Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob 16 Cze 2012 - 1:32, w całości zmieniany 1 raz
Miał w miarę dobry humor jak na ostatni czas. Wiedział, że nie może po prostu siedzieć i ryczeć nawet jeśli miał ochotę. Trzeba się ogarnąć i tyle. Wsadził ręce w kieszeni, nucąc coś pod nosem, tanecznym krokiem wyszedł z zamku. Ruszył w stronę huśtawek nie mając co ze sobą zrobić i uśmiechnął się nieznacznie na widok Puchonki. - Można się dosiąść? Spytał, posyłając jej przyjazny uśmiech. Nie znał jej, ale nigdy nie było to dla niego zbytnią przeszkodą.
Gdy dziewczyna tak się huśtała i rozmyślała, nagle zjawił się jakiś chłopak. Grzecznie zapytał się czy może dosiąść. Angelina spojrzała na niego z przerażeniem i szybko się zerwała z huśtawki. Była bardzo przerażona i nie dało się tego ukryć. Zrobiła krok do tyłu i szybko z kieszeni wyjęła różdżkę. Następnie zaczęła celować w przybysza. Po chwili w końcu przemówiła przerażonym głosem. -Odejdź, nie rób mi krzywdy.- Ręka zaczęła się jej trząść. W głowie miała pełno myśli na temat ucieczki, ale jak na razie została.
Widząc jej zachowanie, uniósł spokojnie ręce ku górze. Wierzył w swoje siły, mógł złapać różdżkę i ją rozbroić, ale miał wrażenie, że to nie najlepsza opcja w tym przypadku. Wydawała mu się potwornie przerażona. Przyglądał się jej uważnie. - Spokojnie. Nie chcę ci nic zrobić. Zaciekawiła go. Zastanawiał się, co mogło jej się stać, że tak bardzo przeraża ją przecież zwykła, przypadkowa osoba.
Gdy ten obcy przybysz powiedział że nic jej nie zrobi, ona powolutku zaczęła chować różdżkę. Cały czas jednak była czujna i gotowa do ucieczki. Gdy tak stała dłuższą chwilę, postanowiła coś powiedzieć. -Ja. Ja. Ja przepraszam za moje zachowanie.- Gdy już wydukała te słówka cofnęła się o jeden krok do tyłu. Jej lęk nadal nie przemijał. Po chwili Angelina dla bezpieczeństwa wyciągnęła swoją różdżkę, ale nie celowała w chłopaka. Po prostu trzymała w prawej ręce. Normalnie Angelina by uciekła bez tego całego zamieszania, ale wiedziała że musi się wyleczyć z tego lęku.
- Czego się boisz? Nie mógł jakoś pojąć jej zachowania. Przecież nigdy jej nie groził, nic nie zrobił, był z reguły całkiem przyjazną osobą. Ktoś inny aż tak ją nastraszył, że boi się wszystkich? Przez chwilę myślał nad wyjęciem różdżki i oddaniem jej, żeby poczuła się pewnej, ale jednak... nie, taki dobry nie jest. Źle czuje się bez różdżki po prostu, więc nie wymagajmy za wiele. Ta jednak spoczywała spokojnie w jego kieszeni - totalnie niegroźna. On także nie wykonywał zbyt gwałtownych ruchów, jedynie złapał w spokoju za łańcuchy huśtawki i popychał tą nogami nieznacznie.
Po wypowiedzi przybysza przez chwile milczała. Po jakimś czasie odważyła się odpowiedzieć. -Ja. Ja się boje ludzi.- Wydukała po cichutku, prawie szeptem. Cały czas się trzęsła, ale troszeczkę mniej. Angelina wzięła głęboki oddech i zrobiła niepewny krok do przodu. Była z siebie dumna, ponieważ troszeczkę przełamała lęk do tej osoby. Dziewczyna w głowie już ułożyła cztery plany ucieczki. Nagle dziewczyna zaczęła po cichutku coś mówić. -Przepraszam za moje zachowanie.- I po tym zamilkła. Czuła się bardzo głupio.
Od ostatniego razu każdy jej dzień zdawał się być taki ponury. Słońce zawsze, dokładnie zawsze było zasnute przez chmurki. Oczywiście tylko w jej postrzeganiu, bo na dworze była piękna pogoda mimo iż wiatr troszkę ochładzał ciało. O tej porze pewnie jak zwykle nielegalnie kąpałaby by się w jeziorze- z niezadowoloną Lil, albo nago z jakimś kolegą. W każdym razie ostatnio w ogóle nie miała na to ochoty. Ubrała się w zwykłe spodnie, szeroką szarą bluzkę – męską oczywiście. I tak oto wybrała się przed siebie na spacerek. Ta panna zawsze w centrum uwagi tym razem unikała ludzkich spojrzeń i przede wszystkim jakichkolwiek kontaktów. Miała wrażenie, że wszyscy wiedzą i spoglądają na nią z pożałowaniem, albo z kpiącym uśmieszkiem. Doszła więc dość szybkim krokiem do huśtawki pod gruszą. Tutaj mogła odpocząć. Nikogo nie było, tak pusto i spokojnie. Usiadła na deseczce, by po chwili pohuśtać się w te i z powrotem pozwalając, by cisze przerywały tylko ocierające się o drzewo sznurki.
Tak, tak dni Jerome'a tak samo były takie szare i ponure i nic się praktycznie nie działo w jego życiu. Ale to nie z powodu tego, że ktoś go skrzywdził czy coś tylko po prostu Krukon tak postrzegał życie. Wybrał się na dwór, ponieważ pogoda nie była zła, a i miał okazję by kontynuować czytanie książki pt. "Tunele" miał całą trylogię tego tytułu, pomimo że były to raczej przygodowe książki dla dzieci, lubił je. Zawierały w sobie mądre przesłanie, i bla bla bla... wróćmy do Felixa. A więc wyszedł na dwór ubrany w szare krótkie spodenki i białą koszulkę. W ręku trzymał ową książkę, i usiadł sobie pod jakimś drzewem. Zajął się czytaniem, co jakiś czas rozglądając się, ponieważ z każdą minutą przybywało coraz więcej uczniów. Ni stąd ni zowąd na horyzoncie pojawiła się Cornelia Somerhalder. -No pięknie... Zrezygnowanym tonem prychnął pod nosem. Jednak Gryfonka zdawała się być jakaś inna. Żywotność która tryskała z niej w każdym momencie jej życia, wyparowała. Jerome stwierdził, że coś się musiało stać. Próbował być bezinteresowny, i udawać, że nie obchodzi go to. Jednak coś go podkusiło by za nią pójść.
Zdecydowanie lepsza była nudna rutyna przejawiająca się w tym, że dzień w dzień odgrywa się ten sam scenariusz, jak w teatrze niż to, co wywołało u niej opuszczenie wszelkich pozytywnych uczuć. Zresztą, starała się przestać o tym myśleć. Usilnie próbowała tworzyć w pamięci jakieś swoje wyobrażenia, wesołe zajączki i inne głupoty. Byle by tylko nie myśleć o tym, albo w ogóle przestać kontaktować. W gruncie rzeczy minęły dopiero trzy dni. Mimowolnie to odliczała... Nie trudno było zrozumieć, że nie była sama. Grobową ciszę łatwo było przerwać chociażby zwykłym szelestem wiosennego wiatru. Uniosła wzrok by zauważyć całkiem niedaleko niej Felixa. Widocznie i on miał ochotę by spędzić ten czas w spokoju. Przez chwilę obserwowała go jakby chcąc przewidzieć każdy jego ruch. - Jeśli koniecznie chcesz tutaj akurat zostać, to zaraz się przeniosę... - Mruknęła wstając i otrzepując tyłek. Przeczesała palcami długie, rozpuszczone włosy. Nawet chwili spokoju. A jeśli chodzi o płeć męską, to miała ich wszystkich dość. Raz na zawsze. Ukryła dłonie głęboko w kieszeniach, by wolno ruszyć w stronę zamku. Ociągała się, nie miała ochoty znowu przechodzić przez tłoczne miejsca.
To było dla Jerome'a dość dziwne przeżycie. Cornelia Somerhalder w zasadzie nie była sobą. Gdy wstała i spojrzała na niego, zajrzał jej głęboko w oczy. Nie dostrzegł w nich pozytywnego nastawienia do życia, które zwykle towarzyszyło jej, a pustkę? tak, bezkresną pustkę, i może jeszcze ból. W gruncie rzeczy przecież nie wiedział co się stało. Nie miał pojęcia jak strasznie została potraktowana w lochach. Dlatego był trochę zaintrygowany jej nagłą zmianą. Oczywiście, gdy jeszcze z nią był, nigdy nie pozwalał jej krzywdzić, i kazdy kto tylko spróbował ją tknąć kończył z lekkim bądź poważnym uszczerbkiem na zdrowiu i ewentualnie psychice. Jerome dbał o nią, troszczył się. Aż do czasu, gdy Coni ukazała swoje drugie ja i zdradziła do bez żadnego pohamowania. Oczywiście przyznała się do tego, i przepraszała i błagała. Zarzekała się, że to już nigdy się nie powtórzy. Felix jednak nie był w stanie jej uwierzyć. Wbił ręce w kieszenie, odwrócił się i przez ramię rzucił "żegnaj na zawsze." po czym odszedł, zostawiając ją w cierpieniu. Otrząsnął się z zamyślenia, widząc jak Corin próbuje odejść. - Możesz zostać... Odpowiedział, wzruszając ramionami jakby go to w ogóle nie obchodziło. W gruncie rzeczy chwile spędzone z zakręconą Gryfonką wspominał miło.
Pamiętała dokładnie całą tą sytuację. Była z Felixem naprawdę szczęśliwa. Jako jeden z niewielu potrafił jej wtedy dać szczęście. Uśmiechała się widząc go, krótki buziak na dobranoc był dla niej najbardziej pożądanym gestem. Nie myślała wtedy o tym, że kiedykolwiek mogłaby jeszcze być z kimś innym. Nie wiem, czy to była miłość, ale na pewno zauroczenie. Silne zauroczenie, które zdawało się nigdy nie przerwać. Aż tu nagle pojawił się Dracon. Tak po prostu, jednego dnia uderzył Corin o ścianę, pocałował. Wtedy wszystko się zaczęło. Nie wiedziała, jak może powiedzieć panu Jerome, że to jednak nie jest to, że ów ślizgon jest dla niej najważniejszy. Zamierzała to zrobić, ale w końcu sam zrozumiał i przyłapał ich. Chciała mieć z nim przyjaciela, ale wiedziała, że to niemożliwe. Przez długi czas nie mogła znieść tego chłodu z jej strony, potem przyzwyczaiła się do tego, że jednak z czasem traci bliskie sobie osoby przez swoje kolejne błędy wynikające z braku opanowania. Taka jest, nigdy się nie zmieni. - Dzięki... - Odpowiedziała krótko. Ah, gdyby nie sytuacja, to z jej ust wydobyłby się monolog ubarwiony mnóstwem pytań, którego sensu nikt nie jest w stanie połapać. Ale czy tego chce, czy nie coś się zmieniło. Przysiadła na ziemi, by po chwili przytulić do siebie jedną z nóg i spoglądać przed siebie. Szkoda, że nic już ich nie łączy. Zdecydowanie lepiej czułaby się w jego towarzystwie. A tak? Była trochę skrępowana. Chociaż to może nie ten powód.
On już nie pamiętał wszystkiego. Po prostu nie przywiązywał wagi do takich szczegółów. A po jej odpale z Draconem, Felix uznał ich związek za zwykły pomylony szczegół. Pamiętał tylko jak ona go zraniła, a on później ją, bez jakich kol wiek emocji odrzucając jej przyjaźń. Wyglądało to zupełnie tak, jakby nic nigdy do niej czuł. Tak, jakby była mu najzwyczajniej w świecie obojętna. To musiał być dla niej największy cios. Oczywiście przez jakiś czas było mu brak Cornelii. Serce ściskało jak widział ją i tego ślizgona chodzących ze sobą za rękę i wzajemnie się adorujących. A ona? zachowywała się jakby zupełnie zapomniała o Feliksie. Jednak jego cierpienie także nie trwało zbyt długo. Szybko zapomniał i dał sobie z nią spokój, ale dla niej pozostał wrogiem. Wtedy Pan Jerome uodpornił się na takie rzeczy, a nawet było już w sumie niemożliwym rozkochać go w sobie. Zmienił się i pomyśleć, że to jeszcze przez taką błahostkę. Później śmierć jego rodziny, w ogóle sprawiła, że Jerome stał się taki niedostępny. Nie dało się go rozgryźć, nie tolerował nikogo, i gardził szczęściem ich. Jednak w końcu pogodził się z śmiercią z myślą, że skoro to się wydarzyło to musiało być przeznaczone jego dziadkom i rodzicom. Zluzował trochę i dopuścił do siebie parę osób. Jednak było ich nie wiele. Oparł się o drzewo, wbijając ręce w kieszenie. Spojrzał w czubki butów, zastanawiając się czy będzie w stanie jej kiedyś wybaczyć, i czy będzie potrafił zapomnieć o jej zdradzie. Może i wybaczy, ale nigdy nie zapomni.
„Nawet, gdy zamknę oczy nie mogę nas zobaczyć...”. To ostatnie spotkanie z Finnem zdecydowanie nie było dla niej ani trochę przyjemne. Jak można kochać kogoś i jednocześnie nie chcieć z nim być? Nawet, jeśli człowiek bał się, że stanie mu się znowu krzywda, to przecież życie polega na próbach i porażkach. Rzadko tak naprawdę otrzymuje się nagrodę za zwycięstwo. Ale skoro Finn wolał właśnie tak zadziałać, to zdaniem Corneli po prostu nigdy jej nie kochał. Może jak siostrę, ale nie jak kogoś więcej. Oczywiście w tym momencie jak zwykle usprawiedliwia wszelkie działania swoje, widzi drzazgę w oku kogoś, ale nie widzi kłody w swoim. Ale taka była. Dlatego tak wiele osób gardziło jej osobą. Ale na całe szczęście męską część populacji nadal do niej ciągnęło. I bardzo dorze. W każdym razie po ostatniej rozmowie, kiedy to ukazała siebie jako słodką, wręcz mdłą dziewczynę... Kiedy wyszła z herbaciarni i odeszła kawałek dalej, by potem znowu przybrać obojętny wyraz twarz i pójść do domu babci. Zostawiła tam herbatki, chwilę pogadały i poszła do szkoły nim znowu została złapana przez jakiegoś nauczyciela. I tak miała jeszcze dwa tygodnie kary na wychodzenie z zamku i powinna się do tego przynajmniej przez kilka następnych dni zastosować. Potem znowu zwieje i pójdzie do babci. Z nią mogła siedzieć całymi dniami. Ta kobieta ją rozumiała bardziej niż ktokolwiek inny. Potrafiła pocieszyć nie ważne co by się stało. Ale po tej sytuacji w herbaciarni nic nie powiedziała. Nie miała po prostu potrzeby. Bo jej zdaniem w gruncie rzeczy nic się nie wydarzyło. Ubierając się w krótką spódniczkę w kolorze czarnym oraz zieloną bluzeczkę na ramiączkach, która co chwile za wysoko jej podchodziła ukazując jej serduszko na kości miednicowej, wybrała się na spacer. Na łowie miała czapkę z czaszkami obróconą daszkiem na bok. Ziewając z powodu nieprzespanej nocy szła przez zamek szukając czegoś ciekawego. Szła i szła, aż w końcu doszła! Do huśtawki. Pamiętała to miejsce. Pojawiła się tutaj tego dnia, kiedy to po rozstaniu z Ramiro płakała, nie umiała sobie znaleźć miejsca. Złe wspomnienia się z nim kojarzyły, ale mimo wszystko było tutaj pusto, a ona chciała być sama. Siedziała na huśtawce bujając się w tę i z powrotem. Pozwalała, by włosy wychodzące spod czapki były rozwiewane przez wiatr, a ona unosiła się coraz wyżej i wyżej. Chciałby tak... Odlecieć. Móc fruwać i wznieść się. Nigdy więcej nie wrócić na ziemię, a jeśli już to tylko na chwilkę na niej przysiąść. Zamknęła oczy bawiąc się jak małe dziecko. Ale nie śmiała się jak ono. Miała wciąż ten obojętny, zimny wyraz twarzy. Jak nie ona. Ale taka się stała. Przez wszystkich, poza Finnem. Tylko on ją wręcz przeciwnie, ratował z tego. Przykro jednak, że i jemu się nie udało. W końcu nie chce mieć już jej tylko dla siebie. Eh, szkoda tylko, że się nie przespali. No i szkoda, że nie będą mieli tej swojej ślicznej trójeczki dzieci... W końcu obiecała.
To nie tak, że nie chciał o nią walczyć. Chciał, ale... czy jest sens być z kimś, kto tak bardzo cię zranił? Trzeba było być masochistą by na nowo wiązać się z taką osobą. Za dużo już wycierpiał. Ale oni zawsze działali na opak; dla każdej innej pary pewnie byłoby to łatwe. Ale zacznijmy, że każda inna dziewczyna nie traktowałaby tak swojego chłopaka. Każda inna para przeszłaby przez to razem. Dziewczyna powiedziałaby chłopakowi, gdzie wyjeżdża, a on czekałby na nią wiernie, pisał do niej i wysyłał małe upominki. Wiedziałby, że ona ŻYJE. A Finn? On już stracił wszelką nadzieję i teraz znowu Corin pojawiła się w jego życiu. A ona była niesprawiedliwa. Jak mogła całą winę zrzucić na niego? No jak? Tak się po prostu nie robi. On dobrze wiedział, że tez mógł teraz o nią walczyć, kolejny raz udowadniać, jak bardzo ją kocha. Ale jaki miało to sens skoro ona i tak nie zauważyłaby w nim nikogo więcej jak starego, poczciwego Finna? Czy kiedykolwiek widziała w nim mężczyznę, z którym mogłaby się związać? Czy kiedykolwiek szczerze go kochała? Jak kochanka, jak... Dracona? To bolało go najbardziej; wiedział, że nie jest jedyny w jej życiu, tak jak ona w jego. Uważał to za straszne i nigdy nie mógł się z tym pogodzić. Poza tym tu nawet nie chodziło o Dracona! A przynajmniej nie tylko o niego. W jej życiu było tyle mężczyzn, tyle romansów, o których wiedział każdy tylko nie Finn, że Holender po prostu nie mógł tego znieść. Po spotkaniu w herbaciarni było mu jeszcze trudniej i by się trochę odstresować postanowił wyjść na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza. Ubrał się w błękitne szorty w delikatną kratę i biały podkoszulek z krótkim rękawkiem. Na nos ciemne okulary i czapkę i żółta czapkę z daszkiem, tył na przód. Tak ubrany wyruszył na podbój błoni i nogi same zaniosły go w stronę huśtawek. Tak mógł pomyśleć spokojnie... A przynajmniej tak mu się wydawało dopóki nie zobaczył Corin. Znów miał ochotę uciec, ale tym razem zebrał się w sobie i z dumnie uniesiona głową zrobił kilka kroków w jej stronę. O dziwo nie czuł nic i wydała mu się zwykłą znajomą, z którą od czasu do czasu porozmawia. Ech... ten świat jest naprawdę porąbany. -Hejooo. Cóż tam?- rzucił, jakby nigdy nic, opierając się o pień drzewa. Poprawił daszek czapki, naciągając go na oczy i wbił spojrzenie w jakiś punkt za jej ramieniem.
W gruncie rzeczy tak to wszystko wyglądało, że mogła mu to powiedzieć. Ale ona przecież nie ufała ludziom. Nigdy nie będzie już nikomu ufała na tyle, by mówić o takich rzeczach. Ona również nie chce więcej cierpieć. Dlatego jest taką okropną egoistką. Dlatego wyzbyła się większości uczuć i do momentu spotkania z Finnem... W każdym razie tak czy siak nie powinni być razem, skoro do momentu wyjścia do herbaciarni zdążyła się już przespać z jakąś dziesiątką innych chłopaków. W końcu jest dziwką, prawda? Skoro taką ma opinię w szkole, to dlaczego miałaby się starać zachowywać inaczej? Ludzie i tak powiedzą swoje i lepiej, żeby mogli mówić, że „mieli rację” niż znajdować kolejne bzdurne uzasadnienia, dlaczego zachowuje się inaczej niż na prostytutkę przystało. Nie zrzuciła na niego całej winy. Ale powiedziała przecież... Przecież użyła słów „Ja też”, które w jej ustach były zdecydowanie ważniejsze niż cokolwiek innego. To oznaczało, że zaczynała traktować go inaczej. To oznaczało, że przekroczył już ten próg i lada chwila wszystko się zmieni. Zaakceptowałaby go w całości i choć czasem nakłaniałaby go do innych zachowań, to jednak przecież nie wymagałaby zmiany. I wszystko byłoby tak mdłe i doskonałe, że osoby trzecie wymiotowałyby na ten widok, ale pewnie byliby szczęśliwy. Ale wyjechała. W gruncie rzeczy w momencie, kiedy spotykała się z Finnem nie było żadnych romansów. Niemal każdy zakończyła od razu, a tą resztkę, która pozostała również wyrzuciła ze swojego życia, choć trochę później. Zresztą, jeśli go tak bolało to mógł z nią porozmawiać. Cornelia jest taką osobą, którą trzeba o pewne rzeczy poprosić i gdyby to zrobił, to nawet nigdy nie dotknęłaby innego chłopaka byleby mu tylko sprawić przyjemność. Cały czas mówię o tym, jaka właściwie była, jak reagowałaby wcześniej. Teraz śmiało mogę uznać, że to wszystko ma gdzieś. Finn jest jednym z wielu i choć czasem zaprzecza sama w sobie w uczuciach, to jednak na głos gdyby ktoś zapytał powiedziałaby jedno – on nic nie znaczy. A to zachowanie w herbaciarni? Hmm... Kiedy usłyszała jakiś głos wyhamowała gwałtownie huśtawkę. Obejrzała się w bok i … No proszę. Witamy na końcu świata, co też cię tutaj sprowadza? Przekrzywiła lekko głowę w bok obserwując go, po czym ponownie zaczęła się bujać, ale tym razem już delikatnie. - Yo, nic – Odpowiedziała mu monosylabami patrząc z zainteresowaniem po świecie, jakiż to stąd było widać. Jaka miła, prawda? Okaz słodkości i dobroci prawda? Wyglądała, jakby była na niego zła, chociaż tak nie było.
Jack w końcu przebrał się w coś normalnego. Mundurek szkolny z Miami wrzucił do kufra. Jakoś nie mógł wyrzucić do kosza. Choćby był nie wiadomo jak obciachowy to chłopak miał sentyment do niego. Wspomnienia związane z miejscem, gdzie nosił go były tak świeże i tak zapadające w pamięć, że chciał choć cząstkę zostawić dla siebie. Miał oczywiście też zdjęcia ze swoimi przyjaciółmi z Miami, ale mundurek był czymś bardziej namacalnym, że tak powiem. Chłopak wolnym krokiem przemierzał korytarze szkolne. Dziwne uczucie widzieć u uczniów zdziwienie, a zarazem zachwyt lub obrazę. Musiał być naprawdę łudząco podobny do brata. Trochę szkoda, bo nie mógł liczyć na anonimowość specjalnie, a w dodatku ma już nałożoną łatkę Daniela. Ten gburowaty ślizgon, ten co podobno zgwałcił jakąś gryfonkę. Bomba normalnie. Dziwili się tylko czemu na piersi ma znak puchonów, a nie ślizgonów. Cóż... Jack będzie musiał przetrzymać obelgi i tym podobne dopóki cała szkoła nie będzie wiedziała, że jest tylko bratem bliźniakiem, który tu trafił tylko dlatego, że okazało się, że ma rodzeństwo. Samo bycie adoptowanym już bolało... Dotarł tym sposobem na błonia, a konkretnie natrafił na huśtawki pod gruszą. Usiadł na jednej z nich i spojrzał w dal. Strasznie tęsknił za rodziną i przyjaciółmi. Tak bardzo daleko miał. W dodatku nie mógł się specjalnie kontaktować, bo sowa nie przeleci całego oceanu. Odcięty był, bo telefon tu nie działał.
Dziewczyna dzisiaj miała naprawdę bardzo dobry dzień. Poranne śniadanko razem z dobrym kolegą w kuchni mogło poprawić nastrój nawet na tydzień. A ostatnimi czasy raczej rzadko się uśmiechała, więc to był naprawdę niezły przełom. Do tego jeszcze mimo iż pogoda nie była jakoś szczególnie piękna – jak zwykle wisiało nad okolicą widmo burzy z piorunami – postanowiła wyjść z domu i zarazić pewne miejsce pozytywną energią. Zawsze, kiedy miała problem szła na huśtawkę pod gruszą, jednak tym razem nie po to by zimnym wzorkiem omiatać otoczenie, a wręcz przeciwnie jak już było wspomniane z lekko uniesionym kącikiem ust w tym swoim śliczny, nikłym uśmiechu jak to niektórzy twierdzili. Ubrała się w długie, czarne rurki. Do tego dołączyła zieloną bluzeczkę na ramiączkach oraz czarny, stary sweter, który był tak rozciągnięty, że sięgał jej do kolan. I tak oto spacerując kierowała się w wyznaczony punkt mając nadzieję, że nikogo tam nie spotka. Oh, jak bardzo się przeliczyła. Już z daleka zauważyła, że jakiś chłopak – bo w końcu taka postura rzadko należy do dziewczyny – również wybrał ten moment na pojawienie się tam. Widziała go od tyłu, dlatego kiedy podeszła nie było dla niej w tej osobie nic dziwnego. I dlatego odezwała się spokojnym, nawet dość miłym tonem. - Hey, mam prośbę. Czy... Możesz zostawić mnie tutaj samą? To dla mnie dość ważne miejsce i chciałabym... Jakby to ująć – Westchnęła cicho. Pomieszała się w swoich słowach. Może dlatego, że rzadko o coś prosi. Raczej rozkazuje. Miała zamiar kontynuować, ale wtedy dokładnej przyjrzała się chłopakowi. Obeszła go by stanąć z nim twarzą w twarz i... Szok. Daniel Bucket? Osoba, która nienawidziła ponad życie, ponad wszystko na świecie. Przecież powinien w tym momencie wąchać kwiatki od spodu a nie siedzieć tutaj, przed nią... Nie rozumiała tej sytuacji, ale... Zmieniła się. Pewnie niegdyś by się popłakała, uciekła. Cornelia naprawdę bardzo się zmieniła. - Hm. Powinieneś nie żyć z tego, co mówił Ramiro. Ale nie szkodzi... Zaraz naprawimy ten błąd – Powiedziała strzelając kośćmi ręki, po czym najzwyczajniej w świecie w jego stronę wyleciała pięść uderzając w jego policzek i skutecznie, do czego przyczynił się pewnie efekt zaskoczenia, zrzucając go z huśtawki. W tym momencie miała ochotę go po prostu zamordować. Niech ginie gnój w męczarniach...
Jack słyszał kroki za nim. Potem usłyszał prośbą, ale nie zdążył się odwrócić, bo ta osóbka już pojawiła się przed jego obliczem. Ładna była. Nie mógł zaprzeczyć. Zaraz po tym powiedziała coś co naprawdę zdziwiło chłopaka. -Nie żyć? Ramiro, nie żyć... O co tu chodzi. Później zobaczył gwiazdy. Tu akurat żartuję. Przywitała go piąstka dziewczyny, ale z zaskoczenia wyrzuciło go z huśtawki. -Whoa! Whoa! Spokojnie Rambo! Nie powie "kobieta mnie bije". Bez przesady. Twardy jest i nie będzie miałki. Chwycił lekko za nadgarstki dziewczyny i uniósł ku górze. Nie trzymał mocno, by zrobić jej sińce. Trzymał tak, by nie zaczęła go znowu okładać. Spojrzał jej w oczy. -Przepraszam za to co zrobił mój brat. Powiedział. -Jestem Jack Bucket. Dodał po chwili spokojnym i przyjaznym tonem. Dziewczynę pewnie zatka, bo Daniel w życiu by tak nie powiedział. Dlatego Jack był tak odmienny od bliźniaka. Charaktery jak Jing i Jang. Chociaż nie... Jak ogień i woda.
Oczywiście, że jest ładna. Daniel też to doceniał, tylko oczywiście nie w taki sposób, jak powinien. Przez niego trafiła tam, gdzie trafiła. Przez niego niegdyś nienawidziła siebie i swojego ciała. Wszystko przez niego! Przez niego odeszła na dość sporą ilość czasu z Hogwartu, pozbyła się znamienia z policzka, zmieniła styl. Ale jedno mu zawdzięcza. Dzięki temu skurwielowi nie ma już oporów przed pieprzeniem się z kim popadnie. W końcu i tak już jest brudna, prawda? Więc bliskie kontakty z kim popadnie niewiele zmieniają. Miała ochotę się po prostu na niego rzucić i zatłuc. Udusić. Trudno, najwyżej trafi do Azkabanu. A to też nie jest taka zła perspektywa, bo wtedy przysięgam, że zapierdoli Ramiro! To byłoby naprawdę jej największe marzenie od jakiegoś czasu. Więc wszystko potoczyłoby się idealnie, żadnych problemów. I nie martw się maluszku, kobieta cię nie bije. Kobieta cię albo zamorduje, albo przynajmniej do prowadzi do ciężkiego stanu. Nie zdarzyła odskoczyć kiedy złapał ją za ręce i je uniósł. Oczywiście szarpała je jak się tylko da prawie go nie słuchając do momentu, kiedy usłyszała słowo brat. Spojrzała na niego. Czy on naprawdę myśli, że jest taka głupia i w to uwierzy? Widocznie jest bardzo dobrym aktorem, skoro potrafi udawać i swoją śmierć i udaje, że ma brata bliźniaka dość przekonująco. - Jak mnie nie puścisz, to zaraz będziesz bezpłodny – Mruknęła, a jej mina wskazywała na to, że nie żartuje. Mało brakowało, żeby zaczęła na niego warczeć jak pies, co czasem robiła przez swoją genetykę – ot podświadomy odruch bezwarunkowy.
Mógł się domyśleć, że dziewczyna nie uwierzy, że jest bratem Daniela. -Uspokój się i pomyśl. Jestem puchonem, a mój brat był z tego co słyszałem ślizgonem. Powiedział ze spokojem. Puścił delikatnie ją i odsunął się na kilka kroków w razie czego. Kobiety nie będzie bił. Jeszcze czego! Fizycznie nigdy nie skrzywdzi. Psychicznie podświadomie też nie. Szybciej nieświadomie, albo gdy jest wrogiem. Wyraz twarzy miał spokojny. Miał nadzieję, że dziewczyna uspokoi się. -Jak tobie na imię? Zapytał. - I dlaczego tak bardzo nienawidzisz Daniela? Dodał po chwili. Trapiło go to, że jego brat bliźniak jest zupełnie inny. On nie miał wrogów wśród kobiet, ale jego brat najwyraźniej miał i to sporo.
To nie był żaden dowód. Ona ma w pokoju szatę ślizgonki i krukonki?! Ale to problem gwizdnąć koleżance z torby. No i oczywiście nie było problem uszyć sobie takiej na miarę w salonie w Londynie także ani trochę mu nie wierzyła. Nie ufała ludziom, szczególnie nie komuś takiemu. Prychnęła pod nosem pokazując, że to nic nie zmienia i obejrzała go dokładnie. Po chwili jeden z kącików jej ust drgnął ku górze w tryumfującym uśmiechu. - Jeśli ci zależy, żebym nie traktowała cię jak twojego brata musisz to udowodnić inaczej. W sumie jest tylko jeden sposób. Brzmi jednoznacznie. Ściągaj spodnie – Powiedziała odwracając twarz w bok. Gdyby nie to, że sytuacja była naprawdę poważna, a jej ton bardzo ostry, to nie sposób by było nie wybuchnąć śmiechem. - Corin – Odpowiedziała nadal tak, że wskazywało na to, że zrobi jeden niestosowny ruch i znowu oberwie tym razem zdecydowanie mocniej tak, by od razu stracić przytomność. A wtedy... Oh, te wizje są tak krwawe i brutalne, że podlegają cenzurze, więc ich nie opiszę. - Niech pomyślę. W szkole mówią, że przespaliśmy się ze sobą. Ja liczyłam na coś więcej, ale on mnie rzucił. Dlatego się mszczę i opowiadam, że mnie przeleciał wbrew mojej woli. A skoro ludzie tak mówią, to to przecież musi być prawda – Mruknęła opierając się o drzewo i unosząc twarz lekko ku górze nie przestając go obserwować. Pozwoliła, by wiatr rozwiał jej włosy. Szkoda, że się zmieniła. Niegdyś, gdyby śmiała się wesoło i skakała nadal po ludziach zdecydowanie więcej osób pałałoby do niej przyjaźnią.
Jego twarz wyrażała zdziwienie. Że co? Że jak? On ma ściągać spodnie? A niby jakim prawem? -Dlaczego? Zapytał niedowierzając, że tak spokojnie powiedział owe słowo. Co ona miała w głowie? Do czego dążyła? Jeżeli w jej umyśle rodził się pomysł, by Jack miał się z nią przespać to szybciej mugol zacznie oddychać bez szwanku na Księżycu. -Skłamałbym mówiąc "miło mi cię poznać" Corin. Bynajmniej uderzenie w twarz z pięści nie należy do najprzyjemniejszych powitań. Powiedział wciąż spokojnie. -To co w szkole mówią nie zawsze jest prawdą. Jaka jest twoja wersja? Bo wersję społeczności uczniowskiej i wersję jego przyjaciółki już znam. Dodał po chwili milczenia. Obserwował kobietę. Wydawała się być delikatna, ale jednak uderzenie było mocne. Wciąż czuł lekki ból na policzku. Nie miał zamiaru wykonywać gwałtownych ruchów. Jeszcze ją wystraszy i znowu rzuci się z pięściami.
- Przecież to chyba oczywiste. Nie widziałam jeszcze nigdy dwóch takich samych... No – Bezczelne? Owszem. Aroganckie? Owszem. Prostackie? A jakże by inaczej. Ale kiedy przeżyło się coś takiego, to nie ma się oporów przed takimi propozycjami nawet, jeśli nie są do końca poważne. Bo zauważyła już, że to nie jest ten sam chłopak. Bliźniaki choć może zazwyczaj są bardzo podobne jednak odrobinę się różnią. No i zachowanie mieli całkowicie przeciwne. Nawet świętej pamięci Lilly nie potrafiłaby tak grać. Ale sytuacja była dość zabawna, dlatego ją kontynuowała zastanawiając się co chłopak pocznie. - Wybacz. Nie zawsze panuje nad emocjami. Boli cię jeszcze? Zaproponowałabym, że cmoknę w kuku, ale chyba jesteś na to za dużym chłopczykiem – Mruknęła przewracając oczami. No i będzie jej to zapewne wypominał do końca życia. Trudno. Przecież jej nie zależy, żeby był dla niej miły jakiś puchon, który do tego jeszcze jest klonem tego pierdol... Spokojnie Cornelia, spokojnie. - Nie będę potwierdzać, nie będę zaprzeczać. Ktoś w miarę inteligentny łatwo się domyśli jak naprawdę było – Skomentowała teraz już dobrze wiedząc, że on jej nic nie zrobi. Nie byłby zdolny, a gdyby jeśli to złamałaby mu zimną krwią rękę a jaja powiesiłaby na breloczku do kluczy. I tak, była silna. Ale to tylko lata zabaw z bratem i jego kolegami. W gruncie rzeczy była naprawdę bardzo delikatną osobą, którą łatwo zranić i która – choć uparcie będzie twierdzić, że nie – potrzebuje trochę opieki i czułości. Ale ostatnio jej tego brakuje.
Wysłuchał co ma do powiedzenia dziewczyna. W sumie zaczęło mu się wszystko układać w głowie. -Południowcy są twardzi. Nie bez powodu zresztą. Powiedział swoim amerykańskim akcentem. Tak. Tym się na samym początku różnił z Danielem. Daniel miał typowo brytyjski akcent z racji, że mieszkał w Anglii całe życie, a Jack z powodu mieszkania w Miami miał amerykański akcent. Pierwszy znak, że to nie ten sam człowiek. Drugi to ubiór, bo w sumie różnili się ubiorem. Trzeci to charaktery. -W sumie już się domyśliłem. Twoja reakcja na powitanie, twoje słowa, że powinienem Daniel powinien już nie żyć. Propo. Nie żyje? Jak to się stało? Jack nie był psychicznie związany ze swoim bratem, więc jego śmierć przyjąłby na spokojnie. W końcu nawet go nie spotkał. Jedynie mógłby czuć się rozczarowany, zawiedziony.
Wcisnęła ręce głęboko w kieszeń spodni. Zdawało się, jakby borykała się z czymś w tym momencie. Jakby walczyły w niej o władzę dwa wilki. Jeden biały, drugi czarny. Który wygrał? Łatwo się zorientować po tym, co chwilę później powiedziała. - Jeszcze raz.. Uh... Przepraszam – To jedno słowo zdawało się być dla niej większym wysiłkiem niż dwukilometrowy bieg oczywiście wspominając o tym, że ona się po dwudziestu metrach męczy. Już, powiedziała to. Sumienie mam nadzieję będzie w tym momencie zadowolone. Pewnie załatwiłaby mu jakiś lód, bo w końcu potrafi złamać mocniejszym ciosem kość policzkową bez najmniejszego problemu, ale skoro jest twardy to racze nie trzeba. Choć puchon, to puchon. Ciota i tyle. - Został zamordowany przez psychopatę, który z tego co wiem bawił się nim, a potem zamordował jedynego światka... Nic nadzwyczajnego – Osunęła się po drzewie na ziemię, by w końcu usiąść i przeczesać palcami jednej dłoni włosy. Zamknęła oczy przygryzając lekko dolną wargę, by po chwili oblizać ją i zastanowić się nad sobą. - W sumie... Nie chodziłeś wcześniej do Hogwartu... Czemu? - Zagadnęła troszkę zaciekawiona. Zdawało się, że wraca do niej ten spokój i chęć zachowywania się pozytywnie wobec okolicy, chociaż nie do końca miło.
No już bez przesady. Nie był ciotką. Był porządnym obywatelem Stanów Zjednoczonych. Żadną ciepłą kluchą, bo przypierdolić potrafił. Ba! W dawnej szkole nie raz dostał szlaban za bójki, bo jakiś ćwok próbował poderwać jego dziewczynę. JEGO! Imprezowicz? No w sumie tak. Może i nie zażywał takich używek jak narkotyki, ale alkohol i papierosy były mu znane. Nie przesadzał tylko z nimi i tyle. Womanizer? Kochał kobiety i nie chciał ich krzywdzić, choć czasem było silniejsze od niego patrzenie nie tam gdzie powinien. Tak... Jego była była tak zazdrosna, że robiła mu awantury za każdym razem, gdy spojrzał na jakąś dziewczynę, która machała biodrami na lewo i prawo. Stare czasy. Tamtą dziewczynę dobrze wspominał. Zerwali w miarę pokojowo. -Trudno to zrozumieć może, ale jakiś czas temu dowiedziałem się, że jestem adoptowany. Mieszkałem do tej pory w Miami w USA i odkąd dowiedziałem się, że moja biologiczna rodzina, a raczej moje rodzeństwo, bo rodziców już nie ma przyjechałem tutaj. Odpowiedział zgodnie z prawdą. Po co miałby kłamać? Choć wciąż czuł ból, że był adoptowany to nie zamierzał ukrywać tego. Tak się złożyło i to nie jego wina. Za to jego prawdziwi, nie biologiczni byli cudowni. Dla nich przeniósłby góry.