Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Elli podobało się to zaaferowanie Ingi. Była urocza, kiedy się tak przejmowała, chociaż Ella nie widziała żadnego powodu, dla którego ktoś miałby się nią przejmować (a już zwłaszcza tego, z którego Inga się przejmowała, mhm). Zazwyczaj zbyt intensywne zainteresowanie jej osobą wprawiało ją w konsternację i zakłopotanie, ale nie w przypadku Westerberg. Jedna rzecz, że w sumie zdążyła już się do tego przyzwyczaić, w końcu swoje ich znajomość przeszła w Indiach, kiedy jedna oskarżała drugą o arogancję, a druga pierwszą o bezczelne gapienie się, druga rzecz, że Ingrid w tym wszystkim pozostawała szczera i najzupełniej w świecie urzekająca. Ella nie mogła się napatrzeć na jej rozczulające ożywienie i trudno jej byłoby uwierzyć, że to ona to wszystko generuje, raczej sobie to tłumaczyła tak, że Ingrid zazwyczaj tak ma. Sama myśl, że mogło być inaczej, była dziwnie podszyta jakąś śmieszną nadzieją i Ella sama z siebie śmiała się w myślach. Bo to przecież było absurdalne, co nie? Posłusznie opadła na ławkę, podciągając nogi i siadając po turecku, prawe kolano opierając niechcący o udo Ingrid. Aż dziwne, że się nie przesunęła, bo zazwyczaj nawet taki niemrawy kontakt cielesny z drugim człowiekiem - nie licząc chyba tylko rodzeństwa - jej przeszkadzał i nie mogła w żaden sposób tego znieść. Dobry znak, że na tyle swobodnie obcuje jej się z dziewczyną! - ...ale to bardzo dobrze - skończyła za Ingę, mocno akcentując tę wypowiedź. - Naprawdę nie znoszę Indii i Bangladeszu, i Theravady, i tych pieprzonych sari i słońca. Jak już kiedyś będę podróżnikiem, będę jeździć tylko w chłodne miejsca. A przynajmniej będę omijać szerokim łukiem Bangladesz! - Jak na nią, wiele ekspresji pojawiło się w tej wypowiedzi. Zazwyczaj tak się zdarzało, kiedy mówiła o domu, cholernym domu. Nigdy nie zdradzała szczegółów, nikt też chyba nie mógł przypuszczać, ile emocji w istocie się za tym kryje. Zwłaszcza tutaj, skoro na jakiś czas pożegnała się z sińcami, a kilka blizn mogło świadczyć o czymkolwiek. Ella nigdy nikomu nie powiedziała, co dzieje się w jej domu. Te wspomnienia dzieliła wyłącznie z Odettą i nie chciała zmieniać tego stanu rzeczy. Być może to było złym wyjściem, że tłumiła to wszystko w sobie. Z drugiej strony może gdyby komuś powiedziała, coś by się zadziało, coś zmieniło, ale wypatrywanie takiej nadziei Ella uważała za głupie, bezpodstawne i przede wszystkim niebezpieczne. W końcu najgorsze, co się może człowiekowi zdarzyć, to nadzieja nie mająca żadnego pokrycia. A wyżalanie się dla samego wyżalania nie przynosiło jej ulgi, wręcz przeciwnie, de Cardonnel nienawidziła być pocieszana i postrzegana jako pokrzywdzona lub słaba, chociaż słabości się nie wstydziła i tego, że ją ojciec leje rodzinę chyba za jej indywidualną słabość uznać trudno. Uznawała jednak, że problemom należy stawić czoła samemu, może w koalicji z osobami, których to też bezpośrednio dotyczy. Wydawało jej się, że Odetta też nikomu nigdy nie opowiadała o ich rodzinie. Czasami w ogóle czuła, że jej siostra nie postrzega tego tak samo, jak ona sama, że głupio bagatelizuje fakt, że ich ojciec jest zwyczajnym tyranem. Nigdy nie podporządkowywała mu się, żeby Ella mogła uniknąć znalezienia się pod jego ciężką ręką. Jasne, leczyła potem skrupulatnie wszystkie jej rany, ale zaklęcia nie pomagają na świadomość, że Oddie może w ogóle postępować w taki sposób, wiedząc, co się stanie. Ella nie mogła. Dlatego rezygnowała ze swojego buntu, jeśli nie była pewna, że jest w stanie go ukryć. - Hogwart bardzo różni się od twojej szkoły? - zapytała, brnąc dalej w niezobowiązujące i de facto głupie tematy. Takie błahe rozmowy o niczym z Ingrid sprawiały jej przyjemność. Lubiła zwłaszcza słuchać, kiedy Inga opowiada, nieważne, o czym mówiła. Miała przyjemny głos, taki, którym można było opowiadać bajki na dobranoc. Ella z przyjemnością by ich słuchała. Nikt nigdy nie opowiadał jej bajek na dobranoc, sama tylko czytała pod łóżkiem z marnym światłem świecy i mogła tylko wyobrażać sobie, jak przyjemnie byłoby ułożyć się w nagrzanej i pachnącej pościeli i wsłuchać w historię czytaną głosem takim, jaki miała Ingrid.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Co, że Inga urocza? Ha, niech ktoś spróbuje jej to powiedzieć w twarz, zobaczymy czy nie zmieni zdania. Akurat to jedno określenie było dla niej niezwykłym ciosem w godność. Przecież pochodziła od Wikingów, była na sto procent córką, a co najmniej wnuczką, ewentualnie po prostu daleką krewną wszystkich szwedzkich Ojców Magii, kolejno Odyna, Thora, Tyra, Baldura, Frigg, Nanny, Sif i Hajmdala! Nie mogła być urocza! Przecież to hańba dla przodków! Hańba, hańba, hańba, co Ings powtarzałaby przez dobrych kilka dni, gdyby została otwarcie nazwana uroczą. Jednakże, to tylko gadanie. Ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jakie wrażenie może sprawiać, chodzi tylko o pewnego rodzaju wyrozumiałość i - najzwyczajniejsze w świecie - pomijanie tego słowa w opisie jej dotyczącym. Z kolei żeby ten cel osiągnąć, Westerberg podświadomie robiłaby praktycznie wszystko. Zaczęłaby się od razu mniej przychylnie do wszystkich odnosić, dopuszczałaby się trochę mniej akceptowanych w społeczeństwie zachowań, może przeklinałaby, siarczyściej lub nie, kto wie! Jedno jest pewne, starałaby się zneutralizować cały urok, tylko po to aby mieć spokój na jakieś dwa tygodnie, a potem, powróciwszy do starej siebie, znowu zmagać się z tym samym problemem. Że też ludziom nie przeszkadzało palenie papierosów! Na Odyna, były już takie przypadki, że jakiś facecik dojrzał ją z fajką w ustach i stwierdził, że to jeszcze bardziej urocze! Szkoda go trochę, bowiem Ruda przypaliła mu niedopałkiem koszulkę, a rozgrzany popiół zahaczył mu nawet o skórę. Prawdę mówiąc, to bardzo dobry przykład dla reszty podrywaczy, którzy myślą, że jak wytkną tej siedemnastolatce urok, to ta od razu wskoczy im w ramiona, o nie, drodzy panicze, nie ma nawet mowy. Jednakże, od reguł są wyjątki. Od tej tutaj istniała jedna, a na imię jej było - surprise, surprise - Ella. Niech sobie mówi co chce, póki jest to w miarę pozytywnie nacechowane i szczere. Inga uśmiechnęła się mimowolnie, czując jak kolano należące do Wyjątkowej dotyka jej uda. Chciała je najpierw zabrać, ale tknięta bardzo ambitnym pomysłem na sprawdzenie właśnie w ten sposób ich wzajemnego stosunku do siebie, postanowiła zostawić to w spokoju. Dobry znak, że Elce tak swobodnie się z nią obcuje, ale szkoda, że skończy się to w zupełnie inny sposób! - Ładnie ci było w sari - odparła, jak gdyby nigdy nic, z błogim uśmiechem na ustach i rozmarzonym wzrokiem wbitym w niebo. Bez problemu można było stwierdzić, że wyobraża sobie Cardonnel właśnie w takim stroju, ale nieco trudniejszym musiał być do wyciągnięcia wniosek, iż ta wyimaginowana postać tańczy w promieniach słońca, śmieje się i proponuje Rudej dołączenie. No cóż, chwila słabości, każdy ma do takowej prawo, ale zdanie Westerberg na ten temat było trochę inne. Zganiła się za to w myślach, otrząsnęła głowę i zaśmiała się niezręcznie. Nic się nie stało. Całe szczęście, że padło pytanie o szkołę, bo cisza byłaby chyba nie do zniesienia. Może Ella w ogóle nie odebrała tych zachowań jako podejrzane? Oby! - Noooo, nawet nie wiesz jak bardzo! - zaczęła z entuzjazmem, przekładając różdżkę z dłoni do dłoni, bowiem lewa zdążyła się już trochę zmęczyć - Stavefjord jest cały z lodu. Nie ma ani jednego miejsca, które byłoby kamienne, drewniane, metalowe, czy coś, wszystko wszystko wszystko jest z lodu. Znaczy no, oprócz jakichś tam sprzętów, sama wiesz. No i u nas nie ma podziału na domy, mamy wydziały, ale o nich ci już opowiadałam, poza tym jakoś... nie wiem, krajobraz jest zupełnie inny, ale to bardzo ciekawe! Nie ma tej egzotyczności, prawda, a ja ciągle znajduję coś nowego, chociaż to pewnie normalne... A jak tobie się tu podoba? Skoro tak nie znosisz Theravady, to tutaj pewnie jest ci lepiej, prawda? - spytała na koniec, idąc w ślad Elli i trzymając się drobnego, nieważnego, zupełnie nic nie znaczącego tematu. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej głos może komukolwiek aż tak się podobać, więc nie rozwodziła się nawet za bardzo na temat, o który została poproszona. To chyba dlatego, że trochę za dużo myślała o swojej małej konspiracji, osiągającej coraz większe rozmiary. Wspomniana wcześniej lewa dłoń, która ze zmęczenia poprosiła swoją siostrę o zmianę, opadła delikatnie na kolano Krukonki, stykające się z udem Gryfonki. Co będzie to będzie, Ing ma doskonałą wymówkę - "No co, zasłoniłaś mi moją własną nogę, nie?"
Najbardziej absurdalna w całej tej wizji była tańcząca i śmiejąca się Ella, jakby nie patrzeć, sari już pomijając. Takich, którzy mieli okazję uświadczyć jej w tańcu było niewielu! A takich, którzy widzieli, żeby była zadowolona w tańcu w ogóle nie ma, bo to się nigdy nie zdarzyło. To jest po prostu zasada, Ella nie tańczy, jeśli jej się do tego nie zmusi. Nigdy. Trudno stwierdzić, czy to jest awersja wrodzona, czy może to się stało po tych wszystkich lekcjach baletu, które musiała odbyć. Pewne jest natomiast to, że tylko jedna z sióstr de Cardonnel potrafi tańczyć naprawdę dobrze, bo może i Ella skusiłaby się na jakieś niezobowiązujące podrygi, gdyby nie to, że jest kompletną łamagą, która koordynacji ruchowej za grosz nie ma i prawdę powiedziawszy dziewczynę zawsze doprowadzało to do szału. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby jej próby nie skończyły się dramatyczną przewrotką albo rozwaleniem czegoś, co stało najbliżej. Zazwyczaj przez to musiała odbywać dwa razy więcej lekcji baletu, bo potrafić coś musiała, a nauczycielka gry na pianinie nie dawała jej żadnych nadziei już po pierwszej lekcji. Taniec kojarzył jej się więc z całymi godzinami przesiadywania przed lustrem, zmasakrowanymi stopami i obitymi pośladkami. Ella nawet nie zwróciła uwagi na ten niezręczny chichot Ingi, bo sama się zaśmiała z tego, co dziewczyna powiedziała o niej i o sari. - Nie no, dzięki - powiedziała pomimo tego, że ona przecież wiedziała lepiej. Cały problem z sari polegał na tym, że Ella czuła się w nim nieswojo i była przekonana, że wygląda jak przebrane na karnawał dziecko. Jej drobna sylwetka wprawdzie nie potrzebowała natychmiastowego zakrycia, ale jednak... nie wyglądała w nim tak, jak na przykład Odetta. Jasne, to brzmi, jakby Ella miała poważny problem z syndromem gorszego dziecka, ale... w sumie nie jest to aż tak dalekie od prawdy. - Mam ze sobą jedno, bo sądziłam, że może będzie potrzebne jako mundurek mojej szkoły do jakichś oficjalnych uroczystości, jak mnie upijesz, to może je włożę, ale to się jeszcze nie zdarzyło. To znaczy, żeby ktoś mnie upił. - Bo nigdy nie wypiła ani kropelki alkoholu, ale jeśli Inga zrozumie to w ten sposób, że Ella ma najmocniejszą głowę świata, to bardzo dobrze, bo może nigdy się tego nie podejmie, a de Cardonnel nie będzie musiała spełniać swojej obietnicy. - Jest mi tutaj dużo lepiej - stwierdziła z lekkim rozrzewnieniem, mimowolnie wydając z siebie westchnienie ulgi. Prawdę mówiąc Ella trochę obawiała się skutków tego wyjazdu, bo co będzie, kiedy za rok będzie musiała wrócić, po tym, jak przyzwyczai się do tego miejsca, do tego, że nikt nie patrzy jej na ręce? Mogło się to źle skończyć, ale Ella starała się o tym nie myśleć, a jednocześnie podchodzić do tego z odpowiednim dystansem i rozsądkiem. Dziewczyna zamyśliła się na ten temat, skubiąc sznurówkę swojego buta, więc nawet nie dotarło do niej, że dłoń Ingi spoczęła na jej kolanie. Przeoczyła też dziwne zachowanie znajomej, bo normalnie pewnie na pierwszy rzut oka zauważając, że coś knuje, bo przecież kiedy jest się samotnikiem i non stop obserwuje się ludzi, mimo wszystko uczy się, jak rozpoznawać symptomy pewnych zachowań. Przez chwilę skubała sobie to swoje sznurowadło, nie zwracając uwagi na ciszę, która zapadła, wcale nie ciężką i niezręczną. Przez kilka kolejnych sekund wpatrywała się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni z pewną nostalgią, zanim nie uśmiechnęła się lekko i nie obróciła głowy, żeby spojrzeć na Ingę. - Może teraz ja potrzymam? - zaoferowała, wskazując na różdżkę.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Och, wcale nie! Ta wizja była bardzo pozytywna i miła dla oka, zwłaszcza że to Ingrid jej właśnie teraz doświadczała. Co prawda nie miała zielonego pojęcia o tym, że Ella tańczyć po prostu nie lubiła, ale gdyby było inaczej, z pewnością zrobiłaby wszystko, żeby ów stan rzeczy zmienić. Sama może nie tańczyła, bowiem to śpiew był jej kategorią artyzmu, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby zaimprowizować. Nikogo nie powinno zdziwić, jeśli tym sposobem Ings osiągnęłaby lepszy efekt, niż skrupulatnie planowaną przez parę miesięcy intrygą. Zresztą Ruda widziała już niejeden pokaz taneczny, niejeden też całkowicie zawrócił jej w głowie, a że sama nie miała jeszcze wystarczająco dobrej okazji do sprawdzenia się w walcu, czy nawet tym pięknym polonezie, to z pewnością starałaby się jeszcze bardziej, żeby wyszło jak najlepiej. I tak, mówimy o tańcach klasycznych, bowiem nowoczesne wcale do niej nie przemawiały. Może to z deka staromodne, a może po prostu wynika z jej zamiłowania do piękna - kto wie. Najważniejsze, aby kiedyś dowiedziała się o awersji Elki do jakiegokolwiek tańca, coby tylko potem ją przełamać. Uśmiech zawitał na jej twarzy, kiedy komplement związany z sari został najzwyczajniej w świecie przyjęty, chociaż chyba nie w taki sposób, w jaki powinien. To jednak dobrze, bo ostatnim, czego mogłaby chcieć Westerberg podczas tej rozmowy, było właśnie zbyt bezpośrednie "sprawdzanie". Za Chiny nie mogła się wsypać, bo to zbyt ryzykowne. A jak zostanie odrzucona? Wyśmiana? Skompromitowana? Zraniona? Co wtedy? Przecież siedziała właśnie z młodszą de Cardonnel, tą samą, na widok której kąciki ust Szwedki momentalnie podnoszą się do góry. Tą samą, na dźwięk głosu której rudowłosej od razu robi się weselej. Tą samą, która najwidoczniej rozkochała w sobie Ingrid Westerberg - dziewczę znane ze swojego niezdecydowania w tych kwestiach, nawet jeśli ani jedna, ani druga, nie będzie chciała tego przyznać. Sari zaś miało swoje dobre strony, bo przecież w jakim innym stroju nałożonym przez El, Ings mogłaby lepiej widzieć jej ładny, smukły brzuch? Nie żeby miała jakiś fetysz, NO CO WY! - Oj wiesz, to, że nie piję, nie przeszkadza wcale wlewaniu ci Ognistej Whisky do ust. Ot, chociażby przez jakiś lejek! - stwierdziła z radością, uśmiechając się do towarzyszki zadziornie. Jako niepijąca nie powinna znać nazw praktycznie żadnych alkoholi, ale z takimi a nie innymi znajomymi, po prostu nie miała wyjścia. W każdym razie, ucieszyły ją następne słowa niebywale niskiej panny, a jej wargi ułożyły się w podobnym do wcześniejszego, błogim wyrazie zadowolenia. Cieszyła się, oczywiście, nie tylko jako ktoś poddany nieco zagubionemu uczuciu względem Elli, ale także jako jej przyjaciółka. Jej szczęście szczęściem Ingrid. Szkoda, że Ruda nie dostrzegła, jak mimowolnie głaszcze to nieszczęsne kolano, a jej usta jakoś same z siebie wypowiadają "cieszę się". Dokładnie teraz cała wymówka poszła w przysłowiową cholerę, ale siedemnastolatki wcale to nie ruszało. Oczywiście ruszy dopiero potem, ale to kiedy indziej! Fakt zadowolenia Cardonnel wydawał się w danej chwili o wiele bardziej zajmujący. Westerberg nawet chwilowo rozmyślała nad swoją aklimatyzacją w Hogwarcie, ale szybko rzuciła ów temat, dochodząc do wniosku że niepotrzebnie ucieknie myślami w zupełnie inne miejsce, siejąc wspomnianą ciężką i niezręczną ciszę. Zanim się jednak zorientowała, cisza zdążyła już zapaść. Tak właśnie zaczęły się desperackie próby szukania w głowie jakiegoś tematu, ale z ratunkiem nadeszła El. Niebieskie oczy powędrowały na nią, pełne zaskoczenia taką ofertą, ale potem rozpromieniły się, a ich właścicielka grzecznie odmówiła. - Nie, jeszcze wytrzymam, zresztą to ja wyciągnęłam cię na deszcz, więc muszę liczyć się z konsekwencjami. Hehe, umknęło mi że nie wszyscy mogą go lubić tak jak ja - odparła, spoglądając znowu w górę, na odbijające się od bariery krople. Dokładnie teraz zastanawiała się głębiej nad zupełnie ignorowaną dłonią, dotychczas swawolnie głaszczącą sobie milutkie w dotyku kolano Irlandki, a dopiero parę chwil temu uspokojonej i zastygłej. Siedemnastolatkę wprowadzało to - rzecz jasna! - w fałszywe domysły, bowiem zdążyła się już nieźle uradować, że może jednak nie zostałaby ot tak odrzucona, gdyby jednak coś miało jej w sercu zaiskrzyć. Bo przecież nic tam jeszcze nie było! A cisza, która zapanowała po wzmiance o deszczu stawała się coraz głębsza...
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zaraz po wysłaniu listu do Ethana, chłopaka z projektu z Australii, który całkowicie zakręcił jej w głowie, udała się do łazienki by wziąć tam długą rozluźniającą kąpiel. Nie wiedziała jeszcze co znajduje się w jej skrzyneczce, ale nie rozstawała się z nią nawet na krok. Czasem miała wrażenie, że dziwnie drga, ale nie zastanawiała się nad tym co to może być. Leżała w wannie i przyglądała się skrzyneczce z symbolem Złotego Sfinksa. Wysuszyła się a potem przebrała w świeże ubrania. Tak przygotowana ze skrzyneczką w dłoniach ruszyła w stronę dziedzińca, a gdy czekała na Ethana po prostu nie mogąc już wytrzymać z ciekawości to otworzyła skrzynkę. Było wielkie buum i pojawił się przed nią rozzłoszczony mały człowieczek z małymi złośliwymi oczkami i szerokimi ustami, unosił się w powietrzu krzyżując nogi. -Katherine Russeau, gdzie twoja kopia, nie masz już swojego chłopaka? Jesteś brzydka i puszczalska, tyle niemiłych słów do ciebie pasuje, wredna suka, istna zmora, niczym sama szyszymora- zaczął wyć irytek nad jej głową. Ona jednak zaczęła się coraz bardziej burzyć aż w końcu nie wytrzymała tego napięcia. -Jęzlep!- rzuciła w kierunku Poltergeista, tym samym sprawiając, że ten zakrztusił się swoim własnym językiem, ale nie powiedział już żadnego złego słowa na nią. No i to było na miejscu. Można mówić, kiedy ona pozwala, a nie na odwrót. Duch wywinął koziołka w powietrzu, przez moment zdezorientowany a potem zaczął uciekać w zupełnie przeciwnym kierunku, byle jak najdalej od tej nieznośnej Ślizgonki. -Immobilus- rzuciła ponowne zaklęcie, tym razem spowalniające, co pozwoliło jej na szybsze przemieszczanie się za duchem. Miała cudem dobrą kondycję jako grająca na pozycji pałkarza w drużynie Quidditcha a nawet z Znikaczach z Hogwartu więc bieganie za nieznośnym Poltergeistem było dla niej dobrym ćwiczeniem sportowym. Gdy już udało jej się do zagonić w tak zwany kozi róg. O ile w ogóle ducha można było zagonić w kozi róg to rzuciła ostatnie zaklęcie. -Orbis- świetlisty płomień pomknął w stronę ducha. Spętał go a tym samym Katherine za pomocą magii ponownie umieściła go w skrzynce, szczelnie ją zamykając. Tak z lekko przyspieszonym oddechem szybko udała się do komisji by oznajmić im o wykonanym zadaniu, a potem wróciła na dziedziniec by usiąść na murku i czekać aż Ethan się zjawi i opowiedzieć mu o tym co ją spotkało.
Hogwart... tak, cały czas nie potrafił opanować się z wrażenia jakie robiło na nim to miejsce. Miejsce, które na pierwszy rzut mogłoby wydawać się mroczne i tajemnicze; nieustannie go zaskakiwało swoim klasycznym, staroświeckim i tradycyjnym klimatem. Zwłaszcza gdy dopuścimy się do porównania go z tym w jego ojczystym "Red Rock", gdzie nowoczesność, prześcigała nowoczesność. Nie podobało mu się to, dlatego tym bardziej polubił szkołę w Anglii. Z drugiej jednak strony korytarze, będące istnym labiryntem, słynne "ruchome schody" wciąż robiły mu niezły mętlik w głowie. Minął już dobry miesiąc od kiedy Ethan wstąpił do Hogwartu, jednak było to o wiele za mało by poznać to miejsce w całej swej okazałości. Póki co było fajnie, ale czuł, że może być jeszcze lepiej. Trafił do Ravenclaw'u; odpowiednik Aqua jak mniemam. Wybór trafny, aczkolwiek bez większego znaczenia. Jak sam twierdził nie przyjechał tu dla rywalizacji, a bardziej dla dobrej zabawy. Od małego był ciekawski świata, dlatego możliwość bezpośredniego poznania innych kultur, innych osobowości była dla niego wspaniałym doświadczeniem. Nie spodziewał się listu od panienki Katherine, za cholerę, ale nie powiem... oprócz dominującego zdziwienia, dało się u niego dostrzec wyrazy zadowolenia, wynikającego z faktu, że do niego napisała. Nie znał ją co prawda jeszcze na tyle by oceniać, ale już na ten moment mógł stwierdzić, że była dość... trudną osóbką, o czym dała po sobie znać na warsztatach, w których było im wspólnie uczestniczyć. Nie przeszkadzało mu to jednak absolutnie w żaden sposób, a nawet powiedziałbym, że budziło w nim jeszcze większą sympatię do dziewczyny. Był tak bardzo podekscytowany możliwością spotkania się z nią, że zrezygnował nawet ze swoich codziennych wieczornych ćwiczeń, a to już wiele znaczyło. "Spotkajmy się na dziedzińcu" - cholerka, gdyby tylko wiedział jak tam dojść. Tak wiem, było to dość głupie, bowiem dziedziniec osadzony był w samym centrum Hogwartu, ale co poradzę? nie miał pamięci do miejsc chłopak. Dwukrotnie musiał się pytać o drogę miejscowych uczniaków, żeby wstydu nie było pytał tych najmłodszych. Ich spojrzenia mówiły wszystko. Koniec końców udało mu się dotrzeć do docelowego punktu. Ubrany w szkolne szaty z włosami jak zwykle perfekcyjnie ułożonymi wyszedł z budynku na spotkanie z Kath. Dziedziniec był dość opustoszały, jeśli mamy porównywać z tym co się dzieje za dnia, dlatego też bez problemu określił położenie dziewczyny. Przywitał ją ciepłym uśmiechem. - Przepraszam... znasz może niejaką Katherine Russeau? - Patrzcie no, jaki to śmieszek się z niego zrobił. Chciał jakoś zrzucić z siebie lekkie poddenerwowanie, ale, czemu się denerwował? zazwyczaj żadnych problemów nie miał z tego typu sytuacjami, no... chyba naprawdę było coś na rzeczy. - Cześć, cześć. - Rzucił po chwili z tym samym uśmiechem widząc zakłopotanie dziewczyny. - Naprawdę masz zamiar mnie oprowadzać? W takim razie musielibyśmy zaraz zacząć, by zdążyć do mojego wyjazdu. - Zaśmiał się i rozejrzał dookoła. Rzeczywiście ogrom tego miejsca był nie do porównania.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Oczywiście siedzenie na murku było dla Katherine strasznie nużące toteż już po paru minutach po prostu jej się przysnęło. Śniło jej się, że właśnie otrzymywała puchar projektu "Złoty Sfinks", gdy nagle ktoś się pojawił i chciał jej go zabrać. Mówił, że nie zasłużyła sobie na niego ponieważ oszukiwała podczas projektu. Nie widziała jego twarzy ponieważ spowijał ją cień. Pojawienie się Ethana sprawiło, że spadła z murku i wylądowała po drugiej jego stronie krzycząc przy tym "Nie zostaw, on jest mój". Nagle otworzyła oczy i ujrzała chłopaka z którym miała się spotkać. Położyła dłonie na murku nadal nie wstając z ziemi. Włosy odrobinę jej się rozsypały, iście w artystycznym wręcz chaotycznym nieładzie. Poprosiła go o powtórzenie pytania. -Przepraszam, zaskoczyłeś mnie. Czy znam Katherine Russeau, taaaak- powiedziała uśmiechając się lekko. -To moja siostra, ja jestem Nadia. Mówiła ci pewnie, że ma siostrę bliźniaczkę prawda?- zapytała, a uśmiech nadal nie schodził z jej ust. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku. -Panie Thompson, czy zechciałby pan pomóc mi wstać i wydostać się z tych chaszczy?- zapytała wręcz z błagalnym spojrzeniem w niego skierowanym. Trochę sprawiało jej radość to, że go oszukała, no ale przecież nie obrazi się na nią z tego powodu prawda? Gdy się już wydostała i puściła jego dłoń siadając na murku, powstała przez chwilę niezręczna cisza. -Co do oprowadzania...poczekajmy może na Katherine dobrze? Powinna zaraz się zjawić. Miałam cię tylko odrobinę przetrzymać. Właśnie walczyła z Irytkiem i musiała isć odnieść zamkniętego w skrzynce ducha Komisji od Projektu . Sam rozumiesz, ważna sprawa nie cierpiąca zwłoki, ale spokojnie odkąd wróciła ze szkolenia nie może przestać o tobie myśleć- powiedziała z pewnością siebie w głosie, jakby chcąc dodać tymi słowami, że mówi prawdę i tylko prawdę. Bo przecież tak było. -Jak ci się podoba w zamku?- zapytała rozglądając się, zupełnie tak jakby wypatrując czy na horyzoncie nie widać jeszcze jej siostrzyczki. Musiała sprawiać pozory, że jej wypatruje.
Ethan na upadek dziewczyny zareagował dość... niejednoznacznie. W pierwszym momencie zaniepokoił się taką, a nie inną reakcją. Kiedy już jednak dostrzegł, że wszystko jest w porządku, uśmiechnął się mimowolnie. Ale cóż pan robi? - zdawał się mówić miniaturowy Ethan usadzony na prawym ramieniu chłopaka. - wystraszył ją pan, to teraz pomóc trzeba. Wyglądała doprawdy uroczo w tych chaszczach. - Aż tak źle wyglądam? - Spytał się, wciągając Kath na górę. - Ethan. - odwzajemnił zaraz uśmiech podając rękę. Oczywiście droczył się, podobnie z resztą jak ona. W sumie od razu rozluźniło to do tej pory nieco spiętego Ethana. Zdradziła się tym "panie Thompson", eh... jak można zepsuć tak zabawę? Ethan mimo wszystko postanowił nie wypominać jej tego "błędu". Nastał krótki moment typowo niezręcznej ciszy. - Także... - odezwał się w końcu, ale w tym samym momencie "Nadia" zaczęła. Najwyżej później spyta. Przemilczał pierwsze zdanie dziewczyny, w zasadzie mając na uwadze tylko ostatnie słowa. Poczuł się nieco... niezręcznie. Aż taka bezpośredniość? ejże, a jeśli to jednak była Nadia? Niemożliwe, chociaż... nie, nie, za mało argumentów. No i masz teraz rozkminkę. Ahh... te kobiece gierki słowne. Schował ręce do kieszeni spoglądając gdzieś w dal, próbując nie roztrząsać już słów dziewczyny. Z drugiej strony równie dobrze mógłby powiedzieć jej to samo, ale czy to nie byłby już objaw natręctwa? I oczywiście niczego tutaj nie sugeruje pannie Katherine. - A no, bardzo fajnie, bardzo fajnie. Co prawda wciąż jest dla mnie jednym wielkim labiryntem, ale jest naprawdę sympatycznie. - Odparł, uspokajając się już nieco. - Katherine zawsze taka spóźnialska? - Zapytał, a wraz z pytaniem wrócił milutki uśmieszek na jego ustach. - Oj, bo się obrażę. - Dodał, spoglądając w tą samą stronę co "Nadia".
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Nadia uśmiechnęła się nieśmiało do chłopaka. Miała nadzieję, że ten niczego nie podejrzał, a tym bardziej tego, że udaje swoją siostrę bliźniaczkę, tym bardziej że są one identyczne niczym dwie krople wody. -Idzie się przyzwyczaić. Ja jestem tutaj od pierwszej klasy i już praktycznie z zamkniętymi oczami trafiam do każdego pomieszczenia- zażartowała sobie a potem nagle drgnęła, bowiem dostrzegła coś w oddali. -Chyba Katherine już idzie więc na mnie już pora. Dziękuję za miłą rozmowę Ethan. Nie mów siostrze, że taka ze mnie niezdara, znowu się będzie ze mnie śmiała. To do niej podobne- poprosiła, zupełnie tak jakby to zrobiła jej delikatna siostrzyczka Nadia, uścisnęła chłopakowi dłoń i udała się szybko w stronę zamku i dopiero gdy zniknęła za pewnymi choinkami i upewniła się, że nikt jej nie widzi, a już przede wszystkim nie widzi jej Ethan to zmieniła swoją bluzkę z niebieskiej na czarną, a czarne spodnie na czarne, ładnie się prezentujące dresy. Szybko za pomocą magii sprawiła, że proste włosy zaczęły się jej falować. Narzuciła torbę na ramię i ruszyła w stronę dziedzińca pewnym siebie, szybkim krokiem. Widząc Ethana przyspieszyła kroku i wręcz rzuciła mu się na szyję. -Ethan, hej, jak dobrze cię znowu widzieć- wyrzuciła z siebie te radosne słowa. -Mam nadzieję, że Nadia nie zanudziła cię zbytnio swoim towarzystwem? Przepraszam że musiałeś czekać, zadanie projektu sprawiło, że się odrobinę zziajałam i musiałam napić się zimnego soku dyniowego- powiedziała przyglądając się mu uważnie. Szybko sięgnęła też do torby by wyjąć z niej ruchome zdjęcie dwójki uśmiechniętych ludzi, oczywiście na zdjęciu była ona i Ethan. -Zdjęcie zrobione podczas szkolenia, proszę zachowaj je jeśli chcesz- powiedziała i podała mu fotografię. Uśmiechnęła się szeroko. -Miałam dzisiaj szalony dzień. Najpierw szukanie skrzyneczki z jakimś skarbem, po otworzeniu okazało się że żadnych klejnotów tam nie ma, tylko złośliwy Poltergeist, więc musiałam go znowu złapać, a dodatkowo jeszcze gonić go po całym zamku. Nieźle się przy tym nabiegałam- powiedziała po czym cały czas radosna usiadła na murku przyglądając się Ethanowi. Miała nadzieję, że spodoba mu sie zdjęcie. Później wybiorą się może gdzieś w stronę szkolnych błoni i pokaże mu jak fajnie jest nad jeziorem, albo pod Dębem.
No to się porobiło. Nagle facet poczuł się straszliwie głupio, uśmiech jak się zdaje zniknął z jego twarzy, a wszystko to przez to, że się najnormalniej pomylił. Niby błahostka, ale jednak gryzie. Szczególnie kogoś takiego jak Ethan, który wręcz nienawidzi być w błędzie. Jak się okazało dziewczyna, która przedstawiła jako Nadia rzeczywiście była Nadią -a co najlepsze była siostrą bliźniaczką Katherine, niby nic dziwnego, bo w końcu bliźniaki wszędzie się znajdą, ale skąd do diaska wzięła się akurat tu? Ja już wiem... to tajna konspiracja mająca na celu ogłupić biednego Ethana. I co on teraz pocznie? Niesamowite, nie wiarygodne, nieprawdopodobne z resztą... Nigdy wcześniej nie widział ich razem. Ale cóż nie czas na roztrząsanie tej sytuacji, zaraz miała nadejść ta prawdziwa Katherine. Ponoć. Pożegnał jeszcze machnięciem ręki Nadię i usiadł na ławce by w milczeniu i niesłychanej refleksji przeczekać na naszą zgubę. Powstał kiedy już dziewczyna dotarła na miejsce. Nieco odskoczył kiedy ta rzuciła mu się w ramiona, lecz już za chwilę poklepał ją przyjacielsko po plecach. Tak... to z pewnością była ona. - Rozumiem... rozumiem. - Odparł z uśmiechem. - Ale zaraz... zaraz... Katherine? Na pewno? - Spytał jeszcze, oczywiście w formie żartu. - Na pewno wyglądam pięknie. - Zironizował i spojrzał na zdjęcie otrzymane od Katherine. Momentalnie się skrzywił na widok swojej facjaty. - No jasne. - Nie był fotogeniczny chłopak, bynajmniej w jego mniemaniu, co innego Kat. - Dobrze, że nie jestem sam na tym zdjęciu. - Uśmiechnął się subtelnie do dziewczyny. Po chwili schował fotografię do kieszeni i z uwagą wsłuchał się jej w opowieść. Już wiedział, że przy niej nie będzie opcji by się nudzić. - Taa... naprawdę dużo ciekawych rzeczy dzieje się w Waszej szkole. Chętnie zostałbym tu dłużej gdybym tylko mógł. - Wymamrotał, siadając obok dziewczyny, przy okazji przyglądając się jej kątem oka. Naprawdę były z Nadią jak dwie krople wody... oczywiście nie licząc włosów, które jak się okazywało były jedynym czynnikiem rozróżniającym wygląd bliźniaczek. Co innego można mówić o charakterze, który jak sądzę, różnił się i to znacznie. Chciał już wspomnieć coś o Nadii, jednak w porę się powstrzymał przypuszczając, że Katherine niezbyt entuzjastycznie to przyjmie. Siedział więc i milczał przez moment nie specjalnie wiedząc co powiedzieć. - No fajnie... fajnie tu macie. Nie to co Red Rock.- Bąknął w końcu, a sympatyczny człowieczek na jego ramieniu zdawał się robić facepalm'a.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Zaraz potem jednak się uśmiechnęła. -No oczywiście, że Katherine, a kto inny? Moja siostra miała tylko dopilnować byś nie uciekł zbyt szybko bo mnie by nie było Ethan- wyjaśniła, co poniekąd miało być jakąś prawdą no nie? Przyglądał się zdjęciu, na którym był on i Katherine. -Oczywiście, dobrze się razem prezentujemy prawda?- zapytała nadal się uśmiechając. -Poza tym dzięki tobie nie zanudziłam się na śmierć na tym obozie, ojciec zawsze mi mówił, że zaklęcia to podstawa, a ja sobie radzę z nimi o wiele lepiej niż z eliksirami czy też astronomią. To nie moje karty. Mój ojciec jest szefem Wizengamotu, główny sędzia, a twój czym się zajmuje?- zapytała milknąc na moment, bo przecież musiała dać mu chociaż przez moment dojść do słowa. Bawiła się nawet przez chwilę swoimi włosami by zaraz potem znowu spojrzeć na chłopaka. Miał takie cudowne oczy, a jego włosy...po prostu marzyła by zatopić w nich palce. Nie chciała jednak na razie robić nic co tak po prostu mogłoby go spłoszyć. -Nigdy nie byłam w Red Rock- powiedziała po dłuższej chwili po czym dodała- ale pewnie szkoła jak każda inna. Każda ma swoje wady i zalety, ale nie ma szkół lepszych i gorszych - stwierdziła, no bo przecież czy to było ważne czy ktoś uczył się w Salem, czy Red Rock, czy też tu w Hogwarcie? Nie. -Niedługo jest bal w amfiteatrze. Wybierzesz się ze mną? Możesz się przebrać ale to nie jest obowiązkowe, więc nic nie musisz- powiedziała po czym powoli przesunęła dłonią po jego dłoni.
Kompletnie nie czuła tej szkoły. Czuła się tutaj jeszcze dziwnie, ale miała nadzieję, że wraz z bratem ogarną się i jakoś będą w stanie tutaj funkcjonować. W tamtej szkole nie znali oczywiście wszystkich, ale jednak wiele ludzi kojarzyli, a tutaj byli całkowicie obcy. Była niedawno w pokoju wspólnym Hufflepuff'u gdzie to zaprowadziła ją jedna z profesorek, bo sama nie potrafiła tam trafić. No i to miejsce jako jedne z nielicznych na prawdę jej się spodobało. Było tam na prawdę bardzo ładnie i czysto i przede wszystkim przyjacielsko. Tłumaczyli im jakimi cechami dysponują domy w Hogwarcie i mogła powiedzieć, że jeśli chodzi o żółtych to na prawdę to sprawdzało się w praktyce. Czy się cieszyła na ten dom? Dlaczego by nie. Liczyła na to, że będzie wraz z bratem, ale on trafił do Gryffindoru podobnie jak jej siostra więc zostawili ją samą. Teraz nawet nie wiedziala gdzie ma szukać swojego brata. W swojej szkole mieli swoje miejsca gdzie zawsze mogli się znaleźć, a tak na prawdę od przyjazdu widzieli się może ze dwa razy co było bardzo przykre, bo by sobie nigdy nie wybaczyła tego, że przez nową szkołę straci kontakt ze swoim bratem. To by było przerażające. Wyszla na świeże powietrze, z wyjściem na zewnątrz nie miała w ogóle problemu. Rozsiadła się na pustym okienku i wyczekiwała tylko teraz pytanie czego lub kogo ?
Zaspał? Czy on spał? Gdzie w ogóle się znajdował? Cholera! Podniósł się na łokciach i rozejrzał się nieco sennym spojrzeniem po pomieszczeniu. Mhm, nie kojarzył tych zasłon, prawdopodobnie był w jakimś zupełnie obcym dormitorium... Może uczył się... Albo... Uśmiechnął się do siebie, pod nosem. Był to perfidny uśmieszek, zarezerwowany jedynie dla jego osoby. Tylko on wiedział co oznacza, ale to nic. Usiadł na łóżku, na którym znalazł jakąś książkę. Nieudana próba nauki? Normalka. Zszedł z łóżka i zabrał swój sweter, który walał się po podłodze. Był nieco zbyt luźny, zdecydowanie wygląda, jakby matka pomyliła się w numeracji i przysłała mu sową nie ten prezent. Podciągnął rękawy i wyszedł z dormitorium, przy okazji sprawdzając godzinę. Mhm, zaspał chyba na jakieś spotkanie, oberwie za to ale jeszcze nie wie kiedy i gdzie. Często zapominał o rzeczach, a jeszcze częściej zasypiał dosłownie wszędzie. Nawet zimna posadzka byłaby dobra... Najwidoczniej w tej sprawie nie jest trudno go zadowolić. Wszedł szybko do łazienki i przemył twarz, jakby to miało go rozbudzić... Choć nie było takowej potrzeby. Czuł się jak nowo narodzony. Jak niemowlę wręcz. Po jakiś pięciu minutach stał na dziedzińcu, podniósł ręce do góry chcąc się rozciągnąć. Uwielbiał taką pogodę. Nie za ciepło, nie za zimno... Słońce nieco razi w oczy ale da się to wytrzymać. Choć nie pogardziłby jakąś burzą. Gdzieś tam mignęła mu postać, którą już wcześniej widział. Prawdopodobnie w PWH, choć i tak nie bywa za często. Powiedzmy, że nie przepada za wszystkimi, którzy akurat często tam przesiadują. Była to dziewczyna, która chyba brała udział w tym całym projekcie. Jeszcze nie miał okazji porozmawiać z kimś, kto by w tym uczestniczył. Powinno być ciekawie, a oczywistym faktem jest to, że nie zamierzał rozmawiać o projekcie i innych tego typu bzdetach. On sam nie wiedział, co robi akurat w tym domu. Ale nie widział siebie w żadnym... Tak, jakby nigdzie nie pasował. Bezceremonialnie podszedł do niej i usiadł niedaleko. Uśmiechnął się do siebie i spojrzał na dziewczynę. -Nie powinnaś byś zajęta jakimiś zadaniami?-Uniósł lekko brwi i zaczął przeszukiwać kieszenie spodni, w poszukiwaniu fajki i zapalniczki. Zerknął na nią kątem oka.
Jeśli jest źle. To bardziej przez nas czy przez drugą osobę? Choć zrzucamy swoje winy i udajemy, że to wszystko może być nieprawdą, bo już ktoś to wziął, to nadal uwikłani w tej rozpaczy jesteśmy tu. Bo nigdzie indziej. Potrzebujemy na to patrzeć, bo to wyrywa nam oczy. Jesteśmy źli dla siebie, zadajemy sobie ból, bo umartwianie się i oskarżanie to taki akt desperacji... Czy właśnie tak nie było z Felicie gdy tylko myślała o Stormie? Możliwe. Możliwe, bo gdzieś zagubiła swoje puchońskie zapędy i oddaliła się, co by jedynie to wszystko gdzieś tam zagrzebać. Śmierć jego siostry zbiegła się z rocznicą śmierci jej matki, pobytem w szpitalu ojca... Ile rzeczy mogła unieść na swoich drobnych barkach? Teraz siedząc na dziedzińcu ignorowała strugi deszczu, które obijały się o daszek, pod którym się znajdowała. Trzymała w dłoni wilgotny pergamin i śpiewała, a to ciszej, a to jednak głośniej. Ćwiczyła, choć nie było nikomu komu zawierzyłaby siebie i ten występ. Bo przecież jej matki już nie było, tata siedział w Verwood, a tutaj? Przecież i tak jakoś usypiała się pomiędzy kolejnymi nowościami dotyczącymi romansów czy coś. Oczywiście nie narzekała na samotność, ta nie zdążyła jej pochłonąć. Miała przyjaciół, ale unikała ich problemów, podobnie jak swoich. Nie potrafiła stawić czoła ich zagwozdkom i rozwiązać ich jakoś logicznie. Pewnie stąd też wynikała ewakuacja wobec tragedii Storma. On sobie nie radził, ona nie umiała patrzeć na to jak wszystko go boli. Dryfowała gdzieś pomiędzy "mogę", "nie mogę". Miała prawo się zgubić, a ona nigdy nie umiała prowadzić ludzi. Zawsze szukała czegoś, co byłoby punktem odniesienia. Nie potrafiąc określić swoich uczuć uznała chyba za łatwiejsze, by go zostawić... A teraz nagle jego powrót do zamku, kilka listów, kilka dziwnych słów i w ogóle ta cała sprawa z akademią, balem. Przecież ona nawet nie zamierzała się pojawić na głównej zabawie! Czułaby się tam źle. I już teraz wzdrygała się na samą myśl o tym, że musiałaby się pojawić tam i jeszcze gdyby komuś się nie spodobało jej towarzystwo to co... Mogłaby się zamienić w każdego. Jakby na tę myśl jej blond włosy zaczęły przeradzać się w czarne począwszy od końcówek. Nie lubiła siebie w tym kolorze, więc gdy tylko zauważyła co się dzieje wzięła głęboki oddech by się opanować, tym samym przerwała śpiewanie. Aczkolwiek zmusiła blond włosy do przejścia w delikatny róż, który pasował do odcienia jej ust... Idealnie, prawda? Ignorując więc całe zajście ujęła jeszcze raz kartkę i nawet podniosła się z ławki, by po raz ostatni dzisiejszego dnia poćwiczyć swoje kwestie.
Czasem jest po prostu źle. Czasem świat jest zwykłym skurwielem i wrzuca nas w sam środek wielkiego zła i nic nie możemy na to poradzić. W przypadku Storma, przynajmniej jego zdaniem wina była całkowicie po jego stronie. To on był zawsze z ich dwójki tym z rogami. sunny jak nic miała nad głową aureolę, uśmiechnięta i chętna do pomocy, ale jednocześnie odrobinę szalona i chętna do wybryków i psikusów. Ten jeden jednak przeważył na całym jej życiu. I nie tylko jej, ale i jego i całej jego rodziny. Choć i tak Storm nigdy nie potrafił postawić się w ich sytuacji po stracie siostry. Była jego bliźniakiem. Częścią. Nieodłącznym elementem. Czymś bez czego nie mógł funkcjonować. Jak więc teraz mu się to udawało. Pamiętał te noce w Mungu jak dziś, gdy siedział z głową w dłoniach pod jakąś ścianą czekając na jedno zdanie, jedno "będzie dobrze", które nigdy nie padło z ust uzdrowicieli. Nie było dobrze i już nigdy nie miało być, przynajmniej dla niego. Był jakby poza światem, funkcjonował tylko w nim. I nie było nikogo, nikogo kto byłby w stanie mu pomóc, naprawić go. Jedyna osoba, która zawsze potrafiła to zrobić opuściła świat. Rodzina? Nie, nie mógł tam zostać, za bardzo przypominali wszystkie szczęśliwe dni z nią. Opuścił dom, opuścił przyjaciół wynajął jakieś podrzędny pokój w Londynie i tam zaszył się, popalając i popijając całymi dniami. Miał wszystko gdzieś. Można powiedzieć, że list od trenera Blumalla podniósł go na nogi, dając mu nowe życie. Niestety, dając mu też nowe postrzeganie na świat i chowając głęboko jego pozytywny charakter. Został na tym świecie sam i skoro nie było Sunny, nie potrzebował nikogo więcej. A teraz trafił tu. Do tej przeklętej szkoły, w której każdy korytarz kojarzył się z nią i w której stacjonowała też młodsza siostra. Westchnął i wyszedł na błonia. Miał gdzieś, że padało. Nie rozpłynie się przecież z cukru nie był. Z dłońmi w kieszeni i papierosem w ustach maszerował bez celu i wtedy dostrzegł FUJ. Była, sam nie wiedział kim była ani kim jest. Zostawiła go, gdy potrzebował oparcia, gdy jedyną osobą, która mogła mu pójść dalej była ona. Podszedł bliżej, prawie bezszelestnie opierając się o jakieś drzewo, czy belkę podtrzymującą daszek i po prostu patrząc na nią.
Felicie nie zawsze potrafiła stanąć na wysokości zadania. Stąd zaskoczyła ją propozycja przejęcia funkcji prefekta po Mathilde Villadsen, jednak nie miała siły odmawiać profesor Glaber... Może rzeczywiście nie było już inny kandydatów? Tak czy owak, Fela bardzo chciała ten jeden raz stanąć nawet na palcach by pokazać, że potrafi być odważna i szczera ze sobą. Że w tym jednym momencie naprawi wszystko, co gdzieś tam się rozpadło i zdecyduje się na rzeczy, których nigdy nie robiła... Miała nawet listę głęboko ukrytą pod materacem łóżka w dormitorium, w którym zawarte miała wyzwania, które zamierzała spełnić dla siebie. Nie po to, żeby udowodnić coś światu. Bo żyła właśnie po to, by to wszystko prowadzić dla tych kilku chwil. Dlatego zdecydowała się na występ na koniec roku, bo była w pełni świadoma tego, że to albo ją złamie, albo poprowadzi na dalsze niwa zielone. Nie chciała się poddać. Za to chciała stanąć na palcach i dotknąć gwiazd, a gdyby się nie udało... To zawsze mogła uciec. Ale jeszcze nie teraz. Teraz ćwiczyła, a gdy zauważyła Storma opuściła rękę z wilgotną kartką wzdłuż ciała i zamrugawszy kilka razy nie ruszała się teraz z miejsca. Wlepiwszy w niego wzrok zmusiła się do delikatnego uśmiechu. Ale i to zaraz zmarło, by ustąpić obcemu jej dotąd zakłopotaniu. Natychmiast więc założyła ręce na piersiach, ale bardziej po to by objąć samą siebie, niż np. dać wyraz buntu. Spuściła na moment wzrok na czubki swoich butów, a potem westchnęła krótko, prawie niedosłyszalnie. - Szukasz mnie? - Wiedziała, że nie. Już dawno jej nie szukał. Już dawno nikt jej nie szukał. Co zatem jej przyszło do głowy, by zadać mu takie pytanie? Nie wiadomo. Ale może to było jedyne co miała na brzegu języka, a chęć usłyszenia "tak" była o wiele silniejsza niż późniejsze zapytanie "po cóż"? Kto by ją tam wiedział. Jeśli ta rozmowa miała zakończyć się kłótnią, albo krótkim wyzwiskiem pękniętym na do widzenia to chciałaby uciec.. Ale przecież nie. Prawda? - Dobrze się czujesz? - Spytała cicho. I wcale nie chodziło o stan fizyczny. Oni oboje wiedzieli jaki jest sens tego pytania. Ciekawe jednak czy Storm jest w stanie udzielić jej odpowiedzi.
Dziwny był ten list od Gemmy. Dziwny i niespodziewany. Dziwny głównie dlatego, że pierwszy raz o coś Runę błagała, a niespodziewany z tego względu, że mały cwaniaczek przyleciał z powrotem bez żadnego smakołyka w dzióbku, co oznaczało że albo był przestraszony, albo polubił Zaharównę na tyle, aby nie chciał na niej wymuszać dokarmiania. Problem w tym, że nawet swojej właścicielki nie lubił tak bardzo. Zawsze musiała mu coś wyszperać z najdalszych zakątków błoni, bo w innym wypadku blokował się na kilka dobrych tygodni i najzwyczajniej w świecie nie chciał dostarczyć niczego. Czy to list, czy upominek, nieważne, blokował się i koniec. Mołdawianka była więc niebywale wkurzona, dawała to po sobie poznać, a także najpewniej trzepnęła malca po głowie, żeby tylko ten ruszył się z miejsca. Nie byłoby to dziwne - nikomu jeszcze nie udało się wycyganić darmowej wysyłki. To z kolei najpoważniejszy powód, dla którego Grímsdóttir bez wahania zgodziła się potowarzyszyć dziewczynie w paleniu, pomimo swojego luźnego postanowienia, które to zakładało czasowe rzucenie tytoniu. Niezdrowe to, szkodzi, chociaż czasem relaksuje. Przerwy są bardzo, ale to bardzo wskazane. No właśnie - żal tylko, że do żadnej przerwy nie dojdzie, bo pewnie chcąc nie chcąc i tak weźmie jakiegoś miniaturowego zabójcę do ust, dając mu robić jego robotę. Ach, jaka to nieciekawa wizja. W każdym razie, narzuciwszy na siebie mundurek, którego nie lubiła zbytnio ciągle nosić po szkole, ale wolała się obronić od potencjalnego gniewu Gemmy ze względu na spóźnienie tudzież w ogóle niepojawienie się Włoszki na miejscu, ruszyła na dziedziniec. Akurat ten region zamku był zawsze w miarę prosty do znalezienia, przynajmniej dla Demetrii, która zawsze jak się w Hogwarcie gubiła, to ostatecznie trafiała właśnie na ten wielki dziedziniec. Nigdy jakoś nie zrozumiała, czym to było spowodowane, ale że ostatecznie zapamiętała kilka dróg od niego do jakichś ważniejszych miejsc, to cieszyła się, że tak się to zawsze kończyło. Dotarła na miejsce całkiem szybko, chyba nawet szybciej niż zakładała to jej przyjaciółka, a kiedy już przysiadła na brzegu fontanny, zaczęła szukać po kieszeniach zarówno papierosów, jak i różdżki, tej drugiej po to, aby służyła jej jako zapalniczka, mimo że naprawdę miała zamiar nie wdychać tego całego dymu ze swojej winy. A skoro miała być dobrą kumpelą, to co miała zrobić, jak nie ubezpieczyć się na wypadek słabej pamięci Zaharov? Problem w tym, że żadnym fajek nie znalazła, a różdżkę najpewniej zostawiła w dormitorium. No ups. Ale ona pewnie zaraz przybiegnie. Bo kto by kazał Runie czekać dłużej niż dwie minuty?
Gemmę aż telepało. Widocznie ptaszysko wyczuło, że z nią nie ma dziś żartów. Nie w głowie jej były smakołyki i nagradzanie sowy za dostarczone listy. Szczerze mówiąc, zachowywała się jak nie ona. W myślach rozkminiała każdy możliwy scenariusz na wyszukane tortury. Może powinna tą tępą pizdę powiesić za kudły, a potem poderżnąć gardło? Albo lepiej wbić gwoździe w kolana i potraktować prądem? Nie, nie zrozumcie jej źle - nie była żadną sadystką. Miała przecież bardzo przyjemne usposobienie, muchy by nie skrzywdziła. Ale tamta wstrętna podszywaczka wyprowadziła ją z równowagi. Najpierw chodziła po dormitorium, próbując się uspokoić. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Super, jeszcze tak z milion razy. Robiła też pajacyki. Wychylała się za okno. Potem rzucała poduszką po całym pokoju. Nic. Wreszcie postanowiła napisać do Runy. Może to ona robiła sobie z niej te paskudne żarty? I zamieniała się w nią, a potem pisała okropne listy? Nie, na pewno nie. Nie zrobiłaby jej tego. Przecież przyjaźniły się. Z Felką zaś sobie wszystko wyjaśniły i też było u nich całkiem dobrze, więc to też odpadało. Ewidentnie jakaś głupia jak paczka gwoździ pannica szpanowała umiejętnością metamorfomagii/warzenia wielosokówki i chciała koniecznie zdenerwować Zaharov. Dziewczyna zaczęła w myślach przeglądać wszystkie osoby, które mogły jej nienawidzić i... ojej, może to Tanner? To by było do niego podobne. Plus znał się na eliksirach. O Merlinie... Wraz z usłyszeniem tych rewelacji w swej główce, wypadła z dormitorium, niemalże biegnąc, aby znaleźć się na dziedzińcu. Rozemocjonowana, w podniszczonym mundurku, z drżącymi dłońmi. Zauważywszy Runę, przyspieszyła kroku, a gdy stała już przed nią, po prostu rzuciła się jej w ramiona, nie patrząc na to, co uważa o tym Grimsdottir. Co więcej ściskała ją tak przez dłuższą chwilę, napawając się jej ciepłem oraz zapachem, ale istniał pewien problem - nawet to nie dało rady jej uspokoić. - Wyobraź sobie - zaczęła, kiedy się w końcu odkleiła. - że byłam ostatnio na historii magii i zobaczyłam jakąś wywłokę, która wyglądała dokładnie jak ja! A potem dostałam od niej obraźliwe listy, o tym, że to niby JA jej ukradłam wygląd. Co za bzdury - mówiła drżącym głosem, aż w końcu sięgnęła po papierosa i różdżkę. - Sądzę, że to Tanner. Wie już, że tu jestem i jest na mnie cięty. Plus zna się na eliksirach. To na pewno on. Nie rozumiem tylko czemu mnie aż tak nienawidzi - dodała, odpalając swojego fajka i zaciągając się z lubością dymem tytoniowym. Odchyliła lekko głowę do tyłu, patrząc gdzieś w niebo. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Super, jeszcze tak z milion razy. Miała to w dupie, że ktoś może ją usłyszeć. Musiała to z siebie wyrzucić. Szczególnie, że wiedziała, iż zraniła ślizgona, ale na Merlina... to było dawno. Powinien się wreszcie otrząsnąć. Przecież nie chciała źle, pomyliła się, po prostu. A to, co on teraz zrobił... przechodziło wszelakie pojęcie. - Nadążasz?
Kołysała sobie nogami, obijając je od czasu do czasu o fontannę. Czekanie prędko ją nudziło, zwłaszcza jeśli wiedziała, że czeka na coś co będzie niebywale intensywne. Po tym, co przeczytała od Gemmy, nie spodziewała się niczego innego. Zwłaszcza że użyła tak ciężkich słów jak "kocham" i "cię" połączonych w jedno wyrażenie, a jeśli dobrze się wszystko Runie w pamięci układało, to akurat ona zbyt często ich chyba tak nie używała. Zresztą, kto wie, dużo ludzi dziewczę znało, toteż często myliło charaktery jednych z drugimi. W tym przypadku mogło być zapewne tak samo, ale o tym się jeszcze przekonamy. Jedyny problem, jaki rudowłosa teraz miała, to to, że czekała dłużej niż dwie minuty. Nie pilnowała tego zegarkiem, nie pilnowała tego umysłem, nie pilnowała tego niczym. Po prostu wiedziała. Była na to bardzo wyczulona, no bo przecież czekała na coś niebywale intensywnego. Zaharov wyłoniła się z zamku po kilku chwilach od momentu, w którym Demi doszła do wniosku, że czeka zbyt długo. Wtedy już postanowiła zająć się czymś na zabicie czasu, toteż wzięła w jedną dłoń kosmyk swoich włosów i ćwiczyła na nim skupienie, zmieniając jego kolor tylko i wyłącznie na tym krótkim odcinku, od miejsca trzymanego przez palce aż do - rozdwojonych delikatnie - końcówek. Czarne, blond, zielone, niebieskie, czerwone, raz nawet białe, potem pomarańczowe, w końcu żółte oraz z powrotem rude, bo jak już wspominałam, Mołdawianka wpadła na dziedziniec. Włoszka wstała z grzeczności, gotowa na jakiś tam przyjacielski, powitalny uścisk, ale nie na aż taki gest. Zachwiała się na nogach, wstrzymując krótko oddech, w strachu przed wpadnięciem do fontanny, jednak jakiś cud zatrzymał dziewczyny przed tym zapewne bardzo niemiłym wydarzeniem. W tenże sposób Runka też mogła się napawać równie przyjemnym ciepełkiem i zapachem Gemmy. Nie rozumiała tylko, dlaczego się tak długo ściskały, skoro jakoś nie zapowiadało się między nimi na większe zbliżenie. Może Wioleta nagle zmieniła zdanie? Zobaczymy. Teraz wiadomo na pewno, że miała nowe perfumy. - To nowe perfumy, prawda? Ładne - powiedziała, jeszcze zanim niższa o te sześć centymetrów panna się od niej odkleiła. Lubiła, kiedy jej znajome ekwipowały się w coraz to nowsze zapachy, głównie dlatego że miała ten swój mały fetysz - podobny do mojego fetyszu literackiego - który zakręcał jej w głowie za każdym razem, kiedy czuła jakąś nową, piękną woń. Czasem działo się to nawet w przypadku mężczyzn, ale niebywale rzadko, ostatnimi czasy nawet o wiele rzadziej. W każdym razie, Zaharov postanowiła opowiedzieć swoją historyjkę, a Runa siadła z powrotem na fontannie, pokazując rozgadanemu już dziewczęciu miejsce obok, w geście zaproszenia. Nawet jeśli ta niespecjalnie kwapiła się do siadania, to porywająca opowieść tak czy inaczej została opowiedziana. Włoszka niezbyt chciała przerywać, toteż najzwyczajniej w świecie patrzyła od czasu do czasu na towarzyszkę, miejscami zabierając oczy i prowadząc je w inne miejsce, zgodnie z zasadą nachalności kontaktu wzrokowego, którego nie można zbyt długo utrzymywać, aby właśnie nie wyjść na człowieka nachalnego, z drugiej jednak strony trochę należało go zachować, bowiem w ten sposób pokazywało się zainteresowanie rozmową. A kto jak kto, ale Grímsdóttir była w takiej żonglerce spojrzeniem mistrzynią. - Oczywiście, że nadążam, co za głupie pytanie - powiedziała uszczypliwie, oczywiście żartując - I co dalej? - dodała, dochodząc w międzyczasie do wniosku, że na pewno będzie trzeba spytać o barwę głosu tej całej podróbki. Ale to później. Przecież Zaharówna musi się wygadać!
Gemma... podchodziła bardzo lekko do życia, tak samo jak lekko jej było rzucać emocjami na prawo i lewo. Różnymi obietnicami, składanymi deklaracjami. Była chyba emocjonalnie wypruta z poczucia odpowiedzialności, czy czegokolwiek innego. Może była jakaś ułomna uczuciowo? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że wszelakie porażki na tym tle zupełnie jej nie obchodziły. Może w tym tkwił szkopuł, jeżeli chodzi o Tannera. Sądziła, że go kocha, choć przecież była gówniarą - a potem? Potem chyba pokochała tamtego chłopaka, z którym się całowało, a ślizgon to zobaczył. Seria niefortunnych wydarzeń. A Zaharov się po prostu pomyliła, bo tamten chłopak ją zdradził. Karma to suka? Tak, zapewne. Może dziewczynę by to coś nauczyło, gdyby jednak nie to, że... było jej smutno przez jakiś czas, a potem, potem zupełnie o tym wszystkim zapomniała. Nie lubiła się babrać w przeszłości. Nie lubiła myśleć, że jest skrzywdzonym przez los dzieckiem, bo musiała wychowywać się w domu dziecka, w dodatku później bez swej siostry, która ją olała i nie odpisywała na listy. Wielka diwa, gwiazda niemalże, którą Gemma obdarowała chyba jedynym uczuciem, na które było ją stać - szczerą nienawiścią. Ona by się tak nigdy nie zachowała, nawet gdyby zamieniły się miejscami. Martwiłaby się o Nonnę, prosiła rodziców, aby po nią wrócili, albo żeby mogła się z nią spotykać - cokolwiek. Nie mogła tamtej wybaczyć tego, co zrobiła. Że te dziewięć lat wspólnej niedoli nic dla niej nie znaczyły. Że wolała się od niej odwrócić i żyć swoim beztroskim życiem. Tak, krukonka była przekonana, że ta druga po prostu zasmakowała lepszego życia i nie chciała się zadawać z biednym plebsem. Bolało, ale na co dzień Gemma po prostu o tym nie myślała. Żyła dalej. Tworzyła, uczyła się - robiła to, co potrafiła najlepiej. Nawet przez myśl jej nie przyszło, że ta druga dziewczyna, którą nagle spotkała na lekcji historii magii to jej siostra. W końcu spędziła w Hogwarcie już kilka miesięcy, a nigdy jej nie spotkała. Ponadto tamta nie podeszła do niej, by nadrobić stracony czas. A może jednak wciąż się jej wstydziła? Różne myśli kołatały jej się w głowie. Ale teraz główną, przeważającą było to, że po prostu to wina Chapmana, który nie pogodził się z błędem Zaharov i przez te wszystkie lata nie otrzeźwiał. Nie rozumiała tej sytuacji. A może jednak to jakaś dziewczyna? Choć, z drugiej strony, pisząc listy łatwiej udawać kogoś innego. Ona już nic nie wiedziała. Miała taki cholerny mętlik w głowie. Myśli biegły jak oszalałe, a ona nie wiedziała, co robić. Uścisk runy, a potem nikotyna rozlewająca się po jej układzie nerwowym, to wszystko działało kojąco. Jednak nie na tyle, by ukryć drżenie rąk, rozbiegane spojrzenie i stopę wystukującą jakiś nieokreślony rytm na kamiennym podłożu. Spojrzała niepenie w stronę Grimsdottir, kiedy pokazała miejsce obok siebie. Gemma jednak pokręciła głową. - Nie mogę. Roznosi mnie. Mam ochotę komuś przywalić. Ale nie tobie, oczywiście! - zapewniła od razu, machając dłońmi, aby biedna Włoszka się nie zestresowała przypadkiem. Za to jej słowami była zdziwiona, dlatego spojrzała na nią z zaskoczeniem - ale przynajmniej na moment zapomniała o tym całym cyrku, który spędzał jej sen z powiek. Może nie dosłownie, bo jeszcze nie spała od tamtego wydarzenia, ale to nieistotne. - Dzięki - powiedziała trochę zbita z tropu, a potem znów się zaciągnęła, po chwili wypuszczając kłęby dymu gdzieś w eter. Musiała się skupić. Podejść do tego logicznie, niczym prawdziwy naukowiec. Tak, tak musi być. - Tak myślę, że to Tanner. Ostatnio graliśmy razem w durnia. Ewidentnie był na mnie wściekły. Wiesz, że mam siostrę bliźniaczkę. Ale jej nie brałam pod uwagę, bo to jednak dziwne, że nie spotkałam jej tutaj przez kilka miesięcy, skoro się tutaj uczyła, czy też na Sfinksie, jeżeli jest z innej szkoły i jest w czymś dobra. Poza tym chyba jakoś by zareagowała na mój widok, nie? Nie widziałyśmy się dziesięć pierdolonych lat... a ona na tej lekcji nic. Nie wiem, na Merlina, nie wiem, co mam myśleć... - jęknęła, czując, jak ją skręca z tej złości, niepewności i błądzenia po omacku wokół tego tematu. RATUNKU.
Czyli jednak dobrze udało mi się założyć, że Runa pomyliła charaktery. Nic to dziwnego, kiedy zna się tak wiele osób, a trzeba je było wszystkie poznać w niebywale krótkim czasie. Jeden rok w obcym kraju, z ludźmi z jeszcze bardziej obcych krajów, to zdecydowanie za mało. Poza tym, cała ta zbieranina nieproporcjonalnych chęci do poznawania konkretnych ludzi, bardzo ją gubiła. Bo na przykład taką Shane, u której kiedyś spędziła noc w sposób zupełnie inny od tego, który zakładałoby się między dwiema znajomymi sobie dziewczynami, poznała o wiele bardziej niż taką właśnie Gemmę, dla której była dobrą do wygadania się kumpelą. Ów stan rzeczy utarł się pewnie ze względu na jej zdolność do słuchania, niechęć do zadawania zbyt wielu niepotrzebnych pytań oraz najpewniej jakieś tam uzdolnienie do pomagania w trudnościach, chociaż na dobrą sprawę często mówiła tylko to, co jej ślina na język przyniosła. Dziwny to fart, że zawsze wychodziło bardzo fajnie i nikt nie miał przez to problemów, ale ktoś przecież musi się czasem urodzić pod szczęśliwą gwiazdą. A że patrzeć na gwiazdy też lubi, to wszystko układało się w całkiem logiczną całość. O rzucaniu swobodnie uczuciami można się pewnie całkiem mocno rozpisać w przypadku Runy, ale ona nigdy jakoś zbyt wielu nie okazywała. Pod spodem mogła sobie być bardzo uczuciowa, przechodzić miliony rozterek i tak dalej, ale z zewnątrz zdawała się tak obojętna na większość rzeczy, że niektórzy wyrzucali jej brak jakiejkolwiek żywotności. Potem momentalnie zmieniali zdanie, kiedy wyciągała ich na mugolskie potańcówki, wywijając jak najlepsza tancerka na świecie, chociaż w tej kwestii też zdawała się raczej na wyczucie, ale chyba to właśnie zapewniło jej taki sukces. Bo przecież w tańcu chodzi o wyrażanie swojej własnej osoby, toteż spontaniczne wymyślanie kolejnych ruchów musiało wywrzeć pozytywne wrażenie. Śmiesznie, że tak jej fajnie, skoro muzyka darzyła ją wielką nienawiścią, ale to teraz nieważne. Jeśli zaś chodzi o rodzeństwo, to Demi nie miała specjalnie wyrobionego zdania. Gdyby miała bliźniaczkę, pewnie starałaby się trzymać z nią jak najlepsze stosunki, bo przecież na sto procent spotkałyby się z tym samym losem, który uraczył dziewczynę jako jedynaczkę. Gdyby jednak miała mieć rodzeństwo młodsze... a no właśnie. Młodszego się spodziewała. Dziadek usilnie próbował, próbuje i będzie próbował wydać mamę za jakiegoś czystokrwistego czarodzieja, a potem pewnie sam będzie zapewniał im dostawy przeróżnych specyfików zwiększających popęd seksualny, aby wyprodukowali jak największą ilość dzieci. Bo czymś przecież trzeba czarną owcę zasłonić. Nie byłoby nawet dziwnym, gdyby przez tą bandę bachorów Grímsdóttir miała wylecieć z rezydencji już na zawsze. Oni wszyscy zaczęliby pewnie udawać, że Runy nigdy nie było. W sumie co im się dziwić? Tyle wstydu ile przyniosła, pewnie nie mogłaby już w żaden sposób odpracować. Gemmę pochwała zbiła z tropu, zaś Demetrię owa reakcja niebywale rozbawiła. Lubiła sobie od czasu do czasu wprowadzić zamieszanie, a że okazja nadarzyła się niespotykana, to nie pozostawało nic innego, niż tylko to zrobić. Zresztą, kto wie czy Zaharov nie zrobiłaby jej potem wyrzutu z powodu niezauważenia tego nowego zapachu. Runa na jej miejscu pewnie byłaby zdolna to zrobić, ale wolałaby na wspomniane miejsce nie stawać. Cały ten mętlik, który ciemnowłose dziewczę obecnie gościło w swoich umysłowych progach, naszego kochanego rudzielca prędko zdołałby wykończyć. Po co się tak od razu zamęczać? Włoszka wzruszyła obojętnie ramionami, nie mając najmniejszego zamiaru przejmować się ani odrzuconą propozycją, ani niespodziewanym uspokajaniem. Jakoś nie wyglądało na to, żeby Mołdawianka chciała akurat jej przyłożyć, ale dobrze wiedzieć, bowiem element zaskoczenia na przestrzeni lat potrafił położyć nawet najlepszych wojowników. A teraz, kiedy owego elementu nie będzie - może wręcz przeciwnie? - powinno być o wiele prościej. Demi słuchała więc cierpliwie dalszego ciągu historyjki, łatwo dochodząc do wniosku, że ów problem rzeczywiście jest całkiem poważny. Potem kiwnęła kilkukrotnie sama do siebie głową, niczym lekarz wpadający na jednoznaczną diagnozę, aż wreszcie wstała znowu z fontanny, podchodząc do swojej towarzyszki. - Chodź tu, bo zaraz nie wyrobisz z nerwów - mruknęła głosem nieznoszącym sprzeciwu, szykując się do kolejnego uścisku. Potem odezwała się ponownie, już po kolejnym nawiązaniu kontaktu fizycznego, bo jakoś nie widzę żeby Gemma zechciała go odmówić. Ja bym nie odmówiła. - Dziwi mnie, że tak wykluczasz swoją bliźniaczkę. Różne się dzieją rzeczy, może po prostu cię nie pamięta, albo coś? - spytała cicho, zadowolona z obecnego położenia, bowiem mogła sobie perfidnie głaskać Gemmę, jak gdyby była od niej starsza, a także zachowywać się jak zawodowy doradca, jak gdyby była mądrzejsza. Trochę to łechtało jej ego, nie można się sprzeczać.
Gemma chciała znać wielu ludzi, tylko ci ludzie nie chcieli znać jej, smutek. Ale krukonka bywała bardzo uparta, to trzeba jej przyznać. Szczególnie w kontaktach międzyludzkich. Nie przeszkadzało jej nękać kogoś listami czy też nagabywać obcych jej ludzi. Miała jakiś swój plan na życie, choć był najbardziej chaotycznym na świecie. Lubiła jednak tak egzystować na tym dziwnym padole. Robiąc swoje, choć nie zawsze wiedziała co robi, tak naprawdę. A potem nagle chwytała się czegoś innego, by potem znów przedsięwziąć coś jeszcze innego. Wprowadzała więc stopniowo do swojego życia nieład i nieporządek, a potem z takimi brudnymi buciorami pakowała się do jestestwa innych. Nie bacząc na to, że oni może nie mają na to ochoty. Pomimo logicznego myślenia, które stosowała w przypadku nauki, na co dzień Zaharov kierowała się emocjami, impulsem, instynktem, sądząc, że odnalazła złoty środek na szczęśliwe życie. Wyrażała siebie poprzez eliksiry, wynalazki, analizę, ale jednocześnie też bawiła się w najlepsze, rozmawiała z różnymi ludźmi, wymieniając się poglądami i będąc po prostu zadowoloną z tego, co ma. Spotkało ją w końcu szczęśce w nieszczęściu jak stypendium w Salem. Nie ukrywajmy, gdyby od początku nie była zdeterminowana do tego, aby zmienić swój lost, nie byłoby jej teraz w Hogwarcie. I nie spotkałaby nigdy siostry, choć w tym konkretnym momencie nie miała jeszcze o tym najmniejszego pojęcia. Stoczyłaby się pewnie na dno, pogrążając w beznadziejności i bagnie biednej dziewczynki, która po osiągnięciu pełnoletności magicznej powinna radzić sobie sama. Ale ona by grzęzła, czuła to. Dlatego gdzieś podświadomie przepełniała ją duma, że do reszty nie spieprzyła swojej przyszłości. Bała się teraz jednak, że ten Tanner czy inny jej wróg, który zamienia się właśnie w nią, wszystko jej zniszczy. Całą pewność siebie, determinację i przede wszystkim odporność na porażki. Że rozwali jej psychikę na milion drobnych kawałków, a jej zabraknie sił, aby je wszystkie poskładać do kupy i żyć jak dawniej. Naprawdę czuła, że ma zszargane nerwy i zrytą banię tymi chorymi wydarzeniami. W zasadzie nie miała pojęcia, czemu prosiła akurat Runę o tę przysługę, aby tamta się z nią spotkała. Pozornie były kompletnie różne, choć łączyła je jedna rzecz - siła. Dlatego Mołdawiance było trochę głupio, że niejako pokazała słabość przed Włoszką. Powinna olać całą sytuację ciepłym moczem, albo śmiać się z tego idiotycznego wydarzenia, ale nie potrafiła. Tym razem nerwy jej puściły. Nigdy nie odzywała się do nikogo w ten sposób, w jaki pisała tamte listy. Nie poznawała samej siebie. Wystraszonej, zdenerwowanej. W dodatku skończyła palić, co zwieńczyła rzuceniem peta na ziemię i jego przydeptaniem ciężkim butem, a znów chciała poczuć smak fajki, poczuć dym w swoich płucach i nikotynę szerzącą się w jej organizmie. Nie chciała jednak uwędzić swej towarzyszki, która pewnie nawet nie za bardzo chciała tu przychodzić, ale pod napływem listów od Zaharov postanowiła nie ryzykować. Dlatego krukonka powzięła trud uśmiechnięcia się do Grimsdottir, ale chyba też nieszczególnie ładnie jej to wyszło, bo mimo wszystko przejęcie tym wszystkim brało nad nią górę. Doceniła jednak ten kolejny uścisk, w którym została zamknięta ponownie przez śliczną Runę, która tak wspaniale pachniała (HEHEHEHE) i miała tak cudownie miękkie włosy, że w zasadzie Gemma mogłaby już tak zostać w tej pozycji, oczekując, że problemy same się rozwiążą. Otóż... niestety, same się nie rozwiążą, choćby rzeczywiście miałaby stać w tym przytuleniu już do końca świata. Westchnęła więc, odrywając się od dziewczyny i słuchając tego, co ona ma do powiedzenia. Ale te słowa nie wydawały jej się jakoś szczególnie logiczne. - Nie może mnie nie pamiętać. Rozdzielono nas w wieku dziewięciu lat dopiero, poza tym niemalże codziennie wysyłałam jej listy i opowiadałam w nich o moim życiu, pomysłach, wynalazkach i eliksirach, więc nie wierzę, że mogłaby zapomnieć - odparła, będąc niezwykle zadowolona z głaskania. Cóż, nie wzięła widocznie pod uwagę faktu czyszczenia pamięci przez nowych rodziców jej bliźniaczki. BYWA. - To musi być jakiś kiepski żart albo jakaś zemsta. To nie może być moja siosta - dodała, sama nie wiedząc, co teraz czuła. Lekką irytację wymieszaną z rezygnacją, rozczarowaniem i przygnębieniem. Chyba.
Zazwyczaj wszystko co się dzieje dookoła nas, ma wpływ na to jak bardzo się zmieniamy. Każde wydarzenie. Każda minuta, nawet sekunda są przyczyną nieodwracalnych zmian. Nasza podświadomość kształtuje kolejne zachowania, które są podyktowane ulotną chwilą, bądź co gorsza emocjami. Z tych drugich na szczęście, co poniektórzy są sprani, a co za tym idzie – nie musimy się martwić o jutro, ani tym bardziej o dzisiaj. Smutnym jest jednak to, że nie można już na to nic poradzić. Wydaje nam się, że jesteśmy jedynymi osobami na całym świecie, które przeżywają wewnętrzną tragedię, która nas obdarła z najgłębiej skrywanych tajemnic. Chciała tylko przez moment nie wracać do tego cholernego wieczoru, w którym wydarzyło się tak wiele. Zaczynając od awantury, idąc przez szczerą rozmowę, w wypadku Eiv przez szczere milczenie, kończąc niemal na seksie, a w ostateczności na… Wyjawieniu sekretu za spraną pieprzonego kapłana. Gdyby nie ta pieprzona gra w Eksplodującego Durnia wszystko byłoby inne. Chociaż nie. Ona jest Evelyn NaWszystkichChujaKładę Henley, która próbuje niczym się nie przejmować, a jedyne co daje jej ukojenie to tytoń, który od jakiegoś czasu nie otępiał jej zbyt trzeźwego umysłu. Dopiero teraz gdy znalazła się na dziedzińcu, poczuła wewnętrzną potrzebę jak najszybszej ucieczki. Z dala od kolejnej fali problemów, co mogło skutkować chęcią wypadu na chwilę bądź dwie do Londynu. Wystarczyło jedynie złapać frajera, który pomoże jej się teleportować, lub dotrzyma towarzystwa w spacerze na stację kolejową w Hogsmeade. Cudowny plan, który zrodził się w jej ślicznej główce został jednak odepchnięty na dalekosiężne tory, bo właśnie w tej chwili jej oczom ukazał się widok dwóch przyjezdnych studentek i jedyne na co miała ochotę, to zwymiotować. Robiło jej się niedobrze na myśl, że ktokolwiek posiada ten sam wygląd co ona i nie przestał bawić się eliksirem wielosokowym, mimo tylu ostrzeżeń. Chciała to nawet zignorować, ale pewne sprawy wymagały natychmiastowego rozwiązania. Eiv już nie myślała przytomnie. Chciała wyperswadować Gemmie, że ma wypierdalać z Hogwartu, bo nie ma miejsca w tej jednej szkole, dla dwóch dziewczyn o tej samej twarzy. Serce waliło jak wściekłe, a gdy tylko podeszła bliżej, zrobiło jej się wręcz słabo. Poprawiła flanelową koszulę, zaraz potem dłonią przeczesała nieco skołtunione włosy i nie czekając na reakcję dziewczyn, znalazła się tuż przy nich, jak gdyby nigdy nic. -W porządku. Jestem popierdolona... – Zaczęła nieco beznamiętnie, posyłając wrogie spojrzenie Gemmie, Runę ignorując całkowicie, jakby była zbędnym powietrzem. Miała ochotę rozszarpać obie, ale próbowała trzymać nerwy na wodzy. Rzadko kiedy się odzywała, a jedyną sposobnością, by usłyszeć jej melodyjny głos były takie momenty jak ten. -Po co… Powiedz po prostu, po co? – Wydukała w końcu, ale nie brakło jej odwagi, by wyrzucić z siebie kolejną porcję obelg. Miała dosyć, każdy kiedyś pęka, a następstwa wydarzeń z ostatnich dni sprawiały, że Eiv miała dość sama siebie. To tak jakby przegrać życie, a może faktycznie zwariowała i była nieświadoma tego, że korzysta z eliksiru wielosokowego, który jej brat trzyma w szafce? To by było naprawdę smutne, gdyby żyć w ciele kogoś innego, ale czy z Carą można było taką możliwość zignorować? Chyba niekoniecznie.
Tak to już było, jest i będzie z tymi znajomościami. Nie każdy łaknie nowych, bardziej wyróżniających się ze względu na zaznajomienie twarzy, toteż o ile Gemma dążyła do poszerzania takiego grona do granic możliwości, o tyle Runa niespecjalnie zwracała na to uwagę. Jeśli by się głębiej zastanowić, to chyba przedkładała jakość nad ilość, przychylniej patrząc na relacje z osobami ciekawymi, niż relacje z milionem ludzi, byleby tylko zawsze miała z kim rozmawiać. I nawet pomimo tych ustaleń, nie będzie się mijało z prawdą stwierdzenie, iż Demetria wcale nie miała jako takiego planu na życie, w sensie chęci osiągnięcia czegoś konkretnego. Jak wzorowa hedonistka, chciała tylko sobie przyjemnie egzystować, czerpiąc przyjemność praktycznie ze wszystkiego, z czego się dało. Z dobrego jedzenia, z dobrego snu, z dobrego zbliżenia z drugą dziewczyną, z dobrego i miłego słowa rzuconego w jej stronę, a co najważniejsze - z niedoboru pracy. Nie była fanką poglądów starego, dobrego Epikura, żeby do tej puli wliczać dobre oceny czy jakiekolwiek inne kwestie związane ze szkołą, ale nie ma też co ukrywać, że Powyżej Oczekiwań na OWuTeMach z transmutacji wyryły jej na buźce uśmiech, który wytrzymał dobrych kilka tygodni. Reszta była wymysłem dziadka, swego rodzaju kaprysem oraz zaborczością tego starego człowieka. Bo przecież myślał, że wie co dla niej dobre. Że wreszcie ją naprostuje. Że siedząc godzinami nad książkami, zacznie być szczęśliwa. Ale on nic nie wiedział. Takie procedery wcale nie wpisywały jej na buźkę żadnego uśmiechu. Przytulanie, owszem. Dlatego właśnie stojąc sobie nie dziedzińcu, znów obejmując Gemmę, znów wdychając ten czarujący zapach jej nowych perfum, głaszcząc jej milutkie włosy, miała nieco wykrzywione ku górze kąciki swych ust. Może nie powinna, bo przecież to wbrew nastrojowi sytuacji, no ale co miała zrobić. Była przecież lesbijką, miała prawo uśmiechnąć się przy takim uścisku, nawet jeśli był czysto przyjacielski! - A mało razy mój sowi cwaniaczek nie przynosił czyichś listów, bo ten ktoś go nie nakarmił? Twoje też mogły do niej nie dotrzeć, dziewczyno! - mruknęła z delikatnym wyrzutem, jak gdyby była poirytowana taką naiwnością Zaharówny. Od samego początku trochę naciągana zdawała jej się historyjka z kimś "kradnącym" jej wygląd tylko po to, żeby się zemścić. Okej, to bardzo fajny sposób, jeśli się kogoś wrabia w nieciekawe sytuacje - ale bez wiedzy zainteresowanego! Grímsdóttir miała kilka przypadków, kiedy ludzie przestawali ją lubić za takowe żarty, ale przynajmniej było śmiesznie. A tutaj? Tutaj nie było śmiesznie. Tutaj okazuje się, że ktoś komuś skacze do gardła, jak gdyby serio jedno drugiemu ukradło tożsamość. Najśmieszniejszy jest fakt, że na dziedziniec wkroczyła osoba rzeczywiście wyglądająca praktycznie tak samo jak Gemma. Zielonooka wbiła w nią wzrok, obserwując jak ta podchodzi coraz bliżej. Runa wyglądała na zdziwioną tylko dlatego, że dziewczyny były identyczne, a Zaharov utrzymywała się w przekonaniu, że to wcale nie jej siostra. Przecież nawet głos miały taki sam, ludzie! - I ty serio próbujesz mi wmówić, że to nie jest twoja rodzina? - zwróciła się w stronę swojej znajomej, pokazując dłonią na Eiv. Nie było najmniejszej możliwości, aby nie były spokrewnione. Przynajmniej biorąc pod uwagę dosyć ograniczoną wiedzę Włoszki.
Czuła, jak robiło jej się słabo od natłoku wrażeń. Za dużo emocji. Serce od dłuższej już chwili biło jej nienaturalnie szybko, a dodatkowy stres oraz nerwy nie poprawiały wydatności organizmu. Dobrze było więc się schować w ramionach Runy, choćby na ułamek sekundy i zapomnieć o tym okrutnym świecie, który ewidentnie chciał ją kopnąć w tyłek. Bo jak inaczej można nazwać to, co się właśnie działo w jej życiu? Do tej pory wiodła całkiem szczęśliwą i przyzwoitą egzystencję. Dopiero niedawno zaczął snuć się za nią duch przeszłości w postaci osoby, która wyglądała dokładnie jak ona. To musiał być jakiś eliksir wielosokowy, choć na dobrą sprawę Gemma nie miała pojęcia, gdzie wywieźli jej siostrę. Równie dobrze mogła to być Wielka Brytania jak i Indie jak i USA i wiele, wiele innych miejsc - choć w Salem jej nie napotkała. W Ardeal także nie, dlatego nie mogła zostać w kraju czy choćby krajach przynależących. W teorii. Bo przecież w Hogwarcie też przez jakiś czas miała spokój. To było co najmniej dziwne i niepokojące. A przede wszystkim nielogiczne. Dlatego wersja z eliksirem była główną, która pojawiała się w umyśle Zaharov - była po prostu najbardziej prawdopodobna. I co dziwniejsze, dziewczyna założyła, że przyjaciółka również ją poprze w tych rozważaniach, a tymczasem... tymczasem wszystko wirowało niczym mugolski rollercoaster, bo Włoszka wcale nie wydawała się przekonana do przedstawionej przez Mołdawiankę intrygi. Intrygi wrednego Chapmana, który przecież był głównym - i najlepszym (najbardziej prawdopodobnym), w związku z jego umiejętnościami - podejrzanym. Potęga nauki sama mówiła za siebie! I co teraz? - I co, nie dostarczył ani jednego listu przez dziesięć lat? Nie bądź naiwna, proszę - burknęła do niej, oburzona, że tamta potraktowała ją tak z góry. Nie lubiła tego, a nie miała najlepszego nastroju na to, aby wszystko obrócić w żart. Teraz zaś, to zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie, bowiem zobaczywszy minę Grimsdottir, obróciła się w kierunku podążania jej wzroku. I tam natknęła się na swoją dokładną kopię. Wyglądały tak samo, ubierały się tak samo i jak się po chwili okazało - miały identyczną barwę głosu. To sprawiło, że cała teoria Zaharov runęła niczym domek z kart. Wpatrywała się w dziewczynę otępiałym, zaskoczonym wzrokiem i zamrugała gwałtownie, stając twarzą w twarz z osobą, przez którą czuła się tak dziwnie, źle i przede wszystkim - cholernie wkurwiona. Z kolei przebijające się gdzieś przez barierę świadomości następne słowa Runy, dały jej trochę do myślenia. - Lepiej to ty mi powiedz po co. Albo inaczej - dlaczego się do mnie nie odzywałaś przez dziesięć pierdolonych lat? Czujesz się gwiazdą, suko? - warknęła w jej kierunku, odpychając ją lekko do tyłu. Nie miała pojęcia, czy to rzeczywiście Nonna, ale było jej już wszystko jedno. Postawiła to wszystko na jedną kartę. Gemma taka hazardzistka. Gemma taka spragniona rodziny.
Czuła dokładnie to samo. Rozpadała się na milion małych kawałeczków, nie mogąc poskładać w całość ani jednego dnia, który przeżyła we względnym spokoju. Upadła się i traciła emocjonalną kontrolę. Próbowała, ale nie wiedziała jak to zacząć rozkładać, by wszystko miało choć iskierkę sensu. Napływające duszności i zawroty głowy sprawiały, że tylko silna wola trzymała ją jeszcze względnie na równych nogach, ale… Nie dała po sobie poznać, że umierała z każdą sekundą. Spojrzenie pozostawało beznamiętne, a wyraz twarzy nie zmieniał się nawet o milimetr. Nie drgnęła jej ani jedna zmarszczka, kąciki ust nie uniosły się do góry, ani nie wpełzł na nie grymas rozczarowania. Po prostu trwała w sytuacji, która była tak bardzo idiotyczna. Przez jej umysł przebiegło stado myśli i nielicznych wspomnień, z których próbowała wygrzebać to jedno właściwe, które będzie idealnym określaniem – czy coś przegapiła. Nic. Pustka. Była jedynaczką, która została adoptowana kilka lat temu. Jej zastępczy rodzice to Henry i Olivia, jedynym bratem jest Sweeney. Nie ma więcej rodziny. Nigdy nie słyszała o siostrze bliźniaczce, która została gdzieś tam, a ona została wzięta. Każdy dobrze wie, że bliźniąt nie powinno się rozdzielać. Jedno bez drugiego nie jest w stanie funkcjonować, więc jak mogły przeżyć tyle lat na osobności, nawet nie wysyłając do siebie listów? Spojrzała na Runę, która w tym wszystkim wydawała się jeszcze większą wariatką niż Gemma. Spoglądała na nie naprzemiennie, aż w końcu zaczęła grzebać w torebce bez dna, by wyciągnąć z niej kilka świstków. Był tam między innymi liścik, w którym Nonna opisywała przyjazd do Londynu, a także zdjęcie. Jakiegoś dziecka. Nigdy nie rozumiała dlaczego nie posiadała swoich fotografii z czasów bycia małolatą, która dopiero co ma zamiar iść do szkoły magii.
7 lipca 2004 roku, Kiszyniów
Jesteśmy już na miejscu. Nie wiem, czy mi się tu podoba. Ona została tam. Ja tu. Kiedy się spotkamy?
Zgniatała tą kartkę w dłoni, jakby miała zaraz zostać jej wyrwana przez wiatr, bądź co gorsza, którąś z dziewczyn. Przełknęła głośniej ślinę i zrobiła krok w tył, zaraz po tym lekkim pchnięciu. Oparła się o ścianę, by poczuć, że ma w czymkolwiek oparcie. Zsunęła się po niej, a zaraz potem przyłożyła dłonie do twarzy, próbując ukryć wszystkie emocje. Miała wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę, a im głębiej brnęła w to… Zapadła się i tonęła w natłoku własnych myśli. -O co Ci chodzi? Listy, jakie listy? Nie mam pojęcia kim jesteś, ale nie chcę Cię w swoim życiu. Ciebie nie ma. Ty nie istniejesz, słyszysz?! Nie ma Cię! - Mówiła przyciszonym głosem, jakby chciała pokazać, ze wcale jej tu nie ma. Że nic ją nie obchodzi. Że tej sytuacji nie przeżywa, a jest jedynie iluzoryczną ułudą. Dlaczego zatem obie były namacalne? Traciła grunt pod nogami. Tonęła w natłoku wydarzeń. Pragnęła spokoju. Pragnęła wreszcie poznać prawdę.
Ostatnio zmieniony przez Eiv C. Henley dnia Czw 11 Wrz - 14:45, w całości zmieniany 1 raz