Domek jest drewniany, jest to studio, więc znajdują się tu dwie oddzielne sypialnie oraz jedna wspólna toaleta. Pomiędzy bliźniaczymi pokojami znajduje się niewielki salon z kanapą i stolikiem do kawy. W samych sypialniach nie brakuje dwóch oddzielnych szaf, małego wspólnego biurka z dwoma krzesełkami, wazonika z kwiatkami i portretu z pierwszą nowoorleańską wiedźmą, która zawsze, ale to zawsze na Was patrzy.
Uwaga. Pokój jest pełen magii, a więc należy rzucić kością, aby dowiedzieć się z czym będziecie mieć "problem". Pierwszy rzut jest obowiązkowy i będzie Wam przeszkadzać przez cały czas pobytu na wakacjach. Dodatkowe efekty możecie sobie dobierać wedle uznania.
Spoiler:
1 nocni goście - gdy zapada zmrok dowiadujecie się, że gdzieś nieopodal Waszego domku urzęduje gniazdo chochlików kornwalijskich. Co noc będą drapać pazurkami w ściany i okna przeszkadzając w odpoczynku. Aby pozbyć się tych dźwięków co noc musicie nakładać na domek odpowiednie zaklęcie ochronne/wyciszające.
2 światło - czar magicznej kuli wyczerpuje się co cztery godziny, a świetliki uciekają/gasną po trzech. Wieczorem musicie doczarowywać sobie światło.
3 gryzący dywan - lepiej wyrobić sobie nawyk stawiania wysokiego kroku po wejściu na dywan bowiem wyrobił sobie zdolność podgryzania palców u stóp, jeśli tylko jakieś znajdą się przy jego brzegu. Nie, dywanu nie da się zwinąć, jest przyklejony Trwałym Przylepcem.
4 chichocząca klamka - ma z Was niezły ubaw w bardzo dziwacznych porach dnia i nocy. Najlepiej jest ją regularnie wyciszać inaczej wybucha śmiechem nawet w środku nocy.
5 zaszroniona szyba - wystarczy, że domek jest pusty, a szyby pokrywa szron. Jeśli go nie usuniecie jakaś niewidzialna siła (duch?) rysuje po nim paznokciami. Najlepiej jest zadbać o temperaturę domku.
6 trzeszczenie podłogi - każdy krok wiąże się z trzeszczeniem desek podłogowych. Po siódmym kroku dźwięk robi się nieznośny i trzeba wyciszać albo regularnie rzucać "reparo" na podłogę - a ta i tak po upływie paru godzin na nowo zaczyna trzeszczeć.
Lokatorzy:
Pokój 1 1. Ezra T. Clarke 2. Leonardo O. Vin-Eurico
Pokój 2 1. Bianca Zakrzewski 2. Melusine O. Pennifold
Ostatnio zmieniony przez Fillin Ó Cealláchain dnia Pon Lip 13 2020, 23:35, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Gdyby wiedział, co dokładnie opowiada o nim duch Nancy, chyba zacząłby się śmiać w głos, a jednocześnie, kto wie, może z miejsca postanowiłby, że warto jakoś się z nim, no cóż, zaprzyjaźnić. Zamiast tego mrugnął do Patrick, który aż zaczął nucić coraz to sprośniejsze szanty, gdy Max prowadził obie dziewczyny na imprezę i nie miał z tego najmniejszych nawet wyrzutów sumienia. Lubił je obie, mógł się z nimi wydurniać choćby do białego rana, a skoro mieli się dobrze bawić, to nie widział żadnych przeszkód w tym, by po drodze na - szumnie nazywane - przyjęcie, zgarnąć je obie. Domyślał się, że Finn nie chciałby się ruszyć z domku, zwłaszcza że nie czuł się chyba najlepiej, a z Lou nigdy nie było wiadomo, poza tym ona mimo wszystko była nadal uczennicą, więc kto wie, jak zareagowałaby zebrana na miejscu kadra. Nie żeby on sam był jakiś w chuj dorosły, ale to szło pominąć, czy coś, kurwa. Poza tym nie zamierzał spędzać wakacji jedynie w towarzystwie tej dwójki, ostatecznie miał bowiem kilku znajomych i miał nadzieję, że po prostu będzie dobrze bawił się z nimi wszystkimi, skoro już po raz pierwszy miał faktycznie szaleć gdzieś dalej, niż w rodzinnym miasteczku. - Myślę, że powinienem dostać od Forestera co najmniej Wybitny za tę sztukę - powiedział i mrugnął do Nancy, a później zrobił groźną minę, kiedy Ola stwierdziła, że pora na wojnę. Pozwolił im na to, żeby go pomalowały, jak chciały, na serduszko aż parsknął z ubawienia, a jego ciemne oczy zabłyszczały bardzo mocno. Już teraz bawił się doskonale i nie zamierzał pozwalać na to, żeby cokolwiek stanęło mu na przeszkodzie ku doskonałemu spędzeniu tego wieczoru. Nawet ta pierdolona głowa, która zdawała się coraz mocniej go kłuć, jakby faktycznie chciała mu o czymś powiedzieć, ale nie wiedział, o czym. Doszedł do wniosku, że najwyżej zagłuszy ją jakimś alkoholem, tak samo jak żołądek, więc miał to wszystko w głębokim poważaniu. Kiedy zaś Ezra trafił go zaklęciem, mrugnął do niego i zamiast przestawać tańczyć, kontynuował to, bawiąc się świetnie. - Tak jest, profesorze! - rzucił w stronę Leo, przy okazji komicznie mu salutując. - Już masz odpowiedź, Nancy. Idziemy? Czy jednak wolicie potańczyć? Albo zaśpiewać znowu jakiś niezapomniany przebój, co? - spytał zaraz, zwracając się najpierw do jednej dziewczyny, a później do drugiej. Skoro mieli się wszyscy dobrze bawić, to nie zamierzał koncentrować się tylko na jednej z nich. Poza tym liczył na to, że znajdą tutaj zaraz więcej znajomych i naprawdę będą w stanie stwierdzić, że to jest impreza, a nie jakaś drętwa nasiadówka staruchów, którzy próbują udawać, że jeszcze umieją się bawić. Bo zjawienie się opiekuna Krukonów na pewno nie było tym, co spowodowałoby, że temperatura imprezy jakoś mocno się podniosła, raczej wręcz przeciwnie i Max aż wywrócił oczami na myśl, że może z tego wyjść jedno wielkie gówno. Skoro jednak już tu byli, to zamierzał spróbować jednak coś z tego wynieść, a nie tylko udawać grzecznego chłopca, który nigdy nie pije, nigdy nie pali i generalnie jest tak przykładny, jak tylko się da. Podejrzewał zresztą, że osoby, którym za bardzo to spotkanie nie pasowało i tak wkrótce stąd pójdą, by zająć się swoimi własnymi, poważniejszymi sprawami. Zaraz jednak oberwał piłką, która trafiła go całkowicie nieoczekiwanie w twarz i rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiedzialnej za to osoby, by spojrzeć zaraz w stronę Yuuko. Uśmiechnął się do niej nieco zaczepnie i pokręcił głową. - Wasza koleżanka prosi się o to, żeby pokazać jej, kto jest lepszy w tę grę - mruknął, rozcierając miejsce, gdzie trafiła, ale machnął do niej na znak, że przeżył, oka nie stracił i chyba da radę imprezować dalej.
...Czy powinna mieć do siebie pretensje i wyrzuty sumienia? Bardzo namieszała? ...Nie miała przecież w zamyśle niczego złego. Ot, chciała się oderwać nieco od wszelkich trosk, no i może subtelnie pokazać przyjacielowi, że po troszku wchodzi na wyższy poziom w znajomości z Voralbergiem. Teraz było to łatwiejsze, bo wraz z zakończeniem roku szkolnego skończyła się pomiędzy nimi relacja wychowanek-opiekun. Musiała choć spróbować. Kłamczucha nie brzmiała jakoś strasznie, a na karku nie poczuła oddechu rychłej śmierci, jedynie to charakterystyczne ciepło. Nie pierwszy raz. Rzuciła do @Alexander D. Voralberg krótkie "wytłumaczę Ci się później" i lekko wzruszyła ramionami. ...Joshua Walsh jej nie zawiódł. Wykazywał największy entuzjazm spośród całej trójki i wydawało się, że jako jedyny czuje ten nowoorleański klimat. Ochoczo zabrał się do zabawy z neonowymi eliksirami, co Éléonore przyjęła z radością i pewną dozą ulgi, szczególnie gdy zaangażował w to @Christopher O'Connor. Lecz jej uśmiech zmieniał się stopniowo w minę dość nietęgą, gdy to kolorowe dzieło powstające na twarzy nauczyciela Miotlarstwa przeistaczało się w... gumochłona? Nie zareagowała od razu, bo była zdumiona tym niezwykłym talentem gajowego, ale też zbyt zaaferowana całą imprezą i tym, by przywitać się z @Ezra T. Clarke i @Leonardo O. Vin-Eurico. - A więc odbijam! Świetni z Was gospodarze. - i nie tylko? Nie mogła oderwać wzroku od tej dwójki, w głowie mając już milion pytań o to, jak to wszystko się zaczęło i dlaczego właściwie wcześniej nie pochwalił się swoim związkiem z przystojnym ex-Gryfonem - Czerwony? Mmm, gryfońsko. - uniosła brew, obserwując Ezrę, a gdy w końcu podzielił się z nią swoim słodkim sekretem, nie mogła się nie uśmiechnąć. Tak szczerze, radośnie. Chciała przekazać mu wiele, wiele słów, ale teraz nie miała ku temu sposobności. - Cieszę się. - szepnęła jeszcze, zanim zaczęły się oficjalne powitania pozostałej... kadry. ...I serce na moment jej stanęło. ...Nie wiedziała, jak zareaguje Alexander, ale w głębi serca liczyła na to, że będzie opanowany i powściągliwy, bo przecież... przeważnie taki był. Jakaś część w niej była wielce rozbawiona bezpośredniością Ezry, ale ta druga, odrobinę bardziej przezorna i bojaźliwa, cała drżała w napięciu, jakie wywiązało się pomiędzy mężczyznami. Na moment odwróciła wzrok i utkwiła go w bawiącym, radosnym tłumie uczniów i studentów, jednocześnie zaciskając dłonie w ciasny, bardzo ciasny, koszyczek. Czy zaczynały jej drżeć? Nie, to nonsens... - Och, sprytnie z tymi kubeczkami. - rzuciła niewiele myśląc, czując narastający w niej niepokój. Nie mogła tak stać pomiędzy nimi i jedynie się uśmiechać. I wtedy spojrzała po raz kolejny na twarz @Joshua Walsh. To ten moment. Wybawienie! - Czy to... gumochłon? Bardzo... bardzo realistyczny. Mhm, ciekawa koncepcja i... - jej mina mówiła sama za siebie - ładny. ...To tylko niewinne przywitanie. Zaraz napięcie opadnie i wszyscy będą się dobrze bawić, prawda? Przecież tylko o to jej chodziło. Chciała odpocząć. ...Bardzo namieszała?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Mrugnięcie przyjaciela wywołało w nim uwolnienie jeszcze większego poczucia wewnętrznej irytacji całą tą sytuacją. Pomyślenie, że w ogóle chciałby przyjść na imprezę to był już strzał w stopę i o ile sam fakt jakiejkolwiek posiadówy integracyjnej go aż tak nie mierzwił, tak perspektywa tego ilu było tu uczniów i studentów już tak. Był nauczycielem, nie powinien integrować się w żaden sposób ze swoimi podopiecznymi, bo później wychodzą różne kwiatki w postaci wojen na wizzbooku. Chociażby sławietny przykład byłego nauczyciela opieki nad magicznymi zwierzętami, który skończył, gdzie skończył po tym jak próbował technologii w walce z dzieciakami. Tak czy siak powstrzymał się od wymiany komunikatów niewerbalno-mimicznych z Joshuą, bo wiedział, że i tak nie miało to większego sensu. Miotlarz z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, w jakim stanie Voralberg był teraz, a przynajmniej mógł się tego domyślać. A mimo wszystko go w to wciągnął. Przez chwilę rozglądał się po zgromadzonych osobach, rozpoznając w nich praktycznie wszystkich jak szło. Jedynie dwie czy trzy twarze zdawały się być albo nowymi nabytkami szkoły albo ludźmi, którzy raczej odpuszczali jego zajęcia. Jego spojrzenie zwróciło się na Joshuę i Chrisa w momencie kiedy ten pierwszy poprosił nie wprost drugiego o przyozdobienie jego twarzy i z jakiegoś powodu – naprawdę nie wiedział czemu – wiedział jak się to skończy ze strony O’Connora. Cóż, przynajmniej podzielali zdanie w kwestii tego jak to wszystko wygląda i trochę go to pocieszało. Nie on jeden okazywał się być mało rozrywkowym bucem. Białe oczy oderwały wzrok od mało-przypominającego-borsuka malunku, kiedy tuż obok nich pojawili się Ezra i – ku jego zaskoczeniu – Leonardo. Kiwnął im głową na powitanie, a bynajmniej jego zdziwienie nie było spowodowane faktem jego obecności tutaj – bardziej by się zaszokował, gdyby go tu nie było. Natomiast jak się okazuje jego bliska relacja z Ezrą była faktem, a odkąd Clarke został absolwentem szkoły to najwyraźniej nie musieli się z tym jakoś mocno ukrywać. Nie był szczególnym fanem tego-typu podejścia, ale z drugiej strony między nimi dwoma było raptem rok? Dwa różnicy. Pozostało mu mentalnie wzruszyć ramionami, na zewnątrz był niewzruszony jak zwykle. To nie była jego sprawa, jak to mówią grunt, żeby byli szczęśliwi. Tak. Szczęścia i radości. Czy musiał się odzywać? Ponieważ strasznie nie chciał. Subtelnie wycofał się o krok, może dwa od Éléonore, kiedy ex-Krukon zbliżył się do niej i rzucał swoje niekonwencjonalne uwagi. Najdroższa. Poczuł dziwne ukłucie w żołądku, a ta scena wywoływała w nim dziwne uczucie niepokoju. Odwrócił na chwilę wzrok, kiedy domyślił się, co za chwilę nastąpi i zatrzymał go na chwilę na O’Connorze. Jak żałował, że nie potrafił mu przekazać żadnego komunikatu w myślach, choć akurat tym razem – akurat w jego kierunku – nie krył się z faktem, jak bardzo mu tu źle i jak bardzo powinni się stąd ewakuować. Pech chciał, że za szybko wrócił spojrzeniem w stronę równolatków, kiedy akurat kończyli to jakże ekstrawertyczne powitanie. Zacisnął zęby, w ostatniej chwili powstrzymując się, aby nie zrobić tego samego z linią ust, bo jednoznacznie by się zdradził. Tak przynajmniej sprawiał pozory neutralności i jako-takiego opanowania. Czy to właśnie nazywali zazdrością? Fakt, że miał ochotę zamordować Clarke’a za samo zbliżenie się do niej? Że poczuł to uczucie gorąca wewnątrz, które przy okazji wywróciło mu wnętrzności. Być może by to zniósł lepiej, gdyby nie fakt, że absolwent był kim był i mieli do czynienia ze sobą kilka razy w gorszych lub lepszych momentach. Ale w życiu by nie pomyślał, że znają się, ba! najprawdopodobniej przyjaźnią z Éléonore. I bynajmniej nie miało tu w racjonalnym myśleniu do rzeczy kompletnie nic, że pozostawał w związku z olbrzymem. Zazdrość pozostawała zazdrością, a on czul, że iskrzą mu ręce. Zamyślił się przez chwilę, próbując zając umysł czymkolwiek innym niż sceny, które właśnie rozgrywały się wokół niego. Gdzieś wpuścił zapytanie Josha o grę w beer ponga, ale nie skomentował jej w żaden sposób, jednoznacznie chyba pokazując, że on zainteresowany nie jest. Swoją droga z nim prawdopodobnie rozmówi się później, póki co od czasu do czasu posyłając mu karcące spojrzenia sugestywnie przypominające o ich niedawnej rozmowie i prośbie, jaką skierował do niego przyjaciel w związku z pewnymi obecnymi tu gajowymi. Czy raczej jednym, gajowym. Musiał się jednak w końcu otrząsnąć z zamyślenia, aby zorientować się, że jego były uczeń mówi do niego. Po imieniu. Skierował swoje spojrzenie prosto w jego oczy, próbując zanalizować go na wylot w zaledwie kilka sekund. Bardzo szybko przez myśl przeszedł mu fakt, że jeszcze przed chwilą ten spytał Joshuy o zgodę na mówienie na ty, a mimo wszystko w jego kierunku postanawiał być arogancki i butny. - Nie sądzę. – słabo trzymając swój lodowaty ton na wodzy, zwrócił się ku niemu, dość szybko jednak analizując sytuację. Szatyn był przyjacielem Éléonore, co choć nie broniło go tak naprawdę w żaden sposób, to jednak w ostateczności wolał później nie słuchać na temat swojego zachowania. Już to widział… przecież on tylko zaproponował Ci grę!. Nosz kurwa. Raczej był na straconej pozycji, bo potęgowało w nim jego irytację jeszcze bardziej. Naprawdę starał się być opanowany i robił to dla niej, ale z każdą kolejną minutą czuł się coraz bardziej osaczony. I tu już nawet nie chodziło o sam fakt tego - nie ujmując - kłamstwa, po prostu sytuacja robiła się w jego opinii coraz bardziej absurdalna. Potrzebował chyba kubła zimnej wody, aby ochłonąć - niestety sam go na siebie nie wyleje, a wierzył że nikt nie był samobójcą, aby próbować. Nawet Josh. – Nie jestem fanem tego-typu aktywności, ale bawcie się dobrze. – dodał, próbując wybrnąć z tej całej sytuacji jak najlepiej. Dlaczego to on musiał się starać, aby nie wyjść na buca, skoro to jego podstępem tu zaciągnięto wbrew jego woli? Wciąż wpatrywał się w Clarke’a dość intensywnie, bez krzty mrugnięcia, aby w ostateczności spuścić wzrok z jego osoby i skupić się na Chrisie, który raczej też nie miał zamiaru brać udziału w tym przedsięwzięciu. Stanął obok gajowego. - Nie wiem jak Ty, ale ja stąd zaraz wybędę, a oni niech kontynuują zabawę. – w tym szepcie nie było w tym nawet odrobiny ironii. Jeśli mieli ochotę, to przecież byli dorośli, mieli swój własny rozum i raczej nie mieli zamiaru zrobić nic głupiego. Nie był ich ojcem, ani przyzwoitką. Wierzył nawet w Joshuę i jego samozaparcie do dążenia do swojego celu jakim był aktualny rozmówca zaklęciarza, choć z kolei perspektywa zostawienia tu Éléonore już nie napawała go aż takim optymizmem. Szczególnie jak pomyśli, co będzie na wokandzie ich rozmowy w momencie, kiedy faktycznie stąd wyjdzie. Ale z drugiej strony, dlaczego miałby się tym przejmować? W tym kwartecie domku nr 1 to zarówno ani on, ani O’Connor nie powinni mieć żadnych wyrzutów sumienia.
Podejrzewał, że będzie ciężko ich wyciągnąć, ale nie domyślał się, że obaj aż tak nie przepadają za imprezami. No dobrze, wiedział, że Alex będzie czuł się źle, ale naprawdę wierzył, że będzie więcej dorosłych, niż studentów. Chris z kolei był dla niego nowym odkryciem, szkoda tylko, że niezbyt przyjemnym. Widział, że się spiął, choć wierzył, że to tylko początkowy stan. Kiedy gajowy złapał buteleczkę z eliksirem w dłonie, miał nadzieję, że zaraz wszystko będzie dobrze. Gdyby udało się przekonać Chrisa do zabawy, Alex na pewno dałby radę zostać na miejscu. Wpatrywał się w O’Connora być może zbyt intensywnie, ale nie potrafił nic poradzić, ze przez czas, gdy mężczyzna tworzył coś na jego twarzy, Josh nie zwracał uwagi na otoczenie. Zbyt był skupiony na dotyku, którym był właśnie obdarowywany, starając się stłumić chęć przymknięcia oczu i podstawiania twarzy pod jego dłoń. Niby nic, zwykłe malowanie twarzy, ale miał wrażenie, jakby to był kolejny krok do przodu. Dotknął go sam, z własnej woli i choć widział błyski irytacji w spojrzeniu gajowego, nie przejmował się tym, starając się zagłuszyć szalone bicie serca. Głupie reakcje. Przecież to zwykłe malowanie twarzy. Zwykłe ozdabianie go, które mogło zdradzić talent Chisa. Przecież nie było w tym niczego więcej, to dlaczego miał ochotę uśmiechać się, jak zakochana nastolatka, która w swoim pamiętniku pisze ON dziś mnie dotknął! Nie umyję tego policzka przez tydzień, żeby nie zmyć jego dotyku. To było żałosne i pewnie naśmiewałby się sam z siebie, gdyby nie ciepło rozlewające się po nim leniwie z każdym muśnięciem palców i kolejnym zostawianiem farby na jego twarzy. Trwałby tak najchętniej cały wieczór, gdyby nie okoliczności, w jakich się znaleźli i to, co się zaczęło dziać niewiele później. W chwili, w której Chris się odezwał, kiedy tylko do jego uszu dotarły lodowate tony, Josh otwarł nieco szerzej oczy zmieszany. Wyrzuty sumienia uderzyły w niego całą siłą i cichy głos śmiał się w jego głowie. A może śmiał się duch trzynastolatka? Spojrzał wpierw na Chrisa, a później na gospodarzy. Podejrzewał, że raczej bezalkoholu też są opcje, ale nie chciał mówić w ich imieniu. Jednocześnie posłał Leo przepraszające spojrzenie. Jednak trzeba było powiedzieć chłopakom prawdę. Uścisnął dłoń Ezry, skinąwszy mu lekko głową na znak, że owszem, może mówić mu po imieniu. Nie miał z tym problemu, wciąż nie czuł się profesorem, a Clarke skończył już studia. - Nie to zwierzę? - spytał, marszcząc lekko brwi i zezując nieznacznie na Chrisa. Miał być borsuk… Co dostał w takim razie? Miał coś jeszcze powiedzieć, ale nagle Ezra zrobił coś, co Josh wiedział, że wywoła teraz falę chłodu. Były student nagle po imieniu do swojego byłego opiekuna, bez pytania o zgodę… No dobra, może on sam zrobiłby podobnie, jeśli miałby akurat dobry humor, a ten miał prawie zawsze, ale była mowa o Alexie. Właściwie gotów był stanąć bardziej między mężczyznami, a może nawet położyć dłoń na ramieniu przyjaciela, ale ten sam w odpowiedni sposób wybrnął z sytuacji, choć zdaniem Josha, można było wyczuć wyładowania. Zaraz jednak odezwała się Éléonore, ze swoją próbą rozładowania napięcia, jednocześnie zdradzając, co on ma na twarzy. - Gumochłon? Tak… - rzucił cicho, mając już pewność, że nagrabił sobie. Spojrzał jeszcze raz na Leonardo, starając się przekazać wzrokiem proste przepraszam, nie przejmuj się tym, Kiedy jednak olbrzym i jego partner odeszli w stronę gry, sam został jeszcze chwilę w miejscu, odwracając się całym sobą w stronę przyjaciela i Chrisa z wyraźną skruchą w spojrzeniu. Czuł się rozdarty między chęcią zostania na imprezie, dla Leo i dla siebie samego, a chęcią wyjścia z nimi na dwór i wyjaśnienia wszystkiego. Chciał coś powiedzieć, ale nawet nie potrafił dobrać słów, a wiedział, widział, że pytanie, czy może jednak zostaną na chwilę, nie jest na miejscu.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zabieranie Christophera na imprezę całkowicie mijało się z celem, bo ich po prostu nie lubił. Czuł się na nich obco, a teraz nie tylko miał wrażenie, że został tutaj przywleczony na siłę, bo przecież musiał to lubić, ale jednocześnie czuł się, jakby wpadł do nie swojej bajki. Uczniowie, którzy nie zwracając na nich zbyt wielkiej uwagi grali sobie w beerponga, neonowe eliksiry nie wiadomo po co, to wszystko brzmiało, jakby pochodziło z zupełnie cudacznej i całkowicie obcej mu bajki, która miała zdecydowanie zbyt naciągane, jak dla niego, nuty. Leo i Ezra mogli sobie zaś mówić co chcieli, opowiadać cuda wianki na temat tego, że dla młodocianych nie ma tutaj alkoholu, ale O'Connorowi nie podobała się ani trochę oprawa tego spotkania, nie mówiąc już zupełnie o tym, że nie brzmiało to ani trochę, jak jakiekolwiek spotkanie opiekunów. Nic zatem dziwnego, że lód płonący w jego oczach ani na moment nie ustąpił. - Dziękuję za zaproszenie i życzę wam dobrej zabawy, ale ja zdecydowanie wolę po prostu poczytać w łóżku - powiedział chłodno, bo nie zamierzał wszczynać tutaj awantury, ale trzeba przyznać, że zachowanie Eleanore nie podobało mu się ani trochę. Dopuściła się jawnego oszustwa, żeby ich tutaj zaciągnąć, a Josh nie był lepszy z tymi swoimi uwagami, że Leo bardzo chciał, żeby przyszli. Byli dorośli, na Merlina! Każdy z nich miał prawo decydować za siebie, a Chris czuł, jak aż go pali w środku, że zostali z Alexem potraktowani, jakby nie mogli mieć własnego zdania, zainteresowań, czy nie mogli mieć prawa do tego, by powiedzieć, jak chcą spędzić ten wieczór. Oddychał dość szybko, widać było wyraźnie, jak płatki jego nosa poruszają się, gdy stara się nie wybuchnąć, a to zdarzało mu się naprawdę rzadko, więc musiał być co najmniej mocno poirytowany. - Jesteście dorośli, Josh, rób co chcesz - powiedział, kiedy Walsh się do nich odwrócił, a później skinął Alexowi lekko głową a znak, że on również wychodzi i nie zamierza przebywać tutaj ani chwili dłużej. Nie zamierzał psuć innym zabawy, skoro chcieli tak imprezować, on jednak miał zdecydowanie inne plany na spędzenie tego wieczoru i na pewno nie wiązały się one z alkoholem, oglądaniem, jak dzieciaki piszczą, a nauczyciele spoufalają się z nimi i z sobą. Poczuł mocne ukłucie w żołądku, ale nie zamierzał się na tym w ogóle skupiać, po prostu odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Jeśli ktokolwiek spróbuje go zatrzymać, to bez dwóch zdań skończy się po prostu gorzej, bo wtedy na pewno nie wytrzyma i powie o kilka słów za wiele, wyrażając swoje zdanie na temat tego, co się tutaj dzieje, nie wspominając już zupełnie o tym, jak się czuł i jak został potraktowany, co było dla niego co najmniej paskudnym postępowaniem ze strony ich dwójki współlokatorów. Nie znosił, kiedy ktoś z góry zakładał, że skoro on lubi imprezy do białego rana, to ktoś inny też musi za tym przepadać. Nic zatem dziwnego, że po prostu opuścił to, szumnie zwane, przyjęcie i spokojnie skierował się w stronę własnego domku, oglądając się jeszcze przez ramię, by sprawdzić, czy Alex idzie z nim, czy może jednak ktoś postanowił się na nim uwiesić i nie pozwolić na to, by zniknął. Tak czy inaczej, Chris nie zamierzał tam zostawać, bo Merlin raczy wiedzieć, do czego by to ostatecznie doprowadziło - pomijając ochłodzenie stosunków ze wszystkimi zebranymi, którzy najwyraźniej mieli problemy z pojmowaniem, że nie wszystko jest białe albo czarne.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Oczywiście, że ją rozkręcimy! - poruszyła wymownie brwiami w odpowiedzi na pytanie @Aleksandra Krawczyk i zaśmiała się wesoło. Odstawiła farbę na miejsce, chociaż czuła, że jeszcze może jej się tej nocy przydać i rozejrzała się, wyłapując znajome twarze. Ledwo przekroczyli próg jako jedni z pierwszych gości, a zaraz za nimi zaczęli pojawiać się kolejni. Wyglądało na to, że impreza miała rozkręcić się szybciej, niż można by się spodziewać. Czuła się dosyć dziwnie ze świadomością, że będą imprezować z kadrą nauczycielską, ale nie miała zamiaru się tym specjalnie przejmować. Przynajmniej dopóki nie zobaczyła w pomieszczeniu @Joshua Walsh, z wymalowanym na twarzy gumochłonem. Posłała mu co prawda wesoły uśmiech, ale miała później jakieś dziwne wrażenie bycia obserwowaną. Cóż, przynajmniej nie było tutaj Violi, bo w przeciwnym wypadku profesor miotlarstwa, który był aż nazbyt ciekawski, miałby pewnie nowe powody do plotek na ich temat. Nie miała jednak więcej czasu, by analizować tę sytuację, bo w swoje ramiona porwał ją nowy współlokator z Puchońskiej Komuny. - Ignaś! Ulubiona, bo jedyna. Jesteś na mnie skazany. - zaśmiała się wesoło na to ciepłe przywitanie @Ignacy Mościcki, szturchając go zaczepnie w ramię. - Nie mogę latać po mokradłach, muszę pilnować mojej drużyny, żeby się nie sponiewierała za bardzo. - puściła oczko zarówno do Ignacego jak i do Oli, którzy byli na razie jedynymi członkami borsuczej drużyny, ale w każdej chwili mogło się to zmienić. Rzeczywiście ostatnimi czasy mocno szalała z ilością swoich treningów, ale hej! Były wakacje! Zasłużyła na odrobinę lenistwa! - Komuś innemu byś mrugnęła! Widzisz te kocie ruchy? Chłopak, który umie tańczyć to skarb! - znikąd pojawiła się koło niej Molly, kolejny raz zachwycając się @Maximilian Brewer. Nancy na ten komentarz odruchowo odnalazła spojrzeniem gryfona, który rzeczywiście bawił się już w najlepsze. Momentalnie dopadły ją wspomnienia ich wspólnych tańców w pubie jazzowym w Hogsmeade, kiedy to dopadła ich klątwa starości. Uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie jak świetnie się wtedy z nim bawiła, a jakiś głosik z tyłu głowy zaczął ją namawiać, żeby to powtórzyć, bo przecież było wtedy tak przyjemnie... Te jego silne ramiona... Chwila czy to jej wewnętrzny głos, czy to znowu Molly? W normalnych okolicznościach miałaby niezły ubaw z tego wychwalania Maxa przez ducha, ale dzisiaj coś było inaczej niż zwykle i zamiast parskać z rozbawieniem na te wszystkie komentarze, analizowała je i dostrzegała coraz więcej zalet Brewera, o których wcześniej nawet nie pomyślała. Zorientowała się, że chyba zbyt długo stoi i najzwyczajniej w świecie gapi się tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami w przyjaciela, a jej towarzysze chyba oczekiwali od niej odpowiedzi na jakieś pytanie. - Eee, tak... - mruknęła, nie wiedząc w zasadzie na co się zgadza, ale chyba uwaga wszystkich chyba skupiła się na temacie beerponga, a to brzmiało jak całkiem dobra opcja.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Listy od Ezry nie były codziennością i otrzymanie takowego zawsze wiązało się z pewną dawką ekscytacji, nigdy nie mogąc być pewnym jaką rolę przyjdzie mu w związku z nim odegrać. Oczywiście treść listu wcale mu tego nie zdradzała, a raczej czasem dawała wskazówki gdzie, kiedy i co ma zrobić, a on, nauczony doświadczeniem, zwyczajnie tego nie podważał, dając się wciągnąć w teatr życia, w którym to Clarke był reżyserem. Poświęcił nieco czasu na udobruchanie swojego Wilka (który przecież też został zaproszony!), uciszając choć częściowo bezpodstawnie napływające do jego głowy lęki, by zaraz wciągnąć na siebie pierwszą lepszą lekką koszulę, pilnując tylko, by wybrać którąś z niebieskich, gotów wyruszyć na łowy w poszukiwaniu swojego wieczornego towarzystwa. Z jednej strony niby wiedział, że nie został uprzedzony o imprezie odpowiednio wcześnie, by coś przygotować, a więc i nikt wcale tego od niego nie wymagał, ale i tak złapał pudełko domowej roboty lizaków, które przecież przygotował na wszelkie niezaplanowane sytuacje tego typu. Po prostu... nie spodziewał się, że będzie musiał skorzystać z nich tak szybko. Entuzjastycznie zapukał do domku, w którym skumulowała się puchońska gawiedź, ale ten wydawał się być pusty. Nijak to nie zniechęciło zmotywowanego na grzeczny melanż Schuestera, więc zaraz już odbił na poszukiwania Bruna, a jednak porzucił zupełnie ten plan, bo na jego drodze pojawiła się cudowna burza loków, która w sekundę pozmieniała mu i tak spontaniczne plany. - Cześć. Lou, prawda? Pamiętam Cię z urodzin Yuu i Nans, ale kurde, zawsze chciałem Cię lepiej poznać, a jakoś nie było okazji - zagadnął, ciepłym spojrzeniem łapiąc już czekoladowe oczy, jakby faktycznie już samym tym próbował przekonać dziewczynę do tego, by zgodziła się na nadchodzącą wcale-nie-podejrzaną propozycję starszego od siebie studenta, w swojej puchoniej naiwności nawet przez sekundę nie myśląc o tym, jak źle mogłoby zostać to odebrane. - Pewnie mnie nie pamiętasz. Skyler - Główny żywiciel Puchońskiej Komuny. Jeśli jadłaś coś na imprezie, to na dziewięćdziesiąt procent wyszło to spod mojej ręki - przedstawił się, na dowód otwierając pudełko z lizakami, by zaproponować Gryfonce wybór między tymi lekko czerwonymi (z kwiatami wiśni) a zielonkawymi (o smaku niezwykle miętowego mohito), wpadając już w ten swobodny ton, który towarzyszył mu zawsze podczas porywania kogoś do nowej znajomości. - Mam do zaproponowania lizaka i imprezę, albo lizaka i spokój ode mnie aż do odwołania. Co wybierasz? - zarzucił, uśmiechając się już lekko, by zachęcić dziewczynę do wybrania pierwszej opcji i... chyba odnosząc sukces, skoro to właśnie ją przepuszczał już w drzwiach domku pod numerem 6. - Ooo, zadbali o eliksiry - zauważył niezbyt błyskotliwie, pchając już palec do - kto by się spodziewał - misy z słonecznie żółtym wywarem - Szkoda, że nie ode mnie... -mruknął, niemal od razu pogodniejąc i mimowolnie pochylając się nieco w stronę Gryfonki, by wygodniej zajrzeć w jej oczy. - To co? Walniemy sobie nawzajem po tatuażu i idziemy się przywitać z resztą? - zaproponował, wciskając pudełko z lizakami na stolik, byle zostawić je już do swobodnego poczęstunku i wyswobodzić dłoń.
|Przepraszam, nie miałam siły ogarniać co się dokładnie dzieje, ale jak ktoś chce Skaja i Lou zagadać, to zachęcam, bo ja na pewno będę się z większością znajomków witać i tak w następnych postach.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Dygnęła rozbawiona przed @Ignacy Mościcki, kiedy ten do nich podszedł i się ukłonił. Wystarczyło, żeby powiedziała zwykłe "cześć", ale nie mogła się powstrzymać i wyszło, jak wyszło. Nie znała zbyt dobrze chłopaka, ba, chyba nigdy nie zdarzyło im się wymienić między sobą więcej, niż kilka zdań, ale coś jej się obiło o uszy, że umiał mówić po polsku. Ile w tym było prawdy, to jeszcze nie wiedziała, ale samo imię i nazwisko sugerowało, że ma z tego kraju rodzinę, a może nawet się tam wychował, tak jak i ona. Istniała też oczywiście możliwość, że wcale tak nie było. Krawczyk szybko zadecydowała, że to jest dobry moment na zawarcie nowej znajomości. - Jak bardzo ludzie tutaj mają problemy z wymówieniem twojego nazwiska? - zagadnęła chłopaka po polsku, a co. Nie było to może pytanie górnych lotów, ale pierwsze, jakie przyszło jej do głowy. Na co dzień posługiwała się angielskim, więc skoro nadarzyła się okazja porozmawiać w jej ojczystym języku, to postanowiła z niej skorzystać. Musiała jednak wziąć pod uwagę to, że będą niejako zmuszeni do przejścia z powrotem na angielski, bo byli w towarzystwie i nawijanie w jakimś niezrozumiałym dla innych języku mogłoby zostać uznane za niegrzeczne czy coś. Zaśmiała się głośno na słowa @Nancy A. Williams. Dobre sobie! - Za bardzo nie sponiewierała, mówisz? Ciekawe komu ostatnio wielki problem sprawiły drzwi od tawerny, przez które jakoby nie dało się przejść - rzuciła beztrosko, patrząc gdzieś w sufit. Ich niedawne wyjście skończyło się dość ciekawie, ale to wszystko przez tego ducha, który w pewnym momencie postawił przed nimi butelkę ognistego bimbru. Już nie mówiąc o tym, że młodsza z Puchonek wyraźniej wpadła mu w oko i co jakiś czas widziała ukradkowe spojrzenia, które jej posyłał. No ale ten alkohol rozłożył je na łopatki. W życiu by się nie spodziewała, że to może być tak mocne, choć oczywiście w domu rodzinnym czasem słyszała dyskusje na ten temat. - O nie, wspomniałeś o śpiewaniu i to był błąd, Brewer - zwróciła się do @Maximilian Brewer i pokręciła wolno głową, przybierając przerażony wyraz twarzy. Daleko jej było jednak do takiego stanu, ale w jej głowie od razu po słowach chłopaka pojawiło się milion piosenek, którymi już zaraz mogłaby uraczyć imprezowiczów. Hamowało ją jedynie to, że była tu też kadra. Chwilowo, bo prędzej czy później pewnie i tak zacznie śpiewać jakąś Lady Morganę czy kogoś innego. Może Christoff Tailor będzie lepszym wyborem...? - Oj tam, do wesela się zagoi - powiedziała ze śmiechem i poklepała Gryfona po ramieniu. Zaraz też przeniosła spojrzenie na Nancy, która nieobecnym głosem coś odpowiedziała. Spojrzała na nią uważnie, zastanawiając się, czy wszystko jest dobrze, ale z drugiej strony mogła po prostu się zamyślić, każdemu w końcu się to zdarzało. - Beerpong chyba na razie jest zajęty - stwierdziła, zerkając w tamtym kierunku. Mogli się niby dołączyć, przecież nie stałoby się chyba nic takiego, ale wolała, aby o tym zadecydowali już jej towarzysze.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice jest pod postacią metamorgomagiczną i nikt nie może jej poznać
Od jakiegoś czasu Luizjana owocowała dla Beatrice w przeróżne atrakcje, którym uporczywie się poddawała i pozwalała ponieść się fantazji. Musiała odpocząć, a co mogłoby to lepiej spowodować, jak kompletne oderwanie się od tego, jaka była na co dzień? Chciała choć na chwilę zapomnieć o sztywnych zasadach, które ograniczały ją od tak dawna. O tym, że była już szanowaną panią profesor, której pewne działania po prostu nie wypadały, o tym, że wciąż ktoś miał względem niej wygórowane oczekiwania, którym podołać nie chciała i nawet nie zamierzała się starać. Przez chwilę zapomnieć o tym, że była Beatrice Dear, tą samą, której to rodzina udała się w nieznane, nic jej nie mówiąc, odcinając się od całego dotychczasowego życia. Gdyby tak mogła zmienić swój wygląd, przez chwilę przywdziać twarz kogoś kompletnie innego... A przecież mogła to zrobić... Mogła stać się kimś, kogo nikt nigdy wcześniej nie widział, o kim nikt nigdy wcześniej nie słyszał. Mogła być kimkolwiek zechce i tak rzadko korzystała z tej okazji. Czemu by właśnie nie teraz? Na tym wyjeździe. Na chwilę porzucić Beatrice Dear i stać się kimś kompletnie innym od tego, co widywała na co dzień w lustrze. Do niej również dotarła informacja odnośnie tego, co się święci w jednym z domków opiekunów tego ciekawego wyjazdu. Czy to nie była idealna okazja co do tego, aby wykorzystać swoje nowe oblicze w praktyce? Zabawić się, zapominając o zasadach i wszystkim tym, co z nimi związane... A do tego potrzebowała towarzystwa. Wiedziała, że Camael będzie idealnym, więc szybko wymieniła z nim kilka wiadomości, umawiając się, że spotkają się już na miejscu. Nie chciała wcześniej mówić mu o niespodziance, jaką chciała sprawić sama sobie i swojemu zdrowiu psychicznemu. Let the party beggin! Nim wyszła ze swojego pokoju, opróżniła umysł ze wszystkiego i przywdziała nową twarz, przy pomocy metamorfomagii komplenie się zmieniając. Była wręcz pewna, że nikt nie będzie w stanie zauważyć w niej czegokolwiek z Beatrice Dear, bo przecież prócz Camaela nikt nie znał jej na tyle, aby wyłapać tak delikatne szczegóły, które mogłyby zdradzić jej cały misterny plan. Czuła się bezpiecznie krocząc w stronę domku dla opiekunów i wchodząc do środka. Przywdziała na twarz uśmiech i mrugnęła do kilku osób po drodze, kompletnie nie przejmując się faktem, że mogli oni później zachodzić w głowę, kto to do cholery był. Swoje kroki od razu skierowała w stronę byłego chłopaka, którego blond czuprynę wcale nie było tak trudno dostrzec w tłumie bawiących się już osób. Zgrabnie objęła go od tyłu dłońmi wokół talii, ciesząc się, że jej nowy wzrost jest na tyle duży, aby mogła bez trudu wspiąć się na palce i wyszeptać mu prosto do uch. -Cześć przystojniaku - po tym przeszła tak, aby stanąć na wprost niego i jednocześnie dotknęła dłonią jego klatki piersiowej, delikatnie przygryzając dolną wargę. - Jesteś tutaj najprzystojniejszym ciasteczkiem. Chętnie zlizałabym z ciebie nie tylko krem - po czym lubieżnie oblizała swoje czerwone wargi i... parsknęła krótkim śmiechem, widząc szok na jego twarzy. Czyżby powróciły niemiłe wspomnienia z ich niedawnego spotkania po latach?
Gra w beerponga to był zły pomysł. To był naprawdę bardzo zły pomysł i do tego cholernie ryzykowny. Być może dlatego tak bardzo spodobał się Carlowi, który ciągle dopingował ją i wmawiał, że będzie dobrze i ma jedynie dobrze się bawić. I może nie byłoby tak źle, gdyby do gry nie dołączył @Leonardo O. Vin-Eurico, który wyraźnie stanął po stronie Heaven. Na pewno tego nie przeżyje. Tym bardziej, że mężczyzna bez problemu trafił do kubeczka po jej stronie. - Wow, niezły rzut. Widziałaś? - ekscytował się duch, a biedna Puchonka musiała sięgnąć po kolejnego drinka choć dopiero, co odzyskała władze w nogach. I sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że był to ten sam napój, co poprzednio, który tym razem sprawił, że pomimo wszelkich prób utrzymania się w pionie Yuuko poczuła jak nogi jej się rozjeżdżają i wkrótce skończyła na klęczkach, starając się dopić alkohol do końca, wolną ręką trzymając się stołu. Carl jedynie obserwował jej walkę ze zwalającym z nóg drinkiem i chyba pojął w jak kiepskiej sytuacji znalazła się Kanoe, która musiała zmierzyć się z dwoma beerpongowymi snajperami. - Ale teraz ci zrobią gangbang - skomentował, a Japonka od razu zachłysnęła się pitym akurat napojem, oblewając się nim przy tym nieznacznie. Naprawdę nie powinien się odzywać w momencie, gdy piła, bo to mogło się skończyć tragicznie. Nawet miała ochotę upomnieć go o tym, ale postanowiła dalej ignorować Carla i nie wychodzić na wariatkę, która widzi nieistniejące rzeczy. W końcu odstawiła pusty kubek na brzeg stołu i chwyciła za wyłowioną piłeczkę. Chyba ta gra skończy się gorzej niż się spodziewała. Tym bardziej, że teraz musiała liczyć się także z przeciwnikiem w postaci nauczyciela ONMS-u. - Naprawdę, mógłby się pan nade mną zlitować - rzuciła jeszcze w ramach komentarza do jego rzutu po czym sama spróbowała utrafić w kubeczek należący do Olbrzymów bez podnoszenia się z klęczek. I zawiodła... Było naprawdę blisko, ale zamiast trafić piłką w drinka przeciwnika wycelowała w ten znajdujący się po swojej połowie. Z niemal cierpiętniczym jęknięciem sięgnęła po kubek, w którym spoczywało dymiące piwo po czym wyłowiła z niego nieszczęsną piłeczkę, którą przetoczyła po stole w kierunku swoich przeciwników, spoglądając przy tym na Heaven. Naprawdę miała nadzieję na to, że tym razem nie będzie skazana na natychmiastowego drinka. Przynajmniej nie w momencie, gdy musiała jeszcze wypić wcześniej zdobyte przez samobójczy rzut piwo.
Drużyna: wybierz: Hipnotyzujący Hedoniści Kostka na powodzenie:22% Bonus: +10% za udział w imprezach Efekty uboczne: samobój Wylosowany napój: 3 dla mnie Aktualne wyniki drużyn: Obłędne Olbrzymy - 0/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 3/6
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Próbował zdusić w sobie negatywne uczucia, choć tak naprawdę to on był wobec nich bezsilny; nie podobało mu się tak ostentacyjne niezadowolenie ze strony Voralberga ani O'Connora. Zgadzał się, że byli dorosłymi ludźmi o wykształconych już preferencjach i w jakimś stopniu nie na miejscu było zmuszanie ich do robienia czegoś wbrew sobie. A jednak ci dorośli ludzie powinni do tego czasu posiąść umiejętność adaptacji do zaskakujących sytuacji w taki sposób, by nie psuć humorów bliskich sobie osób. I ten wyrzut szczególnie intensywnie pulsował niczym rozpoczynająca się migrena, gdy tylko ezrowe spojrzenie prześlizgiwało się po posągowo obojętnej sylwetce byłego opiekuna i docierało do przejętej buzi przyjaciółki, która w jakikolwiek sposób starała się załagodzić sytuację. Ale dla Voralberga najwyraźniej nie miało to znaczenia. Gdzieś w tym wszystkim Christopher dla Ezry zaniknął, jedynie pozostawiając po sobie obniżoną o kilka stopni temperaturę. Większość energii i uwagi Clarke poświęcił jednak na odparcie intensywnego spojrzenia Alexandra. - Będziemy, dziękuję. Na szczęście nie dla wszystkich z nas sprawienie przyjemności bliskiej osobie jest wysiłkiem ponad siły - odparował, zadzierając wyniośle podbródek i wcale nie powściągając języka, nawet wobec wyraźnych starań Voralberga o zachowanie pozorów. Przychylniejszy rodzaj spojrzenia skierował ku gajowemu, żal przeplatając ze zrozumieniem. I choć motywacje obu mężczyzn były podobne, tylko dla jego z nich wystarczało byłemu Krukonowi życzliwości. - W takim razie dobrej nocy Chris... Profesorze. - I choć to imienny zwrot uraził mężczyznę, rzeczywista drwina pobrzmiewała dopiero w tym oficjalnym tytule. Skłonił się tylko teatralnie, już zaraz kładąc dłoń na talii przyjaciółki, by upewnić się, że zmartwienie tą sytuacją jej nie zdominuje. Tak jak sam nie zamierzał dać się pochłonąć świadomości, jak negatywne pierwsze wrażenie prawdopodobnie zrobił na dwójce pozostałych nauczycieli. Pociągnął więc przyjaciółkę za Leonardo, by mogli dołączyć do gry, w której jak na razie samotną walkę po jego stronie toczyła Yuuko. Bardzo, bardzo nieskuteczną. - Skoro był samobój, to przechwytujemy kolejkę jeszcze raz - wciął się szybko, kradnąc po drodze piłeczkę i patrząc na biedną Puchonkę, która zdecydowanie nie nadążała z wypijaniem pojawiających się alkoholowych napojów - być może ktoś powinien był jej powiedzieć, że opcje były też bezalkoholowe. Bardzo nie chciał, żeby już w pierwszej godzinie musieli zmagać się z nietrzeźwymi imprezowiczami. Wziął więc piłeczkę w dłoń; sportowiec był z niego żaden i liczył przede wszystkim na niezawodne szczęście, nie przeszkadzało mu to jednak w precyzyjnym mierzeniu, by w razie sukcesu móc powiedzieć, że był on w pełni zamierzony. Odrobinę w prawo - usłyszał podszept, któremu tym razem nie dał się zdekoncentrować. Zamiast tego faktycznie lekko zmienił pozycję dłoni. Tak wypuszczona piłka wdzięcznie wskoczyła wprost do kubeczka przeciwnej drużyny integralnie z dumnym "ha!", które z siebie wyrzucił. I wtedy Ezra ujrzał ją po raz pierwszy. Przezroczysta kobieca postać pochylała się nad stolikiem i z entuzjazmem klaskała w swe niematerialne dłonie, a jej bystre oczy wpatrywały się wprost w niego, wywołując wrażenie dyskomfortu. Odchrząknął i, gdy ustępował miejsca innej osobie, odwrócił się do niej bokiem, sądząc że to przywidzenie, które zniknie w momencie, gdy tylko skupi się na czymś innym. Problem w tym, że najwyraźniej nie miała tego w planach. Co więcej, zdawało się, że tylko on ze wszystkich obecnych w ogóle ją dostrzegał... Nie zwariowałeś, po prostu nie chcę, aby mnie widzieli - zaśmiała się pod nosem, zupełnie jakby odczytywała jego myśli. - Ale ty wydajesz mi się wyjątkowy. Postawiłabym na Ciebie własne życie, gdym jeszcze jakieś miała, Ezra - dodała z nieskrywanym zauroczeniem, zbliżając się do niego wraz z charakterystycznym dla każdego ducha chłodem. - Tylko tyle? - mruknął butnie, wywołując u niej kolejną porcję śmiechu i być może jakieś jedno zdezorientowane spojrzenie na to zupełnie niezwiązane z niczym pytanie. Potrząsnął głową, nie chcąc przejmować się w tym momencie. Zwrócił za to spojrzenie ku drzwiom, przez które chwilę wcześniej musieli wejść Skyler z koleżanką. Ezra uniósł wysoko rękę i zawołał do Puchona, bardzo chcąc by do nich dołączył. Musiał mu przecież wreszcie przedstawić wybranka swojego serca!
Drużyna: Hipnotyzujący Hedoniści Kostka na powodzenie:92 Bonus: nie potrzebuję Efekty uboczne: - Wylosowany napój: 6 Aktualne wyniki drużyn: Obłędne Olbrzymy - 1/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 3/6
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Jak na złość zebranym - a szczególnie temu gnojkowi Clarke’owi - im bardziej roznosiło go od środka, tym bardziej na zewnątrz zdawał się być niewzruszony otaczającym go i narastającym absurdem tej sytuacji. Czy wyłącznie on nie pojmował, dlaczego to właśnie jemu i O’Connorowi (choć o ironio! gajowemu jakby mniej) obrywało się za to, że są źli za kłamstwo i zaprowadzenie ich do miejsca, w którym jedyną przyjemnością byłoby samobójstwo? Naprawdę rozumiał wszystko, łącznie z faktem tego, że pobieżnie zrobi przykrość przyjacielowi i… Éléonore, ale nie mogli go w ostateczności za to winić. Przynajmniej tak uważał i taką miał nadzieję. Zrozumiałby jeszcze, gdyby w istocie byłoby to spotkanie opiekuńskie i już nawet nie musiałoby to być to mityczne i nieosiągalne forum do spraw bezpieczeństwa uczniów, ale po prostu coś, co odbywałoby się w gronie wyłącznie dorosłym. Tu zdecydowanie nie mógł na to liczyć, zauważając to coraz więcej napływających studentów i o zgrozo, uczniów Hogwartu, a przy tym całkowicie nie wierząc w zaczarowane kubki Clarke&Vin-Eurico sp. c.z.a.r. niepozwalające na spożywanie alkoholu przez młodocianych. Gdyby to sprawdzić… Z każdą minutą robiło się coraz gorzej i jeżeli ktokolwiek uważał, że Voralberg powinien tu zostać, to zdecydowanie srogo się mylił. Prędzej psułby im zabawę swoją obecnością, aniżeli ją w jakiś sposób urozmaicał. Dlaczego nie potrafili tego zrozumieć? W końcu nikt nie zabraniał się im bawić nawet i do białego rana, ale uszczęśliwianie na siłę innych nigdy nie kończyło się z pozytywnym skutkiem. Czy nikt nie zauważał tak prostej logiki? Źrenice Alexandra zwęziły się, kiedy słowa ex-Krukona wystrzeliły w jego kierunku. Poczuł nagły uścisk w żołądku, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że on wie. Z jednej strony fakt, że coś się działo między nim a Éléonore nie był już aż tak skrzętnie ukrywany, ale z drugiej perspektywa Ezry mającego świadomość tego co się działo niekoniecznie go pocieszała. Bynajmniej nie pomagał fakt, że on i jego… cóż, sam nie wiedział jak tę relację nazywać, się przyjaźnią. - Na szczęście nie wszystkim z nas rzetelne ocenianie otaczającej nas rzeczywistości - i ludzi - przychodzi z taką trudnością, panie Clarke. – odpowiedział zaskakująco uprzejmym głosem, unosząc kąciki ust do góry w równie ugrzecznionym uśmiechu. Na szczęście on nie musiał unosić podbródka, aby całemu światu okazywać wyższość, bo miał ją uwarunkowaną genetycznie. W każdym razie tę fizyczną. Jakby jeszcze miał puszyć się równie co Krukon, to musiałby patrzeć w sufit, a tak przynajmniej Ezra w swojej wyniosłości przynajmniej uniósł głowę, aby spojrzeć mu lepiej w oczy. Doskonały i słuszny ruch. Ta rozmowa była chyba zakończona, o dziwo doprowadzając osobę profesora zaklęć do porządku i opanowania, które zaczęły mu się wymykać spod kontroli jeszcze chwilę temu. Zbliżył się ponownie do Éléonore nie zwracając już uwagi na to, co robił Clarke i choć czuł narastające w nim nerwy, to jednak jak zawsze nie odmówił sobie przyjemności spojrzenia jej w oczy. Delikatnie pochylił się w jej kierunku, bo raczej nikt nie sądził, że będzie bawił się w ostentacyjności w tym jakże zróżnicowanym tłumie charakterów, osobowości i relacji. Publicznie innymi słowy. - Musisz mi wybaczyć, jak widać nie nadaję się do takich przedsięwzięć. – uśmiechnął się delikatnie w jej kierunku, choć był to zdecydowanie gest odmienny od tego, jaki z pełnym i świadomym cynizmem posłał jeszcze chwilę temu w kierunku absolwenta. Było w nim o wiele więcej ciepła i spokoju, wyczuwalnego na kilometr. – Baw się dobrze i nie doprowadźcie mi proszę Joshuy do upodlenia. – dodał, a zmarszczki mimiczne wokół jego oczu jednoznacznie wskazywały na to, że choć czuł jakiś-tam żal z powodu tego co się stało, to w ostateczności nie był zły. A ona jako jedna z niewielu raczej już potrafiła wyczuć jego emocje. – À plus tard. – sam nie wiedział co pociągnęło go do tego ruchu, ale podnosząc się na powrót do pionu, uprzednio delikatnie i nadwyraz subtelnie pocałował ją w skroń. To by było na tyle z braku ostentacyjności. Uniósł dłoń w kierunku Leonardo, kiedy ten poświęcił choć chwilę aby zerknać w kierunku tłumu, oczywiście w geście pożegnania, bo nie zamierzał próbować przekrzyczeć tego zbiorowiska. Na Ezrę nie zwracał już większej uwagi, z kolei do rozmówienia został jeszcze Joshua, aktualnie wpatrujący się w zamykające się drzwi po gajowym. Voralberg westchnął i zbliżył się do przyjaciela stając obok i zerkając na jego twarz. - Z Ciebie taki gumochłon, jak ze mnie borsuk. – mruknął, wyciągając dłoń w jego kierunku i powoli przesuwając barwniki na jego twarzy, zmieniając ich kolor i próbując transmutować malunek w coś ambitniejszego. Jeszcze tyle - jeżeli chodziło o tę nielubianą przez niego dziedzinę -potrafił. – Tak lepiej. Ty borsuk, ja emocjonalny gumochłon. Nie idź za nim, jak polecisz kajać się, to bardziej go wkurzysz. Jesteś dorosły i on o tym wie, zachowuj się więc racjonalnie, a nie jakbyś musiał się z czegoś tłumaczyć. No. Może poza tym kłamstwem, ale mówię bardziej o prawie do bycia sobą. Pogadacie później, a póki co baw się tylko pamiętaj. Bez przesady. Pogadam z nim. – mówił wpatrując się w drzwi, w kierunku których postąpił kilka kroków, aby odwrócić się i spojrzeć jeszcze raz na salę. Poczuł dotkliwą szpilę w żołądku widząc, jak Éléonore odchodzi obejmowana przez Ezrę i zacisnął zęby, starając się w tym momencie opanować, jak nigdy wcześniej. Jakie to było durne. Nie zmieniało to jednak faktu, że mimo wszystko bolesne. – Miej na nią oko. Proszę. – białe tęczówki drgnęły, zwracając się na powrot na Walsha i chyba był to ten jeden z niewielu momentów, kiedy można było dostrzec w nich żywe, dawno niespotykane rozbicie. [zt]
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Młody Puchon po dramatycznym szturchnięciu zaczął od razu rozmasowywać sobie ramię z taką miną, jakby co najmniej otrzymał w nie przed chwilą śmiertelny cios od @Nancy A. Williams, przez który zaraz skończy martwy na drewnianej podłodze domku numer sześć. – Ty zaś jesteś skazana na nas. Jak sądzisz, które z nas wyszło na tym lepiej? – spytał, unosząc rozbawiony jedną brew do góry. Co tu dużo mówić, Nancy zdecydowanie należała do grona osób, za którymi wręcz przepadał i z którymi szczerze lubił marnować swój wolny czas na przeróżne sposoby. Dzięki Quidditchowi już wcześniej mieli masę wspólnych tematów do wszelakich dywagacji, a gdy przeprowadził się z dormitorium Puchonów do Komuny, ich więzi jeszcze bardziej się zacieśniły przez to, że widywali się niemalże z każdego dnia. Poza tym czuł przed nią ogromny szacunek za to, jak dowodziła szkolną drużyną. – Zapamiętaj jedną rzecz, moja droga. Nasza drużyna nigdy, ale to nigdy się nie poniewiera. Nie można tak mówić, bo szybko staniemy się obiektem plotek. Zamiast tego lepiej twierdzić, że my po prostu sprawdzamy limity naszej koordynacji ruchowej w ekstremalnych warunkach – powiedział takim tonem, jakby była to święta prawda. – I tej wersji się trzymajmy! Kiedy usłyszał rodzimy język matki w ustach dziewczyny, aż otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Był zbity z tropu, a jego mózg wpadł w totalną panikę, próbując przetworzyć bez żadnego przygotowania informację w języku polskim. Ignacy patrzył na @Aleksandra Krawczyk przez dłuższą chwilę skonsternowany, jąkając się i próbując sklecić w jakiś logiczny sposób odpowiednie słowa. – Ja... Tak, mają dosyć duże problemy. W sumie z imieniem też – odrzekł po polsku z mocnym irlandzkim akcentem, będąc w stanie się w końcu wysłowić, jak normalny człowiek. Może gdyby przykładał większą uwagę do tego, z kim rozmawia w danej chwili, to szybciej by się przestawił na, chociaż częściowe, myślenie po polsku lub zaświtałaby mu w głowie myśl, że ktoś go może zaczepić go, posługując się tym właśnie językiem. W końcu znał dziewczynę z drużyny Puchonów i ogólnie jej osoba obiła mu się o uszy. Hogwart wprawdzie był ogromną szkołą i obcokrajowcy nie byli jakimś ewenementem, jednak siłą rzeczy osoby jakoś powiązane z krajami wykraczającymi poza te, na które składa się Wielka Brytania, kojarzyli się z plotek czy nawet komentarzy profesorów narzekających na trudne do wypowiedzenia nazwiska. Dosłownie chwilę później, kątem oka dostrzegł, że jakiś okrągły obiekt szybuje w stronę stojącego tuż obok niego Maxa, a następnie uderza z impetem w jego policzek. Zacisnął usta w wąską linię, próbując powstrzymać uśmiech na widok nieco oszołomionej twarzy chłopaka. Po jego komentarzu najwyraźniej stanowiącym o tym, iż nie stała mu się żadna krzywda, powiódł wzrokiem w stronę winowajcy. A raczej winowajczyni. Na jej widok nie potrafił już zdusić w sobie chichotu, a dodatkowo pokręcił jeszcze głową z niedowierzaniem. Ta to jednak miała cela. W duchu cieszył się, że nie wdał się z dziewczyną w żadną kłótnię, bo szczerze wątpił, czy byłby w stanie uniknąć wszystkich noży, które mogłyby zostać ciśnięte w jego stronę. – Świetny strzał, @Yuuko Kanoe – zawołał rozbawiony, machając do niej. Na wszelki wypadek odsunął się na kilka kroków, w razie, gdyby w jego stronę poleciał kolejny pocisk, a gdy wpakował się w jakąś grupę ludzi, był zmuszony oddalić się w bliżej nieokreślonym kierunku. Takim to sposobem wylądował po raz kolejny tego wieczora obok tacki z piciem. Podrapał się po głowie, przyglądając się kolejnym kartonom i butelkom. Miał cichą nadzieję, że mimo wszystko uda mu się znaleźć tutaj coś alkoholopodobnego, pomimo tego, że teoretycznie nie powinni pić w pobliżu opiekunów. Teoretycznie. Westchnął cicho i rozejrzał się dookoła, jakby za chwilę miał przybyć barman, który by mu przygotował drinka. Zamiast tego, w drzwiach do domku dostrzegł @Skyler Schuester i jego młodą towarzyszkę. Pomachał do nich na przywitanie z szerokim uśmiechem, aby zaraz potem wrócić do mierzenia uważnym wzrokiem całej gamy soków i napojów, których mógłby spróbować.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie miał pojęcia jakim cudem coś tak przyjemnego miało potoczyć się w ten sposób - w porządku, niech sobie ludzie nie lubią imprez, ale niech też nie umierają przez pojawienie się w pobliżu jednej z nich. Leonardo pewnie przy okazji miał całkiem wypaczone spojrzenie, bo dla niego stopniowo zapełniający się dom dalej pozostawał w kategorii tych grzecznych. Swego czasu na tyle się wyszalał, by teraz zupełnie nie umieć doszukać się czegoś dziwnego w prostej domówce. I, prawdę mówiąc, to czego najbardziej nie rozumiał, to niechęć do spędzania czasu z młodymi. Nawet jeśli alkoholizowanie miało być nieszczególnie profesjonalne, to samego ćwierćolbrzyma zupełnie nie bolało, dopóki nie dochodziło do czegoś bardziej nieodpowiedniego. Faktycznie trzymanie sobie włosów nad sedesem nie byłoby szczególnie ładne i Leo nie popierałby też "studenckiego" palenia, ale samo picie - z głową! - problemem być nie powinno. Kiedy rozglądał się po domku, próbując odszukać ślady krytycznych spojrzeń tych mniej zadowolonych Hogwartczyków, nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Rozumiał problem z hałasem, z dużą ilością ludzi, ale to tyle. Smutne, jeśli nie potrafią się kontrolować na tyle, by się bawić. Na nic miały zdać się przepraszające spojrzenia, łagodzące słowa czy nawet te ostrzejsze, bo Vin-Eurico miał na ten wieczór całkiem prosty cel: przyjemnie spędzić czas. Porozmawiać z ludźmi na luzie, całować swojego faceta i spróbować lokalnych przysmaków, nic więcej. - Na pewno nie chcesz nawet żadnego jedzenia na wynos? Miłej lektury! - Zawołał jeszcze za @Christopher O'Connor, w gruncie rzeczy odrobinę już zaaferowany samym beerpongiem. Uśmiechnął się ciepło do @Yuuko Kanoe, którą chyba jednak nieco peszyła jego obecność. - Litość? W magicznym beerpongu? Pierwsze słyszę... ale polecam potestowanie też bezalkoholowych wersji napojów. Robię się w nich coraz lepszy - rzucił wesoło, oglądając się na @Alexander D. Voralberg, by zrozumieć bez słów jego subtelniejszą rezygnację z imprezowania. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, odszukując serce, i z tym samym łagodnym uśmiechem skinął mu głową na pożegnanie. Widział z jego strony trochę więcej starań niż od Christophera, albo po prostu postanowił się tym wszystkim już w ogóle nie przejmować. - Hot - poinformował Ezrę, biorąc kubeczek z pełnym procentów Jadem Kirlija, którego chłopak mu wylosował. - Myślisz, że upiciem mnie coś osiągniesz? - Zdążył złapać już piłeczkę, krzywiąc się od nieprzyjemnego smaku koktajlu swojej własnej roboty, by jednak przystanąć na chwilę i wesprzeć się na ramieniu @Joshua Walsh. - Najpierw się dla ciebie rozbieram, potem się na tobie wieszam... - Zaśmiał się tubalnie, odsuwając już od biednego miotlarza i posyłając buziaka Ezrze. I nawet jeśli dalej miał problem z równowagą, to odczuwał teraz wybitną potrzebę pokazania swojemu partnerowi, że nie tylko go kocha, ale przy okazji wymiata w beerponga. - Mmm, to jakieś lokalne cudo, mi querido. Do dna! - Zawołał, w tym rozbawieniu pozwalając sobie na drobne rozproszenie, przez które wzrok uciekł w bok, do lekko rozmytej poświaty... nikogo. Nikogo tam nie było. Co on dolał do tego Jadu Kirlija?...
DRUŻYNA: Obłędne Olbrzymy KOSTKA NA POWODZENIE:64 BONUS: +10% za posiadanie beerponga EFEKTY UBOCZNE: - WYLOSOWANY NAPÓJ: 2 I ŻĄDAM, ŻEBY NIEZALEŻNIE OD KOLEJNEGO RZUCAJĄCEGO HEDONISTY, NAPIŁ SIĘ EZRA!!! AKTUALNE WYNIKI DRUŻYN: Obłędne Olbrzymy - 1/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 4/6
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Duchowi chyba nie spodobało się, że Morgan wychodziła na zapowiedzianą imprezę z jasno zarysowanymi zamiarami i nie było to ani spożywanie alkoholu, ani nawet drobne kradzieże. Mniej lub bardziej znała każdego z lokatorów domku numer 6 i szukanie kłopotów wśród tych osób raczej nie byłoby wskazane. Co innego sianie zamętu, bo właśnie to przede wszystkim miała na celu, kiedy przekroczyła próg 'posesji'. - Hej! - zawołała zaczepnie, zwłaszcza w kierunku Leo, którego, Z JAKIEGOŚ POWODU, rozpoznała jako pierwszego. Półolbrzym działał w tłumie jak latarnia, choć mógłby poniekąd konkurować w tym z Voralbergiem, którego również dzisiaj sprowadziła tutaj gorączka wakacyjnej nocywizja dobrej zabawy jakaś bliżej niezidentyfikowana siła, choć najbardziej podejrzewała o to kogoś z rodu Swansea. Nie naoglądała się jednak Zaklęciarza długo, bo ten zdążył ulotnić się jeszcze jej zidentyfikowaniem zebranych gości. - Przychodzę walczyć o prysznic! - zadeklarowała, zarzucając przyniesiony ze sobą ręcznik na ramię, po czym palcami nakreśliła sobie neonowe kreski na policzkach, jakby na znak rozpoczęcia bojów. - Ale jedzenie też może być... - powiedziała już ciszej i bardziej do siebie, kiedy ujrzała zebrane pizzowe i kanapkowe przekąski. Może jednak przed poczęstunkiem dobrze byłoby chociaż pozdrowić organizatorów? Ah, za dużo opcji. Ruszyła przed siebie, stając po chwili przed stołem do beerponga, a potem rzuciła tęskne spojrzenie w kierunku drzwi, za którymi domniemała obecność łazienki. - Zaniedbywanie obowiązków, schadzki, libacje... - zaczęła gorączkowo wymieniać, a w połowie zrobiła krótką przerwę i sięgnęła po bezalkoholowy Hurricane, wcześniej kilkukrotnie upewniając się, że był właśnie w tej wersji - I rozpijanie podopiecznych! Przejmuję ten dobytek. - złowieszczo skrzyżowała ramiona na piersiach, surowo i wyczekująco spoglądając na Vin-Eurico. - Choć chyba już jest przejęty... - skomentowała obecność całej puchońskiej braci, która najwyraźniej potrafiła się bawić najlepiej spośród szkolnych domów. To właściwie wyglądało trochę jak żółta krucjata, skoro był tutaj właściwie pełny skład borsuczych komunistów. - Coś za dobrze Wam idzie, Ol-brzy-my. - postanowiła wspomóc przegrywającą stronę, ale skończyło się katastrofą. Jej skamieniały wyraz twarzy mówił sam za siebie. Nie ma co, królowa balu, władczyni gier imprezowych. Wyglądało na to, że od dwóch miesięcy kapitan Gryfonów miała jakąś wątpliwą formę, niezależnie od tego, za co się złapała.
Drużyna: HH Kostka na powodzenie:7 XD Bonus: ściganie i impreza Efekty uboczne: samobój Wylosowany napój:3, cymanomowe kremowe i kicham, ale wszystko w następnym poście Aktualne wyniki drużyn: Obłędne Olbrzymy - 1/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 5/6
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Z oczywistych powodów nie obserwowała wizbooka profesorów. Tym samym nie miała pojęcia o imprezie. Wyszła z domku, żeby chwilę przejść się po terenie, poczuć jego atmosferę, posłuchać, co tez jej duch miał jej do opowiedzenia, bo nie potrafił zamilknąć ani na chwilę. Tym, co powtarzało się nieomal co chwilę w jego wypowiedzi, było zaproszenie na imprezę. Nie chodziła zwykle na nie, ale dzięki Borisowi (dlaczego saksofonista ma tak dziwne imię? Choć ona ze swoim nie powinna tego komentować), zaczynała nabierać ochoty na ubranie się nieco bardziej jak do baru i wyjście poza teren pensjonatu. Szczęśliwie z odsieczą przyszedł jej przystojny prefekt Puchonów, którego nie sposób było pominąć spojrzeniem na korytarzach zamku. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie, kiedy ją zaczepił, starając się nie dać po sobie znać, że jest zaskoczona tym, iż ją znał. Na słowa, że chciał ją poznać, serce zabiło szybciej, a zupełnie oszalało, kiedy się przedstawił. Więc to był Skyler! Mistrz wypieków, którego zachwalała Nancy, a którego dzieła miała okazję skosztować! Co prawda nie była zadowolona z konieczności przytulania się do innych i braku czułości, który ciągle chciała na imprezie zapełnić, ale to nie było ważne. Tworzył słodkie cuda, a ona miała ochotę z miejsca nazywać go Mistrzem. Ciemne spojrzenie dziewczyny z lekkiego zdumienia i rozbawienia, bo słowa były idealne na planowany podryw, przeszło do czystego uwielbienia i radości. - Skyler, mistrz cukiernistwa. Nancy o tobie wspomniała, a że babeczki były obłędne, to łatwo zapamiętać - wtrąciła w jego słowa, jasno dając do zrozumienia, że wie, z kim rozmawia. Nie w pełni rozumiała, dlaczego chciał ją poznać, bo w końcu nie dość, że była uczniem, a nie studentką, to jeszcze z innego domu, ale nie narzekała. Spojrzała na lizaki, a szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, który od razu próbowała hamować, przygryzając wargę. - Zawsze tak przekupujesz nowych znajomych? Wybieram lizaka i imprezę. Tak doborowemu towarzystwu trudno odmówić - odpowiedziała gładko, częstując się wiśniowym lizakiem i z pełną zadowolenia miną ruszyła za nim do domku, jak się okazało, opiekuna jej domu. Prawdę mówiąc, miała ochotę zawrócić, ale przecież nie mogła. Skupiła więc całą swoją uwagę na towarzyszącym jej Puchonie, odwracając się do niego z lizakiem w ustach, spoglądając na eliksir, jaki miał na palcach. Wyjęła lizaka z ust z szerokim uśmiechem i mrugnęła do niego zaczepnie. - A więc czyń honory - rzuciła, gotowa do otrzymania malunków na twarzy, czy gdzie wolał ją oznaczyć żółtym eliksirem. Kiedy nadeszła jej kolej, oczywiście sięgnęła po czerwony, żeby przeciągnąć pasek po jego nosie, a później poprosić, żeby odwrócił głowę w bok, by móc swobodnie namalować na jego szyi babeczkę. Dodała jeszcze parę kropek na jego kościach policzkowych i uśmiechnęła się niewinnie. Spojrzała w stronę zebranych, machając lekko do @Ignacy Mościcki i @Nancy A. Williams. Dlaczego nie dziwił jej widom Maxa na tej imprezie? - Um, Skyler… Czy ty wiedziałeś, że to jest domek opiekunów? - spytała cicho, zanim weszli dalej.
Zerknęła rozbawiona na Yuuko, kiedy ta niezbyt celnie trafiła, ale prosto w głowę Maxa. Cóż, chyba wybrała dobrą drużynę, bo zaraz pojawił się Leo i nabił im kolejne punkty. - Wiem, mam dobrego czuja - przyznała, obserwując ich postęp. Jej duch akurat zmył się z pola widzenia, może i dobrze, wolałaby nie słyszeć zgryźliwych komentarzy dotyczących Yuuko. Pewnie tak czy inaczej jej nie ominą, ale teraz nie chciała się rozpraszać. Żałowała tylko, że przed grą nie zaproponowała jej żadnego zakładu, zwłaszcza, że tak dobrze jej szło, a może mogłaby coś ugrać. Cóż, zawsze mogła domagać się nagrody mimo to, w końcu naprawdę ich miażdżyli. Kiedy przyszła jej kolej sięgnęła po piłeczkę i rzuciła niezbyt celnie, ale za to prosto w twarz @Ezra T. Clarke. To dopiero było naruszenie świętości. - Oj. Chyba zostanie ślad. Pożyczę ci puder - rzekła wspaniałomyślnie i w zasadzie miała nadzieje, że ktoś teraz trafi w ich kubki. Chciała się napić.
Drużyna: wybierz: Obłędne Olbrzymy i Kostka na powodzenie:44 Bonus: 20 Efekty uboczne: Uderzam Ezre Wylosowany napój: - Aktualne wyniki drużyn: Obłędne Olbrzymy - 1/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 5/6
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Naprawdę kiepsko szło jej w tego beerponga. I wyglądało również na to, że nie ma co liczyć na taryfę ulgową ze strony swoich przeciwników, którzy bezlitośnie ciskali piłeczkami w kubeczki należące do hedonistów. Chociaż... Sama również przyczyniła się do ich sukcesu. Był chyba tylko jeden plus w tym wszystkim. Przez procenty uderzające do głowy przywiązywała coraz mniejszą uwagę do tego, co też zaczął wygadywać jej duch, który zdawał się robić za profesjonalnego komentatora sportowego. Dopiła dymiące w kubku piwo i obserwowała dalsze wydarzenia. Tyle dobrego, że Ezra przyłączył się o zabawy i dzięki temu mogli zdobyć chociaż jakiś punkt. Szkoda tylko, że później tak dobrze nie poszło ani Morgan ani jej, bo... no cóż zamiast trafić tam gdzie miały, rzuciły dwa samobóje. Przy czym ten ostatni stanowił finalny rzut, decydujący o wyniku końcowym. - Hmm... game over? - wydusiła w końcu z siebie bez większego przekonania, sięgając po raz kolejny po kubek, który zawierał w sobie dymiące piwo. Parszywe to jej szczęście nie ma co...
Drużyna: wybierz: Hipnotyzujący Hedoniści Kostka na powodzenie:17% Bonus: +10% za imprezę... Efekty uboczne: samobój once again Wylosowany napój: dymiące piwo Aktualne wyniki drużyn: Obłędne Olbrzymy - 1/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 6/6
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
To wydarzenie było chyba obowiązkiem każdej osoby, która lubiła dobrą zabawę. Wiedziałby o nim pewnie nawet gdyby nie miał wizbooka, a czas najchętniej spędzał w czterech ścianach swojego domku. Musiał przyjść chociaż na chwilę – zobaczyć kto wpadł, jak Vin-Eurico zorganizował przyjęcie w tak niecodziennych warunkach i może trochę potańczyć, jeśli będzie taka możliwość. W to ostatnie szczerze wątpił, jeśli tylko domek nr 6 miał być podobnych rozmiarów do tego, który zamieszkiwał ze swoimi współlokatorami, ale nie znaczyło to, że nie ma się o tym przekonać na własne oczy... tym bardziej że czuł się wybitnie zachęcony zdjęciem, które Leo wrzucił na wiza. Na wszelki wypadek wziął ze sobą butelkę przywiezionej z Petersburga gorzałki, choć kiedy pakował ją do torby, choć mała półprzezroczysta Stella patrzyła na niego z wyraźną dezaprobatą. — Co to za mina? Nie marudź, będzie fajnie — zachęcił duszkę, jak zwykle odzywając się do niej po rosyjsku. Rozumiała, choć nigdy nie odpowiadała mu w tym samym języku. Wszedł do środka i zatrzymał się przy misce z niebieskim eliksirem neonu, w którym umoczył palec z chęcią napisania na swojej twarzy dwóch słów – „eat me”. Pomylił się jednak i na jednym policzku błędnie zapisał słowo. Prawy zdobiło więc niebieskie i radosne „it”, a lewy – „me”. To mogło nieco zepsuć przekaz. Ubrany był właściwie bardzo zwyczajnie, w biały t-shirt z dekoltem w serek, dżinsy i masę wisiorków, wśród których dyndał również gumochłon, którego dostał od Swanna. Wyprostował się i rozejrzał po ciasnawym, gęsto zaludnionym wnętrzu. Odsunął się, by zrobić przejście kierującemu się do wyjścia gajowemu i właśnie wtedy zauważył profesora Walsha z gumochłonem wymalowanym na twarzy. Tak to przynajmniej wyglądało z daleka! Ruszył w tamtą stronę, ale po drodze spotkał znajomego, który na moment go zagadał, wobec czego na zamierzone miejsce dotarł z opóźnieniem. — Gumochłony powinny trzymać się razem — wskazał na swój wisiorek i uśmiechnął się, ale kiedy w końcu przyjrzał się twarzy mężczyzny, odkrył, że wcale nie był to gumochłon. — Och, ja myślał, że... a, mniejsza — machnął lekceważąco dłonią i w końcu obdarzył uwagą pozostałych towarzyszy Joshuy. Na widok blondynki wyraźnie się ożywił (choć nie było to dobre słowo, od przyjazdu na teren Luizjany cierpiał wręcz na nadmiar energii). — O, dziewczyna, która przeleciała Dżerego na ulicy — powiedział zupełnie na głos, przekrzywiając z zaciekawieniem głowę. Zaraz jednak zmarszczył brwi, bo coś nie pasowało mu w tym co powiedział. — Na Rasputina, przeleciała PRZEZ ulicę, oczywiście. — Sprostował pośpiesznie, uśmiechając się, żeby zatuszować tę wpadkę. Szkoda, że napisu na policzku nie dało się przykryć ładnym uśmiechem. Spojrzał znów na Josha i zawahał się krótko, ale w końcu powiedział — Profesor... jesteś tutaj sam? — bo choć stał w towarzystwie dwójki osób, to wcale nie znaczyło to, że miał zamiar spędzić z nimi wieczór, prawda?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie mógł nic poradzić na to, że przy dziewczynach czuł się po prostu… swobodniej. Uśmiech przychodził mu z większą łatwością, przyjemnie ocieplając oczy, nie musiał aż tak myśleć o tym, co chce powiedzieć, bo myśli nie uciekały mu wtedy aż tak często i nawet jeśli dłonie odruchowo pomykały mu ku przyjacielskiemu kontaktowi, to miało to jakiś bezpieczniejszy wydźwięk, niż w chwilach, gdy kładł dłoń na ramieniu jakiemuś mężczyźnie. Dlatego nie krępował się tego, że wyraźnie rozpromienił się na nazwanie go mistrzem, kompletnie dając się zauroczyć nie tylko faktem, że dziewczyna znała go dzięki temu, z czego naprawdę był dumny, ale i rozczuleniem, że Nancy o nim wspominała. - Poczekaj tylko, aż zrobię coś specjalnie dla Ciebie. Wtedy to dopiero będzie przekupstwo - mruknął do niej, posyłając jej oczko na znak, że swoją zgodą podpisała właśnie pakt z cukrowym diabłem, przez drogę do imprezowego domku próbując wypytać się ją o ulubione smaki i desery, by w przyszłości móc tę ich nową znajomość przypieczętować. Bo w końcu całą mocą swojej puchoniej naiwności naprawdę wierzył w to, że w czasie imprezy zdążą się naprawdę polubić, bo przecież nikt, kogo lubi Nancy nie może nie spodobać się i jemu samemu, prawda? A przynajmniej tak właśnie myślał, póki u boku Puchonki nie dostrzegł @Maximilian Brewer, na którego w pierwszej chwili mimowolnie się skrzywił, zaraz jednak próbując zignorować go zupełnie i zamiast tego z uśmiechem pomachał do @Nancy A. Williams, by po tym skupić się tylko na przesuwającym się po jego skórze palcu Gryfonki, ciepłym spojrzeniem łapiąc kontakt z czekoladowymi oczami, gdy farba trafiła na jego nos i próbując odgadnąć co takiego lekkim łaskotaniem znalazło się na jego szyi. - Mam nadzieję, że napisałaś mi tam swój nick z wizbooka, żebym mógł się później do Ciebie odezwać - strzelił, wierząc (bez żadnego powodu, ale to założenie odgórne) w dobroć Lou na tyle, żeby nie obawiać się, że namalowała mu coś upokarzającego, a zresztą będąc też całkiem pewien, że nawet wtedy zbytnio by się nie przejął. Sam zaraz ujął nadgarstek dziewczyny, by wygodnie przytrzymać sobie jej rękę, gdy malował złote spirale oplatające jej przedramiona, w swoim subtelnym pedantyzmie przykładając się do tego, by zrobić to najrówniej jak tylko był w stanie. Uniósł spojrzenie, uśmiechając się do niej ciepło, by samym wyrazem jasnych tęczówek poprosić o nieco cierpliwości, gdy zamaczał palce w eliksirze, by nabrać go znacznie więcej, zaraz czułym gestem łapiąc jeden z idealnie skręconych kosmyków, by rozprowadzić farbę po całej jego długości. - Nie martw się, dość łatwo się zmywa. Inaczej nie narażałbym ani jednego z tych uroczych loczków - wyjaśnił, zaraz przyozdabiając jeszcze kilka kosmyków i dopiero wtedy odrywając spojrzenie od Gryfonki, by uważniej wyłapać obecne na imprezie osoby. W głowie zadźwięczało mu radosne „MOJE PUCHONY”, witając się uśmiechem z każdym z nich, kogo tylko udało wyłapać się mu wzrokiem (@Yuuko Kanoe@Ignacy Mościcki@Aleksandra Krawczyk). - Hm? Jakich opiekunów, przecież to Ez- o kurwa - wyrwało mu się w nagłym zrozumieniu i już zaraz położył dłoń na ramieniu dziewczyny z odruchowym ”przepraszam” w wyrazie skruchy za przeklinanie, czego starał się nie robić w obecności żadnej z kobiet, bezwiednie przytakując Ezrze, gdy tylko dostrzegł, że ten go do siebie woła. - Ciągle zapominam, że to był jego ostatni rok. Jakby- Wybacz, nie połączyłem faktów, ale ej, to może być Twoja ostatnia szansa, by poznać największą Divę Hogwartu, a przy tym najbardziej utalentowanego aktora XXI wieku - zaczął, kładąc dłoń między jej łopatkami, by poprowadzić ją w stronę ex-Krukona, zastanawiając się czy powinien ją ostrzec, że Clarke’a albo się nienawidzi, albo się kocha i o ile nie ma nic pomiędzy, tak właśnie pierwsza z opcji może okazać się mniej bolesna. - Ezra, całujemy się na powitanie, czy to jednak był tylko efekt cukierków na puchoniej imprezie? - rzucił, mimowolnie poruszając zaczepnie brwiami, nigdy nie mogąc dopasować do niego zwykłego „cześć”, jakby coś tak mało interesującego mogło wręcz obrazić Gwiazdę. - Znasz już Loulou? - spytał, próbując subtelnie przedstawić Gryfonkę, uznając, że samego Ezry nie ma potrzeby nikomu przedstawiać - Załatwisz jej na dziś jakiś immunitet, skoro już wkopałem ją w imprezę z opiekunami czy faktycznie zamierzacie patrzeć uczniom na ręce przez całe wakacje? - spytał, chcąc ugrać dla dziewczyny nieco alkoholowej swobody, doskonale przecież wiedząc jak często oni sami łamali jakieś drobne punkty regulaminu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Rozmowa na temat drużyny nie była w ogóle dla niego. Na meczu był raz, na finale, i o wiele bardziej niż gra, interesowała go rozmowa z Nancy, tak po prostu. Przypomniał sobie teraz uwagę na temat Strauss i zaczął się nawet rozglądać za Krukonką, by przekonać się, czy ta również postanowiła wpaść na imprezę, kiedy coś zupełnie innego przykuło jego uwagę, a mianowicie rozmowa w obcym języku. Uniósł lekko brwi, zastanawiając się, skąd właściwie się to wzięło, aczkolwiek nie zamierzał tego jakoś szczególnie mocno potępiać, jedynie, co najwyżej, wykorzystać. - Nieładnie tak mówić w obcym języku, kiedy inni nie mogą zrozumieć - rzucił po polsku w stronę Ignacego i Oli, jednocześnie uśmiechając się lekko. Co prawda brzmiał o wiele gorzej niż oni, łamał słowa i brzmiały zdecydowanie za mocno, jak na język ojczysty jego dziadka, ale niewątpliwe było to, że jest w stanie zrozumieć tę dwójkę. Być może nieidealnie, ale jednak zdawał sobie sprawę z tego, o czym dokładnie rozmawiali. Nie było to nic wielkiego, zakazanego, czy coś podobnego, ale mimo wszystko Max uznał, że należy wtrącić swoje trzy knuty, skoro i tak doskonale wiedział, co się tutaj działo. Mogliby i pół imprezy napierdalać po polsku, nie miałby z tego powodu jakichś wielkich problemów emocjonalnych, czy chuj wie co, ale skoro był w stanie zagrać im na nosie, nawet w tak minimalnym stopniu, to oczywiście zamierzał to wykorzystać, by sprawdzić, jak na to zareagują. Bardziej dla własnej zabawy, niż innego powodu. Później zaś Ola zwróciła się bezpośrednio w jego stronę i uśmiechnął się zaczepnie, bo wspomnienie ich wokalnego popisu wciąż było w nim żywe i trzeba przyznać, że naprawdę przyjemne. Ostatecznie spędził z dziewczyną całkiem sporo miłych chwil, nie ma co. - A co...? Fajna dżaga z ciebie jest? - rzucił, z miejsca zaczynając śpiewać, by zaczepić Olę. Szło mu jakby lepiej, niż ostatnio, ale może dlatego, że od tamtej pory chyba trochę ćwiczył, po prostu nieświadomie nucąc coraz częściej. I świerzbiło go, żeby w końcu zagrać na tej pieprzonej gitarze, ale do tej pory nie miał do tego okazji. Zakładał jednak, że ulegnie to zmianie, przynajmniej taką miał nadzieję. - A skoro nie mamy jak grać, to zostaje nam śpiewanie i tańczenie. Pamiętasz? Obiecaliśmy sobie, że kiedyś zrobimy porządny flash mob - rzucił zaczepnie do Krawczyk, a jego ciemne oczy błysnęły, potem spojrzał na pozostałe zebrane osoby i zrobił minę zbitego szczeniaka, chociaż zdawało się, że w jego wejrzeniu aż płoną kurwiki. - Nie daj się prosić, Nans - powiedział do dziewczyny, wiedząc doskonale, że przecież do tej pory zawsze dobrze się bawili, chociaż ich zachowania nie do końca były właściwie. Zabawnie było utknąć z nią na łódce na środku jeziora, kiedy akurat, przypadkiem, zmieniło się płeć, równie śmiesznie było grać w gargulki, gdy byli starzy, więc liczył na to, że nie będzie miała oporów, by dołączyć się do szaleństwa, jakie planował właśnie z Olą. Na całe szczęście, nie zorientował się jeszcze, że w okolicy znajdował się Sky, bo jeden Merlin raczy wiedzieć, co wtedy by się stało, co prawda Finn załagodził dość mocno sprawę, ale do pokoju było na pewno daleko.
- Nie wiem o czym mówisz, nie przypominam sobie podobnych scen... - stwierdziła w odpowiedzi na zarzuty Oli, bo czym zaśmiała się cicho. Faktycznie, tamtej nocy troszkę je... Poniosło. Alkohol od pirata był po prostu zabójczy, a powrót do pensjonatu zajął im całą resztę nocy. Co by nie mówić, bawiły się jednak świetnie, a niechęć do procentów minęła zadziwiająco szybko jak na siłę kaca, który dopadł Williams następnego dnia. - Oooo, jak pięknie powiedziane! Zgadzam się w stu procentach. - przytaknęła Mościckiemu z niemałym rozbawieniem. Miał gadane chłopak, to trzeba było przyznać, a opisana przez niego wersja wydarzeń zdecydowanie bardziej jej odpowiadała. Po tej krótkiej wymianie zdań jakoś znowu zawiesiła się na Brewerze i kiedy tak wpatrywała się w niego jak w obrazek, na chwilę oderwała się od rzeczywistości, a kiedy tylko do niej wróciła, to nie miała pewności, czy trafiła do tej właściwej. Nagle wszyscy dookoła zaczęli mówić w jakimś dziwnym języku, który brzmiał równie absurdalnie, co trytoński. Nie rozumiała z tego ani pół słowa i stała przez chwilę w ciszy, zupełnie zdezorientowana. - Ja nie wiem, jakim cudem nie łamiecie sobie na tych słowach języka. - stwierdziła tylko z rozbawieniem, przewracając na to wszystko oczami. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ma wśród znajomych tylu polaków, bo nie zwracała na to wcześniej uwagi. - Oh, do tego poliglota... - zachwyciła się Molly, na co Nancy kolejny raz wlepiła te swoje czekoladowe oczy w Brewera, a czaiło się w nich, nie wiedzieć czemu, coraz więcej zachwytu. Willimas zdawała się nie dostrzegać, że chłopak mówił zdecydowanie słabiej od pozostałej dwójki, dla niej brzmiało to idealnie, a wypowiadane słowa były tak przyjemne dla ucha... Zamiast ignorować to co duch do niej gada, coraz bardziej analizowała każde zdanie, a co dziwniejsze, coraz bardziej się z nim zgadzała. Jak mogła wszystkiego wcześniej nie zauważyć? Była tak zafascynowana odkryciem idealności Maxa, że prawie przeoczyła machającego do niej @Skyler Schuester. Uśmiechnęła się do prefekta radośnie i pomachała mu na przywitanie, postanawiając, że później będzie musiała go gdzieś złapać. Tak się przyzwyczaiła do wspólnego mieszkania, że przez ten krótki czas zdążyła się już za nim stęsknić... To musiało jednak poczekać, bo wyglądało na to, że wszyscy chyba oczekiwali od niej rozpoczęcia gry. - Okey, to idziemy, zobaczymy o co w tym chodzi. - stwierdziła, po czym mniej lub bardziej nieświadomie złapała za dłoń Maxa i pociągnęła go w stronę stołu do beerponga, dając znać skinieniem głowy reszcie, żeby za nimi poszli. Dopadła do wolnego zestawu, oczywiście zabierając ze sobą Brewera do drużyny i chwyciła za piłeczkę, by oddać rzut do kubeczków. Niestety przystojny Gryfon bardzo ją rozpraszał i kulka, odbijając się od stołu, zupełnie zmieniła trajektorię i pomknęła w stronę pozostałych gości. - Ojej... - wymsknęło jej się, kiedy zauważyła, że trafiła w profesora. No gorzej być nie mogło. - Wiecie co, może to jednak nie najlepszy pomysł. Może jednak te piosenki? - rzuciła, chociaż tak naprawdę wcale nie zamierzała się tutaj poddawać i przesunęła się na bok, by zobaczyć, jak pójdzie reszcie.
...Zaczynało się robić coraz to ciekawiej, a ona czuła się, jakby tkwiła pomiędzy młotem a kowadłem. Zetknęły się ze sobą dwa silne charaktery. Cudownie! Była w kropce, nie miała kompletnie pojęcia, jak wybrnąć i co zrobić. Pozornie było spokojnie, miło i z kulturką, ale wystarczyło spojrzeć na ich zacięte miny, przyjrzeć się iskrom w oczach i... człowiek dostawał migotania przedsionków. Nie o to jej chodziło, gdy decydowała się na ten mały podstęp. Teraz najpewniej chciałaby cofnąć czas i podjąć inne kroki, ale (rzecz jasna) było to niemożliwe. Wycofała się więc, umilkła i stała się biernym obserwatorem. Było to do niej niepodobne, ale coś mówiło jej, że tylko pogorszyłaby sytuację, gdyby się odezwała. Z lekkim zażenowaniem wysłuchała tej kąśliwej wymiany zdań, zastanawiając się mimowolnie, czy właśnie tak wyglądały wszystkie zajęcia z Zaklęć w ostatnim roku akademickim Ezry. A może unikał ich, jak tyko mógł? ...Wizja rychłej (i, o zgrozo, poważnej) rozmowy z Alexem przyprawiała ją o mdłości. Dlaczego nagle zaczęła się tym stresować? Czy to przez sposób, w jaki patrzył na Ezrę? Gdzieś z tyłu głowy miała, że nie powinna godzić się na takie traktowanie jej najlepszego przyjaciela, że jednak to on jest ważniejszy, bo przecież zna go od dziecka, a nie od kilku miesięcy... Ewidentnie zaczynał zżerać ją stres i wszystkie wątpliwości, które odrzuciła już jakiś czas temu - powróciły. Wolno i z lekkim niepokojem zwróciła swoją twarz w kierunku Voralberga, oczekując piorunującego, lodowatego spojrzenia, ale... niczego takiego nie uświadczyła. Zbita z tropu, nie odpowiedziała od razu. Znów w ułamku sekundy stał się ciepłym, szarmanckim i... uroczym czarodziejem. O Merlinie, żeby ona umiała tak zmieniać emocje! Wtedy każdą główną rolę w teatrze miałaby jak w Gringotta. - Co tu się właśnie... - wyszeptała w jego stronę, przekrzywiając nieco głowę - Alex, przepraszam, ale... - owszem, było ale. Ale nie zdążyła ubrać myśli w słowa, bo Zaklęciarz spetryfikował ją swoim, na pozór niewinnym, pocałunkiem na pożegnanie. W towarzystwie! Znów była w ciężkim szoku. I z tego wszystkiego ledwie wyczuła znajomą dłoń na swojej talii. ...Dała się poprowadzić przyjacielowi, jednocześnie myśląc o tym, co właśnie dzieje się w głowie Josha. Czy też ma taki mętlik, jak ona? Przystanęła przy uczestnikach gry i zanim Ezra powrócił do rozgrywki, zwróciła się do niego, ze słyszalną wdzięcznością w głosie. Bądź co bądź - mógł rozegrać całą tę konfrontację o wiele niekorzystniej. - Wybacz tę scenę. Porozmawiam z nim, jak... wrócę. - a może by tak nie wracać? O ile prościej! Co prawda do czasu, ale... - Czy to jest właśnie efekt tej różnicy wieku? - westchnęła, patrząc z nostalgią na bawiący się tłum. Czy właśnie się czegoś wyrzeka? Coś traci? Do tej pory nie myślała w ten sposób. ...Nagle jej uwagę przyciągnęła charakterystyczna persona. Skądś kojarzyła tego... studenta. I nie mogła przypomnieć sobie skąd, aż chłopak odezwał się pierwszy. Wschodnia naleciałość w akcencie odświeżyła jej pamięć w tym samym czasie, w którym halloweenowy śmieszek (@Lazar Grigoryev) zarzucił zebranych (w tym Josha!) wspominką z tamtego dziwacznego wieczoru. W dodatku motając się w składni na jej niekorzyść. - Widocznie był to niezły lot, skoro dzisiaj jesteś tu bez swojego osobistego dementora. - wycedziła, uśmiechając się sztucznie. Nie miała w tym momencie nastroju do żartów. Miała za to ochotę się czegoś napić. I może wtedy wróci jej dobry humor. Może. ...Szybko omiotła pomieszczenie wzrokiem i zlokalizowała kubeczki, które zaraz miała zamiar wypełnić jakąś whisky lub czymkolwiek innym. Dała znać Ezrze, że idzie po napój i chwilowo będzie tylko obserwować rozgrywkę. Zmierzając w kierunku swojej apteczki pierwszej pomocy, rozpoznała wśród grających @Morgan A. Davies, obecną dziewczynę swojego brata. Uśmiechnęła się do niej i, pod wpływem chwili, postanowiła się przywitać. - Hej, Morgan! Miło Cię widzieć. - rzuciła, biorąc w rękę kubeczek i napełniając go... czymś. Cóż, musiała się dobrze znieczulić przed potencjalną rozmową z Alexem. ...Zamierzał wziąć ją na dywanik?
Ezra być może nie był potężny fizycznie, raczej przeciwnie, szczupła sylwetka łącząca się z powierzchownie chłopięcą aparycją wiecznie przynosiły mu dumny tytuł "niepozornego", lecz poskąpiony wzrost nigdy mu nie przeszkadzał. Za sprawą swojego ego prawdopodobnie duchowo przewyższał każdego w tym pomieszczeniu, wobec czego nie zdarzało się zbyt często, by Ezra Clarke pozwolił komukolwiek patrzeć na siebie z góry. Równość, to już było ustępstwo. Tym bardziej niewygodna i drażniąca była świadomość, że Alexander widocznie potrafił utrzymać maskę tego samego rodzaj chłodu i milczącej pogardy, co były Krukon. Nie odpowiedział już nic, nie chcąc sprawiać smutku przyjaciółce i swojemu partnerowi - czy to nie kończyło się zawsze w jednakowy sposób? A Ezra zupełnie niczego się nie uczył, cały czas wtrącając się w miłosne wybory swoich bliskich, krytykując i wystawiając na próbę, a ostatecznie to jego związek na tym cierpiał. Z braku zainteresowania. Z braku przyjmowania własnych rad do siebie. Jadowicie zielone tęczówki już tylko uważnie śledziły gesty Voralberga, gdy ten zbliżył się do Éléonore. I tak jak Ezra nie osiągnął zdolności rozumienia ani wyrażania własnych głębszych uczuć, tak wychwytywanie ich śladów z cudzej mimiki musiał opanować. Miał więc na tyle przyzwoitości, by odwrócić spojrzenie i dać parze tę odrobinę prywatności, której nawet nie chciał oglądać. Nie chciał być świadkiem jakiejkolwiek czułości Voralberga wobec Eleanore, zupełnie jakby obawiał się, że będzie to ryska na tym wizerunku mężczyzny, który był w jego wyobrażeniu. - Nie odpowiadasz za niego, wszystko w porządku. To ja przepraszam... W pierwszej kolejności nie miałem zamiaru go zdenerwować, później już trochę tak - Pewne instynkty najwyraźniej były silniejsze od rozsądku. W gruncie rzeczy dobrze się stało. Cieszył się, że Voralberg wyszedł; uśmiech Ezry od razu się poszerzył, a sylwetka stała się o wiele mniej ofensywna. - Myślę, że mogł być imprezowym bucem też w wieku dwudziestu lat. To kwestia charakteru, nie lat, jeśli to jakoś cię pocieszy - zażartował łagodnie. Sam nie był w żadnej relacji z osobą sporo starszą od niego, nie wiedział więc jak się do tego odnieść. Trącił ją więc lekko łokciem, uśmiechając się zaczepnie, bu rozchmurzyć tę nostalgię. - Dopilnuję, żeby nie zrobił z ciebie starej panny. W końcu od czego byli przyjaciele? Dlatego też zaaprobował jej chęć zaopatrzenia się w jakiś napój. Przecież tylko chcieli się bawić. Dla niego beerpong był dobrym początkiem. - Myślę, że osiągnę i bez, ale przynajmniej będziesz miał wymówkę inną od tego, że po prostu jesteś łatwy, osito - odparował, wywracając teatralnie oczami i nie mogąc wyjść z podziwu, jak niedyskretnie zachowywał się jego partner. Ani przez moment nie wierzył, że Leonardo będzie potrafił trzymać ręce przy sobie, kiedy już nie będzie związany szkolnym regulaminem, a jednak odrobina subtelności prawdopodobnie miała stać się przedmiotem tęsknoty Clarke'a. Pokręcił głową pobłażliwie, łapiąc jednak w powietrzu ten posłany pocałunek, bo w końcu i tak należał do niego. Wtedy też zamierzał sięgnąć po kubeczek, który wyznaczył mu Vin-Eurico, został jednak uprzedzony. Może i Morgan nie przejmowała tej imprezy, ale skutecznie przywłaszczyła sobie jego napój. Wzruszył więc tylko niewinnie ramionami w stronę ćwierćolbrzyma. - Mam wrażenie, że mnie sabotujecie. Ja wiem, że on ma fajniejszą klatę, ale to jeszcze nie jest argument - rzucił pół oskarżycielsko do Davis, gdy tylko piłeczka wskoczyła do naczynia po ich stronie stołu. Nie tego spodziewał się po sławnej kapitan Gryffindoru! Prychnął za to, gdy Heaven chybiła, jednak jego rozbawienie nie trwało długo, bo to pudło było naprawdę mocne. Usłyszał nawet jak jego duszka nabrała powietrza z oburzeniem! Potarł bolące miejsce, krzywiąc się z niezadowoleniem i mając nadzieję, że ten siniak pojawi się dopiero po imprezie. I to jeszcze na twarzy... - Sucz - mruknął w stronę Heaven, bo wcale nie zdziwiłby się, gdyby dziewczyna zrobiła to celowo. Przez to wcale nie skupił się na rzucie Yuu - być może na szczęście, bo ten z kolei mógłby przynieść mu ból rodzaju psychicznego. Całe szczęście, że los dla osłody sprowadzał mu specjalistę od cukierniczych wyrobów. Zaczepne powitanie Skylera od razu skwitował pogodniejszym uśmiechem; musiał przyznać, że chłopak uczył się i wyciągał wnioski z ich spotkań jak nikt inny, więc ezrowa ręka już wędrowała do własnego policzka, by stuknięciem wydać mu nie tyle przyzwolenie, co raczej polecenie. Lecz prędkie przemknięcie spojrzeniem po stroju Puchona zmieniło jego zamiar. - To zależy. Nie szkoda ci zębów? - zagadnął z zagadkową miną, sięgając do kieszonki w koszuli Skylera, by wydobyć z niej zielonkawego lizaka z zatopionym wewnątrz listkiem mięty. Zakręcił patyczkiem w palcach, grzecznym zainteresowaniem obdarowując towarzyszkę Puchona. - Och, nieletnia? Kocie, kocie, takich rzeczy się nie mówi, teraz już nic nie mogę zrobić. Na kogo bym wyszedł? - cmoknął z dezaprobatą, oczywiście na Skylera i jego długi język przerzucając odpowiedzialność za niemożność Loulou do spożycia wysokoprocentowych napoi w tym domku. Już pominął fakt, że Schuester prosił o przyzwolenie do rozpijania nieletniej abstynenta, co zakrawało o oczywisty absurd. - Przykro mi. Ale niektóre magiczne efekty i tak wprawią was w doskonały nastrój. Gwarantuję, że nie będziesz żałować pojawienia się tu, Loulou. I jeśli jeszcze nikt ci nie powiedział, koryguję niedopatrzenie - Ezra Clarke, współorganizator. - Skłonił się, podchwytując dłoń Lou, by zbliżyć ją sobie do ust i zostawić na jej wierzchu prawdziwie motyli pocałunek. - La beauté a ses limites, mais tu les a dépassées - dodał miękko, nie mogąc się powstrzymać od niewinnego popisu przed dziewczęciem, wyraźnie walcząc o to, by szala przechyliła się ku miłości zamiast nienawiści. Tym bardziej, że tak wiele osób zdołał tego wieczoru już obrazić, a przecież każdy potrzebował równowagi. Zerknął więc na stół, na którym właśnie zaczynała się nowa gra; jedną bitwę przegrali, nie zamierzał jednak już teraz oddawać całej wojny. Z cichym "nie ruszaj się" odgarnął niespodziewanie pozłacane kosmyki, by tropem każdego mugolskiego iluzjonisty zza jej ucha wyciągnąć krągłą piłeczkę, którą zaraz jej wręczył. - W następnej kolejce zawalcz o mój honor, skarbie. Sam wycofał się poza strefę rażenia, nie chcąc zostać uderzony po raz drugi i oparł się wygodniej o Skylera, wreszcie odpakowując lizaka i wkładając go sobie do ust. Orzeźwiający posmak musiał skomentować pomrukiem aprobaty. - Musisz mi pomóc rozwikłać zagadkę. Co było pierwsze, Skyler, robienie przez ciebie doskonałych lizaków czy lodów? - Jego brew drgnęła sugestywnie, wcale nie kryjąc prowokacji. - O, tak przy okazji. Ten tam w rozpiętej koszuli to mój chłopak. Jego teraz drażnimy. - Wskazał na Leonardo lizakiem, obdarowując ćwierćolbrzyma przesłodkim uśmiechem. Być może Vin-Eurico miał rację - Ezra też trochę tęsknił za tym całym czarowaniem gości!
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
No i proszę! Czy ona właśnie nie załatwiła sobie deseru z rąk Mistrza Cukiernictwa? Tak wpadało się w tarapaty, ale z ochotą mówiła mu o słodkościach, które ubóstwia, jak musty-świstusy i o jednym, uwielbianym - czekoladzie. Nie bez powodu opisała siebie jako surową czekoladę, gdy profesor Bozik zadał pracę domową. Jeśli Skyler chciał zdobyć jej bezgraniczną miłość, wystarczyło raczyć ją regularnie czekoladowymi specjałami, a byłaby gotowa zrobić dla niego wszystko, a na pewno wiele, co z pewnością mógł wyłapać z jej entuzjazmu, gdy opowiadała mu o tym, co uwielbia, zastrzegając jedynie, że nie lubi połączenia mięty z czekoladą. Nie wiedziała dlaczego, ale wzajemne oznaczanie się eliksirem miało w sobie coś hipnotyzującego. Szczególnie, gdy Puchon nawiązywał z nią kontakt wzrokowy i tym samym nie pozwalał jej spojrzeć gdzieś w bok. Starała się jednak nie zwracać uwagi na lekkie oszołomienie, w jakie ją tym wprawiał, skupiając się na malowaniu babeczki na jego szyi. - Jeśli będziesz chciał mnie znaleźć na wizbooku, nie będzie to trudne. Wiesz jak się nazywam i wiesz z kim się znam, poradzisz sobie - zaśmiała się, gdy tylko usłyszała jego zwątpienie w jej dzieło. Babeczka zdecydowanie nie była zniewalająca swym wyglądem, ale można było rozpoznać kształt. Zaraz jednak serce dziewczyny zabiło odrobinę szybciej, kiedy Puchon zaczął ją malować. Szczęśliwie, skupiał swoje spojrzenie na spiralach, jakimi otaczał jej przedramiona, więc miała możliwość się uspokoić, w myślach sprowadzając się na ziemię, ale babeczka na jego szyi szybko przypominała o powodach takiej reakcji. Mistrz… Uniosła brwi w geście zdziwienia, kiedy postanowił potraktować eliksirem parę kosmyków jej włosów, ale uśmiech błąkający się po ustach zdradzał, że podoba jej się taka ozdoba. Żółty eliksir swoim neonem przypominał złoto i przez moment poczuła ukłucie tęsknoty za poprzednią szkołą. Nie była to jednak odpowiednia pora na wspominanie dawnych czasów, gdy przymierzała się do tworzenia nowych, lepszych wspomnień i relacji. Zaśmiała się cicho, obracając lizakiem w ustach, gdy Skyler dość żywo zareagował na jednego z opiekunów. Wiedziała, o kim mówi, pamiętając występ byłego Krukona na musicalu oraz ich współpracę w trakcie spotkania koła Magicznych Wyzwań, gdy tworzyli sami muzykę, bez użycia instrumentów. Jednak jej chodziło o kogoś innego. - Tak, ale ten drugi to opiekun Gryfonów, profesor Vin-Eurico - wtrąciła, gdy zaczął się tłumaczyć ze swojej reakcji, ale umilkła, czując jego dłoń między swoimi łopatkami. Dała się podprowadzić w stronę, jak to było, największej Divy Hogwartu, zastanawiając się skąd ta nazwa. Zaraz jednak pożałowała swojej obecności, gdy Skyler spróbował załatwić dla niej coś z procentami. Przecież nie mogła i nawet nie chciała, kiedy było tu za dużo kadry. - Nie szkodzi, to i tak nie byłoby dobre połączenie - alkohol i ja - wtrąciła w wypowiedź Ezry, ale zaraz urwała, gdy ten przeszedł do przedstawienia się w elegancki sposób, choć jakby wyrwany z innej epoki. Być może przyjęłaby to ze zwykłym uśmiechem, gdyby nie jego słowa, na które jedna brew dziewczyny poszybowała ku górze. - Tous les cœurs ne peuvent pas être conquis avec de belles paroles - odparła, uśmiechając się lekko kącikiem ust, a jej ciemne spojrzenie zabłyszczało zupełnie, jakby chciała rzucić mu jakieś wyzwanie. - Mieliśmy już okazję się poznać, choć nie tak oficjalnie, więc nie dziwię się, jeśli mnie nie zapamiętałeś - dodała jeszcze, w ramach wyjaśnienia, wkładając swój lizak do ust. Czuła się dziwnie, przez podobne zagrania, choć nie mogła odmówić czaru, jaki rozsiewał wokół siebie i któremu z pewnością uległaby, gdyby nie była do końca sobą. Szczególnie gdy z jego ust padło określenie “skarbie”. Już raz na kogoś była gotowa naskoczyć za nazwanie jej “dzieciną”, a teraz to. Mimo to uśmiechnęła się czarująco, choć ciemne spojrzenie pozostało badawcze, po czym odebrała piłeczkę z dłoni byłego studenta, aby samej spróbować swoich sił w grze, której zasad nie rozumiała. -To wystarczy trafić do kubeczka przeciwników, tak? - spytała retorycznie @Ignacy Mościcki, po tym, jak dziewczyna posłała piłeczkę w stronę profesora miotlarstwa. Da się zrobić! Przyłożyła się i już po chwili jeden z kubeczków został przez nią ustrzelony. Z lizakiem w ustach, przesuwając go z jednej strony na drugą, przyglądała się chwilę przeciwnikom, aby zobaczyć, kto sięgnie po kubek i jego zawartość. Zerknęła w stronę Skylera, zastanawiając się, czy już może wracać do niego, czy zostawić go jeszcze rozmawiającego z Ezrą.
Wbił spojrzenie w przyjaciela, gdy poprawiał malunek na jego twarzy. - Gumochłon powinien być moim patronusem - mruknął, gdy tylko Alex uznał, że nie pasuje mu to stworzenie. Westchnął cicho, słuchając kolejnych słów, żeby w końcu wypowiedzieć ciche "przepraszam" i spojrzeć ostatni raz za nimi gdy wychodzili. Wbił na moment dłonie w kieszenie spodni, czując się parszywie, ale przecież Alex miał rację. Miał okazję się zabawić i nikt mu tego nie zabraniał. Bez przesady? Da się zrobić, za dużo młodych, a Obserwator wyraźnie zaśmiał w nim ziarno niepewności o posadę. Nie zamierzał dawać większych powodów. Spojrzał za @Éléonore E. Swansea , kierując się do stołu z beerpongiem, a gdy tylko udało mu się złapać z nią kontakt wzrokowy, uśmiechnął się do niej lekko. Oboje będą mieć rozmowę z resztą ich domku, ale teraz mogli się bawić. Z głową… Najpierw zobaczył rozpiętą koszulę i wystające zza niej mięśnie, a po chwili poczuł ciężar Gryfona na swoim ramieniu. - Choć nie miałbym nic przeciwko czekaniu na więcej, obawiam się, że kto inny byłby niezadowolony - odparł ze śmiechem do @Leonardo O. Vin-Eurico, żeby zaraz spojrzeć na @Ezra T. Clarke i mrugnąć do niego zaczepnie z szerokim uśmiechem. Ha, nie pomylił się i jego związkowy radar działał w czasie warsztatów. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nagle usłyszał obok siebie mocno rosyjski akcent, komentujący gumochłona, którego nie miał już na twarzy. - Nie, w porządku, to był gumochłon, ale ktoś się nade mną zlitował i go zmienił - odpowiedział spoglądając z wciąż szerokim uśmiechem na @Lazar Grigoryev . W jednej chwili przypomniał sobie o ich rozmowie na wizengerze, co sprawiło, że miał ochotę się śmiać. Akurat, jak potrzebował odreagować, pojawia się wybawienie. Chciał coś powiedzieć, ale został nagle trafiony piłeczką w twarz i zanim zdążył złapać piłeczkę ta zniknęła. Wyłapał za to spojrzeniem winowajczynię i nie mógł nie parsknąć śmiechem na widok @Nancy A. Williams . Wskazał na swoje oczy, później na nią, a gdy przyszła jego pora postanowił się zemścić i trafić w ich kubeczek. W końcu byli tam głównie studenci, prawda? Nancy była studentką, Igor też, Brewer zaczynał… Dobrze, studenci. Spojrzał na Lazara, gdy zadał pytanie. - Sam. Rzucę tylko i mam nadzieję, że będę mieć towarzystwo - odpowiedział mu, patrząc prosto w oczy tego gumochłona, aby odwrócić się do stołu. Widział, że piłeczka wylądowała w jakimś kubeczku, które szczęśliwie było bezalkoholowym piwem kremowym. Jeśli teraz ktokolwiek chciałby skomentować dlaczego nie wolał alkoholowej wersji, to cóż, miał słabość do kremowego piwa. Szkoda tylko, że przez ilość obłędnego cynamonu, zachciało mu się kichać, przez co rzut wyszedł gorzej, niż powinien, niż wypadało mu. Piłeczka odbiła się od kubków przeciwników, żeby wylądować w kubeczku ich drużyny. Zasady były proste, musiał wypić. Kiedy tylko zawartość zniknęła z kubka, poczuł, jak wszystko zaczyna go palić, jak robi mu się za gorąco nawet we własnej skórze. Przeprosił Leo, dając znać, że dla niego to koniec gry, aby wrócić do pozostawionego Ruska. - Nie wiem co to było… Ale nie miało alkoholu, a pali… Przepraszam - rzucił w końcu, żeby zaraz wyjąć różdżkę i rzucając niewerbalne aquamenti oblać się od stóp do głów wodą, starając się, żeby nie zalać niczego wokół siebie. W końcu schował różdżkę i poprawił mokre włosy z szerokim uśmiechem na twarzy, spoglądając nieco rozbawionym wzrokiem na Lazara. Miał nadzieję, że wybaczy mu to gwałtowne schłodzenie się, ale jeszcze trochę, a zacząłby się rozbierać.
Drużyna: wybierz: Obłędne Olbrzymy Kostka na powodzenie: 25 Bonus: nic nie zmienią xD Efekty uboczne: samobój Wylosowany napój: 1 Aktualne wyniki drużyn: Obłędne Olbrzymy - 2/6 Hipnotyzujący Hedoniści - 0/6