Lepiej się tu nie zapuszczać, chociaż trzeba przyznać, że naprawdę łatwo to zrobić przypadkiem. Co prawda od pensjonatu jest tutaj bardzo daleko, ale jeśli ktoś lubi zapuszczać się na długie spacery, to nigdzie nie ma oznaczeń w stylu "wstęp wzbroniony", chociaż powinny wystarczyć ostrzeżenia miejscowych. Co prawda ryzykownie jest głównie w pełnię, ale poza nią miejscowe wilkołaki czują się trochę, jakby żyły ponad prawem i poniekąd tak jest. Ich teren to ich teren - tutaj panują specyficzne zasady i lepiej, żebyś nikogo nie obraził, bo to bardzo zgrana społeczność. Śpią w małych domkach, z wyraźnym podziałek na grupy, ale często wspólnie przesiadają przy ognisku, przygotowują jedzenie, rozmawiają. Dzieci uczą się magii w ogromnych namiotach. Domki są zabezpieczone zaklęcie - żaden wilkołak tam nie wejdzie w czasie pełni. To głównie ze względu na dzieci, ewentualnie potencjalnych gości, na których się zgodzą.
Zwyczaje::
Tego nie możesz wiedzieć tak po prostu, chyba, że twój duch jest naprawdę zorientowany w temacie i chętny do dzielenia się informacjami. Nikt inny nie zna tradycji i zwyczajów tego środowiska, trzeba w nie wejść. Co prawda, czasami przyjmują gości (zwłaszcza innych wilkołaków) i może nawet uszczkną trochę informacji. Wszystkiego jednak musisz dowiedzieć się fabularnie (zachowanie miejscowych wilkołaków możesz uwzględniać w swoich postach, lub w postach czarodziejowej duszy, ale pamiętaj, że ten temat jest pod czujnym okiem mg). 1. Dziecko wilkołaków zostaje ugryzienie w swoją 180 pełnie. Dzień przed pełnią musi podać rękę każdemu członkowi społeczności, a ugryziony zostaje przez swoją matkę. (Jeden z nielicznych przypadków, kiedy biorą eliksir tojadowy). 2. Odkąd żyją we względnym pokoju z wampirami, co roku w wakacje zapraszają ich na ucztę, oczywiście pozbawioną krwi, więc w praktyce dość symboliczną, ale uważają, że dbanie o takie gesty podtrzymuje pokój. Trzeba jednak na to patrzeć z przymrużeniem oka, obie grupy nienawidzą się nawzajem i ta komitywa jest naprawdę krucha, a spotkanie na ogół sztywne i męczące. 3. Gościom na których reagują pozytywnie, na ogół podają napar z miejscowych ziół i pieczone ciasteczka. 4. Ślub między dwoma wilkołakami zawsze odbywa się tuż przed pełnią. Ślub z osobą z zewnątrz może odbyć się dopiero po wcześniejszym ugryzieniu jej i odbywa się przed najbliższą pełnią, w której ma się zmienić w wilkołaka. 5. Świętują bardzo głośno Powstanie Wilkołaków. Święto wypada 1 sierpnia, przyjmują wtedy na swój teren wszystkich sympatyków, chociaż czujnie obserwują swoich gości. Stoły są zastawione przeróżnymi potrawami, prostymi, ale naprawdę smacznymi. Ich kuchnia bazuje na ziołach i kwiatach, a tak zwane "wilcze przekąski" sprawiają, że u gości pojawią się pewne wilcze zachowania w czasie wieczoru. Podobno werbują wtedy potencjalnie chętne osoby do swojej społeczności. W każdym razie - to świetna okazja żeby poimprezować, potańczyć i się napić, zwłaszcza, że wilkołaki są naprawdę skore do zabawy. 6. Kobieta w ciąży jest tutaj naprawdę szanowana. Przed każdą pełnią wręcza się jej prezenty, jakby miały wynagrodzić brak przemiany. Zawsze ma pierwszeństwo, może odpoczywać cały czas. Oczywiście, ludzie wymagają od niej pewnych rzeczy - na przykład smarowania brzucha świeżą miętą, co podobno ma wzmocnić dziecko i przede wszystkim uodpornić je na wpływy z zewnątrz. 7.Tutejsze zwierzaki naprawdę szanują inne zwierzęta. Nie zabijają bez potrzeby, a mięso do posiłków przygotowują z należytym szacunkiem. Nie używają składników zwierzęcych do eliksirów, zresztą niezbyt często je warzą. Ich różdżki nigdy nie mają zwierzęcych rdzeni. Oczywiście dieta opiera się na mięsie, czasem nawet surowym, ale zawsze oszczędzają ofierze bólu. Zdarzają się nawet wegetarianie i także są szanowani przez społeczność. 8. Tutejsze wilkołaki mają dużo lepszą tolerancje na alkohol. A co za tym idzie - nalewki ich produkcji są naprawdę mocne. 9. Po śmierci wilkołaka, ludzkie ciało się pali, a zwierzęce zakopuje w całości. Wszystko zależy od tego, jak dana osoba zmarła. Na nagrobku zawsze znajduje się odbita zarówno ludzka dłoń, jak i wilcza łapa. Podana jest też ilość odbytych pełni. Na nagrobku zamiast kwiatów składa się liście mięty. Po pogrzebie zawsze urządzane jest ognisko na cześć tej osoby, na którym spożywa się jej ulubione potrawy. 10. Oczywiście jest między nimi określona dość ścisła hierarchia, jednak nie wpływa ona znacznie na codzienne życie. W sytuacjach kryzysowych ma jednak ogromne znaczenie. Oczywiście pojawienie się na terenie obcych też jest taką sytuacją - jeśli zwykły wilkołak pozwoli ci zostać, ale jeden z ważniejszych każe ci odejść, nie masz wyboru.
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zdecydowanie nie traktował Chrisa jak zagubionego studenta. Gdyby tak było, na pewno sam nie uciekałby myślami do tej chwili, w której gajowy w ostatnim momencie zrezygnował z sięgnięcia po coś, czego naprawdę chciał. Starał się więc skupić na rozmowie, co i tak nie było łatwe. Słysząc, że mógłby mieć zabawę, jaka na pewno spodobałaby się mu, na moment uniósł brew ku górze. Przez głowę przebiegło mu wiele myśli od zarzutu, że zajęcia ma z serii niebezpiecznych, nieodpowiedzialnych, przez możliwe zagrożenia w okolicy, aż po fakt, że raczej nadzorowałby zabawę dzieciaków, jak zawsze na zajęciach. Nie wiedział, czy o czymkolwiek z tego pomyślał Chros, czy jedynie zwracał uwagę na jego zamiłowania do quidditcha. Mimo to, nie mógł się powstrzymać od drobnej zaczepki, o którą aż prosiła się sytuacja i temat. W końcu to, że przestał zaczepiać go na każdym kroku nie znaczyło, że zupełnie z tego zrezygnuje, prawda? Uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając ciepło prosto w jasne oczy Chrisa. - Chyba nie sugerujesz, że źle się bawię - odparł miękko i nim się powstrzymał mrugnął do niego zaczepnie. - Brakuje mi latania, ale nie muszę organizować im zajęć. Niech się każdy bawi sam, a od września znowu będę mieć z nimi uciechę - dodał lekko, walcząc z chęcią objęcia mężczyzny ramieniem. Może i na plaży pewna granica została naruszona, ale powinien trzymać ręce przy sobie. Być może dlatego z taką ochotą sięgnął wcześniej po napoje i kurczowo trzymał teraz w jednej pusty kubeczek. Miętowy napój… Nigdy więcej. Widział lekki uśmiech, jaki zagościł na twarzy Chrisa, ale nie dopytywał o powód. W końcu było ich pewnie wiele, zaczynając od spokoju od ducha, skoro już był na terenach należących do wilkołaków. Mężczyzna był rozczulający w swoich próbach zaproszenia go na coś i wyraźnej niechęci, żeby zostało to źle odebrane. Tym samym robił większy mętlik w głowie miotlarza, który jednak nie zamierzał się z niczego wycofywać. Planował rozegrać wszystko na swoją korzyść, choć przypominało to mecz quidditcha na rodzinnej miotle ze stale zmieniającymi się zasadami. - Powoli przyzwyczajam się do dań z dodatkami - zaśmiał się tuż przed tym, jak go klepnął i wprawił samego siebie w chwilowe zakłopotanie. Przeciągnął dłonią po włosach, słysząc zaczepny ton Chrisa, samemu schylając się, żeby podnieść jego okulary. - Osobiście nazwałbym cię złotym zniczem - odezwał się cicho, zawieszając mu okulary na koszuli. Nie potrafił zapanować nad intensywnością swojego spojrzenia, gdy stali na tyle blisko siebie, żeby gajowy mógł go widzieć mimo wady wzroku. Wciągnął powoli powietrze, uśmiechając się lekko, po czym wyprostował się, spoglądając po tłumie. - Wygląda jednak na to, że muszę uważać, bo przypadła mi w udziale siła. Ty chcesz mięsa… Ciekawe, co jeszcze te ciastka sprawiają - rzucił dodatkowo, gestem wskazując, żeby jednak poszli dalej do stoiska z przekąskami. Interesowały go o wiele bardziej niż ognisko i zabawy. Był ciekaw po jakie mięsa sięgają wilkołaki i jak przyrządzają. Skyler mówił, że jego partner woli krwiste, więc podobnych spodziewał się na tej imprezie. - Masz jakieś ulubione danie? - spytał nagle, z wyraźnym zastanowieniem.
Trzeba przyznać, że Ezrze akurat ufała najbardziej ze wszystkich, co pomagało w tej nieciekawej sytuacji. Wiedziała, że niczego jej nie ułatwi, ale nie pozwoli też zrobić realnej krzywdy, więc powtarzała to sobie, kiedy pozbył się dłoni, która kurczowo trzymała jego ramię. Przewróciła oczami, chociaż było to dla niego niewidoczne. - Ta twoja delikatność... - pokręciła głową rozbawiona i udało jej się wymacać dłonią ławkę, na której mogła bezpiecznie usiąść. W zasadzie nie musiała się ruszać zbyt daleko, tu było całkiem okej. No, prawdopodobnie. Mimo wszystko dyskomfort spowodowany opaską doskwierał jej dość wyraźnie, więc cieszyła się, że oderwą na chwilę myśli. - Żegnaj, Irlandio, czas w drogę mi już W porcie gotowa stoi moja łódź Na wielki ocean przyjdzie mi zaraz wyjść I pożegnać się z dziewczyną na Long Sherry - przez swojego ducha naprawdę była w iście żeglarskim nastroju. Nawet zastanawiała się, czy by nie odwiedzić podejrzanego portu w okolicy, ale prawdę mówiąc, najchętniej popływałaby po prostu prawdziwą żaglówką. - Merlinie, to naprawdę nie fair, że muszę siedzieć tu na ślepo. Mi chociaż też coś daj - rzuciła z udawanym zawodem i instynktownie odchyliła głowę w kierunku Yuuko (a przynajmniej tak jej się zdawało), która znowu zaczęła śpiewać w przerwie od przyśpiewujących ludzi. Trzeba przyznać, że to było dużo przyjemniejsze, niż starania niektórych.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Wilcze przekąski:Agresja może być Gra: biała, pocałowani w rękę 2/3 Ognisko: z dedykacją dla Heav cover Whore
Naprawdę nie wiedziała o tym, że Ezra miał chrapkę na stanowisko nauczycielskie albo asystenta nauczyciela, bo w końcu nie uściślił tego w swojej wypowiedzi, ale jasno wynikało z tego, że będzie on nauczał w Hogwarcie. Nie wiedziała czy to dobrze czy źle. W każdym razie liczyła na to, że czeka ich nieco więcej zajęć związanych z muzyką. I może aktorstwem, które było równie ciekawe i też jej się podobało, a mniej z malarstwem, które szło jej wprost tragicznie. I może owszem było to słodkie... ale jakoś trudno było jej uwierzyć w to, że Ślizgonka mogłaby chcieć jej zaimponować w jakikolwiek sposób. Nie musiała tego robić. I bez tego Kanoe była nią w pewien sposób zauroczona i nie potrzebowała podobnych gestów choć na pewno były one w pewien sposób miłe i nawet... pochlebiające? Nie wiedziała jak to określić. Przez chwilę była cicho, wsłuchując się w występ Clarke'a i Dear, a jej policzki niemal od razu pokryły się rumieńcem, gdy tylko przypomniała sobie jak brunetka przyciągnąwszy ją do siebie za biodra zaśpiewała fragment innej szanty tuż do jej ucha. Z pewnością miała co wspominać... Kiedy tylko śpiewy ucichły jak zwykle odczekała krótką chwilę, wyczekując innych śmiałków, którzy mogliby chcieć spróbować swoich sił wokalnie po czym delikatnie zaczęła uderzać w struny trzymanego instrumentu, gdy tylko przypomniała sobie pewną piosenkę, o którą od pewnego czasu męczył ją Carl. Nie była pewna tego czy powinna ją zaśpiewać, ale mimo wszystko zdecydowała się na to, a spokojne akordy, które wybrzmiały spod jej palców z pewnością nie bardzo pasowały do charakteru utworu. Podobnie jak dosyć spokojny wokal, który wkrótce do nich dołączył, gdy Yuuko po raz kolejny przysunęła się bliżej ogniska, starając się nie spuścić wzroku ze znajdującej się w pobliżu Dear. Kolejne słowa tekstu stawały się coraz to bardziej dramatyczne, a miękki głos Puchonki zaczynał przechodzić w coraz to bardziej kontrolowane wyższe noty, które osiągnęły swój szczyt na samym początku refrenu. - I can be your whore. I am the dirt you created: I am your sinner and your whore - wbrew swoim obawom słowa refrenu bez przeszkód opuściły jej gardło choć zdecydowanie nie były czymś, co normalnie by wyśpiewała. Teraz jednak wczuła się na tyle, że zdecydowanie nie przeszkadzały jej pewne fragmenty utworu. Po prostu starała się wczuć w przesłanie jakiekolwiek by ono nie było. W pewnych momentach musiała nawet uważać na oddech, którego mogło jej nie starczyć na wyciągnięcie niektórych dźwięków jeśli tylko nie przykładałaby do tego większej uwagi. Starała się nie szaleć, ale tym razem wyraźnie popłynęła, dokonując dosyć swobodnej wokalnej interpretacji swojego repertuaru. Oby było warto...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Na imprezach nie lubił presji alkoholizmu, podobnie więc konieczność picia często wykluczała go z większości gier. Natomiast tańce i śpiew przemawiały do ezrowego serca, tym bardziej że nie potrzebował niczego dodającego odwagi, aby zwrócić na siebie na tym polu uwagę. Odkąd więc wziął gitarę, mógł śmiało powiedzieć, że był w swoim żywiole. Parsknął śmiechem, gdy swoim występem wywołał poruszenie u byłej koleżanki z domu. Nie potrzebował większej motywacji, by kontynuować to małe Ezra Clarke Show. - W takim razie, specjalnie dla ciebie, Strauss! - zawołał, odnajdując ją spojrzeniem. Uderzył kilka razy w struny, musząc trochę improwizować. Czego jednak nie robiło się dla fanów? Ani na moment przy tym nie spuszczał wzroku z Krukonki, a prawy kącik jego wargi unosił się zadziornie. - Be my, be my sugar baby, I provide you with my candy. I will be your sugar, sugar daddy if you'll be my sugar, sugar baby. Sugar, sugar baby... - Puścił jej oczko, jeszcze nie w pełni uświadamiając sobie, że wykonując amatorski striptiz w gronie studentów i śpiewając tak prowokacyjne teksty nie dawał o sobie najlepszej wizytówki. Zanim odnalazł rozsądek, zdążył zbliżyć się z gitarą do Strauss i wprost do niej skierować kolejne słowa. - I think you need a taste, you've been a good girl. Come I give you, give you some. I've been here waiting for you, for you, why don't you come through? - Ostatnie dźwięki wybrzmiały, mieszając się ze śmiechem Clarke'a. Zdjął gitarę z ramienia i postawił ją obok, by w razie potrzeby kolejna osoba mogła ją wziąć. - Kiedyś zbijesz na nich fortunę, dbaj o nie - przestrzegł ją prawie poważnie. Zaraz jednak wrócił do przyjaciółki, którą niechcący tak bardzo skrzywdził na tej imprezie. - Masz rację. Wolisz to... - Złapał dłonie Heaven, przekierowując je na swoją klatkę piersiową (jeszcze) okrytą materiałem i powoli zsunął je niżej, aż do gumki swoich bokserek. - Czy to? - Na wszelki wypadek zacisnął jednak dłonie przyjaciółki w pięści i cofnął się, by nic głupiego nie przyszło jej do głowy. Cały czas w dobrym humorze ściągnął z siebie koszulkę i podał ją Heaven - dobrze było, żeby faktycznie jakaś część ubrań została w zasięgu, jeżeli nie chciał praktycznie nago wracać przez mokradła. Bransoletka momentalnie zmieniła swoją barwę z bieli na intensywną zieleń, wszem i wobec ogłaszając wykonanie zadania. Mógł więc spokojnie opaść na ławkę obok przyjaciółki i wsłuchać się w spokojny śpiew Yuuko - nawet zagwizdał głośno i przeciągle! I dopiero kiedy położył rękę na siedzisku przy Heaven i nie poczuł pod palcami smukłego drewna, uświadomił sobie, że wraz ze spodniami pozbył się swojej różdżki, która teraz znajdowała się w rękach @Violetta Strauss. Serce zabiło mu trochę mocniej, ale dziewczyna zniknęła mu już z pola widzenia, więc w zasadzie nie miał co zrobić, jak tylko mieć nadzieję, że gdzieś jej nie zgubi.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prawda była taka, że nie miał pewności, jak Josh podchodzi do tego wszystkiego. W końcu sam wszystko komplikował, a jednocześnie pokazał mu, że kiedy tylko przestaje pajacować, można z nim spokojnie porozmawiać. Chrisa nie ciągnęło zupełnie do tych wszystkich zwyczajnych, wyuczonych słówek, do tych zaczepek, jakie stosowało się właściwie na każdym i na nikim konkretnym. Wiedział oczywiście, że część ludzi spogląda na to z rozbawieniem, odwzajemniając podobne gierki słowne, ale to nie było coś, co mu pasowało, nie lubił również, kiedy w jakiś sposób go naciskano, a dokładnie tak odbierał wcześniejsze zachowanie Josha, jednocześnie, z czasem, dostrzegając, że pod tym wszystkim kryje się jednak nieco inny człowiek, którego z pewnością warto poznać. Niemniej jednak nie miał tak naprawdę pojęcia, co sam Walsh o nim sądzi i w jakim dokładnie miejscu go ustawia, w końcu jego rygorystyczne zachowanie z całą pewnością ostatecznie pokazało mu, że nie ma sensu zachowywać się tak, jak do tej pory, więc Chris mógł spokojnie zakładać, że Josh właściwie już się znudził i może potrzebował czegoś nowego. Z drugiej jednak strony, przecież na plaży zachowywał się zupełnie inaczej, wyraźnie właściwie wskazując na to, że nadal chciał z nim przebywać. Spokojnie więc można było uznać, że również w głowie gajowego panował prawdziwy mętlik, z którym nie do końca sobie radził, chociaż przecież powinien, biorąc pod uwagę, że od dawien dawna był dorosłym mężczyzną, który sam powinien rozwiązywać swoje problemy, a nie próbować zachowywać się, jakby był jeszcze nastolatkiem i nie miał pojęcia, czym dokładnie jest życie. - Nie - powiedział ostrożnie i nieznacznie się zarumienił, po czym poprawił okulary, jakby to miało pomóc mu w skoncentrowaniu się, czy czymś podobnym. - Nie jesteś ciekaw dzieciaków, które pojawią się w tym roku? - zapytał, zerkając na niego przelotnie, mając wrażenie, że to nieco głupie pytanie, ale z jakiegoś powodu znowu zaczął się stresować. Wydawało mu się, że powiedział zdecydowanie zbyt wiele rzeczy, które wypowiedziane nie powinny być i nie wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić. Jednocześnie, co wcale go nie dziwiło, miał wrażenie, że kiedy byli na plaży tylko w dwójkę, czuł się zdecydowanie swobodniej i bezpieczniej, nie miał jakichś oporów przed rozmawianiem o wszystkim, o niczym właściwie, a teraz czuł ucisk w żołądku i pewną niepewność. Był, jakby na to nie patrzeć, wystawiony na widok publiczny, a to zdaje się deprymowało go o wiele bardziej niż samotność, niż znajdowanie się sam na sam z Joshem. Nie powiedział jednak nic na ten temat, bo nie uważał tego za właściwe ani do niczego potrzebne, spojrzał jednak na Walsha, kiedy ten stwierdził, że przyzwyczaja się do takich niespodzianek z jedzeniem, jak to, co zostało im zaserwowane i chciał jeszcze jakoś to potem skomentować, ale ostatecznie o mało nie wylądował na ziemi. Wyciągnął rękę, by odebrać okulary od Josha, ale ten odezwał się w tym momencie i wykonał swój ruch, a Chris zupełnie zaniemówił i patrzył na niego jedynie szeroko otwartymi oczyma. - ...zniczem? - wydusił w końcu, co brzmiało całkowicie absurdalnie, ale chyba nie wiedział nawet do końca, jak powinien rozumieć te słowa, jakie skierował do niego Josh. A może wiedział, tylko bał się dopuścić je do własnych myśli, bo znowu wracali do miejsca, od którego przecież tak uparcie uciekał. Został na chwilę w tyle, nie bardzo mogąc skoncentrować się na kolejnych słowach Josha, czując jednocześnie, że policzki po prostu wściekle mu płoną, a potem odetchnął nieco głębiej i zerknął w końcu na swojego towarzysza, kiedy ponownie nasunął okulary na nos. - Ulubione? Nie, to trudny wybór. Na pewno przepadam za kuchnią śródziemnomorską, lubię ryby, ale też makaron. I nie znoszą tradycyjnej angielskiej kuchni, naprawdę - stwierdził i nieznacznie wzruszył ramionami, starając się zachowywać całkiem zwyczajnie. - Dużo czasu spędziłem we Francji, ale część ich potraw jest dla mnie po prostu nie do zjedzenia.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Fakt, Olivia okazała zainteresowanie osobą Krukona, który w jej odczuciu był ciekawy, a dodatkowo łączyło ich zamiłowanie do uzdrawiania, jednak czy było to jednoznaczne z tym, że w przypadku ich relacji liczyła na coś więcej poza zwykłą znajomością? Oczywiście trzeba przyznać że Gryfonka prezentowała sposób bycia, który mógłby na to wskazywać albo zostać błędnie odebrany, jednak była na tyle szczerą osobą, a przede wszystkim bezpośrednią, że gdyby tak było zapewne od razu poinformowałabym o tym chłopaka. Nie mogła mieć jednak wpływu na to, co czuł względem niej Aiden, chociaż nie podejrzewała, że mogłaby wzbudzić coś na kształt pożądania u znacznie starszego kolegi. Być może kierowały nim zwyczajnie pierwotne żądze, które były nieodłącznym elementem życia, nawet jeśli napięcie między nimi widoczne było tylko czasami, co Oli tłumaczyła jedynie swoją zbyt bujną wyobraźnią. Bo przecież Aiden nie mógł widzieć w niej nikogo poza młodszą koleżanką, prawda? Nie kontynuowała tematu wykładów podczas stażu, który wydawał się wprawiać bruneta w znacznie gorszy nastrój, jednak słysząc jego kolejne słowa zrobiła oczy jak galeon z wyraźnym przerażeniem od razu wyobrażając sobie siebie w takiej roli, ale gdy oznajmił że był to zwykły żart, aż uderzyła go w ramię. - Jesteś okrutny! - odparła mimo wszystko śmiejąc się wraz z nim, by sekundę później umilknąć i wysłuchać ciekawej opowieści. - To chyba wynika z tego, że ludzie mają wrodzony problem z wizytami u lekarzy czy uzdrowicieli - stwierdziła, doskonale pamiętając jak kiedyś Fiona - młodsza siostra - przez przypadek dostała zaklęciem kiedy Boyd pojedynkował się z ich bratem. Ile było wtedy krzyku, że ona nigdzie nie idzie, nawet jeśli wciąż smarkała kiślem. Słowa Aidena oraz jego miły gest gładzenia jej po plecach nieco uspokoił brunetkę, choć nie sądziła że przez ten krótki czas przywiąże się do niego tak bardzo, iż będzie za nim zwyczajnie tęsknić, nawet jeśli miała tendencję do takich zachowań. - Jakbyś jeszcze nie zauważył, to gorąca ze mnie dziewczyna - odpowiedziała jakby z przekąsem i wyraźnym rozbawieniem, chcąc rozładować nieco gęstą atmosferę. Inicjowanie kontaktu fizycznego, zwłaszcza z przedstawicielami płci przeciwnej przychodziło jej niezwykle łatwo i bardzo naturalnie, dlatego zbliżenie się do Aidena w taki sposób nie było dla niej niczym trudnym, lecz nie spodziewała się słów które po sekundzie opuściły jego usta. Zaskoczona wpatrywała się w niego dobre kilka sekund, by w głowie poukładać wszystko to, co się wydarzyło, gdyż jego propozycja w pierwszym momencie wydała jej się absurdalna. Chciała zapytać co dokładnie ma na myśli, ale wystarczyło, że spojrzała w jego oczy by to zrozumieć. Zupełnie ignorując krzyk zdrowego rozsądku, który często brał nad nią górę, przytaknęła jedynie głową, dając się poprowadzić.
Zt x 2
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Rozmowa z nieznajomą dziewczyną wybitnie mu się nie kleiła i nie byli w stanie znaleźć wspólnego języka, więc Ignacy dosyć szybko się od niej oddalił. Nie widział większego sensu w spędzaniu wieczora w towarzystwie osoby, która wyraźnie nie życzyła sobie, aby ktoś się do niej dosiadał, co uważał za dosyć dziwne, biorąc pod uwagę, że spędzała samotnie czas na dosyć dużej lokalnej imprezie. Jak nie on, to zaraz przysiądzie się do niej jakiś podpity wilczek. Cóż, to już będzie jej problem. Jasne, mógł wykazać się nieustępliwością i próbować przekonać ją do siebie, jednak miał dziwne przeczucie, że mogłoby się to nie skończyć tak, jak by tego chciał i zamiast przyjemnej pogawędki o słodyczach mogłaby się wywiązać między nimi dosyć ostra kłótnia zrodzona, tak naprawdę z niczego. A biorąc pod uwagę dosyć wysoką liczbę wilkołaków w okolicy, wolał nie rzucać się za bardzo w oczy. Wystarczyło mu już, że jeden z nich uznał go za natręta, po tym, jak i do niego próbował zagadać. Eh, to zdecydowanie nie był jego dzień. Nie chcąc tak od razu się poddawać, postanowił spędzić jeszcze trochę czasu na przyjęciu, jednak tym razem nie wykazywał większego zainteresowania szukaniem kogoś do towarzystwa. Zamiast tego trzymał się z boku i obserwował z uwagę wydarzenia rozgrywające się na jego oczach. Na widok paru znajomych wypełniających swoje zadania w ramach konkursu, nie potrafił powstrzymać śmiechu. Może gdyby sam się zapisał, bawiłby się nieco lepiej? Cóż, na to pytanie już zapewne nie pozna odpowiedzi, ponieważ szansa na dołączenie już przeminęła. I tak mijał kwadrans za kwadransem, a goście, jak i gospodarze zdawali się stawać z każdą kolejną minutą coraz głośniejsi, co zdecydowanie nie przypadło do gustu Puchonowi. Przez wyostrzenie zmysłów, którego doświadczał, coraz bardziej bolała go głowa i stawało się to na tyle irytujące, że zastanawiał się, czy zaraz mu łeb nie wybuchnie. Licząc na to, że krótki spacer dobrze mu zrobi, chłopak ulotnił się z imprezy, idąc tylko w sobie znanym, czy też nieznanym, kierunku.
z/t
Perry T.H.E. Platypus
Wiek : 33
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178
C. szczególne : nieodłączony kapelusz, rozkojarzone spojrzenie, pierścień z godłem szkoły, drugi pierścień wiszący na rzemyku na szyi
Na sugestię śpiewu, zmarszczył lekko brwi, zdecydowanie nie będąc przekonanym do tego pomysłu. Nie, żeby uważał samego siebie za starego, nudnego sztywniaka, ale czuł się wybitnie niekomfortowo z wizją samego siebie w takiej sytuacji. Zresztą, starczył sam fakt, że nagle "ujawnił się" Morgan, co nieco go stresowało. Właściwie nie musiał czuć się tutaj winny. Głównym celem była chęć wyjazdu, przy okazji lekkie naprawianie relacji z Hannah, która zresztą też pojechała. Młoda Gryfonka co prawda znajdowała się na jego liście powodów, ale nikomu o tym nie mówił, a i nie dał tego po sobie znać. I tak szczerze sam wciąż nie wiedział, co o tym myśleć. Bo co tak naprawdę miał w tej sprawie? Powinien się nią w ogóle zajmować? Odkąd ją poznał, zdążyła mu zadać zdecydowanie ogrom pytań, które był wręcz przesadnie przesądzające o jej planach. Bo kto normalny chciałby usłyszeć tak dokładne wszystkie, co tylko było powiązane z animagią? Już ich pierwsze spotkanie dało mu to dziwne uczucie, jak gdyby samym spojrzeniem chciała z niego wyciągnąć wszystko. Początkowo nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Przy pierwszych listach starał się być ostrożny i raczej małomówny, gdy przychodziło do tematu transmutacji, ale im dłużej to trwało, tym większej pewności nabierał. Gdyby nie rozmowa z mentorką zapewne miałby solidny dylemat moralny, co powinien był z nią zrobić. Skoro jednak postanowił jej pomóc, czuł się mocno zobowiązany, żeby jej pilnować. Wciąż nie mieli rozmowy na poważnie, ale wiedział, że będzie musiało do tego dojść. Starał się przy tym nie myśleć o tym, co mogłoby go czekać za to w pracy. Z tego zamyślenia i powagi, która zapewne odbijała się na jego twrzy, wyrwała go nagła propozycja Moe, której zdecydowanie się nie spodziewał. Tańczyć? No... okey. Co prawda nie czuł się co do tego przekonany, ale postanowił do niej dołączyć. Chociaż czuł się przez to jak coraz większy creep. - Ciebie również. W końcu udało nam się znowu spotkać. Muszę przyznać, że nieco daleko od herbaciarni. - odparł, nie komentując jeszcze reszty jej słów. Nie miał jednak zamiaru ich zignorować, bo były chyba finalnym potwierdzeniem jego podejrzeń. W sumie to chyba lepiej, że pomyślał o tym w ten sposób, nie doszukując się w tej propozycji innego podtekstu. - Cóż. Wydaje mi się, że moglibyśmy chwilę porozmawiać. Mógłbym sprawdzić, czego nauczyłaś się od naszej ostatniej rozmowy. - rzucił w końcu, posyłając jej przyjazne spojrzenie, chociaż w środku czuł zdecydowanie większe zdenerwowanie. Cóż, raz się żyje, prawda? A widząc aprobatę na jej twarzy, odprowadził ją z dala od zgiełku, gdzie mogli na spokojnie powspominać wszystkie dotychczasowe tematy poruszane dotąd w listach.
Utrzymała jego spojrzenie, ale kiedy poruszył temat tabu, zielone tęczówki zadrżały, przenosząc się z pojedyńczych punktów na jego twarzy. Przytrzymała dłonią zagięcie swojej ręki, zaciskając palce na skórze. Nie potrafiła powiedziec, czy ten wieczór był owocny, czy raczej niesympatyczny. Obecność Cassiana też budziła w niej mieszane uczucia. W jednej chwili wydawało jej się, że jest przyjemnie, a w następnej, wolałaby tu nie być. Nagle przypomniała sobie o niekomfortowej magii obejmującej jej przedramię, jak i o swoich obrazach i uciekła spojrzeniem w bok. Nawet dalsze wspominanie zarumienionej, męskiej twarzy i tychże dołeczków, do których okazywało się, że u mężczyzn miała po prostu słabość. żadne z tych czynności nie przynosiło jej rozluźnienia. Przymknęła powieki i odetchnęła. — Nie chcę rozmawiać o moich obrazach — powiedziała w końcu, bo był prawdopodobnie jedyną osobą, która kiedykolwiek zinterpretowała je w jasny sposób, wyjaśniając ich znaczenie nawet lepiej niż ona sama mogłaby to zrobić. Nie chciała wiedzieć, co mógł myśleć o tych dziełach, które ostatnio powstawały z pod jej pędzla. Bała się tego dowiedzieć. Dlatego zanim ryzyko stałoby się bardziej realne, powróciła do niego spojrzeniem, tylko na chwilę. Zaraz skłoniła się mu lekko, wymruczawszy: — Chcę iść. Mogła powiedzieć, że “musi”. Każdy inny by tak zrobił, żeby zbyć rozmowę, wspominając siłę wyższą, na którą nie ma wpływu. Przymus. Caelestine szczerze wyznała, że było to tylko jej pragnienie. Nie wyjaśniając jednak dlaczego, wyprostowała się i nie próbując nawet ukryć, że czuję się w nowym położeniu niezręcznie… po prostu odbiegła. W czymś, co miało przypominać wolny trucht, a swoją prędkością było zbliżone bardziej do szybkiego kroku. Po którym zmęczyła się już po kilkunastu metrach. Pierwszy raz pojawiła się w jej głowie myśl, że powinna nauczyć się teleportacji.
zt dla mnie i Cassiana
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Była wewnętrznie zirytowana, nie wiadomo czym, od wielu dni, ale w tej chwili czuła się tak jakby każdy stał obok niej i krzyczał, co jedynie sprawiło jej ból głowy i zirytowało jeszcze bardziej. Wyrzucała sobie, że tutaj przyszła i wyklinała w duchu Anę, która nie dość, że ją do tego namówiła, to jeszcze ją zostawiła, obrażając się na cały świat. Annabell tez czasem miała ochotę się na wszystkich obrazić, zaszyć gdziekolwiek i udawać, że nie istnieje, ale… to nie było możliwe. Wiedziała, że ostatnio podupadły jej kontakty, bo zwyczajnie sobie przestawała radzić. Mimo to, była na tyle samodzielna, że nie zamierzała nikogo o pomoc prosić i tym bardziej komukolwiek o tym mówić. Była przekonana, że Adrien doskonale wiedział, że coś jest na rzeczy, ale wiedział, żeby nie pytać. Ann nienawidziła pytań. Nie wiedziała czy była gotowa o tym rozmawiać, przyznanie się samej sobie, że całe życie zaczęło się jej walić było jednym i nawet tego nie potrafiła zrobić, jednak przyznanie się do tego przed całym światem? To było coś zupełnie innego, do czego nie potrafiła się zmusić i nawet nie chciała o tym myśleć. Była wiecznie zestresowana i wiecznie zmęczona, a mimo to cieszyła się, że wpadła na Shawna. Przynajmniej nie spędzi tego wieczoru rozmyślając w jak wielkim gównie stała. — Ah… za tym mimo wszystko będę tęsknić. — zaśmiała się, a jej niebieskie tęczówki nieco pojaśniały, co w ostatnim czasie było niebywale rzadkie. — I za brakiem krawatów. — nawet jeśli efekt ciastka czynił, że gdzieś wewnętrznie chciała krzyczeć, to taka zwykła rozmowa sprawiła Annabell poczucie pewnej lekkości, której nie czuła już dawno. Może to wyjście nawet dobrze jej zrobi? Może musiała chociaż starać się żyć dalej, bo przecież za wiele wyboru i tak nie miała? Postanowiła więc skupić się na chwili obecnej i swoim rozmówcy, chcąc zapomnieć co zaprzątało jej głowę, krzycząc w jej umyśle w każdej sekundzie, przypominając jak źle się działo i jak bardzo związane ręce miała. Wyrzuciła z pamięci list od matki, który spopielił się za sprawą Adriena i chociaż nie mogła go już czytać, to słowa matki wyryły się głębokimi i grubymi literami w jej głowie. Spojrzała na niego z uśmiechem, kiedy połączył niedokończone słowo z tym drugim. Nie miała mu za złe, cieszyła się, że chociaż ktoś obracał w żart to całe bagno, w którym siedziała po pachy od… właściwie to zawsze. Nawet jeśli ściany klatki, w której była zamknięta niebezpiecznie przybliżały się do niej, to zaczynała zdawać sobie sprawę z tego wszystkiego. Miała nadzieję, że to pierwszy krok do upragnionej wolności. Poczekała na niego, stojąc w miejscu i strzelając stawami w palcach, kiedy Shawn poszedł po wyzwanie. Spojrzała nań z zaciekawieniem w oczach kiedy tylko do niej wrócił. Sama nie miała ochoty na żadne wyzwania i wszystkie tego typu rzeczy, które oferowało wydarzenie. Niemniej jednak, zżerała ją ciekawość co McKellen będzie musiał zrobić. — Co ciekawego musisz zrobić? — zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Właściwie była gotowa zaproponować opuszczenie tego miejsca, ale ostatecznie się rozmyśliła. Skrzywiła się na kilka jeszcze głośniejszych dźwięków i skinęła głową na jego ostatnią propozycję i przecząc na wcześniejsze słowa o piciu, rozglądając się jednocześnie dookoła i szukając miejsca, w którym mogliby odpocząć od hałasu. — Tak, chodźmy gdzieś, zanim rozsadzi mi łeb. — mruknęła, kierując się w przeciwnym kierunku niż centrum wydarzenia.
Jak to nie widział, na jakiej pozycji stawia go Josh? Jeśli rzeczywiście nie był pewien, świadczyło to tylko o tym, jak niewielką wage przykładał do wcześniejszych słów miotlarza. W jego własnym odczuciu dął jasno do zrozumienia, że myśli poważnie, że się nie odsunie i nie zrezygnuje, dopóki nie spróbują pogłebić tej relacji i zobaczą, czy coś z tego większego wyjdzie, dłuższego. Był nastawiony na to, że już więcej nie będzie szukał. Ba, był przekonany, że znalazł i choć od spełnienia wszystkich warunków obietnicy, jaką złożył babci, dzieliło ich sprawdzenie ostatniego punktu, chwilowo miał to gdzieś. Nawet, gdyby miało się okazać, że Chris boi się latać na miotle i nie wsiądzie na nią za żadne skarby świata, nie chciał rezygnować. Nie wiedział, w którym momencie, ale przepadł już w tych błękitnych oczach i szkarłatnych policzkach. Och, zupełnie, jakby działały na zawołanie. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, kiedy udało mu się wprawić młodszego mężczyznę w coś jakby zmieszanie? Nie był pewien, ale rumieniec pokrywający jego twarzy był wystarczającą nagrodą. Mrugnął zaczepnie, odwracając na moment wzrok. Zaraz też wciągnął powietrze odrobinę poważniejąc. - Czy jestem ich ciekaw... – zaczął zastanawiać się na głos. - Przyjąłem tę pracę, bo nie chciałem w pełni rezygnować z gry i potrzebowałem coś w pobliżu Hogsmeade, a praca za ladą w sklepie nie jest dla mnie... Interesował mnie tylko quidditch i możliwość stałego z nim kontaktu. Dzieciaki... To zabrzmi gburowato, ale nie obchodziły mnie. Ważne było, żeby potrafiły grać, żeby stale się rozwijały... Ale teraz... – urwał, po czym uśmiechnął się szeroko, odwracając głowę, aby spojrzeć prosto na gajowego. - Chyba rzeczywiście ciekawi mnie, jacy będą pierwszoroczni, kto z nich zapisze się do drużyn, jakie talenty w sobie kryją, jakie problemy będą przynosić. Chyba zaczynam zadomawiać się na swoim stanowisku – odpowiedział szczerze, rozglądając się po obecnych na zabawie uczniach oraz studentach. Mówił cicho, tak aby tylko Chris go słyszał. Było to coś nowego nawet dla niego i wciąż nie do końca wiedział jak sobie z tym poradzić. W końcu to prowadziło do przywiązania się do dzieciaków, a te później wychodziły ze szkoły i miały zwyczaj zapominać o profesorach. Nie chciał być znów zapomniany, a jednak nie potrafił się obronić przed zamartwianiem się o nich. Jeśli tak miało wyglądać rodzicielstwo, to chyba był masochistą, skoro nie miał swoich dzieci, a poszedł pracować z młodzieżą... Stop. Co to za myśli? Szczęśliwie chwilę później temat został zupełnie zmieniony i nie musiał się już zastanawiać, skąd natchnęły go tak dziwne porównania. Obiecał jeszcze sobie, że odezwie się do kuzynki, aby spędzić trochę czasu z młodym Noah. Przekrzywił nieznacznie głowę, jakby zastanawiał się, dlaczego Chris jest tak zaskoczony porównaniem go ze zniczem. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, czując, że za chwilę nie powstrzyma ich ruchu, a tak bardzo korciło dotknąć gajowego. Uśmiechnął się lekko i odwrócił, zmieniając temat, pytając o jedzenie. - To myślę, że poradzę sobie ze zrobieniem czegoś, gdy już ruszymy ogród. Podejrzewam, że zajmie nam to parę dni, więc wypada urozmaicić menu i tym razem... Nie będzie w tym żadnych magicznych specjałów. A teraz chodź, zjemy i pogadamy może z którymś z gospodarzy – zarządził, uśmiechając się szeroko, wyraźnie rozluźniony. Czuł się naprawdę dobrze i patrzył z optymizmem w przyszłość. Musiało być dobrze.