W krętych podziemnych korytarzach można znaleźć wiele opustoszałych pomieszczeń. Nie brakuje tu więc także od wieków nieużywanych klas. Jedna z nich znajduje się w krętych lochach. Jej wnętrze jest dość niewielkie i zwykle pogrążone w zupełnym mroku. Poniszczone i zakurzone ławki ułożone są jak w aulach, natomiast ściany zdobią jakieś stare obrazy na których nie znajdziesz żywych postaci. Nawet one opuściły to miejsce. Niełatwo tu dotrzeć, ale ma to też swoje plusy, istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że jakiś inny uczeń w tym samym czasie będzie chciał odwiedzić to miejsce.
Starał się? Mógł się starać. Nawet mogło tak być na prawdę tylko, co z tego? Co ten cholerny fakt zmienia w życiu Fariwyna skoro efekt końcowy był poniżej marnego? Nic! Absolutnie nic. Profesor nawet nie denerwował się na chłopaka za same jego jestestwo. Piana nie chciała mu ciec po pysku dlatego, że jakiś chłoptaś nie umie wykonać najprostszego uroku. Brunet był wściekły, ponieważ ten nędzny, nieumiejętny, pseudomagiczny podrostek miał problem i jego ostatnie zwoje myślowe pracowały na tyle, aby coś ze swoim lamerstwem w danej dziedzinie zrobić. Jednak wielka szkoda, że te same procesy myślotwórcze nie zechciały się pokusić prosty plan, który ograniczyłby się jedynie do dodatkowych konsultacji z pracownikiem szkoły, którego pieprzonym obowiązkiem jest takiemu degeneratowi pomóc. Ale nie! Po co? Skoro można machać sobie kijkiem, użalać się nad sobą i rozwścieczać wszystkich wokół. No tak, od zawsze uczniowie traktowali to jako najlepszą, szkolną zabawę. Ravinger spojrzał na ucznia, który przeprosił i obiecał dopasować się do wystosowanych uprzednio sugestii względem magicznych pałek. Żuchwa poruszyła mu się nerwowo, czuł jak zaciska mu się szczeka a zęby w niezdrowy sposób ocierają się wzajemnie. Liczenie do dziesięciu zapewne nie byłoby tutaj pomocne. Głębokie oddychanie również. Między nimi były tylko sekundy. Może trzy sekundy, w ciągu których stało się wiele i cały świat chciał rozciągnąć ten jeden moment w jak najdłuższy odłam czasu, aby żaden z panów nie nękał się później z przykrościami. Niestety, ale świat aż tak łaskaw nie był, a te kilka czasowych zbitek oddało napięć zgęstniałe w powietrzu. Profesor kopnął krzesło w nogę, a mebel wywrócił się nieporadnie na podłogę. Za nim zawtórowała laska, a mężczyzna był zły, ponieważ ten chłopak z nim rozmawiał i nawet nań nie patrzył. - Ja! - Żachnął się doniośle, zaczynając spacer w miejscu. Deptał te same kroki w różnej konfiguracji, a niektóre zostawiały ślad podeszwy pantofla na zdziadziałej warstwie kurzu. - Ja nie mogę tak pracować. Na merlinowskie truchło, chłopcze, nie masz dla mnie litości. Jest to upokarzające, bardziej nie wiem, dla którego z nas. - Tutaj zaczęła się litania, która obiektywnie nie miała większego sensu po odjęciu z niej osoby Ravingera, jednak jedno było pewne: ktoś ma przejebane. Ten sam ktoś ma jeszcze naście lat. Finalnie profesor podniósł swoje berło i zbliżając się agresywnie do ławki, podniósł ozdobnym krukiem podbródek ucznia tak, aby w końcu na niego spojrzał. Chciał tu skumulować swoją wściekłość, ale widząc jego lico zdenerwował się na zupełnie innym poziomie. - Zawsze Pan wygląda jak Śmierć? - Z ust wydobyło się niezamierzone pytanie.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wiem, że moje starania prędzej czy później zanikną. Wiem, że prędzej czy później czeka mnie los, przed którym się jednak nie zdołam uchronić niezależnie od tego, jakich czynności się podejmę. Począłem akceptować to dążenie do końca, ale nie począłem akceptować samego siebie. Dlatego podchodzę do ludzi w taki sposób, a nie inny - dlatego się jąkam, dlatego moja pewność siebie zaniknęła, dlatego unikam jakichkolwiek kontaktów z innymi. Wiem, że będę stanowił prędzej czy później zagrożenie. Fakt, że nie mogę wykonać jednego, prostego uroku, nie świadczy o mnie za dobrze, ale nie mogę tego zmienić, niezależnie od tego, jak bardzo bym chciał. Nie mogę cofnąć tego, co się wydarzyło, choć niezwykle bym tego chciał - zegar tyka nieustannie, a wskazówki czekają, aż tarcza zapełni się do końca. Wychodzi na to, że nie tylko ja testuję cierpliwość profesora, ale także profesor testuje moją wobec niesprawiedliwości losu, z czym muszę się zmagać. Droga ulega gniciu, sięgając tkanek i korzeni jeszcze bardziej - a zgodnie z zaleceniami moje stresowanie się nie powinno przybierać zbyt dużych wartości. Najwidoczniej zamierzenia a rzeczywistość są dwiema różnymi opowieściami, a każda z nich trzyma w zanadrzu niespodziankę, przed którą to się nie uchronię. Mój strach wobec ludzi, gdy czuję, jak przez tkanki przedostaje się niewielka ilość adrenaliny; muszę się powstrzymywać, by nie wybuchnąć. Dźwięk krzesła padającego na drewnianą podłogę wyłożoną deskami ciemnej barwy wcale nie pozwala mi się uspokoić. Widzę, że nauczyciel jest ewidentnie zdenerwowany, ale nie posiadam możliwości czytania w ludzkich umysłach. Głowa zaczyna mi pękać od wzrastającego w ciele ciśnienia, ale staram się utrzymać w jednej pozycji. Wiem, do czego to będzie dążyło, lecz moje myśli oscylują wokół sytuacji, jaka obecnie ma miejsce. A nie jest ona zadowalająca, mam ochotę się wycofać i wyjść z sali szybkim krokiem - koniec końców mam to zdecydowanie ułatwione. Czuję uderzenia własnego serca, które próbuje się wyrwać spod sklepienia żeber; coraz to bardziej się stresuję, ale też, odnajduję dziwną pewność siebie, której mi od dawna brakowało. - Nie zmuszam pana do patrzenia na mnie. Ani do rozmowy. Ani nawet do współpracy. Nie musi pan tutaj nawet ze mną przebywać - kwestia wybrania innego pomieszczenia. - pierwszy raz od dawna nie jąkam się przy tak "długim" słowotoku, o ile mam prawo to tak nazwać. Może i ręce zaczynają się nieco trząść, ale moja dawna, wewnętrzna strona pierwszy raz od półtora roku nakazuje mi się skonfrontować. Zaciskam mocniej zęby, gdy nauczyciel podnosi berło i unosi mój podbródek, co wcale mi się nie podoba - jasnoniebieskie oczy nie patrzą w kierunku tych ciemnych, brązowych, a zamiast tego nieco wyżej, co sprawia nieco iluzję, iż się naprawdę im przyglądam. Ściągam brwi, a na czole pojawia się niewielka, acz widoczna zmarszczka - bladość mojej skóry zawsze stanowi powód do pytań i niepokoju. - Co tak pana to nagle intryguje? To nie jest pana interes. - trzymam się na wodzy, nie zauważając, że przez to wszystko powoli pojawia się czerwony ślad tuż nieopodal ust. Skupiony jestem na czymś innym, choć ból jasno daje mi do zrozumienia, że powinienem się wycofać. Po czasie, gdy udaje mi się zrozumieć, co ma miejsce, wstaję i zakrywam rękawem bluzy odpowiednią przestrzeń na twarzy, znacząco się odsuwając. Moje nastawienie się zmienia; znowu staję się bardziej wycofany, a moja chorowitość przedostaje się na pierwszy plan. Nie patrzę na krew, bo wiem, że wówczas bym zemdlał, choć świadomość powoduje u mnie ponowny szum i stres, uderzenie gorąca w obrębie głowy i kolejnych uderzeń serca. Jest źle. Dociera do mnie to, jaki ton głosu miałem, co niespecjalnie mnie cieszy. Wręcz przeciwnie - przeraża. Dlaczego wystosowałem takie słowa? Dlaczego wykazałem się ignorancją, pasywną agresywnością? Na krótki moment staję się przytłumiony, gdy przyglądam się deskom, nadal posiadając zakrytą przestrzeń wokół nosa. - N-Niech pan zapomni o tym, co p-powiedziałem. - staję się bardziej świadom tego, co powiedziałem, co kłóci się znacząco z tym, by odrobić utracone przez dom punkty. Robię jeszcze parę kroków do tyłu, do tego stopnia zbliżając się do drzwi, że kładę wolną rękę na mosiężnej klamce. Znowu zaczynam się bać i być lękliwy, co jest z łatwością zauważalne; być może czekam na jakiekolwiek ostatnie zdanie, by zniknąć stąd i już nigdy więcej się tutaj nie pojawić. Merlinie, daj mi siły.
Posłał chłopakowi spojrzenie pełne satysfakcji, a belferska duma rozgrzała żołądek niczym grzane wino w środku lata. Czyli satysfakcja niewielka, ale uczucie miłe. Względnie liche, niemniej istotne i w 2. przypadkach uzasadnione. Wszak Ravinger przez ten króciutki moment miał wrażenie, że rozmawia z czarodziejem, który wie czego chcę i nie jest bierny wobec poczynań ludzi wokół jego życia. Profesor lubił taką postawę. O ile uważał swój przedmiot za nader istotny, tak nie zmuszał ludzi do nikogo do podzielania tego przekonania. Bardziej: pieklił się, jeśli ktoś Zaklęcia i Uroki bagatelizuje, szczególnie gdy powód tego karygodnego zachowania tkwił w profesorze, a nie samym podmiocie jego zajęć. To już stanowiło ludzkie bestialstwo. Także czy pewnego rodzaju prowokowanie należało do etycznych metod dydaktycznych? Nikogo to nie powinno obchodzić. Ważne, że działało i działało sprawnie - chłopaczysko nareszcie pokazało pazurki i ten skrawek konwersacji stał się czymś mniej nudny, a Fairwyn przestał płonąć ochotą podcięcia sobie żył wzdłuż ramion. Gdyby wiedział o tym wcześniej, wcześniej zacząłby z nim tak rozmawiać. Przynajmniej doszliby do jakiejkolwiek konkluzji. Jeśli się powtarzam w słowach, proszę o wybaczenie. - Czyli jednak dar mowy Panu nie szwankuje? - Rzucił zgryźliwie i twardo zaakcentował słowo, do którego uciekła się cała jego frustracja. Stwierdzenie wyrażone pytaniem niosło za sobą gorzkie echo w nieco opustoszałej sali. Ravinger odnajdował się nader dobrze w takim trybie, nazwijmy to nieśmiało, konsultacji. Liczył wręcz, iż w swojej złości młody czarodziej wyjawi jakiż to ma problem z zaklęciami i mniej lub bardziej chętnie popracują nad jego rozwiązaniem. Raczej, profesor rzuci nudnawą literaturą przedmiotu dopóki nie skonsultuje się względem rozwiązania kłopotu o ile doświadczenie i wiedza mu na to nie pozwolą od razu. Zaś ta cholera postanowiła uciec i przestało być przyjemnie. Brunet znów uderzył w blat, lokując w ciosie negatywne emocje, aby zwyczajnie nie wydrzeć się na strzępek nerwów i irytacji. Czy wszyscy chłopcy w Hogwarcie mieli taką cechę? Byli wkurwiaczami? Z pewnością gdyby Fairwyn znał jakieś nazwiska to rzuciłby nimi w tym momencie, ale nie zna i niech jego sen dalej będzie spokojny. - A już tak miło nam się rozmawiało - podsumował zaistniałą sytuację, podchodząc do chłopaka uwieszonego na klamce. Nie chciał już strzępić nad nim ryja, suszyć mu głowy czy frapować się jego mało spektakularnymi wybrykami. Stanął obok, poniekąd blokując drzwi w subtelny, nienachalny sposób, ale z informacją, że jeszcze nie skończyli rozmawiać. - Był Pan tu pierwszy - stwierdził oczywistość, przedłużając kontynuację swojej wypowiedzi dłuższym milczeniem, aby chłopięciu się przyjrzeć. Poprawił mu torbę na ramieniu i wolał nie wnikać w ten absurd. Może miał chorobę dwubiegunową? Nieistotne. - Jeśli ma Pan potrzebę tutaj pozostać to znajdę bez problemu inną komnatę na swoje obowiązki. Jeśli chce Pan odejść, proszę bardzo. Potrzebuję tylko wiedzieć czy pozostawienie Pana w osamotnionego nie spowoduje komplikacji zdrowotnych. Jako pedagog, niestety, muszę czuć się za to odpowiedzialny - wycedził to znudzonym, pyszałkowatym tonem. Zupełnie bez przekonania i wiary w to co mówi. Nawet gdyby chłopak teraz osunął się na ziemię. Cóż, Ravinger najpierw uznałby to za żałosne i kolejno rozważyłby czy pomóc mu od razu. Wszak nikt ich nie wiedział, a młody czarodziej był... Nieskory do komunikacji.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Na co dzień łatwo nie poddaję się własnym emocjom - bo wiem, do czego mogą one doprowadzić. Odcinanie się od ludzi stanowi dla mnie zatem swoistą barierę, wygodną przede wszystkim dla własnego życia - ale nie wtedy, gdy ta zostaje rozbita w pewnym miejscu, zamieniona w pył niesiony na wietrze. Jakby była to pewna forma Protego - wraz z uderzeniem, niczym brokat. Gdybym spojrzał w Ain Eingarp, ujrzałbym tam coś, co mogłoby się wydawać dla innych dziwne, aczkolwiek dla mnie... czymś, czego nigdy nie dostanę. Odbicie pokazałoby mi, jak bardzo ludzkie życie jest kruche i czasami wystarczy niewiele do szczęścia, by je zaspokoić. Choć dla mnie to jest wystarczająco dużo, bym mógł tylko i wyłącznie oddać się w ramiona marzeń sennych, że kiedyś będzie tak, jak było dawniej. W najbliższej przyszłości, o ile ta oczywiście nie stanie się dla mnie przymknięciem powiek, zasłonięciem kotarą rzęs własnych oczu w celu spoczynku, być może udałoby mi się coś osiągnąć. Coś więcej, niż tylko i wyłącznie ukrywanie się po korytarzach niczym cień, jak to wspomniał profesor - z aparycją samej Śmierci. Daję się niestety trochę sprowokować, a mój strach wobec ludzi zanika gdzieś w eterze, stając się tylko i wyłącznie wspomnieniem. Na krótki moment, ale jednak bardzo widoczny i stanowczy, stanowiący kompletne działanie antagonistyczne, udaje mi się wykrzesać z siebie coś, do czego mało kto mnie był w stanie doprowadzić. Jest to tylko zalążek tego, jak kiedyś się zachowywałem - oczywiście nie agresywnie, a prędzej posiadając możliwość pełnego wysławiania się bez obawy o ugryzienie się w język - w związku z czym pełen potencjał gdzieś drzemie. Nie prostuje skrzydeł, jedynie przyglądając się przepaści, który go dzieli albo od wzniesienia się, albo od kompletnego upadku. Zaciskam mocniej zęby, nie odpowiadając na pytanie wywodzące się spomiędzy ust nauczyciela. Wiem, że jeżeli chodzi o tę kwestię, to problem jest znacznie bardziej złożony. Wynikający ze strachu, ludzkiego lęku, ale gdy uda mi się jakoś odsunąć go na odpowiedni dystans, co wynika zazwyczaj z sięgania po alkohol, wtedy nie dukam. Wtedy staję się bardziej pewny własnych przekonań i własnej wartości, choć samoocena i tak jest zburzona do tego stopnia, że wydobycie z niej czegokolwiek więcej czasami graniczy z cudem. Nie mówię wszak o własnych problemach; to nie jest interes kogokolwiek z kadr. Kogokolwiek z moich bliskich. Na słowa dotyczące rozmowy ponownie się denerwuję, być może dając profesorowi jakieś mniejsze lub większe ziarenko satysfakcji. Zaciskam mocniej dłoń na klamce, zakrywając rękawem bluzy posokę; działanie w trybie zarówno zdenerwowania, jak i strachu... wystarczająco mnie wymęcza. Widzę to, jak wystarczy drobnym gestem i mową ciała powiedzieć, że rozmowa jeszcze się nie skończyła; dotyk torby jeszcze bardziej wzmaga we mnie frustrację wobec niesprawiedliwości losu. Jeszcze udaje mi się zacisnąć szpony. - Musi? Nie obrażę się, jak będzie pan udawał, że mnie w ogóle nie widział. I wilk syty, i owca cała. - podejście nauczyciela irytuje mnie do tego stopnia, że w pełni otwieram drzwi i po prostu wychodzę. Nawet nie mówię "do widzenia" czy jakichkolwiek innych słów, które mogłyby wskazywać na uprzejmość. Znikam za to w krętym korytarzu ślizgońskich podziemi, chcąc się wydostać jak najszybciej z zamku i zapomnieć o tym, co miało miejsce. Z czasem uspokajam się, a strach powoduje przyspieszenie bicia serca; krew nie jest dla mnie odpowiednim nośnikiem, ale mam do czynienia z nią coraz to częściej. Nie muszę nabierać podejrzeń, że prędzej czy później się to na mnie odbije - po prostu wiem.
Potrzebowała projektu. Czegoś nowego, czemu mogła poświęcić uwagę, czegoś co faktycznie rozbudzi w niej pasję. Nie wątpiła, że kółko mugoloznawstwa, którego założenie kusiło ją już od dawna, właśnie to zrobi. Jej fascynacja tematem nie słabła i prawdę mówiąc, coraz bardziej wiązała z tym swoją karierę. Dziennikarstwo było interesujące, ale to mogła robić na boku, jednocześnie ciągnąć etat w Hogwarcie. To koło było chyba takim testem, chciała zobaczyć, czy faktycznie odnajdzie się w podobnej funkcji. No i zwyczajnie chciała zainteresować jak najwięcej ludzi życiem mugoli. Nie każdy musiał być pasjonatem, nie było nic złego w tym, że niektórzy woleli ściśle trzymać się świata magii, ten z pewnością był wygodny i wystarczający. Wierzyła jednak, że pewne podstawy były niezbędne, a szkolne mugoloznawstwo to było za mało, zwłaszcza, ze nawet nie trzeba było na nie uczęszczać. Nikt nie traktował tego poważnie. I chociaż ta forma też miała być dla chętnych, to miała nadzieje, że trochę luźniejsza, rozrywkowa forma zachęci większą grupę. Wstępnie zapakowała prezenty - ale tylko w nudne, szare kartony. Do środka powsadzała różne, mugolskie gadżety, na koniec zamierzając faktycznie rozdać je tym, którzy przyjdą. Oczywiście dopiero, kiedy je zapakują. Zaopatrzyła się w kleje, taśmy, kolorowy papier, gałązki i wszystkie inne niezbędne dekoracje. Bądźmy szczerzy - każdy normalnie pakował machnięciem różdżki. Zajmowało to kilka sekund, kiedy mugole chcąc osiągnąć podobny efekt musieli wlożyć w to sporo czasu i wysiłku. Uznała, że to będzie calkiem niezła zabawa, a przy okazji coś, czym będą mogli zająć ręcę w czasie dyskusji. Czekała aż wszyscy zbiorą się na miejsce, żeby rozpocząć spotkanie.
Wszystko co potrzebne do pakowania już na was czeka, ale jeszcze nie zaczynajcie! W następnym poście wszystko wytłumacze, pojawią się kostki i informacja jak będzie przebiegać dyskusja (którą oczywiście można już zacząć). Macie czas do 12.12.2021 do północy.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Trochę nie wiedział z czym to się je. W sensie, nie wiedział co się zadzieje na tym meetingu zorganizowanym przez Emily, ale był ciekaw. Zwłaszcza, że zawsze czuł się bardziej mugolem niżeli czarodziejem. Ponad wszystko ojciec Wacława uznaje, że chłopak studiuje psychoseksuologie zatem coś o tym bardziej przyziemnym świecie wypadałoby wiedzieć. No, chłop i tak już uważał, że ma tyły przez brak znajomości trendów na tik toku oraz sporych pleców w dramach na polskim youtube, bo ja wiadomo: nie ma nic lepszego niż głupotki z przypadkowego kraju. Także nieomal spóźnił się, otworzył drzwi od sali, kiedy zapewne większość czarodziejów była już w środku i chciał się wślizgnąć niepostrzeżenie. Jednak tutaj zrobił mały kroczek, tam troszkę większy i stracił na moment równowagę. Tym się jednak nie przejmował, bo zapewne publiczność uznała go za pijanego. Czy mieli słuszność? Nie wiem, ale co to za pakowanie prezentów bez ajerkoniaku lub likieru kawowego z mlekiem, który udaje kakao? No żadne. Jednak Wacek, jak to Wacek, nieco się speszył. Twarz mu zapłonęła żywym pąsem, a żeby się zamaskować - nałożył okulary przeciwsłoneczne. Pomachał łapą z jakiś dresiarskim, złotym łańcuchem, wyciągając z nerki czapkę mikołaja i w tak nieafiszującym się przebraniu zasiadł przy jednej z ław. Oczywiście miał też na sobie sweter z adidasa, gdzie świąteczny napis głosił: Ho Ho Hooker. Tak jakby ktoś szukał zabawy pod choinkę. - Myślę, że skoro jesteśmy w takim gronie to warto poruszyć wartościowy temat dotyczący mugolskiej kultury współczesnej. W latach '90 produkowano serial: Seks w Wielkim Mieście. Bohaterkami były cztery kobiety, a piątym był Nowy Jork. I teraz wiecie co się odjebało? Ma powstać kontynuacja, która wyklucza Samantę. Co jest oburzające, bo ona - jako ikona i kultowa postać - miała chociażby takie kwestię światotwórcze jak: „Zaliczyłam już wszystkich. Muszę wyjść za mąż albo się przeprowadzić”. - Rozejrzał się po towarzystwie. A może nikogo nie było, nieistotne. - Powiedziałbym jej: plus jeden, byniu. Plus jeden.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. W świecie, w którym te dwie ostatnie przekupki na świecie spotkałyby się na zgliszczach dystopijnego targu, wciąż nie trzeba by było martwić się o jakikolwiek przepływ informacji. Pękate baby o rumianych twarzach obgadałyby wszystko; bo sąsiadowi urodził się pies z dwoma ogonami, reaktor numer trzy podobno znowu miał wyciek, chociaż obiecywali, że połatają, hultaje jedne, a tak w ogóle to Susan z bunkra obok mówiła, że Płyn Lugola to pic na wodę i fotomontaż - i zamiast niego poszyła dzieciakom kołderki z ołowiem. I jeśli w postapokaliptycznym wariancie można było liczyć na ploteczki, tak i Doireann, żyjąca w znacznie przyjemniejszym czasie i miejscu, bez problemu usłyszała, że ktoś zorganizował sobie jakieś mało-tajne spotkania. Wcale nie potrzebowała do tego tych przeklętych Wizzbooków! A że, po krótkiej rozmowie z jakąś nieokreśloną Puchonką dowiedziała się, że jest to Stowarzyszenie Przyjaciół Mugoli, co dość dobrze oddawało podejście młodej, czystokrwistej czarownicy wobec niemagicznego świata, bez wahania postanowiła się wprosić. Wcześniej oczywiście wysyłając sowę z pytaniem, czy w ogóle może i czy przyprowadzenia Drake'a sprawiłoby wiele problemów - bo jednak samotnie iść nie chciała. Sheenani otworzyła drzwi, w progu oglądając się na Lilac'a, upewniając się, że ten niesłychanie wielki Gryfon na pewno za nią idzie. Jego widok nieco uspokajał dziewczynę, która ostatnio, z niezrozumiałych dla siebie powodów, brała udział w wielu rzeczach, które wykraczały poza jej strefę komfortu; i problemem nie było spotykanie ludzi, a branie udziału w dyskusjach w szerszym gronie. Zwłaszcza w tych, w których ktoś gorliwie omawiał najnowszą odsłonę Seksu w Wielkim mieście. Bogowie, przyszła tutaj z nadzieją, że znajdzie szersze grono miłośników angielskich powieści wiktoriańskich, ewentualnie porozwodziłaby się z kimś nad tym, jak tolkienowska magia ma więcej sensu od tej rzeczywistej, a tu… no ruchanie, no. - A... Czy to nie było robione na podstawie książek? - przysięgłaby, że widziała coś o podobnym tytule, kiedy szwendała się po księgarniach.
Zajęć z mugoloznastwa potrzebowała tak bardzo, jak ryba skrzydeł. Czyli w ogóle, bo na co komu skrzydła w wodzie, prawda? Bez problemu odnajdywała się zarówno w czarodziejskim świecie, jak i tym mugolskim. Mugolaczką w końcu była i nawet teraz mieszka na stałe w Londynie w typowo mugolskim mieszkaniu. Jest na bieżąco z nowościami na Netfliksie, zabija niekiedy zombiaki w Call of Duty, słucha mugolskiej muzyki i korzysta z internetu, żeby obejrzeć na youtubie przepisy na proteinowe naleśniki czy własnoręczny napój izotoniczny. Mimo to podobała jej się inicjatywa Rowle. Była zdania, że skoro można czerpać tak wiele wiedzy z niemagicznego świata, to warto do tego zachęcać innych, głównie tych czystokrwistych. Zrozumienie stanowiło bowiem pomost do akceptacji. Usłyszawszy, że na kółku mają pakować prezenty, zastanowiła się poważnie, czy aby na pewno chce iść na to spotkanie. Co jak co, ale pakowania prezentów nienawidziła. Wydawało jej się to bezcelowe, skoro zaraz po otrzymaniu, papier zostawał zrywany. Koniec końców postanowiła jednak się pojawić. Nalała do termosu miętowej herbaty, wrzuciła na siebie swój cudownie obciachowy kruczy sweter, wsunęła na stopy trampki, przewiesiła plecak przez ramię i aportowała się w okolice szkoły. W drodze do klasy zahaczyła jeszcze o kuchnię. Trafiła idealnie, bo akurat Gwizdek skończył szykować mięsne paszteciki na dzisiejszą kolację. Jednego od razu wepchała do ust, kolejne trzy chwyciła w dłonie i bełkocząc z pełną gębą, pożegnała się ze skrzacim ziomkiem. Nim weszła do klasy, była w połowie drugiego pasztecika. Wciąż z pełnymi ustami skinęła Puchonom na przywitanie i rozwaliła się z majdanem w ostatniej ławce.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Jak go Doir tu zaciągnęła? Tak samo jak na wprzygotowaną przez nią we własnej osobie lekcję gotowania. Dorwała go kiedy szedł sobie korytarzem. Tyle że tym razem powiedziała mu co i jak zamiast zaciągnąć gdzieś do jakieś pustej klasy. Nie oponował, bo mogłaby być to w sumie jakaś miła odmiana. W końcu na mugoloznawstwo nie chodził aż tak często. Przykładał się zaz wyczaj do tych nieco magicznych przedmiotów. Na miejscu od razu machnął ręką do Brooks, którą wyłapał wzrokiem. Za to o seksie w wielkim mieście nie wypowiedział się w ogóle. Tak się składało że telewizję oglądał raz na ruski rok, kiedy był u dziadków, a nie zdarzyło mu się oglądać akurat tego serialu. Spojrzał na przygotowany papier do pakowania i delikatnie się uśmiechnął. Takie rzeczy wolał robić magią, bo było to szybsze i zazwyczaj wychodziło dużo ładniej, ale przecież chyba będzie mógł spróbować ubrudzić rączki. Zwłaszcza że nie zawsze mógł czarować, bo przecież różdżkę dopiero otrzymał mając 11 lat. Wcześniej już mu się zdarzało pakować w ten papier manualnie, ale... Z tego co pamięta to nie wyglądało to najlepiej.
Pierwszą rzeczą, którą zrobił Shaw po wejściu do sali, było wydmuchanie z niej całego kurzu jaki nagromadził się tam przez długie tygodnie nieużywania. Być może była to pozostałość po spędzeniu ostatnio dość sporej ilości czasu w bibliotece i antykwariatach z Brooks w poszukiwaniu starożytnych artefaktów - a w takich miejscach wydawać by się mogło, że kurzu było równie dużo co pergaminów. Mimo tego, że godzina była już raczej wczesnopopołudniowa niż południowa - choć nie wiedział, jak mocno zabalowała Harper dzień wcześniej - Darren zadbał też o samoogrzewający dzbanek ze świeżo zmieloną, doskonałą kawą, jedyny talent jaki nabył podczas bycia generalnym kawoszem ministerialnego Biura Bezpieczeństwa. Ustawił go na jednej z odsuniętych pod ścianę ławek, samemu biorąc jedną z filiżanek i rzucając jeszcze okiem na stos notatek, wykresów i skopiowanych samopiszącym piórem infografik. Do kompletnego opanowania Aurum Cavea brakowało mu dwóch komponentów - pierwszym była część, z którą pomóc obiecał mu Solberg, a mianowicie zaczerpnięcie pewnych elementów z Lupus Palus. Drugim była konieczność nie tylko odpowiedniego, autonomicznego - lub kontrolowanego - posłania konstruktu w stronę przeciwnika, ale też zadbanie o jego odpowiednią wagę i twardość. Tak czy siak, prefekt czekał najpierw na przybycie Harper, w której na ten moment interesowała go bardziej jej przeszłość związana z biurem aurorów niż akademicka kariera w Hogwarcie. Miał też wrażenie, że w jakiś sposób projektowane zaklęcie trafi też dzięki temu w zainteresowania kobiety, dzięki czemu być może byłaby bardziej skłonna do pomocy.
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
W normalnych okolicznościach zejście do labiryntu podziemnych korytarzy wiązałoby się dla niej z przykrymi dolegliwościami. Nie byłyby one tak dotkliwe, jak podczas samotnej wspinaczki na wieżę, ale na pewno nie mniej uciążliwe i dręczona dodatkowo efektami tajemniczego zniknięcia księżyca - Shay na pewno starałaby się ich uniknąć. Na szczęście, przyjęta poprzedniego wieczoru, wciąż jeszcze krążąca w jej żyłach dawka Bazyliszka sprawiała, że sytuacji daleko było do typowej. Dzięki niemu Azkaban zdawał się być zaledwie kroplą w kałuży nieprzyjemnych wspomnień. — Witam, panie Shaw — przywitała się, gdy po wejściu do sali zastała studenta na miejscu. Najwyraźniej należał do rzadkiego typu tych prawdziwie odpowiedzialnych i punktualnych. I pojętnych - przemknęło jej przez myśl, gdy wyczuła w powietrzu aromat parzonej kawy i odszukała wzrokiem samoogrzewający dzbanek. Kącik jej ust drgnął, a następnie nieśmiało uniósł się ku górze, gdy skierowała kroki w tamtym kierunku. — Pięćdziesiąt punktów dla Kruków — mruknęła żartobliwie i sięgnęła po filiżankę, którą zaraz napełniła cudownie gorącym, ciemnym płynem. Gdy tylko uniosła naczynie do ust i w końcu pociągnęła drobny łyk na spróbowanie, zamarła w bezruchu i odszukała spojrzenie Darrena. — Zapomnij co właśnie powiedziałam — poleciła. — Sto punktów. Gdyby tylko parzyli taką kawę w Biurze Aurorów, od razu chętniej podeszłaby do tematu powrotu do pracy. Lury, która czasem trafiała do jej kubka nie sposób było porównywać do tego arcydzieła. Choć istniała maleńka szansa, że nie była teraz do końca obiektywna... Jakoś w ogóle jej to jednak nie obchodziło. — No dobrze — westchnęła, prześlizgując się wzrokiem po zgromadzonych przez Krukona materiałach. — Opowiedz mi o tym zaklęciu — poprosiła, opierając się tyłkiem o krawędź ławki, a intensywne spojrzenie lokując w twarzy blondyna.
Harper weszła do sali w chwili, kiedy Shaw lał sobie do kubka już drugą porcję kawy. Różni czarodzieje w różny sposób radzili sobie ze zmęczeniem, bezsennością czy koszmarami - hektolitrami kawy, eliksirami wzmacniającymi czy usypiającymi, urokami pobudzającymi czy jeszcze innymi, mniej legalnymi metodami. Darrena, nieco hobbystycznie, bardziej interesowało to, od czego zależały objawy i ich intensywność. Z tego co zauważył w Hogwarcie, część jego znajomych wyglądała nieco gorzej, jednakże zdecydowana większość, szczególnie młodszych uczniów w ogóle nie dawała po sobie poznać, że mają jakiekolwiek problemy ze snem. Kryterium wieku jednak odpadało po porównaniu "grupy badawczej" w pracy Shawa, czyli biurze rzeczoznawców Gringotta. Tam wszyscy wyglądali jakby przeżuł i wypluł ich olbrzym, a wiek był dość losowy. Z kolei w biurze tłumaczów większość czarodziejów i czarownic prezentowała się świeżo - a tam również starsi czarodzieje współpracowali z młodszymi. Tajniki tego ogólnospołecznego osłabienia pozostawały więc dla Darrena tajemnicą - na szczęście taką, którą poświęcał jedynie paręnaście minut przy śniadaniu i obiedzie. - Dzień dobry - odpowiedział na powitanie Harper, odstawiając parujący dzbanek i rzucając ostatnie spojrzenie na kartkę na szczycie stosu notatek, która akurat mówiła o różnicach między zaklęciami Aviatores oraz Avis - Dziękuję, dryg do kawy został mi z Ministerstwa - dodał z lekkim uśmiechem, jedną z pierwszych oznak tego, że ilość kofeiny w organizmie mężczyzny powoli osiągała poziom pozwalający na utrzymanie go wśród żywych... na godzinkę lub dwie. Na pytanie o wyjaśnienie istoty zaklęcia Shaw w pierwszym odruchu skierował się do sterty pergaminów, jednak zatrzymał się w pół ruchu. Zamiast tego ostatecznie wyciągnął z rękawa Mizerykordię - czarnozieloną różdżkę, owiniętą skórą malediwskiego smoka. - Aurum Cavea - mruknął, celując gdzieś w pustą przestrzeń pośrodku sali. Jednakże zamiast prawidłowego efektu - a więc złoto-ołowianego psa czy wilka, który miał ruszyć w pościg za celem, zakuć go w metalowy kaftan bezpieczeństwa i przy pomocy znacznego ciężaru przygwoździć go bezpiecznie do ziemi, nieważne czy czarodzieja, czy magiczne zwierzę - z Mizerykordii wydobył się jedynie kot ze skręconych, żółtych balonów, który powoli poszybował w kierunku jednego z krzeseł i owinął się dookoła jednej z nóg, przy okazji nabawiając się paru dziur i ze smutnym sykiem uchodzącego powietrza znikając chwilę później - Docelowo to ma być zaklęcie zastępujące Incarcerous... - mówiąc to, Darren trzepnął różdżką i owinął ciasnymi linami inne krzesło - ...poprzez zamknięcie celu w obciążonym, metalowym, jakby to powiedzieć, stroju i w efekcie skuteczne unieruchomienie - wytłumaczył, z różdżki pryskając w kierunku wcześniej wytworzonych lin złotą mazią, która po chwili stwardniała - jednak pod zaledwie tknięciem palca Krukona rozpadła się w drobny pył. - Oczywiście forma psa, kota, feniksa czy cokolwiek sobie ktoś wymarzy jest ostatecznie tylko kosmetyką, ale uważam że na jakimś poziomie znajomości zaklęć warto coś sobą reprezentować, nieważne czy to elegancka wydajność czy nadmierna stylizacja własnych inkantacji - dodał z wzruszeniem ramionami, wracając do kubka wypełnionego czarnym płynem - Nie chce pani tym też męczyć, bo przyjaciel już stara mi się wbić do głowy Lupus Palus, a myślę że to dość analogiczna sytuacja. Chodzi mi raczej o samo wyważenie w momencie chwytania celu, pomiędzy zgnieceniem pod trzema tonami złota i przykryciem kogoś warstwą papierków po czekoladzie - dodał Darren, mimo wszystko wyciągając ze stosu pergaminów jedną z kartek - Czytałem, że podczas tworzenia Incarcerous czarnoksiężnik-autor przypadkiem zadusił tuzin mugoli, a wolałbym uniknąć takich ofiar na polu nauki - powiedział jeszcze z kwaśną miną, odrzucając niedbale kartkę z powrotem i, podobnie jak Harper, opierając się tyłkiem o ławkę, z tą różnicą że naprzeciw niej. - Co pani sądzi? I... - zatrzymał się na chwilę, zerkając na dość niski w porównaniu z wyższymi piętrami sufit w zapomnianej salce - ...przepraszam, że nie przygotowałem żadnych chochlików - dokończył z cieniem żartu w głosie, jednocześnie przykładając ciepłą filiżankę do prawego przedramienia. Z jakiegoś powodu - nawet pomimo usunięcia blizn - niewidoczne ślady po ugryzieniu norweskiego zwiastuna śmierci dawały o sobie znać. Może ta cała aura ma związek z ponurakami?
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Harper starała się ograniczać liczbę uzależnień tak mocno, jak to tylko było możliwe. Co prawda - kawa była w jej przypadku alternatywą o wiele bezpieczniejszą niż eliksiry, ale ją również próbowała od czasu do czasu zastępować zdrowszą herbatą. Ta niestety nie przynosiła odpowiednich skutków, w związku z czym Shay wciąż traktowała ją raczej po macoszemu... Ze zmęczeniem, które dręczyło ją od przeszło kilku dni wolała radzić sobie sprawdzonymi sposobami. Oplatając ciepłą filiżankę chłodnymi dłońmi, obserwowała w skupieniu poczynania Darrena. Przykładała wagę do wszystkiego: od jego wymowy, przez ruch nadgarstka, a na efektach tych poczynań kończąc. Tak samo uważnie przysłuchiwała się tłumaczeniom studenta, jednocześnie wprawiając w ruch trybiki własnej kreatywności. Niejednokrotnie była świadkiem tego, jak kolejni Aurorzy psioczą na ubogą liczbę zaklęć, mogących po prostu unieruchomić delikwenta, bez odbierania mu całkowitej władzy nad całym ciałem, w tym także ustami czy po prostu takich, które (jak to miało miejsce właśnie w przypadku Incarcerous) nie wyrządzałyby ofiarom nadmiernej krzywdy, przez którą w późniejszych procesach oskarżano ich o niepotrzebną brutalność. — Twoja pomysłowość wynagradza brak dodatkowych atrakcji — zapewniła, nie skupiając się teraz jednak na nim. Zamiast tego podeszła do miejsca, gdzie znajdowały się pozostałości wyczarowanej przez blondyna mazi. Przykucnęła i przyjrzała się jej, a następnie roztarła odrobinę pyłu między palcami wolnej dłoni. — Uważam, że to całkiem zmyślny pomysł — przyznała i podniosła się do pionu z grymasem niezadowolenia, wynikającym z oporu, jaki poczuła w sztywnych stawach. — Jak rozumiem, zaklęcie ma unieruchamiać, ale nie wyrządzać krzywdy, tak? — chciała się upewnić, choć jej ton nie sugerował, że obruszyłaby się na odpowiedź inną niż twierdząca. Istniało w końcu wiele zaklęć, które zdawały się być potencjalnie niegroźne, a jednak sprawiały ofierze ból. Shaylee w końcu na powrót skupiła się na osobie Krukona. Obróciła się ku niemu i zlustrowała go od stóp do głów mrużąc delikatnie oczy, a następnie upiła w ciszy kolejny łyk kawy. Zastanawiała się, jak powinna podejść do tematu, aby służyć Darrenowi pomocą, ale nie podsuwać mu gotowych rozwiązań. — Odpowiednia zmiana gęstości, masy tej mazi, to twój cel — zaczęła powoli. — To jednak wiąże się z przykrymi konsekwencjami w przypadku błędu — kontynuowała, powtarzając jego słowa, choć w nieco innym wydaniu. — Istnieje sposób, aby uniknąć testów, które zamienią cię w drugiego autora Incarcerous, jedynie delikatnie korygując twoje założenia, a nie zmieniając samego zaklęcia — oznajmiła, zerkając znacząco na odłożoną przez niego przed momentem kartkę. Mówiła oczywiście o sposobie, który był w jego zasięgu już teraz, bez znajomości transmutacji na poziomie wykraczającym daleko poza poziom szkolny. To czy chłopakowi faktycznie uda się wypracować odpowiednie rozwiązanie było już kwestią osobną. Shay wsunęła dłoń do kieszeni spodni i uniosła wzrok ku sufitowi, jakby to tam mogła znaleźć odpowiednie słowa. Poszukiwała ich intensywnie, przygotowując odpowiednie porównania. — Lupus Palus faktycznie stanowi dobrą inspirację dla początkowej fazy zaklęcia — mruknęła w końcu, z lekkim ociąganiem wracając w końcu na swoje miejsce. — To jednak ta prostsza część — zauważyła, ponownie opierając się o krawędź mebla. — Jak ci się wydaje... — zwróciła się bezpośrednio do Darrena, po raz kolejny ignorując formę grzecznościową — ...jaka właściwość tego metalu, poza masą, mogłaby być istotna w unieruchamianiu przeciwnika? Ciężki metal przygniecie ofiarę do ziemi za sprawą grawitacji. Gdyby to był materiał, jak w przypadku Vinculi, pozbawiłbyś przeciwnika możliwości poruszania rękoma, nadal jednak mógłby przebierać nogami. Poza tym wyklucza to możliwość użycia zaklęcia przeciwko zwierzętom i stworzeniom, które ubrań nie noszą. Nawet gdybyś sweter zastąpił kaftanem wykonanym z metalu, byłoby to niepraktyczne — podsumowała, odkładając pustą filiżankę na blat. — Jednak gdybyś pozwolił metalowi przylec do napastnika niczym ubranie, otoczyć go od szyi do stóp, zmiana jakiej właściwości poza zwiększeniem ciężaru pozwoliłaby ci go unieruchomić? — podsunęła, przekrzywiając głowę i z zainteresowaniem czekając na jego odpowiedź. Oczywiście Shaw mógł ostatecznie uznać, że jej pomysł stanowi zbyt wielką ingerencję w pierwotne założenia i nie obraziłaby się, gdyby tak się stało. To w końcu było jego dzieło, ale sama Shaylee wychodziła z założenia, że nie warto niepotrzebnie utrudniać sobie życia, dlatego chciała przynajmniej podsunąć mu inne wyjście.
Za pierwszą, dobrą opinię Shaw podziękował kiwnięciem głowy. Cieszył się z tego, że Harper nie wydawała się - przynajmniej na pierwszy rzut oka - być tak sztywna jak niektórzy członkowie koła pedagogicznego Hogwartu, co w sumie było dość zaskakujące. W doświadczeniach Darrena szczególnie asystenci, nawet jeśli po jakimś czasie im przechodziło, starali się na starcie swojej kariery być wyjątkowo przykładni w kwestii przestrzegania regulaminu i tylko niektórym ta sztywność zostawała do lat starczych - jak choćby u nieocenionego Pattona Craine'a. - Zgadza się - potwierdził Krukon. Nie miał na celu zaduszenia nikogo - przynajmniej jeszcze - a sam pomysł na zaklęcie przyszedł mu wręcz przypadkiem, podczas pisania odpowiedzi na pracę domową z Zaklęć i Uroków właśnie. Co prawda zbyt wielu doświadczeń z aurorami nie miał, ale w Biurze Bezpieczeństwa również część starszych pracowników narzekała na to, że Orbis często nie wystarczył na złapanie jakichś niuchaczy kopiących pod którymś z departamentów - nie zmieniało to też faktu, że Shawowi zdarzało się wątpić w to, że niektórzy z urzędników nawet Orbis potrafili wyczarować. Słuchając kolejnych słów kobiety Darren mimowolnie wyciągnął samopiszące pióro z torby i ustawił je w tryb notowania, starając się przy tym nie uronić żadnej z cennych uwag - choć na razie brzmiały jak wstęp do bardziej zaawansowanych rozważań. I rzeczywiście tak było - nawet jeśli Krukon o jakichś koligacjach z zaklęciem Vincula w ogóle nie myślał. Być może właśnie takiego szerszego spojrzenia mu brakowało do wcześniejszego sukcesu. - Musi być ciężki, wytrzymały i sztywny - wyliczył błyskawicznie Darren, wciągając do nozdrzy zapach stygnącej w kubku kawy. Skrzywił się lekko i stuknął różdżką w spód naczynia, rzucając delikatne urok ogrzewający - Ciężki, to oczywiste, wytrzymały, żeby móc wytrzymać próby uwolnienia się czy jakieś zabłąkane zaklęcie, i sztywny, żeby nasz delikwent nie czuł się jak na wybiegu mody w roku, kiedy nikiel wróci w sezonie wiosna-lato - wytłumaczył, mając nadzieję że wstrzelił się tym samym w oczekiwania Harper. Główna trudność pozostawała dla Shawa niezmienna - stworzenie czaru takiego, który będzie w stanie zmienić się z jednej, ruchliwej i wręcz quasi-płynnej formy w pierwszym etapie zaklęcia w twardy, ciężki i mocny kloc, przypominający w przypadkach wymagających nieco bardziej teatralnego podejścia wręcz legendarne żelazne damy, oczywiście bez równie legendarnych kolców wewnątrz. Jednak by mieć najpierw nawet taką możliwość, trzeba było najpierw wynaleźć pierwszy w historii czarodziejskiej... - Chyba że chodzi pani o klej szybkoschnący, co pewnie też jest opcją - dodał szybko z nutą oczywistego żartu, nie zapominając jednak o formie grzecznościowej. W Hogwarcie było to dla Shawa normą, nawet względem tych nauczycieli z którymi jeszcze parę lat wcześniej uczęszczał na zajęcia, jak choćby Nessa Lanceley. Shaylee Harper też nie wyglądała na AŻ TAK starą - wręcz przeciwnie, wyglądała dość korzystnie - ale akurat jej z hogwarckich murów Krukon nie kojarzył.
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy Darren wprawił w ruch samonotujące pióro. Było coś pochlebnego w tym, że inny człowiek, czarodziej uznał jej słowa za na tyle istotne, by zacząć je spisywać i chociaż nie dała tego po sobie poznać, fakt ten połechtał jej ego. Zaangażowanie studenta było z całą pewnością godne pochwały. Shaylee słuchała jego odpowiedzi, teraz już oburącz przytrzymując się krawędzi biurka. Nachyliła się lekko do przodu, czekając na moment, w którym padnie odpowiednie słowo, ale na uwagę o wybiegu mody zaśmiała się i cofnęła, kręcąc głową. Pasma brązowych włosów kołysały się w powietrzu do rytmu tego poruszenia. — Jesteś całkiem błyskotliwy — skomentowała, wyrażając tym samym swoje szczere, wcale nie podkoloryzowane zdanie. — I jesteś całkiem blisko — dodała, odruchowo poprawiając grzywkę, która zaczynała już powoli wchodzić jej do oczu. Chyba nadeszła pora, aby znów ją skrócić. — Twardość, panie Shaw — oznajmiła w końcu, powracając do głównego wątku ich rozmowy. — Twardość i sztywność mogą być kluczem do rozwiązania twojego problemu. Chcąc dać mu chwilę na przetrawienie tej propozycji, Harper odwróciła się i napełniła filiżankę kolejną porcją kawy. Pomimo dobrego nastroju i spokojnie przespanej nocy wciąż odczuwała zmęczenie i wiedziała, że na tych dwóch porcjach na pewno się nie skończy. — Ofiarę można unieruchomić nie tylko za pomocą masy — przypomniała. — Zapomnij o ciężarze, skoro testy z nim są tak ryzykowne i skup się na zmianie twardości i odpowiednio dobranej sztywności oraz szybkości transformacji cieczy w ciało stałe — zaleciła i ostrożnie podmuchała w ciemną taflę wewnątrz naczynia. — Jeśli twoja maź otoczy ciało delikwenta, a potem przemieni się w materiał wystarczająco twardy, zamknie go w metalowym kaftanie i odbierze możliwość ruchu. Taka, hmmm, zbroja... — mruknęła, z braku lepszego słowa i skrzywiła się delikatnie — ...wcale nie musi być okropnie ciężka, metal sam w sobie może mieć wystarczającą masę. Wystarczy, że stworzysz warstwę uniemożliwiającą ruch ciała, w tym także nadgarstka, bez czego ofiara nie będzie w stanie poruszyć nogami czy rzucić żadnego zaklęcia. Shay upiła łyk kawy, uważnie przyglądając się Darrenowi w celu wybadania jego reakcji. Czy był w stanie zrozumieć, co ma na myśli? Ostatecznie uznała, że jeszcze jedno słowne zobrazowanie nie zaszkodzi. — Gęsta maź pokrywająca ofiarę ją spowolni, ale transformowanie w metal o stałej formie nie może nastąpić natychmiastowo, ponieważ będziesz mieć do czynienia ze stworzeniem w ruchu i ryzykujesz, że w ten sposób wyrządzisz mu krzywdę. Metal musi twardnieć stopniowo i stopniowo tracić na elastyczności — zauważyła w zamyśleniu, lokując spojrzenie na stercie darrenowych notatek. — Oczywiście proces ten i tak będzie stosunkowo szybki, wystarczy odrobina wyczucia. Plus jest taki, że zamiast miażdżyć ludzi podczas odpowiedniego dobierania ciężaru, możesz początkowo testować twardość warstwy na własnych stawach, póki nie dobierzesz odpowiednich proporcji — dodała i zamilkła, bo teraz pozostawało jej czekać aż Shaw przeanalizuje sobie to wszystko na spokojnie.
Darren kiwnął głową w podzięce za komplement Harper. Wystarczająco dobrze znał swoją wartość - i słyszał także już podobne rzeczy od choćby Nessy Lanceley - by wiedzieć, że jej słowa nie były jedynie pustą kurtuazją, a szczerą, bo prawdziwą przecież, opinią. Samopiszące pióro śmigało po pergaminie, zajmując już dobre pół rolki. W sumie na niewiele prac domowych Shaw pisałby odpowiedź z taką przyjemnością, z jaką uczestniczył w takich nieoficjalnych zajęciach. - Musi być twarde... ale też wytrzymałe, by nie było kruche - powiedział Darren w połowie do siebie, a w połowie do Harper - Nie chcę przecież zostać autorem zaklęcia produkującego porcelanę, choć z pewnością przyniosłoby fortunę na rynku filiżankarskim - mruknął z przekąsem, wyciągając różdżkę i obracając ją w dłoniach. Teoretyczne rozważania były oczywiście o wiele łatwiejsze niż praktyczne zastosowanie, i rzeczywiście kolejna próba przyniosła wymierne, acz również mierne efekty. Jasnoróżowa chmurka pomknęła w stronę kolejnego krzesła i oblepiła dwie z czterech nóg. Pod wpływem pędu utwardzającej się szybko substancji stołek przewrócił się, ale to samo było też wyrokiem dla efektów uroku, które po uderzeniu o podłogę rozbiły się na kilkanaście fragmentów przypominających skorupy jakiejś glinianej miski. - No właśnie - westchnął Shaw, mrużąc oczy - Choć to i tak najbardziej obiecujący efekt od dwóch miesięcy - dodał zgryźliwym nieco tonem. Co prawda nie było żadnym wstydem prosić innych o pomoc - ba, inni prosili o to Darrena dość często - jednak nie był przyzwyczajony do tego, że akurat w sferze zaklęciarskiej miał przed sobą taki mur, którego nie mógł pokonać po kilku próbach. Nie dało się jednak ukryć, że Harper posiadała właściwy warsztat do nauczania w Hogwarcie. Pióro prawie dymiło się z powodu prędkości, z jaką skrobało kolejne słowa asystentki zaklęć i uroków, i choć w jakiejś części Darren zdawał sobie z tego co mówiła sprawę, to jednak jego podejście było o wiele bardziej akademickie, a praktyczne doświadczenie byłej aurorki w świetny wręcz sposób dopełniało zebranych już przez Krukona informacji. - Na własnych stawach? - wzdrygnął się, mimowolnie spoglądając na własny nadgarstek - To na pewno bezpieczne?
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Miał troszkę wolnego czasu po lekcjach, więc miał zamiar spożytkować go najlepiej jak tylko mógł. Chodziło oczywiście o naukę transmutacji. Sala do której teraz dotarł na ogół była nieużywana, więc nie widział niczego przeciwko czarowaniu w tym miejscu. Zwłaszcza że za cel obrał sobie dosyć proste zaklęcia, które wypadałoby odświeżyć żeby nie zapomnieć jak właściwie powinno się je poprawnie rzucać. Wyjął więc z torby kilka przypadkowych i niemagicznych przedmiotów, które po kolei podrzucał w powietrze i nieco do przodu, po czym traktował je zaklęciem Avifors. Na pierwszy ogień poszła nieco uszkodzona i widocznie przypalona w niektórych miejscach figurka czarodzieja. Udało mu się go trafić niewerbalnym zaklęciem zmieniając go w kruki, zanim ten dotknął ziemi. Po zastosowaniu Disclore, które naturalnie wycofało działanie zaklęcia, przywołał do siebie figurkę za pomocą zaklęcia Accio. Proces ten powtórzył co najmniej kilkukrotnie zanim zajął się eksperymentami z innymi zaklęciami transmutacyjnymi. Dlatego po ponownym rzuceniu figurki, tym razem potraktował ją w locie zaklęciem Gravium tylko po to żeby zobaczyć jak mocno zmieni się jej tor lotu po dodaniu kilku nadmiarowych kilogramów. Oczywiście zmiana była zauważalna w znacznym stopniu. Figurka nie dość że szybciej pomknęła w kierunku podłogi i pod zmienionym kątem, to do tego wydała dosyć głośny huk po uderzeniu. No miał nadzieję że nikt tego nie słyszał. A jeśli już to puchoni i ślizgoni nie powinni się za bardzo skarżyć. No, puchoni nie powinni. Węże miały tendencję do dramatyzowania, wyolbrzymiania jednych rzeczy i całkowitego bagatelizowania innych. Zdjął zaklęcie z figurki, po czym zabrał się za nieco bardziej standardowe zaklęcia jeśli chodziło o transmutację. Rzucił więc Abcivio zmieniając całkiem sporą figurkę w piłkę do koszykówki. No, nie był wielkim fanem tego mugolskiego sportu i zdecydowanie wolał quidditcha, ale musiał przyznać że piłka której używają może być całkiem dobrym celem do przetransmutowania w coś innego. Tak więc po kolejnym wycofaniu zaklęcia, rzucił kolejne. Tym razem było to Invento którym spróbował zmienić figurkę w kanapę na której mógłby sobie w razie czego usiąść. Zaklęcie udało się, jednak niechcący jego myśli delikatnie skręciły w innym kierunku przez co kanapa była znacznie mniejsza niż zamierzał i w nieco innym kolorze. Tak, koncentracja zdecydowanie była rzeczą najważniejszą w tej dziedzinie i nie może jej zabraknąć przy żadnym zaklęciu. Tym bardziej przy tych trudniejszych i bardziej złożonych zaklęciach. Invento zdecydowanie zaś było jednym z nich. Niepocieszony wycofał transmutację i podjął się kolejnej próby zmiany przedmiotu w inny. Tym razem spróbował zmienić figurkę w fotel, który następnie potraktował Sabuli zmieniając go w kupę piachu. Na inne rzeczy które wyjął rzucił za to Glacium Maxima zmieniając je wszystkie razem z blatem w piękne lodowe rzeźby. Będąc już nieco zmęczonym rzucił Enutitatum wycofując wszelkie zmiany wokół niego, po czym spakował przyniesione rzeczy i wyszedł z sali
|zt.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Mój pomysł z uwarzeniem eliksiru pieprzowego, zbiegł się z taką samą prośbą ze strony osób odpowiedzialnych za skrzydło szpitalne. Uznałam to za znak z góry, że faktycznie powinnam go zrobić. Samo zadanie stanowiło świetną powtórkę materiału przed robieniem eliksiru dla siebie - może nieco egoistyczne podejście, jednak wcale nie miałam zamiaru robić błędów, co to, to nie. Co by umilić sobie sterczenie nad kociołkiem i patrzenie, jak ciecz w kociołku się gotuje, zapytałam się @Wacław Wodzirej, czy nie zechciałby mi towarzyszyć. Miało to same plusy, w jednym czasie powstałyby dwie porcje eliksiru, oraz Hufflepuff zdobyłby podwójną liczbę punktów za dobre sprawowanie. Może się nam jeszcze uda nieco zebrać dla siebie? Gra była warta świeczki, zarówno w kontekście pomocy, jak i tym bardziej materialistycznym. Wybrana przeze mnie sala znajdowała się lochach. Dotarcie do niej było tak skomplikowane, jakby miały w niej znajdować się jakieś skarby. Niestety nie była przystosowana do warzenia eliksirów, zatem musiałam przytargać ze sobą całe przenośne stanowisko. Skoro było to na rzecz szkoły, to chyba nikt nie powinien mieć pretensji. Podobnie zabrałam ze składziku potrzebne składniki, zarówno dla siebie jak i kolegi. Rozłożyłam wszystko na dwie osobne sterty, starając się poukładać rzeczy zgodnie z tym, w jakiej kolejności były dodawane. Nożyki, miarki, dodatkowe fiolki...jednym słowem, wszystko. Obejrzałam swoje "dzieło" z każdej strony, zastanawiając się, czy mimo wszystko o czymś nie zapomniałam, po czym nieco uprzątnęłam najbliższe krzesło i na nimi usiadłam, w oczekiwaniu na Wacława. Miałam nadzieję, że przyjdzie szybciej niż ja tu obrosnę wszędobylnym kurzem.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wparował do tej sali i pierwsze, co zrobił to zmierzenie Aine wzrokiem, na wskroś badawczym, przenikającym i takim, no, nieskalanym myśleniem. Jeszcze w progu przed salą Wacek potknął się to o próg, to o własne nogi. Przeleciał kilka długich metrów, będąc zgiętym w pół i na koniec wylądował niemal na równych nogach. Zachwiał się raz jeszcze, robiąc zaskoczoną minę sam do siebie. Ciekawe przeżycie. Czy zaskakujące? Niezbyt. Jednak jak najbardziej ciekawe. Na koniec tego nieoczekiwanego spektaklu Puchon przeczesał włosy w stylu: nic, nigdy się tu nie wydarzyło i obrócił się w stronę koleżanki z domu, witając ja przepraszającym uśmiechem. - Dama - zaczął na wskroś przesadnie z bardzo gejową manierą w głosie. - Nie wpierdala się byle gdzie - skończył, wracając do bycia męskim mężczyzną. Zrobił kilka pewnych kroków w stronę koleżanki, by przyjrzeć się cóż to za ciekawe stanowisko pracy powstało w nieużywanej sali. - Gdybyśmy robili to w pokoju wspólnym to bym się nie spóźnił - dodał znów przepraszająco, gdyż nie lubił kazać na siebie długo czekać. To znaczy: na dobre warto długo poczekać, ale bez przesadyzmu. - To co my tutaj robimy? Jakiś wigenowy czy inne paskudne lekarstwo? - Dopytał, gdyż ze swoimi wspaniałymi umiejętnościami z dziedziny uzdrawiania popisać mógł się najwyżej wymieszaniem wódki z pieprzem. I bez zastanowienia zaczął ustawiać płomień pod kotłem, aby woda zaczęła się powoli grzać.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Słysząc odgłos otwieranych drzwi, obróciłam w ich kierunku głowę. Idealnie w momencie, kiedy to Wacław dokonał swoje popisu akrobacji. Najpierw przyłożyłam ręce do ust, widząc jak się potyka i leci. Później, kiedy wylądował niczym kot, otworzyłam szerzej oczy, nie wiedząc jak to mam skomentować. Zapytać się, czy wszystko w porządku? Bić mu brawo? Był to wypadek, czy efekt zamierzony? Jeszcze to przeczesanie na koniec...czy on się popisywał? - Lordzie. - odpowiedziałam w ten sam sposób drżącymi ustami, po czym parsknęłam śmiechem, nie mogąc dłużej wytrzymać. Zostałam nazwaną damą. Jeszcze bukiet róż i byłabym sprzedana. No, przynajmniej zanim nie padły następne słowa. - Jakie byle gdzie, to świetne miejsce! Patrz, jak stanowiska komponują się z panujących tu nieładem. - wskazałam rękami dookoła siebie, jednocześnie przymykając jedno oko, nie mogąc się patrzeć na ten brud. Faktycznie "byle gdzie" pasowało do opisu. Ponownie się zaśmiałam, słysząc niezadowolony komentarz. Chciałam widzieć minę profesora Walsha, który otrzymuje wiadomość o palącym się dywanie w pokoju wspólnym i dwóch kociołkach z warzącymi się miksturami. - I jak Ty sobie to wyobrażasz? Rozpalilibyśmy kociołek nad kanapą? Czy nad kominkiem? - pokręciłam przecząco głową, ocierając łezkę, która popłynęła mi z oka. Musiałam przyznać, byłby świetnym stand-up'owcem. - Eliksir pieprzowy, kochany. - odpowiedziałam na pytanie, sama też podpalając pod kociołkiem i sprawdzając, czy znajduje się w nim odpowiednia ilość wody. Sięgnęłam po hibiskus ognisty, wcześniej ubierając rękawiczki, by nie skończyć z piekącymi rękami. Zaczęłam go doprowadzać do odpowiedniej formy, by wrzucić do kociołka po uzyskaniu odpowiedniej temperatury wody.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kilka prędkich uderzeń powiekami musiało minąć zanim student zaczął postrzegać wszędobylski chaos w taki sam sposób jak jego koleżanka z domu. Chociaż to nie dało wiele, gdyż Wacek dalej postrzegał te ułożone rupiecie tak samo i miejsce to jakoś nie napawało go optymizmem. Raczej obawiał się, że ich "czysta sfera" do przyrządzania mikstur stanie się niedługo zaanektowana przez sąsiadujący brud. Także chłopakowi nie pozostało nic jak uśmiechnąć się i pokiwać twierdząco głową. - Jeśli kominek by już płonął to włożylibyśmy tam kociołek bez żadnego problemu, prawda? - Mówił całkiem poważnie, bo on już tak kiedyś poczynił i ugotował jakiś śmieszny eliksir neonu z Krawczykiem. A może to była miksutra na bujne owłosienie? No, coś z powyższych z pewnością! - Chyba, że nagle okaże się to czymś nielegalnym, ale wtedy trzeba powiedzieć głośno jedno: prawa nie działa wstecz. - Tak sobie gadał troszkę od rzeczy, troszkę na temat wybierając do eliksiru składniki, które się nadają i które nie. - Mamy tu gdzieś śmietnik? - Dopytał, bo robić śmietnika z kotła nie zamierzał. No, nie dziś przynajmniej. - Ta mięta to tak troszkę swojego żywota dokonała - pokazał uschniętą gałązkę El i zrobiło się Wackowi smutno, że nikt nie odnalazł tej mięty wcześniej a ona w szkolnym schowku dogorywała w samotności. - W ogóle to nie pamiętam, kiedy warzyłem eliksir pieprzowy. Zwykle sięgam po wódę z pieprzem a w pracy proszę jakiś młodszym stażem czarodziejów, aby się tym zajęli. W końcu to idealny eliksir, aby sobie wyrobić technikę gotowania. Trochę nudny, ale techniczny. - Wyciągnął rękawiczkę z tylnej kieszeni spodni, po czym założył ją na jedną rękę, a drugą zaczął przerabiać hibiskus na wzór Puchonki. - Mogę się w ciebie pobawić i powtarzać twoje ruchy po tobie? - Zapytał, chociaż przed momentem zaczął to już robić.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Czasami zastanawiałam się, czy brud i nieład nie są jakimiś magicznymi stworzeniami, które pod wpływem nieobecności lub niedbalstwa człowieka, rozrastają się co raz bardziej. Była to ciekawa teoria, na pewno bardziej logiczna od tej, według której myszy i szczury brały się z brudu. Transmutacja na tak wysokim poziomie raczej nie była zbytnio możliwa. Przyłożyłam rękę do czoła i pokręciłam głową na boki w geście zrezygnowania, równocześnie drżąc ustami i brzuchem od powstrzymywanego śmiechu. No tak, to brzmiało całkiem sensownie. Skoro ogień się już palił, to nie musieliśmy martwić się o jego rozpalanie, ani zbytnią konieczność podtrzymywania płomienia. Gorsza sprawa z dymem, który najpewniej zacząłby się wydostawać do pomieszczenia, nie mając odpowiedniego ciągu i miejsca w kominie. - Wiesz, ja myślę, że takie działanie już jest nielegalne. - podzieliłam się spostrzeżeniem, zerkając na niego badawczo. Czy on naprawdę brał podobne działanie pod uwagę? Słysząc o śmietniku, uniosłam brew do góry. Na cholerę jemu tutaj śmietnik? Dodatkowe zdanie o stanie mięty rozwiało nieco moje zdziwienie, chociaż nie byłam do końca pewna, jak do tego doszło. Sama wybierałam składniki, jak mogłam coś takie ominąć? - Odłóż na bok, wyrzucimy ją później. Ewentualnie weźmiesz sobie na pamiątkę i zawiesisz nad łóżkiem. Suszona mięta ładnie pachnie i odstrasza pająki. - wzdrygnęłam się na wspomnienie o wielonożnych przyjaciołach. Wszelkiego rodzaju rośliny i przedmioty, które ich odstraszały, były moimi sprzymierzeńcami. A potem Valerie i Ania narzekają, że w dormitorium ciągle tylko czuć albo cytryny, albo miętę. Przecież to ładne zapachy. Wzruszyłam ramionami, po czym przytaknęłam głową. - Skoro masz taką ochotę. - wolałam nie mówić na głos, że jest to raczej kiepski pomysł, biorąc pod uwagę moje małe doświadczenia. Widać Wacław bardziej ufał moim zdolnościom niż ja sama, albo uznał, że jak spieprzymy robotę, to zwali później na mnie. Niezależnie od powodu takiego podejścia, starałam się wykonywać każdy krok zgodnie z informacjami zawartymi w książce do eliksirów. Sam przepis do skomplikowanych nie należał, jednak trzeba było zwracać uwagę, by nie przegotować niektórych składników, bo traciły wtedy swoją moc. Zerkałam co jakiś czas, czy chłopak faktycznie powtarza ruchy za mną, czy jedynie się ze mnie nabijał.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Spojrzał się na Puchonkę przepraszająco, z takim uśmiechem zawieszonym między wstydem a dzielnością. Chociaż powinien się uśmiechać mniej, gdyż od tego robią się zmarszczki, on długo taki piękny nie będzie. - Hm, zdumiewające stwierdzenie - udawał zaskoczonego, ale wiadomo, że to tylko taki zabieg stylistyczny i chyba obydwoje wiedzieli, że warzenie eliksirów odbyło się w ich wspólnym pokoju i teraz z niejakiej borsuczej więzi krwi będą pozostawać w takim milczeniu, w takiej tajemnicy poliszynela. - Nienawidzę pająków - kochał je z drugiej strony. Tak niechętnie, jak każde żywe stworzenie, zasługujące na sympatię z racji, że Wacław kochał cały świat. Wszak należało widzieć wdzięczność i miłość wszędzie. Nawet jeśli ta miłość miała zbyt wiele oczu, nóg i go przerażała. Tak samo jak miłość do wielkołaków. - Zapamiętam to, dzięki - powiedział pogodnie z uśmiechem i zaczął się bujać delikatnie z nogi na nogi, śpiewając w głosie If u wanna be ma lover. - Nie wiem czy mam na to ochotę, ale tak w głównie się uczymy na zajęciach praktycznych z eliksirów - powiedział z pewnym rozczarowaniem. - Naśladujemy czyjeś ruchy i niby mamy z tego wyciągnąć lekcję - dodał już całkiem smutny, chociaż dalej bujał się wesoło na boki. Pokroił do końca ognisty hibiskus i bez refleksji wrzucił go do wody. Temperatura wrzenia w kotle właśnie zmalała, a jako ten sługa niepokorny Wacek wyprzedził ruchy El. - Woda ci się zaraz zagotuje - powiedział, spoglądając na jej kociołek. - Chyba, że chcemy zrobić eliksir ekstrapieprzowy, ale wtedy, wiesz, potrzebujemy w ogóle zrobić wszystko troszeczkę inaczej - nie było tak, że wymyślił ten eliksir na poczekaniu. Prawda zaś była taka, że nie znał przepisu, a jedynie wiedział o jego istnieniu. - Masz jakieś hobby? - Zarzucił, stopując playlistę w swojej głowie.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Istniało duże prawdopodobieństwo, że o wielu wydarzeniach, nawet tych nagłośnionych publicznie, kompletnie nic nie wiedziałam. Latając od klasy do klasy, tu do biblioteki, tu do dormitorium zająć się kwiatami, potrafiłam przemieszczać się na autopilocie, nie zwracając zbytniej uwagi na cokolwiek, co działo się obok. Czy ominęłam przez to dwóch puchonów, warzących eliksir w kominku? Cóż, mogło i tak być. - Ja też. - odparłam, ponownie się wzdrygając. Sama myśl o nich była przerażająca. Co dopiero sam widok. - Co się tak bujasz? - zapytałam, widząc rytmiczne ruchy w wykonaniu chłopaka. Widać było, że całkiem dobrze się bawi. Byłoby mi miło, jakby się podzielił, co sprawia tyle radości. Sama na podobne zachowanie bym się pewno nie zdecydowała. Zbyt mocno pracowałam na wizerunek ułożonej panny. - No...temu zaprzeczyć nie mogę. - przytaknęłam głową, bo faktycznie, tak robiliśmy. Powtarzaliśmy w ciemno za nauczycielem, wcale się nie zastanawiając, czy nasz eliksir zaraz nie wybuchnie. W końcu pokazywał to swego rodzaju autorytet, czy ktoś chciał to przyznać, czy nie. - Co? - rzuciłam mądrze w odpowiedzi, opuszczając głowę w dół. Faktycznie, na tafli wody zaczynały pojawiać się bąbelki. - Cholera. - przykręciłam pod kociołkiem i spróbowałam go nieco wychłodzić. - Widzisz, tak się kończy naśladowanie mojej osoby. - mruknęłam nieco ciszej, zawiedziona sama sobą. Już nawet nie potrafiłam robić mikstury zgodnie z podręcznikiem. - Lubię grzebać w ziemi. - sama nie wiedziałam, czy można to zaliczyć do hobby, jednak było to zdecydowanie najbliższe. Przecież nie powiem "nauka".
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wacek puścił bombastyczne boczne oko do ściany, zastanawiając się jaką odpowiedzią uraczyć koleżankę z domu borsuka. Prawda mogła być nieokiełznana, ale wiarygodna. Stąd też chłopak oddał się półśrodkom. - Mam imprezę w głowie. Jak chcesz to możemy razem coś pośpiewać, ale wydaje mi się, że żyjemy na dwóch skrajnych spektrach upodobań muzycznych. Ja lubię popowe bengery z mugolsich radiostacji, a to coś, z czym się jeszcze nigdy nie spotkałem w magicznym świecie - wyznał to z pewnym smutkiem, iż mając wokół siebie tylu ciekawych ludzi to z nikim nie mógł się bawić w rytm Młodej Leokadii czy innej Jusi Steczkowskiej. - Nie skończyło się przecież źle - uśmiechnął się w ramach pocieszenia, będąc całkiem pewien, iż Elaine ma w sobie zbyt mało śmiałości, którą powinien się raczyć wykonawca eliksirów. Wszak łączenie tych wszystkich śmiesznych składników było jak flirt - jeśli wiesz, co jak na kogo zadziała to masz minimalną szansę na pomyłkę. - Ja lubię przytulać brzozy - powiedział, bo chyba tylko na tej linii mogli złapać garść porozumienia. - Co lubisz w ziemi, ja chyba mrówki najbardziej - dodał, przechodząc raptownie do obrabiania mięty. - Robimy ją jak to modżajto, co nie? - Zapytał i zaczął od razu uklepywać liście zanim wrzucił je do kotła, który dawał przyjemne poczucie ciepła w bezkresnej pustce tej sali.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Uniosłam brew, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Impreza w głowie? Byłam na kilku, tych oficjalnych i tych nieco mniej, i zdecydowanie każda z nich zawierała w sobie cząstkę chaosu. Chaosu w swojej najczystszej postaci, nieskalanej ludzkim myśleniem. Jak można było mieć coś takiego w głowie i normalnie funkcjonować? Zbyt dużo niepoukładanych myśli, wątków, które nie miały z sobą nic wspólnego. - Ja słucham praktycznie tylko mugolskiej muzyki. Mam dość elastyczny gust muzyczny, także świetnie się bawię zarówno do mocniejszych brzmień zespołu Nightwish, jak i bardziej melodycznych i lżejszych zespołu One Republic. - od zawsze nie potrafiłam konkretnie odpowiedzieć na pytanie jakiej muzyki słucham. To znaczy, potrafiłam, jednak nikt nie mógł zrozumieć tego, że po prostu każdej. Patrzyłam na piosenki nie w ich kategorii, a na zasadzie, czy wpadła mi do ucha, czy nie. - Ale mogło. - burknęłam, stabilizując swój wywar, zwracając większą uwagę, aby wykonywać każdy krok po kolei. Poszatkowałam miętę i wrzuciłam ją powoli, małymi garstkami, cały czas obserwując taflę wody. Ta parę razy bulknęła, nie robiąc po za tym żadnych dziwnych akcji. Przynajmniej tę sytuację miałam opanowaną. - Emm...w samej ziemi nic, natomiast lubię rośliny, jakie w niej rosną. - podrapałam się po potylicy, nie wiedząc jak odpowiedź na pytanie. - Przytulać brzozy? I co wtedy robisz? - zapytałam z wyczuwalną niepewnością i ciekawością. Musiał być w tym jakiś sens, bo przecież nie robiłby tego tak kompletnie bezsensownie, prawda? Prawda...?