Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
Ach, no oczywiście, przecież nikt nie mówi o wciskaniu pod pantofel, hehehe. Clarci by nawet przez myśl nie przeszło, żeby Daniela zmieniać, dla niej był idealny takim jakim był. Jeśli miał się z nią w przyszłości w czymś tam nie zgadzać to trudno, będzie musiała to po prostu przeżyć. Da radę, dla Daniela nie do takich rzeczy była zdolna. - Jesteś pewien, że chcesz tego słuchać? Boje się, że po wysłuchaniu jednak daaaleko ode mnie uciekniesz. - mruknęła i uśmiechnęła się w nieco asymetryczny sposób. Ojj, nie, rozrywek na najbliższe lata (!) im nie zabraknie. Takie życie w stylu Bonnie i Clyde'a byłoby rewelacyjne! No, oczywiście w przeciwieństwie do nich Clara i Daniel żyliby długo i szczęśliwie, nikomu nigdy nie udało by się ich złapać, o! Tak więc, ich perspektywy na życie prezentowały się cudownie, fundusze to nie problem, są czarodziejami, coś wykombinują! - Ok, BĘDZIE cudownie! - zaśmiała się radośnie, trochę tak jakby była nietrzeźwa. W sumie taką euforię, jaką teraz odczuwała Clara można było śmiało porównać do przesadzenia z procentami. Naprawdę, dziewczyna miała ochotę wyściskać wszystkich, którzy tylko znajdą się w jej zasięgu! - Oczywiście, że zechcę! Z Tobą to nawet w kosmos. - odparła szybko, oczami wyobraźni widząc siebie i Daniela ganiających po księżycu. Kto wie, może nawet znaleźli by swoją własną planetę, gdzie by zamieszkali, z dala od wszystkich i wszystkiego? Nie musieliby się o nic martwić, możliwe, że nigdy nie musieliby pokonywać jakikolwiek trudności. - No cóż, ja też tak myślę. - przyznała, również jeszcze raz przypominając sobie swoją dzisiejszą "pogawędkę" z Bellatrix, która jak widać okazała się jedyną rozsądnie myślącą pod względem tej sprawy osobą. - Dooooobrze, wracajmy do Hogwartu. - szczerze mówiąc, Clara mogłaby tutaj tak stać z Danielem w nieskończoność i dłużej, bo wszystko co się wydarzyło przypominało po prostu sen, z którego nigdy w życiu nie chciałaby się obudzić. Uświadamiając sobie jednak, że od dzisiaj jej życie może tak wyglądać tak codziennie, posłusznie ruszyła z Danielem do szkoły.
Dzisiaj było naprawdę zimno, ale i tak mimo to stwierdziłam, że dobrym pomysłem będzie spacer z samego rana. Pamiętam jak w Londynie wychodziłam na spacery, brakowało mi tego czasem. Jednak wiedziałam dobrze, że tutaj będzie mi lepiej. A dlaczego? Tutaj nie ma takiego tłoku, nie ma korków i wszędzie nie chodzą ludzie. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam obok huśtawki pod drzewem. Wzięłam głęboki oddech i po chwili już leżałam pod drzewem. Martwiłam się o to, że zaraz zacznie padać i cała zmoknę. Ale chyba się na to nie zapowiadało, cały czas jestem przyzwyczajona do tej iście angielskiej pogody, tam prawie cały czas padało. No i w sumie dlatego teraz się o to martwię. W sumie nie powinnam przejmować się takimi głupstwami. Zresztą. Humor mi raczej dzisiaj nie dopisywał. Nie wyspałam się dzisiaj, z jakiego powodu? Sama nie wiem. Zwykle wysypiałam się tutaj o wiele lepiej niż w domu, jednak nie mam pojęcia co dzisiaj się stało. Całą noc słyszałam jakieś szmery i inne dziwne odgłosy. Cóż, spanie tutaj może być niebezpieczne szczególnie jeśli ktoś mnie znajdzie. Będą się też martwili o mnie, jeśli długo nie będę wracała. Odwróciłam się na drugi bok. Ale przecież nikt tutaj nie chodzi. Uczniowie raczej jeszcze śpią bądź robią inne rzeczy. Ech. To tylko takie zapewnianie się. Przecież za chwile ktoś mnie znajdzie, a mi nawet jest tutaj wygodnie. Nie chciałam wstawać. Zasnęłam. Chyba ktoś jednak szedł w moim kierunku. Nie mam pojęcia.
Po odwiedzeniu prawie całego zamku, Ash starał się znaleźć jakieś jakieś ciche i spokojne miejsce, gdzie mógłby pomyśleć o wszystkim i o niczym, poczytać książkę, obojętnie jaką lub pooglądać tereny wokół zamku. Tak więc nogi zaprowadziły go na błonia, gdzie spacerował całe południe, przyglądając się ukradkiem Zakazanemu Lasowi, który tak cholernie go kusił, by zajrzeć tam wreszcie. Takie miejsca najbardziej go przyciągały, jakby jakaś niewidzialna lina ciągnęła go w te miejsca. na dodatek uwielbiał łamać zasady, bo przecież to tygryski lubią robić najbardziej. Jednak jego rozum wziął górę nad sercem i odpuścił sobie wyprawę w głąb lasu. Doszedł do jakiegoś osobnego drzewa, konkretniej mówiąc gruszy, pod która wisiała mała huśtawka. Zaraz obok chłopak ujrzał śpiącą dziewczynę. Musiał przyznać, że wyglądała uroczo, kiedy spała. Nie chcąc jej budzić, usiadł metr od niej, przyglądając się jej twarzy w ciszy. Po chwili dostrzegł, że zaczęła otwierać oczy.
Starałam się usnąć, byłam tak bardzo zmęczona. Nie zwracałam już wtedy uwagi na te wszystkie dziwne odgłosy. Nie mogłam odróżnić kroków ludzi od zwierząt, więc się tym zbytnio nie przejmowałam. Zresztą co mogły mi zrobić takie zwierzęta. Jednak z drugiej strony wolałam się obudzić. Wzięłam głęboki oddech i powoli zaczęłam otwierać oczy. Może i długo nie spałam, jednak to byłoby cholernie nieodpowiedzialne. Tak zasnąć pod drzewem. Jeszcze ktoś pomyśli, że jestem pijana! Otworzyłam więc oczy i odgarnęłam włosy z czoła. Wtedy zobaczyłam, że ktoś mi się przygląda. Zestresowana podniosłam się energicznie i oparłam o drzewo. - Cholera, kim ty jesteś? - Pisnęłam zestresowana i objęłam się ramionami, tak jakbym chciała się zasłonić. W sumie naga nie byłam, jednak była to dość wstydliwa sytuacja.
Z nudów zaczął już bawić się trawą, czekając aż dziewczyna w końcu się wybudzi. Gdy energicznie wstała, zapewne przestraszona jego widokiem, ledwo powstrzymał się od roześmiania się. Nie dziwił się jej, kto normalny patrzy na śpiące osoby. Niby nic w tym fascynującego, ale jednak lepsze to niż... obojętnie co. - Jestem leśną wróżką, ale zapomniałem doczepić sobie skrzydełka. - Odparł z grobową powagą, marszcząc nos. - Czuwam nad Tobą w tej okolicy, więc nie masz się czego bać. - Wyszczerzył się, wstając z trawy.
Zrobiłam dziwną minę. Przewróciłam oczami i schowałam twarz w rękach. Wiedziałam, że pewnie się cholernie rumienie, ale co właściwie innego miałam zrobić? A co on miał innego zrobić? W sumie ja też bym podeszła do śpiącej osoby pod drzewem. Może nie żyje? Kto wie. Ciekawe czy ucieszył się, gdy się obudziłam. Popatrzyłam na niego i roześmiałam się słysząc ten tekst o wróżkach. Wstałam z trawy i popatrzyłam mu prosto w oczy. - Dziękuję za opiekę. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się do nieznajomego. Widziałam go wiele razy w Hogwarcie, jednak nie mam pojęcia jak on się nazywa.
Po chwili wyczuł, że dziewczyna już nie była taka przestraszona, jak na początku, a słysząc jej śmiech utwierdziło to jego przekonanie. Na szczęście nie musiał więcej zgrywać leśnej wróżki, chociaż nieco mu się to spodobało. Zdecydował jednak dalej się w nią pobawić. - Nie ma sprawy, przecież takie są zadania leśnych wróżek. Niestety moje skrzydełka zostały w domu i nie pofruniesz na mnie w siną dal. Nawet moje ręce nie potrafią latać. - Po tych słowach zaczął trzepotać dłońmi jak ptak po kilku promilach. - Widzisz? Ale zrekompensuję Ci to swoim towarzystwem, po którym będziesz mnie miała dość. - Uśmiechnął się zadziornie.
Nie było chyba takiej osoby, która działałaby mi na nerwy. W sumie to ja każdego irytowałam moim wielkim optymizmem. Zawsze za wszystko przepraszałam, wtrącałam się gdzie mnie nie chcieli i generalnie, ludzie którzy mnie nie znali nie dostrzegali tej spokojnej mnie. Bo w rzeczywistości umiem się zachować, jednak nikt nigdy tego nie widzi... Dlatego cieszyłam się, że w Hogwarcie jest taka sama wygadana osoba jak ja! Szczególnie taka leśna wróżka, trzeba przyznać, że miałam szczęście spotykając taką wróżkę. - Nie martw się. Myślę, że gdy będziesz nieco starszą leśną wróżką nauczysz się latać bez nich. - Powiedziałam pocieszająco. - To ty będziesz miał mnie dość. A właściwie jakie obowiązki mają takie leśne wróżki? - Zapytałam łapiąc się za łokcie. Robiło się zimno.
To ci dopiero. Nigdy nie przypuszczałby, że zabawa w leśną wróżkę może być świetnym pretekstem, by kogoś poznać! Chyba nawet zacznie ubiegać się w Ministerstwie Magii o zmianę na taka istotę, jeśli istnieje taki Departament. Byłby pewnie upierdliwą wróżką, wszędzie byłoby go pełno, ale potrafiłby latać, o czym zawsze marzył. - W życiu, to Ty uciekniesz ode mnie przy najlepszej okazji! - Uniósł wyzywająco brew, a widząc, że dziewczynie robi się zimno, ściągnął z siebie szatę i okrył jej ramiona. - Najważniejszą rzeczą jest opiekowanie się takimi śpiącymi studentkami jak Ty i latanie po lasach.
Uśmiechnęłam się. Byłam cała czerwona na twarzy... w sumie jeszcze nigdy tak się nie czułam przy nikim. Byłam strasznie speszona tą sytuacją. Ale cóż, chłopak był dla mnie miły więc nie wiem o co chodzi. W dodatku dał mi szatę. Tylko żebym później nie zapomniała mu jej oddać. Dobra, dość gadania do siebie. Muszę się poważnie nad sobą zastanowić. - Wiele jest takich studentek śpiących pod drzewami? - Zapytałam. W sumie tylko dlatego, że nie wiedziałam co powiedzieć, jednak gdzieś w środku czułam, że tak czy siak nieznajomy pociągnie rozmowę. Wydawał się taki miły.
Własnie zebrało się na silny wiatr. Gdyby nie wychowywał się w Norwegii, bez ciepłej szaty zamarzłby na miejscu. Ale jego wrodzona odporność na zimno działała niezawodnie. Naciągnął tylko na dłonie rękawy swetra. - Na razie Ty jesteś pierwsza, bo jestem nowicjuszem w takich sprawach leśnych wróżek,. Mógłbym Ci wiele o nich poopowiadać, gdybym więcej o nich wiedział. - Odparł z uśmiechem. Oparł się o pień grubego drzewa, przyglądając się dziewczynie. - Ale pewnie Cię to zanudzi...
Odgarnęłam włosy z twarzy i wciąż mu się przyglądałam. W sumie w tym momencie nie chciałam niczego innego niż słuchać jego opowiadań. Właściwie lubiłam słuchać ludzi, bardzo. Sama często opowiadam historie w które czasem ciężko uwierzyć, ale mówiąc je odpowiednim ludziom nie trzeba się martwić o to, że nie uwierzą. Uśmiechnęłam się do niego i popatrzyłam z zainteresowaniem w oczach. Nie wiedziałam czy on widzi to, że naprawdę miło mi się go słucha i właściwie z nim rozmawia. - Mów, ja chętnie posłucham. - Powiedziałam i również oparłam się o drzewo.
Mógł teraz wykazać się swoją wyobraźnia, zaczynając opowiadać dziewczynie o świecie leśnych wróżek. Nigdy nie opowiadał nikomu takich rzeczy, wiec musiał improwizować, ale był w tym dobry. I nawet zaczął czuć się swobodnie przy Puchonce, a przecież zawsze tylko skrywał siebie samego za "maskami". - Więc w Zakazanym Lesie i innych puszczach żyją małe i duże leśne wróżki, które opiekują się wszystkimi stworzeniami, tylko nie siebie samymi, bo mają tyle rzeczy na głowie. Nigdy nie śpią, cały czas fruwają nad czyimś głowami, jedzą tylko owoce, są wegankami. Żyją krótko, ale jest ich tyle, że zastępują siebie, gdy jedna z nich umiera lub ginie. - Przekręcił usta w podkówkę, a po chwili parsknął głośnym śmiechem, kończąc opowiadanie.
Śmiałam się. Strasznie się śmiałam. Cóż, takie rzeczy tylko po alkoholu nie tylko u mnie ale i moich znajomych. Zastanawiałam się nad zapytaniem chłopaka czy coś pił, jednak to mogłoby zostać odebrane źle i generalnie - byłoby to bardzo niemiłe. A ja przecież do takich nie należę. Mogę teraz jedynie zazdrościć nieznajomemu poczucia humoru. W sumie... Polubiłam go. Chciałabym usłyszeć więcej historyjek w jego wykonaniu. - To koniec?- Zapytałam roześmiana. - Myślisz, że też mogłabym zostać leśną wróżką, czy z tym trzeba się urodzić? - Zapytałam dla żartu.
Kiedy dziewczyna również zaczęła się śmiać, odetchnął z ulgą, że nie odebrała go jako niezrównoważonego psychicznie i na szczęście nie odstraszył ją swoim opowiadaniem. - Niestety tak. Jak mówiłem wcześniej, jestem nowicjuszem i niewiele o nich wiem. - Odpowiedział z uśmiechem. - To trzeba mieć we krwi, a ty masz za chude ręce i nogi, żeby pracować jako leśna wróżka, wykończyłoby Cię to. - Dodał, przejeżdżając palcem po jej chudym ramieniu z szerokim uśmiechem.
Znowu się zaśmiałam. I nawet nie poczułam ani trochę nieswojo gdy chłopak, którego imienia nawet nie znałam dotknął mnie. Właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałam głębiej, cóż. Pewnie każda inna dziewczyna natychmiastowo zareagowałaby negatywnie na coś takiego. Ale ja przecież do takich nie należałam. Aż dziwnie mi tak o tym myśleć. Może i wychodzę na taką na jaką wychodzę, ale lubię siebie za to. Uśmiechnęłam się do niego. - Ty też jesteś chudy. - Powiedziałam do niego patrząc mu się prosto w oczy.
- Ale za to mam tyle mięśni! - prawie krzyknął z rozbawieniem, głosem przypominającym chwalące się lizakiem dziecko, napinając ramiona. W zasadzie nigdy nie ćwiczył, by nabrać trochę siły, ale z od dziecka wyglądał jakby był po małej dawce sterydów. Odwzajemnił spojrzenie, przybliżając do dziewczyny swoją głowę, a na twarzy czuł jej ciepły oddech. W ostatniej chwili jednak oddalił od niej głowę na "bezpieczną" odległość. Musiał cały czas nad sobą panować, by nie zrobić czegoś głupiego, lub innych rzeczy... - Przez te opowiadania o leśnych wróżkach zapomniałem Ci się przedstawić. Jestem Ash. - Wyciągnął w jej kierunku swą dłoń, ukazując uśmiech na twarzy.
Imponowało mi to cholernie. W sumie nie obchodziło mnie to jak twarde ma mięśnie i tak był "megaprzystojny". Jak to mówiły moje mugolskie przyjaciółki " mega ciacho ". Do tej pory wyśmiewam to określenie, bo jest po prostu żałosne i dziwne. Cicho się zaśmiałam pod nosem, tak jakbym widziała, że Ash stara się powstrzymywać. Cóż, nie każda dziewczyna jest taką seksbombą, czyż nie? Właściwie o czym ja myślę, powinnam się skupić na chwili. Delikatnie podniosłam rękę i napięłam ją w ramieniu. - Ha, też mam mięśnie. - Rzuciłam i uśmiechnęłam się. Położyłam rękę bliżej chłopaka. - Ach i jestem Julcia. - Dodałam.
Im dłużej na nią patrzył, tym trudniej mu było kontrolować samego siebie. Dziewczyna miała coś takiego w sobie, że gdyby nie ich kilkugodzinna znajomość - rzuciłby się na nią i rozebrał nawet w takim miejscu. Nawet myśli nie potrafił opanować. - Mhm, pozazdrościć. - Odparł, szczerząc zęby w uśmiechu. Chwycił rękę Julci i położył ją sobie na kolanach, zaczynając po niej miziać opuszkami palców.
Hm, sądząc po moich wcześniejszych przygodach takie coś było dla mnie niczym. Jednak mimo wszystko dość dziwnie się czułam. Przecież mogłabym w jednej chwili zapytać go o co mu właściwie chodzi a zaraz później spełnić jego wszystkie zachcianki. Jednak to nie było tym, co chciałam osiągnąć. Chłopak zasługiwał na coś więcej niż na mnie. Był miły i generalnie poukładany, nie taki jak większość chłopaków ze szkoły. A może taki się wydawał? Popatrzyłam na niego i delikatnie uśmiechnęłam się.
Ciekaw był jak sprawy dalej się potoczą. Czy będzie to tylko znajomość spod Gruszy? A może zaczną się częściej spotykać? Sam nie wiedział, co ma o tym myśleć, ale towarzystwo dziewczyny bardzo polubił. - Lubisz takie miejsca? - Zapytał, przerywając ciszę, która zaczynała go stresować. Nadal bawił się ręką dziewczyny.
Post fabularny powinien mieć co najmniej 5 linijek tekstu, popraw to albo dostaniesz upomnienie.
Czerwonowłosa i naburmuszona dziewczyna kierowała swoje lekkie kroki w stronę dziecięcej, infatylnej huśtawki, znajdującej się pod gruszą. Dlaczego wybierała się akurat tam? Więc powiem szczerze, że jej przeczucie mówiło, iż nie będzie tam zbyt wielu ludzi, którzy mogliby przeszkodzić jej Katarinowej mości. Właściwie to lubiała towarzystwo ludzi, ale tym razem nie miała zamiaru widzieć żadnego z tego gatunku; zirytowali ją i doprowadzili do szału i tym razem. Na szyi wełniany, biały szalik, aby nie było dziewczynie zimno, a na głowie tego samego koloru czapka, nieco przyduża, spadająca czasami na bok. Spod ciemnobrązowego, niedopiętego prochowca wystawała jasnozielona koszula w pionowe, białe paski wciągniętą w ciemnozielone, prawie czarne, dżinsowe spodnie. Sukhorukov uwielbiała kolory swojego domu. Uwielbiała też węże, które również były zielone. Zielony górą! Na jej zgrabnych nogach widoczne były jasnobrązowe trzewiki za kostkę, podbite jasnożółtą wełną od środka, z grubą podeszwą, jak u traperów. Zaśnieżone łąki mieniły się białym, choć nieco stwardniałym puchem, a na obiekcie wiszącym na sznurkach znajdowało się to samo. Coś czuję, że Katarina się nie pohuśta dzisiaj. Ale czy na tym jej zależało? Chyba nie, po prostu chciała być sama, a że wypadło akurat na gruszę, to tam też się wybrała. Zatapiała swoje nieciężkie buty w śniegu, co sprawiało, że jej stopy i skarpety robiły się mokre. Pierwszy raz od dawna poczuła, że jest jej zimno i wolałaby spędzać teraz czas gdzie indziej. No, ale co się dziwić biednej, przemoczonej dziewczynie? Żeby tylko jeszcze nikt jej nie przeszkodził, żeby nikt nie zobaczył jej w takim stanie! Wtedy to się albo zdenerwuje, albo załamie.
Scarlett natomiast była ubrana skandalicznie lekko. Ale cóż poradzić, kiedy chce się wyglądać wspaniale pomimo warunków atmosferycznych? Ona miała momentami naprawdę dziwne priorytety, ale w zasadzie to już nikogo nie dziwiło. Szła więc w miniówce, krótkiej kurteczce i z wywalonym dekoltem. Jedynie zgodnie z porą roku miała grube, ciemne rajstopy, aby ukryć ogromny opatrunek na udzie. Szła wolno, wyraźnie kulejąc i na twarzy dało się zauważyć niezadowolenie ślizgonki z obecnego stanu rzeczy. Jednak gdyby kózka nie skakała... Ale to nieistotne, bo nie na tym skupia się cała akcja. Skupia się ona raczej na tym, że Saunders chciała trochę rozruszać schorowaną nogę, aby przestać tak pokracznie chodzić, bo ludzie zaczęli się tym niezdrowo interesować. Zaszła więc na Błonia i... zmęczyła się. Oddychała ciężko, a para wydobywała się z jej ust. Chciała sobie usiąść i odpocząć na huśtawce, ale... Otóż to, ta była zajęta. Gdyby to był ktoś inny, wygoniłaby go szybko, ale to była Katarina i Scarlett od razu wiedziała, że nie pójdzie łatwo. Bo jakoś na jej empatię nie liczyła. Kiedy więc zbliżyła się dostatecznie, objechała starszą ślizgonkę wzrokiem z góry na dół, po czym westchnęła teatralnie. - Kate - zaczęła niezbyt przychylnym tonem. Tak się do niej zwracała, bo wymówienie jej prawdziwego imienia kończyło się łamaniem języka. I tak jak do większości zwracała się po nazwisku, tak chyba w tym przypadku prędzej by wyzionęła ducha, niż to wymówiła. Dlatego nawet nie próbowała. - Nie było cię z bukietem kwiatów w skrzydle szpitalnym - ciągnęła dalej i wygięła usteczka w smutną podkówkę. To było takie... ironiczne. Aż za bardzo. - Ale możesz się teraz przysłużyć światu i stąd zejść - dodała na koniec już bardziej uradowana. Nawet się uśmiechnęła. Sztucznie, bo sztucznie, ale jednak!
Przecież ruda nie siedziała na ławce... To byłoby dziwne i takie nie w jej stylu. Poza tym, czy nasza kochana Scarlett nie zorientowała się, że na huśtawce leży dosyć gruba warstwa śniegu? Jak widać najwyraźniej miała problemy ze wzrokiem, nikt nie usiadłby na mokrym siedzeniu, a tym bardziej nie Katarinka. Przecież ona nie znosi wręcz zachowywania się jak dziecko, takie małe, paroletnie, które za wszelką cenę musi się pobawić na huśtawce pod gruszą. Jeszcze w tym samym miejscu co rudzielec w przemoczonych butach! Przezwisko, czy tam pseudonim "Kate" niezbyt do niej przemawiał. Był tak bardzo pospolity, ludzki i oklepany, że szkoda jej było nawet zwrócić znajomej na to uwagę. W końcu kto jak kto, ale Saunders powinna wiedzieć co irytuje dziewczynę, a co wręcz przeciwne. I z pewnością to wiedziała, i jej zamiarem było wywołanie takiej reakcji u Sukhorukov. Nie było jej z kwiatami? To taki straszne, naprawdę! Współczuję Scarlett, jak ona mogła o tobie zapomnieć? Przecież jest pierwszą osobą, która po wypadku leci do kwiaciarni i kupuje ludziom kwiaty! Bo ona tylko czeka, aż komuś się stanie krzywda, to jest w końcu jej praca. No, ale niestety tym razem nie przypomniała sobie o biednej, pokrzywdzonej dziewczynie z domu. - Oh, to takie przykre - odparła z nieco wyczuwalną ironią w głosie. Spojrzała na Scarlett, jakby zaraz miała uderzyć się ręką w twarz, na znak załamania - Przecież ja tutaj nie siedzę. Najwyraźniej kontuzja nogi ma coś wspólnego ze wzrokiem - odpowiedziała, opierając się o gruby i nieco oblodzony pień drzewa. Było strasznie zimno, dlatego naciągnęła ciepły płaszcz i stała tak dalej. Powinna była zmienić obuwie.
Cóż, Scarlett by to z pewnością nie przeszkadzało - co prawda, wiązałoby się to niechybnie z przemoczeniem jakże cudownych ciuchów i zamarznięciu tyłka, ale... w obecnej sytuacji, w jakiej się znajdowała, mało ją to po prawdzie obchodziło. I cóż, najwidoczniej jad akromantuli przysłonił jej trzeźwą ocenę sytuacji! A może jednak powinna wybrać się na badanie wzroku? Och, nosiłaby wężowe soczewki, to byłoby coś! Już prawie się zapaliła do swojego nowego pomysłu, ale ta wstrętna Sukhorukow zawsze wszystko potrafi idealnie zepsuć. Saunders obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem, po czym zgarnęła swoimi dłońmi śnieg z huśtawki i opadła na nią swoim zgrabnym tyłkiem. Och, od razu lepiej. Wzięła aż parę głębszych oddechów, bo zmachała się po tym maratonie po błoniach, wyglądając przy okazji jak zombie-paralityk. Ale oczywiście w mniemaniu Scarlett nawet w takiej sytuacji wyglądała nienagannie! - Widzisz, uzupełniamy się, ja i moja kontuzja wzroku, oraz ty i twoja kontuzja mózgu - powiedziała przesłodko, trzepocząc rzęsami. Schowała dłonie w rękawy kurtki i ani myślała, aby się bujać. Bezsprzecznie zleciałaby do tyłu i tyle by z tego wyszło. A podnosić się z ziemi z tą nogą jeszcze nie próbowała. A może powinna? - Ale ja nie o tym - rzuciła po chwili, zmieniając ton i wyraz twarzy na dalece obojętny. - Działo się coś ciekawego, kiedy mnie nie było? - spytała rzeczowo, taksując Katarinę wzrokiem, przez co musiała się trochę obrócić na bok. Co za niewygody! Jednak starsza ślizgonka powinna doskonale wiedzieć, o co jej chodzi, dlatego Saunders oczekiwała wyczerpującej odpowiedzi. Nie była ostatnio nie bieżąco, a to niedobrze. Poza tym, zwyczajnie nie miała kogo i z kim obgadywać, smuteczek.
Nie ma to jak posadzić swoje wielkie i okrągłe cztery litery na zimnej, drewnianej i niewygodnej ławeczce. Ale przecież to jest idealna pani Saunders, która w ogóle nie czuje zimna, a tym bardziej wzroku. Jeszcze zauważyłaby się w lustrze! A to byłoby straszne! Byłoby przykre, gdyby nagle zorientowała się, że nie jest taka boska! - Uważaj, bo się zawentylujesz - odpowiedziała rudowłosa, marszcząc brwi w odpowiedzi na nie do końca na miejscu żart blondynki. W ogóle chyba nie jest w formie, bo wygląda jakby wpadła pod karetkę po tym całym ukąszeniu przez akromantulę. Ułożyła wygodnie stopę na korzeniu drzewa, bawiąc się w ślizganie po zamarzniętej roślince. Oby się teraz nie wywróciła i żeby nie zrobiła z siebie pośmiewiska przed Scarlett. Ale przecież i tak jest jej to obojętne; co do gadania ma młodsza Ślizgonka? Wiele, ale nie tak wiele jak Katarina. Ona też? Jest taka przyziemna… Zależy jej wyłącznie na ploteczkach i tylko na tym. Najwyraźniej takie teraz są te całe nastolatki. W ogóle liczą się dla nich tylko nowe wieści, a jak przez chwilę znika z „runku” i nie wie co się dzieje, wypytuje typowych, będących wciąż na bieżąco informatorów. Czy można tak powiedzieć o rudej? Wydaje mi się, że nie. Tutaj chodzi o prawdę, więc jeśli coś tym nie jest, to od razu traci swój smaczek i cały sens. - Coś nowego? – poślizgnęła się, więc przytrzymała się pnia gruszy – Oprócz nowej pikanterii w Dormitorium chłopców, raczej nic – odpowiedziała bez jakiegokolwiek przejęcia. Właściwie to nie było to godne jej uwagi, bo każdy ma swoją prywatność. Czy nudziło ją dowiadywanie się o innych? Nie, skądże znowu! Ma swoje źródełka, więc nikogo nie musi śledzić.