C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Położony na obrzeżach Doliny Godryka w bezpośrednim połączeniu z lasem i prywatnym stawem, zabezpieczony zaklęciami poprzez doświadczenie posiadane przez Delilah, dom Keatonów stanowi ostoję spokoju i prywatności. Nie mieszka tutaj zbyt wiele osób, wszak koniec końców członkowie rodzin zamieszkują praktycznie całą Wielką Brytanię i zagraniczne tereny, co nie zmienia faktu, że w stabilnym domku znajduje się ogrom pomieszczeń przeznaczonych do najróżniejszych celów. Wchodząc do środka, sylwetkę okrywa odczuwalne ciepło - nawet gdy na zewnątrz panują zaskakująco niskie temperatury, dom utrzymuje ciepło poprzez rzucone nań zaklęcia. Dom wewnątrz przypomina chatkę, a światło ciepłej barwy przyczynia się do poczucia swobody i domowej atmosfery.
Piwnica
Zawalona najróżniejszymi rzeczami i gratami, nikt tu nie wchodzi bez powodu. Czasami lepiej jest nawet nie otwierać do niej drzwi - kurz i pył zdają się unosić w powietrzu jeszcze bardziej, niż dzieje się to na strychu.
Parter
Schody i parter – proste, przyjemne w obyciu, być może lekko skrzypiące, aczkolwiek praktyczne. Parter natomiast jest przyjemny, a podłoga pozostaje rozgrzana w wyniku stosowania odpowiedniego zaklęcia.
Salon – pomieszczenie największe ze wszystkich, w którym to spokojnie zmieści się kilkanaście osób. Znajduje się tutaj także kominek, gdzie ogień bucha radośnie w zimie, ogrzewając domowników.
Kuchnia – niespecjalnie duża, aczkolwiek spełniająca jak najbardziej swoją podstawową funkcję. W szafkach można znaleźć bardzo wiele naczyń dostosowanych do różnorakich okazji - począwszy od rodzinnego obiadu, kończąc zaś na czymś bardziej oficjalnym.
Łazienka na parterze – zapewniająca przede wszystkim prywatność i odrobinę elegancji, służy do jak najbardziej podstawowych potrzeb. Nie ma tutaj wanny ani prysznica.
Piętro I
Pokój rodziców – pokój należący do Spencera i Delilah z ogromnym łóżkiem i dostępem do balkonu. Wygodny dla obojga.
Gabinet Spencera – wcześniej w gabinecie znajdowało się sporo mugolskich rzeczy, niemniej po pożarze ich ilość została znacząco ograniczona. Jeżeli ktoś wie jednak, w jaki sposób odkryć całkiem satysfakcjonującą skrytkę z alkoholami... kto wie, może warto tutaj wejść?
Łazienka na pierwszym piętrze – elegancka, zamykana na zamek od środka. W wannie spokojnie zmieszczą się co najmniej dwie dorosłe osoby, natomiast okna - w celu uzyskania należytej prywatności - można odpowiednio zasłonić.
Piętro II
Pokój gościnny – dla każdego zagubionego, kto zostaje na noc lub nie ma gdzie się podziać. Spory, przytulny, a przede wszystkim wystarczający do zaspokojenia podstawowych potrzeb.
Pokój Hawka – sporych rozmiarów pokój, w którym znajduje się wygodne łóżko, kanapa i parę szafek, w tym terrarium dla kameleona, parę klatek na zwierzęta, jak również mały piecyk. Ze względu na brak czasu pomieszczenie bardzo często jest pozostawione w nieskładzie i chaosie.
Łazienka na drugim piętrze – kolejna łazienka, w której to znajduje się nieco większa wanna, aczkolwiek odczuwalnym mankamentem jest to, że ta... czasami przecieka. Mimo to nie zalewa całego pomieszczenia.
Strych
Zawalony naprawdę wieloma rzeczami, można znaleźć tutaj artefakty poprzednich lat. Porozwalane po najróżniejszych kątach, czasami istnieje szansa na trafienie na coś intrygującego i rzucającego się w oczy.
Ostatnio zmieniony przez Hawk A. Keaton dnia 31.07.22 15:34, w całości zmieniany 1 raz
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W sumie ten dzień jest poniekąd... zakręcony. Trwają powoli Święta, a raczej okres po nich z lekką przerwą przed Sylwestrem. Odpoczywam, staram się zregenerować siły po pobycie w szpitalu. Nad moją głową lata naprawdę energiczny elf, do którego przyzwyczajam się powoli, acz skrupulatnie. Nic dziwnego; ten ma naprawdę ogrom energii w swoich niebieskich skrzydełkach, o których to zdołałem wyczytać, że są spowodowane pokrewieństwem z chochlikami kornwalijskimi. Jakim cudem? Nie mam bladego pojęcia. Pozwalam zatem na to, by ten w pokoju na drugim piętrze, w moim pokoju rzecz jasna, prowadził lekki Armageddon. Nic dziwnego zatem, że rano wstaję z zaplątanymi kompletnie włosami, które na szczęście udaje mi się w porę odplątać, gdy spoglądam w międzyczasie na Wizbooka. Ach tak, Wizbook został oczywiście przeniesiony ze stolika pod łóżko; klasyka gatunku. Nie spodziewałem się, że uzyskam w jakikolwiek sposób wiadomości od dwójki Puchonów, co mnie szczerze dziwi, ale nie widzę niczego przeciwko temu, by ich do siebie nie zaprosić. W końcu to oni znaleźli elfa, w końcu to oni go do mnie zaprowadzili; ja tylko pomogłem. Jak się okazuje, Doireann i Wacław nie przychodzą od razu; czekam ubrany na parterze, mając zarzuconą na siebie luźną kurtkę, gdy Spencer spogląda w moją stronę i pyta się, czy na kogoś czekam. Odpowiadam mu, że znajomi mają przyjść, na co ten naprawdę - co mnie nieco dziwi - cieszy się. Chyba dlatego, bo dawno nikogo nie zapraszałem; cieszy się do tego stopnia, że wciska mi w dłoń klucz do jego gabinetu i mówi, bym korzystał do woli, jeżeli tylko zajdzie potrzeba dodania do towarzystwa paru nieobowiązujących procentów. Delilah spogląda na mnie podejrzliwie i prycha pod nosem, dokańczając magicznego papierosa, gdy siedzi na fotelu i przegląda najnowszy numer Proroka Codziennego, chcąc dowiedzieć się tym samym o największej ilości nowinek ze świata czarodziejskiego. Po dłuższej chwili słyszę szczeknięcie psa należącego do mojego ojca. Ogromny chajruk rusza szybko, ja natomiast wychodzę na zewnątrz i zauważam, jak... Sheenani dosłownie głaszcze ogromnego rottweilera, jakby niczym się nie przejmowała. Serio. To znaczy się, wiem, że jest to klucha miłości, ale ich wewnętrzna intuicja pomaga wykryć także jakieś niebezpieczeństwa. A to świadczy o tej dwójce dobrze. Możliwe, że aż za dobrze, skoro ten merda ogonem na lewo i prawo, gdy masywne ciało jest patane przez osobę kompletnie mu nieznaną. - H-Hej... - witam się nieco niezgrabnie, przeklinając w myślach to, że nie wziąłem wcześniej dawki eliksiru spokoju, który jeszcze mi się ostał po pobycie w szpitalu. Wiem jednak, iż Wacław ma ze sobą alkohol, w związku z czym nie zamierzam mieszać medykamentów z używkami; biorę głębszy wdech. - Demon - wołam i cmokam na pieska, który do mnie przychodzi, bo i choć nie należy stricte do mnie, tak trzeba czasami nad nim zapanować - co mówiliśmy ze Spencerem na temat biegnięcia w stronę innych, hm? - kucam i, co może być najdziwniejsze, uśmiecham się widocznie do zwierzaka, który reaguje szczeknięciem. Mimo tak dramatycznego imienia, Demon jest naprawdę kochanym zwierzakiem. Rzadko kiedy tak naprawdę podnoszę kąciki ust do góry, a magiczne stworzenia mi na to pozwalają; po tym, jak skupiam się na dwójce, ponownie zaczynam się jąkać. - Ś-Śmiało, wejdźcie do środka... Pokój mam na d-drugim piętrze, ściągnijcie kurtki i buty... - zaprowadzam ich powoli do całkiem sporego domu, gdzie ojciec wita się z Ekipą Ratowniczą Elfika szerokim uśmiechem, a matka... matka jak matka. Patrzy uważnie na nich i jakoby analitycznie; już stara się zadać jakieś pytanie, gdy popycham tę dwójkę na schody, by nieco się pospieszyli.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wacuś zgubił się nad strumieniem, ale użył resztki umiejętności odnajdywania sie w życiu, limit na ten rok z pewnością wykorzystał i poza myślą, że nie ojebie wódki sam - postanowił odnaleźć ludzkość, aby móc kontynuować swoje hobby. Nie to że wódka była jego głównym czy jedynym zainteresowaniem, raczej -sympatyzowanie z uroczymi ludźmi. Kielon stanowił jeno obligatoryjny element. Ano, jest jeszcze seks, ale to już tak oczywiste, iż powinno pozostawać w domyśle. Powrót na peron, odnalezienie znajomej, z którą dzieliło się piękne barwy domu najlepszej dupy Hogwartu i nawet jakiś uprzejmy gest na powitanie. Odbyły się również przeprosiny za lekkie spóźnienie, zapewnienia o tym jak żyje i żyje mu się dobrze po czym wspólnie mogli ruszyć do domu Bohatera i Piewcy malutkiego elfiego skarbeczka. Na wstępie stała się bardzo zła rzecz, Wacuś nieco marzł i jakby: po co ubierać się pod pogodę skoro można nie? Skoro chłop sobie stwierdził, że szybko przejdzie od pociągu do Hawka i będzie elegancko. Dlatego jego fioletowy szelest, okrywający hawajską koszulę głośno upominał się o pośpieszenie bądź zaczęcie spożywania procentów. Na to drugie nie było czasu w plenerze, a szkoda. Zaś ów złą rzeczą było szczeknięcie psa, które niemalże spowodowało upadek plecaczka z butelką polskiej, mugoslkiej wódki. Byłaby to tragedia. Wodzirej podskoczył, krzyknął, serce chciało wyskoczyć mu z piersi a ostatecznie rozpłynął się, widząc jaka słodycz spowodowała ten zupełnie irracjonalny niepokój. Doireann zaś zajęła się głaskaniem i tym wszystkim, Wacław o ile się dało to dołączył dopiero po momencie z czego nie mógł się długo nacieszyć. Gdyż Pieszczoch czy też, jak okazał się być nazwany piesek (bydlak, ale też i pjesek), Demon został przywołany do swojego opiekuna ku wielkiemu smutku i niepocieszeniu. - Totalny słodziak! - Powiedział Wacław skoro tylko wróciła mu mowa angielska. Wszedł do domu, przepuszczając młodszą Puchonkę w drzwiach. Przywitał się, zgadując, z panią domu oraz Panem Keatonem. Po czym zostawił buty w jakimś wyznaczonym miejscu i uciekł na górę. Chciał być szybki, ale uwolnienie się z butów zimowych szybkie nie jest. dopiero na górze Wodzirej został nawiedzony przez jakąś refleksje. HAWK JEST BOGATY! Jak do tego doszło? Nie wiem. Nawet nie chodziło o zazdrość czy coś podobnego. Rodzice Wodzireja mieszkali niemalże w ziemiance, ale chodziło o światopogląd. Problem pojawia się w tym, że Krukon musi być cudownym człowiekiem, skoro nie panoszy się po szkole jak król świata, ma pewną skromność i serce do magicznych stworzonek. - Kurwa, Mordo, masz piękny dom - powiedział, uśmiechając się na powitanie i od razu wyciągnął flaszkę. Wszak nie było, co udawać abstynenta. Szczególnie jeśli okazja do radowania się była. - Gdzie jest nasz Maluch? - Dopytał, bo on był akurat dziś priorytetem. - I czy to twoje ciasto tak cholernie pięknie pachnie? - Polskie wstawki, tak, od ostatnich częstych wizyt w szpitalach językowe naleciałości wchodziły Wacławowi w mowę.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Według planów, które powstały parę tygodni wcześniej, Doireann powinna być w innym miejscu, z innymi ludźmi, zajmując się czymś innym, niż nieznoszącym sprzeciwu okręcaniu sinej szyi Wacława własnym szalikiem. Jej dziadkowie byli pewni, że dziewczyna wyszła z domu, by godnie reprezentować się na pewnym weselu, w zacnym towarzystwie Dearów, Whitelightów i innych rodów, do których Sheenani starali się aspirować. Puchonka zaś nie miała serca (bo szanowny pan dziadek cieszył się z jej wejścia w towarzystwo bardziej, niż przyzwoitość na to pozwalała), ani odwagi informować o nagłej zmianie planów. Miała już przecież kupioną sukienkę, a Lorcan zdążył pochwalić się podczas bożonarodzeniowego przyjęcia, że nie dość, że jego wnuczka została Prefektką, to jeszcze pewnie zaraz po skończeniu szkoły wyjdzie za jakiegoś szanowanego gentelmana. Bogowie, szczerość w tej sytuacji wymagała od niej dogłębnego wytłumaczenia sytuacji - a to wiązało się z przyznaniem, że przez ostatnie parę miesięcy nie raczyła poinformować ich o istnieniu jakiegoś kawalera, który koniec-końców wziął i złamał jej nastoletnie serduszko. To aż prosiło się o usłyszenie "A nie mówiłam?" oraz "Jesteś jak twoja matka". Mogłaby to znieść jeszcze miesiąc temu - ale nie teraz, kiedy lodowa pokrywa niechęci jej rodziny zdecydowanie stopniała. Miała zamiar wykorzystać to chwilowe wyjście, by wrócić wieczorem do domu i uznać, że oto czuje się fatalnie, słania się na nogach i wyleczyć może ją jedynie pobyt we własnym łóżku. Dziadkowie pożegnali więc Doireann w przekonaniu, że wróci dopiero po paru dniach - a ona sama zaś wyszła na spotkanie Wacławowi, po drodze uprawiając wewnętrzne samobiczowanie, bo raz jeszcze czuła się jak okropny tchórz i kłamca. Chwila spaceru z Wodzirejem była zaś sporym pocieszeniem, podobnie jak i uprzejme gesty na powitanie, wykonane możliwie najostrożniej, bo przecież było ciasto, które nie mogło się zgnieść. Tym, co ostatecznie rozweseliło ją do stopnia, w którym radość wyskakiwała poza skalę, był Demon. Wielka, czarna bestia, przed którą została ostrzeżona, ale… Ale Bogowie, no b o g o w i e, miała do czynienia z pieskiem, a pieski nigdy nie należały do stworzeń paskudnych i złych. Sheenani dość szybko wylądowała blisko czworonoga, tarmosząc go wolną dłonią absolutnie wszędzie, powtarzając mu, że jest bardzo dobrym chłopcem, strasznie pięknym i że ma takie łapeczki ładniutkie, a skacze wysoko, że hej, bezpardonowo dodając, że ona już go kocha bardzo, najbardziej i och. - Dzień dobry, Hawk. - przywitała się, a jej serce nie pękło ani trochę, kiedy to okazało się, że Demon jednak wybrał posłuszeństwo wobec człowieka, którego znał znacznie dłużej. Nie uleczyło się też momentalnie przy odkryciu, że Hawkowa twarz wcale nie jest sparaliżowana i chłopak potrafi się uśmiechać. Pozostało jej jedynie wejście do domu, wyzwolenie się z grubego, długiego płaszcza i ustawienie swoich butów w równym rządku. Poświęciła też tę chwilę, by uprzejmie dygnąć i przywitać się z rodzicami Hawka, mając nieodparte wrażenie, że jego matkę gdzieś kiedyś widziała. Jakiś bankiet? Herbatka u babci? Morgano, nie miała pojęcia - a szybkie wepchnięcie jej na schody nie sprzyjały głębszej analizie wspomnień. Ostatecznie jednak nie miała o to najmniejszego żalu. Jeśli pani Keaton faktycznie pojawiała się na podobnych wydarzeniach, co jej rodzina, oznaczałoby to co najmniej półgodzinną pogawędkę pełną wymieniania długich uprzejmości, a… na to nie miała siły. Rozczuliłaby się nad własnym losem, popłakała i tyle by z tego było. Zdecydowanie wolała usiąść ze współrodzicami elfa, ukroić wszystkim ciasta i pozbyć się butelki Łez Morgany, skoro tylko na takie pozwolić sobie mogła w towarzystwie. - Jest bardzo ładnie. - zgodziła się z Wacławem, chociaż nie bardzo wiedziała, czym była kurwa i morda. Sam przepych może nie robił na niej największego wrażenia, ale… wyglądał tak, jakby naprawdę ktoś w nim żył, a to zawsze chwytało Sheenani za serce. Dodatkowo hej, wszędzie było drewno. Nic nie dodawało takiego ciepła pomieszczeniom, bukowe schody, czy sosnowe ściany. - Och, no tak, proszę. - podała pudełko Puchonowi, zamieniając wódkę z jego dłoni na ciasto. Zaraz też sięgnęła do swojej torby, wciskając Krukonowi drugą butelkę.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Słyszałem od samego Eskila - to znaczy się, podczas jego zbyt... nieprzyjemnej przemiany - o zerwaniu. Szczerze mam wobec półwila nadal bardzo mieszane myśli, a raczej mam o nim bardzo mieszane zdanie. W końcu przecież wcześniej mnie porwał, wcześniej miałem rozwalony łeb, potem doszło do sytuacji, w której dosłownie byłem przerażony, a potem... potem otrzymałem eliksir niewidzialności. Podziękowałem, to prawda. Ale czy to jest powód do tego, by wybaczać? Nie. Trzymanie w sobie żalu i pewne środki ostrożności są niezwykle ważne. I wiem o tym doskonale od momentu, w którym to zostałem zdradzony przez moją byłą (i zapewne ostatnią) dziewczynę. Podchodzę zatem ostrożnie do wszelkich informacji, by nie siać paniki, a przede wszystkim móc z nich skorzystać wtedy, gdy będzie to konieczne. W końcu nie bez powodu Tiara Przydziału postanowiła umieścić mnie w Ravenclawie - ale nie to, żebym lubował się w przechodzeniu z jednej strony na drugą. Kiwam głową w kierunku tej dwójki na odwzajemnienie powitania. Patrzę na Wacława i nieco... rozumiem, ale nieco też nie dowierzam, jak ten jest ubrany. Pies stanowi nie lada atrakcję dla tej dwójki, ale też - wiem, że nie powinien od razu iść w stronę kompletnie nieznanych mu ludzi i jeszcze być łasym na pieszczoszki. A może to wina w sumie zapachu słodkiego wypieku, który unosi się dookoła? Nie mam bladego pojęcia, ale reakcja Doireann jest na tyle prawidłowa, że sam w sumie bym tak podszedł do psa, gdybym tylko oczywiście miał pewność, że jego mowa ciała... nie jest negatywna. Bo trzeba też mieć odpowiednią znajomość wobec odczytywania pewnych sygnałów u tych istot. - Demon? N-No myślę, że jest słodziakiem, ale chyba nie wyszło ojcu, żeby był bardziej... no, demoniczny. - odpowiadam na słowa, które wystosowuje Wodzirej, a w międzyczasie do domu z mokrymi łapskami wchodzi również chajruk, który następnie zajmuje ciepłe i bardzo wygodne miejsce obok kominka. Atmosfera tutaj jest naprawdę różna, bo z jednej strony matka naprawdę potrafi zmrozić krew w żyłach, a ojciec... to ojciec. Można z nim się nawet napić, taki z niego luźny człowiek. Wiele razy zadaję sobie pytanie, dlaczego ludzie o dwóch odmiennych światach ze sobą się trzymają, ale ostatecznie nigdy nie wydobywam tego na głos. Nie bez powodu zachęcam zatem dwójkę do tego, by bardziej i szybciej weszli na te schody w kierunku pokoju. Kwestia domu moich rodziców polega na tym, że... Delilah pracuje na wyższym stanowisku w Ministerstwie Magii, a Keatonowie słyną z hodowli magicznych ptaków. Nic dziwnego zatem, że w Dolinie Godryka znalazło się miejsce na dość specyficzny dom, a na pewno przytulny i ciepły. Próżno tutaj szukać zimnych barw temperaturowych. - Kompletnie nie w-wiem, co oznacza mordo, ale kurwa... to chyba przekleństwo...? - od razu jakoś przyjemniej mi się na serduszku robi, gdy widzę flaszkę. - Ale d-dzięki. Nie jest mój, to oczywiste. - mówię w kierunku obojga, siadając tyłkiem na łóżku. Panuje tutaj mały chaos, ale ostatecznie na niego nie narzekam. W kącie znajduje się terrarium na kameleona, który spogląda specyficznymi oczami w naszą stronę, jakoby dziwiąc się na widok kogokolwiek poza ojcem bądź mną. Czy mam talerzyki...? Nie, chyba nie. Ale co szkodzi, by jeść na stole? Z łatwością jednak wyciągam kieliszki do picia wódki. - Maluch... - spoglądam dookoła i staram się namierzyć, co tak naprawdę uległo zmianie. Wydaję z siebie lekki, aczkolwiek specyficzny dźwięk, gdy z końca pomieszczenia wydobywa się ten o wysokiej częstotliwości, charakterystyczny właśnie dla elfów. Do naszego stanowiska podlatuje elf o niebieskich skrzydełkach, który od razu rozpoznaje zarówno Doireann, jak i Wacława, widocznie się ekscytując; lata dookoła nich, wymagając też komplementów. - No co, panie piękny, najurokliwszy? Stęskniłeś się za nimi? - i tutaj ponownie się nie jąkam, no ba; wydobywam z siebie lekki uśmiech. Bo wiem, że nie stanowię dla niego zagrożenia, bo nie mam jak w sumie. Po chwili ekscytacji elf ląduje wprost na włosach należących do Wodzireja, by zacząć w nich grzebać i tworzyć może nie tyle pętelki, co prędzej pseudo wersje warkoczyków. - Jest... cały zdrów. - mówię w ich kierunku. - A, tak... W-Wiecie co, jeżeli chcecie, to mam karty do gry w D-Durnia, więc możemy... - otwieram wino ze swoją dziewczyną wódkę od Polaka, bo wiem z doświadczenia, że te są najlepsze. - Ale pierwsze... pierwsze nalejmy sobie na rozgrzewkę. D-Doireann, piłaś wcześniej? - pytam się, bo moje komórki mózgowe w ogóle nie działają tak, jak powinny. Albo zapominam czasami, albo nie rejestruję; tasuję karty i daję je na środek, ciągnąc za pierwszą, by potem, jak się okazało, to właśnie Wacław otrzymał pierwszą karę w postaci poparzeń. Od razu przypominam sobie o starej babie i torebce. - W-Właśnie, jak z tą głową? Lepiej? - opróżniam moje naczynko, czując przyjemnie rozchodzące się ciepło. Wiem, że zaraz będę się bawił o niebo lepiej.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nawet gdyby Demon miał trzy głowy i i kły wystające na wyrost z psyka to dalej byłby słodziakiem. Nawet większym, bo miałby trzy okropnie słodkie pyszczki do rozpieszczania. Tak właśnie działała magia psów: im więcej tym lepiej. Zważywszy, że te sztuki przypominające wielkie bestie miały mniejsze szanse na porwanie przez jastrzębie (rip jorki). - Tak, przekleństwo, ale bardzo pozytywne. Inwektywy w tym języku są bardzo ciekawe, bo nacechowane na seksualność człowieka. Ogólnie język bardzo odnosi się do ludzkiego ciała - wa Anglii są cale, Polska miała łokcie. W końcu co to za wódka, która ma 12 cali, a nie ma wysokości jednego łokcia? Najpewniej zbyt mała. Wacław zaś nie chciał mieć wyrzutów sumienia, że przeklina, pesząc znajomych. Robił to ponieważ był pełen pozytywnych emocji. Ano i bardzo ekspresyjny. Mordy postanowił nie tłumaczyć, bo nie niosła ze sobą nic ciekawego. Poza tym kiedy jakaś błaha morda jest ciekawsze od kurwy? Nie jest. Przybycie elfa niczym ciepły przypływ morskich fal łachało ciało ciepłymi uczuciami. Latał! Czyli żył. Żył! Czyli wszystko było wspaniale. Zaś jakimś znajomym gestem zwierzak zaplątał się w grzywę Wacława, a ten znów nieco spanikował. Przymknął mocno oczy, padając przed Dori na kolana. Spodziewał się, że dziewczyna domyśli się, aby oswobodzić krewniaka chochlików z włosów Wodzireja. Jeśli ten by się zaplątał to czekała ich obu rychła śmierć. Jeno przeto Wacuś musiałby oddać swoje włosy pod obstrzyżony, a na coś takiego nie był gotów. Ani fizycznie, ani mentalnie. - Dziękuję - zakładając optymistycznie, że Sheenani uratowała stworzonko i fryzurę studenta ostał się czas na zachwyty ochy i achy na elfikiem. Wacław pomiział go po brzuszku rozpływając się nad swoimi dziedzicem, któremu w spadu może ostać się po tym ojcu coś więcej niż długi. Niech taka bezie oficjalna wersja zdarzeń. - Ja się stęskniłem taki nasz mały cud. Z lasu, dziki, niespodziewany i wspaniały w tym wszystkim - ktoś musiał to powiedzieć. Puchon usiadł tyłkiem na ziemi, bo tak lepiej obserwowało mu się stół, na którym zaczynała się zabawa. - Słowem wstępu: pierwszy cały, bez przepijania i trzeba stuknąć się na toast - skoro pili polską wódkę to można też zaszaleć w polskimi zasadami. Chociaż rodzime rejony ojca Wacława sugerowały zasadę o piciu szybko. Mimo tego wszystkiego ze względu na sympatię i szacunek należało poczekać na decyzję Sheenani. Nie przymuszać jej i dać jej dojrzeć do wódki w swoim własnym tempie. Na siłę to wiadomo, co można. Natomiast jak się popieści to się zmieści wszystko! Dureń począł się pełną gębą, a Wacuś przegrał pierwszą turę. Karta wybuchła mu w twarz a sadza ubrudziła nie dość, że go to przechyliła jego postać na podłogę i coś obok również mogło się pobrudzić. Zaśmiał się. - A dziękuję, że pytasz. Łeb mam mocny, dwa dni przespałem w szpitalnym łóżku i wyszedłem jak młody Swaróg z czeluści Piekieł. Moją przypadłością jest przesypianie chorób i tym podobnym. - Może akurat nie jego ulubionych wener, ale wciąż daje radę. Kolejna rudna, która była już dlań bardziej zwycięska. Ledwo, ale wciąż. - A co u was? Jedna karta, jedna kolejka? - Uniósł sugestywnie brwi, aby nałożyć tempo picia. Co prawdo zdarzyło mu się jebać kielona, co podanie, ale to ryzykowna zabawa.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Widok elfa z jakiegoś powodu potrafił przegonić wszystkie troski zsiane w dziewczęcym sercu, zwłaszcza, że ten najwyraźniej czuł się już dużo lepiej. Morgano, no przecież latał! Jego skrzydełka nie były już ani sine, ani poranione, a on sam rozprowadzał wokół siebie urok naprawdę zadowolonego z życia stworzenia; bo zaczepiał, chciał się bawić i znowu plątał wacławowe włosy. Doireann zacisnęła mocno usta, które to raz dwa przysłoniła dłonią (drugą przyciskając wprost do serca) starając się powstrzymać pełen rozczulenia uśmiech - a przez to wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać, skoro i wzruszenie całą sytuacją podstępnie zaatakowało jej spojrzenie. Długo jednak nie mogła zasłaniać się za barierą własnych rąk, bo raz jeszcze przyszło jej ratować puchońską czuprynę. To był… taki powtarzalny schemat, jednak na tyle miły, że mogłaby przywyknąć do codziennego zgarniania elfa palcami z cudzych głów. Tym razem nie miała wrażenia, że maleństwo się jej bało, a to uderzyło w odpowiednie miejsca. - Och, my naprawdę zrobiliśmy coś wspaniałego. - westchnęła i zamrugała parokrotnie, próbując jakoś odgonić łzy. Była naczelną płaczką, ale bogowie, nie chciała się rozklejać już teraz, zaraz, tak na wejściu. - Jesteś prześliczny. Przepiękny. Cudowny. - zaczęła wyliczać, mając nieodparte wrażenie, że i tak niezbyt dokładnie wyraziła swój zachwyt. - Ja… - "nie piłam" cisnęło się jej na usta jako pierwsze. Zaraz potem przypomniał się jej ten jeden łyczek ognistej whisky na urodzinach Clearwatera i późniejsze próby wypicia dymiącego piwa. - Mam malutkie doświadczenie. - przyznała, również siadając przy stole. Nie zajęła jednak miejsca na podłodze, a z pełną kulturą usadowiła się na kanapie. - A-Ale spokojnie, nie umrę po jednym kieliszku. - dodała zaraz, bo przecież nie posiadała tak słabej głowy. Chyba. Właściwie to nigdy nie piła czystej, a tym bardziej czystej bez przebijania. Miała w sobie jednak ogromne pokłady szacunku dla innych kultur, więc skoro Wacław twierdził, że tak trzeba było to robić, to kim ona była, by odbierać mu tę namiastkę domu? Ujęła kieliszek w dłonie, a potem bardzo ostrożnie stuknęła się szkłem ze studentami. Bogowie, Morgano i ty, Melinie, co biegał po Camelocie bez gaci, jak to paliło. Puchonka skrzywiła się wyraźnie, zaciskając mocno oczy, zastygając tak z kartą w jednej dłoni, a naczyniem w drugiej. Była pewna, że jej przełyk był teraz tak sterylny, że ktoś na spokojnie mógł zrobić sobie z niego salę operacyjną. Cierpienie jednak zaczęło ustawać, a zamiast niego pojawiło się ciepło. Absolutnie miłe i tak bardzo rozgrzewające, że zapomniała już, by kiedykolwiek wychodziła na te śniegi. - To dobrze. - odpowiedziała z lekkim opóźnieniem, powoli otwierając oczy. - Okropnie się wystraszyłam, że… - przekrzywiła głowę lekko na bok, bo… ostatni raz, kiedy patrzyła na Puchona nie był jeszcze osmolony. - …ta kobieta zrobiła ci krzywdę. - nie zamierzała przyznać się do tego głośno, ale od czasu podróży autobusem czasami po prostu gapiła się na Wodzireja, próbując ocenić, czy żyło mu się dobrze, a jemu zdrowiu nic nie zagrażało. I teraz, kiedy akurat miała zamknięte oczy, karta eksplodowała mu z twarz. Najwidoczniej przez ten lekki szok zgodziła się na picie co kolejkę. Może też podświadomie przeczuwała, że przy tej konkretnej grze musiała znaleźć sposób, by nie zemdleć; a eliksir spokoju już odpadał. Postawiła więc kieliszek, pozwalając, by jej polano, jednocześnie kładąc na stół kolejną kartę. Czy wiedziała, jak w to grać? Nie. Czy rozumiała, że przegrywa? Też niekoniecznie. Ufała jednak w dobro i uczciwość, uznając, że nikt jej podczas karcianej rozgrywki nie oszuka. - Co robi sąd ostateczny? - spytała po chwili, uznając, że skoro nic nie dzieje się z jej towarzyszami, to coś musiało stać się jej. Nie była świadoma tego, że jej głowa i ramiona stawały się coraz mniej widoczne.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zastanawiam się na krótki moment nad odpowiedzią Wodzireja - bo to, co powiedział, świadczy o tym, iż język polski posiada naprawdę wiele różnych słów i jeszcze większej ilości znaczeń, na co mój mózg musi się nieco bardziej wysilić. Na pewno jedno słowo tam nie oznaczało kilku jednocześnie, bo jak bardziej tak patrzę na piękną angielszczyznę, odnoszę wrażenie, iż jest to prosty język pozbawiony w większości przypadków kreatywności. Może to czas, by nauczyć się czegoś nowego? Sam w sumie nie wiem; odszyfrowywanie cyrylicy brzmi jak całkiem niezła i przydatna umiejętność. Tylko no, powinienem się nie na tym skupić, a przede wszystkim na... runach, Bo z runami sobie nie daję rady, a co dopiero z grażdanką, która wydaje się na moje oko zbyt mocno... trudna. A może to tylko i wyłącznie pozory? Patrzę następnie na elfika, który pląta się we włosy Wacława, co pewnie musi być z jego strony nawiązaniem do poprzedniej sytuacji, w której to został znaleziony. Niebieskie skrzydełka trzepoczą potem ponownie radośnie, a maluch, który złączył dziwnym, acz celnym trafem naszą trójkę, czuje się w naszym towarzystwie swobodnie. To dobrze. Czy zrobiliśmy coś niesamowitego? Wspaniałego? Być może. Na pewno pomogliśmy stworzonku, o to nie muszę się martwić. - Lubi komplementy, więc prawcie mu tyle, i-ile możecie. - mówię jeszcze w ich kierunku, zanim to nie rozpoczyna się zabawa, a następnie patrzę na Wacława mówiącego o polskich zasadach. Dla mnie problemu nie ma, bo wiem, że głowę mam wystarczająco mocną; w szczególności po tym, ile zdołałem wypić na ostatniej wyprawie u Lancastera. Mimo tego, że garstka osób wiedziała o tym, co się wydarzyło, nie ciągnę nigdy tematu. A prędzej skupiam się na celebrowaniu chwili. - Też, jak poczujesz się źle, t-to nie wpychaj w siebie na siłę. - rzucam w kierunku Puchonki, bo podejrzewam z Wacławem, że raczej granie w dwóch w Durnia nie byłoby tak samo ciekawe, jak z dziewczyną właśnie. Biorę pełny kieliszek, stukam z gośćmi bez najmniejszego skrępowania, a następnie na jednym tchu pozwalam, by gorzkość alkoholu uderzyła w moje kubki smakowe. Krzywię się lekko; wódka jest dobra, ale pozostaję przyzwyczajony do bardziej... degustacyjnych rzeczy. - Powinni tę b-babę ścigać obowiązkowo z ramienia Ministerstwa Magii... - kto normalny atakuje kogoś innego z cegłą w środku posiadanej torebki? No właśnie, nikt. Trochę przypomina mi to o sytuacji w schowku, w związku z czym staram się jakoś nie wprowadzać na salony bardziej tego tematu. Westchnąwszy ciężej, gdy pierwszą kolejkę przegrał Wacław, a i kieliszek znowu się napełnił, opróżniam go bez większych skrupułów. Potem na salony wchodzi karta eksplodująca w kierunku dziewczyny, gdzie wygląda na to, że na razie wygrywam całkiem nieźle i pech nie postanawia się mnie uchwycić. Słodka Morgano, że dopiero teraz. - Powiedzmy... że tego nie odczujesz, w-więc... - mówię w kierunku Sheenani, której zanika głowa, bo raczej nie sądzę, by ta musiała o tym wiedzieć. Tym bardziej spoglądam w stronę Wodzireja porozumiewawczo; mówić, nie mówić? Kolejny kieliszek, kolejna kolejka. Stawiane karty i Fortuna postanawiają zakręcić kołem na rzecz mojego nieszczęścia, gdy karta z Gwiazdą i najmniejszą ilością oczek - trzy wobec sześciu ze strony reszty zdają się nie być takie mocne - zsyła na mnie ogromną ilość chłodnej wody, z dźwiękiem tak niesamowitej fali, że aż szkoda gadać. I jak siedziałem sobie normalnie, tak trzymany, pusty kieliszek w mojej dłoni napełnia się z łatwością nieszczęściem zainicjowanym przez los. - Nosz... - muszę wyglądać całkiem śmiesznie, skoro wszystko mam mokre, w tym grzywkę, która jest tak płaska, że jej długość przejawia się prawie przez całą moją twarz. Odgarniam całe mokre kosmyki do tyłu, nie zamierzając tak łatwo się poddać; odpalam magiczny piecyk, by w pomieszczeniu stało się nieco cieplej. I przysuwam widocznie dupę w jego kierunku, bladymi palcami chwytając za kolejne karty. Wacuś elegancko zamienia wodę na wódkę, stając się najprawdziwszym Jezusem. Czy czymś, w co tam niemagiczni wierzą. - Mokry na wasz widok czy nie, t-trzeba grać dalej. - postanawiam zażartować nieco, co jest niezbitym dowodem na to, iż alkohol zaczyna działać. Elf na razie trzyma się ode mnie z daleka, a gdy reszta jest skupiona na wyciąganiu kart, jednemu z uczestników ginie... kieliszek.
Mechanika:
Niech każdy z Was rzuci literką; osoba o mniejszym wyniku w wyniku chochliczej natury Cudu staje się pozbawiona naczynia do picia.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Skoro Cud lubił komplementy to Wacław rozpieścił go jeszcze kilkoma urokliwymi słówkami. Wraz za Puchonką, która okazuje się niezastąpioną wybawicielką. Poza tym kto może się pochwalić elfem o niebieskich skrzydełkach? Nikt! Oprócz ich trójki, co zdawało się być magiczne pod koniec mijającego roku. Podobnie jak alkoholowe rozdziewiczanie młodych istotek. Te czynności łączyły w sobie nieopisane piękno podobnie jak niosąca się mgła nad rozlewiskiem o wschodzie słońca czy odbicie księżyca w tafli ciepłej wody z lekka falującej pod wpływem rozbrykanego w niej towarzystwa. - Nie miałem zamiaru was straszyć, po prostu w grudniu byłem chłopcem do bicia - zaśmiał się, wzruszając ramionami. Sylis, upadające stoły, niemalże pożar, pobicie cegłą czy nawet zabłądzenie przy strumieniu dziś o poranku. Grudzień był dość intensywny pod względem niefajnych przygód, ale hej! Zawsze mógł być pijany i wpaść w bagno przy okolicach Zakazanego Lasu. Wtedy byłoby mniej kolorowo, ale z drugiej strony: kto jak nie Wacław wpadłby w taki muł? Z drugiej strony on był tym, który aktualnie rozlewał alkohol. - Hawk, a czy mogę cie poprosić o wodę? - Co jak co, Wacuś pić lubił, ale nie miał już 16 lat żeby pić bez przepijania każdą kolejkę czystej żubrówki. Może i sponiewierała ładniutko, ale smaku to za grosz nie miała. Oczywiście, wciąż była jego ulubionym trunkiem dostępnym na sklepowych półkach - się to nie wyklucza. - Mogę ci solidarnie powiedzieć, że wolimy nie patrzeć w lustro - zwrócił się do Doireann i bardzo starał się nie mrużyć oczu! Czy tak szybko znikała? Czy on już ślepł? Nie wiedział, ale kultura chyba zabraniała, stąd Wodzirej złapał spojrzenie Keatona i subtelnie pokiwał głową, aby nic nie mówić. Hawk się zrobił mokry, nawet to skomentował i Wacuś się cholernie zaśmiał. Nawet nie tyle, że był pijany. Zwyczajnie rozluźniony i niczym najlepszy surfer chciał się podbić alkoholową falę przyjemności. Po latach praktyki było to dość łatwe. Zaś sytuacja na tyle dynamiczna, że Puchon w jednym momencie był pożądlony i lewitował. W drugim talia kart biła go po łapkach, a w trzecim pił już karną kolejkę za przegranie całej rozgrywki. Wstał niepewnie na ziemię, pijany uśmieszek umalował mu się na twarzy w jasnych barwach zaś żeby nie bić się z myślami o przegranej, odganiając złe myśli: wyciągnął z wewnętrznej kieszeni igły. Spojrzał z wyzwaniem na Sheenani. - Myślę, że ktoś tutaj pięknie wyglądałby z kolczykiem w nosie - spojrzenie przeniósł na kominek, jakby lekko speszony unikał wszystkich spojrzeń. Twarz od razu mu spąsowiała po wystosowaniu takiego pomysłu, ale nie czekał na odpowiedź. - Where łazienka is? - Położy dłoń na klamce od drzwi, czekając na zrobienie wesołego karawanu. Jak się przekuwało komuś nos? Nie wiedział. Zapewne kując kogoś w nos. - Dori, a czemu nie masz kieliszka? - Nie wiedział, kiedy to się stało, ale Cud zapewne gdzieś latał po pokoju wylizując jego ścianki nasmaczone wódeczkę. Wodzirej zrobił z ust smutną podkówkę, bo jednak kraść prowiant obok alkoholowy to straszliwy wyczyn! Chociaż elifikowi można wybaczyć ten raz lub cztery. - Bierz flaszkę po pachę i chodź.- Trochę ponaglił, ale już stał i był w drodze! Nie było odwrotu.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. - Nie martw się, będę ostrożna. - kiwnęła głową na znak, że wie, że nie musi dotrzymywać im kroku w piciu. Już sam fakt, że kobiecy metabolizm działał nieco inaczej, a ona sama była o tę głowę mniejsza od obu współpijących sprawiał, że wewnętrznie pozwoliła sobie na co najwyżej jeszcze jeden kieliszek, skoro plan, by wrócić do domu i udawać, że okropnie się rozchorowała cały czas istniał. A przecież nie mogła wpaść na swój dworek, zataczając się jak podrzędna ladacznica (co niechybnie usłyszałaby od babci), bo… By byłoby jej wtedy przykro - i był to argument wystarczający. Ostatnio często chodziła smutniejsza i miała dość; chciała pograć w karty, bez względu na zrozumienie zasad i posiedzieć z ludźmi - oraz elfem - którzy kojarzyli się jej dobrze. A potem zjeść truskawkowy placek i mieć poczucie dobrze spędzonego czasu. - Hm? - wtrąciłą zaraz, bo oto raz jeszcze nie miała pojęcia, co się do niej mówi. Właściwie to tylko i wyłącznie dzięki ukryciu sens słów od płaszczykiem polszczyzny nie wpadła w wewnętrzne zamartwianie się. Widziała przecież, jak mocno oberwał od tej staruszki. Jeśli jego cały grudzień wyglądał w taki sposób, to… Bogowie, chodziłaby za nim krok w krok po zamkowych korytarzach, odejmując punkty każdemu, kto tylko raczyłby podnieść na niego palec, nawet ten mały. - O, i może… Jeśli to możliwe, to ja też bym bardzo prosiła o coś do picia. - dodała z nadzieją, że niedługo pojawi się przed nią jakaś dodatkowa szklanka. Nie chodziło jej już o sam fakt zapijania wódki, a sączenia czegoś, kiedy to oni będą pili. I chociaż tego już nie widzieli, to na jej twarzy malowała się konsternacja. Faktycznie, nie czuła niczego, co było ulgą wielką - nie lubiła w końcu, jak ją bolało. Z drugiej strony… coś się musiało stać i trochę ta niewiedza ją bodła. - Och… - uniosła dłonie do swoich policzków i przejechała palcami po strukturze niewidzialnej skóry, starając się ocenić zniszczenia. Wszystko jednak wydawało się jej być w jak największym porządku. - Ale nic mi nie wyskoczyło? - dopytała jedynie, bo jednak była dziewczęciem w męskim gronie i chciała prezentować się schludnie. Pryszcze i potargane włosy miała zarezerwowane dla kobiecych psiapsiółek. Wszystko, co działo się dalej, coraz bardziej spychało Puchonkę ku poczuciu w miarę przyjemnego odrealnienia. Pożądlony i lewitujący Wacław zestresował ją na tyle, by raz dwa sięgnąć po kieliszek. Bogowie jedni wiedzieli (oraz asystenci nauczycieli uzdrawiania), jak niewyjaśnione ignorowanie grawitacji na nią działało. Teraz jednak odpuszczała sobie wykłady, bo… Bo ostatecznie wypiła nieco więcej, niż planowała i nie bardzo wiedziała, jak się z tym czuje. Podobnie sprawa się miała z nagle bardzo mokrym Hawkiem, którego przypadek skomentowała cichym; - Ojojoj. - i była pewna, że dzięki temu Keaton w magiczny sposób się osuszy i rozgrzeje. Dopiero po tym, jak karty ostatni raz postanowiły pobić Puchona, jej twarz zaczęła powoli wracać, a wraz z nią światu ukazała zdezorientowany, trochę niepewny uśmiech oraz rumiane od alkoholu policzki. Od ostatnich dziesięciu minut nie rozumiała połowy zdarzeń, które miały miejsce, ale… ale miała to cudownie gdzieś. Wpatrywała się teraz w igłę i zastanawiała się przez dobre paręnaście sekund. W tym czasie myślała o tym, że w sumie kolczyki są ładne, a ona nigdy żadnych nie miała. W ogóle nie posiadała jakiejkolwiek biżuterii. ZERO. Była damą bez kolii i pereł, a dziś było dniem perfekcyjnym, by to zmienić. - Wiesz co? - zerwała się z kanapy i dumnie wyprostowała. - Ceart go leor!* - wysiliła się na bardzo mocny, taki aż do przesady irlandzki akcent, uznając, że Wacuś nie będzie tutaj jedynym, który będzie mówił rzeczy niezrozumiałe. Machnęła jeszcze dłonią tam, gdzie powinna znajdować się jej świeżo przygotowana dawka trunku, ale… ale cóż, nie było tam niczego, poza pustką i poczuciem zdradzenia. Momentalnie odwróciła się w kierunku Hawka, a jej spojrzenie mówiło jasno - posądziła go o tę kradzież. Przecież elf, ich kochane i malutkie, przepiękne, najsłodsze, ten cud nad cudami, na pewno miał maniery po jedynej matce grupy i nie pozwoliłby sobie na takie haniebne czyny. - Haaawk. - odezwała się po chwili milczenia. - Chodź, będziesz mi trzymać głowę. - zarządziła, a potem bezpardonowo wyciągnęła dłoń w jego stronę, co by jednak wstał z miejsca łatwej.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W to, że będzie Doireann ostrożna, nie wątpię - bo kiedy sufit pokrywa się powoli lekkim, charakterystycznym widokiem składającym się z poruszenia, a korci mnie zapalić papierosy, które mam w kieszeni - świat zdaje się być piękniejszy. Wszystko powoli staje się bardziej beztroskie, a moje podejście zmienia się z każdym kolejnym kieliszkiem wchłanianym przez żołądek w zastraszającym tempie. Mimo to głowę mam twardą jak skała, nie - jak Rosjanin na co dzień sączący w swoim ekwipunku jako gopnik i na słowiańskim przykucu z rozbijanym oknem i łbem - w związku z czym nie muszę się martwić znalezienia w stanie kilku promili, pochłaniając przyniesioną przez Wacława flaszkę. Doskonale pamiętam - a raczej nie pamiętam aż tak, mimo to pamięć wobec wydarzenia posiadam całkiem niezłą - jak udało mi się pochłonąć ogrom alkoholu, przetrwać, obudzić się, a do tego, jak się okazało, zostać obmacanym przez nauczyciela. Czy żałuję? Nie, nie żałuję. Czy osądzam? Skądże. Jakich to ja rzeczy po alkoholu nie robiłem. - Jasne, nie ma p-problemu, już tam coś biorę... - otwieram szafę, a w szafie mam trochę butelek z wodą, którą nalewam uczestnikom spotkania. Elfik znajduje sobie własne zajęcie, a ja - kolejne własne. Zaczyna mi pozytywnie szumieć pod kopułą czaszki, co zresztą pewnie po mnie widać. Po pierwsze, mniej się jąkam. Po drugie, mniej się kurczę w sobie. Po trzecie - otwieram się. To tak, jakby ktoś we mnie rzucił śnieżką prosto w twarz; emocje stają się wyszczególnione, gdy strach i panika zanikają, stając się jedynie przykrym wspomnieniem. Bo o ile się boję, że moje czyny mogą przynieść innym dodatkowe problemy, a brzemię zostanie udzielone w najbardziej nieświadomy sposób, tak teraz kwestia moich problemów staje się najmniejszą myślą. Przechodzącą spokojnie pod skórą, ale nie na tyle, by kontrolowała ona moje postępowanie. - Proszę bardzo, Puchońska Drużyno Wódeczki. - siadam wygodnie z powrotem, spoglądając na to, jak Doireann nadal nie ma głowy. Trochę przypał. - Nie, spokojnie, nic a nic. - patrzę jeszcze na Wodzireja, ciesząc się w środeczku własnego serduszka, że ten nie postanowił przestraszyć dziewczyny. Potem dzieją się rzeczy niesłychane - Wacław przegrywa, a my z Sheenani możemy świętować zwycięstwo. Nic dziwnego, zresztą; co prawda szkoda kolegi, ale kto chciałby się znajdować na jego miejscu? Nalewam sobie kolejny kieliszek, nie przejmując się specjalnie konsekwencjami, gdy zawartości butelki już nieco nie ma. Bawię się super i choć na razie jeszcze mam w sobie delikatny cień stresu, tak z każdą kolejną minutą i trawionym procentem przestaję się doprawdy martwić. Pomijając zobaczenie igły, która nakazuje mi uważać, ale w sumie jeden chuj. - Where is łazienka? - spoglądam na Wacława, pozwalając sobie na podniesienie kącików ust w widocznym rozbawieniu. - Zapraszam na morenkę, niechaj służy nam kreatywność i idiotyzm połączone ze słodkim świętowaniem naszego... - spoglądam na elfika, który podpierdala kieliszek, szczerząc się do niego głupio. - ...Cudu, o. - powoli się już zbieram, no ba, pomaga mi przy tym wyciągnięta od strony Sheenani dłoń, za którą chwytam, choć pewnie pociągam ją nieco mocniej, niż mam to w zamiarze. A następnie, zgodnie z życzeniem, prowadzę ich wprost do łazienki znajdującej się na moim piętrze. - W porządku, w trzymaniu chyba mam jakieś doświadczenie. W sumie to nie wiem. Mam jakieś? - zaczynam paplać bez najmniejszego zastanowienia. - Zwrotu biletów nie przyjmuję, już przejebałem hajs, więc... życzę miłej podróży. - idziemy w trójeczkę do ogromnej łazienki.
~*~
Jest ślicznie. Flaszka wódki znajduje się na umywalce, wanna nie pozostaje napełniona wodą, choć jest ogromna; wiem, że przecieka. Koordynacja ruchowa powoli zostaje zaburzona, ale gdy światło pali się nieustannie, pozwalając nam na widzenie samych siebie, nie przeszkadza mi to aż nadto. W sumie nawet przypominam sobie o pewnej, bardzo ważnej rzeczy, kiedy tak patrzę na tę uroczą dwójkę, niemniej postanawiam o niej powiedzieć później, gdy zakończymy pierwszy, najważniejszy w naszym spotkaniu proces. Nie umyka mi to, że patrząc w kierunku okna - zasłoniętego, zresztą - na zewnątrz temperatura staje się o wiele gorsza. - Kurwa, piździ na zewnątrz jak na Syberii. Wacław, Wacław, ty chuju, czemu kurtki nie wziąłeś. - zakładam ręce na klatce piersiowej niczym obrażone dziecko, nalewając sobie kolejny kieliszek. Tak, piję dużo. Tak, moja wątroba, jest odporna wykurwiście na alkohol. Nie, nie zamierzam przestać. No ba! Mam ze sobą nawet piwo, bo sama wódka mi się znudziła i moje kubki smakowe polubiłyby możliwość skorzystania z czegoś kompletnie innego. - Dobrze, Doireann, ogólnie tak, nie ma odwrotu, ale będziesz się bawić zajebiście. Chwycę cię raz a porządnie, potem wrzucę do wanny, ot cały mój szatański plan. - szczerzę się, choć wcale nie mam tego na myśli, kiedy ta siada na czystej desce od kibla, a ja siadam tuż za nią, na spłuczce, nie martwiąc się o to, czy przypadkiem nie dojdzie do jej złamania. I jebać to w sumie, najwyżej się naprawi; łokcie opieram o własne kolana, a głowę Puchonki przetrzymuję stabilnie, bladymi palcami nie zamierzając pozwolić na to, by ta jakkolwiek pod wpływem bólu się wyrwała. Nie żebym ją mocno ściskał, wręcz przeciwnie - o dziwo robię to w miarę idealnie. W miarę. - To co, Wacuś, gotowy? - pytam się, czekając na to, aż rozpocznie się przekłuwanie nosa, bo nie martwię się tym, że w sumie wszyscy jesteśmy nawiani, a liczy się to, że w końcu nie muszę martwić się o to, iż nagle ktoś postanowi się do mnie dobierać albo ktoś postanowi uznać, że to, co robimy, nie ma kompletnie sensu. Dla nas ma - i dla latającego wokół Cudu także, gdy ten grzebie po szafkach, zmieniając kolejność przedmiotów w taki sposób, bym potem nie mógł się w ogóle połapać.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Doszli do łazienki niemalże weselnym krokiem, robiąc jakiegoś pijanego wężyka, brakowało tylko jakieś ogromnie złego Dico Polo w tle, ale Wodzirej nie zamierzał aż tak męczyć dziś znajomych. Przynajmniej nie planował tego dziś, bo kto wie co przyniesie przyszłość? Zapewne jakieś wróżki wiedzą. A to szmaciury, gdyby równie przebiegle umiały przewidzieć pytania na egzaminie to byłaby już przydatna umiejętność. Zaś wypominanie przypałów z imprez, które jeszcze się nie odbyły. Pafetic jak to mówią Brytole, pafetic. Mniej lub bardziej szalenie doszli i tyle dobrze, że nie musieli zmierzyć się ze schodami, bo tam grawitacja działała inaczej. Wacuś nie lubił się z siłą natury, chociaż zawsze warto zwalić na nią cudzą śmierć, bo tak naturalnie jak wiadomo. - E, ty, Gerald, żeby nikt ci miecza nie odjebał - zaśmiał się, chociaż pytanie było wstrząsające i oburzające. Aby na nie odpowiedzieć, Puchon musiał przykucnąć pod drzwiami od łazienki w zacnej, słowiańskiej pozie w rozkroku i podnieść jedną rękę zaciśniętą w pięść. Często tak kucał, więc nic dziwnego, że miał wyrobioną dupę. - Ortalion to kurtka i jest, kurwa, moim narodowym strojem - tak było, nie kłamał. Po czym obczaił pijącego Hawka, trochę z zazdrością, trochę z żalem iż dzieli go od flaszki tak piekielnie duża odległość. - Dori, powiedź mu - wyłkał błagalnie zanim zdecydował się podnieść. Podrapał się po lewej brwi, wyczekał na swoją kolejkę i wziął haust cierpkiej ambrozji swoich rodaków. Oficjalnie powinni zacząć z mniejszych procentów, bo mieszanie alkoholu ma swoje zasady. Te są po to, aby je łamać, jednak ta część serduszka Wacława, która lubiła się w eliksirach chyba umarła. No i nic, wódka ją kiedyś wskrzesi. Albo poranne promienie śmiertelnej gwiazdy. - Jak Hołk cie chwyci to nie pożałujesz - powiedział jej, delikatnie przytrzymał jej głowę, aby mieć dobre widzenie na jej głowę. Znów przed nią klęknął i szczęśliwie kolana Wodzireja nie są do zdarcia. - Poświeć mi - poprosił Puchonkę, anektując sobie wódkę. Czy istnieje zaklęcie uzupełniające alkohol? Nie? Powinno. Spojrzał na igłę, usłyszał pytanie Krukona i tak patrzył po chwilę dla wszystkich. Miał laga mózgu. Otrząsnął się po momencie i wyczekał na światełko pod nosek. - Bardziej gotowy nie będę - ochlapał ręce kropelkami wódki. Rozciągnął kark. Przekuł. Odkaził jej nos tojlet pejper i wódką. - Dajcie kolczyk - wyciągnął łapkę równie posłusznie, co Demon.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Małotrzeźwa Doireann przejawiała niesamowite pokłady ufności w ludzki osąd. Nawet przez chwilę nie kwestionowała tego, czy faktycznie wyglądałaby ładnie w kolczykowym wydaniu, ani też nie wątpiła w umiejętności Wacława. Skoro proponował, to znaczyło to, że umiał, krzywdy jej nie zrobi, a w ogóle to Puchon jest, a Puchoni są świetni i kropka. Jeśli jeszcze jakiś bardzo mądry Krukon nie oponował, to co miała robić? Wkroczyła całkiem wesoło do pomieszczenia, jedynie na krótką chwilę przystając nieopodal drzwi. - Ojej, ty nawet łazienkę masz drewnianą. - westchnęła zachwycona, przestępując z nogi na nogę. Nie miała na stopach butów, a i tak nie ciągnęło tutaj tak okropnym chłodem od podłogi. No mamo, no cudowne! Nijak to się miało do wysokich sufitów i upodobania jej rodziny do kamiennych posadzek w miejscach bardzo niepraktycznych. - Och, no nie, ja przepraszam, ale ja nie mogę mówić nic o strojach narodowych. - poklepała Wacława po ramieniu w geście pocieszenia. - Irlandia nie ma żadnego. A-Ale mamy własny strój do tańca. - powiedziała to tonem, jakby proponowała mu takie rozwiązanie problemu ortalionowej kurtki. Wyglądała na taką… taką przewiewną, w sam raz do poskakania sobie na parkiecie. Trzeba było jednak zabrać się do rzeczy wielkich. Sheenani usiadła sobie spokojnie, kładąc dłonie na swoich kolanach, wciąż absolutnie niezmartwiona jej nadchodzącą metamorfozą. Dopiero kiedy usłyszała o jakiś planach, zmrużyła oczy i zadarła głowę ku górze, przez chwilę patrząc sobie oceniającym wzrokiem na Krukona. Może i miał chude ramiona, ale jednak bezwładnego Wodzireja to dał radę jakoś naprostować. Trudno było jej ocenić realność zagrożenia. - Ja sama nie wiem. - wzruszyła ramionami, a potem ustawiła się twarzą w stronę Puchona. - Bo w sumie zawsze, jak coś mnie chwyci, to potem się to kończy gorzej niż w wannie. - mówiąc to myślała zarówno o migrenie, jak i o swoim życiu uczuciowym. I prawdę mówiąc dopiero w momencie, w którym bardzo dużo dłoni znalazło się w okolicach jej twarzy poczuła wystarczająco duży dyskomfort, by przypomnieć sobie, że krew po alkoholu nie krzepnie najlepiej. Wiedziała, że od zrezygnowania z pomysłu dzieliły ją teraz sekundy. Powrót do pokoju i przetrzepywanie torby w poszukiwaniu różdżki nie wchodziło więc w grę. - N-Nie ma czasu na światło. - głos miała już pełen przejęcia. - T-To jest t-teraz albo nigdy. - dodała dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji. Bogowie, a potem był ból, tył głowy wciśnięty w hawkowy brzuch i cały wodospad łez w oczach. Sheenani siedziała ze wstrzymanym oddechem, zaciskając palce na kostkach wciąż miejscami mokrego Krukona i myślała, że niewielu rzeczy żałuje bardziej, niż tego. I rozumiała już mądrość opiekunki i to, dlaczego szanowna babcia nosiła klipsy, a jej oszczędzono dramatu przebijanych uszu. Zaraz potem, w powodów szlachetnych, acz okropnie błędnych, w jej nozdrza uderzył zapach wódki, by przynieść za sobą okropne pieczenie. - Oszkur… - zacisnęła usta w połowie przekleństwa, pierwszego, które kiedykolwiek opuścił jej usta, by następnie skupić się na wyciągniętej dłoni. Czekała. Czekała i to bardzo cierpliwie, aż Hawk poda Wacławowi tego przeklętego kolczyka i z każdą chwilą czuła, że chyba jednak bardzo tutaj zjebali. - N-Nie wygłupiajcie się. - jęknęła. - Ja was proszę, t-to się robi m-mniej śmieszne.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W sumie ten domek jest... drewniany. Tak. To znaczy się, podsycony magią, rozpoczynając oczywiście od najważniejszych aspektów tego typu rzeczy. I cieszy mnie to, bo drewniane domki mają to do siebie, że gdy człowiek w nich przebywa, czuje się swobodnie. Może nie tyle w symbiozie z naturą, co bardziej... o krok bliżej do niej. Jakoś nigdy mnie nie przekonują te nowoczesne wykonania wnętrz zahaczające o minimalizm; wolę, gdy coś jest napierniczone, a ciepłe barwy lamp przyczyniają się do wewnętrznego, przyjemnego uczucia... spełnienia jakiejś misji? Nie wiem, nie potrafię teraz jakkolwiek skupić się na tej delikatniejszej stronie, ale jedno wiem na pewno - tego typu rzeczy mają swój specyficzny, czarodziejski wręcz urok. - Wszystko jest drewniane. Lubię ten wystrój. - mówię z dumą w kierunku Doireann, ale nie z tego powodu, że mieszkam w takim bogatym w sumie domu. Z tego, że czuję się tutaj swobodnie, z tego, że nie muszę się ubierać idealnie; bo domowa atmosfera i rodzinne ognisko zdają się udzielać bardziej. A może to wina wypitego wcześniej alkoholu? Nie mam bladego pojęcia. - Moim narodowym strojem są bluzy, o. Takie. - wskazuję dłonią i bladymi, długimi palcami w kierunku posiadanego przeze mnie odzienia. Jest super, lubię po mugolsku, poza tym są tego typu ubrania zdecydowanie wygodniejsze od tych magicznych. I tańsze, bo mogę iść do lumpeksu. - Jaki strój? Jakiś ładny? - pytam się z widocznym zaintrygowaniem w jasnoniebieskich tęczówkach, gdzie naradzają się niewielkie iskierki. Chwytam Doireann ostrożnie, choć wiadomo - wraz z procentami jest to nieco trudniejsze. Krzepę w dłoniach posiadam, to prawda. Co prawda nie są one tak duże jak u Thaddeusa, ale nie należę do osób słabych. Wzrost robi swoje, praca przy zwierzętach i odpowiedni ruch - także. - Co mi wódkę bierzesz, ty złodzieju. - wykrzywiam usta w podkówkę, niezadowolony z tego, że tracę moją pożywkę dobrej zabawy i beztroski, by potem znowu sączyć raz po raz kieliszki. Odporność u mnie na alkohol jest chyba ogromna, ale nic dziwnego - dzieciństwo i lata doświadczenia robią swoje. Otwieram piwo dość chaotycznie, ale to tam ciul, ważne, że ma jakiś fajniejszy smak. Potem skupiam się na wypełnianiu zadania, jest ono co najmniej angażujące i interesujące. - Spoookojna głowa, Dori. Dorcia. O, Dorcia. - wymyślam jakieś bardzo miłe zdrobnienie od jej dość skomplikowanego imienia, kiedy to siedzę na spłuczce od deski klozetowej, by następnie dodać z widoczną beztroską. - Nie skończy się gorzej. Trust me; najwyżej nas obu zdzielisz po głowie, co nie, Wacuś? - pytam się trzymającego igłę Puchona, by następnie nieco spiąć mięśnie, gdy ten przeszedł do realnych czynów. Teraz albo nigdy - nasze motto na dzisiejszą łazienkową zabawę zdaje się rozbrzmiewać dumnie pod kopułą czaszki wraz z towarzyszącym mu szumem. Reakcja Sheenani pozostaje widoczna - ta wbija głowę w mój brzuch, ja krzywię się nieco - problemy żołądkowe to nie tylko i wyłącznie efekt braku szczęścia pod naprawdę ogromem względów. - Już, sssssh, spokojnie, wytrzymaj jeszcze... - mówię niczym do małego zwierzątka, które musi przejść przez jakiś zabieg, nim okazuje się, że trzeba znaleźć kolczyk. Problem jest taki - żadnego kolczyka nie mam. Trochę przypał, trochę brak pomyślunku, ale od razu staram się ratować sytuację, by mieć stuprocentową pewność, że wszystko będzie w porządku. - Ocholera, już idę, czekaj... Chyba Delilah jakieś ma w swojej szkatułce... - ruszam się gwałtownie z miejsca i całe szczęście, że nie wpierdalam się nogami wprost na biedną Dorcię, a zamiast tego przedostaję się na korytarz i z ręką na sercu poprzez schody. Jest ciężko, wizja zdaje się być nieco naciągana, ale na szczęście się nie wywalam, nawet jeżeli pod koniec mam już do tego predyspozycje. Starzy są nadal na dole, więc w sumie wyjebane; wchodzę do pokoju jak do siebie, otwieram cichutko szkatułkę, a z niej parę niewielkich kolczyków, które, mam nadzieję - wszak jestem wstawiony i możliwe, że wybieram te nieodpowiednie - będą pasować. I chowam elegancko dowody zbrodni. Truchtem - z obiciem się lekko o ścianę - idę do góry, dzierżąc w dłoni biżuterię, a na ustach lekki uśmiech. Uwielbiam alkohol, ponieważ zawsze po nim zapominam. Zapominam o tym, jak bardzo przejebane mam w życiu i przestaję brać pod uwagę zamartwianie się. Strach przed byciem zagrożeniem; potykam się o ostatni stopień, o mało co nie obdzieram sobie kolana, gdy upadam z hukiem na dupsko, a potem zwycięsko idę do łazienki, niczym służący podstawiając najróżniejsze kolczyki. - Usługi transportowe HawkExpress, polecamy się gorąco. Będzie dziesięć galeonów za dostawę. - mówię niczym jakiś kurier czy cokolwiek innego, nie wiem w sumie, co mi tam po głowie chodzi, ale nie mogę się doczekać pierwszych realnych efektów, gdy powracam do sączenia piwska i położenia się w sumie w wannie, bo czemu nie.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Byle nie jakiś jebany kujawiak, pomyślał od razu, bo jednak Polskę kochać można. Tego pierdolca, co do jakiś sukieneczek z grubego materiału, w którym każe się tańczyć biednym istotkom - już mniej. Także o dyskusji o strojach narodowych Wacław dołączył się już jeno dwoma wtrąceniami: pierwsze było okupione wyczekującym spojrzeniem w Dori, jakby w oczekiwaniu na potwierdzenie, że Irlandzki strój jest ładny. Drugie tyczyło się młodego gospodarza drewnianej chatki z zapewnieniem: bluzy są cool. Tylko, że te bez kaptura, ale to już pozostało w puchońskich myślach. - Geny - wzruszył ramionami, uśmiechając się przyjacielsko, kiedy padły oskarżenia o wódkę. Taką wspólną wódkę! Co chyba było oczywistym, ale co przy piciu niekiedy może zostać utracone. Chociażby ojciec Wodzireja w czasie libacji swoim alkoholem się nie dzielił. Zawsze składał się na jakiś wspólny, ale swój posiadać to był obowiązek. Dziwna naleciałość, której Wacław nie przyjął z genami. W zamian dostał sympatię do ziółek po swojej słodkiej matuli. Bardziej do wypalania niżeli hodowania, ale zioła to zioła - zawsze co. Poza tym piękne przysłowie powiada, że co w rodzinie to nie zginie. Nieco przekłamane, ale oby kryło w sobie prawdę. - Zdzielisz nas już z dziurką - zaproponował po czym należało przystąpić do działań. Jednak, co do za fatygowanie się w polepszenie komuś dnia skoro ten nie współpracuję. Student krzyknął do siebie w myślach głośne yolo, po czym igła zrobiła akcję i reakcję. - Kurwa, kochana, nie ruszaj się - bardziej się przeraził niżeli był wściekły. Powinni dać jej coś w usta, aby mniej bolało. Wacław nawet dałby pogryźć sobie rękę, ale była mu potrzebna do ów przekuwania. Z jedną ręką byłoby o wiele gorzej, czego sprawdzać nie musieli. Chociaż i tak było gorzej, bo czas mijał. Igła w nosie. Alkohol przy nosie. Kolczyka brak. Wacław zamrugał jak puszczalska święta, bo może alkohol go zamroczył i nie widział, nawet nie czuł, pierścionka w ręku. Sposób nie zadziałał, za to jak Krukon rychło zerwał się się w bieg. Wacuś się zaśmiał, bo było to absurdalne. - Złap mnie za rękę - polecił, dając się wykorzystać, aby dziewczyna mogła przenieść na niego swój ból. Gdyby znał zaklęcie jakiekolwiek pomocne to chętnie by się na nie pokusił. Na ten moment było to zbyt śmiałe marzenie. - Oddychaj, powiedzieć mi o czymś miłym. poszukaj elfika wzrokiem, ale stara się nie miotać głową - jeśli to nie podziała to zacznie ją zagadywać jakąkolwiek historią o swoim życiu, która może być nieco zabawna. Hawk mógłby się pośpieszyć. Wacław cierpliwość miał sporą tylko ile pokory i wytrzymałości miała w sobie aktualnie Doireann? Oby jak najwięcej! Po to też miała obok kolegę z domu, dla wsparcia. Ten nawet zaczął ją ojojać. - Wyjebałeś się przed chwilą? - Zapytał skoro tylko Krukon zjawił się w łazience. Nie dało się pominąć głośnego opadnięcie w pobliżu łazienki. Kolczyki zostały porzucone do wyboru, Dorka teraz miała moment dla siebie. Drugi student najwyraźniej też, bo zaległ w wannie. Wodzirej się nieco oburzył. - Nie wiem czy one są szpetne, czy zwyczajnie się nie nadają - kolejne, błagalne spojrzenie w stronę Sheenani, aby ta zadecydowała co chce mieć w nosie. - Hawk, dawaj fajkę i otwórz okno, żeby nie śmierdziało dymem. Zrobimy to po mojemu - wyciągnął różdżkę. Był gotów wypalić tytoniowy dym i z kiepa wyczarować cudeńko, którego tylko zapragnęłaby młoda Puchonka.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. O stroju do tańczenia nie miała wiele do powiedzenia. Mogła ino wzruszyć lekko ramionami z miną, która wskazywała, że w jej gusta raczej nie trafia, a potem machnąć ręką na wysokości połowy swojego uda. - Są… takie zbyt kuse. - podkreśliła tonem zdradzającym, że pewnie żadnej w jej szafie by nie znaleźli, a nawet jeśli, to za żadne skarby by jej nie założyła. Na Doireann wystarczyło spojrzeć raz, by wiedzieć, że hołdowała idei długich spódnic, halek i krochmalonych białych kołnierzyków - a kolorowe sukieneczki nie sięgające kolana, chociaż bywały cudownie tandetne, były zdecydowanie na przeciwnym biegunie względem jej estetyki. - A wiecie, jak się w nich się stepuje, to ten materiał leci do góry i… - czuła, że nie musi dopowiadać. Wystarczyło, że zamiast tego się skrzywiła. Jeśli posiadała w sobie jakiekolwiek zapędy do bicia, które w alkoholowym zamroczeniu skłonne byłyby się uaktywnić, tak teraz, potraktowana Dorcią już nie miała zamiaru walczyć z niczym. I przez moment zrobiło jej się lepiej na duchu, skoro gdzieś tam nad głową latała to wódka, to piwo, a ona już teraz stała się ładniejszą wersją przeciętnej "Dori". Błogość jednak trwała nawet nie całą minutę - do momentu, w którym stała struktura tkanek nie została potraktowana igłą, a Puchonka nie przypomniała sobie, że potencjale niekontrolowane krwawienie nie było jej jedynym problemem, bo był jeszcze układ nerwowy. Ciche, rozżalone - M-Mhm. - objawiło się podczas prób Hawkowego uspokajania. Nawet próbowała lekko kiwnąć głową, by pokazać, że jest bardzo dzielna i aż tak bardzo nie boli, ale absolutne skupienie na nosie - i bólu - o dziwo wcale jej w tym nie pomagały. To, że Keaton wyleciał jej kostkami z zaciśniętych nań palców też jedynie sprawiło, że poczuła się jakaś taka opuszczona. Dlatego też bez najmniejszego piśnięcia złapała Wacława, na dodatek z twarzą tak wdzięczną, że w tym momencie mogłaby mu oddać zarówno córkę i połowę królestwa od tak, bez zabijania smoków. No rycerskość pełna gębą, nic nie musiał udowadniać. - Sernik z B-Baileys jest miły. I funkcje są m-miłe. H-Hawking też p-podobno był miły. - zgodnie z poleceniem zaczęła wyliczać, próbując zauważyć gdzieś ich Cud, chociaż ten nie wydawał się być nigdzie widoczny. Może to i lepiej? Dziecko nie powinno widzieć matki płaczącej i obolałej. Potrzebował silnej figury kobiecej, bo potem wychodzą kompleksy, a ona krąg potrzeby pomocy terapeutów chciała zakończyć na sobie. - I... och, są p-paradoksy w teorii mnogości, a ja je naprawdę lubię. Ojojanie, w połączeniu z wódką i niestabilnością emocjonalną, było całkowitym game changerem. Sheenani uniosła wolną dłoń do oka, uważając, by nie uderzyć o wystającą igłę i dwoma palcami przetarła oczy. - No i wy jesteście najmilsi. - wyznanie niosło ze sobą taką moc (moc, rzecz jasna, wciąż całkiem płaczliwą), że pewnym było, że chociaż nos miała już ponadprogramowo dziurawy, tak płonęła wciąż nieprzerwaną sympatią do dwójki. Nawet jeśli wciąż tak trochę się cykała wyjmowania igły i zastępowania jej kolczykiem. Z tymi po chwili przyszedł też Hawk, już nie podle zdradziecki, a kochany i to niosący dary. Niekoniecznie nawet czekała na odpowiedź chłopaka, czy aby faktycznie się wyjebał, natychmiastowo racząc go współczującym "Ojojoj!". - Ale jesteś cały? - dodała, bo jednak leżąc w wannie przypominał trochę świeżego trupa. Wystarczyło, by wiedziała, że już raz był porwany i zdzielony po głowie, by jej zmartwienie względem Keatona zawsze było możliwie najwyższym poziomie. W obecnej sytuacji, kiedy nie skupiająca się na własnym nosie Doireann faktycznie poczuła się znacznie lepiej, problemem stała się rzecz bardzo przyziemna - bo sama ozdoba. Dziewczyna obracała kolczyki w palcach, starając się znaleźć coś, co wyglądałoby jak najbardziej poprawnie, ładnie, a najlepiej to zachwycająco, ale… No, szło jej opornie. Trzeba było tutaj oddać całkowitą rację oburzeniu Wacława, bo wybór był tak nieciekawy, że łapy to jednak trochę opadały. - Bo ja bym to takie… skromne coś raczej chciała. - rzuciła przepraszającym tonem, mając to nieodparte wrażenie, że wybrzydza i wymyśla. - Malutkie, żeby… żeby można było zawsze jakoś schować. Wygięte, takie… - wykonała ruch palcem w powietrzu, kreśląc trochę koślawą podkówkę.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Bluzy tylko i wyłącznie z kapturem, przynajmniej można elegancko się skryć przed niepożądanym wzrokiem, czyż nie? A te takie bez kaptura to są pozbawione możliwości szybkiego stania się anonimowym dzierżawcą wódki przyniesionej spod monopolu. Choć strój irlandzki zapewne musi być ładny, a to, że są zbyt kuse, wcale mi nie przeszkadza. Jestem zdania, że ciało ludzkie po to jest, by je oglądać - czy te chudsze, czy te z większą ilością tkanki, nie ma to żadnego znaczenia, dopóki nie wpływa na zdrowie bardziej i można by się zastanowić nad potencjalnym leczeniem. Każdy człowiek jest w środku piękny, przywdziewanie łatki "kobiety" lub "mężczyzny" mnie akurat nie dotyczy. Wszystko jest dla ludzi i z doświadczenia wiem, że tutaj wchodzi również na salony akceptacja samego siebie; zaakceptowanie faktu własnej seksualności i korzystanie z niej w taki sposób, by nikogo dookoła nie krzywdzić. - Każdy człowiek jest piękny. Strój może się podwinąć i zwrócić na siebie uwagę, to prawda - mówię bez najmniejszego skrępowania, kiedy to siedzę wygodnie jeszcze na desce - jednak liczy się to, co mamy w środku. W sercu. - obudza się we mnie nieco pijany romantyk, ale może moje słowa mają wiele racji; w końcu jesteśmy społeczeństwem, które idzie utartymi schematami i myśli o pierwotnych rzeczach jawiących się jako potrzeby. A może to alkohol tak naprawdę powoduje, że wydobywam z siebie takie słowa? Nie mam bladego pojęcia; bo i choć seksu już nie uprawiam do dawien dawna, tak jednak pewne wartości pozostały. Geny Wacława mi nie przeszkadzają, bo w ostatecznym rozrachunku jest tak naprawdę doskonałym kompanem do picia. Co prawda i tak głowę mam mocniejszą niż przeciętny Brytyjczyk, ale zdecydowanie słabszą od typowego Słowianina, u którego to na stole codziennie leje się wódka. Biegnę w dziwnym pędzie po odpowiednią biżuterię, wywalając się podczas drogi raz, a porządnie. Dupa co prawda boli, ale postanawiam się do tego nie przyznawać, kiedy wchodzę z powrotem do łazienki, widząc, jak Doireann trzyma Wodzireja za rękę. I w sumie dobrze, bo to zawsze metoda na odciągnięcie nieprzyjemnych wrażeń bólowych, jeżeli mam być szczery, a moje upojone alkoholem ostatnie komórki mózgowe starają się łączyć ze sobą elegancko przyczyny akcji i reakcji. - Ja? Wyjeeebałem? Nieeee, skądże. - wzruszam z widocznym, podstępnym uśmieszkiem własnymi ramionami, by następnie wziąć głębszy wdech i powietrze wypuścić w postaci zastanowienia się nad własnym losem. Czy się wywaliłem? Tak. Czy zamierzam się do tego przyznawać? Skądże. - To Demon. Przecież jest ciężki, nie? - proponuję, siadając następnie elegancko w wannie, rozjebany niczym księżniczka, choć wcale mi to nie przeszkadza. - Cały i zdrowy, Dorcia, cały i zdrowiuteńki. - odchylam głowę do tyłu, słysząc następnie tekst o jakiejś fajkę, na co podnoszę w zaskoczeniu brwi, bo nie wiem, o co mu chodzi. - Fajkę? Masz na myśli ogień?1 - pytam się, potem elegancko łącząc sobie fakty, by wyciągnąć zamkniętą paczkę papierosów z tyłu kieszeni moich spodni, oczywiście bez zapalniczki. - Ognia nie mam, ale szluga ci dam, co ty na to? - nie zdaję sobie sprawy, że od początku o to Wacławowi chodziło, choć i tak czy siak umieszczam wyrób filtr w gębie, nie przejmując się tym gorzkim posmakiem, jaki nastąpi dosłownie za moment. - Na Merlina, daj i otwórz, daj i otwórz... - kręcę oczami, wcale nie chcąc wydostawać się z wanny, choć robię to z bólem serca i ogromnym lenistwem, aby następnie ruchem dłoni i poprzez zastosowanie odpowiedniego mechanizmu wprowadzić do środka trochę świeżego powietrza. - KURWA, piźździii... - mówię, zakładając ręce na klatce piersiowej, by następnie puścić gorącą i rozgrzaną do temperatury bram piekielnych wodę, coby trochę kontrastowała z tym niebywałym chłodem. - Takie malutkie to chyba eeee... Mam taką fajną wizualizację, może i nawet mógłbym wziąć kartkę, ale nie wiem, czy ci się spodoba. - może Wacław będzie wiedział? - Wodzirej, dasz ognia? - pytam się jeszcze, kiedy to patrzę, że w sumie bez zapalniczki i zdolności korzystania z magii jestem trochę w dupie. Trochę.
1fajkę - fajka, jako słowo, może brzmieć nieco jak "fire", biorąc pod uwagę znajdowanie się pod wpływem alkoholu.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wacuś o spódniczkach wiedział tyle, że ładnie podlatują w górę jak zawieje wietrzyk oraz o wielkiej Coco Chanel, która psiapsiła się z urokliwą Polką i wynalazła małą czarną. Bohaterka wielu serc i zapewne równie wielu wzwodów. O ile również mógł zrozumieć problem Dori z czymś "zbyt kusym tak on zapatrywał się na sprawę zupełnie inaczej i tego tematu wolał nie podejmować, bo i po co? Zaraz zacząłby narzekać na cenzurę wobec męskich i damskich sutków, a temat stroju narodowego zdawał się zbyt dziwną wyjściową nawet jak na tego Puchona. Chociaż możne nie: skoro jest ubranie to powinno też go nie być - prosta analogia. Rozmowa niosła jedną konkluzję. - Stepujesz? - Musiał zapytać, bo jak to tak nie zapytać o coś takiego?! Po czym spojrzał na Hawka, a w głowie Wacława rozbrzmiała piosenka łączy nas coś więcej niż alkohol. Do tej pory student zaprzeczał takiemu frazesowi, uznając go za popkulturowy banał. Może teraz zdawał się mniej trywialny i bardziej rzeczowy? Wątpliwe, ale możliwe. - Ja mam w serduszku rodzynki i nalewki - trochę niczym rodzynkowe wyjście z szafy, ale kiedyś wypada ją opuścić i zaakceptować siebie w tym niesprzyjającym kulinarnie społeczeństwie. Poza tym samo winogrono: taki wielki dar Matki Ziemi, robi się z niego wino i wspominane już rodzynki zaś samo w sobie jest obleśne niczym wielki pryszcz na nosie. Wsłuchiwał się w każde słowo Dori z pełnym zaangażowaniem, zachowując każdą stosowną formę nakazywaną przez kulturę komunikacji interpersonalnej, aby ta poczuł się w centrum, nie miała poczucia opuszczenia i mogła doznawać otoczenia bardziej niż bólu. Gdzieś oczywistym było, że przekłucie nosa na kolczyk wiązało się z posiadaniem kolczyka. Czemu nikt go nie posiadał? Albo skąd Wacław miał sterylnie zapakowaną igłę? Tego się już nie dowiedzą nigdy. - Opowiedz o teorii mnogości, bo wątpię aby dotyczyła ona filmu: "Spider-Man: Into the Spider-Verse" bardziej już szedłbym w idee międzywymiarowych nożyczek ze Starbutterflu przeciw siołom zła - zachęcił ją szczerze zainteresowany. Znajomość kreskówek? Łatwe jak jebanie, kiedy ma się jakieś gówniakowe kuzynostwo. Zaś tematu Hawking pozostawił, bo typ na wózku to ciężki materiał do baraszkowania (przetestowane). -Aww, aż bym cie przytulił, ale boje się o twój nosek - wyznał szczerze. Czy powinien już wyjąc igłę? Nie wiedział, bo nie umiał w przekuwanie rzeczy. Sam sobie przekułby co najwyżej lewy sutek i teraz, nauczony doświadczeniem, miałby przy sobie kolczyk. Hawk wybawiciel powrócił na łazienkowe łono i mógł przynieść cenne artefakty zamiast garści metalowego rozczarowania. Chłop nie był idealny, co było w nim nader piękne. - Słodziak nie będzie chciał z nami spędzać czasu? - Skoro już się pojawił temat czworonoga to nie można go puścić luźno. Jeśli jesteś rozkosznym stworzeniem to oczywiste, że Puchońskie serduszko chciałoby cie chwycić w objęcia i nie puścić aż do śmierci. Jeśli umrzeć z miłości to ino w taki sposób. - Tak, tak, o to - powiedział pośpiesznie, po czym poczęstował się tytoniowym zawiniątkiem odpalił to jakimś prostym zaklęciem, a jeśli takowych nie ma to chuj, krzemieniem. Bo skoro miał przy sobie igłę to krzemień pewnie też. Odpalił również Hawkowi i popalał szybko, niechluje z obrzydzeniem puszczając dymki za okno, aby jak najmniej nasmrodzić i nie nachuchać na Dori. Może nawet podszedł do tego okna, ale w sposób ostrożny, aby jego pierwsza klientka w jakże zawodowym studiu piercingu nie musiała się martwić toksynami. W połowie nawet jej zaproponował buszka, bo wypadało. Niedopałek zachował dla siebie. Dogasił go w lejącej się wodzie. Nawet się nią nie oparzył - kolejny sukces! - Ordinem Sigarellum - zachrypiał, zmieniając kiepa w kolczyk. Znów ochlapał ręce wódką i powziął swoje dzieło w paluszki. - Czy o to wam chodziło? - Zapytał się zanim odważył się wsunąć do nosa Dori cokolwiek.
/Rzuciłem sobie kostką 87 na to czy im się podoba, ale też możecie sobie rzucić k100, bo miałoby to więcej sensu heh
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Łazienkowe rozmowy miały w sobie coś wspaniałego; bo tak, jak najlepszą imprezę charakteryzowało to, że nagle wszyscy lądowali w kuchni, tak prawdziwe przyjaźnie i najważniejsze rozmowy toczyły się, kiedy ktoś siedział na kiblu, a ktoś inny zastanawiał się na tym, jak luksusowa i wygodna byłaby w użyciu pusta wanna. Strumień świadomości, chociaż bardzo uzewnętrzniony i nieco mniej świadomy, niż powinien, porwał trójkę czarodziei sprawiając, że od syberyjskiego zimna dotarli do krótkich spódniczek, wartości człowieka i stepowania. I gdyby tylko Doireann miała tutaj białą tablicę i zmazywalne markery, ochoczo rozpisałaby sobie cały schemat rozmowy. Doszłaby wtedy do ostatecznych wniosków, że znała ludzi, dla których faktycznie miarą człowieka było to, czy ładnie wybijał rytm podkutymi lakierkami i dumnie prezentował się w ciemnozielonej sukience, udowadniając tym samym, że wszyscy tu zebrani wciąż mówili rzeczowo i z niezaprzeczalnym sensem. Może i przez to tak łatwo przyszło jej przyznać, że owszem: - Stepuję. To znaczy… owałam? - potrafiła też wyplatać krzyże świętej Brygidy, jednocześnie nucąc przy tym stare celtyckie pieśni, a mimo to poczucie bycia "oszukaną Irlandką", bo ino połowiczną, nie pozwalało jej nacieszyć się własną kulturą. Słowa Hawka, bo przecież były głębokie i oświecone, poruszyły dziewczynę, zmuszając ją do zastanowienia się, co było w jej serduszku - tak poza półwilem, który właściwie powinien mieć na tyle przyzwoitości, by się wyprowadzić. Uznała zatem, że posiadacz rodzynek musiał być dużo szczęśliwszy, bo te potrafiły się jednak nie popsuć zbyt szybko i były całkiem smaczne. Chociaż osobiście wolała suszone śliwki, najlepiej w samym środku słodkiej pieczeni. Autentyczny zachwyt wymalował się na twarzy Puchonki. Ktoś ją pytał o matematykę i to tak, że naprawdę miała ochotę mówić więcej. - Absolutnie nie. - zaśmiała się krótko, a potem wzięła głęboki wdech, zwiastujący nadejście monologu. - Bo to… Taka wiesz, teoria, w którą nikt nie wierzył. Cantora inni matematycy uważali za szaleńca i idiotę, a on… On… to, co mamy, współczesna matematyka, to jest Cantor. Człowiek, którego przeklęto, taki wyśmiany, a… a miał tak piękny mózg, Wacławie. Najpiękniejszy. - westchnęła, mocniej zaciskając palce na dłoni studenta. - Teoria mnogości dotyczy zbiorów. A… to są takie kolekcje obiektów i te zbiory można definiować. - z trudnych to wytłumaczenia przyczyn ostatnie słowo nie dość, że podkreśliła, to jeszcze zrobiła to w bardzo podekscytowany sposób. - Definiować nawet nieskończoności i zrozumieć, że one nie są równe, bo są… Bo wiesz, są liczby naturalne, całkowite i wymierne i z nimi jest łatwo, ale jest też coś, co się nazywa liczbami rzeczywistymi, a one są już całkowicie abstrakcyjne i mogą prawie wszystko. I jak masz jeden i dwa, to pomiędzy nimi masz całą nieskończoność. Jeden przecinek zero jeden, jeden przecinek zero dwa i tak dalej. A potem masz zero i dwa i tam masz jeszcze większą nieskończoność. A to… Och, no to jest piękne, jak się o tym pomyśli. Cantor sprawił, że jest logika rozkwitła, a ona z teorią mnogości sprawiają, że… Że w tym widać świat. Cały, calutki świat, a to oznacza... - błyszczące się oczy i rumiane policzki zwróciły się w kierunku Keatona, który wcale się nie wyjebał, jednocześnie sprawiając, że martwego Cantora zostawiła w spokoju. Nie wspomniała już o Hipotezie Continuum i tym, że ją też lubiła, chociaż trąciła mistycyzmem. - O! - wskazała palcem na Wacława, kiedy padło pytanie o psa. - Emocjonalny suport, jakby był, to bym nie płakała. - wierzyła bowiem, że w towarzystwie stworzenia, które ma łapki, uszka i słodki pyszczek z nosem proszącym się buziaczki nie było miejsca ani na ból, ani na smutek. Ino kraina szczęśliwości, a w niej ona, pies, ojcowska dwójka i ich elfii potomek. Najwyraźniej też było w niej miejsce na paczkę papierosów i pośpieszne palenie przy oknie, kiedy wciąż tkwiła z igłą w nosie. Niby trochę przestawała ją czuć, ale było to niewystarczające, by dało się zignorować abstrakcyjność sytuacji. Obserwowała więc niecnie wykorzystywanego Hawka i Wacusia, którego fajka znikała w tempie zatrważającym. Nie ruszała się i nie mówiła nic, próbując domyślić się, dlaczego nagle wszyscy rzucili się do palenia, dopóki Krukon znów nie zaczął marudzić na zimno - a ona, skoro została matką, nie mogła przecież na to pozwolić. - T-Tak być nie może. - niewiele myśląc wstała z zacnej sedesowej deski, odłożyła kolczyki na zlew, a potem jakoś tak bezradnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Podejrzewała, że gdzieś istniały jakieś ręczniki, którymi mogłaby chłopaka obtoczyć, ale nie czuła się na tyle komfortowo, by mu teraz grzebać po szufladach - nawet za zgodą. Znalazłaby jeszcze coś dziwnego i potem wszyscy musieliby się wstydzić. I dlatego, w akcie desperacji, stanęła pomiędzy Krukonem, a oknem, twardo udając, że tylko jemu jest tutaj zimno. - W-Wódka. H-Hawk, n-napij się w-wódki. Tajemnica papierosowego poruszenia wyjaśniła się, gdy tylko dostrzegła poczynania Wodzireja. Kolczyk był ładny, ale… był też parszywą abominacją, która pluła w twarz jej, Cantorowi i w ogóle wszystkiemu, co kiedykolwiek wierzyła. I był ładny. Ładniutki. Doireann zacisnęła usta, zastanawiając się, jak bardzo niestała w przekonaniach może być - i dość szybko doszła do wniosku, że jebać przekonania, budząc w sobie wewnętrzną srokę lubiącą błyskotki. Będzie płakać nad kolczykiem, kiedy już wytrzeźwieje. - Otototo. - obdarzyła ich obu ogromnym uśmiechem, a potem pociągnęła za sobą Hawka w sedesowe okolice, uparcie trzymając go za rękę. Usiadła, zadarła głowę i zamknęła oczy, raz jeszcze pełna ufności. - Teraz będę dzielniejsza. Pomimo zapewnień - nie była.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy