C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Usytuowany na obrzeżach Inverness dom z zewnątrz idealnie wpasowuje się w szkocki krajobraz.
Kuchnia
Małe, aczkolwiek funkcjonalne pomieszczenie z oknem wychodzącym na ogród.
Jadalnia
Używana zazwyczaj tylko do niedzielnych obiadów i świątecznych kolacji.
Salon
Główne miejsce wydarzeń towarzyskich u Kolbergów.
Gabinet
Głównie okupowany przez Stacey, gdy ta pracuje nad kolejną powieścią. Specjalnie wystylizowany, by inspirować kobietę.
Łazienka na piętrze
Kiedyś wiecznie zajęta przez Emmę, dzisiaj już bardziej dostępna dla innych. Druga łazienka znajduje się na parterze domu.
Sypialnia dla gości
Pokój otwarty na przyjęcie każdej zagubionej duszy.
Sypialnia Maxa
Dawny pokój Emmy, przejęty przez Maxa, gdy dziewczyna wyprowadziła się z domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sob 26 Mar - 14:23, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podejście mieli to samo. Udawać, że nic się nie dzieje i liczyć, że świat nie dowie się o tym, co ich męczy. Niestety nie było to takie proste w praktyce, jak w teorii i prędzej czy później wszystko musiało się jebnąć. Na szczęście ten moment jeszcze nie nadszedł. -Tam pierdolisz. Na pewno się uda. - Pokrzepiająco się do niego uśmiechnął, bo co jak co, ale wierzył w umiejętności partnera, a do tego wiedział, z jakim zaparciem podchodził do pracy nad własnymi wynalazkami. Sam też lgnął do tej bliskości, choć wiedząc, że Feli ma pewne problemy, nie naciskał na niego pod żadnym względem. Nie ograniczał się co do drobnych gestów, ale nie wymagał niczego więcej. Był tu, chciał go wspierać i pokazywać nawet czymś tak przeciętnym, jak zwykłe złączenie dłoni, że również mu na partnerze zależy. -A ja myślałem, że u niego to wyznacznik szczęścia. - Wyszczerzył się, bo kruk chyba nigdy nie był w dobrym nastroju. A przynajmniej nie poprawiał nastroju Maxowi, który nigdy nie krył się z tym, że za zwierzakiem nie przepada. -A bo ja wiem? Z milion? - Wzruszył ramionami, bo jakoś specjalnie nigdy się nie interesował wiekiem Wespucciego, ale zdecydowanie był on najstarszym członkiem szkolnej kadry i ciężko było to przeoczyć. Solberg dałby sobie głowę uciąć, że zielarz jest starszy nawet od Hampsona. -Już mnie nauczyłeś swojego zaklęcia, tyle mi wystarczy. - Uśmiechnął się, bo o ile nie miał problemu z pomocą partnerowi przy eliksirach, o tyle nie sądził, by powinien się do niego zgłaszać z tym, co naprawdę go teraz interesowało. Wolał pewne sprawy wciąż zostawić dla samego siebie. Plus tego wszystkiego był taki, że Feli mimo wszystko dał w siebie wlać jakiś eliksir i choć tym Max nie musiał się aż tak przejmować. Sam nie do końca miał w tej chwili pełną jasność umysłu ze względu na krążący w jego organizmie alkohol, ale nie od dziś wiedział, że używki jeszcze bardziej go stymulowały dając nie tylko nowe pokłady kreatywności ale i chęci do działania. Sam nie ignorował wiszącego przed nimi przepisu, by kontrolować cały proces, głównie ze swojej strony. Nie chciał, by przez niego eliksir zawalił. Domyślał się, jakie może to być dla ukochanego ważne i chciał dać z siebie wszystko. Gdy uporał się z korzeniem, zabrał się do mieszania mikstury delikatnie tak, by całość się połączyła, ale też by cały proces nie wyszedł zbyt gwałtownie, co mogło zaskutkować czymś raczej nieprzyjemnym. -Wygląda naprawdę kozacko. Jestem pewien, że się udało. - Powiedział, patrząc na gotową miksturę, która leniwie chłodziła się w kociołku, po czym przeniósł spojrzenie na nieświadomego swojego losu kruka. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy efekty na własne oczy. -Wiesz, że to żadne problem. Zawsze chętnie pomogę. - Zapewnił go jeszcze raz, całując w czubek głowy. Był z niego cholernie dumny i nie miał zamiaru tego w żaden sposób ukrywać. -Jak to powiedział ktoś mądrzejszy ode mnie: Czemu nie? W końcu jest to coś, co może się przydać naprawdę wielu osobom, a i Tobie może przynieść to wiele korzyści. Nie powinieneś tego wkładać do szuflady. - Wyraził swoją opinię, splatając palce z tymi, należącymi do partnera. Nie wyobrażał sobie, by coś takiego nie weszło do użytku publicznego i miał zamiar przekazać to Felkowi. -Chyba czas tu ogarnąć. Ivara pewnie już płacze pod drzwiami. - Zaśmiał się po chwili, kończąc porządki na ich domowym stanowisku i zdejmując postawioną wcześniej barierę, a następnie wpuszczając domagającą się pieszczot kotkę i jej zwierzęcych towarzyszy do własnej sypialni. + //zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wynalezienie Aceso Etap II, post II | klątwa: parzysta
Tworzenie eliksiru było dla niego czymś całkowicie nowym, ale po czasie, gdy udało mu się osiągnąć wymagany efekt, rozwijał w tym kierunku skrzydła, doprowadzając recepturę do działającego stanu. Użycie jednej porcji Aceso na kruku nie przyniosło żadnych, widocznie negatywnych efektów. Gdy chwycił uważnie Equinoxa, po rzuceniu na nim zaklęcia Drętwoty, jakie to skutecznie zminimalizowało szkodliwość jego ostrych pazurów, zadanie rany spowodowało jej zaleczenie się po krótkim czasie. Podejrzewał, że złamania się pod to nie kwalifikują - koniec końców działał przede wszystkim na przepisie wiggenowego, a nie Szkiele-Wzro - w związku z czym nie uciekał się do dość nieprzyjemnych testów. Najważniejsze jest to, że zastosowanie korzenia asfodelusa zlikwidowało wyrzut substancji do tkanek i tym samym ich uszkodzenie, a zmienienie pewnych kroków - uniemożliwiło nastąpienie takiej reakcji. Chwała możliwościom chwycenia za książki w celach czysto edukacyjnych. Dzisiaj jednak pisał notatki - i o ile pisanie notatek by mu nie przeszkadzało, tak od jakiegoś czasu ciążyła na nim nieznana klątwa. Ostatnie wydarzenia w Wielkiej Brytanii spowodowały to, że w społeczeństwie czarodziejskim, i nie tylko, zapanował chaos. Nikt nie wie do końca, co się dzieje; choć niektórzy borykają się z rzeczami lekko utrudniającymi życie, jak chociażby on, tak niektórzy naprawdę mają ogromnego pecha. We własnym przypadku stwierdzał tylko zdolność wszelkich guzików i sznurowadeł, zapięć i zamków, do nagminnego uwalniania się z więzów połączenia. Sznurówki nieustannie się rozplątywały, powodując ciągnięcie ich za sobą w akompaniamencie uderzeń metalowych końcówek o podłoże, koszula nagminnie mówiła, że nie chce leżeć zapięta, w związku z czym, kiedy zmęczonym wzrokiem spoglądał na studentów i uczniów idących korytarzami, co chwilę musiał ją zapinać. Sam nie wiedział, co to za niema sugestia od losu, ale nie chciał do niej nawiązywać - nawet jeżeli przypinki przy rękawach co chwilę potrafiły się rozregulować, a materiał ulegał poplamieniu przez tusz z długopisu. Od momentu, gdy Equinox nie wykazał żadnych zmian w obrębie własnych organów - chwała przede wszystkim okularom diagnostycznym - Lowell mógł przejść wcześniej do przetestowania tego wywaru na sobie. I to zrobił, kiedy pochłonął porcję jednym susem, jednym tchem, by następnie móc go przetestować, wiedząc, że jeżeli coś pójdzie nie tak, będzie wiązało się to z konsekwencjami. Wszelkie doświadczenia miał opisane we własnym dzienniku, ale dopiero teraz sporządzał bardzo dokładne informacje dotyczące tego, jak eliksir wpływa na organizm i w jaki sposób może ewentualnie zaszkodzić. Rozcięcie, które zrobił sobie na dłoni, uległo regeneracji po kilku minutach, co wskazywało na odroczone w czasie działanie eliksiru. Możliwość obserwacji tego, jak rana zasklepiła się dosłownie na oczach, poprzez eliksir, by następnie ponownie móc być znowu nałożoną i znowu uleczoną, było naprawdę niesamowite. Lekkie rozcięcie przeszło potem w trochę głębszą ranę, co też opisał, by móc mieć pełen pogląd na to, jak Aceso jest w stanie pomóc w przypadku, gdy ktoś nie zna się na magii leczniczej i nie ma czasu, by z niego skorzystać. Uformowanie tego w jedną, prawidłową całość było jednak znacznie trudniejsze. Oczywiście miał już dopracowany przepis, który mógł umieścić, ale chcąc, by opis był jak najbardziej prawidłowy, nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy. Przy rozcięciu cięższym co prawda regeneracja trwała znacznie dłużej, ale nadal, ulegało uleczeniu, co naprawdę mogło się przydawać. Podejrzewał jednak, że przy większych obrażeniach eliksir może nie dać sobie rady, a co najwyżej zatrzymać krwotok lub krwawienie, trochę uleczając, ale nie do końca. Jakby nie było, nie wszystko można załatwić eliksirami, jak również nie wszystkie efekty można uzyskać poprzez zaklęcia. W przypadku błędu przy warzeniu, mikstura, zamiast mieć swoje właściwości, może być zabójcza. Nie dziwił się, dlaczego Max uwielbiał podwójną naturę tej dziedziny - chociaż samemu zauważał ku temu zalążki do innego rozgałęzienia magii. Pod względem negatywnych skutków, kiedy ponownie zapiął rozpinający się rękaw i odkryty pod wpływem zagłębienia się w temat tors, jako że nie zmienił jeszcze ubrań, nie zauważył nic, co mogłoby być niebezpieczne. Jedyne, co go wkurzało, to fakt, że ubranie ulegało poplamieniu, w związku z czym zakasał rękawy na amen, nie przejmując się już rozpinającymi spodniami, jako że był w domu, albo koszulą. Dopóki nie była to publika, nie musiał jakoś specjalnie starać się o ukrycie pewnych rzeczy, gdy siedział w pokoju i oddawał się tworzeniem w pewnym stopniu dokumentacji. Żal było mu jedynie tego, że trzeba będzie to dopierać, ale, gdy westchnął ciężko, przecierając zaciemnione miejsca pod oczami, starał się jedynie skupić na własnym zadaniu, rozczesując palcami kędzierzawe kosmyki włosów. Również w połączeniu z innymi eliksirami, jako że obecnie, by to wszystko ze sobą pogodzić - pracę, remont, uczenie innych i dodatkowe prace - Aceso nie wykazywało żadnych widocznych interakcji. Mógł odetchnąć z ulgą, co prawda częściową, ale jednak. Pozostawały zatem tylko ostatnie szlify w postaci sprawdzenia tekstu, a potem rzeczywistego zastanowienia się nad włączeniem receptury w sprzedaż i ogólnie możliwość wykorzystywania jej przez innych. Nie widział sensu, by trzymać to w sobie, skoro mogło naprawdę innym pomóc. Nic dziwnego, że końcówką długopisu, gdy koszula już była całkowicie rozpięta, uderzał o blat stolika, kończąc na ten moment pracę. Głowa mu pękała, a samemu czuł się tym wszystkim przemęczony - poszedł się przyszykować do kolejnych dodatkowych prac, które musiał wykonać.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozmowa z Nathanielem krążyła po jego głowie jak natrętny owad, który za nic w świecie nie chciał się odczepić. Max zrozumiał kilka rzeczy i wiedział między innymi to, że nie jest w stanie żyć bez tego, co przez całe życie kochał najbardziej. Niedługo chciał wyjechać, by po pierwsze odpocząć, a po drugie poznać trochę magii, której w swoim normalnym otoczeniu poznać mu się nie uda. Liczył, że będzie mógł później, w bliżej nieokreślonej przyszłości, wykorzystać to przy pracy nad eliksirem, który już dawno temu miał zamiar stworzyć, lecz życie wciąż go od tego oddalało. Tym razem jednak nie miał zamiaru się tak łatwo poddać i chciał spróbować. Czuł, że może to być kropla, która zadecyduje o tym, czy porzuci swoją pasję, czy jednak będzie się jej dalej oddawał. Nie mógł jednak podejść do tego tak po prostu beztrosko. Chciał się przygotować, zminimalizować ewentualne konsekwencje. Nie miał zamiaru po raz kolejny lądować na nieokreślony czas w szpitalu, ani tym bardzie doprowadzić do trwałych urazów fizycznych, lub co gorsza - ponownej amnezji. I tak właśnie w głowie ślizgona zrodził się pomysł. Nie wiedział czy dobry, ale musiał spróbować. Będąc samemu w domu, bo Feli jak zwykle pracował, wyciągnął swój kociołek i przyjrzał mu się, myśląc intensywnie, jak tę sprawę ugryźć. Żadne zaklęcie nie przychodziło mu na myśl, więc zaczął wertować jakąś starą książkę o magii ochronnej. I w końcu na to trafił. Runy. Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej. Zaczął wczytywać się w kolejne akapity traktujące o przedmiotach zabezpieczonych przy pomocy starożytnej magii symboli futharku starszego i już wiedział, że jest to to, czego szukał. Wziął kartkę, by naprędce zacząć szkicować alfabet. Od razu zaczął eliminować te symbole, które uważał za zdecydowanie zbędne, by jak najlepiej wydobyć moc, jaką chciał osiągnąć. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Nic więc dziwnego, że Algiz pełniło w tym wszystkim raczej ważną rolę. Nie był to jednak symbol, który miał tu odgrywać najważniejszą rolę. Kolejne runy pojawiały się jako te, które chciał do swojego projektu wplątać i ostatecznie udało mu się zawęzić wybór do dziewięciu symboli: Thurisaz, Ansuz, Hagalaz, Isa, Elhaz, Kenaz, Sowilo, Othala, Dagaz. Nie miał jeszcze pojęcia, jak to wszystko spleść, by odpowiednio działało. Wypisał przy każdej z run potencjał, jaki chciał wydobyć, bo podczas śledzenia literatury doszedł do wniosku, że przecież nie musi ograniczać się tylko do ochrony. Mógł, a przynajmniej miał nadzieję, że mu się to uda, wydobyć przy okazji potencjał z tego narzędzia i w jakiś sposób wspomóc nieco swoje umiejętności. Nie pokładał w tym specjalnie dużej nadziei, ale czytając o wykorzystaniu run w innych magicznych artefaktach doszedł do wniosku, że nie jest to niemożliwe. Tyle mu na chwilę obecną wystarczało. Zagłębiał się w lekturę coraz bardziej, chcąc upewnić się, że nie pominął żadnej runy, jaką chciałby użyć. Na ten moment nie myślał jeszcze o szczególnej kombinacji, choć ta powoli kształtowała się w jego głowie. Ochrona i inspiracja, taki przekaz miało to wszystko nieść z głównym naciskiem na ten pierwszy człon, co zresztą było widać bo wybranych przez Maxa symbolach. Podkreślił zdecydowanie najmocniej runę, która była talizmanem kowali, bo to ona zdawała się mieć w sobie to, co najbardziej go interesowało. Musiał więc obmyślić, jak zbudować całą moc ochronną właśnie wokół niej, jednocześnie nie tracąc magii pozostałych znaków. Na dziś jednak miał dosyć. Ledwo udało mu się oderwać od lektury, tak się zagłębił, ale musiał. Czuł nachodzący ból głowy, więc postanowił dać sobie już na ten dzień spokój, schował wszystko na odpowiednie miejsce i wyszedł na codzienną rundkę po okolicy.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Warzenie Eliksiru Czuwania Użyte składniki: x1 Tojad, x1 Krew salamandry Posiadany sprzęt: Srebrny kociołek, samoodmierzający flakonik. Ilość porcji: 3
Nikt go nie obserwował - nikt również nie wiedział, jak często zażywał eliksiry i je sobie dorabiał. Coraz gorzej sobie radził bez eliksiru czuwania i stawał się wrażliwszy na jego braki, kiedy to głowa zaczynała pękać, a samemu praktycznie w ogóle nie spał. Chciał dokończyć pewne rzeczy. Musiał je dokończyć przed powrotem, jeżeli chciał poświęcić czas w pełni własnemu partnerowi, w związku z czym ponownie się do tego wszystkiego uciekał. Gdzieś w głowie myśli krzyczały, że to, co robi, nie jest odpowiednie, ale czuł się tak, jakby nie miał wyjścia. Nic dziwnego zatem, iż przygotowywał odpowiednio tojad, gdy powoli odczuwał znaczący brak wywaru w swoim inwentarzu, a przynajmniej nie miał znaczących zapasów. W ciągu kilkunastu dni zdołał się od niego tak mocno uzależnić, że nie były to dawki raz na parę dób, a prędzej dwie bądź trzy na dobę. Nie funkcjonował prawidłowo, kiedy nożem niechcący przejechał po palcu, od razu odkażając i zaleczając ranę. Nic nie szło w dobrym kierunku, a nawet płomienie pod kociołkiem wydawały się być chaotyczne jak jego własne myśli. Wbrew pozorom przygotowanie bazy pod wywar nie było takie trudne, ale gdy powoli czuł, jak eliksir przestaje działać, również samemu działał coraz to gorzej. Ręce raz po raz lądowały tam, gdzie nie trzeba, a sam nie mógł odpowiednio się skupić - nawet jeżeli specjalnie wydobył książkę, wszak nie przepadał za eliksirami zwykłymi. Stanowiły one dla niego znacznie większą zagwozdkę niż chociażby te lecznicze, w związku z czym zawsze wolał przy nich operować za pomocą receptur, które są sprawdzone. A gdy odhaczał sobie wszelkie kroki, które powiązane były z dodawaniem kropel ze śluzu gumochłona, co w większości eliksirów było podstawą. Zacisnąwszy mocniej wargi, nie potrafił jakoś nad tym zapanować, w związku z czym lekko się zamyślił, spoglądając na spreparowane kwiaty tojadu. Nie mógł niczego zepsuć, w związku z czym starał się jak najbardziej prawidłowo przygotowywać składniki, by te następnie wylądowały w srebrnym kociołku, który był znacznie wygodniejszy w używaniu niż te zwykłe. Odpowiednio wymieszana baza, gdy dodał do niej śluz, zaczęła obfitować w składniki pochodzenia roślinnego, które posiadały uregulowane, specyficzne właściwości. Ich odtworzenie wśród innych gatunków wcale nie było takie proste, w związku z czym nie eksperymentował, gdy odgarnął własne kosmyki, potrzebując, by wywar znajdował się chociażby w torbie. Nie dopuścił do pomieszczenia zwierzaków, w związku z czym zadanie było co nieco ułatwione, ale nadal - musiał się mieć na baczności, gdy dodał krew salamandry, która posiadała bardzo silne działanie lecznicze. Barwa w kociołku ponownie się zmieniła, by po chwili zostać wymieszaną zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Prawidłowo działający i wyglądający eliksir zawitał po ostygnięciu i zdjęciu kociołka z ognia w odpowiednio podpisanych flakonikach, a sam - gdy posprzątał ten cały bałagan - czuł się znacznie lepiej, mając pod ręką ewentualną możliwość pozostania przytomnym.
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kiedy się z powrotem obudził w łóżku, które należało do jego partnera, czuł się tak, jakby ktoś nagle odebrał mu siły dosłownie do wszystkiego. Ściana wydawała się być bardziej blada, a samo patrzenie w nią przyprawiało go o niepotrzebne zawirowanie głowy. Jakby ktoś wszedł do czaszki i nie zamierzał jej opuścić, psocąc raz po raz w widocznym harmiderze własnych przemyśleń. Momentami leżał prosto. Innymi - obracał się na jeden bok, potem na drugi, podsuwał kolano do przodu, a gdy się budził, to o odpowiednich porach zażywał odpowiednie leki. Mimo że wrócił do domu, nie czuł się nadal najlepiej. Przemęczenie dawało o sobie znać i choć korzystał z odpoczynku, organizm domagał się kolejnej dawki odpowiedniego eliksiru. Nie mógł mu na to pozwolić; nic dziwnego zatem, że nie wstawał, czując spotęgowaną niechęć do podejmowania się jakiejkolwiek aktywności. Tym samym, gdy wcześniej wysłał wiadomość do ukochanego, od dłuższego czasu czuł ból we własnej klatce piersiowej. Zaciskał powieki, oddychał głębiej, choć nadal nie mógł wyzbyć się wrażenia, że wszystko zepsuł. Jakby za każdym razem, gdy coś starał się naprawić, przemieniał to w drobny mak. Jednorazowy incydent z eliksirem zakończył się w branie go na potęgę, w związku z czym znajdował się tutaj obecnie w takim stanie, w jakim był. Być może by się podniósł, by cokolwiek więcej porobić, ale wiedział, że nie jest to wskazane. Wiedział, że to, do czego się dopuścił i to, co chciał ukryć, nie miało racji bytu. Jeszcze wcześniej obiecał, jeszcze wcześniej chciał wraz z powrotem partnera porzucić działanie w pełni tylko i wyłącznie na miksturach, ale nim się obejrzał, a dom z kart posypał się wraz z kolejnymi dobami, które wiodły prym i kreowały otaczającą go rzeczywistość. Dlatego, gdy zobaczył go na oddziale wtedy, nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Czuł się tak, jakby nadużył jego zaufania - do czego się uciekł - a do tego jeszcze spowodował większą krzywdę. Bez słów zatem pozwolił na to, by ten ich deportował do domu, by ewentualnie pomógł z wejściem na górę. Hinto zniknął wraz z momentem, gdy samemu stracił przytomność, w związku z czy m nie było go w pokoju. Zacisnąwszy wargi, ciężko było o tym nie myśleć, a przede wszystkim tłumić własną chęć poszukiwania go na własną rękę, gdy koniec końców wewnętrznie czuł się zmęczony. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie, choć jeszcze nie wchodził w żadną konfrontację. Zamiast tego dał partnerowi odpowiednią dokumentację i pozwolił przejrzeć. Leżał zatem, budząc się co jakiś czas, by zażyć odpowiednie medykamenty. Z czasem czuł się lepiej i dłużej przebywał w stanie przytomności, ale nadal nie było to coś, z czego mógłby być specjalnie dumny. Na szczęście każda dawka zalecona przez uzdrowicieli pomagała mu w powrocie do sił, kiedy to przestał już wchodzić nienaturalnie w ramiona snu i zaczął względnie funkcjonować, choć z łóżka na razie nie wychodził. - Max? - rozejrzał się po pokoju otępiałym nieco wzrokiem, próbując sobie to wszystko przywołać. Mimo to uczucia bolały, wspomnienia jeszcze bardziej, a świadomość tego, że zepsuł, nie pozwalała mu myśleć racjonalnie. Gdy wyłapał znajomą twarz, nie potrafił patrzeć w jego kierunku dłużej niż parę sekund, zanim to nie wbił czekoladowych tęczówek prosto we własne dłonie. Tak było łatwiej - nie miał odwagi spojrzeć. Nie miał w sobie wewnętrznej odwagi, by temu sprostać, a im bardziej z tym zwlekał, tym serce jeszcze bardziej niespokojnie biło nierównomiernie z rytmem, jaki to przedstawiał.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No i miało być tak pięknie, ale jak zawsze wszystko musiało się spierdolić. Wracając z Kanady Max naprawdę miał plan. Wyobrażał to sobie, jak wszystko pójdzie w lepszym kierunku. Miał przecież przyjechać prosto w ramiona ukochanego, wszystko mu wyznać, obiecać że pierdoli to w cholerę i od teraz postara się wyjść na prostą, a do tego przecież mieli z Lucasem realne plany otworzenia własnego biznesu. O tym, że ponownie wydobył z siebie ambicję i miłość do eliksirów, a po godzinach chciał spróbować zostać animagiem, już nawet nie wspominając. Niestety już wieczór przed powrotem wszystko wskazywało na to, że podchodzi do życia zbyt optymistycznie. Brak odzewu od partnera wywołał w nim naprawdę duży niepokój i gdyby nie to, że i tak miał dzisiaj wracać, to na pewno by skrócił swój pobyt w Kanadzie i to drastycznie. Naprawdę chciał wierzyć, że Feli wziął kolejne nadgodziny i dlatego się nie odzywa, bo jest pochłonięty czymkolwiek, ale jakieś przeczucie nie pozwalało mu na takie podejście do sprawy. Wrócił w niedzielę tuż po śniadaniu i pierwsze co zrobił po odstawieniu torby, to zaczął rozglądać się za ukochanym i pytać innych domowników, czy przypadkiem go nie widzieli. Niestety nie potrafili powiedzieć mu więcej niż to, że nie wrócił na noc. Serca Maxa coraz szybciej waliło w piersi, a on czuł, że coś musiało się stać. Przecież obiecał... I wtedy przyszła wiadomość. Mung. Widząc te słowa poczuł, jak robi mu się niedobrze, a świat rozmazuje mu się przed oczami. Musiał chwycić się ściany, by nie upaść, a w jego głowie pojawiła się ta sama znana śpiewka. "To moja wina". Czuł, że gdyby nie wyjechał, to może by do tego nie doszło, ale teraz nie miał siły na jakiekolwiek oddawanie się tym myślom. Zamknął się w kiblu, gdzie obowiązkowo przygrzał, bo bez tego zdecydowanie nie byłby w stanie gdziekolwiek się ruszyć, obmył twarz sprawdzając, czy wygląda względnie normalnie, a gdy już był pewien, że przez najbliższe godziny nikt się do niego nie dopierdoli, praktycznie biegiem wyszedł z domu i aportował się wprost do Munga, skąd odebrał partnera i przetransportował go do Inverness. W czasie, gdy ten odpoczywał, Max kręcił się niespokojny przeglądając papiery, jakie Feli mu wręczył. Znów poczuł, że po części jest temu winien. Jak mógł nie zauważyć, że Lowell jedzie na czymś dodatkowym? Może to była jego wina, że ten w ogóle zainteresował się takim rozwiązaniem, które Max w tej, czy innej postaci stosował przecież nagminnie? Powinien naciskać bardziej na to, by ten się tak nie przemęczał, by odpoczął. Czuł się zajebiście chujowo, a patrząc jak ukochany śpi, miał wrażenie, że serce zaraz pęknie mu na milion kawałków. Kręcił się wciąż, raz po raz poprawiając sobie, bo był pewien, że na trzeźwo tego nie zniesie. Tu drink, tu kreska, nie obchodziło go to za bardzo przynajmniej dopóki Feli spał i nie był w stanie zbyt dobrze mu się przyjrzeć, a jego ogólna postawa sprawiała, że domownicy woleli nie zbliżać się do nabuzowanego chłopaka. Stacey próbowała porozmawiać z Maxem, ale ten tylko otworzył kolejne piwo zbywając ją milczeniem. Musiał to wszystko sobie poukładać, ale nie miał bladego pojęcia jak. W końcu późnym wieczorem udał się znów do pokoju, by powoli zacząć wypakowywać rzeczy z torby. Nie chciał robić za dużego hałasu, ale też potrzebował się czymś zająć, bo ciągła bezczynność tylko pogarszała jego stan, a wyjście na imprezę w tej chwili było naprawdę chujowym pomysłem. Właśnie odkładał ostatnie rzeczy na półkę, gdy usłyszał swoje imię. Przez chwilę nie reagował, próbując zebrać myśli i uspokoić oddech. Bał się na niego spojrzeć tak samo, jak ten obawiał się spotkać wzrok byłego ślizgona. Musiał jednak. Może i jego początkowe plany poszły się jebać, ale nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby zostawił go samego w takim stanie. -Jak się czujesz? - Zapytał cicho, powoli odwracając się, by zlustrować i ocenić twarz partnera. Czuć było to cholerne napięcie wiszące w powietrzu i szczerze tego nienawidził. Był zmęczony tym wszystkim, a jednak nie potrafił się o niego nie martwić. Czuł uderzenia złości, choć te skutecznie były tłumione używkami. Stał więc tam po prostu, udając, że wygładza koszulki i czekając na odpowiedź.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wszystko miało przecież iść w dobrym kierunku. Ich ostatnia rozmowa na to wskazywała, gdy koniec końców Lowell udowodnił, że wcale nie odpycha partnera, który czuł się ostatnio odrzucony. Przecież to wszystko naprawdę szło w dobrym kierunku, dlaczego więc poddało się zepsuciu? Tego nikt nie wiedział. Być może ich autodestrukcja po prostu była czymś wbudowanym, czego się wsłuchali. Jakby dziwne, niezrozumiałe wręcz schematy ponownie wstąpywały na salony, nie dając żadnego spokoju. Serce mogło bić niespokojnie w piersi, ale nic nie zmieniało tego, że coś się stało. W momencie, gdy Felinus napisał do Maxa, ten poczuł się wyjątkowo źle i nie tylko jego partnera wymiotowało. I jak zazwyczaj działał dobrze ze stresem, tak na oddziale zdziwili się na taką reakcję organizmu. Choć nie miał czym rzygać, oprócz oczywiście podanymi wcześniej eliksirami. Szlag by to, nie chciał tak żyć. Nie chciał ponownie zwracać na siebie uwagi, przecież miało być inaczej. Przecież wszystko szło w odmiennym kierunku, gdy wreszcie zauważył swój błąd i starał się go naprawić. Tak naprawdę nic nie posiadało obecnie własnych barw. Gdy został odebrany z odpowiedniego oddziału, a samemu wręczył papiery, nie czując się na siłach na bezpośrednią konfrontację, czuł się tak, jakby zbył niepotrzebnie temat. Ale naprawdę nie czuł się na siłach, by cokolwiek więcej w tym kierunku zrobić. Bezsilność opanowała jego obecnie nadal przemęczone ciało, które nie jechało już na eliksirze, a koniec końców zasypiał nieustannie, udowadniając, że naprawdę nie czuł się najlepiej. Lekko blada skóra i sińce pod oczami były również tego widocznym dowodem. Mimo to czuł się winny. Tak samo, jak Max podczas odczytywania dokumentów czuł współwinę za to, co miało miejsce; gdyby tak na siebie nie napierał, do niczego złego by nie doszło. Byliby tutaj od niedzieli razem, szczęśliwi, ciesząc się swoją obecnością, spędzając ze sobą czas, którego mi w ogóle nie poświęcił. A teraz czuł się tak, jakby czasy z marca ponownie przybyły. Na nic były powysyłane do Proroka Codziennego rzeczy, porobione dodatkowe prace. Na nic było to, że opatentował eliksir, skoro przejebał własne zdrowie. Większa pustka pojawiała się w jego własnej głowie, gdy myślał w ten sposób. Musiał chyba naprawdę wysłać własny umysł na wakacje. Atmosfera, która powstała między nimi, była również ciężka. Lowell wiedział, że tak będzie, ale chciał wierzyć, że będzie inaczej. Był jednak ślepym głupcem - nim się obejrzał, a okazało się, że wcale nie mógł tego doprowadzić w lepszą stronę. Akurat wtedy, gdy się odezwał, ten, jak zdołał stwierdzić, bodajże rozpakowywał własne rzeczy. Nie mógł spojrzeć w te szmaragdowe oczy, uciekał wzrokiem, choć co chwilę wracał i próbował go jakoś utrzymać. Jego wina wzrastała z każdą sekundą, jaką to przebywał w pomieszczeniu. Podejrzewał, jak ciężka musiała być to dla niego sytuacja. Koniec końców dochodzi do tego pytanie samego siebie, jakim cudem w ogóle uniknął zauważenia tego. Po prostu się skrzętnie ukrywał i nie dawał ku temu żadnych oznak. Ten brak reakcji zdawał się dłużyć w nieskończoność. Nic dziwnego, że wzrok byłego wychowanka Hufflepuffu zatrzymał się na własnych dłoniach, jakby to tam miał znaleźć odpowiedzi na najbardziej nurtujące go kwestie. A tych było, wbrew pozorom, niezwykle dużo. Podpowiadały, szeptały na ucho, a swoim głosem przyczyniały się okazyjnie do niepotrzebnych, kolejnych spekulacji. Początkowo też nie wiedział, co odpowiedzieć. Trwał w krótkiej, kilkusekundowej ciszy, jakby miała mu ona pomóc pozbierać myśli rozwalone przez skołotane serce. A bolało ono specyficznie. - Lepiej. Nadal zmęczony, ale stabilnie. Dziękuję, że zapytałeś. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo choć na ciele czuł się lepiej, tak inaczej było z tym, co miał pod głową. Bał się, że bagatelizowaniem i udawaniem, że wszystko jest w porządku, mógłby otrzymać w gratisie bardzo nieprzyjemne słowa. Lowell zetknął na znajdujące się nieopodal tomiszcze, które to pożyczył że szkolnej biblioteki. Trzy z nich, wszystkie dotyczyły magii, a jedna omawiała temat stricte bezróżdżkowej. - Jeżeli mogę zapytać... - wymruczał prawie niezrozumiale, zginając kolana, by następnie oprzeć się o nie łokciami. Podejrzewał, że coś jest nie tak, zatem niepotrzebnie się stresował. Uzdrowiciele mu mówili, że powinien teraz tego unikać, nawet miał to w zaleceniach tuż obok unikania obciążania samego siebie. - Jak ty się czujesz? - musiał dokończyć, ściskając dłonie w piąstki. Świat nie opierał się tylko na nim i naprawdę martwił się o ukochanego. Najchętniej skróciłby ten dystans między nimi, ale też bał się, co zobaczy w jasnych tęczówkach, które obecnie mogły być w gorszym stanie. I też, nie przepraszał - bo wiedział, że przeprosiny nic nie dadzą. Zamiast tego w pełni skupił się na tym, by powrócić do zdrowia, gdyż na tym im obojgu tak naprawdę zależało. Ivara wskoczyła miękko na pościel, a on sam przyciągnął ją do siebie i zatopił nerwowo palce w miękkiej sierści, co kotka pokwitowała długim miauknięciem. Gładził ją, by odnaleźć chociaż tam wewnętrzny spokój, którego tak mocno potrzebował. Smętnie spojrzał w jej ślepia, gdy ta usadowiła się na jego brzuchu, wykonując serię pazurów wbitych w koc. - Ja... miałem to rzucić. Chciałem dokończyć wszystko przed twoim przyjazdem, ale... od początku żyłem w cholernym błędzie. Powinienem z tego zrezygnować wcześniej, a nie dopiero teraz. Jest mi cholernie źle z tym... - wytłumaczył, wiedząc, że to nie jest dobra droga, ale nie potrafił siedzieć w ciszy. Coraz to bardziej nerwowo zaczynał głaskać kotkę, aż ciało lekko się trzęsło, na co nie mógł nic poradzić. Praca była ucieczką od rzeczywistości, która oparła się na Derwiszach. Prawdopodobnie, gdyby nie wydarzenia z Arabii, nie przemęczałby się w ogóle. Nic dziwnego, że zatopił drżące się delikatnie palce w pełni, zamykając na krótki moment oczy. Był zmęczony. - Wiem, że niezależnie od tego, co powiem, i tak nie zmienię tego, co miało miejsce. - kiwnąwszy głową, osunął się bardziej w pościel, odchylając głowę. Robiło się naprawdę nieciekawie, aż musiał wziąć głębszy wdech, zerkając na znajdujące się nieopodal medykamenty. - Jeżeli chcesz coś z siebie wyrzucić, zrób to śmiało i naprawdę, nie... nie chcę przebywać w takiej atmosferze. - zachęcił poniekąd do wylania tego, co znajdowało się na dnie duszy ukochanego. Z bólem w oczach mówił te słowa, ale nie miał innego wyjścia. Ciągłe życie w napięciu i przebywanie przez następne dni w czymś takim nie były niczym dobrym. A jeżeli nie mieli wcześniej możliwości, by porozmawiać - wszak sam się od tego uciekał - chciał się dowiedzieć. Chciał ten konfrontacji, mimo że miał pierwotnie odpoczywać. Prędzej by się zadusił tym wszystkim, aniżeli dotrwał następnych dób.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie był to wymarzony powrót do rzeczywistości, acz zdecydowanie skuteczny i dobitny. Choć przez te kilka dni Max poczuł, jak wraca mu jakakolwiek nadzieja na, no cóż, cokolwiek, tak teraz miał wrażenie, jakby była to tylko bolesna iluzja, która rozsypała się proch nim do końca zdążyła się jeszcze uformować. Najgorsze w tym wszystkim było to, że rozumiał. Doskonale wiedział, jak Feli musi się teraz czuć i z czym borykać, gdy przekazane mu dokumenty jasno mówiły o nadużywaniu substancji i to jednej z tych, które on sam wlewał w siebie litrami podczas zeszłego roku szkolnego, gdy sen był jego największym koszmarem i wolał się wyniszczać niż oddać choć na chwilę odpoczynkowi. Nie oznaczało to jednak, że przez to było mu jakkolwiek łatwiej. Wręcz przeciwnie. Nie chciał dla ukochanego takiego losu. Chciał go uchronić przed tym, czego sam w życiu nie raz doświadczał, ale jak zwykle zawiódł, a teraz było już za późno. Bolało go to cholernie. Po raz kolejny w tak krótkim czasie musiał mierzyć się z własnym boginem w prawdziwym świecie. Nic dziwnego, że nie potrafił przyjąć tego na trzeźwo. Nie chciał przyjmować tego na trzeźwo wiedząc, że ból byłby nie do zniesienia. Był wciąż lekko porobiony, gdy postanowił wejść znów do pokoju i zacząć ogarniać swoje rzeczy. Nie był największym pedantem na świecie, ale rozumiał poniekąd zasadę, która mówiła, że porządek w otoczeniu pomaga porządkowi w głowie. Poza tym naprawdę musiał się czymś zająć, bo czuł jak powoli traci resztki zdrowego rozsądku, choć ten był dość srogo przytłumiony zażytymi wcześniej używkami. Pół dopite piwo odstawił więc na biurku i zabrał się do roboty. Przynajmniej do momentu, aż nie stało się to, czego obawiał się najbardziej. Feli wybudził się i wyczaił jego obecność, więc rozmowa raczej była nieunikniona. -Musisz dużo odpoczywać. Nie wiem czemu dali Ci tylko tydzień zwolnienia. - Nie miał pojęcia, co tak naprawdę odpowiedzieć. Umysł miał lekko zamglony, a serce nakurwiało mu jak pojebane, jednak musiał zachować względny spokój. Już chciał kontynuować podjęte wcześniej czynności, gdy usłyszał pytanie i z zaskoczenia stanął jak wryty. Uniósł brew w niemym pytaniu. Jak się czuł? Sam nie wiedział. Zbyt dużo tego się w nim gotowało, by mógł wyodrębnić cokolwiek i to poprawnie nazwać. -Bywało lepiej. - Ostatecznie zdecydował się na takie podsumowanie rzeczywistości, bo oczywiście nie był w stanie inaczej zareagować. Widział jak Feli reaguje na to wszystko i cholernie chciał podejść i objąć go. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że przede wszystkim jest przy nim. Nie potrafił jednak jeszcze tego zrobić. On też potrzebował czasu, by to wszystko jakoś przetrawić. Słuchał więc raczej w milczeniu kolejnych słów, choć na niego nie patrzył. Bez potrzeby przekładał kolejne rzeczy na półkach, by ukryć to, co malowało się na jego twarzy. Zbyt dobrze to wszystko rozumiał. Co miał mu powiedzieć? Cokolwiek nie przychodziło mu na myśl waliło tak straszną hipokryzją, że nie potrafił się przemóc, by jakiekolwiek słowa opuściły jego usta szczególnie, że sam teraz był nieźle nagrzany. Rozumiał, że partner chciał oczyścić atmosferę. Sam nie odnajdywał w niej przyjemności i to żadnej. Ciężko było mu jednak wydusić z siebie cokolwiek w całym tym chaosie, jaki panował w jego głowie. -Dlaczego... - Wydusił w końcu zaprzestając udawania, że cokolwiek robi i biorąc do ręki piwo, z którego automatycznie zaczął zdrapywać etykietę. -Dlaczego mi nie powiedziałeś? Po jakiego chuja tyle na siebie wziąłeś? - Mówił spokojnie, próbując zrozumieć. Nie chciał na niego najeżdżać, ale czuł się jak totalne gówno. Jakby zawiódł nie tylko jako człowiek, ale przede wszystkim jako partner.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czekoladowe tęczówki nie błyskały tym razem charakterystycznie w kierunku Maxa. Były pozbawione poniekąd tej nuty rozbawienia, jaką to przejawiał zawsze w jego towarzystwie. Nie bez powodu - wszystko ponownie runęło. Nie chcąc być ciężarem, chcąc przede wszystkim spowodować, że jego obecność nie byłaby na niekorzyść, zapomniał o samym sobie. Trawiąc to wszystko, co miało miejsce na przestrzeni ostatnich miesięcy, nie wyszedł na tym w żaden sposób prawidłowo. Wręcz przeciwnie. Nim się obejrzał, a wylądował w szpitalu, niosąc ze sobą jeszcze więcej zmartwień, których to przecież miał nie powodować. Zacisnąwszy mocniej wargi, czuł się słaby. Może i był w stanie opuścić łóżko, ale nie oznaczało to, że miał siły na cokolwiek więcej. Nie mógł stąd wyjść, by uniknąć tej atmosfery, ale pomysł ten, kiedy zrodził się w umyśle młodego już mężczyzny, wydawał się być wręcz absurdalny. Zepsuł swoje wcześniejsze postanowienie o szczerych rozmowach, zauważając, że coś jest nie tak ze samym sobą, ale ostatecznie nie podejmując się w żaden szczególny sposób rozmowy. Zauważył inną porę dnia. Kiedy to przestawała mieć ona znaczenie i dopiero od momentu, gdy wyszedł ze szpitala i jakoś funkcjonował, zauważał to, jak ta się zmieniała. Ściemniło się na zewnątrz, płaszcz mroku okrył Wielką Brytanię swoim materiałem, a to, co zazwyczaj widoczne dla ludzkich oczu, zostało skutecznie ukryte w cieniach korzeni zahaczających o spektrum kompletnie nieznane. Poczuł nagłą chęć zapalenia większej ilości światła - jakby ktoś za oknem miał spowodować, że jakiekolwiek jego źródło zgaśnie, wplątując go w ramiona ciemności, jaka to rozrzedzała się pod wpływem właśnie lamp. - Wiem, chcę i będę odpoczywał. - zapewnił go, wpatrując się we własne dłonie. Nic nie było w porządku i z trudem był w stanie stwierdzić, czy w ogóle wszystko będzie kiedykolwiek w porządku. Nadużył substancji w tak lekkomyślny sposób, ale nie to było najgorsze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w ogóle po nią sięgnął. Uznając, że nie ma innego wyjścia, jakby ktoś trzymał mu nóż na gardle, nie potrafił po prostu przystopować, a więc brał eliksir na potęgę, kończąc ostatecznie w takim stanie. - Wstępnie tydzień zwolnienia, po tym mam wstawić się z powrotem na badanie kontrolne. Podejrzewam, że i tak mi przedłużą o te kilka dni jeszcze. - starał się go jakoś uspokoić. Sam uważał, że tydzień zwolnienia to za mało, by w pełni zregenerować własne siły, a więc podejrzewał, że koniec końców to wszystko się przedłuży. Brał leki i nie zamierzał z nich rezygnować, więc powrót do zdrowia określany był mianem dość szybkiego. Jednocześnie trudno było mu określić, w jakim stanie znajdował się Maximilian - i nic dziwnego, że zadał to pytanie. Nie był świadom zażytych substancji, jako że niespecjalnie mógł o tym myśleć, gdy ból głowy od czasu do czasu uderzał go perfidnie, nie dając żadnego spokoju. Jakby chciał się dowiercić do najmniej przyjemnych struktur i zmusić go z powrotem do odpoczynku, choć na obecną chwilę był w stanie funkcjonować całkowicie normalnie i bez potrzeby zahaczania o dodatkowy sen. Lowell wiedział, że to wszystko nie wpłynie na nich dobrze i koniec końców stanie się kolejnym odciskiem, jakoby blizną przechodząca przez mniej lub bardziej odkryte miejsce, na co zacisnął mocniej zęby. Kiwnął głową, wymruczał coś pod nosem, ale była to plątanina słów tak niezrozumiała, że ani fragment nie mógł zostać odczytany prawidłowo. Kochał go, a i tak powodował kolejne zmartwienia. Jeżeli miał wskazać głównego winowajcę tych wszystkich rzeczy, byłby to właśnie on sam, nie bez powodu wskazując na własną sylwetkę. Nie zasługiwał obecnie na jego obecność ani na pomoc, skoro bawił się nożem i mniej lub bardziej świadomie powodował kolejne rany, które wyjątkowo trudno się leczyły. Nie wiedział też o tym, co działo się w życiu Maximiliana, w związku z czym pozostawał w niewiedzy. Nic nie wskazywało obecnie na to, że ktoś rzuci mu na to trochę więcej światła. - Nie wiem... Kurwa, naprawdę nie wiem. - nerwowo pogłaskał kotkę, która miauknęła głośniej, niezadowolona z tego, jak ten zaczął miętosić jej futro - nawet tego nie zauważył. Spojrzał przepraszająco w stronę Ivary, która jakimś cudem jeszcze chciała mu siedzieć na udach, oddając jej kilka dodatkowych pieszczot. - Wierzyłem, że dam radę nad tym zapanować. Chciałem nad tym zapanować. Rozpoczęło się niewinnie, jeden eliksir na parę dni, ale potem zacząłem go brać częściej i częściej, aż nie mogłem bez niego w ogóle funkcjonować. - chwycił się dłońmi za skronie, starając się to wszystko jakoś uporządkować. Reagował gwałtowniej, nie ukrywając emocji, które się w nim znajdowały. To była przede wszystkim ta zmiana, która została wyszczególniona na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy; nie ukrywał się z tym wszystkim. Nie przed nim, gdyż wiedział, że partner zasługuje na prawdę. - Czułem się... tak, jakby trzymał mi ktoś nóż przy gardle i kazał to wszystko robić. Jak kiedyś zarabiałem i starałem się zabrać Lydię, tak teraz czułem, że muszę ponownie brnąć w przemęczanie się i branie tego wszystkiego na siebie. To było silniejsze ode mnie. - wytłumaczył, czując, jak oczy mu się zaszkliły, jednak nie wydobył z nich żadnej łzy, jako że wiedział, że zawalił po całości i konsekwencje musiał przyjąć na własną rękę. - Jeszcze ta Arabia, jebani Derwisze i ich próba... Po tym wszystkim wiele rzeczy zaczęło się pierdolić, nie mogłem znaleźć spokoju, więc jeszcze bardziej brnąłem w robienie jak najwięcej. - zacisnął mocniej zęby, choć nie powinien się denerwować. Bolało go najbardziej w tym wszystkim to, że partner cierpiał. Mimo to musiał z siebie wyrzucić te powody, które go dręczyły od dłuższego czasu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze zdziwiłby się, gdyby zobaczył w jego postawie jakiekolwiek rozbawienie. Wręcz pewnie by się wkurwił, gdyby ten tak lekko podszedł do całej tej sprawy. Fakt, że nie próbował tego bagatelizować, czy zbywać po części pomagało Maxowi jakoś to wszystko przełknąć, choć nie odbierało mu to wcale ciężaru spowodowanego całą tą chorą sytuacją. Jego życie było jak istna sinusoida o bardzo ostrych wierzchołkach i nagłych spadkach, które były zdecydowanie głębsze niż chwile wzniesień. Jemu mrok nie przeszkadzał. Czuł się w nim wręcz bezpieczniej, jakby przytłumione zmysły odnajdywały w nim pewnego rodzaju otuchę. Nie chciał światła, które pokazałoby więcej przykrych detali tej i tak już zjebanej sceny. -Obiecujesz? - Zapytał tylko, przyglądając mu się uważniej, choć był prawie pewien, że nie było to potrzebne. Postawa Lowella jasno mówiła mu, że nie ma zamiaru niczego większego odpierdalać. Przynajmniej miał taką nadzieję i chciał w to wierzyć. -Zobaczymy, co powiedzą. - Nie potrafił pozbierać swoich myśli, by wydusić z siebie cokolwiek więcej. Już i tak miał problem, by te kilka słów przeszło przez jego gardło. Jakoś te wiadomości niespecjalnie go teraz pocieszały. Cieszył się, że Feli nie drążył tego, jak on się teraz czuł. Zresztą i tak by pewnie nic więcej z siebie nie wydusił. Nie uważał, by jego samopoczucie miało tu teraz jakiekolwiek znaczenie. Jak już mogło tylko całą sprawę pogorszyć, a tego zdecydowanie nie chciał. Przyjął jego pomruki bez większego zainteresowania, jako że i tak nic z nich nie mógł odczytać nawet, gdyby bardzo chciał. Czekał na konkrety, jednocześnie nie wiedząc, czy chce je słyszeć. Nie był pewien, czy jakiekolwiek słowa w tej chwili mogły zmienić to, jak się czuł i to, jak czuć się musiał Feli. -Taaaa.... To tak właśnie działa. - Prychnął, jakby jeszcze dobijając te słowa przyłożył do ust butelkę i wziął porządny haust. Nie było to wiele i zdecydowanie preferowałby coś mocniejszego, ale jakby nie było nie mógł się tu poskładać. Nie teraz. Choć była to sprawa bolesna, tak jeszcze bardziej dobijał go fakt, że Feli nie zwrócił się do niego w tym temacie. W końcu partner wiedział, że co jak co, ale tutaj Max wiedziałby, jak mu pomóc. Może sam nie był najlepszym przykładem radzenia sobie z nadużywaniem substancji, ale dzięki temu potrafił zrozumieć i cokolwiek na to poradzić. -Tamte czasy się już skończyły. Nie musisz za wszelką cenę dbać o wszystkich wkoło, ani tym bardziej czegoś udowadniać. - Powiedział, po czym przysiadł na brzegu łóżka, patrząc na partnera ze szczerym zmartwieniem w porobionych oczach. -Feli... Czy... Czy czegoś Ci brakuje? Tutaj, czy ogólnie.. Jeśli coś się dzieje... - Nie był w stanie skończyć, bo serce naprawdę go bolało, a do tego hipokryzja wylewała się z niego rzekami, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Starał się skupić tylko i wyłącznie na ukochanym, by jakoś temu wszystkiemu zaradzić. -Te Derwisze to była chora pomyłka. Nie powinny się wydarzyć. Rozmawiałeś o nich psychologiem? - Po raz pierwszy głośno poruszył temat terapii partnera wiedząc, że prawdopodobnie sam nie jest w stanie mu z tym pomóc, skoro nie radził sobie z tym, jak sam odbierał tamte wydarzenia, które miały miejsce na pustyni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Poniekąd z tęsknotą zerknął na piwo. O ile nie przepadał za jego smakiem, o tyle wiedział, że na obecną chwilę musi zrezygnować zarówno z alkoholu, jak i papierosów. Nie mógł zatem powędrować w stronę balkonu lub okna, by napawać się nikotyną, która uspokoiłaby jego ciało. Jeżeli chciał powrócić do zdrowia, to musiał zacząć o siebie dbać, a wszystko wskazywało na to, że z tego typu rzeczami jeszcze bardziej sprowadziłby na siebie nieszczęście. Westchnąwszy ciężko, przebierał palcami w futrze należącym do Ivary, której to chciał jakoś zrekompensować zbytnie miętoszenie podczas tych stresujących chwil. Przyznanie się do tego wszystkiego było obnażeniem własnych słabości, do jakich to się uciekał w wolnym czasie, ale też - pozwalało popchnąć negatywną atmosferę gdzieś obok, jako że stawiał na szczerość i odpowiedział na pytanie szczegółowo, a nie jedynie zdawkowo, lakonicznie. Przestał żyć w mroku, dając światło na sprawy, które wymagały odpowiedniego obeznania. Bo o ile mógł się czuć w nim swobodnie, o tyle jednak wiedział, że zatraca w nim cząstkę samego siebie. - Obiecuję. - odpowiedział na słowo, które ten wystosował. Wiedział, że nie może się tak przemęczać, nie chciał się tak przemęczać, a przede wszystkim nie chciał dawać powodów partnerowi do niepotrzebnego zamartwiania się. Już za dużo piwa nawarzył, że musiał je teraz całe, duszkiem wypić. Niezależnie od tego, jak ohydne by było, nie miał innego wyjścia - koniec końców musiał doprowadzić się do porządku, w związku z czym nie mógł go okłamać. Nie chciał, a więc nie zamierzał się nadwyrężać i udowadniać, że jest inaczej, a słowa, które wypowiedział, przeminęły z wiatrem niczym jesienne liście podczas nieprzyjemnej chandry. Różnił się zatem mocno od poprzedniego Lowella. Przybrał zachowanie, które kompletnie było odmienne od nadmiernego wycofywania się i udawania, że nic nie jest; wydoroślał pod tym względem. Wiedząc, że tym spowodowałby więcej szkód, też nie chciał tkwić w czymś, co go ostatnio tak mocno struło. Był świadom błędów, a to już stanowiło poniekąd połowę drogi do sukcesu, gdyż te zaczynały nieprzyjemnie uwierać i udowadniały, co tak naprawdę powinien ze sobą w tej kwestii zrobić. Nie mógł stać w miejscu i udawać, że nic się nie stało, a jako że potrafił się przyznać do tego wszystkiego, stanowiło poniekąd możliwość chwycenia za pomocną dłoń. Wiedział, że eliksir czuwania będzie go kusił na potęgę, ale wiedząc, że na szali ma dwie najważniejsze rzeczy - zdrowie i partnera - chciał to świństwo porzucić. Nie brać go już nigdy więcej do ust i mniej brać na siebie, przestać przejmować się dosłownie wszystkim i wszystkimi, by następnie skupić się na tym i na tych, którzy są dla niego najważniejsi. - Zauważyłem. - nie był z tego dumny, bo koło się zamykało i o ile ojczym był uzależniony od alkoholu, tak on łatwo popadł w ramiona eliksiru czuwania. Uznał, że uda mu się nad tym zapanować. Uznał, że ten nieprzyjemny rozdział odejdzie w zapomnienie i stanie się jedynie przykrym wspomnieniem nawiedzającym jego umysł. Mylił się. Teraz, kiedy leżał, odpoczywał i nie wiedział, gdzie umieścić własne spojrzenie, palce snuły w umyśle po bliznach, które wcześniej zasklepił. Porzucił przecież ten tryb życia, porzucając tym samym pamięć o ojczymie. Ten temat był zamknięty, a, jak się okazywało, nadal wpływał na niego w ogromnym stopniu, jakby wylany wcześniej tusz przeniknął w pergamin znajdujący się znacznie dalej. Jakby pióro przejęło styl pisania i nie potrafiło się go wyzbyć, powodując powstawanie historii, jakiej to nie chciał przeżyć. A jednak został w niej postawiony i musiał jakoś przez to wszystko przejść - chociaż sam zbudował dla siebie tę klatkę, porzucając gdzieś dalej klucz. Musiał tylko po niego sięgnąć, a już ta droga wydawała się być znacznie trudniejsza od stworzenia własnych, czterech ścian. Trudno jest zwrócić się o pomoc, jeżeli uznaje się coś za rzecz, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Jeżeli uważa się, że można tego jakkolwiek uniknąć i na własną rękę na to zaradzić. Nie odpychał Maximiliana, po prostu nie dawał mu powodów, by zaczął się martwić. Nie chciał, żeby ponownie był osobą, na którą trzeba patrzeć, by przypadkiem znowu czegoś nie odwaliła. A przede wszystkim nie chciał wywoływać w nim jeszcze większego bólu, choć już dawno spotęgował go kilkukrotnie - wraz z wejściem na oddział pozatruciowy. - Wiem... - zacisnął mocniej piąstki, z trudem spoglądając na partnera, jakby było to coś wręcz zakazanego. Ivara ruszyła z miejsca, by następnie - jako że wcześniejsze efekty głaskania nie były zbyt pozytywne - samej osiąść na kolanach chłopaka, mrucząc przy tym donośnie. Rzeczywiście brał za dużo na siebie i zauważał to jeszcze dokładniej, gdy leżąc w łóżku czuł się tak, jakby przejechało po nim stado pegazów, które uciekały w popłochu przed pustnikiem. Czuł, jak ta rozmowa jest ponad jego siły, ale chciał ją dokończyć, gdyż wiedział, że jeżeli tego nie zrobią, to nadal będą dusić się w atmosferze, którą można byłoby pociąć za pomocą chwyconych noży. I słyszeć jedynie świst ostrza śmigającego w powietrzu ze zatrważającą prędkością, ucieczkę negatywnych emocji na rzecz wewnętrznego spokoju. Zdziwił się na kolejne pytanie poniekąd, a brwi podciągnął nieznacznie do góry. Zauważył ten wzrok, który wskazywał na to, że partner wlał w siebie trochę za dużo. Zastanowił się na krótki moment. - Nie... nie, nie czuję, żeby... - czegoś mi brakowało. Zamiast tego ostrożnie się podniósł i po prostu go przytulił, bo jeżeli miał wskazać na cokolwiek, to właśnie to było elementem. Nie widział go od cholernie długiej ilości czasu, więc nie bez powodu postanowił przełamać tę barierę i po prostu zainicjował prosty, ludzki gest, zamykając na krótki moment oczy. - Tylko połowicznie, zbywałem temat. Wiesz, co jest w tym najgorsze? - odsunął się, ukrywając twarz na ten moment w ramieniu. Trwając w milczeniu, nie potrafił uzbierać tego w słowa, w związku z czym dopiero po czasie udało mu się cokolwiek z siebie wydusić. - Specjalnie zostałem dłużej na polu walki, by się pojedynkować, a unieszkodliwianie beduinów dawało mi dziwną satysfakcję. Jakbym... jakbym czuł się tam po prostu dobrze, jakbym mógł tam przebywać przez cały czas. - zadrżał, biorąc głębszy wdech, a głos stał się inny od poprzedniego. - Rzucałem czarnomagiczne zaklęcia, łamałem innym ręce, powodowałem iluzję wbijania tysiąca ostrzy. Przeraża mnie to... - zacisnął mocniej dłonie na barkach, acz nie na tyle, by to bolało. - Boję się tej strony, Max. Boję się, że ponownie zacznę się wycofywać. Boję się, że porzucę to, co udało mi się... nam się udało naprawić. - oddech stawał się mniej równomierny, a gdy przypomniał sobie o nowej wersji bogina, jeszcze bardziej skrył się w ramieniu, nie powstrzymując płynących z oczu łez. Powstrzymując się, jego słowa były wypowiadane mniej prawidłowo, mniej zrozumiale. - Boję się, Max, ja jestem własnym boginem, spotkałem ostatnio takiego w wieży i był mną, ale tym... sprzed tych paru miesięcy... - zacisnął powieki, trzęsąc się cały, wszak było to coś, co ukrywał w sobie od dawna.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam chętnie by teraz zajarał, ale wydawało się to być zdecydowanie zbyt dużym wysiłkiem jak na to, ja bardzo słabo się czuł. Nie fizycznie. W tej sprawie za bardzo nic mu nie dolegało, ale ból psychiczny zdawał się przyćmiewać wszystko inne i uniemożliwiać mu podjęcie jakichkolwiek bardziej wymagających ruchów. Czuł się jakoś nie na miejscu w tym wszystkim, bo o ile był w stanie zrobić wszystko, by ukochany poczuł się lepiej i jak najszybciej wyszedł z tej chujozy, tak był prawdopodobnie ostatnią osobą na świecie, która miała jakiekolwiek prawo się w tym temacie wypowiadać, czy prawić jakiekolwiek morały. Widział, jak bardzo inaczej Feli podchodzi teraz do tych kwestii w porównaniu z początkiem roku, kiedy to wycofanie jeszcze wtedy studenta, było elementem zapalnym w ich relacji. Szczera i otwarta rozmowa nie była łatwa, ale pomagała wyeliminować wiele nieporozumień, które wtedy się między nimi tworzyły. A było ich zdecydowanie zbyt wiele. -Masz jeszcze jakieś zapasy? - Zapytał zadziwiająco trzeźwo jak na fakt, że ani trochę trzeźwy nie był. Skoro mieli iść w lepszą stronę, musiał wiedzieć na czym stoi i czego się spodziewać. Cieszył się, że Felek w końcu zaczął mówić, choć nie podobał mu się fakt, że musiał wylądować do tego w szpitalu. Max wciąż nie potrafił znieść myśli, że przecież wielokrotnie wcześniej sugerował mu, że za wiele na siebie bierze, ale nic więcej z tym nie zrobił. Czuł się cholernie winny, co próbował zagrzebać przytępiając zmysły wszelkimi używkami. Pokiwał tylko głową, oddalając butelkę od ust, gdy złoty płyn wlał się już do jego gardła. Nie miał tu więcej do dodania. Nie chciał rozwodzić się nad tym wszystkim, co sam czuł nadużywając substancji, bo nie chciał usłyszeć, że Feli musiał borykać się z tym samym. I to jeszcze w samotności. W dodatku pod jego nosem, gdzie co jak co, ale Max powinien duo wcześniej na to zareagować. Zacisnął mocniej dłoń na butelce, jakby tylko w niej mógł znaleźć teraz jakiekolwiek ukojenie, a też by powstrzymać się od wyjścia z pokoju i jeszcze dopierdolenia sobie czymś w łazience. Tylko mu się wydawało, że nie dawał Maxowi powodów do zmartwień. Nieświadomość połączona z przeczuciem, że coś nie jest na swoim miejscu, była dla chłopaka gorsza niż niezliczona ilość podobnych rozmów do tej, jaką właśnie odbywali. Czuł się, jakby miał jakieś chore paranoje i chciał wierzyć, że to tylko dziwne, nic nie znaczące przeczucia. Jak widać jednak, było w nich coś więcej. Nie przejmował się teraz tym, co było po nim widać, a czego nie. Czuł, że musi zmniejszyć dzielącą ich odległość i to właśnie zrobił. Ivara wciąż siedziała na łóżku, kompletnie nie wzruszona kolejną osobą w jej przestrzeni i mruczała domagając się pieszczot. A może właśnie wyczuła, że to Feli potrzebuje jej obecności w tej chwili? Odwzajemnił uścisk, po części czując ulgę z tego gestu, a po części martwiąc się tym, jak mocno ich serca uderzały w zupełnym chaosie. Zdecydowanie nie była to oznaka rozwiązania całej tej sytuacji, a bardziej był to początek jeszcze cięższej jej części. Wplótł palce w jego kędziorki, delikatnie go po nich gładząc. -Hmm? - Nie chciał komentować, skoro partner wyraźnie zakończył tak, jakby chciał jeszcze coś dodać. Chciał dać mu tę przestrzeń, by mógł wyrzucić z siebie wszystko. Cokolwiek to miało nie być. Gdy usłyszał kolejne słowa jego serce i oddech na chwilę się wstrzymały. To było naprawdę ciężkie, a sam jeszcze gorzej poczuł się z tym, że wtedy z pola walki po prostu spierdolił. -Byłeś w sytuacji zagrożenia. Wszyscy byliśmy. Nie znaczy to, że jesteś złym człowiekiem, albo że cofasz się do tego kim byłeś. - Choć nie było mu łatwo, musiał jakkolwiek zareagować. Sam ogromnie się bał o partnera i martwił. Wciąż pamiętał tamten marcowy wieczór, gdy ten wrócił po wizycie na Nokturnie i chciał zrobić wszystko, by podobna sytuacja nigdy się nie wydarzyła. Wiedział jednak, że nie od niego tak naprawdę to zależy. -Spójrz na mnie, kotek... - Poprosił, odsuwając się od niego i kciukiem delikatnie ocierając płynące po policzkach łzy. -Jesteś cudowną, troskliwą osobą, która oddałaby wiele, by pomóc innym. Nie znam nikogo takiego jak Ty i wiem, jestem przekonany, że gdyby nie to, jak wyglądała tamta sytuacja, nie zaatakowałbyś nikogo w taki sposób. Nie jesteś złym człowiekiem kotek. Nie jesteś. - Choć było to ciężkie, patrzył w jego czekoladowe tęczówki czując kolejne igły wbijane we własne serce. Zawiódł. Tak cholernie go zawiódł, egoistycznie skupiając się na niwelowaniu własnego bólu związanego z tym, co stało się na tamtej wyprawie. Czuł do siebie ogromne obrzydzenie połączone z faktem, że naćpany w ogóle zbliżał się do ukochanego. Tyle dobrze, że alkohol mógł tworzyć tu dobrą zasłonę dymną.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie drążył, gdyż podejrzewał, że może to być dla nich obojga za ciężkie. Też nie chciał się na sobie skupiać, czując, że nie na tym polega związek, w związku z czym spojrzenie czekoladowych tęczówek lądowało od czasu do czasu na jego twarz, starając się cokolwiek zrozumiałego wyczytać. Nie było łatwo - życie udowadniało mu, że nie ma co wierzyć we własne możliwości, jeżeli nie do końca ufa się w sobie pełni. A znowu zawiódł na wielu polach, że mrok powinien być jego atutem. Nie był, kiedy to chciał, by pewne sprawy padły na światło dzienne, a samemu przestał uciekać, namnażając sobie jeszcze to większych problemów. Musiał stawić im czoła, choć i tak nie miał obecnie na to sił. Poza głową, poza sercem, mógł uciekać, ale nie mógł się nigdy ukryć. Dosięgały go niczym banda pustników, które chciały zasmakować ludzkiego mięsa. Na zapasy znacząco się skrzywił. Zerknął na zabraną ze sobą torbę, w której to miał naprawdę sporo flakoników po eliksirach czuwania, a jeszcze parę z nich tam się ostało. Czuł zwątpienie, ale po chwili pokręcił głową, zaciskając mocniej własne wargi. Poczuł się słabo, wyjątkowo słabo, wiedząc, że tym eliksirem mógł sobie ponownie przejebać wszystko. Kusił cholernie i nie potrafił mu odmówić uroku. - W torbie, nic więcej się nie ostało. - przyznał szczerze, bo od momentu, gdy wlewał w siebie ich jeszcze więcej, zawsze miał je pod ręką. Były to trzy, dość specyficzne flakoniki, umieszczone między innymi, pustymi. Felinus nie wiedział, co ten z nimi zrobi, ale podejrzewał, że na pewno nie wylądują do jego własnych rąk. To dobrze. Obecnie nie miał siły, by je sobie robić, a też podejrzewał, że z czasem mu to wszystko zbrzydnie. Zarówno zwykłe eliksiry, jak i chociażby prowizoryczne napoje w postaci kawy czy energetyków. To nie była wina jego partnera. Koniec końców się z tym krył i niespecjalnie wychodził na widok z tak wrażliwymi informacjami oraz słabościami wobec takich specyfików. Zacisnąwszy mocniej piąstki, czuł się jeszcze gorzej niż przed obudzeniem. Borykał się z tym w samotności, ale też - samemu pozostawał ślepy. Alkohol dawał naprawdę niezłe alibi co do zażytych wcześniej innych substancji, czego własnoręcznie nie był w stanie zauważyć. Jeszcze nie funkcjonował na tyle, by dostrzegać wszelkie możliwe zmiany. Niezależnie od tego, ile razy oczy by przymrużył. Rozmowa była tym, co mogło im przynieść jakieś ukojenie. Kiedy Lowell opowiadał to, co miało miejsce podczas walki z Beduinami, jego słowa były szczerze do bólu. Nie bez powodu pojawił się jako później przy Posągu Kobry, jako że przebywał na polu walki znacznie dłużej od pozostałych. Nie uciekał, a walczył - stawiał czoła, ale bez umiaru. Doskonale pamiętał, jak rzucił zaklęcie w stronę osoby, która potraktowała Perpetuę Sectumsemprą. Pamiętał trzask łamanej kości i wrzask przy tym towarzyszący - pamiętał każdy, najmniejszy szczegół, jakby to było coś, co stanowiło elementarną część samego siebie. Czuł się z tym źle. To była próba, ale jakim kosztem udało się przez nią przetrwać? No właśnie. Każdy otrzymywał uszczerbki na zdrowiu, a kiedy jeszcze miał tęczowe włosy, spotkał na korytarzu Doireann, która miała atak paniki. Ponownie bała się mieć różdżkę w gotowości, gdy ktoś w nią celował. Wszystko wskazywało na coraz to gorsze skutki wydarzenia, które odbiło się na każdym możliwym uczestniku - nie tylko na nim. Być może, gdyby postanowił uciec, nie zastanawiałby się nad tym, czy postąpił dobrze. Tak to niestety okrył własne plecy trudnym do pozbycia się ciężarem, jaki to zaczął mu coraz to bardziej doskwierać. Po tych wydarzeniach ponownie zatracił się w czarnej magii, ucząc się jej dla własnych celów. A im bardziej ku temu brnął, tym był mniej stabilny - w końcu wiedza, która ma na celu wywołać jak największe cierpienie, nie była tym, w co chciał brnąć. Ale pewna cząstka przeszłości nie dawała mu spokoju, uwierając w najgorszy sposób jego wspomnienia. Bał się, że straci nabyty kręgosłup moralny i znowu zacznie działać wedle zasady "po trupach do celu". Nawet nie zauważył, jak tatuaż osunął się na ramię, zerkając w stronę partnera smętnym, acz cierpliwym wzrokiem, działając tym razem poniekąd wedle stanu emocjonalnego. Zazwyczaj uciekał, a teraz tego nie robił. Był to rzadki widok. - Czarna magia... była tym, na czym się opierałem wcześniej. Tym, co powinienem z siebie wyplenić, a nie potrafię. - traktował ją naprawdę różnie. Raz zdawała się ratować cztery litery, innym razem powodowała wiele wątpliwości na umyśle. Violetta ostrzegała go, że łatwo jest się w tym wszystkim zatracić, co dopiero teraz rozumiał. Im częściej używał zaklęć z tego przedziału, im częściej blokował umysł za pomocą oklumencji, tym bardziej się cofał. Marcowy wieczór był tym, czego chciał obecnie uniknąć. Ręka działała sprawnie, ale czasami nadal odmawiała posłuszeństwa, co wskazywało na trwałe uszkodzenie. Tyle dobrego, że mógł z niej w ogóle korzystać i rzucać przy jej pomocy uroki. Potem wsłuchał się w to, co miał mu do powiedzenia Max w kwestii tego, kim był. Dwie strony w jego umyśle rozpoczęły niepotrzebną walkę - nadmierną chęć odepchnięcia tych faktów i ich zaakceptowania. Tak naprawdę był gdzieś pomiędzy, a gdy próbował się uspokoić, kiedy partner ścierał z jego policzków łzy, jeszcze gorzej mu szło ich powstrzymywanie. Ciężko patrzyło mu się w te jasne tęczówki, nie odpowiedział na początku, a zamiast tego przymknął oczy, biorąc głębsze wdechy. Był wyraźnie zmęczony, a cienie pod oczami zdawały się intensywniej wyróżniać na tle lekko bladej twarzy. - Ja... - trochę łatwiej było utrzymać kontakt wzrokowy po czasie, choć i tak potrzebował chwili by to wszystko przetrawić. Przyłożył dłoń do miejsca, gdzie znajdowała się ręka należąca do partnera. To, co powiedział Max, utkwiło w jego pamięci już na dobre, lekko podbudowując pewność siebie w tym zakresie. Chciał chronić, ale gdzie znajdowała się ta granica, której nie chciał przekraczać? - Ja przepraszam. Za to, że nie porozmawiałem z tobą i to ukrywałem. - na krótki moment przeniósł spojrzenie gdziekolwiek indziej, choć było to ciężkie, skoro miał przed sobą ukochanego. Zerknął zatem w dół, biorąc głębszy wdech. - Dziękuję, że jesteś... - momentami czuję, że naprawdę na ciebie nie zasługuję; chciał dodać, ale się przed tym powstrzymał. - Nie jestem zły. Ani ty, ani ja. Po prostu jesteśmy... zagubieni. Chcę się odnaleźć, wreszcie wyjść na prostą, a nie udawać, że jest ze mną wszystko w porządku, ale... momentami to jest zbyt trudne. - powiedział te słowa smętnie. Czuł, że powoli traci wszelkie możliwe siły na dalszą rozmowę, a jednocześnie nie wiedział, co się dzieje w umyśle partnera. Nie był tego świadom, a sam zawiódł jeszcze bardziej, niż zrobił w tym przypadku Solberg. Przybliżył się i lekko go pocałował, nie przejmując się ewentualnym smakiem. Robił się coraz to bardziej zmęczony, a samemu funkcjonował trochę gorzej, niż na początku ich wspólnej rozmowy na ten temat. Jakby słowa, które się wydostawały, niosły ze sobą znacznie większy bagaż od tego, co przypuszczali na początku. Poczuł nieprzyjemny chłód, dreszcz wstrząsający jego ciałem, a ciało próbowało przymknąć na siłę powieki chłopaka, gdy stres dawał o sobie znać. Ukrywał to w sobie za długo, by móc pozwolić na jakiekolwiek błędy, kiedy oznajmił, co tak naprawdę dręczyło jego umysł od ostatniego miesiąca. Od półtorej miesiąca, jakby nie było. Nie kontrolował łez, które postanowiły się osadzić na policzkach, gdyż naprawdę żałował tego wszystkiego, co miało miejsce. Rozpocząwszy od pozostania dłużej na próbie, przechodząc przez wymęczanie się, a kończąc na tym, że odkrył przed partnerem to, co powinien powiedzieć znacznie wcześniej.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie musiał nic mówić, gdy wzrok rzucony w kierunku torby powiedział Maxowi wszystko. Wysłuchał jednak Felka, a gdy ten powiedział, że tylko tam ma jakiekolwiek resztki eliksiru, od razu podszedł do torby i ją otworzył. Na widok pustych flakoników poczuł, jak robi mu się słabo. Ile to już musiało trwać? Nie chciał nawet o tym myśleć. Przygryzł wewnętrzną część policzka, wyjmując wszelkie fiolki zarówno te puste jak i te pełne, by następnie wyjść bez słowa z pokoju. Choć serce bolało go, gdy patrzył, jak tak dobre wywary się marnują, musiał do zrobić. Wylał je wszystkie do odpływu w zlewie, po czym dokładnie wymył każdą fiolkę i zostawił na blacie do wyschnięcia. Wiedział, że nie może postąpić inaczej bez względu na to, jak bardzo chciałby zatrzymać te eliksiry dla siebie. Na kilka sekund zawiesił wzrok na własnym odbiciu w lustrze. Miał dziwne wrażenie, że przestaje poznawać kim jest. Że patrząca na niego twarz szyderczo śmieje się z niego pokazując, że bez względu na wszystko i tak wszystko pierdolnie w końcu i tak. Zmęczenie i obecna sytuacja odbijały się na twarzy Maxa, która przybrała niezdrowy kolor, ale nie mógł nic na to poradzić. Ręka automatycznie powędrowała w stronę jednej z jego skrytek, choć w ostatniej chwili powstrzymał się, obmył twarz i wrócił do partnera i czekającego w pokoju piwa, którym to przywitał się w pierwszej kolejności. Wyprawa z Derwiszami wszystkich nieźle popsuła. Sam Max, choć już wcześniej miał problemy, od tamtego dnia zaczął coraz bardziej męczyć się ze złymi wspomnieniami i ciężkimi reakcjami na niektóre bodźce. Wiedział, że powinien powiedzieć o tym Felkowi szczególnie teraz, gdy ten postanowił przyznać się, co jemu leży nas sercu. Nie chciał jednak dokładać mu teraz zmartwień widząc, jak ciężko mu jest przyznać się do własnych błędów i słabości. Po raz kolejny więc odłożył swoje problemy na bok skupiając się na tym, by wesprzeć ukochanego. -To jest częścią Ciebie i pewnie nigdy się tego nie pozbędziesz. Nie oznacza to jednak, że pochłonie Cię w całości. Wiem, że tak nie będzie. Nie pozwolę na to. Już nigdy więcej Cię nie zostawię. - Oczywiście miał na myśli znaczenie metaforyczne, choć w tej chwili też odechciało mu się wszelkich podróży. Cholernie się bał, że jak tylko wystawi nogę gdzieś dalej niż Szkocja, historia znów zatoczy koło, z którego nigdy nie będą w stanie się uwolnić. -Nie martw się tym. Mogłeś nie być gotowy, rozumiem to. Teraz będzie tylko lepiej. - Zapewnił go, a gdy usłyszał kolejne słowa, musiał go objąć, by ukryć łzy, które tym razem pojawiły się na jego policzkach. Tak bardzo chciałby mieć odwagę powiedzieć mu to samo i obiecać, że przestanie pierdolić to, co razem ciężką pracą zbudowali. Tak bardzo chciał, lecz nie potrafił. Zacisnął mocniej powieki, gdy przypomniał sobie, jak ciężko było mu porozmawiać z Lucasem na temat tego, co się z nim działo. Łzy jeszcze obficiej popłynęły z jego oczu, spadając na włosy partnera. Potrzebowali siebie nawzajem i be względu na to, jak ciężko jeszcze miało być, nie miał zamiaru zostawiać Felka samego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Z bólem serca obserwował to, jak partner otworzył jego torbę, gdzie znajdowały się niezbite dowody na to, jak często zażywał te eliksiry. Poczuł wstyd przelewający się przez całe ciało, w związku z czym nie potrafił podejść do tego jakoś względnie normalnie. Skrzywił się znacząco, gdy ten wyniósł flakoniki, zarówno te puste, jak i pełne, bo wiedział, co się z nimi prawdopodobnie stanie. Przez ten moment siedział w łóżku, przyglądając się własnym dłoniom z wielką zażartością - przynajmniej do momentu, dopóki Ivara perfidnie nie wepchnęła się z głośnym miauknięciem, które zwróciło jego uwagę. Ponownie zatopił palce w jej futerku, czując jakąś częściową, dziwną ulgę, która przeszła przez jego serce. Zwierzęta mają to do siebie, że nie oceniają, a zamiast tego trwają przy osobach, które dają im jeść, co wskazywało na powstawanie syndromu sztokholmskiego. Aż sam nie mógł uwierzyć, że właśnie o tym pomyślał, choć kusiło go obecnie wstać i ruszyć za Maxem. Nie zrobił tego, czekając cierpliwie, gdy kotka odsłoniła własny, puszysty brzuch, którego to zaczął głaskać bardziej śmiało. Solberg wrócił bez flakoników, co oznaczało, ze ten scenariusz się ziścił. Wewnętrznie Lowell był gdzieś rozdarty, nie wiedząc, co powinien zrobić. Jedna część mówiła mu, że musi się ogarnąć, inna nakazywała brnąć w irracjonalne zachowania, które nic nie wnosiły - a przynajmniej nic dobrego. Nie chciał niczego psuć. Nie znowu, nie teraz, nie wtedy, gdy wiedział, że wiele rzeczy znowu może upaść i poddać się zniszczeniom. Ile razy można sklejać porcelanę, która z czasem wygląda coraz gorzej i widać na niej popękania? No właśnie. Momentami nawet Reparo potrafi odmówić posłuszeństwa, gdyż nic nie jest nieskończone. Wszystko, co stworzą ludzie, koniec końców zostanie zepsute - takie jest prawo natury. Derwisze nie były tym, co w ogóle powinno mieć miejsce. Wystarczyło zerknąć na to, jak cholernie to wszystko się zepsuło, a gdy oboje nie znajdowali możliwości odreagowania tego we względnie dobry sposób, wszystko z powrotem ulegało zgniciu. Niezależnie od tego, co się z nim działo, chciał wiedzieć, jakie problemy dręczą partnera. Nawet jeżeli obecnie posiadał wiele innych zmartwień, które powinny wysunąć się do przodu. Chciał być wsparciem dla niego, ale czuł, że w obecnej chwili nie byłoby to możliwe - czysto teoretycznie. Powiedział to, co chciał powiedzieć i co leżało na jego sercu, bijącym pod sklepieniami żeber niestabilnie, w związku z czym pewne rzeczy uległy ułatwieniu. Na horyzoncie miały jednak pojawić się inne, dodatkowe problemy - koniec końców wydobycie z siebie tego wszystkiego nie oznaczało, że od razu sprawa była rozwiązana. - Ja też na to nie pozwolę... - zacisnął mocniej wargi, spoglądając z dziwną determinacją, której to wcześniej nie pokazywał. Może nie mówił za dużo, ale same gesty wiele tak naprawdę na jego temat zdradzały. Zaciśnięte piąstki, pokazywały, jak bardzo był zawiedziony samym sobą, kiedy to zmusił partnera o dowiedzeniu się o tym wszystkim w taki sposób. Strach zniknął, choć nie w całości - życie udowadniało mu, że nie może się tak poddawać. Że ma osoby, dla których to warto walczyć - i jedną z nich był właśnie Max. - Powinienem od razu. Bez zbędnego zwlekania i ukrywania się po kątach. - duma ucierpiała okropnie, gdy koniec końców przyznał się do własnych błędów. Zdziwił się trochę objęciem, gdy z jego własnych ust wydobyły się te słowa, aczkolwiek nie pytał. Przytulił go na tyle mocno, na ile w obecnym stanie potrafił, gładząc go spokojnie dłońmi po barkach. To wszystko było ciężkie, zbyt ciężkie, by mogło zostać przetrawione w tak krótkim czasie. Potrzebowali dać sobie trochę więcej godzin, by po tym wszystkim ochłonąć, a samemu Lowell już powoli zaczynał czuć się bardziej zmęczony. Nie wiedział, co tak naprawdę kryło się w umyśle Maxa, ale wiedział, że będzie go kochał. Tak samo, jak on potrafił na niego spojrzeć po tym wszystkim, co odwalił, tak samemu nie zamierzał się od niego odwracać. Chciał go chronić i chciał, by świadomość ta przeniknęła do jego umysłu, wszak koniec końców posiadali siebie samych i powinni liczyć na obecność drugiej połówki. Nie wiedział jeszcze, że zawiódł - i to znacznie wcześniej, znacznie intensywniej. Wziął głębsze wdechy, powoli się uspokajał, ale stawał się też bardziej lekki wewnątrz. Wynikało to z rozmowy, jaką przeprowadzili i jaka to miała im otworzyć wrota cokolwiek innego niż ciągłe ukrywanie się po kątach i kłamstwo. Z czasem stawał się mniej kontaktywny. Kiedy emocje bardzo powoli opadały, sam poczuł się tak, jakby ktoś częściowo zdjął ciężar, z którym to miał do czynienia przez ostatnie parę tygodni. - J-jestem zmęczony, muszę odpocząć. Przepraszam. - powiedział, spoglądając przepraszająco w jego stronę. Jedyne, co jeszcze zrobił, to lekko wygramolił się z łózka, by sięgnąć po odpowiednie, zalecone przez uzdrowicieli medykamenty - o ile mu Max na to pozwolił, bo zawsze mógł pojawić się sprzeciw. Skrzywiwszy się, przełknął to wszystko, uśmiechając się bardzo niemrawo. - Kocham cię i dziękuję jeszcze raz za wszystko. Nie przemęczaj się również... - Ivara położyła się na poduszce, on tuż obok niej. Ponownie przykrył się kołdrą, ostatkiem sił wziął stosowne leki, by móc poczuć się trochę lepiej po następnym wstąpieniu w ramiona Morfeusza. Za bardzo się tym wszystkim stresował i za bardzo się tym wszystkim denerwował. Sam zapracował na taki los, o czym doskonale wiedział, kiedy to umysł przestawał prawidłowo działać, a on powoli zasypiał. Nie zamierzał jednak brać na siebie cokolwiek więcej, by tym samym nie przyczynić się z powrotem do wystąpienia takiej sytuacji. Jeżeli chciał zmian, musiał się za nie zabrać - bo wiedział, że same nie przyjdą, kiedy to będzie bezczynnie leżał z założonymi na klatce piersiowej rękoma. Nic nie przychodzi samoistnie i jeżeli chciał cokolwiek zmienić, to musiał na to zapracować własnymi dłońmi. Ale obecnie potrzebował odpocząć. Musiał odpocząć, kiedy to ponownie poczuł się zbyt lekki, a samemu jedynie marzył o zanurzeniu się w odmęty pościeli. I jak szybko się położył, tak szybko przestał komunikować ze znajdującym się dookoła otoczeniem. Nie wiedział, kiedy znowu się obudzi, ale przeczuwał, że bez odpowiedniego snu i porządnej dawki odpoczynku nic nie zdoła podziałać. Zmuszanie się do pozostawania w jednym i tym samym stanie nic dobrego by nie wniosło. Jedyne, co mogło się wyróżniać na tle tego całego harmideru, to wędrujący po odkrytej ręce tatuaż wilka. Stworzenie pozwalało na zobaczenie siebie w pełni, bez żadnych skrupułów, bacznie obserwując poczynania Maximiliana. Złote ślepia miały w sobie coś, jakiś dziwny, wewnętrzny błysk - a może tylko się tak wydawało, kiedy pozostawiał nieopodal listki, przygotowując łoże do snu. A wraz z kolejnymi minutami położył się równie wygodnie, zgrywając z oddechem właściciela, który, chwała Solbergowi, znajdował się pod wpływem łapacza snów. Zamknął ślepia, zawinął w kłębek, zerknął jeszcze ukradkiem, a koniec końców udał w ten sam rytm bijących serc i poruszeń własnej klatki piersiowej.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Też nie było mu łatwo, ale musiał to zrobić. Tak samo, jak kiedyś Feli wysypał jego słabość przez okno, prosto w śnieg, tak teraz on nie mógł postąpić inaczej. Chciał, by chociaż jeden z nich mógł ruszyć w pełni do przodu i miał zamiar o to naprawdę zadbać. Wylewając eliksiry do zlewu przysiągł sobie, bardziej uważać na kolejne przeczucia i oznaki tego, że coś może się dziać i reagować na nie od razu, nim po raz kolejny będzie po prostu za późno. Chciał, naprawdę cholernie chciał wyrzucić z siebie to, co od długiego czasu go dręczyło, ale nie potrafił znaleźć na to odpowiedniego momentu. Tym bardziej teraz, gdy jako priorytet stawiał zdrowie i bezpieczeństwo Felka, nie miał sumienia dowalać mu jeszcze swoich problemów. Jego psychika musiała poczekać. I choć rozmowa była pierwszym krokiem ku poprawie, nie była ostatnim i Max doskonale zdawał sobie sprawę, że przed nimi jeszcze długa droga, nim wszystko naprawdę będzie w porządku. Obserwował jego reakcje, choć nie wszystkie był w stanie poprawnie zinterpretować w obecnym stanie. Cieszyły go słowa ukochanego i miał szczerą nadzieję, że wszystkie one odzwierciedlają to, czego Feli naprawdę chciał. Sam mógł robić wszystko, by postawić go na nogi, ale potrzebował jego współpracy. Obecnie nie miał siły walczyć za nich dwóch, gdy sam znajdował się w dość potężnej rozsypce. -Ważne, że teraz mi powiedziałeś i dziękuję Ci za to. - Starał się go uspokoić, co wcale nie było łatwe, gdy sam wewnątrz rozpadał się na coraz to mniejsze kawałeczki czując, jak przez kolejne strącanie siebie na dalszy plan, może spowodować, że prędzej czy później wszystko znowu spektakularnie pierdolnie. Objęcie Felka nieco mu pomogło, choć też wywołało uwolnienie się nagromadzonych emocji. Nie potrafił już dłużej w sobie tego tłumić, czego dowodem były spływające rzewnie po jego twarzy łzy. Był już na takim skraju emocjonalnym, że powoli otwierał usta, by samemu wylać z siebie to, co go naprawdę dusiło, ale właśnie w tym momencie Feli oznajmił, że potrzebuje odpoczynku. Nie zastanawiając się ani chwili, Max po prostu skinął głową, całując go w czubek głowy. -Odpoczywaj kocie. Też Cię kocham. - Wyszeptał, po czym odsunął się, by Feli mógł wziąć leki i pomógł mu wygodnie ułożyć się do snu. -Gdybyś czegoś potrzebował, będę na dole. - Powiedział jeszcze na odchodne, po czym ze słabym uśmiechem zamknął za sobą drzwi, dając partnerowi możliwość wypoczynku.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dni mijały, ale pewne przeczucie nie dawało Lowellowi spokoju. Już przestał wybudzać się o dość nietypowych porach, a zamiast tego wysypiał się w miarę już normalnie, pomijając przypadkowe drzemki w ciągu dnia, które pozwalały mu zregenerować siły. W większości przypadków leżał w łóżku, choć naturalną siłą rzeczy było to, że potrzebował się czymś zająć - nawet połowicznie. Nic dziwnego, że sięgał co chwilę po telefon, by czymś zająć umysł, natomiast z czasem pomagał sobie poprzez laptopa. Jednocześnie baczniej obserwował partnera, choć się z tym nie zdradzał; to nie był pierwszy raz, kiedy widział go odstresowującego się przy alkoholu. Jeżeli miał możliwość, to naprawdę chciał uniknąć kolejnego nieszczęścia, a sytuacja ta zaczęła mu przypominać trochę tą z jego ciągłym zażywaniem eliksiru czuwania - w ramach prawidłowego działania. Choć było to tylko złudne uczucie, i tak czuł się zestresowany, nie mając przy sobie tej mikstury. Teoretycznie wiedział, że jest to efekt odstawienia, ale praktycznie musiał się mocno kontrolować, by czegoś nie odwalić. Unikając kawy i mocnej herbaty, dbał o siebie, a z czasem zaczął jeść trochę więcej niż dwie suche kromki chleba na śniadanie. Czuł się lepiej, choć nadal musiał na siebie uważać, w związku z czym nie bez powodu rzadko kiedy wychodził poza dom. Co najwyżej do ogrodu, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, siedząc na jednym z krzeseł. Papierosów też nie palił, choć odruch sięgania po paczkę pozostał. Był trochę zdenerwowany tym faktem, ale z czasem przejawiało się przez niego zrozumienie położenia w tej sytuacji. Wolał uniknąć problemów, a więc nie bez powodu zażywał regularnie leki i o siebie dbał, nie chcąc ściągnąć na siebie dodatkowych kłopotów. Z czasem, gdy obudził się po kolejnej drzemce i założył na siebie czyste, choć nie do końca luźne ubrania. Był przyzwyczajony do jednego i tego samego stylu, ale nie zamierzał zakładać krawatu - miał resztki rozumu co do samego siebie. Zaczął zatem szukać partnera, rozglądając się spokojnie po domu. Na szczęście wraz z rokiem szkolnym Hugo chodził do placówki edukacyjnej, w związku z czym mógł liczyć na względny spokój pod względem ewentualnych docinek. Zauważył go dopiero po paru minutach cichych, luźnych poszukiwań. - Max? - zapytał się, poprawiając własne włosy. Szkoda tylko, że nie zauważył, jak guziki pod wpływem klątwy wypadały raz po raz z pętelki, w określonych ramach czasowych. Nie mógł na to nic poradzić, a im częściej chodził w koszulach, tym mniej pewne rzeczy zauważał. - Chciałbym z tobą porozmawiać na pewien temat. Masz może chwilę czasu? - rozpoczął na spokojnie, zerkając czekoladowymi tęczówkami w jego kierunku. Na razie jeszcze nic nie rozpoczynał, ale prostym ruchem głowy zachęcił, by pogadać na osobności i bez zbędnego, ewentualnego towarzystwa.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Klątwa: Nie działa Sam raczej nie opuszczał już domu tak często, jak przed wyjazdem. Chciał mieć oko na partnera, choć nie było to dla niego najprostsze w tej chwili, gdyż musiał zastąpić większość używek czystym alkoholem, co raczej nie umknęło większości domowników. Starał się to jednak ignorować i żyć, jakby nigdy nic się nie stało. Raz po raz wyszedł, by zażyć coś innego i wracał po dłuższej chwili, by nie dać po sobie nic poznać. Był prawie pewien, że udawało mu się to jakoś balansować, przynajmniej jak na to, jak wcale nie próbował tego ukrywać kiedyś. Niestety raczej rzadko kiedy widywało się go bez piwa, czy jakiegoś drinka w szklance. Nie upijał się co prawda do nieprzytomności, ale ten lekki szum w głowie wciąż był zachowany, by jakoś przetrawić wszystko to, co na nich spadało. Siedział sobie właśnie w ogrodzie, delektując się szlugiem i patrząc jak Buddy, Ivara i Grom hasają sobie wesoło po ogrodzie, gdy usłyszał za sobą kroki, a następnie znajomy głos. Nie przepadał za tym, gdy Feli w ten sposób do niego zagadywał. Zazwyczaj zapowiadało to jakiś cięższy temat, a tych im w życiu nie brakowało. Nie miał jednak zamiaru odtrącać ukochanego. Wskazał więc krzesło obok siebie i spojrzał na niego lekko pytająco. -No jasne, mam. Co jest? - Serce już podeszło mu do gardła, gdy nie wiedział czego powinien się spodziewać, ale starał się jakoś wewnętrznie uspokoić. Wciąż był jeszcze na lekkim rauszu, co pomagało mu nieco przytłumić emocje i opanować rodzący się w środku stres. Machinalnie miał ochotę sięgnąć po jakąś mocniejszą używkę, ale zamiast tego po prostu znów zaciągnął się papierosem. Z braku laku musiał się zadowolić czymkolwiek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Rozmowa, którą to zamierzał przeprowadzić, była czymś w rodzaju upewnienia się, czy coś przypadkiem się nie psuje. Wcześniej, gdy ciągle przebywał w robocie, miał problemy z odnalezieniem czegokolwiek, co by nie pasowało w zachowaniu Maximiliana. Teraz jednak, kiedy miał możliwość przebywania praktycznie cały czas w domu, czuł się tak, jakby coś mu wcześniej umykało. Nie wiedział, co konkretnie, ale alkohol był pierwszą myślą, której to się oddał. Może nie do końca słuszną, ale przecież miał prawo się martwić o ukochanego, skoro byli razem. I to, jak samemu zadbał o siebie wcześniej, a raczej nie zadbał, spowodowało, że stał się jakoś bardziej wyczulony na podobne sytuacje w otoczeniu. Nie był z siebie zadowolony, ale jeszcze bardziej by nie był, gdyby doszło do czegoś, przed czym mógł się jakoś uchronić. Oczywiście, że nie zauważył działania klątwy. Tak się do niej przyzwyczaił, że prędzej dziwił się na to, że w ogóle ona jakoś nie działa. Lekko czuł wewnętrzne zestresowanie, którego nie miał zamiar pokazywać. A przynajmniej nie teraz, kiedy wiedział, że same słowa, jakie to wystosował, mogły być w odczuciu partnera zapowiedzią czegoś nieprzyjemnego. Nie bez powodu chciał jakoś działać, póki miał ku temu okazję, w związku z czym usiadł wygodniej, spoglądając na to, jak zwierzęta bawiły się w najlepsze, nie wiedząc, co tak naprawdę miało dookoła miejsce. Poniekąd im zazdrościł - koniec końców życie w zwierzęcej skórze nie wymagało noszenia w sobie tak ciężkiego bagażu uczuć. Aż poczuł chęć zapalenia papierosa; wgapił się w niego na krótki moment, biorąc głębszy wdech, który miał to przygotować. Położył rękę na stole, spoglądając w kierunku partnera w sposób widocznie zatroskany. - Nie chcę, żebyś odebrał to jakkolwiek źle, skądże, dlatego chciałbym, by ta rozmowa przebiegła spokojnie. - łatwo było mówić, trudniej było zrobić. Wiedział o tym doskonale, w związku z czym oparł się łokciem o krawędź, nadal nie zauważając działania klątwy, która sobie z niego dosłownie kpiła; nie chciał niepotrzebnie przedłużać. - Co się dzieje, poza tym, co miało miejsce kilka dni temu? Ostatnio pijesz więcej alkoholu i zaczyna mnie to dość mocno zastanawiać, jak również się martwię. - rozpoczął, napierając na problem, który był chyba zauważalny dla wszystkich. Spoglądał uważnie, łagodnie i jednocześnie z odrobiną stanowczości w oczach w kierunku ukochanego.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nagła zmiana sytuacji sprawiła, że wiele rzeczy, które wcześnie udawało się ukryć, wychodziło powoli na światło dzienne. Nie było chyba tajemnicą już, że wcześniejsze "szukanie roboty" przez Maxa, to jedna wielka ściema, skoro teraz bez żadnego problemu mógł spędzać praktycznie całe dnie w domu, poza tym jednym, prawie całodniowym wypadem z Brooks do SPA. Sam zainteresowany oczywiście ignorował temat, żyjąc, jakby nigdy nic, choć w środku wciąż nie mógł stanąć poprawnie na nogi. Nie spodziewał się, że Feli postanowi poruszyć dziś ten temat. Dzień zapowiadał się raczej spokojnie, a on nawet przesadnie się nie porobił. Miała być to jednak cisza przed burzą, na co kompletnie nic nie wskazywało. Dopóki Feli się nie odezwał, potrafił jeszcze jako tako stłumić w sobie stres, ale gdy tylko jego usta się otworzyły, poczuł, jak robi mu się niedobrze, a stres powoli przejmuje nad nim kontrolę. Nie wiedział, czego się spodziewał, ale zdecydowanie czegoś nieprzyjemnego. -Hmmm? - Zapytał, planując wysłuchać go do końca. Jednocześnie było widać zesztywnienie mięśni i lekkie wycofanie. Gdy Feli wspomniał o alkoholu, zamrugał kilka razy, nie do końca wiedząc, dlaczego i co tu się odkurwia. Nie po to odkładał temat, by ten teraz sam wypłynął. -Nie powinieneś się tym teraz martwić, kotek. Skup się na nabraniu siły, okej? - Powiedział, chcąc zbyć temat i odruchowo uciekając wzrokiem w stronę bawiących się nieopodal i niszczących jedne z wielu skupisk lawendy, którą to pachniał praktycznie cały ogród Kolbergów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Może powinien podchodzić bardziej stanowczo, ale nie byłby wówczas z tego faktu jakoś specjalnie dumny. Wolał rozegrać to na spokojnie, bez zbędnego obwiniania i uznawania, że w sposób gwałtowny można załatwić dosłownie wszystko. Z tyłu głowy miał to, iż partner jednak się nim opiekował i ich rozmowa po wypadku nie była w żaden sposób okraszona chęcią rzucenia fiolkami o ścianę. Jeżeli mógł coś zauważyć i coś zauważał, to chciał to skonsultować. A teraz miał ku temu całkiem spory wgląd, że coś prawdopodobnie jest nie tak - koniec końców nie szedł spać późno, koniec końców nie spędzał części dnia na opiece nad dzieciakami. Mógł zacząć działać w zakresie związku, a gdy bardziej się temu przyglądał, tym więcej zauważał nieścisłości, które powinny być omówione jako pierwsze. Siedział zatem spokojnie, zażywając trochę świeżego powietrza. Fajka nie była tym, co powinien wdychać, a kusiła bardziej, niż mógłby się tego spodziewać. Pokręciwszy własną głową, przekierował w pełni własne myśli na słowa, które wydostały się z jego ust. Czekając w napięciu na odpowiedź, nie wiedział, co tak naprawdę dostanie. O ile w ogóle dostanie, skoro starał się zachować kontakt wzrokowy i nie unikał zerkania w jasne tęczówki, które miały w sobie to coś, czego określić obecnie nie mógł, z trudem odnajdując odpowiedni przymiotnik. Oczywiście, że się bał, ale troska była w tym przypadku o wiele bardziej ważna od strachu, jaki mógł przejawić poprzez własne zachowanie. Na krótki moment, gdy poczuł dziwny chłód, położył dłonie na klatce piersiowej, mając nadzieję, że materiał rozpinanej bluzy odpowiednio go ogrzeje. Zauważył jednocześnie zbycie tematu, z czego nie był jakoś specjalnie zadowolony. Skrzywił się wewnętrznie, czując, że coś się naprawdę dzieje, ale jego stan był obecnie wymówką, dzięki której ktoś mógł spać spokojnie. Poczuł się tak, jakby nawet wiele westchnięć nie ogarnęło tego całego harmideru, jaki to dział się w jego głowie. Spięcie mięśni, wycofanie, spojrzenie w kompletnie innym kierunku. Lowell widocznie zmarszczył brwi. - Skarbie, ciężko mi się nabiera sił, gdy widzę, że coś jest nie tak. - musiał to powiedzieć, nie zamierzając tak łatwo uciekać z tym tematem. Mimo to czuł się trochę źle, napierając na partnera, nawet jeżeli robił to w dobrej wierze, uważając, że pewne rzeczy, które obecnie miały miejsce, nie powinny w ogóle się wydarzyć. Wysunął lekko do przodu dłoń, odruchowo spoglądając tam, gdzie zwierzaki bawiły się i powodowały mniejszy lub większy hałas. Nie to było ich tematem. - Jeżeli coś się dzieje, to chcę wiedzieć, co konkretnie. Nie chcę kolejnej tragedii jak ta, która miała miejsce z moim własnym uporem, a wiesz, że jestem tutaj po to, by cię wpierać. To nie jest tylko jednostronne. - mruknął, starając się jakoś uzasadnić to, dlaczego chciał się dowiedzieć akurat teraz. Czuł się lepiej i naprawdę, żyłoby mu się lepiej, gdyby wiedział, co się dzieje w życiu ukochanego. Położył prawą rękę na jego kolanie, gładząc je spokojnie palcami, jakby tym chciał dodać otuchy i usunąć sztywność.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bardziej stanowcze podejście zapewne wiązałoby się z bardziej stanowczym wycofaniem że strony Maxa. Nie podobało mu się, że temat został podjęty i to bardzo, ale dużo łatwiej było mu przełknąć taki przekaz niż bardziej agresywny. Nie ukrywał jednak, że wygodniej żyło mu się według zasady, że ignorowany problem nie istnieje. Spedzając jednak tyle czasu razem musiał liczyć się z tym, że prędzej czy później temat ten wypłynie. Co prawda liczył na "później", gdy sam będzie gotów jakkolwiek problem przedstawić, ale cóż... Życie jak zawsze miało dla niego inne plany. Normalnie pewnie rzuciłby jakiś żartobliwy komentarz na temat rozpinającej się u Felka , ale obecnie wcale nie było mu do śmiechu i sądził, zresztą słusznie, że to wyszliby zdecydowanie na jego niekorzyść. -Proszę Cię, nie graj na moim poczuciu winy... - Wymruczał i choć nie chciał, by brzmiało to jak oskarżenie, nie potrafił się w stu procentach uśmiechnąć, gdy stres i sumienie coraz bardziej spinaly mu wszystkie mięśnie utrudniając przy tym spokojne oddychanie. Nje tak to sobie wyobrażał. Zdecydowanie nie tak. Słysząc kolejne słowa nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Wiedział, że ma rację i powinien powiedzieć. Cokolwiek. Z Lucasem było mu łatwiej. Wiedział, że kumpel nawet jak się na niego wkurwi, to ostatecznie wszystko jakoś będzie. No i przez wizzbooka nie musiał obserwować jego reakcji tak jak teraz. Mimowolnie drgnął, gdy poczuł rękę na swoim udzie. -Nie będzie żadnej kolejnej tragedii. Po prostu... - Westchnął ciężej, znów nie wiedząc, jak wydusić z siebie kolejne słowa, choć teraz chyba nie miał już wyboru. -Jest kilka rzeczy, którymi nie chciałem Cię martwić. - Dokończył, na krótki moment wracając wzrokiem do czekoladowych tęczówek, które jednak niemiłosiernie go paliły, więc szybko ponownie spojrzał na goniące się zwierzaki. Wiedział, że teraz już będzie musiał powiedzieć cokolwiek, ale chciał kupić sobie jeszcze choć kilka sekund na pobieranie myśli i wybranie tego, od czego będzie chciał zacząć tę wielce nieprzyjemną rozmowę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trwał. Trwał w tym wszystkim, a nie był już aż tak zmęczony, jak wtedy, gdy był pierwsze godziny w domu i co chwilę się budził, by zażyć odpowiednie medykamenty, a następnie z powrotem się położyć, trwając w dziwnym transie polegającym na wykonywanie jednych i tych samych czynności. Czuł się obecnie znacznie lepiej, choć i tak czy siak musiał na siebie uważać. Dbał o to, by papierosy nie były odpalane, natomiast po inne rzeczy w ogóle nie sięgał. Co prawda nadal czuł się zmęczony, skoro wcześniej chodził na eliksirze czuwania, ale nie zwracał na to uwagi, bo zgodnie z zaleceniami przez większość czasu miał się czuć zaskakująco ospały. I o tym wiedział, w związku z czym jego obecna stagnacja polegała na ciągłym wykonywaniu najróżniejszych czynności. Oglądanie rzeczy w Internecie, szukanie kontaktu z Maximilianem, a do tego krótkie zerkanie w kierunku książek, które to miał z biblioteki. Nie nadawał sobie żadnego, natychmiastowego tempa. Umysł, który ciągle ma leżeć i odpoczywać, koniec końców będzie domagał się dodatkowych rzeczy. - Nie chciałem, by to tak zabrzmiało. - odpowiedział szczerze, zwracając mu honor. Zauważał, że pewne rzeczy były trudne do zrozumienia, jeszcze trudniejsze do okiełznania, ale mniej spokojny oddech udowadniał mu, iż coś jest na rzeczy. Nie chciał tego zbywać, nie chciał brzmieć jakkolwiek oskarżycielsko. Chciał natomiast zrozumieć, co się naprawdę działo. Lowell nie wiedział jednocześnie o harmiderze, jaki to miał miejsce w umyśle ukochanego. Tak naprawdę był z nim w związku, ale nie znał go w pełni, bo pewne struktury wymagały prywatności. Każdy, owszem, skrywa własne sekrety, ale jeżeli temat zaczyna wymykać się spod kontroli, to chciał wiedzieć, co konkretnie działo się z ukochanym. Zależało mu przecież na nim, w związku z czym czuł, że jeżeli przełoży ten temat na inną porę, tak naprawdę nigdy go nie dokończą. Też, wewnątrz miał gdzieś nadzieję, że nie skończy się to kłótnią, bo naprawdę nie miał zamiaru poddawać się dyskusji w trybie zwiększonej wartości decybeli na metr sześcienny. Liczył zatem na szczerą rozmowę pod tym względem. Czuł, że pewne rzeczy umykają mu jeszcze bardziej, w związku z czym starał się doprowadzić je do porządku dziennego, kiedy nie mógł w pełni samemu określić, co konkretnie ma miejsce. Może nadzieja była złudna, ale była również tym, co napawało Felinusa do tej rozmowy. Wierzył w szczerą odpowiedź, bo naprawdę to wpływało na dosłownie wszystkich. Nie tylko domowników, ale także i jego - trudniej mu się przebywało w czymś takim. Odruchowo odsunął dłoń, zauważając, że tym gestem wywoła więcej zamieszania, niż jest to konieczne. - Kilka rzeczy? - spojrzał dokładniej, gdy ciemne obrączki źrenic starały się to wszystko zrozumieć. Chciał go wysłuchać i nie stawiał żadnej oceny, w związku z czym gładko i bez wywoływania kontrowersji kontynuował. Na spokojnie, bez pośpiechu, widząc reakcje ukochanego. Ale czy zdołałby jakkolwiek nad nimi zapanować? Tego nie wiedział, w związku z czym robił to wszystko na czuja. - Czujesz się na siłach i chcesz mi o nich opowiedzieć czy... - czy chcesz odpocząć, przełożyć to? Jakkolwiek brzmiałoby to absurdalnie, jeżeli Max potrzebował czasu, to chciał mu go dać. Ale tolerować ciągłego picia alkoholu potem nie zamierzał tak łatwo, bo jednak wpływało to w ostatecznym rozrachunku źle.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że prędzej czy później Feli odzyska siły i zacznie nieco lepiej kminić, co się wokół niego działo i choć chciał, by ten jak najszybciej doszedł do siebie, tak liczył, że gdy to się stanie będzie gotów. Niestety było to chyba coś, na co przygotować się nie był w stanie, nieważne jak daleko w przyszłość by to odkładał. Im dłużej przeciągali tę chwilę, tym gorzej było, ale też nie potrafił przemóc się i pokonać tych misternie budowanych barier, jakie od dawna starał się stworzyć, by jakoś trwać z dnia na dzień i się nie poddawać. Sądził, że skoro udało mu się tak długo to ciągnąć, z dnia na dzień wciąż egzystować, to było raczej lepiej niż gorzej, ale jak widać musiał się srogo pomylić. Przypomniał sobie rozmowę z Lucasem i Natem i starał się czerpać z nich odwagę, by jakoś temat podjąć. Niestety, wciąż pierwszą reakcją było zbycie i próba ucieczki, co jak widać nie poszło mu najlepiej. -Wiem, przepraszam. - Mruknął, bo znał partnera i wiedział, że ten nie chciał w ten sposób nakłonić go do rozmowy. Bez względu na to, jak chujowo się nie zachowywał, Feli nigdy nie uderzał w tę strunę, za co Max naprawdę mu dziękował. Szczera rozmowa była niezbędna, acz cholernie trudna. Bał się tego, jak to na nich wpłynie. Tego, jak partner może na niego spojrzeć i tego, że wszystko spierdoli tylko dlatego, że nie radził sobie z kilkoma rzeczami, jakie mu się przydarzyły. Może nie były to łatwe sprawy, ale Max czuł, że zjebał. Powinien być silniejszy i wziąć to wszystko na klatę, a nie coraz bardziej dążyć do autodestrukcji. -Yhym... - Potwierdził, z pewnym żalem zauważając, że dłoń ukochanego się cofnęła i o ile umysł podpowiadał mu, że była to tylko reakcja na jego odruch, tak jakiś cichy głosik mówił mu, że ten już zaczyna się od niego odsuwać, co naprawdę mocno w niego uderzyło, choć gdyby miał jakiekolwiek resztki rozumu, wiedziałby, że to nijak ma się z faktycznym stanem rzeczy. -Nie czuję... - Powiedział zupełnie szczerze, co zresztą chyba było po nim dość dobitnie widać. Po raz kolejny zaciągnął się szlugiem, po czym wolną dłonią przetarł przymknięte powieki i po raz kolejny wziął głębszy oddech. Nie ruszał się z tej pozycji wiedząc, że dużo łatwiej będzie mu cokolwiek wydusić, gdy nie będzie na niego patrzył. -Wiem, że się zdenerwujesz.... - Zaczął, próbując jakoś się na to przygotować. Było to bardziej powiedziane do siebie niż do Felka, ale przynajmniej jakiekolwiek słowa zaczęły z niego wypływać. -No więc.... - Kolejny głęboki oddech i jeszcze mocniejsze ściśnięcie powiek. -Powiedzmy, że wydarzyło się coś, jeszcze przed Derwiszami, co trochę... Trochę mnie rozjebało. - Skoro już zaczął, to musiał chyba rozpocząć od źródła problemu, by jakoś później usprawiedliwić swoje obecne zjebanie, co i tak nie brzmiało jak dobry plan, ale najbardziej logiczny i trzymający się kupy. -Jak... Jak wtedy zniknąłem, wtedy w marcu to... To nie tylko mnie pobili. Jebnęli mnie do nieprzytomności, po czym tak jakby.. no... Porwali z dość jednoznacznym celem. Jakoś udało mi się uciec, ale... - Teraz już nie tylko zaciskał powieki, ale i przygryzał wargę, jakby w ten sposób chciał powstrzymać słowa wylewające się z ogromnym trudem z jego ust. -To wraca z dość dużym natężeniem. - Skończył, robiąc na chwilę pauzę na kilka oddechów i pozbieranie reszty myśli. -Potem... Sam wiesz, co działo się w Arabii. Znaczy... Nie wiesz. - Zjebał się w myślach, bo wyobrażał sobie, jak chaotyczne to wszystko musiało być. -Derwisze trochę wszystko zjebały i... - Tu już czuł, jak łzy coraz mocniej chcą wydostać się z jego oczu, a gardło było ściśnięte do granic tak, że jakiekolwiek słowa sprawiały mu realny ból. -Próbowałem... Zacząłem... Wróciłem do... - Nie mógł. Po prostu nie był stanie skończyć zdania. Nie pozwolił, by łzy spłynęły po policzkach, ale też nie spojrzał na ukochanego czekając tak naprawdę na najgorsze. Czuł się fatalnie i bardzo żałował wszystkiego. Że zawiódł, że zjebał, że po raz kolejny przyczyniał się do problemów. A przecież miał poradzić sobie sam. Był pewien, że tym razem... Że tym razem będzie inaczej. Lepiej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Pewne rzeczy, które trafią w człowieka, nie pozwalają na przygotowanie. Wiedział, że tym samym może przyczynić się do niepotrzebnych błędów, ale im dłużej trwał w tej dziwnej atmosferze, tym bardziej czuł, że coś naprawdę jest nie tak. Że to, jak wierzył w Arabii, że wszystko jest w porządku, było tylko złudnym uczuciem mającym na celu wywołać iluzję właśnie tego poczucia. Bał się. Cholernie bał się, że nie zauważył czegoś, co miało znaczący wpływ na ich związek, choć, niezależnie od tego, jakie słowa miały opuścić usta ukochanego, nie zamierzał się od niego odwracać. Nie bez powodu miał patronusa wilka, który jednak charakteryzował się dość specyficznym pod tym względem zachowaniem. Równie dobrze Max mógłby go przywiązać do torów, a i tak czekałby, będąc do końca wiernym. Wiedział, że kiedyś może go to zgubić, ale nie chciał o tym nagminnie myśleć. Powoli przeszedł do tematu sprawy ich rozmowy, w związku z czym zauważał te zmiany. Nie wiedział o tym, że inni już mieli pojęcie o ukrywanym przez niego fakcie, co może wywołałoby u niego wewnętrzne zdenerwowanie - koniec końców przecież tutaj chodzi o jego chłopaka - ale też by zrozumiał. Koniec końców podobnie podchodził do tajemnic przyjaciół, nie zamierzając jakkolwiek wtryniać im się w coś, co powinno iść procesem naturalnym. - W porządku, naprawdę. Nie przepraszaj. - machnął na to wręcz dłonią, nie chcąc wywoływać u Maxa nieprawidłowych, dziwnych uczuć, które być może nie znajdowały się w dzisiejszym repertuarze. Nie chciał grać na poczuciu winy, gdyż wiedział, że zmuszanie do empatii nie jest tym, czym powinien iść dalej poprzez rozmowę. Chciał, by sam z siebie, a nie szantażem emocjonalnym pozwolił na to, by pewne kwestie opuściły jego usta. Wykazywał się zrozumieniem, jakie było potrzebne w tych kwestiach, co wynikało też z pracy pedagoga. Podchodził do tego inaczej, ale, na Merlina, kochał go i nie zamierzał pozostawić w tym całym bagnie. I chociaż serce uderzało w niemiłosiernym rytmie, nie był z tych, którzy uciekają, gdy wszystko się dookoła wali. Powoli i bez pośpiechu zatem czekał, aż pierwsze słowa wydostaną się z ust ukochanego. Cofnął dłoń, choć wcale go nie odtrącał, nadal pozostawiając ją lekko wysuniętą nie wierzchu, co świadczyło o tym, że dawał mu wolny wybór w tym zakresie. Zmarszczył brwi; wiedział, że to nie jest przyjemne, ale nie powiedział nic więcej, czekając na ostateczną decyzję. Nie powinien się stresować i gdzieś starał się zachować wewnętrzny spokój, ale ciężko było o cokolwiek z tej kategorii, skoro naprawdę się martwił. - Nie zamierzam się denerwować. - zapewnił go, bo o ile wybuchnięcie mogło oczyścić atmosferę, tak chciał podejść do tego jak najbardziej łagodnie. Widział po mowie ciała, że jest ciężko, w związku z czym jeszcze raz lekko pogładził go po kolanie, mając nadzieję, że tym prostym dotykiem tym razem nie wywoła żadnej gwałtownej reakcji. Ludzie są specyficznym gatunkiem, który, poprzez lekkie pchnięcie, może z siebie wylać to, co ciąży na duszach od dłuższego czasu. Nie przerywał mu, pozwalając na to, żeby słowa szły w miarę gładko, choć i tak były one przerywane. Widział to po tym, co się działo, jak reagował, dlatego dawał mu tę potrzebną przestrzeń do wymówienia tego, co powodowało, że prawdopodobnie nie mógł spać po nocach. Doskonale pamiętał marzec i wolna ręka od razu zacisnęła się wyraźnie oraz niekontrolowanie. Pamiętał, jak wiele oboje musieli przez to wycierpieć, ale wynikało to także z tego, że Lowell samemu się rozjebał. Obwiniał się o to aż do dzisiaj i na samą myśl, że ktoś go porwał z dość jednoznacznym celem zrobiło mu się co najmniej słabo i poczuł, jak nagły przepływ adrenaliny powoduje, że ma ochotę ich odnaleźć. Nie mógł się denerwować, dlatego opanowywał własne reakcje, choć były one widoczne, gdy koniec końców tyczyło się to jego ukochanego. - Na spokojnie, kotek. Mamy czas. - pogładził go śmielej po kolanie, z troską, która była mu potrzebna w tym trudnym momencie. Widział po jego mowie ciała, że się wstrzymuje, a przegryzanie wargi nie było tym, co lubił u niego oglądać. Ostatnio coraz częściej dążył do autouszkodzeń, co jeszcze bardziej go niepokoiło. Jeżeli coś powracało, to oznaczało, że były to demony przeszłości. Sam miał z nimi do czynienia i dopiero po wielu sesjach był w stanie jakoś nad nimi zapanować. Jakoś, bo te potrafiły się odpalić w najmniej spodziewanym momencie. Mimo to nie przerywał mu, a zamiast tego wykonywał gest, który miał na celu go poniekąd uspokoić. Nawet nie zauważył już, jak całkowicie koszulka się rozpięła, będąc bardziej pochłoniętym tym, co ma mu do przekazania partner. Zauważał, jak słowa z trudem się wydostają z jego ust, ale nie napierał. Czekał spokojnie, choć to, co wydarzyło się po Derwiszach jeszcze bardziej go zastanowiło. Cztery ostatnie słowa, końcowe zdanie, a umysł już dokleił odpowiednią formułę, mimowolnie gając się w myślach. Nie wierzył. Kurwa, nie wierzył. Doskonale pamiętał wydarzenia z Wigilii i to, jak wyrzucił biały proszek przez okno, przy okazji go marnując. W pewnym momencie powiązał również to, dlaczego u nich pojawił się ćpun, babrając wszystko fioletową mazią. W pewnym momencie poczuł, jak wewnętrzna struktura, wręcz podstawa, pęka, powodując odczuwalne zachwianie się budowli. Poczuł się tak, jakby ktoś mu ścisnął wyjątkowo mocno serce, wcześniej je wyrywając, żeby się wykrwawiło. Podejrzewał, że coś jest nie tak, ale nie podejrzewał, że to było powiązane z tym wszystkim. A przede wszystkim nie podejrzewał go o to, że zaczął ponownie brać. Do niczego innego nie mógł wrócić. To było jednoznaczne, zbyt jednoznaczne, by mógł powiązać z czymkolwiek innym. Słowa stanowiły znacznie potężniejsze narzędzie od broni. Siedział w milczeniu, wpatrując się w trawę znajdującą się tuż pod krzesłem. Nie odsunął dłoni, nie potrafił. Mimo informacji, która dotarła do jego uszu, nie potrafił się odsunąć i uznać, że go nigdy na oczy w życiu nie spotkał. Nie potrafił jednocześnie zareagować jakkolwiek przez kilkanaście następnych sekund, obwiniając siebie za to, że nie zauważył. Jako partner powinien przejrzeć na własne oczy, że coś się dzieje. I tak samo, jak on wcześniej nie zareagował, by następnie czuć się winnym, tak samo Lowell uważał, że wszystko spierdolił. Że nie dopełnił tego, czego dopełnić powinien. Głębszy wdech, by uspokoić serce bijące niczym rozpędzone stado pegazów. Parę głębszych wdechów, podniesienie wzroku, drgnięcie palców na kolanie. - Max... Czemu mi nie powiedziałeś? - powiedział z całkowitym bólem, czując się co najmniej źle i nieprawidłowo, choć potem się poprawił. - Przepraszam, nie chciałem, by to tak zabrzmiało... - podejrzewał, że poprzednia rozmowa miała przynieść wymagane skutki, ale jak zwykle była tylko pustą obietnicą. Nie potrafili rozmawiać o swoich problemach, a sam poczuł się wyjątkowo źle na tym miejscu. - Wiesz, że starałbym ci się jakkolwiek pomóc... jakkolwiek. Kurwa, jesteśmy razem, a nawet tego nie zauważyłem... Jaki ja byłem ślepy, ja pierdolę... - przechylił się do przodu, jedną ręką przeczesując kędzierzawe włosy, które postanowiły nagramolić się na czoło. Był zdenerwowany, ale nie na Maximiliana, ale na siebie, trawiąc to wszystko wewnątrz. Nie zauważył. Pochłonięty obowiązkami, projektami nowych zaklęć, uczniami i czymkolwiek innym, co tam jeszcze sobie nabrał, nie zadbał o najważniejszą dla niego osobę. Był przerażony tym, że dorzucił własną cegiełkę do tego, w związku z czym pierwsze musiał zawalczyć z własnym szokiem, który najchętniej sprowadziłby go do łazienki i wymiotowania czegokolwiek, co tam dzisiaj zjadł. Musiał się uspokoić, bo to też źle wpływało na jego ogólny odpoczynek. - Wiesz, co jest... niezmienne? To, że ja ci nadal ufam. Niezależnie od tego, co by się z twoich ust wydostało, ja nadal ci ufam i chcę ci pomóc, bo cię, do cholery, kocham. - już nie wiedział, czy zwariował, czy naprawdę to mówił, ale nie potrafił inaczej. Nie potrafił odwrócić się na pięcie, walcząc zacięcie o każdą duszę, która była dla niego tego warta. Podniósł spojrzenie, chcąc zrozumieć więcej z mowy ciała Maximiliana, choć nie było to takie proste, gdy percepcja rzeczywistości została zaburzona. Chciał cholernie zapalić, ale zamiast tego położył lekko dłoń na ramieniu ukochanego, jakby chcąc zapewnić mu to wsparcie. Czuł się chujowo, żyjąc z tym faktem, ale był dumny z tego, że nie musiał dowiadywać się o tym w inny, mniej przyjemny sposób. Raz po raz muskał skórę, a tatuaż wilka spoglądał na niego z odkrytej części ciała, której to nadal nie zauważał. Był pochłonięty czymś całkowicie innym. - Ale chcę, żeby pomógł ci ktoś, kto się na tym zna. Mogę cię wspierać słowem, będę przy tobie, ale... niech cię nakieruje na dobrą drogę ktoś, kto się naprawdę siedzi w tym temacie. Proszę, nie zbywaj tego. Ciągle żyjemy i udajemy, że nic się nie dzieje, a potem... potem się okazuje, że jedynie się nawzajem oszukiwaliśmy. Mam już dosyć tego błędnego koła, w którym tkwimy. - terapia z jego strony chuja by dała, o czym doskonale oboje wiedzieli. Czekał na jego słowa, mając przed sobą obraz wszystkiego, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Czuł, że jeżeli już powiedział o tym, co go dręczyło, mogli jakoś popchnąć to do przodu, nawet jeżeli samemu był wewnątrz gdzieś pęknięty, nie spodziewając się takiego obrotu tego wszystkiego. Ale obiecał sobie, że będzie przy nim trwać. Chciał przy nim trwać i go nie odtrącał, bo podejrzewał, jak jego wsparcie obecnie jest konieczne do tego, by popchnąć sprawy do przodu. Przytulił go do siebie, nie mogąc dłużej trwać w tym dystansie, zanurzając dłoń w kosmykach włosów. Czuł, że tego może on potrzebować - nawet jeżeli wydawać by się mogło, że nie powinien. Nie był jednak tym, kto się złościł i o ile serce mu pękało, nie potrafił zadziałać inaczej. Kochał go.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powiedzenie Lucasowi o tym, co naprawdę miało ostatnio miejsce kosztowało go tak dużo, że nie wyobrażał sobie, ile wysiłku będzie musiał włożyć w rozmowę z Felkiem, choć wracając z Kanady naprawdę czuł się zmotywowany, by pchnąć to wszystko do przodu i zacząć jakoś iść w końcu w lepszą stronę. Oczywiście troska o partnera odłożyła jego własne problemy gdzieś na dalszy plan, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż oddawał się takim, czy innym formom autodestrukcji. co raczej nie było najzdrowszym zachowaniem. Znał Felka i wiedział, że ten nie tak łatwo się poddaje i nie skreśla ludzi od razu. Max jednak składał obietnicę. Wzbudził nadzieję, a następnie to wszystko po prostu rozpierdolił w pył jednym, głupim ruchem. Był skończonym idiotą, jeżeli naprawdę wierzył, że jedna porcja mudminu nie sprowadzi go na równię pochyłą, jaką był powrót do ćpania. Chciał w to wierzyć, bo potrzebował ulgi, której w inny sposób nie potrafił uzyskać. Wiedział o tym doskonale, a jednak wciąż wolał kryć się za jakimiś wymówkami i oszukiwać siebie i wszystkich w koło, że żaden problem nie istnieje. Że przecież ma wszystko pod kontrolą. Ponadto bardzo dobrze wiedział, że ojczym Felka był głównym powodem jego nienawiści do wszelkich używek i bał się, tak cholernie się bał, że gdy ten się o wszystkim dowie.... Nawet nie potrafił o tym myśleć. Wolał ukrywać swoje problemy, dając im upust gdzieś poza domem i korzystając z tego, że partner ciągle gdzieś wybywa, choć przecież nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Dużo bardziej wolałby spędzać czas z ukochanym niż ćpać po melinach, ale widocznie nie taki był dla niego plan. Pokręcił głową, bo wiedział doskonale, że to nie jest prawda. Może nie będzie to zdenerwowanie a`la wkurw, ale był pewien, że Feli nie przyjmie tego spokojnie. Bał się, jaką reakcję to wywoła i nie chciał na to patrzeć. Nie chciał być przy tym obecny. Dużo bardziej wolałby... Sam w sumie nie wiedział co, ale to, co musiał zrobić było dla niego jak piekło na ziemi. W końcu zaczął mówić, a każde kolejne słowo wymagało od niego coraz więcej wysiłku i determinacji. Wspominając marcowe wydarzenia, jak zwykle jego nozdrza uderzył ten cholerny smród potu i mokrej ziemi, który sprawił, że zrobiło mu się całkowicie niedobrze. Dał radę jednak powstrzymać jakiekolwiek odruchy i z trudem, ale jednak, mówić dalej. Był świadom każdego dotyku, choć nie polepszał on do końca sprawy. Czuł, że na to nie zasługuje. Zjebał wszystko i Feli nie powinien tak spokojnie do niego podchodzić. Każde pogładzenie po kolanie, czy ramieniu wywoływało falę bólu i cichy głosik mówiący mu, że nie powinien tu być. Nie z nim. Nie zasługiwał na to, zdecydowanie nie zasługiwał. Sam jakoś przyzwyczaił się do tych nielicznych napadów, gdy wspomnienia furgonetki i całej reszty skutecznie wyjmowały mu kilkanaście sekund z codziennego życia. Nie było to przyjemne, ale dało się jakoś znieść. To cała reszta, zwykła codzienność, gdzie widział jak wiele problemów może powodować, sprawiała niesamowity ból, jakiego nie potrafił znieść, a jaki próbował zagłuszyć. Gdy skończył mówić, a napięta cisza coraz bardziej się przedłużała, jeszcze mocniej przygryzł wargę, powodując jej krwawienie. To czekanie było najgorsze i zabijało go od środka, ale niczego więcej nie był w stanie już z siebie wydusić. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność niczym tortura, której nie mógł przerwać. Usłyszał to. Ten ból, wylewający się z tak prostego, a jednocześnie pewnie wcale nie łatwego do wypowiedzenia pytania. Nie potrafił nic na to odpowiedzieć, bo odpowiedź wydawała mu się oczywista, a jednocześnie właśnie zdał sobie sprawę, jak debilnie mogła zabrzmieć. Na przeprosiny skinął tylko głową, wciąż nie potrafiąc zareagować. Palce mimowolnie zginały się i drapały wewnętrzną część dłoni, co było reakcją typowo nerwową i w tej chwili, gdy nie miał przy sobie niczego innego, by to rozładować, musiał zdać się na reakcje własnego ciała. -Miałeś... Swoje problemy. - Powiedział w końcu prosto, choć była to dość chujowa wymówka na jego zachowanie. Wciąż na niego nie patrzył, w myślach próbując ułożyć sobie to, co powiedzieć powinien, a czego jego struny głosowe nie były w stanie wypuścić na zewnątrz. -Ja... Przeze mnie... To włamanie... - Wciąż się plątał, komunikując jak paralityk bez rehabilitacji, ale nie potrafił inaczej. To wszystko kosztowało go za wiele. Tym, co chciał przekazać było po prostu to, że cholernie się bał. Bał, że przez niego, jego bliscy mogą ucierpieć, czego przedsmak mieli właśnie w Arabii, gdy jakiś ćpun postanowił zignorować kompletnie ich prywatność. -Nie powinieneś. Nie możesz, ja... Zjebałem. - Powiedział w końcu dość dobitnie, po raz kolejny wbijając paznokcie we własną dłoń. Poczuł znów ból tam, gdzie pustnik rozorał jego bok prawie rok temu podczas wizyty na Nokturnie. Miał ogromną ochotę wbić sobie w to miejsce jakieś ostrze, które by to okropne uczucie przytępiło, ale wiedział, że nie jest to ani dobre, ani możliwe w tej chwili. Papieros w jego dłoni już dawno został zapomniany i samoistnie się wypalił, tym samym upadając gdzieś na taras, ale nie obchodziło go w tej chwili. Siedział, jak sparaliżowany, nie licząc chodzących nerwowo palców i szczęki, która raz po raz zaciskała się mocniej, lub nieco rozluźniała. Na kolejne słowa wypuścił głośniej powietrze. Lucas sugerował mu to samo. Profesjonalną pomoc, którą uważał za słuszną w jego przypadku. Nie wiedział co o tym myśleć. Z jednej strony bardzo tego nie chciał, a z drugiej, właśnie pokazywał jak chujowo sobie z tym wszystkim radzi sam. Nim zdążył odpowiedzieć poczuł, jak jest przyciągany, by następnie znaleźć się w ramionach partnera. Ten gest przebrał miarkę, a z ust Maxa wydobył się cichy szloch. Łzy rzewnie poleciały po jego policzkach, a oddech stał się przeraźliwie płytki, gdy spazmy płaczu wstrząsały raz po raz jego ciałem. -Nie wiem, czy mam siły. - Wyszlochał w końcu, kurczowo chwytając się rozpiętej już praktycznie w całości koszuli ukochanego. Nie mówił wiele, ale czuł się, jakby właśnie wypowiedział naraz słowa za całą ludzkość. Był wykończony, a co gorsza wciąż nie wiedział, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees