanka straciła głos, a mi płonęło ubranie - wspominała z lekkim rozbawieniem, nawet jeśli wówczas towarzyszyły jej inne uczucia - napięcie, strach ale i ekscytacja zawsze szły w parze z tą grą. Ponownie sięgnęła do talii, tym razem wyciągając kartę z napisem Umiarkowanie. Nie miała pojęcia z czym wiąże się ta karta, a jak się okazało szczęśliwie nie musiała się o tym przekonywać, bo to po raz kolejny brunet przegrał. Było jej go szkoda, jednak wiedziała, że ta gra potrafi być bardzo niesprawiedliwa. - Też tego nie pojmuję. Zwłaszcza, że wielu wybitnych czarodziei miało w swojej linii rodowej mugolów, albo sami byli nieczystej krwi, a więc jakby no… niczego nie gwarantowało to, czy Twoja krew jest czysta czy jak to określali brudna. - wyraziła swoje zdanie, opierając je na tym, czego dowiedziała się na historii magii, chociaż równie dobrze mogła coś pomylić. Nie był to przedmiot do którego się przykładała. Ściągnęła brwi na wspomnienia o cechach Gryfonów chwilę się zastanawiając, czy ona w sobie takowe posiada, bo nigdy o tym nie myślała - Boyd przynależał do tego domu, a więc i ona - to wydawało się oczywiste, bo byli rodzeństwem. Sądziła, że właśnie tym w swoim wyborze kierowała się tiara,czy mogła się mylić? - Podobno nie wszystko jest tak oczywiste, jak można by było sądzić. Tiara nigdy się nie pomyliła, więc pewnie dopiero odnajdziesz w sobie te cechy, ale w odpowiednim czasie. Człowiek dużo obnaża kiedy znajdzie się w konkretnej sytuacji - próbowała go pocieszyć? Wydawało się, że naprawdę wie o czym mówi, chociaż doświadczenie Oliv nie było zbyt przyjemne, dlatego wzdrygnęła się lekko. Czy zauważył?
Trudno nie zauważyć, że wraz z kolejnymi dniami wakacje nieustannie się zbliżały, potęgując uczucie pozostawienia pewnego rozdziału za sobą i kontynuowana następnego - czy to poprzez kolejny rok nauczania, czy poprzez wejście w dorosłe życie po zdaniu egzaminów. W tym roku szkolnym dyrektor, jak i kadra nauczycielska zadecydowali zorganizować bal dla każdej osoby uczęszczającej do Hogwartu z okazji zakończenia roku szkolnego. Nastawiony na bardziej swobodną atmosferę, wymaga posiadania ze sobą jedynie odrobiny dozy kultury i szacunku dla innych, by móc korzystać z tego, co zostało w ramach tego wydarzenia przygotowane.
Kod do umieszczenia na początku każdego postu:
Kod:
<zg>Atrakcja:</zg> Napoje / Jedzenie / Belgijka / Taniec w parach <zg>Kości:</zg> [url=tutajlink]kość[/url] <zg>Efekt:</zg> tutaj wpisz wszelkie efekty i ich czas trwania
Napoje
Na stolikach znajdują się najróżniejsze napoje, ale to skrzaty decydują, co Wam dzisiaj zaserwować. Eksperymenty w kuchni były dość zatrważające, aczkolwiek rezultaty, które zostały uzyskane, na pewno zadowolą wszystkich uczestników zabawy. Są one bezalkoholowe (w związku z odbywaniem się tego całego wydarzenia na terenie szkoły), w związku z czym mogą z nich skorzystać uczniowie niezależnie od wieku. Wyróżniają je najróżniejsze smaki i dodatki, które powodują, iż nie tylko zachęcają, ale także zasiewają ziarenko ciekawości wobec tego, jakie efekty mogą potencjalnie spowodować.
Rzuć literką, by przekonać się, jakiego trunku skosztowałeś. Efekty utrzymują się natomiast przez dwa posty od wypicia napoju.
literka:
A - arbuzowa mieszanka chmielowa z nutą mięty powoduje, iż nagle czujesz się tak, jakbyś zawitał na najgorętszych wyspach. Nie jest Ci jednak gorąco, a prędzej wpadasz w bardziej rozluźniony, wakacyjny nastrój - masz ochotę korzystać ze wszystkich atrakcji, paplasz niemiłosiernie dużo, a przy okazji sam siebie chcesz porwać do tańca. Ogólnie trudno jest Ci stać spokojnie, a inni mogą mieć problem z usadowieniem Cię w jednym miejscu. Kto powiedział, że dla innych będzie łatwo, prawda?
B - brązowy, karmelowy likier? Na to wygląda, ale jest kompletnie bez alkoholu, co na początku potrafi zastanowić. Z każdym łykiem jednak przyjmujesz lekką, widoczną opaleniznę, której być może nawet nie jesteś świadom. Twoja skóra nabiera zatem bardziej zdrowszych, żywych kolorów. Może to nawet i lepiej? Na pewno wszyscy inaczej na Ciebie spoglądają i efekt, z którym masz do czynienia, może nie wpływa na Twoje zachowanie, ale na wygląd - jak najbardziej.
C - cytrynowa nalewka. Oczywiście, jak żeby inaczej, bez alkoholu. W smaku jest wyjątkowo kwaśna i gdyby mogła, to walczyłaby o pierwsze miejsce wraz z wykręcającymi gębę kwachami. Na pewno mają teraz niezłą konkurencję, ale bez wypalania dziury w języku na wylot. Kto wie, czy te cukierki przypadkiem nie są składowymi tego napoju. Samemu stajesz się również dość specyficzny w obyciu - trochę nawet zazdrosny, ale w granicach zdrowego rozsądku. Tylko o kogo?
D - dyniowy sok... serio? Najwidoczniej skrzaty nie widzą w Tobie zbyt dojrzałej osoby albo ostatnio im jakoś podpadłeś, by zaproponować Ci tak prostą opcję. Mimo to w smaku jest on niesamowicie orzeźwiający i bez problemu pochłaniasz otrzymaną porcję. Jak się okazuje, ma on dość zaskakujące właściwości, gdyż barwi Twoje włosy na rudy, rzucający się oczy kolor, a do tego przyczynia się do pojawienia widocznych piegów na całej twarzy. Ot, stałeś się w pewnym stopniu imitacją prawdziwej dyni.
E - eukaliptus zdaje się dominować pod względem zapachu, aczkolwiek połączenie, z którym masz do czynienia, na pewno posiada w sobie coś innego. Cytrusowe owoce stanowią swoisty dodatek do tej całej kompozycji, która zdaje się być wyjątkowo chłodna. Jak się okazuje - Twoje ciało również! Emanujesz dla innych przyjemnym chłodem, choć nie jest zalecane dotykanie innych przez dłuższy czas w jednym miejscu. Nawiązując zatem interakcji z kimkolwiek, no cóż, może nie powodujesz aż nadto ciepłych uczuć, a zamiast tego na to miejsce wskakuje gęsia skórka. Mimo wszystko na pewno byłbyś doceniany w te gorące, upalne dni.
F - Felix Felicis...? Nie, to nie może być on, ale bezalkoholowy napój, który otrzymałeś, błyszczy się niczym najprawdziwsze złoto i przykuwa Twoja uwagę w zaskakujący, wręcz hipnotyzujący sposób. Być może obracasz z zaciekawieniem trzymanym w dłoniach naczyniem. Wypijając go natomiast... zaczynasz mienić się delikatnym brokatem i masz znacznie lepszy humor. Na pewno nie musisz się martwić, że ktoś Ci go popsuje!
G - gin doprawiony owocami jałowca ewidentnie przykuwa Twoją uwagę, ale czy aby na pewno smakuje? To musisz już samemu stwierdzić, kiedy postanowiłeś koniec końców spróbować tego magicznego, znanego trunku (w wersji bezalkoholowej). Nie powoduje on żadnych ubocznych efektów i jest po prostu miłym do wypicia napojem.
H - hipokras, czyli po prostu grzane wino doprawione wieloma charakterystycznymi przyprawami. Nie otrzymujesz go zbyt wiele, ale na pewno wystarcza Ci dość mocno, bo kiedy próbujesz czegokolwiek się napić innego lub przekąsić coś dodatkowego, no cóż, wszystko zdaje się znikać w mgnieniu oka. Czy to woda, czy to słodycze - niezależnie od tego, co znajdzie się w Twoich rękach, możesz być pewny, że na pewno nie będzie to nic, co mógłbyś potencjalnie skonsumować.
I - imbirowe piwo bezalkoholowe. Podane w sporym kuflu, posiada charakterystyczną, odczuwalną nutę, która przyczynia się do poprawy nastroju. Jak się okazuje, to nie są jego jedyne zastosowania. Tak zaczynasz odczuwać w sobie nutkę ciepła wobec kogoś innego - niezbyt intensywną, która na pewno odebrałaby Ci kompletną kontrolę, ale za to odczuwalną w tym lekkim, widocznym stopniu. Wiedziałeś, że imbir to ceniony afrodyzjak? Teraz już na pewno zapamiętasz!
J - jägermeister, a raczej jego wierny odpowiednik składający się z ziołowej mieszanki, oczywiście, jak żeby inaczej - bez alkoholu. Być może trudno jest Ci go z początku przełknąć, wszak intensywny smak zdaje się nieść ze sobą konieczność przyzwyczajenia do tego typu napoi, aczkolwiek z czasem możesz dostrzec... jelenie rogi na własnej głowie i wystający z tyłu, niewielki ogon. Uważaj, żeby przypadkiem kogoś nie staranować!
Jedzenie
Dla wszystkich osób, które to zgłodniały na sam początek, przygotowane zostały drobne przekąski, wedle przepisów na czarodziejskie potrawy. Trudno zatem nie zauważyć przy stole najróżniejszych słodyczy, ciast i słonych przekąsek, z których każdy może korzystać wedle uznania, wszak te tak szybko się nie skończą, przygotowane poprzez działające w kuchni skrzaty. Uczniowie, studenci, jak i nauczyciele jednak doskonale wiedzą, że bez niespodzianek byłoby nudno, a więc i tutaj postanowiono trochę, w ramach zdrowego rozsądku, poeksperymentować. Czy wiedząc nawet o czymś takim, być może poprzedzony wcześniejszymi doświadczeniami, zechcesz spróbować tych smakołyków?
Rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, co miałeś okazję zjeść i jak to wpłynęło na Twoją postać. Efekty utrzymują się natomiast przez dwa posty od skosztowania przekąski.
k6:
1 - dyniowe paszteciki. Niby normalne, kiedy to bierzesz pierwszy kęs, ale nie do końca, wszak po krótszym czasie włosy Ci się niemiłosiernie wydłużają do niebagatelnych rozmiarów. Stają się gęste, jakbyś dbał o nie znacznie bardziej, niż dotychczas to miało miejsce... Chyba nie tak to miało wyglądać, prawda? Z czasem wracają do swojego normalnego stanu, ale przez ten czas musisz uważać, by ktoś na nie Ci nie nadepnął!
2 - niepozorne cukierki o strukturze smoczych łusek. Nigdy wcześniej w sumie takich nie widziałeś, co stanowi zapewne jeden z nowszych eksperymentów skrzatów domowych. Gdy przegryzasz jednego z nich, czujesz ogromne ciepło przepływające przez Twój przełyk, które jednak nie wyrządza żadnych widocznych szkód. Kiedy natomiast starasz się mówić... z Twoich ust wydostają się płomienie, uważaj! Chyba lepiej będzie postawić na komunikację niewerbalną...
3 - czekoladowa kulka w kształcie złotego znicza. Chwytasz za nią, starasz się odpieczętować, a ta nagle... ucieka! Rozwija własne skrzydła i nie daje się złapać, gnając po całej Wielkiej Sali. Czy masz jednak szanse na dogonienie jej, jeżeli nie masz przy sobie miotły? Może to być całkiem ciężkie zadanie... może lepiej jest odpuścić? Tak w sumie byłoby najlepiej, zanim ktoś jednak złapałby Ciebie na bieganiu przez pomieszczenie jakbyś kogoś rzeczywiście ścigał.
4 - krążki chlebowe zdają się być tym, co Ci się spodobało najbardziej. Bez problemu się nimi zajadasz, a też - jak się okazuje, nie powodują one żadnych dodatkowych efektów ubocznych. Ot, są smaczne, z drobnym dodatkiem przypraw śródziemnomorskich. Najwidoczniej wszelkie potencjalne magiczne właściwości jedzenia Cię na tę chwilę unikają.
5 - miodowe cukierki z nadzieniem z nektaru bzyczków, który, jak się okazało, zbieraliście podczas wykonywania zadania dla profesora Swanna. Są wyjątkowo słodkie, na pewno za słodkie, aczkolwiek powodują wyjątkowo przyjemne ciepło w środku i znacząco uspokajają potencjalnie zaplątane myśli. Nastrój mimowolnie Ci się poprawia i z łatwiejszą doza podchodzisz do wszelkich przeciwności losu, które ostatnio miały miejsce lub się wydarzą podczas uczestnictwa w zabawie.
6 - stawiasz na klasykę gatunku i decydujesz się skorzystać z czekoladowych żab, które to mają tendencję do uciekania. I jak się okazuje - nim otworzyłeś pudełeczko, a smakołyk, czując najwidoczniej chęć przetrwania, postanowił przedostać się po stole i trochę pouciekać, zanim koniec końców udało Ci się go złapać. Zabawa ta nie trwała zbyt długo, ale prawdopodobnie zwróciła na Ciebie dość sporą dozę uwagi.
Belgijka
Być może większość doskonale pamięta lekcję prowadzoną przez profesora Howarda, podczas której uczniowie nauczyli się słynnej belgijki. Jak się okazuje, podczas zakończenia roku szkolnego, gdy początkowy etap spotkania został zakończony, a dobre humory zagościły na dobre, w tle zagrała charakterystyczna, zachęcająca do tańca muzyka. Każdy, kto był w sali lustrzanej podczas tego specyficznego dnia, już prawdopodobnie wiedział, co się dzieje. Trudno zapomnieć melodię, która z łatwością zostawała zapamiętywana w ramach dobrej zabawy.
Nastała wrzawa - uczniowie jak szaleni, w sporej ilości wręcz, stanęli w kółeczku w parach, gdzie mężczyźni znaleźli się wewnątrz okręgu, natomiast kobiety - na zewnątrz niego. A gdy piosenka rozbrzmiała z gramofonu i rozpoczęła się na dobre, odpowiednia ilość kroków i tupot podeszwy zdawał się dominować w podczas balu w Wielkiej Sali.
Rzuć kostką k100, by dowiedzieć się, jak poszło Ci tańczenie w rytm muzyki. Za każde 10pkt z DA przysługuje jeden przerzut.
k100:
1 - 10 - jeżeli myślałeś, że spotka Cię coś ciekawego, to, no cóż, najwidoczniej się myliłeś. Z łatwością przechodzisz do kolejnych partnerów bądź przyjmujesz kolejne partnerki, nie popełniając żadnych, większych błędów. Gratulacje! Możesz być z siebie dumny. Chociaż... czy to nie znaczy, że jest zwyczajnie nudno? No cóż, lepiej jest mieć wszystkie zdrowe i w pełni sprawne kończyny, prawda?
11 - 30 - idziesz tak, idziesz i... nagle mylisz kroki! Nawet nie wiesz, jak w tak prostym tańcu mogłeś to uczynić, ale może skupiłeś swoje oczy na czymś innym? Zresztą, znając powód takiego zachowania (bądź też i nie), lądujesz na tyłku, boleśnie go sobie obijając. I, co najśmieszniejsze - na krótki moment rzeczywiście nie możesz wstać, jakby coś Cię chwyciło z tych płytek! Na chwilę powodujesz zamieszanie i zawieruszenie, ale koniec końców powracasz w pełni do belgijki. Nic Ci nie będzie, ale na pewno cztery litery pobolą przez najbliższy post.
31 - 50 - cztery kroki do przodu, a potem obrót, następnie cztery kroki do tyłu i tak zgodnie z kolejnymi ruchami w tym jakże dzikim tańcu. Przechodzisz, tańczysz dalej, ale... Twoją uwagę coś przykuwa? Tak, to dziesięć złotych monet, które ktoś najwidoczniej musiał zgubić! Ale czy rzucisz się po nie w ferworze tego, co obecnie miało miejsce? Jakby nie było, wyglądałoby to na próbę zepsucia układu... co zrobisz? Jeżeli postanowisz wziąć monety, trochę rozwalasz taniec, ludzie patrzą się na Ciebie krzywo, ale powracasz do niego i masz dodatkowe galeony w kieszeni. Albo... nie idziesz w kierunku drobnej gromadki pieniędzy i kontynuujesz taniec?
51 - 70 - kompletnie nie możesz wyczuć rytmu muzyki, niezależnie wręcz od tego, jak znakomitym tancerzem byłbyś poza tą sceną. Dopiero po czasie udaje Ci się zażegnać ten kryzys, ale to, co podeptałeś, no cóż, już raczej nie zostanie cofnięte. Albo podeptałaś - wszystko zależy od tego, jaką rolę spełniasz! Zatem - jeżeli jesteś dziewczyną, masz problemy z przechodzeniem między partnerami, jeżeli jesteś chłopakiem - z trudem przyjmujesz kolejne osoby (w zależności od przyjętej roli). Być może nawet niechcący uderzasz łokciem czy cokolwiek? No, na pewno nie poruszasz się zbyt zgrabnie...
71 - 90 - jesteś królem parkietu! No, prawie. Nagle wszyscy idą perfekcyjnie z Twoimi krokami i synchronizują się w niebywały, niespotykany wręcz sposób. Z Tobą na czele nie może się nic złego wydarzyć - raczej. Wygląda na to, że albo tańczyłeś dość często belgijkę, albo masz niebywały talent, albo... zwyczajne, ludzkie szczęście. Zwracasz na siebie pod tym względem uwagę i na pewno nie masz się czego wstydzić! Nawet obrazy zdają się skierować w Twoim kierunku własne, artystyczne oczy.
91 - 100 - prawie wszystko dobrze, prawie idealnie. Już końcowy etap piosenki rozbrzmiewającej między murami zamku, skupiasz się, być może chcesz dać z siebie wszystko, czujesz, że policzki masz całe czerwone z tego wysiłku, a tu nagle... Jeżeli jesteś dziewczyną: mając długą sukienkę, ktoś tak perfidnie Ci na nią nadepnął, iż ta uległa rozerwaniu, jeżeli krótką - jakimś cudem zahaczasz o stolik i rozrywasz sobie ubranie bez większych skrupułów. Jeżeli jesteś chłopakiem: ktoś nagle na Ciebie wpada i powoduje, że koszula bądź garnitur (wybierz wedle uznania), no cóż, ulega uszkodzeniu. Na pewno nie jest to coś przyjemnego i wymaga naprawy, o mało co się przy okazji nie wywalasz, a przy okazji niszczysz końcowy efekt tańca i kompletnie go dezorganizujesz. Ups?
Taniec w parach
Po jakimś czasie, gdy wszyscy korzystali z uroków ostatnich chwil w szkole, prostym gestem różdżek profesorów wszystkie krzesła i ławki zostały odsunięte. Bal na zakończenie roku szkolnego trwał w najlepsze i mimo wcześniejszej belgijki, która to miała miejsce i spowodowała niemałą furorę wśród młodszych i starszych roczników, nadszedł czas na konkurs na najlepszą parę taneczną. A może po prostu na zwykły, ludzki taniec? Wystarczyło spojrzeć na pozostałych nauczycieli, którzy mieli przejąć fuchę jury, by ocenić Wasz wkład w tę możliwość zabawy. W tle zaczęła grać bardziej odpowiednia do tego celu muzyka, która nie zachęcała może do zbyt wielkich wygibasów, ale na pewno pozwalała wczuć się w rytm i bez problemu wykonywać zgodnie z nim kroki. Może pójdzie wam tak dobrze, że dostaniecie nagrodę?
Uwaga: W tym etapie potrzebujesz mieć partnera bądź partnerkę!
Wynik jest zależny od rzuconych przez Was kości k100, których sumę następnie musicie podzielić przez dwa. W przypadku liczby niecałkowitej wynik należy podnieść do góry. Do tego wliczają się także wyróżnione poniżej modyfikatory, jakie to należy zastosować po podzieleniu wyniku oraz kostka k6 na zdarzenie losowe z dodatkowymi punktami (ujemnymi bądź plusowymi), które należy podliczać po podzieleniu wyniku. Pamiętajcie, żeby pogrubić wasz wspólny, dodany do siebie, wynik kostek do tańca, możliwe będzie zdobycie nagród!
Modyfikatory:
Uwaga! Każdy modyfikator można wbić w parze jednorazowo. To znaczy, że tylko jedna osoba z pary może dodać modyfikator, nie mogą np. obydwie osoby użyć modyfikatora 1, tylko wybieracie, kto go używa.
1. Punkty z Działalności Artystycznej wliczają się do końcowego wyniku, a maksymalnie można dodać 20 punktów.
2. W przypadku wspomnienia w Karcie Postaci podejmowania się jakichkolwiek działalności związanych z tańcem (uczęszczanie na dodatkowe zajęcia, wczesne trenowanie) dodatkowo wlicza się do wyniku 10 punktów.
3. Jeżeli postać należy do Koła Realizacji Twórczych, może dodać sobie do wyniku dodatkowe 10 punktów.
Zdarzenie losowe - k6:
1 - nic ciekawego się nie dzieje - a przynajmniej nie w Twoim wykonaniu. Podejmujesz się tańca bez najmniejszych problemów, a więc i nie sprawia Ci to żadnego, widocznego problemu. Przynajmniej unika Cię wszelkie zło wcielone, gdy oddajesz się raz po raz w rytmie muzyki, która wydobywa się z gramofonu. Możesz być z siebie dumny... raczej. O ile to wszystko udaje Ci się osiągnąć bez najmniejszego problemu.
2 - chcesz się skupić, ale jakoś zadanie to jest dość mocno utrudnione, bo nie możesz odnieść wrażenia, że kopiowanie ruchów jest dość trudnym dla Ciebie wyzwaniem. Poza tym tłum ludzi czasami krępuje rzeczywiście Twoje ruchy, czasami wplątujesz się z partnerem w większe ich skupisko, a koniec końców naturalność trochę zaniknęła i dopiero po uwolnieniu się z gromady innych par udaje Ci się w pełni odzyskać możliwość poruszania do przodu i do tyłu, w lewo i w prawo. Mimo to tracisz początkowo trochę punktów. [ -5pkt ]
3 - tańczysz, tańczysz, a nagle... na kogoś wpadasz! A raczej ten ktoś na Ciebie, wylewając własny napój wprost na Twoje ubranie. Sukienka bądź koszula są kompletnie poplamione i wymagają czyszczenia za pomocą zaklęcia, a tajemniczy delikwent zniknął, w ogóle Cię nie przepraszając za taki stan rzeczy. Lepiej ogarnij ten bałagan, zanim ktokolwiek zauważy niechlujną plamę na materiale! [ -10pkt ]
4 - jak się okazuje, taniec nie sprawia Ci żadnego problemu i naprawdę nie masz problemów, by się na nim skupić. Wszystkie ruchy wychodzą Ci wyjątkowo naturalnie, w związku z czym kontynuowanie zabawy jest czystą przyjemnością. Gdzieś w oddali jury zauważa Twój wysiłek, który na pewno zostanie w jakiś sposób doceniony. [ +20pkt ]
5 - w ogóle nie możesz poczuć w sobie rytmu, który reprezentuje grająca w tle muzyka. Starasz się na tyle, ile jest to w rzeczywistości możliwe, z czasem od tego wysiłku policzki Ci się czerwienią i trochę Ci się udaje nawet lepiej niż innym... no ale czas nie jest nieskończony i zabawa zostaje koniec końców przerwana. Być może to wszystko zostanie potraktowane z widocznym przymrużeniem oka? [ +5pkt ]
6 - Ty to chyba nie masz w ogóle szczęścia, bo w pewnym momencie niefortunnie się o coś potykasz (może nawet o własną nogę?) i upadasz na cztery litery, o ile partner odpowiednio nie zareaguje. Możesz kontynuować bez problemów taniec, aczkolwiek piętno wstydu na pewno Cię prześladuje i odbiera odrobinę frajdę z końcowej zabawy. Mimo tego drobnego incydentu dość nieźle się rekompensujesz i taniec naprawdę dobrze Ci wychodzi. [ +5pkt ]
______________________
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Atrakcja: Napoje Kości: H Efekt: każde jedzenie lub napoje, które dotknę... znikają. Będę głodny!!! :(
Nie był wystrojony jak szpiczak na otwarcie kanału. Ot, Sophie wcisnęła go w szatę wyjściową, a Hope zmusiła go do zaczesania tych przydługich włosów. Dzięki temu wyglądał naprawdę nieźle, choć trzeba przyznać, że każdy półwil będzie dobrze wyglądać nawet w worku po ziemniakach. Niby zdawał sobie sprawę, że nie musi się przejmować swoim wyglądem, ale skoro już postanowił zabrać Dorieann na bal to wypadałoby ubrać się w coś innego niż dresy z czapką z daszkiem. Czuł ulgę, że nadszedł koniec roku szkolnego i nie będzie musiał się niczego uczyć przez dwa miesiące. Niestety nie cieszył się z wakacji tak, jak powinien bowiem tym razem jak co roku nie spędzi czasu z babcią, a sam nie wiedział gdzie. Może pojedzie na hogwardzkie wczasy jeśli profesor Dear się zgodzi. Nie chciał teraz o tym myśleć. Był głodny! Lucas kazał mu pójść do Dorieann aż pod sam obraz martwej natury i tam na nią czekać. Tak też zrobił jednak na widok jej kreacji zapomniał rzucić komplementem, że wygląda ładnie tylko od razu zdradził, że skrzaty ponoć miały przyrządzić niesamowicie ogromne ciasto marchewkowe, które aż prosi się, aby je zjeść. Zagadywał ją całą drogę z lochów do Wielkiej Sali, idąc tuż obok niej i nie bardzo dając jej dojść do słowa. - Wiesz, że wczoraj była chyba pełnia księżyca? Muszę sprawdzić czy profesor Voralberg wygląda jakby coś go przeżuło i wypluło bo młodsze roczniki gadają, że gość jest wilkołakiem. Uwierzysz? Ale byłaby jazda. - trajkotał i powoli wpadali w wir wchodzących do Wielkiej Sali osób. Z opóźnieniem zorientował się, że starsi chłopacy trzymają te swoje dziewczyny jakoś tak pod ramię... zerknął niepewnie na Dorieann, potem znowu na mijającego go Lucasa i Alise i cicho westchnął. - Dobra, musisz mnie wziąć pod ramię jak tamci, zobacz. Musimy wyglądać szałowo, będą się na nas gapić. - wyciągnął w jej stronę rękę i zaiste, teraz prezentowali się całkiem nieźle. - O, co ty masz na głowie? To jakaś spinka czy bzyczek śpi w twoich włosach...? - mógł przyglądać się z bliska jej lokom więc rzucił bezpośrednie zapytanie i w tym oto gadulskim akompaniamencie weszli do pięknie ozdobionej Wielkiej Sali.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Atrakcja: Napoje Kości:B Efekt: opalony na 2 posty Strój: poruszają się te kwiatki na garniaku ofc
Koniec roku. Czekałem na to jak nigdy. Po pierwsze, wcześniej nie miałem tylu obowiązków w pracy, przejąłem po Perpie dosłownie wszystko. Po drugie, Perpa właśnie urodziła dziecko i w domu również nie mieliśmy lekko. Florence była urocza i śliczna, ale jednak nie było łatwe przyzwyczaić się do nowego trybu życia żadnemu z nas. W końcu nigdy nie byliśmy rodzicami. Nie raz zasypialiśmy na zmianę na kanapie kiedy siadaliśmy na chwilę odpoczynku, albo załamywaliśmy się nad stanem mieszkania. Mamroczemy często, że musimy sprawić sobie skrzatkę, kiedy ze zmęczenia nie mamy siły robić kolacji. Dzień woli sprawiła nam cudowna siostra Perpy, która na dzień balu zgodziła się zostać z maleństwem. Dajemy jej mnóstwo, według nas bardzo potrzebnych, wskazówek, żegnamy się z dzieckiem sto razy i ubieramy się bardzo elegancko. Po drodze składamy kilka obietnic, że nie rozmawiamy o Florence (w co żadne z nas do końca nie wierzy, ale zamierzamy się starać). Wchodzimy do Wielkiej Sali, która wygląda znacznie przyjemniej niż zwykle. Z resztą tak samo jak my. Nawet stroje dobraliśmy pod siebie. Oczywiście Perpetua prezentuje znacznie lepiej niż ja, ale taka była jej rola. Staram się nie wyglądać przesadnie zadowolony z siebie z nią u boku. - Bez dziecka, bez męża i wyglądasz jak marzenie. Na pewno nie wzbudzisz zainteresowania - mówię cicho do swojej towarzyszki, z czułością patrząc w jasne oczy. Automatycznie poprawiam swoje rozwichrzone włosy i podstawiam swoje ramię, by Perpa skierowała się razem ze mną w stronę stolika z piciem. Dostaję jakiś napój, który zmienia mi kolor skóry, o czym kompletnie nie mam pojęcia. - Hej, idziemy razem na bal, do Hogwartu. Jak za dawnych lat! Czemu wcześniej tak nie zrobiliśmy? - pytam z rozpędu, prędko jednak przypominając sobie powód. Zamiast jednak w przygnębienie, ekscytuję się odrobinę, coś sobie uświadamiając. - Po raz pierwszy jesteśmy obydwoje singlami od... stu lat!
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Sob Cze 26 2021, 00:03, w całości zmieniany 1 raz
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Atrakcja: Jedzenie Kości:6 Efekt: Czekoladowa żaba będzie desperacko walczyć o przeżycie!
Doireann była widocznie roztrzęsiona; nie był to jednak efekt stresu, który wciąż utrzymywałby się po egzaminach, a zaproszenia, które dziewczyna otrzymała jakiś czas temu. Na dodatek zaproszeniu, które zawierało w sobie gwałtowne naruszenie strefy osobistej (do tej pory, kiedy o tym myślała, miała wrażenie, że czuje oddech Ślizgona na swoim policzku) oraz pozbawienie jej decyzyjności - bo idzie z nim i już. Myśli Puchonki zajmowały więc sprawy około sukienkowe i rozważania, czy powinna nałożyć obcasy, skoro różnica wzrostu pomiędzy nią, a Eskilem była raczej spora, czy jednak powinna postawić na wygodę. Czas leciał zaś nieubłagalnie - i chociaż Doireann żywiła nadzieję, że półwill odwoła swoje zaproszenie (bo przecież na pewno znalazłby kogoś fajniejszego i ładniejszego, kto zgodziłby się z nim pójść), to nic podobnego się nie stało. Nadszedł za to dzień balu. Sheenani postawiła na to, co zazwyczaj liczyło się w jej ubiorze - to jest skromność. Kremowa sukienka była więc długa i prosta, bez głębokiego dekoltu, czy odsłoniętych pleców. Ramiona przysłaniały luźne rękawy, a talia minimalnie podkreślona była przez cieniutki pasek. Materiał pozbawiony był zdobień - jedynie wpięty w kok grzebyk z roślinnym motywem odbijał od siebie światło, nieśmiałe dając znać, że istnieje i gotów jest błyszczeć tak przez cały wieczór. Buty dodawały dziewczynie zaledwie pięć dodatkowych centymetrów. Kiedy przyszedł odpowiedni czas, opuściła dormitorium. Widok Eskila wywołał w niej dość... ambiwalentne odczucia. Z jednej strony się ucieszyła - był to w końcu całkiem przystojny i miły chłopak, na dodatek jej nie wystawił (co też parokrotnie przeszło jej przez myśl). Z drugiej... Doireann wciąż nie była do końca pewna, dlaczego to właśnie ona była jego partnerką na ten konkretny wieczór. I owa niepewność wywoływała w niej naprawdę olbrzymie napięcie. Niespecjalnie więc próbowała wcinać się mu w słowo, stawiając na ciche potakiwanie. Była... zdecydowanie przytłoczona obecną sytuacją. - Dlaczego będą się patrzeć? - Spytała cicho, zerkając na eskilową twarz jedynie na sekundę. Jednocześnie przysunęła się bliżej i nieśmiale chwyciła Ślizgona pod ramię. - T-to grzebyk. Nie wiedziałam, co zrobić z włosami, a nie chciałam zostawiać ich rozpuszczonych, a potem zobaczyłam go na jednej z witryn i pomyślałam, że jest całkiem ładny... - Wyraźnie nie radziła sobie ze stresem; bo nie dość, że mówiła szybko, a głos lekko jej drżał, to jeszcze skończyła niemalże wciśnięta w ramię Clearwatera. Po ostatnim słowie dość gwałtownie nabrała powietrza, a potem westchnęła. - Nie jesteś może głody? - Spytała, mając nadzieję, że jedzenie skutecznie odwróci uwagę chłopaka od jej rozemocjonowania.
Atrakcja: Napoje Kości:I Efekt: czuję miętę do Maxa, jeszcze nie wypiłem
Końcowy, ostatni bal w tym roku szkolnym, no cóż, zdawał się być nakreśleniem tego wszystkiego po zdaniu wszystkich potrzebnych i wymaganych egzaminów. Spojrzawszy na ogłoszenie, które Lowell przetarł lekko palcami, chcąc się upewnić, iż wcale to nie jest kłamstwo, a najprawdziwsza prawda, trudno było nie odnieść wrażenia, że w sumie to wydarzenie pozostawało ostatnim legalnym w jego karierze jako studenta i karierze Maximiliana jako ucznia. Co prawda w przypadku ukochanego na pewno po roku zaistniałaby możliwość ponownego zasilenia szeregów, ale w ciągu tego czasu może w sumie tyle się zmienić, iż nie wychodził z tak dalekosiężnymi planami, skupiając się na tym wszystkim tu i teraz. Niespecjalnie starając się przejmować własne myśli poprzez szpony nadchodzących kolejnych miesięcy i wydarzeń, a nakierowując je przede wszystkim na odpowiednie tory - na tym, co obecnie miało miejsce i na tym, jak bardzo zaczęło mu na Maxie zależeć. A ostatnie dni, mimo wszelkich prób, były trochę stresujące. Za niedługo odbiór odpowiednich dokumentów, zmiana pracy, pozostawienie nakreślonego przez własne dłonie listu i prawdopodobnie poważna rozmowa. Życie toczyło się dalej i to właśnie możliwość skorzystania z jego uroków poprzez spędzenie trochę czasu na czymś innym, niż tylko i wyłącznie sprawami czysto dorosłymi, zdawało się nieść zbawienne możliwości. Tym bardziej w towarzystwie Solberga, z którym to doszedł do porozumienia i wiele rzeczy zaczęło wreszcie się jakoś układać. Cieszyło go to i kurz po kilkumiesięcznej bitwie naprawdę opadł. Ciśnienie spadło, sprawy zostały wyjaśnione, a między nimi zapanowała wymagana od dawien dawna szczerość - która nie mogła istnieć bez jakichkolwiek prób komunikacji. Bal odbywał się tuż po zakończeniu wszystkich egzaminów. Wiadomo, nie z rana, a bardziej wieczorem, uderzając właśnie w taką porę dnia. Obserwując dokładnie wybory innych ludzi, Felinus zdecydował się mimo wszystko na klasyczny, dość nietypowy dla niego ubiór. Być może zbyt oficjalny, ale, jakby nie było, pozostawały to ostatnie chwile w tym zamku jako pełnoprawny uczeń. Uczeń, który może utracić punkty, który posiada własne obowiązki w postaci dobrego reprezentowania domu; uczeń, który posiada również własne, prywatne życie, na jakim to obecnie chciał się skupić. A przede wszystkim na chłopaku, z którym to powoli zawitał w progi Wielkiej Sali. Trudno było jednak nie zauważyć jego równie charakterystycznego ubioru, gdy chwycił go za rękę. - Wow, nie spodziewałem się takiego wyboru z twojej strony. - powiedział na początek, gdy przeczesał od góry do dołu z widocznym zainteresowaniem sylwetkę. - ...Przystojnie. Podobasz mi się w takim ubiorze, choć bez niego efekt równie byłby niezwykle podobny... - przyznał szczerze co do tego, co czekoladowe tęczówki widziały, by następnie puścić zalotnie oczko, skracając ten dystans. Jednocześnie się uśmiechnął. Widok Solberga w takim ubraniu, gdy wszystko pozostawało perfekcyjnie dopięte na ostatni guzik, nie był czymś, czym mógł się napawać na co dzień, ale na pewno trudno było na początku odciągnąć od niego własny wzrok. I tak jak jedni byli w stanie patrzeć w zwyczajny sposób, tak z jego strony ten gest był znacznie cieplejszy. Widać było, że jest nim maksymalnie zainteresowany. Następnie, zgodnie z tym, co się działo i co tam wygłosili na wyznaczonym miejscu, zaczął rozglądać się za atrakcjami, które zostały specjalnie dla nich przygotowane. Na razie nie miało miejsce nic, co pozwalałoby porwać i zostać porwanym do tańca, a momentami przebrnęły charakterystyczne twarze, z którymi doskonale był zaznajomiony. Oplótłszy bardziej wygodnie palce, jakimś cudem udało mu się z partnerem dotrzeć tym samym do stanowiska z bezalkoholowymi napojami. - Ach, czyli rzeczywiście nie ma procentów... - spojrzał po stanowisku. - Przynajmniej nie będą kusić, choć i tak za hajs Hampsona baluj czy coś, więc korzystajmy, póki jest to możliwe. - nie był jakoś szczególnie zawiedziony, ale jako że pozostawali pełnoletnimi uczniami już, liczył na możliwość sięgnięcia po niewielką ilość słabszych lub mocniejszych trunków. Aczkolwiek nie był to warunek konieczny do korzystania z dobrej zabawy. Nie wiedział w sumie, co mu się trafi, ale nim się obejrzał, a w dłoniach trzymał kufel pełny imbirowego piwa, z którym w sumie miał pierwszy raz do czynienia. - Tyle bezalkoholowych odpowiedników, a nie miałem okazji żadnego spróbować. Widać, że całe życie w piwnicy spędziłem. - zaśmiał się lekko, bo w sumie był w bardzo dobrym humorze i podchodził do siebie z należytym dystansem. - Jak myślisz, to coś jest dobre? - wskazał lekko wystawionym palcem prawej ręki w stronę trzymanego naczynia. - Hmm, wybierasz coś? - spojrzawszy na niego, uśmiechnął się szerzej. Dopiero co weszli, a i tak był już niemały tłum, a organizatorzy najwidoczniej postawili na klasykę gatunku.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie sądziła, że tak szybko wróci do Hogwartu - choć wcale nie jako członkini kadry nauczycielskiej, a osoba towarzysząca. Choć zapewne wiele osób dalej uważało ją za 'profesor Whitehorn' - i właśnie tak chciałaby zostać zapamiętana. Bez krótkiego epizodu ze zmianą nazwiska... Chociaż prawda była taka, że teraz kompletnie o tym nie myślała - czekała na koniec roku z równą niecierpliwością jak Huxley, choć głównie przez wzgląd na zapowiedziany bal właśnie. Marzyła o tym, żeby w końcu wyjść do ludzi i odsapnąć, ale kiedy już wyszła... Serce rwało jej się do Hogsmeade, do domu - gdzie niezawodna Roseanne została sam na sam z malutką Florką. Ominęło ją pieluszkowe zapalenie mózgu (chyba tylko dzięki Williamsowi) - ale instynkt macierzyński buchnął jej wielką parą, kiedy w końcu zastany zegar biologiczny został ruszony. Nabrała wody w usta, od kiedy obiecali sobie z Huxem nie wspominać maleńkiej ćwierćwili - jednak praktycznie bez przerwy wlepiała zaniepokojone tęczówki w towarzyszącego jej mężczyznę. Czuła się, jakby wyrwano jej kawałek duszy i kazano wyrzucić przez ramię. Ale... pokrzepiona uśmiechami Huxleya, rozchmurzała się z każdą chwilą. Należało im się. — Jeszcze posądzą mnie o zmieniacz czasu — mruknęła równie cicho do swego towarzysza, a na jej jasne policzki wypłynął pudrowy rumieniec zadowolenia - głównie z powodu komplementu, który doskonale wiedziała, że jest szczery. — Ty z kolei wyglądasz jak chodzące szczęście. Marzenie i szczęście to dość zgrana para, co? — Zachichotała, puszczając przyjacielowi figlarne oczko. Rozglądała się po odmienionej sali, przybierając na ustach subtelny, może odrobinę zakłopotany uśmiech. Tuż przy sobie miała jednak ramię Williamsa, które ujęła miękko, ufnie się na nim wspierając, gdy zmierzali do stolika z napojami. Złotowłosa ujęła swoją szklaneczkę, nie upijając z niej jeszcze ani krztyny - z lekkim podejrzeniem spoglądając na cytrusowy napój. Przynajmniej dopóki skrzat nie zapewnił jej o braku alkoholu - a Huxley nie wychylił swojej porcji, nabierając wręcz egzotycznego blasku. Oczy jej zabłysły, przymrużone w uśmiechu. Który delikatnie zbladł na kolejne słowa latynosa. — Obydwoje singlami... — powtórzyła za towarzyszem, lekko zamyślonym tonem - tylko po to, żeby zaraz roześmiać się perliście. Szczerze - dziś bez cienia żalu. — Lepiej później niż wcale. W końcu nie muszę trzymać przy sobie rąk! — Rozpromieniła się chwytając policzki Huxa w swoje palce, robiąc mu z ust 'dziubek'. Zachichotała przy tym jak mała dziewczynka, przekrzywiając głowę jak ciekawska sikorka. Złote pukle rozlały się po kwiecistej sukni. — Samotni rodzice na wychodnym? Absurd - ale musiała przyznać, że bawił ją przednio... kiedy granice znów zaczęły się rozcierać.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Atrakcja: jedzonko Kości:2 Efekt: opalony nadal i nie mowie bo pale Strój: poruszają się te kwiatki na garniaku ofc, maczing with Perpix
Również nie przypuszczałem, że tak szybko można się przywiązać do kogoś. Szczególnie tak małego. Osobiście kompletnie nie odczuwałem, że nie jest to moje dziecko. Nie uważałem, że ma to jakiekolwiek znacznie. To była moja mała dziewczynka i nikt mi tego nie mógł w tej chwili odebrać. I na szczęście dawca spermy wcale się do tego nie kwapił. Rozumiałem też niespokojne spojrzenia Pepry, ale to miał byś nasz wieczór. Nasza chwila spokoju. Do chaosu, który poznaliśmy ostatnie dni, wrócimy po tym jednym wieczorze. - Ciebie już dawno powinni posądzać o zmieniacz, ale zaraz zobaczą mnie obok - mówię i mrugam do kobiety porozumiewawczo. - I zorientują się, że mam znacznie więcej tatuaży, bo po czym innym mieliby zauważyć różnicę wieku - chichoczę pod nosem na swoje głupie gadki, równocześnie nie zauważając przez to jej zarumienienia. Albo zakładając, że to przez słońce dzięki któremu nabrała pięknych piegów i delikatnych kolorków. - Trudno o lepszą parę - mówię z ciepłym uśmiechem, kiedy kierujemy się ku napojom. Którym o mało się nie opluwam na fliruteryjne słowa Perpy, których tak dawno już nie słyszałem. Patrzę na nią z nieukrywaną radością i zanim udaje mi się coś skomentować ta łapie za moją buzię, robiąc z niego dziubek; prawie jakbyśmy znowu mieli po kilkanaście lat. Beztroscy, bezdzietni, bez dwóch rozwodów... cóż w teorii to nadal było określenie mnie, ale tylko w teorii. - Panno Whithorn, proszę nie myśleć, że jestem taki łatwy - kłamię oczywiście, unosząc swoją jedną brew i machając nią zalotnie. Po chwilę jednak kręcę głową delikatnie. - Chwilka, i kto tu jest niby samotnym rodzicem. Po prostu rodzice wychodnym - wytykam jej błąd wskazując na nią palcem, po czym biorę jakiś cukierek ze stołu i wrzucam sobie do buzi. Chcę powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy bucham płomieniem z buzi. Świetne przysmaki. Patrzę na Perpetuę najpierw zdumiony, a potem lekko rozbawiony. Odwracam się bliżej niej, pochylam się lekko i dmucham jedynie łaskoczącymi płomieniami na szyję Perpy.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Atrakcja: Napoje + Jedzenie Kości: H + 3 Efekt: jedzenie i picie znika + czekoladowa kulka ode mnie ucieka - będę BARDZO głodny :C
Nie zauważał zestresowania Doireann ani również tego, że wpędził ją w niesamowite zakłopotanie. Nie miał pojęcia co ona sądzi o tym pomyśle wyjścia razem na bal bo nie dał jej po prostu dojść do słowa. Oznajmił z góry, że idą tam razem i nie dociekał czy ona sobie życzy jego towarzystwa. Ostatnio nieźle się dogadywali, a więc uznał, że warto to powtórzyć tylko w barwnym otoczeniu kiedy wszyscy są wystrojeni, jedzenia jest pod sam sufit, a i muzyka jest niczego sobie. Skoro wyszła do niego w korytarz prowadzący do pokoju wspólnego puchonów to jasny znak, że jednak chciała iść z nim na bal. Więcej odpowiedzi nie potrzebował, po prostu ją zagadywał, rzadko dając jej się wtrącić w ten monolog. Rozglądał się żywo po okolicy jakby kogoś szukał, ale przy okazji pilnował aby nikt dziewczyny nie stratował. Powinien poświęcić jej zdecydowanie więcej uwagi, ale był tak rozgadany i podekscytowany, że nie zdawał sobie sprawy ze swojego zachowania. Kilka dziewcząt z młodszych roczników oglądało się za nimi, a on kwitował to szerszym uśmiechem, rad z atencji płci przeciwnej. Prezencja Dorieann była faktycznie skromna i niech Merlin będzie mu świadkiem, zapomniał tego skomentować. Ot, było okej więc co miałby o tym mówić? Szli tańczyć, jeść i pić, świętować koniec egzaminów i wizję wakacji, dni wolnych kiedy będzie musiał odstawić różdżkę na bok i żyć bez czarów, niestety. - No jak to dlaczego będą się patrzeć? Wyglądamy bosko. - prychnął, zdziwiony jej niedowierzaniem. - Może trafimy do Obserwatora, hmm... - rozmarzył się na moment choć trzeba przyznać, że szkolna gazetka czasem dawała popalić plotkami. - Grzebyk? A, no dobra. No, fajnie to wygląda. - wysilił się na jakikolwiek komplement, choć mógłby się bardziej postarać gdyby się bardziej skoncentrował na rozmówczyni. - Spokojna głowa, nie dam cię nikomu stratować. - poklepał lekko jej palce swoimi i zreflektował się nieco, po prostu przeprowadził ich przez tłum ludzi, a kiedy znaleźli się w Wielkiej Sali to znalazł wygodne miejsca przy stoliku. Tyle pamiętał z nauk Lucasa, że to dziewczyna ma usiąść pierwsza więc poczekał aż się wgramoli na ławkę, a potem zajął miejsce obok niej. - Mam nadzieję, że mają poncz z dodatkami. - wymamrotał pod nosem, zabierając z lewitującej tacy jedną szklankę z napojem. - Też chcesz jakieś? - nie czekając na odpowiedź, a jak, podał jej kufelek z tajemniczym płynem i zerknął co tam sobie nakłada na talerz. Upił łyk napoju i zamlaskał delektując się wieloma przyprawami wina. Wykrzywił usta w grymasie bo jednak nie było to takie dobre jak chciał. - Nie pij hipokrasu. Okropne. Smakuje jak eliksir pieprzowy. - sięgnął po tosta, aby przegryźć smak lecz ten zniknął kiedy tylko musnął go palcami. To jeszcze przypisał na karb psotnej magii, ale kiedy próbował sięgnąć po babeczkę, pistacje, budyń i jabłko to już się zirytował. - No co jest?! Dlaczego wszystko mi znika? - sięgnął po czekoladową kuleczkę, która po odwinięciu nie dość, że wyrwała mu się z rąk to i jeszcze zniknęła jakby wpadła w tryb niewidzialności. - To chyba jakieś żarty. Chcę jeść. - nieźle zirytowany próbował nałożyć sobie wiele rodzajów dań lecz cokolwiek miało kontakt z jego dłońmi, znikało. Minę miał zaiste nieszczęśliwą. Popatrzył na Dorieann spojrzeniem błagającym o ratunek, a jego żołądek zabuczał w pieśni żałobnej. Chyba będzie musiała go nakarmić...!
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Napoje Kości:H Efekt: Wszystko co można zjeść/wypić znika -.-
Sam początkowo nie do końca był pewien, czy powinien w tym balu uczestniczyć. Wraz z końcem egzaminów zostało mu odebrane życie jakie przez ostatnie miesiące znał i kompletnie nie wiedział co ma ze sobą począć w szkolnych murach. Do tego poczuł zmęczenie wynikające z tego, co działo się przez cały rok i naprawdę chciał, a przede wszystkim potrzebował, w końcu odpocząć. Odciąć się na chwilę od rozpierdolu panującego w tym zamku i całej tej magicznej otoczki. Nie mógł jednak przepuścić okazji, jaką był bal zakończeniowy i to z dwóch względów. Po pierwsze właśnie kończył edukację i możliwe, że był to jego ostatni balet w tej szkole, a po drugie i co dla Maxa dużo ważniejsze, miał okazję wybrać się gdzieś z Felkiem i trochę wspólnie wyluzować. Wchodził w to jeszcze fakt, że mimo wszystko ślizgon raczej imprez nie opuszczał, a że czuł się już lepiej to tym bardziej nie miał problemu, by wyjść do ludzi i się zabawić. Początkowo nie wiedział, jak ma się przyszykować na to wydarzenie. Zasięgając jednak języka wśród innych postawił w końcu na nieco bardziej wyjściowy ubiór. Wszystko oczywiście musiał magicznie dopasować do swojej nowej sylwetki. W końcu miał też odpowiedni powód by udać się do fryzjera, więc wychodząc dziś z lochów nie wyglądał już jak menel, a jak porządny członek szkolnej społeczności. Choć włosy wciąż były ułożone tak, by zasłaniać bliznę na skroni, zdecydowanie wyglądało to lepiej niż wcześniejszy rozpierdol. W końcu wybiła godzina i Solberg powoli wspinał się po schodach ku Wielkiej Sali. Miał mieszane uczucia, czy aby na pewno powinien tam iść, czy nie lepiej by faktycznie spakował się i wyjebał do Inver, ale gdy tylko zobaczył Felka, wszystkie te wątpliwości zniknęły, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. -Podoba się? Nie mogłem wyglądać gorzej od Ciebie, a widzę że poprzeczkę podniosłeś naprawdę wysoko. - Odpowiedział, po czym pochylił się składając na jego ustach krótki pocałunek. -To co, idziemy? - Skinął głową w stronę wejścia do Wielkiej Sali , po czym z Felkiem u boku przekroczył jej próg podchodząc na początku do stoiska z napojami. -Spokojnie, jeszcze nie jednej rzeczy spróbujesz w życiu. Imbirowe powinno Ci zasmakować. - Rzucił, po czym rozejrzał się po oferowanych drinkach, sięgając po coś, co wyglądało jak grzane wino. Aromat korzennych przypraw uderzył go w nozdrza przypominając zimowe wieczory i czując ciepło, jakie zazwyczaj ten napitek daje. -Cóż, miejmy nadzieję, że chociaż smakuje nie gorzej niż pełnoprawna wersja. - Uniósł szklankę do ust, by przekonać się, że faktycznie smak zrekompensuje brak alkoholu, którego przyjmować i tak nie mógł, choć chętnie by jakieś piwko czy szklaneczkę Ognistej obalił. -Całkiem niezłe. A jak ten imbir? - Zapytał, obserwując, czy i tym razem wedle szkolnej tradycji, jedzenie i picie jest zaczarowane w jakiś pojebany sposób. Sam nie odczuwał w tym momencie jakichkolwiek efektów, ale możliwe było przecież, że jakimś fartem trafił na jedną z normalniejszych wersji.
ATRAKCJA: Napoje KOŚCI:I + 5 EFEKT: czuję miętę do Maxa w tym i w następnym poście, wybieram miodowe cukierki.
Pierwsza wspólna, oficjalna impreza. Ostatni bal w tym roku szkolnym - i dla Felinusa bal w ogóle, oczywiście jako uczeń. Nie wątpił w to, że jeszcze wiele razy będzie mu dane zagrzewać miejsce przy napojach bądź jedzeniu w Wielkiej Sali, ale wtedy będzie absolwentem. I prawdopodobnie asystentem. Obecnie starał się o tym nie myśleć, choć wiadomo, że to już był ostatni dzień, gdy wszystko zostało pozdawane, odpowiednie papiery za niedługo powinny zostać podesłane pocztą, a nowy rozdział życia wprowadzi zamęt nie tylko w jego umyśle, ale także umyśle Maximiliana. Ta chwila odpoczynku na pewno była czymś, z czego chcieli skorzystać; Lowell dopiero od tej klasy zaczął chodzić na przyjęcia i to była w sumie jego ostatnia okazja. Rozpoczęcie roku, Halloween, Morsoteka, teraz tutaj. Było tego dużo, a wcześniej nie lgnął w ogóle do takich atrakcji. I zaczął wychodzić do ludzi - wyglądał coraz lepiej, w sumie już prawidłowo, gdy wreszcie zaczął ćwiczyć, a również to odwdzięczyło się zmianami w jego wyglądzie. Początkowa próba założenia garnituru zakończyła się niepowodzeniem - z lekkimi problemami udało mu się jednak przetransmutować tak ubranie, by perfekcyjnie pasowało. Choć miał przy tym problemy, jako że za dziedziną niespecjalnie przepadał i nie bez powodu nie przystępował do egzaminu z niej. I tak czy siak nie miał miejsca na deklaracji. Zmiany, które zaszły w tym, czym odznaczał się obecnie Solberg, były duże. Włosy zostały ścięte, choć wcale mu wcześniej nie przeszkadzały, a i tak efekt znacznie poprawił ogólny odbiór jego aparycji. Kosmyki zakrywały też bliznę na skroni, co zdołał zauważyć, ale nie miał temu nic przeciwko. Brak pytań był momentami naprawdę zbawienny - w szczególności pod tym względem. Max w tym wydaniu Felkowi naprawdę się podobał; zresztą, z tym też student nie zamierzał się ukrywać, gdy ciepły uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Ja podniosłem poprzeczkę wysoko? JA? To ty wyglądasz tutaj co najmniej zajebiście. - odwzajemnił ten krótki pocałunek, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego śmiechu, który z łatwością wydostał się spomiędzy jego ust. Może nie był typem romantyka, skoro "wyglądał dla niego zajebiście", ale do wspólnej relacji podchodził pod tym względem luźno i bez żadnego skrępowania. Na pytanie kiwnął głową w potwierdzeniu, dostając się do pierwszego stanowiska. - W to nie wątpię. Choć znasz moją słabą głowę i wolałbym uniknąć ponownego uaktywnienia się pijanego Puchona. - brak wcześniejszego picia odznaczał się tym, że każdy alkohol wyjątkowo łatwo go kopał i powodował zmianę podejścia, tudzież odbioru rzeczywistości. O ile z napojami pozbawionymi procentów lub w bardzo niskiej ilości nie miał problemów (choć i tak starał się tego drugiego unikać), to jednak Ognista Whisky, nawet w niewielkiej ilości, już powodowała, iż coś było nie tak. Wypiwszy odrobinę piwa, student rozejrzał się po okolicznych osobach, które korzystały z barku i zauważył Perpetuę w towarzystwie Huxleya, która, jak stwierdził, musiała już być po urodzeniu dziecka. Brzuch zniknął, a sama kobieta... zdawała się odzyskać w jakiś sposób, mniejszy lub większy, blask w oczach. Nie mylił się. - Hm, Perpetua wygląda znacznie lepiej niż ostatnimi czasy. Chyba nie tylko nam się układa. - powiedział ciszej i pogładził kciukiem po wierzchniej części dłoni, wszak nie chciał wychodzić na jakiegoś wścibskiego dzieciaka. Na szczęście parka zmierzała do innego stanowiska, więc nie musiał się martwić o konfrontację czy cokolwiek innego. Była to naprawdę przyjemna obserwacja - widzieć, że nie tylko pod względem ich życia coś się układa, lecz także pod względem innych osób, które wychodzą na prostą po bliżej nieokreślonych cierpieniach i problemach. Wszyscy na to zasługiwali. I dawało jeszcze większe nadzieje na lepsze jutro, kiedy to naprawdę czuł się lepiej nie tylko z samym sobą, ale także z ludźmi dookoła. Dlatego, gdy spojrzał na Maximiliana, poczuł wewnętrzne ciepło i wcale nie połączył tego z wypitym napojem, uważając, że zwyczajnie poprawił mu się nastrój. - Hmm? Co to jest? - zapytawszy się, nie wiedział, z czym w sumie Solberg ma do czynienia, a też - jego wiedza na temat alkoholi ograniczała się do nikłych, pozbawionych procentów wersji. Zresztą, ostatnio miał ochotę się najebać w cztery dupy we własnym mieszkaniu, ale plany zostały trochę pokrzyżowane przez szkolny bal. - A w sumie... dobry? Jak nie przepadam za piwem, tak akurat ta wersja mi posmakowała. Chcesz spróbować? - zapytał się, mając znacznie większą ochotę na przybliżenie się i wpojenie się w perfumy, z których Max dzisiaj skorzystał, aczkolwiek nie zamierzał robić żadnego większego przypału, chłonąc zapach tylko i wyłącznie z daleka. Dlatego, gdy wypił duszkiem cały napój, był w fantastycznym humorze - ze swoim ukochanym, na którym skupiał obecnie całą swoją uwagę. No, dopóki nie poczuł się wyjątkowo głodny, a i stanowisko z jedzeniem zdawało się nieść ze sobą możliwość zaspokojenia burczenia w brzuchu. - Do cholery, ale się głodny zrobiłem. W sumie... - kiwnął głową w kierunku żarcia, gdy Max opróżnił własne naczynie (lub uznał, że nie chce dalej zadowalać się trunkiem), a potem tak spojrzał i walnął się pod kopułą czaszki pałką z doggo i napisem "go to horny jail". Jak wcześniej nie myślał o nim w taki sposób, to po wypiciu piwa pojawiały się różne mniej lub bardziej prawidłowe myśli, z którymi najchętniej by nie walczył, ale obecnie byli w miejscu publicznym. Jednocześnie chwycił go za dłoń, jeżeli wcześniej tego nie zrobił. - Idziemy coś opierniczyć? - lekko się uśmiechnął, mając nadzieję, że nie sprawi to większego problemu, a gdy ten wyraził taką ochotę - bez problemu udał się na stanowisko. I tam, przy jedzeniu, zauważył ponownie w tym tłumie ludzi Huxleya z Perpetuą, ale nie tylko. Również w oczy rzuciła się sylwetka @Eskil Clearwater, który najwidoczniej brał obecnie w obroty @Doireann Sheenani - przynajmniej na razie w kwestii możliwości zjedzenia czegoś. Dlatego, nie wiedząc, czy obydwoje ten gest zauważą, machnął im po prostu dłonią na przywitanie, gdy znalazł się w wystarczającej odległości, by ci go mogli dostrzec. O ile dostrzegli. Mimo to nie przejmował się tym aż tak i dość prędko powrócił do wybrania czegokolwiek ze stołu. - No proszę proszę, to się skrzaty postarały. Przynajmniej nie ma pora, bo byś wtedy zapewne wyszedł z tego balu i twoja noga już by tutaj nie postała ani sekundy dłużej. - trudno było się nie zaśmiać na tę myśl, no ale ostatnio Max dość często miał okazję go jeść. - Na co masz ochotę? - rzucił proste zapytanie. - I nie widzę z twojej strony żadnego sprzeciwu, kotek. Masz coś wybrać, bo się perfidnie odwdzięczę. - uśmiechnął się szerzej, oplatając palce między te należące do chłopaka, nie mogąc się jeszcze jakoś zdecydować, czy woli miodowe cukierki, czy jednak przekieruje własną uwagę na co innego.
eukaliptus zdaje się dominować pod względem zapachu, aczkolwiek połączenie, z którym masz do czynienia, na pewno posiada w sobie coś innego. Cytrusowe owoce stanowią swoisty dodatek do tej całej kompozycji, która zdaje się być wyjątkowo chłodna. Jak się okazuje - Twoje ciało również! Emanujesz dla innych przyjemnym chłodem, choć nie jest zalecane dotykanie innych przez dłuższy czas w jednym miejscu. Nawiązując zatem interakcji z kimkolwiek, no cóż, może nie powodujesz aż nadto ciepłych uczuć, a zamiast tego na to miejsce wskakuje gęsia skórka. Mimo wszystko na pewno byłbyś doceniany w te gorące, upalne dni.
Nareszcie koniec egzaminów i koniec roku szkolnego. Mógł odetchnąć z ulgą. Jak widać, nawet on miał dość szkolnej gonitwy i z entuzjazmem chciał powitać wakacje, które miały się rozpocząć. Spodobał mu się zatem pomysł organizowanego w Wielkiej Sali balu na zakończenie, który miał dać wszystkim wytchnienie po pracowitym semestrze i roku pełnym wrażeń. Dlatego też nie mogło być inaczej i musieli z Alise zawitać na ostatniej imprezie przygotowanej przez szkołę. W końcu nie często w Hogwarcie można bawić się na balu zakończenia roku szkolnego. Ubrany w czarną koszulę i elegancką marynarkę wspiął się do wieży Ravenclawu, aby wyjść naprzeciw Krukonce. Cieszył się, że po raz kolejny może celebrować wraz z nią i miał nadzieję, że jeszcze nie jeden bal mają przed sobą. Najważniejsze jednak, że byli razem. - Witaj, piękna. - przywitał się tradycyjnie z uśmiechem na ustach, przygarniając ją do siebie i całując - Ślicznie wyglądasz. Gotowa na pożegnanie Hogwartu na najbliższe dwa miesiące? - spytał, kiedy ruszyli schodami, mijając innych wyszykowanych uczniów. Na szczęście czuł się już dużo lepiej i dzięki rozmowie z dziewczyną, która podniosła go bardzo na duchu, miał za sobą najgorszy okres, przez co mogli świętować należycie ostatni dzień szkoły. Ciągle niedowierzał, że miał to szczęście, że trafił na nią - była dla niego prawdziwym skarbem i wsparcie, które mu dawała było nie do opisania. Nie wiedział co zrobiłby bez niej. - Uu, nie spodziewałem się takiego tłumu tak wcześnie - mruknął, jak tylko weszli do ogromnej sali, udekorowanej i przygotowanej specjalnie na tę okazję. Całe stosy jedzenia, wyjątkowe napoje, serwowane przez skrzaty i osobno wydzielone miejsce do tańczenia. Właśnie tak wyobrażał sobie prawdziwy bal. - Napijesz się czegoś? - zwrócił się do niej, splatając ich dłonie, aby po chwili pociągnąć ją w stronę stolików z napojami. Było bardzo ciepło, a jemu zaschło w gardle (choć nie wiedział czy to na widok Aliny czy wilgotnego powietrza), dlatego też podał jej jeden z kieliszków otrzymany od skrzata, sam upijając swój. - Całkiem... orzeźwiające. - nawet nie pomyślał o tym, aby powąchać napój przed wypiciem - zwyczajnie przechylił naczynko, aby dopić resztę i poprosić o dolewkę.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Atrakcja: Jedzenie Kości:6 Efekt: Czekoladowa żaba desperacko walczyła o wolność!
Doireann opierała się wszystkiemu, czego nie była w stanie zrozumieć - a wbrew pojemnej głowie, która w sekundę łapała mugolskie zagadnienia ze świata nauki, wciąż niezbyt widziała powody, dla których to właśnie ona miałaby zostać zaproszona na dość ważną uroczystość. Tego typu bale były dobrym pretekstem, by zaprosić kogoś, w kim od dawna się podkochiwało, na pierwszą randkę, ewentualnie pokazać się po raz pierwszy, w sposób oficjalny, jako para. Prawdziwa para, nie taka, która jedynie łapie się pod ramię. Puchonka była zaś pewna tego, że podczas siedzenia na drzewie, czy dokarmiania Ślizgona maślanymi bułeczkami, nie zrodziło się między nimi żadne mocniejsze uczucie, niż bardzo przyzwoite i bezpodtekstowe lubienie się. Nie czuła się w końcu... adorowana. W końcu Jane Austin inaczej opisywała podobne sytuacje - a Doireann ślepo wierzyła w to, że dziewiętnastowieczne konwenanse wciąż miały istnieć w dwudziestym pierwszym wieku. Nawet wśród nastolatków. Eskil niewątpliwe miał rację w jednym; wyglądał naprawdę ładnie. Willowatość musiała być w podobnych okolicznościach prawdziwym darem, bowiem Puchonka nigdy nie powiedziałaby, że półwill włożył minimum wysiłku w to, by przygotować się na bal. To zaś jedynie wzmacniało jej stres. Czyżby chłopak potraktował to spotkanie bardziej serio? Doireann, na wspomnienie o Obserwatorze, rozejrzała się po innych parach, uwagę skupiając głównie na dziewczętach. Nie wyglądała przy nich szczególnie... wyraźnie. Stonowany minimalizm nagle wydał się jej być możliwe najgorszą opcją. - Wyglądałbyś bardzo przyzwoicie w Obserwatorze. - Stwierdziła, pozwalając się pociągnąć w stronę stołów. Pokładała jednocześnie nadzieję w tym, że fotografowie szkolnej gazetki mieli w sobie na tyle przyzwoitości, by nie fotografować jedzących osób. Mimo to, kiedy już usiedli, rozejrzała się po sali za jakimkolwiek obiektywem. Zamiast aparatu zauważyła jednak machającą rękę przytwierdzoną do reszty @Felinus Faolán Lowell. Odpowiedziała tym samym gestem, jednocześnie przyozdabiając twarz w delikatny uśmiech. Na propozycję napoju ze strony Ślizgona grzecznie odmówiła. - Wiesz, że Lowell ma ślicznego psa? - Powiedziała, już nieco rozluźniona, przenosząc jednocześnie spojrzenie na Clearwater'a. - Spotkałam ich kiedyś na spacerze, był absolutnie rozkoszny. Widok, do którego wróciła, był zaś... dziwny. Powędrowała wzrokiem za czekoladową kulką, kiedy ta wzleciała w powietrze, a potem wyraźnie zbladła, kiedy ta postanowiła zniknąć. - Eskil, nie jadłeś nic przed balem? - Spytała, pochylając się odrobinę w stronę blondyna. Z jakiegoś powodu uznała, że rozmowa o nawykach żywieniowych półwilla wymaga zwiększonej dyskrecji. - Przecież na balach je się głównie przystawki. - Westchnęła, a potem skierowała wzrok na zawartość stołu. - Może na razie nie chcą, żeby uczniowie podjadali i wszystko tak znika? - Próbowała zracjonalizować jakoś to całe zjawisko i chociaż trochę uspokoić Ślizgona. Szybko wysnuła wnioski, że głody Eskil, to zły Eskil. Zły Eskil znaczył zaś jeszcze mocniej zestresowaną Doireann - a to oznaczało, że trzeba było zająć się problemem chłopaka jak najszybciej. I mogłaby chwycić cokolwiek, co leżało na blacie; były tam w końcu niegroźne owoce, jakieś ciasta, mniej, czy bardziej podejrzane rzeczy. Wzrok dziewczyny spoczął jednak na pudełku z czekoladową żabą - to zaś wywołało z niej dość skrajne emocje. Wiedza, że skacząca i uciekająca żabka była jedynie czekoladowym przysmakiem, który miał udawać coś żyjącego, nigdy nie pomagała Sheenani. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że żabka posiadała świadomość, przez co nigdy przez myśl nie przeszło jej, by jakąkolwiek zjeść. Puchonka chwyciła jednak opakowanie, by zobaczyć, czy i to zniknie. Dopiero po paru sekundach zorientowała się, że musiała coś a nim naruszyć; żabka bowiem wyskoczyła, po czym rzuciła się wprost w desperacką ucieczkę. - Och nie. O nie, nie nie! - Jęknęła i poderwała się z miejsca, a następnie zniknęła na moment z pola widzenia Edwarda, biegnąc w miejsce, w które, jak sądziła, udała się żabka. Co chwilę usłyszeć można było rozpaczliwe "Przepraszam". Kiedy dźwięki chaotycznej pogoni za przysmakiem ucichły, do stołu podeszła Doireann; była odrobinę roztargana, a na policzku widniał odcisk czekoladowej łapki. Twarz miała zdecydowanie spiętą i poczerwieniałą ze wstydu, dłonie zaś zamknięte w "koszyczek", z którego to raz po raz dobiegało rechotanie żaby. Ponownie zajęła miejsce koło Eskila, nabierając przy tym powietrza w płuca. Odetchnęła ciężko, pozwalając sobie zerknąć w stronę półwilla. Cała jej postawa krzyczała "przepraszam". - Nie zniknęła. Pomożesz mi ją zamknąć? - Spytała dopiero po paru uderzeniach serca. Wszystko wskazywało na to, że faktycznie, będzie musiała nakarmić Ślizgona. Byleby nie żabą.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Napoje + Jedzenie Kości:5 + Grzane wino Efekt: Świetny nastrój i znikające mi jedzonko i pitku
Jakoś tak się złożyło, że na wielu tegorocznych imprezach byli razem, bądź na siebie wpadali. Maxowi w sercu szczególnie został jarmark w Hogsmeade, gdzie Feli pod postacią Blake popierdalał radośnie wokół niego, by na koniec ukazać swoje wdzięki w wyniku przegranej gry. Prawdą było jednak, że w obecnej postaci puchon podobał się Solbergowi nie mniej. Ćwiczenia wyraźnie mu służyły, a do tego obecny strój dość zgrabnie podkreślał jego poprawioną sylwetkę. Cóż tu więcej mówić, Max uważał, że Feli wygląda zajebiście i nie miał zamiaru tego ukrywać. -No już, nie będziemy się tu przepychać. Uznajmy po prostu, że obydwoje wspięliśmy się na wyżyny zajebistości, co? - Wyszczerzył się do niego nie mogąc się napatrzeć na jego dzisiejszy strój i to, co robił dla jego sylwetki. Gdy cały stres opadł, stary Max znów wychodził na światło dzienne i nie miał zamiaru tak łatwo nigdzie spierdalać. -A ja tam nawet go lubię. - Puścił mu oczko, przypominając sobie poniekąd to, co miało miejsce w barze tuż przed jego zniknięciem. Napierdoleni w chuj byli beztroscy, co czasem naprawdę się przydawało. -Masz rację. Florka chyba już przyszła na świat. Ciekawe z kim ją zostawiła. - Spojrzał w stronę, gdzie stała @Perpetua Whitehorn i musiał przyznać, że wyglądała zdecydowanie lepiej niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Nie miał pojęcia co się zmieniło i nie czuł się na miejscu by o to pytać, ale jeśli na niego spojrzała posłał jej szeroki uśmiech i puścił krótkie oczko nie patrząc na to, że obok kobiety stał nauczyciel uzdrawiania. -Grzane wino. Dużo przypraw korzennych. Chcesz? - Wyciągnął ku niemu szklankę, samemu dziękując za imbirowe piwo. Nie przepadał za taką akurat mieszanką. Stwierdził, że najwyżej później skusi się na podobnego drinka. -Głodny? No dobra, zobaczmy co tam mają. - Zgodził się, idąc ku stołowi z przekąskami. Rzucił okiem nie czując zbytnio, by samemu potrzebował teraz pożywienia, ale nie miał zamiaru kręcić nosem. Gdy Feli wybierał swoją przekąskę, Max dostrzegł znajomą mordkę, a nawet dwie. Pomachał w kierunku @Lucas Sinclair i @Alise L. Argent dopiero po czasie rejestrując, że Lowell coś do niego mówił. Cieszył się widząc prefekta tutaj szczególnie, że ostatnio ten miał dość ciężki czas. -Całe szczęście! Bym złożył oficjalną skargę do kuchni, a oni wiedzą już, jak wielkim wrzodem na dupie potrafię być. Zaśmiał się, po czym przewrócił oczami, gdy student kazał mu samemu coś zjeść. -Możesz mi tu nie matkować? Jak muszę to wezmę cokolwiek. Mogą być te miodowe cośtam. - Powiedział w końcu, niezupełnie przejmując się tym, co trafi do jego żołądka. Sięgnął więc po cukierki, ale gdy tylko je dotknął, te zniknęły. Spróbował więc jeszcze raz, ale efekt znów był ten sam. -Widzisz kocie, to jedzenie samo nie chce do mnie iść. - Wyszczerzył się żartując z tej sytuacji, bo przecież z głodu nie umierał.
ATRAKCJA: Jedzenie KOŚCI:I + 5 EFEKT: jeszcze czuję miętę + mam bardzo dobry nastrój przez ten i następny post.
Pewność przedzierała się również przez jego samą postawę. Nie tylko sam fakt, że zdołał wyrobić mięśnie i zyskać lepszą formę wpływał na końcową ocenę. Teraz, gdy czuł się znacznie lepiej ze samym sobą, trudno było nie odnieść wrażenia, że stary Felinus poszedł siną w dal poza jego membrany umysłu, by tym samym ustąpić miejsca temu bardziej otwartemu i bardziej odważnemu osobnikowi. Być może dlatego, mimo wcześniejszego zachowania, w jego sercu królował Hufflepuff, raz po raz udowadniając, że jednak do tego domu idealnie przypasował. I wcale mu to nie przeszkadzało, jak z początku był w stanie narzekać, iż nie jest to miejsce, do którego powinien przynależeć. Nie bez powodu zatem uśmiechnął się na słowa, które pod względem ubioru i zajebistości wypowiedział sam Max. Trudno było nie odnieść wrażenia, że to wszystko idzie w stronę swoistej przepychanki, a koniec końców i tak czy siak oboje wyglądali w taki sposób, że nawzajem się sobie podobali. I to było najważniejsze - ich wspólna obecność na balu, jaki został zorganizowany przez samego dyrektora. - Jestem za. - przytaknąwszy, nie widział nic przeciwko, żeby podejść do tego w taki, a nie inny sposób. I tak czy siak oderwanie wzroku od partnera w takim wydaniu było dość ciężkim zadaniem, w związku z czym gdzieś pod kopułą czaszki minimalnie się sprzeciwiał z tym, co wcześniej powiedział. Ale było to coś naturalnego i pozbawionego chęci spierania się o taki aspekt. - Tak samo mogę powiedzieć o pijanym Ślizgonie. - puściwszy zalotnie oczko, trudno było nie odnieść wrażenia, że alkohol strasznie zmniejszał napięcie i konflikty między nimi, pozwalając na rozluźnienie w atmosferze bliskości i intymności. - Albo Perpetua sprawnie ukryła brzuch. - lekko się zaśmiał, choć doskonale wiedział, że nie jest to takie łatwe do osiągnięcia, w związku z czym przychylał się ku opcji powiązanej z przyjściem Florki na świat. I o ile nie będzie mu dane kiedykolwiek zostać ojcem, niespecjalnie ten aspekt go zastanawiał. Nigdy jednak nie miał okazji wchodzić w jakiekolwiek interakcje z niemowlakiem (i zapewne teraz jedyne, co ten maluch robił, to spanie i budzenie się po jedzenie), więc zapewne czułby się początkowo trochę przerażony w kontakcie z tak małą istotą. - Wiesz, może ma jakąś rodzinę? Zawsze raźniej. Zresztą, wynajęcie opiekunki także jest potencjalną możliwością. - zastanowił się na ten krótki moment, przykładając palce do własnego podbródka. Jeżeli @Perpetua Whitehorn się do nich odwróciła, Lowell także obdarował ją widocznym uśmiechem. - Korzenne... Chyba sobie odpuszczę. - widocznie nie miał ochoty na mieszankę przypraw, tym bardziej, że przed chwilą pił imbirowe piwo. Trochę się obawiał, że takie monstrum mogłoby spowodować wyrzucenie zawartości żołądka na zewnątrz, czego wolałby jednak uniknąć, skupiwszy się bardziej na jedzeniu i przekąskach, aniżeli możliwości zakończenia tego całego balu w łazience. Przekąsek było sporo i choć były to głównie słodycze z niewielką ilością słonych rzeczy, student nie narzekał. Uwielbiał cukier i nie zamierzał się z tym kryć, dlatego nie bez powodu postawił wszystkie karty na miodowe cukierki z nadzieniem z miodu bzyczków. Co jak co, ale to był prawie stuprocentowy cukier, tudzież zastrzyk dodatkowej energii. Samemu jednak nie zdołał zarejestrować z początku znajdującej się nieopodal pary, a gdy już to zrobił, było trochę za późno, na co nie był specjalnie zadowolony, ale się tym również nie przejmował aż nadto. Swoich innych znajomych zdołał dostrzec i, jak się okazało, na balu były same znajome mordki. - Polecam zmienić miejsce zameldowania i zamieszkania na puchońską kuchnię, serio. Nie dość, że darmowe miejsce do spania, to jeszcze żarcie bez konieczności zapłaty. Żyć, nie umierać! - widocznie podniósł kąciki ust do góry, bo ta wizja naprawdę w swoim założeniu była wyjątkowo korzystna i ekonomiczna. No, o ile skrzaty by się nie wkurzyły, widząc przez dwadzieścia lat dzień w dzień tę samą osobę. - Może mogę, może nie. Za niedługo będę takim samym wrzodem na dupie jak ty pod względem skrzatów. - wystawił odrobinę język, drocząc się z nim w najlepsze, ale też - nie widział sensu przyjmowania wielce oficjalnej postawy, po prostu dobrze się bawiąc. Po chwili jednak, gdy opuszki palców Maxa dotknęły jedzenia, prychnął nagle i gwałtownie, widząc, jak to ucieka i znika w ferworze kolejnych aktywności powiązanych z trwającym balem. - Na miejscu tych cukierków akurat bym nie spierdalał. - posłał ten drobny komplement, by tym samym zjeść jedną sztukę miodowych cuksów, które... wraz z imbirowym piwem wprawiły go w naprawdę przyjemny nastrój. Lekko figlarny wręcz, kiedy to zapomniał o wszystkich problemach powiązanych z tym, co się stanie po zakończeniu w pełni szkoły i złożenia dokumentów do nowej pracy. Te aspekty, które żyły sobie spokojnie pod kopułą jego czaszki, nagle wyparowały. Nie bez powodu odpieczętował zatem kolejną porcję, uśmiechając się zawadiacko i z pewnym niewielkim błyskiem w oku. Te efekty tak sprawnie i zgrabnie się ze sobą połączyły. - Może trzeba je uchwycić kompletnie inną metodą? - lekko się zaśmiał, cieplej, zmniejszając znacząco dystans, by zbliżyć się wystarczająco blisko, ażeby ich twarze, mimo różnicy wysokości, z łatwością mogły się zetknąć. - Moim zdaniem nie szkodzi spróbować, kocie. - i tak oto włożył wcześniej odpakowanego miodowego cukierka między własne wargi, by ten został możliwy do uchwycenia innymi ustami, czekając na to, jaką decyzję podejmie Solberg. Być może się droczył, być może grał, ale jedno było pewne - na pewno dobry humor mu dopisywał i nie zamierzał z niego rezygnować. Czy ten będzie chciał uchwycić to, czego nie mógł własnymi rękoma dotknąć? Tego nie wiedział, ale połączenie piwa imbirowego i bardzo luźnego nastroju bez większych trosk w wyniku działania wybranej przez siebie słodkości, no cóż, pozwalały na te bardziej dziwne ceregiele, do których się obecnie dopuszczał. I nie przejmował się niczym. Liczył się tylko Ślizgon, na którego przekierował obecnie całą swoją uwagę.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Napoje + Jedzenie Kości:5 + Grzane wino Efekt: Świetny nastrój i znikające mi jedzonko i pitku
Czuł się naprawdę swobodnie będąc tutaj z puchonem. Szczerze mówiąc, gdyby nie on, zapewne już dawno siedziałby w domu, powoli rozpakowując swoje rzeczy, a tak mógł spędzić jeszcze trochę czasu z kimś, na kim naprawdę mu zależało. Stacey i Nick nie odpisali na jego list, co uznał za przyjęcie tego faktu do wiadomości. Gdyby mieli jakieś zastrzeżenia na pewno już by mu o tym napisali a fakt, że niedługo po ich przyjeździe opuszczą dom wraz z Hugo, cieszył Maxa. W końcu będą mieli trochę prywatności i na spokojnie, bez stresu związanego z obecnością domowników będą mogli się sobą nacieszyć. Gdy Lowell zgodził się z nim, Solberg ponownie złączył ich wargi, tym razem na nieco dłuższą chwilę. Chciał się nacieszyć tym przyjemnym uczuciem, które w takich momentach rozlewało się po jego sercu i wywoływało uśmiech, który przez bardzo długi czas był rzadkością na jego twarzy. -Whitelight ją przetransmutował w szczupłą laskę? - Zaśmiał się, wyobrażając sobie coś podobnego. Wiedział, że w kwestii ciąży taka ingerencja prawdopodobnie nie była najbardziej bezpieczna, ale przecież nikt raczej nie brał tej opcji na poważnie. A przynajmniej tak się ślizgonowi wydawało, bo w tej szkole wszystko było przecież możliwe. -Niby racja. Chociaż nie wiem jak to wygląda w kwestii noworodków. - Wzruszył ramionami, kompletnie nie znając się na temacie. Wiedział tylko, jak Emmie trudno było rozstać się ze swoim potomstwem w pierwszym okresie ich życia. Choć teraz też nieraz miała opory przed wysyłaniem ich gdzieś samych. -Dobrze mi tam gdzie jestem, ale dzięki.... - Zawahał się, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie uznał, że może nie jest to ani czas ani miejsce. Zamiast tego ponownie sięgnął po łyka swojego grzańca czując, jak ciepło i przyprawy rozlewają się po jego gardle. -Będziesz ich nękał? - Zapytał z uśmiechem, szczerze zaciekawiony, co Feli miał tutaj na myśli. Przez ten rok raczej mało kto wybierał posiłki w kuchni zamiast otwartej Wielkiej Sali, co niezmiernie ślizgona cieszyło. Miał przynajmniej spokój i ucieczkę i do tego był z dala od osób, które mogłyby skomentować jego wątpliwy sposób odżywiania się. -Tobie bym nie pozwolił tak łatwo zniknąć. - Puścił mu oczko, mocniej ściskając dłoń Felka. Mimo, że czasem zastanawiało go, jak będzie się czuł w związku, który sam sobie określał jako w końcu coś poważnego, kompletnie nie czuł się źle. To był Feli. Jego Feli i fakt, że mógł go teraz nazywać swoim partnerem nic między nimi nie zmieniło. Oprócz oczywistego faktu, że przyszli na ten bal razem. Nie jako dwóch kumpli. Jako para. Uważnie obserwował to, co Feli robi z cukierkiem, powoli domyślając się, dokąd to wszystko zmierza. No i nie zawiódł się. Gdy cukierek wylądował między wargami puchona, Max uśmiechnął się zadziornie, po czym bez chwili zawahania przybliżył się do niego i podchwycił temat. Bez problemu przejął cukierka, delikatnie przejeżdżając językiem po wargach puchona, smakując słodkiego miodu, który się tam osadził. -Chyba będę dzisiaj bardzo głodny. - Wymruczał, gdy już dystans między nimi się zwiększył. Nieznacznie, ale jednak. Skoro byli już napici i najedzeni, a ludzie zaczęli gromadzić się na parkiecie, Max nie widział sensu stać przy stołach i pilnować butelek z wodą. -Można prosić. - Wyciągnął rękę, głową wskazując miejsce wyznaczone do tańca, a gdy puchon ujął ją, poprowadził go na parkiet, by chwilę później przyjąć odpowiednią pozę i dać się wspólnie porwać muzyce. Jednak tamten walc w sali ze świetlikami mógł się w końcu na coś przydać.
Atrakcja: BELGIJKA Kości:82 -> 12 Efekt: miodowy cukierek, dupa mnie boli
Być może gdyby nie on - ale też, gdyby Max nie wyraził chęci uczestniczenia w tym balu, zapewne by mu pomagał w przeprowadzce z dormitorium do domu w Inverness, czyli tam, gdzie miało miejsce całe zdarzenie powiązane z jego zniknięciem. Mimo to Lowell nie patrzył na tę miejscowość jako na coś, co jest w stanie przynieść dodatkowe problemy. W końcu życie idzie do przodu i stanie nad jednym i tym samym aspektem tego, co się stało, nie przynosiło żadnych pozytywnych rzeczy. Sam fakt tego, że za niedługo będą mieli okazję spędzić ze sobą trochę więcej czasu w prywatnej atmosferze, był naprawdę pocieszający. I nie zamierzał tego w żaden sposób zepsuć. Te czułości były naprawdę przyjemne. Felinus nigdy nie spodziewał się, że będzie dane mu być w takim związku - i był z tego wszystkiego jak najbardziej szczęśliwy. Dlatego złączenie warg, może ciut dłuższe, nie przyczyniało się już do wstydu, jakim wcześniej mógł emanować. Był pewny siebie i nie zamierzał tego w żaden szczególny sposób porzucać. Oraz szczęśliwy, a szczęśliwy był również Max - jego Max. - Myślisz, że by się zgodził? - również się zaśmiał, wszak ta wizja zdawała się być rzeczywiście zabawna, ale na pewno nie do końca bezpieczna. Wystarczyło założyć zatem, że Whitehorn była po porodzie, ale kiedy doszło do urodzenia córki - nie wiedział. Nie utrzymywał z byłą profesor aż nadto bliskiego kontaktu, by pytać o takie rzeczy. No ba - nie czuł się swojo na samą myśl, doskonale przestrzegając prywatność interesów osób trzecich. - Ja tym bardziej nie wiem, nawet takiego noworodka nigdy na rękach nie miałem. Nie byłbym dobrym opiekunem. - uśmiechnął się, bo w sumie to była prawda i naprawdę nie miał okazji, by kiedykolwiek trzymać taką małą duszyczkę we własnych dłoniach. A znając szczęście, to by ją jeszcze opuścił i wiele problemów z tego tytułu by zaistniało, więc bezpiecznie trzymał się poza wszelkimi tego typu aktywnościami. Na szczęście rodzinę miał wyjątkowo małą i nie musiał się o to martwić. - W to nie wątpię. - uśmiechnąwszy się, nie ciągnął tego tematu, nawet jeżeli widział pewne zawahanie. Nie uznał, by to była raczej aż nadto istotna informacja, a przynajmniej nie były to zbyt dobre okoliczności do poważniejszych rozmów. Cały bal był skierowany na rozluźnienie i jeżeli kiedykolwiek powrócą do tego tematu, to we własnych czterech ścianach. - Ja będę ciebie nękał o to jedzenie. - dźgnął go lekko palcem, wskazując podbródkiem na cały stół wypełniony słodyczami. Wiedział jednak, że ze skrzatami trzeba mieć dobre kontakty i nie zamierzał tego wszystkiego psuć. - Ja tobie również. - lekko się uśmiechnął i na krótki moment się przybliżył, co pozwoliło mu poczuć się bezpieczniej. Był prostym człowiekiem, który potrzebował bliskości, zresztą - jak każdy inny. I był dumny z tego, że Max chce przynależeć do niego, tak samo jak on podchodził niezwykle podobno - poprawka - tak samo pod tym względem. Nie spodziewał się, że zdawanie zielarstwa w jaskini zakończy się związkiem, który nie rozpoczął się od razu, a ewoluował wraz z mijającym czasem. Od koleżeństwa do przyjaźni, od przyjaźni do miłości. I tak naprawdę, gdy określili się jako partnerzy, nic się nie zmieniło. Żaden z nich nie podchodził z jakimiś oficjalnymi zagrywkami, po prostu ciesząc się chwilami, które to razem mogą ze sobą spędzić. Czując wsparcie, które w ferworze z bliskością i zaufaniem wpływało lepiej na ich życie. Normalnie Lowell był bardziej spokojny i pozbawiony tego typu zachowań, ale połączenie piwa oraz miodowego cukierka spowodowało, iż zaczepność do flirtu sięgała bardziej widocznych metod. Proste zmniejszenie dystansu, umieszczenie słodyczy między wargami, przysunięcie ust w stronę tych należących do Ślizgona. Cukierek zgrabnie został odebrany w tej dość nietypowej czynności, a student, czując dotyk na wargach, uśmiechnął się szerzej z lekkim, widocznym błyskiem w oczach. Opuszek kciuka zetknął się ze skórą warg, czując rozchodzące się po nich ciepłe, odczuwalne ślady. - Przyszykuję więcej takich okazji. - puściwszy oczko, uśmiechnął się pewniej. Nie bał się takiego zachowywania w miejscu publicznym, ale gdy efekty piwa imbirowego zanikały, napięcie trochę opadło. Nieznacznie, niewidocznie, ale przynajmniej Felinus mógł myśleć racjonalnie. - Oczywiście. - na propozycję wspólnego tańca przytaknął i przyjął dłoń, na krótki moment ją podnosząc, by tym samym pocałować jej wierzchnią część. Nie przeszkadzało mu to, kiedy w tle powoli rozbrzmiewała muzyka, a samemu czuł się znacznie lepiej. Pary zaczęły ustawiać się w kółko, mężczyźni wewnątrz, kobiety na zewnątrz. Jemu przypadła rola partnerki, ale niespecjalnie się tym przejął, wiedząc, że nie ma to żadnego znaczenia. I tak lubił takie podejście; być może dlatego, bo mógł być prowadzony i miał mniejsze ryzyko popełnienia błędu, a może dlatego, gdyż oznaczało to konieczność opierania się na cudzym doświadczeniu. W te w przypadku Solberga nie wątpił ani przez chwilę. I tak oto rozbrzmiała piosenka do Chapelloise, która oznaczała możliwość przygotowania się oraz przyjęcia odpowiedniego rytmu. Osób było całkiem dużo, w związku z czym wysiłek ten musiał być znacznie większy niż podczas zajęć, ale Lowell niespecjalnie się tym zamartwiał, gdy wykonał cztery kroki do przodu, trzymając dłoń Maxa i następnie wykonując obrót z dalszym chodzeniem, ale tym razem do tyłu. Gdy natomiast doszło do konieczności skoku do środka i na zewnątrz, gdzieś w duchu modlił się, by wcześniej złamana noga się nie odezwała w najmniej spodziewanym momencie. Student, gdy przeszedł do następnego partnera, puścił oczko w stronę Maxa i powiedział pod nosem "Powodzenia", oddając się tym samym ferworze towarzyskiego tańca. Po paru osobach nie wiedział, co mu się popierdoliło - czy mózg postanowił wyjebać błąd na cały ekran, czy jednak rzeczywiście stracił rytm, próbując odnaleźć bardzo krótkim spojrzeniem Solberga. Prosta utrata równowagi zakończyła się upadkiem na cztery litery i bolesnym zetknięciem z podłogą, a do tego, jak na złość, płytki nie chciały go puścić. Serio. Przez chwilę to właśnie z jego powodu taniec się rozwalił, ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, a jak na złość... nawet jeżeli wstał, to przez jakiś czas układ pozostawał zaburzony. Czy był z tego dumny? Nie, nie był, dlatego ucieszył się, gdy ponownie mógł chwycić Maxa za rękę i odetchnąć z ulgą, gdy taniec został zakończony. - Jezu, nigdy więcej... - powiedział trochę zdyszany, ale zadowolony, bo ciągłe skakanie i przechodzenie miało swoje wady, ale i tak kondycja była u niego ostatnio sporym atutem. Ludzie rozeszli się, do innych stanowisk, w związku z czym ten nieprzyjemny upadek chyba został zapominany i nikt go nie zapamięta jako pana niedorajdę na szkolnym parkiecie. I tak się nie przejmował tym aż tak, gdyż miodowy cukierek nadal działał i nadal umożliwiał mu podejście do tego luźniejszą ręką. - I jak wrażenia po belgijce? - zapytawszy, przybliżył się do niego i uśmiechnął.