Lepiej się tu nie zapuszczać, chociaż trzeba przyznać, że naprawdę łatwo to zrobić przypadkiem. Co prawda od pensjonatu jest tutaj bardzo daleko, ale jeśli ktoś lubi zapuszczać się na długie spacery, to nigdzie nie ma oznaczeń w stylu "wstęp wzbroniony", chociaż powinny wystarczyć ostrzeżenia miejscowych. Co prawda ryzykownie jest głównie w pełnię, ale poza nią miejscowe wilkołaki czują się trochę, jakby żyły ponad prawem i poniekąd tak jest. Ich teren to ich teren - tutaj panują specyficzne zasady i lepiej, żebyś nikogo nie obraził, bo to bardzo zgrana społeczność. Śpią w małych domkach, z wyraźnym podziałek na grupy, ale często wspólnie przesiadają przy ognisku, przygotowują jedzenie, rozmawiają. Dzieci uczą się magii w ogromnych namiotach. Domki są zabezpieczone zaklęcie - żaden wilkołak tam nie wejdzie w czasie pełni. To głównie ze względu na dzieci, ewentualnie potencjalnych gości, na których się zgodzą.
Zwyczaje::
Tego nie możesz wiedzieć tak po prostu, chyba, że twój duch jest naprawdę zorientowany w temacie i chętny do dzielenia się informacjami. Nikt inny nie zna tradycji i zwyczajów tego środowiska, trzeba w nie wejść. Co prawda, czasami przyjmują gości (zwłaszcza innych wilkołaków) i może nawet uszczkną trochę informacji. Wszystkiego jednak musisz dowiedzieć się fabularnie (zachowanie miejscowych wilkołaków możesz uwzględniać w swoich postach, lub w postach czarodziejowej duszy, ale pamiętaj, że ten temat jest pod czujnym okiem mg). 1. Dziecko wilkołaków zostaje ugryzienie w swoją 180 pełnie. Dzień przed pełnią musi podać rękę każdemu członkowi społeczności, a ugryziony zostaje przez swoją matkę. (Jeden z nielicznych przypadków, kiedy biorą eliksir tojadowy). 2. Odkąd żyją we względnym pokoju z wampirami, co roku w wakacje zapraszają ich na ucztę, oczywiście pozbawioną krwi, więc w praktyce dość symboliczną, ale uważają, że dbanie o takie gesty podtrzymuje pokój. Trzeba jednak na to patrzeć z przymrużeniem oka, obie grupy nienawidzą się nawzajem i ta komitywa jest naprawdę krucha, a spotkanie na ogół sztywne i męczące. 3. Gościom na których reagują pozytywnie, na ogół podają napar z miejscowych ziół i pieczone ciasteczka. 4. Ślub między dwoma wilkołakami zawsze odbywa się tuż przed pełnią. Ślub z osobą z zewnątrz może odbyć się dopiero po wcześniejszym ugryzieniu jej i odbywa się przed najbliższą pełnią, w której ma się zmienić w wilkołaka. 5. Świętują bardzo głośno Powstanie Wilkołaków. Święto wypada 1 sierpnia, przyjmują wtedy na swój teren wszystkich sympatyków, chociaż czujnie obserwują swoich gości. Stoły są zastawione przeróżnymi potrawami, prostymi, ale naprawdę smacznymi. Ich kuchnia bazuje na ziołach i kwiatach, a tak zwane "wilcze przekąski" sprawiają, że u gości pojawią się pewne wilcze zachowania w czasie wieczoru. Podobno werbują wtedy potencjalnie chętne osoby do swojej społeczności. W każdym razie - to świetna okazja żeby poimprezować, potańczyć i się napić, zwłaszcza, że wilkołaki są naprawdę skore do zabawy. 6. Kobieta w ciąży jest tutaj naprawdę szanowana. Przed każdą pełnią wręcza się jej prezenty, jakby miały wynagrodzić brak przemiany. Zawsze ma pierwszeństwo, może odpoczywać cały czas. Oczywiście, ludzie wymagają od niej pewnych rzeczy - na przykład smarowania brzucha świeżą miętą, co podobno ma wzmocnić dziecko i przede wszystkim uodpornić je na wpływy z zewnątrz. 7.Tutejsze zwierzaki naprawdę szanują inne zwierzęta. Nie zabijają bez potrzeby, a mięso do posiłków przygotowują z należytym szacunkiem. Nie używają składników zwierzęcych do eliksirów, zresztą niezbyt często je warzą. Ich różdżki nigdy nie mają zwierzęcych rdzeni. Oczywiście dieta opiera się na mięsie, czasem nawet surowym, ale zawsze oszczędzają ofierze bólu. Zdarzają się nawet wegetarianie i także są szanowani przez społeczność. 8. Tutejsze wilkołaki mają dużo lepszą tolerancje na alkohol. A co za tym idzie - nalewki ich produkcji są naprawdę mocne. 9. Po śmierci wilkołaka, ludzkie ciało się pali, a zwierzęce zakopuje w całości. Wszystko zależy od tego, jak dana osoba zmarła. Na nagrobku zawsze znajduje się odbita zarówno ludzka dłoń, jak i wilcza łapa. Podana jest też ilość odbytych pełni. Na nagrobku zamiast kwiatów składa się liście mięty. Po pogrzebie zawsze urządzane jest ognisko na cześć tej osoby, na którym spożywa się jej ulubione potrawy. 10. Oczywiście jest między nimi określona dość ścisła hierarchia, jednak nie wpływa ona znacznie na codzienne życie. W sytuacjach kryzysowych ma jednak ogromne znaczenie. Oczywiście pojawienie się na terenie obcych też jest taką sytuacją - jeśli zwykły wilkołak pozwoli ci zostać, ale jeden z ważniejszych każe ci odejść, nie masz wyboru.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Muzyk skończył grać kolejną już piosenkę i najwyraźniej postanowił zrobić sobie chwilę przerwy, ponieważ przewiesił przez plecy gitarę i udał się na stronę ze swoim znajomym. Julia uznała, że to idealny moment, aby podnieść się z pieńka, do którego twardości zdołała się przyzwyczaić przez ostatnie pół godziny. Butelkę z dżinem i tonikiem wsadziła do obszerne kieszeni swojej bluzy kangurki, wytrzepała ubrania z popiołu ogniska i spokojnym krokiem szła przed siebie. Nie miała żadnego konkretnego planu. Idąc, rozglądała się czujnie w poszukiwaniu jakich atrakcji i znajomych twarzy. Nie zdążyła pokonać nawet pięciu metrów, kiedy pojawił się obok niej Baptiste – duch marynarza, który towarzyszył jej od początku pobytu w Luizjanie. - Ładna szanta. Z wykonaniem było już nieco gorzej, ale doceniam wysiłek – rzucił złośliwie duch, śmiejąc się rubasznie z własnych słów. – Powiedz mi, nie masz żadnych kolegów, że przyczepiłeś się do mnie jak skrzat do skarpety? – Julia zmierzyła martwego marynarza zmęczonym wzrokiem. – Au contraire– stwierdził rzeczowo Baptiste – ale gdybyś spędzała z nimi tyle czasu, co ja, to również byś szukała innego towarzystwa. A twoje jest wyjątkowo przyjemne. – Szkoda, że mogę tego samego powiedzieć tego samego o tobie – odcięła się nastolatka, po czym nie czekając na reakcję, przyspieszyła kroku (co po ciasteczku nie było szczególnie trudne). Duch leciał jeszcze chwilę za nią, mówiąc coś do niej po francusku, ale dziewczyna ignorowała go, przez co dał w końcu za wygraną. Wiedziała, że to jeszcze nie koniec, ale teraz była na imprezie i postanowiła cieszyć się jej urokami, a nie słuchać marynarskich szant i opowieści o ciężkim życiu na morzu. Julia rozejrzała się po okolicy. Tu i tam stali uczniowie zbici w grupki. Większość z nich zachowywała się dziwnie, co musiało być skutkiem ubocznym ciasteczek. Albo tego paskudnego naparu z mięty, nie była pewna. Wtem w oddali Julia dostrzegła, że w jednym miejscu jest więcej ludzi niż w innych, a ci, którzy opuszczali to nieformalne zgromadzenie, mieli na nadgarstkach dziwne białe opaski. Dziewczyna zgrabnie omijając oszołomionych imprezowiczów, pewnie szła przed siebie z mocnym postanowieniem sprawdzenia, cóż to za atrakcje przyciągają wszystkich w tamto miejsce. Młoda wilkołaczyca, wokół której gromadzili się inni, trzymała w obrośniętych sierścią dłoniach białe opaski i kryształową misę. Co ciekawe, obok wilkołaczycy, Julia dostrzegła pierwszą tego wieczoru znajomą twarz. Violetta – jej rówieśniczka z Ravenclawu i koleżanka z quidditchowej drużyny Krukonów oglądała właśnie z zainteresowanie opaskę na własnym nadgarstku. – Co słychać, Strauss? – zapytała, uśmiechając się od ucha do ucha. – Prawie cię nie poznałam bez miotły między nogami.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio była czymkolwiek skrępowana. Już zapomniała jakie to uczucie, a to z tego względu, że zwyczajnie swoboda, którą kierowała się na co dzień, przejęła nad nią całkowicie kontrolę. Zazwyczaj działała spontanicznie i nie miała oporów, aby przekraczać bariery, którzy inni z jakiegoś powodu się bali. Czy to pocałowanie kogoś w policzek, czy zarzucenie jakimś mało odpowiednim w towarzystwie żartem, czy też szczera uwaga dotycząca wyglądu - to wszystko robiła naturalnie. Nie przyszło jej nigdy do głowy, że może kogoś speszyć się takim zachowaniem czy też słowami, bo zwyczajnie było to dla niej normalne, a jeszcze nigdy nie spotkała się z tym, żeby ktoś wprost zwrócił jej uwagę, że jest to dla niego zbyt śmiałe. Tak samo nie zdawała sobie sprawy, że może kogokolwiek wprawiać w lekkie zakłopotanie swoją osobą i powodować, że denerwuje się w jej obecności. Przeważnie to działało odwrotnie, że jej spontaniczność uaktywniała spontaniczność u innych. A była na tyle ślepa, że nie wiedziała jak Noah reaguje na jej osobę, spinając się i ważąc każde słowo. W sumie to nie była pewna, czy zwierzyłaby się Noah gdyby kogoś miała. Prędzej o swoich miłosnych rozterkach rozmawia z Olivią, która lepiej ją rozumie pod tym względem, ponieważ jest dziewczyną. Ale oficjalnego chłopaka nigdy nie miała, więc jakby nie patrzeć Williams nie miał nawet o czym się od niej dowiadywać. Pogawędka o opowiadaniach dziewczyny umiliła im krótką drogę, którą mieli do pokonania, aby dostać się na teren, gdzie odbywała się impreza. Po wypiciu ziołowego naparu i zjedzeniu kilku karmelowych ciasteczek, które nagle dodały dziewczynie jeszcze więcej energii (choć na co dzień miała jej już dużo), ruszyli w stronę ogniska, przy którym znajdowała się już pewna grupka ludzi. Gryfonka rozpromieniła się momentalnie, kiedy Noah zaproponował, że jego druga z sióstr może pouczyć ich gry na gitarze. - Naprawdę? Oczywiście, że chce! - rzuciła podekscytowana faktem, że wreszcie będzie mogła spełnić swoje marzenie i chociaż spróbować pobrzdękać na tym instrumencie. A może jej się spodoba i zacznie ćwiczyć regularnie? Kto wie. Tak samo jak po chwili, kiedy zaproponowała śpiewanie, a brunet po krótkim zastanowieniu zgodził się, uśmiech z jej twarzy nie znikał. W następnej chwili usłyszała melodię, która za sprawą zaklęcia Gryfona rozbrzmiała wokoło. Zmarszczyła lekko brwi, słysząc pytanie chłopaka. - Nie... Nie znam. Ale szybko łapię tekst. - oznajmiła optymistycznie, z lekkim uśmiechem na ustach, próbując wychwycić rytm. Za chwilę usłyszała również słowa, które Noah przekazał wszystkim, aby wiedzieli co mają śpiewać. Nie wydawały się trudne, dlatego jak tylko przyszedł czas na kolejny refren zaczęła ochoczo śpiewać, a za nią reszta wesoło załapała prosty tekst. Po kilku minutach, bawili się na tyle dobrze, że nawet jeśli czar Noah przestał działać mężczyźni z bliznami, zaczęli przygrywać na gitarze, znaną już wszystkim melodię, aby po raz drugi zaśpiewać balladę, popularną w stronach, z których pochodził Williams i jego rodzina. - Wow, rzeczywiście rozruszaliśmy towarzystwo - zwróciła się do przyjaciela, klaszcząc w rytm muzyki, w przerwie między kolejną zwrotką a refrenem.
Nie dało się ukryć, że Aiden i Olivia spotkali się jak do tej pory tylko raz, a w każdym razie tylko raz dłużej ze sobą rozmawiali. Nie mógł więc wiedzieć o dziewczynie wszystkiego, a tak prawdę mówiąc, to wiedział o niej wręcz bardzo niewiele. Nie miał pojęcia, czy lubi kwiaty albo niespodzianki, musiał więc pójść w kierunku jak najbardziej naturalnego dla niego zachowania. Dziewczyna, z którą się umówił, była dla niego ciągle owiana tajemnicą i przypuszczał, że on też stanowi dla niej dokładnie taką samą tajemnicę, o ile, oczywiście, Gryfonkę w ogóle on obchodzi... Chyba tak, skoro zgodziła się pójść z nim na tę imprezę. A może po prostu nie miała z kim pójść? Może w ogóle o niej nie wiedziała i tylko skorzystała z okazji, żeby się tam dostać? Tylko... po co on w ogóle o tym myśli? Dlaczego nie może się po prostu cieszyć tym, że Olivia znalazła się w jego towarzystwie i ma szansę spędzić z nią trochę czasu? Ha, dobre pytanie! Spróbował przywołać uśmiech na swoją twarz, zresztą z powodzeniem, kiedy okazało się, że Gryfonka ucieszyła się z tego małego upominku, który jej wręczył. Zobaczył te błyszczące iskierki w jej niebieskich oczach, które towarzyszyły jej również wtedy, kiedy spotkali się po raz pierwszy, ten rozmarzony uśmiech na jej uroczej twarzy... Wszystko to sprawiało, że miał w sobie przeczucie, że Olivia cieszy się z ich spotkania. - Och, dziękuję, o pani, jakżeś wielce mi miłościwa! - schylił przed nią głowę z ręką na piersi, co w połączeniu z jego dość jednak niecodziennym strojem musiało dać dość przekonujący efekt. Już miał zapytać, co takiego się wydarzyło, że tylko nie mogła do końca narzekać, ale Olivia nie przestawała żartować, a on nie chciał wyrywać jej z dobrego humoru. Przynajmniej na razie... - A jak ci powiem, że zarabiałem na szkolenia i staż w Mungu, po czym w końcu udało mi się tam dostać, to moja ulubienica i przyszła pani uzdrowiciel będzie już w pełni udobruchana? - odpowiedział z równie żartobliwym tonem, wiedząc o ambicjach panny Callahan, choć nie potrafiąc do końca zamaskować swoim uśmiechem niezbyt przytomnych i nieco smutnych oczu. - To co się takiego stało, że mogłoby być lepiej? - zapytał ją, kiedy w końcu chwycił ją jedną ręką za ramię, drugą zaś wskazując drogę, dając tym samym znak, aby ruszyli do ich celu - na tereny wilkołaków.
Noah, oczywiście, nie miał pojęcia o tym, czy Odey faktycznie kogoś ma. A czy dziewczyna traktowała go na tyle poważnie, aby mu się zwierzyć z tego, że ktoś jej się podoba? Chyba nie, ale w sumie, jakby się nad tym zastanowić... Wcale nie musiało to oznaczać nic niepokojącego, wręcz przeciwnie. Czy on powiedziałby jej, gdyby podobała mu się inna niż ona dziewczyna? Pewnie, że nie, ale tutaj akurat problem był inny - podobała mu się właśnie ona! A jeśli nawet tego nie był w stanie jej powiedzieć... Nie powiedział o tym nikomu, nawet Lou, która zapytała go o to wprost. Nie chciał wyjść na takiego, który jak się zakocha, to od razu wiedzą o tym wszyscy, poza jego wybranką. A Odey? Dlaczego on właściwie nic jej nie mówił? No - oczywiście - czuł, że ona nie będzie go chciała. Ale chyba nawet nie to było w tym najgorsze. Najgorsze było to, że w takim stanie zawieszenia, w jakim aktualnie pozostawał, mógł mieć nawet złudną nadzieję, że jest dla niej choć trochę tak interesujący, jak ona dla niego. Jeśli jednak usłyszy od niej jesteś dla mnie nikim, zjeżdżaj czy coś w tym rodzaju (no dobra, po Odey nie należało się spodziewać tak mocnych słów...), już nawet nie mógłby żyć nadzieją. Musiałby się pozbyć każdego, nawet najmniejszego złudzenia, każdego wspomnienia, każdej szczęśliwej myśli z nią związanej... Tego może nie przeżyć. A przecież to właśnie dzięki niej i wspomnieniu ich pierwszego spotkania wyszedł mu taki świetny patronus! Czy to byłaby jedna z tych sytuacji, o której mówił Voralberg? Wtedy, kiedy wspominał o zmianie kształtu patronusa lub nawet utracie przez czarodzieja możliwości wyczarowania go na skutek jakiegoś silnego doświadczenia emocjonalnego? Kiedy to coś, co kiedyś było szczęśliwą myślą, teraz już przestało taką być... A czy jakiekolwiek inne szczęśliwe myśli, te, które sprawiały mu radość wcześniej albo nawet i sprawiają teraz, ale nie są bezpośrednio związane z Odey, byłyby dla niego tak szczęśliwe wtedy, gdyby ją stracił? Ją, czyli bardziej nadzieję i możliwość napajania się nią, niż dziewczynę, której przecież nie miał... Noah sam nie mógł uwierzyć w nagły atak śmiałości, który uderzył w niego wraz z zaproszeniem Gryfonki do wspólnego śpiewania. On sam bardzo lubił błyszczeć w towarzystwie, uwielbiał, kiedy uwaga wszystkich innych dookoła skupiona była na jego osobie, a wręcz czuł się dość nieswojo, kiedy tak nie było. Wtedy miał wrażenie, że nie istnieje, że ludzie nie są nim zainteresowani, że on nie uczestniczy w toczącej się rozmowie i w ten sposób nie nawiązuje z innymi żadnych relacji. I gdyby tu chodziło o zaprezentowanie któregoś z jego pomysłów na zabawę, albo poprowadzenie już istniejącej, wtedy w ogóle nie byłby zdziwiony. Ale śpiewanie? To Alice była dobra w takich rzeczach, nie on! Niemniej, kiedy tylko przekonał się, że na jego fałszowanie nikt nie zwraca tu szczególnej uwagi, a inni (zwłaszcza Odey, co szczególnie go cieszyło!) szybko podchwytują jego balladę, poczuł się bardzo pewny siebie. - No, przynajmniej częściowo! - odpowiedział jej, kiedy usiadł na ławce obok niej z twarzą całą czerwoną z ekscytacji. Istotnie, nie wszyscy siedzący przy ognisku przyłączyli się do zabawy, części w ogóle nie interesowało to, co się dzieje dalej, niż w promieniu dwóch metrów od nich, co zresztą Noah powitał z wielką ulgą, bo czuł się o wiele lepiej mogąc się skupić na zabawie z Odey, niż gdyby zrobiłby się tu wokół nich mały tłum. To po pierwsze, a po drugie Gryfona również w tej chwili niewiele interesowało to, co robią inni. Miał swoje towarzystwo, zresztą takie, że lepszego wymarzyć sobie nie mógł. Kiedy więc gitara przestała grać i przejął ją jeden z wilkołaków, który zaczął brzdąkać na niej i śpiewać w jej rytm jakąś ponurą balladę o wilkołaku, który został ścięty przez mugoli, chyba pod wpływem cały czas trzymającej się go pewności siebie, zwrócił uśmiechniętą twarz w kierunku Ode. - Masz takie śliczne, błyszczące oczy, kiedy się czymś cieszysz, to nie pierwszy raz, kiedy to zauważyłem... Są takie... - urwał na chwilę, bo do jego mózgu dotarło to, co właśnie zrobił, ale teraz już za późno - musiał jakoś z tego wybrnąć. - ...żywe! - choć chciał odwrócić od niej swoje spojrzenie, coś w środku mu to uniemożliwiało. Na szczęście, jeden z wilkołaków zaczął wołać do zgromadzonych tu ludzi i innych wilkołaków tak głośno, że dość naturalnie spojrzał w jego stronę: Dalej, panie i panowie, wilkołaki i wilkołaczki! Wrzucajcie do ognia swoje życzenia, a te dym zaniesie duchom tego lasu, które spełnią je szybciej, niż wam się wydaje! Pamiętajcie jednak, że wasze intencje muszą się im podobać! W przeciwnym wypadku obrazicie je i przestaną spełniać życzenia! - i zaczął chodzić dookoła ogniska rozdając małe karteczki i zaczarowanie pióra, niewymagające maczania ich w kałamarzu. Noah wziął jedną, dziękując wilkołakowi uśmiechem. - Dawaj, fajnie będzie! Nawet, jeśli to bujdy... - zwrócił się do Gryfonki i zaczął skrobać na małej karteczce swoje życzenie. Czego on sobie życzył? Przecież to oczywiste... W tej chwili tylko tego, żeby... ahh, przecież nie może poprosić duchy o Odey! Nie spodobałoby im się to, że chce zmusić ją do uległości względem niego! Zresztą, chyba nawet on sam by tego nie chciał. Jeśli miałaby być jego dziewczyną, musiałaby to zrobić z własnej woli. Zależało mu na niej, ale na NIEJ, a nie na czymś, co mógłby od niej uzyskać. Poprosił więc nie o rybę, lecz o wędkę, pisząc: dajcie mi pewność siebie i osobisty urok, sprawcie, żebym umiał zrobić coś, co jej się spodoba, a kiedy już to naskrobał, zmiął karteczkę i wrzucił do ognia. Kilka płomieni zabarwiło się na szmaragdowo, po czym karteczka zniknęła, a z miejsca, w którym Noah ją rzucił, odleciał dym tego samego koloru, unosząc się bardzo wysoko. Jakiś czas później, inna wilkołaczka, bardzo młoda, która miała przy sobie mnóstwo bransoletek, zaczęła wołać magicznie zwielokrotnionym głosem: Zagrajcie w wyzwania! Zostawcie tu swoje wyzwanie dla innego, a przyjmijcie czyjeś inne! Wysokie nagrody! Gryfon, kiedy to usłyszał, przypomniał sobie o Dorianie, który ciągle rozpalał w nim i tak jego naturalną chęć podejmowania wyzwań, nawet tych ryzykownych. - Idziemy? - zapytał Odey z ekscytacją w głosie.
Wewnętrzne przeżycia panny Swansea były teraz mocno ze sobą skłócone. Pomiędzy tą zaszczepioną przez Stave’a ciekawością w historię wilkolaków, a jej absolutną niechęcią słuchania o niej akurat w tym momencie. Łagodne, nawet teraz, spojrzenie puchonki spoczywało na wilkołaku spokojnie, bez erupcji gwałtownych emocji. Wewnętrznego zażenowania, jakie zdawała się odczuwać i rezygnacji. Tą ciszę, jaką emanowała, nowy znajomy musiał uznać za niemą zgodę na barwne opowieści nieszczędzące w szczegóły. Chociaż kilka razy odczuwała nawet chwilową chęć udzielenia się w temacie, myśli te umykały bardzo szybko, ulotnie tylko pojawiając się w jej głowie. Zaraz zamykała usta i cofała dłonie, które unosiła w powietrze z powrotem na swoje uda. Po prostu słuchała. Czasem uwagą uciekając do swojego przedramienia, obrośniętego lśniącą, pięknie rdzawą sierścią, ale jednak… dalej sierścią właśnie. Odetchnęłaby, gdyby chciała dawać bardziej otwarty wyraz swojemu zdenerwowaniu. Zamiast tego przyłożyła wolną dłoń do przedramienia, zaciskając na nim smukłe palce. W ten sposób chcąc się pozbyć tego koszmaru z ręki, ale czując pod opuszkami niecodzienną miękkość, jej problem zdawał się być jeszcze bardziej realny. Coraz trudniej było mu zaprzeczyć. Drgnęła, zaskoczona nie tyle przybyciem osoby trzeciej pomiędzy nią, a jej nowym “przyjacielem”, co samym faktem bycia zdziwioną. Rozważając swoje rozproszenie przez ostatnie, czuła się bardziej niekomfortowo w większym gronie niż na co dzień. Dlatego jeszcze nie była pewna, czy dołączenie nowej osoby do rozmowy miała traktować jako wybawienie od obecnej czy jako przekleństwo zaczęcia kolejnej. Automatycznie przekierowała swoją uwagę na Cassiana. Obok niepewności oblało ją również poczucie wstydu, które zwykle nie dominowało nad jej ciałem tak jak teraz, oblewając jej twarz różem. Był to rumieniec zarówno skrępowania, jak i złości na okoliczności tego spotkania. Intuicyjnie przeniosła dłoń ze swojego uda za bok swojego ciała, poza zasięg gryfońskiego spojrzenia, którego kierunek analitycznie najpierw zbadała. — Szczęśliwych obchodów, Cassian — odpowiedziała trochę mechanicznie, a trochę siłowo, później długo już patrząc na niego w ciszy, kiedy nawiązał bardzo porozumiewawaczą rozmowę. Caelestine nie kłamała. Mogła mijać się czasem z prawdą, ale nigdy nie opowiadała nieprawdy. Dlatego teraz wpatrywała się w absolutnej ciszy w jego tęczówki oczu, intensywnie (jak na siebie), bez zdradzenia jego niewinnego kłamstewka, ale też bez potwierdzenia dla jego słów. Dlaczego to on nie mógł chcieć z nią rozmawiać? Dlaczego nie mógł skłamać w ten sposób? Uwalniając ją od konieczności brania w tym kłamstwie udziału. W końcu skinęła bezpiecznie głową, przyznając ostrożnie: — Tak. Tak mogło się wydawać. I ostatecznie podniosła się z miejsca, kłaniając się grzecznie swojemu towarzyszowi, a nawet dziekując mu za… “pamiętliwą” rozmowę, jak to ją nazwała na odchodnym. Oddalając się z chłopakiem na bok, jedną rękę trzymała blisko przy swoim boku. Tą dotkniętą dziwną klątwą zjedzonego ciastka, którego nawet nie chciała próbować. Drugą zaciskała na łokciu, jakby przez trwałe uszczypnięcie chciała odgonić dzisiejszy koszmar. Wzrok z kolei błądził z drogi przed nimi, do niego. Zerkała na niego z boku krótko, co chwila wracając spojrzeniem do ziemi. — Chcesz… wziąć udział w grze? Zaproponowała zatrzymując go przez łagodne pociągnięcie jego rękawa. Chwyciła go bardzo nieinwazyjnie. Zresztą jak tylko skupił na niej uwagę, od razu rozchyliła palce, pozwalając materiałowi gładko osunąć się po jej opuszkach. W zielonych oczach skierowanych prosto na niego tchnięta była prośba. Wszystko, byle ten wieczór stał się odrobinę bardziej przyjemny i pełen w dla odmiany pozytywne wspomnienia. Nie chciała spotkać się z jego odmową, a czas oczekiwania może nie wykraczał poza jej cierpliwość, ale i tak zanim odpowiedział, pobiegła lekkim truchtem w stronę mis, wracając z dwoma bransoletkami dla siebie i dla niego. Wyciągnęła otwartą dłoń w jego stronę, czekając na jego odpowiedź. — Powiedzieć Ci jakie wrzuciłam zadanie? Może nie chciał wiedzieć. To nic nie szkodzi. i tak nie była aż tak zapalona, żeby mu powiedzieć. Nie wiedziała jak inaczej pociągnąć rozmowę, żeby ta czasem nie zeszła na tematy, o których nie chciała z nim rozmawiać.
Wilcze przekąski: opisane w poprzednim poście Gra: biała Ognisko: n/d Interakcje z wilkołakami: opisane w poprzednim poście
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Wilcze przekąski:3 Gra:Opłata; Zadanie: Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem. Ognisko: - Interakcja z wilkołakami:E
Mimo tego, że całość scenki ze strony Cassiana wyglądało całkiem profesjonalnie, tak nie mógł odmówić tego, że kiedy już odeszli kawałek wraz z Caelestine to odetchnął z ulgą. Na dobrą sprawę nie wiedział, czy ona będzie w stanie jakkolwiek wesprzeć go w tym drobnym kłamstwie, jednak jej zachowanie wydawało się spełniać formę pomocy. Posłał jej przyjazne spojrzenie uśmiechając się pod nosem. Czuł się tym lepiej im bardziej myślał o tym, że wyswobodził i siebie i puchonkę z uścisku nieprzyjemnej konwersacji, których na dobrą sprawę naprawdę nie chcieli ciągnąć. - Em... Może? - Zapytał bardziej siebie niż towarzyszki.
Generalnie chłopak nie planował absolutnie brać udziału w grze – nie sprawdzało się to u niego zbyt dobrze. Wychodził z przekonania, że w czym jak w czym, ale gdyby miał wymienić jedną rzecz, w której jest najgorszy powiedziałby, że to posiadanie jakiegokolwiek łutu szczęścia. Pomijając już oczywiście jego “fenomenalne” zdolności w zgadywaniu. Jedno wymagało drugiego, więc chyba całość mógł spłycić do samej fortuny. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta była raczej kapryśną towarzyszką, raz sprzyjając, a raz nie. Jednak patrząc na własne podboje i dokonania stwierdzał, że zdecydowanie do tej pory czerpał właśnie z tej drugiej puli. - Dobra. Możemy. - Uśmiechnął się. Nie licząc niebezpiecznie ryzykowanego wyskoku z Nikolą, a także eskapady w poszukiwaniu składników w ramach kółka naukowego, to jak do tej pory raczej wszystko przebiegało spokojnie. Umilając czas swojej kompance, mógł jej jedynie poprawić humor, a jeśli wiązało się to z wzięciem udziału w wilkołaczej grze, to kimże on był by jakkolwiek protestować.
Delikatne szarpnięcie golfu nie umknęło uwadze chłopaka. Był osobą ciepłolubną, a wieczory w Luizjanie wydawały się mu wyjątkowo chłodnymi, stąd wybór na wieczorny wypad. Uważnie śledził sylwetkę dziewczyny, która wrzucając karteczkę do misy wróciła z dwiema bransoletkami. Wiedział, że aby na dobrą sprawę wziąć udział całkowicie w grze to i on sam powinien coś wymyślić. Powtarzając na dobrą sprawę czynność, którą jeszcze przed chwila wykonała Caele, podszedł do miejsca, w którym należało wrzucić swoje zadanie i najstaranniej jak to było w obecnych warunkach tylko możliwe napisał to co dopiero po chwili przyszło mu do głowy.
Uważał swój pomysł za... Całkiem dobry. Nie czuł się pewnie w takich momentach nie wiedząc do końca jak na dobrą sprawę coś takiego powinno wyglądać, ale wydawało mu się, że wpisuje się to jakoś w ramy programu przewidzianego na dzisiejszy wieczór. Bransoletkę odebrał jednak od uroczej towarzyszki zakładając ja na swój nadgarstek. Był ciekaw co za zadanie może przypaść właśnie jemu i czy w ogóle uda mu się je wykonać.
Bardzo szybko był w stanie stwierdzić, że tak... Czemu nie? Z chęcią pozna to, co będzie wyzwaniem rzuconym przez puchonkę. Dopiero po chwili, w momencie, w którym już otwierał usta, by wydać z siebie dźwięk aprobaty stwierdził, że na dobrą sprawę. Właściwie... Czemu mieliby sobie psuć tę przyjemność? - A co powiesz na to. - Zagaił chcąc przestać wyglądać jak niema ryba, którą ewidentnie coś zszokowało. - Jeśli trafimy na kogokolwiek, kto dostał nasze zadanie, albo gdy będziemy to my to wtedy mi powiesz? No chyba, że los nie będzie na tyle łaskawy, to wtedy będę chciał wiedzieć co ciekawego wymyśliłaś. - Posłał jej szczery uśmiech, taki który świadczyć mógł tylko o tym, że był całkiem zadowolony. I z tego co wrzucił do kuli i z tego jak w obecnej chwili wygląda jego wieczór. - Co właściwie przygnało cię dziś tutaj? - Spytał dość niepewnie. Nie wiedział czy było to pytanie, które chciałaby usłyszeć dziewczyna, ale z drugiej strony chciał wiedzieć, czy tak jak i on początkowo wcale się tu nie wybierała - po prostu uległa czyjejś namowie.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że wilkołaki naprawdę się postarały o to, by każdy czuł się swobodnie i dobrze się bawił. Tam przekąski, tu śpiewy przy ognisku i inne ciekawe atrakcje. Chciała już nawet podejść do jednego z suto zastawionych stołów, by zjeść sobie jakiś soczysty kawałek mięsa na uzupełnienie niedoboru żelaza w organizmie i zregenerowanie utraty krwi, której chyba nieco za dużo ostatnio straciła w różnych sytuacjach, co w połączeniu z chorobą morską często sprawiała, że wyglądała jak blady wampir chodzący na głodzie. Nim jednak zdołała to zrobić usłyszała znajomy głos, na który odwróciła głowę. Uśmiechnęła się może nieco niemrawo w kierunku Julii, która postanowiła ją zagadnąć. Już jakiś czas się nie widziały. Być może dlatego, że w te wakacje każdy miał swoje własne plany i cele, a jakiś większych imprez masowych nie było aż tak wiele. - Hej, Brooks. I wbrew obiegowej opinii spędzam sporo czasu na ziemi - odpowiedziała, sięgając po jakiś plastikowy kubek, by nalać sobie do niego jakiejś miejscowej nalewki czy innego bimbru. - Co u ciebie? Mam nadzieję, że wykorzystujesz wakacje do treningów. Sama robiła sobie chwilowo pewną przerwę od zbyt intensywnych treningów. Nie chciała się przemęczyć i wypalić już na samym początku. Choć zapewne powinna też bardziej o siebie dbać a nie pakować się w durne sytuacje.
Prawdę mówiąc nie wiedział co ma myśleć o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Miał wrażenie, jakby w którymś momencie relacja przeskoczyła z normalnego toru na kolejkę górską. Nie rozumiał co się stało, ale nie zamierzał o tym próbować rozmawiać. Wciąż starał się trzymać granic, jakie narzucił Chris, ale wspomnienia same w niego uderzały. Przecież przed wyjazdem do Luizjany, gajowy zareagował spięciem i odsunięciem się, gdy tylko pochylił się do jego ucha. Za to od początku wakacji wszystko było… Inne. Bransoletka z memortkiem była jakby znakiem zachodzących zmian, nie mówiąc o ostatnim spacerze. Jak miał rozumieć ich relację teraz? W innym przypadku, gdyby chodziło o kogoś innego, nie przejmowałby się tym, przeszedł do porządku dziennego, pewnie nawet zapomniałby o wszystkim. Jednak tu chodziło o Chrisa, który zupełnie inaczej postrzegał podobne gesty. Czy między nimi zaczynało coś się dziać po obu stronach, czy jedynie był odskocznią, przejściem z zapatrzenia w jedną osobę do otwarcia na kogoś nowego? Mógł sobie pozwolić na to, żeby spokojnie złapać go za dłoń, gdy byli sami, czy wciąż musiał czekać, aż gest, jako pierwszy, wykona gajowy? Po rozmowie na plaży, gdzie wiele tajemnic zostało nagle odsłoniętych, a później… Właściwie wciąż nie wierzył w to, co młodszy mężczyzna chciał zrobić i powoli zaczynał przekonywać sam siebie, że zwyczajnie mu się zdawało. Błędnie zrozumiał jego ruch. Tak było nawet łatwiej, aby trzymać się w ryzach i nie zrobić niczego głupiego. Cieszył się, że to Chris wspomniał o tej imprezie i spytał, czy pójdzie z nim. Na wspomnienie jego speszenia, poczuł falę ciepła, rozchodzącą się powoli po jego ciele. Nie wnikał, co było większym powodem do zawstydzenia - zapraszanie na imprezę, czy pytanie jego o wspólne wyjście. Kusiło także zapytać o charakter, w końcu w podobny sposób został zaproszony na zabawę w Dolinie, gdzie jednak nie był na randce, a tu…? Zganił się w myślach, za odbieganie od rzeczywistości, aby ocknąć się z zamyślenia. Lekki uśmiech błąkał się na jego ustach, gdy powoli docierali na miejsce. - Twój duch musi być zadowolony, że jesteś tutaj - odezwał się lekko, kiedy dochodzili na miejsce. Spoglądał na mężczyznę z ukosa, uśmiechając się nieznacznie pod nosem. Cieszył się, że chciał aby szedł z nim. Tylko czy mógł uznać to za odpowiedź na kotłujące się w jego głowie pytania? Nie, raczej nie… A A może? Na miejscu wziął dla każdego z nich dziwny miętowy napój oraz przekąski w postaci karmelowych ciastek. Wpierw upewnił się, że nie są z orzechami, dopytując o to jednego z gospodarzy i dopiero później podchodząc z nimi do Chrisa. - Raczej nie wypada odmawiać poczęstunek. Nie mają orzechów - uśmiechnął się, podając mu ciasteczko i samemu wgryzając się w swoje. Nie spuszczał wzroku z Chrisa, starając się wyłapać, towarzyszące mu emocje. Podekscytowanie imprezą u wilkołaków, ekscytacja? Zaraz jednak sam zaczął czuć się… Lżej? Jakby coś było z ciastkiem nie w porządku, a jednocześnie cudownie. Szturchnął, w jego odczuciu lekko, gajowego w ramię, wskazując na tłum gospodarzy. - Chcesz z jakimś porozmawiać?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Mógł się domyślać, że naprawdę wprowadził w życie Josha prawdziwy mętlik, że namieszał mu w głowie, ale prawda była taka, że sam również nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, jak do tego podchodzić, że po prostu złamał pewne blokady i pieczęcie, jakie dotyczyły jego samego. Przynajmniej dokładnie takie miał wrażenie i nie miał nawet pewności, czy będzie w stanie wyjaśnić to, co się z nim dzieje, nie wiedział, czy będzie w stanie spojrzeć na siebie samego i powiedzieć, że jest dokładnie tak samo, jak dawniej. Bo wiedział doskonale, że nie jest już dokładnie taki, jak przed tamtym wieczorem, przed tamtą nocą, która pozwoliła mu w końcu otworzyć oczy i rozejrzeć się dookoła siebie, która pozwoliła zrozumieć mu, że życie nadal idzie naprzód, a on nie może zatrzymywać się w miejscu, że z jakiegoś powodu utknął gdzieś w szczerym polu, kiedy nie miało to najmniejszego nawet sensu. Potrzebował jednak najwyraźniej jakiegoś wsparcia pochodzącego nie wiadomo skąd właściwie, ale jednak okazało się, że potrafi się złamać, że potrafi w końcu zaciągnąć głęboki oddech, że jest w stanie pomyśleć o samym sobie. O swojej przyszłości. O swoim szczęściu. Nie tak znowu dawno rozmawiał o tym z Nancy i zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie jest jedna rzecz, jakiej brakuje mu do pełnego spokoju, do powiedzenia sobie, że ma wszystko, czego potrzebował, że ma wszystko, co dałoby mu radość. Nie wiedział jednak zupełnie, czy przypadkiem nie udało mu się czegoś popsuć, zachowując się tak, a nie inaczej, choć z drugiej strony odnosił wrażenie, że Josh nie ma nic przeciwko temu, by ich życie wyglądało w sposób, który właściwie wybrał Chris. Podążał za nim, co gajowego dość mocno dziwiło, a jednocześnie powodowało, że serce zaczynało bić mu coraz szybciej. Nigdy nie znajdował się w takiej sytuacji, w takim położeniu, nie wiedział tak do końca, jak powinien się zachowywać, jak powinien postępować i w jaką zwrócić się stronę, ale czuł, że stchórzył w sposób absolutnie haniebny, że zrobił coś, czego tak naprawdę wcale robić nie chciał, bo ostatnie czego w tym momencie potrzebował, to ucieczka. Pamiętał doskonale, co przekazał Joshowi za pomocą kwiatów, pamiętał bardzo dobrze o tym, że opowiadał mu o pierwszej miłości, o oddaniu i tym wszystkim, ale miał wrażenie, że to po prostu pękło niczym bańka mydlana, stając się ostatecznie wspomnieniem, które miało mu już zawsze towarzyszyć, ale które na pewno nie było w stanie kierować jego życiem. Coś się stało, coś się zmieniło i zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie jest tym samym człowiekiem, którym był jeszcze zimą, wiedział, że gdyby spojrzał na siebie z boku, zdałby sobie sprawę z tego, że faktycznie coś pękło, że pojawiły się rysy, których wcale nie chciał powstrzymywać. Doskonale wiedział, co by teraz powiedział mu Paul, był pewien, że mężczyzna kazałby robić mu dokładnie to, co robić chce i przestać w końcu się zastanawiać nad każdym krokiem. Kazałby mu zacząć myśleć o samym sobie, o swojej przyszłości, o tym, czego chciał. Gdyby jednak go zapytał, czym była ta potrzeba, pewnie Chris miałby problem, żeby odpowiedź. Ale czy na pewno? W końcu przyjemnie spędzał teraz czas z Joshem, a wiedząc o nim coraz więcej, zaczynał mieć o nim coraz lepsze zdanie i odkrywał pewne elementy, które powodowały, że coraz częściej zastanawiał się, jak wiele wrażliwości Walsh tak naprawdę ukrywał pod tym wiecznym śmiechem, pod tą wieczną zabawą i tym wszystkim, co temu towarzyszyło. To jednak nie zmieniało tego, że serce biło mu jak wściekłe, kiedy zapraszał go na tę imprezę, kiedy proponował, żeby wybrali się tam wspólnie, nie z innymi, ale po prostu w dwójkę. Jak na spacer nad rzekę, jak do Wesołego Miasteczka, jak na plażę. Było tego niesamowicie dużo, ale mimo wszystko odnosił wrażenie, że teraz jest znowu inaczej. Że coś pękło, że coś się odmieniło i nic nie wskazywało na to, by miało wrócić do dawnego stanu. - Nawet nie wiesz, jak bardzo. Myślałem, że nigdy się nie uspokoi, a teraz po prostu jest cicho i tylko się rozgląda. Nadal nie wiem wszystkiego, co go dotyczy, ale myślę, że naprawdę chciał, żebyśmy tutaj przyszli - powiedział, zadziwiająco wręcz łagodnie, kiedy spojrzał w stronę Olivera. Duch znajdował się w pewnym oddaleniu i obserwował wszystko z wielką uwagą, a Chris nie chciał mu ani trochę przeszkadzać, każdy z nich zajmował się więc swoimi sprawami. Gajowy spojrzał nieco niepewnie na przyniesione ciastko, nie mówiąc już o tym napoju, ale mimo wszystko wolał nie odmawiać jego spróbowania. W końcu na pewno nie chciał obrazić gospodarzy, nie chciał wypaść na jakiegoś niewdzięcznego, czy coś podobnego, nic zatem dziwnego, że ugryzł ciastko, które było właściwie całkiem smaczne, a później nawet napił się tego niesamowitego specyfiku. Nie był pewien, czy nie ma w nim alkoholu, więc zerknął na Josha, jakby chciał go zapytać, czy w razie czego wypije to za niego, bo jakoś nie miał najmniejszej ochoty na wyskokowe dodatki, które wcale mu nie smakowały. - Może na razie po prostu się rozejrzymy? Chyba nigdy nie byłem w takim miejscu ani nie spotkałem tak wielu osób znajdujących się w takiej sytuacji - powiedział ostrożnie, nie chcąc nikogo urazić, a domyślał się, że jednak nie są tutaj tak całkowicie sami, a inni są w stanie ich usłyszeć. - Nawet nie wiem, czego tak naprawdę się tutaj spodziewać, ale... z jakiegoś powodu niesamowicie mnie to ciekawi. Trochę jakbym czekał na jakiś niesamowity pokaz fajerwerków, czy coś podobnego - przyznał ostrożnie, zaciskając zęby na ciastku i na moment tak z nim po prostu zamierając w miejscu. Rozmowa z Joshem wydawała mu się taka prosta, taka oczywista, a jednocześnie czuł, że z chęcią przekonałby się, czy jego dłonie są tak samo ciepłe, jak tamtej nocy na plaży.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Wilcze przekąski:6 Gra:opłata; Przywitaj się z co najmniej trzema osobami, pocałowaniem w dłoń; biała bransoletka Ognisko: fałszowanie śpiewanie
Traktowała Williamsa poważnie, bo był jej przyjacielem, jednak nie była w stanie rozmawiać z nim o chłopakach, bo... Cóż, ciężko narzekać na facetów w towarzystwie innego faceta, a tym bardziej w rozmowie z innym facetem. Chyba, że byłaby naprawdę wściekła, to wtedy byłoby jej wszystko jedno. Jak na razie nie można było powiedzieć, że kogoś miała, bo jej "relacja" z Avrey'em była zbyt skomplikowana, żeby można było w ogóle rozmawiać. To znaczy... z pewnością byli ze sobą blisko fizycznie i to była jedna jedyna rzecz, którą można było stwierdzić na pewno. Reszta była jednym wielkim bałaganem. A przynajmniej tak w tej chwili to wyglądało w jej głowie. Sposób, który obrał Noah, wcale nie był głupi. Nie wszyscy potrafią zaryzykować przyjaźń, kiedy w grę wchodzi całkowite zburzenie tego, gdy tylko ta druga osoba nie będzie w stanie dać czegoś więcej niż przyjacielska relacja. W istocie czasami lepiej było działać zachowawczo, jeśli miało się dużo do stracenia. Jednak największą wadą obrania takiej strategii jest cierpienie, które niestety ale będzie się pojawiać z czasem, na skutek tego, że nic się nie robi ze swoimi uczuciami. A bezczynność, potrafi boleć najbardziej. Zbiorowe śpiewanie było na tyle wygodną opcją, że ludzie sami siebie zagłuszali, przez co nie krępowali się tak bardzo, ale tym samym czerpali radość z samej czynności jaką było śpiewanie. Dlatego Odeya bardzo ucieszyła się z pomysłu przyjaciela, kiedy ten wypalił z taką propozycją. W końcu przyszli tutaj się bawić, prawda? Posłała tylko szeroki uśmiech Gryfonowi, kiedy ten zgodził się z nią, że przynajmniej te pare osób rozkręciło się przy ognisku, wyśpiewując słowa piosenki, którą magicznie zainkantował chłopak. Widać było, że on sam bawi się równie świetnie jak dziewczyna, co ją niezmiernie cieszyło. Usłyszawszy od niego komplement na temat oczy, w jednej chwili nieco zakłopotana jego emocjonalnym wydźwiękiem, uniosła brwi, patrząc na bruneta pytająco. A kiedy dokończył po krótkim zastanowieniu, parsknęła śmiechem, rozbawiona tą grą słów. - No tak, to jakaś miła odmiana dla Ciebie, bo ciągle widzisz tylko te "martwe" oczy swojego ducha - odparła po chwili i już miała zapytać go o zjawę, która mu towarzyszy, kiedy nagle jeden z mężczyzn przy ognisku zaczął krzyczeć coś o jakichś życzeniach, które można było wrzucać do ogniska, aby się spełniły. Kilka sekund później otrzymali od niego mały skrawek papieru i pióro, co koniecznie zdaniem Worthington trzeba było wykorzystać. Noah też widocznie spodobał się ten pomysł. - A ja tam wierzę, że się spełni - mruknęła w stronę przyjaciela, słysząc jego sceptyczne podejście do całej tej zabawy. Pochyliła się nad kawałkiem pergaminu, zastanawiając się czego mogłaby sobie życzyć. Trzeba mieć dobre intencje. To może... Pośpiesznie naskrobała: Aby Olivia miała cierpliwość do Solberga. Przypominając sobie ostatnią rozmowę dziewczyn, kiedy to wściekła Gryfonka, musiała spędzić noc w pokoju Odey, bo miała dość ciągłego widoku całujących się Maxa i Mii, westchnęła i składając karteczkę a pół, a potem jeszcze na pół, wrzuciła ją do ognia, gdzie po chwili spłonęła, zostawiając po sobie smugę zielonego dymu. Nie minęło kilkanaście minut, które spędzili na rozmowie i żartach, a koło nich znowu pojawiła się młoda kobieta, z wyraźnymi bliznami na twarzy, która zaprosiła ich do gry w wyzwania. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, słysząc pytanie bruneta, siedzącego obok. - No jasne! - rzuciła rozochocona, po czym wzięła od wilkołaczki kolejny kawałek pergaminu i zaczęła zastanawiać się nad ciekawym wyzwaniem. W końcu napisała: Przywitaj się z co najmniej trzema osobami, pocałowaniem w dłoń. Po chwili sięgnęła do szklanej misy, do której wrzuciła karteczkę ze swoim wyzwaniem, po czym obserwowała Noah,który jeszcze coś dopisywał na swojej. - Ciekawe co można wygrać...? - zastanawiała się na głos, odliczając należną kwotę i posyłając młodej kobiecie uśmiech, wręczyła jej pieniądze. Choć nie miała w zwyczaju wydawać takiej ilości galeonów jednorazowo i w dodatku na nic tak naprawdę konkretnego i pożytecznego, to stwierdziła, że raz na jakiś czas może zaszaleć. Bardzo była ciekawa tego jakie zadanie jej się trafi. W zamian od wilkołaczki otrzymała białą bransoletkę, która niemal od razu znalazła się na jej lewym nadgarstku. - Myślisz, że uda nam się podołać wyzwaniom? - spytała Gryfona, kiedy ten również wrzucił swoje zadanie do misy.
Początkowa odpowiedź Cassiana nie tyle zawiodła jej oczekiwania, co wywołała absolutną niemoc z jej strony. Wpatrywała się w jego twarz w całkowitej ciszy, dostrzegając wyraźne oznaki zwątpienia w jej pomysł. Nie była nawet pewna dlaczego sama chciała wziąć udział. Ostatnio wiele rzeczy robiła wbrew sobie. Jej brat opuszczał szkołę, od tej pory miała sobie w niej radzić sama. Próbowała nawiązywać znajomości, chociaż przez całe sześć lat od nich stroniła. Dlatego spotykając się z niepewnością gryfona, podejrzewała się nawet o to, że zaraz zrezygnuje ze swojej propozycji. Może dlatego zniknęła mu z radaru, zanim jasno jej odmówił i wróciła z bransoletkami, jako sugestia dokonania się już połowy czynności przystąpienia do zabawy. Pozostała w miejscu w czasie kiedy chłopak dorzucał swoją karteczkę do misy. Patrzyła na niego z dystansu, wdzięczna losowi, że nie musiała spędzać kolejnego wieczoru w samotności, ale jeszcze nie do końca pewna, czy obecność akurat Cassiana była tą, której by chciała oczekiwać. Z pewnością odszukałaby w pamięci kilka osób, których nieobecność wywoływała jej tęsknotę i melancholię. Sam Gryfon… cóż. Jedyny moment, w którym jego osoba zdawała się wywrzeć na nią większy wpływ, był jednoczesnym momentem, w którym zachciała wtedy od niego w ciszy uciec. Mimo to, teraz stała obok niego i dyskutowała z nim o sekrecie zapisanych przez nich zadań. — Dlaczego rozmawiamy o grze? — spytała bezpośrednio, kiedy już raz skoncentrowała myśli na naturze ich znajomości i nie potrafiła zrozumieć, co właściwie robią tu obok siebie, w jednym miejscu, poruszając błahe tematy. Jakby się znali. Lubili. Po co ją uratował od jej towarzysza? Czy to rzeczywiście był ratunek, czy zwykły przypadek? Jasne, zielone tęczówki, choć utkwione na nim zdawały się wyrażać łagodność, oczekiwały odpowiedzi. Dla odmiany, nie uciekła spojrzeniem w bok. Utrzymała go na jego twarzy nie musząc wiele zadzierać ku niemu podbródka. A przynajmniej mniej niż przy większości strzelistych chłopców w Hogwarcie. — Znaczy… tak. Tak możemy zrobić — przyznała, bo mimo, że sama o to spytała, odpowiedź była jej stosunkowo obojętna. Ciągnęła temat rozmowy, wymuszając na sobie słowa. Mogła milczeć. Lubiła milczeć. Lubiła obserwować. Lubiła też wszystko wiedzieć. znać myśli swojego rozmówcy. A intencji i zamiarów Beaumonta nie potrafiła przewidzieć. Jego motywacji, żeby ze wszystkich zebranych podejść akurat do niej. Żeby zgodzić się na wspólną grę, chociaż z początku zdawało się, że tego nie zrobi. — Ale nie chcesz poszukać lepszego towarzystwa do rozmowy? Jeszcze miała zapisane w pamięci echo niezręczności i niechęci jej współlokatorów, kiedy byli zmuszeni z nią rozmawiać. Jedynie Finn zdawał się czuć w rozmowie z nią całkowicie swobodny i nieprzymuszony do niej. Jednocześnie Gard, w sposób znacznie bardziej ostentacyjny niż mu się wydawało, co Caelestine podejrzewała już od kilku dni, zabiegał się o ciągłą uwagę Maximiliana, przez co przebywanie z nimi w jednym pokoju zdawało się być… pośrednim naruszeniem ich prywatności. Spytana co tu robiła, znała przynajmniej dwie dobre odpowiedzi. Żadna nie obejmowała stwierdzenia, że chciała tu przyjść. Chciała uwolnić się od wrażenia bycia ciężarem w domku dla jej współlokatorów. Chciała, żeby Stave w końcu przestał ją męczyć o wybranie się na te tereny. Chciała dowiedzieć się czegoś nowego o wilkołakach (choć wolałaby na odległość, zamiast przez odwiedzanie mokradeł) i… chciała zmusić się do zrobienia rzeczy, których normalnie nie robiła. To akurat jej się udało. W naturalnych warunkach zostałaby w pokoju. Szkicowała, malowała, a może nawet znalazłaby bezpieczną przestrzeń, w której mogłaby zapalić magiczne zioło i ulżyć bólowi głowy, który ostatnimi dniami się nasilił. Z początku nie udzieliła mu żadnej z tych odpowiedzi. — Nie chciałam tu przyjść — przyznała wstępnie, dopiero po pewnym wahaniu dodając — ale to był jedyny sposób na nawiązanie jakichkolwiek przyjaźni. I ucieszenie Stave’a. Dopiero teraz uciekła spojrzeniem w bok. Pierś uniosła jej się w głębszym oddechu. Znów chowała rękę za plecami, z dyskomfortem wywołanym paskudnym działaniem klątwy. Ten właśnie dyskomfort nie wpływał pozytywnie na jej postanowienia — ale okazuje się, że samo przyjście nie nawiązuje przyjaźni… chociaż przynajmniej Stave się wyciszył. Błądząc wzrokiem po sylwetkach innych ludzi, dostrzegła swojego ducha pomiędzy grupką wilkołaków, którym się ukazał, żeby z nimi porozmawiać. To był prawdopodobnie pierwszy dzień, w którym się od niego uwolniła. Wcześniej chodził za nią nawet do łazienki, co było wysoce niekomfortowe. — A ty? Krótkie pytanie nie wyrażało ciekawości, pomimo, że... naprawdę była zainteresowana jego powodem.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jak na razie przez większość wyjazdu zdecydowanie bardziej trzymał się atrakcji w Nowym Orleanie, odpuszczając sobie zwiedzanie lasów i mokradeł; szkoda było mu na to butów. Poproszony o towarzystwo na ognisku przez Heaven, nie mógł jednak odmówić. Z jednej strony dlatego, że po prostu ich tradycją były wspólne wyjścia na takie zabawy, z drugiej - mniej oczywistej i zdecydowanie niewypowiedzianej - nie zamierzał puszczać przyjaciółki samotnie w okolice mokradeł. Wsparciem w kwestii nawigacji być może miał nie być, ale oboje zdawali sobie sprawę, że w razie kłopotów różdżka Ezry była bardziej przydatna niż Heaven. - Jak na ciebie patrzę, to nie wiem, czy nie powinienem się przebrać. - Zmierzył przyjaciółkę aprobującym spojrzeniem. Sam zdecydował się wyglądać... zwyczajniej. Jasne spodnie i szarawy t-shirt wzbogacała jedynie jeansowa kurtka. Mimo wszystko wieczory potrafiły być chłodniejsze, a kawałek drogi przed sobą mieli. I pomimo tego czasu, Heaven dopiero pod koniec zdecydowała się z nim podzielić szczegółem raczej istotnym. - Och, czyli nie wypada żartować o psach. - Pokiwał głową, starając się nie pokazać żadnej niechęci. Prawdopodobnie do wilkołaków Ezra miał najbardziej krytyczny stosunek ze wszystkich mieszańców krwi. Lub raczej nie samych wilkołaków, co tych wyznających wartości podobne do Noxa. Przemieniających własne dzieci i partnerów, noszących się z dumą ze swoim przekleństwem, takich, dla których morderstwo podczas pełni nie znaczyło nic złego. Nie wiedział, jakie były wilkołaki z Nowego Orleanu, ale nie miał do nic zbyt pozytywnego nastawienia. Tak jak i Heaven, przyjął jednak napar, skoro już był podawany. Potaknął chętnie, gdy zapytała go o śpiewanie i przeniósł wzrok na osoby, które aktualnie się tam kręciły. - Och, już chyba wiem, dlaczego tu jesteśmy. - Utkwił wzrok w Puchonce, którą ostatnio upatrzyła sobie jego przyjaciółka. Najwyraźniej Dear jeszcze z nią nie skończyła. - Dobra była? - dopytał, łokciem trącając Heaven i poruszając brwią. Podpytywanie o takie rzeczy nie było w ich relacji niczym dziwnym. Pozwolił jej zaraz pociągnąć się w stronę interesująco brzmiącej gry. - Jeszcze pytasz. - Przechwycił karteczkę, tylko chwilę się namyślając nad odpowiednio trudnym wyzwaniem i zostawiając kilka monet.
Wilcze przekąski: - Gra:opłata, wyzwanie - "Pozwól komuś na imprezie rzucić na Ciebie zaklęcie obscuro. Z zawiązanymi oczami musisz przetrwać całą imprezę.", biała Ognisko: - Interakcje z wilkołakami: -
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Chłopak ostatecznie chce się po prostu bobrze bawić, jeśli ktokolwiek przyłapie go tutaj , może oszczędzić sobie nieprzyjemnych sytuacji i wziąć winę na siebie. A zdecydowanie na taką imprezę miło by było mieć towarzystwo. Chociaż to dość samolubne. - Czy taka przemiana boli, czytałem w tylko w książkach że musisz być ugryziony no i że pja się wywar przed pełnią.-rzekł spokojnie po czym odwrócił się tak by mógł spoglądając na śpiewających. Wiktor odniósł wrażenie że nie wyglądał za dobrze w takim stanie, jednakże miał nadzieję że kolega nie będzie miał za złe za to co powiedział. -Masz jakieś zainteresowania co lubisz?Nie powinien tyle zadawać pytań, może nie którzy nie lubią tego. Puchon nie do końca czuł się sobą. Jak przeszkadzam i zanudzam to wal śmiało, to stąd pójdę jednakże coś go tutaj trzymało.
Wilcze przekąski: 5 Gra: biała bransoletka, wyzwanie: przez całą imprezę udawaj wodza plemienia małp z Gibraltaru
Noah nie miał bladego pojęcia o relacji Odey z Daemonem. Gdyby się o tym dowiedział, zapewne zmieniłoby to wszystko, całą jego sytuację. Czasem się zastanawiał, czy nie podpuścić nieco Gryfonki, aby ta, nawet nieświadomie, sypnęła się i zdradziła mu, czy ktoś jej się podoba, ale zawsze, kiedy coś podobnego przychodziło mu do głowy, ostatecznie zauważał bezsensowność takiego działania. Chyba przede wszystkim dlatego, że to by oznaczało, że ona nic w nim nie widzi, a przecież te słodkie złudzenia były w tym momencie najcenniejszym, co miał. Przy Ode wszystko inne siadało, byłby w stanie zrezygnować z bardzo wielu rzeczy, byleby tylko ją zdobyć. Nie chciał pozbywać się tych złudzeń. Faktycznie, ktoś mógłby pomyśleć, że o wiele lepiej jest przenieść wszystkie te złudzenia do świata realnego, mieć ją w rzeczywistości, ale taki ktoś pewnie nawet nie spodziewał się, co Noah w tej chwili przeżywa w swoim wnętrzu... Gdyby tylko dostał chociaż sygnał, choćby mglisty cień o kształcie i rozmiarach jego pierwszego patronusa, który powiedziałby mu, że ma o co walczyć, zrobiłby to. Ale czegoś takiego nie miał. A nie uważał się za osobę mogącą po prostu wziąć, co mu się należy. Nie miał do tego jaj... No i pozostawała też kwestia tego, że Ode nie była dla niego dziewczyną na jedną noc albo na jakąś chwilową przygodę - gdyby tak ją traktował, a w życiu nie ośmieliłby się potraktować tak jakiejkolwiek dziewczyny, zapewne niczym by się nie przejmował. Mógłby równie dobrze użyć magii - zaklęcie Imperius czy Amortencja nie były jedynymi środkami, jakie można by wykorzystać. Wystarczyłyby o wiele prostsze czary, które może i nie dałyby tak zdumiewającego efektu, ale, jak to mawiał jego ojciec, gdzie jest różdżka, tam jest i rozwiązanie. No niestety, tato, ale w tej sytuacji różdżka nie pomoże... Ona natomiast mogłaby zostać użyta wtedy, gdyby do Noah'ego dotarły wieści o Daemonie. Nie dało się ukryć, że momentami Gryfon nieco nadużywał tego magicznego patyka... Niestety, nie miał nerwów ze stali, miał dość gorącą głowę i często brakowało mu asertywności. Nie lubił się konfrontować na argumenty. Nie dało się też ukryć, że żył nieco w swoim świecie. Z lubością zaczytywał się w historiach, tak magicznych, jak i mugolskich, o honorowych dżentelmenach, którzy swoje spory rozstrzygali w pojedynku na udeptanej ziemi. Odey już nie raz miała okazję poznać tę część jego charakteru, wiedziała o tym, że najchętniej przeniósłby się w czasie, albo lepiej - do innego świata, bo trudno było uwierzyć, nawet jemu, że te mityczne dawne czasy faktycznie były tak romantyczne i bohaterskie, jak przedstawiały je różne opowieści. A to, co zrobił Daemon, Noah z całą pewnością uznałby za obrazę damy i nie podarowałby tego tak łatwo. Ale nawet on musiałby wtedy przyznać, że Ślizgon Odey nie zgwałcił, że do niczego jej nie zmusił... Ta sprawa była tak skomplikowana, że gdyby to wszystko w rzeczywistości wypłynęło, sam by nie wiedział, co robić w sprawie jego i Odey. Zapewne, starając się zachować spokój, wyłożyłby wszystkie karty na stół i... wtedy zobaczyliby, co dalej. Tu już nic nie zależałoby od niego... Niemiłe, zimne ukłucie w żołądku przeszyło go, kiedy Gryfonka przekształciła jego komplement w żart. W przypływie nagłej śmiałości spróbował w ten sposób wymusić na niej danie mu znaku do działania, ale efekt był negatywny. Nie osiągnął nic. Spróbować jeszcze raz? Jest sens? Być może, ale raczej nie teraz... Swoje zażenowanie starał się ukryć uśmiechem, co przyszło mu wcale nie aż tak trudno. W końcu mieli się tu bawić, prawda? Co najwyżej gdzieś głęboko w jego oczach można było wyczytać jego prawdziwe uczucia... Niestety, było jeszcze coś więcej. Coś, czego nie spodziewał się odczuć i nad czym trochę nie potrafił w tej chwili zapanować. Gniew. Wściekłość. Rozjuszenie. Właśnie dlatego, kilka następnych ruchów wykonał nieco bardziej gwałtownie, niż planował... Zapewne właśnie ze względu na wszystkie te okoliczności, na kartce, którą wrzucił do ogniska, napisał właśnie takie życzenie. A cierpliwość, o którą poprosiła Odey dla swojej przyjaciółki, w tym momencie jemu też bardzo by się przydała... Nie pomyślał o niej, bo cierpliwość byłaby dla niego użyteczna dopiero na następnym etapie. Na tym potrzebował czegoś innego... - Och, gdyby tak było, byłoby cudownie... - powiedział rozmarzonym głosem, obserwując zielonkawy dym zanoszący jego życzenie wilkołaczym duchom. Potem oboje z Odey podeszli do młodej wilkołaczki i zapisali swoje wyzwania. Dla Noah'ego wzięcie udziału w tej zabawie było czymś bardzo ekscytującym. Wszelkie wyzwania, zakłady, gry, zabawy - to był jego konik i chleb powszedni! Postanowił wykorzystać swój pomysł o małpach, który przedstawił już kiedyś Gryfonce, i to właśnie to napisał na karteczce, którą wrzucił do szklanej misy. - Mam nadzieję, że przynajmniej zwrot tej kasy... - powiedział, wpłacając wpisowe. - Pewnie! Wątpisz w sir Noah'ego Petera Williamsa? - zapytał jej, przybierając ten dobrze jej znany, arystokratyczny ton. Nie miał na sobie tiary czy peleryny, dzięki którym mógłby uzyskać lepszy efekt, ale ten chyba i tak nie był zły! Nie wychodząc z roli wyniosłego i szarmanckiego dżentelmena, poprowadził Odey do miejsca, w którym grał zatrudniony przez wilkołaków profesjonalny muzyk, po czym ukłonił się jej tak, jak wtedy, w dormitorium, kiedy się poznali, ale tym razem już nie miało co spaść mu z głowy, więc zdołał musnąć ustami jej rękę. - Voulez vouz dancer avec moi, madame? - zwrócił się do Gryfonki, przypominając sobie taniec z Lou na środku nowoorleańskiej ulicy. Wtedy już podszkolił się wystarczającą w jazzowym tańcu, aby czuć się nieco pewniej. Zastanawiał się tylko, czy Odey rozumie po francusku...
Czy zgłaszając się do zabawy, mierzyliście siły na zamiary? Zaraz się okaże. Cokolwiek robicie, przerwijcie i sprawdźcie, jakie zadanie wylosowała dla Was misa. Pamiętajcie, że od tego momentu każdy Wasz post będzie sprawdzany pod kątem wykonania zadania.
@Noah P. Williams - Zaśpiewaj jakąś piosenkę przy ognisku. @Caelestine Swansea- Powiedz każdemu swojemu rozmówcy co najmniej jeden szczery komplement. @Cassian H. Beaumont - Przez całą imprezę udawaj wodza plemienia małp z Gibraltaru. @Violetta Strauss- Do końca imprezy do każdego swojego rozmówcy zwracaj się mommy/daddy. Dopuszczalne są też obcojęzyczne formy jak (wszelkie papi, mamacita itd). Nie możesz przy tym podać powodu dla którego nazywasz ich w ten sposób. @Morgan A. Davies - Musisz znaleźć w tłumie jakiegokolwiek opiekuna (liczy się pierwszy) i zaprosić go do tańca, który ma się zakończyć propozycją wspólnie zakończonego wieczoru. @Heaven O. O. Dear - Pozwól komuś na imprezie rzucić na Ciebie zaklęcie obscuro. Z zawiązanymi oczami musisz przetrwać całą imprezę. @Ezra T. Clarke - Oddaj trzy jakiekolwiek części swojej garderoby trzem różnym osobom. Maksymalnie jeden to może być biżuteria. @Yuuko Kanoe - Przywitaj się z co najmniej trzema osobami pocałowaniem w dłoń. @Shawn A. McKellen II - Pocałuj co najmniej jednego ze swoich imprezowych rozmówców. Interpretacja dowolna. @Odeya Worthington - Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem.
______________________
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Rozpamiętując ostatnie chwile ze spaceru na plaży, mimowolnie przypominał sobie wiadomość zawartą w kwiatach. Nie mógł jej lekceważyć, udawać, że nic takiego nie istniało. Chris już dwukrotnie wyjaśnił mu swoje wycofanie, opory. Pierwszy raz bukietem, gdzie jasno wyznał, że potrzebuje czasu, że już był raz zakochany i nie skończyło się to dobrze. Drugi raz, gdy odsunął się w czasie burzy. Jednak to właśnie ten pierwszy, związany mimowolnie z przyjacielem Chrisa, stał ością w gardle Josha. Wracając myślami do chwil, gdy po prostu leżeli na piasku, kiedy rozmawiali, miewał chwile zwątpienia, czy mężczyzna na pewno był wtedy myślami przy nim. Wszystko wskazywało na to, że tak, a przynajmniej do chwili, gdy ten odwrócił się i wyraźnie próbował pójść o krok dalej, ale znów się wycofał. Dlaczego? Dotarło do niego, że nie z tą osobą, z którą chciał, znajdywał się na piasku? Choć starał się przekonać samego siebie, że z całą pewnością tak nie było, że raczej speszył się, zwątpił, albo wcale nie chciał, a on sam mylnie odczytał jego ruch, tak lodowate szpilki przebijały się przez jego pierś. Wiedział co to za uczucie i starał się je zdusić w zarodku, zanim całkowicie go pochłonie. Ostatnie, czego potrzebował, to zazdrość. Postanowił cieszyć się zwykłym wyjściem na imprezę i czekać na kolejne atrakcje, jakich miało być jeszcze trochę. Zwykłym wyjściem na imprezę… Aż miał ochotę prychnąć do własnych myśli. Stawianie tego wyjścia obok spaceru nad rzeką, albo wypadem na strzelnicę, było może rzeczywiście zwiastunem czegoś "zwykłego", ale mając w pamięci spacer na plaży… Jakkolwiek próbował nie traktować tego jako randki, żeby nie przytłaczać swoją osobą Chrisa, żeby nie czuł się źle w jego towarzystwie, tak nie potrafił i nie pomagało w tym speszenie gajowego przy zapraszaniu. Coraz bardziej był przekonany, że to wyjście jest odpowiedzią na pytania, choć nie wiedział, czy w pełni świadomą. Uśmiechnął się lekko, rozglądając wokół nich w poszukiwaniu Roberta, ale nie widział go w pobliżu. - Podejrzewam, że mój raczej stchórzył, albo miał dość towarzystwa nudziarzy… Ciągle narzeka, że powinienem więcej czasu spędzać z dzieciakami. Ostatnio nawet Strauss wyciągnął ze mną na karuzelę - podzielił się swoją udręką z Robertem, wzruszając lekko ramionami. Cieszył się, że teraz duch gdzieś zniknął, choć podejrzewał, że pojawi się nagle, gdy nie będzie się go spodziewać. Choć nie miał mu za złe, że wtedy sprawił im towarzystwo w postaci Krukonki. Było wesoło. Dostrzegł spojrzenie Chrisa, gdy podawał mu napój miętowy i nie powstrzymał szerokiego, rozbawionego uśmiechu. Skinął mu głową na znak, że w razie czego, wypije za niego napój, choć po prawdzie, nie podejrzewał, żeby były z procentami. Sam swój wypił w miarę szybko, nie przepadając zbytnio za miętowymi napojami, czego starał się nie pokazać, aby nikogo nie urazić. - Sam jestem ciekaw tego, jak tutaj żyją. Właściwe stworzyli osobną społeczność i choć historia nie jest wesoła, ciekawi mnie, jak sobie teraz radzą - wyznał cicho, rozglądając się po zebranych, aby po chwili znieruchomieć, gdy dostrzegł Chrisa z ciastkiem w zębach, jakby zamyślonego. - O czym myślisz? - spytał z zaciekawieniem, kończąc jeść swoje ciastko.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby wiedział, jakie głupie myśli krążą po głowie Josha, to chyba solidnie by mu przyłożył, na opamiętanie się, bo ani trochę nie podobałby mu się taki tok rozumowania. Nie był kimś, kto szukał zastępstwa, jeśli zrobił jakiś krok, musiał jednak czuć, że chce to zrobić, musiał wierzyć, że zamierza coś odmienić w swoim życiu i faktycznie, docierało do niego coraz bardziej, że kręcenie się w miejscu jest złe. Dla niego, dla innych, dla ludzi, którzy go otaczali, których nazywał przyjaciółmi, czy rodzinom — nie mógł im tego robić, nie mógł krzywdzić ani ich, ani siebie. Owszem, Paul był wyrozumiały, był w stanie pojąć to, co się z nim dzieje, ale też nie chciał, by ciągnęło się to w nieskończoność, by zawsze prezentowało się w sposób, który był dla kogoś krzywdzący, nie chciał tak naprawdę patrzeć całe życie na Charliego i zastanawiać się, czy to był dobry krok, poświęcić wszystko, co miał, żeby wiedzieć, że ten jest szczęśliwy. To nie tak powinno działać, ale chociaż pod wieloma względami zdawał sobie z tego sprawę, chociaż już wiele spraw przeskoczył, a przede wszystkim — nie kochał już swojego przyjaciela, nie tak, jak wszyscy sądzili — to nadal znajdował się w miejscu, z którego tak łatwo nie dało się przejść w inne miejsce. Miał za sobą całkiem sporo nieudanych randek, które całkowicie popsuły mu obraz osób, które próbują się z nim spotykać i właśnie dlatego tak alergicznie reagował na wcześniejsze próby i zachowanie Josha, odczytując je dokładnie tak samo, jak to, przed czym po prostu uciekał, nie chcąc tego znowu doświadczać. Kiedy jednak zaczął go poznawać, prawdziwego Walsha, a nie to, co mężczyzna próbował wszystkim dookoła wmówić, zdał sobie sprawę z tego, że jest zdecydowanie bardziej skomplikowanym, ale i dobrym człowiekiem, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. To były zaś rzeczy, jakie Christopher, jeśli można tak powiedzieć, doceniał i w pewien sposób może nawet podziwiał. Poza tym dzięki temu wiedział, że Josh tak naprawdę nie jest pustym bawidamkiem, a kimś z krwi i kości, kto ma swoje uczucia, pomysły, marzenia. Zastanawiał się, czy po tej rozmowie na plaży, Walsh znowu zacznie interesować się bardziej nocnym niebem. Potem przypomniał sobie, że sierpień jest czasem, gdy na niebie widać perseidy i właśnie zastanawiał się, jak o tym wspomnieć, by propozycja ich oglądania nie wypadła jakoś niemądrze. Dlatego też nie do końca chciał angażować się w te wszystkie trwające zabawy, bo widział, że coś dookoła nich się dzieje, dlatego wolał pozostać na uboczu, by móc po prostu spokojnie porozmawiać. Liczył na to, że uda mu się uniknąć niemądrych spraw, wygłupów, jak na początkowej imprezie, czy zażenowania, jakie zawsze towarzyszyło mu, gdy wybierał się na podobne spotkania. Miał nadzieję, że sobie z tym poradzi, aczkolwiek to wcale nie było takie proste, tym bardziej że wiedział doskonale, iż Josh z kolei lubił się bawić i miał poczucie, że teraz może go ograniczać. - To chyba znaczy, że często chodzisz do wesołego miasteczka? A skoro tak cię o to męczy, to zawsze możesz wymyślić jakąś wakacyjną grę i spędzić czas z dzieciakami - zauważył na to i zerknął raz jeszcze na trzymany napój, zupełnie mu nie ufając. To zdecydowanie nie było coś, co mu odpowiadało, spróbował zatem upić jeszcze łyk i nie skrzywić się, ale szło mu z tym niesamowicie wręcz trudno. Wiedział jednak, że obrażanie gospodarzy powinno być ostatnią rzeczą, jakiej teraz poświęci uwagę. Zagryzł lekko wargę, gdy zabrał się za ciastko, a później został przyłapany przez Josha na zamyśleniu, na które na pewno nie mógł sobie pozwolić. Odchrząknął i zjadł do końca ciastko, czując jednocześnie, że nieznacznie się rumieni. Wspomniał więc w końcu o perseidach, jakby od niechcenia zauważając, że sierpień właśnie się zaczął, więc chyba będzie je widać całkiem dobrze, o ile można dostrzec je również na tej części globu, a później otrzepał dłonie i odetchnął głębiej, by zaraz lekko zmarszczyć brwi. - Zjadłbym coś - stwierdził nagle. - Mięso - dodał i zamrugał, ale nie mógł nic poradzić na to, że z miejsca właściwie ślina napłynęła mu do ust. Czy to był jakiś efekt uboczny tego całego poczęstunku? Zawsze na takich imprezach musiały dziać się takie rzeczy?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Miała serdecznie dość pierdolenia Any o mokradłach, wilkołakach i wszystkim z tym związanym. Była przekonana, że ta delikatna nić, która ciągnęła je w te strony była jej powodem. Usłyszała o imprezie wilkołaków praktycznie na samym początku pobytu w Luizjanie, bo duch dziewczyny nie chciał się zamknąć na ten temat. Na jej nieszczęście, Annabell chodziła ostatnio jak osa, burcząc pod nosem i tylko czasem pozwalając sobie naprawdę odpuścić. Miała serdecznie dość, cóż, wszystkiego. Była na wakacjach już sporo czasu, a nadal nie mogła spać, co odznaczało się ciemnymi cieniami pod jej oczami i ogólnym roztargnieniem. Rzecz jasna nie chciała sobie pomóc, a wszystkich, którzy się o nią martwili i zadawali pytania – zbywała krótkim „nic mi nie jest” albo „wszystko jest ok” i szła w swoją stronę, doskonale wiedząc, że wcale ok nie było. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić, a gadanie ducha w niczym jej nie pomagało, była zmęczona. Wiedziała, że nie zaśnie przez najbliższe kilka godzin, więc dla własnego świętego spokoju, postanowiła wybrać się na tę nieszczęsną imprezę, na którą wcale nie miała ochoty. Kiedy tylko się zdecydowała, Ana… nie przestawała mówić. Zaczęła jej opowiadać niestworzone historie, w których prawdziwość Helyey szczerze wątpiła. Mówiła kiedy Annabell się szykowała, decydując się na całkiem zwyczajny strój, mówiła kiedy wychodziły z domku, a także w trakcie całej cholernej drogi na miejsce. Możecie sobie wyobrazić jak zirytowana czuła się Annabell. – Czy możesz się w końcu zamknąć?! – zapytała nieco bardziej ostro niż zamierzała, co spotkało się jedynie z urażonym wzrokiem ducha i jego zniknięciem. Helyey nie wiedziała czy bardziej czuje wyrzuty sumienia, czy ogromną ulgę. Niemniej jednak skłaniała się ku temu drugiemu. Przejechała więc dłonią po swoją twarzy, głęboko wzdychając i starając się nie myśleć o ogólnym zmęczeniu, z którym i tak nic nie mogła zrobić. To znaczy – oczywiście, że mogła, ale była zbyt uparta, by w końcu zacząć dbać o samą siebie. Kilka minut później była już na miejscu i odruchowo wzięła proponowane jej ciasteczko. Ugryzła i nieco wykrzywiła twarz w grymasie, nie była co prawda najlepszą kucharką, ale te ciastka były zdecydowanie zbyt słodkie. Jedząc, odeszła kilka kroków od zbyt dużego hałasu. Po chwili jednak zorientowała się, że coś jest nie tak. Słyszała więcej, czuła więcej i zaczęła myśleć, że ma już halucynacje. Do jej uszu dotarło jej imię, zmarszczyła więc brwi i rozejrzała się dookoła, szukając potencjalnej osoby, która ją właśnie obgadywała. Doświadczenie było dziwne i tak jak wcześniej miała problem z jakimkolwiek skupieniem, tak teraz było to po prostu niemożliwe. Stała w miejscu, próbując się przyzwyczaić do nowej sytuacji, kiedy poczuła jak ktoś w nią wchodzi. Odwróciła się, wciąż trzymając niedojedzone ciastko, a z spomiędzy jej warg wymknęło się ciche „oh” zdumienia. Świat był tak mały, czy to może ona była kompletną ignorantką, nie mając pojęcia kto tak właściwie postanowił jechać na hogwarckie wakacje? – Tak, nie chciałam wracać do domu. – odparła prosto z mostu i posłała mu delikatny uśmiech, jednocześnie wzruszając ramionami. Nie było sensu wymyślać innego powodu, dla którego była właśnie w Luizjanie, ponieważ takowy zwyczajnie nie istniał. Nie zamierzała wracać do domu jeszcze długo i już kombinowała jak nie wrócić na Węgry w trakcie świąt, co chyba niezbyt dobrze o niej świadczyło. – Cześć Proxima. – rzuciła do węża, licząc na to, że Shawn przetłumaczy. Nie zdziwił ją widok węża na szyi Krukona, cóż, na pewno nie tak jak przy ich pierwszym spotkaniu. Może i wciąż nie była bardzo przyzwyczajona do tego typu zwierząt, to przecież stała właśnie przed kimś na wzór zaklinaczy tych gadów, czyż nie? – Tak, całe szczęście, mam nadzieję długo jeszcze nie wracać do tego cholernego waria... – urwała, nie będąc pewną co chce powiedzieć. – domu. – powoli przyzwyczajała się do swojej nowej rzeczywistości spowodowanej tym felernym ciastkiem. Gdzieś w jej głowie pojawiła się myśl, że Ana byłaby zachwycona. Gdyby tylko nie była obrażalskim duchem, któremu nie zamyka się buzia. Jej strata, zniknęła to zniknęła. – Zdecydowanie nie jest normalne, czuję się jakby wszyscy krzyczeli mi do ucha. – powiedziała, nie mając pojęcia, że oboje trafili na dokładnie ten sam efekt. Shawn zaczął zakrywać swoje uszy, a Ann jedynie uniosła jedną brew, by po chwili otrzymać wytłumaczenie, na które kiwnęła głową. – Rozumiem, „mój” się na mnie obraził i chyba powinnam za to dziękować Merlinowi, bo ona nie kończy mówić, nigdy. – powiedziała, ciszej niż zazwyczaj, bowiem słyszała wszystko ze zdwojoną siłą, zaczęła nawet żałować, że się zdecydowała na tę imprezę. – Ja chyba sobie daruję, ciastko mi starczy. – powiedziała i wzruszyła ramionami, w myślach przepraszając Shawna, że nie jest najlepszym towarzystwem, przypominając sobie jak bardzo chciała spać i jak bardzo nie mogła.
Dziewczyna, która spotkała cię ostatnio, natychmiast przywitała cię radośnie. Na terenie wilkołaków było naprawdę duże zamieszanie - wszyscy się rozkładali, przygotowywali jedzenie, napoje, rozrywki na ten wieczór. Nikt praktycznie na ciebie nie spojrzał, tylko ona wskazała miejsce, w którym miałaś się rozłożyć i przygotować do gry. - Okej, w zasadzie zdajemy się na ciebie. Impreza ma się kręcić - jak nikt nie śpiewa przy ognisku, to ty śpiewaj swój repertuar, tak, żeby cały czas coś się działo. Fajnie by było też, jakbyś zachęcała innych do śpiewania, tańczenia i w ogóle, ale to już leży w twojej gestii... jak będą się dobrze bawić i sami sobie śpiewać, śmiało możesz zrobić sobie przerwę, napić się czegoś. Stawka jest taka jak się umawiałyśmy, ale jeśli pójdzie ci dobrze, na pewno coś dorzucimy - podała ci wywar miętowy i jedną z wilczych przekąsek do ręki i poszła organizować inne rzeczy na imprezę. Wygląda na to, że teraz wszystko zależy od tego jak się sprawdzisz. Możesz wyjść ze standardową pensją, lub zarobić znacznie więcej. Postaraj się aktywnie uczestniczyć w imprezie a kto wie, może i to zostanie docenione. Możesz swobodnie pisać posty i wątki, jednak w każdej chwili spodziewaj się ingerencji - w końcu ktoś może się zdenerwować, jeśli repertuar mu się nie spodoba.
- Błagam, przy mnie i tak wypadniesz blado - rzuciła rozbawiona, z powalającą skromnością, której nie mieli za dużo nawet jakby zsumowali je razem. Pokręciła głową, słysząc kolejny komentarz, łamiąc pod butami nieskończoną ilość cienkich patyków. Cudowna droga, naprawdę. Buty mogła ubrać zdecydowanie wygodniejsze. - Tego nigdy nie wypada - zauważyła, nie, żeby sama była święta, ale pomoralizować zawsze było można. Spojrzała uważnie na Yuuko, która była pewnie teraz zbyt zaabsorbowana grą, żeby ją zobaczyć. Faktycznie, ostatnio było naprawdę miło, nawet milej niż się spodziewała i o dziwo Heaven nie chciała tego kończyć na jednym wieczorem. Co najmniej na kilku, a to już było coś, zwłaszcza, że nie znudziło ją towarzystwo spokojnej puchonki. Zresztą od razu wiedziała, że to tylko taka cicha woda i nie będzie tak nudno, jak mogłoby się zdawać. - Przy okazji - przyznała w odpowiedzi na komentarz Ezry, bo nie potrzebowała konkretnego powodu, żeby iść na jakąkolwiek imprezę, co nie znaczyło, że nie chciała wykorzystać okazji. - Niezła. Mniej nieśmiała niż może się wydawać, lubię to - upiła łyka miętowego wywaru, powoli rozglądając się za jakimś konkretnym barem. Prawdę mówiąc, towarzystwo Yuuko ją uspokajało, czuła się po prostu dobrze i bez zbędnej presji, mogła poczuć kontrolę, która ostatnio wymykała jej się z rąk za sprawą Pazuzu. Co prawda w jego obecności zawsze była bezradna, ale teraz, kiedy tak perfidnie postanowił wykorzystać hipnozę, dobijało ją nie tylko przy spotkaniu ze ślizgonem. Wystarczyło na chwilę zamknąć oczy przed snem, żeby wszystko odtwarzało jej się w głowie jak na taśmie. To ją wykańczało i wiedziała, że jedynym sposobem, żeby nie ulec tej ostatecznej sugestii, a przynajmniej przeciągnąć ją jak się da, musiała się rozproszyć. Postawić po drugiej stronie, dobrze bawić i nie dopuszczać za bardzo do męczących samotnych nocy. - O proszę - uśmiechnęła się, widząc, że Ezra dostał jej zadanie. W sumie lepiej nie mogło trafić. Za to zmarszczyła nos w odpowiedzi na swoje. Brak zmysłu wzroku i zdanie się na kogoś innego nie przynosiło jej zbyt dobrych skojarzeń po wydarzeniach z jaskini. Mimo wszystko, starała się nie panikować - teraz była z Ezrą, a jemu przynajmniej mogła zaufać. No, względnie, ale na tyle na ile potrzebowała. - Dobra, dawaj to obscuro - jęknęła niezadowolona. - Przegapię twój striptiz, ale mówi się trudno...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- To nigdy mi nie przeszkadzało - odparł, śmiejąc się tylko pod nosem z jej umoralniającej odpowiedzi, której zdecydowanie nie zamierzał wziąć do siebie. Nauczony wieloma sytuacjami po prostu wiedział, co było zwykłym strzępieniem języka w jej wykonaniu. Biedna Yuuko nie mogła tego powiedzieć; Ezra cmoknął ze swego rodzaju uznaniem, mierząc wzrokiem dziewczynę, zupełnie nieświadomą, że stała się przedmiotem ich rozmowy. - W zasadzie nie jestem zaskoczony. Puchonki są jak papryczki chili skąpane w czekoladzie, nawet jeśli wyglądają niepozornie. Sama wiesz, że też miałem do nich słabość. - Czasy, o których wspominał, były już odległe, ale fakt pozostawał faktem. - Czyli jeszcze z nią nie skończyłaś, hmm? Albo może ona z tobą, jeszcze się okaże. - Szturchnął ją pod bok, zaraz jednak interesując się kobietą wreszcie dzielącą pomiędzy nich zadania. I akurat zdejmowanie ubrań brzmiało dla niego jak łatwizna. Zaczął od razu, ściągając z siebie jasną kurtkę i rozglądając się za kimś, komu mógłby ją podarować. Nie chciał tak po prostu robić tego przypadkowej osobie. - O, jak słodko. Masz zadanie ode mnie. Z tym większą przyjemnością pomogę ci przez nie przebrnąć - zapewnił ją ze słodkim uśmiechem, sugerującym, że określenie "przebrnąć" było idealnie na miejscu. Przyjaźń przyjaźnią, ale własnym kosztem nie zamierzał ułatwiać jej wylosowanego zadania. Z obrazem tego uśmieszku Heaven miała pozostać na pozostałą część wieczoru. - Nie martw się. Przez wyjątkowe okoliczności może pozwolę ci dotknąć... Obscuro. - Czarna opaska ściśle przylgnęła do oczu Ślizgonki, odbierając jej zmysł wzroku i zdając na łaskę Ezry. Złapał więc ją za łokieć, by poprowadzić we właściwym kierunku, jakkolwiek niekomfortowe mogło to być dla dziewczyny. - Chodź, mam ochotę spróbować czegoś z tych wilczych specjałów... A potem koniecznie musimy przegonić tych amatorów od ogniska. Bo nie odmówisz mi chyba partnerstwa? - Poruszył brwiami, szybko łapiąc, że i z jego strony ograniczeniem była ta opaska, bo pozawerbalne komunikaty pozostawały dla Heaven nieodkryte. Acz kilku mogła się domyślić, biorąc pod uwagę, jak długo się znali. - Och, to tylko ciastka... Karmelowe? Po upodobaniu Noxa do krwistych lizaków myślałem, że to będzie coś w ten deseń. - Podał przyjaciółce jedno z wypieków, nie przypuszczając, że mogą natrafić na magiczne efekty. Wkrótce zapewne miał się przekonać. Otrzepał dłonie i położył je na talii Dearówny, okręcając ją stanowczo w odpowiednim kierunku - na wprost do ogniska. - Idź śmiało prosto. Po prawej stronie będziesz miała ognisko, więc uważaj, jak zrobi się ciepło. A ja idę zdobyć gitarę, ale będę miał cię na oku - poinstruował ją wyraźnie, łagodnie popychając. Chciał ją trochę nastraszyć? Prawdopodobnie. Nie zamierzał pozwolić jej faktycznie wejść w płomienie, ale sama chwilowa ich bliskość miała już w pełni uświadomić Ślizgonkę, na co dokładnie się zgodziła... - Hej - zagadnął z uśmiechem do @Yuuko Kanoe. W jej pobliżu znajdował się nieużytkowany akurat instrument, więc Ezra po prostu pozwolił go sobie wziąć. W zamian za to w rękach Puchonki pozostawił swoją kurtkę. - Nie mów, że ci powiedziałem, ale Heaven bardzo chce ci zaimponować. Myślałem, że mi nie odpuści tego małego karaoke... - Przewrócił wymownie oczami, poszerzając uśmiech i już zaraz zostawiając Yuuko, by dołączyć do przyjaciółki i sprawdzić, czy na pewno niczego sobie nie podpaliła.
Wilcze przekąski: Ogromna siła dla mnie i przyspieszenie dla Heav. Albo na odwrót, jeśli będzie jej zależało Gra: biała Ognisko: - Interakcje z wilkołakami: -
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Wilcze przekąski:Agresja będzie Gra: biała, pocałowani w rękę 1/3 Ognisko: tym razem dajemy Dangerous woman Interakcje z wilkołakami: B
W zasadzie nie wiedziała czy cieszy się z tego, że mogła robić dokładnie to co chciała. Z jednej strony miała dzięki temu niesamowitą swobodę, ale z drugiej nie wiedziała czy uda jej się dzięki temu zadowolić swoich pracodawców i zachęcić wystarczająco innych do tego, by brali udział w śpiewach przy ognisku. Niemniej jednak udała się w odpowiednią stronę, gdzie napotkała jednego z wilkołaków, który brzdąkał chwilowo coś na gitarze, najwyraźniej chcąc ją nastroić przed tym jak ktoś chciałby z niej skorzystać. Przy okazji zaczęła już podgryzać wręczone jej wcześniej przez wilkołaczą dziewczynę ciasteczko, które zdecydowanie było dobrą przekąską do miętowego naparu. Zagadnęła krótko wilkołaka odnośnie całej imprezy i tego czy zawsze wyglądała mniej więcej tak samo. I choć nie zadawała mu zbyt wielu pytań to ten wydawał się być niezwykle podekscytowany i zaczął opowiadać jej chyba wszystko, co tylko mógł o wilkołakach z mokradeł i ich zwyczajach. Brzmiało to mniej więcej jak jakaś akcja propagandowa i zniecierpliwiona Puchonka przerwała mu wypowiedź niezbyt przyjemnie brzmiącym warknięciem, każąc mu zamilknąć i zrobić użytek z gitary. Dopiero po krótkiej chwili zdała sobie sprawę z tego jak to wszystko zabrzmiało. Naprawdę nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Czyżby po raz kolejny ktoś przyprawiał jedzenie magią? Przeprosiła szybko wilkołaka i tym razem o wiele łagodniej spytała czy mógłby zagrać jakiś znany utwór utwór. Sama w tym czasie przygotowała odłożyła gdzieś swoje rzeczy, nie wykluczając opcji, że w pewnym momencie sama zajmie się grą na instrumencie. Niekoniecznie gitarze. Wilkołak zagrał kilka akordów, które ułożyły się niemal od razu w jedną z dobrze znanych piosenek popularnej artystki. Właśnie w takie utwory chciała celować. W coś, co inni mogliby od razu podłapać i zacząć podśpiewywać przy refrenie. Wszystko po to, by potem samodzielnie spróbować jakiś śpiewów. Powoli wczuwała się w rytm i tempo wygrywanej przez wilkołaka melodii, by po chwili dołączyć do niego z delikatnym wokalem. Musiała się wpierw rozgrzać. Nic dziwnego, że z początku mogła brzmieć jakby była nieśmiałą dziewczynką, której kazano zaśpiewać na szkolnej imprezie. Musiała się wpasować w utwór i przygotować się na to, by przejść do nieco bardziej donośnych i wyższych not, które po chwili zdominowały dźwięki gitary akustycznej w dużo mocniejszym refrenie, który nie był już tak delikatny jak zwrotki. Jednak naprawdę podobało jej się to, że dostała wolną rękę. Przynajmniej dzięki temu mogła w oderwaniu od sztywnego repertuaru pobawić się nieco swoim głosem, nie tyle testując jego możliwości, co raczej wykorzystując je tak jak miała na to ochotę. W końcu nie zawsze miała ku temu okazję, więc wolała ją wykorzystać jak tylko mogła. Z pewnością na długo zapamięta tę imprezę. Po kolejnych zwrotkach o dużo spokojniejszym i bardziej stonowanym charakterze, które kontrastowały z bardziej wyrazistymi i mocniejszymi nutami refrenu, piosenka dobiegła w końcu końca, a Yuuko miała krótką chwilę, by odetchnąć. Głównie dzięki temu, że pojawili się kolejni do śpiewania przy ognisku, a ona sama mogła na chwilę odejść na bok podziękowawszy wilkołakowi, który porzucił po jakimś czasie gitarę, gotową do tego, by przejął ją kolejny śmiałek. I tym kimś okazał się nikt inny niż @"Ezra T. Clark", który po chwili pojawił się przed nią w całej swojej chwale. - Hej - przywitała się z nim. I w zasadzie na tym mogłoby się skończyć, ale oczywiście ze względu na to jakie wyzwanie wylosowała nie mogła pozwolić na to, by przegapić szansę na zrealizowanie go. Dlatego też być może chwyciła dłoń chłopaka, gdy tylko ten znalazł się blisko chcąc wręczyć jej własną kurtkę i musnęła ją swoimi wargami w delikatnym pocałunku. Cóż... mogło jej się trafić gorzej, prawda? Miała tylko nadzieję, że aktor tego nie skomentuje. Zresztą nie bardzo miała czas na przejmowanie się tym, bo już po chwili zarejestrowała jak z ust Clarka pada imię pewnej Ślizgonki. - Och... - to było wszystko, co mogła z siebie wydusić w pierwszej chwili. W końcu nie spodziewała się tego, że Heaven mogłaby odczuwać potrzebę zaimponowania jej. - Nie wiedziałam. Chociaż... naprawdę nie ma takiej potrzeby... - tak. Dalej nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Czuła jak na jej policzki powoli wstępuje delikatny rumieniec na co w zasadzie niewiele mogła poradzić. Dlatego też tylko uśmiechnęła się delikatnie do Ezry, gdy ten odszedł od niej z gitarą i podążyła za nim wzrokiem, licząc na to, że dzięki temu będzie w stanie dostrzec gdzieś Dear.
Wilcze przekąski:6 Gra: biała bransoletka; wyzwanie do wykonania: Do oficjalnego końca wilkołaczej gry można komunikować się jedynie mówiąc wierszem
//Przed otrzymaniem wyzwania Pewnie gdyby jednak chłopak zebrał sie na odwage i spytał ją w tej chwili o to kto jej sie podoba, zawahała by się i ostatecznie stwierdziła, że nikt. Nie dlatego, że chciała celowo okłamać przyjaciela. Po prostu, zwyczajnie sama siebie okłamywała, odkąd tylko pozwała Daemona. Ciągle wmawiała sobie, że chłopak nic dla niej nie znaczy, nawet w momencie kiedy namiętnie go całowała, wypierała myśl, że tak naprawdę ma do niego wielką słabość. Czy to kiedykolwiek się zmieni? Pewnie tak, ale jest to zbyt pokręcona znajomość, żeby można było uznać, że Worthington "ma go na oku". Z drugiej strony dziewczyna nie miała pojęcia o uczuciach Noah, dlatego nie mogłaby spodziewać się tego, że Gryfon wstanie w jej obronie, kiedy dowie się co zdarzyło się między Daemonem a Ode. Owszem, był jej dobrym przyjacielem i miała świadomość, że chce dla niej jak najlepiej, ale mimo wszystko nie chciałaby, żeby wyniknęło z tego jakieś zamieszanie. I to przez nią. Na szczęście, wszystko co zdarzyło się pierwszego dnia wyjazdu i potem pod prysznicem, miało zostać tajemnicą, o której wiedziała tylko Gryfonka i Avrey... Wiadomo, że każdy dążył do tego, aby ostatecznie jego pragnienia i marzenia się ziściły. Ona także chciała wielu rzeczy, jednak nie było to nic tak głębokiego, jak zauroczenie Williamsa. No może pragnienie sprawiedliwości, której wszędzie szukała, czasami nawet mieszając sie w sprawy, które jej nie dotyczyły, było czymś co miało większy wymiar. Poza tym marzenie o wydaniu własnej książki czy zrobieniu profesjonalnego kursu tańca - wydawały się niczym w porównaniu z tym jak bardzo lubił ją Noah. Gdyby tylko wiedziała... Pewnie w pierwszej chwili chciałaby to wyjaśnić, żeby nie było nieporozumień, jednak z drugiej strony nie chciałaby sprawić mu przykrości. Był jej przyjacielem, którego na swój sposób kochała. Tylko, że nie w ten sposób. A może za mało wiedziała o uczuciach w praktyce? Może miłość przyszłaby z czasem. Może wystarczy to, że dobrze czuje się w towarzystwie bruneta, ten potrafi zawsze ją rozśmieszyć, jest miły, ma dobre serce... A w książkach miłość wydaje się taka prosta... Tego dnia, kiedy poznała Williamsa, miała okazje przekonać się o jego swego rodzaju porywczości, jeśli chodziło o używanie magii. Była mu wtedy bardzo wdzięczna za uratowanie tyłka przed agresorem, którego swoja drogą sama prowokowała. Ode często nieświadomie pakowała się w kłopoty, a Noah był osobą, która bez pretensji potrafiła wyciągać ją z nich. Jednak co gdyby kiedyś cos mu sie stało przy okazji? Chyba nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Jednak takie ryzykowanie dla kogos było poświęceniem, któro mogło by dać jej wiele do myślenia. Może wtedy zatrzymałaby się i pomyślała, że tak naprawdę może znaczyć dla niego więcej? To nie było tak, że Odeya nie potrafiła przyjmować komplementów. Bardzo się z nich zawsze cieszyła, ale w tym przypadku zwyczajnie mózg od razu podpowiedział jej, że nie było to na poważnie, bo przeciez to Noah. Postrzegała go w tamtej chwili tylko jako przyjaciela, a z nimi zazwyczaj wszystko obracała w żart. Nie zauważyła żalu w jego oczach, bo za bardzo była zaaprobowana klaskaniem i zabawa przy muzyce, śpiewaniem i nuceniem melodii oraz tym wszystkim co działo się wokoło. Była okrutna. Jednak nie byla tego świadoma. Po wrzuceniu życzenia do paleniska i wypisaniu wyzwania, zwróciła się do Gryfona z uśmiechem z odpowiedzią na jego pytanie, które wypowiedział oczywiscie swoim majestatycznym tonem rycerza. - Jakże bym śmiała! Z pewnością podołasz tej próbie, Panie - odparła z ta sama arystokratyczna nutką w głosie, po czym zaśmiała się - Liczę na to, że ja też dam rade i będziemy mieć świetne wspomnienia z tego wieczoru - dodała po chwili, z wyraźnym entuzjazmem. Kiedy wraz z Gryfonem wrócili, aby znaleźć się bliżej ogniska, a ten chwycił jej rękę i pocałował jen wierzch, wyszczerzyła zęby w uśmiechu, choc nie zrozumiała ani słowa z tego co do niej powiedział. - Jeśli pytasz mnie, Panie o taniec, moja odpowiedź brzmi: "z przyjemnością" - oznajmiła wesoło, choć jej ruchy w tej chwili były nieco zbyt gwałtowne i jak przyspieszone, przez co z pewnością z daleka nie sprawiała wrażenia wytwornej damy. Z usmiechem zbliżyła się do niego, opierając dłonie na jego ramieniu, po czym zaczęła poruszać biodrami w rytm melodii, która roznosiła się w tej chwili przy ognisku. - Dzięki, że mnie zaprosiłeś na tą impreze. Świetnie się bawię - wypaliła po chwili, coraz bardziej dajac się ponieść muzyce. Oby to nie skończyło się źle, bo zawyczaj taniec sprawiał, że była jeszcze bardzie żywiołowa, a w tej chwili działała jeszcze na nia magia wilkolaków, o której jeszcze nie dawała sobie do konca sprawy.
//Po otrzymaniu wyzwania W pewnym monecie ich tańce i śmiechy przy ognisku przerwała młoda kobieta, która zajmowła się grą w wyzwania, wręczyła im karteczki z zadaniem, które maja albo jednorazowo wykonać albo trzymac się go do końca imprezy. Ode rozwinęła swoja karteczkę i przeczytała w myślach to co jej przydzielono. Automatycznie na jej ustach pojawił się ponownie uśmiech. Uwielbiała rymowanki! Przeniosła wzrok na przyjaciela, przez chwilę zastanawiając się nad swoją wypowiedzią. - Twoje wyzwanie też na kolana powala, bo moje zadanie poetkę we mnie wyzwala. - odezwała się w końcu rozbawiona, obdarzając go niezbyt trafnym rymem, jednak jej sprawiło niebywała przyjemność wymyślanie go, dlatego już po chwili dodała: - To będzie cudowny wieczór, mości panie, wybacz tylko moje nieporadne rymowanie.
Gra:Zaśpiewaj jakąś piosenkę przy ognisku, biała bransoletka
Tak, istotnie, Noah był sobą. I choć nie był ani śmieszkiem, ani lekkoduchem, i tak było w nim coś, co sprawiało, że cokolwiek by zrobił, inni i tak by postrzegali wszystko to, co on robił, jako wyraz pewnej zabawy. Odczuł to już nie raz i choć chciał się tego wyzbyć, nie potrafił. Taki styl bycia był zwyczajnie częścią jego osobowości, nie umiał zrobić nic, żeby zachowywać się bardziej poważnie. Ale jednak... Nie mogło umknąć jego uwadze, że nie trafia do Odey, że ona i tak ciągle traktuje go jak swojego kumpla, cokolwiek by nie robił. Pozostaje kompletnie ślepa na jego wzrok, komplementy, na wszystko. Niestety, nie wróżyło to niczego dobrego. Wziął sobie do serca to, co ktoś już mu kiedyś powiedział - nie polegaj na domysłach, bo ludzie domyślają się zawsze tylko tego, czego chcą się domyślać. Zdecydowanie, Noah nie zamierzał polegać na domysłach Odey, pewnie jakby przyszło co do czego, wtedy wykrzesałby z siebie odwagę, nawet wbrew wszystkim swoim wątpliwościom. Nie wydawało mu się, żeby ona go wyśmiała. Jeśli uznałaby to za kolejny jego dowcip, jakoś by to wytrzymał. To może nawet nie byłby taki zły scenariusz, bo pozbyłby się wtedy wszelkich wątpliwości i może nawet zachował twarz, ale... był przecież lepszy! Ten, na który liczył. Był tylko jeden problem, jedno pytanie, które sobie bez przerwy powtarzał - jak? Jak on ma to zrobić, skoro Odey była tak... ślepa!? A może ona wcale nie była ślepa, tylko taką udawała? Może po prostu nie był jej wart? Starał się dobrze bawić, ale ta myśl ugodziła go mocno, kiedy Gryfonka po raz kolejny pokazała mu, że nie czuje do niego tego samego, co on do niej. Świadomie? Im dłużej Noah o tym myślał, tym bardziej ta hipoteza stawała się prawdopodobna. Taka myśl towarzyszyła mu jeszcze przez jakiś czas - nie pozbył się jej wraz z karteczką wrzucaną do ognia, a nawet wtedy, kiedy poprosił dziewczynę do tańca. Wtedy widział, że Odey świetnie się bawi i postanowił jej na to pozwolić. Nie, nie będzie teraz dawał niczego po sobie poznać! Ona jest taka szczęśliwa, taka radosna, po co jej to teraz psuć? Pozwolił jej prowadzić w tańcu, zresztą on i tak nie umiał tańczyć, co uznał za okoliczność wybitnie niesprzyjającą, patrząc na to, jak tańczyła Gryfonka... Ale nie, nie będzie jej psuł zabawy. Będzie się uśmiechał, rozweselał ją, a nawet, jeśli w jego oczach pojawi się jakaś iskierka smutku czy żalu, które akurat teraz odczuwał, to przecież ona i tak nie spojrzy mu w oczy. A jeśli nawet spojrzy, to jeśli dotychczas nic z nich nie wyczytała, to dlaczego niby miałaby to zrobić teraz? Nie, nie ma sensu... I kiedy tak dosyć bezwładnie pozwolił, by Odey prowadziła w tańcu, wiedział już, że długo nie wytrzyma - musi komuś o tym powiedzieć! Do tej pory wzbraniał się przed tym, ale teraz uznał, że trwa to już za długo i on sam tego nie wytrzyma psychicznie. Musi się tym z kimś podzielić! Ale... z kim? Poza Odey, nie miał zbyt wielu bardzo bliskich sobie osób. Z Niko czy Lou nigdy nie rozmawiali o takich sprawach, ich pogawędki miały zawsze luźny charakter, nie wiedział jak by zareagowali, kiedy usłyszeliby coś takiego. Pozostała więc tylko jedna osoba... Tak, musi spotkać się z Nancy! I to jak najszybciej! Z takich rozmyślań wywołało go dopiero losowanie wyzwań. Drżącą ręką sięgnął po swoją karteczkę i... przeczytał. A jak już się dowiedział, co ma zrobić, po raz pierwszy od chwili podarowania Odey maskotki odczuł prawdziwą ulgę. - Co masz? - zapytał Gryfonki, ale za moment sam dostał odpowiedź na swoje pytanie. Roześmiał się pod nosem, ale trzeba przyznać, że rozgryzienie tego, co wylosowała Odey, zajęło mu chwilę. Tak, istotnie miała całkiem zabawne wyzwanie. Jego jednak było... - Chyba jeszcze w życiu wygranie czegoś nie przyjdzie mi tak łatwo... - powiedział z widoczną ulgą na twarzy, po czym pokazał koleżance swoją karteczkę. - Wybaczę, o pani, jeśli zechcesz tylko podać mi swą dłoń i ruszyć ze mną do ogniska, gdzie przyjdzie mi zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem! - powrócił do swojego rycerskiego tonu i, kłaniając się lekko, wyciągnął do dziewczyny swoją prawą rękę zapraszając ją, by dołączyła do niego.
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Wilkołaki, wszędzie było ich pełno. W końcu to ich święto i impreza. To takie dziwne i fajne. Podobało mu się to, mimo że nadal rozdrażnienie go nie opuszczało. Nie musiał czuć się jak odmieniec lub ktoś chory na poważną chorobę. We współczesnym świecie nie odczuwało się tego tak, ale Hogwart był skupiskiem wielu osób bardziej lub mniej tolerancyjnych. Nie obnosił się ze swoją likantropią, ale też nie ukrywał jej. Nie wstydził się tej przypadłości, jednak nie zamierzał zwracać na siebie uwagi. I nie robił tego. Jakimś dziwnym trafem to inni go znajdywali i pytali o to, czy jest wilkołakiem. Nie wiedział, czy ma to coś wspólnego z tym miejscem, czy po prostu inni chcieli się upewnić, że ten młody krukon cierpi na linatropie. Cierpieniem nie można było tego nazwać na luizjańskich ziemiach. Tu wilkołaki miały swoją rodzinę, kulturę, szczycili się, tym kim są, mimo że reszta świata mogła uważać to za chore. Skarsgard chciał się dowiedzieć jak najwięcej, popytać miejscowych ludzi z wilczym genem. W końcu miał do tego możliwości. - Później już mniej i tak. Pije się wywar, aby zachować świadomość, kiedy księżyc okaże nam swoją tarczę. -Mimo że głos Fenrira był całkowicie obojętny z lekką nutką podenerwowania, to w jego oczach można było dostrzec jakąś dumę. Czuł się zdecydowanie na miejscu, nawet jeśli jakiś rudzielec wypytywał go o jego likantropie. Dlaczego akurat jego? - Więcej informacji uzyskałbyś zapewne od tutejszych wilkołaków. - Powiedział całkowicie przekonany, ponieważ sam chciał spróbować uzyskać więcej informacji o tradycji wilczej sfory, panującej na owych mokradłach. - Lubie, kiedy nie zadaje mi się dziwnych pytań. - Odparł nieco agresywniej, niż zamierzał i właściwie nie chciał tego powiedzieć, a może chciał. Po prostu jego myśli mu się wymykały, a przecież ciasteczka karmelowe nie powinny sprawiać, że jest się zwyczajnie niemiłym. Był tylko zły, co może i równało się z byciem niemiłym, ale bez przesady. - Jakoś szybciej się poruszasz. - Zauważył, że Wiktor posiadł dzisiaj jakąś tajną supermoc. I to niby przez te ciastka?
Wilcze przekąski:3 Gra: Biała - Przez całą imprezę udawaj wodza plemienia małp z Gibraltaru. Ognisko: - Interakcja z wilkołakami:E
/przed grą/
Cassian generalnie nie przepadał za tajemnicami i jedynym powodem, dla którego nie poprosił Caelestine o wyjawienie swojego zadania był tylko taki, że nie zamierzał sobie psuć zabawy, kiedy już go dostanie. Potencjalnie – co, jeśli filarem całego wyzwania, które mógłby otrzymać jest właśnie tajemnica? Momentalnie mogłoby uczynić z nich osoby przegrywające i chociaż wcale nie zamierzał wygrać tej gry, bo w sumie zgłosił się do niej całkiem spontanicznie to... Nikt nie mówił o odpuszczaniu.
Opowiedział jej w międzyczasie o swoim powodzie, dla którego tutaj przybył... O tym jak chciał dowiedzieć się o kulturze Sally jak najwięcej i o tym, że tak jak i Steave, wywodzili się z tutejszych plemion wilkołaczych ociekając wręcz kulturą Luizjany
Szkot przystał na chwilę początkowo nie mogąc zrozumieć słów swojej kompanki. Kompletnie nie sklejało mu się to w logiczną całość biorąc pod uwagę jej spontaniczne wyznania, zrywy. Na jej sylwetce spoczął, wydawać by się mogło, świdrujący, pragnący się wedrzeć głębiej wzrok, który szukał odpowiedzi. On sam nie wiedział, dlaczego i czy w ogóle powinien odpowiadać. Nie umiał znaleźć wytłumaczenia mniej logicznego od streszczenia faktu – bo na dobrą sprawę ton rozmowy nadała sama dziewczyna. Podrapał się po głowie nadal szukając, tym razem już w jej spojrzeniu byle jakiego znaku naprowadzającego go na trop.
Nie zdążył... Nie miał jak. Rozwiązanie nie przyszło samo z siebie i dziewczyna zdążyła już sobie sama odpowiedzieć. Niemniej jednak on nadal nie wychodził z konsternacji starając się zawrzeć swoje myśli w jakimkolwiek szyku, który będzie zrozumiały dla odbiorcy. Każde zachowanie ludzkie za każdym razem stanowiło niesamowite wyzwanie dla chłopca z małej wyspy, który nie przywykł do ludzi. Wszystko potrafił interpretować i przeżywać na tysiące i jeden sposób starając się odnaleźć coś, co pozwoliłoby mu zobaczyć siebie w odpowiedzi swojego rozmówcy. Zazwyczaj jednak dochodził do wniosków, które albo były nieprawdziwe, albo kompletnie rozmijające się z prawdą, mimo tego, że brał je za pewnik.
Niemniej jednak pomimo tego jak wielkimi zagadkami zazwyczaj byli ludzie to... Caele zdawała się być jednocześnie po stokroć łatwiejsza w odbiorze i po tysiąckroć złożona. W momencie, w którym wydawało mu się, że już ją rozgryzł, do umysłu trafiały miliony bodźców informujących, że nie powinien się nawet łudzić. Nie był w stanie w jakikolwiek sposób uskutecznić predykcji jej zachowań. Wiedział jak tworzyła, wiedział, ile emocji w to wkładała, jak jestestwo wylewało się z ramy poza obręb płótna, ale nie potrafił tego chłonąć. Nie potrafił tego przyswoić, poza tym co widział jedynie gołym okiem. Proste sygnały, które naprowadzały go ledwie na szlak poprawnego tropu.
I mimo tego, że pauza trwała już jakiś czas nie mógł przemilczeć ostatniego zadania... Doskonale zdawał sobie sprawę co pragnie przekazać tym pytaniem. Wiedział i rozumiał co czuje, bo przecież zadawał je samemu sobie miliony razy. Posłał jej delikatne, acz smutne spojrzenie, a kącik jego ust delikatnie drgnął rozmywając ledwie ślad po wcześniejszym zdumieniu. - A ty nie chcesz? - Zagaił z drugiej strony. - I czemu miałbym chcieć? To w końcu ja podszedłem do ciebie pierwszy.
Zdawał sobie sprawę, że ich wspólny spacer po terenie obchodów święta wcale takowym być nie miał. Ślepy los ponownie zamierzał spleść chociaż na chwile ich ścieżki. W żadnym wypadku nie zamierzał im tym samym sprawić przykrości czy... Powodować podobnych rozmyślań. - Musisz wiedzieć, że ja, a zwłaszcza ja... Dość ostrożnie dobieram osoby w swoim otoczeniu. - Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Z resztą... Myślę, że ty też. Absolutnie nie zmuszam cię do przebywania ze mną. - Wzruszył lekko ramionami próbując dobrać kolejne słowa. - Po prostu... Mam nieodparte wrażenie jakbyś milcząc chciała coś powiedzieć, a mówiąc... Milczała. - Momentalnie się zaczerwienił. Pamiętał pracę, przy której po raz pierwszy raz się spotkali. Tę, która spowodowała momentalne zniknięcie dziewczyny. - A że lubię ludzi, zwłaszcza tych przyjaznych mnie to... Chciałem uczynić to wyjście sobie i tobie... Milszym? - Zadał pytanie, na które nie do końca wiedział, czy powinien odpowiedzieć on i doprecyzować słowa, czy głos powinna zabrać już sama dziewczyna.
Biorąc pod uwagę jego... Stronienie i to dość mocne od ludzi zdecydowanie zdobył się w tym momencie na odwagę. Był zaniepokojony i zmartwiony, bo wydawało mu się, że wiedział co dziewczyna w tym momencie czuła. Wydawało mu się, że potrafi ją zrozumieć i dlatego też nie chciał szczędzić w słowach. Chciał jak najdelikatniej na precyzować to, w którym kierunku chciałby zmierzać rozmawiając z nią tym samym nie siejąc w jej wnętrzu spustoszenia.
/po rozpoczęciu gry/
Zadanie, które dostał wcale nie wydawało mu się na tyle oczywiste. Nie miał początkowo bladego pojęcia jak właśnie powinien pokierować swoje działania by jakkolwiek posunąć się do przodu w swojej grze. Wiedział, że skoro jest władcą musi nabrać władczych atrybutów. Nie chciał też zdobywać się na zbyt wiele, bo wiedział, że clue całej rozgrywki w tym momencie to dobra interpretacja całego zadania.
Momentalnie pozbawił się golfa ściągając go przez szyję i doprowadzając swoją dotychczasową fryzurę do stanu, jakiego nie chciałby zobaczyć zaglądając w lustro. Przewiązał ją na swoich barkach tworząc niewielką pelerynę. i chowając resztę rękawów tak by nie wystawały. Skoro miał być małpim królem potrzebował również korony, a na nią miał już pewien pomysł.
Siadając na ziemi pozbawił się swoich butów wyjmując z nich sznurówki. Te po związaniu posłużą mu jako materiał, wokół którego oplątał znalezione dookoła siebie gałązki z najróżniejszych krzaków i drzew. Na niektórych znajdowały się pozostałości liści, na innych jagody. Wszystko to wyglądać musiało przekomicznie, a nie zanosiło się na to, że będzie lepiej. Pocieszał go jednak fakt, że bierze udział w grze, w którą gra więcej niż jedna z osób, a zatem nie on jedyny będzie potencjalnym obiektem żartów i westchnień rozczarowania.
Czuł pod nogami ziemię, która nagrzana przez luizjańskie słońce zdawała się nadal oddawać ciepło każdej powierzchni, która się z nią zetknęła. Czuł każdy, najdrobniejszy kamyk i wciąż poszukując mniejszych, bądź większych wskazówek do dalszego rozwoju kreowanej przez siebie postaci raz po raz kuśtykał starając się amortyzować ból powodowanych przez niewielkie kamienie wbijające się w gołą stopę.
Finalnie znalazła również swój tron... Niewielkie siedzisko znajdujące się gdzieś nieopodal nich, na którym spoczął zakładając jedną z nóg przez oparcie, podczas gdy druga swobodnie z nich zwisała. Zdecydowanie, smukła i wyćwiczona sylwetka sprzyjała mu w potencjalnych wygibasach i akrobatycznych sztuczkach. Tak przygotowany mógł udzielić audiencji.
O małpach raczej nie wiedział wiele... Jedynym, dość zapewne utartym schematem było to, że dość agresywnie potrafią pokazywać swoje uzębienie, kiedy nie były zadowolone, a także to, że uwielbiają zabawy. O tyle o ile to pierwsze wypadało dość neutralnie na jakimkolwiek gruncie, o tyle zabawy nie przystoją władcy. Wskazał zatem palcem w dość wymuszający, agresywny sposób, w kierunku Caelestine i napinając całe swoje ciało, które teraz ze względu na przykuc i aranżowaną postawę przypominało sylwetkę małpy powiedział: - Już mogę udzielić ci audiencji. - Po czym na jego twarzy pojawił się wyjątkowo poważny, przenikliwy grymas.