Lepiej się tu nie zapuszczać, chociaż trzeba przyznać, że naprawdę łatwo to zrobić przypadkiem. Co prawda od pensjonatu jest tutaj bardzo daleko, ale jeśli ktoś lubi zapuszczać się na długie spacery, to nigdzie nie ma oznaczeń w stylu "wstęp wzbroniony", chociaż powinny wystarczyć ostrzeżenia miejscowych. Co prawda ryzykownie jest głównie w pełnię, ale poza nią miejscowe wilkołaki czują się trochę, jakby żyły ponad prawem i poniekąd tak jest. Ich teren to ich teren - tutaj panują specyficzne zasady i lepiej, żebyś nikogo nie obraził, bo to bardzo zgrana społeczność. Śpią w małych domkach, z wyraźnym podziałek na grupy, ale często wspólnie przesiadają przy ognisku, przygotowują jedzenie, rozmawiają. Dzieci uczą się magii w ogromnych namiotach. Domki są zabezpieczone zaklęcie - żaden wilkołak tam nie wejdzie w czasie pełni. To głównie ze względu na dzieci, ewentualnie potencjalnych gości, na których się zgodzą.
Zwyczaje::
Tego nie możesz wiedzieć tak po prostu, chyba, że twój duch jest naprawdę zorientowany w temacie i chętny do dzielenia się informacjami. Nikt inny nie zna tradycji i zwyczajów tego środowiska, trzeba w nie wejść. Co prawda, czasami przyjmują gości (zwłaszcza innych wilkołaków) i może nawet uszczkną trochę informacji. Wszystkiego jednak musisz dowiedzieć się fabularnie (zachowanie miejscowych wilkołaków możesz uwzględniać w swoich postach, lub w postach czarodziejowej duszy, ale pamiętaj, że ten temat jest pod czujnym okiem mg). 1. Dziecko wilkołaków zostaje ugryzienie w swoją 180 pełnie. Dzień przed pełnią musi podać rękę każdemu członkowi społeczności, a ugryziony zostaje przez swoją matkę. (Jeden z nielicznych przypadków, kiedy biorą eliksir tojadowy). 2. Odkąd żyją we względnym pokoju z wampirami, co roku w wakacje zapraszają ich na ucztę, oczywiście pozbawioną krwi, więc w praktyce dość symboliczną, ale uważają, że dbanie o takie gesty podtrzymuje pokój. Trzeba jednak na to patrzeć z przymrużeniem oka, obie grupy nienawidzą się nawzajem i ta komitywa jest naprawdę krucha, a spotkanie na ogół sztywne i męczące. 3. Gościom na których reagują pozytywnie, na ogół podają napar z miejscowych ziół i pieczone ciasteczka. 4. Ślub między dwoma wilkołakami zawsze odbywa się tuż przed pełnią. Ślub z osobą z zewnątrz może odbyć się dopiero po wcześniejszym ugryzieniu jej i odbywa się przed najbliższą pełnią, w której ma się zmienić w wilkołaka. 5. Świętują bardzo głośno Powstanie Wilkołaków. Święto wypada 1 sierpnia, przyjmują wtedy na swój teren wszystkich sympatyków, chociaż czujnie obserwują swoich gości. Stoły są zastawione przeróżnymi potrawami, prostymi, ale naprawdę smacznymi. Ich kuchnia bazuje na ziołach i kwiatach, a tak zwane "wilcze przekąski" sprawiają, że u gości pojawią się pewne wilcze zachowania w czasie wieczoru. Podobno werbują wtedy potencjalnie chętne osoby do swojej społeczności. W każdym razie - to świetna okazja żeby poimprezować, potańczyć i się napić, zwłaszcza, że wilkołaki są naprawdę skore do zabawy. 6. Kobieta w ciąży jest tutaj naprawdę szanowana. Przed każdą pełnią wręcza się jej prezenty, jakby miały wynagrodzić brak przemiany. Zawsze ma pierwszeństwo, może odpoczywać cały czas. Oczywiście, ludzie wymagają od niej pewnych rzeczy - na przykład smarowania brzucha świeżą miętą, co podobno ma wzmocnić dziecko i przede wszystkim uodpornić je na wpływy z zewnątrz. 7.Tutejsze zwierzaki naprawdę szanują inne zwierzęta. Nie zabijają bez potrzeby, a mięso do posiłków przygotowują z należytym szacunkiem. Nie używają składników zwierzęcych do eliksirów, zresztą niezbyt często je warzą. Ich różdżki nigdy nie mają zwierzęcych rdzeni. Oczywiście dieta opiera się na mięsie, czasem nawet surowym, ale zawsze oszczędzają ofierze bólu. Zdarzają się nawet wegetarianie i także są szanowani przez społeczność. 8. Tutejsze wilkołaki mają dużo lepszą tolerancje na alkohol. A co za tym idzie - nalewki ich produkcji są naprawdę mocne. 9. Po śmierci wilkołaka, ludzkie ciało się pali, a zwierzęce zakopuje w całości. Wszystko zależy od tego, jak dana osoba zmarła. Na nagrobku zawsze znajduje się odbita zarówno ludzka dłoń, jak i wilcza łapa. Podana jest też ilość odbytych pełni. Na nagrobku zamiast kwiatów składa się liście mięty. Po pogrzebie zawsze urządzane jest ognisko na cześć tej osoby, na którym spożywa się jej ulubione potrawy. 10. Oczywiście jest między nimi określona dość ścisła hierarchia, jednak nie wpływa ona znacznie na codzienne życie. W sytuacjach kryzysowych ma jednak ogromne znaczenie. Oczywiście pojawienie się na terenie obcych też jest taką sytuacją - jeśli zwykły wilkołak pozwoli ci zostać, ale jeden z ważniejszych każe ci odejść, nie masz wyboru.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wilcze przekąski:6 - śmigam fest Gra: biała bransoletka, zadanie: 'Musisz znaleźć w tłumie jakiegokolwiek opiekuna (liczy się pierwszy) i zaprosić go do tańca, który ma się zakończyć propozycją wspólnie zakończonego wieczoru.' Ognisko: trochę śpiewam a trochę robię zadanie Interakcje z wilkołakami:H jak hierarchia
Jeden z wilkołaków zaczepił ją odnośnie tego, jak się czuła, bo wyraźnie nie odnajdywała się w 'nowym tempie' swojego funkcjonowania. Doradził chwilową przerwę od spacerów i chwilę spokoju, zanim zmysły miały uporządkować sobie wszystkie impulsy i ruchy własnego ciała, nad którym nie do końca panowała. Jakby dla zabicia czasu, potraktował ją wywodem o hierarchii stada oraz walce wewnątrz niej. Podziękowała mu po wszystkim, zarówno za zajęcie jej czymkolwiek, jak i za zajęcie ją czymś wartościowym. Pierwszą rzeczą, jaką skojarzyła jej się z wilkołackimi problemami był jakiś totalnie radiowy utwór z czasów jeszcze przed Hogwartem. Do teraz niekiedy słuchała go podczas ćwiczeń, biegania, czy w chwilach, gdy potrzebowała być sama. Czy przy ognisku nagle nabrałby nowego wydźwięku? W to nie wierzyła. Ale i tak poczuła, że to odpowiedni utwór. Zaczęła dość cicho, ledwo przebijając się przez donośne rozmowy osób wokół niej. - I'm friends with the monster that's under my bed, Get along with the voices inside of my head. You're tryin' to save me, stop holdin' your breath. And you think I'm crazy- - obecność całkiem znajomej osoby, której kompletnie się przecież w tych okolicach nie spodziewała, zupełnie wybiła ją z nastroju. Pozostało jej chyba tylko słuchać nowo przybyłego i być może zmienić nastawienie względem zadania, co do którego już zdążyła zwątpić. Nie mówiąc o zblednięciu, gdy po raz pierwszy przeczytała jego treść.
- Ja z nią - podkreśliła wyraźnie, kręcąc głową na jego obrazowe porównanie. Coś w nim było, nie dało się ukryć, chociaż nie było chyba też taką regułą. A może po prostu w przypadku Wiśni nie udało jej się przebić przez te słodką, czekoladową część. Ani trochę nie podobało jej się to zadanie i z każdą chwilą wahała się coraz bardziej, czy w ogóle się go podjąć. Zdecydowanie nie chęć zgarnięcia galeonów zadecydowała, a raczej niechęć do poddania się w takiej grze i przede wszystkim, zdradzenia takiej słabości przy Ezrze. Nie mówiąc o tym, że znał ją na wylot i wiedziałby, że jej rezygnacja z tak błahego powodu byłaby podejrzana, a ona wolała się z tego nie tłumaczyć. Spięła się, jak tylko paska pojawiła się na jej oczach. Od razu przypomniała jej się jaskinia, tylko tempera otoczenia i głośne towarzystwo zamiast przeraźliwych pisków trzymały ją jakkolwiek myślami w Nowym Orleanie. Trudno było nie myśleć o Pazu w tym układzie, zwłaszcza, kiedy Ezra postawił się z nią podrażnić w taki sam sposób. Teraz wiedziała, że nic jej nie będzie, ale to nie pomogło tak jak powinno. - Jak przez ciebie wpadnę w ogień to będę nawiedzać cię do końca życia. W najmniej odpowiednich momentach - krzyknęła jeszcze obiecująco, kiedy ruszył w innym kierunku, a ona niepewnym krokiem ruszyła przed siebie. Dobrze, że zaklęcie uniemożliwiało jej zdjęcie opaski, bo chyba trzy razy po drodze zdążyłaby się poddać. - No w końcu powiedziała oburzona, kiedy wrócił. Złapała go za ramię mocno. - Daruj sobie lepiej takie żarty. Co śpiewamy? Może być szanta? Przez tego ducha o niczym innym nie myślę ostatnio - pokręciła głową. No, prawie o niczym.
Przekąska: Biorę ciastko z siłą Gra: Biała, chodzęw opasce
Wilcze przekąski:6 Gra: biała bransoletka; wyzwanie do wykonania: Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem
//Przed otrzymaniem wyzwania Worthington nadal miała w sobie dużo z dziecka, które rzadko kiedy poważnie podchodziło do jakiejkolwiek sprawy. Dla niej życie również było pewnego rodzaju zabawą, która nigdy się nie kończyła, dlatego jak miała nie myśleć negatywnie, wiedząc, że taka jest kolej rzeczy i owa gra musi sprawiać, że raz ma pod górkę a raz z górki. Więc po co było gdybać nad czymś, nad czym nie miało się wpływu? Należałoby zacząć od tego, że Odeya miała wielu przyjaciół i grono znajomych, z których spora część to właśnie chłopcy. Większość z nich traktowała właśnie jako kumpli, bo właściwie tak ich postrzegała. Lubiła ich towarzystwo, tak samo jak towarzystwo Noah. Jednak czy można obwiniać ją o to, że nie potrafi zobaczyć w żadnym z nich niczego więcej? Przyjaźń czasami była warta niż niejeden gorący romans, choć jak na razie Ode nie miała ich zbyt wiele (tak naprawdę tylko jeden, licząc Avreya). Ceniła sobie możliwość spędzania czasu z Williamsem, rozmowy, wygłupy, czy nawet wspólną naukę. Widziała, że ciągnie ją w tą lepszą stronę, bo gdyby nie on z pewnością olałaby większość przedmiotów, na których jej zupełnie nie zależy i skupiłaby się tylko na transmutacji i miotlarstwie. A poza tym, przy Gryfonie zaczyna więcej myśleć, przez co nie robi pewnych rzeczy zupełnie bez namysłu, z czego potem wychodzą jej spontaniczne, ale czasami wręcz bardzo głupie zachowania. Naprawdę była mu wdzięczna za to wszystko i bardzo cieszyła się z tej przyjaźni. Rzeczywiście, zgodnie z tym co powiedziała świetnie się bawiła i o ile nie dostrzegła tej namiastki żalu i złości w oczach Gryfona, o tyle widziała, że ten wyraźnie miał spadek humoru w pewnym momencie, kiedy tańczyli w rytm bluesowego kawałka. - Coś nie tak? - spytała automatycznie, zdając sobie sprawę, że nie jest taki jak na początku, kiedy tutaj przyszli. Była ślepa. Ślepa na jego uczucia, ale to nie oznaczało, że była okrutna i robiła to specjalnie. Po prostu, zwyczajnie nie odczytywała niektórych sygnałów, jako wyraźny znak zainteresowania jej osobą.
//Po otrzymaniu wyzwania Jak tylko otrzymali karteczki z zadaniami, uśmiech na twarzy Worthington nie znikał nawet na sekundę. Cieszyła się, że wylosowała coś takiego. - Jesteś wiec pewny, Lwie, że wrócą do Ciebie te sakiewki dwie? - spytała po krótkiej chwili zastanowienia, nadal rozpromieniona, nie zdając sobie wcześniej sprawy z tego, ile takie wyzwanie może dawać frajdy. Słysząc jego kolejne słowa, zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się co konkretnie ma na myśli mówiąc o tym przeznaczeniu. - Mam tylko nadzieję, że nie jest to nic niebezpiecznego, bo nie będzie to wtedy warte galeona żadnego - oznajmiła, nieco poważniejąc, kiedy wyciągnął do niej rękę, a chwilę później podała mu swoją dłoń i ruszyła z nim do ogniska, gdzie miał rozpocząć swojej wyzwanie. Była strasznie ciekawa na czym miało ono polegać, bo przecież brunet jej tego nie zdradził. Miała tylko ogromną nadzieję, że nie będzie to nic, co będzie narażało go w jakiś sposób np. jakieś skakanie przez ognisko czy inne niebezpieczne wyczyny. Z ciekawością zerkała na chłopaka, siadając na jednej z ławeczek przy palenisku.
Gra: biała bransoletka, mam śpiewać piosenkę przy ognisku
/przed otrzymaniem wyzwania/ Gdyby podejść do sprawy racjonalnie, Noah nie powinien mieć do Odey żadnych pretensji. Przecież wiedział, że obiekt jego westchnień nie umie czytać w myślach, a co do domysłów, to sprawę już przemyślał. Ale on w tej chwili tak nie myślał. Był lekko wstrząśnięty, zniechęcony, może nawet wewnętrznie zrozpaczony... A już na pewno przybity. Trudno, żeby nie było mu smutno, kiedy zdawał sobie sprawę, że zmierza w ślepą uliczkę. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli nie chce, żeby traktowano go jak dzieciaka, to musi chociaż raz w życiu zachować się jak mężczyzna. Już zdecydował - kiedy tylko wróci do swojego domku, napisze do Nancy. Umówi się ze swoją siostrą, zaufa jej, może ona będzie w stanie mu pomóc. Pomóc mu... zrozumieć kobiety! O ile, oczywiście, one same siebie rozumieją... Noah zawsze uważał je za istoty z innej planety, myślące zupełnie inaczej od lu... ekhm, to znaczy mężczyzn. Jak można było w ogóle... być dziewczyną? Co to musi być za życie, kiedy nie możesz nawet odlać się w krzaki? No dobra, to może nie był aż taki wielki problem, ale tak czy tak one były jakieś... inne. No bo kurde, gdyby myślały tak samo, jak oni, Odey nie mogłaby mieć żadnych wątpliwości, że Noah coś do niej czuje! Dla nich, facetów, nie było w ogóle mowy o jakimkolwiek cackaniu się, byli bardzo konkretni i... no cholera jasna, intencje faceta rozpoznać było bardzo łatwo! A kobiety... nigdy nie można było być pewnym, o co im właściwie chodzi. Dla nich obściskiwanie się, łapanie za ręce, całowanie i inne takie gesty były na porządku dziennym, one nawet do kibla ze sobą chodzą, czego Noah nigdy nie potrafił zrozumieć... Dla facetów cały kontakt fizyczny między kumplami czy przyjaciółmi ograniczał się do uścisku dłoni czy poklepania po ramieniu, mieli oni nieco większe poszanowanie dla własnej strefy komfortu, żaden z nich raczej by drugiego nie przytulił, o pocałowaniu już nie wspominając. A no właśnie, mężczyźni byli konkretni, więc i on musi być konkretny, bo jak na razie to jest bardzo... niekonkretny. A dziewczyny... tak, one zdecydowanie są z innej planety. Zwłaszcza ta, która w tym momencie z nim tańczyła. Ona nie mogła być ziemianką, bo żadna ziemska kobieta nie może być tak śliczna... Pozwolił jej prowadzić taniec, co dla niego było bardzo wygodne, ale nie mógł się powstrzymać od opuszczenia ręki na jej odsłonięte plecy. Była tak gorąca, ale przy tym tak delikatna, że aż bał się, że jego skóra okaże się zbyt szorstka i twarda, żeby mogła stykać się z tą należącą do... hmm, anioła? No, na pewno do kogoś, kto ma przynajmniej kroplę krwi nieziemskiej istoty. Muzyka nie była zbyt szybka i skoczna, ale Odey i tak poruszała się dość szybko i energicznie, co było, najwidoczniej, efektem jej rozgrzania i rozbawienia. Na tyle, na ile było to możliwe (bo była od niego dość sporo niższa), oparł brodę na jej głowie, a z jego oczu uroniła się łza. To chyba właśnie to musiało ściągnąć na niego jej uwagę. - Co? Emm, nie... - odpowiedział, ale chwilę później przypomniał sobie, że miał wreszcie przestać zachowywać się jak dzieciak. - Tak! To znaczy... nie, po prostu... jest już trochę późno, a ja nie jestem przyzwyczajony do niespania o tej porze, więc trochę ziewam, a od tego łzy lecą... - nie, nie zrobi tego teraz. Nie pozwoliłby jej się sobą litować. Otarł dwie łzy, które spływały mu po kościach policzkowych i usiłował opanować drżenie dolnej szczęki udając, że to atak chłodu. - Chodź, wołają na losowanie! - i wskazał na młodą wilkołaczkę, do której podeszli.
/po otrzymaniu wyzwania/ Noah chwycił rękę Odey, którą musnął ustami po raz kolejny i dumnym krokiem, z wypiętą piersią i podniesioną głową niczym prawdziwy arystokrata, przyprowadził ją do ogniska. - Panie i panowie! Wilkołaki i wilkołaczki! - zaczął, nienaturalnie grubym i niskim głosem, udając kogoś, kto anonsuje prawdziwą gwiazdę wieczoru. Przy ognisku jednak w tej chwili nie było prawie nikogo. - Pragnę wam przedstawić naszą największą, gryfońską ozdobę! Usiądź sobie, Odeya - odprowadził ją do ławek - i pozwól, że tę piosenkę zadedykuję tobie... A pan pozwoli, że jeszcze raz pożyczę od pana gitarę. Dziękuję! - wziął instrument od wilkołaka z dość kwaśną, ale wyrażającą zainteresowanie miną. Za nim stała młoda wilkołaczka, ta sama, która wcześniej rozdawała wyzwania, i przyglądała się mu z uwagą i pewnym błyskiem w oku. - Cantus Musica! - drugi raz tego wieczoru Noah rzucił to zaklęcie. Już wiedział, co zaśpiewa. Znał z dancingów jedną piosenkę, która świetnie nawiązywałaby do tego, jak Odey dzisiaj wyglądała. Choć nigdy nie spodziewałby się po sobie, że umie śpiewać, magia tego miejsca (a może spełniającego się życzenia...) sprawiała, że sam fakt, że pomyślał sobie, że nie umie śpiewać, wydał mu się śmieszny. Muzyka zaczęła grać, a on zainkantował słowa piosenki:
She came to me one morning One lonely Sunday morning Her long hair flowing in the mid-winter wind I know not how she found me For in darkness I was walking And destruction lay around me From a fight I could not win Ah, ah, ah
Uśmiechał się poprzez swoją lekko zaczerwienioną od zmęczenia i płaczu twarz, a tym razem i jego oczy, którymi uważnie obserwował twarz Odey i to, co ona wyrażała, obejmowała radość.
Oh, lady, lend your hand, I cried Oh, let me rest here at your side Have faith and trust in me, she said and filled my heart with life There is no strength in numbers I've no such misconceptions But when you need me be assured I won't be far away Ah, ah, ah
Śpiewał dalej, choć w miarę upływu czasu zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że piosenka się kończy. Miał wrażenie, że ta magia, która w tym momencie czyni jego głos tak pięknym i czystym, utrzymując go jednocześnie w dobrym nastroju, tak dobrym, że sam zaczął tańczyć (a raczej kołysać się w rytm muzyki), pryśnie wraz z jej końcem. Więc ostatnie słowa,
But now I know I'm not alone I find new heart each time I think upon that windy day And if one day she comes to you Drink deeply from her words so wise Take courage from her as your prize and say hello for me Ah, ah, ah, ah, ah, ah
które chyba zbyt mocno zinterpretował do swojej sytuacji, wyśpiewał już coraz bardziej łamiącym się głosem. Uznał jednak za niezwykle sprzyjającą okoliczność to, że piosenka się skończyła, a on mógł się nisko ukłonić przed dwójką wilkołaków, którzy na jego występ zareagowali owacjami na stojąco. Musiał trochę ochłonąć, zanim po raz kolejny spojrzy na Odey. Co zobaczy na jej twarzy? Jak ona na to zareaguje? Z charakterystyczną dla niej beztroską i rozbawieniem? Z tym, czego on zaczynał się coraz bardziej bać? Nie, nie powinien się bać! Jutro będzie lepiej. Jego siostra na pewno znajdzie dla niego czas, na pewno go wysłucha i pomoże, jak tylko będzie umiała...
Wilcze przekąski:6 Gra: biała bransoletka; wyzwanie do wykonania: Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem
Gdyby Gryfonka wiedziała co teraz dzieje się w głowie Williamsa z pewnością by się obwiniała o te uczucia, które w tej chwili miotały chłopakiem. Wiadomo, każdy na jego miejscu czułby się fatalnie. Tylko nie miała o tym zielonego pojęcia. Dla niej wszystko było proste. Znali się pół roku, byli już ze sobą dosyć zżyci, świetnie się rozumieli i bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Byli dobrymi przyjaciółmi, a ona nie zagłębiała się nigdy w żadne gesty czy znaki, które mogłyby wskazywać na to, że chłopak liczy na coś więcej. Zwyczajnie na początku nie widziała zainteresowania swoją osobą z jego strony, tak samo później z czasem, więc dlaczego miałaby teraz nagle interpretować jego zachowanie jako swoisty flirt. To nie tak, że to była wina Noah, jednak poniekąd zwlekając z wyrażaniem swoich uczuć do Worthington, zadziałał na swoją niekorzyść i sprawił, że trochę trudniej jej teraz domyślić się, że jest dla niego nie tylko przyjaciółką. Zrozumieć kobiety... Chyba faceci przeceniają swoje siły, dążąc do nierealnego. I w sumie to nawet nie wiadomo po co oni to robią. Kobiet nie trzeba rozumieć. Je trzeba po prostu kochać. Czasami jest to nieco utrudnione przez ich pokręconą logikę, jednak kiedy w grę wchodzi jakieś uczucie można taką bestię udobruchać, jeśli oczywiście jej też zależy. Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz... Tańcząc czuła się wolna i mogła zapomnieć całkowicie o otaczającym ją świecie, po prostu dać ponieść się muzyce i odpędzić złe myśli. Zwłaszcza jeśli dodatkowo w grę wchodziło jakieś biesiadowanie, wokoło byli ludzie, którzy dobrze się bawili, albo ona znajdowała się w klubie, gdzie wszyscy byli w wyśmienitym humorze. To wszystko sprawiało, że mogła być jeszcze bardziej sobą, zwyczajnie beztroska i "lekka". A jeszcze jeśli obok niej znajdowała się bliska jej osoba - jak czasami jej siostra, z którą lubiła wychodzić "na miasto" bawić się; albo jak w tym przypadku przyjaciel - czuła się jeszcze pewniej i czerpała z tego jeszcze więcej przyjemności, widząc jak ktoś jest równie szczęśliwy jak ona. Dlatego w tej chwili dostrzegła, że coś jest nie tak, kiedy zauważyła mokry ślad na policzku Gryfona. Uniosła nieco brwi, słysząc jego odpowiedź, ale ostatecznie dała temu wiarę, bo rzeczywiście zbliżała się dość późna godzina, a przecież miał prawo być zmęczony, a poza tym, dlaczego miałby kłamać? Już chciała zaproponować, żeby w takim razie wracali, ale brunet pociągnął ją do zbiorowiska ludzi, gdzie chwilę później wyciągnęli z misy karteczki z wyzwaniami. Zaśmiała się beztrosko, kiedy Gryfon pocałował ją w rękę i pociągnął w stronę ogniska. Na miejscu, po zajęciu jednej z ławek i usłyszeniu dedykacji rozwarła szeroko oczy ze zdumienia, a następnie jej usta ułożyły się w kształt litery "o", zanim chwilę później pojawił się na nich promienny uśmiech. Nie chcąc przerywać jego przedstawienie, ułożyła dłonie jakby do modlitwy i oparła o nie swoją brodę, przyglądając się poczynaniom przyjaciela. Piosenka, którą wybrał zdecydowanie trafiała w jej gusta. Miała w sobie tę historię... Słuchając słów, wybrzmiewających z ust chłopaka i widząc ile z siebie daje, aby jak najlepiej oddać te emocje, wiedziała, że włożył całego siebie w to, aby jego wykon był idealny. I dla niej był. Bo widziała jak się stara, widziała też w jego spojrzeniu... coś czego nie mogła do końca zidentyfikować. Przez chwilę uśmiech na jej twarzy nieco złagodniał, a ona sama lekko zmarszczyła brwi, nie odrywając jednak wzroku śpiewającego bruneta. Czyżby... nieee nie możliwe, przecież Noah nie patrzyłby na nią jak na... dziewczynę. Ale jednak, zadedykował Ci piosenkę? - dodał cichy głosik w jej głowie. Przecież to nic nie znaczyło. Każdy mógł zaśpiewać dla kogo chciał. A jednak on chciał dla Ciebie. W jednym momencie odgoniła te myśli, przypominając sobie, że przecież to nie jest czas i miejsce na takie rozważania. Przecież właśnie leciał kolejny refren, a po chwilę później zwrotka, do której Noah dodał swoją "choreografię". Zaśmiała się cicho, widząc jego ruchy, na powrót ucieszona z kolejnej piosenki, którą było dane jej wysłuchać przy żarzącym się ognisku, wśród tłumów wilkołaków i przyjezdnych. Jednak coraz bardziej rozemocjonowany głos Gryfona, nie mógł pozostać dla niej obojętny. Chyba jednak coś przeoczyła... Tylko nie była w stanie w tej chwili zmierzyć się z rzeczywistością. Musiała na razie zostawić to w zawieszeniu. Wstając, zaczęła klaskać z podekscytowaniem, jak tylko piosenka dobiegła końca, a na jej ustach rozciągnął się szeroki uśmiech, którego nikt nie mógł pomylić z niczym innym jak ze szczerym wyrazem szczęścia. A kiedy, po ukłonie brunet wyprostował się, aby na nią wreszcie spojrzeć, ruszyła w jego kierunku, a że miała w sobie wilcze przyspieszenie zajęło jej to dosłownie kilka sekund, po czym rzuciła mu się na szyję, przytulając go mocno, w ramach podziękowania za cudowną dedykację. Gdy już się od niego odsunęła, musiała pogłówkować chwilę nad pochwałą, bo pamiętała o trwającym ciągle wyzwaniu, dlatego z małym opóźnieniem, ale zdobyła się na kilka rymowanych słów, spoglądając rozpromieniona na przyjaciela. - Kochany, to było wspaniałe, a moje serce jest uradowane całe. - oznajmiła niezwykle majestatycznie, jakby dalej bawili się w odgrywanie damy dworu i rycerza.
Z walącym sercem, które uderzało w jego klatkę piersiową tak mocno i szybko, że spokojnie było w stanie zagłuszyć oklaski wilkołaków i trzaskanie płomieni, zdobył się wreszcie na to, aby się wyprostować i spojrzeć na Ode. Czuł pulsującą na jego skroni żyłę, jego blada twarz przypominała Księżyc w pełni (bo temu prawdziwemu do pełni brakowały jeszcze dwie noce, co biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdują, należało uważać za okoliczność wielce sprzyjającą...), więc wilkołaki mogły mieć na jego widok dość mieszane odczucia, w zależności od tego, czy lubią, swoje przemiany, czy też niekoniecznie. Ponoć przemiana w wilkołaka jest bardzo bolesna, a każda pełnia Księżyca wywoływała u nich tylko cierpienie, ale patrząc na tutejszą komunę wilkołaków uznał, że raczej nie wszystkie uważają likantropię za swoje przekleństwo... Ale to nie te dwa wilkołaki go teraz interesowały, ale dziewczyna, która już biegła w jego kierunku z zawrotną wręcz prędkością. Była tak szybka i zwinna, że równie dobrze mogłaby sama być wilkołakiem! To chyba te wilkołacze ciasteczka i sok z mięty tak na niego zadziałały, że wszystko widział tak, jak oni. A może to obecność w tym miejscu i widok większej ilości prawdziwych wilkołaków, niż kiedykolwiek wcześniej ich w życiu widział razem wziętych, sprawiała, że miał takie optyczne złudzenia? Tak czy inaczej, dobiegła w końcu do przerażonego Williamsa i rzuciła mu się na szyję. Ale nie, nie po to, żeby ukąsić go tam, rozrywając kłami jego tętnicę szyjną i przemieniając w wilkołaka, ale żeby w ten sposób wyrazić swoją radość, swoje szczęście... Wszystko to, co Noah tak bardzo chciał w niej wywoływać w każdej chwili, ale czego jednocześnie tak bardzo się bał. Coś się w nim wtedy obudziło, coś dane mu było odczuć... Spokój? Ulgę? Coś na ten kształt. Po chwili konsternacji, sam wyciągnął ku niej swoje ręce i objął ją. Skórę miała dokładnie tak samo delikatną, jak ją zapamiętał. Taką samą, ale jednak inną. Wtedy była jak spalona słońcem Sahara witająca swoich gości - gorąca, ale spokojna, kusząca swoim dzikim pięknem. Teraz była ruchomymi piaskami - cały czas tak samo gorącą pustynią, ale już nie tak opanowaną, ale rozedrganą, ruchliwą, żywą, może nawet niebezpieczną dla tych, którzy zapuszczą się za daleko... Ale teraz w jego rękach jest moc, aby okiełznać te nieprzebyte piaski. Uścisnął więc ją mocno, podniósł do góry, czego uniknąć się nie dało, bo była od niego o głowę niższa, i zakręcił nią kilka razy w powietrzu, trzymając ją mocno tak, żeby przypadkiem nie wpadła do ognia... Szczęście związane z trzymaniem Odey w swoich ramionach jakoś dziwnie mieszało się z goryczą. Pozwolił w końcu, aby oplatające jego szyję jej ramiona uwolniły ją z tego słodkiego pęta, ale on sam jej nie puszczał, może tylko poluzował uścisk, ale cały czas trzymał ręce na jej biodrach tak, jakby tylko te rozgrzane piaski Sahary mogły utrzymać jego magiczną moc. Patrzył szeroko otwartymi oczami na jej piękną, rozradowaną twarz, aż w końcu Odey przemówiła. Chyba zamierzała mu powiedzieć, że jest bardzo zadowolona z jego występu. Trzeba przyznać, że to mówienie wierszem bardzo do niej pasowało - dobrze komponowało się z jego wizją artystki, którą zawsze w niej widział, do tego ten jej ton... Podchwyciła jego zabawę, która strasznie mu się podobała. Wchodzenie w rolę arystokraty czy baśniowego rycerza zawsze bardzo podkręcało Noah'ego. Ale to nie to sprawiło, że jego oczy zamieniły się w dwie małe, błyszczące, okrągłe monety w kolorze już bardziej złota, niż piwa. Był to sposób, w jaki się do niego zwróciła. Kochany... - co to niby miało znaczyć? Czy tylko coś, co wpisywało się w rytmikę wiersza, który tak niezwykle sprawnie plotła niczym nordycka prządka ze swoich słów? Czy może coś więcej? Coś go uderzyło w tył głowy. Myśl, której nie potrafił się oprzeć, nie potrafił usunąć jej jak chwastów z ogrodu. Myśl, która ugrzęzła niczym drzazga w jego sercu. Ale zamiast zaboleć, jak to zwykle z takimi drzazgami bywa, przebiła jedynie barierę, która blokowała go przed tym, żeby powiedzieć Odey, że jest dla niego kimś więcej, niż tylko przyjaciółką... No weź jej to wreszcie powiedz, baranie jeden, teraz masz okazję! Spójrz, jest w dobrym nastroju, do tego to ty ją w ten nastrój wprawiłeś! Zadedykowałeś jej piosenkę, to bardzo dużo! Ona jest artystką, a takie laski są wrażliwe na takie gesty, chcą romantyzmu, a ty właśnie jej to dałeś! - Odeyo moja kochana, emm... serce moje nie domaga... - nie, kurwa, nie... co ty robisz, człowieku? - tak, to chyba nie było romantyczne, ale zdecydowanie było po prostu żałosne. On sam nie musiał mówić wierszem, ale skoro Odey już to robiła, to dlaczego on miał tego nie pociągnąć? On, w przeciwieństwie do niej, niczego w życiu nie napisał. Nie znał się na rymach, nic mu do głowy nie przychodziło co powinien dalej mówić. A tak bardzo chciał być romantyczny, na tyle romantyczny, żeby się jej spodobać! Piosenkę mógł zaśpiewać zawsze (ale kiedy inni nie patrzą!), ale do uprawiania poezji miłosnej zwyczajnie się nie nadawał... - ...ale byłoby mu jak w niebie, gdyby mogło być dla ciebie... - o, to już lepiej! Ale to dalej nie było łatwe, ciągnąć to w ten sposób. Nie, on się do tego nie nadaje! Wymyślanie gier, zabawa iluzją - to była jego dziedzina, a pisanie... Pisanie najchętniej po prostu zostawiłby lepszym od siebie. - ...dla ciebie... ahm, ekhem, no... tego, ahm, aeeee, aaaaa... a chuj tam... - nie, no kurde, nie potrafił tego! Spojrzał na ognisko. Ledwie kilkadziesiąt minut temu wrzucił tam karteczkę, w której prosił de facto o sposobność do wyznania jej swoich uczuć. A czy to nie była właśnie taka chwila? - Odey... - no, dawaj, mały bęcwale! jeszcze trochę i będzie twoja! - ja... ja ci chciałem przez to powiedzieć, że nigdy nie byłaś dla mnie po prostu przyjaciółką... - nie patrzył w jej twarz. Z ognia skierował swój wzrok na nią, ale na te części ciała znajdujące się poniżej jej głowy. Nie chciał widzieć w tej chwili jej miny, jej oczu, nie chciał, żeby ona zobaczyła ile wysiłku go kosztuje wypowiedzenie tego wszystkiego... Jedną ręką chwycił jej dłoń. - Ja cię zawsze o wiele bardziej, niż lubiłem... I tyle razy próbowałem ci powiedzieć, jak bardzo wyjątkowa jesteś dla mnie, ale... ale nigdy nie było ku temu stosownych okoliczności. Zawsze widywaliśmy się w biegu, a kiedy już nawet miałem cię tylko dla siebie i próbowałem skierować rozmowę na takie tematy, ty zawsze obracałaś wszystko w żart... - kiedy już to powiedział, odczuł po raz pierwszy od dawna prawdziwą ulgę. Tak, jakby z jego serca spadł w tej chwili ogromny kamień. Cokolwiek by się teraz nie stało, będzie lepiej. Nawet, jeśli mu odmówi. Wtedy będzie się starał ratować wszystko to, co do uratowania było - ich przyjaźń, nawet w nieco okaleczonej postaci. Rany na sercu i relacji w końcu się zabliźnią i zagoją, ale nie będzie już musiał żyć w niepewności. Następne pytanie zadać jednak musiał, a kiedy już się do niego zabrał, zebrał się w sobie, by doprowadzić do spotkania ich spojrzeń. - Czy naprawdę traktowałaś to wszystko jak żart? Czy naprawdę nigdy nic dla ciebie nie znaczyłem? Bo... - rozejrzał się dookoła. Przy ognisku nie było już nikogo, nikt nie przysłuchiwał się tej rozmowie. Byli tu tylko we dwoje. - ...bo ty dla mnie zawsze byłaś kimś szczególnym. I zrobiłabyś mi wielki zaszczyt, gdybyś i kimś szczególnym dla siebie uczyniła mnie...
Wilcze przekąski:Agresja może być Gra: biała, pocałowani w rękę 2/3 Ognisko: wodzirejka imprezy zapuszcza cover Toxic
Nie miała zbyt wiele czasu na to, by oglądać się za Ezrą, który odszedł z gitarą, na której jeszcze niedawno grał jeden z wilkołaków. Puchonka odwróciła od niego wzrok i skupiła się na innych osobach, które zebrały się przy ognisku i zdecydowały się, by również spróbować swych sił w śpiewie. Uśmiechnęła się raz czy dwa, gdy do jej uszu dotarły niektóre urywki wyśpiewywanych piosenek, samej w tym czasie przygotowując do gry swoją gitarę różdżkową, którą kupiła nie aż tak dawno temu. Co prawda wciąż nie była mistrzynią w grze na tym instrumencie, ale zdecydowanie szło jej to już o wiele lepiej niż pierwszego dnia, gdy doprowadziła do drobnych incydentów w pokoju. Jeszcze raz omiotła wzrokiem znajdujących się w pobliżu czarodziejów i czarownice wśród których dostrzegła również @Morgan A. Davies, która aktualnie manifestowała swój talent muzyczny. Yuuko postanowiła do niej podejść i przywitać się krótko. - Hej, Moe - uśmiechnęła się do niej, wyciągając w jej kierunku rękę, a gdy tylko Davies zdecydowała się na to, by podać jej swoją dłoń, Puchonka uniosła ją do swoich ust, by złożyć na niej delikatny pocałunek. Starała się przy tym zbytnio nie przejmować tym jak może to być odebrane. Liczyła jedynie na to, że dostanie garść galeonów za wykonane zadanie. - Całkiem dobrze ci poszło. Może kiedyś odśpiewamy duet? Spojrzała jeszcze w kierunku chłopaka, który właśnie kończył swój występ i odczekawszy chwilę, by upewnić się, że nikt inny nie chce go zastąpić, przysunęła się nieco bliżej ogniska, by ostrożnie zacząć szarpać struny gitary, przekręcając przy okazji różdżkę, by wydobyć z niej odpowiednie dźwięki. - Baby can't you see... I'm calling. A gal like you should wear a warning... - pierwsze słowa piosenki już po chwili opuściły jej usta. Czy specjalnie zmieniła przy tym płeć adresata piosenki? Możliwe. Lub po prostu było to drobne przejęzyczenie. Na pewno nie był to zbyt istotny szczegół i coś czym zaprzątała sobie głowę. Dosyć wcześnie nauczyła się tego, by nie przywiązywać zbytniej wagi do pewnych szczegółów, by nie zakłócić występu, który musiał trwać nawet jeśli w trakcie zdarzyła się jakaś pomyłka. Słuchacze w większości nie zauważają takich rzeczy jeśli tylko ktoś płynnie kontynuował utwór. Zresztą trudno było to nazwać potknięciem. Uderzyła bardziej zdecydowanie i energiczniej w struny, gdy tylko zbliżyła się do refrenu, który zdecydowanie był nieco bardziej wymagający i dawał całkiem dobre pole do popisu wokalnego, pozwalając na to, by bawiła się poszczególnymi jego fragmentami. W końcu to miała być dobra zabawa. Dlatego starała się nie przeciążać zanadto swojego głosu i nie szaleć zbytnio z jego skalą. W końcu nie wiedziała jak wiele utworów przyjdzie jej jeszcze wykonać tego wieczora.
Wilcze przekąski:6 Gra: czerwona bransoletka; wyzwanie do wykonania: Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem
Gdyby mogła obserwować swoje zachowanie z boku i była świadoma tego, że Williams jest w niej zauroczony, nie zawahałaby się nazwać siebie bezmyślną kretynką. Może rzeczywiście dziewczyny nie widziały tego co trzeba było widzieć, za bardzo skupiając się na rzeczach mało ważnych? Będąc ślepą na znaki, jakie dawał jej przez ten czas Noah, kopała sobie tak naprawdę grób, bo przecież dokąd prowadziła przyjaźń, w której tylko jedna strona może nazwać właśnie tak tę relację. Podbiegając do Gryfona, kiedy skończył swój występ, jeszcze o tym nie wiedziała. Zupełnie nieświadoma tego, co za parę chwil miała usłyszeć z rozpromienionym uśmiechem stanęła przed nim i objęła go, wpierw oczywiście wspinając się na palce. O głowę wyższy chłopak potrzebował kilku sekund, aby w końcu zamknąć ją w swoich ramionach. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej (o ile było to jeszcze możliwe), kiedy brunet uniósł ją odrobinę, tak, że nie czuła podłoża pod nogami, aby zaraz obrócić się z nią dookoła, na co zareagowała beztroskim śmiechem. Kiedy na powrót stanęła na własnych stopach, odsunęła się od przyjaciela, jednak ten nie wypuścił ją z objęć. Wyrażając krótką rymowanką swój zachwyt jego piosenką, także nie była w stanie przewidzieć tego co za chwilę usłyszy od Gryfona. Nic na to nie wskazywało. Owszem, patrzył na nią ciągle tak jak przez cały swój wykon, co dało jej do myślenia, jednak kompletnie nie spodziewała się, że przemawiając do niej chwilę później, stanie twarzą w twarz z taką konsternacją. Najpierw zaczął nieporadnie rymować, jednak ostatecznie słowa, które popłynęły z jego ust... totalnie zbiły ją z tropu. "ja ci chciałem przez to powiedzieć, że nigdy nie byłaś dla mnie po prostu przyjaciółką..." Serce zamarło jej w piersi. Nie patrzył na nią, jednak dziewczyna nie odrywając wzroku od jego twarzy, nieco spoważniała, obserwując go i jednocześnie w milczeniu uważnie słuchając każdego wypowiedzianego przez przyjaciela słowa. Poczuła jego chłodne palce na swojej dłoni. Miała wrażenie, że przestała mrugać i oddychać, na dłuższą chwilę oczekując jasnych i jednoznacznych słów. "obracałaś wszystko w żart..." Zamrugała kilka razy, po czym spuściła nieco wzrok, na jego klatkę piersiową, przywołując kilka wspomnień, kiedy śmiała się i dowcipkowała, a być może chłopak wtedy wewnątrz był zmieszany i zirytowany jej zachowaniem. Z tego co mówił, można było prosto wywnioskować, że miał jej za złe to, że chociaż miała uszy, to go nie słuchała... Podniosła na niego swoje w tej chwili przepełnione poczuciem winy spojrzenie, kiedy oznajmił, że jest i od zawsze była dla niego kimś wyjątkowym. Choć bolało ją niezmiernie to, że nie patrzył na nią w tej chwili, pewnie tak było lepiej. Przez to mógł powiedzieć jej to, co wcześniej nie mogło przejść mu przez gardło i na pewno by nie przeszło, gdyby teraz patrzył jej w oczy. Wiedziała, że spieprzyła. Bardzo go lubiła. Ale czy był dla niej kimś szczególnym? Skąd miała to wiedzieć? Po czym to poznać? Jak to ocenić? Bohaterowie powieści wiedzą to od razu... Jeszcze przez chwilę stali tak w milczeniu, w czasie kiedy przez głowę Worthington przelatywało miliony myśli. W jednej chwili znajomy, cichy głosik w jej głowie mówił jej, że przecież tak dobrze się z nim czuje, tak dobrze go zna i rozumie, on ją także... Jednak za kilka sekund dopadały ją wątpliwości, jak to jest, że nie czuje ekscytacji, takiej, która jest zwykle opisywana przez osoby zakochane... Czyżby to była bujda i tak naprawdę taki stan nie istnieje? Wreszcie postanowiła się odezwać. Choć gula w jej krtani - oznaka wstydu, spowodowanego z kolei ślepotą na uczucia przyjaciela - ciągle tam była i nie zamierzała ustąpić, musiała w końcu coś powiedzieć. - Noah... Popatrz na mnie. - szepnęła, wbijając w niego wzrok, jednocześnie poczuła lekkie drżenie na swoim lewym nadgarstku. Automatycznie zerknęła na swoją dłoń, na której w tej chwili znajdowała się czerwona bransoletka. No tak, wyzwanie. To najmniejszy problem w tej chwili... Jeśli chłopak przeniósł wreszcie na nią wzrok, kontynuowała. - Przepraszam. Nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam, że... nie jestem dla Ciebie tylko przyjaciółką. Przepraszam, byłam ślepa. - oznajmiła, starając się, aby jej głos nie drżał. - Z kolei ja... sama nie wiem. Skąd Ty to wiesz? To, że jestem dla Ciebie szczególna? Ja... chyba potrzebuję czasu. Wiesz, żeby do tego dojść. Muszę pomyśleć. Nie wiedziałam, że to takie trudne... - dokończyła. Była zła na siebie. Cholernie wściekła, że wcześniej nie zauważyła nic i musiał być z tym sam. Był dla niej ważny, nie chciała, żeby cierpiał, dlatego musiała to wszystko jeszcze przemyśleć. Nie była w stanie dać mu teraz odpowiedzi. Po prostu nie potrafiła.
Im dłużej tak słuchałem całego gwaru, który się dział wokół mnie, tak coraz mocniej współczułem psidwakom i innym zwierzątkom o zdecydowanie mocniejszym słuchu niż ludzie, którzy byli w stu procentach odpowiedzialni za to cierpienie, któremu zostałem poddany ja i jak się później okazało, również Annabell. - Fajnie, że Hogwart ci się tak spodobał, że wygrał nawet z festiwalem piw – zażartowałem, odnosząc się do naszej ostatniej rozmowy, podczas której opowiadała mi o różnicach między Hogwartem, a jej szkołą, której nazwa była dla mnie zbyt ciężka do powtórzenia. Za to sam fakt, że to nasza szkoła była powodem jej pozostania w Wielkiej Brytanii to nawet nie było moje przypuszczenie, lecz zwykły small talk, nie czując się w jakikolwiek sposób upoważniony do wyciągania takich wniosków. - Też się przywitała, gadzie – syknąłem do Proximy, który był wręcz bardziej podekscytowany niespodziewanym spotkaniem ze Ślizgonką niż ja, choć i ja nie obszedłem się neutralnie wobec tego. Wysłuchawszy ją, uśmiechnąłem się delikatnie, z charakterystyczną dla mnie nutą nieśmiałości. - Będzie fajnie, na pewno fajniej niż w wariadomu. – Wyszczerzyłem się nieco mocniej, mając nadzieje, że nie będzie mi mieć za złe żartowanie w ten sposób. Oczywiście nie zamierzałem dopytywać o to, byłem w stanie uwierzyć, że ktoś nie byłby zadowolony ze swojego rodzinnego miasta, domu, szkoły, czegokolwiek i mając perspektywę spędzenia kolejnych lat w zupełnie nowym środowisku, gdzie nikt nie miał o tobie wyrobionego zdania, to ta ostatnia propozycja wydawała się najlepszą. - Czyli w skrócie, zwierzęce życie – powiedziałem, nawiązując do swoich wcześniejszych przemyśleń, nawet nie mając pojęcia jak blisko byłem – nie wiedziałem, że te przekąski miały przybliżyć mi jakąś cechę z życia tych futerkowych przyjaciół. - Chciałbym, by moja się na mnie obraziła. Albo, żeby jakiś inny duch wyciął jej struny głosowe i zabrał skrzypce, choć nie mogę nie przyznać, że ostatnio idzie jej nieco lepiej niż na początku. Wtedy to umierałem dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Odparłem, kręcąc głową, wcale nie chcąc przypominać sobie pierwszych nocy w pensjonacie. Kiwnąłem głową, oddalając się na chwilę i wyciągając jedną z stosu karteczek, które przygotowane miała pani wilkołak. Wracając do swojej towarzyszki, zacząłem czytać polecenie i gdy w końcu dotarło do mnie, co było tam napisane, zatrzymałem się mniej więcej w połowie drogi, klnąc siarczyście w języku węży. - Hola hola! Co jest stary, co tam jest napisane? - „Pocałuj co najmniej jednego ze swoich imprezowych rozmówców”. Szkoda, że mam tylko jednego, nie licząc oczywiście ciebie. Nie, nie będę cię całować. – Wąż w tej chwili zaczął syczeć gwałtownie, co tylko ja mogłem odebrać jako śmiech. - Widzisz, nawet jakaś obcy plemienny futrzak ci mówi, byś zaczął działać, amigo. Nie zastanawiaj się, tylko działaj stary. – Prychnąłem na jego słowa i ruszyłem w końcu, dołączając do Ann. Jakoś mi również odechciało się dzisiaj imprezować. - Jeśli tak bawią się wilkołaki, to nie wiem czy przyszedłbym tu drugi raz. Nie dość, że kurewsko tu głośno, to jeszcze dają kretyńskie wyzwania. – Powiedziałem jej, nawet nie wiedząc po co, powoli czując jak złość narastała w moim ciele, zaś każdy mocniejszy głos jedynie dolewał oliwy do ognia. Starałem się jednak kontrolować, zważywszy, że nie byłem sam. - Ja nie piję, ale może ty masz na coś ochotę? Ja bym też gdzieś usiadł. - Zacząłem rozglądać się też za jakimś miejscem, które nie byłoby w centrum uwagi, tak jak na przykład ognisko.
Gra: zielona bransoletka, miałem śpiewać przy ognisku Interakcje z wilkołakami:J: Masz szczęście. Trafił ci się ktoś wygadany, w dodatku dość łątwo ci zaufał. Opowiada w zasadzie o wszystkich tradycjach, jakie przyjdą mu do głowy. (rozegram później)
Dopiero wtedy, kiedy spojrzał w dół, aby nie patrzeć w oczy Odey, zauważył zmianę koloru swojej bransoletki na zielony. Zrozumiał natychmiast, że oznacza to wypełnienie zadania, które dostał grając w grę tej młodej wilkołaczki. Nie miało to jednak w tej chwili zbyt dużego dla niego znaczenia. Czym było te kilka galeonów, które wydał (i które, zapewne, zwrócą mu się teraz z nawiązką...), w obliczu tego, że właśnie podjął jedną z najważniejszych decyzji w swoim krótkim życiu? Zupełnie niczym. Pieniądze nic dla niego nie znaczyły, był zdecydowanie za młody, aby zrozumieć jaką mają realną wartość. Przecież nigdy w życiu jeszcze nie pracował! Wszystko, co miał, dostawał od rodziców, którzy nigdy mu nie żałowali, jeśli tylko mieli i byli w stanie mu je dać. O uprawianym tutaj hazardzie, zarówno na tej imprezie, jak i o zakładzie z Niko, nikomu jeszcze nie wspomniał i zrobić tego nie zamierza... Ale teraz coś innego się dla niego liczyło. Odey. Ona była najważniejsza. Nie, inaczej - tylko ona teraz dla niego istniała. Kiedy wreszcie odezwała się do niego, spojrzał na nią. Spojrzał w tę piękną twarz, tak często nawracającą w jego marzeniach, tak często widzianą, kiedy zamykał oczy... Ale wtedy jest ona na ogół radosna, uśmiechnięta, a jej cudne, czarne oczy i perłowy uśmiech wyrażają tylko radość z przebywania tu z nim, mówią mu tylko, że czuje się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie tylko dlatego, że ma go teraz przy sobie... Teraz jednak było inaczej. Ta ukochana przez niego twarz teraz była wstrząśnięta. Może nawet smutna? Czy to błysk żalu w tych żywo przypominających dwie czarne perły oczach? Ale skąd? Czy ona właśnie zamierza powiedzieć mu, że go nie chce, a te przerwy są tylko po to, żeby mogła zastanowić się jak? Serce znów zaczęło walić mu jak oszalałe, ale... ale to było bardzo nienaturalne! Skrzywił się lekko, próbował to powstrzymać, nie chciał, żeby Odey zorientowała się, co się z nim dzieje, bo on od razu poznał, co nadciąga... Palce lewej dłoni zapiekły go, choć powstrzymał się od grymasu bólu. I znów usłyszał w swoich uszach ten cichy, zmysłowy szept, który starał się ignorować, choć nie mógł go nie słyszeć. Słyszał go tak wyraźnie, jakby ktoś w tej chwili szeptał mu prosto do ucha: Dlaczego tak się z tym męczysz? Jakiż to czarodziej takiego formatu jak ty, Noah, okazuje taką słabość? Przecież jej pragniesz, prawda? Spójrz no tylko na nią... Widzisz? Ma tak delikatną skórę, która jest w dotyku gładziutka niczym jedwab... Takie gładkie, pachnące włosy, w które aż by się chciało zanurzyć swoją twarz... Takie piękne, wysportowane ciało graczki w Quidditcha, któremu będzie lepiej w twoich rękach... Takie powabne, jędrne piersi, które tylko czekają, aż zaczniesz je ugniatać w swoich dłoniach niczym ciasto na świeże bułeczki, a smakować będą dokładnie tak samo, albo i jeszcze lepiej! A kwiat jej kobiecości jest nasmarowany miodem, którego skosztować mógłbyś tylko ty... I to wszystko może być twoje! O wiele łatwiej, niż myślisz, więc dlaczego tak o to walczysz, skoro nie musisz? Jesteś czarodziejem, Noah! Potężnym czarodziejem! A potężni czarodzieje nie walczą. Oni tylko zwyciężają! Nie okazuj słabości! Ahh, ja wiem, co cię blokuje, to jest tutaj, taaaak... To miłość, Noah. Nic dobrego z niej nie ma, uwierz mi, ona potrafi tylko krzywdzić, stawiać przeszkody na drodze do wielkości, do wygodnego życia... A przecież ty już jesteś wielkim czarodziejem, prawda? Spójrz, jak miłość wiele ludziom zabiera! Jak wiele ludzie poświęcają w jej imię! Poświęcają marzenia, kariery, wielkie dzieła, które mogłyby zostać dopełnione, gdyby nie ta największa ludzka słabość... Ludzie oddają to wszystko, a za co? Za nic, Noah! Zupełnie za nic... Co im z tego przychodzi, że mają rodziców, którzy i tak wkrótce będą niedomagać i staną się dla nich tylko ciężarem? Co im z tego przychodzi, że mają żony i mężów, którzy dają im szczęście tylko przez chwilę, a potem zaczynają gryźć jak leśne węże, a oni przez swoją głupotę są uwiązani z nimi na całe życie? Co im z tego przychodzi, że mają dzieci, skoro one i tak za kilkadziesiąt lat wychodzą z domu i nic nie zostawiają, a najczęściej odwracają się od rodziców? Odpowiem ci, Noah - zupełnie nic! Widzisz? Czy naprawdę opłaca się nosić w sobie te głupoty? Nic na tym nie zyskasz, możesz tylko stracić! Więc wyrzuć z siebie to przekleństwo, Noah! Chwyć to, co do ciebie należy! Ona może być twoja, możesz to uzyskać o wiele szybciej i łatwiej! Ona może zrobić wszystko to, czego tylko zapragniesz... No, na co czekasz, czarodzieju? Sięgnij po różdżkę, jeśliś nie mugol! Przecież znasz to zaklęcie, prawda? Powiedz to: I M P E R I O! Nie, nie słuchał tego! Koncentrował się tylko na Odey, która teraz wyznała mu to, co ona o tym wszystkim myśli. Nie do końca wiedział dlaczego, ale odczuł ulgę. Nawet, jeśli nie usłyszał do końca tego, co chciał, poczuł się jakoś dziwnie wolny - teraz, kiedy już to wszystko z siebie wyrzucił, już nie musiał dusić w sobie wszystkich tych wątpliwości, tych rozterek... Zdobył się na uśmiech, który, choć był bardzo szczery, musiał wyglądać nieco dziwnie na jego pełnej wysiłku związanego z próbami ignorowania tego okropnego głosu twarzy. - Nie gniewam się, Odey, ja... ja nie umiem się na ciebie gniewać... - odpowiedział cicho, po czym zdjął rękę z jej biodra i pogładził nią delikatnie jej policzek. Był dokładnie tak samo gładki i gorący, jak reszta jej skóry, więc i on musiał być łagodny. Muskał ją tylko palcami, tak, jakby każdy mocniejszy dotyk mógł sprawić, że ta boska twarz się rozpadnie... - Skąd ja to wiem... - tym pytaniem wprawiła go nieco w osłupienie. Czegoś takiego kompletnie się nie spodziewał... No bo skąd on właściwie o tym wiedział? Już od ich pierwszego spotkania przeczuwał, że jest stworzona dla niego. Taka żywa, radosna, rezolutna... I taka piękna. Ale czy to na pewno była odpowiedź na jej pytanie? - Bo... bo jesteś taka cudowna, zawsze taka dobra, bo zawsze nam się tak dobrze rozmawiało, bo zawsze wiedziałaś jak mnie uszczęśliwić, jak do mnie trafić... Nigdy nie spotkałem kogoś takiego! Wszystkie inne dziewczyny... no są, ale żadna nie dorównuje tobie! Żadna nie rozmawia ze mną tak, jak ty. Żadna nie uśmiecha się tak promiennie, jak ty. Żadnej innej nie widzę, kiedy zamykam oczy. Żadna inna nie nawiedza mnie w snach, po których cały dzień mam udany. Żadna inna nie ma tak pięknej twarzy, takich pięknych oczu, ust... tak boskiego ciała... Żadna nie porusza się tak cudownie i nie wygina tak słodko, jak ty... - wszystko to wypłynęło z niego samo, nie zastanawiał się nad tym, co mówi. Nawet już nie czuł nerwów, wszystko z niego uleciało. Od kiedy zaczął, już wiedział, że nie ma odwrotu, że teraz już zostało mu tylko uderzyć głową w mur - albo mur padnie, albo jego czaszka pęknie. Nic już nie może cofnąć tego, co się stało, za późno już na myślenie, teraz trzeba grać w otwarte karty... - Dobrze, Odey, dobrze... - przymknął oczy i kiwnął głową. W sumie to spodziewał się tego od początku. Wiedział, co powinien zrobić, bo przygotował się na taki scenariusz. Jeszcze nie docierały do niego żadne inne myśli, zaufał więc, że wszystko dobrze się skończy. - Przemyśl sobie wszystko. Nie będę ci w tym przeszkadzał. Tylko... tylko nie trzymaj mnie długo w niepewności, proszę cię... Serce mi pęknie... - odjął rękę od jej policzka, ale ciągle nie puszczał jej dłoni. Czuł, że ich ręce w tym momencie są splecione ze sobą tak, że jest to wręcz stan dla nich naturalny i zmuszanie ich do rozłączenia się w tym momencie byłoby jak poważna rana zadana im obojgu. - Wiesz co, może... Może spotkajmy się w wesołym miasteczku w Nowym Orleanie, co? Kiedy już się namyślisz... daj mi znać na wizzengerze. Wtedy przyjdę. I... wrócimy do tej rozmowy... - robiło się coraz później, a impreza najwidoczniej dopiero się rozkręcała. Przy ognisku zaczęło się gromadzić coraz więcej ludzi, którzy tańczyli, śpiewali, a ci w białych bransoletkach wyprawiali wiele bardzo... dziwnych rzeczy. Noah uśmiechnął się w duchu, kiedy ujrzał Cassiana, chłopaka z jego domu, który desperacko próbował wypełnić rzucone przez niego samego wyzwanie...
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie ciągnie go do ogniska, gdzie co jakiś czas zaczynali śpiewać różne piosenki. Widział misę, do której wrzucano jakieś karteczki i nagle dostawali białe bransoletki. Nie wiedział, o co chodzi, ale czuł, że chętnie poszedłby zobaczyć co to i wziąłby w tym udział. Jednak nie przyszedł sam i, co ważniejsze, nie on zapraszał. Zamierzał więc opanować swoje chęci zabawy, aby trwać obok Chrisa, ciesząc się towarzystwem i rozmową. To mu całkiem wystarczało, dostarczało odpowiedniej dawki emocji, której szukał na imprezach. Jednocześnie wiedział, że w zabawach musiałby brać udział sam, a tak nie wypadało. W końcu przyszli tutaj razem. Im bardziej o tym myślał, tym trudniej było mu nie myśleć o tym wyjściu, jak o randce. Uśmiechnął się na słowa o zorganizowaniu czegoś dla dzieciaków z zakresu mioteł. Kusiło go i to bardzo, był tylko jeden szkopuł. - Obiecałem sobie, że w wakacje odpocznę od organizowania lekcji, czy czegoś na kształt tego… Wypełniać obowiązki opiekuna i samemu odpocząć, zwiedzić, pobawić się pośród tutejszych. Póki co idzie mi całkiem dobrze, więc odbiję sobie w trakcie roku szkolnego - odparł z lekkim uśmiechem i wzruszeniem ramion. Chciał też im dać spokój od siebie. Owszem, domyślał się, że znalazłyby się osoby, które byłyby zachwycone perspektywą dodatkowych zajęć z miotlarstwa, które pewnie miały ze sobą swoje miotły, ale nie chciał zmieniać własnych postanowień. Chciał się zrelaksować na wyjeździe, jak bardzo tylko mógł. Narzekania ducha jeszcze dawał rade znosić, więc nie powinno być aż tak źle. Najwyżej raz na jakiś czas spotka się z jakimś studentem i porozmawia o czymś. Proste. Teraz i tak nie miał zamiaru o tym myśleć, zbyt pochłonięty obserwowaniem zarówno otoczenia, jak i swojego towarzysza. W końcu to on chciał tutaj przyjść. Czego oczekiwał po tej imprezie, czego chciał się tutaj dowiedzieć, co zobaczyć? Tak wiele było pytań, ale podejrzewał, że wspólne śpiewanie przy ognisku niekoniecznie może być na nie odpowiedzią. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi na swoje pytanie i przez chwilę przyglądał się Chrisowi z wyraźnym zaskoczeniem. Interesował się też astronomią, czy … Nie, mówił, że lubi patrzeć w nocne niebo. Czy to było zaproszenie do wspólnego oglądania? Uśmiechnął się ciepło, kiwając nieznacznie głową. NIe był pewny, czy tak naprawdę porzucił swoje zainteresowanie, a raczej, czy zupełnie przestał się tym interesować. Miał jednak mniej czasu niż kiedyś, ale skoro byli nawakacjach i noce, poza tymi z dyżurami, mieli wolne… Nie musiał w tym czasie nikogo doglądać… Czuł, że będzie znacznie częściej spoglądać na fgwiazdy czy to przez teleskop, czy bez niego, gdy tylko wrócą do Hogsmeade. Wyraził chęć obejrzenia spadających gwiazd, jednocześnie wspominając, że rzeczywiście będzie to mniej spektakularny pokaz, niż w Anglii. Mimowolnie zastanawiał się, czy naprawdę własnie o tym myślał Chris, gdy go pytał, ale nie miał powodów, żeby drążyć temat. W końcu dlaczego ni emialby akurat o tym pomyśleć? Rozejrzal się jeszcze po zebranych, przeciągając się z nieznacznie i dopijając w końcu miętowy napój. Uh, mięta powinna pozostawać jako dodatek, a nie główny smak. Spojrzał z lekkim uśmiechem na Chrisa, gdy wyraził chęć zjedzenia czegoś. - Tam są jeszcze przekąski, możemy tam iść. Mięso… Powinno być go tu dużo - zaśmiał się cicho, po czym przyjrzał uważniej twarzy Chrisa. - Zazwyczaj nie jesz mięsa? Wyglądasz na nieco… Zaskoczonego. Chodź - rzucił, klepiąc mężczyznę w ramię. Zamierzał zrobić to lekko, ale najwyraźniej nieco się zapomniał, uderzając ze zdecydowanie większą siłą, niż powinien. - Uhm… Przepraszam - zaskoczenie i zmieszanie było wyraźnie dosłyszalne w jego głosie i wymalowane na twarzy. Czuł się dziwnie, ale nie przypuszał, że może nie mieć takiego wyczucia… Przecież nie miał takiej siły! Ciastko?
Wilcze przekąski:6 Gra: czerwona bransoletka; wyzwanie do wykonania: Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem
Odeya za to bardzo dobrze znała wartość każdego wydanego sykla. Rodzice od małego szkraba uczyli ją szanować pieniądze i od zawsze widziała jak wiele pracy ich to kosztuje, aby ona i jej rodzeństwo mieli wszystko co im potrzeba. Była im za to niezmiernie wdzięczna i doceniała to, tak samo jak to, że nauczyli ją szacunku do mugoli i ich świata. I chociaż wydanie całego swojego kieszonkowego na niezbyt pożyteczny cel, jakim było wyzwanie, ukuło ją w pierś w pierwszej chwili, to ostatecznie była zbyt podekscytowana całą tą zabawą, aby to sobie odpuścić. Dlatego właśnie jej zadanie, wypisane na karteczce wylądowało w misie młodej wilkołaczki. A to, że nic nie wygrała, a tylko straciła, nie zdarzyło do niej dotrzeć, bo za bardzo była zaabsorbowana tym, co przyjaciel do niej mówił. Za bardzo skupiła się na jego zachowaniu, na wracaniu do przeszłości, do momentów, kiedy byli razem, a ona była zupełnie obojętna na jego wyraźne sygnały. Zapewne były wyraźne, skoro tak mówił Gryfon. Owszem, była wstrząśnięta. Przerażona swoją własną ślepotą i tym, że w ten sposób potraktowała przyjaciela. I chociaż nie zrobiła tego celowo i świadomie, to nadal czuła wyrzuty sumienia i czuła się z tym paskudnie. Ale rzeczywiście, jej wyraz twarzy mógł sprawić, że chłopak miał złe przeczucia. Ale czy byłaby w stanie mu teraz powiedzieć, że on jest dla niej zupełnie obojętny? Przecież go lubiła. I to bardzo. A czy to nie od tego zaczyna się uczucie? Dostrzegła, że przez krótką chwilę coś się w nim zmieniło. Na moment zamarł, kącik jego ust drgnął, a dziewczyna nie mając pojęcia co się dzieje i dodatkowo mając prawdziwy, szalejący huragan w swojej głowie, nie potrafiła skupić się na tym niewielkim szczególe, jaki zauważyła, a jaki był tylko wierzchołkiem góry lodowej, jeśli chodzi o to, co działo się teraz we wnętrzu Williamsa. Wreszcie odezwała się i choć nie wiedziała, czy nie sprawi mi przykrości i tymi słowami (bo pewnie spodziewał się, że znów rzuci się mu na szyję i powie, że chce uczynić go wyjątkowym). A Gryfon po prostu się uśmiechnął, oznajmiwszy, że nie potrafi być na nią zły. To sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej i lekko pobladła, kiedy sięgnął ręką do jej policzka. Automatycznie przymknęła powieki, jakby miała nadzieję, że jeśli je otworzy, znowu będą beztrosko śpiewać piosenki przy ognisku... Ona naprawdę nie wiedziała jakie to uczucie, kiedy ktoś jest dla niej szczególny. Dla niej każdy był na swój sposób wyjątkowy. Jak do cholery ma rozpoznać, że ta właśnie osoba jest dla niej ważna, skoro podobno "objawy miłości" opisywane w książkach nie są do końca prawdziwe? Bo przecież to niemożliwe, aby widząc kogoś rzeczywiście czuło się "motyle w brzuchu". Otworzyła oczy. Na szczęście, po kilku sekundach namysłu, Noah pokrótce zobrazował jej to jak to wygląda u niego. Z każdym słowem wypowiedzianym przez Gryfona jej oczy świeciły coraz bardziej, jakby emocje, które w tej chwili nią targały, chciały się z niej wydostać. Jej zeszklone spojrzenie utkwione było nadal w wyraźnie podekscytowanej już teraz twarzy chłopaka. Kiedy tak o niej opowiadał... robiło jej się ciepło na sercu, a ogromna gula w jej gardle rosła jeszcze bardziej. "...żadnej innej nie widzę, kiedy zamykam oczy. Żadna inna nie nawiedza mnie w snach, po których cały dzień mam udany." Musiała na chwilę przestać skupiać się na słowach odnoszących się do niej i spróbować dostosować te sytuacje, o których mówił brunet do jej odczuć. Czy ona zamykając powieki widziała Noaha? Czy jej się śnił kiedykolwiek? Pewnie kiedyś tak, ale tego nie pamiętała. Czy to oznacza, że nie czuje do niego tego samego? A przede wszystkim... czy ona potrafiłaby opisać go teraz z taką ekscytacją i wyraźnym poruszeniem jak on ją? Nie mogła mu tego zrobić. Nie mogła ostatecznie powiedzieć: "Noah, mam tak samo", ani tym bardziej: "Przepraszam, ale nie możesz liczyć na nic więcej niż przyjaźń". Nie, kiedy jest tyle niewiadomych. Nie, w tłumie ludzi, na imprezie, która wywołuje podekscytowanie i mami innymi atrakcjami, dając ułudę szczęścia. Musiała poprosić o czas. Kiedy tak trzymał ją za rękę, naprawdę czuła się bezpieczniej. Merlinie, czy to nie jest oznaka tego, że może... Wpadała w paranoję. Przedtem w ogóle nie zauważała tego co się wokół niej dzieje, kompletnie ignorując sygnały Williamsa, a teraz chciała każdy gest i każdą swoją reakcję podporządkowywać pod konkretną tezę. Pięć minut wcześniej, nie traktowała go jak przyjaciela, a teraz nagle jej świat odwrócił się do góry nogami i co chwilę drobne szczegóły i ich chore interpretacje atakowały jej głowę. Nie chciała trzymać go w niepewności. Ale nie darowałaby sobie, gdyby taką decyzję podjęła bez przemyślenia tego na spokojnie. - P-postaram się - zawahała się przez chwilę, a jej głos znowu zadrżał. Co jakiś czas przechodziła jej przez głowę jedna rzecz. Nie chciała go krzywdzić. Posłała mu blady uśmiech, kiedy wspomniał o wesołym miasteczku. Jednocześnie w jej myślach pojawiła się osoba, która mogła mieć zasadniczy wpływ na jej decyzję. Daemon. Relacja, której nie mogła jednocześnie tym mianem określić, a która w jakiś sposób łączyła ją ze Ślizgonem... mogła skutecznie przedłużyć czas oczekiwania Noaha na jej decyzję. Westchnęła. Za bardzo była zmęczona tym wszystkim. A w dodatku, teraz tak wiele od niej zależało... - Dobrze, napiszę. A teraz... Muszę... wracać. Zapomniałam, że umówiłam się z Liv. Miałyśmy pogadać u niej w domku. - można było od razu dostrzec, że szuka pretekstu do wycofania się z imprezy. Po chwili, nawet ona nie miała wątpliwości, że brunet nie uwierzył w jej bajeczkę o pogaduchach z Callahan. Chciała po prostu jak najszybciej zostać sama. Wreszcie ochłonąć. I choć była pewna, że tej nocy nie zaśnie, to musiała uciekać z tego miejsca, które teraz kojarzyło jej się tylko z konsternacją. Gryfon zaproponował, że ją odprowadzi, co było z jednej strony bardzo miłe, bo jednak było już ciemno, a do pensjonatu był spory kawałek, aczkolwiek jego towarzystwo w drodze powrotnej trochę jej ciążyło. Próbował zagadywać ją na temat jej opowiadań, jednak ta myślami była gdzie indziej, a jeszcze widok jego twarzy w mroku, przypominał jej o zdarzeniach sprzed kilku minut. Odpowiadała mu zdawkowo, próbując podtrzymać miłą atmosferę, jednak miała rozmawiać z nim, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie miała w tej chwili na barkach tak naprawdę jego przyszłych losów? No, może to za duże słowa, ale ona w tamtym momencie tak właśnie się czuła. Kiedy dotarli już pod jej domek, obdarzyła go najbardziej szczerym uśmiechem, na jaki było ją stać w tej chwili i tradycyjnie cmoknęła go w policzek na pożegnanie, po czym ruszyła w stronę drzwi. Od pierwszego spotkania, w Pokoju Wspólnym, tak właśnie go żegnała, dlatego nie chciała tego zmieniać. Nawet jeśli już niedługo, miało się coś między nimi zmienić...
Reakcję Odey Noah przyjął zapewne o wiele spokojniej, niż dziewczyna się spodziewała. Miało to swoją przyczynę w tym, że Gryfon wszystko sobie dokładnie przemyślał i również na taki scenariusz był bardzo dobrze przygotowany. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo prawda była taka, że właściwy sens tych słów dotarł do niego dopiero wtedy, kiedy już pożegnał się z nią przed domkiem, w którym ponoć miała się spotkać z Oliv. Było to oczywiste kłamstwo, zwłaszcza, że Noah dostrzegł najlepszą przyjaciółkę Odey na terenie imprezy, kiedy rozmawiała z jakimś wysokim chłopakiem o czarnych włosach, ale udał, że ich nie zauważył i nie drążył tematu. Normalnie pewnie miałby jej za złe, że próbuje się go pozbyć, ale teraz próbował przekonać samego siebie, że rozumie jej położenie i powinien zostawić ją w spokoju. A jednak, nie mógł jej przecież pozwolić na samotną wędrówkę w środku nocy przez mokradła! Tu się roiło od aligatorów i wampirów, gdyby jej się coś stało, w życiu by sobie tego nie wybaczył... Próbował zmienić temat, kiedy szli ścieżką prowadzącą do pensjonatu, ale na niewiele się to zdawało, Odey za nic w świecie nie chciała dać się wciągnąć w rozmowę o swoich opowiadaniach, które zawsze bardzo lubiła omawiać. Skoro to nie poskutkowało, cięższych dział Noah już wytoczyć nie mógł. I dopiero wtedy, kiedy pożegnali się pod drzwiami domku i powiedzieli sobie "dobranoc", do Gryfona dotarło to, co się właściwie wydarzyło. Okropna myśl uderzyła go w tył głowy, kiedy szedł do swojego domku, jak to zwykle okropne myśli są w zwyczaju czynić - a jeśli jedynym, nad czym Odey chce się namyślić było to, jak z klasą mu powiedzieć, że sorry, ale jest tak nijaki, że pod żadnym pozorem ani ona, ani żadna inna kobieta go nie zechce? Dręcząc się takimi myślami, dotarł w końcu do celu. Usiadł na fotelu, oparł głowę o jego tył, a z jego oczu ponownie popłynęło kilka łez. Tu już nie musiał udawać, że to tylko ziewanie - nikogo tu nie było. Tu już mógł wypłakać się spokojnie. Wszyscy jego współlokatorzy wyparowali, zapewne są na imprezie, a czy on chce tam jeszcze wracać? Po co właściwie? Może tylko po odbiór tej nagrody, na której mu już wcale nie zależało... Chciał zniknąć. Chciał już nic nie czuć. Wolałby tu i teraz umrzeć, niż cały czas mieć serce rozdzierane przez wszystkie te wątpliwości. Dlaczego, no dlaczego natura naznaczyła jego płeć koniecznością ciągłego wychodzenia z inicjatywą i ryzykowania tak wiele? Zazdrościł kobietom. Wychował się w otoczeniu praktycznie samych kobiet, bo Thomas był jeszcze za młody, żeby móc cokolwiek zrozumieć... Chyba tylko miesiączkowania im nie zazdrościł, ale każdą inną rzecz związaną z ich życiową dolą chętnie by przyjął, byleby tylko wyzwolić się ze swoich rozterek. Teraz on musiał zaryzykować tak wiele, a decyzja i tak leżała po stronie Odey... Rozmyślając tak, przypomniał sobie, że przecież miał napisać do siostry. Zrobił to szybko postanawiając sobie w duchu, że jak tylko to zrobi, pójdzie spać. Napisał więc do Nancy na wizzengerze, umawiając się z nią na spotkanie w parku, po czym przemył twarz, umył zęby, rozebrał się rzucając ciuchy byle gdzie i runął na łóżko. Minął kwadrans. Pół godziny. Godzina. Trzy godziny. On dalej nie mógł spać. Tłukł się tylko po swojej pryczy, przekręcając z jednego boku na drugi. Nie mógł myśleć o Odey, próbował wyprzeć ją ze swojej głowy, ją i te wszystkie okropne myśli, ale nie dał rady. Takie sytuacje przywoływały jego najgorsze wspomnienia, czuł się jak po spotkaniu z dementorami. I nikogo tutaj nie ma. Z nikim nawet nie może porozmawiać... Dosyć tego. Już dłużej tak nie można. Wstał, ubrał się z powrotem, wyciągnął z kufra sweter, bo zrobiło się już dość chłodno, po czym wrócił z powrotem na biesiadę uznając, że przecież i tak nie uśnie. Tu przynajmniej wszędzie było coś, co odciągało jego myśli w innym kierunku. Dosiadł się do niego jakiś wilkołak, ten sam, który wcześniej bił mu brawo przy ognisku po jego występie. Opowiadał coś o tradycjach wilkołaków, o tym jak to wszystko u nich wygląda, ale Noah go nie słuchał. Siedział tylko przy ognisku i grzał się...
/można się dosiadać, jeśli ktoś chce/
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał pojęcia, z jakiego powodu Heaven się spięła, więc zrzucił to po prostu na karb tego, że nie ufała konkretnie jemu. Nie zamierzał dociekać. Tym bardziej wiedział, że zupełnie nic by mu nie powiedziała, nawet gdyby coś było na rzeczy. A zadanie było zadaniem, dziewczyna sama sobie była winna. - Skarbie, tak bym cię zgorszył, że nawet jako duch spłonęłabyś czerwienią - odparował na odchodne. Dearówna może pruderyjna nie była, ale Ezra nie rzucał słów na wiatr! Na moment się zmieszał, gdy @Yuuko Kanoe przechwyciła jego rękę, by powitać go pocałunkiem; był to pierwszy raz, gdy ktoś potraktował go tak, jak sam traktował wiele pań w swoim otoczeniu. I pokazał mu po prostu jak niezręczne potrafiło być dla tej drugiej strony. W końcu jego wzrok padł jednak na białą bransoletkę i cała sytuacja stała się jaśniejsza, do tego stopnia, że odzyskał swoją rezolutność. - Genialne. Przed wrześniem kupię sygnet i tak będziecie wchodzić do klasy. Dzięki za pomysł - zaśmiał się, trochę zdradzając się przed Puchonką ze swoimi planami, które jednak i tak wkrótce miały wyjść na jaw. Zresztą, jasne było, że Yukko wcale nie interesowała się jego historiami. - Słodkie. Ale jej tego nie mów, bo przegoni mnie w konkursie na większe ego. - Co było oczywiście niedopuszczalne. - W każdym razie, jeśli będziesz chciała z nami coś pośpiewać potem, to się nie krępuj. Uśmiechnął się jeszcze z rozbawieniem na jej rumieniec, odchodząc we własną stronę. Aktualnie i tak ognisko było okupowane, więc zamierzał po prostu na boku się rozegrać i zobaczyć, czy aby na pewno nie zapomniał chwytów. Zdecydowanie jak na siebie szybko i zgrabnie przemknął pomiędzy ludźmi, wracając do towarzyszki. - Ej, ał... - skrzywił się, gdy bez grama delikatności szarpnęła go za ramię. Strząsnął więc bez sentymentu jej dłoń, z grymasem niezadowolenia i pulsującym jeszcze moment ramieniem. - Ja nie żartuję, ja staram się wygrać. - Prowokacja nie była niczym niedozwolonym; po co było bawić się fair, jeśli miał okazję podpuścić Heaven do przerwania zaklęcia? - Mało popisowe, ale dobra. "Jasnowłosa"? To na pewno umiem zagrać. Zerknął na chłopaka, który dedykował piosenkę swojej towarzyszce (zresztą, chyba niezbyt fortunnie, co akurat było przykre), potem zaś wsłuchał się w śpiewy @Morgan A. Davies i ponownie Yuuko. Moment po nich wykorzystał, aby włączyć się do zabawy. Mrugnął do nich z żartobliwym "dzięki za support, dziewczyny", a potem zaczął przygrywać na podkradzionej gitarze. - Na tańcach ją poznałem długowłosą blond Dziewczynę moich marzeń nie wiadomo skąd Ona się tam wzięła piękna niczym kwiat Czy jak syrena wyszła z morza czy ją przygnał wiatr - zaśpiewał; szanty nie były jego ulubioną muzyką, ale sam fakt pośpiewania z Heaven był tego wart. Nie miał jednak nic przeciwko, aby przyjęła na siebie potem ciężar zwrotek, włączając się jedynie na refreny. Zresztą, skupienie się na obu czynnościach - śpiewaniu i graniu - nie było tak proste i zdecydowanie potrzebował chwili na przyzwyczajenie. Ani myślał jednak oddawać potem głosu innym osobom! - Okej, okej... zrobiło się gorąco, nie? - odezwał się głośno i jakby do wszystkich przy ognisku. Przewiesił gitarę, by mieć wolne ręce i z uśmieszkiem na ustach sięgnął do paska swoich spodni. Potrzebował dosłownie dwóch sekund, by zamiast na sobie mieć je przy sobie. A i to nie na długo. Nie patrząc na osobę, w której rękach wyląduje materiał, rzucił swoje spodnie przed siebie. - Tak lepiej. To co gramy następne?
OSOBA, KTÓRA PISZE PODE MNĄ, UZNAJE ŻE Z ZASKOCZENIA DOSTAŁA ODE MNIE SPODNIE
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wilcze przekąski: 2x więcej siły Gra: biała i nieskalana; Ezra moim Daddym
Chwilowo niewiele się działo i mogła tę imprezę nazwać raczej spokojną. Choć zdecydowanie miało się to wszystko rozkręcić, gdy tylko przejdą do części z realizowaniem wyzwań. Wtedy mogą się dziać naprawdę ciekawe rzeczy. Żałowała jedynie tego, że trafiło jej się własne wyzwanie, a nie coś innego i być może bardziej ekscytującego. Niemniej ruszyła w kierunku ogniska, przy którym nagle zaczęło się jakieś większe poruszenie. Być może to właśnie dźwięk szant ją tam ściągnął. Chyba miała do nich jakiś sentyment. Zresztą jej własny duch również wydawał się niezwykle zainteresowany i dołączył swoim dudniącym barytonem do dwójki śpiewaków. Strauss dosyć łatwo rozpoznała zarówno głos Ezry jak i Heaven, którzy chyba bawili się w najlepsze, a Ślizgonka... hehe... nie widziała przeszkód w tym, by występować publicznie przy ognisku z jakże wyszukanym morskim repertuarem. Krukonka wyszczerzyła się w nieco rozbawionym uśmiechu, wsłuchując się w wokal byłego kolegi z domu. I naprawdę chciała okazać mu wsparcie jakimś fanowskim okrzykiem. - DADDY~! ZAŚPIEWAJ COŚ JESZCZE! - zawołała w jego kierunku, gdy nieoczekiwanie oberwała spodniami, które Clarke ściągnął z siebie. - OH, DADDY. Tego się kompletnie nie spodziewała. Do tego stopnia, że zapewne gdyby tylko ktoś chciał mógłby spróbować z równie wielkiego zaskoczenia wyrwać jej owe jakże wyjątkowe spodnie.
ZDOBYTO PRZEDMIOT LEGENDARNY: SPODNIE EZRY WYZWIJ GRACZA NA POJEDYNEK PVP BY MÓC JE WYDROPIĆ PO WYGRANYM STARCIU
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia nawet nie wymagała tego, by chłopak wiedział o niej coś więcej, poza znajomością jej imienia oraz faktu, że była zwyczajnie łamagą - czego był naocznym świadkiem. Choć myśli dotyczące osoby Jenkinsa błądziły po umyśle brunetki, to nie sądziła ona, że dane będzie się im jeszcze spotkać, chociaż z tego względu, iż ten właśnie skończył szkole, w której jej przyjdzie spędzić jeszcze trochę czasu. W jego oczach mogą być jeszcze dzieckiem, nawet jeśli nie zachowywała się w ten sposób, kreując się na trochę starszą niż była w rzeczywistości, co z kolei wywołane było tym w jakim domu się wychowywała - musiała dorosnąć znacznie szybciej niż jej rówieśniczki. Ucieszyła się więc kiedy otrzymała list z zaproszeniem, a jeszcze większy uśmiech pojawił się na jej ustach w momencie, kiedy dostała kwiaty; była to jedna z niewielu rzeczy jakie wprawiały ją w znacznie lepszy nastrój. - Ależ jest za co! Niemniej jednak więcej nie nadwyrężaj mojej cierpliwości, bo mam jej naprawdę niskie pokłady - odpowiedziała ze śmiechem, dając mu kuksańca w bok. Obecność Aidena skutecznie odrywała myśli Gryfonki od sercowych rozterek. Z wyraźnym zainteresowaniem w niebieskich tęczówkach wysłuchała jego słów kilka razy gryząc się w język, by niegrzecznie mu nie przerwać pytaniami, które mimochodem cisnęły się jej na usta. - Jakie szkolenie? I jak staż? Jest bardzo ciężko? Mam się czego bać? - zapytała, robiąc coraz to bardziej przestraszoną minę. W końcu w przyszłości zamierzała iść jego śladem, ale czy na pewno? Co jakiś czas Callahan dopadały wątpliwości lub strach, choć tego drugiego określenia starała się unikać. - Poza tym tak, jestem udobruchana - dodała, uśmiechając się szeroko. Westchnęła, kiedy mimo wszystko postanowił zapytać co wydarzyło się w jej życiu, że nie była w tak dobrym nastroju, jak zawsze. - Trafiła mi się urocza parka w domku więc jest trochę ciężko - powiedziała, skracając do minimum, to wszystko co działo się przez ostatnie dni, po czym ruszyła niespiesznym krokiem w kierunku, który wskazał.
Samemu Aidenowi trudno było realnie myśleć o tym, że jeszcze kiedykolwiek on i Olivia się spotkają. Owszem, Hogwart już był dla niego przeszłością, zaczynało się dorosłe życie, która to perspektywa wprawiała go w niemałe zakłopotanie. Na szczęście, jego przejście pomiędzy szkołą a dorosłością było dość gładkie i łagodne, współczuł tym, którzy kompletnie nie wiedzieli, co mają zrobić ze swoim życiem. On wiedział, a przynajmniej tak mu się wydawało... Niemniej, Olivia była tą osobą, do której miał wielki sentyment. Normalnie nie myślał o żadnych "czułych pożegnaniach" z Hogwartem, wszystkie te opowieści o tym, że to właśnie w szkołach magii czarodzieje "zdobywają przyjaciół na całe życie" okazały się w jego przypadku zwykłą bujdą. Spokojnie mógł w ogóle nie iść do szkoły, a raczej "mógłby", bo przecież pochodził z rodziny mugolskiej... Jeśli on sam kiedyś będzie miał dzieci, naprawdę bardzo poważnie się zastanowi nad posłaniem ich do Hogwartu! Zwłaszcza, jeśli odziedziczą po nim skłonności do przebywania samemu... Ale Olivia to co innego - spędzał z nią czas w ostatnich swoich dniach w Hogwarcie i musiał przyznać, że bardzo miłe były to chwile... Te, które na ogół spędzał w całkowitym odseparowaniu od reszty uczniów, bo egzaminy były tym momentem, w którym wszyscy ukazywali swoje najgorsze oblicze, w jego ostatnim roku były bardzo przyjemne, a to wszystko jej zasługa! Darzył ją z tego powodu dość sporą sympatią i miał nadzieję, że przynajmniej ta jedna znajomość wyjdzie poza szkolne mury, choć biorąc pod uwagę to, co miało nastąpić, mogło nie być to wcale takie łatwe... - No, szkolenie na uzdrowiciela, wszystkie te staże, które trzeba pokończyć, sama rozumiesz... - tak, to nie była taka łatwa sprawa dostać angaż w czarodziejskim szpitalu. Długa droga przed każdym, kto tego chce, do tego nie zawsze prosta i gładka... - Większość jest kompletnie zbędna i jest zwykłym marnowaniem czasu, ale co poradzisz - trzeba, to trzeba, nie ja to wymyśliłem... Pomimo chyba nierewelacyjnego nastroju, w jakim zdawała się być Oliv, była w stanie żartować, co Aiden powitał z uśmiechem. On jednak czuł się nieco... zmęczony? Tak, na umyśle na pewno. Było w nim w tej chwili coś takiego, że nawet nie chciał próbować zbyt wiele żartować - tyle, na ile sobie już pozwolił, w stu procentach wystarczy. Gryfonka będzie musiała mu to wybaczyć. Kiedy Oliv stwierdziła, że jest już wystarczająco udobruchana, skwitował to tylko krótkim to dobrze!, starając się uśmiechnąć. - Och, no tak... I co, nie dają spać w nocy? - no dobra, na ten jeden żart się jeszcze zdobył, ale był on tak prosty i oczywisty, że nawet wybudzony w środku nocy by na niego wpadł. Kiedy w końcu udało im się dojść na biesiadę, ta powoli się już rozkręcała, choć Aiden nie mógł tego ukryć, że nie miał na nią zbyt wielkiej ochoty. Gdyby to od niego zależało, najchętniej trzymałby się z boku od reszty, mając przy sobie tylko Oliv i rozmawiając z nią tak, jak ostatnio. Dla niego cała ta impreza była tylko pretekstem, żeby się z nią spotkać. Choć, oczywiście, nie zamierzał jej olać, gdyby ona sama okazywała nią zainteresowanie większe, niż on. - Słuchaj, Oliv... - spróbował zacząć rozmowę o tym, co chciał jej powiedzieć od samego początku, ale bez wcześniejszego chitchatu pewnie nie wyszłoby to najlepiej. - Przez jakiś czas nie będzie mnie w Wielkiej Brytanii. Mój uzdrowiciel przewodni, który zajmuje się moim stażem, wyjeżdża gdzieś do Afryki, by pomóc przy jakiejś epidemii, a ja przynajmniej na jakiś czas muszę jechać z nim...
Nie odpowiedziała mu. Nie wiedziała jeszcze czy chce, czy nie chce z nim rozmawiać. To chyba zależało od kierunku, w jakim potoczy się ta rozmowa. Na razie zakrawała o miano lekkiej konwersacji. Chociaż Cassian powoli nadawał jej trochę filozoficznego tonu i indywidualnego charakteru. Wpatrywała się w jego tęczówki oczu w większym skupieniu niż z początku planowała. W końcu spuściła wzrok na ziemię, wyczuwając w słowach gryfona pewną przenikliwość, której nie chciała ulegać. To ona, z ich dwójki była bardziej zainteresowana wniknięciem w sposób myślenia drugiej osoby. Jej myśli. A mimo to, chłopak w tym momencie wykazywał się głębszą spostrzegawczością niż jej własna. Dobitnie dawał jej do zrozumienia, że chociaż nie zamienili ze sobą nigdy tak naprawdę bardzo wiele słów, miał zaskakująco duże pojęcie o tym, w jaki sposób działała. Jak, przy użyciu niewielkiej ilości słów, wiele przekazuje. Nie każdy rozumiał ten przekaz. Sam fakt, że dostrzegł, że jej milczenie czy sztuka jest tak samo wymowna jak słowa, wiele o nim mówił. Uśmiechnęła się kącikiem ust, choć słabo, z grzeczności, a nie przez prawdziwą chęć podzielenia się z nim szczerym grymasem. — Dołeczki w kącikach twoich ust, kiedy się uśmiechasz są miłe… — zaczęła ostrożnie, bacznie dobierając każde słowa — ale ta rozmowa, nie nazwałabym jej bardzo przyjemną. Twojego towarzystwa… Nie chodziło o to, że było wobec tego “nieprzyjemnie”. Jego osobę uważała za bardzo wartościowy aspekt tego wyjścia. Dzięki niemu wzięła udział w zabawie, do której na co dzień nie mialaby pewności się przymierzać. Jednak jego przenikliwość… zdawała się nienaturalna dla domu, który reprezentował, ale co ważniejsze: dla niej niewygodna. — … waham się, czy jest milej, czy po prostu inaczej, niż gdybym spędziła ten wieczór na ławce, słuchając zatrważających historii wilkołaka. Dalej, kiedy poważny ton rozmowy przerwało absurdalne zadanie Cassiana, Caelestine wpatrywała się w jego poczynania w niemym… nie dało się po niej odczytać co to było. Ale wewnętrznie była mocno zażenowana obecną sytuacją. Na zewnątrz jedynie lekkie wypieki wstąpiły na jej twarz. Mogły budzić mylne wrażenie wstydliwości, choć w istocie były efektem jej rozdrażnienia. Podeszła do niego z wolna, w pierwszym momencie nawet sprawiajac wrażenie, jakby chciała podjąć się owej audiencji, którą łaskawie jej zaproponował, zaraz jednak odebrała od niego karteczkę, którą dostał z wylosowanej misy, a zamiast tego wręczyła mu własną. — Przestań — słowo, choć ostre, wypowiedziane łagodnie, wraz z wyrazem jej miękkich rysów, sprawiało wrażenie prośby. Zacisnęła drobne palce na prymitywnym zadaniu, napisanym przez jakiegoś troglodytę (@Noah P. Williams xD), a wzrokiem uciekła w bok. — Już wiem, że wcześniej mogło być miło, ale… już nie jest. Spróbowała znów unieść do niego spojrzenie, ale przypominając sobie parodię człowieka, ledwie cień tego, z którym rozmawiała jeszcze pięć minut temu, nie utrzymała tego wzroku. Wyciągnęła różdżkę, spalając zadanie, którego nie zamierzała wykonywać. Nawet jeśli miałoby to znaczyć jej, czy Cassiana wykluczenie z zabawy. — Tak naprawdę lubię zwykłego ciebie. Nie małpiego króla. Lubię… głos przy tym słowie nieco jej się załamał. Jak zawsze przy słowach będących na granicy kłamstwa. Nie była go zwyczajnie pewna. Nie wiedziała, czy “lubić” to było dokładnie to, co chciała przekazać. Wolała. Ale to zabrzmiałoby bardzo roszczeniowo, a w tej rozmowie pozwoliła sobie już na zbyt wiele prostej szczerości.
Perry T.H.E. Platypus
Wiek : 33
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178
C. szczególne : nieodłączony kapelusz, rozkojarzone spojrzenie, pierścień z godłem szkoły, drugi pierścień wiszący na rzemyku na szyi
Jak się tutaj znalazł? W sumie nie ma za tym jakiejś wybitnie ciekawej historii. Po prostu usłyszał o wyjeździe, a że już od dość dawna pasjonował go Hogwart, dostrzegł sposobność, żeby poznać nieco lepiej to otoczenie. O ile obserwowanie uczniów można było tym nazwać. Oczywiście byli też nauczyciele. Nie da się jednak ukryć, że Luizjana, do której przybyli finalnie przykuła jego uwagę znacznie bardziej, niźli początkowo planował. No, może poza jednym, małym elementem. Morgan Davies, których drogi los postanowił skrzyżować jakiś czas wcześniej. Początkowo miały to być jedynie korki z transmutacji, ale szybko zorientował się, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej. Pytania, które zadawała były zbyt precyzyjne, żeby mogły być przypadkiem. Na jego drodze postawiono uczennicę, która chciała zostać animagiem, w czym nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, iż nie była zarejestrowana. Fakt, że sam był pracownikiem ministerstwa nieszczególnie w tym pomagał. W normalnych warunkach zapewne zgłosiłby to bez większego zawahania, ale tutaj... Było w niej coś znajomego, co w irytujący wręcz sposób rozpraszało jego uwagę. Z czasem jednak doszedł do konkluzji i zrozumiał, o co tutaj chodziło. Przypominała mu jego samego, gdy był w jej wieku. Co prawda jego starania były nieco bardziej, w zasadzie to całkowicie, legalne, ale nie chciał jej tego odbierać. I to samo doradziła mu jego własna mentorka, której poradził się w tej kwestii. Decyzja zapadła, przynajmniej na dany moment. Informacje, w których posiadanie wszedł zostały tajemnicą. Nie mógł jednak zignorować tego faktu całkowicie, wiedząc, że samodzielne działanie mogło skończyć się dla tej dziewczyny tragicznie. Postanowił jej pilnować, mieć na oku i upewnić się, że nic się jej nie stanie. Czy podpadało to pod bycie stalkerem, jeśli była jednym z motywów, dla których tutaj przybył? W sumie to tak, ale nieszczególnie się tym przejmował. Mimo wszystko przybył tutaj również dla Hannah, z którą relacje próbował naprawić już od jakiegoś czasu. Wciąż jednak nie potrafił doprecyzować, czego chciał oczekiwać od tej relacji. To było zbyt skomplikowane, przynajmniej na tę chwilę. Zamiast tego wolał podejść do ogniska, dopiero po chwili orientując się, że tuż obok niego znalazła się teraz Morgan, z którą ostatni raz widział się owego feralnego i pełnego zdumień dnia na korepetycjach. - Widzę, że złapał Cię klimat tego miejsca. Nic dziwnego, Luizjana zdecydowanie jest niezwykłym miejscem. Sam jestem tutaj dopiero pierwszy raz i żałuję, że zdecydowałem się na to dopiero teraz. - rzekł w jej stronę, posyłając jej przy tym ciepły, przyjacielski uśmiech. Zdążyli wymienić kilka listów, więc raczej nie powinna uciec z krzykiem, w obawie, że postanowi ją aresztować. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Wilcze przekąski:6 - śmigam fest Gra: już zielona bransoletka, zadanie: 'Musisz znaleźć w tłumie jakiegokolwiek opiekuna (liczy się pierwszy) i zaprosić go do tańca, który ma się zakończyć propozycją wspólnie zakończonego wieczoru.' Ognisko: pośpiewane Interakcje z wilkołakami:H jak hierarchia
Jedynie zaśmiała się na powitanie, jakie zorganizowała jej Yuuko, wszelkimi siłami starając się ukryć zakłopotanie, ale i załamkę związaną z tym, jakimi zadaniami traktowani byli w takim razie uczestnicy imprezy. A może Kanoe otrzymała kartkę zapisaną przez Morgan i właśnie trochę obeszła otrzymane polecenie? - Nie wiem, czy chcę Ci to robić. - odparła jeszcze, a właściwie tylko tyle zdążyła zanim została zaskoczona obecnością pewnego nieoczekiwanego gościa. - Chociaż byś się dołączył do śpiewania. - rzuciła do Perry'ego z wyrzutem, który natychmiast został zastąpiony coraz weselszym uśmiechem, zanim ostatecznie wykonała do niego kilka pospiesznych kroków, by wreszcie wtulić się w znajomy płaszcz. Te kilka wymienionych listów i wspólna pasja do arkanów animagii, pomimo wszelkich istniejących między nimi różnic, z czasem dość mocno ich zbliżyła, nawet, jeżeli nie mieli zbyt wiele możliwości do spotkań, czy całkiem otwartych dyskusji, by nie narażać się na zdemaskowanie planów Gryfonki i czynnego udziału w nich pracownika Ministerstwa. Jak ironicznym było, że krnąbrna małolata starała się stać niezarejestrowanym animagiem pod okiem cholernego amnezjatora? - Tańczymy. - wypaliła ze śmiechem, bo wykonanie zadania związanego z imprezą nagle stało się wyjątkowo osiągalne, z czego miała zamiar bezczelnie skorzystać. Odsuwając się od swojego nieszczęsnego mentora chwyciła go za rękę, w jego zdezorientowaniu podniosła ją i wykonała taneczny piruet, chyba już wieńcząc tym samym te wygłupy. - Dobrze Cię widzieć, Perry. Jak nie chcesz śpiewać to możemy nadrobić edukacyjne zaległości. Choć może w jakimś bardziej zacisznym miejscu. - mrugnęła do niego, doskonale zdając sobie sprawę, jak potwornie sugestywnie to wszystko brzmiało, a jednocześnie jak niewinnym ostatecznie było z jej strony. O ile nielegalną naukę zmiany w zwierzę dało się jeszcze w ten sposób określić.
Jest wiele słów, którymi Cassian mógłby siebie opisać, ale zdecydowanie nie byłoby to określenie, które jakkolwiek wpisywałoby się w ramy filozoficznych rozważań na temat własnej, bądź też cudzej egzystencji. Tutaj zdradzała się chyba jego nieporadność, coś czego nie potrafił zmienić, a tak bardzo chciał się tego nauczyć. Próbował bowiem zajść Caelestine z drugiej strony, tak by dotknąć czegoś co nie było powierzchowną maską, którą kreowali tak oni wobec siebie jak i wszyscy wokół nich.
W żadnym wypadku nie chciał nazywać nikogo kłamcą. Po prostu... Z własnej autopsji wiedział, że nie zawsze zachowujemy się tak jakbyśmy byli sobą. Częściowo to coś wymuszonego na nas przez społeczeństwo, a częściowo personalna chęć wpisania się w otaczające nas normy, a nie ma chyba bardziej nieprzyjemnie rzeczy jak wychodzenie z własnej strefy komfortu i łamanie obowiązujących wokół siebie zasad i reguł wiedząc, że zostanie to odebrane negatywnie. Kilkukrotnie z resztą przypatrywał się temu zjawisku spędzając samotne popołudnia na błoniach i obserwując. Wszystko dokładnie trawiąc i przemyślając.
Każde z nich zatem trwało w swego rodzaju maskaradzie, która nie ma początku, ale i nie ma końca... Jednak każdy miał jakieś ujście by pokazywać samego siebie. U artystów najwidoczniej była to sztuka... A myślał tak, bo przecież zdążyło mu się widzieć prace tylu osób. Starając się nabrać szerszej perspektywy, zgłębiać je cal po calu. I mimo tego, że sam nie wyglądał na specjalnie dokształconą osobę w kierunku sztuki jakkolwiek pojmowanej, to przecież sam rysował i sam wiedział, jak on sam przelewa siebie na papier zapełniając chociażby ołówkiem puste przestrzenie pożółkłego arkuszu.
Z drugiej zaś strony nie był osobą, która specjalnie wtrąca się w cudze sprawy. Taką, która węszy i doszukuje się wszędzie tajemnic, ciemnych skrawków na osi życia, które najchętniej rozpłynęłyby się w powietrzu. Absolutnie... Szanował czyjąś prywatność jak świętość, a wszystko to w myśl motta, by traktować innych tak jak byś chciał by oni ciebie traktowali... I to chyba właśnie to pchnęło Cassiana do powolnego ściągania zawoalowanych masek puchonki, by dobrać się do najwrażliwszej z nich, tej prawdziwej – twarzy, której lustrzane odbicie widział wtedy na płótnie.
Poczerwieniał delikatnie na twarzy, kiedy dziewczyna wspomniała o dołeczkach w policzkach chłopaka. Nigdy ich tak nie pojmował, nie uważał ich za coś specjalnie interesującego czy dodającego mu uroku. Dopiero kiedy przeszłą do dalszej kwestii kompletnie przestał interesować się własnymi zaletami, a zaczął zastanawiać się co tak właściwie chce mu powiedzieć. - Czy przebywanie ze mną... - Sam zawahał się szukając słów kompletnie przez moment zgubiony w tym co właśnie wokół niego się działo.
Finalnie nie dokończył, bowiem kompletnie nie wiedział, jak ma to zrobić. Bardziej chyba w tym momencie nie chciał zranić swoich uczuć niźli kogokolwiek innego tutaj. Podkreślenie, po raz wtóry tego, że nie jest specjalnie przyjemnym kompanem jedynie zakułoby go mocniej, co jednak naprawdę wolał sobie oszczędzić. - Jest na pewno inaczej. - Powiedział przeciągając delikatnie ostatni wyraz, podkreślając go. - Inaczej, bo przecież nie tak samo, jak spoglądanie na wszystkich z ławki. W końcu być uważnym obserwatorem, który skrupulatnie przeskakuje z twarzy na twarz możesz być zawsze. - Zwolnił wbijając wzrok w ziemię. - Nawet w szkole. - A przecież... Mieli wakacje. Na których warto byłoby zdobyć się na coś nowego, prawda?
Już teraz wiedział, że dziewczyna musiała się zorientować jaki ma plan i dlatego za wszelką cenę chciała zmienić temat. Zepchnąć tok myślowy na inny tor, by zajęli się czym innym. On już wtedy wiedział, że jego zadanie będzie niemożliwe do zrealizowania, ale tym się chyba już nie przejmował. - Uwierz mi... Ja też nie chciałem być małpą. - Zażartował starając się przynajmniej tym akcentem niejako rozluźnić atmosferę. Poczuł, jak pergamin wyślizguje mu się z ręki, a jego miejsce zastępuje inny, ogrzany palcami rudej towarzyszki. Skupił wzrok na jej zadaniu uważniej się w nie wczytując. Komplementy... Nie wydawało mu się to specjalnie ciężkie, co wcale nie oznaczało, że zamierzał się go teraz podejmować.
Wstał prostując się i mimo tego, że wciąż na jego plecach powiewał jego golf, a na głowie znajdowała się korona, którą zdecydowanie zostawi sobie na pamiątkę to wyglądał już zdecydowanie poważniej. Obserwował jak bransoletka samoistnie zmienia kolor na czerwony, dając do zrozumienia, że zadanie nie zostało wykonane. Niespecjalnie się tym przejął. Teraz planował jedynie dalszą konwersację z Caelestine, miał nadzieję, że już na poważniej... Niemniej będzie pamiętał tę grę, bo chyba jeszcze nigdy nie zdobył się aż na tak szaloną interpretację zadania. Nawet jeśli właśnie tego wymagało. - Ja naprawdę lubię szczerość w twoich obrazach. - Rzucił niejako wpisując się w realizację zadania, a niejako starając się odpowiedzieć dziewczynie za komplement skierowany w jego kierunku. Jednocześnie zachęcając do rozmowy w tym samym kierunku, w którym rozmawiali jeszcze przed chwilą.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris nie miał pojęcia, co miało się tutaj dziać, ale ponieważ nie lubił za bardzo różnego rodzaju integracji i zabaw na imprezach, które nie obejmowały jedynie wąskiego grona jego znajomych albo przynajmniej nie były skierowane do konkretnej grupy wiekowej, wolał trzymać się z daleka. Nie wyobrażał sobie zupełnie opowiadać jakichś głupot dzieciakom, bo przegrałby w "prawdzie i wyzwaniu", czy czymś podobnym. Mógł to obserwować, bo zdawał sobie sprawę z tego, że nie było w tym nic złego, a każdy, kto chciał się bawić, miał do tego pełne prawo, ale faktem było, że sam wolał trzymać się gdzieś z daleka i nie angażować się przesadnie w to, co działo się dookoła nich. Już i tak zjadł to nieszczęsne ciastko i starał się wypić dziwny trunek, ale nie był w stanie sobie z nim za nic w świecie poradzić, bo ani trochę nie trafiał w jego gusta. Poza tym nie chciał zostawać sam, a podejrzewał, że gdyby tylko poszli sprawdzić, jakie atrakcje znajdują się w okolicy, Josh przepadłby wciągnięty w zabawę przez innych. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, to podpieranie jakiegoś najbliższego drzewa, to nie było coś, co by mu w żaden sposób odpowiadało. Teraz zaś miał towarzystwo i spokojnie mógł z Joshem rozmawiać, bez wtrącania się innych, co dawało mu pewne poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że raczej nikt nie postanowi nagle porwać go do niemądrych występów, czy czegoś podobnego. Zaraz zresztą skupił się w pełni na tym, co profesor miał do powiedzenia, a następnie nieznacznie uniósł brwi. - To na pewno całkiem dobre postanowienie. Z drugiej strony... możesz stracić okazję na zabawę, która pewnie podobałaby się też tobie - zauważył ostrożnie. Doskonale wiedział, że naskoczył kiedyś na Josha, wytykając mu, że jego zajęcia nie należą do najbezpieczniejszych i nadal to gdzieś w nim pokutowało, nadal nie umiał tego do końca przełknąć, ale faktem było, że odnosił wrażenie, iż Walsh nieco z pewnymi sprawami przesadza i dość mocno, cóż tu dużo mówić, przegina. Odetchnął głęboko, bo chyba nie powinien się teraz nad tym zastanawiać, ale ta sprawa wracała do niego jak bumerang i nie mógł nic na to poradzić. Może się faktycznie wygłupił, ale z drugiej strony wydawało mu się, że mimo wszystko profesor powinien być nieco bardziej odpowiedzialny. Musiał jednak przyznać, że dzieciaki niewątpliwie Josha uwielbiały, że kochały jego zajęcia, że - najwyraźniej - chodziły do niego również po najróżniejsze rady, uwagi i wsparcie, po wszystko, czego potrzebowali, co było naprawdę miłe z ich strony, ale jednocześnie pokazywało, że ufali Walshowi. Chris uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie do własnych myśli, zastanawiając się przy okazji, czy może przypadkiem Josh nie traktuje go trochę jak takiego kłopotliwego studenta, którego trzeba czasami prowadzić za rękę, jeśli nie chce się, żeby na zawsze został w tyle. Nie bardzo wiedział, jak inaczej ma przedłożyć mu kwestię wspólnego oglądania gwiazd, już i tak czuł się dziwnie, kiedy proponował mu pójście na tę wilkołaczą imprezę i nie do końca wiedział, jak powinien postępować. Dlatego teraz miał wrażenie, że wszedł na pole minowe i było mu bardzo trudno to wszystko ogarnąć i nad wszystkim zapanować, aczkolwiek starał się jak najlepiej. Na całe jednak szczęście Josh podłapał coś innego, a Chris zaśmiał się cicho i pokręcił głową na znak, że to nie do końca tak. Wyjaśnił mu, że ma raczej zróżnicowaną dietę, ale po prostu nie może teraz zapanować nad chęcią zjedzenia naprawdę sporego kawałka mięsa. - Znowu coś było w ciastkach - stwierdził, wzdychając cicho, bo miał wrażenie, że dość często natykają się na różnego rodzaju problemy wywołane przez jedzenie czy picie. Może nie wspólnie, ale jednak wspomnienie herbaty z róży nadal w nim tkwiło i nie mógł nic na to poradzić. Pewnie coś by jeszcze dodał, gdyby nie to, że klepnięcie Josha okazało się na tyle mocne, że zrobił dobre dwa kroki w przód, niekontrolowane i pochylił się, przy okazji gubiąc okulary. - Nie wiem, czy wiesz, ale nie jestem tłuczkiem - rzucił, nieco zaczepnie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Ona sama nie sądziła, że ze strony Aidena może liczyć na jakiekolwiek pożegnanie. Wydawało się jej, że choć spędzili ze sobą ostatnie tygodnie szkoły - głównie na nauce - to nie zapadła tak mocno w jego pamięci, aby liczyć na cokolwiek. Tymczasem jak bardzo się myliła przekonała się w momencie gdy otrzymała list. I choć poniekąd zaproszenie traktowała niczym możliwość ucieczki z miejsca, w którym wręcz się dusiła od widoku Maxa z Mią, to przede wszystkim najbardziej ucieszył ją fakt, że były Krukon nie zapomniał o niej. Trochę zbyt nerwowo przeczesała włosy, zagarniając kilka opadających na jej twarz kosmyków do tyłu. Nie było tak, że denerwowała się spotkaniem z chłopakiem, w jego towarzystwie czuła się naprawdę dobrze, a przede wszystkim pewnie, niemniej jednak mimo wszystko kiedyś naprawdę była nim zauroczona, dlatego zainteresowanie które poniekąd jej teraz okazywał nieco ją krępowało. Słysząc odpowiedź najpierw pokiwała twierdząco głową, by jednak po chwili zacząć kręcić nią w prawo - lewo uśmiechając się przy tym szeroko - Nie do końca, ale wiem, że bycie uzdrowicielem to bardzo duże wyzwanie - powiedziała, już nie raz - czy to z opowieści czy relacji z pierwszej ręki - słyszała, jak ciężko jest o angaż w szpitalu, na jedno miejsce jest kilku chętnych, a i tak spośród nich wybierają najlepszych. - Zbędna? - zapytała, unosząc prawą brew ku górze - Żadna wiedza nie jest zbędna, kiedyś na pewno wszystko ci się przyda - oznajmiła, choć wydawało się, że sama nie do końca wierzy w te słowa. Niektóre przedmioty w szkole również uważała za zbędne, naukę ich męczarnie, jednak pragnęła wierzyć w słowa które sama wypowiedziała, chcąc na duchu podnieść Aidena. Chociaż na ustach Jenkinsa widniał uśmiech, było w nim coś, co zmusiło Olivię do tego, by sądzić, że nie jest on do końca szczery. - Można tak powiedzieć, ale znalazłam już inne miejsce do spania - odpowiedziała, podobnie jak on śmiejąc się, jednak uśmiech szybko znikł z ust brunetki, kiedy brunet nagle spoważniał. Spojrzała na niego pytająco, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje, jednak kiedy w końcu wyznał jej to, co go gnębiło otworzyła usta, tylko po to by zamknąć je w ciszy. - To super! Gratulacje! - powiedziała, przytulając go - Ale dlaczego wydajesz się z tego powodu smutny? - dodała, odsuwając się, choć wciąż trzymała dłonie na jego ramionach.
Dla Aidena fakt okazywania komukolwiek zainteresowania pewnie nie byłby aż tak dziwny, gdyby nie fakt, że on zazwyczaj tego nie robił. Nie mógł jednak zaprzeczyć temu, że przywiązał się bardzo do Oliv w czasie ich ostatnich tygodni w szkole i trudno mu było odseparować się od niej. W ostatnim czasie nieco uciekł w inne rzeczy, ale kiedy poziom jego znerwicowania zaczął niebezpiecznie zbliżać się do górnej granicy uznał, że jednak przyjdzie do Luizjany na urlop. Ale nawet i tutaj nie mógł należycie odpocząć, bo ciągle coś go nękało. Trochę się wahał, czy spotkać się jeszcze z Gryfonką, która jako jedyna w ostatnim czasie okazała mu trochę ludzkich, niemechanicznych uczuć, nie wiedział, czy ona w ogóle go jeszcze pamięta, czy nie był jedynie jakimś chwilowym przebłyskiem w jej oczach, skoro ona tak bardzo się przyglądała przystojnym chłopcom w całym Hogwarcie, co chyba było główną przyczyną, dla której do niej nie pisał, ale w końcu się zreflektował i ostatecznie uznał, że jeśli Oliv go oleje, to nikt mu przynajmniej nie powie, że nie spróbował. Sam się sobie dziwił, ale z jakiegoś powodu ta Gryfonka go pociągała, choć starał się to z siebie wyprzeć. Przecież ona jest młodziutka, a on nie może sobie teraz pozwolić na przywiązanie do kogokolwiek... - No tak, tak, na pewno... - powiedział niezbyt pewnym, a może i wręcz ironicznym głosem. - Zwłaszcza godzinne wykłady na temat mycia rąk czy odkażania kibla... - samo wspomnienie wszystkich tych zajęć w trakcie szkolenia wywoływało u niego uśmiech zażenowania, coś w stylu śmiechu przez łzy. Cieszył się, że ma już to za sobą, zwłaszcza, kiedy przypominał sobie jaką ilość pieniędzy władował w to szkolenie... W sumie wyszło tego więcej, niż cała jedna pensja za miesiąc pracy w sklepie odzieżowym przy Pokątnej... - Bo to oznacza, że prędko cię nie zobaczę, Olivio... - nie wahał się jej tego powiedzieć. Gdyby w jej miejscu stał ktoś inny, pewnie zachowywałby się nieco inaczej, ale przy niej czuł się całkowicie bezpiecznie. Próbował wyprzeć z siebie te głupie myśli o zadurzeniu w Gryfonce spowodowanym właściwie tylko i wyłącznie tym, że ta w pewnym momencie zaczęła się nim interesować, czym bardzo mile go zaskoczyła, ale przecież to wszystko było bez sensu, to tylko nastolatka... Kiedy jednak go przytuliła, doznał lekkiego szoku. Takiego nagłego wybuchu czułości się nie spodziewał! Przypomniał sobie tę scenę na plaży nad jeziorem, kiedy to on ją przytulił, ale to przecież była zupełnie inna sytuacja! On ją wtedy chciał uspokoić, do tego Olivia się na to wzdrygnęła, a teraz... A teraz sama trzymała go w ramionach. Odwzajemnił ten uścisk, bo dlaczego miał tego nie zrobić. Lubił takie czułe gesty, może też dlatego, że tak mu ich brakowało? W rodzinie nikt go nie rozumiał, w Hogwarcie był raczej samotnikiem i nie było powodu, żeby ktoś się nim interesował, w szpitalu nie zna jeszcze prawie nikogo... Roześmiał się cicho, by w ten sposób dać wyraz swojemu ukojeniu, ale Oliv nie puszczał. - A ja będę tęsknił!
Olivia nie miała pojęcia, że poza zwykłą sympatią były Krukon może darzyć jej osobę czymś więcej. Jasne, wzbudzała zainteresowanie przedstawicieli płci przeciwnej, bo była ładną a przede wszystkim bardzo towarzyską dziewczyną, niemniej jednak nie sądziła, że może podobać się starszemu chłopakowi. Dla wielu w jego wieku jawiła się niczym dziecko, nawet jeśli fizycznie na pierwszy rzut oka było widać, że jest już młodą kobietą. Dlaczego więc on miał myśleć o niej w innych kategoriach? Zwłaszcza, że właśnie kończył szkołę i zaczynał dorosłe życie. Mógł w końcu zachłysnąć się tym wszystkim, co dawała mu dorosłość a ona, co mogła mu ofiarować? - Nooo dobra, to nie brzmi zbyt interesująco - przyznała w końcu, kiedy niejako zdradził jej czego dotyczyły wykłady. Sama sądziła, że jednak jest to znacznie ciekawsze, a przede wszystkim będzie służyło poszerzeniu zdobytej już wiedzy, a nie cofnięcia się do początków. - W takim razie, dobrze że masz to już za sobą - oznajmiła z subtelnym entuzjazmem próbując w całej sytuacji znaleźć jakiś plus. Zupełnie jakby czytała w jego myślach, niemniej jednak była osobą, która nie skupiała się jedynie na tych negatywnych aspektach i swoim podejściem próbowała zarażać innych, w tym przypadku - Aidena. Kolejne słowa chłopaka wprawiły ją w niemałe osłupienie, na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz konsternacji i zaskoczenia, który zaraz zastąpiony został przez uśmiech zakłopotania. Prawdopodobnie gama tych wszystkim emocji pojawiła się u niej dlatego, że nie spodziewała się usłyszeć podobnych słów z ust bruneta, właściwe nie sądziła, że podczas swojej nieobecności będzie on zaprzątał sobie głowę jej osobą. W tym przypadku naturalnym odruchem dla niej było przytulenie go. Lubiła bliskość drugiego człowieka, ciepło ciała, powietrze wypełnione innym niż jej zapachem, od zawsze lgnęła do ludzi, nawet tych których zbyt dobrze nie znała, często zbyt wcześnie przekraczając granice, wręcz wydzierając się w strefę osobistą drugiej osoby. A on zaskoczył ją po raz kolejny, twierdząc, że zasmuca go fakt, że będzie za nią tęsknił. Może rzeczywiście zrobiła na nim znacznie większe wrażenie niż przypuszczała? - Ja też będę tęsknić, ale przecież w końcu wrócisz - powiedziała, z lekką dozą niepewności, która była dla niej dziwna kładąc dłoń na jego policzku. Opuszkami palców subtelnie przejechała po jego szorstkiej skórze, zbliżając swoją twarz do jego, jednak zamiast wykonać kolejny ruch zastygła, jakby zastanawiała się czy na pewno powinna.
W normalnych okolicznościach faktycznie trudno byłoby pewnie wyobrazić sobie, że poukładany, dobrze wychowany dwudziestojednoletni chłopak z ambicjami mógłby widzieć coś w szesnastolatce, ale ta sytuacja nie była normalna. Z wszystkich tych wymienionych wyżej czynników, tak bez choćby najmniejszego cienia wątpliwości, o Aidenie można było powiedzieć tylko to, że ma dwadzieścia jeden lat. No, prawie, bo urodziny obchodził będzie za nieco ponad miesiąc... Czy był dobrze wychowany? Jeśli uznać, że dobre wychowanie definiuje czyste konto w szkolnych i policyjnych kartotekach, to tak. Czy miał ambicje? Te u niego sięgały tylko i wyłącznie możliwości samodzielnego życia spędzonego na zajmowaniu się tym, co sprawia mu przynajmniej minimalną przyjemność. A co do jego poukładania... No właśnie, i o to chyba rozbijała się cała sprawa. Nie owijając w bawełnę, poleciał na pierwszą dziewczynę, która okazała mu przynajmniej minimalne zainteresowanie. Jemu - największemu szarakowi spośród wszystkich uczniów i studentów Hogwartu. Wcześniej tego nie okazywał, wręcz przeciwnie - starał się wyrzucić te głupie myśli ze swojej głowy, wiedział bowiem, że jest to kompletnie bez sensu i on, jako dorosły mężczyzna, nie powinien się tak zachowywać. A jednak... Przytaknął tylko z uśmiechem na uwagę Oliv o jego szkoleniu, bo niby co miał jej odpowiedzieć? Było dokładnie tak, jak to zabrzmiało w jej ustach - nudno i bezsensownie, nie pomyliła się ani o pół cala w ocenie sytuacji. - Masz rację, wszystko za mną! - odpowiedział jej, odwzajemniając uśmiech i dość odruchowo kładąc rękę na jej odsłoniętym ramieniu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co tak naprawdę zrobił, więc wycofał ją z powrotem do siebie, po czym zacisnął obie swoje ręce z tyłu, żeby ponownie nie zrobiły podobnej głupoty. - Teraz czeka mnie czterdzieści lat podcierania tyłków staruszkom chorym na oblivitrę i odmierzania kolejnych porcji eliksiru pieprzowego dla tych, którzy nie mogą przestać kichać, kiedy tylko przyjdzie jesień... - roześmiał się cicho, ale patrząc na Oliv, która przecież też chciała być uzdrowicielem, zreflektował się. - Nie no, żartuję! Nie jest aż tak źle! - uśmiechnął się do niej, starając się spojrzeć w jej twarz jak najbardziej radośnie. - Już nawet teraz miałem kilka... ciekawych przypadków! Najfajniejsze są te dziwne skutki nieudanych eksperymentów z zaklęciami i eliksirami. Na przykład jeden taki gościu padł ofiarą jakiegoś durnego kawału, na skutek którego nie mógł powiedzieć niczego nie bekając przy tym. Nie wiedział, jak się tego pozbyć, ale zamiast od razu zgłosić się do nas, postanowił samemu spróbować to naprawić. Cóż, wyszło mu tylko tyle, że od tej pory z każdym beknięciem wydzielał z siebie ropę czyrakobulwy... Ludzie to naprawdę mają pomysły... - tak, to brzmiało bardzo śmiesznie teraz, kiedy o tym opowiadał, ale praca nad rozwiązaniem tego problemu kosztowała wiele godzin ciężkiej harówy... Gest Oliv, choć bardzo miły, nieco go zaskoczył. Właśnie dlatego w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, jak się powinien zachować. Odwzajemnił jednak jej uścisk, bo... przecież po to tu właśnie przyszedł, prawda? Chciał zaznać trochę bliskości dziewczyny, która, chcąc nie chcąc, wpadła mu w oko. Próbował wszystkiemu temu przeczyć, ale przecież przed samym sobą kłamać zbyt długo nie może. Liczył na spędzenie z nią tego wieczoru na jakichś wspólnych pogaduszkach, może jakimś tańcu na biesiadzie, no bo o co więcej mogło chodzić... Albo inaczej - na co więcej niby mógł liczyć? Nie mógł jednak sobie odmówić drobnego oszukania własnych zmysłów. Podczas tego uścisku, jedną ręką chwycił delikatnie jej biodro, a drugą odgarnął jej nieco włosy z pleców i zaczął głaskać Oliv pomiędzy łopatkami. - Tak, w końcu wrócę... Niedługo... Na święta powinienem być już w kraju... - w swoim głosie starał się ze wszystkich sił zamaskować fakt, że dotykanie Gryfonki sprawiało mu przyjemność, i to w takim sensie, w jakim sprawiać nie powinno... Musiało to jednak być widoczne w innych jego gestach na tyle wyraźnie, że nawet nie zorientował się, kiedy dłoń dziewczyny wylądowała na jego nieogolonym policzku, po czym zaczęła go gładzić w bliźniaczy sposób, w jaki on głaskał jej plecy. W tym momencie jednak przejechał tamtą ręką do jej ramienia i złapał ją tam, co pozwoliło mu na przytulenie Oliv nieco mocniej. - Nie będzie ci tak zimno? - zapytał, próbując przywołać troskę w swoim głosie. - Noce w tych okolicach bywają chłodne... - ale Gryfonka w tym momencie oderwała się od niego, nie zdejmując ręki z jego policzka. Choć poczuł w tym momencie leciutki zawód, bo tak dobrze się czuł z nią w ramionach, tak jakby bardziej... męsko (bo ciągle wzbraniał się przed nazwaniem tego, co w tej chwili czuje, pożądaniem), nie zabraniał jej tego. Czując jednak jej dłoń na swojej twarzy, również swoje ręce ułożył na jej biodrach. Już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, najprawdopodobniej coś w stylu chodźmy już, robi się późno, ale słowa zastygły mu w gardle tak, jakby były zbyt ciężkie, by nie opadać na dno jego płuc, lecz wyjść przez resztę aparatu artykulacyjnego na zewnątrz. Oto Olivia zbliżyła swoją twarz tak blisko, że Aiden w życiu by się tego nie spodziewał. Widział jej drgające powieki tak, jakby toczyła się w niej bitwa dwóch przeciwstawnych sobie myśli - dokładnie to samo, co działo się w tej chwili w nim, ale on akurat pozostał niewzruszony. Przynajmniej na zewnątrz, bo w środku zaczynało się już w nim gotować. Potwór, który siedział w jego piersi, domagał się uwolnienia tego wszystkiego, co w sobie trzymał, z drugiej strony jednak mózg podpowiadał mu, że nie jest to rozsądne, że może doprowadzić do bardzo nieprzyjemnych plotek, które mogłyby mu zszargać nie tylko reputację... A była to jedna z tych rzadkich okazji, kiedy demona pożądania oraz głos rozsądku można było ze sobą pogodzić w taki sposób, aby ani jeden z nich nie był poszkodowany i obaj byli nasyceni. - Wiem, Oliv... Ja też, ja też... - odpowiedział jej szeptem, błyskawicznie omiatając niebieskimi oczami otoczenie. - Ale może nie tutaj, co? Mój domek jest z całą pewnością pusty, do tego wygodny... - i chwycił jej dłoń, już chcąc ją pociągnąć w tamtym kierunku, ale w tej chwili postanowił dać w tej bitwie leciutką przewagę głosowi rozsądku i poczekać na odpowiedź Gryfonki.