Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Kolejny szok. Ile razy jeszcze ten chłopak zamierza zatrzymać jego serce? Czy Jiro naprawdę musi tak przez niego cierpieć? To śmieszne. Od kilku dni nie może przez niego normalnie funkcjonować, bo wciąż myśli o NIM. Na chwilkę udało mu się go wyrzucić z głowy i zastąpiła go Gianna, ale gdy znów się zjawił- Jiro był pewny- nie będzie tak łatwo. Swoje zachowanie mógł wytłumaczyć czymkolwiek, ale nie zmieniało to faktu, że dalej go nie rozumiał. Logika Jiro zawsze była pogmatwana, ale od kiedy Lizard pojawił się w jego życiu- jeszcze bardziej. -Oczywiście. O Boże, na co on się właśnie zgodził?! Na randkę, z nim?! Nie, to jakiś żart. Wątpił, by Lizard mówił poważnie. Mimo to... nawet nie odsunął się od niego i nie trzepnął jego dłoni. Nie skrzywił się też i nie zmarszczył brwi. Nie zrobił nic, kompletnie nic. Jedynie mięśnie chłopaka napięły się gwałtownie i cały zesztywniał w jego ramionach. -Powiedz tylko, gdzie i kiedy.
Znów znieruchomiał jak płochliwe, złapane w zasadzkę zwierze, a Liz nawet nie był w jakiś wyjątkowy sposób zaborczy, ciekawe czym go tak stresował... a może raczej czym go NIE stresował. Choć trzeba przyznać, że tym razem to nawet jego zadziwił swoją odpowiedzią i aż uniósł do góry obie, jasne brwi, mimo to po chwili jego triumfalny uśmiech wrócił i pogładził go dla rozluźnienia po plecach zaciągając się znów. Sądził, że zjedzie go za głupie i 'pedalskie' pomysły, a tu proszę, poszło łatwiej niż sądził. - Pomyślmy... szkoła niedługo się kończy, więc Hogsmeade możemy sobie darować. Wyjeżdżasz na 'Magiczne wakacje'? - zagadnął znów gasząc papierosa o murek. Sam na nie jechał i o ile obydwoje się tam wybierali, to dopiero na nich mógł coś zorganizować, choć najgorsze było to, że nawet nie wiedział gdzie jadą, ale nie istotne, zawsze się coś wymyśli. - Jeśli tak to dopiero tam przysłałbym ci niespodziewany liścik. - oparł swoje o czoło o jego zaglądając bezdennie czarnymi ślepiami w jego własne. - O ile nie będziesz miał pecha i nie dostaniesz pokoju ze mną... Ale pewnie biednych studentów trzymają z dala od niebezpiecznych uczniów, hm?
Zrozumiał, że już nawet nie ma szans w tej walce. Nie wygra sam ze sobą. Ale robił co mógł. Naprawdę chciał się od niego odsunąć. Ręka na plecach mu w tym bynajmniej nie pomagała i chłopak nie mógł skupić się na niczym innym. Co gorsza, podobało mu się to uczucie. To go KRĘCIŁO, o zgrozo. Boziu. Nie, nie i jeszcze raz nie. Po stokroć nie. -Tak, jadę- odpowiedział krótko i wsunął ręce do kieszeni spodni. Gdyby mógł dotknąłby go, ale wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Lizard jeszcze pomyśli, że mu zależy. Że jest czuły, że ma jakieś ludzkie odruchy, pfff. Według niego była to słabość, której się wstydził. Zdecydowanie lepiej czuł się w roli skończonego dupka, co niestety, teraz chyba nie bardzo mu wychodziło. -Gdzie...- uderzył go w twarz z całej siły, a siły miał dość. Chłopakowi chyba się to nie spodoba, ale Jiro miał to gdzieś. Posłał mu niewinny uśmieszek. W oczach jednak błysnęło dziwnie. Planował coś. Tylko co. Oto jest pytanie. -Jeśli wylądujemy razem w pokoju, słonko, nie dam ci usnąć- szepnął, wprost do ucha chłopaka, łaskocząc je przy tym swoim gorącym oddechem. Jeśli już się bawić to na całego. Zagrajmy w to. Bez zasad, bez ograniczeń.
Jakby był młodziutki, głupi i zakochany pewnie by rozpromieniał. Jadą razem na wakacje, Yay! Będzie kogo wpychać do morza/jeziora, ciągnąć molestowanie i rzucać się żarciem. Tak, Lizard miał 20 lat, ale mu to chyba nie przeszkadzało. Za to przeszkodził mu w myśleniu całkiem dobrze wymierzony 'liść', który odrzucił mu twarz nieco w bok i sprawił, że poczuł wydźwięk w kręgosłupie. Lecz mimo oburzenia uśmiechnął się tylko wyjątkowo wstrętnie i nie słuchając go jużobjął mocniej jedna reką, drugą kładąc na jego karku i wpiłsię znowu w jego usta, tym razem był dużo mniej czuły i delikatny, a dużo bardziej... jakby wygłodniały? W każdym razie jakiekolwiek próby protestu nie miały znaczenia, trzymał go ewidentnie za mocno, by Student mógł poruszyć się chociażby o milimetr, a dłoń na jego karku nie pozwalała odkręcić twarzy, za to usta i zęby maltretowały jego wargi niemal nie dając mu złapać oddechu i sprawiając, że były od ogryzień nieco czerwieńsze niż wcześniej. A chwila chociaż krótka zdawał się trwać bardzo długo. Potem go odepchnął, nie na tyle by się wywrócił, ale nie zdziwiłby się jakby drobniejszy mężczyzna choć trochę się zachwiał. - Oby, bo inaczej sam doprowadzę cie do bezsenności. - oblizał usta i sam tym razem wsunął dłonie w kieszenie.
Już miał coś powiedzieć, gdy Ślizgon zamknął mu usta pocałunkiem. Przez chwilę próbował się szarpnąć, wyrwać, ale darował to sobie, robiąc za to coś innego. Jedną nogę wepchnął między kolana drugiego chłopaka i ugiął ją, unosząc nieznacznie do góry, tak że znajdywała się niebezpiecznie blisko krocza Lizarda. Gdyby mógł wybuchnąłby śmiechem prosto w twarz temu bezczelnemu dzieciakowi, ale jedyne co zrobił to delikatnie przygryzł jego język. Dłonie wylądowały na jego policzkach, a jedna z nich zaczęła drapać leciutki zarost Jaszczura. Druga za to znalazła sobie miejsce na jego piersi i przez koszule, niby to przypadkiem, zaczęła zahaczać o sutki chłopaka. Jestem wręcz zszokowana tym, że Jiro nie plątały się ręce i wiedział, co robić mimo iż był to jego "pierwszy raz" z chłopakiem. Z dziewczynami trzeba było być delikatnym, przynajmniej tak wypadało, ale z nim mógł pozwolić sobie na pewnego rodzaju brutalność, gwałtowność. Zachwiał się lekko, gdy chłopak tak niespodziewanie go od siebie odsunął, ale utrzymał się. Nie, nie zobaczycie jak Jiro upada. Nigdy, pfff. -Chętnie zobaczyłbym cię w akcji- uśmiechnął się bezczelnie, zaczesując ciemną grzywkę do tyłu. Zaśmiał się cicho, unosząc go góry kącik ust. Och, naprawdę był ciekaw, w JAKI sposób Lizard doprowadziłby go do tej bezsenności. -Dzieci jednak powinny kłaść się zaraz po dobranocce. Ululam cię, smarkaczu.
Właściwie to starszaki nie leżakują z maluchami, więc... A nieważne. Ann szukała sobie Jaszczurka, aż w końcu stwierdziła, że może znajduje się już na dziedzińcu? Przeszukała najbliższe korytarze, ale go nie widziała, więc tamto miejsce było już jej ostatnim celem. Gdy weszła zobaczyła swojego Lizarda z jakimś gostkiem. Z daleka nie widziała kto to, bo w końcu było ciemno, nie? Bo chyba już było późno dosyć, a nawet latem po 23:00 ciemno jest jak w dupie. -Lizard, kochanie. Mógłbyś mi odpowiedzieć dlaczego zniknąłeś? Przez ciebie musiałam łazić bezcelowo po korytarzach w poszukiwaniu twojej osoby. Powiedziała niby to z wyrzutem. Oczywiście, że nie miała mu nic do zarzucenia. Miał swoje życie, a ona nie miała w zwyczaju ograniczać nikogo. No może trochę, ale to wtedy, gdy jej naprawdę zależy. Nie dotyczy facetów w których się zakochała. Od nich wymagała właściwie jedynie wierności, bo reszta... reszta to reszta. Brutalność ją dziwnie kręciła, ale opiekuńczość i delikatność była wspaniała, więc Ann specjalnych wymagań nie miała. Co ja tu się na ten temat rozpisuję. Lepiej powiem dlaczego Ann odwaliło i zaczęła tak się zwracać do Lizarda? A c**j wie, bo c**j to istota wszechwiedząca i ja nie mam nic do gadania. Podeszła do chłopaków. W tym drugim rozpoznała gryfona. Nie znała go. Widziała tylko parę razy. No chyba, że o czymś zapomniałam... -Przeszkadzam? Zapytała. Dopiero teraz zorientowała się, że obaj panowie wyglądają coś nie tęgo. -Lizard, jak chcesz się pobić to mogę tobie pokazać pewną osobę, której trzeba pokazać, że nie krzywdzi się psychicznie kobiet. Powiedziała jak nie ona. Co się ostatnio z tą dziewczyną dzieje? Ona chyba zwariowała, albo ją zepsuli. Tak! Na pewno ją zepsuł ten głupi puchon, który myślał, że może mieć dwie lasencje na raz.
No dobra, lecimy dalej, na co mam czekać? Skoro tak każdy pragnie, żeby ludzie zbierali się właśnie w tym miejscu. Tadam, przyprowadzę wam Gryfonie, nie ma co. Trzeba działać. Tak więc, wracając do poprzedniej sytuacji. Muzyka, a także dobrze znany, zachrypnięty głos wokalisty, naszego mega dobrze, znanego zespołu odbijał się echem od grubych murów naszego kochanego zamku, w którym wszystko się zaczęło. Taaak, och ileż Kostka by dała, żeby teraz tak wtargnąć w tłum wyładować się na tych wszystkich, przesłodzonych, zagubionych duszyczkach, które ślepo wpatrywały się na scenę. Czy oni w ogóle, zdawali sobie sprawę, jak bawić się na takich koncertach? No do cholery jasnej, chyba nie. Jokinen posiadała nawet swoje przeurocze, toporne i ciężkie buty, które niezwykle uniemożliwiały jej właściwe poruszanie się po marmurowych płytkach. Wydawać się mogło, że biegnie po nich stu kilowy mamut, a tu? Zaskoczenie, to tylko i wyłącznie nasza mała, martwiąca się o innych Kosteczka, która niestety straciła z oczu swoją gryfońską przyjaciółeczkę, a niech to diabli, no. Mała, spryciula. Ale dobra, wróć, instynkt, który podobno posiadała każda kobieta, podpowiadał jej, że Ann na pewno kierowała się na zewnątrz. No helom, godziny mijały, ktoś w końcu musi zacząć ich huczne after party i zebrać grupę tych imprezowiczów! Bo niby, na co innego mogła czekać dziewczyna? W sumie nie ważne, pędząc tak w tym pędzie, czarnowłosa pospiesznie wydostała się na zewnątrz, otwierając ogromniaste drzwi z nieprzyjemnym, dręczącym uszy piskiem. Haha, brakowało jeszcze pędzącego za nią księcia i szklanego pantofelka, który za chwilę powinna zgubić na ogromnych, kamiennych schodach. Ale to nie było tak, oczywiście o mały włos, kolejny raz nie zabijając się o swoje nogi, przystanęła, rozglądając się w skupieniu i poszukując znajomych twarzy. Haha, bardzo szybko je znalazła! Głos jej kochasia, Lizarda poznałaby wszędzie, dosłownie. A jego przebrzydle ustrojoną sylwetkę? Huhu, a z kim on był? Nie mówcie, że z tym parszywym gryfonem, który od pewnego czasu nie dawał Gryfonie żyć? No pięknie, po prostu cudownie. Trzeba coś z tym zrobić. Przyjmując minę naburmuszonego dziecka, schodząc ze schodów, niczym żołnierz jakiejś batalii, Konstanta groźna, miała właśnie wtargnąć i przerwać im te słodkie miłostki, tak więc zrobiła. - Co to za szopki? Co wy odpierdalacie?! – krzyknęła dość ostrym tonem głosu, a nawet wymachując przy tym rękoma. Stanęła tak po środku, między nimi, wlepiając swój morderczy wzrok w jednego i drugiego. Dzieciaki, no. - W ogóle gdzie do cholery jest Ann? – co to było za zachowanie? Dlaczego, aż tak się złościła? Nie mam pojęcia, po prostu w tym momencie miała ochotę przywalić jednemu i drugiemu. Ale spoko, później się rozliczy. Odetchnęła ciężko, kiwając głową w niedowierzaniu. Wyciągnęła zza dekoltu jedną fajkę no i zapalniczkę. Sprawnie wykonała obrzęd podpalania i zaciągnęła się gryzącym dymem, pochłaniać się w nim doszczętnie. Zaraz potem dołączyła i Ann, no w końcu ją znalazła. Jakaż ulga. - Jesteś! - dodała jeszcze, starając się, żeby dym ominął jej blond towarzyszkę. Dalej to wsłuchiwała się co reszta ma do powiedzienia. Biedny Ślizgon, zmaskarowany pytaniami przez kobiety. Huhu.
Ostatnio zmieniony przez Konstantia Jokinen dnia Wto 19 Cze 2012 - 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Otarł usta kciukiem. - Chciałbyś, co nie? Staruchu. - zmrużył ślepia, ale jego chęć na bójkę przerwało wkroczenie jego drogiego słoneczka, jakie rozświetlało mroczne odmęty życia, bo oto Ann nadchodziła... jakby zdenerwowana? Mimo to jego wyraz twarzy zmienił się nie do poznania i od razu jak znalazła się wystarczająco blisko objął ją jedną ręką i przytulił do piersi. - Wybacz moja Anielico, ale twojego niegrzecznego chłopca wywleczono stamtąd jak psa. Bo nie mógł znaleźć ponczu. - znad głowy dziewczęcia wystawił do Jiro język. Pogładził jasne ramie dziewczyny i wyczuwając na nim gęsią skórkę odsunął ja i odpiął surdut. - Ty, przeszkadzać? Nigdy. Cieszę się, ze cie widzę i przepraszam, że tak nagle wam uciekłem, nowy chłopak Tima dziwnie się zachowuje przy Corneli. - odparł całkiem czułym i opiekuńczym tonem, jakie Jirowi wcześniej nie dane było i zapewne nie będzie poznać, i zarzucił własny surdut na ramiona Ann rozcierając lekko jej ramiona. - Z niewysłowioną chęcią przemebluje twarz każdemu, kto doprowadzi, że będziesz smutna. Wskaż go tylko palcem i pokaż gdzie go pochować. - zaśmiał się z lekka, choć mówił jak najbardziej serio. - Ale nie teraz, teraz idziemy się pobawić. A to mój nowy znajomy, którego imienia nie pomnę, idzie z nami, musimy go trochę rozerwać jak ciebie. - wskazał rozwartą dłonią Koreańczyka i uśmiechnął się do obojga - o zgrozo! - z przemiłym dla oka uśmiechem. Ponad to pojawiła się też kostka i zagrodziła drogę nawet jego dłoni. - No witaj Kostko, coś nie tak? - kolejny uroczy uśmiech, ale tym razem znów było w nim trochę jadu. - Żadnych szopek. - słowo, a Ann... Właśnie coś nie tak an? - zagadnął zerkając na nią. - Coś się stało jak mnie nie było?
Igor oczywiście musiał pojawić się na after party. A już szczególnie z tego względu, że zaprosił go Lizard. Jaszczurowi by przecież nie odmówił. Ba, żadnemu kumplowi by nie odmówił. Oczywiście przywdział na siebie garnitur, ale w rzeczywistości Wielką Salę raczej omijał, może zajrzał tam tylko parę razy, bo wypadało. Nie miał ochoty bawić się z tymi snobami, którzy upodobali sobie poncz i elegancję-Francję. Niby pisał coś Lizardowi o tym, żeby sobie wypić i rozkręcić imprezę w Wielkiej Sali, ale ostatecznie wygrało jego lenistwo i postanowił powłóczyć nogami po korytarzach, popijając sobie czasami po łyku wódki. W imprezową bestię miał się dopiero zmienić na after. Chłopak, niewątpliwie, był na tę okoliczność przygotowany. Pod marynarką miał schowaną butelkę wódki, trunku ukochanego przez praktycznie wszystkich Rosjan, a w portfelu miał także dilerkę z ziołem, dwie lufki i bletki do ewentualnego skręcenia jointa. On, szczerze powiedziawszy, zdecydowanie wolał palić na drugi sposób, jednak wszystko miało swoje wady i zalety. Przy lufce nienawidził komet, ale z drugiej strony, blunta też nie zawsze mu się chciało skręcać. Miał nadzieję, że wkręci kogoś innego w tę robotę. Może Lizarda. Rosjanin popatrzył na zegarek. Dochodziła pierwsza, zatem należało dotrzeć na dziedzinie. Tam mieli się wszyscy spotkać i iść do Hogsmeade. Bodajże. Jeśli dobrze pamiętał. Pamięci nigdy za dobrej nie miał, więc wcale by się nie zdziwił, gdyby pomylił czy to miejsce czy też godzinę spotkania. Tym razem jednak, zdawało się, że trafił dobrze, bo gdy wyszedł na zewnątrz zamku, na szkolny dziedzinie, zobaczył tam grupkę zebranych osób, a wśród nich głównego organizatora całego zajścia. -Siema. – mruknął nieco zaspanym głosem, pozwalając sobie nawet na ziewnięcie. A co tam, sami swoi, to można się zachowywać niekulturalnie. Nawet nie zakrył ust, życie. Odchylił tylko lekko marynarkę tak, aby te osoby, które stały najbliżej, mogły zobaczyć butelkę wypełnioną procentowym trunkiem. -Ktoś reflektuje? – zapytał już bardziej ożywiony, bo i jego myśli zaczęły krążyć wokół dobrej imprezy, a nie wokół tego, co działo się w zamku. Nie żeby miał coś przeciwko takim balom. Innym razem pewnie nawet nieźle by się na takim pobawił, ale dzisiaj po prostu miał nastawienie na trochę inny klimat i taki event zaproponowany przez jego ślizgońskiego towarzysza poprawiał mu nastrój w znaczący sposób.
Potrząsnął jedynie głową po czym z nieco sztucznym uśmiechem przyciągnął do siebie Tima za fraki i uniósł do góry dłoń w geście pokoju. Tak, dziewczęta, róbcie fotki, mdlejcie i ten tego. Orgazm na miejscu. Nie ma co, naprawdę. Nie lubił, gdy ktokolwiek robił wokół niego tyle szumu. Nie lubił być w centrum uwagi, choć- jak na ironię- często był. Nic nie mógł na to poradzić, ale ludzie w dziwny sposób do niego lgnęli i nawet, gdyby chciał to nie miał wrogów. Przynajmniej nie tak wielu. Machnął dziewczynie i puścił Tima, wzdychając ciężko. Zaraz jednak znów go objął, uwieszając się na jego ramieniu. Oparł o nie czoło i pomaszerował w stronę wyjścia bez słowa. Dobrze, że w końcu mogą się stąd urwać. Mimo wszystko, tam będą mieć więcej czasu dla siebie, Finn nie będzie musiał oglądać Corin. Schleją się, pójdą spać i będzie gites. -Przenocujesz mnie? Dormitorium mi zalało- wymamrotał, jakoś tak mało przytomnie, jakby już był nieźle wstawiony. Spojrzał na niego maślanym wzrokiem i pochylił się, by wycisnąć na jego policzku delikatny pocałunek. -Dzięki, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć- wyszczerzył się bezpiecznie i wyprostował się, poprawiając marynarkę. Na dworze było nieco chłodniej niż w Zamku, ale wciąż gorąco i duszno. O dziwo, uwielbiał taką pogodę. Latem często wychodził z domu nocą w samych szortach i koszulce, by pojeździć na desce. Chodził na basen, do Timma, razem szwędali się po mieście i kilka razy mieli do czynienia z policją. Wyszli na zewnątrz i Finn zadrżał mimowolnie, czując jak do płuc wdziera się chłodne powietrze. Skinął lekko głową w stronę grupki uczniów, a gdy zauważył wśród nich Igora uśmiechnął się promiennie. Zaszedł go od tylu i klepnął w plecy, szczerząc się głupkowato. -Cześć!- uwiesił się na nim i kopnął delikatnie w kostkę. Nie wiem czemu, nie pytajcie mnie o to. Ma chyba za dużo energii. -Zbieramy się?
Dobra, od początku. Ann spojrzała z uśmiechem na Lizarda. Oparła rękę o jego ramię i zaczęła gładzić jego kark. Lubiła wędrować palcami we włosach Lizaka. Taki fetysz... Później Ślizgon nałożył na jej ramiona surdut. -Dzięki. Powiedziała ze spokojem. Czy ona coś brała? Może w paście do zębów był jakiś proszek? Pewnie pomyliła pasty i wzięła pastę Kostki i stąd jej nienormalne zachowanie. A może to forma odreagowania na minione zdarzenia? Jak już mówiłam... Wtedy przyszła Kostka. -Jak to gdzie? Jestem tu zanim się pojawiłaś. Powiedziała z miną mówiącą: "Chyba ci się coś pokręciło." Spojrzała ponownie na Lizarda zdziwionym wzrokiem. -Jak to wywleczono? I ty się dałeś wywlec? Za dużo się działo. Jej głowa raz zwracała się do Kostki, a raz do Lizarda. -Co się stało... Nic... Tylko kopnęłam i spoliczkowałam pewnego idiotę za to, że mnie... skrzywdził i przyszedł na bal z tą samą z którą go nakryłam na dachu. Ją przy okazji oblałam czymś tam. Powiedziała trochę zatrzymując się w połowie zdania. Cóż... Nie mogła nagle zmienić się, więc musiała się zawahać, zatrzymać, zająkać. Potem przyszedł Igor. -Cześć Igor. Powiedziała do niego. Gdy zauważyła co chowa podeszła szybko do niego i chwyciła za butelkę i wyjęła ją. -Dawaj to! Mruknęła dość ostro. Dzisiaj noc cudów. Otworzyła butelkę i wypiła kilka łyków. Oczywiście zakrztusiła się, bo nie dość, że zachłannie wypiła to jeszcze piekło ją gardło. Zaczęła charczeć jak jakiś stary samochód.
Ojejkujejku jak słodko. Nie wiem czy przyciąganie za fraki może zostać okreslone jako słodkie, no ale Timowi się bardzo spodobało. Wiecie, takie władcze i w ogóle. Albo potem jak szli objęci, to już w ogóle, ojaaa. Dziwię się, że jakieś napalone yaoistki się na nich nie rzuciły. No ale w sumie lepiej, tylko by im opóźniły wyjście, a oni serio się spieszyli. Coś czuł, że ich after party będzie świetne, nie wiedział czemu, ale tak coś czuł. Szli sobie tak slicznie objęci, Tim, wiadomo, wyszczerz jak cholera z radości i takie tam. -No pewnie. Ciebie zawsze. - mruknął tylko w odpowiedzi i uśmiechnął się lekko gdy tamten cmoknał go w policzek. Na dziedzińcu zebrała się spora ekipa, był tam jeszcze jakiś Gryfon, którego Tim nie znał, ale to nic, poznają się potem. Podeszli do ich grupki i gdy Puchon klepał kogoś tam w plecy, Krukon nawet nie patrzył, zwrócił się w stronę Lizarda, Kostki i Ann. -No własnie, już idziemy, nie?
Stop, stop, stop, ZA DUŻO PYTAŃ! Każdy coś od niego chce mamo! Ale tak, jest! Nadeszło wybawienie, krokiem znudzonym i mozolnym, ale jest ! IGU! - Igor! Jak ja się ciesze, że jesteś. - podszedł do niego szybszym krokiem i zaszedł od tyłu pchając go w stronę reszty. - Macie jego, to jest Igor, zadawajcie teraz wszystkie pytania jemu, to moja sekretarka on z chęcią wszystkiego wysłucha. A teraz, skoro wszyscy goście już są, idziemy! - zatarł łapy wpędzając jak zwykle Igora w tarapaty. No i wyprowadził całą procesję prosto na podbój Hogsmeade !
To chyba były najbardziej, gorące, nieudane, dziwaczne i nieprzemyślane wakacje w życiu naszej zacnej studentki! Co jej odwaliło żeby jechać do tego całego Egiptu? Co jej odwaliło żeby uroić sobie miłość do Daniela? Ja nie wiem może chciała za wszelką cenę wejść do Slonów?? Ale wybrała sobie niewłaściwą osobą. Nie mogła tylko zrozumieć jednego. DLACZEGO???? Dlaczego Daniel jej nie powiedział że jest zakochany w tej całej Hepburn, a nie wrzeszczeć na całe obozowisko, jak to on jej nie kocha, gdy już większość wiedziała że jest z Lennox! Co za szczeniackie zachowanie! A najgorsze było to że nie była na niego wściekła że jej nie powiedział. Była wściekła na siebie. Że nie zauważyła. Że go poniekąd zmusiła do tego fikcyjnego związku. Bo prawda była taka, że Bellatrix nic nie czuła do Daniela bo za przyjacielską sympatią. I jeszcze śmieszne było to że przed tym chorym związkiem więcej ze sobą się obchodzili niż w czasie związku. Dziewczyna przygasiła papierosa o podeszwę glana i zaraz zapaliła następnego. Miała nadzieje że Slone się pojawi. Jej przyjacielskim obowiązkiem było zrobić wszystko żeby był szczęśliwy z tą piegowatą blondynom!
Nie bardzo uśmiechało mu się to spotkanie z Bellatrix. Wiedział, że łatwo nie będzie. Nie po tym co zrobił. Nawet jeden dzień ich ,,związek” nie wytrzymał. Czuł się podle idąc w stronę dziedzińca. Wiedział, iż to wszystko jest jego winą. Niepotrzebnie zgodził się na tą relację, mógł być z nią szczery, powiedzieć, że nie czuje do niej nic więcej jak przyjaźni. Na pewno zabolałoby ją to mniej, niż to co przeżywała po jego przedstawieniu. No bo co mogła czuć skoro wydzierał się na całe obozowisko jak to szaleje za panną Hepburn, choć parenascie godzin wcześniej całował się z nią przed namiotem. Nie było to fair, no ale cóż. To tylko facet, od nich za wiele nie można wymagać. Teraz jest w dupie totalnej. Musi wyjaśnić sobie wszystko z Bellatrix, postarać się uniknąć tych poważniejszych ciosów i spróbować zatrzymać ją przy sobie jako przyjaciółkę. Utrata wszelkich kontaktów z Lennox byłaby dla niego straszna. Kochał ją jak młodszą siostrzyczkę, łączyła ich pasja do picia i szaleństw. No i ktoś musiał przecież osuszać jego łzy w razie gdyby nie udało mu się znaleźć panny na noc… choć to nie byłby dobry pomysł mając na uwadze jej wcześniejsze wyznanie milości co do Danielka. Pozostańmy przy rzyganiu do jednej toalety po zbyt pięknej imprezie. Widział jak odpala papierosa. Miał nadzieję, ze to nie z jego powodu kopciła jak smok. Podszedł do niej, nie wiedząc jak się przywitać powiedział po prostu: -Cześć- zero uwieszania się na szyje, zero całusów w policzek. Jakieś to głuuupie.
To był jakiś żart. Bellatrix chciała sobie po prostu z siebie zażartować. Mały żarcik. Tak mogła opisać jej ten fikcyjny związek z Danielem. I w sumie po dłuższej analizie w tej całej stercie minusów zrozumiała ze nie nadaje się do takich związków. Ze zawsze jest to jedna wielka katastrofa ekologiczna. Wolała jak było. Jak mogła się przerznąć od czasu do czasu z Danielem, pożygac po kiblach. Związek z przyjacielem od imprez? Nie polecamy. No ale cóż. Bez względu na to co jej dal a co nabrał ten związek, wiedziała ze nie będzie mogła pieprzyc się z Danielem. W końcu on kochał ta Clare. A Bellatrix nie była z tych co odbijają facetów. Nawet w pijackim amoku. Wiec musiała sobie znaleźć nowego kumpla od seksu. Trudno. Co nie znaczy ze ze Slonem zmierzała urwać kontakt. Za dobrze im się razem imprezowało, żeby mogła z tego zrezygnować. Delektowała się tym wiśniowym papierosem, gdy przyszedł Slone. Nawet zrobiło się go trochę zal Lennox bo wyglądał jak kupa nieszczęścia, a przynajmniej tak jej się zdawało. Znów przygasiła papierosa o podeszwę i zapaliła nowego. Chwile w sobie na niego w ciszy popatrzyła i powiedziała: - To nie był dobry pomysł żebyśmy ze sobą chodzili. Lepiej nam wychodziło jak byliśmy przyjaciółmi. A i debilu kochany, trzeba było mi powiedzieć. Co nie zmienia faktu ze oboje nie nadajemy się do związku ze sobą. Trochę mi wstyd, ale zdążyłam cie już zdradzić. Zakładając ze nasz związek jeszcze trwa. Chociaż lepiej nie, nie powinno się przeciągać katastrof ekologicznych. To nie najlepszy pomysł, serio. A co do ciebie głupku. Lec do tej Clary. Naprawdę nie widziałeś jak ona na ciebie patrzy? Jesteś prawdopodobnie spełnieniem jej marzeń. Ciocia Beee wie co mówi. Masz z nią spróbować. To jest nakaz taki przyjacielski.- przygasiła papierosa o glana. Chciała zapalić następnego ale w paczce było pusto: - A zemną możesz się dalej przyjaźnić. Oboje jesteśmy debilami ze się ze sobą związaliśmy. A mi chyba lsd się na mozg rzuciło, skoro ci napisałam ze cie kocham. Kocham, może i kocham ale jak przyjaciela. Na pewno nie jak faceta. Pewnie teraz masz wyrzuty sumienia i tak dalej, ale nie ma potrzeby, serio. Tylko mi uświadomiłeś ze moja związki są jedna wielka dupa. No chyba ze lsd- posłała mu uśmiech, po chwili pytając - Masz papierosa?
Wszędzie roiło się od uczniów, na innych 'terenach zielonych' przy szkole nie można było wcisnąć nawet przysłowiowej szpilki. Ja chciałam się tylko gdzieś odprężyć i ewentualnie poćwiczyć kilka zaklęć. Wypadło na dziedziniec, w którym nie było zasadniczo dużo uczniów, toteż znalazłam dość spore miejsce tylko i wyłącznie dla siebie. Pogoda była ładna, niemalże bez wietrzna. Wiele dziewczyn zapewne już się opala. To takie dziwne... ja nie mogę się opalić, bowiem natura obdarzyła mnie naturalną opalenizną. Tak... jednak warto być Hinduską. Ale przechodząc do sedna, wyjęłam swoją różdżkę i zaczęłam rozmyślać, co mogłabym przećwiczyć. Spojrzałam nagle na jakąś postać, która siedziała na trawniku i czytała książki. Osoba ta była odwrócona do mnie plecami, toteż nie wiedziałam kim ona jest. Wiedziałam jednak, że obok była masa książek. Zmarszczyłam chytrze czoło, celując prosto w jedną z książek. - Wingardium Leviosa. - Wyszeptałam cichutko, a książka zaczęła unosić się ku górze. Zachichotałam, unosząc podręcznik coraz wyżej. Tak wiem, zaklęcie bardzo łatwe, ale wolałam od nich zacząć....
Charles jak zwykle wstał wraz z wschodem słońca, zwykle wykonywał tą czynność nieco później, lecz tym razem w planach miał naukę. Czuł, że dzisiejszy dzień nie będzie owiany rutyną, chodź z początku taki się wydawał. Ubrał się, przekąsił coś i w raz ze swoim stosem książek wybrał się wprost na dziedziniec. Unikał ludzi, więc to miejsce, zwłaszcza z samego rana wydawało mu się ideale. To co dzisiaj wilkołaki - pomyślał otwierając wielką, zużytą już księgę. Tym razem szybko spostrzegł, że nie jest sam, kilka metrów od niego stała dość niska dziewczyna o ciemnej, wręcz indyjskiej karnacji. Z początku tylko raz zerknął na nią i już wiedział, że nie ma ochoty na rozmowę z nią. Jednak coś w nim pękło, gdy wyjęła swoją różdżkę i uniosła w powietrze jedną z jego drogocennych ksiąg. Jako, iż stronił od agresji, zapytał, a właściwie warknął: - Czego chcesz? Był na tyle przezorny, że swoją różdżkę cały czas trzymał w gotowości, od tak - na wszelki wypadek.
Moją dobrą zabawę przerwał jednakże mężczyzna, któremu nie spodobało się to, co wyprawiałam z jego książką. No a komu by się spodobało! Też nie byłabym zadowolona i jestem tego prawie w stu procentach pewna, ale chłopak nie musiał być dla mnie taki... taki... opryskliwy. - Pewnie to Ślizgon. - Pomyślałam sobie, mierząc go od góry na dół i z powrotem. Delikatnie zadarłam nosek, nie upuszczając jednak niżej różdżki. Skoro on był w gotowości to ja też. Skąd mam wiedzieć, czy w tej złości nie zechce zrobić mi niczego złego. - Czego chcę? Chciałam poćwiczyć zaklęcia. Wypadło akurat na Ciebie. - Odparłam dość szczerze, bo po co miałam się jakoś specjalnie wykręcać.
Wygląda na to, że mnie nie zna, to dobrze, nawet bardzo - Pomyślał i poczuł się jakby miał coś w stylu drugiej szansy, bo przecież większość uczniów pamiętała go jeszcze poprzednich lat edukacji. O dziwo bardzo dobrej pamięci do twarzy, on również nie przypominał sobie jej. Jednak tym razem postanowił dać za wygraną i momentalnie opuścił różdżkę. Po chwili podniósł się i zrobił kilka kroków w jej stronę. - Rodzice nie nauczyli Cię, że nie wypada zaczepiać w tak dziecinny sposób nieznajomych? - Zapytał, cały czas trzymając głowę bardzo wysoko. Nie bał się jej, z dwóch powodów - nie bał się nikogo, a zwłaszcza dziewczyny, która ledwo sięgała mu do klatki piersiowej.
Nagle zawiał dość większy wiatr, który rozwiewał moje włosy. W tym właśnie momencie chłopak, dość dobrze zbudowany, a przede wszystkim wysoki zaczął do mnie podchodzić. Różdżkę trzymałam jeszcze wymierzoną w jego stronę, jednakże po kilku sekundach opuściłam ją w dół, trzymając jednakże przy swoim biodrze dość kurczowo. Patrzyłam na niego z głową uniesioną ku górze, gdyż chłopak był ode mnie naprawdę wyższy. Ja jednak nie wstydziłam się swojego niskiego wzrostu. Miałam te ledwo ponad metr pięćdziesiąt, ale to właśnie w sobie pokochałam. Patrzyłam na niego z dość chytrym uśmiechem i od razu odpowiedziałam mu, docinając: - Nauczyli. - Odparłam. - Nauczyli mnie także, że niektórych rzeczy nie trzeba odbierać jako atak i zaczepianie bez sensu. - Schowałam całkowicie moją różdżkę, która zniknęła z pola widzenia. - A jak już mówiłam... ćwiczyłam tylko zaklęcia. Jeżeli nie rozumiesz, to bardzo mi przykro, ale w Szkole Magii i Czarodziejstwa przebywają raczej mądrzy uczniowie. - Zakończyłam, uśmiechając się w dość cwany sposób.
Usłyszawszy jej słowa, natychmiast spojrzał na nią z dość dużym zainteresowaniem. Jednak to była zwykła gra aktorska, ponieważ gdy schowała swoją broń, pozwolił dokończyć jej wypowiedź i momentalnie przyłożył jej swoją różdżkę do gardła. -Nie jesteś czasem, zbyt pewna siebie? - Wypowiedział te słowa cicho wprost do jej ucha. - Możesz być pewna, że je nie zawaham się rzucić odpowiedniego zaklęci, mała - Po tych słowach oderwał różdżkę od jej gardła, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, całkowicie lekceważąc tą malutką istotę.
Cofnęłam się lekko do tyłu, gdy zagrał w ten właśnie sposób. Szczerze? Nie bałam się ani przez chwilę, gdyż wiedziałam, że na terenie Szkoły nie można używać zaklęć, którymi skrzywdziłoby się drugiego ucznia. - Pewna siebie? Taka się urodziłam i nie powinno to nikomu przeszkadzać. - Odparłam pewnym siebie głosem. - Zwłaszcza tobie... - Burknęłam, śmiejąc się niemalże z niego, bowiem to, że odchodził świadczyło o tym, że po prostu brak mu odwagi na coś więcej. A ja? Ja nie bałam się go wcale! Wiedziałam, że powinnam coś zrobić za to, że przyłożył mi różdżkę do gardła. Nie ze strachu. Z zemsty... Wyciągnęłam swoją różdżkę i wycelowałam w jego, mówiąc dość głośno: - Expelliarmus. - Gdy jego różdżka upadła, krzyknęłam kolejne zaklęcie. - Windgarium Leviosa! - A ta uniosła się w moją stronę i ją złapałam. Tak. Miałam w tej chwili dwie różdżki. Spojrzałam wymownie na chłopaka. - Po co Ci to było? Po co mnie tak oczerniasz? No po co?
- Nie pomyślałaś, że wcale nie chce Cię oczerniać? Że to może po prostu mój styl bycia? Że nienawidzę jak ktoś wtrąca się w nie swoje sprawy? Oboje wiemy, że nic mi nie zrobisz, nie możesz. - Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, po czym znów odwrócił się w jej stronę i pewnym krokiem ruszył na nią. - Myślisz, że nie wiem, że na terenie szkoły panuje zakaz wszczynania bójek? Może masz to gdzieś... - Wypowiadał te słowa coraz głośniej, wraz z każdym krokiem. Gdy był już koło niej, przybliżył swoją głowę do jej i delikatnie wyszeptał wprost do ucha: -A może po prostu brakuje Ci odwagi? Po tych słowach odsunął się delikatnie i jednym pewnym ruchem wyrwał jej swoją różdżkę.
Wzruszyłam tylko swoimi ramionami. - O zakazie bardzo dobrze wiem i dlatego nie zrobię Ci krzywdy, ale uwierz... Gdyby było takie miejsce, w którym mogła... To bym się nie zawahała! - Spojrzałam na niego groźnym wzrokiem. - Także uważaj... i błagam.. nie skacz do mnie na następny raz. Jestem od Ciebie starsza. - Burknęłam w jego kierunku. Ech... W sumie to nie tak miało wyglądać. Nie lubiłam się kłócić, ale chyba faktycznie coś w tym było, że nie mogłam dogadać się ze Ślizgonami. Wyjątkiem był chyba mój brat, z którym i tak często to bywało. Nagle usiadłam przy fontannie i posmutniałam. Moja wybuchowość przeszła, po prostu posmutniałam. Nie oczekiwałam współczucia, a tym bardziej docinek, które pewnie zaserwuje mi chłopak.
- Skoro jesteś tego taka pewna, to może wybierzemy się w takie miejsce i udowodnię Ci, że możesz zadzierać z każdym, tylko nie ze mną. Właściwie możesz robić wszystko co Ci się żywnie podoba. - Po tych słowach, znów przybliżył się do niej i wyszeptał: -Pomyśl tylko czy warto, walcząc z ogniem można się sparzyć. - Wypowiedziawszy te słowa ruszył przed siebie, delikatnie tylko zahaczając o jej bark. Chłopak często olewał ludzi, nie wynikało to ze strachu, czy braku odwagi. Odchodząc rzucił tekst jakby na pożegnanie: - Nie interesują mnie ludzie, którzy nie przedstawiają żadnych wartości. Tym razem nie popełnię tego samego błędu. - Tym razem na słowo "żadnych" wywarł ogromny nacisk, a gdy dokończył zdanie, szybko odwrócił się i... - Expelliarmus - powodując tym samym, że jej różdżka odleciała hen daleko - Znajomy scenariusz, co?