Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
- A kto będzie dostarczał twoim rodzicom pocztówki ze wszystkich fantastycznych miejsc które odwiedzisz? – Dove zaśmiała się, ale po chwili sama miała odpowiedź na swoje pytanie. – Och! Mogłabyś użyć tych wszystkich fantastycznych ptaków które są charakterystyczne dla egzotycznych krajów. Na przykład w Ameryce Południowej używają do poczty wewnętrznego flamingów. – dziewczyn stwierdziła. Dowiedziała się tego podczas jednej z lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Puchonka zmarszczyła brwi i przechyliła lekko głowę – Dlaczego nie masz odwagi? Czy… coś cię kiedyś zaatakowało? – Dove dopytała, zanim znowu skoncentrowała swoją uwagę na sowie na drzewie.
Teraz gdy już ustaliła że młodsza czarownica umiała śpiewać kolędę nie pozostało jej nic innego jak śpiewać. – No dobrze. Na trzy? Raz, dwa, trzy… Do szopy hipogryfy, do szopy wszyscy wraz! – zaintonowała, nie mając najgorszego głosu, ale też jej barwa głosu nie była porywająca.
- Flamingi? Serio? - spojrzała na nią z lekkim niedowierzaniem. No na pewno to by było coś cudownego. Osobiście nie widziała tych ptaków, ale wiele o nich wiedziała. Znała naprawdę wiele odmian zwierząt mimo iż miała swój wiek. Pewnie nie jeden z uczniów mógłby jej zazdrościć takiej wiedzy. Ale wiadomo, że nie każdy się tym interesuje, a ona i owszem. Chętnie wyjechałaby gdzieś, oczywiście w magiczne miejsca, ażeby zobaczyć wiele zwierząt. Przede wszystkim fascynowały ją zwierzęta z mugolskich rodzin. Psy, koty. Zawsze chciała mieć kota, ale rodzice nie chcieli jej go kupić. Mówili, że ma się skupić na nauce, a nie na zwierzaku. Pewnie jak tylko dojdzie do swoich pieniędzy takowego sobie kupi, a może jeszcze w tym roku przekona rodziców, żeby jej go kupili? Przecież miała bardzo dobre stopnie, więc dlaczego mieliby jej odmówić? Ale zawsze mieli jakiś dobry powód, gdzie dziewczynę zwyczajnie gasili i sama nie wiedziała jak ma się do tego odnieść. Cholernie nie lubiła takiej sytuacji, ale co miała zrobić? Sama nie mogła go sobie kupić, bo zwyczajnie nie stać ją było na kota, ale może uda jej się coś zdziałać, ażeby go wreszcie kupić. Najwyżej będzie pokłócona z rodzicami, ale co tam. Przecież kiedyś im przejdzie, tak? - Nie o to chodzi, ale wiesz. Zakazany las jak sama nazwa wskazuje jest zakazany. Wolę się jakoś specjalnie nie wychylać. - powiedziała do niej, ale gdyby pewnie puchonka jej zaproponowała to zgodziłaby się na jakiś wypad do lasu, ale czy ona jest na tyle odważna? Na nią specjalnie nie mogła polegać, bo jednak nie znała dość dużo zaklęć, ażeby je w razie niebezpieczeństwa ochronić. Uśmiechnęła się do dziewczyny. Może i nie śpiewała doskonale, ale jej głos był na tyle sympatyczny, że można było przymknąć oko na jakieś nieczystości. Sama Roxie nie śpiewała idealnie, ale jednak doskonale sobie radziła i jakoś nigdy nie ukrywała, że potrafi śpiewać. Poza tym kto ją zna doskonale wie, że lubi się chwalić, a śpiew to jeden z tych atutów którymi mogła się pochwalić przed resztą. Zaczęła oczywiście śpiewać z dziewczyną. Przeniosła wzrok na sowę, ale ta jedynie przekręcała głowę z prawej na lewą i nieco się bujała tak jakby tańczyła do śpiewu dziewcząt. Czy coś z tego będzie?
Daniel opiekował się Delilah od kiedy tylko pamiętał i zawsze była jego oczkiem w głowie. Kochał swoich zastępczych rodziców i był im wdzięczny za trud, który włożyli w wychowanie go i siostry; tak samo darzył ogromną miłością swoje przybrane rodzeństwo, ale gdyby spojrzeć na to głębiej to tak naprawdę to tylko Delilah była jego prawdziwą rodziną. Niepokoiło go jej ostatnie zachowanie. Miał wrażenie, że jest jeszcze bardziej wycofana i zamknięta niż kiedyś. Nie chciała mu o niczym mówić, tłumaczyła się gorszym dniem, ale mu nie wciśnie takich bzdur. Był jej bliźniakiem i wiedział, kiedy coś było nie tak. Dan nie był jednak typem osoby, która z uporem maniaka naciskałaby na nią, aż pęknie. Zamiast tego starał się poprawić jej humor, zabierając do Miodowego Królestwa czy na długie spacery, podczas których zawsze wymyślali jakieś fajne akcje. Robiła nadal to, co zawsze, ale jakby z mniejszym zaangażowaniem. W szkole siedziała cały czas nad książkami albo w dormie. I mimo że było mu naprawdę ciężko widzieć Del w takim stanie, to cierpliwie czekał, aż sama się do niego zwróci. I w końcu to zrobiła, gdy na obiedzie poprosiła go, aby spotkali się po zajęciach na błoniach. Daniel ubrał się w swoje rzeczy, a potem poszedł na miejsce grubo przed czasem. Nie lubił się śpieszyć, a tym bardziej biegać, więc po prostu szedł wolno, jak na niego przystało na miejsce spotkania. Przysiadł na huśtawce, wbijając wzrok w nowiutkie buty i ciągnąc za długie rękawy jego grubego swetra w czarne paski. Był spokojny. Wszystko miało się zaraz wyjaśnić, a on był gotowy by pomóc siostrze. Brunet przeczesał palcami długie kosmyki włosów i odetchnął swobodnie; był człowiekiem, który żył tak jak chciał, nie martwiąc się tym, co przyniesie jutro. Robił to, co lubił i powinien, a całe jego życie było istną sielanką. Mógłby być nawet hipisem i prawdę mówiąc niewiele mu do tego brakowało.
Podjęcie decyzji o rozmowie z Danielem, było dla niej trudne. Sama nie wiedziała, dlaczego było jej tak ciężko porozmawiać z nim o tym, co ją gnębiło. Jasne, nie chciała obarczać go swoimi problemami, zarzucać bzdetami, które były pokręcone. Chciała uczyć się walczyć samej ze swoimi problemami, słabościami. No i nie chciała przy tym denerwować swojego brata. Ufała mu - można i powiedzieć, że bezgranicznie, naprawdę. Tylko miała świadomość, że teraz będzie musiała trochę okroić swoją historię, żeby Taehyung nie dostał wpierdolu, a ona sama godzinnego monologu, chociaż nie spodziewała się na tak długie kazanie. I też Daniel był jedyną osobą, z którą w zasadzie normalnie rozmawiała. Jej przybrane rodzeństwo również zaliczało się do tego grona, ale i tak o wiele mniej niż bliźniak. Czuła się źle z tym, że tak odcinała się od wszystkich i znowu często nie odpowiadało jakoś szczególnie rozwiniętymi wypowiedziami. Zamykała się w sobie, cofała się do przeszłości, choć ze swojej starej historii chciała jedynie odzyskać cudowną relację z przyjaciółmi, a nie problemy z nawiązywaniem normalnego kontaktu ze społeczeństwem. I nie raz miała ochotę krzyczeć, kiedy zostawała ze swoimi myślami nad książką, łapiąc się na okropnych pomysłach o wyciągnięciu chłopaków na błonie lub do Hogsmeade, bo dawno się nie widzieli. Owszem, minęło już trochę czasu, odkąd nie spędzali wspólnie popołudni. Dzisiaj był ten dzień, kiedy musiała stawić czoło wyzwaniu i rozwiać zmartwienia brata. Ubrana w ciepłą bluzę, wiedziała, że jej to wystarczy. Mrozu nie było, a ona i tak zaciągała cały czas rękawy na wiecznie zimne dłonie. Wyszła trochę krócej przed czasem, idąc żwawszym krokiem, aby się trochę rozgrzać. Widząc swojego brata, miała ochotę do niego podbiec, ale cóż... bieganie było ostatnią rzeczą, którą chciałaby teraz robić. Na pewno przyspieszyła swój chód i nawet nie zatrzymując się, zbędnie się nie witając, wtryniła się między jego nogi stając tam i przytulając się do niego. Można powiedzieć, że teraz było idealnie, bo huśtawka - chociaż nadal dość wysoko zawieszona - miała idealną wysokość, że Delia nie wyglądała przy nim na kurdupelka, którym swoją drogą i tak była. - W tej Grecji było fajnie. Może uciekniemy tam, co? Albo możemy rzucić Hogwart i zacząć zwiedzać świat. Jakieś Alpy, domek w górach, nawet na Alaskę się zgodzę - proponowała, dalej się od niego nie odsuwając, tylko zimny koniec nosa przytykając do bluzy brata. Była zbyt emocjonalna przez ostatnie dni i odkładała każde wyjaśniające słowo w czasie. O wiele bardziej niż podczas koncertu, bo teraz nawet na samą myśl, że ma wrócić wspomnieniami do tych niemiłych dni... po prostu gromadziły się jej łzy w oczach. Ale nie pokazywała tego. Bo za bardzo go kochała, żeby aż tak martwić Daniela.
Kiedy podniósł wzrok i napotkał ją spojrzeniem, uśmiechnął się szeroko; cieszył się, że wreszcie chciała z nim porozmawiać, naprawdę. Miał nadzieję, że zdoła rozwiać jej jakieś wątpliwości albo chociaż uda mu się pomóc w jej problemie, o ile jakiś miała i nie chodziło po prostu o gorszy czas. Zaskoczyła go, gdy stanęła między nogami i mocno przytuliła; zaśmiał się i objął ją mocno w pasie, opierając podbródek na jej główce. To zabawne, że różnica między nimi była tak spora, że Daniel nawet siedząc był od niej wyższy. Chłopak splótł ręce za jej plecami, wbijając wzrok w zamek, po czym mlasnął z niezadowoleniem. - Dlaczego ubierasz się tak cienko o tej porze roku? - zapytał, łapiąc między palce materiał jej bluzy. Odsunął ją na kilka centymetrów, nie wypuszczając jej z objęć i obejrzał ją od góry do dołu. - Wstydziłabyś się. Jeszcze przeziębisz się i znowu będę musiał kablować matce, że o siebie nie dbasz - mruknął, po czym złapał za kaptur od brązowej bluzy, narzucił jej na głowę i pociągnął mocno za sznurki. Przesunął dłonie na wykończenie ubrania i pociągnął mocno na dół, to samo zrobił z jej rękawami, aby zakryły jej dłonie. - Od teraz jak masz gdzieś wyjść zakładaj na siebie więcej ciuchów. I noś już szalik, okej? - zapytał. Daniel podniósł się z huśtawki, popychając lekko siostrę, aby to ona usiadła. Teraz to on stanął przed nią, łapiąc za linkę i posyłając jej delikatny uśmiech, odważył się wreszcie zapytać. - Co się dzieje, Del? Widzę, że od jakiegoś czasu coś się jest nie tak - wymamrotał, marszcząc brwi. - Czy ktoś ci się naprzykrza? Źle się czujesz? - zapytał, poprawiając jej kaptur.
Potrzebowała takiej chwili, kiedy po prostu ktoś ją przytulił, ona mogła się wtulić i przez chwilę bezpiecznie tak potrwać. Mówiąc ktoś miała właśnie na myśli Daniela. Zapomniała, jak to dobrze się za nim chować i po prostu ignorować świat. Teraz musiała też się tego nauczyć, ale bez uciekania za plecy bliźniaka. To było ciężkie i czemu musiała mieć z tym problem? - Ona jest cieplutka - skomentowała oburzona, kiedy to zacisnął jej sznureczki od kaptura; nie lubiła tego, więc spojrzała na niego spod byka. - A poza tym, mam pod tym jeszcze bluzkę z długim rękawem. A jak będzie mi zimno to się do ciebie przytulę, a wtedy i tobie, i mi będzie fajniusio - zauważyła, poluźniając troszkę sznureczki od bluzy. - A ty co sobie myślisz, będąc w tym sweterku, co? Jeszcze wyjdzie, że to ja będę kablować mamie- zapytała, zaplatając ręce na klatce piersiowej i posyłając mu złowrogi wzrok. Po chwili jednak uśmiechnęła się. Lekko i blado, w czym nie było ani promyka słońca. - Dobrze - powiedziała, wzdychając. Nie miała siły się z nim kłócić, że naprawdę na razie jest jej ciepło. - Ale ty też masz ubierać się w coś porządniejszego, a nie tylko swetry. - Bardziej stwierdziła ten fakt niż zaproponowała mu tę opcję. Jego zdrowie było dla niej bardzo ważne, a skoro on dawał jej takie oto nakazy, to czemu ona by nie mogła? Usiadła na huśtawce i czuła się jeszcze mniejsza. Kiedy zapytał o to, co się dzieje, spuściła wzrok na swoje buty, które od piachu i chodzenia były dosyć mocno okurzone. Nie przeszkadzało jej to, bo nie były mocno brudne, a czystość własnych butów może i była ładna, ale zbyt bardzo przykuwająca uwagę. - Od pewnego czasu, jest mi po prostu smutno - zaczęła, majtając w powietrzu lekko nogami, ale nie huśtając się na huśtawce. - Od pewno czasu mam dziwną relację z Taehyungiem, a chociaż dla nas to było nic to chyba nie do końca takie było... - Zrobiła pauzę i podniosła wzrok, którego spojrzenie było przyozdobione dzisiaj niebieskimi tęczówkami. - Nie zrozum mnie źle. To... nic wielkiego. Ale ta sprawa zadecydowała o wielu rzeczach i... nie wiem. Czuję się, jakbym wracała do punktu wyjścia sprzed kilku lat. - Spojrzała znowu na ziemię, a czubkiem głowy oparła się o jego klatkę piersiową. - Znowu nie umiem rozmawiać z ludźmi. Już nawet nie obcymi, bo ze starymi znajomymi też... - jęknęła, żaląc się. - Może się uwsteczniam.
Aż przykro było mu widzieć jak Delilah “dorasta” i próbuje sama, bez jego fizycznej pomocy, zwalczyć swoje problemy. Wiedział, że ta chwila prędzej czy później nastąpi, ale nie sądził, że to stanie się tak szybko. Od tej pory mógł tylko obserwować, ewentualnie doradzać i przede wszystkim wspierać ją we wszystkich - nawet tych złych - wyborach, bo od tego ma się takiego fajnego brata. Sam nie był dobry w podejmowaniu decyzji, często robił nawet głupie rzeczy, które nie raz skompromitowały go, co normalnie zazwyczaj mu wisiało, w towarzystwie Hoseoka. - Masz coś pod spodem? - zapytał, łapiąc za końcówkę jej bluzy i podciągając trochę wyżej. Zacmokał głośno, widząc nagą skórę i żadnego podkoszulka, pstryknął palcami w jej biodro i westchnął głośno, jakby upominał małą dziewczynkę. - Oczywiście, że nie masz. Co z tego, że jest ciepła, skoro nie nosisz nic pod spodem? - wymamrotał niezadowolony. - Ja mam pod spodem jeszcze t-shirt - dorzucił na swoją obronę. - I następnym razem spotkamy się oboje cieplej ubrani, zgoda? - zaproponował, aby się już tak zjadliwie nie kłócili. Daniel obserwował siostrę, widząc jak nagle pochmurnieje. Zagryzł wargę, patrząc na nią z góry i obracając między palcami linkę, wysłuchał jej słów do końca. Dan wplótł palce w jej krótkie włosy i pogłaskał ją delikatnie. - Jaką relację masz na myśli? Pokłóciliście się bardzo? - zapytał zmartwiony, po czym pociągnął ją lekko za kosmyk włosów, żeby znów zadarła głowę i na niego spojrzała. - Dajcie spokój, znacie się już tyle czasu, że nie możecie pozwolić, aby jakiś problem zepsuł waszą długoletnią przyjaźń - powiedział, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. - A ty nie pozwól samej sobie, wrócić do tego punktu, Del. Zrobiłaś tyle kroków do przodu od kiedy tylko pamiętam, musisz wziąć się w garść, bo potem będzie jeszcze ciężej. Uprzyj się - dorzucił. - Będę trzymał kciuki i wierzę, że sobie z tym poradzisz, a jakbyś już naprawdę nie miała siły to wiesz, gdzie mnie szukać, nie? W razie co skopię kilka tyłków dla mojej kochanej - zaśmiał się, a potem przyklękł, łapiąc ją za dłonie. Spojrzał w jej jasne tęczówki i skrzywił się nieznacznie. - Dlaczego masz soczewki? Najpiękniejsze są twoje naturalnie ciemne oczy - powiedział z żalem, bawiąc się jej małymi dłońmi. - No i nie chcesz mi o tym dokładniej powiedzieć? Może mogę coś dla ciebie zrobić?
Rodzeństwo siedziało na błoniach zajmując się swoimi sprawami. Nie zauważyli, że niebo ściemniało i przyozdobiły je liczne, ciemne chmury, które pędziły po niebie. Zerwał się silny jesienny wiatr zdmuchując z drzewa, pod którym siedzieli, kilka kolorowych liści, które wirując opadły na ziemię. Większość uczniów znajdujących się na błoniach zamku w tamtym momencie, szczelniej okryła się kurtami i postanowiła podążyć do środka szkoły ze względu na szybko spadającą temperaturę. Wiatr z każdą minutą był coraz silniejszy i chłodniejszy, co sprawiło, że kolejne liście zaczęły spadać w pięknym tańcu, by w końcu osiąść na trawie, gdzie tworzyły kolorowy dywan. Patrząc w górę można było pomyśleć, że zapowiada się naprawdę duża ulewa. Już po kilku chwilach z nieba zaczęły spadać ciężkie pojedyncze krople. Nie to było jednak największym problemem. Gwałtowny wiatr zaczął kołysać drzewami, wyglądało na to, że rozpoczęła się prawdziwa wichura. Duże krople z nieba zaczęły spadać częściej i tylko duże liście gruszy chroniły bliźniaki przed całkowitym przemoknięciem już po kilku minutach. Nie zapowiadało się na to żeby deszcz w najbliższym czasie ustał, ale też nasilał się powoli. Jedynie wiatr ze wschodu stanowił problem. Niewykluczone, że mógł stworzyć zagrożenie. Gałęzie gruszy wyginały się jakby były elastycznymi trzcinami. Dało się słyszeć ich skrzypienie. Po chwili jedna z gałęzi pękła z trzaskiem i spadła na dół niezwykle blisko siedzącej dwójki. Delilah i Daniel mieli niebywałe szczęście, że gałąź wylądowała u ich stóp, wystarczyło kilka centymetrów, by doszło do tragedii.
Chociaż to Delilah była starsza, nawet o te parę minut, to czuła się, jakby Daniel był starszym bratem i to nie jedynie z nieznaczną różnicą, a jednak dystansem minimum dwóch lat. Może przez to, że była od niego tak mniejsza? A może właśnie przez samą świadomość, że on zawsze był dla niej oparciem? Może nie większym, w końcu i ona umiała doradzić i pomóc, kiedy Dan miał problem, ale najwidoczniej... Deli może miała więcej jakiś głupich, pewnie często nieznaczących zagwozdek, że odbierała tę relację w ten sposób. Już na zawsze będzie mu wdzięczna za tę troskę, naprawdę. To, że jest bratem, który przejmuje się swoją siostrą, a nie na odwrót, jest jedynie jego wyborem. Ale Deli nie miała czasami zamiaru martwić go pewnymi sprawami. A tą sprawą właśnie były szczegóły kłótni. - Jest dopiero październik. Jeszcze nie dawno... jak wychodziłam, to nawet trochę słońca było. Nie ma jeszcze mrozów, na zakładanie pięćdziesięciu warstw. Zapociłabym się - powiedziała, ostentacyjnie wachlując się bluzą, jakby było jej naprawdę gorąco i duszno. - To dobrze. Jak jedno się rozchoruje to drugie musi robić ładne notatki - dodała, oczywiście w żartach, ale tak to zawsze wyglądało. Najgorszym momentem było, kiedy obydwoje byli chorzy! Wtedy trzeba było Demka maltretować o informacje z lekcji. Czuła jak mocniejszy wiatr kołysze trochę jej huśtawką, ale nic sobie z tego nie robiła. Była bardziej zainteresowana niebezpiecznym pytaniem, jakie zadał jej Daniel. Odwróciła wzrok w bok, żeby spojrzeć na rozwiewające się liście. - Czy bardzo? Dosyć. - Zignorowała jego pierwsze pytanie, powracając spojrzeniem do bliźniaka. - I Chanyeol też jest w to zamieszany. I Jungkook też. Wiedziałeś... że wrócił? - W końcu byli w jednym domu, a Daniel, jako chłopak, może bardziej się orientował co dzieje się w męskim dormitorium, o rok młodszego rocznika. - To... teraz jest dziwnie. Dziwnie jak nigdy. I chyba najwyraźniej coś jednak istnieje, żeby zepsuć taką przyjaźń. - Spuściła wzrok i po chwili znowu została zmuszona, żeby na niego spojrzeć. Pokiwała gwałtownie głową na potwierdzenie, chcąc go zapewnić, że da radę. - Uprę się - powiedziała, ale tą gwarancją nie tylko pokrzepiała brata, ale i dawała sobie jakiekolwiek przeświadczenie, że da radę. Na razie sądziła jedno; jak da radę normalnie porozmawiać z Taehyungiem, to da radę zrobić też wszystko inne. - Daleko do ciebie nie mam. Przyjdę, zawsze przychodzę i ty też wiesz, że zawsze możesz mi powiedzieć o wszystkim, bo w każdej chwili znajdę dla ciebie czas - powiedziała, poprawiając loczki brata, które teraz rozwiewał nieprzyjemny wiatr. Wzdrygnęła się lekko, kiedy trochę przewiewu poczuła pod bluzą; cóż, jednak może warto było założyć pod nią jakiś t-shirt, ale nie sądziła, że w tak krótkim czasie zrobi się tak paskudnie. - Jednak wolałabym, żebyś nikomu nie skopał tyłków. - Uśmiechnęła się nerwowo. Tae dostał już od niej. Po spotkaniu z Danielem zostałby mu na pewno o wiele bardziej trwalszy ślad niż chwilowe zaczerwienienie. - Wiesz, że bardzo lubię je nosić. Myślałam, że może poczuję się przez nie jakoś... pewniej? - nie była pewna, czy faktycznie o to jej chodziło. Może tak naprawdę potrzebowała zmian, a najlepiej szukać ich na każdej możliwej płaszczyźnie. - Na razie nie. Muszę to chyba sama ogarnąć. Ale jak już zabraknie mi na nich sił to... może wtedy porozmawiamy. Ale dam radę, nie wątpię w siebie! - powiedziała z lekkim oszukanym entuzjazmem i spojrzała na konary drzew. Zeskoczyła z huśtawki, tym samym czynem zmuszając Daniela, żeby i on wstał. - Nie wiem, czy nie powinniśmy wrócić do zamku. Strasznie wieje i trochę niebezpiecznie te drzewa wyglądają, więc... - praktycznie zdążyła skończyć zdanie, a nieopodal złamała się jakaś gałąź i spadła na ziemie z trzaskiem, przez co Deli odskoczyła, wpadając na brata i prawie się wywalając. - Zginiemy tutaj, o matko. Ta gałąź mogła nas zabić. A co jeśli jakaś inna zaraz spadnie - zaczęła histeryzować i spojrzała w górę, po czym rozejrzała się wokół i można było dostrzec minimalnie, że ze stresu zaczyna się robić bardziej blada niż zawsze. Znowu przebiegł ją niemiły dreszcz, jakby naprawdę miało stać się coś złego. - Niebezpiecznie teraz iść. I teleportować też. Jeszcze przez te zakłócenia wylądujemy na jakiś Bahamach. Chociaż w sumie nie jest to zły pomysł...
Daniel nawet nie wiedział kiedy niebo gwałtownie pociemniało, a temperatura zmieniła się błyskawicznie powodując, że nawet on zadrżał pod wpływem chłodu. Miała to być krótka rozmowa, więc nie ubrał się ciepło w porównaniu do innych uczniów i tu popełnił błąd, którego skutki - jakimi było przeziębienie i złe samopoczucie - szybko do niego dotarły, uświadamiając go o swoim lekceważącym podejściu do pory roku. Pod ich stopami zaczęła tworzyć się ściółka z kolorowych liści i byłby to naprawdę miły, odprężający widok, gdyby nie to, że chłopak już dygotał z zimna. Dan zadarł głowę, wpatrując się w zachmurzone niebo i zacisnął zęby widząc oraz czując, że nadchodzi ulewa. I nie mylił się, bo zaraz lunęło; rozpętała się wichura i wszystko wyglądało tak, jakby zaraz miał się skończyć świat. Dosłownie. Nawet brunet, który skupiony na szalejącej pogodzie, podskoczył, gdy usłyszał trzask w szybkim tempie, przyciągając do siebie siostrę. Był to naturalny odruch, którego nie umiał powstrzymać i który według wszelkich stereotypów nadal dzielnie poszerzał - chronienie siostry najważniejsze. Gałąź spadła kilka centymetrów od nich i to był wyraźny znak, że po prostu powinni się już zwijać. I to jak najprędzej, jeżeli nie chcą albo totalnie przemoknąć albo zginąć pod drzewem z powodu rozbicia głowy. Garver parsknął cicho, mimo że sytuacja nie była ani trochę zabawna, choć cóż… jego poczucie humoru ssie, tak samo jak drink, którego próbował w zeszłym tygodniu. Nadal nie mógł przeboleć obrzydliwego smaku wiśni na języku. - Nie panikuj, Dells - powiedział, chwytając ją za dłoń. - Mamy trochę do przejścia, więc trzymaj się mnie i po prostu szybko pobiegniemy, okej? - zapytał, pochylając się w jej stronę, aby poprawić kaptur, który zsunął jej się z głowy. Sam podciągnął sweter, aby zakryć głowę (i w tym momencie serio cieszył się, że nosił o wiele za duże ubrania). - Po tym wszystkim kupię ci gorącą czekoladę i coś pokażę - rzucił tylko, po czym pociągnął ją w stronę zamku; gdy przekroczyli niewidzialną granicę, oddzielającą ich od prawdziwej ulewy, Daniel przyspieszył, delikatnie ciągnąc za sobą siostrę. Nie chciał, żeby się przypadkiem wywróciła. Po chwili zaczął się śmiać, co chwilę sprawdzając jak sobie radzi brunetka, której kaptur spadał wciąż na oczy. Zatrzymał się nagle, czując jak coraz bardziej moknie. - Wskocz mi na plecy - powiedział poważnie, puszczając jej dłoń i kucając.
Nie bała się burzy. Poprawka, nie bała się jej, kiedy była pomieszczeniu, otoczona bezpiecznymi murami. Na środku pola i to jeszcze pod ogromną wierzbą, która w każdej chwili może ściągnąć na siebie jakieś wyładowanie atmosferyczne, wszystko wyglądało inaczej. Te przestrogi rodziców, apropo stawania pod drzewem w czasie burzy, najwidoczniej nie poszły w dal, bo teraz Garver odtwarzała sobie ich słowa w głowie, jakby uspokajający ton matki miałby rzeczywiście doprowadzić ją do porządku. Bo panikowała, nie dało się ukryć. Najwidoczniej dopiero teraz odkryła jakiś swój nowy strach. Może potrzebował właśnie takiej okazji, aby się uaktywnić. Wpadła w ramiona Daniela i wręcz kurczowo zacisnęła palce na swetrze na jego plecach. Brakowało, żeby uwiesiła się na nim jak prawdziwy miś koala, ale nie chciała go obciążać. Mając taką siostrę jaką ona była, to sama Deli uważała, że nie raz musi być dla niego... ciężarem? - Nie panikuje - powiedziała, odsuwając się od niego i luzując uścisk dłoni na jego ubraniu. Podskoczyła w miejscu, widząc samo błyśnięcie, przy tym w myślach karcąc się za tak gwałtowne reakcje. - Dobrze, może troszeczkę panikuje. Chyba jednak nie lubię burz. - Chociaż też nigdy otwarcie nie twierdziła, że je lubi. Na pewno uwielbiała patrzeć na niebo z widocznymi piorunami. Patrzeć, oczywiście, zza okna. - Okej. - Pokiwała gwałtownie głową, biorąc uspokajający wdech i mając nadzieję, że uda im się bez kłopotów przejść do szkoły. Chyba Delilah za szybko nie odwiedzi znowu błoni. A po tym pogodowym zdarzeniu i swoim bliskim będzie odmawiać tak szalonych planów, jakimi byłoby udanie się na nie. I nawet nie zdążyła się ciekawsko podpytać, co jej braciak pokaże, bo od razu została pociągnięta do biegu. Nie dosyć, że jest niska i jej nóżki są o wiele krótsze niż te szczudły Daniela, to na dodatek cholerny kaptur od bluzy ciągle zsuwał się jej na oczy. Miała dość i była tym zirytowana, ale biegła - praktycznie na oślep - ufając bratu. Do czasu kiedy się nie zatrzymał. - Będę ci ciążyć, szybciej przedostaniemy się będąc osobno na nogach - powiedziała bezskutecznie, próbując go pociągnąć za rękę, ale to również nie przynosiło rezultatu. Jedynie cicho westchnęła i nie przedłużając dalej tej nic niewnoszącej sprzeczki, wskoczyła mu na plecy, ciesząc się z ostatnio zrzuconych dwóch kilogramów, które najprawdopodobniej pozbyła się przez stres. W obecnej chwili to aż dwa kilo mniej! Chociaż przy jej wadze nie powinna chudnąć to teraz nie zaprzątała sobie tym głowy i ruszyli - a w zasadzie Daniel ruszył - w kierunku zamku, żeby schować się w ciepłych i suchych murach.
Usiadłem pod gruszą, tuż koło mnie bujała się delikatnie huśtawka. Jest tak gorąca. Zdecydowanie za gorąca. Na szczęście drzewo dawało cień i miejsce schronienia przed udarem słonecznym. Harold wyskoczył mi na ramię. -No co tam stary? No sorry taki mamy klimat.- powiedziałem prześmiewczo i dałem mu coś do jedzenia. Zawsze w kieszeni noszę dwie rzeczy: jedzenie dla mojego małego przyjaciela i paczkę fasolek wszystkich smaków, bądź innych słodyczy które akurat miałem pod ręką. Położyłem puszka na huśtawkę a sam wpatrywałem się w widok, który rozchodził się na wszystkie strony. Ach gdybym miał ze sobą aparat! Złożyłem palce i przyłożyłem do ust, wystarczy dmuchnął i już odgłos orła murowany. Zmieniłem ustawienie rąk jeszcze raz i jeszcze raz. To zdecydowanie zajęcie, które pozwala mi się zrelaksować.
Kim od dawien dawna nie napisała żadnego wiersza i jakoś dzisiejszego dnia naszła ją ochota by coś ciekawego napisać. Lubiła je kiedyś tworzyć aczkolwiek wena chyba opuściła ją dłuższy czas temu. Starała się ją w sobie odnaleźć, ale jest to niezwykle ciężkie. Pisać o czymkolwiek bez większego sensu to było nie w jej stylu. Kim musiała mieć wenę w sercu cokolwiek tworzyć. W tym celu stwierdziła, że uda się na zewnątrz zamku. Może jak przejdzie się po Błoniach, pokrąży wokół jeziora to wreszcie będzie miała powód by zapełnić pergamin chociaż kilkoma wersami swojej twórczości. Kiedy tak się przechadzała na zewnątrz to serce jej w pewnym momencie zamarło. Z daleka zobaczyła JEGO. W niedalekim sąsiedztwie od huśtawki siedział ON – Warren Wilson. Kiedy go pierwszym razem zobaczyła to zadurzyła się w nim od razu. Był przystojny, ale nigdy nie miała odwagi zaproponować mu by gdzieś razem wyszli. Zresztą tak naprawdę to facet powinien wyjść z tego typu inicjatywą. Głupio by zabrzmiało z jej strony gdyby zaprosiła go na kawę czy kremowe piwo. Mimo małej niepewności postanowiła podejść i przywitać się. - Cz.. Cześć. – powiedziała i nie wiedzieć czemu lekko dygnęła. - Co słychać u Ciebie? – zapytała nie mogąc się skupić na tym by patrzeć na niego. Wzrokiem uciekała gdzieś na bok.
Dziewczyna wyciągnęła mnie z niezwykłych przemyśleń na tematy filozoficzne. Błyskawicznie wstałem i zdjąłem Harolda z huśtawki, damą się ustępuje prawda? -Hejo- powiedziałem entuzjastycznie - przepraszam już go zabieram - położyłem Harolda na swoim ramieniu -A wiesz co? Jest tak gorąco, miałem iść nad jezioro, ale zbawczy cień przyprowadził mnie do tego miejsca- spojrzałem na nią, wydawała się jakaś dziwna, ale mi to nie przeszkadzało, dziwne, dalej nie siadała, może myślała że ja chcę sobie usiąść- siadaj, przecież nie będziemy tak stać co nie?- wskazałem na huśtawkę a sam usiadłem pod drzewem. -a tak w ogóle, jak się nazywasz, strasznie cię przepraszam, ale mam słabą pamięć do imion, w ogóle mam słabą pamięć. - zaśmiałem się.
Jego pozytywne i entuzjastyczne podejście jeszcze bardziej ją onieśmieliło. Czuła jak płoną jej rumieńce, co nie było jej na rękę, bo z pewnością to starszy kolega wychwycił. Nie było więc sensu odwracać głowy czy próbować tuszować emocjonalny stan rzeczy. - Kim. Kim Hunter. – odparła na jego pytanie. Nie znał jej, albo nie pamiętał imienia czy nazwisko. Po cichu liczyła, że zapamięta jej dane osobowe i następnym razem to on do niej pierwszy zagada, a nie odwrotnie. - A ja z kolei… – zaczęła, ale nie wiedziała czy się wygłupi. - Szukam miejsca dla siebie. Może wówczas wena mnie odnajdzie. – odparła mu nie do końca wyjaśniając o co chodzi. Jeśli spyta to ewentualnie wtedy mu odpowie. Ale na razie póki co owiała to tajemnicą.
No tak, przecież to ta mała Kim, kurde ja to serio nie mam pamięci. Zawsze jak przechodzę to akurat patrzy się w moją stronę, jak mógłbym zapomnieć. Zawsze taka miła i uśmiechnięta, fajnie z jej strony, że podeszła, jeszcze bym zasnął pod tym drzewem, zmarł na udar i kto by się zajął moim kochanym Haroldem! -A no to na brak weny proponuję wieżę wiatrów, wiesz gdzie to jest? Jak kiedyś będziesz mieć czas lub ochotę, albo to i to, chętnie cię zaprowadzę- uśmiechnąłem się miło do puchonki, serio miła z niej dziewczyna. -A jak na razie polecam pogawędkę o życiowych sprawach z takim puchoniskiem jak ja. - wybuchnąłem śmiechem na myśl o tym co przed chwilą powiedziałem.
- Nie wiem. – odpowiedziała. - Ale z chęcią się tam przejdę. – dodała po chwili, choć nie potrafiła ukryć tego, że właśnie przed chwilą się zarumieniła. Miała nadzieję, że tego nie zauważył, bo byłaby klapa totalna. Nie chciała też żeby poznał po jej zachowaniu, że ona czuje do niego miętę. Nie była jeszcze na to gotowa. Wolała aby to zostało jeszcze przez jakiś czas w tajemnicy. - Zabawny jesteś. – powiedziała i obdarzyła go uśmiechem. Lubiła na niego patrzeć z ukrycia, aczkolwiek nigdy nie miała pewności czy on czasami nie zauważył tego jak ona go obserwuje. Starała się kamuflować jak tylko się dało. - Aż dziw mnie bierze, że mnie nie pamiętasz. Jestem przecież pałkarzem Hufflepuffu. – powiedziała lekko zdziwiona. - Chyba nie skierowałam nigdy tłuczka w Twoją stronę, co? – zapytała i wybuchła śmiechem. To było takie zabawne, że razem byli w drużynie, a tylko ona go kojarzyła. Ale w sumie on jako szukający miał zupełnie inne zadanie na boisku niż oglądanie się za panną Hunter. - A może kiedyś pokażesz mi kilka sztuczek szukającego? – zapytała, choć czuła, że tym pytaniem nieco się zbłaźniła.
No i brawo Sammy, jak zawsze, twój debilizm mnie powala, no ale na szczęście niektórzy uważają, że to słodkie. Nie ma to jak grać z kimś w jednej drużynie i nawet go nie pamiętać, zaraz a jak się nazywała ta nowa kapitan?... No to ten, nie ważne, powiedzmy że Gemma 2. Obiecuje do następnego meczu będę znał wszystkie imiona graczy. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha licząc, że młodsza koleżanka wybaczy mi ten mały błąd. Pogłaskałem Harolda i dałem mu kilka smaczków. -Wiesz...- szczerość czy nieszczerość o to jest pytanie. Przecież ja nie znam żadnych sztuczek, gram w tej drużynie bo mam farta, a i Gemma mnie lubi ale to nie ważne akurat. Ale ni cóż szczerość przede wszystkim.-przyjro mi to stwierdzić, ale ja zazwyczaj gram na szczęście.
Czuła podświadomie, że trochę zagięła starszego kolegę i miała jednocześnie nadzieje, że nie będzie miał jej tego za złe. Może trochę głupio to wyszło, ale jakoś sama z siebie wydusiła te słowa. - Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała słysząc jego odpowiedź. Zaintrygowało ją to trochę, bo to tak zabrzmiało z jego strony jakby nie umiał latać. A przecież całkiem nieźle mu to szło. Zaryzykowałaby nawet stwierdzeniem, że był jednym z lepszych graczy quidditcha jakich obserwowała ostatnimi laty. - Nie jesteś złym graczem. Ja uważam, że dość dobrze latasz. Musisz mieć na to jakąś swoją ukrytą receptę czy tajne kocie ruchy. – powiedziała i po chwili ugryzła się w język. Nie ma to jak jakieś tanie teksty na podryw. Czuła, że pali się ze wstydu. Poliki piekły ją w tym momencie jakby ktoś jej przystawił gorące żelazko. - Wybacz jeśli Cię uraziłam. – spuściła głowę w dół będąc nieco speszoną.
Wybuchnąłem śmiechem na zdanie o kocich ruchach. Boże jak ja kocham takich ludzi! Zaraz pomyślałem, jakby to zmienić w jakiś fajny żarcik. Przybrałem pozycje koteczka i zacząłem miałczeć, przeplatając to śmiechem. -No ja to mam dobre te kocie ruchy- powiedziałem dalej się śmiejąc-Kurde, jak tyś to wymyśliła, ale przyznaj jestem prawie tak uroczy jak kotek- bolał mnie już brzuch z tego wszystkiego więc znowu usadowiłem się pod drzewkiem. -Nie no skądże, nie uraziłaś, przecież nie miałaś złych intencji
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Wiele, naprawdę chyba nawet zbyt wiele, działo się ostatnio w jej życiu. Zawirowania w ni panujące kompletnie wyczerpywały młody, kobiecy organizm. Każdego dnia zaczynała się budzić z tym głupim przeświadczeniem "że właściwie to po co"? Jej życie kompletnie nie miało sensu. Poza jednym, naprawdę wielkim sukcesem w jej życiu, było cholernie zagmatwane i ona sama nie była zdolna do rozwiązania całej gamy zagadek, które się tam pojawiały. No bo ok, została szukającą dla Zjednoczonych z Puddlemere, super. Ale w komplecie do tego całkowicie spieprzyła kilka naprawdę ważnych relacji w jej życiu. I jeszcze do tego pojawiały się kolejne kłopoty w jej domu. Nic dziwnego, że postanowiła spotkać się z jedyną osobą, której ufała na tyle, aby podzielić się z nią chociaż częścią swoich problemów. Bo czy @Daisy Bennett nie udowodniła wielokrotnie, że zasługuje na zaufanie ze strony Włoszki? Oczywiście, że tak. Zaprosiła ją na spotkanie, a że była niecierpliwa, pojawiła się na nim o wiele za wcześnie. Nie mogła sobie po prostu odmówić tej małej rozkoszy, jaką było obserwowanie świata wokół niej z tego właśnie punktu widokowego. Huśtawka była daleko, tam gdzie ludzki wzrok nie sięgał. Może właśnie dlatego stała się jednym z ulubionych miejsc Włoszki w Hogwarcie? W jakiś dziwny sposób czuła się tutaj bezpiecznie, kiedy miała świadomość, że w tym miejscu z pewnością nikt by jej nie odnalazł, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Byłaby tu bezpiecznie skryta przed światem, skazana na zagładę swojego jestestwa. Kusząca perspektywa. Obecnie była w takim stanie, że musiała przyznać, to było kuszące. Rzeźbiła butami ślady w śniegu, starannie usuwając je przy pomocy różdżki. Wcześniej dokładnie wyjaśniła Daisy, jak dostać się w to miejsce, a nie chciała, aby ktoś inny tutaj podążył prócz niej. Kiedy dotarła na miejsce, przedramieniem zdjęła z huśtawki zlodowaciały śnieg. Usiadła na samym brzegu drewnianej deski, która zaczęła się delikatnie poruszać przez to. Spojrzała w górę na konar, który utrzymywał konstrukcję na swoim miejscu. Liny były już nadszarpnięte czasem, ale nie obawiała się, że nagle puszczą, a ona upadnie na ziemię. Chyba nawet nie specjalnie by się tym faktem przejęła. Może choć dzięki temu byłaby w stanie pomyśleć o czymś innym, niż to, co miała zrobić z Thomenem i Franklinem? Ehhh... Złudna nadzieja. Nie pozostawało więc nic innego, niż czekać na Daisy. Nie wiedzieć czemu, Włoszka bała się delikatnie tego spotkania. Bo nie była pewna, co gryfonka powie na to wszystko, jak zareaguje
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Szkoła, prace domowe, nauka, praca w księgarnii... Życie Daisy za to toczyło się swoim nudnym, spokojnym torem. Wiele osób powiedziałoby, że ma szczęście, że wszystko jest w porządku i nie ma żadnych zawirowań, powodujących zamieszanie w jej życiu. Może to i nie jest zły scenariusz, ale w duchu tęskniła za odrobiną zawirowań, karuzelą emocji... Gdy ten czas nadejdzie może będzie żałować swoich pragnień i zatęskni za nudnym życiem. W każdym razie Silvia na pewno miała aż nadmiar emocji i różnych wydarzeń w swoim życiu, bo umówiła się z nią w mało uczęszczanym miejscu, aby pogadać. Miały trochę do nadrobienia! Wyszła z zamku, kuląc się przed mrozem, który uderzył ją w twarz. Sama nie wiedziała czy powiedzieć, że zima ich rozpieszczała czy wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś wolał ciepło to raczej nie był zadowolony z pogody. Ale zima rządzi się swoimi prawami i w tym roku była wręcz wzorcowa. Schowała twarz głębiej w szalik i ruszyła przed siebie. Szczerze mówiąc to nawet nie znała za bardzo miejsca, które zaproponowała Silvia, ale Puchonka wyjaśniła jej dokładnie jak tam trafić. Daisy nie miała więc problemu, aby znaleźć odpowiednią drogę i dotarła do starej huśtawki, nie gubiąc się ani razu. Choć trzeba przyznać, że droga trwała kawałek czasu, a że Daisy była niezmiernie ciekawa co też Silvia ma jej do opowiedzenia to szła żwawym krokiem i stanęła obok Puchonki z lekką zadyszką. - Hej, kochana! - przywitała ją z entuzjazmem i obdarzyła krótkim uściskiem. Od razu zaatakowała ją pewną nowiną. - Czy ja dobrze słyszałam? - zapytała, spoglądając na Silvię. - Czy ktoś tu się dostał do profesjonalnej drużyny quidditcha? - dodała, celując w nią palcem, a na twarzy odbijał się podziw i duma. To jest osiągnięcie!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Spotkanie z Daisy było czymś, z czego cholernie się cieszyła. Pewnie dlatego, kiedy tylko zobaczyła Gryfonkę w niedalekiej odległości od siebie, poderwała się z zajmowanego przez nią miejsca, byle szybciej przywitać dziewczynę. Przytuliła ją, szczerze zachwycona z faktu, że chciała się z nią widzieć. W ostatnim czasie nie miały dla siebie tyle czasu ile posiadać go powinny. I jedna i druga były zbyt zajęte swoimi sprawami. Na szczęście to można było jeszcze jakoś wytłumaczyć, choć Silvia obiecała sobie w duchu, że nigdy więcej nie dopuści do sytuacji, w której Daisy będzie znajdować się tak daleko od niej. Uniosła jedną brew skonsternowana, po pierwszych słowach, które usłyszała od dziewczyny. Jakieś plotki? Jakieś nowiny? Dopiero, gdy dopowiedziała resztę, zrozumiała, o co jej chodzi. No tak, Włoszka latała teraz dla Zjednoczonych. Dla niej samej była to nie lada nowina i wyzwanie zarazem. Ale nie sądziła natomiast, że plotki rozniosą się tak szybko po Hogwarcie. Chciała powiedzieć o tym Bennett osobiście, ale jak widać, nie zdążyła. -No wiesz, w końcu gdzieś mnie docenili. - używała w tym momencie lekko pompatycznego tonu, aby po chwili uśmiechnąć się szeroko w jej kierunku. Sama wciąż nie dowierzała w to, co się dzieje. Nie umiała wyjaśnić swojej ekscytacji. A świadomość, że ktoś również się z tego faktu cieszył, dodatkowo dodawała skrzydeł. -Zaczęłam od początku stycznia dla nich grać. Na razie nic wspaniałego. Jestem rezerwową szukającą. Ale nie wykluczone, że w lutym zacznę już grać pierwsze mecze ligowe. - wyjaśniła jej pokrótce, jak wyglądała sytuacja. Dla niej samej świadomość, że za chwilę będzie na boisku nie tylko podczas rozgrzewki, była niesamowita! -Mów lepiej, co u Ciebie się dzieje! Tak dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. - chyba chciała, aby Daisy zaczęła opowiadać o sobie, aby mogła skupić się na niej i jej problemach. Byle dalej od własnych myśli. Od tego cholernego Ślizgona i jeszcze gorszego Gryfona... Tylko gdyby to rzeczywiście było takie łatwe...
/nie zabijaj, że tyle trwało, nim odpisałam :( <3
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
No jasne, że Daisy chciała zobaczyć się z Silvią! Nie odmówiłaby spotkania za żadne skarby, zwłaszcza, że nie widziały się w cztery oczy już dłuższy czas. Każdy zawsze sobie obiecuje, że będzie się widywać teraz częściej, że nie ma mowy, żeby tak długi czas minął od ostatniego spotkania, ale... Właśnie. Zawsze jest ale. Nawet w Hogwarcie może okazać się trudne posiadanie dla siebie tyle czasu ile by się chciało, tym bardziej, że - tak jak w przypadku Daisy i Silvii - mogło się należeć do innych domów. A jeśli dodać do tego studia łączone z pracą (bo większość studentów podjęła się dorywczej pracy) to jednak wygospodarowanie czasu na spotkania było teraz nieco trudniejsze. Jednak już idąc w kierunku Puchonki Daisy powzięła takie samo postanowienie, że więcej już tak nie będzie! Kiedy Silvia potwierdziła, że dostała się do znanej drużyny quidditcha Daisy aż zaklaskała i pisnęła. - Ooooch, na Merlina, nawet nie wiesz, jak ja się cieszę! Chyba nawet bardziej niż gdybym sama odniosła jakiś sukces - zaśmiała się. - I jeszcze przez ciebie zaczęłam piszczeć, co raczej mi się nie zdaża - spojrzała na Puchonkę z rozbawieniem i znowu pisnęła, obdarzając ją entuzjastycznym uściskiem. - Cudownie! - zawołała, wysłuchawszy jej kolejnych słów. - Gratuluję, naprawdę, jestem dumna! - powiedziała, udając, że ściera dłonią łzę, choć, mówiąc szczerze, naprawdę lekko się wzruszyła. Przyjaciele byli dla niej bardzo ważni i każdy ich sukces cieszył ją niezmiernie. - Hej, to może od razu dasz mi autograf, bo już niedługo nie będę mogła się do ciebie dostać! - zażartowała, trącając Silvię w bok. - Muszę koniecznie przyjść na mecz! Sama Daisy lubiła grać w quidditcha, ale nigdy nie wiązała z tym przyszłości, zdecydowanie wolała kibicować. Oj, tak, jeśli miała możliwość nie przepuściła okazji do pójścia na mecz, a jeżeli grać będzie jej przyjaciółka - to już nie ma opcji, żeby opuścić jakąś grę. Na pytanie co u niej machnęła ręką. - Stara bieda - zaśmiała się krótko. Miała za dobry humor, żeby się nad sobą użalać. - Czekam na jakiś grom z jasnego nieba i na to, co los dla mnie szykuje. Pewnie to cisza przed burzą i jak się rozpęta to będę tęsknić za narzekaniem za nudą. Gdyby wiedziała co się dzieje jeszcze u Silvii to zapewne pomyślałaby, że dziewczyna chętnie by się z nią zamieniła.
/nie ma sprawy, jak widać mi też się zdarza często <3
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Radość na twarzy Daisy wynagradzała jej ciągłe uczucie niepokoju i rozgoryczenia, towarzyszące jej na przestrzeni ostatniego czasu. Zdecydowanie warto było podzielić się z Gryfonką tym jakże ważnym wydarzeniem w jej życiu. Świadomość, że jeszcze dla kogoś się liczyła, komuś coś dobrego z jej życia mogło poprawić nastrój, zdecydowanie poprawiała jej samej humor. Gdyby wiedziała, że coś takiego będzie miało miejsce, o wiele wcześniej podzieliłaby się radosną nowiną z Gryfonką. Nie wiedzieć czemu, zawtórowała dziewczynie w piszczeniu i z uśmiechem na ustach przyjęła uścisk, odwzajemniając go. Zaśmiała się słysząc wzmiankę o autografie. W sumie wcześniej nawet nie pomyślała o fakcie, że zawodowa gra w quidditcha, wiąże się z jakąś rozpoznawalnością. Dla niej ważne było samo granie, z pewnością nie zależało jej na sławie i chwale. Oczywiście, pragnęła kiedyś doprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa, na pewno każdy pragnął czegoś podobnego, ale nie sądziła, że coś takiego może sprawić, iż ludzie zaczną ją rozpoznawać. -Błagam Cię, Daisy. Nie naśmiewaj się ze mnie, bo jestem tak zestresowana tym wszystkim, że po nocach nie sypiam. - i w zasadzie w dużej mierze było to zgodne z prawdą. Perspektywa kolejnych treningów napawała ją jednocześnie tremą i podnieceniem. Dziwne, ale prawdziwe. -Obiecuję, że jeśli będę grać w jakimś meczu, jako pierwsza dostaniesz bilet! - przyłożyła rękę do serca, wypowiadając te słowa uroczystym tonem. Dla niej takie słowa naprawdę wiele znaczyły. Zawsze była uczona, że obietnic nie należy łamać. Klapnęła z powrotem na huśtawce i przesunęła się tak, aby Daisy mogła zasiąść obok niej. Z uwagą słuchała słów przyjaciółki odnośnie najświeższych wydarzeń w jej życiu i... zazdrościła jej tego. W tym momencie nuda wydawała się dla niej niczym zakazany owoc, którego nigdy nie mogła dosięgnąć. Ile ona by dawała, aby nie mieć tych cholernych rozterek, a zamiast nich spokojną głowę i nudne treningi. I tylko na nich się skupiać. Zamiast tego, musiała rozmyślać na temat dwóch chłopaków, tak skrajnie różnych, że niemożliwym było, aby jedna osoba się nimi interesowała w jednym czasie. -Nawet nie masz pojęcia, ile ja bym dała za taką nudę. Ciesz się nią, nie czekaj na te cholerne gromy, bo jak burza się rozpęta, to będzie trwać i trwać, wiecznie. - jakiegoś rodzaju żal przemawiał przez nią w tym momencie, ale nie mogła nic na to poradzić, że była to całkowita prawda. Brutalna, czysta prawda.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Daisy przewróciła oczami i zaśmiała się znowu. - Kochana, nie naśmiewam się Z ciebie tylko śmieję się DO ciebie. To różnica! Cieszę się twoim szczęściem i naprawdę uważam, że masz wielki talent i na pewno będą się ustawiać kolejki po autograf - mrugnęła do Silvii, mając nadzieję, że jej słowa pozwolą Puchonce nabrać jeszcze pewności siebie i trochę zmniejszą tremę. Ścisnęła jej dłoń. - Naprawdę dasz sobie radę, a wysypiać się musisz, więc spokojnie, wszystko na pewno będzie świetnie - uśmiechnęła się. Już nie mogła doczekać się pierwszego meczu Silvii, który będzie mogła obejrzeć. Będzie największą fanką, zdecydowanie! - A jak wyglądają treningi w takiej drużynie? - zainteresowała się. W końcu profesjonalna a szkolna drużyna to znaczna różnica. Usiadła obok Silvii na huśtawce i poprawiła szalik, pod który bezczelnie wciskał się mroźny wiatr. Zdecydowanie mogły mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi. Większość osób wolała w taki dzień pozostać w zamku i ogrzewać się przy wesoło trzaskającym w kominku ogniu. Sama była ciepłolubem, ale rozmawiając z Silvią niemal nie zauważała tego panującego dzisiejszego dnia zimna. Zapewne do czasu, aż prawie odpadną jej dłonie i nos, ale wtedy zawsze mogą kontynuować spotkanie przy kubku gorącej herbaty, na przykład w Hogsmeade. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi na jej słowa. Spojrzała na Silvię uważnym wzrokiem, wyczuwając jakiś żal w jej wypowiedzi. Czyżby dostanie się do profesjonalnej drużynu quidditcha nie było jedynym, co zajmowało myśli panny Valenti? Daisy znów pożałowała, że miały dla siebie tak mało czasu, że nawet nie wie jakie rozterki dręczą Silvę. - Co się u ciebie jeszcze dzieje? - zapytała wprost. - Widzę, że czymś się martwisz i to nie jest tylko trema przed treningami i meczami. Och, żałuję, że tak długo nie było mi dane cię o to zapytać! - dodała, nieco oskarżycielskim tonem, skierowanym do siebie samej. - Musimy chyba ustalić sobie jakiś dzień spotkań i pilnować go, choćby się waliło i paliło - zaśmiała się krótko. - Albo chociażby wysyłać listy! Dobrze, to temat na później! Mów, co cię dręczy, wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko! - zapewniła ją jeszcze, szczerze zmartwiona na widok twarzy Silvii, z której nieco zniknęła radość.