W krętych podziemnych korytarzach można znaleźć wiele opustoszałych pomieszczeń. Nie brakuje tu więc także od wieków nieużywanych klas. Jedna z nich znajduje się w krętych lochach. Jej wnętrze jest dość niewielkie i zwykle pogrążone w zupełnym mroku. Poniszczone i zakurzone ławki ułożone są jak w aulach, natomiast ściany zdobią jakieś stare obrazy na których nie znajdziesz żywych postaci. Nawet one opuściły to miejsce. Niełatwo tu dotrzeć, ale ma to też swoje plusy, istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że jakiś inny uczeń w tym samym czasie będzie chciał odwiedzić to miejsce.
-Je ciebie też, mój mały aniołku- Powiedział gdy usłyszał jej wyznanie. To się tak bardzo pokrywało z jego uczuciami że ciężko w to uwierzyć ! Jednak przekonanie w jej głosie wystarczyło żeby zrozumiał wszystko. Tak, to wszystko w okół było prawdziwe. Nie zmieni się to ani jutro ani nigdy. Evan będzie o nią walczył każdego kolejnego dnia. W końcu nie codziennie widzi się jak ktoś opuszcza Friendzone. "Powodzenia moi dawni towarzysze broni w świecie przyjaciółek i przyjaciół połączonych skomplikowanym uczuciem ! Zawsze będę trzymał za was kciuki towarzysze !"
-Dobra kochanie, masz racje, pora się stąd zbierać- Powiedział chwytając ją za dłoń, jej piękną, delikatną dłoń. W sumie już była jego, ale to nie zwalnia z okazywania szacunku i uczucia drugiej osobie. Wręcz przeciwnie! To zmusza człowieka do wyrażania swoich uczuć. Byli teraz w związku, szacunek i zaufanie to podstawa! Serio, Evan chyba musi złożyć kwiaty na grobie człowieka który wymyślił Amortencje. Bez niej dalej tkwili by na przeciw siebie zastanawiając się co się stanie dalej. Czy ich uczucia są odwzajemnione ? Na szczęście to już za nimi. Kto by się spodziewał ze tak zakończy się to spotkanie? -Chodźmy na randkę- Rzucił mimochodem całując uszko swej wybranki i opuszczając Klasę.
Max był lekko podekscytowany propozycją Lúthien - nie tak często robił rzeczy niedozwolone, więc przystał od razu na propozycję Ślizgonki. Trzeba pamiętać, że miał dopiero 16 lat, oczywiście są wyjątki, ale na ogół to wiek, w którym łamanie zasad nie wydaje się być na porządku dziennym stąd też emocje towarzyszące wieczornej wyprawie. Ubrany w czarne spodnie i czarną koszulkę (przecież kamuflaż jest obowiązkowy podczas takich akcji!) wyszedł z pokoju wspólnego Slytherinu, który mieścił się w bliskiej odległości od rzeczonej starej, porzuconej klasy eliksirów. Wejście do niej nie było tak proste jak mogło się wydawać, dlatego chłopak postanowił być na miejscu nieco wcześniej, by spróbować swoich sił przy pokonywaniu bariery drzwi. W pobliżu nie było nikogo, Max niepewnie nacisnął więc klamkę i udało mu się wejść do sali - w jego nozdrza uderzył intensywny zapach wilgoci i stęchlizny, panowała też zupełna ciemność. Machnął różdżką i gdy jej koniec błysnął jasnym światłem chłopak poczuł się pewniej. Rozejrzał się po starym, zaniedbanym pomieszczeniu szukając wzrokiem elementów, które mogą się przydać później. Celowo nie zamknął drzwi, pozostawił je uchylone, by Lúthien mogła bez problemu wejść, a wtedy zaczną działać. Czekając na dziewczynę Maximilian przygotował kociołek i ruszył na zaplecze by rozejrzeć się, czym dysponuje - był kiedyś w tej sali, ale to było dawno i asortyment mógł się zmienić. Właściwie - zubożeć, bo nie sądził, że ktoś charytatywnie donosi składników. Zauważył kilka fiolek, słoiczków i rozmaitych naczyń ze składnikami, niektóre były podpisane, inne zupełnie niezidentyfikowane - cóż, będą musieli się trochę pomęczyć.
Założyła jak zawsze swoją czerwoną szatę i wyszła po cichu z dormitorium. Nie chciała aby ktoś zobaczył, że wychodzi bo jeszcze gotów byłby na nią donieść. A w tej szkole każdy mógł to zrobić. Szczególnie pani prefekt za którą nie przepadała. Łamanie zasad miała we krwi. Już w pierwszej klasie uwielbiała spacerować po zamku krótko po ciszy nocnej. Pierwszy, drugi,..., siedemnasty szlaban nie powstrzymały jej przed tym, a wręcz przeciwnie jeszcze bardziej ochoczo wychodziła w tych godzinach. Dzięki temu poznała wiele tajnych przejść. Zapewne nie wszystkie ale to już był jakiś początek. Tari miała nadzieję, że Max poradził sobie z barierą wokół drzwi i ich plan nie zostanie zapomniany i nie zrealizowany przez coś takiego. W końcu chłopak był bystry. I przystojny... Stop! Nie powinna myśleć o przyjacielu w ten sposób ale nic na to nie mogła poradzić. Starała się myśleć o wszystkim, nawet wróżbiarstwie którego szczerze nie znosiła, ale na nic. Z dziwną mieszaniną uczuć weszła do klasy. Kurz uderzył w jej nozdrza od razu. Skutkiem tego było kichanie. Raz, dwa, trzy. I koniec. Mimo iż już nie używana to powinni chodź w małym stopniu zadbać o porządek w niej. Przeszukała wzrokiem pomieszczenie ale chłopaka nigdzie nie znalazła. Pewnym krokiem podeszła do drzwi od zaplecza które były otwarte. - Myślisz, że uda się nam coś z tego zrobić? - mówiąc to zsunęła kaptur ze swojej głowy. Nie chciała wyglądać jak jakiś duch, chodź w tej szacie byłoby to bardzo trudne.
- Zdróweczko! - wykrzyknął wesoło i zrobiło mu się raźniej. Cóż, fajnie, że nie postanowiła wejść na palcach i próbować go wystraszyć, a kichnięcia zdecydowanie potwierdziły tożsamość - No, no, nie zagaduj, bo po eliksirach będziemy musieli przejść się do Hogsmede - odwrócił się w stronę drzwi, w których zjawiła się Ślizgonka. - Widzę, że nadal ukrywasz swoje ślizgońskie przeznaczenie? - wyszczerzył się z i puścił jej oko mierząc wzrokiem czerwoną pelerynę, w której zwykła chodzić. Wyglądała w niej uroczo, ale tego nie śmiał już powiedzieć, chyba zabrzmiałoby dziwnie. Ciekawe, jak o wiele łatwiej przechodzą przez usta żarty i drobne uszczypliwości. Człowiek to jednak dziwne stworzenie. Max odwrócił się z powrotem do półki z rozmaitościami zapisując w pamięci to, co widział. Lubił eliksiry więc propozycja Lúthien przypadła mu do gustu również z tego powodu - Myślę, że coś wykombinujemy - mruknął pod nosem wracając do nieco poważniejszej, za to powszechniej goszczącej na jego twarzy miny - Mamy tu bezoar, czyrakobulwy, jeżozwierza, piołun, krew salamandry rdest ptasi i... żabi skrzek - wymienił lepiej lub gorzej opisane naczynia ze składnikami - A z tych tutaj to będą skarabeusze, krew nietoperza, wybuchowe muchomory, śluz z mózgu leniwca i tojad - wyliczył sumiennie, wskazując kolejne fiolki o których mówił - Reszty na razie nie udało mi się zidentyfikować - poinformował i znów odwrócił się do przyjaciółki - Zerknij, bo nie ręczę, czy wszystko jest tym, czym to nazywam - odsunął się, by zrobić miejsce dla Lúth bliżej siebie.
Zmierzyła go wzrokiem słysząc uwagę odnośnie gryfów. Nigdy w życiu nie chciałaby być w ich domu, a tym bardziej jednym z nich. Wolałaby już zostać krukonem i... prawdę powiedziawszy to tylko ten dom miała do wyboru, gdyż pucholandia odpadała na starcie. Mimo to nie spojrzała na niego krzywo ani też nie skomentowała tego jakoś kąśliwie. W jego towarzystwie nie potrafiła... Nie, tutaj nie chodziło o jego towarzystwo, bardziej o niego samego. - Masz jak w banku, że na gwiazdkę dostaniesz taką samą. - uśmiechnęła się łobuzersko jednak chłopak nie mógł tego zobaczyć, gdyż odwrócił się do niej zaglądając na półki i wymieniając po kolei ich zawartość. Po cichu podeszła do niego i stanęła za nim. Widziała jak zrobił jej miejsce ale co z tego? Przestudiowała każdą fiolkę z osobna i zgodziła się z jego oceną. Na półce były właśnie te rzeczy. Szybko przeszukała swój umysł w poszukiwaniu eliksiru pasującego do nich. - Mozemy z tego zrobić Ridikuskus, Postarzający, Młodości, Czuwania i chyba bujnego owłosienia. - spojrzała na jego profil chodź nie cały po czym odsunęła się sięgając po kilka fiolek. Musieli w końcu je przenieść na stanowisko pracy. - Weź resztę, poczekam na ciebie przy kociołku. - po czym wyszła ze składzika. Co się z nią działo? Przecież nigdy nie reagowała w ten sposób. Znaczy, reagowała ale nie aż tak. Lúthien! Weź się w garść dziewczyno! I włąsnie w tym momencie do jej głowy wpadł dość ciekawy ale za razem ryzykowny pomysł. Uśmiechając się spojrzała w stronę Maxa. - A może by tak dodać, uwarzony przez nas eliksir, do kawy czy herbaty jednego z nauczycieli. Co ty na to? - małe światełka zapaliły się w jej oczach. Już widziała minę Edgara, czy Patona na ten "miły gest".
Uprzedzona, nono, nieładnie. Maxa trochę bawiły te niesnaski pomiędzy domami i wrogie nastawienie do przedstawicieli innych kolorów. Jeśli o niego chodzi, to poznawszy przed pierwszą klasą w pociągu kiepską sławę Slytherinu był przekonany, że trafi gdziekolwiek indziej - nie utożsamiał się z cechami przypisywanymi ślizgonom. Tiara zadecydowała jednak tak jak widać, ale się nie przejął i właściwie to był zadowolony. Pytanie, czy byłby mniej szczęśliwy będąc puchonem, gryfonem czy krukonem? Zapewne nie. - Źle mi w czerwonym - zaśmiał się mierząc przyjaciółkę wzrokiem - Ale prezent przyjmę każdy - dodał oceniając wzrokiem i wyobrażając sobie jak prezentowałby się w czerwonym kubraczku. Z racji jego skłonności do zaczerwienionych policzków wolał sobie nie wyobrażać tego zestawienia, raczej nie wybrzydzał z ubraniami, o ile ich kolory były ciemne - czarne, szare, brązowe. Wziął pozostałe składniki potrzebne do ich tajemnych procederów i udał się do stolika, za dziewczyną. Przy okazji schował do kieszeni trochę tojadu i wybuchowych muchomorów, czasami zbierał takie rzeczy, nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie ci uważyć jakąś miksturę, a nie były to składniki, które można uzyskać na pierwszym lepszym rogu. Odłożył ostrożnie fiolki i teraz skierował wzrok na Lúth - lubił mieć kontakt wzrokowy z rozmówcą, nawet jeśli trochę go to peszyło. - Hmmm... bujnego owłosienia byłby śmieszny, ale trzeba go wcierać, więc technicznie trudno to zrobić - zamyślił się. A może by tak sprowokować sobie brodę? Ale nauczycieli smarować raczej nie będą - A kogóż to chciałabyś tak urządzić? - zapytał szczerze zaciekawiony. Jeśli mężczyznę, zaproponuje młodości, a kobietę - postarzający - Nie spodziewałbym się po Tobie takich pomysłów - pokiwał głową z udawaną dezaprobatą. Łobuzerski, lekko zadziorny uśmiech Lúthien sprawiał, że i on miał ochotę troszkę namieszać. Dziwne, nigdy wcześniej nie zauważył, że jej obecność działała na niego w ten sposób, a jednak ostatnio mimo przyjacielskiej swobody czuł się w towarzystwie ślizgonki jakoś inaczej, trochę nieswojo, ale nie potrafił tego sprecyzować.
To stawało się jakąś tradycją, ale i nie miała nic przeciwko temu. Było to z pewnością lepsze niż rzucanie się jak wściekły pekińczyk na każdego w pobliżu, a z pewnością milsze dla duszy niż unikanie źródła problemu - bo unikanie źródła problemu było ostatnią rzeczą jaką w tej chwili chciała robić, mimo, że wciąż nie do końca wiedziała co się z jej życiem dzieje i do czego ten świat, jej mózg, serce i reszta organów zmierzają. Tym razem znacznie spokojniej niż w ostatnich okolicznościach znalazła opuszczoną klasę której lokację znali tylko nieliczni. Sama korzystała z tych zakamarków niejednokrotnie, głównie po to by praktykować warzenie eliksirów i to zazwyczaj tych, których jeszcze dobrze nie znała - oczywiście, wolała wybrać odosobnienie i nie ośmieszać się publicznie ewentualną porażką. Minęło wiele lat od kiedy wysadziła swój ostatnio kociołek, a teraz jeszcze używała tego wspaniałego miedzianego cudu, który dostała w nagrodę od profesor Sanford, mimo wszystko wolała nie pokazywać ani tego, że umie coś więcej z eliksirów niż absolutne minimum, ani jeśli już, to że coś jej nie wychodzi. Niezbadane są meandry i tajemnice działania mózgu Claudine Harlow. Wbrew ewentualnym podejrzeniom nie przyszła tu dziś nic warzyć. Znalazła gdzieś w zakamarkach biblioteki na samym końcu regału, wciśniętą między bajki i głupoty książkę o zaklęciach lewitujących. Nigdy nie była z nich najlepsza, co profesor od zaklęć niestety usprawiedliwiał jej brakiem delikatności, co Harlow uznawała za jakiś słaby żart bo kto przecież mógłby być delikatniejszy i subtelniejszy od niej. Dopiero potem przyszło jej na myśl, że może próbował w delikatny sposób napomnieć ją, że brakuje jej talentu - a na brak talentu już nie ma rady, w odróżnieniu od braku delikatności. Zrzuciła z ramion sweter i ustawiwszy książkę wspartą o torbę podsunęła dwa krzesełka bliżej siebie, robiąc im jednocześnie więcej miejsca. Widziała kiedyś taką grę “Stack the chair”, polegającą na tym, by umiejętnie ustawiać na sobie krzesełka tak by się nie zawaliły i choć może nie zamierzała budować wielkiej piramidy to jednak było to nie lada wyzwaniem. Obserwując rycinę i inkantując zaklęcia poruszała dłonią zgodnie z instrukcjami, ucząc się zaklęć zarówno powodujących lewitację jak i swobodny lot, zaklęć odbierających zupełnie wagę przedmiotom jak i niwelującą tę wagę jedynie w jakimś procencie. Dopiero czując się na tyle pewnie, by móc spróbować zagrać w tę grę odsunęła się nieco dalej i z trudem, pocąc się na czole, operowała nadgarstkiem tak by ustawić najpierw dwa krzesła, a potem trzecie i czwarte jedno na drugim. Oczywiście co chwila jej konstrukcja rozpadała się, jednak było to jedynie pretekstem do dalszych praktyk zaklęć, by unieść opadające meble nim opadną na ziemię i narobią rabanu. Była całkiem zadowolona z wyniku ćwiczeń, co więcej, nabierała podejrzeń, że gdyby ją to obchodziło nieco bardziej być może mogłaby podszkolić się z zaklęć na tyle dobrze, by jakoś godnie zdać te egzaminy końcowe, którymi wciąż starała się nie zawracać sobie głowy.
Miała olbrzymie wyrzuty sumienia, że kazała młodej ślizgonce tyle czekać. Zwłaszcza że chodziło o transmutację! Ostatnimi czasy miała jednak najprawdziwsze urwanie głowy, zarówno w życiu studenckim, jak i prywatnym. Prefekt Slytherinu znana była ze swojej ambicji i braterstwa, nieczęsto odmawiała pomocy, zwłaszcza uczniom w barwach swojego domu. Opiekowała się nimi i wypełniała swoje obowiązki najlepiej, jak umiała. Zerknęła na zegarek, wypuszczając powietrze z ust. Wciąż miała kilka minut do umówionego spotkania, jednak przyszła do jednej z opuszczonych klas wcześniej, aby wszystko przygotować. Zanim w ogóle zaczną naukę, musiały porozmawiać i Nessa musiała wiedzieć, gdzie zaczynają się zaległości uczennicy. Wyjęła na jedną z ławek podręcznik, pergaminy oraz dwa pióra z atramentem, także stos swoich notatek. Różdżkę trzymała w bocznej kieszeni torby, leżącej na jednej z krzeseł. W związku z trwającym tygodniem miała na sobie mundurek. Plisowana, sięgająca odrobinę przed kolano spódnica, w którą wciągnięta była śnieżnobiała koszula — stanowiły podstawowe elementy odzienia. Na piersi tkwiło godło domu, na drugiej odznaka, a na ramionach czarny, rozpięty sweter. Burza miedzianych włosów upięta była w luźnego koka, z którego wychodziły luźne kosmyki i łaskotały ją po szyi czy policzkach. Oparła się plecami o ścianę, zerkając za okno. Brudna szyba skutecznie rozmywała widok na piękną, białą zimę za oknem. Uśmiechnęła się pod nosem, chowając dłonie w rękawy swetra i łapiąc za materiał paznokciami, spojrzała na drzwi, słysząc nacisk na klamkę. Zlustrowała dość bezpośrednio dziewczynę wzrokiem, jak miała to w zwyczaju i uśmiechnęła się, gestem ręki zapraszając ją do środka. - Cześć! Kurcze, przepraszam, że tyle musiałaś czekać! - zaczęła ze spokojem, odbijając się od ściany i ruszając w jej stronę. Jasnowłosa wyglądała niczym lalka, rudzielcowi na chwilę odjęło mowę, gdy przyglądała się drobnej buzi, dużym oczom i otaczających je rzęsom. Miała w sobie jakąś taką wrodzoną elegancję, piękną aurę. Zaraz jednak ruszyła delikatnie głową, przekręcając ją na bok i patrząc jej w oczy, kontynuowała. - Zamieniam się w ucho. Co chciałabyś przerobić? Osiągnąć? Zanim zaczniemy z materiałem, muszę znać Twoje możliwości. Mogę mówić na Ciebie Liz? Zakończyła, odsuwając się nieco i podchodząc do jednego z krzeseł, które stały przy ławce. Usiadła, poprawiając spódnicę i założyła nogę na nogę, krzyżując ręce na wysokości biustu. Nie będą przecież stały. Możliwe, że odrobinę ją zasypała pytaniami, ale taki był jej urok.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nie miała za złe, że zajęło to kilka dni nim umówiły spotkanie, dziewczyna była wdzięczna, że w ogóle im się to udało. Wysyłając list nie liczyła, że dostanie on aprobatę i będzie mogła liczyć na korepetycje od Nessy. Wcale nie dlatego, że uważała ją za niemiłą osobę, Elizie było do tego daleko, w tym przypadku można się pokusić o stwierdzenie, że bardzo podziwiała otwartość i gotowość do pomocy ich prefekt. Była idealnym kontrastem do szorstkiego opiekuna domu, dzięki czemu jeszcze oczywistszym stawał się wybór, kogo prosić o pomoc w razie potrzeby. Jej zwątpienie miało swoje korzenie bardziej w niewierze w samą siebie, niżeli rudą Ślizgonkę. Bardzo się ucieszyła, gdy okazało się, że Nessa mogła poprowadzić jej te zajęcia wyrównawcze. Przez kilka dni pałała do tego dużym entuzjazmem i skrupulatnie przeglądała swoje notatki, by znaleźć wszystkie etapy i umiejętności, których jej brakowało – wraz z tym nieszczęsnym gemino. Jednak im bliżej był termin, tym bardziej się stresowała. Albinosce nie brakowało ambicji, co tutaj stanowiło duży problem, przyprawiając ją o wstyd przez swoją niewiedzę. Niby te korki miały jej pomóc, ale fakt, że w ogóle zastała ich potrzeba przyprawiał dziewczynę o niemiłe odczucia. Mimo to zebrała się jeszcze wcześniej do szykowania, niż to zwykle robiła, a przecież i tak zawsze starała się być przed czasem lub idealnie w punkt. Potrzebowała jednak tych dodatkowych minut, żeby prezentować się nienagannie, w końcu szła na spotkanie z panią prefekt, którą można nazwać wręcz ikoną porządku i poukładania. Upięła włosy w eleganckiego, wiktoriańskiego koka i ubrała mundurek. O wiele bardziej od niego wolała swoje staromodne suknie, ale ponownie – musiała wypaść dobrze. Gotowa, ze wszystkimi potrzebnymi notatkami i materiałami w torbie oraz Vivaldim u boku, ruszyła do umówionej klasy. Weszła ostrożnie, jakby bojąc się, że zwróci nadmierną uwagę w swoim „geniuszu” zupełnie zapominając o fakcie, iż nie były to zwyczajne zajęcia. Przed powiedzeniem zwyczajowego „dzień dobry” powstrzymał ją tylko przenikliwy wzrok prefekt, do której na powitanie kiwnęła głową – bo tylko tyle była w stanie zrobić w pierwszych sekundach, będąc zalaną słowami. Usiadła przy ławce, wyciągając zabrane ze sobą rzeczy i czuła, jak stres tylko narastał, nie chciała się zbłaźnić. Przełknęła jednak strach i przygotowała do pracy, w końcu po to tu była. - Nic nie szkodzi. Dziękuję bardzo za twój czas – odpowiedziała po dłużej chwili, gdy odnalazła się we wszystkich pytaniach. Naprawdę podziwiała Nessę za tę otwartość. – Nawet nie wiem kiedy te zaległości powstały, chodzę na wszystkie zajęcia – przyznała, lekko zawstydzona swoją niekompetencją. – Chyba brakuje mi podstaw. Z jednej strony rozumiem co się dzieje na zajęciach, z drugiej nie umiem tego wykonać. A chciałabym móc bez problemu wykonywać Gemino… Nawet Gemino Scatteri – dodała pewnej a w jej oczach można było widzieć determinację. Eliza nie należała do osób, które jak czegoś nie umiały to się wycofywały. O nie, była w stanie pokonać swoje bariery i wyjść z granic komfortu, by tylko osiągnąć postawiony sobie cel. Czekała więc na werdykt pani prefekt, z zawzięciem zaciskając dłoń na swoim piórze.
Obserwowała mieszkańców Slytherinu dokładnie, starała się zapamiętywać, które z indywidualnych jednostek mogą sprawiać kłopoty i potrzebują dodatkowego nadzoru, a które były obiecującą nadzieją domu, gdy jej pokolenie opuści mury zamku. Konstantinova nie była tutaj wyjątkiem, a co więcej — bardzo pozytywnie Nessę zaskoczyła. Przykładała się do nauki, chodziła na wszystkie zajęcia i faktycznie zależało jej zarówno na ocenach, jak i punktach domu — przynajmniej rudzielec tak podejrzewał. Fairwryn jej zdaniem opiekunem był głównie z nazwy, a to ona odwalała większość roboty i pilnowała rówieśników. Transmutacja jest ulubionym i zdecydowanie najlepiej przyswojonym przedmiotem dla Lanceleyówny. Pomijając opanowanie animagi oraz wymianę z Ilvermorny, znała treści podręczników na pamięć, a pomimo tego cały czas wracała do podstaw, wierząc w ich siłę. Nie było nic złego w prośbie o pomoc, ona sama gorzej radziła sobie z runami czy zielarstwem, korzystając niejednokrotnie z doświadczenia mądrzejszych od siebie. Usiadły, a Nessa z ciekawością przyglądała się przypominającej lalkę dziewczynie. Wyglądała na zdenerwowaną, chociaż zupełnie nie potrafiła znaleźć tego przyczyny. Jej braki nie mogły być tak duże, była systematyczna, a samo chodzenie na zajęcia gwarantowało zdanie i podstawową wiedzę. - Ostatnio było sporo przedmiotów, prac domowych. To nic takiego, czasem przyłożyć się trochę mniej. Hej, nie masz za co dziękować, od tego jestem. - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, posyłając jej cieplejszy uśmiech. Nie mogła wyjść z podziwu, jak śliczną dziewczyną była. Słuchała jej dalej, kiwając głową i przesuwając palcami po brodzie, aby ostatecznie luźny kosmyk miedzianych włosów zetknąć za ucho. - Okey, rozumiem. To nie problem, ale masz rację — z podstawami uda się szybciej. Zacznijmy więc tak — którego chwytu różdżki użyłabyś do Geminio oraz Geminio Scatteri, a także podaj mi podstawowe informacje o tych zaklęciach. Możesz również "na sucho" zaprezentować ruch dłoni i wypowiedzieć inkantację. Wsunęła się nieco, łapiąc za książkę leżącą na boku i otwierając ją na właściwiej stronie, gdzie zaprezentowane były szkice różdżki rzucającej wymienione przez nią czary. Przekręciła tomisko przodem do uczennicy, nie widząc problemu, aby na początku z tego korzystała. Lubiła szybko przechodzić do konkretów, zwłaszcza że Eliza dość długo na nią czekała. Nie musiała się jednak denerwować, Nessa po prostu chciała sprawdzić, jak jej umiejętności wyglądają w praktyce. - Tylko się nie denerwuj, nie masz czym. Też kiedyś zaczynałam, a stres tylko mąci. Zaklęcie będzie skuteczniejsze, jak będziesz pewna zarówno jego, jak i tego, co chcesz nim osiągnąć. Dodała jeszcze na wszelki wypadek, krzyżując ręce na piersiach i zaciskając palce na ramionach. Nigdzie się nie musiały śpieszyć, specjalnie nie zajmowała sobie dalszej części popołudnia i jedynym obowiązkiem, który pozostał, to był wieczorny patrol.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Właśnie za takie podejście miała ogromny szacunek do Nessy. Była miła, pomocna, bardzo otwarta, a słuchając jej wręcz czuła, jak bardzo potrafiła otoczyć opieką, niczym starsza siostra. Naprawdę ani trochę się nie dziwiła, że to ona była ich prefektem, lepiej nie mogli trafić. Ale nawet mimo tych ciepłych uczuć, jakoś tak nie mogła się w sobie zebrać do pełnego spokoju. Nauka przedmiotów, które jej nie wychodziły, zawsze były dla niej stresujące. Bo co z tego, że Lanceley nie była jej ciotką, a to nie był rosyjski zamek, i tak jej wyuczoną reakcją w ramach niepowodzenia, było spięcie się w oczekiwaniu na wzrok dezaprobaty, a może i nawet wyrażenie jej w bardziej jednoznaczny sposób. A nie tylko jej własny umysł stanowił tu problem, także fakt, że miała się uczyć właśnie transmutacji. Nie rozumiała skąd się ta naturalna niechęć i obawa przy używaniu właśnie takich zaklęć. Może miało to związek z tym, że nienawidziła swojej zmiany pod wpływem gniewu wili? Przecież to też był jakiś objaw transmutacji, choć genetyczny, nie wyuczony. Cokolwiek by to nie było, psychicznie blokowało dziewczynę, przed czuciem się w pełni komfortowo przy uprawianiu tej konkretnej dziedziny magii. - Dobrze… - wzięła głębszy oddech i wypuściła, by usunąć trochę napięcie z ramion, które poczuła dopiero w tej chwili. – Myślę, że złapałabym różdżkę w ten sposób – chwyciła ją w dość nietypowo, bardziej jakby łapała za smyczek, niż przedmiot magiczny, opierając mały palec na samym jej końcu. Zawsze tak za nią łapała, można powiedzieć, że nawyk ten był silniejszy od niej. – Gemino powiela przedmioty i ten proces może przerwać tylko osoba rzucająca. Kopie jednak są bezwartościowe i szybko niszczeją – wyrecytowała płynnie, teorię miała na miejscu, brakowało jednak czegoś innego i nie wiedziała, jak to naprawić. – Stworzyły je siostry bliźniaczki, czy to nie poetyckie, że to właśnie one wpadły na to zaklęcie? Jakby zawarły w nim siebie same – szybko jednak odchrząknęła, reflektując się ze swoimi przemyśleniami. Była tutaj, by uczyć się transmutacji, a nie oddawać się sztuce i jej analizie. – Wybacz… – przeprosiła szybko. – Gemino Scatteri to odmiana Gemino. Jest lepsze pod takim względem, iż kopia się nie psuje, jest wręcz idealna. Ale może jej dotknąć tylko osoba, która ją stworzyła. Następnie przyszło jej spróbować wykonać odpowiedni ruch i inkantację, jak to Nessa powiedziała „na sucho”. Straciła tę pewność, jaką miała przy samym opisywaniu zaklęcia. Wykonała kilka razy ruch różdżką, bez faktycznego używania zaklęcia i był on poprawny. Można by powiedzieć, że wręcz wyuczony niczym od linijki. Co więc nie pasowało? Jej ruchy były wręcz rzemieślnicze, brakowało w nich jakiegoś wyczucia, artyzmu, duszy. Jakby bała się stracić kontrolę, bała się oddać zaklęciu płynny przepływ, więc usztywniała się w tym pedantycznym geście różdżką, tak naprawdę wzbraniając magię przed działaniem.
Zbyt łatwo Lanceleyównie przychodziło uzyskiwanie pochlebstw i dobrych ocen. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo rzeczywisty obraz różnił się od tego, co im pokazywała. Lubiła jednak swoją rolę w społeczeństwie i im więcej miała na głowie, tym lepiej się czuła. Tonęła w obowiązkach, dzięki czemu nie musiała gdybać nad mniej przyjemną resztą. Nie miała pojęcia o zwyczajach z rodzinnych stron Elizy, jednak ona miała odmienne metody. Wiedziała, że nauka w strachu nie przynosi tak dobrych rezultatów, jak w ciekawości i z odrobiną zabawy. Oczywiście, sama czasem przysiadała do run w obawie przed Fairwrynem, który i tak jej nie lubił, ale to była całkiem inna sytuacja. Widziała, że błądzi zdenerwowanym spojrzeniem po izbie. Czyżby nie lubiła transmutacji? Ostatnio coraz więcej osób pozbawionych sympatii do tego przedmiotu spotykała. Były to zaklęcia złożone, wymagające wiedzy i podstaw, praktyki, a znacznie mniej efektowne niż te, które poznawali podczas obrony przed czarną magią lub zwykłych uroków. Nie było sensu jednak się zniechęcać. Nessa wiedziała, że warto spróbować rozpalić w niej iskrę. - Zajmujesz się muzyką? Trzymam identycznie smyczek. - zauważyła z rozbawieniem, patrząc na jej drobną dłoń. Kiwnęła głową jednak, aby mówiła dalej. Słuchała w milczeniu, wpatrując się w nią z łagodnością, nie mogąc odpędzić skojarzeń z porcelanową lalką.- Teorię masz opanowaną. Coś Ty, nie masz za co przepraszać — to bardzo ciekawy fakt. Też uważam, że kryję się za tym coś więcej, to zaklęcie to nie przypadek. Zamilkła, prostując się. Zlustrowała ją wzrokiem, po czym klasnęła w dłonie i wstała. Złapała za swoją różdżkę, podchodząc bliżej niej. Musiała zacząć z innej strony, z takim nastawianiem na pewno się jej nie uda. - Transmutacja, aby się udała — ma kilka składników, tak, jak eliksir. Lubisz eliksiry? - zapytała z ciekawością, łapiąc różdżkę kolejno w chwyt beta, alfa i gamma, które były tymi najpowszechniejszym,i i najczęściej stosowanymi.- Najważniejsze jest to, jak trzymasz różdżkę. Potem dodajemy skupienie, formułę, wzór, siłę woli oraz właściwie rzucenie zaklęcia. Warto też wspomnienie o ruchach nadgarstka. Brzmi prosto, co? Jednak serce tej dziedziny, to Ty sama. Im bardziej chcesz, im ciekawsza i kreatywna jesteś, tym większe szanse na sukces. Początki nie są łatwe. Przerwała, łapiąc oddech. Podsunęła jej swoje notatki, pierwszą ich stronę, gdzie wypisane miała podstawy. Nie usiadła jednak, odsuwając na bok krzesło. Wydała z siebie westchnięcie zamyślenia, aby zaraz wykonać płynny ruch i wypowiedzieć wyraźnie inkantację. Mebel zmienił się w kamienną figurkę lunballi, bo nic innego nie przyszło jej do głowy. - Poza prawami Gampa, ogranicza Cię tylko wyobraźnia, Elizo. - spojrzała na nią z odrobiną ekscytacji, podchodząc do posągu. Stuknęła w niego pięścią, przesunęła palcami, jakby chciała sprawdzić, czy faktycznie jest wykonany z kamienia. - Piertotum Locmotor. Figurka drgnęła, najpierw niepewnie, aby zaraz zeskoczyć z piedestału i ochoczo rozbiegać się po klasie, tak, jak Nessowa różdżka jej kazała. Wyglądała, jakby żyła własnym życiem — krótkim, lecz przynajmniej miała ku temu szanse. Ruda wyglądała, jakby dobrze się bawiła. - Powiedz mi, dlaczego tak się spinasz na samą myśl o zaklęciach z tej dziedziny, skoro są takie zabawne i efektowne? Zapytała w końcu, kucając przy jej krześle, a Lunballa stanęła obok, wlepiając w nią ślepia.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nauka w strachu była dla dziewczyny czymś tak normalnym, że i strach sam w sobie stał się nieodłączną częścią jej uczęszczania na zajęcia i odrabiania prac domowych. W końcu naturalnym było, że jeżeli coś jej nie wyszło, spotka się z karą, nawet więc nie tyle się tego bała, co starała unikać za wszelką cenę, a panikowała dopiero, gdy zdawało jej się, że jest to nieuniknione. Dlatego w zachowaniu spokoju tak bardzo pomagało jej podejście Nessy, która zdawała się być stworzona do uczenia innych i wyglądała, jakby sama też czerpała z tego choć trochę przyjemności. Kiwnęła głową w odpowiedzi na jej pytanie, a już po chwili oczy dziewczyny prawie rozbłysły entuzjazmem. Nie należała do osób, które skaczą z ekscytacji czy przebierają nerwowo nogami, była o wiele bardziej subtelna w jej okazywaniu, ale za to zawsze stuprocentowo szczera – oczy zawsze mówiły prawdę. A gdy coś pociągało ją wręcz za serce, właśnie tak jak temat sztuki, jej wzrok zmieniał się, jakby nagle zamieszkały w nim iskierki. - Grasz na skrzypcach? – zapytała zachwycona. – Ja się dopiero uczę, zdecydowanie lepiej idzie mi gra na fortepianie, ćwiczę ją… - wtedy jednak się zhaltowała, w końcu były tutaj, żeby nadrobić jej zaległości z magii, nie muzyki. – Ale najpierw transmutacja – mówiąc to, leciutko się uśmiechnęła, jakby przepraszająco, nie chciała marnować czasu prefekt. Wzdrygnęła się ledwo zauważalnie, gdy Nancy wstała z krzesła. Mała albinoska musiała samą siebie upominać, że to przecież wcale nie był jej dom, a nawet jeśli to przecież odpowiedziała poprawnie, sama rudowłosa jej to przyznała. Te myśli nie odwiodły jej od uważnego obserwowania każdego z ruchów wykonywanych przez pannę Lanceley, szczególnie jej rąk i dłoni. Choć nie było to ani trochę normalne czy zdrowe, dawało też Elizi kilka plusów z jednym szczególnie na czele – dzięki temu była w stanie dostrzec dokładny ruch nadgarstka i śledzić linię, po której się poruszał, wyłapując przy tym najmniejsze drgnięcie nawet palca. Właśnie ta uwaga w przestrachu, że zaraz mogłaby nadejść kara, była i jej siłą, już po sekundzie idealnie kopiowała co do milimetra ruchy różdżką, które wykonywała Nessa. - Nie przepadam za eliksirami – przyznała w końcu, gdy sama siebie przekonała co do faktu, że dłoń rudowłosej nie miała zamiaru skierować się w jej stronę. – Ale i tak się staram! – dodała szybko, nie chcąc wywołać złej opinii. – Chociaż dla mnie transmutacja brzmi bardziej jak gra na skrzypcach niż eliksiry… Skrzypce wymagają wyczucia i artyzmu, smyczek nie wybacza błędów przy zawahaniu się czy najdrobniejszym drgnięciu. Struny wyłapią każdy błąd… A melodię można zagrać, może nawet nie brzmieć źle, ale wprawne ucho będzie w stanie wyłapać, że nie trafiliśmy w odpowiednią nutę i wyszła płaska. Jeżeli nie odda się skrzypcom całej siebie, jednocześnie kontrolując każdy swój ruch w pełnej finezji, one nie zagrają tak, jakby się chciało – mówiła o wiele więcej niż zwykle i była przy tym wręcz natchniona. Patrząc w bliżej nieokreślony punkt wizualizowała instrument, o którym opowiadała z taką pasją i rozmarzeniem w głosie, a różdżkę ułożyła niczym smyczek. Dopiero gdy od jej ruchu nie wyszedł żaden dźwięk, zdała sobie sprawę, że wcale nie trzymała skrzypiec. – Myślę, że podobnie działa transmutacja… Ale mogę się mylić – dodała, nie kryjąc zawstydzenia. Eliza miała jednak ogromne szczęście, bo była w tej klasie z Nessą – pełną pasji do tego przedmiotu. Oczka znowu się małej albinosce zaświeciły, gdy rudowłosa odprawiała swoje czary. Popatrzyła na prefekt z nieskrywaną ekscytacją na słowa o jej własnej wyobraźni. Czy ona też mogłaby tak kiedyś zrobić? Czy też za pomocą jednej myśli umiałaby zmienić zwykłe krzesło w prawdziwą sztukę? Chyba nie trzeba opisywać jak bardzo spodobało jej się, gdy figurka ożyła i zaczęła biegać. Podziałało to na mistrzynię ekspresji tak mocno, że nie tylko patrzyła się zafascynowana, ale także mocniej chwyciła swoją różdżkę, jakby to było jedyną rzeczą, jaką mogła zrobić ze wzbierającymi emocjami. Podesza do kamiennej lunaballi gdy ta w końcu stanęła i pogłaskała ją po pyszczku, faktycznie była twarda, choć wyglądała tak żywo. Wszystko dzięki jednemu zaklęciu, transmutacja z pewnością była jedną z piękniejszych magii. - Sama nie wiem – westchnęła wzruszając ramionami, które znowu stały się cięższe pod naporem pytania. – Chyba boję się, że mi nie wyjdzie, a wtedy jest jeszcze gorzej i wiem, że jest jeszcze gorzej… A to jest przerażające, jak coś nie wychodzi… - przyznała cicho, bo naprawdę czuła strach przed takimi nieuniknionymi sytuacjami, w jej głowie rozdmuchanymi do miana wręcz katastrofy. – Tak samo mam ze skrzypcami – zdecydowała się znowu przejść na ten temat, licząc, że lepiej wytłumaczy swój problem właśnie muzyką, którą rozumiała. – Gdy bardzo chcę coś zagrać, jakieś trudne nuty, zaczynam się gubić. Palce same idą po strunach, ścigając się z pięciolinią, a dłoń ze smyczkiem nie nadąża. Cała się wtedy spinam i sztywnieję i muszę wykonywać proste ćwiczenia, żeby znowu rozluźnić łopatki. Zdecydowanie nie czuła się najbardziej komfortowa na świecie mówiąc „tak dużo”, jednak wiedziała, że robiła to w dobrym celu i sama tego chciała. Musiała więc postarać się jak najbardziej przybliżyć Nessie problem, żeby wiedziała z czym pracuje.
Byłoby jej ślizgonki zwyczajnie szkoda, gdyby o tym wiedziała. Jej rodzice również naciskali na nią w kwestii muzyki i podtrzymywania tradycji w tworzeniu instrumentów, jednak nigdy nie stosowali strachu czy przymusu. A przecież nie od pierwszego wzięcia smyczka w ręce umiała zagrać skomplikowane melodie. Ułatwieniem było to, że po babce miała słuch absolutny i była w stanie odtworzyć każdą piosenkę, którą usłyszała chociaż raz — ważne, aby dokładnie. Lanceley nie była jednak kimś, kto się chwalił i oczekiwał poklasku. Wręcz przeciwnie! Wiele osób jej mówiło, że powinna kontynuować karierę w Hogwarcie. Z nienaganną kartoteką i wybitnymi wynikami bez problemu objęłaby stanowisko asystenta i szkoliła się do roli profesora. Chciała jednak od życia więcej. Dawała tak wiele korepetycji, tak dużo czasu poświęcała na własną edukację, że nie mogłaby wyobrazić sobie utkwienia w tym na zawsze. Ciężko zmieniać świat i zostawać kimś, kto faktycznie coś zrobił podczas swojego życia zza gabinetowego biurka w wieży. Rozbłysk w jej oczach sprawił, że sama się uśmiechnęła. Subtelność i delikatność wylewającą się z prześlicznej albinoski była zaraźliwa, a Nessa była przekonana, że można było na Elizę patrzeć godzinami. Kiwnęła głową na jej słowa i słuchała z uwagą tego, co mówiła. - Gram na wielu instrumentach, chociaż skrzypce to moja największa słabość. Moja rodzina zajmuje się muzyką od wielu pokoleń. - powiedziała łagodnie, może z odrobiną zawstydzenia, bo krępowało ją mówienie o swoim pochodzeniu. Zupełnie, jakby mieli ją oceniać przez jego pryzmat. - Możemy razem pograć, jeśli będziesz chciała. Chętnie pograłabym z kimś w duecie na skrzypce i fortepian, ale również mogę poćwiczyć z Tobą instrumenty smyczkowe. Chcesz zajmować się muzyką? Transmutacja nam nie ucieknie, można łączyć przyjemne z pożytecznym. [i]Zakończyła, puszczając jej oczko i sugerując, że zwykła rozmowa również wchodziła w grę. Nie musiały tylko o zaklęciach zmieniających rozmawiać. Im dłużej się jej przyglądała, tym bardziej odnosiła wrażenie, że Eliza do sztuki po prostu pasowała.[/i] - Ładnie, bardzo dobry nadgarstek. Pochwaliła ją z entuzjazmem, widząc w niej potencjał. Miała przypadki, że i same czary na sucho wymagały wielu godzin praktyki. Starała się pokazywać jej wszystko dokładnie i wolno, a już na pewno nie miałaby problemu, gdyby dziewczyna poprosiła o powtórzenie. Stojąc, skrzyżowała ręce na biuście z uśmiechem i słuchała, spoglądając jej w oczy. Ładnie mówiła, musiała mieć bogatą wyobraźnię i piękną duszę. Nessa była bardziej rozsądna niż romantyczna. - To piękna interpretacja i może nam się przydać. Swoją drogą, chyba najładniejsza, jaką słyszałam. Pamiętaj, że nie we wszystkim trzeba być najlepszym. Ja jestem beznadziejna z zielarstwa, run czy miotlarstwa, chociaż te dwa ostatnie się podniosły. Będąc dobrym we wszystkim, tak naprawdę nie potrafi się nic.- przerwała, wzruszając ramionami i roześmiała, pukając różdżką o dłoń. Zaraz zgarnęła rudę pukle na plecy, przystępując z nogi na nogę.- Uznajmy więc, że transmutacja to nic innego, jak skrzypce. Nic się nie stanie, jak będziesz ją w ten sposób postrzegała, a może Ci wręcz ułatwi życie, skoro z taką miłością mówisz o muzyce. Miała nadzieję, że młodsza uczennica będzie w stanie zrozumieć to, co studentka chciała jej przekazać. Takie proste sztuczki często był kluczem do sukcesu. Łatwiej było pokazać, co miała na myśli, więc zaraz złapała za krzesło i odstawiła na bok, przechodząc do praktyki. Użyte przez nią zaklęcie było jednym z tych najtrudniejszych, jednak ożywione posągi i twory robiły zawsze największe wrażenia. Zwłaszcza że poza odrobiną własnej woli, postępowały zgodnie z różdżką czarującego. Lunballa chyba polubiła głaskanie, bo głową trąciła kolano Elizy, domagając się więcej. - Przecież nawet Merlinowi nie wychodziło od razu. Nie da się wziąć różdżki i prostu rzucić czaru, żeby był perfekcyjny. To nie realne, a stawianie sobie tak wysoko — nieosiągalnie wręcz — poprzeczkę jest toksyczne i tylko się wykończysz. Uwierz, możesz zrobić wszystko Elizo, jeśli włożysz w to pracę i systematyczność. Opanowując dobrze podstawy, reszta przyjdzie łatwiej, chociaż wiele osób o tym zapomina. Tak jest z transmutacją. - zamilkła na chwilę, wciąż przed nią kucając. Przysunęła dłoń do brody, palcem zahaczając o policzek i wydała z siebie westchnięcie zamyślenia, starając się znaleźć wyjście z sytuacji. Paraliżujący ją stres nie był dobrym bodźcem, wręcz przeciwnie — jak widać, zniechęcał i sprawiał,że tkwiła w miejscu, zamiast śmiać się z błędów, a potem wyciągać wnioski i próbować raz jeszcze. - Jak jest z fortepianem? Czy na instrumentach grasz sama dla siebie? Zapytała jeszcze, wstając i odkładając różdżkę na stół, aby przysiąść biodrami na ławce. Posąg mógł robić, co chciał, a Nessa złapała za swoje notki, czegoś w nich szukając, a jednocześnie rozmyślała nad problemem oraz odpowiedzią dziewczyny, od której wiele zależało. Naprawdę chciała jej pomóc, nie tylko ze względu na zaklęcia, a głównie na muzykę.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nawet jeżeli rudowłosa nie chciała w przyszłości zająć się nauką, nie można było jej odmówić co do tego smykałki. Nie potrzebowała dużo czasu, by nie tylko zwrócić uwagę dziewczyny, ale także odwrócić ją od niezbyt przyjemnych myśli i skojarzeń. W końcu jednej artystycznej duszy o wiele łatwiej było przebywać z drugą, szczególnie, gdy i Nessie nie przeszkadzało dzielenie się muzycznymi doświadczeniami na ich lekcji. Choć Elizy na pewno nie można było nazwać pewną siebie, wydawała się o wiele bardziej wyciszona, gdy mogła mówić i słuchać o sztuce. Mała albinoska zawsze zachwycała się, gdy ktoś mówił jej, że potrafił grać na skrzypcach. To wręcz podwójnie dobre wrażenie wywoływał fakt, że sama nie potrafiła zrozumieć tego instrumentu, słyszała go, jednak nie potrafiła nim pokierować tak, jakby chciała. W tamtym momencie zupełnie nie obchodziło ją więc nazwisko Lanceley, a sam fakt, że oto rudowłosa dziewczyna przed nią przyznała się to słabości właśnie do skrzypiec. - Mają piękne brzmienie – powiedziała, jakby delikatnie rozmarzona. – Mogłabym kiedyś posłuchać jak grasz? – biła od niej pełna szczerość i fascynacja. – Wiem, że nie ucieknie, ale chcę się jak najszybciej poprawić. Najpierw obowiązki, później przyjemności jak wspólne granie – uśmiechnęła się lekko, bo pomysł ten naprawdę jej się podobał. Miała jednak swoje priorytety i nie ważne, jak bardzo chciałaby usiąść w tym momencie przy fortepianie, musiała skupić się na nauce. Co całkiem nieźle na tym etapie jej szło, biorąc pod uwagę pochwałę Nessy. Dziewczynka kiwnęła głową z zadowoleniem i drobnym zawstydzeniem, nie była mistrzem w przyjmowaniu komplementów, choć zawsze gdy je słyszała, robiło jej się cieplej na duszy. - Dziękuję – odpowiedziała w końcu, wciąż zmieszana. – Masz rację, nie da się być dobrym we wszystkim, ale chyba warto próbować? Szczególnie, jak przedmiot jest interesujący – nie kłamała, uważała transmutację za ciekawą, niestety przynosiła jej przy tym pewne trudności. – Podoba mi się ten pomysł. Nie można było być pewnym, czy Nessie tym małym pokazem udało się przekazać wszystko to, co chciała. Jednak niezaprzeczalnie tchnęła w dziewczynę więcej pasji do samej praktyki tego przedmiotu, aniżeli teorii. W dodatku, kiedy ktoś mówił z taką miłością o swoim zainteresowaniu, trudno byłoby nie podążyć za nim w głąb tej sztuki i jego przekonań. Panna Lanceley na pewno miała talent nie tylko do samej transmutacji, ale także sztuki przemowy. W dodatku to, co głosiła miało sens i Eliza bardzo dobrze go rozumiała. Miała porównywać transmutację do skrzypiec, nawet w tym aspekcie się to pokrywało. W końcu jej nauka nie polegała na wybraniu najtrudniejszych nut i próby ich zagrania bez znajomości podstaw. To była codzienna systematyczność, bardzo powtarzalne, wręcz męczące niekiedy do bólu ćwiczenia, które wykonywała raz za razem, by z czasem stały się dla niej tak naturalne jak oddychanie. Oczywiście, nie było łatwo przestawić się z poprzedniego myślenia na to w kilka sekund, jednak miała co do tego dobry punkt zaczepienia. Zawsze łatwiej było jej się odnaleźć w odwołaniu do sztuki. - Rozumiem, tak samo jest z instrumentami – przyznała Ślizgonce, biorąc przy tym głębszy oddech. Bardzo dobrze wiedziała i czuła, że jej myślenie i stres są zgubne, po prostu nie potrafiła się ich pozbyć. – Z fortepianem? – powtórzyła i zastanowiła się dłuższą chwilę, nie wiedząc jak było to istotne i ile z tych informacji było kluczowych. – Zaczęłam się uczyć na nim grać, bo musiałam i na początku bardzo tego nie lubiłam. Ale kiedy zobaczyłam, o ile łatwiej jest rozmawiać i wyrażać się przez muzykę, pokochałam go. Teraz gram tylko dla siebie samej, a to, że przy okazji spełniam standardy jest zupełnie nieistotne – znów zamilkła, by pomyśleć, wciąż nie wiedząc dokąd miało ich to doprowadzić. Ufała jednak, że Nessa wiedziała, co robić. – A ty zaczęłaś się uczyć transmutacji dla siebie?
Dawno już odkryła, że uniwersalność jest przekleństwem, okropną blokadą. Nie była w stanie wybrać jednej, konkretnej rzeczy, bo potrafiła robić ich wiele na raz i przez ilość poświęconego im czasu, była dobra. Wolałaby mieć jeden talent, jedną pasję — wtedy nie byłoby miejsca na tysiące wątpliwości. Z jednym jednak Eliza miała świętą rację — artystom było dużo łatwiej się dogadać. I chociaż Nessa ukrywała swoją wrażliwość, a właściwie to prawie ją zmasakrowała, wciąż nie mogła powstrzymać westchnięć zachwytu nad piękną muzyką lub pięknymi obrazami. Przesunęła spojrzeniem po bladej twarzy albinoski, posyłając jej łagodny uśmiech. Wzbudzała w niej łagodność, uczucia podobne do tych, które miała względem adoptowanej, młodszej siostry. Skrzypce uwielbiała. Nie było piękniejszej muzyki, żaden instrument nie mógł się im równać. Prawda była jednak taka, że wymagały wielu godzin treningu, poświęcenia. Dużo szybciej poszło jej z opanowaniem fortepianu czy gitary. Kiwnęła głową na jej stwierdzenie. - Najpiękniejsze. - zgodziła się bez wahania, mając ochotę w przyszłości pomóc jej również z muzyką. Genów niestety trudno było się pozbyć, zawsze będzie Lanceleyem, niezależnie od ścieżki, którą w życiu pójdzie. Zaśmiała się, zgarniając rudy kosmyk za ucho. - Pewnie. Możemy pograć razem nawet, może będę mogła coś Ci podpowiedzieć. Była całkiem rozsądna i odpowiedzialna jak na młody wiek. Trudno było prefekt nie zauważyć pomiędzy nimi jakiegoś podobieństwa, bo miała wrażenie, że ona też od małego zwykła mawiać, że najpierw był czas na naukę i obowiązki, a dopiero później na przyjemności. W kwestii Nessy jednak te czynności wzajemnie się nie wykluczały, a co gorsza, ruda nie umiała odpoczywać. - Nie masz za co. Dobrze wykonane zadanie zawsze motywuje do efektywniejszej pracy, tak po prostu działamy, jako ludzie. - odparła, wzruszając delikatnie ramionami, przesuwając palcami po skorupkach jaj będącymi ozdobą jej orzechowej różdżki. Na jej pytanie westchnęła cicho, a spomiędzy karminowych warg uciekło mruknięcie zastanowienia. To nie było takie proste, bo jeśli już podchodziło się do wyścigów z samym sobą na różnych płaszczyznach, było naprawdę wiele do stracenia. Łatwo można było zbłądzić, narzucać sobie chore wymagania.- Powiem Ci z własnego doświadczenia Elizo, że niekoniecznie warto — bo czasem sama ciekawość względem czegoś to za mało, a przez doszukiwanie się pasji, możemy zaprzepaścić tą, którą już w sobie mamy. Chociaż to indywidualna decyzja. Wyjaśniła najlepiej, jak umiała, chociaż i tak nie miała pewności, czy albinoska ją zrozumie. Znów, bo o poprzednie monologi też się odrobinę martwiła. Nessa nie była najlepszym człowiekiem do wylewania własnych uczuć czy przemyśleń. Zachęta ucznia była ważna, nawet ojciec jej zawsze to powtarzał, gdy jeszcze była mała i dopiero stawiała pierwsze kroki do świata muzyki. Miała jednak wrażenie, że wykorzystanie jej autentycznego zainteresowania do poprawy chęci i efektywności transmutacji, miało jakiś sens. Nauka podstaw i systematyczność zdawały się ślizgonce kluczem do wszystkiego. Każdy mógł się nauczyć rzucania zaklęć, jednak nie wszyscy osiągali nimi dobry efekt. I tak było ze wszystkim. Poprawa umiejętności dla samego uzyskania lepszej oceny była skuteczną motywacją dla leni, nie ludzi ambitnych. Słuchała jej w milczeniu, nie chcąc przerywać. Karmelowe ślepia z łatwością jednak przesuwały po twarzy Elizy, odnajdując raz za razem zawstydzone spojrzenie. - Rozumiem. Więc to miłość z rozsądku? Masz rację, łatwiej wyrażać siebie przez muzykę. Zanim Cię do tego zmusili, nigdy nie ciągnęły Cię instrumenty, a właściwie sam fortepian? - była odrobinę zaskoczona i zbita z tropu wyznaniem o przymuszaniu do czegokolwiek. Oczywiście mnóstwo było magicznych rodów, które wykorzystywały te same metody. Miały w swojej historii jednostki wybitne, utalentowane na daną dziedzinę i nagle każdy noszący nazwisko i mający błękitną krew, musiał taki być. Inaczej przyniósłby wstyd. A rywalizacja pomiędzy nazwiskami pomimo ciszy i czasów pokoju wcale nie zmalała. Zaśmiała się na jej pytanie, a przed oczyma zatańczył jej obraz Liama Dear'a. Pokręciła głową delikatnie.- Wcale nie byłam zainteresowana transumtacją i była mi obojętna, zawsze jednak lubiłam naukę. Mój dobry, stary przyjaciel jednak był nią zafascynowany i opowiadał mi różne ciekawostki, pożyczał księgi — gdy wciąż jeszcze byłam dzieciakiem. Nawet nie zauważyłam kiedy, utonęłam w miłości do możliwości, jakie daje ta magia. Chciałam odnaleźć swoje wewnętrzne zwierzę. Opowiedziała w skrócie historię swojej nagłej miłości. Prawda była taka, że dzieciaków wszechstronnych i pojętych nie było wiele i trudno było je sfalsyfikować. Jej wystarczała obecność na zajęciach, aby przyswoić wiedzę. Naprawdę rzadko zakuwała materiał — kiedyś jeszcze runy czy zielarstwo, a miotlarstwo zwyczajnie porzuciła, gdy przestało być przedmiotem obowiązkowym. Nie lubiła żadnego z nich. Przesuwała pergaminy, szukając notatek i wyjęła w końcu poszukiwaną przez siebie stronę, kładąc ją przed dziewczyną. Przedstawiała podstawowe zagadnienia o animagii. - To była moja inspiracja. Musimy znaleźć Twoją. Hmmm, może spróbuj na sucho poćwiczyć jeszcze chwilę zaklęcie i inkantację, a potem spróbujemy rzucić Geminio z myślą, że zraz występujesz przed rodziną lub idziesz pograć sama dla siebie, a popsuł Ci się smyczek. Ja nie mogę dać Ci swojego, jednak trasnmutacja jest w stanie stworzyć kilka, które udźwigną Twój koncert. Zaproponowała, posyłając jej uśmiech i wstając z ławki. Złapała pióro, kładąc je przed sobą i nakierowując na nie różdżkę, którą zabrała wcześniej z blatu. Musiała przekształcić je w smyczek.
Jako prefekt naczelny pewnie przyzwyczaiłaś się już do natłoku obowiązków. Na ogół jednak chociaż korepetycje mogłaś spędzić w spokoju. Jak się jednak okazało, nie zawsze było ci to dane, bo tym razem znowu ktoś szukał cię po całym Hogwarcie w pilnej sprawie. W końcu jakiś zdyszany uczeń slytherinu otworzył drzwi do klasy i złapał głębszy oddech, żeby swoim komunikatem przerwać ci pracę. - Hej! Dyrektor prosił, żebyś pilnie zajęła się rozkładem dyżurów, najlepiej jakbyś doniosła mu to za godzinę. Tutaj masz plan zajęć wszystkich prefektów - wręczył jej karteczkę, witając się też kiwnięciem głowy z drugą dziewczynę i niezależnie od odpowiedzi, wyszedł z klasy, zostawiając cię z nowym i nieznoszącym zwłoki obowiązkiem. Wyglądało na to, że to był koniec twojej nauki na dziś. A przynajmniej czekała cię dłuższa przerwa.
Opowiadała Elizie o prawach i wyjątkach w transmutacji, bo lekcja trwała w najlepsze. Ślizgona była dość pojęta, szybko nadrabiała materiał, jeśli nakierowało się jej myślenie na odpowiednie tory. Widać było, że problemem były niedouczenia w podstawach, które potem rzutowały na rozszerzony materiał i ten bardziej zaawansowany, który mieli na zajęciach. Siedziały naprzeciw siebie, albinoska robiła notatki — co rusz łapiąc różdżkę i ćwicząc praktyczne zaklęcia, które aktualnie opisywała. Nessa czasem poprawiała ją, łapiąc za swój kijek i demonstrując odpowiedni chwyt czy inkantację. - Widzisz? Z chwytem beta, będzie Ci łatwiej. Zerknęła w stronę nieruchomej już figurki, którą wcześniej ożywiła zaklęciem, aby zademonstrować jej, że transmutacja może być zabawą. Nie wiedziała, jak długo tak siedziały. Nessa drgnęła, gdy drzwi do sali otworzyły się gwałtownie i wpadł do klasy jeden z jej podpieczonych, przekazując informację oraz raport, na co ruda kiwnęła głową, wzdychając. Odprowadziła chłopaka wzrokiem, po czym zwróciła się do Elizy z przepraszającym uśmiechem. - Wybacz, obowiązki. Wrócimy do tego w weekend, dobrze? Zostawiam Ci tu książkę, opracuj rozdział trzeci i piąty, poćwiczyć na sucho ruchy do zaklęcia kameleona. Wypisz mi jeszcze wyjątki od prawa gampa. Zadała jej, nachylając się jeszcze i wskazując palcem na odpowiednie rozdziały w książce. Przesunęła spojrzeniem po twarzy swojej zdolnej uczennicy, następnie pakując swoje rzeczy do plecaka, który zarzuciła na ramię. Pożegnały się i wyszła, chcąc przygotować odpowiednie przydziały oraz omówić je jeszcze z Rileyem. Miała sporo czasu, mogła wziąć więcej.
/zt
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Lekcje były przydatne i dużo z nich wyciągałem, jednak tak naprawdę to samo w sobie nie wystarczy. Potrzebowałem rozwijać swoje zainteresowania, które były ściśle powiązane z tym, co przygotowywał dla mnie ojciec – całe imperium. Mogłem zwać się księciem i nie byłoby zbytnie wyolbrzymienie. Wolałem jednak nie myśleć, że nie byłem jedynym spadkobiercą – mój brat również się do nich zaliczał, a nawet miał „większe prawa” ze względu na jego szybsze o parę sekund urodzenie. W każdym razie, miałem powody, żeby uczyć się też pozalekcyjnie, samemu w towarzystwie fiolek i Proximy, który nie zwykł mnie opuszczać. - Dziś chce nauczyć się robić eliksir zapomnienia, myślę, że się przyda. - No jeśli tak uważasz ziom, ja tam ci nie pomogę, ale chętnie popatrzę jak się babrzesz w szczurych bobkach czy innych ustrojstwach, które musisz dodać do kociołka i potem wypić. Z pewnością smak jest zniewalający, co? Zignorowałem drwiącą zaczepkę węża, idąc przez bibliotekę i szukając odpowiedniej księgi eliksirów, gdzie mógłbym znaleźć szczegółową recepturę tego magicznego roztworu. Proxima również starał się pomóc, chociaż tak naprawdę to był bezużyteczny, nie nauczyłem go jeszcze ludzkiej mowy, ani pisma. Gdy ostatecznie po kilkudziesięciu minutach poszukiwań odnalazłem upragnioną księgę, pożyczyłem ją sobie na dzień i wyszedłem z biblioteki, kierując się Wielkimi Schodami do lochów. Gdzie indziej mógłbym znaleźć dawno nieużywane sale, przeznaczone do Merlin wie czego? Oczywiście, że lochy miały aż nadto takich klas. Jedną nawet już znałem i często korzystałem, gdy potrzebowałem spokoju i odcięcia się od innych, co dość często się zdarzało. Wszedłem do środka takiej sali i rozejrzałem się po jej wnętrzu, nie dostrzegając żadnych zmian względem ostatniej wizyty. Miałem ze sobą również jakiś najprostszy kociołek i składniki, udało mi się to wszystko zdobyć w jednej z sal z eliksirami i podobnymi rzeczami. Mogłem więc przystąpić do działania i zacząć przyrządzać zabawki. Pierwsze co zrobiłem to różdżką podgrzałem spód kociołka i wlałem tam wspomnianą ilość wody za pomocą Aquamenti. Musiałem teraz poczekać, aż woda osiągnie odpowiednią temperaturę, żeby zaraz móc dodawać kolejne składniki zgodnie z poleceniami. W tym czasie, Proxima zwiedział każdy kąt, a ja ciąłem, gniotłem czy obierałem potrzebne mi rzeczy. Zależało mi, żeby proporcje były odpowiednie, choć nie byłem tak naprawdę pewny, czy to jak to było opisane, tak było najlepiej. Wydawało mi się, że roztwór, który powoli uzyskiwałem, na obecnym etapie powinien zachowywać się odrobinę inaczej, bazując na opisie występującym w księdze. Eliksir powinien na pewno pachnąć bardziej mdle, powinienem również przy wdychaniu go, mieć uczucie mętliku w głowie, tak jakbym myślał o czymś, ale już nie pamiętał czym. Ja za to, nastawiwszy nosa przy kociołku, czułem tylko jakby pieczące czymś, jakby siarką coś, szczypiące jednocześnie w oczy. Już wiedziałem, że albo z czymś przesadziłem, albo zapomniałem o jakimś punkcie w całym „przepisie”. Musiałem więc zacząć na nowo. Opróżniłem więc kociołek i powróciłem do pierwszych punktów, teraz uważnie zwracając skupienie na każdym słowie i poleceniu. Ponadto, spisywałem w notatniku dokładne kroki jakie poczyniłem. Dzięki temu, łatwiej mi byłoby stwierdzić co znów zrobiłem źle, bądź niezgodnie z podręcznikiem. Gdy jednak tak przyrządzałem eliksir, dodając do niego kolejne składniki i mieszając w przeciwnym kierunku do wskazówek zegara, wydawało mi się, że tym razem mi wyjdzie. Zacząłem się nieco tym podniecać i przez to popełniłem kolejny błąd, albowiem potknąłem się i do kociołka wpadło za dużo proszku niż chciałem dodać, przez co eliksir ostatecznie nie miał wystarczającej mocy. Podszedłem więc do próby trzeci raz i ta już mi się na szczęście udała. Na szczęście, bo nie miałem już więcej składników. Gdy skończyłem, pokazałem tryumfalnie eliksir Proximie i mogliśmy się zbierać.
z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chyba powszechnie znany był wszystkim fakt, że Strauss często robiła rzeczy, które wszyscy uznawali za najprościej rzecz mówiąc głupie i niebezpieczne. Wielu zapewne zastanawiało się także nad tym czy z dziewczyną wszystko jest dobrze pod względem psychicznym, w co można było wątpić. Zresztą nikt nie miałby wątpliwości, co do jej stanu psychicznego i ewentualnych skłonności autodestrukcyjnych, gdyby teraz zobaczył ją siedzącą samotnie w starej i nieużywanej Sali w lochach. Pusty, jakby niewidzący wzrok, zdawał się spoglądać na coś o wiele bardziej odległego niż blat ławki, który znajdował się w niewielkiej odległości od jej lekko pochylonej głowy. W prawej dłoni trzymała w niezbyt dbałym uchwycie nóż, który jakiś czas temu wyniosła z hogwarckiej kuchni. Przez chwilę pozostawała głęboko zanurzoną w swoich myślach, które zdawały się kotłować w jej umyśle w niezwykle chaotycznej i bliżej nieokreślonej plątaninie. W końcu jednak wyrwała się z tego osobliwego odrętwienia i uniosła nóż. Przez chwilę przyglądała się jego ostrzu, a następnie przytknęła je do wnętrza lewej dłoni, powoli wywierając coraz większą presję na skórę. To jednak nie o ból tutaj chodziło, nie o krew, która zaczęła spływać po zimnym metalu i skapywać na drewno szkolnej ławki. I choć mogło się wydawać, że było zupełnie inaczej to Violetta robiła to wszystko nie pod wpływem natłoku emocji, które próbowała uwolnić poprzez akty autoagresji, a wynikały z chłodnej kalkulacji i chęci nauki. Specjalnie nie zagłębiała ostrza zbyt daleko, by nie utworzyć zbyt poważnej rany. Syknęła przez zęby, czując piekący ból, który był o wiele gorszy niż wtedy, gdy skórę w dokładnie tym samym miejscu lata temu rozcięła szpicruta ojca. Zacisnęła mocno zęby, po czym przeciągnęła nożem do samego brzegu dłoni, rozcinając ją w poprzek na całej długości. Oddychając ciężko, odłożyła zakrwawione narzędzie na skraj ławki. Nie dbała teraz o to, że mogła zakrwawić wszystko wokół. Sama nie wiedziała czy aktualnie bardziej obezwładniający był chwilowy ból, który pozostał jeszcze w postaci nieprzyjemnego pieczenia w miejscu zranienia czy nieprzyjemne wspomnienia, które napływały do głowy. Próbowała je jednak odgonić i skupić się na tym, co miała do zrobienia. Niemalże rozedrganą dłonią sięgnęła do swojego boku, przy którym wiernie spoczywała jej różdżka. Chwyciła ją, czując jak na czoło występuje jej zimny pot, a następnie wycelowała nią w ranę, z której wciąż leniwie sączyła się krew. - Vulnus Alere – wypowiedziała, skupiając się na zaklęciu, o którym dotychczas jedynie czytała. Po raz pierwszy starała się go użyć. I jak mogła się domyślić efekt z początku był dosyć żałosny. Rana zapiekła bardziej, krew przestała płynąć, a brzegi jakby zaczęły zbliżać się ku sobie, lecz wciąż nie na tyle, by się zasklepić. Warknęła z irytacją. Musiała się opanować. Na chwilę odciąć się od kotłujących w głowie myśli oraz natłoku uczuć, aby skupić się na jednym prostym zaklęciu, które miała do rzucenia. - Vulnus Alere – powtórzyła przez zaciśnięte zęby i dopiero teraz czar dał jakiś efekt. Skaleczenie zaleczyło się pod wpływem magii leczniczej i nie zostało po nim ani śladu na dłoni Krukonki. Nie licząc oczywiście blizny, która znajdowała się tam już o wiele wcześniej. Ta stała się już integralną częścią jej jestestwa i zapewne nie potrafiłaby się jej pozbyć nawet, jeśli by tego chciała. Rozejrzała się jeszcze po swoim najbliższym otoczeniu, omiatając spojrzeniem zakrwawiony blat ławki i podłogę, a także leżący wciąż przed nią nóż. Ponowne machnięcie różdżką sprawiło, że ślady posoki zniknęły przy niewerbalnym Tergeo, a Strauss mogła wstać z miejsca i jakby nigdy nic skierować się do wyjścia, pozostawiając za sobą czystą salę. Zupełnie jakby jej tu nigdy nie było. Nim jednak dotarła do drzwi zauważyła na jednym z regałów w ich pobliżu kolorową pisankę. Sama nie wiedziała czemu, ale schyliła się po nią i umieściła w jednej z kieszeni szaty, by potem nacisnąć na klamkę i opuścić pomieszczenie.
Jej pierwsze korepetycje miały się za chwilę rozpocząć. Z zadowoleniem przyjęła fakt, że są w tej szkole uczniowie, którzy jeszcze mocniej pragną zgłębić wiedzę dotyczącą jakże wspaniałej umiejętności warzenia eliksirów. Dla Beatrice było to bardzo ważnym; w chwili obecnej nie wyobrażała sobie swojego życia w żaden inny sposób. Od lat cały swój czas poświęcała właśnie temu zajęciu, by w końcu osiągnąć mistrzowski poziom. Na jej szczęście, w końcu się to udało. Wiedziała, że koniecznym jest jeszcze wiele lat ciężkiej pracy, nim faktycznie uzna, że jest wystarczająco dobra, aby mówić o sobie tylko w samych superlatywach, ale i tak było niezmiernie zadowolona z do tej pory osiągniętych efektów. Musiała przyznać, że odczuwała delikatny stres. Korepetycje to zawsze było coś zupełnie innego, niż normalne zajęcia w szkole. Tutaj dystans mógł być znaczni skrócony, bo przecież powinni lepiej się porozumieć. Doskonale zaplanowała to, co będzie chciała z nimi zrobić. Wiedziała, że oboje nie posiadają wybitnie wielkich umiejętności, więc nie mogła pozwolić sobie na bardzo silne eliksiry. Uznała, że najlepszym na początek będzie eliksir Dente Crescere, często niedoceniany magiczny środek, który był bardzo pomocny przy przywracaniu utraconych zębów. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem na myśl, że może i im się kiedyś on przyda. Poprosiła skrzaty o pomoc w dostarczeniu wszystkiego do klasy, w której miały odbyć się ich dodatkowe zajęcia. Nie chciała zapraszać ich do swojego gabinetu, ponieważ nie znajdowało się w nim dosyć miejsca, na praktykę dla kilku osób jednocześnie. Zaproszenie ich do domu, gdzie pracownia była wspaniała, byłoby wysoce niestosownym, skoro łączyły ich relacje uczeń - nauczyciel. Na szczęście skrzaty zawsze były chętne do pomocy dla profesorów z Hogwartu. Zaniosły wszystkie odpowiednie ingerencje, schludnie zapakowane w drewnianą skrzynię, oraz kociołki do wskazanej przez Beatrice klasy, którą, jak wiedziała, nikt raczej nie używał. Poustawiały wszystko tak, jak panna Dear poprosiła i wyszły. Miały wrócić równo za godzinę, aby pozbierać wszystko i odstawić na swoje miejsce. A w międzyczasie miała odbyć się mała "lekcja". Trice usiadła na jednej z ławek, zakładając nogę na nogę. Musiała tylko poczekać na przybycie uczniów.
Jeszcze nigdy nie brała korepetycji, sama również nigdy nikomu nie udzielała podobnej pomocy, dlatego nie wiedziała, w jaki sposób dokładnie będą przebiegać te zajęcia. Cieszyła się, że Profesor Dear znalazła czas dla niej, i jak się okazało, jeszcze jednego ucznia domu Kruka. Nawet dodało jej to trochę więcej energii, wiedząc, że nie tylko ona będzie uczestniczyć w korepetycjach. Czy faktycznie była uczniem głodnym wiedzy? A może jej ostatni wybryk w sali Profesora Caine'a sprawił, że zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na pewne rzeczy. No nieistotne. Poprawiła plecak, który wisiał na jej ramieniu i przemierzała szkolne korytarze, co jakiś czas spoglądając na list od nauczycielki. Była bardzo ciekawa tego, co takiego będą dzisiaj robić. Faktycznie musiała poprawić swoje stopnie, bo chociaż nie była wielce ambitna, nie lubiła, kiedy schodziła poniżej konkretnego poziomu. Po chwili stanęła przed odpowiednimi drzwiami i zapukała, aby po usłyszeniu głosu nauczycielki, wejść do środka. Uśmiechnęła się pogodnie i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz zauważyła, że jej kolegi z domu jeszcze nie było.-Dzień dobry. Dziękuje jeszcze raz, że się Profesor zgodziła.-Powiedziała, siadając przy jednej z ławek, które ustawione były wprost do siedzącej nauczycielki.
Kolejna okazja do zgłębienia wiedzy na temat eliksirów, zwłaszcza po średnio udanych ostatnich zajęciach, była bardzo motywująca dla Juliusa. Z notesikiem i piórem w kieszeni oraz kilkoma książkami w torbie przerzuconej przez ramię, zaczął powoli schodzić po zimnych, śliskich kamiennych schodach, by przypadkiem nie doznać większych obrażeń niż tych, których doznał podczas ostatniego meczu quidditcha. Gdy w końcu doszedł na sam dół, po raz kolejny już, wszedł spóźniony na zajęcia z profesor Dear. Skinął głową i zrobił wymowną minę, która sugerowała, że jest mu wstyd z tego powodu. Usiadł w ławce i wypakował się, po czym przywitał się już normalnie. -Dzień dobry i przepraszam za spóźnienie- przywitał się. Na więcej nie wpadł, więc nie zamierzał wymyślać jakiś słabych wymówek. Teraz była pora na naukę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Na szczęście Beatrice nie musiała długo czekać na pojawienie się zapowiedzianych uczniów. Nie minęło piętnaście minut, a oboje pojawili się w klasie. Pierwszą, Lucie, przywitała uśmiechem. Niedługo po niej pojawił się Julius. Wtedy też profesor Dear wstała ze swojego miejsc, aby objaśnić zasady, jakie chciałaby wprowadzić, aby zarówno jej jak i im pracowało się w odpowiedni sposób. Była nauczona porządku i ładu. Lubiła dokładnie planować swoje działania. Dlatego postanowiła zacząć właśnie w ten sposób. -Spokojnie, panie Rauch, nie nie za co przepraszać. Na początek chciałabym ustalić pewne zasady. - zaczęła, kolejno skupiając na nich swoje czarne ślepia. -Jest to luźniejsza forma zajęć, dlatego nie wymagam od was noszenia mundurków szkolnych, czy wszystkiego tego, co mogą pragnąć inni nauczyciele. Oczywistym jednak dla mnie jest, że będziecie zwracać się do mnie "pani profesor". Jestem gotowa udzielać wam korepetycji tak długo, jak długo będziecie wyrażać na to chęć. Innymi słowy, jeśli zauważę, że wasze zaangażowanie spadło, zajęcia zostaną zatrzymane. Czy macie jakieś pytania? - dodała na koniec. Wolała rozwiać wszelkie wątpliwości już na początku ich współpracy niż później, kiedy może pojawią się bardziej zaawansowane stadia. Poczekała, odpowiedziała na każde pytanie, po czym postanowiła przejść do ich głównego tematu zajęć. -Dzisiaj chciałabym zacząć od dosyć prostego eliksiru, który nie powinien przysporzyć wam większych trudności w przygotowaniu. Pokażę wam dokładnie, w jaki sposób go przygotować, jak oporządzić ingerencje, co będzie dla was przydatne również później. Jednak najpierw chciałabym słyszeć odpowiedź na pytanie: co wiecie na temat eliksiru Dente Crescere? - zamilkła czekając na to, aż przekażą jej odpowiednie informacje i uśmiechając się zachęcająco.
Napiszcie po kilka zdań na temat tego eliksiru, zakładając, że może coś się waszym postaciom pomylić z tym, co faktycznie jest. W końcu to też proces nauki Eliksir znajdziecie w spisie ;)