Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob 16 Cze 2012 - 1:32, w całości zmieniany 1 raz
No, ale takie bujanie się na huśtawce dla Filipa mogło skończyć się naprawdę źle. Dlatego wiec Caleb uratował mu życie, o. W ogóle to Caleb ratował mu tyłek już nie raz. I Filip nie miał pojęcia, kiedy zaczął czuć do niego coś więcej niż zwykłą sympatię. Ale to wina Finigana! Bo gdyby nie przesiadywał z nim tyle to Fifi nie robiłby sobie nadziei. Ech. Ale teraz też ich sobie nie robił. Caleb był stuprocentowym hetero. Tak, tak, na pewno nim był. Ta wiedza jednak w żadnym wypadku nie pocieszała Filipa. Bardzo chciałby się w kimś zakochać z wzajemnością! I dlatego teraz gnębił swoją osobą Mads, której przynosił kwiaty i nosił torbę. Ale ona pewnie też traktowała go, jak kolegę. Beznadzieja. Weź tu bądź takim Filipem, który zawsze ma pod górkę. -Przyjdę! Na pewno- pokiwał gorliwie głową, odpychając się znów stopami od ziemi, w przód, kopiąc przy okazji Caleba lekko w kostkę, tak o, by się z nim troszkę podroczyć. -Skopiemy im te ich zadufane tyłki- dodał, pewny siebie, nawet trochę za bardzo. Ale w końcu to nie pierwszy raz, gdy będzie brał udział w takich nielegalnych wyścigach. W RS często z kolegami robili sobie takie "zawody" po zmroku. -Ale... w sumie to troszkę niebezpieczne, co?- zagryzł lekko wargę, po czym uśmiechnął się łobuzersko. I znów błysk w oku, tym razem jednak nie zwiastował niczego dobrego. Filip był wyraźnie podekscytowany, można by powiedzieć, że był RZĄDNY KRWI. -Tym lepiej. Pokonamy ich na ich własnym terenie- odepchnął się do tyłu i zaczął obracać się wokół, tak że sznurki od huśtawki zaczęły zawijać się wokół siebie, a Fifi automatycznie znalazł się wyżej.
Nie no, zdarzało się czasem, że Caleb się trochę z kumpla pośmiał, ale aż za taką niezdarę, która by mogła spaść bez niczyjej pomocy z huśtawki go nie miał. Chociaż… to mogłoby naprawdę zabawnie wyglądać. Przez chwilę nawet złośliwy siedemnastolatek miał zamiar przyczynić się do takowego upadku. Zrezygnował jednak na myśl o tym, że nie chciałby przecież, żeby jego przyjaciel nabawił się jakiejkolwiek, nawet najmniejszej kontuzji. Musiał być wieczorem w pełni sił! Obaj musieli. Przecież te przyjazne uczniaki z Hogwartu nie mogły mieć z nimi żadnych szans. Z przemyśleń wyrwał Finnigana lekki ból, kiedy Stone kopnął go w kostkę. Mimo wszystko, Kanadyjczyk uśmiechnął się tylko delikatnie, po czym usiadł pod drzewem, spoglądając tylko, jak Filip buja się to do przodu, to do tyłu. Że też mu się to jeszcze nie znudziło. Zdecydowanie za mało adrenaliny i urozmaicenia. -Akurat co do tego nie ma wątpliwości. A jutro musimy się z kimś ustawić na Bludgera. O tej grze słyszałeś? Coś idealnie w sam raz dla pałkarzy. – odpowiedział chłopakowi, gdy ten z takim samym entuzjazmem podszedł do udziału w wieczornych, nielegalnych wyścigach na miotłach. Trzeba było teraz tylko znaleźć śmiałków z Hogwartu. O to jednak Caleb się nie martwił. Wiedział, że paru takich przybędzie. A chociażby ze Slytherinu – Zieloni wydawali mu się najbardziej dumni i zaczepni. -I o to chodzi, nie, Filip? – mruknął zaraz z jeszcze większym i szerszym uśmiechem. Trochę adrenaliny było niezbędne w życiu każdego, a nielegalny wyścig w miejscu zwanym „Zakazanym lasem” przyprawiał o dreszcze. Tutejsi mieli jednak tę przewagę, że wiedzieli, co tak właściwie ten Zakazany Las kryje, podczas gdy ekipa z Australii i Kanady mogła się tylko domyślać, ewentualnie poczytać co nieco lub podpytać hogwartczyków. -Słyszałem, że jak spadniesz z miotły… albo ktoś Cię z niej rzuci, to musisz uważać na to, żebyś nie został stratowany pod kopytami centaurów, więc… dobrze się zastanów kto działa nam na nerwy. – po tych słowach wybuchnął śmiechem, jakby zupełnie nie dostrzegał powagi sytuacji. Nic dziwnego, mądry mógł być dopiero po szkodzie. A dopóki nikomu nic się nie stało, to mógł sobie stroić żarty z niebezpieczeństwa i udawać tego najodważniejszego, który zachowuje zimną krew w każdej sytuacji.
Fakt. Zakazany las miał w samej swojej nazwie coś, co sprawiało, że... że był zakazany, no! I taki tajemniczy. Już na uczcie powitalnej dyrektor Hogwartu wspomniał o niebezpieczeństwach czekających tam na nich i radził, by nie wybierać się tam samemu, zwłaszcza po zmroku. By nie wybierać się tam w ogóle, jeśli chce się dożyć końca roku szkolnego. Ale Filip podejrzewał, że zakaz ten był już wielokrotnie łamany przez samych uczniów Hogwartu. Gdyby w Riverside podobny las się znajdował, Filip byłby pierwszym, który chciałby go zbadać! Ale w Riverside raczej nie groziło im nic niebezpiecznego, a nawet jeśli- nikt o tym nie mówił. Dlatego teraz czuł dreszczyk podniecenia i adrenalinę, która buzowała, gdy tylko pomyślał o dzisiejszym wieczorze. -Kpisz sobie ze mnie?- prychnął cicho na wzmiankę o Bludgerze. -Oczywiście, że wiem. Będziemy razem?- wyszczerzył zęby w uśmiechu. Razem ich szanse na wygraną były jeszcze większe, bo obaj byli ze sobą bardzo dobrze zgrani, zarówno na boisku, jak i poza nim. No i obaj byli pałkarzami, więc... Takie gry były dla nich stworzone! -To na pewno jakieś zmyślone opowiastki, by nas wystraszyć- machnął ręką lekceważąco, choć coś mu podpowiadało, że to może być prawda. Wolał jednak teraz o tym nie myśleć, zważywszy, że mogłoby to faktycznie przeszkodzić im w wygranej. Bo co jeśli w czasie lotu przez myśl przemknie mu ten centaur... wtedy na pewno się wystraszy i spadnie. -Mam nadzieję, że Mads przyjdzie. Chciałbym wygrać dla niej...- uśmiechnął się pod nosem, spuszczając głowę, by wyraźnie nam się chłopak zawstydził. O, teraz Caleb może zacząć być zazdrosny!
Podobno zakazany owoc zawsze kusił najbardziej. Nie wiadomo czy tyczyło się to każdego, może niektórzy woleli unikać niebezpiecznych konsekwencji. Do tych osób jednak z pewnością nie należała ta dwójka z Kanady. Caleb kochał wszczepić sobie odpowiednią dawkę adrenaliny, zresztą, jego młodzieńcza brawura często pozwalała mu zapominać o potencjalnych skutkach jego czynów. W przypadku wędrówek po zakazanym lesie siedemnastolatek z pewnością bagatelizował poziom zagrożenia. Miejmy jednak nadzieję, że nic złego z tego nie wyniknie… W pewnym stopniu Finnigan nawet żałował, że takiego Zakazanego Lasu nie ma w Riverside. Niewątpliwie byliby z Filipem pierwszymi, którzy zapędziliby się w jego czeluści. Kto wie, może po drodze przyszłoby im uciekać przed jakimiś magicznymi, groźnymi stworzeniami. Brzmiało całkiem ciekawie, jeśli wziąć pod uwagę to, że nie daliby się złapać. I nagle pytanie Stone’a zupełnie zbiło Kanadyjczyka z pantałyku. Zdawał sobie sprawę z tego, że Filip użył go w całkowicie innym znaczeniu, ale Caleb i tak miał wrażenie, że jego policzki stały się jakoś dziwnie ciepłe i zarumienione. Jako jednak, że nie było obok żadnego lustra, mógł się tego tylko domyślać, a jeżeli rzeczywiście była to prawda, to ta sytuacja zdecydowanie nie działała na jego korzyść. A może właśnie działała? Może wreszcie należało wyjść z tej bezpiecznej skorupy na zewnątrz? Finnigan jeszcze nie czuł się na siłach, chociaż już coraz poważniej myślał o tym, by zaprosić kiedyś Filipa na coś, co przypominałoby randkę albo no… chociaż w inny sposób dać mu do myślenia. Miał nadzieję, że wydobędzie z siebie jakiś pomysł, może nawet podczas pobytu w Hogwarcie. Zawsze mógł przecież poprosić o pomoc swoją kochaną przyjaciółkę. -Z Tobą zawsze. – wysilił się wreszcie na odpowiedź, dotykając palcami swojego policzka. Nie, chyba mu się wydawało. Fałszywy alarm, a on nie dał po sobie niczego poznać. Nie spodziewał się jednak, że jeszcze po chwili przyjdzie mu być naprawdę zazdrosnym. I to o Mads! To niemożliwe… Zaczął się teraz zastanawiać czy Filip faktycznie coś do niej czuje, czy może po prostu… Nieważne. Nie mógł sobie zaprzątać tym głowy! Przecież wszystko wyjdzie w praniu. -Yyyy… spokojnie, kolego. Ze mną w drużynie wygrasz z każdym. A Mads na pewno wpadnie. Poproszę ją o to. Swoją drogą, mogłaby do nas dołączyć. Razem z butelką Ognistej. – zaproponował przyjacielowi, żeby napisać do dziewczyny i spotkać się z nią, chociażby gdzieś na hogwarckich błoniach.
I to tyczyło się wszystkiego! To co zakazane jest najlepsze. Dlatego uczniowie wdawali się w romanse z nauczycielami, dlatego ludzie kradli, dlatego chodzili tam, gdzie nie mogli i dlatego Filip zamierzał pójść dzisiejszego wieczora do Zakazanego Lasu. Nawet jeśli policzki Caleba stałyby się czerwone to Filip nie był zbyt spostrzegawczy i na pewno by tego nie zauważył. A jeśli by już zauważył- pomyślałby pewnie, że chłopak ma gorączkę. No bo- czerwienić się przez NIEGO? Nie, nie, wykluczone. Co by zrobił, gdyby nagle dowiedział się, że Caleb odwzajemnia jego uczucia? Że też myśli o nim w TEN sposób i chciałby, i się boi, i nie wie, co zrobić... To na pewno namieszałoby Filipowi w głowie, ale... chyba by się ucieszył. To było strasznie pogmatwane. To, uczucia Filipa. Nawet ja go nie rozumiem! -Nie pisz do niej!- zawołał, nieco zbyt gwałtownie niż się spodziewał, podnosząc na niego wzrok. -To znaczy... sam ją o to zapytam! A ty, ani mi się waż, wspominać jej o mnie, czy o tym, że ci o niej mówiłem- zrobił groźną minę, a przynajmniej na to liczył. -Poza tym, pfff, znalazłbyś w końcu sobie jakąś dziewczynę. W Hogwarcie jest dużo ładnych dziewczyn. Czemu się z którąś nie umówisz? Moglibyśmy wtedy chodzić na podwójne randki- wyszczerzył zęby w uśmiechu, choć gdzieś tam po cichu liczył na to, że Caleb powie coś w stylu "nie umawiam się z dziewczynami, bo mnie nie interesują". To byłoby coś. Ale niestety, było to też niemożliwe. A pomijając to- był naprawdę ciekaw, czemu Caleb nikogo sobie jeszcze nie znalazł. Już w Riverside był dość popularny wśród dziewcząt, ale Filip chyba nigdy nie widział go z żadną.
Wdanie się w romans z nauczycielem lub nauczycielką? Akurat to nawet nie przeszło Calebowi przez myśl, a dziwne, bo zdecydowanie pasowało to do tego siedemnastoletniego łobuza z Riverside. Musiał chyba nadrobić, ale może niekoniecznie w Hogwarcie. Wiedział, że już i tak nie będzie miał w londyńskiej szkole nieposzlakowanej opinii. Już dwukrotnie ciało pedagogiczne musiało rozdzielać go z tutejszymi, bo to jakiś pojedynek na różdżki, a to jakaś rundka w bludgera. Ba, z niejakim Casprem ze Slytherinu o mało co by się nie pozabijali, gdyby nie reakcja osób trzecich. Od tej pory obaj czekali na rewanż. Swoją drogą, Finnigan pomyślał, że nasz Casper mógłby pojawić się dzisiaj na nielegalnym wyścigu na miotłach… A wtedy już Caleb by się postarał o to, by wyścig wygrał Filip. On sam spożytkowałby z kolei chwilę na uderzenie w Zielonego tłuczkiem. Nagły krzyk Stone’a sprawił, że Finnigan jeszcze przez dłuższą chwilę spoglądał na przyjaciela zaskoczonym wzrokiem. Nie rozumiał, dlaczego jego kumpel tak zareagował na wspomnienie o zaproszeniu tutaj Mads. I chyba nieważne, jak długo by jeszcze Kandajczyk o tym myślał, i tak by nie doszedł do sedna. A wiedział, że jeśli nawet zapyta, to Filip nie zdradzi mu o co chodzi, a odpowie tylko coś wymijająco. Dopiero jego słowa kazały Calebowi myśleć (niestety!), że chyba Stone naprawdę wpadł po uszy i się w Mads zakochał. Jej, to wcale nie było fajne. Znaczy Mads była w porządku, no ale wiecie… Mads, a Caleb – jest różnica, prawda? -No dobra, jak tam sobie chcesz. – mruknął więc zrezygnowany, bo tak jakby, właśnie została odrzucona jego pomoc. W dodatku był zazdrosny o Mads, ale nie miał zamiaru tego otwarcie przyznać, no bo… to przecież nie w jego stylu. Miał jednak dzisiaj niesamowitego pecha, bo kolejna uwaga Filipa znowu trafiała w jego słaby punkt. -Daj spokój, już mi wystarczy dziewczęcych pisków w Riverside. I to tylko dlatego, że tak zręcznie trzymam pałkę. – w tym momencie wybuchnął śmiechem. –Jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Wiesz, chyba o wiele bardziej wolę wyjść z Tobą na Ognistą. I mam nadzieję, że dzisiaj mi nie odmówisz. Można w końcu się lekko zaszczepić przed tym, co nas czeka wieczorem. – no, tej propozycji Stone nie mógł mu odmówić! Jak nie chciał Mads z Ognistą, to może chociaż sama Ognista? Jak to tak można, tak długo o suchym pysku. Finnigan miał cholerną ochotę na dawkę whiskey albo przynajmniej kremowego piwa na ochłodę. W końcu pogoda na wyjazd naprawdę im dopisywała.
Filipa jakoś nigdy to nie kręciło. Te romanse z nauczycielami. Nie rozumiał, czemu inni tak zachwycają się na przykład nową fryzurą nauczyciela eliksirów albo szpilkami bibliotekarki. Dla niego było to po prostu chore, nienormalne, wręcz obrzydliwe, a gdy tylko myślał o tym, że mógłby w takowy romans się wdać, zaraz strzelał sobie mocnego, mentalnego kopa, by przywołać się do porządku. To NIE BYŁO normalne. Ale Filip wiedział, że w tej szkole na pewno kilku starszych uczniów, pewnie studentów, właśnie z nauczycielami romansuje. Lepiej mu nie mówić, że młodsi też to robili, bo chłopak dostałby zawału! Czy nie lepiej (i prościej) było znaleźć sobie kogoś w swoim wieku, o podobnych zainteresowaniach, z kim bezkarnie mogłoby sobie paradować po korytarzach za rękę? Tak, to było zdecydowanie prostsze. Skoro więc takie było, dlaczego Filip nie potrafił nikogo sobie znaleźć? Był w trzech związkach i było naprawdę miło. Nie było poważnie, nie było wzniosłych słów i złamanych serc. Filip z tymi osobami po prostu dobrze się bawił; z imprezy na imprezę, śmiejąc się w głos, obgadując innych, pijąc whiskey w barze. Ale ostatnio zapragnął czegoś poważniejszego. TAK! ON zapragnął czegoś, kogoś poważniejszego. Związku, jak na kolejce górskiej. Z wzlotami i upadkami, z kłótniami, rozstaniami i powrotami. Był dziwny. Ale naoglądał się za dużo romansideł. -Cóż. Ale jesteś w tym naprawdę dobry- poruszył zabawnie brwią, na wzmiankę o "trzymaniu pałki". -Ale wiesz, że to ja najgłośniej piszczałem na twój widok na boisku?- zapytał, po czym roześmiał się głośno. Czy Caleb uzna to za żart, to już jego sprawa, ale... gdy właśnie w żartach nie mówiło się tylu prawdziwych, wstydliwych rzeczy? -Myślę, że możemy wyskoczyć gdzieś... Jutro też, by uczcić nasze zwycięstwo- uśmiechnął się bezczelnie, odrzucając głowę w bok, wymachując przy tym grzywką. -Ale poważnie, znajdź sobie kogoś. Inaczej wezmą cię za geja- dodał, znów odpychając się od ziemi i zaczynając się bujać. -Nie żeby to było złe, no bo... ale wiesz- mruknął pod nosem, sam nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.
Wydawałoby się, że Stone ma rację – lepiej było sobie znaleźć kogoś w swoim wieku, o podobnych zainteresowaniach, ale nieraz życie bywało jednak trochę bardziej pokręcone. To prawda, że niektórzy romansowali z nauczycielami tylko po to, by poczuć ten dreszczyk emocji i skosztować zakazanego owocu, co najpewniej wcale nie było w porządku. A przynajmniej nie wobec tej drugiej osoby. Jednak bywały też sytuacje, że młodzi wiązali się z o wiele od siebie starszymi partnerami, z których łączyło ich naprawdę silne uczucie. Caleb wierzył w to, że osoby, pomiędzy którymi różnica wieku wynosiła dziesięć lat czy nawet więcej mogą być dla siebie wszystkim. Zaiste, Kanadyjczyk nie miał tutaj na myśli jakichś patologicznych związków i pedofilii. Tego nigdy nie potrafił zrozumieć. Jak można było w ogóle czuć jakikolwiek pociąg do dziecka? Chore. Jeszcze biega takie usmarkane, upaćkane czekoladą i ryczy w niebogłosy. Na samą myśl o małych dzieciach, Finnigan się wzdrygnął. Generalnie nie przepadał za dziećmi, chociaż zdarzały się wyjątki. Na przykład mała Jemisonowa była śmieszna i sympatyczna. -Dzięki, może Cię kiedyś trochę poduczę. – odpowiedział wyraźnie rozbawiony, po czym wybuchnął głośnym, niepohamowanym śmiechem. Nie musiał Filipa niczego uczyć. On sam też nieźle sobie radził. Właściwie, nieźle by się dopełniali na boisku. Niestety, na razie przyszło im siedzieć na ławce rezerwowych, ale czasem wchodzili razem na boisko, a wtedy siali pogrom. -Naprawdę Ty? Cholera… że też ja byłem taki naiwny… - mruknął bardziej do siebie, niż do swojego przyjaciela, po czym uderzył ręką o spodnie, jakby w geście zrezygnowania i wytknięcia sobie swojej nieuwagi. -Nie obchodzi mnie zdanie innych. Zresztą, a nawet gdyby tak było, to co? To znaczy, i tak chodzę wszędzie z Tobą, może już krąży jakaś plotka, że jesteśmy parą. Heh, następnym razem może dam Ci jeszcze buziaka na pożegnanie, to już w ogóle będziemy na językach. – zaczął się trochę gubić w tym, co mówi. No bo przecież mógłby otwarcie powiedzieć, że jest gejem. Ba, mógłby nawet powiedzieć Filipowi, że rzeczywiście coś go do niego ciągnie i to chyba nie tylko dlatego, że się przyjaźnią. Cholera, i z tym pocałunkiem też się krygował, bo niewątpliwie miał ochotę to zrobić… ale jakby w ogóle Stone na to zareagował? Przecież to byłby dla niego szok nie z tej ziemi. Poza tym, Caleb najwyraźniej oszukiwał – skoro nie potrafił powiedzieć nawet Filipowi o tym, że coś do niego czuje i że woli chłopców, to czy prawdą było to, że nie interesowała go opinia innych? Na razie nie był chyba gotowy na to, żeby chodzić z chłopakiem za rękę po szkole. To by było dla niego nowe i dziwne. -Dobra, gadam od rzeczy. Chodźmy lepiej na tę Ognistą. Może do dormitorium? Mam jeszcze zakamuflowanych parę butelek w torbie. – zaproponował po chwili wytchnienia i próbie opanowania swoich czerwonych policzków, bo rumieńce znów wymknęły mu się z pod kontroli.
Pedofilia jest zła! Straszna i w ogóle, potępiamy to w stu procentach i tak dalej. Niby takiego nastolatka i dorosłego mogło coś robić, ale... no sami powiedzcie, czy nie było niczego dziwnego w związku młodziutkiej, pięknej, biuściastej dziewczyny z multimiliarderem po osiemdziesiątce? Filip jakoś nie wierzył, że "trafiła ją strzała amora" i "to miłość od pierwszego wejrzenia". Miłość, tak. Do pieniędzy. On chyba nie mógłby męczyć się z kobietą na emeryturze tylko dla jej kasy. Przecież to tak, jakby był z babcią! Na samą myśl miał ochotę puścić kolorowego pawia. -W trzymaniu twojej pałki?- zapytał, teraz już nawet nie próbując powstrzymywać śmiechu. Zachwiał się niebezpiecznie do tyłu, tak że przegiął się mocno w tył i omal nie spadł. A jeśli już był w takiej pozycji... to niebo wyglądało z tej perspektywy naprawdę ciekawie. W ogóle... to fajnie byłoby z kimś to niebo podziwiać, co nie? Filip miał to do siebie, że był takim cholernym, tandetnym romantykiem. A jeśli miał dla kogo nim być- było jeszcze gorzej! Nie raz słyszał od swoich chłopaków, że wcale nie czują się, jak faceci, gdy Filip przynosi im kwiaty albo dedykuje piosenki. Bo, wbrew pozorom, Stone był trochę takim... seme, hłe hłe hłe. Lubił dominować, ale nie w ten napastliwy, chamski sposób. Nie był w żaden sposób brutalny i niemiły, ale lubił podkreślał to, że TA osoba jest właśnie jego. Każdego dnia lubił udowadniać jej swoją miłość. Nie mam pojęcia, dlaczego każdy go rzuca! -Myślisz? To w sumie całkiem możliwe- wyprostował się na huśtawce i kiwnął lekko głową, pochylając się w jego stronę. -Ale nie przeszkadza ci to? To... wiesz, że wszędzie z tobą chodzę. Lubię cię- uśmiechnął się i dał mu kuksańca w ramię, szczerząc się przy tym cały czas. -I możesz dać mi buziaka- palnął głupio, wskazując swój policzek, tak o, dla żartu. A co już z tym Caleb zrobi to jego sprawa... Ale przez chwilę Filip pomyślał, że wcale by się nie obraził, gdyby jego przyjaciel go pocałował. No bo się przyjaźnili i... w sumie to nawet tego chciał. Ale nigdy mu się do tego nie przyzna!
Może i to, co twierdził Filip było prawdą. Caleb jednak myślał dość prostolinijnie, bo nigdy nie poznał żadnej pary, między którą istniałaby większa różnica wieku niż dziesięć czy tam dwanaście lat. Nie znał żadnej takiej właśnie „patologicznej” sytuacji, w której nastolatka rzucała się w ramiona starszego pana czy też odwrotnie. A przecież powinien wziąć takie przypadki pod uwagę. W telewizji aż brzęczało od różnych tego typu sensacji, a mówiło się, że zwykle młodziaki leciały na kasę. Coś w tym pewnie było – pomęczyć się trochę w związku, a później przejąć coś z majątku w spadku. Mimo wszystko, Finnigan, tak jak i jego przyjaciel, nie wyobrażał sobie mordęgi z osiemdziesięcioletnią staruszką. Nawet za takie pieniądze. Choć to może też dlatego, że Calebowi nigdy kasy nie brakowało… -Musiałbyś mocno trzymać. – odpowiedział żartem na żart Stone’a, chociaż każdy by chyba przyznał, że zaczęło się w tym momencie robić już przesadnie „gejowsko”. Cóż, chłopaki rzeczywiście byli ze sobą blisko i jedyne co ich dzieliło to ta granica, której Finnigan nie mógł sobie w głowie przełamać. I w sumie trudno było to zrozumieć, bo przecież nie wstydził się cały czas pokazywać z Filipem gdziekolwiek. Ludzie i tak pewnie już swoje gadali. A jednak tak trudno byłoby mu złapać go za rękę i paradować z nim, jako ze swoim chłopakiem, po korytarzach. Szkoda, bo pewnie wtedy byłby o wiele bardziej szczęśliwy. Musiał się tylko przełamać. -Gdyby mi to przeszkadzało, to bym z Tobą nie łaził, głupku. – po tych słowach to Caleb z kolei szturchnął swojego przyjaciela, oczywiście niezbyt mocno, żeby nie nabić chłopakowi siniaka przed nadchodzącym wyścigiem na miotłach. Z tym buziakiem jednak było już trochę ciężej. No bo… głupio by to tak wyglądało, nie? Eh, a miał ochotę. -Jak sobie zasłużysz, to może. Swoją drogą, jak to jest…? No wiesz, nie całowałem się nigdy z chłopakiem. – zapytał Filipa, bo przecież doskonale wiedział, że Stone akurat nie boi się przyznać do tego, że gustuje nie tylko w płci przeciwnej, ale i tej uznawanej za brzydszą. -No, i chodźmy już. Ognista stygnie. – dodał zaraz, po czym ruszył w kierunku Hogwartu, pokazując Filipowi, żeby ten poszedł za nim.
Drgnęła niemal niezauważalnie, gdy poczuła dotyk obcych palców na swoich bliznach, które niegdyś niemal czciła. Błękit w jej oczach na moment zastygł, ale gdy tylko Grigori cofnął swoją dłoń, na nowo szalały w nich przeróżne emocje. - O to się nie martw - zaśmiała się. - Z pewnością posiedzę tu jeszcze dwa, może trzy lata. Bo w sumie tyle właściwie mi zostało - lekkość, z jaką mówiła o swojej śmierci, stworzyła dość mocny kontrast. Z drugiej strony, po co wmawiać innym, że będzie inaczej? Pogodziła się z faktem, iż styl życia jaki wybrała, do najlepszych nie należy. I teraz robiła wszystko, żeby inni też się z tym chociaż oswoili. - No tak, praca. Zapomniałam, że ludzie w moim wieku zaczynają pracować, zakładają rodzinę. To takie nudne i typowe. Zero oryginalności i kreatywności, nie sądzisz? Przymknęła na chwilę oczy i tylko czuła jak leci do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu, do przodu... Uśmiechnęła się, słysząc jego odpowiedź. - Okej, rozszyfrowałeś mnie. Właśnie dlatego nie wzięłam swojej kurtki - ironia przemieszana z kpiną wręcz wylewała się z jej słów, ale w gruncie rzeczy lubiła takie przekomarzanie się z innymi. Oddała mu papierosa, po czym otwarła oczy i dokładnie, milimetr po milimetrze badała wzrokiem twarz Orlova, porównując ten obraz ze wspomnieniami jego osoby sprzed kilku miesięcy. Jednocześnie walczyła ze sobą i ogromną chęcią władowania w żyły kolejnej dawki. - W zasadzie to wracając do braku oryginalności ze strony ludzi. Ty też masz takie plany po studiach? - ciekawość, ciekawość, ciekawość. Pójdziesz do piekła, Nefretete.
W Wielkiej Brytanii wiosna zagościła już na stałe. Była to już któraś niedziela pod rząd, kiedy temperatura była stosunkowo wysoka, a Słońce nie odmawiało swojego blasku. Tak, to zdecydowanie przyciągało na tereny nieopodal zamku tłumy uczniów. Zamek wręcz opustoszał, bo nikomu nie chciało spędzać się w jego murach więcej niż mieściło się w to w granicach obowiązku chodzenia na lekcje czy zwyczajnego odpoczynku w dormitorium. Cornelia, mimo że ostatnio wcale nie miała wielkiej ochoty na integracje z rówieśnikami, dzisiejsze popołudnie również postanowiła spędzić na świeżym powietrzu. Ubrała się w krótkie szorty oraz białą bluzkę na ramiączkach i dość wolnym tempem wyruszyła z lochów na błonie. Jak już wcześniej wsponiałam, w grubych murach Hogwartu nie napotkała wielu osób. Tłocznie zaczynało robić się dopiero na zewnątrz. Ludzie, zgromadzeni w grupkach siedzieli a to przy jeziorze, a to pod dębem. Wszędzie było ich zdecydowanie za dużo, jak na jej gust. Co się dzieje, panienko Villiers? Przecież zawsze tak bardzo lubiłaś przebywać w towarzystwie innych! Oczywiście, wiele się w tej kwestii nie zmieniło, ale teraz jej głowę zaprzątały całkiem inne rzeczy. Po dłuższym poszukiwaniu jakiegoś spokojnego miejsca, natknęła się na jakby odciętą od reszty świata niewielką huśtawkę. Tak, powinno być dobrze. Nie wyglądało na to, aby był tu ktoś poza nią samą. Usiadła na drewnianej desce i pochwyciła dwoma rękami obu sznurków. Odepchnęła się lekko od ziemi, poruszając się teraz miarowo w rytm bujania. Byłoby naprawdę miło i przyjemnie, gdyby nie myślała aż tak dużo. Z reguły w ogóle nie przejmowała się sprawami własnego brata i szczerze mówiąc, miała w dupie te wszystkie jego szalone podboje i poczynania. Ale żeby spłodzić dziecko jakiejś lasce? No błagam. Ponadto zastanawiała się, czy to, że wygadała wszystko ojcu było dobrym posunięciem. Chociaż... Casper też by tak zrobił, to pewne. Więc nie musi się przejmować, no nie? Mimo wszystko, jakoś nie potrafiło jej to wszystko wyjść z głowy. Za dużo się ostatnio poplątało, to pewne. Chyba potrzebowała jakiegoś porządnego odprężenia albo czegoś w tym stylu! A takie powolne bujanie się na huśtawce było naprawdę kojące, uwierzcie. Miała wielką nadzieje, że nie wbije tu zaraz jakaś gromada pierwszoroczniaków, którzy zrobią hałas i będzie zmuszona sobie pójść. No chyba by ich zabiła!
Słońce, deszcz, śnieg, czy wielka zawierucha, prawdę powiedziawszy wszystkie te stany pogodowe niewiele znaczyły dla Vanberga. Pogoda była jedynym z tych czynników, które były mu zupełnie obojętne. Tak więc wiosenne powietrze nie wywołało u niego ekscytacji, ani nawet poprawy nastroju, przywitał je po prostu zakładając na siebie lżejsze ciuchy. Zwykłe, czerwone rurki, trampeczki i czarną koszulkę z krótkim rękawem i logiem własnego zespołu, bo te wszystkie superowe, co miały znaczki innych, brudne walały się po jego Londyńskim mieszkaniu, a i jeszcze miał czarne szelki, co wisiały mu luźno na tyłku. I tak też ubrany Vanberg był w Londynie, skąd obecnie wracał. Weekendy ostatnio coraz częściej spędzał w swoim mieszkaniu w stolicy Anglii, gdzie przewalało się za każdym razem okropnie dużo osób. Tego popołudnia wszystkich ich tłumnie wygonił oświadczając, że koniec imprezy, wraca już grzecznie do Hogwartu! Pora na naukę, ehe! Kiedy przemierzał zupełnie nieśpiesznie skąpane w słońcu błonia, paląc jednego ze skrętów, których to nazbierał jak najwięcej na najbliższe dni, ujrzał znajomą postać na huśtawce przymocowanej do wielkiego drzewa. Siostrę Villersa poznał kiedyś właśnie poprzez tego Ślizgona, dziewczyna była bardzo ładną blondynką, która dość szybko wpadła w Dexterowe oko. A jednak, wciąż pozostawali jakimiś zwykłymi znajomymi. Z odległości, w jakiej się znajdywał, mógł zauważyć, że dziewczyna nie jest chyba w najlepszym humorze, zupełnie jakby coś ją gryzło. Widząc więc tą niezbyt żywiołowo huśtającą się Ślizgonkę, Dex postanowił obejść drzewo tak, by cicho podejść do niewiasty od tyłu. Skręta przełożył do dłoni, a będąc już odpowiednio blisko niej, lekko dotknął dłonią jej i ramienia i nachylił się ku niej. - Jesteś czarująca, gdy się tak martwisz. Kto nabroił, jakiś drań nie napisał sowy, czy braciszek był niegrzeczny? - Zapytał znajdując się bliziutko niej, dzięki czemu powiedział jej to prawie na uszko. I co zdążył również zanotować, to że uroczo pachniała. Po słowach tych dopiero odsunął się troszkę i stanął bardziej z boku, niż za nią. Wszystko to po to, by wprawić huśtawkę w większy ruch, łapiąc za linę i powoli ją bujając. Dex o przygodach Villersa jeszcze nie wiedział, więc tak naprawdę odgadnięcie niemrawego samopoczucia Ślizgonki było dla niego po prostu niemożliwym. Bujając lekko huśtawkę, obserwował swoją koleżankę, znów zaciągając się swym wspaniałym skrętem.
To nawet nie chodziło o to, że miała zły humor. W takim przypadku pewnie nie wyszłaby nawet ze swojego dormitorium albo siedziałaby w Pokoju Wspólnym i drażniła jakiś pierwszoklasistów. Szczerze mówiąc, nie była specjalnie humorzasta i nie miała jakiś wyjątkowych wahań nastroju, jak to było w przypadku wielu innych dziewczyn. Zawsze starała się pokazywać jedną stronę siebie, najlepiej taką idealną i bez żadnej skazy. Nie lubiła okazywać słabości i nigdy tego nie robiła. Trudno zaprzeczyć temu, że była zwyczajną perfekcjonistką, która dążyła do przedstawienia siebie w jak najlepszym świetle. Czy faktycznie była tak postrzegana? To już nie jej oceniać, ale miała na to wielką nadzieję, to pewne. Może właśnie dlatego, gdy chciała pobyć we względnym spokoju i ciszy, wybierała miejsca odległe od tłumów innych uczniów, tak jak zrobiła to właśnie dzisiaj. W gruncie rzeczy, nie chodziło też o to, że się przyszłym powiększeniem swojej familii przejmowała. Była po prostu... zaskoczona. Tak, to dobre słowo. Zastanawiały ją proste sprawy, takie jak gdzie to dziecko będzie mieszkać, czy Casper rzuci szkołę i tym podobne. Na razie nie obchodził ją szczególnie ten drugi aspekt owej sytuacji, to znaczy jak jej brat sobie z tym wszystkim radzi. Lecz z tego co widziała, ma chyba wielkie ambicje na zostanie dobrym ojcem. Pff, ale może odpowiedniej byłoby powiedzieć: lepszym od starego Villiersa. A o to nie było trudno, choć oczywiście w świadomości Cornelii nadal pozostawał on całkiem dobrym tatusiem. Ciekawe na jak długo. W ogóle, pomyślała, zdałoby się poznać przyszłą mamuśkę! Wiedziała, jak ta dziewczyna się nazywa, jak wygląda i to, że jest starsza. Nigdy nie miała okazji jej poznać, choć była wręcz pewna, że jeśli jest podobna do tych wszystkich innych panienek jej brata, raczej nie zapała do niej sympatią. Kiedy poczuła dotyk na swoim ramieniu, omal nie spadła z huśtawki. Wzdrygnęła się gwałtownie i szybko odwróciła głowę, chcąc sprawdzić, kto był na tyle mądry, aby ją tak wystraszyć. No tak, Vanberg. W gruncie rzeczy, to byli całkiem dobrymi znajomymi, ale nic szczególnego o nim nie wiedziała. Ot, taki zwykły kolega, w dodatku kumpel Caspra, bo to właśnie przez niego go poznała. Hehe, pewnie nawet był do jej brata trochę podobny, choć za to nie dałaby sobie ręki uciąć. Przewróciła oczami, równocześnie uśmiechając się lekko, gdy usłyszała jego słowa. W ogóle to ona się ostatnio coś zamknięta na wszelkie zaloty i komplementy zrobiła! Villiersówna, co z Tobą! - Nie martwię się, tylko zastanawiam nad ludzkim debilizmem. - odpowiedziała na jego pytanie. Wcześniej myślała nad tym, czy ta cała Kacperkowa sprawa ma być utrzymywana w tajemnicy. Doszła jednak do wniosku, że to trochę bez sensu, bo i tak wszystko prędzej czy później wyjdzie na jaw. Chociaż kogo to obchodzi! Jak będzie temat, to czemu nie, sama bratem-idiotą chwalić się nie będzie. Całkiem przyjemne było takie mocniejsze bujanie się na huśtawce! Odchyliła lekko głowę w tył, zamykając oczy i dając ogrzać się promieniom słońca. Trwało to zaledwie moment, bo potem otworzyła je, lustrując Dextera wzrokiem. - A ty co robisz w tak odludnym miejscu? Takie fejmy jak ty chyba powinny być gdzieś wśród większej ilości ludzi, no nie? - zapytała nieco rozbawionym tonem, unosząc brwi w górę. Równocześnie uśmiechnęła się całkiem uroczo, żeby nie pomyślał, że jest dla niego nie miła czy coś! W przeciwieństwie do wcześniejszej chęci odosobnienia, teraz pomyślała, że może towarzystwo kogoś innego będzie o wiele lepszą alternatywą.
To właściwie zupełnie odwrotnie, jak gdy Vanberg miał zły humor. On wręcz rwał się do tego, byle swe dormitorium opuścić. Chociaż on też raczej nie miewał zbyt wielkich wahań nastrojów! Niemniej jednak, jeśli już zdarzyło się, że ktoś zaszedł mu za skórę, coś go wnerwiło, zasmuciło, czy coś innego w tym klimacie, to zamierzał o problemie jak najszybciej zapomnieć. A co było do tego najlepszym środkiem, jeśli nie alkohol, imprezy i miłe towarzystwo? Powtarzał ten schemat, ten sposób zapominania o całym świecie już latami. Właściwie podpatrzył go u rodziciela. Ach, nie ma to jak dobry wzór od początku egzystencji! Z resztą, z tego co wnioskuję po powyższych wpisach, to ojciec Cornelii chyba też nie był mistrzowski. O ile więc Cornelia chciała sprawiać wrażenie perfekcjonistki, tak Vanberg nie zastanawiał się kompletnie nad tym jakie wrażenie wywołuje poprzez swoje zachowanie. Działał tak jak było mu wygodnie, bez chociaż drobnego dbania o pozory. Wygląda więc na to, że musieli całkiem się różnić! Huhu, dużo pytań w związku z tym nienarodzonym dzieckiem. Ciekawe jakie zdanie na ten temat ma sam przyszły ojczulek i co planuje! - A więc wciąż jestem blisko i to musiał być jakiś interesujący przejaw debilizmu, skoro marnujesz popołudnie na rozmyślaniu o tym - stwierdził obserwując sobie koleżankę. O ile problemy innych nie były dla niego zbyt ciekawym tematem do rozmów, tak forma popełnianych głupot była już nieco lepszym aspektem. Zwłaszcza, że nikt wówczas nie oczekiwał wysłuchania i doradzenia! Matko, do tego absolutnie się nie nadawał. Niemniej jednak, szybko wywnioskował, że to co zajmowało główkę blondwłosej musiało być czymś istotnym, czy też po prostu mocnym, skoro postanowiła aż posiedzieć w ciszy i nad tym porozmyślać! Przynajmniej w świecie Vanberga nieczęsto się tak zachowywano, nie jeśli coś nie było ważne. Chłopak huśtał ją przez chwilę, dopiero słysząc jej pytanie opuścił ręce i oparł się o gruszę do której przymocowana była ów huśtawka, a którą to miał niemal zaraz za plecami. Znów zaciągnął się swym skrętem, jakby moment zastanawiając nad tą istotną odpowiedzią. - Spokojnie, takie fejmy jak ja, zaraz ściągną tu garstkę fanów. Powinnaś się nacieszyć możliwością bycia ze mną sam na sam - Rzekł, acz zupełnie niepoważnie. Jednakże czy w takiej formie odebrała to także Ślizgonka, pozostawało już odrębną sprawą. Na koniec nawet lekko się uśmiechnął, acz trudno stwierdzić, czy po prostu rozbawiła go wizja fanek biegających za nim po całym zamku, czy też, po prostu posłał Villersowej uśmieszek. Chociaż dziewczyna po części miała przecież rację. Dex jako osoba mocno towarzyska, a i nieco popularna, nie stronił od znajomych, nie bywał zbyt długo sam, a i rzeczywiście, najczęściej spotkać go było można w sporej grupie. Mimo to, zupełnie nie rozumiał, jak można sądzić, że zawsze tak jest! Co za niedorzeczność! - Uciekłem im wszystkim, żeby móc wpaść na huśtawkę. Skoro tu już siedzimy, może chcesz zapalić? - Rzekł dalej niezupełnie serio, a przy okazji przypomniał sobie o tym, co cały czas palił, a czym ani nie poczęstował koleżanki. Istny prostak, no naprawdę.
Gdyby Cornelia znała Dextera na tyle, aby wiedzieć o jego wspaniałym sposobie na radzenie sobie ze wszelkimi problemami, zmartwieniami czy zwyczajnym zdenerwowaniem przez drugiego człowieka, na pewno szczerze by mu tego zazdrościła! To musiało być naprawdę fajne uczucie, taki zlew na wszystko i wszystkich. Kiedyś nawet próbowała wcielić takie działania w swoje życie, lecz z marnym skutkiem. Zawsze zaliczała się do osób, które przejmują się tym, co powiedzą inni i nie potrafią ot tak olać złych rzeczy, jakie ją napotykają. Tego zdecydowanie w swoim charakterze nie lubiła! Poza tym, raczej większych zastrzeżeń do siebie nie miała, bo w gruncie rzeczy, nie była jakąś zakompleksioną dziewczynką, która doszukuje się w sobie samych złych cech i jakiś ubytków. Wręcz przeciwnie nawet, że tak powiem! Również dla młodej Villiersówny problemy innych nie były zbyt ciekawym tematem do rozmowy. Chociaż na pewno lepszym, niż jeśli mieliby rozprawiać o tym, jak się komuś na przykład wspaniale powodzi. Blondynka zwyczajnie nie potrafiła (a może nie chciała, kto tam wie) cieszyć się z cudzego szczęścia. Była to okropna cecha, bleh! Pomińmy oczywiście jakieś tam wyjątki, bo wiadomo, że nie chodziło tu o bliskie jej osoby. Szczerze mówiąc, nawet nie próbowała tego nigdy zmieniać, bo już dawno przywykła to pewnych braków w jej jakże nieograniczonej dobroci. W sumie to kiedyś wydawało jej się, że tiara popełniła błąd przydzielając ją do Slytherinu. Ostatnio jednak coraz bardziej wierzyła w magiczną umiejętność starego nakrycia głowy, oj tak. Ale oczywiście, Ślizgońską naturę ujawniała nie tak wcale często, a już na pewno nie wobec osób, które w zupełności nie działały jej na nerwy, a Vanberg się do tej grupy zaliczał. Jak na razie przynajmniej. - Nie powiedziałabym, że marnuję, bo i tak nie widzę dla siebie lepszych zajęć. No ale mniejsza. Co taaam? - skwitowała, zakańczając temat jej niemrawego nastroju. Na pewno Gryfon miał więcej ciekawszych rzeczy do opowiadania. W jej życiu, szczerze mówiąc, ostatnio nie było co liczyć na jakieś zawirowania czy coś w tym stylu. Ogólnie rzecz biorąc, to całkiem spokojnie egzystowała sobie w Hogwarcie, z niecierpliwością czekając na wakacje. Jeszcze tylko miesiąc i chill out! Oceny nie były takie tragiczne, nawet wszystko po półrocznej przerwie nadrobiła, więc zostaje tylko wytrzymać w tych przytłaczających murach zaledwie trzydzieści dni. Hoho, cierpliwość była na wagę złota! Kiedy Dexter przestał zajmować się jej huśtaniem, poczekała aż huśtawka się zatrzyma i odwróciła się w jego kierunku, cały czas siedząc na drewnianej desce. - Okej, to musisz uwierzyć mi na słowo, że moja radość jest wręcz nie do opisania. Ale wiesz, trochę się boję. Takie psychofanki mogą strzelić we mnie od tyłu jakąś Drętwotą czy coś, nigdy nie wiadomo co im w głowach siedzi. - powiedziała z udawaną powagą, aby zaraz potem znów uśmiechnąć się do bruneta. W sumie to sama siebie jego fanką nazwać nie mogła, bo preferowała raczej inny typ muzyki, choć oczywiście zdawała sobie sprawę, że Dexter jakąś tam popularność posiada i zwykłym, szarym, hogwarckim plebsem nie jest. Nie to co ona, hehe. Wiadomo też, że tylko sobie żartowała, bo dobrze wiedziała, że aż tak szalonych ludzi tutaj w zamku nie ma. Chyba, że była w błędzie! - A z chęcią. - odpowiedziała na jego propozycję i w sumie to trochę bezceremonialnie podeszła do niego i poczęstowała się skrętem, który trzymał w dłoni. Nie była fanką takich używek i korzystała z nich niezbyt często, co oczywiście nie równa się temu, że nigdy ich nie próbowała. Zagarnęła w tył długie, starannie rozczesane włosy, wracając do siedzenia na huśtawce, przedtem oczywiście zwracając koledze to, czym się poczęstowała. - Trochę nudno ostatnio w tym naszym Hogwarcie. - stwierdziła tak o, przymykając oczy w reakcji na Słońce, które właśnie wyłoniło się spoza jednej z niewielu chmur.
Myślę, że tą obojętność Vanberg po części odziedziczył, po części nauczył jej jego ojciec. Kirley był zaiste, niesamowicie wyluzowanym człowiekiem, który niespecjalnie martwił się nawet gdy spalił pół domu! No bo co tam, naprawi się, albo kupi nowe, co za problem! Myślę, że dorastając w dość kontrowersyjnych warunkach takie zobojętnienie dość łatwo przyszło z czasem. Zwłaszcza po tym, jak Vanberg sam nieco dostał po tyłku, gdy czymś tam w przeszłości zbyt się przejmował, martwił, czy po prostu, gdy na czymś mu zależało. Nic dobrego z tego nie wyszło. A opinia innych? Gdyby serio się nią martwił, chyba by oszalał. Przecież kiedy o nim nie mówiono? Heh, zwłaszcza jak gadano, że zrobił karierę wyłącznie dlatego, że ma znanego ojca. W sumie, może tak było. Kto wie? Nie da się tego porównać. - Nie widzisz dla siebie lepszych zajęć? Mógłbym zaproponować masę lepszych rozrywek, od picia w jednej z tych dziwnych klas, poprzez wycieczkę do Londynu, Hogsmeade, granie w rozbieranego pokera, palenie trawy, na oddawaniu się innym przyjemnościom skończywszy - wymienił pierwsze co przyszło mu do głowy, przy słowach o trawie unosząc swego skręta nieco do góry. To co wymienił, było rzeczami, po które on sięgał, gdy chciał porobić coś interesującego. Oczywiście jako wspaniały kolega był gotowy towarzyszyć Cornelli w każdej z tych opcji. Szczególnie podobała mu się propozycja "rozbierany poker" i "oddawanie się innym przyjemnościom", ale te po środku w sumie też były równie dobre! Jeśli chodziło o wyjazd z Hogwartu to Vanberg wprost sam nie wiedział, czy na niego czeka, czy też nie pogniewałby się spędzając tu jeszcze rok. W jego przypadku to nie było takie trudne, wystarczyłoby, żeby nie zaliczył jednego z zaległych testów i już sobie mógł siedzieć kolejny rok w przyjemnym Hogwarcie. No właśnie, tylko sam jeszcze nie wiedział, co on właściwie woli. Szkoła trochę jednak porządkowała jego chaotyczne życie, a i stanowiła jakieś odciągnięcie od szlajania się po koncertach i ciągłego imprezowania. Z drugiej strony, może na to właśnie miał teraz ochotę? Ach, co za dylematy! - Psychofanki są niebezpieczne, ale nic się nie martw, obronię Cię przed nimi, rzucając im swoją bluzkę czy coś, a wtedy my sprytnie im uciekniemy - wygłosił ten swój super plan, wyobrażając sobie, że fanki niczym tłum dzikich psów, rzuca się na rzucony materiał, a oni cwaniacko uciekają tyłami. I całe szczęście, rzeczywiście, takich ludzi w zamku nie było! Poza nimi? Och, bez przesady, nie był przecież wokalistą Fatalnych Jędz! Raczej nikt nie piszczał, ani nic w tym stylu, po prostu fanki się kręciły, on z nimi gadał, potem zapraszał na imprezy i było milutko. Ot taki na luzie, zwykły kontakt. Obserwował dziewczynę, oczywiście nie protestując, gdy poczęstowała się jego skrętem. Przez tą krótką chwilę, mógł się poprzyglądać, bo znalazła się nieco bliżej niego. Dziewczyna od jakiegoś czasu mu się podobała, niestety tak nieszczęśliwie się składało, że nie miał okazji bardziej się do niej zbliżyć. To trochę skandaliczne. - Wszystko zależy od towarzystwa w jakim się obracasz - stwierdził, by po tym zaciągnąć się resztką skręta, którą mu oddała, przed tym, jak znów zajęła miejsce na huśtawce. On naprawdę wcale się tu nie nudził. Zawsze trafiał na coś ciekawego. A to skakanie po dachach z Sms'em, a to pijany Merlin i jego fortepian, a to zaś coś innego. Nie było tak źle!
Ha, to w sumie Vanberg nie miał tak źle. Rodzina Cornelii była zwyczajnie popieprzona. W każdym calu, uwierzcie. Ona zresztą też, ale załóżmy, że tego nie pomyślała! W gruncie rzeczy to zdawała sobie sprawę, że do końca normalna też nie jest, ale no oczywiście bez porównania do takiego, na przykład, Kacperka. On to już według niej miał zrytą banię, na całego. Zresztą, pewnie jej starszy brat tak samo mówi o niej. No cóż, smutno. Choć w sumie nie ma co porównywać, bo warunki dorastania zarówno Dextera, jak i blondyki były dość… specyficzne. Pewnie by się dogadali, nie ma co. Zaśmiała się, słysząc jego jakże interesujące propozycje. Lecz w sumie… faktycznie, może gdyby sama ruszyła dupę, wcale by się jej tak nie nudziło. - Jakiż ty jesteś pomysłowy, no serio! Że na to nie wpadłam, kuuurde. Od dzisiaj będę każdemu napotkanemu proponować rundkę rozbieranego pokera, jestem pewna, że nikt nie odmówi. – powiedziała, wymownie unosząc brwi. Jakby się dłużej zastanowić, to kiedyś mogłaby sobie dla żartów popytać ludzi o chęć uczestniczenia w takiej grze, ciekawe ilu by się zgodziło, hehe. Zresztą, picie w jakiejś opuszczonej klasie też nie było głupie. Ale do tego trzeba oczywiście załatwić sobie jakąś ekipę, choć założę się, że kilku dobrych ziomków stuprocentowo by na to przystało. Pewnie i Dexter też, jakby mu taką propozycję strzeliła. Teraz jednak jakoś nie miała na to większej ochoty, lecz prawdę mówiąc, gdyby ktoś wyszedł z ofertą dobrej imprezy, nie zastanawiałaby się długo, oj nie! Oddawanie się innym przyjemnością również można byłoby rozważyć, ale to musiałaby NAPRAWDĘ tę drugą osobę lubić! Nigdy nie należała do osób, które jakoś szczególnie pragną zainteresowania czy sławy. Wystarczało jej raczej to, że miała tam paru zaufanych ludzi, jakiś znajomych, no i że nie była znana z samych złych rzeczy. Tak więc do dzieła, przywołujmy nakręcone fanki, może Cornelia zyska na swoich wskaźniku fejmu, ha! Dexter również należał do chłopaków, których zaliczała w kategorii tych interesujących. Choć na pewno nie tych, z którymi mogła wplątać się w coś poważniejszego. Głupia nie była, ale… nie, cofam to! Zbyt często była po prostu naiwna. Nie w jakiś radykalny sposób, ale zawsze. - Siedząc tu teraz z tobą, mniemam, że obracam się w jak najlepszym? – zapytała z zadziornym uśmiechem. Miał rację z ilością możliwych, pewnie ciekawszych zająć, ale teraz całkiem dobrze siedziało jej się na tej huśtawce, no i na towarzystwo też nie mogła narzekać.
Z tych popieprzonych rodzinek to chyba nigdy nie wyrastało coś zupełnie normalnego! Ale w gruncie rzeczy przykładna rodzina też nie gwarantowała idealnych dzieci. Przynajmniej jeśli mowa o czarodziejowych familiach, w sumie nie wiem jak to się ma do normalnego świata. Tymczasem jednak Vanberg lekko znów huśtał dziewczynę, chcąc czymś zając ręce. Wszakże wyjątkowo nie lubił mieć zbyt długo pustych dłoni! Słysząc jej rozbawienie, spokojnie obserwował jej reakcję, słuchając co ma do powiedzenia na temat jego genialnych pomysłów, po które sam naprawdę często sięgał. I nawet nie zastanawiał się, czy ktoś czasem mu nie odmówi. No dobrze, jeśli tak się stanie, to trudno, zapyta kolejną osobę! Akurat zwykle zbyt długo nie musiał szukać osób chętnych do wszelakich tego typu zajęć. - Ja bym nie odmówił - odparł w końcu jedynie, ignorując to czy jest pomysłowy, czy też nie, oraz to, czy inni by jej odmówili. W sumie wątpił, że znalazłaby wielu facetów którzy by jej powiedzieli "nie, nie zagram z tobą w żadną rozbieraną grę!", no cóż, Dex na pewno nie zaliczałby się do tej grupy. A jednak, tu się różnili. Bo co by nie mówić o Dexeterze i szukać usprawiedliwień na różne jego słabości, to jednak sławę i zainteresowanie jego osobą, po prostu lubił. Posiadanie wielu znajomych, koncertowanie na scenie, czy bycie TYM wokalistą po prostu go kręciło. Próżny? Nie, może jednak bardziej egocentryczny! Bo wcale to nie znaczyło, że jakoś cholernie uwielbiał siebie samego. Z drugiej strony, zakompleksiony to on też nie był. Cokolwiek by o tym nie mówić i jak nie dyskutować, to jednak, lubił gdy świat się kręcił wokół niego. I to definitywnie było jego słabością. Dlatego też słysząc jej ostatnie słowa lekko przekrzywił głowę, opierając ją o już spokojną huśtawkę i uśmiechając się lekko. - Jeśli tylko tak twierdzisz - rzekł niewinnie wzruszając ramionami. Czy on sam tak uważał? Oj, chyba jednak nie! Ale w sumie, to już było średnio istotne. I niby tak, miał tam jakieś inne zajęcia teraz do roboty, no ale właściwie, czemu miał je wybrać skoro milutko mu się tu siedział z czarującą panną Villers?
Całkiem przyjemnie było oddać się błogiemu bujaniu się na huśtawce, którą delikatnie rozhuśtywał jej towarzysz. W sumie to nawet dobrze, że na siebie wpadli. Lepsze to niż samotne rozkminy na jakimś odludziu, które zwłaszcza w przypadku Cornelii nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Zresztą, z reguły zachowywała się raczej spontanicznie i najpierw działała, a potem dopiero analizowała. Choć chyba każdy tak ma, że kiedy ma się za dużo czasu, to aż trudno nie wysnuwać jakiś wniosków i myśleć aż ZA BARDZO. Na pewno panience Villiers to nie służyło, oj tak! Poza tym, Dextera zwyczajnie lubiła. Chociaż on po ostatniej rozmowie z Kacperkiem mógł trochę zmienić swoje zdanie o niej, tak myślę! Ale co poradzić, że miała czasami takie odpały, jak właśnie chęć wygadania wszystkiego ojcu. Co miała na celu? Chyba właśnie zrobić na złość bratu, choć można doszukiwać się w tym wielu motywów, do których sama Ślizgonka niechętnie by się przed kimkolwiek przyznała. Na Merlina, gdyby urodziła się jedynaczką to połowa jej problemów poszłaby w zapomnienie, naprawdę! A tymczasem zaśmiała się cicho, unosząc brwi i patrząc na Vanberga. Poprawiał jej humor, zdecydowanie. Czasami takie luźne rozmowy o niczym były lekarstwem na wszelkie smutki i chandrę, uwierzcie! No ale nie wiadomo, w co przerodzi się to potem, więc nie prorokuję! - Będę pamiętać, jeśli tylko nabiorę ochoty. – mrugnęła do Gryfona porozumiewawczo, zaraz potem łapiąc jego spojrzenie. Miał ładne oczy. Nie trwało to długo, bo przeniosła wzrok w jakiś punkt za jego sylwetkę. Nie zanosiło się chyba na wbicie tu jego fanek, hehe. Pomyślała, czy może by nie zaproponować jakiegoś wypadu do Hogsmeade, ale uświadamiając sobie, że tutaj, na tej prowizorycznej huśtawce jest całkiem miło i sympatycznie, zrezygnowała ze swojego pomysłu. Choć… jakby tak przemycić butelkę ognistej to byłoby pewnie jeszcze bardziej przyjemnie! Alkohol zawsze pobudzał atmosferę, zdecydowanie. - Poopowiadaj mi coś. Co tam u ciebie i takie tam? – rzuciła niewinnie, przeczesując blond włosy na jedno ramię.
Czemu akurat tutaj? Sam do końca nie wiedział. Z jednej strony nie lubił tego miejsca – często dostawał tu od Ślizgonów, którzy przez pierwsze lata edukacji postanowili pastwić się nad nim. No, ale że każdy kij ma dwa końce to i pozytywy się znalazły! A pozytywy do dziś można oglądać w piwnicy w domu państwa Fridayów, w której to znajduje się mini galeria najwybitniejszych dzieł Ambroga. Jeszcze innych doszukiwać się można w szkicowniku, jego pracowni, a także zeszycie, w którym przyszło mu zapisywać wiersze, w czasach gdy był jeszcze poetą. Teraz jednak siedział na huśtawce, podziwiając wspaniały, rozciągający się przed nim widok. A co widział? Błonia. I to w dość dużej części. Jeśli dodać do tego, że niebo niemalże bezchmurne, słoneczko świeciło, to stwierdzić można jedno – pogoda idealna do rysowania! Tak też było. A dzień ten, jak no wczesnojesienny i angielski dodatkowo, był naprawdę bardzo ładny. Chłopak aż żałował, że nie wziął ze sobą pędzla, farb, sztalugi i innych tych rzeczy. Rozważał to z rana, prawda. Doszedł jednak do wniosku, iż dużo akwareli, czy obrazów olejnych, ten widok przedstawiający, już ma, a co za dużo to niezdrowo. Inna sprawa, że przed nim jeszcze całe studia. Na pewno więc stworzy coś pięknego jeszcze nie raz, nie dwa, nie pięć.. Co tu robił dzisiejszego dnia? Oczywiście czekał na swoją modelkę. Czy się spóźniła, nie mógł stwierdzić – nie miał ze sobą zegarka. Poza tym, trudno było to jednoznacznie stwierdzić, nawet i bez tego. Piątek bowiem przybył tu dobre dwie, trzy godziny przed planowanym spotkaniem. Nie miał się więc czego obawiać. Gdyby z jakiegoś powodu przyjść nie mogła, wysłała by mu pocztę, albo przekazała osobiście – przecież oboje byli Krukonami. Mimo to, zrozumiałby, gdyby coś jej wypadło. Nie zmieniłoby to jednak faktu, iż nieźle byłby się zdenerwował. Bo przecież nie po to wziął ze sobą nieco większe arkusze kartek i teczkę, która zazwyczaj służyła mu za podpórkę, przy tworzeniu nieco większych niż zazwyczaj szkiców. Młody mężczyzna, bo chyba tak już możemy mówić o dziewiętnastoletnim Krukonie, siedział zatem na ławce. Swoją drogą to ciekawe. Mimo ostatnich wydarzeń, znalazło się tu kilka par, które liczyły na to lub owo. Niestety, Piątek był tu pierwszy, stąd widząc go, zmuszeni byli szukać nowego miejsca. A może i zmienić całkowicie swoje plany? Kto wie? Co by nie było, on chyba nie bardzo miał prawo źle myśleć o swoich rówieśnikach. Bądź co bądź on też tutaj przebywał.. Obrazek, który kreślił w swoim szkicowniku przez cały ten czas był już w finalnym stadium. Postanowił na chwilę przerwać, by paląc papierosa, umilić sobie czas.
Ludka bardzo się ucieszyła, kiedy Piętaszek wpadł do niej z propozycją wyjścia na błonia aby odbyć ich typową już sesję artystyczną. Zwłaszcza teraz, kiedy dziewczynie bardzo tęskno było do Minervy, która przyprawiała Stankę o stan bliski do depresji o wiele częściej, niż powinna. Zwłaszcza że motyle w brzuchu Litwinki ciągle były zatruwane przez gorzkie poczucie odrzucenia, którym Mini uwielbiała Ludwikę obdarowywać. Dlatego też pomysł wypadu na samotną huśtawkę wydawał się wręcz idealny. Ambroge miał to do siebie, że przy nim po prostu nie dało się siedzieć cicho, z myślami puszczonymi wolno. Z nim się rozmawiało. Z nim się prowadziło filozoficzne dysputy. I teraz, kiedy biedna Krukonka bardzo potrzebowała tego typu rozmowy, nie było innej możliwości. To popołudnie było zarezerwowane wyłącznie dla jej przyjaciela. Z tego również powodu nie można było mówić o jakimkolwiek spóźnieniu, ba, Liudvika też przypełzła na miejsce o wiele wcześniej, niż się umówili. Piątek był tam trzy godziny przed czasem, zaś ona dwie. W ten sposób wyszło, że mogli się równie dobrze umówić na te dwie godziny wcześniej, ale to mały szczegół. Tak więc siedemnastolatka wędrowała sobie spokojnie, ubrana w studencką szatę z typowymi dla Ravenclawu odcieniami błękitu, zapatrzona gdzieś daleko w niebo. Co jakiś czas przystawała, aby powzdychać sobie do chmur. Nadchodził czas, kiedy Ludka-introwertyczka musiała usiąść w spokoju, najlepiej zamknąć się w szafie i zacząć myśleć. Utonąć na dłuższy czas w swoim pogmatwanym umyśle, powspominać co ważniejsze wydarzenia ze swojego życia i wydedukować, w jaką stronę zmierza ten jej cały nastoletni żywot. Póki co, wyglądało to całkiem dobrze, poza małym wyjątkiem stanowiącym podejście do raniącej Ludwikę cały czas Mini, ale to zupełnie inna historia. Teraz obecna sytuacja. Tak więc Liudvika dotarła wreszcie do wspomnianej huśtawki, zaliczywszy naprawdę wiele przystanków, jednak nie liczyło się to w żadnym stopniu, wszak jak już to było wspomniane, dziewczyna przybyła na miejsce dwie godziny przed czasem. Ujrzawszy Piętaszka, skrzywiła się mimowolnie. Znowu palił, mimo że ona już tyle razy mówiła mu, jak go to wreszcie wyniszczy. On jednak najwidoczniej nic sobie z tego nie robił - może to i lepiej. Stance czasem wydawało się, że puszczenie w płuca kłębów trującego dymu uwalniało umysł Ambrożego i pomagało mu w znalezieniu weny do swoich dzieł. Z drugiej strony było to jednak smutne. Coś, co zabijało naszego "młodego mężczyznę", równocześnie obdarowywało go jednym z najpiękniejszych aspektów ludzkiego umysłu - możliwością tworzenia. Blondynka (bo akurat w takim humorze była tego dnia) westchnęła cicho, podchodząc do Friday'a zza jego pleców. - Że też znowu się trujesz, Piętaszku. - powiedziała cichutko, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ktoś patrzący na to przez pryzmat powierzchownych ocen mógłby stwierdzić, że huśtawkę zajęła właśnie jakaś zakochana para. I o ile Stanka nie miała jeszcze pojęcia o nowej pannie Ambrożego, to wolałaby, aby się tutaj teraz nie pojawiła - wszak mogłaby im zrobić całkiem sporą awanturę! - Stworzyłeś chociaż coś ładnego? - spytała potem, spoglądając ukradkiem na jego szkicownik. A cóż to on tam ciekawego naskrobał?
Że też dalej mnie tak nazywasz.. – odparł, uśmiechając się do dziewczyny. Widząc, że próbuje zajrzeć do jego szkicownika, który był jego tylko wyłączną własnością, wstał, co by dziewczyny nie kusiło. – Czeeeeeeść – powiedział radośnie, już właściwie witając dziewczynę. Chciał ją mocno przytulić. Tak nawet zrobił. Niestety nie mocno i nie długo. Ech ten papieros.. – Czemu uważasz, że się truje? Przecież doskonale wiesz, że w każdej chwili mogę rzucić – zaprotestował, na poprzednie słowa dziewczyny. Czego jak czego, ale nie rozumiał ludzi, którzy mieli coś do palaczy. Okej, jak długo ktoś zatruwał nie tylko siebie, ale i innych, było to zrozumiałe. Ale w tym wypadku? Przecież jeszcze do niedawna siedział tu sam. A ona przyszła i zaraz, że się truje. No, a on w sumie nie okazał się lepszy. Który nałogowiec nie mówi, że w dowolnym momencie swojego życia jest w stanie na trwałe skończyć z nałogiem? Chłopak, nie chcąc jednak kłócić się z przyjaciółką, otworzył szkicownik. Pogrzebał chwilę, po czym pokazał jej swoje najnowsze dzieła. Niektóre powstałe jeszcze podczas podróży do Hogwartu. Przedstawiały widoki, które ujrzał za oknem, jakieś widoki na przedział, Peron. A potem Ceremonia Otwarcia, w tym roku inna niż wszystkie do tej pory. Tak. To był motyw na bardzo ciekawy obraz. No bo, była właśnie inna, niż do tej pory. Prawdopodobnie to pierwsza taka sytuacja, od początku istnienia szkoły. Żeby tak witać uczniów. - Gotowa? – zapytał, widząc, że przejrzała już chyba wszystko, co tylko mogła nowego. Popatrzył jeszcze na nią. Bardzo niedobrze. Miała na sobie szaty. A to tak lekko.. kłóciło się z jego wizją artystyczną. Delikatnie mówiąc. – Nie masz nic innego? – spytał, wskazując palcem na jej strój. To by naprawdę utrudniało sprawę. Chyba, że było jakieś zaklęcie, które pozwoliłoby jakoś problem rozwiązać, tylko on nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia..
Wyraźny, zawiedziony wyraz wpełzł na twarzyczkę Ludwiki, kiedy Ambroży odwrócił jej uwagę od szkicownika swoim uściskiem. Oczywiście odwzajemniła ów gest, ale nadal chciała sobie popatrzeć, co on tam pięknego narysował. Niestety, już od samego początku ich znajomości owa zbieranina kartek stanowiła największą tajemnicę Piętaszka. A Ludka ze swojej ciekawości czasami nie mogła wytrzymać. To wtedy chłopak musiał ją porządnie zagadywać, żeby zapomniała o tamtych przecudnych dziełach, których tak naprawdę nigdy nie było jej dane poznać. Litwinka poklepała Piątka po łepetynie, kiedy odbywali swój uścisk, wstrzymując wtedy na dłuższą chwilę oddech. Co jak co, ale o swoje płuca to dbała jak o największy na świecie skarb! Nie wyobrażała sobie zakazu grania w siatkówkę przez podziurawione organy. To po prostu nie wchodziło w grę. Nawet, jeśli miała wdychać jedynie zapach papierosów, a nie sam dym. - No nie mów, że nie czytałeś tego wspaniałego, mugolskiego tytułu! - powiedziała - Robinson Crusoe to naprawdę ciekawa postać. Zresztą, Piętaszek też jest bardzo interesujący. Trochę jak ty! - dodała, uśmiechając się słodko. Dosłowne powitanie zwinnie ominęła, machając mu dłonią, jak gdyby dopiero co zobaczyli się około dziesięciu metrów od siebie. Zaś wspomnienie o możliwości rzucenia w każdej chwili skwitowała jedynie niedowierzającym kiwaniem głową. Tak jak już wspominałam, Lou po części rozumiała ten jego cały nałóg, bo jednak całkiem dobrze jest mieć wenę twórczą, ale dobrze byłoby mu też znaleźć coś innego, coś mniej... śmiertelnego. No ale nic, zostawmy to w spokoju. O wiele ważniejszym momentem było to, że Ambroży zaczął grzebać w szkicowniku. Nie da się ukryć, Ludwika wiązała z tym naprawdę wielkie nadzieje, które się nawet spełniły! Już po krótkiej chwili bujała się na huśtawce, przepatrując dokładnie wszystkie kartki. Wyglądało to tak, jakby pożerała je wzrokiem. Analizowała dokładnie każdy, nawet niewielki szczegół, wyobrażając sobie wszelkie krajobrazy w kolorze, żyjące pełnią życia. Nad niektórymi nawet zamyślała się tak mocno, że jej przyjaciel zaczął się chyba martwić, że coś jest nie tak. Wtedy blondynka wyrywała się z oceanu myśli i przechodziła do następnego rysunku. Ach, ten jego talent! Nic dziwnego, że Piętaszek był ulubionym Hogwarckim artystą Ludwiki. Jego prace można było tak łatwo przenieść do swojej wyobraźni, tak łatwo ożywić! Że też jeszcze nie zrobił kariery! Niedługo potem różnokolorowe oczy napotkały w kartkach ceremonię otwarcia. Tą inną. Zupełnie inną niż wszystkie poprzednie. Dziewczyna wyraźnie posmutniała, obserwując całokształt tego jednego rysunku, po czym oddała wszystkie kartki Piątkowi. Pokiwała głową na znak gotowości, chociaż i tak chyba nie było im jeszcze blisko do zaczynania sesji. Oczywiście dziewiętnastolatek miał jakiś problem z jej ubiorem. - No weź, nie będę specjalnie szła do Hogsmeade się przebierać... Poza tym, szata dodaje takiego ponurego klimatu! A przy takiej pogodzie niespecjalnie widzę ciebie rysującego słoneczko, ptaszki i jelonki wokół roześmianej dziewczyny. - odpowiedziała, uśmiechając się nieznacznie. W sumie to nie miała ochoty na jakieś wygórowane, bardzo śmieszne żarty. Właśnie przechodziła kolejny okres "męczenia się" z Minervą i potrzebowała z kimś o tym pogadać. A kto na całym świecie byłby lepszym kandydatem, niż jej Piętaszek? Trzymając obiema dłońmi jedną z lin huśtawki, oparła o nie głowę i wpatrywała się w rówieśnika, oczekując jego decyzji. No bo przecież nie każe jej biec do Hogsmeade... prawda?
Ależ oczywiście, że czytałem! – Obruszył się. Kto to widział, posądzać go o nieznajomość literatury! Szczególnie tej klasycznej! Dla niego bowiem nie było znaczenia, czy to mugolska, czy czarodziejska. Klasyk, jest klasyk. A jakby nie było Defoe do nich się właśnie zaliczał.. – I nie wiem, jakie Ty widzisz podobieństwo między mną, a tym dzikusem. – odpowiedział, również posyłając słodki uśmiech. Ten numer trzy, konkretnie. Firmowy! - Pomijając nazwisko. - mruknął cicho. Z zadowoleniem patrzył na minę dziewczyny, kiedy oglądała jego ostatnie „dzieła”. Aż począł zastanawiać się, czy aby nie pochwalić jej się swoim małym zwycięstwem nad samym sobą. W sumie, chciał to zrobić od razu, ale widać było, iż coś Krukonke gnębi. Nadal martwiła się tym atakiem w pociągu? Nie, to nie to. Chyba.. W końcu posmutniała, widząc szkic przedstawiający łóżka w Wielkiej Sali. Ale czy aby na pewno o to szło? A może kolejny zawód miłosny? Tak, to byłoby prawdopodobne. Ciężkie jest życie osoby homoseksualnej.. Niezależnie od płci. Nie dość, że na ogół są wytykane przez społeczeństwo, to dodatkowo trudno im znaleźć tą wymarzoną drugą połówkę.. Chociaż. Z drugiej strony. Ten opis dotyczył zasadniczo tylko gejów. Co do dziewczyn „innej orientacji”, to chyba nie było z nimi, aż tak źle. W końcu znał wielu chłopaków w jego wieku, nawet starszych i młodszych, których widok dwóch osobników płci przeciwnej, całujących się, nie stanowił jakiegoś wielkiego problemu.. Postanowił jej jednak powiedzieć. - Wiesz.. Nie tak dawno temu wysłałem moje prace, na jeden z Mugolskich konkursów. Jest on trzy etapowy.. Nie bardzo chciałem komukolwiek o tym mówić, ale.. – urwał. Napięcie sięgało zenitu. Patrzyła na niego, oczekując tego, co ma jej do zakomunikowania. –.. ale moje prace. One.. Jakby to powiedzieć.. Dostały się do finału.. – uśmiechnął się, a wzrok utkwił gdzieś przed siebie. Widząc radość w oczach Ludki, ogarnęło go dziwne uczucie. Czuł się tak.. nieswojo. W sumie, nikomu o tym jeszcze nie powiedział. No, poza rodzicom.. Szybko jednak wrócił ją i siebie na ziemie, próbując w jakiś sposób „ogarnąć” huśtawkę. Przyjrzał się jeszcze dziewczynie. – Faktycznie. To mogłoby być kłopotliwe, popylać do Hogsmeade. – Miała racje. Z tym, no i z tym, że nie bardzo chciał rysować jakieś różowe i pełne słodkości obrazy. Czemu? Może dlatego, że miał swoją wizję świata. A w nim, nawet jeśli było dobro, to brakowało tego właśnie „maniurskiego”, jak mówią mugolaki, różu. Tej całej landrynkowej otoczki.. – No dobra. Zostań. Po prawdzie, chciałem zrobić coś mniej dołującego, lecz.. Tak też będzie dobrze. – posłał jej ciepły uśmiech. Jeszcze tylko ustawić fryzurę.. Podszedł do niej, poczochrał po czuprynie, rozwalając całe, starannie przygotowane, uczesanie. Lekko zaprotestowała, ale ten uspokoił ją, mówiąc, iż o taki efekt właśnie mu chodzi. – Dobra siadaj. – Zarządził wskazując na huśtawkę. Sam odsunął się jakiś metr dalej, rozkładając cały swój majdan.
Nic dziwnego, że się obruszył! Taki był przecież zamiar Ludwiki, kiedy umiejętnie wyprowadzała w jego stronę werbalny cios. W końcu kto inny, jak nie Ambroge Friday, Krukon z prawdziwego zdarzenia, największy filozof naszych czasów, miałby znać wszelkie dzieła pisane, które powstawały przez wszystkie okresy ludzkiego istnienia na Ziemi? Naprawdę, jeśli Piętaszek miałby zacząć się wykręcać, gdyby dał jej najmniejszy sygnał, że "Przypadki Robinsona Crusoe" były dla niego literaturą nieznaną Ludka zdziwiłaby się niezmiernie. Natychmiast teleportowałaby się do Hogsmeade, aby mu przynieść jeden egzemplarz do przestudiowania. Na razie jednak zaśmiała się tylko, kiedy książkowy Piętaszek otrzymał miano "dzikusa". - Tak naprawdę to ten dzikus miał w sobie więcej cywilizowanego człowieczeństwa niż znakomita większość ludzi, Ambroge. W tobie widzę to samo. - odpowiedziała całkiem poważnie, upewniając przyjaciela o tym fakcie swoim niezłomnym, dwukolorowym spojrzeniem. Trochę to jednak smutne, że wymyślona zlepka słów, zapisana w druku a potem przeniesiona do ludzkiej wyobraźni pod postacią dwudziestoletniego, czarnoskórego chłopaka mogła być dla wielu osób wzorem, który powinny przez jakiś czas naśladować. Chociażby taka Minerva, za którą Ludka niemiłosiernie biegała, mogłaby się nauczyć od Piętaszka przywiązana i wierności. Ach, tyle fałszywych słów, które wypłynęły z jej pięknych ust! Że też Stanka nie potrafiła sobie raz na zawsze powiedzieć "Nie! Dam sobie z nią spokój i będę szczęśliwa!", tylko wiecznie dawała sobie fałszywą nadzieję! Trzeba będzie z tym coś wreszcie zrobić. Ale tymczasem, Piątek stwierdził, że ma coś ważnego do powiedzenia. I rzeczywiście, niebiesko-zielone tęczówki tkwiły w oczach Krukona, oczekując tej jakże wspaniałej, bardzo ważnej wieści. Ha, jak na zawołanie! Czyli jednak ktoś go wreszcie pozna. "Jak wspaniale!" - zawołała Litwinka, zeskakując wręcz z huśtawki i wpadając na Ambrożego aby go wyściskać. Wreszcie, wreszcie ktoś go naprawdę doceni. Wystawi jego prace dla wszystkich do zobaczenia. A ludzie będą zachwycać się tą głębią, tą wspaniałością, tą prawdziwością. I wszyscy będą tam stać co najmniej godzinę, oglądając zaledwie pierwszy z dziesięciu, może nawet piętnastu jego wspaniałych rysunków. Liudvika cieszyła się zupełnie tak, jakby to było jakieś jej osiągnięcie. No ale co poradzić, w końcu wspierała go w takich zamysłach praktycznie na każdym kroku! Tak czy inaczej, nadszedł moment przygotowań do stworzenia następnego arcydzieła. Blondynka obserwowała dokładnie, jak Ambroge ogarniał wzrokiem zarówno huśtawkę, jak i ją samą. Całe szczęście wiedziała, że to w celach czysto artystycznych, więc nie uznawała takiego wgapiania się za kłopotliwe. Gdyby to był jakikolwiek inny facet - ot, taki Maximillian na przykład! - na pewno by mu już przywaliła. W każdym bądź razie wniosek został znaleziony. Nie będzie dzisiaj radości, zastąpi ją zdołowanie i smutek. I bardzo dobrze. To właśnie tkwiło w Ludkowym umyśle, i to powinno zostać z niego uwolnione. Owe uczucia miały bardzo duży wpływ na to, że dziewczyna nie zaproponowała po prostu teleportacji do Hogsmeade, nie zważając nawet na zakazy dotyczące tego rodzaju przemieszczania się na terenie Hogwartu. W normalnych warunkach by to zrobiła! Wracając jednak do tematu, jej rzeczywiście wspaniale i starannie ułożone włosy zostały konkretnie rozczochrane, jak gdyby komuś nie podobał się sposób, w jaki Ludwika je uczesała. Westchnąwszy głośno, Litwinka spojrzała na Irlandczyka wzrokiem typu "Co ty sobie w ogóle myślisz", po czym usiadła na wspomnianej już kilka razy huśtawce, przyjmując tę samą pozycję, co wcześniej. Złapała za linę obiema dłońmi, zaś o dłonie oparła swoją głowę. Podczas gdy Piętaszek tworzył nieopodal swoją pracownię, ona ćwiczyła wszystkie zamyślone - albo też załamane - spojrzenia, jakie mogła przyjąć. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia jaki koncept chłopak zechce przyjąć, także miała nadzieję że w jakiś tam sposób ją na własną wizję naprowadzi. No i będzie trzeba mu się wygadać z tych wszystkich rozterek miłosnych, które targały całą Stanką na prawo i lewo. Ale to za chwilę.