Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 16:06, w całości zmieniany 2 razy
Mimowolnie zaczęła się po cichu śmiać na samo wspomnienie o tym, jak Oliver niechcący dźgnął ją w miejsce, w które nie powinien. Mimo, że pewnie większość dziewczyn obraziłoby się na niego, ona śmiała się razem z nim i długo nie mogli przestać. -Tak... -Powiedziała, po czym zaczęła się śmiać głośniej i długo nie mogła się opanować. -Jak mogłabym zapomnieć? Lubiła gdy do niej tak mówił. Wiedziała, że nie jest to obraźliwe, a jedynie żartobliwe przezwisko. Wtuliła się w niego i uśmiechnęła pod nosem. -A pamiętasz jak rozchorowałam się przez Ciebie, bo wrzuciłeś mnie w zaspę śnieżną? Wtedy już byłam chora, a ty jeszcze bardziej mnie dobiłeś! -Zapytała po chwili ciszy. I znów zaczęła się śmiać na wspomnienie jaką wtedy awanturę mu zrobiła.
- Oj tak ... tego to ja nigdy nie zapomne - zaczał ją łaskotać w brzuch i zaczął się smiac razem z nią . Gdy usiadła obok niego połozyl sie i jego głowa spoczywała na udach patrzać na nią z dołu . - Pamiętasz jak miałem za dlugie spodnie i ty swoimi trampkami ktore nawet dzis masz nadepnalas na nogawke i sciagnelas spodnie? - Uśmiechnął się do niej wskazując jej trampki .
Zaczęła wić się i rzucać na wszystkie strony, gdy chłopak ją łaskotał. Okropne łaskotki miała całe życie, ma do teraz i pewnie będzie miała w przyszłości. Nienawidzi gdy ktoś ją łaskocze. Niechcący kopnęła chłopaka, a ten przerwał zajęcie i cicho syknął. -Jezu... -Powiedziała i zakryła sobie ręką usta drugą wskazując na nogę Olivera. -Nie mów, że Cię w nią kopnęłam. Po chwili jednak chłopak uśmiechnął się lekko i położył głowę na nogach dziewczyny. Ivy traktowała to jako potwierdzenie, że nic mu nie jest i odetchnęła.
Szczerze mówiąc nie mogła sobie przypomnieć tego zdarzenia, ale i tak zaczęła się śmiać i nie mogła przestać. W przerwie pomiędzy atakami śmiechu zdołała jedynie wydukać, że tego nie pamięta. -Właśnie to sobie wyobraziłam. -Powiedziała, po czym znowu wybuchła niepochamowanym śmiechem.
- nie bolalo pewnie tylko bedzie trudniejsza terapia ale to juz ich problem . Zamknal oczy i wtulil sie w nogi Ivy. Udawal ze spi . Przez 10 minut ciszy zaczal sie smiac i wtulil glowe w brzuch - wiesz o tym bardzo lubie sie w ciebie wtulac moja maskotko - powiedzial usmiechniety . - za rok ide na studia nowy poczatek ... cholera - pomyslal o studiach . Podniosl za wysoko glowe i styknal sie ze stanikiem Ivy udawal ze tego nie zawazajac dalej sie wtulajac czasami muskac stanik Ivy . Skonczylo sie na tym ze sciagnal jej koszulke na brzuchu i polozyl glowe nasluchujac co sie dzieje wewnatrz Ivy .
Uśmiechnęła się na wzmiankę o maskotce. Chłopak lubił wymyślać dla niej różne określenia, niektóre normalne, niektóre dziwaczne. Dziewczyna zaczęła przeczesywać mu włosy, jak to miała w zwyczaju gdy były w totalnym nieładzie. -Będzie dobrze. -Powiedziała, gdy Oliver zaczął mówić o studiach. Przecież zostało jeszcze dużo czasu. -Nie myśl o tym. Nagle chłopak zaczął się wiercić, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniej pozycji. Ivy czekała aż przestanie się ruszać. Uśmiechała się lekko i kręciła głową. W końcu Oliver podwinął bluzkę dziewczyny i położył głowę na brzuchu. Dziewczyna zaczęła się śmiać, nie mogąc uwierzyć do czego on jest zdolny. Mogli wyglądać trochę dziwnie, ale nie dbali o to. Niespodziewanie Ivy zaczęło burczeć w brzuchu. Dziewczyna nie mogąc się powstrzymać, wybuchła śmiechem. Zawsze śmieszył ją ten odgłos. -Głodna jestem. -Powiedziała, gdy już się nieco uspokoiła i ogarnęła.
- Nie dożywione dziecko idziemy wskakuj misiaczku - Wstał i ustawił się żeby wskoczyła na barana. Gdy wskoczyła kilka razy podskoczył ,żeby pownerwiać Ivy i zaczął się śmiać poszli razem i sprawdził czy nikt nie patrzy wyszli z zamku i pobiegli do Hogsmeede . Gdy byli juz na srodku doliny - Wybieraj pluszaku - odpowiedział powstrzymujać śmiech . Złapął ją i trzymał jak dziecko wtulił głowe w jej piersi i patrzył w tą strone w którą popatrzyła . - Masz jakiś kolegów z klasy ? zapytał niespodziewanie dalej wtulajać się mocno w piersi Ivy .
Ivy wskoczyła chłopakowi na barana, a on robiąc jej na złość parę razy podskoczył, tak, że dziewczyna musiała mocniej się do niego przytulić. Pokręciła głową z uśmiechem na ustach. Nagle chłopak zaczął gdzieś biec. On jest nienormalny. -Pomyślała, ale postanowiła nie mówić tego na głos. Chłopak i tak by się zaśmiał i powiedział, że to nic takiego. -Masz chorą nogę, mogę pójść sama. -Powiedziała, ale tak jak przeczuwała chłopak ją zignorował. Westchnęła ciężko i skupiła się na tym, w którym kierunku zmierzają. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się naokoło. Byli w Hogsmeade.
To było bezsensu Kayle, BEZSENSU! Tylko tchórze, nieroby i koślawe żabki uciekają przed wszystkim. Najwidoczniej dziewczyna pragnie się do nich upodobnić skoro tak chamsko potraktowała Elliotta. Kto normalny ucieka z balu z powodu jakiegoś niefortunnego incydentu? Znajdzie się pewnie taka grupa, niech się cieszą, bo od dziś mają nowego członka, Kayleigh Walsh, brawo! Na powitanie mogą jej dać jakieś ulotki o tym jak umiejętnie uciekać przed wszystkim i nie dać się złapać. Jakieś gadżety w postaci kubków czy innych magicznych ulotek także mogliby jej podarować. Kurczę, wtedy to by był elitarny klub dla zawodowych uciekinierów od przeróżnych spraw, a może i w najbliższej przyszłości panienka Walsh zajęłaby jakąś ważną funkcję, chociażby i zastępcy przewodniczącego? Cholera, ale ja się śmieszniutka zrobiłam, żarciki żarcikami, ale tu chodzi o UCZUCIA! Bardzo ważne sprawy sercowe, z tego nie można się nabijać (zero ironii!). Poważne sprawy dla nieco dziecinnej Kayle, bo przyznajmy szczerze, dziewczyna niedojrzale się zachowała podczas tego balu. Zamiast konkretnie podejść do chłopaka, pogadać o czymś bardzo ciekawym, pobawić się i kulturalnie pożegnać się, to ta wolała grać w jakieś podchody, dziecinada. Oby tylko Elliott za bardzo się na nią nie zdenerwował. Szybciutko wybiegła z sali, oczywiście była niezauważalna, gdyż z Elliottem razem wylosowali niewidzialność, która niestety przestała działać, kiedy dziewczyna przekroczyła progi wielkiej sali. Wtedy co sił w ongach biegła gdzieś przed siebie i tym samym potrąciła z dwóch uczniów, którzy kierowali się w stronę sali. Musiała wyglądać naprawdę śmiesznie, a może i groźnie? Włosy wszędzie rozwiane, spodnie co jakiś czas zsuwały jej się, bo nie mogła przecież użyć czarów na dopasowanie odpowiedniego rozmiaru, Kayle zawsze musi być oryginalna! Podarte ubrania, czerwona na twarzy, aż żaby same na jej widok uciekały! Właśnie, pokroiłaby jakiegoś płaza, tak na odstresowanie się. Niestety nie miała takiego przy sobie, a szkoda. I tak znalazła się na dziedzińcu. Po pełnej wrażeń mini wędrówce przez korytarze dotarła na dziedziniec. Mało było osób, gdyż większa część jeszcze zabawiała się na balu. Z oddali zauważyła jakąś mega tajniacką ławeczkę na której oczywiście usiadła, zasłoniła twarz włosami (używa się zaklęć na porost włosów to się ma, hehe) i zaczęła się kiwać, biedne dziecko. Teraz powinien jakiś uczeń podejść do niej ,poklepać po główce i zapewnić, że to się leczy, ludzie wychodzą z tego stanu i żyją szczęśliwie. Na Merlina, czy ona na serio to wszystko przeżywa? Te wszystkie rozterki, uczucia do Elliotta, nie wiem czy się śmiać czy płakać. Z jednej strony to bardzo poważna rzecz, w końcu wszelakie miłostki to nie przelewki, lecz spoglądając na ro z drugiej strony to można śmiało powiedzieć, że w takich sytuacjach Kayle wypada wręcz przekomicznie Ale powracając do podniosłej atmosfery. Biedaczka siedziała na tej ławce, wyjęła z kieszeni jakiś tam kamyczek i zaczęła go sobie obracać rękoma, tak na odstresowanie się, hehe.
Tyle czekania i wszystko na nic! Elliott cały tydzień chodził z głową w chmurach, pewien, że kiedy tylko spotka się z Kayle na balu, cały ten jego mętlik w głowie się uporządkuje. Co prawda z jednej strony był to pozytywny mętlik, ale jednocześnie można było odnieść wrażenie, że dziewczyna go unika. To nie było ani trochę fajne. I kiedy ujrzał ją wtedy na balu, rozradował się tak, jakby miał zaraz eksplodować! Ze szczęścia, oczywiście. Jednak do eksplozji doszło o wiele później i nie była to bynajmniej dobra eksplozja. Kiedy wylosowali niewidzialność, Kayle wybiegła z sali, a on nie wiedział, co z sobą począć. Stanął więc bezradnie w miejscu, nie mogąc jej dostrzec, wszak była przecież niewidzialna. Tliły się w nim przeróżne uczucia, od rozczarowania po desperację - to dopiero eksplozja! Kilkoro uczniów potrąciło go i dziwiło się, że napotkało opór w miejscu, gdzie nikogo nie było, ale Bennett nie przejął się tym ani trochę. Zamiast tego, sam wybiegł z wielkiej sali, stając się na powrót widzialnym. Rozejrzał się dookoła, czując coraz większy niepokój kotłujący się w brzuchu, a kiedy nigdzie nie dostrzegł rudej czupryny, pobiegł do łazienki. Zamknął się w jednej z kabin, bo łazienka nie była, niestety, pusta i zaczął nerwowo obgryzać paznokcie. Później zaczął wyrywać sobie włosy z głowy, a jeszcze później nerwowo chodzić po malutkiej przestrzeni, którą dawała mu jednoosobowa kabina. Dlaczego Kayle uciekła? Gdzie się podziała? Nie spodobał jej się jego strój? A może... chodziło jej o ten pocałunek? Ha, jak to dziwacznie brzmi! Ale nie, nie, przecież powiedziała wyraźnie, że źle się czuje... Więc pewnie poszła do pielęgniarki. Tak. Na pewno. Ale na wszelki wypadek jej poszuka, czy aby nie zemdlała gdzieś po drodze i choć chciało mu się z tego wszystkiego płakać, to usilnie wmawiał sobie, że wyolbrzymia tę całą sytuację. Kayle była zajęta, a teraz źle się poczuła - ot, cały powód, dla którego tak rzadko ostatnio się widywali! Wziął dwa głębokie oddechy i wyszedł powoli z łazienki, w każdym kroku przyspieszając, aż w końcu biegnąc. Dotarł na dziedziniec, który był niemal pusty - nic dziwnego, wszyscy bawią się w zamku. Jego uwagę zwróciła tylko postać siedząca na jakiejś przyczajonej ławeczce. Postać łudząco podobna do Kayle. Serce zaczęło mu walić, jakby miało mu zaraz wyrwać się z piersi, a ręce drżały, ba! Trzęsły się jak szalone. Nogi miał jak z galarety, ale dzielnie podszedł doń i usiadł na drugim końcu ławeczki. - M-mogę się dosiąść, prawda? - zapytał nieśmiało, jakby zaraz dziewczyna miała wykrzyczeć donośne "nie!" i zaatakować go kamyczkiem, który obracała w dłoniach. To było straszne, kilka sekund przeraźliwego oczekiwania na tę odpowiedź i takie okropne, okropne napięcie. A później przypomniał sobie, że przecież HALO, ONA SIĘ ŹLE CZUJE! Co jeśli nie dotarła do pielęgniarki albo ta znajdowała się na balu i nie mogła jej pomóc?! - KAYLE! - w ułamku sekundy przybliżył się, jedną ręką złapał ją za ramię, a drugą przyłożył do jej czoła. Było rozpalone, przynajmniej według Elliotta, bo istniało spore prawdopodobieństwo, że tak jedynie mu się wydawało. - Przecież ty się źle czujesz! Kayle, ty masz gorączkę! Miałaś iść do pielęgniarki... Dlaczego tego nie zrobiłaś? Kayle! - mówił wpierw przerażonym tonem, a później rozeźlonym. Ostatecznie skarcił ją, wypowiadając jej imię. Naprawdę, co za nierozsądna dziewczyna! Jeśli wciąż nie pamięta drogi do gabinetu pielęgniarki, to przecież mogła mu powiedzieć, a nie musiała uciekać! Pokręcił z niedowierzaniem głową. To było tak oczywiste... Niepotrzebnie tak się zdezorientował, zawracając sobie głowę tym pocałunkiem, bo przecież dzisiejszego wieczoru wcale nie o niego chodziło. Wcale!
Dziewczyna także z niecierpliwością oczekiwała tego spotkania. Aż dziwne, bo przecież snuła tyle czarnych scenariuszy o tym jak Elliott rzekomo może oczernić ją przed całym Hogwartem, no coś w tym stylu. Na Merlina, jak ja umiem zepsuć zdanie, no coś w tym stylu, SERIO? Ale dobra, koniec spamu! Tak czy siak, miewała mieszane uczucia co do tego wszystkiego. Spoglądając na to z nieco jaśniejszej strony to powinna pogratulować sobie za coś takiego odważnego, bo przecież pocałowanie chłopaka, do którego żywi się niebanalne uczucia jest bardzo odważnym czynem. A przynajmniej w mniemaniu Kayle. Ej no, w końcu to ona przejęła całą tą sytuację, gdyby nie ona to by dalej pierdzielili trzy po trzy. STOP! Nie mogę tak pisać, przecież oni kontemplują na bardzo ważne tematy, planują podróże dookoła świata, Bennett nawet załatwił bilety na skok ze spadochronu, to nie są przeciętne rzeczy. Można stwierdzić, że w tym wszystkim ukrywała się jakaś aluzja, między wierszami można było dostrzec te urocze zaloty. Chyba, że tylko jej się tak wydaje. Wszystko dla niej jest takie podejrzane, mówiłam, że dziwna dziewucha. I dlatego za to Elliott tak bardzo ją lubi, bo jest nietypowa. A za co ona go lubi? Za całokształt! Za to jak podchodzi do życia, jest wiecznie szczęśliwy (nawet jeśli coś złego się dzieje, zawsze może znaleźć jakieś światełko nadziei), nie wszczyna zbędnych bójek czy innych kłótni, że jest kochany i zawsze umie podnieść na duchu i rozśmieszyć. I właśnie Kayle była tego świadkiem, z resztą nie raz. Zdecydowanie przekonała się o tym spędzając z nim całe wakacje w Japonii. Co tam, że na początku były spięcia pomiędzy nimi, szybko to minęło i w cudownych sposób zostali dobrymi przyjaciółmi. No właśnie, dobrzy przyjaciele. Czy to aby za mało? Ach, te rozterki miłosne. Nigdy nie przepadała za czymś takim, nie miała nawet ochoty mieszać się w to. Jednak przychodzi taki czas, kiesy trzeba się z tym zmierzyć, nie ma żadnej ucieczki, żadnej. Rzeczywiście trochę źle się czuła, ale to wszystko przez tą całą sytuację. Po prostu się zestresowała, rzadko wpada w taki stan. I mogła iść do tej pielęgniarki. Dałaby jej jakieś regenerujące eliksiry czy inne magiczne specyfiki, po których czułaby się o wiele lepiej i wróciłaby w spokoju na bal i normalnie w cywilizowany sposób bawiłaby się z Elliottem. Oczywiście wybrała tą mniej alternatywną opcje, uspokojenie się w przyczajonym miejscu, a kamyczek jest formą jej regeneracji, od tak na odstresowanie się. Nagle usłyszała głos. Dobrze wie jaki. Upuściła kamyczek i skierowała spojrzenie w stronę puchona. Lekko się uśmiechnęła i kiwnęła głową na znak, że może się przysiąść. Nigdy by go nie zaatakowała, chyba, że chodzi o quidditch to wtedy inna sprawa, walczyłaby do ostatniej kropi krwi o tego kafla. Ale nie grają teraz, więc nie ma prawa atakować niewinnego Bennetta. - potrzebowałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, zaraz mi przejdzie - odparła, aż nagle znieruchomiała na reakcję ze strony chłopaka. Tak nagle krzyknął i zaczął dokładnie sprawdzać, czy aby Kanadyjka nie jest chora. To bardzo urocze z jego strony. W ogóle cały jest uroczy, hehe! - Elliott, Elliott, Elliott - zaczęła i tym samym odsunęła jego rękę z czoła Kayle. Tak, tym oto sposobem chciała go uspokoić, jak na razie dobrze jej idzie, pytanie tylko co dalej? - Już się trochę lepiej czuję, wiesz, to powietrze dobrze mi zrobiło i ten kamyczek, którego zgubiłam, ale to nie ważne, znajdę sobie inny - i na Walsh'owej twarzy pojawił się uśmiech, fajniutki. - I przepraszam Cię, serio. Za to całe unikanie, to nie było miłe, wiem. Tak mi głupio, wybacz. - tak, tutaj zaczęła już histeryzować, ale to normalnie, Elliott powinien się do tego przyzwyczaić, hehe.
Faktycznie, Kayle była bardzo odważną dziewczyną. Nie tylko dlatego, że robiła sekcje na tych wszystkich biednych zwierzakach, ale i właśnie z powodu tego pocałunku. Elliott prawdopodobnie odważyłby się na podobny czyn dopiero wówczas, gdy byliby już starzy i pomarszczeni albo w płonącym domu, kiedy istniałoby zagrożenie śmiercią. Kayle w ten sposób bardzo mu to ułatwiła i najpewniej przyśpieszyła proces ewentualnego związku, jeżeli kiedykolwiek takowy nastąpi. Upewniła Elliotta w swoich uczuciach i wykazała się taką szczerością, że przez moment wisiał w chmurach i myślał, że i ona odwzajemnia to wszystko, co czuje on! Te motylki w brzuchu i tak dalej... Wkrótce jednak to przekonanie zostało zepsute - inaczej by go nie unikała, prawda? A dziś, dziś mogą wszystko sobie wyjaśnić! Jeśli tylko będzie taka możliwość, bo istnieje większe prawdopodobieństwo na to, że Elliott zamęczy dziewczynę swoimi pytaniami o jej stan zdrowia. W końcu podobno czuła się źle, a on powinien należycie się nią zaopiekować. Nawet, jeśli go odtrąci. Nawet, jeśli nigdy nie będzie go traktowała jak swojego rycerza albo chłopaka. Swoją drogą, ta druga myśl jest szalenie ciekawa, super byłoby mówić o Kayle, że jest jego dziewczyną. To pewnie jednak nastąpi nieprędko, a być może nie nastąpi i wcale, więc wolał nie wdawać się w rozmyślania na ten temat, aby później nie być rozczarowany. Właściwie to już sam nie wiedział, co siedzi mu w głowie. Jakby wszystkie kabelki mu się poplątały. Poza tym oboje wykazywali bardzo dużo podobieństw w toku myślenia - i on zdawał się czytać między wierszami, drobne z pozoru gesty były dla niego swoistą przepustką na coś wielkiego, ale bał się, że tak tylko mu się wydaje. Bał się zaryzykować, bo odkąd pamiętał, zawsze wyobrażał sobie zbyt wiele. Czy tak będzie i tym razem? Rozszalały z przerażenia Bennett, że jego przyjaciółce (niestety, jak na razie tylko przyjaciółce) może się coś dziać, uspokoił się dopiero kiedy ta odsunęła jego rękę z czoła i powiedziała, że lepiej się czuje. Odetchnął z ulgą, bo przez krótką chwilę przeraził się, że coś naprawdę może być nie w porządku. A później, kiedy przeprosiła, wyrwało się mu coś, co nie powinno się wyrwać. Jeszcze nie dwa słowa, które były zakorzenione głęboko i skrywane, które według niego nie powinny ujrzeć światła dziennego, ale inne słowa, których nie spodziewałby się po sobie. Ostatnio takie słyszał gdy był w piątej klasie, wypowiedziała je jego ówczesna dziewczyna. Tak, tak, to zdecydowanie ona była facetem w tamtym związku, a teraz Kayle zrobiła pierwszy krok (tak mu się bynajmniej zdawało), więc pozwolił sobie na przejęcie tej roli. - Umówisz się ze mną? - uśmiechnął się krzywo, a w głowie mu wirowało. Nie spostrzegł nawet, kiedy zaczerwienił się jak dorodny burak. Prawdziwy z niego szaleniec. I romantyk, przede wszystkim!
Trzeba przyznać, że ostatni wyczyn Kayle definitywnie trzeba zaliczyć do tych odważniejszych. Ba, to było o wiele bardziej ryzykowne, niż obrzydliwie grzebanie w wnętrznościach żabek. Z resztą Elliott dał jej dużo do zrozumienia. Te wszystkie wycieczki, szalone przygody, pisanie listów, spędzanie ze sobą czasu. Oczywiście tak wygląda przyjaźń, lecz w końcu jedna ze stron przełamuje się i odważa się na ten pierwszy krok w storę głębszych uczuć. Tak bardzo uwielbia spędzać z nim czas i rozmawiać o przeróżnych rzeczach, nie mogła się powstrzymać. Z reszta, pierdolenie o Szopenie, przechodzę do konkretów! Ile to ona rozmyślała nad tym! Z jednej strony bardzo chciałaby w końcu nazywać Elliotta chłopakiem, takie faje uczucie. I te urocze ploteczki Wiesz, że Elliott jest z tą Kanadyjką od żab? Serio! Ale mimo wszystko nadal są dla siebie jak przyjaciele, co niestety nie napawa dziewczynę pozytywną energią. Właściwie to do niedawna, bo jeszcze przed tymi całymi niuansami wcale jej to nie przeszkadzało, wtedy było lepiej, bo nie trzeba było się tym wszystkim przejmować. Cóż, serce nie sługa, a dla Kayle to wielki krok, przecież ona tak rzadko zadziera z tym. Może rzec, że po prostu się boi. Ostatni jej związek nie za bardzo wypalił, głównie przez jej hobby, a przcież nie może wybierać pomiędzy miłością, a pasją. Toż to karygodne, tak jakby ktoś musiał oddać serce lub mózg. Dobra, to porównanie jest bez sensu, ale wiadomo o co chodzi. Chociaż może pozostać dobrej myśli, Elliott raczej taki nie jest, doskonale akceptuje dziwaczne pomysły dziewczyny i razem są szczęścili. Więc czemu by tego nie rozwinąć? Ach, te komplikacje. Znowu pierdolę, szkoda. - Z Tobą? - zapytała zachrypniętym głosem i popatrzyła się na Bennetta. Na Merlina, czy on chce się z nią umówić? Na randkę? Z Kayleigh Walsh? Dokładnie z nią? Serce jej zaczęło szybciej bić, poczuła te dziwnie uczucie w brzuchu, motylki, ja nie wiem jak to napisać, ale przyjemne, o! Pierwsza w życiu randka z Elliottem Bennetem, jednak prośby Kayle nie poszły na marne. Po chwili na namysłu odpowiedziała: - Tak - boże, jaka ona wesolutka teraz była. Aż miała ochotę go przytulić i znowu pocałować, ale nie chce tak od razu go atakować, hehe. - Z chęcią, bardzo, na prawdę. To znaczy taka randka prawdziwa? Gdzieś w lesie? Będziemy polować na myszy polne i potem je rozcinać? Taka serio? O Merlinie! - tak, widać, że bardzo jest tym podekscytowana. Jeju, ale będzie fajnie!
Ja prawdopodobnie robię takie pierdolenie o szopenie przez cały post, dlatego ukrócę te cierpienia, jak i jego długość. W każdym razie być może wszystko zmierzało ku szczęśliwemu końcowi, całe to zamieszanie. W końcu oboje mieli problemy z normalnym funkcjonowaniem, a jak wiadomo, taki stan nie wpływał dobrze również na otoczenie. Nie wiem jak Kayle, ale Elliotta jego znajomi mieli osobiście dość i patrzyli tylko z pobłażaniem na jego poczynania, kiedy wyciągał na lekcji książkę do przedmiotu, którego danego dnia wcale nie mieli w planie! Był straszliwie rozkojarzony, jeszcze bardziej niż zwykle. I owszem, akceptował dziwne hobby Kayle, bo jak to się mówi - miłość nie wybiera, a że ona pokochała również flaki i robaki, to pozostało tylko przyjąć ten fakt z podniesioną głową! Co naprawdę początkowo było trudne, ale Elliott szybko to przełknął, to znaczy ów fakt, nie robaki. Tak właśnie, chwilę temu zapytał ją, czy nie zechciałaby się z nim umówić. I ten czas pomiędzy jego pytaniem a jej odpowiedzią, był przeraźliwie długi, a także pełen napięcia. Jeśli mu odmówi, to chyba przecież zemdleje, zresztą jeśli się zgodzi, to zareaguje podobnie. Zadał pytanie, które kłębiło mu się w główce już od dłuższego czasu, zrobił w końcu jakiś gest, który zaspokoi być może to uczucie niedosytu, które zjadało go po nocach i wyżerało od środka, a także najprawdopodobniej atakowało mózg, wyżerając wszelkie komórki odpowiedzialne za zdrowy rozsądek. Którego zapewne został właśnie pozbawiony. - Jak cudownie! - podskoczył aż z radości, gdy tylko doczekał się odpowiedzi. Kayleigh Walsh zgodziła się pójść z nim na randkę. To była scena rodem z książki! - No, może niekoniecznie do lasu aby rozcinać zwierzątka, ale tak, to będzie prawdziwa... - zaczął, drapiąc się po głowie i nie mogąc wymówić ostatniego słowa. O, cholera. Dopiero teraz do niego to dotarło. Przecież to będzie - ...randka - dokończył, uśmiechając się szeroko. Klasnął jeszcze w dłonie z tej uciechy, miał ochotę wyściskać ją i to porządnie, ale ostatecznie się powstrzymał. Przecież na to jeszcze będzie czas, skoro się zgodziła, dużo czasu! Miał tylko nadzieję, że jego bębenki nie płatają mu figli i usłyszał prawidłowo. Z tego wszystkiego nie myślał, wstrzymał te wszystkie procesy mózgowe. Nie zapytał, kiedy i gdzie chcą się spotkać, po prostu w jego wnętrzu rozlała się fala ciepła i zadowolenia, dlatego wszelkie inne myśli zostały wyparte! W porę na szczęście się opamiętał, że dziwnie może wyglądać z rozanielonym wyrazem twarzy i wzrokiem utkwionym w Kayle, bo właśnie w takiej pozycji zastygł, pogrążony w głębokiej radości. - Masz może jakieś życzenia co do tego wydarzenia? - zapytał, bo jakoś nic innego nie przyszło mu do głowy. A w końcu to brzmi o wiele ładniej, niż "gdzie cię zabrać" albo "jak mam się ubrać".
Wszystko się zmieniało. Życie. Ludzie. Szkoła. Starzy. Wszystko ulegało absurdalnym zmianom, którym nie chcieliśmy się poddawać. W końcu kto zaryzykuje wszystko i postawi na jedną kartę? Kto odważy się zmienić życie tylko po to by choć przez moment poczuć, że żyje się na full? Można by spokojnie rzecz, że Penelopa zrezygnowała z dotychczasowej bajki, na życie niezbyt ogarniętych starych i co? I właściwie nic nadzwyczajnego się nie dzieje. No bo spójrzmy… Poznaje takiego Australijczyka, który wyżej sra niż dupę ma, ale to takie ogólnie słodkie i w ogóle! Mało tego… Coś się gdzieś tam zmieniło. Był taki jeden, o którym myślała dość intensywnie. Nie, nie dlatego, że ją zaintrygował. Po prostu chciała wymyślić, dlaczego jest taki smutny i punkt honoru jaki przyjęła za swój maksymalny szczyt marzeń to przywrócić uśmiech na jego przystojnej mordce, na dłużej niż raptem kilka chwil! Ba, ubrana w obcisłe rurki, luźną koszulkę, która raczej nie była jedną z jej ulubionych, no ale pasowała do czerwonych conversów! A jak pasowała do butów to znaczy, że trzeba było ją założyć, no bo gdyby nie pasowała to by nie zakładała. W każdym razie bluza, która była aż zanadto rozciągnięta też w miarę wyglądała, a no i nie zapomnijmy ta luzacka i hipsterska czapka-skarpetka! Tak słodko, że aż się niedobrze robi! Jednak wiadomo w życiu nic co super nie jest fajne, no bo to super jest z reguły wyśmiewane, albo ogólnie nie. Ogólnie to nie ważne. Musiała napisać. Chodziło jej to po głowie już jakiś czas, jakiś czas tkwiła w chorej wizji nowej piosenki, właśnie dla niego. Tak, dla niego. Musiała. Czuła, że musi. Że chce. Że to będzie dobre, wręcz genialne, że to będzie to. Że to będzie hit. Może i wredne z jej strony, no bo chciała wykorzystać fascynację jego osobom do tego by móc, bo ja wiem… Znów się wybić? Być może. Może chciała wrócić do zespołu, i że oni powiedzą „Ej, mała – to jest zajebiste.” Tak chyba właśnie tego chciała. Jednak jej błogie rozmyślania zostały cóż zastąpione szybszym biciem serca i czymś w rodzaju totalnego mindfucka. Mimowolnie dotknęła swojej twarzy prawą ręką, i miała wrażenie, że ktoś skradł jej włosy i zrobił eliksir wieloskokowy, którym się nafaszerował i teraz idzie wyrywać na jej cudną mordkę jakąś zajebistą dupę. Jednak to wredne i żałosne! Jak można coś takiego zrobić w ogóle, co? -Słuchaj, kimkolwiek jesteś… Radzę Ci oddać mi mój wygląd jakkolwiek to żałośnie brzmi! – Powiedziała z lekkim przekąsem i w momencie gdy wstawała i palcem wycelowała w nieznaną jej dotąd osóbkę… To znaczy znaną, ale tylko z wyglądu. Aż zeszyt spadł jej na ziemię. Dziwna akcja. Cholernie dziwna. -I to serio nie jest śmieszne, nie można tak bezprawnie kraść czyjegoś wyglądu, helloł!
Pralinka miała świetny humor. Kroczyła sobie dumnie mknąć w następne miejsce jej docelowe i mniej znane z drugiej strony. Zresztą po co mieć jakiś cel? Ważne że się idzie na przód, a jak jest ściana to skręcić. Proste? Proste! No więc tak właśnie kroczyła sobie w swoich szpilkach, prostej czarnej spódnicy i fioletowym topie. W sumie nawet nie przywiązała dzisiaj większej wagi do ubioru. Spięła w kok włosy i tak po prostu wyfrunęła do ludzi. No szukała jakiejś atrakcji, bo zaczynała mieć wrażenie, że ten zamek zaczyna wiać pustą nudą. Aż przystanęła widząc tą personę, a raczej siebie. No takiej atrakcji to się nie spodziewała. Wypuściła ze świstem powietrze szykując się na walkę na klaty. Bo co to za pajac robi sobie z niej jaja, z niej! To ona może robić sobie z innych jaja, ale nie zniej, no co za tupet. Normalnie szczenka jej opadła. Nie spominając o tym, że jej uroczy tyłeczek w spodniach jegomościa wyglądał na ... no na prawdę nie fajnie. Ona na pewno nie ma takiej pupki, prawda? Zmrużyła oczy chcąc pierwsza zaatakować, tylko ten tupeciaż zdąrzył pierwszy zaatakować! No pfff! Gdyby miała dłuższą bluzkę to w tym momencie podwinęłaby rękawy. Chce wojny ten chamski typek? Ona już mu da wykład z eliksiru wielosokowego, że ho ho! -Ja mam oddać? No rozumiem, może to wygląda według Ciebie na mega śmieszne, ale nie jest i to JA chce spowrotem mój wygląd! I w co się ubrałaś? Ta bluzka jest obleśna, na pewno nie z mojej szafy, jak chcesz mnie ośmieszyć to się bardziej postaraj! - zaczęłą. -I weź ten palec bo mi oko wydłubiesz, to jest mój! Mój! Mój wygląd! - ryknęła już nieco głośniej. Zaraz osiwieje do tych idiotów z Hogwartu, to pewnie jakiś pół debil z przyjezdnych. Oni mają tylko jakieś dziwaczne pomysły i uważają je za mega śmieszne. No hipogryf by się uśmiał. Niech się tylko dowie który to, a też mu taki kawał odwali, że zobaczy.
Mała pyskata, wredna suka tak? Dobrze. Skoro tak chce pogrywać nie ma sprawy, tylko problem polegał na czymś innym. To się naprawdę nie zgadzało. Przecież nikt nie mógł ot tak ukraść jej włosów i wsadzić ich sobie do eliksiru by być nią. Owszem. Gdyby byli w świecie mugoli i gdyby jakikolwiek czarodziej chciał ją pogrążyć, mógłby ją wykorzystać. Ale tu w szkole? To takie wątpliwe, bo z jakiej racji? Nie, nie – wszystko było absurdalne i bezsensowne! -Jasne, kochanie! Twój wygląd! Wybacz, ale żałośnie to wyglądasz Ty… - Burknęła pod nosem opuszczając rękę. Wbiła w dziewczynę wzrok przekrzywiając lekko głowę w bok. To głupie i absurdalne. Nie mogły być siostrami. Nie mogło łączyć ich nic, a przecież były takie same! Nie. To głupie. Piekielnie głupie, przecież jeśli żadna z nich nie wzięła eliksiru to znaczyłoby, że są siostrami! BLIŹNIACZKAMI! To by nawet sporo tłumaczyło. Chociażby przejażdżkę na plecach dziennikarza! -Wybacz, ale w życiu nie zauważyłam tak żałosnych ciuchów. Do tego wyglądasz jak wytapetowana pindzia! Ja się tak nie ubieram! – Warknęła ostrzej, bo sytuacja była nieco żałosna i sprawiała, że dziewczyna była zirytowana wszystkim co się w tym momencie działo. Nie, to było po prostu głupie. Dlaczego więc brnęły w tą bezsensowną gadkę? -Dobra! Albo inaczej! Jeśli nie jesteś metamorfomagiem, a jesteś podejrzana o wypicie eliksiru to siadasz ze mną. Czekać godzinę aż się nie odmienisz po wieloskokowym, a jak… Coś się wydarzy to dostaniesz w łeb, że się pode mnie podszywasz! –Tak, to była jedyna logiczna wymówka, która mogła w tym momencie odnieść jakiś konkretniejszy sukces, no bo czy był lepszy pomysł?
No dobra, nie było to pięć minut. Jeśli już to dwadzieścia, może trzydzieści? Kai zawsze miał problem z poczuciem czasu więc sorry resory, szybciej się nie dało. I nie. Wcale nie ruchał nikogo. Akurat był bardzo zajęty... No forma sama się nie zrobi przecież halo. Nie bez kozery miał te swoje stalowe mięśnie, dzięki którym tak pięknie szło mu łamanie nosów. Trochę zdziwił go list od Villiersa, no bo nie miał zielonego pojęcia co mogło zdenerwować króla wyjebki. Księciem przecież był Young. Właśnie. Miał zamiar pochwalić się, a raczej wspomnieć o swoich ostatnich podbojach. Takie tam seksy po przyjacielsku. Ciekaw był czy Ślizgon w ogóle będzie ogarniał, która to ta Watsonówna, no ale była w jego typie więc pewnie będzie pełen zazdrości, ze taki Kai zaliczył ją pierwszą. Ho ho ho jaki cwaniaczek. Nie no, wcale nie uważał tego za zaliczenie CoCo, bo bądź co bądź byli zajebistymi ziomami, jednak dzięki ostatnio zaistniałym sytuacjom (czytaj ich ostatnia wymiana zdań w listach) trochę zmienił do tego podejście. No więc yolo, już tu był. Villiers, gdzie się podziewasz?
A Villiers? Szedł przez zamek podrygując na co drugim schodku, choć wcale tego nie liczył. Nie układał w głowie przemowy. Po prostu postanowił zrobić porządek z pewnymi sprawami i własnie teraz nadszedł czas. Czas na to, aby pokazać, że jego nazwisko budzi grozę i obrzydzenie nie bez powodu. Może Young o tym nie wiedział. Przyszedł czas, aby również pokazać mu, że na tym świecie, w tym burdelu, musisz liczyć się z tym, ze kogoś jednak to wszystko obchodzi. Np. Caspra, który nienawidził, kiedy ktoś ruchał mu panienki. Bennettowi również chciał wpierdolić, kiedy wyciągnął ręce po Scarlett, ale zrezygnował. Przecież już wtedy ktoś chłopaka zamienił w pandę, więc niech mu będzie. Kiedy Aaron posuwał mu byłą żonę, a może wtedy i jeszcze obecną, to również nie mrugnął na to okiem. Ale kurwa do trzech razy sztuka i wielki pech, że padło to na jego ziomeczka Kaia. Trudno. Kiedyś człowiek musi umrzeć. Casper wyszedł z zamku wypatrując w tej ciemności i brei śniegu z deszczem Younga, który oczywiście się znalazł. Stał pod ścianą dumny, czekał na kolegę. Casper zatem podszedł szybko do niego i wymierzył mu pierwszy cios z pięsci w prawy policzek. - Wesołych świąt skurywysunu. - I teraz zaczął atakować chłopaka z jeszcze większą agresją. - Mikołaj kurwa mnie przysłał, żeby Ci chuju wyjaśnić, że ruchać to Ty możesz to swoją blondyneczkę. Ale od mojej dziewczyny to masz wypierdalać. Ruchaj sobie tą tępawą szmać z CHUJDANII. - I tu zaczęło się ponowne kopanie Younga oraz dopieprzanie mu we wszystkie pseudomięśnie. Przyszedł czas umrzeć.
Takie życie. Kai zawsze mimo, że nawet czasami nieświadomie pakował się w największe, życiowe dramaty, z których i tak nic nie wynikało. Bzyknął dziewczynę Villiersa? Stało się. A czy taki Villiers nie pomyślał o tym, że może był chujowym ziomkiem, nic Kaiowi nie mówiąc o tym? Ach no bo jeszcze wtedy razem nie byli, więc zagadka rozwiązana. No cóż Kai, dzisiaj się dowiesz o tym, że Twój dobry ziom ma jednak kobietę i to nawet nie taką w sam raz na raz, jak Ty ją potraktowałeś. To było nieładne z Twojej strony. Chociaż nie zamierzone. On wcale nie chciał jej zrobić krzywdy. Obydwoje byli zranieni, obydwoje tego chcieli. Stało się. Ona potem zaczęła pisać do jego byłej dziewczyny, objeżdżając mu dupę, a on nie był lepszy, bo pisał do niej, też nazywając ją niepochlebnie. Może czas na zmianę postanowień noworocznych? Jakieś wesołych świąt? Święta w ogóle bywają wesołe? Co Young dostanie w prezencie? Dostanie w mordę. Hehehs. Z daleka już zobaczył przyjaciela, który w dosyć szybkim tempie zmierzał w jego stronę, wyraźnie czymś poruszony. No ciekawe czym. Australijczyk jednak nie miał bladego pojęcia czym. Żadnego halo, żadnego cześć. O chuj chodzi? Dostał tylko w łeb, zatoczył się, a potem dobił na chwilę do ziemi, składany przez swojego najlepszego ziomka kopami. Nie wiedział co się dzieje. Nie wiedział co robić. No roześmiał się chłopak, ryzykując tym samym swoje zęby. Bez ryzyka nie ma jednak zabawy. Tak mówią. Przez chwilę nie mógł przestać się śmiać, przerywając to co i raz spazmami kaszlu, no bo wpierdol dostał solidny. Z zaskoczenia tak. Nieładnie. Kiedy jednak już spoważniał i doszło do niego, że jest okładany ze wszystkich stron, skrzywł się i zmarszczył brwi, bo nie dowierzał. - Villiers kurwa SERIO? - wyrzucił z siebie, unikając kolejnego ciosu. Był wkurwiony całą tą sytuacją, bo sam nie wiedział za co właśnie dostał po pysku. - Możesz kurwa powiedzieć o chuj Ci chodzi, czy dalej będziesz mnie napierdalał? Bo przysięgam, że zaraz Ci oddam i naprawdę ktoś zginie - i na pewno nie będzie to on i jego pseudo mięśnie.
Gdyby Villiers wiedział, coś niedługo stanie, to zamiast wpierdolu może razem z Youngiem poszliby do jakiegoś baru, żeby się spić jak ostatnie szmaty i w końcu licytować się, który pierwszy poderwie barmankę? Zapewne by tak było! Lecz w przeszłości takiej wiedzy się nie ma. Zatem kopał go z radością, że zadaje mu ból, że ten cierpi, że może wreszcie zajmie się tą psycholką Villadsen, która zamiast mózgu miała chyba wielkie... (tu każdy może sobie dokończyć wedle uznania). Zmęczony jednakże postanowił być swoim własnym bohaterem i odsunąwszy się od Younga splunął na ziemię. - Ty głupia kurwo. Miałeś latać na miotle, a nie pierdolić laski swoich kumpli. - Zauważył jakże błyskotliwie. - Przeruchałbym w zamian tą Twoją księżniczkę, ale mam pewne opory... Nie kręcą mnie bachory Young. Posądzą Cię o pedofilię. - Rzucił z obrzydzeniem i kopnął go jeszcze raz po czym odwrócił się na pięcie i po prostu odszedł. Chyba koniec przyjaźni. Ups.
Evan nie miał ostatnio na nic czasu,a może po prostu nic mu się nie chciał robić i po prostu wmawiał sobie, ze jest zawsze zajęty? Kto to wie. Pewnie, nawet on tego nie wie. Większość czasu spędzał w dormitorium albo siedząc nad książkami udając, że się uczy albo po prostu siedział sobie w świetle kominka. Mimo wszystko wszystko to sprowadzało się do jednego: Evan od dłuższego czasu nie zrobił nic pożytecznego. Może i chodził sobie na lekcje ale i tak prawie nie słuchał i wychodził z nich taki jak wszedł. Nie przybyła żadna nowa dawka wiedzy. Nic. Teraz też najchętniej poleżałby sobie w łóżku jednak została w nim jeszcze jakaś siła woli więc wyszedł się przewietrzyć. Chłopak lubił to przychodzić. Miał tu mniej więcej na wszystko oko poza tym było tu zazwyczaj dużo ludzi więc mógł sobie poobserwować niektórych,a kiedy był sam to tym lepiej. Mógł sobie w spokoju posiedzieć i porozmyślać nad życiem. Jak filozoficznie.
Adrienne za to dość zamknęła się w sobie po wycieczce. Po feriach wrócili do zamku, a ona siedziała w dormitorium i często się zastanawiała nad swoim życiem, czy ono jest w ogóle ułożone w jakimś stosownym stopniu i dochodziła do wniosku, że jest coraz to gorzej, a chyba powinno być na odwrót. Cały czas myślała o Anthonym, ponieważ nie mógł opuścić jej głowy. Nie widziała go od czasu ferii, może to i lepiej, ale mimo iż go nie widziała nadal coś do niego czuła. A to było najgorsze co mogłoby być. Postanowiła dzisiejszego dnia opuścić w końcu dormitorium i przejść się, przewietrzyć. Wzięła ze sobą książkę, ażeby chociaż na chwilę odejść myślami od swoich problemów. Również bardzo tęskniła za Sarą, która gdzieś się zawieruszyła i nie miała z nią żadnego kontaktu, niestety. Nie wiedziała co się z nią dzieje, a na prawdę bardzo się o nią martwiła. Szła przed siebie, aż doszła do dziedzińca. Była ładna pogoda, dlatego postanowiła to jak najlepiej wykorzystać. Spotkała Evana. - Cześć głupolu... - zaśmiala się. Chciała sobie jakoś poprawić humor, ale czy jej się to uda? Tego nie była pewna. Najchętniej to porozmawiałaby ze ślizgonem, ażeby wyjaśnić tę całą sytuację i dowiedzieć się na czym tak na prawdę stoją.
Ach, jaki piękny mamy dzionek! Słoneczko świeci, pączki na drzewach rozkwitają, a zmaltretowana chłodem trawa zdążyła się już magicznie pojawić, co zapewne było sprawką dyrektora. Żyć nie umierać, prawda? Taki też świetny nastrój miała Meadow Windstow, która chcąc wyprodukować odrobinę witaminy D, przysiadła ma skraju fontanny i zamknąwszy oczy, starała się zrelaksować. Nie był to dobry pomysł, to wygrzewanie się, już abstrahując od oczywistego - jak można się opalać przy zaledwie +12°C i chłodnym wietrze?! Już tłumaczę o co chodzi! Chyba każdy z nas wie, że po szkole pałęta się banda małych, niewychowanych Gryfoniątek, prawda? Jeśli ktoś jest na tyle ograniczony, że psotnicza rekomendacja do niego nie dotarła to… to obstawiam, że już niedługo pozna gniew niebios, zupełnie tak samo jak Meadow. Siedząc blisko wody, nie zauważyła nawet jak pewne okropne małe urwisy zakradły się do niej i z całej siły wepchnęły ją prosto do lodowatej wody. Ojej, co za okropne diablątka! W dodatku całej sytuacji przyglądała się Jacqueline M. De Flacour. Zaczyna którakolwiek z was!
______________________
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Ach, jak tu ciepło! Ingrid, bardzo mocno przywiązana do północnych mrozów, z krwią prawdziwego Wikinga w żyłach, nie mogła się nadziwić, że gdziekolwiek na świecie temperatury sięgają tak wysokiej skali. Rzecz jasna, przed nią jeszcze większe zdziwienie, bowiem kiedyś pewnie poleci sobie na południe Europy, aby tam rozbierać się ze wszystkiego z czego tylko się da, a to tylko dlatego, że w miarę normalny dzień wita każdego temperaturą dwudziestu stopni Celsjusza. Niby była już w Indiach, ale jakoś niespecjalnie zapamiętała wtedy panujący tam klimat. Zamiast tego, bardzo dokładnie zapisała sobie w myślach osobę Elli de Cardonnel. Ich znajomość zaczęła się w dosyć specyficzny sposób, to trzeba przyznać, ale Ruda nigdy nie spodziewałaby się, że będzie tak często gadała sama do siebie myśląc o poznanej tysiące kilometrów od domu dziewczynie. Dobra, lubiły się, fajnie, nawet jeśli ze strony Elki był to stosunek dosyć niejasny, ale siedemnastolatka zbyt często przyłapywała się na popadaniu w rozmarzenie i układanie sobie scenariuszy, jakie mogłyby się wydarzyć pomiędzy nimi. Szkopuł w tym, że nie były to czysto miłosne skrypty, oj nie! Miały one co najwyżej jakiś lekko romantyczny smaczek, ale nadal wprawiały ich autorkę w niebywałe zakłopotanie, sprawiając, że monologi zyskiwały tylko na częstotliwości oraz, w pewnym sensie, intensywności. Ów stan rzeczy utrzymywał się jednak do niedawna. Miesiąc temu, prawie co do dnia, kiedy dziewczyny zobaczyły się na kursie przygotowawczym, a wyższa wskoczyła w objęcia niższej (najpewniej trochę wbrew jej woli) wszystko uległo zmianie. Teraz nie były od siebie tak odległe. Mogły rozmawiać praktycznie codziennie, mogły się widywać praktycznie codziennie, mogły spędzać ze sobą czas praktycznie codziennie. Jednak Inga nie rozumiała, dlaczego tak bardzo jej na tym zależało. Były po prostu przyjaciółkami, tak? Czy może chciały być dla siebie kimś więcej? Albo w ogóle chodziło o coś zupełnie innego? Ona nie miała zielonego pojęcia, co sądzić, nie wiedziała co może wyczytać z zachowań El i w największym przypływie zdrowego rozsądku postanowiła się z nią gdzieś spotkać. Wymieniły ze sobą parę listów, zgodnie stwierdziły, że Hogwart (a konkretniej jego Wielkie Schody) jest jednym wielkim labiryntem i umówiły się na dziedzińcu. Wyjrzawszy przez swoje ulubione okno w Pokoju Wspólnym, rudowłosa dojrzała pojedyncze kropelki deszczu obijające się o szybę. Nie było ich jednak wcale dużo, pojawiały się jedynie sporadycznie, a ich obecność na oknie determinowała pewnie tylko i wyłącznie ledwie dająca się poczuć siła wiejącego wiatru. Pokiwawszy do siebie głową, ruszyła spokojnym krokiem w stronę swojego kuferka, już od kilkunastu godzin przywróconego do normalnych rozmiarów, po drodze pogłaskała Gulfrydę, aż wreszcie przyklęknęła obok wielkiego, drewnianego pojemnika i podniosła jego pokrywę. W tym momencie zaczynał się największy dylemat, jaki dotychczas spotkał Ingrid. W co się ubrać? Jak to potraktować, jako randkę czy może zwykły wypad ze znajomą? Starała się z całych sił, aby nie rozwiązywać tego problemu na głos, bo wiedziała, że w każdej chwili jakaś panienka może ją podsłuchać i nawet jeśli będzie mówiła po szwedzku, to skąd wiadomo, że tamta nic nie zrozumie? Siedemnastolatka już trzymała w dłoniach swoją ulubioną, delikatnie różową koszulę, która nie miała żadnych krat, ozdobników, fikuśnych kołnierzyków czy czegoś w ten deseń. Była po prostu schludna, wygodna, a i wyglądała dobrze. Idealna na randkę, taką, gdzie nosząca ją osoba chce się pokazać z dosyć skromnej, ale także nie najbrzydszej strony. Tylko znowu, czy to była randka? Przecież miały się jedynie nagadać, nic więcej, chyba że uwzględnimy też chęć wybadania gruntu między nimi, która sterowała teraz Ingą jak jakimś zdalnym robocikiem. Westchnęła. Nie było sensu się nad tym rozwodzić, skoro czas uciekał, a ona już tęsknie uciekała myślami do momentu, w którym zobaczy śliczną twarz Elli. I znów złapała się na takich myślach, tyle że tym razem jej twarz spowił nikły rumieniec. Wkurzona na siebie, zdecydowała ostatecznie o nałożeniu koszuli. Do tego wzięła nieco obcisłe, ciemne spodnie, na stopy wcisnęła czarne buty (tylko błagam, niech nikt nie myśli że miały one jakikolwiek obcas, 178 centymetrów to już i tak bardzo dużo!) a ukochaną koszulę, ze wszystkimi guzikami wzorowo pozapinanymi aż pod samą szyję, nakryła jeszcze skórzaną kurtką. Tak wystrojona, stwierdziła że dobrze byłoby się wreszcie ruszyć. Miała szczerą nadzieję, iż nikt nie postanowi jej zbesztać za nieprzestrzeganie regulaminu mundurków, nawet jeśli była przyjezdną i miała pełne prawo zupełnie niczego nie robić sobie z jakichkolwiek zasad. Ta myśl momentalnie wywołała na jej ustach uśmiech, a kiedy już pokonała labirynt schodów i wyszła na świeże powietrze, od razu poprawiło się jej samopoczucie. Zupełnie przestała się martwić. Przyjęła bardzo luźną postawę, a kiedy na jej policzkach zaczęły się pojawiać pierwsze krople wody, wykonała krótkie machnięcie uprzednio wyjętą z wewnętrznej kieszeni kurtki różdżką i szepnęła "Aexteriorem". Już nie przeszkadzał jej ani wiatr, ani deszcz, mogła cieszyć się swobodą, a także samotnością, jednakże ta miała niedługo dobiec końca. I bardzo dobrze. Póki co przysiadła na jakiejś ławeczce, rozglądając się ciekawsko dookoła. W myślach oczywiście zaklinała Odyna, Thora, Tyra, Baldura, Hajmdala, Frigg, Nannę, Sif i całą resztę sił władających tym światem, aby nie sprowadzały tu nikogo oprócz młodszej de Cardonnel.
Ostatnio zmieniony przez Ingrid Westerberg dnia Sob 19 Kwi - 15:48, w całości zmieniany 1 raz
Z kolei Ella marzła. Jasne, spędziła całe dziewięć lat swojego życia na Wyspach Brytyjskich, w Irlandii, a więc deszczowy klimat Anglii nie był jej aż tak daleki, ale jednak przyzwyczaiła się do indyjskiej albo bengalskiej pogody. W domu – chociaż trafniej byłoby jednak powiedzieć: w Theravadzie i u Priyal, bo Ella nie nazywała tych miejsc domem – przeklinała słońce i gorąc, z utęsknieniem wyszukując zacienionych miejsc i zmieniając miejsce wraz z ruchem słońca na niebie, ale sączący się za kołnierz deszcz i dmący bez opamiętania wiatr nie podbiły jej serca. To nic, w końcu Ella nie była rozpieszczona – cóż za ironia, prawda? - mogła sobie poradzić i w takich warunkach, nie było na co się skarżyć. Pogoda zresztą nie zaprzątała zbytnio jej myśli, tylko czasami, kiedy pojedyncza kropla wypełzła z nabrzmiałych chmur na jej twarz lub dłoń, albo teraz, gdy była w dormitorium, które jej przydzielono i przygotowywała się do spotkania z Ingrid, a deszcz zaczął z wolna stukać w parapet. Wystarczyło jedno spojrzenie na zroszoną wodą szybę, żeby Ella z westchnieniem porzuciła zamiar włożenia swoich ulubionych dżinsowych szortów z wystającymi z nogawek kieszeniami, które w Bangladeszu nosiła w dni, w które mogła odpuścić sobie znienawidzone sari. Nie było co się oszukiwać. Ella w myślach pobłogosławiła Odettę, która w domu upomniała ją, że ubrania, które planuje wziąć ze sobą do Anglii zupełnie nie nadają się na tamtejszą pogodę i wciągnęła ciemne, przylegające dżinsy i jeden ze swoich najzwyklejszych t-shirtów, na który narzuciła dwurzędowy, ciężki płaszcz z wielkimi pozłacanymi guzikami. Kupiła go sobie całkiem niedawno w mugolskim lumpeksie w przerwie w szkoleniu. Kiedy tylko wyszła ze sklepu, miała ochotę spytać Ingrid, czy jej się podoba, co było przynajmniej dziwnie, zazwyczaj de Cardonnel nie zaprzątała sobie głowy tego typu dziewczyńskimi rozmowami, ani trochę jej to nie kręciło. W ogóle jakiekolwiek rozmowy nie były jej ulubionym zajęciem, ale trzeba uczciwie przyznać, że Ingrid udało się trochę ją otworzyć. Nie całkiem, takich ludzi jak Ella otwiera się latami, Westerberg nie miała takiej sposobności, niemniej jednak Skandynawka miała zadziwiające wręcz predyspozycje do wyciągania z Elli różnych nowych dla niej zachowań w stosunku do drugiej osoby. I niestety wcale nie mam tu na myśli tychże romantycznych zapędów, bo owszem, czasem przychodziło coś takiego Elce do głowy, ale to było przecież absurdalne (!!!) i Ella zazwyczaj takie myśli komentowała niewerbalnym gorzkim śmiechem, bo przecież nie przyznała by się do tego przed sobą, ale jej podświadomość wiedziała, że to była bujda na resorach i pewnie chętnie zaśmiałaby się w odpowiedzi. Ella spojrzała na siebie w lustrze. Widząc spowitą w ciemne materiały sylwetkę, po chwili namysłu sięgnęła do kufra, by wyjąć z niego szyfonową chustę w kanarkowożółtym kolorze i owinęła ją sobie wokół szyi. W końcu miała powody do radości, prawda? Trzeba było chociaż trochę rozchmurzyć swój wizerunek. Nawet jeśli kolor chusty gryzł się wręcz agresywnie z jej typem urody, a materiał nie pasował do ciężkiego płaszcza i żaden trendseter nie mógłby na to patrzeć bez palpitacji serca! Dopiero po tym Ella wyszła z dormitorium i nieważne, że uwinęła się z przygotowaniami szybko i bezproblemowo, po drodze na dziedziniec zgubiła się trzy razy i nie była pewna, ale dwa piętra chyba obeszła dookoła, chociaż zdawałoby się to niemożliwe. Portrety, na które natykała się co chwila patrzyły na nią podejrzliwie i Ella starała się nie zwracać na nie uwagi, bo te dumne spojrzenia, w większości nieprzychylne, były wyjątkowo niepokojące. Zaskakujące, że ci z Hogwartu wytrzymywali z czymś takim na co dzień! I nie gubili się w swojej szkole, bo Ella miała wrażenie, że nigdy nie zdoła nauczyć się poruszać po tym starym zamczysku. W efekcie tych wędrówek prawdopodobnie zmusiła Ingę do czekania na nią na deszczu. Gdy wypadła wreszcie na dziedziniec, Westerberg już tam była. - Cześć. - Ella uśmiechnęła się lekko na przywitanie, niespiesznie podchodząc do dziewczyny z rękami w kieszeniach, czując, jak od wilgoci jej włosy stają się żywą istotą i wiją się jak wąż. Wytarła kilka kropel z twarzy, zanim stanęła na tyle blisko znajomej, by znaleźć się w zasięgu jej zaklęcia osłaniającego przed deszczem. Odgarnęła niesforne kosmyki z czoła.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Odynie, panie mądrości, poezji oraz magii, Thorze, panie sił witalnych, Tyrze, panie honoru, sprawiedliwości i prawa, Baldurze, panie dobra, piękna i mądrości, Frigg, pani rodziny i deszczu, Nanno, pani wiosny, Sif, pani urodzaju, a także Hajmdalu, początku wszystkiego, zaklinam was na całe stworzenie, niech nie przybłąka się tu nikt, poza Ellą, albo będę zmuszona użyć waszego największego daru aby tej biednej, zagubionej istocie pokazać, że przyszła w najgorszym możliwym momencie. Sami dobrze wiecie, jaka magia jest potężna, prawda? Mugole mieli was w starożytności za bogów, a przecież wszyscy jesteście czarodziejami. Wiem, że żyjecie, wiem, że czuwacie. Więc proszę was z całego serca, niech ona będzie moją jedyną towarzyszką na tych kilka godzin - mniej więcej w ten sposób Ingrid upewniała się w przekonaniu, że ma jednak bardzo sporo cech odziedziczonych po Wikingach sprzed kilkudziesięciu pokoleń. Z kolei takie upewnianie się było doskonałym sposobem na spędzenie czasu, który wydawał się aż na złość zwalniać z każdą chwilą. Wpatrując się w niebo, po drodze dostrzegając rozpryskujące się na osłonie kropelki, Ingrid latała myślami po całym świecie. Oczywiście była do tego zdolna tylko przez pierwszych parę minut, bo potem przypomniała sobie o incydencie z Tiarą. Dziwnie było przy tylu ludziach zostać nazwaną zupełnie innym nazwiskiem, zwłaszcza że usilnie utrzymywało się swój siostrzany związek z Astrid. Więc albo, w najlepszym wypadku, uznali oni wybryk przestarzałego kapelusza za pomyłkę, albo, w najgorszym wypadku, pomyśleli że Ingrid jest kłamczuchą, a Astka wcale nie jest jej żadną rodziną. Westchnęła cicho, usiłując odgonić taką możliwość i postanowiła trzymać się tej pierwszej. Nikt nie był bliższy Aurelce, ani Aurelka nie była bliższa nikomu. Były siostrami, czy to się to komu podoba czy nie. Zresztą, to bardzo prawdopodobne że pochodziły od tego samego Wikinga, który podbił całą Szwecję i spłodził setkę dzieci, aby te objęły wszystkie hrabstwa, księstwa, kasztele, miasta oraz wsie. Tym sposobem, z technicznego punktu widzenia, obie były spokrewnione nie tylko ze sobą, ale także z Kvasirem, Svenem, Seoną, nawet z Malvą (takie tam przezwisko) Cabrerą, która przecież w połowie była Szwedką! Z całą Szwecją były spokrewnione! W takim wypadku całe szczęście, że Ruda nie planowała sobie upatrywać żadnego Szweda, nawet jeśli w danej chwili nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Uśmiechnęła się sama do siebie, wspominając ich pierwsze dni w Stavefjord. Sama nic zupełnie nie ogarniała, a Jelonek latała po wszystkich kątach, czarując jak szalona. Wiele razy należało ją powstrzymywać, żeby przypadkiem nie potraktowała Drętwotą jakichś innych pierwszaków (po cholerę Ingrid w ogóle wymawiała taką formułkę w jej pobliżu?) albo jeszcze innym niebezpiecznym wtedy zaklęciem. To były piękne i śmieszne czasy, które teraz zastąpiła nutka zmartwień dorosłych osób. Siedemnaste urodziny już za nimi, a niańczenie nadal nie dobiegło końca. Inga miała tylko nadzieję, że Aud poradzi sobie w wielkim świecie bez szczególnej pomocy ze strony swojej siostry. Kroki nadchodzącej osoby słyszała już od dawna, ale nie zmieniała pozycji, żeby nie pokazywać zbytniego nią zainteresowania - ot, na wypadek gdyby to był jednak ktoś zupełnie obcy. W głowie ciągle powtarzała imiona Ojców Magii (to ciekawe, niektórzy z nich byli przecież kobietami!) i tym sposobem w myślach ciągle dzwoniło jej "Odynie, Thorze, Tyrze, Baldurze, Frigg, Nanno, Sif, Hajmdalu, Odynie, Thorze, Tyrze, Baldurze, Frigg, Nanno, Sif, Hajmdalu..." - formułka zawsze leciała w tej samej kolejności z uwagi na tradycję, nauczoną w szkole, a którą siedemnastolatka odpowiednio szanowała, nawet jeśli nie do końca wierzyła w jakąkolwiek interwencję którejkolwiek z wielkich postaci. Chociaż spójrzcie, zesłali jej właśnie Ellę, nikogo innego! - O, hej! - powiedziała z podniesionym w ekscytacji tonem głosu, jak gdyby była zaskoczona, że to właśnie ta prześliczna Krukonka postanowiła jej potowarzyszyć, a nie ktoś inny. Jej oczy od razu powędrowały na twarz dziewczyny, szukając kontaktu ze swoimi odpowiednikami u niej, a dłoń trzymająca różdżkę jak parasol wyruszyła naprzód, aby czym prędzej uchronić de Cardonnel od deszczu. Kiedy ta stanęła, nieco niezręcznie, obok ławeczki, Ingrid od razu kazała jej usiąść. A tak, kazała, zapewniając, że ławeczka jest już sucha i o spodnie Ella wcale nie musi się martwić. - Już uwielbiam to miejsce. Ma niesamowity klimat. Jeśli kiedykolwiek każą nam tu czegokolwiek szukać, to ja się z marszu poddaję - zagaiła, chwytając się pierwszego lepszego tematu. No bo co miała zrobić, spytać prosto z mostu "Ej, Ella, jak to jest między nami, co?" i oczekiwać pięknej, konkretnej odpowiedzi? Nie, to był beznadziejny pomysł, a ona chciała wszystko rozegrać o wiele subtelniej. Uśmiechnęła się. - A tobie jak się podoba? Klimat co prawda zupełnie inny od indyjskiego, ale... - urwała, sugerując tym samym, żeby jej towarzyszka dokończyła ów wniosek. Nie wiedziała, co ma mówić, desperacko chwytała się wszystkiego, czego tylko mogła, bowiem to właśnie ona wysłała pierwszy list, proponując spotkanie. Teraz musiała za to płacić, wykazując ciągle inicjatywę i trzymając ją z dużą pewnością siebie.