C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Usytuowany na obrzeżach Inverness dom z zewnątrz idealnie wpasowuje się w szkocki krajobraz.
Kuchnia
Małe, aczkolwiek funkcjonalne pomieszczenie z oknem wychodzącym na ogród.
Jadalnia
Używana zazwyczaj tylko do niedzielnych obiadów i świątecznych kolacji.
Salon
Główne miejsce wydarzeń towarzyskich u Kolbergów.
Gabinet
Głównie okupowany przez Stacey, gdy ta pracuje nad kolejną powieścią. Specjalnie wystylizowany, by inspirować kobietę.
Łazienka na piętrze
Kiedyś wiecznie zajęta przez Emmę, dzisiaj już bardziej dostępna dla innych. Druga łazienka znajduje się na parterze domu.
Sypialnia dla gości
Pokój otwarty na przyjęcie każdej zagubionej duszy.
Sypialnia Maxa
Dawny pokój Emmy, przejęty przez Maxa, gdy dziewczyna wyprowadziła się z domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sob 26 Mar - 14:23, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mimo niecodziennych okoliczności w jakich się znaleźli, jednak znali się jak łyse konie, a Maximilian prawidłowo odczytał jego intencje. Nakładając namiar na chłopięcy bark, Paco nie myślał że wykorzysta go właśnie w taki sposób, a jednak zaklęcie okazało się niezwykle przydatne i niewykluczone, że uratowało dzieciakowi życie, a na pewno po części nadszarpnięte środkami odurzającymi zdrowie. Moralesa korciło, żeby o tym wspomnieć, ale widząc wyraz twarzy gospodarza, zrozumiał że stąpa po bardzo grząskim gruncie, a w konsekwencji wolał się wycofać. Nawet potrząsnął porozumiewawczo głową, pokazując tym samym Felixowi, że to wcale nie tak że zawsze jego musi być na wierzchu, nawet jeśli wielokrotnie mogło zdawać się inaczej. – A będziesz odpowiadał na moje wiadomości? – Łagodniał i ulegał, ale to nie oznaczało, że tak łatwo da za wygraną. Patrzył w szmaragdowe ślepia, oczekując zapewnienia, zanim podejmie decyzję, której… wiedział, że będzie jej żałował, ale niekiedy trzeba było przystać na kompromis. - Powiedziałbym, że doceniam, ale tym razem to ja bym skłamał. – Westchnął ciężko, wiedząc że jego kuzyni nie byliby dumni, gdyby tylko zaświadczyli jego poczynaniom przy kociołku. Zamieszkując w gorącym Meksyku, miał jeszcze jakąś styczność z warzeniem magicznych mikstur, ale od kiedy przeprowadził się z powrotem do Londynu, w kwestii eliksirów zdawał się wyłącznie na członków rodziny za oceanem i na Maximiliana. – Nie schlebiaj sobie zbytnio… jestem pewien, że to dlatego że zdekoncentrował mnie twój tyłek. – Musiał się odgryźć, racząc nastolatka złośliwym, szyderczym uśmieszkiem, ale zaraz sam parsknął pod nosem, w pewnym sensie czując się dokładnie tak jak dawniej… Chyba, wszak nadal nie umiał w pełni odnaleźć się w napływających do niego wspomnieniach. Wiedział natomiast jedno: było miło i zawsze lubił spędzać z nim czas. Sam wiele by dał, żeby odtworzyć tę lekcję, ale zdawał sobie sprawę z tego, że mają znacznie ważniejsze rzeczy na głowie. Poza tym nie chciał czynić żadnych stanowczych kroków przed odzyskaniem pamięci, mając na uwadze błędy, których nieświadomie dopuścił się podczas wycieczki na Kubę. Darował więc tylko Felixowi subtelny, wytęskniony uśmiech, odbierając od niego znajomo wyglądający sztylet. – Hm…? – Mruknął zakłopotany, a przede wszystkim wyraźny z głębokiego zamyślenia. Dopiero po chwili dotarło do niego pytanie Maximiliana, a i tak nie odpowiedział na nie od razu. Nie pierwszy raz ratowałem cię przed przedawkowaniem. Nie chciał dzielić się z nim kolejnymi wspomnieniami z udziałem narkotyków, dlatego wytężył mózgownicę. – Tak. Pijany jesteś przeuroczy. – Zażartował ostatecznie, przypatrując się lśniącemu ostrzu, kiedy nagle syknął na skutek bólu, jakby rzeczywiście poczuł go tak samo jak wtedy. Problem w tym, że nie potrafił tego wtedy nigdzie umiejscowić. – Wybacz, nigdy nie opowiedziałem ci co dokładnie się wydarzyło. Pamiętam tylko, że rozciąłem nim rękę i brzuch. – Nie był w stanie przywołać wydarzeń z meliny na obrzeżach Inverness, natomiast podświadomie chyba użył pierwszej osoby, przypadkiem zdradzając że to on splamił sztylet własną krwią. – Wiem… – Mruknął również skruszony na prychnięcie Solberga, chociaż zerknął na niego z rozbawieniem i uznaniem za ten skrzętny podstęp. Papierosy poszły w ruch, a jednak szybko trzeba było je odłożyć, kiedy do pokoju wkroczyli zmartwieni rodzice zagubionego jeszcze nie tak dawno w krainie zapomnienia nastolatka. Niekomfortowa sytuacja… tak, Paco nie miał pojęcia jeszcze jak bardzo. Przywitał się z głową rodziny, ukradkiem podglądając troskliwą panią Stacey, kiedy Nick zaczął zadawać mu wyjątkowo niewygodne pytania. Powrócił spojrzeniem czekoladowych tęczówek na twarz mężczyzny, zachodząc w głowę co dokładnie powinien mu odpowiedzieć. – Rozumiem… – Przytaknął gospodarzowi, dając sobie chwilę czasu na wymyślenie wiarygodnej historyjki. Nie mógł przecież powiedzieć ojcu, że znalazł jego dziecko na jachcie, po środku pieprzonego oceanu, w kałuży własnych wymiocin. – Właśnie dlatego do mnie przyszedł. Chciał porozmawiać. – Kłamał jak z nut, żeby nie napytać Maximilianowi biedy. – Zwykle potrzeba czasu, żeby zapomnieć o tak traumatycznych przeżyciach. – Przekonywał Nicka, że traktuje rozstanie z Felinusem i sytuację jego syna śmiertelnie poważnie. – To dobry chłopak. Wiem, że sobie poradzi… a jeśli chcecie mu pomóc… czasami wystarczy po prostu obecność i ciepły uścisk. – Miał wrażenie, że wybrzmiał jak typowy coach, a jednak stworzył całkiem zgrabną i spójną opowieść, głównie z tych słów, które sam słyszał niegdyś od Maximiliana, a które przypomniał sobie chociażby w progach El Paraiso.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Fakt, że Morles nie ciągnął tematu zdał się być idealnym posunięciem, a widząc jego uległą postawę i Max się od razu uspokoił nieco. -A zdajesz sobie sprawę, że nie zawsze noszę ze sobą wizza? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, bo nie miał zamiaru ślepo się zgadzać wiedząc, że czasami nie miał takiej możliwości już nawet abstrahując od srogich imprez. Po prostu czasem zostawiał magiczny komunikator w domu i tyle. -Przynajmniej w tym temacie potrafimy być szczerzy. - Odparł gorzko mając taką samą pretensję do siebie co do mężczyzny. Jakby nie było komunikacja wciąż nie była ich najmocniejszą stroną bez względu na to, jak mocno starali się to wcześniej naprawić. -Wymówki, wymóweczki. - Prychnął, choć po części przyjął ten komplement na swój sposób. Nie wątpił w to, że Morales posługuje się różdżką jak zawodowiec, ale wciąż do Max został wicemistrzem Ligii pojedynków, nie on. Nie przepadał za oddawaniem swojego ostrza, ale wiedział, że w tym wypadku może ono przywołać jakieś wspomnienia tak samo, jak zdjęcia, czy kostka do gitary, którą Max otrzymał od rodziny, gdy przebywał w Mungu. Czasem naprawdę nie trzeba było wiele, by przywrócić mniej lub bardziej szczęśliwe wspomnienia. -Ale nafukanego mnie nienawidzisz, wiem. - Dokończył, doskonale pamiętając niejedną rozmowę, jaką na ten temat prowadzili. Ciężko było zresztą odmówić mu racji, gdy nastolatek pod wpływem dragów bardzo często robił się agresywny. -Czyli to nie ja....? - Zapytał, wpatrując się w czekoladowe tęczówki, a serce waliło mu jak oszalałe. Do tej pory był przekonany, że w swoim ciągu zranił kolejną osobę, więc te słowa były dla niego naprawdę sporym szokiem. Sam nie musiał odłożyć papierosa, gdy jego opiekunowie pojawili się w pomieszczeniu. Zrobił to dopiero, gdy wciśnięto mu w dłoń talerz z ukochaną zapiekanką i całe szczęście, bo jeszcze z wrażenie coś, albo kogoś by przyjarał, gdy rozmowa mężczyzn zaczęła iść w bardzo złym dla nastolatka kierunku. Siedział tam, nie mogąc nic zrobić i czekając w napięciu, co Salazar powie. Gdy jednak usłyszał jego słowa, posłał mężczyźnie krótkie, acz wdzięczne spojrzenie. Zdecydowanie nie był to moment na wyznanie, co zdarzyło się na Hiszpańskich wodach, ale też Paco nie powinien był słuchać od Nicka o innych męczących nastolatkach rzeczach, co zdawało się być dopiero początkiem. -Och, proszę nie zrozumieć mnie źle, wiem, że złamane serce to nic łatwego w tym wieku, ale nie o to się z żoną boimy. Widzi Pan, po tym, co zdarzyło się zeszłej zimy.... Już dwa razy prawie go straciliśmy, nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby to się powtórzyło tylko dlatego, że nie zdążyliśmy zareagować na czas, a niestety obawiam się, że zerwanie tak bliskiej więzi mogło tylko pogorszyć stan, w jakim Max się znalazł. - Wypowiedź przerwał nagle dzwonek telefonu komórkowego, który Nick w mgnieniu oka odebrał. -Tak? Oczywiście Jeff. Przygotujcie go, zaraz tam będę. Nie. Nie czekajcie. Jedźcie z nim prosto na salę. - Rozłączył się, by ponownie zwrócić uwagę na Moralesa. -Proszę mi wybaczyć, potrzebują mnie w szpitalu. Tu jest moja wizytówka, gdybym mógł prosić o kontakt, byłbym zobowiązany. - Podał Salazarowi niewielki kartonik ze swoimi danymi, po czym zwrócił się do Maxa. -Wyśpij się dobrze i zjedz, rano jedziemy do laboratorium. Wiesz, że to dla Twojego dobra. - Położył dłoń na braku nastolatka, po czym w pośpiechu opuścił pokój, by zaraz potem wyjść z domu i odpalić silnik swojego samochodu. -Przepraszam za męża, ale rozumiesz... - Stacey zwróciła się do Moralesa, po czym przepraszającym wzrokiem spojrzała na Maxa, po raz ostatni całując go w czoło. -Naprawdę jedzcie póki ciepłe. Później nie ma tego aromatu. - Uśmiechnęła się do nich, po czym zostawiła Maxa i Paco samych w dość... Niezręcznej ciszy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Nie 28 Sie - 0:36, w całości zmieniany 1 raz
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nigdy nie należał do grona osób, które łatwo ulegałyby innym, a jednak Maximilian potrafił na niego wpłynąć. Prawdopodobnie dlatego, że był jednym z niewielu, na których Moralesowi naprawdę zależało, nawet jeżeli nie rozumiał teraz tego w pełni. – Po prostu… – Nie wiedział jak ugryźć ten temat, żeby jednocześnie uzmysłowić Felixowi, że nie zamierza się w niego teraz zagłębiać. – …nie chciałbym, żeby to się powtórzyło. – Westchnął więc tylko, wzruszając delikatnie ramionami, ale mimo rodzących się w jego głowie obaw i wątpliwości, wyciągnął zza paska spodni różdżkę, dotykając pozostawionego na barku chłopaka znamienia. – Sólo cuídate, por favor. – Szepnął łagodnym, troskliwym tonem, patrząc z bólem jak znak na skórze Solberga blednie, a zaklęcie traci swoją moc i zasięg. Nie był pewien czy postępuje słusznie, ale nie mógł utrzymywać namiaru wbrew woli nastoletniego kochanka. - Nigdy nie byliśmy wybitnymi rozmówcami, co? – Bardziej stwierdził niż zapytał, wszak dotychczas miał okazję przypomnieć sobie już wiele wymian zdań pomiędzy nimi, a gdy słyszał je uszami wyobraźni, z perspektywy czasu, niekiedy sam czuł że opadają mu ręce. – Powinniśmy się jeszcze kiedyś zmierzyć. – Zaproponował rewanż, poruszając sugestywnie brwiami, z szerokim, prowokującym uśmiechem przywdzianym na usta. Zawsze dawał sobie wycisk na treningach, uwielbiał pojedynki, a jeżeli dodatkowo miałby powalczyć o nagrodę z tak atrakcyjnym rywalem… Dodatkowa motywacja do walki. Same plusy. Na razie jednak skoncentrował się nie na różdżkach, a na wręczonym mu do ręki sztylecie. – Dziwisz mi się? – Nie oczekiwał odpowiedzi. W końcu Solberg musiał doskonale zdawać sobie sprawę ze szkodliwości prochów, nawet jeżeli te mamiły umysł kuszącym, beztroskim transem… albo bezsensowną, acz uwalniającą od negatywnych emocji agresją. Obojętne, skoro w istocie siały jedynie spustoszenie w organizmie. – Nie wiem, Felix… – Westchnął za to z miną zbitego psa na pytanie Solberga, uciekając wzrokiem przed wpatrującymi się w niego szmaragdowymi ślepiami. Chciałby wiedzieć więcej i znać odpowiedź. Najchętniej zatonąłby również na dłużej w iście walerianowym, namiętnym wspomnieniu, gdyby nie kłopotliwa, frapująca pogawędka, jaką zmuszony został sobie uciąć z zatroskanym ojcem. Dwoił się i troił, żeby nie wypaść z roli, której nawet do końca nie znał, acz wdzięczne spojrzenie Maximiliana sugerowało, że nie poszło mu wcale najgorzej. – Rozumiem Pana obawy. Staram się mieć na niego oko… – Coraz trudniej było mu grać, dlatego w duchu odetchnął z ulgą na dźwięk telefonu komórkowego. Nie miał pojęcia kto dzwonił, ale dziękował Merlinowi za to, że wyratowano go z tej zdecydowanie niekomfortowej sytuacji. – Oczywiście. – Pokiwał głową ze zrozumieniem, kulturalnie odbierając od Nicka jego wizytówkę, którą niemalże japońskim zwyczajem obejrzał, zanim schował ją do kieszeni marynarki. Podniósł również dłoń, tylko tym subtelnym gestem i spojrzeniem czekoladowych tęczówek ukazując Stacey, że nie ma czym się przejmować. Poczekał aż kobieta pożegna się z synem, dopiero po tym chwytając między palce prawie dopalonego samoistnie papierosa. Zaciągnął się chmurą siwego dymu, w końcu decydując się przerwać niezręczną ciszę. – Pewnie wiesz o co chcę zapytać. – Mruknął, wszak nie pierwszy raz przekonał się już, że Felix potrafi bezbłędnie przewidywać jego zamiary. – Opowiesz mi co się stało? – Poprosił go jednak, nie będąc w stanie przejść obojętnie obok już dwa razy prawie go straciliśmy, które echem odbijało się po jego czaszce.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Z każdym kolejnym słowem zdawać by się mogło, że powracał Paco sprzed ostatnich tygodni, choć w jego oczach wciąż brakowało uczucia, którym darzył nastolatka, a które ten w tej chwili skutecznie odrzucał naiwnie uważając, że tak będzie mu łatwiej to wszystko znieść. Nie potrafił się odciąć, nie był jebanym oklumentą, a jedynie zwykłym, zagubionym dzieciakiem z problemami. Naprawdę wieloma problemami. -Paco... - Westchnął ciężko, nie do końca chcąc mówić, to co miał zamiar, ale skoro już rozmawiali, to może był to najlepszy czas. -Rozumiem i doceniam, że aż tak nie jest Ci wszystko jedno, co ze sobą zrobię, ale uwierz, jeśli będę chciał, to ani wizz, ani Namiar, ani kurwa cokolwiek, mnie przed tym nie uratuje. Czas się z tym pogodzić. - Nie było mu łatwo to powiedzieć, ale nie chciał mamić Paco. Doskonale wiedział, jak potrafi zmanipulować otoczeniem i jak wiele razy bezczelnie patrzył naćpanymi oczami w czyjeś tęczówki twardo mówiąc, że jest trzeźwy i to jeszcze z zamierzonym przez siebie skutkiem. Doceniał troskę, naprawdę, aż ściskała mu ona serce ze wzruszenia, ale nie mógł go oszukiwać, skoro po raz kolejny udowadniał światu, że bez względu na długą przerwę, nie potrafi całkowicie trzymać się z dala od tego syfu. -Dziękuję. - Wymruczał, gdy znak na jego skórze zniknął, tym samym dając znak, że zaklęcie Namiaru zostało zdjęte. Sam zdziwił się, że nie czuł aż takiej ulgi jakiej się spodziewał, ale nie chciał teraz się nad tym zastanawiać. Nie po to tutaj przecież przyszli. -Absolutnie nie. Kłótnie wychodziły nam dużo lepiej. - Przyznał z lekkim rozbawieniem w smutnych tęczówkach. Wiedział, że akurat tutaj wina leżała po obydwu stronach, ale nie mógł nie czuć się winny pamiętając, jak wiele razy to on odpychał od siebie Salazara, który chciał tylko się do niego zbliżyć. Nie tylko intymnie. -Raczej podziękuję. Nie jestem największym fanem magii. - Przypomniał dość ważny szczegół ze swojego życia, bo tak jak wizza zdarzało mu się zostawiać w domu, tak z różdżką postępował w ten sposób nagminnie nawet jeszcze w latach swojej szkolnej edukacji. Po prostu się z patyczkiem nie dogadywał i zdecydowanie bardziej cenił sobie czas spędzony nad kociołkiem. -Szczerze, trochę tak. W sensie, jakby nie było, to Ty zwabiałeś mnie do siebie dragami, by potem się ze mną przespać. Skoro tak bardzo tym gardziłeś.... No dziwię się i tyle. - Powiedział, chyba pierwszy raz na głos i to jeszcze tak łagodnie, choć poczuł wyrzuty sumienia, że mogło to zabrzmieć jak pretensje, więc ponownie odwrócił wzrok, wyzywając się w myślach za bycie kompletnym idiotą. -No tak, przepraszam. Nie powinienem zakładać, że od razu wszystko wróci. - Powiedział wciąż zmieszany, gdy Morales nie potrafił dać mu pewności co do tego, kto tak naprawdę spowodował tamte rany. Kolejna kara za tę iskierkę nadziei, która tliła się w nastoletnim serduszku. Całą rozmowę rodziców z Paco, chłopak przesiedział jak sparaliżowany, nie chcąc uwierzyć w to, co właśnie się działo. Wiedział, że wiele razy ich zawiódł i zranił, nie mówiąc już o stosie kłamstw, jakimi ich karmił, ale nie spodziewał się, że mogą aż tak zareagować na kolejny incydent. Widać wydarzenia cmentarne nie tylko na nastolatka wpłynęły dość mocno, ale i na jego opiekunów, których chciał w tym momencie szczerze przeprosić i przytulić. Nie mógł jednak, bo został sam z Paco, który raczej nie wyglądał, jakby gdziekolwiek się wybierał. Max dłubał więc nieświadomie widelcem w zapiekance i nawet spróbował unieść jeden kęs do ust, ale nagle poczuł, jak robi mu się niedobrze, więc odłożył talerz na bok, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt. Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Paco. Głos, którego w tej chwili bał się najbardziej. -Ja... - Chciał fuknąć na niego, że to nie jego sprawa, ale mimo wszystko wciąż miał przed sobą mężczyznę, którego kochał i który po części te sekrety już znał. Mógł więc naiwnie liczyć, że Paco po prostu nigdy sobie tego nie przypomni, albo zignoruje całą sprawę, albo stawić temu czoła tu i teraz. Nastolatek zacisnął mocniej dłoń pod lewym żebrem, w miejscu, gdzie kiedyś widniała charakterystyczna blizna, po czym nie patrząc na Moralesa zdecydował się jednak przemówić. -Kilka lat temu kumpel sprzedał mi kosę tuż pod serce. Ledwo mnie z tego wylizali. Znalazła mnie córka Stacey i Nicka i to ona wezwała pogotowie. - Zaczął od tej łatwiejszej części. Wciąż to Emma była najbliższą mu osobą, choć od kiedy miała swoją rodzinę ich kontakt nieco się rozluźnił. -A jeśli chodzi o zeszły rok... - Nerwowo przygryzł wargę, a paznokcie boleśnie wbiły się w jego skórę, choć Max zdawał się nawet tego nie zauważyć. -Skumulowało mi się klika rzeczy i przesadziłem z imprezą. Zniknąłem z wszelkiego radaru na trzy dni. Znaleźli mnie w szpitalu poza Inverness. - Zamilkł, czując jak gula w jego gardle rośnie, nim w końcu przełamał własne opory, by zakończyć historię. -Straciłem całkowicie pamięć. Nie wiedziałem kim jestem i skąd się tam wziąłem. Przez wiele miesięcy nie poznawałem niczego i nikogo. - Zakończył, nie będąc w stanie dłużej mówić, gdy jego szmaragdowe tęczówki zaszkliły się. Pominął część z porwaniem i wpierdolem, ale nie uważał, by to było teraz najważniejsze. Położył dłoń na głowie psa, który wskoczył na łóżko, by pocieszyć swojego właściciela. Zdecydowanie wszystko było lepsze teraz niż spotkanie spojrzenia czekoladowych tęczówek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie bez powodu mówiło się, że oczy są zwierciadłem duszy. Chociażby wzbić się na wyżyny aktorstwa, nie sposób było udawać malującego się w głębi lśniących tęczówek uczucia, ani zamaskować bijącej z nich, emocjonalnej pustki. Paco nawet nie próbował oszukiwać ani też odgrywać naznaczonej przeszłością roli. Nie pozorował nieistniejącej obecnie miłości, jednak prawdziwie i szczerze martwił się o towarzyszącego mu chłopaka, pragnąc się o niego zatroszczyć, bo z każdym kolejnym odwiedzonym miejscem, dostrzegał drzemiące w nim piękno, które niegdyś zdołało już zawrócić mu w głowie. Nie przypominał więc może mężczyzny sprzed ostatnich tygodni, ale mimo to wiedział, że Maximilian był i jest ważną osobą w jego życiu, a w konsekwencji starał się jak mógł, żeby naprawić popełnione błędy, a swoją obecnością nie wyrządzić nastolatkowi jeszcze większej krzywdy. - Wiesz, że nie jest… – Westchnął, jakby chcąc potwierdzić, że Felix nadal może na niego liczyć, nawet jeśli los postanowił napluć na nich i zdeptać ich dotychczasową relację. Gdyby tylko mógł cofnąć czas… omijałby dolinę świetlików szerokim łukiem. – Zbyt wiele razy musiałem godzić się ze stratą. Nie chciałbym, żeby historia zatoczyła koło. – Wyznał równie boleśnie, wszak przedwczesne pożegnanie z malutką, uśmiechniętą siostrzyczką odcisnęło nad nim ogromne piętno. Ludzie w jego otoczeniu odchodzili zdecydowanie zbyt szybko. Nic dziwnego, że doszedł do prostego i logicznego wniosku, że nie należy się do nich przywiązywać, i tego samego wniosku przez lata trzymał się niczym kotwicy. Nie na wszystko jednak miało się wpływ i nie wszystko można było sobie zaplanować. Może więc i rozstawał się z żalem ze znamieniem na chłopięcym barku, jednocześnie mając jednak świadomość, że to wyłącznie ułuda kontroli… a skoro Solberg w jego towarzystwie czuł się jak pies na smyczy… żaden namiar nie był wart wściekłości ani łez. - Jesteś tak samo albo i bardziej jeszcze uparty ode mnie. – Podłapał lekko rozbawiony ton, chociaż i on czuł smutek otaczającej ich aury, której nie dało się rozgonić żartobliwym tembrem głosu. Nie dało się, ale warto było spróbować rozluźnić ją choćby odrobinę, żeby nie zostali całkowicie przygnieceni jej ciężarem. – Dopóki nie zamkniesz jej w szklanej fiolce. – Wtrącił z uśmiechem, przypominając sobie z jakim zamiłowaniem Felix oglądał wnętrze kubańskiej apteki i jak barwnie opowiadał o największej ze swoich pasji. Spoważniał jednak na skutek kolejny słów, które w jego uszach rzeczywiście wybrzmiały jak raniący zarzut. Spuścił wzrok w podłogę, chyba w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go wątpliwości, ale nie trzeba chyba mówić, że nadal miał wrażenie jakby krążył po jebanym labiryncie. – Przeprosiłbym, ale nie byłbym z tobą szczery. – Ponownie poczuł się zagubiony i bezradny, a jedyne o czym był w stanie myśleć to kiedy uda mu się poskładać elementy układanki w jedną, spójną całość. – Chciałbym… Mam nadzieję, że kiedyś sobie przypomnę i wszystko ci to wyjaśnię. – Poprzysiągł mu, kiwając delikatnie głową na znak, że nie potrzeba mu żadnych przeprosin. Postanowił również oddać Maximilianowi sztylet, skoro dotyk rękojeści nie przywoływał na myśl innych, znaczących obrazów. Rozmowa z rodzicami nastolatka nie należała do najbardziej komfortowych doświadczeń, dlatego Paco odetchnął z ulgą, kiedy drzwi do pokoju zamknęły się, i wreszcie na powrót zostali sami. Morales nie musiał już zważać na każde słowo, jednak domyślał się że to jeszcze nie koniec ciężkiej, krępującej przeprawy, skoro Nick i Stacey zarazili go swoją troską, rodząc w jego głowie kolejne pytania. Nie wiedział również, jakiej reakcji spodziewać się po samym Maximilianie, dlatego starał się nie spoglądać na niego wyczekująco i nie wywierać na nim niepotrzebnej presji. Chyba nawet zdziwił się, że tym razem nie spotkał się z jego gniewem, acz na wszelki wypadek wolał chłopakowi nie przerywać, przyglądając się jedynie z uwagą jego szmaragdowym, przygnębionym ślepiom. – Eres un puto desastre, cariño… – Nie do końca świadomie zwrócił się do niego znajomym, pieszczotliwym określeniem, próbując obrócić wszelkie problemy w nieśmieszny, gorzki żart. – …los dos somos. – Dopowiedział także naprędce, żeby chłopak nie pomyślał, że jakkolwiek ocenia jego życiowe wybory. Niewykluczone, że obaj dokonywali złych decyzji. - Nienawidzę tego uczucia. Mimo że wiem kim jestem, czuję się tak, jakby ktoś wyrwał część mojej duszy. – Mruknął ściszonym głosem. Nie wiedział dlaczego, być może po to, by uzmysłowić nastolatkowi, że przynajmniej w części rozumie to, co przeżył. Nie wyobrażał sobie jednak utraty wszystkiego, włącznie z własną tożsamością. Nie potrafił się chyba także w tej sytuacji zachować słusznie. Patrzył więc chwilę na głaszczącego psinę po łbie Maximiliana, zanim odepchnął się od parapetu, podchodząc bliżej. – Chciałbym zostać tutaj z tobą, ale myślę że nie jestem teraz dla ciebie odpowiednim oparciem… – Zawahał się, zagryzając nerwowo wargę, ale w końcu pochylił się nad nastolatkiem, przesuwając dłonią po jego szyi i składając delikatny pocałunek na jego czole. – Spotkajmy się jak się zregenerujesz. – Zaproponował subtelnie, żeby tym razem to on zainicjował kontakt, kiedy będzie gotowy, a po tym skierował się w stronę drzwi. Zatrzymał się jednak tuż przed nimi odwrócił głowę, omiatając raz jeszcze spojrzeniem chłopięcą sylwetkę. – Przepraszam cię, że tak wyszło. – Rzucił na pożegnanie, bo choć na wyspie jabłoni wyjątkowo nie prosił się o kłopoty, to i tak czuł się winny. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wymagał od niego odgrywania żadnej roli. Wiedział, jak ciężko jest się połapać w takich sytuacjach, gdy nie ma się wspomnienia o tym, co się działo, ale nie zmieniało to faktu, że go to wszystko po prostu w chuj bolało. Radził sobie z tym jak mógł, a że miał na to słabe opcje, to już była inna sprawa. Słowa Moralesa dotknęły go po raz kolejny. Dobrze wiedział, o czym mężczyzna mówi i nie chciał być powodem kolejnej straty w jego życiu, ale.... Czy w tej chwili byłaby to aż taka strata? Spojrzał na niego powoli, zastanawiając się, co i czy w ogóle powinien na to odpowiedzieć. -Paco.... Wcześniej czy później, to i tak się stanie... - Nie było mu łatwo to powiedzieć, ale takie było życie. Czy tego chcieli, czy nie, raczej nie byli ludźmi, którym los miał zamiar oszczędzić cierpień, a poza tym już taka była kolej rzeczy. Nie mówił, że intencjonalnie do tego doprowadzi, ale musieli liczyć się z tym, że kiedyś anioł stróż chłopaka może nie zdążyć. -Nie zaprzeczę. - Tutaj akurat nie mógł skłamać. Potrafił stanąć okoniem tak, że nic ani nikt nie było w stanie zmienić jego zdania, czego Salazar często miał okazję doświadczyć na własnej skórze. -Eliksiry to zupełnie inna bajka. - Wzruszył lekko ramionami, choć mężczyzna po raz kolejny trafił bezbłędnie. Jeśli już były momenty, gdy Max chętnie sięgał po różdżkę, to właśnie wtedy, gdy pracował nad kociołkiem. -Ale ja nie chcę przeprosin. Po prostu nie rozumiem. - Przyznał szczerze, bo akurat ta część się kupy dupy nie trzymała i chyba Morales był na tyle inteligentny, że musiał zdawać sobie z tego sprawę. -Nie zawracaj sobie tym głowy. To nie jest takie ważne. - Machnął ręką, choć nie do końca była to prawda. Oczywiście wolał mieć świadomość, że nie zranił osoby, na której mu obecnie zależało, ale też nie byłby to przecież pierwszy raz i wiedział, że robi w życiu wiele rzeczy, których później żałuje, co raczej nie było wcale tak proste do zmiany. Opowieść o wydarzeniach z przeszłości sprawiła, że po raz kolejny otworzyły się w nim rany, które dość skutecznie ignorował przez większość czasu. A przynajmniej się starał, bo to nie było takie łatwe, gdy co chwila coś mu o tym przypominało. Morales, nie znając obecnie ani Maxa ani jego przeszłości, nie mógł jednak wiedzieć, że sedno tego wszystkiego jest głęboko ukryte i to właśnie te skrywane tajemnice raniły nastolatka bardziej niż sama utrata pamięci, jakiej wtedy doświadczył. -Nie ująłbym tego lepiej. - Uniósł lekko kąciki ust, choć w jego oczach nie było ani kszty radości. Byli chodzącym pierdolnikiem, choć Solberg przy Paco czuł, że w jakiś chory sposób wszystko jest jakoś bardziej poukładane. -Nie zawsze całość jest lepsza. Po prostu.... Przemyśl to. - Poprosił, bo wciąż miał problem z akceptacją, że Paco tak mocno dąży do odzyskania tego, co mieli mimo, że niekoniecznie było to dobre. Solberg bardzo chciał powrócić do rajskiego sadu Avalonu, ale nie było to możliwe i naprawdę zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek im się to uda. Nie odpowiedział nic bojąc się, że zjebie go za te słowa. Jeśli chciał teraz bliskości kogokolwiek, to ta osoba właśnie przed nim stała, ale przecież nie mógł go tu zatrzymać. Może tak było zresztą lepiej, choć czuły pocałunek w czubek głowy tylko zwiększył mętlik w głowi nastolatka. -Yhymm... - Mruknął wiedząc doskonale, że to wale nie będzie takie łatwe i szybkie. Tyle co wyrwano go z kilkudniowego ciągu, potrzebował wiele czasu by wrócić z tym do normalności. Jeśli tym razem było to w ogóle możliwe. -Nie przejmuj się tym. Nie Twoja wina. - Skinął mu głową wiedząc, że raczej sam sobie tego losu nie wybrał. Nie odprowadził go wzorkiem do drzwi, ani tym bardziej nie był w stanie się jakkolwiek normalnie pożegnać. Zamiast tego, gdy tylko został sam w pokoju, runął na łóżko i pozwolił, by wszystkie te emocje na chwilę wydostały się na zewnątrz, aż w końcu usnął.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, dlaczego te wszystkie pytania Paco aż tak sprawiły, że zaczął się denerwować Wigilią. Nie miał w zwyczaju podchodzić do tego jakoś szczególnie i nie pierwszy raz przyprowadzał też swojego partnera na święta. Teraz jednak czuł, że jest inaczej i ta myśl sprawiała, że naprawdę kiepsko sypiał. Do rodzinnego domu przyjechał już kilka dni przed Wigilią i aktywnie brał udział w przygotowaniach. Miał czas się nieco zregenerować i spędzić czas z najbliższymi, co dość mocno wpłynęło na poprawę jego nastroju. Tak naprawdę jednak, poczuł się zupełnie beztroski dopiero w wigilijny poranek, gdy Emma wraz z rodziną zawitali w progach domu Kolbergów i posiadłość wypełniła się ciepłem, miłością i dużą ilością wesołego śmiechu, którego prowodyrami byli przede wszystkim dzieciaki kobiety. Już od rana wszędzie było pełno życia, a niesamowite zapachy unosiły się po całej posiadłości. Choinka wesoło migotała przy kominku w salonie, a stół był zastawiony elegancką zastawą. Max, jak zwykle paradował w swoim ulubionym Świątecznym sweterku z wizerunkiem Buddy`ego czując się naprawdę szczęśliwym pośród całego tego zamieszania. Nawet Hugo nie zdążył jeszcze nadepnąć mu na odcisk, gdy w końcu odezwał się ten wyczekiwany dzwonek do drzwi. Golden retriver od razu pobiegł i zaczął szczekać, oznajmiając przybycie gościa, a chwilę po nim, w drzwiach pojawił się sam Max, z roześmianą w niebogłosy Suzie na ręce i Lukiem przyczepionym do jego nogi. -Myślałem, że jednak stchórzysz. - Powitał Paco z wielkim uśmiechem, gdy otworzył drzwi i wpuścił go do środka, by zaraz potem schylić się i pocałować go na powitanie. -Gotowy na Armagedon? - Zapytał, głową wskazując na salon, w którym zebrała się reszta rodziny. Buddy już skakał na Moralesa, domagając się pieszczot, a Grom wyglądał zza rogu podejrzliwie jak zwykle.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Dawno się tak nie denerwował, co wydawało się zabawne, zważywszy na to że nie były to jego pierwsze święta, a zawodowo zajmował się organizacją wigilii spędzanych w gronie znajomych czy współpracowników. Niby tak, a jednocześnie nie pamiętał kiedy ostatnio siedział przy świątecznym stole w otoczeniu rodziny – tym razem może niekoniecznie swojej, ale to tylko potęgowało stres. W końcu chciał zrobić dobre wrażenie nie tylko na swoim partnerze, a również na jego bliskich. Tego popołudnia miał problem nawet z doborem garderoby, co jak wiadomo nie zdarzało mu się nigdy. Przegrzebał wszystkie swetry, ale żaden z nich nie wydawał mu się wystarczająco elegancki, dlatego ostatecznie zdecydował się postawić na garnitur, tyle że ze swobodniejszym, zażyczonym sobie przez Maximiliana akcentem. Założył bowiem iście szmaragdowy garnitur, idealnie wpasowujący się w kolor oczu ukochanego oraz bożonarodzeniową koszulę w bałwanki, na której widok w lustrze westchnął w duchu, przewracając jedynie oczami. Gdyby miał wybierać sam, pewnie wcale by po nią nie sięgnął. Liczył jednak na to, że Felix doceni jego starania. Przepasał nadgarstek gustownym zegarkiem, wciągnął na ramiona zimowy płaszcza, a wreszcie z całym workiem prezentów, niczym pomocnik świętego Mikołaja, wcisnął się na siedzenie pioruna, którym podjechał pod sam dom położony na obrzeżach Inverness. Zapalił jeszcze przed wejściem papierosa, pozwalając płucom pooddychać uspokajającą nikotyną, a po paru minutach nacisnął dzwonek do drzwi. – Ja? Chyba żartujesz. – Podniósł wyzywająco głowę, kiedy tylko zobaczył przed sobą roześmianego Maximiliana, którego pocałunku zdecydowanie teraz potrzebował, nawet jeżeli otwarcie by się do tego nie przyznał. Zdążył również pogłaskać Buddy’ego po łepetynie, zanim sięgnął do wypełnionego prezentami worka. – To pewnie Luke i Suzie… – Zagaił, wręczając zaraz w dłonie dzieciaków pluszowe zabawki i kuferki ze słodyczami, życząc wesołych świąt. Dopiero po tym przechylił się do ucha młodszego partnera. – Nie, ale chyba nie będziemy tutaj stali przez całą wigilię. – Przyznał zupełnie szczerze, mimo to zaciskając palce na jego swetrze, żeby zatrzymać go na chwilę. – Co z prezentami? Teraz? Nie teraz? Poza tym nie uważasz, że mam dzisiaj jakąś napuchniętą głowę? – Zasypał go pytaniami, skinieniem głowy wskazując na worek wypełniony kolejnymi pudłami. Znajomości zasad etykiety niewątpliwie nie można było Moralesowi odmówić, ale akurat świąteczne tradycje w każdym domu wyglądały zgoła inaczej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spodziewał się, że Paco przyjedzie Piorunem. Założył, że po prostu się tu teleportuje, ale przecież nie robiło to większej różnicy. No, może jedną. Max był pewien, że Nick nie odpuści zajrzenia tej bestii pod maskę. W tej chwili nastolatek skupiał się jednak na samej obecności partnera, nie myśląc o tym, co czeka na nich za ścianą. -Ja bym pewnie stchórzył. - Przyznał szczerze, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Dawno nie czuł się tak dobrze nawet, jeśli stres powoli wracał do jego umysłu. -Dokładnie. - Potwierdził, z kim Paco ma do czynienia, po czym westchnął tylko, patrząc jak dzieciaki zaciskają swoje drobne rączki wokół prezentów kulturalnie dziękując nieznajomemu darczyńcy. -MAMO! MOŻEMY ZJEŚĆ CZEKOLADKI OD NIEZNAJOMEGO PANA?! - Krzyk Suzie dało się słyszeć już chyba w całym domu i Max przymknął na chwilę powieki wiedząc, że ten wieczór może być ciężki do przetrwania. -Ty mała kablaro. Leć i połóż to wszystko pod choinkę. Zanim wszystko Ci wyżrę! - Zaśmiał się, udając, że sięga po kuferek ze słodyczami dziewczynki, na co ta tylko zaśmiała się głośno i wraz z bratem pobiegła do salonu, gdy tylko Max postawił ją na ziemię. -Dziękuję, ale nie musiałeś. - Odezwał się już do partnera, patrząc na niego ciepło i kładąc mu delikatnie dłoń na policzku. -Dasz sobie radę, wiem to. - Zapewnił go jeszcze, po czym ponownie czule pocałował usta Moralesa, dając mu tym samym wsparcie, którego obydwaj chyba teraz potrzebowali. -Spokojnie, na to przyjdzie czas. Jak zwykle przesadziłeś, mi amor. I jak zwykle wyglądasz perfekcyjnie. Z Twoją głową wszystko w porządku. Przynajmniej na zewnątrz. - Pokiwał głową na widok wora prezentów, a następnie zaśmiał się z własnego żartu, po czym chwycił go za dłoń i delikatnie pociągnął w stronę salonu, gdzie w końcu musieli zmierzyć się z resztą rodziny. -Wszyscy, to jest Salazar, Paco, Stacey i Nicka już znasz, to jest wrz...Hugo. - Zreflektował się, widząc karcące spojrzenie przybranej matki. -A to Em i jej mąż, Peter. Dzieciaki też już poznałeś. - Załatwił od razu formalności, mając nadzieję, że niewygodne pytania zaczną się dopiero po otwarciu ajerkoniaku. Pierwsza do Paco podeszła Stacey, która uścisnęła go i ucałowała delikatnie w policzek. Tuż za nią, pojawił się jej mąż, który nieco bardziej uważnie podał Moralesowi dłoń. Tak samo postąpił Peter, jednak ze zdecydowanie większym uśmiechem. Emma najpierw zmierzyła Maxa spojrzeniem, jakby chciała niewerbalnie zadać mu milion pytań, a gdy otrzymała w odpowiedzi zmieszany wzrok brata, podeszła do Paco i z uśmiechem oznajmiła, że miło jej go poznać. Na końcu korowodu znalazł się Hugo, który jak zwykle miał najwięcej do powiedzenia. -No, no, a za rok kogo przyprowadzisz? Emeryta, czy może odwiedzisz nas już z urną? - Zapytał złośliwie Felixa, po czym skinął tylko głową na Paco, jakby chciał mu powiedzieć "no elo ziom".
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sro 21 Gru - 20:52, w całości zmieniany 1 raz
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wolał postawić na samochód w obawie, że podczas teleportacji przypadkiem zniszczy któryś z zapakowanych ozdobnie prezentów. Nie pomyślał, że lśniący czystością piorun może wzbudzić zainteresowanie przybranego ojca Maximiliana, chociaż kiedyś rozmawiali chyba o przywiązaniu mężczyzny do motoryzacji. Na razie Meksykanin zbyt mocno skoncentrowały był jednak na zduszeniu stresu, a z tego względu starał się nie wybiegać w przyszłość i nie analizować wszystkiego wokoło. – Teraz mi to mówisz? – Mruknął żartobliwym tonem, jakby miał jeszcze szansę zmienić decyzję i opuścić świątecznie udekorowane domostwo. Prawda była jednak taka, że przestąpiłby przez bramy piekieł, byleby móc oglądać uśmiech na chłopięcej twarzy. Nic dziwnego, że wygodniej oparł się o framugę, obserwując przyjemny dla oka obrazek niezwykle rodzinnego i troskliwego nastolatka, którego zresztą objął lekko, przyciągając do siebie, kiedy tylko ten poświęcił mu odrobinę uwagi. – Wiem. – Wyszeptał wprost w jego usta, pozwalając wszelkim zmartwieniom utonąć w czułym pocałunku, którego wcale nie miał ochoty przerywać. Niestety musiał, skoro gospodarze i pozostali goście czekali już na nich w salonie. - Nie mogłem przecież przyjść z pustymi rękami. – Zaczął się tłumaczyć, wtrącając się Felixowi wpół zdania, a chwilę później pokręcił ze zrezygnowaniem głową. – Dzięki, jak zawsze można na ciebie liczyć. – Westchnął cicho, nieskutecznie ukrywając rozbawienie, wszak humor mu dopisywał, skoro przyszło mu spędzić ten ważny dzień w towarzystwie ukochanego. – Założyłeś ten uroczy sweter. – Postanowił również odwdzięczyć się komplementem, zanim splótł własne palce z palcami młodszego partnera, dając mu się poprowadzić na ścięcie wpierw do Nicka i Stacey. – Miło poznać. – Powtarzał, kłaniając głowę kolejnym najbliższym Maximiliana, a wreszcie ucałował lico mamy chłopaka i wymienił się uściskiem dłoni z jego ojcem. Poczuł na sobie jego czujne spojrzenie, a w konsekwencji przypomniał sobie ten jeden wieczór, podczas którego odprowadzał jego pijanego jak bela syna do domu. Mimo że wypili wtedy wspólnie po szklaneczce whisky, nie przyznał się że łączy go z Solbergiem zdecydowanie więcej. Domyślał się, że będzie zmuszony odpowiedzieć dzisiaj na wiele pytań, ale póki co zmierzył tylko spojrzeniem spod byka dzieciaka, powoli uświadamiając sobie dlaczego Felix nazywa go wrzodem. Oj, już on by go manier nauczył… tym razem jednak musiał robić dobrą minę do złej gry, a niegrzeczną uwagę skwitować teatralnym, czarującym uśmiechem. – Nie jestem aż taki stary. – Wytknął jednak małolatowi, odruchowo chowając ręce do kieszeni szmaragdowych spodni. Chyba tylko po to, żeby nie korciło go pacnięcie tego palanta w łeb.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, zawsze można było się zawrócić, ale Max cieszył się, że mimo wszystko Paco postanowił spędzić ten dzień z nim i jego rodziną. Dla nastolatka było to ważne, by mieć wszystkich bliskich przy sobie choć ten jeden dzień w roku, co nie oznaczało, że spodziewał się wieczoru bez potknięć. Co to, to nie. Za dobrze znał zgromadzone tu osoby, żeby aż tak się oszukiwać. Skinął głową, na znak zrozumienia, bo o ile wcale nie uważał, że Paco powinien był przynieść cokolwiek poza sobą, tak wiedział, że mężczyzna potrzebował tego w pewien sposób i nie miał zamiaru mu tego odbierać szczególnie, że przecież nikomu nic nie groziło z tego tytułu. No może poza dodatkowym uśmiechem na ustach. -Zawsze i wszędzie. - Odparł z łobuzerskim błyskiem w oku, po czym odruchowo spojrzał na swój sweter. -A no tak. W końcu chciałeś go zobaczyć, co nie? - Uśmiechnął się rozpromieniony i choć bardzo często zakładał ten sweter na Wigilię, tak w tym roku miał do tego dodatkowy powód. Mogliby tam stać pewnie cały wieczór, ale Paco miał rację, trzeba było w końcu przejść dalej i Max modlił się, żeby choć pierwsze pięć minut przebiegło spokojnie. Niestety, gdy tylko doszło do Hugo, wszystko musiało się koncertowo zjebać. -Uważaj gnoju, żeby w tej urnie nie było Twoich prochów. - Odwarknął przybranemu bratu bez skrępowania, nim Stacey do niego nie podeszła, a Nick nie zaczął karcić swojego rodzonego syna. Nikt nie chciał wielkiej awantury jeszcze przed podaniem indyka. -AŻ taki stary, to może nie. - Szepnął już bardziej rozbawiony Salazarowi, gdy nieco ochłonął. Położył mu dłoń na ramieniu, jakby chcąc uspokoić i partnera. Sam na jego miejscu już dawno by młodemu wyjebał, ale na szczęście Morales był bardziej powściągliwy. -To co, siadamy do stołu? - Zapytał zgromadzonych, bo trochę liczył na to, że podczas jedzenia atmosfera wyluzuje. Oczywiście zajął miejsce obok Paco, pilnując, żeby Hugo nie kręcił się nigdzie w pobliżu. Po swojej drugiej stronie miał Emmę, a Nick siedział po prawej ręce Paco. Peter pomógł Stacey przytargać ostatni półmisek na stole i przyszedł czas na to, co było esencją dzisiejszego spotkania. -Tak więc Wesołych Świąt wszystkim. Nie będę się rozgadywał, bo nam indyk stygnie. - Z uśmiechem przemówił Nick, po czym zabrał się za krojenie głównej potrawy i nakładanie każdemu po słusznej porcji. -Uważaj na tę żurawinę. Jak zwykle Stacey wyniosła od kogoś nowy przepis. Nie ufałbym jej zdolnościom aż tak. - Delikatnie ostrzegł Salazara, wskazując dyskretnie na miseczkę z czerwonym dodatkiem do mięsa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zdecydowanie nie zamierzał się zawracać. Miał prostą zasadę: jeżeli już się do czegoś zobowiązywał, starał się zrobić to jak najlepiej i nie zmieniał zdania w ostatniej chwili. Poza tym nie mógłby przecież nie docenić założonego przez Maximiliana na jego życzenie swetra, a tym samym zmarnować jego poświęcenia. Tak, nie miał pojęcia że w rzeczywistości nastolatek zakłada go na wigilię co roku. Pewnie to i lepiej, w końcu dzięki tej błogiej nieświadomości, poczuł się jeszcze mocniej doceniony. Prędko zaczął jednak żałować, że nie mogą wzajemnie komplementować elementów garderoby w przedpokoju, kisząc się tylko we własnym sosie. Hugo ze swoim bezczelnym uśmieszkiem niewątpliwie nie przypadł Meksykaninowi do gustu i Paco miał nadzieję, że wystarczy mu do tego gówniarza cierpliwości. Wątpił, żeby Felix miał mu za złe ostrzegawcze upomnienia, ale nie chciał naprzykrzyć się Nickowi i Stacey, którzy póki co dokładali wszelkich starań, żeby poczuł się w Inverness jak w domu. Morales powściągnął więc mordercze zapędy, natomiast nie był w stanie powstrzymać śmiechu, kiedy to jego partner wyręczył go w roli kata, warcząc na brata jak chorujący na wściekliznę pies. – Co, chcesz mnie wymienić na młodszego? – Szepnął żartobliwie, wszak to on został zaproszony na rodzinną wigilię, a tym samym nie widział jak na razie żadnych powodów do zmartwień czy zazdrości. Wreszcie zasiadł za stołem, pomiędzy ukochanym a jego ojcem, a po krótkiej acz w jego ocenie wystarczającej przemowie gospodarza, także pokłonił lekko głowę, życząc wszystkim zebranym wesołych świąt. Najlepiej takich bez Hugo. Przysunął talerze Nicka i Maximiliana, żeby ułatwić krojącemu indyka mężczyźnie robotę i już miał przegryźć pierwszego kęsa pieczonego mięsa, kiedy Felix postanowił wtrącić swoje trzy knuty. – Nie wypadałoby, żebym nie spróbował, chociaż przyznam ci szczerze, że wolę konfiturę z czerwonej cebuli. – Wyszeptał, przechylając się w stronę młodszego partnera, zanim oddał się degustacji głównego dania. – Wspaniale przyprawiony. – Zwrócił się również pochlebnie w kierunku rodziców chłopaka, po tym jak przekąsił kilka kęsów. Żurawina faktycznie do najsmaczniejszych nie należała, ale wolał skoncentrować się na zaletach tutejszej kuchni.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Chyba każdy żałował w takich chwilach, że nastolatkowie w tej rodzinie są niezdolni do życia w społeczeństwie i najlepiej byłoby ich odizolować. Szczególnie od siebie. Całe szczęście jakimś cudem udało się ugasić chwilowo rozognione temperamenty chłopaków i uciszyć sprawę, choć Hugo zdecydowanie wyglądał, jakby nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. -Wiek to tylko liczba. Zbyt łatwo nim manipulować, żebym miał się przejąć. - Wzruszył ramionami, jednocześnie nawiązując do ich pierwszego spotkania, kiedy to sam oszukał Salazara co do swojej daty urodzin dzięki eliksirowi postarzającemu. Max sam nie mógł się doczekać, aż w końcu będzie mógł zatopić zęby w świątecznym jedzeniu. Co prawda apetyt jeszcze nie wrócił mu na pełne obroty, ale atmosfera i kuszące zapachy robiły swoje. -Daj spokój, nawet by nie zauważyła. - Machnął widelcem, odpowiadając już nieco mniej kulturalnie z pełnymi ustami. -Musisz obniżyć swoje standardy, to nie Paraiso. - Wytknął mu, choć nie było to zrobione złośliwie. Wiedział, że Paco ma bardziej wykwinty gust, ale jakby nie było, znajdowali się w skromnym domu na przedmieściach, a nie w gwiazdkowej restauracji renomowanego hotelu. -Indyk spoko, ale żurawina... Stace, powinnaś przestać zbierać przepisy od Mary. - Sam postanowił głośno odnieść się do tematu, choć nie spróbował nawet rzeczonego sosu. -Może Paco by Ci coś podpowiedział. Coś tam ogarnia w kuchni. - Zaproponował, wpierdalając partnera w rozmowę z przybraną matką, która siedziała po prawicy Nicka. -Naprawdę? Potrafisz gotować? W sumie przydałoby mi się kilka porad. Sama potrafię co nieco, ale już kompletnie nie umiem łączyć nowych smaków i widzisz, potem wychodzi taka katastrofa. A pomyślałbym człowiek, że to tylko sos, którego nie da się zepsuć... - Kobieta nakręciła się, widocznie zdając sobie sprawę z tego, że nie jest to jej popisowe danie. Max uśmiechnął się pod nosem, kładąc dłoń na udzie Paco, po czym odwrócił się do Emmy, która zagadała go o jego nowy biznes.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco postanowił strategicznie ignorować obecność Hugo i nie wdawać się z nim w żadne dyskusje, o ile nie będzie do tego zmuszony okolicznościami. Póki co zresztą trudno było mu się w nowym otoczeniu odnaleźć, a jedyną osobą, z którą rozmawiał jak zawsze swobodnie, okazał się oczywiście Maximilian. – Nie przypominaj, mistrzu eliksirów. – Szturchnął delikatnie chłopaka w bark, z ulgą przyjmując oficjalne rozpoczęcie wigilijnej kolacji. Miał bowiem idealną okazję do zajadania się świątecznymi wspaniałościami, unikając zarazem niewygodnych, krępujących rozmów z innymi domownikami. – Nie będę okłamywał najważniejszej kobiety w życiu mojego partnera. – Pozwolił sobie zażartować pomiędzy jednym a drugim kęsem mięsa, którego wcale nie komplementował z grzeczności. Naprawdę było wyśmienite, poza tym miło było spróbować czegoś innego, czegoś czego na co dzień nie przyrządzał we własnej kuchni. – Nie muszę obniżać. Nie wiem czy to zasługa Nicka czy Stacey, ale mi smakuje. – Szepnął do ukochanego z uśmiechem, chociaż mina mu nieco zrzedła, kiedy okazało się że chłopak wepchnął go w samo centrum zainteresowania. Zerknął karcąco na nastolatka, ale stwierdził że przynajmniej temat do rozmowy wybrał niezgorszy. Paco czuł jednak w kościach, że trudno będzie zaspokoić ciekawość wyraźnie zaintrygowanej jego zachwalonymi przez partnera umiejętnościami gospodyni. – Prowadzę hotel i restaurację. – Wyjaśnił łagodnym, ciepłym tonem, całą swoją uwagę poświęcając pani domu. – Sos jest dobry, Felix przesadza. Gdybym miał cokolwiek doradzić, warto dodać odrobinę soku i skórkę cytryny. – Podzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem, cały czas patrząc w oczy kobiety. Dopiero dotyk chłopięcej dłoni wybił go z rytmu, zmuszając do przypomnienia sobie o czym w ogóle zamierzał powiedzieć. – Mógłbym pomóc, chociaż najbliższa jest mi jednak kuchnia meksykańska. – Zaoferował się uprzejmie, przesuwając delikatnie palcami po ułożonej na jego udzie ręce, jakby chciał przekonać ukochanego, że radzi sobie nawet nieźle. Tak mu się wydawało, acz czułby się o wiele bardziej komfortowo, gdyby nie to nieodparte wrażenie że jego głowa jest dużo większa niż zwykle.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ignorowanie było zdecydowanie najlepszą taktyką, choć Max nigdy nie potrafił w pełni się jej oddać. Nie jego wina, że młodszy brat tak mocno działał mu na nerwy. Przynajmniej czasami, bo były chwile, gdzie dogadywali się naprawdę dobrze. Zamiast myśleć jednak o rok młodszym uczestniku kolacji, Solberg postanowił skupić się na partnerze, który widocznie zrozumiał jego aluzję co do wieku. -Do mistrza mi jeszcze daleko. - Odpowiedział tylko, tęsknie wspominając czekające na niego w domu Brooks laboratorium. To już drugi dzień, gdzie nie miał okazji oddać się pracy i był z tego powodu naprawdę niepocieszony. Nastolatek właśnie miał coś odpowiedzieć żartobliwie, gdy zdał sobie sprawę, że w sumie Paco ma trochę racji. -Jednej z najważniejszych. - Spojrzał szybko na siostrę, a w myślach przewinęły mu się jeszcze dwie osoby z rodziny, które mogły się o to stanowisko ubiegać. Prawdą było jednak, że Morales raczej lepiej niż gorzej odczytał dynamikę między Maxem, a jego przybraną matką. -W sumie to Stacey. Farsz robi świetny, to prawda. - Musiał pochwalić kobietę, bo trzeba było przyznać, że nie była aż tak beznadziejna w kuchni, jak jej wychowanek. Na całe szczęście pisała jednak fantastykę, a nie książki kucharskie, bo zapewne nie żyliby w aż takim komforcie. -Cytrynę? Ojejka! Kompletnie bym nie pomyślałam. Muszę wypróbować w przyszłym roku. - Blondynka od razu się rozpromieniła, nakładając sobie trochę warzyw na talerz. -Kuchnia meksykańska? To taką restaurację prowadzisz? - Zagadała Salazara, a Max skłamałby mówiąc, że nie podsłuchiwał trochę ich rozmowy, opowiadając siostrze jednocześnie o otwarciu "Luxa". Poczuł się zdecydowanie lepiej, gdy Morales zaczął gładzić jego dłoń, choć wciąż czuł leki stres, który towarzyszył mu od czasu, gdy tylko zaprosił go na tę uroczystą kolację. -Zapuściłeś się. Nie możesz tak przecież wyglądać jako właściciel klubu. Może Cię ostrzygę, jak dzieciaki pójdą spać? - Emma zaproponowała, a Max skinął lekko głową, nie wiedząc jeszcze, czy aż tak długo tu przecież z Paco zostaną. Czuł wsparcie bijące od większości członków rodziny, co niezmiernie go cieszyło, choć słowa Nicka, które usłyszał sprawiły, że odwrócił się od Emmy i teraz już bezpośrednio zainteresował się swoją drugą stroną. -...w mentorstwo jakkolwiek? Wybacz, że pytam, ale myślę, że teraz już nie ma co udawać. - Solberg westchnął słysząc beztroskie pytanie Nicka, choć jego wzrok był bardzo przenikliwy. Nastolatek liczył, że zdążą chociaż napić się pierwszego kieliszka ajerkoniaku, ale jak widać nie było im to dane.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Mam inne zdanie na ten temat, chociaż w jednym masz rację. Zawsze warto się doskonalić. – Mruknął wpatrzony w szmaragdowe ślepia ukochanego jak w obrazek. Wydawało się, że na moment zapomniał o istnieniu czegokolwiek i kogokolwiek wokoło, co niewątpliwie miało swoje zalety. Dopóki nie zauważał bowiem Hugo, dzieciak nie działał mu na nerwy. – Jednej z najważniejszych. – Poprawił się, kiwając głowę ze zrozumieniem. Spostrzegł spojrzenie Maximiliana opadające na twarz siostry, a domyślał się że znajdzie się w tej rodzinie jeszcze parę bliższych lub dalszych kuzynek, które jego młodszy partner również obdarowywał miłością. Pewnie niemniejszą niż przytulaną przez niego wcześniej Suzie. Musiał przyznać, że ciekawie było oglądać chłopaka w wigilijnych, ciepłych okolicznościach. Nie znał go jeszcze od tej strony. – Tak, ten farsz robi robotę. Pieprzny, z charakterem. – Wtórował swojemu ukochanemu, mając nadzieję że uda mu się załapać na dokładkę. Co jak co, ale dobrej jakości mięsa nigdy nie odmawiał. - Polecam też konfiturę z czerwonej cebuli, doskonale sprawdza się zarówno w towarzystwie serów, jak i mięs. – Podsunął gospodyni kolejny pomysł, zanim zdążył się ugryźć w język… z drugiej strony, jeżeli już kobieta zamierzała od kogoś brać przepisy, Felix nie powinien chyba narzekać na autora. – Nie ograniczam się, ale w karcie nigdy nie brakuje meksykańskich dań. Pochodzę z Meksyku. – Rozjaśnił wątpliwości, nie tylko opisując zwięźle klimat hotelowej restauracji, ale tłumacząc również źródło swojej latynoskiej urody. Niełatwo było mu się jednak w pełni skupić, kiedy jednym uchem usłyszał o otwarciu Luxa. Żałował, że nie może uczestniczyć w obu rozmowach jednocześnie, zwłaszcza że chwilę później zaczął się także obawiać o fryzurę młodszego partnera. Natomiast, o dziwo, podenerwowanie minęło… przynajmniej do momentu, w którym z ust Nicka wypłynęło wyjątkowo krępujące pytanie. Morales zmarszczył czoło, zastanawiając się czy powinien powiedzieć prawdę. Wolałby nie, ale Nick miał rację. Teraz nie było już sensu udawać. – Nie. Po prostu mi na nim zależy. – Przyznał więc z opóźnieniem, ale stanowczym tonem, nie unikając kontaktu z przenikliwym wzrokiem mężczyzny. Nie ukrywał jednak, że ucieszyłby się teraz na widok szklaneczki whisky.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Przynajmniej w tym jednym jesteśmy zgodni. Zawsze coś. - Puścił mu oczko, bo akurat nie wyobrażał sobie życia bez dążenia do samodoskonalenia. Przynajmniej w temacie eliksirów, które były dla niego jak powietrze, którym oddychał i ciężko było tego po prostu nie zauważyć, jeśli przebywało się z nim chociażby dziesięć minut. Kuzynostwa nie miał wiele, przynajmniej od strony przybranej rodziny. Tych z Hiszpanii nie było mu jeszcze dane w pełni poznać, choć Flora bardzo dobrze wprowadziła go w zawiłości drzewa genealogicznego, jakie ze sobą dzielili. Tak, Max był rozdarty między dwa skrajne światy, ale nie martwiło go to. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że odnalazł biologicznego ojca, który zdecydowanie bardziej nadawał się na rodzica nić Freya. -Jedz, jedz. Ja zostawiam trochę miejsca na deser. - Wyszczerzył się, bo co jak co, ale podczas świąt to jedzenia na tym stole nie brakowało. Max nie mógł się doczekać, aż przyjdzie czas na coś słodkiego, choć zamierzał jeszcze spróbować kilku bardziej wytrawnych potraw. Dał jednak znać Paco, by bez skrępowania częstował się czymkolwiek, a sam rzucił się na pieczone ziemniaczki z warzywami. -Będziesz musiał mi to wszystko powtórzyć. Nie wiem, gdzie zostawiłam swój przepiśnik. Kochanie, widziałeś go gdzieś? - Ostatnie zdanie oczywiście Stacey skierowała do Nicka, który nie zdążył odpowiedzieć, gdy mąż Emmy wskazał lokację owego zeszyciku. -Och, to wiele wyjaśnia. Nie jest Ci tu za smutno? Meksyk musi być dużo bardziej kolorowym miejscem niż Anglia. No i pewnie macie tam inną kulturę waszego świata. Max opowiadał nam, że kiedyś poleciał tam z Julką, ale nie wdawał się zbyt mocno w szczegóły. To tam się poznaliście? - Stacey oczywiście rozgadała się na dobre, choć lekki rumieniec wyszedł na jej twarz, gdy z jej ust wyszło pytanie, które uznała za nietaktowne. Jej jasne oczy spoczęły na chwilę kawałku marchewki. Widać w końcu ciekawość zaczęła wygrywać z taktem. Max miał wrażenie, że przy stole zrobiło się dziwnie cicho, a większość zgromadzonych zaczęła przysłuchiwać się rozmowie Paco z Kolbergami. Tylko dzieciaki radośnie śmiały się i szczękały sztućcami o talerz, wpychając w siebie kolejne kęsy i karmiąc pod stołem Buddyego, który nie miał zamiaru opuszczać tej darmowej jadłodajni na krok. Max rozluźnił się nieco, gdy usłyszał, że jego partner bez ogródek wyjawia prawdę. Nie wiedział czemu tak bardzo denerwował się jego odpowiedzią na pytanie Nicka. -Jak nam wszystkim. - Odpowiedział twardo neurochirurg, choć jego twarz złagodniała, a dłoń na chwilę spoczęła na ramieniu Moralesa, jakby chciał go zapewnić, że nie ma zamiaru go tutaj mordować przy stole. Max poczuł, jak ciepło rozlewa się przez jego serduszko i zdecydowanie szeroko się uśmiechnął. -Kto ma ochotę na ajerkoniak? - Nick w końcu wstał, przynosząc leżącą na komodzie butelkę i rozlewając powoli gęsty napój do prawie wszystkich kieliszków, a gwar ponownie zagościł przy stole, gdy ludzie pochwycili między sobą inne tematy. -No w końcu. Przyda się trochę kreatywności przed tym pokazem talentów. Jeszcze nie wymyśliłem, co zrobić. - Szepnął partnerowi na ucho, składając na jego policzku delikatnego całusa, po czym wrócił do resztki swojego posiłku, który następnie zapił słodkim jajecznym likierem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nieraz wydzierali się na siebie bądź wzajemnie ranili, ale mimo wielu kłótni i żartobliwych przytyków, w najważniejszych kwestiach raczej okazywali się zgodną parą. Meksykaninowi trudno było się jednak nie uśmiechnąć na uwagę młodszego partnera i puszczone zalotnie oczko. Miał nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda im się wspólnie od wigilijnego stołu zniknąć. Nie to żeby miał cokolwiek przeciwko rozmowom z członkami jego rodziny. Po prostu chciał również spędzić trochę czasu z ukochanym sam na sam, w końcu nie o wszystkim mogli tak swobodnie rozmawiać przy jego rodzicach. – Deser nie może być lepszy niż indyk. – Wtrącił, nakładając na talerz kolejną porcję, którą tym razem ubogacił dodatkiem pieczonych ziemniaków z warzywami. Skubnął również chlebową tartinkę z wędzonym łososiem. Nie zdołał jej jednak dokończyć, kiedy Stacey ponownie zasypała go lawiną pytań. - Proszę śmiało pytać, zawsze mogę też przekazać kilka przepisów przez Maximiliana. – Zerknął ukradkiem na ukochanego, dopiero po chwili powracając spojrzeniem na rozgadaną kobietę, która najwyraźniej nie zamierzała mu dać dzisiejszego wieczoru wytchnienia. Nie narzekał, bo prawdę mówiąc, obawiał się że ze względu na dzielącą jego i Felixa różnicę wieku, nie zostanie przyjęty tak ciepło. Nic więc dziwnego, że w podzięce za gościnę, powtórzył kobiecie listę składników niezbędnych do przyrządzenia konfitury z czerwonej cebuli, żeby ta mogła ją zapisać w swoim notesie. – Radzę sobie… lubię tam wracać, ale od dawna już mieszkam w Londynie. Czasami brakuje mi słońca. – Darował rozmówczyni czarujący uśmiech, a zachęcony jej zaciekawionymi oczami, kontynuował również wywód o Meksyku. – Co zabawne, podczas wigilii też jadamy pieczonego, nadziewanego indyka, chociaż u nas króluje zupełnie inny farsz. Najczęściej z dużą ilością chili. – Przerwał opowieść o świątecznych tradycjach na skutek kolejnego, niezbyt wygodnego pytania. – Nie. Poznaliśmy się w Londynie. – Pokręcił przecząco głową, na wszelki wypadek nie rozwodząc się zbytnio w tym temacie. Bezpieczniej było odpowiadać zwięźle i konkretnie, zwłaszcza że inni nagle zaczęli przysłuchiwać się jego historii. Całe szczęście Nick okazał się zachować w porządku, i to mimo początkowo twardego, trudnego do rozgryzienia tonu. – Cieszę się, że mogę być tutaj z nim i dziękuję za zaproszenie. – Uczynił dokładnie to, czego nakazywała od niego kultura, a skoro już został wstępnie zaakceptowany przez rodzinę Felixa, nie zamierzał się dalej ukrywać. Poczuł się pewniej, a w konsekwencji objął ramieniem swojego młodszego partnera. – Z chęcią spróbuję. – Zgłosił się również do degustacji ajerkoniaku, unosząc nieco wyżej wolną dłoń. Potem już przechylił się stronę Maximiliana, śmiejąc się pod nosem z jego komentarza. – Tylko nie przesadź. Taniec na rurze może się tutaj nie spodobać. – Zwrócił się do niego podobnie konspiracyjnym szeptem, a zanim posmakował ajerkoniaku, zdecydował się skraść mu całusa. Nie do końca takiego, jakiego pragnął, ale dobre maniery nie pozwalały na razie na odważniejsze gesty.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max też miał nadzieję, że wieczór potoczy się spokojnie i uda im się wykraść chwilę dla siebie. Wiedział jednak, że pewne tradycje muszą najpierw przetrwać i szczerze, wcale zbyt mocno tego nie żałował. Przynajmniej nie w tej chwili, bo nie miał pojęcia, co będzie dalej. -No i w tym przekonaniu pozostań. Więcej dla mnie. - Wyszczerzył się, bo doskonale wiedział, co go czeka później, choć nie mógł zaprzeczyć, że indyk był wyborny, a jego przybrana matka z roku na rok pobijała samą siebie w tym temacie. -Och, nie chcę Cię wykorzystywać. Zresztą Max też ma wiele na głowie i nie wpada tu już tak często jak na początku, gdy się wyprowadził. - Już otwierała usta, by coś dodać, ale widocznie się powstrzymała. Na szczęście Peter uratował ją z sytuacji, podając przepiśnik, w którym zaczęła notować wszystko to, o czym mówił Paco, choć nie potrafiła jeszcze wyobrazić sobie smaku tej cebulowej konfitury. -Nie przepadam za Londynem. Jest tam tak tłoczno i szaro... Tutaj jest dużo spokojniej i mogę bez przeszkód pracować. Poza tym, wątpię, żeby Nick kiedykolwiek zgodził się przenieść do innej kliniki. Mimo, że wielokrotnie już go namawiano. - Wypowiedziała ostatnie słowa konspiracyjnym szeptem, co mijało się z celem, gdy jej mąż siedział pomiędzy nią a jej rozmówcą. Nick przewrócił tylko oczami, rozglądając się za dokładką brukselki, którą jadł tylko on i Emma. -Chili? bardzo ciekawe połączenie. Może się kiedyś odważę. Mnie jednego roku namówili na nadzianie indyka haggisem. - Wyznała. Widać było, że dobrze jej się rozmawia, choć Stacey była na tyle ciepłą osobą, że ciężko czasem było wyczuć, co jest jej prawdziwymi emocjami, a co zwykłą gościnnością, której nie odmawiała nikomu, kto przekroczył próg jej domu. -No tak, oczywiście. Max często tam przesiaduje i zawsze przesiadywał, choć nie zawsze powinien. - Pokręciła głową, spoglądając na przybranego syna, który chwilowo rozmawiał z siostrą. Listów od dyrekcji Hogwartu w sprawie Felixa, jakie ten dom widział, nie zliczyłby chyba nikt. Nick mógł czasem wydawać się surowy i twardy, ale tak naprawdę miał w sobie wiele luzu i zrozumienia. Nic więc dziwnego, że wyczuwając szczerość Moralesa, nie chciał go w żaden sposób dalej dręczyć. Przynajmniej dopóki widział uśmiech na twarzy przybranego syna, który widocznie czuł się dobrze w towarzystwie Salazara. -Daj spokój, nawet jakbyśmy chcieli odmówić, to ostatecznie i tak postawiłby na swoim. - Właściciel domu zaśmiał się, kręcąc głową, bo nie tylko Paco zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo przekonujący młody eliksirowar potrafi być. Poza tym, to nie była prośba, która miała komukolwiek zaszkodzić, choć dzieląca Paco i Maxa różnica wieku była czymś trudnym do zignorowania. Przynajmniej w tak krótkim czasie. -Masz rację, umówiliśmy się, że nie będziemy powtarzać starych numerów. - Tym razem to Max uniósł wyżej kąciki ust, a następnie zmiękł nieco pod wpływem pocałunku. Nie obchodziło go to, że siedzi teraz przy stole z innymi ludźmi, którzy niekoniecznie mogą to tolerować. W tej chwili ważniejsze było dla niego co innego i na tym chciał się skupić.
W końcu kolacja dobiegła końca, a wszystkie brzuchy, nawet te zwierzęce, zostały wypełnione rarytasami. Naczynia powoli znikały w zmywarce, a dzieciaki już dreptały pod choinką, próbując odgadnąć, co takiego im się w tym roku skapnie. -Trochę cierpliwości! Chyba nie myślicie, że babcia wam odpuści? - Max pstryknął dzieciaki po nosach, po czym zwrócił się do swojego partnera. -No to teraz czas na najgorsze. Możesz wybrać żeby się najpierw upić. Na Ciebie krzywo nie spojrzą z tego powodu. - Ostrzegł partnera przed kolejnym punktem programu, gdy Stacey pojawiła się obok nich. -Max, skarbie. Robi się późno, a chciałam jeszcze podać ciasto. Poczekamy na was z prezentami. - Zdecydowanie nie była już tak radosna jak przy stole i Solberg potrzebował chwili, by zrozumieć o co jej chodzi, bo kompletnie w tym wszystkim zapomniał. Na szczęście spakowane na blacie pojemniki z resztkami odświeżyły mu pamięć i sam w tej chwili nieco przygasł. -Jasne. Muszę lecieć. Postaraj się nie zabić gnojka. - Uśmiechnął się lekko, po czym naprędce się ubrał, zabrał co jego i zniknął, nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, czy pójść w jego ślady.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przewrócił oczami, dość wymownie dając swojemu młodszemu partnerowi znać, że nie stanie z nim do walki o dodatkową porcję deseru. Domyślał się, że w roli głównej wystąpi słynny na brytyjskich wyspach pudding, a chociaż doceniał jego walory smakowe, tak nigdy nie pałał miłością do słodyczy, przedkładając ponad nie krwistego steka, o którym zaczął zresztą zaraz gawędzić z gospodynią. Nie szczędził jej kulinarnych rad ani przepisów, które kobieta chętnie zapisywała w swoim notatniku. Dopiero skrępowane otwarcie ust Stacey i kolejny kłopotliwy temat sprawił, że Paco nieco przygasł. Chyba wiedział o co matka nastolatka planowała zapytać i zupełnie szczerze… sam chciałby, żeby Maximilian wyprowadził się do niego. Niestety rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej, a że ostatecznie kobieta urwała wypowiedź wpół, postanowił nie wyprowadzać jej z błędu. – Można się przyzwyczaić, ale ta ponura, deszczowa aura z pewnością nie przekonuje. – Dostrzegał wady angielskiej stolicy, ale nie wyobrażał sobie na razie zmiany centrum życiowego. Ot, po prostu więcej czasu spędzał nad hotelowym basenem, w promieniach sztucznie wyczarowanego słońca. – Odpowiedzialna i ciężka praca. – Wtrącił, zwracając się tym razem do Nicka. Prędko jednak przekierował uwagę z powrotem na rozgadaną panią domu. – Meksykanie uwielbiają ostre papryki i przyprawy. Haggis miałem okazję spróbować, oczywiście za sprawą Maximiliana. – Dodał również ze znacznie szerszym uśmiechem, który wypływał na usta zawsze wtedy, kiedy miał okazję napomknąć o swoim ukochanym. - Wiem. – Westchnął ciężko, spuszczając na moment wzrok. Nie musiał odpowiadać, reakcja i tak uświadamiała rozmówczyni, że doskonale wie co ma na myśli. Nieraz zresztą ratował Felixa z opresji bądź wyrywał ze szponów wyniszczającego nałogu. – No tak, nie zdziwiłbym się… – Wyjątkowo przechylił się bliżej Kolbergów, a nie nastoletniego partnera. – …jest uparty jak osioł. – Pozwolił sobie zażartować, wyczuwając nutę przychylności i akceptacji ze strony właściciela posiadłości położonej na obrzeżach Inverness. Póki co był naprawdę mile zaskoczony. Obawiał się, że ten wieczór potoczy się zupełnie inaczej, a jednak uniesione wyżej kąciki ust ukochanego rekompensowały wszelkie niedogodności, których jak na razie nie pojawiło się tak wiele. Pocałunek natomiast wypełnił go kolejną dawką radości i pewności siebie.
Po kolacji nie bardzo potrafił znaleźć dla siebie miejsce. Nie zdążyli omówić z Maximilianem kwestii logistycznych, toteż nie miał pojęcia czy następnym punktem wieczoru okaże się niefortunny talent show czy może rozpakowywanie prezentów. Skorzystał natomiast z propozycji alkoholowych, uprzejmie prosząc o szklankę whisky z lodem. – Kusisz, ale lepiej żebyśmy razem trzymali fason. – Poklepał delikatnie chłopaka po ramieniu, upijając łyka bursztynowego trunku, który miał mu dodać odrobiny odwagi. Nie spodziewał się, że na szalone występy i świąteczne podarunki przyjdzie mu jeszcze zaczekać. Początkowo nie zarejestrował sensu rozmowy prowadzonej pomiędzy nastolatkiem a jego przybraną matką, mimo że obserwował uważnie ich zachowanie. Potrzebował chwili, żeby połączyć nagłe pożegnanie Felixa ze zgarniętymi przez niego pojemnikami, a gdy tylko uświadomił sobie, gdzie jego partner wybył, spojrzał zmartwiony na ledwie co zamknięte drzwi, przeklinając w duchu, że się spóźnił. Wiedział, że już go nie dogoni, poza tym… ustalili, że pewne sprawy Solberg musi załatwić sam. Nie podobało mu się to, ale nie miał innego wyjścia. Po prostu podszedł bliżej Stacey, opierając się grzbietem o drewniany blat. – Wróci. – Rzucił stanowczym, pokrzepiającym tonem, chociaż nie był pewien czy próbuje pocieszyć kobietę czy samego siebie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać sama kolacja przeszła bez większych problemów i widać było, że z każdą kolejną minutą i każdym kolejnym kieliszkiem ajerkoniaku, atmosfera rozluźnia się coraz bardziej. Max sam zrezygnował z chwilowo z whisky, więc ostatecznie to Paco, Nick i Emma wylądowali z bursztynowym trunkiem w ręce, podczas gdy Hugo otworzył piwo, a Stacey kontynuowała picie jajecznego likieru. -Będziesz mnie pilnował? - Poruszył prowokująco brwiami, choć prawdą było, że nie miał zamiaru się tu dzisiaj skończyć. Nie potrzebował alkoholu, choć przyjemnie mu się raz na jakiś czas zwilżało gardło czymś mocniejszym. Gdy tylko drzwi za Maxem się zamknęły, widać było, że coś ciężkiego nagle pojawiło się w powietrzu, ale nikt nie miał zamiaru adresować tego na głos. Dzieciaki bawiły się wesoło z Buddym, który w tej chwili gonił swój ogon ku uciesze latorośli, a Grom wskoczył na blat kuchenny, próbując schować się w zlewie. Słysząc słowa Paco, Stacey ledwo widocznie uniosła kąciki ust. Nie wiedziała, co Morales wie na temat planów i tradycji Maxa, ale niepokoił ją fakt, że nie nastolatek nie wziął partnera ze sobą. Postanowiła więc zignorować słowa Salazara i zająć się działaniem, to też chwilę później wciskała w dłonie Moralesa stos talerzyków. -Nakryj proszę stół. Łyżeczki znajdziesz w drugiej szufladzie kredensu, te takie srebrne z zielonymi detalami. - Poprosiła go, nagle dostając jakby zastrzyku energii, jakby koniecznie chciała się czymś zająć, by odreagować stres. -Emma, przynieść z naszej sypialni te moje ulubione serwetki. Wiesz które. Tylko nie zalej mi manuskryptu na szafce tą swoją whisky... - Kobieta kontynuowała wydawanie rozkazów, a wszyscy nagle zamienili się w pracowite mróweczki, które bez słowa sprzeciwu zaczęły wykonywać swoje zadania. Tylko Hugo siedział na kanapie, odpalając już jakąś gierkę na konsoli, za co dostał od Nicka przez łeb. -Mam do Ciebie wiele pytań, ale chyba jako ojciec, nie chcę znać odpowiedzi na żadną z nich. Za to jako głowa rodziny, nienawidzę tego sformułowania, chciałem tylko zapytać, czy zostajesz z nami na świąteczne śniadanie. Max nic nam nie powiedział. - Mąż Stacey zagadnął Salazara, po czym skinął mu głową, by poszedł za nim, upewniając się, że jego żona zajęta jest czym innym, po czym otworzył drzwi na taras i wyszedł na świeże powietrze, gdzie kitrając się w krzakach lawendy odpalił papierosa. -Palisz? Zresztą, co ja pytam, każdy znajomy Maxa kopci jak smok. - Pokręcił rozbawiony głową, przysuwając w stronę Paco butelkę, pełniącą rolę popielniczki. -Młody ostrzegł Cię przed szalonymi pomysłami mojej żony? Sam zastanawiam się co roku, czy nie zainscenizować telefonu z kliniki i się wymigać. Ja rozumiem tworzenie własnych tradycji, ale coś takiego powinno podchodzić pod łamanie konwencji genewskiej. - Zaśmiał się lekko, patrząc na migoczące w ogrodzie lampki. Wbrew pozorom wcale nie był aż takim przeciwnikiem tego, jak święta wyglądały w ich domu, ale jednocześnie czuł się na niektóre elementy już po prostu za stary. -Widziałem, że przyjechałeś bryką. Jakie ma flaki to cacko? - Zapytał, głową wskazując na przód domu, gdzie stał zaparkowany Piorun.
***
Gdy tylko Max wyszedł z domu skierował się w stronę lasu, na skraju ich działki, a tam aportował się w stronę starej ruiny. Wziął głęboki wdech, gdy poczuł zimne powietrze na twarzy, a zaraz potem uderzył go znajomy smród. Przekroczył próg czując się zdecydowanie bardziej nieswojo niż zazwyczaj, ale wciąż machinalnie kierował kroki do pomieszczenia, które kiedyś było kuchnią. Zaczął wykładać na stole pojemniki z resztkami, koce i inne akcesoria, po czym chwycił pojedynczą białą lilię, jaką miał ze sobą i opuścił pomieszczenie, przechodząc do innego, wyjątkowo dziś zatłoczonego, choć mało kto zdawał się być świadom jego obecności. Solberg zacisnął mocniej szczękę, a następnie położył kwiat na parapecie pod wybitym oknem. Przez chwilę wpatrywał się w białe płatki, a następnie oparł się tyłem o spróchniałe drewno, obserwując to, co działo się przed jego oczami. Poczuł nieprzyjemne swędzenie w całym ciele, a widok igieł, czy pustych torebek po prochach sprawiał, że miał ochotę usiąść w jedynym wolnym kącie i pozostać tu do momentu, aż nie nasyci targającego nim głodu. Zamiast tego, odepchnął się jednak od parapetu i szybkim krokiem wyszedł z rudery, skupiając całą swoją wolę na tym, by iść do przodu i nie oglądać się za siebie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wiedział już wcześniej od Maximiliana, że likier jajeczny pełni tradycyjną rolę w domostwie na obrzeżach Inverness, ale tak jak doceniał wagę gęstego trunku i umiejętności domowników, tak nie wytrzymałby całego wieczoru w akompaniamencie słodkiego ulepku, za jaki uważał ajerkoniak. Whisky zdawała się więc naturalnym wyborem, zwłaszcza że sam gospodarz domu się na nią przerzucił. – Myślałem, że wolisz żebym nie traktował cię jak dziecko. – Wytknął chłopakowi, bezpośrednio odnosząc się do ich ostatniej rozmowy na wizzengerze. – Poza tym… musiałbym związać twoje nadgarstki, zakneblować usta, a obawiam się że wtedy opuścilibyśmy tę wigilię przedwcześnie. – Dodał zaraz mrukliwym, uwodzicielskim tonem, unosząc wyżej brwi w prowokującym geście. Oj, wiele by dał, by wcielić w życie tę wizję, a już szczególnie chętnie przedłożyłby ją ponad nagłe rozstanie, które wiązało się z wizytą jego ukochanego w melinie. Gdyby nie znał swojego młodszego partnera, prawdopodobnie nie wyczułby nawet ciężkiej atmosfery unoszącej się wokoło. Rozumiał jednak wszystko aż nadto, a niemrawy uśmiech Stacey sprawił, że sam zaczął powątpiewać we własne zapewnienia. Nie dlatego, że przestał pokładać wiarę w Felixa. Po prostu wiedział do czego prowadzi nałóg, a w konsekwencji żałował, że nie wybiegł tuż za nim. – Do usług. – Pokłonił się za to kulturalnie matce chłopaka, zajmując się nakryciem stołu. Myślami jakby podążał jednak za swym ukochanym, przez co całkiem zatracił kontakt z rzeczywistością. Wybudził się z letargu dopiero na skutek charakterystycznego, głębokiego tembru głosu Nicka, którego słowa potwierdził, lekko kiwając głową. Nie chcesz. Zdecydowanie nie chcesz. – Chciałbym znać odpowiedź na twoje pytanie, ale obaj wiemy, gdzie wyszedł. Nie zdążyliśmy o tym porozmawiać, nie wiem w jakim wróci nastroju, a poza tym wolałbym nie nadużywać waszej gościnności. – Westchnął ciężko, starając się nie skupiać na krępującym wydźwięku zadanego mu przez mężczyznę pytania. Troska o Maximiliana wzięła górę nad dyskomfortem, chociaż doskonale wiedział w jak bardzo niewygodnych okolicznościach się znaleźli. Propozycja papierosa okazała zbawieniem w cierpieniu. Ba, Meksykanin nawet uśmiechnął się szczerze w odpowiedzi na konspiracyjne zaproszenie, podążając za gospodarzem na taras. Nie musiał się odzywać, wystarczyło że wsunął merlinową strzałę do ust. – Na szczęście ostrzegł, na nieszczęście nadal nie widzę siebie w tej sytuacji. – Rzucił rozbawiony, przynajmniej w tej kwestii odnajdując z Nickiem wspólny front. – Wiem o czym myślisz. Twój syn przyprowadza do domu mężczyznę, który równie dobrze mógłby być jego ojcem. – Zagadnął dopiero po tym jak zaciągnął się parę razy chmurą siwego, gryzącego dymu. Rozumiał niewypowiedziane obawy zmartwionego ojca, zresztą na jego miejscu prawdopodobnie sam by siebie nienawidził. – Gdybym nie był pewien, że jest dla mnie ważny, nie przyszedłbym tutaj. Nie w takim dniu. – Zauważył jednak śmiało, przynajmniej po części starając się uspokoić mężczyznę, który najwyraźniej nigdy się nie poddał i któremu nadal zależało na szczęściu adoptowanego potomka. – Chcesz się przej… przymierzyć? – Nie zamierzał jednak zbywać tak doskonałego tematu zastępczego, w porę przypominając sobie jedynie o tym, że po procentowych trunkach nie powinni siadać za kierownicę. Skinieniem głowy wskazał za to wymownie błyszczący, wypucowany przed świętami wóz. Próbował odsunąć od siebie myśli o Maximilianie, o tym co robi i czy zdołał zwalczyć rozbudzoną znajomymi widokami pokusę, co okazało się niebywale trudnym zadaniem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Taaa, chyba nikt nie zniósłby całego wieczoru z ajerkoniakiem. No, może poza Stacey, która widocznie w preferencjach trunkowych różniła się od reszty swojej familii. Nie zmieniało to jednak faktu, że Max zawsze czekał na ten słodki trunek, uznając go za jeden z nierozłącznych elementów świąt. -Będziesz mnie teraz łapał za słówka? - Prychnął rozbawiony, choć faktem było, że nie lubił czuć się ograniczany w żaden sposób, ani traktowany jak dziecko, choć podświadomie sam często pragnął tej troski, którą życie zabrało mu wtedy, gdy najbardziej jej potrzebował. -Oho. W sumie, nie powinienem się spodziewać niczego innego, nie byłem specjalnie grzeczny w tym roku. - Odpowiedział, również obniżając tembr głosu. Ich spacer po świątecznej wiosce uświadomił mu, jak brakowało mu nie tylko tych podszytych drugim dnem rozmów, ale i fizyczności i choć poczuł, jak robi mu się nieco cieplej, wciąż nie był pewien, czy jest już gotów wrócić do tego, co mieli kiedyś. Nikt w domu zdawał się nie zauważać otwarcie zniknięcia Maxa, choć w otaczającej ich atmosferze było czuć, że wszyscy wiedzą, że nastolatek udał się do miejsca, gdzie spędził pierwsze lata swojego życia i do którego powracał wciąż mimo, że pozornie nie miał już powodów. Na szczęście gwar dość szybko znów zaczął wypełniać pomieszczenie, a Nick postanowił wybawić partnera syna od tej dziwnej atmosfery i przede wszystkim swojej gadatliwej żony. -Gościnności Ci u nas nigdy nie zabraknie, ale rozumiem. Sam wolałbym żeby wrócił w gorszym nastroju, ale lepszym stanie. - Bez ogródek odpowiedział Nick, gdy Paco dał mu do zrozumienia, że rozumie, co się wokół dzieje. Zresztą, to w końcu mężczyzna przyprowadził porobionego nastolatka ostatnim razem do domu i według wiedzy neurochirurga, to właśnie Morales wielokrotnie pomagał mu z nałogiem. Jeśli cokolwiek z tego było prawdą, bo w chwili obecnej domyślał się, że wiele z tego, co mówił jego przybrany syn, musi zostać poddane weryfikacji. Nick co prawda nie był regularnym użytkownikiem nikotyny, co pewnie było widać po tym, że co chwila zerkał w stronę drzwi od tarasu, by sprawdzić, czy przypadkiem jego żona nie postanowiła go poszukać i przyłapać na tym niecnym czynie. Nie zmieniało to jednak faktu, że czasem potrzebował sobie zakurzyć, a w towarzystwie whisky, papierosy smakowały mu zdecydowanie bardziej. -Nikt, kto ma więcej niż dziesięć lat się w tym nie widzi. Ale czasem trzeba iść na kompromis. - Wzruszył ramionami, posyłając czułe spojrzenie drzwiom tarasowym. Nie dało się ukryć, że darzył żonę wielkim uczuciem i chyba jeszcze większą cierpliwością. Zaraz potem jednak przeniósł spojrzenie na Salazara i musiał przyznać przed sobą, że podobała mu się jego otwartość i bezpośredniość. -Cóż, skoro wiesz, gdzie jest, to znaczy, że musi Ci ufać i musisz go dobrze znać, a co za tym idzie, pewnie domyślasz się, że to nie najdziwniejsza sytuacja, w jakiej nas stawiał. Może nie jest to coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, ale dopóki nie dzieje mu się krzywda, nie chcemy mu odbierać życia. Jest młody, musi się odnaleźć i popełniać własne błędy, a obydwoje dobrze wiemy, że żadne zakazy nie podziałają na niego najlepiej, prawda? - Wypowiadał się dość poważnie i widać było, że nie dobiera słów przypadkowo. Na koniec jednak posłał Moralesowi serdeczny uśmiech dając do zrozumienia, że na ten moment nie ma powodów, by wyboru partnera swojego syna nie akceptować. Co prawda nie znał zawiłości i komplikacji ich relacji, ale na ten moment raczej polubił Moralesa, choć faktycznie nie potrafił jeszcze do końca odnaleźć się w tej sytuacji. -No pewnie. Nie co dzień widzi się takie cacko, a już szczególnie w tych okolicach. Chociaż bardziej interesuje mnie co ma pod maską niż to, jak wygodne ma fotele. - Ton mężczyzny zdecydowanie zelżał i ruszył z Paco ku zaparkowanemu Piorunowi, przy okazji pozbywając się peta.
W międzyczasie, w pobliskim lesie rozległ się cichy, charakterystyczny trzask i wysoki, chudy chłopak pojawił się ponownie w okolicach swojego domu. Szedł powoli, wyraźnie zamyślony, z rękawami swetra wyciągniętymi na dłonie tak, że wychodziły nawet spod jego zimowej kurtki. Co jakiś czas pocierał swoje ramiona, próbując pozbyć się uporczywego swędzenia. W końcu, Max zauważył palące się w ogródku Kolbergów lampki i zapalone w salonie światła. Nie do końca wiedział, ile czasu minęło nim udało mu się opuścić ruderę, ale miał nadzieję, że Paco jeszcze nie opuścił Wigilii. Potrzebował teraz jego obecności naprawdę mocno i marzył tylko o tym, by móc znaleźć się w jego ramionach i przez chwilę poczuć się znów bezpiecznym. Postanowił nie wchodzić jednak jeszcze do środka, a udać się na front domu, by w spokoju zapalić, zmniejszając prawdopodobieństwo, że ktokolwiek go dostrzeże. Zdziwił się więc, gdy wychodząc zza rogu dostrzegł dwóch mężczyzn pochylonych nad Piorunem. Wziął głęboki oddech i przywdział na twarz uśmiech. -Wiedziałem, że jak zostawię was na pięć minut, to tak to się skończy. - Odezwał się, zaznaczając swoją obecność, po czym oparł się o mur i odpalił papierosa, nie do końca chcąc przeszkadzać, a jednocześnie rozumiejąc, że wcale nie chce być teraz sam.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pią 23 Gru - 22:54, w całości zmieniany 1 raz
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Akurat łapać za słówka lubili się wzajemnie, podobnie jak flirtować ze sobą prowokującym, kuszącym tonem, który niewątpliwie mógł w tym przypadku spełniać rolę gry wstępnej. Meksykaninowi brakowało tych zaczepek, obniżonego, seksownego tembru głosu młodszego partnera i diabelskiego błysku w szmaragdowych ślepiach, który wydawało mu się że dostrzegł właśnie teraz. Szkoda tylko, że jak na razie nie było im dane porozmawiać dłużej, a Maximilian pożegnał się z rodzinnym, ciepłym domem, oddając się corocznej, wyjątkowo smutnej tradycji. Paco żałował, że ukochany nie uwzględnił go w swoich planach, ale jeżeli jakkolwiek miał poradzić sobie z kłębiącymi się pod kopułą obawami i zmartwieniami, tak wyjście na papierosa z Nickiem wydawało się najlepszą opcją. - Powinniśmy obydwaj o niego zadbać, jak tylko wróci. – Przyznał gospodarzowi rację, dodając jednak od siebie parę groszy. Miał nadzieję, że będą w stanie poprawić chłopakowi nastrój, a przynajmniej musieli wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności i spróbować otoczyć go opieką, na którą zasługiwał. Nie zamierzał w tej kwestii rywalizować z opiekuńczym względem syna neurochirurgiem ani szczególnie się nad tym tematem rozwodzić, skoro doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że również Nickowi i Stacey zależy wyłącznie na jego dobru i bezpieczeństwie. Wystarczyły porozumiewawcze spojrzenia, żeby zgrabnie przeszli do nieco lżejszej pogawędki o wprowadzonych przez gospodynię zwyczajach, które jej mąż skomentował dokładnie tak, jakby czytał mu w myślach. Paco prychnął pod nosem, o mało co nie krztusząc się nikotynową chmurą. – Rozumiem. Ciekaw jestem jak poradzi sobie Max. Nie zapytałem go… ale co takiego pokazał w tamtym roku? – Zapytał mężczyznę wyraźnie ożywiony, acz nie był pewien czy pan domu zdradzi mu tę tajemnicę. Pomyślał, że może z rozpędu się wygada, zwłaszcza że jak na razie, o dziwo, chyba zerkał na niego dość przychylnym okiem. – Niestety wiem, ale tak… zakazy nigdy na niego nie działały. Mówiłem, jest uparty jak osioł, ale też zdeterminowany. Poradzi sobie. – Mruknął żartobliwym tonem, a jedna przy ostatnich słowach spoważniał, pragnąć pocieszyć zarówno siebie, jak i drugiego z zatroskanych kompanów. - No to chodźmy. – Zaciągnął się raz jeszcze papierosem, zamaszystym gestem pokazując na odśnieżoną ścieżkę prowadzącą prosto do zaparkowanego wcześniej samochodu. Wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki, otwierając nie tylko drzwi od strony kierowcy, ale i maskę, skoro Nick wolał zapoznać się z jego piorunem dogłębnie. – Gdybyś miał kiedyś ochotę wdepnąć w gaz, podjadę. – Zaoferował się także, kiedy w jego uszach wybrzmiał znajomy, niezwykle kojący w tych okolicznościach głos. Zamiłowanie do motoryzacji straciło na znaczeniu, a Paco odwrócił się w kierunku Felixa, posyłając mu ciepły, wdzięczny uśmiech. Dałeś radę. Przeszło mu przez myśl. Nie widział bowiem, żeby nastolatek był naćpany. Mimo to poklepał lekko karoserię na znak, że daje Nickowi wolną rękę, a sam oddalił się do ukochanego, unosząc dłoń, by pogłaskać palcami jego policzek, a wreszcie przywitać go z powrotem czułym pocałunkiem. – Zostawiłeś mnie z nimi samego. Nie daruję ci. – Przez moment udawał obrażonego, zanim przechylił głowę jeszcze bliżej, tym razem ustami sięgając zgłębienia między jego uchem a szyją. – Tęskniłem. – Szepnął cicho, wyciągając subtelnie ramię, żeby zamknąć nastolatka w swoim objęciu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nick skinął głową na słowa Paco. Ten facet brzmiał na rozsądnego gościa i miał nadzieję, że to nie tylko jakaś gierka, ale naprawdę troszczy się o Maxa. Z drugiej strony, nie miał powodu sądzić inaczej, więc na ten moment postanowił po prostu przyjąć do wiadomości fakt, że jego przybrany syn postanowił związać się z kimś dużo starszym. Przynajmniej Morales nie był starszy od niego, a to zawsze jakieś pocieszenie. -On to zawsze jakoś z tego wybrnie. Dzieciaki zdają się go uwielbiać bez względu na to, co robi, a to już wygrana. W zeszłym roku... - Przerwał na moment, by przemyśleć swoje słowa. Nie wydawało mu się taktownym wspominanie o byłym partnerze Maxa, przy jego obecnym. -Ożywił swój sweter tak, że pies zaczął się poruszać. - Postawił w końcu na konkrety, bo taki już właśnie był. Pominął wiele szczegółów związanych z tym pokazem, ale w końcu nie o to Paco pytał. -O to, to na pewno! Może nigdy mu tego nie mówiłem, ale podziwiam tę jego siłę i wolę walki. Nie każdy byłby w stanie tyle udźwignąć. Cóż, ma coś z ojca. - Wyszczerzył się, choć dobrze zdawał sobie sprawę, że nie był biologicznym ojcem Maxa, a nastolatek jakiś czas temu odnalazł tego, który naprawdę dał mu życie. Nie miał jeszcze okazji poznać Martellów, poza Florą, ale z tego, co słyszał, byli naprawdę w porządku ludźmi, którzy dobrze traktowali jego przybranego syna. Nie potrzebował większej zachęty i ruszył za Paco, a gdy tylko usłyszał dźwięk otwieranej maski, wsparł ją odpowiednio i zaczął przyglądać się temu, co krył w sobie Piorun. -Nie odmówię. Chętnie pokażę Ci co sam trzymam w garażu. - Odpowiedział, z ciekawością dotykając jeden z wężyków. Miał właśnie zadać pierwsze z nurtujących go pytań na temat samochodu, gdy pojawił się Max, zdecydowanie pozbawiając Nicka ciężaru z serca i duszy, który mimo, że dość dobrze ukrywał, nie pozwalał mu do końca cieszyć się tym, co przed chwilą oglądał. -Powiem Stacey, że już jesteś. - Odpowiedział tylko, zamykając maskę i udając się do drzwi, by zostawić partnerów samych. W końcu dobrze wiedział, jak to jest i domyślał się, że też chcieliby chwilę spędzić tylko we dwójkę. -A, synu... Tylko błagam, bez magii w tym roku. Bo Ci urwę jaja i gdziekolwiek nie będziesz, znajdę Cię i będę męczyć tym winylem Sinatry, który tak kochasz. - Posłał synowi porozumiewawcze oczko. -Dobrze tato, a teraz idź, bo chcę się pomiziać z moim facetem. - Nastolatek rzucił żartobliwie, choć nie do końca, bo naprawdę jedyne, czego pragnął to znaleźć się teraz w bezpiecznych ramionach swojego partnera. Felix nie musiał długo czekać, nim ich usta się złączyły. Przymknął oczy, czując ogromną ulgę, a kąciki ust zdecydowanie bardziej szczerze uniosły się, gdy spojrzał w czekoladowe tęczówki. -Ale poradziłeś sobie! Wiedziałem, że rodzinne obiadki nie są Ci straszne. - Odpowiedział żartobliwie, po czym rzucił się wręcz w objęcia Salazara, przylegając do niego ciasno. -Kocham Cię... - Wyszeptał, nim ponownie zamknął oczy, pozwalając, by zszedł z niego cały ciężar ostatnich chwil. Pozwolił sobie nawet na kilka cichych łez, ale zdecydowanie czuł się teraz dobrze i bezpiecznie. Wiedział, że mimo tego, że nie było to łatwe, tego wieczoru postąpił kolejny krok do przodu. -Potrzebowałem Cię tam, ale musiałem mieć pewność, że sam też dam radę. - Przyznał w końcu, poniekąd tłumacząc Paco, dlaczego postanowił zostawić go tutaj, na pastwę swojej rodziny.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie pierwszy raz przyszło mu rozmawiać z Nickiem, i tak jak miał o nim podobnie pozytywne zdanie, tak jednocześnie z oczywistych względów wolał, by mężczyzna nie dowiedział się o nim zbyt wiele. Prawdopodobnie, gdyby wiedział czym Morales zajmuje się poza serwowaniem gościom fikuśnych drinków, wykwintnych dań i bogatych apartamentów, miałby znacznie więcej powodów do zmartwień i obaw o adoptowanego syna. Na razie mógł wyłącznie narzekać w duchu na widoczną na pierwszy rzut oka różnicę wieku, i chyba lepiej, żeby tak pozostało jeśli nie na zawsze, to jak najdłużej. - Trudno go nie uwielbiać, ma rozbrajający uśmiech. – Przyznał, samemu unosząc kąciki ust, kiedy przypomniał sobie uradowaną twarzyczkę Maximiliana. Chłopak dźwigał na barkach bolesny bagaż doświadczeń, ale nie dało mu się odmówić urok osobistego, którym zarażał wszystkich wokoło. Nie dziwił się wcale dzieciakom, że nie dają mu choćby odrobiny spokoju. – No tak… brzmi jak on. – Mruknął zaraz, kiwając głową. Nic skomplikowanego, a jednak można przypuszczać, że młodsza publika była zachwycona jego umiejętnością rzucania czarów. Pewnie nawet pociągnąłby ten temat, ale gospodarz wspomniał o czymś istotniejszym, a Paco chyba po raz pierwszy w życiu postanowił zabawić się w Walsha. – Może powinieneś mu o tym powiedzieć. – Zasugerował, zerkając bacznie na mimikę towarzysza. Nie chciał wytykać mu rodzicielskich błędów, jednak sam popełnił przecież podobne. – Ktoś uświadomił mi, że ja też powinienem częściej mówić mu o tym, że mi na nim zależy i że w niego wierzę. – Wyjaśnił pokrótce, dość tajemniczo, nie zdradzając tożsamości tego, który skłonił go do zmian. Wreszcie wylądowali jednak przed domem, a mówiąc dokładniej, przed maską błyszczącego Pioruna, a w konsekwencji rozmowa zboczyła na motoryzacyjne tory. – No to jesteśmy umówieni. – Potwierdził, że chętnie wstąpi również do jego garażu, a potem zaczął dzielić się ciekawostkami dotyczącymi własnej bryki, najwięcej czasu poświęcając oczywiście mocy silnika. Dopiero nagłe najście Maximiliana oderwało dwóch miłośników samochodów od żywej dyskusji o koniach mechanicznych. Paco zamknął auto, ledwie powstrzymując się od śmiechu, kiedy usłyszał dość bezpośrednią uwagę ojca skierowaną do syna, a następnie już otwarcie parsknął pod nosem, czując się jak ukrywający się przed rodzicami nastolatek. Pomiziać z moim facetem. Nie spodziewałby się, że kiedykolwiek usłyszy podobne słowa z ust partnera, ale skłamałby mówiąc, że nie podziela jego pragnień. Ba, czekał na ten pocałunek, na który przelał całą swoją tęsknotę za ukochanym, a gdy tylko chłopak rzucił się wręcz w jego objęcia, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie są...? – Zapytał, udając zdziwionego. – No dobra. Nick wyratował mnie z opresji. – Przyznał zupełnie szczerze, nie będąc pewnym czy wytrwałby w tak dobrym stanie chociażby w towarzystwie zaciekawionej jego osobowością Stacey albo bezczelnym gówniarzem Hugo. – Yo tú también. – Wyszeptał, przytulając do siebie Felixa mocniej, jakby chciał mieć pewność, że tym objęciem wyciśnie z niego wszystkie przykre wspomnienia z rozpadającej się, obdrapanej rudery. Pozwolił mu zresztą chwilę czerpać z bijącego od niego ciepła, zanim ponownie spojrzał w szmaragdowe ślepia, kciukiem ocierając samotną łzę, która najwyraźniej nie zdążyła wsiąknąć w chłopięcy rękaw. Nie skomentował jej jednak ani słowem. – Poradziłeś sobie. – Mruknął z dumą. – Cieszę się, że jesteś tutaj. – Podkreślił również, zanim znów zatopił się w ustach Maximiliana, delikatnie popychając go na ścianę. – Nie możemy tam wrócić już po tym całym talent show? – Jęknął niespodziewanie jak dziecko, bo nadal nie widział siebie w wymyślonej przez matkę chłopaka zabawie, a już na pewno wolałby ten czas spędzić z nim, i to mimo znienawidzonego mrozu.