Dużo miejsca, spora odległość od lasu i wyjątkowo krótka trawa - to sprawia, że jest to świetnie miejsce nie tylko do spędzania czasu wolnego (na przykład na kocu), ale też do małych pojedynków na zaklęcia czy ćwiczenia latania na miotle.
Impreza księżycowa:
Księżycowe zakończenie
- Kolejny rok szkolny zakończył się się. Był on trudny i wymagający dla nas wszystkich. Mierzyliśmy się z wieloma niebezpieczeństwami i osobiście jestem dumna z tego w jaki sposób poradziła sobie nasza szkoła. W tym roku puchar domu należy do Gryffindoru, gratuluję owocnego roku! Szczególnie chcę podziękować wszystkim, którzy wspólnie z panem Lancasterem uratowali nasz księżyc! Aby uczcić jego powrót na nieboskłon, zakończenie roku nie odbędzie się w Wielkiej Sali, tylko na błoniach! Dyrektorka klasnęła w ręce, a wszystkie stoły oraz potrawy zniknęły i przeniosły się na błonia. Z oddali zaczęła grać muzyka, zapraszająca wszystkich na zewnątrz. Jako pierwsza z piedestału zeszła sama dyrektorka, odziana w długą, srebrzystą sukienkę. Ujęła pod rękę Pattona Craine'a, który wyglądał na bardzo dumnego z siebie po raz pierwszy od ery dinozaurów. Taka to pierwsza para poprowadziła hogwardzki korowód na błonia.
Te zaś rozświetlone są jedynie delikatnie, większość lamp to przedmioty magiczne, które odbijają światło księżyca. Ten dumnie świeci na nieboskłonie (na szczęście dla wilkołaków - nie w pełni). Wcześniej już wisiała informacja, by wszyscy na zakończenie roku ubrali się w świetliście. Cekiny, brylanty, świecidełka, a może faktyczna poświata albo magiczne mienienie się kolorami - interpretacja mogła być dowolna. Pod rozłożystym drzewem znajdował się parkiet, a dyrektorka poprosiła Archie Darlinga wraz z Anthonym Moosem, by przygrywali im podczas uroczystości. Odrobinę dalej stoją hogwardzkie stoły z jedzeniem, więc uczniowie nadal mogą zwyczajnie usiąść i porozmawiać. Pogoda trafiła się idealna, bo noc po raz pierwszy od dawna jest bardzo ciepła i przyjemna. Zaś rozglądając się po całym evencie, można znaleźć naprawdę wiele niesamowitych atrakcji. Pamiętajcie, że napoje na stołach są jedynie bezalkoholowe, więc jeśli próbujecie przemycać coś innego - robicie to na własną odpowiedzialność, dodatkowo rzucacie literką. Jeśli wylosowujecie samogłoskę - jakiś nauczyciel was złapał i na początku następnego roku czego was szlaban. Możecie uznać, że to półfabularny bądź zaczepić kogoś z kadry by was przyłapał!
Stół z przekąskami
Stoły uginają się pod najróżniejszymi daniami, prosto z kuchni. Skrzaty włożyły dziś bardzo dużo pracy w to, by wszystko wyglądało perfekcyjnie. Każde danie ma w sobie coś magicznego. Rzućcie literką, by dowiedzieć się co wybraliście i jakie są skutki waszej potrawy! Jeśli chcecie wiedzieć co jecie, musicie zajrzeć do spisu. Pamiętajcie, że będą one miały tylko jedną magiczną właściwość, opisaną poniżej. W niektórych literkach są podane dwie potrawy, wtedy zwyczajnie wybieracie którą wolicie by wasza postać zjadła. Nie częstujecie się obydwiema.
Potrawy:
A - Podstępna nóżka - Postać staje się zdecydowanie bardziej gadatliwa niż zazwyczaj. Efekt trwa jeden wątek. | Skaczący garnek - W kolejnym wątku postać może rzucić jedno zaklęcie z poziomu wyżej. B - Plumpki smażone - Działa jak amortencja na jeden wątek dla osób, które zjadły przyrządzoną potrawę. Uczucie odczuwają do osoby obok. | Smocze naleśniki - Każda postać, która skosztuje potrawy, przez dwa posty nieustannie płacze. C - Czarodziejskie Bliny - Danie sprawia, że postać w trakcie jednego wątku dużo częściej myśli o ukochanej jej osobie, niemal każda myśl jest jej poświęcona. Jeśli nie masz ukochanej/ukochanego wybierz sam o kim myślisz. | Stek z kołkogonka - Bąbelki faktycznie wypływają z ust postaci, kiedy mówi. D - Dahl - Przez cały wątek postać jest pełna energii i kreatywnych pomysłów. | Boodog - Twoja postać czuje otaczające je przyjemne ciepło. Przez cały wątek uszy postaci są zaczerwienione. E - Zupa ogonowa z Reema - Zupa znacznie zwiększa pewność siebie na jeden wątek. | Reem w kwiatkach - Przez jeden wątek, postać jest poddana nieznacznym efektom halucynogennym. Wydaje jej się, że niektóre przedmioty falują, inne się ruszają, bądź też zmieniają barwy. F - Płonocę pierożki - Postać przez ten wątek zionie ogniem, a także jest w dużym stopniu odporna na ostre potrawy. | Wściekłe kałamarnice - Do końca wątku, postać jest w stanie wytrzymać trzydzieści minut pod wodą. G - Gram Masala - Do końca wątku postać jest bardziej skłonna do próbowania nowych rzeczy, ryzykowania etc. | Grtis - Postać ma większą skłonność do mówienia o drastycznych rzeczach i lekką chęć do przemocy bądź widoku krwi. H - Hopki Ukropki - Postać ma ochotę na gry zręcznościowe. Sama zręczność postaci również wydaje się większa. | Kurczak z tindą - Postać czuje, jakby jej ciało samo się wyrywało do tańca. Ma wielką ochotę poddać się temu uczuciu i zacząć tańczyć. I - Złocisty feniks - przez jeden wątek, na postać oddziałują efekty eliksiru „Felix Felicis”, choć nie są one tak mocne, jak w przypadku zwykłego eliksiru. J - Omdlały Merlin - Postać przez wątek pachnie jednym ze składników potrawy. | Zapiekane paluszki - Postać do końca wątku ma ochotę coś podgryzać. Jedzenie lub towarzyszy.
Tańcząc z luaballami
Przebudzone istotny magiczne zrobiły wyjątek i dzisiaj również zaczęły tańczyć na parkiecie. Wynurzają się ze swoim nor, wychodzą z zakazanego lasu i uczestnicy imprezy mogą się do nich dołączyć. Jeśli znajdą sobie parę do tańcowania. Każda osoba z pary rzuca literką. Dotycząc was efekty zarówno waszej kostki jak i waszego partnera.
Tańce:
A - Lunaballa zaciąga was na parkiet i razem z wami tańczy, miziając się do waszych nóg. Ewidentnie próbuje połączyć was w bliskim uścisku. Musicie przetańczyć piosenkę nienaturalnie blisko siebie, bo inaczej lunaballa będzie smutno zawodzić, a tego chyba nie chcecie! B - Tańczycie tak niesamowicie, że aż kilka lunaballi was otacza i naśladuje wasze ruchy! Czy jest coś lepszego niż taka przygoda? Na pewno nie! Jesteście tak natchnieni, że macie jeden dodatkowy przerzut na tym evencie. C - Może nie jesteście najlepszymi tancerzami? Niestety podczas tańca wywalacie się niefortunnie, to pewnie wina parkietu! Rzućcie kołem tłuczkowej zagłady, by zobaczyć co sobie uraziliście i poszukajcie kogoś kto ma co najmniej 11 pkt z uzdrawiania, by was naprawił. D - Dziwna magia unosi was w powietrzu i nagle walcujecie sobie nad ziemią. Rzućcie kostką k6, by sprawdzić ile metrów nad ziemią szybujecie przez kolejne 2 posty. E - Tak pokracznie tańczycie, że nadepnęliście na lunaballę... No naprawdę, to trzeba być pierdołą albo potworem! Jeśli możecie co najmniej 10 punktów z ONMS możecie jej pomóc. Jeśli nie - znajdzie kogoś kto jej pomoże. Jeśli pozostawicie ją samej sobie, zajmie się nią profesor Opieki Nad Magicznymi stworzeniami, jak tylko zauważy wypadek. Ale pamiętajcie, że karma wraca. F - Lunaballe, świecący księżyc, niesamowity partner u boku... To wszystko sprawia, że aż chce się żyć! Przez następne dwa posty nie śmiejecie się po każdym wypowiedzianym zdaniu. Najwyraźniej co za dużo księżyc, to jednak niezdrowo. G - Jedna z lunaballi dosłownie próbuje was nauczyć swojego godowego tańca. Pokazuje dokładne ruchy i stara się wam zaprezentować sposób w jaki powinniście machać nogami. Rzućcie k100 - kto będzie miał wyższy wynik dostanie punkt z DA. Możecie też sami ustalić kto miałby lepsze szanse podłapać coś od lunaballi. H - Lunaballa wyraźnie chce, żebyś nie tylko tańczył - ale i zaśpiewał. Napisz, że to robisz i wstaw dwa wersy piosenki, którą wyśpiewujesz, a dostaniesz od niej prezent - liść lulka. I - Magiczne stworzenie coś wyraźnie od was chce. Kiedy się do niego pochylacie lunaballa znienacka liże wasze powieki. Może to słodkie, może niehigieniczne, ale orientujecie się, że widzicie znacznie wyraźnie niż zwykle do końca imprezy! Macie - 10 do wyścigu patronusów, jeśli będziecie w nim uczestniczyć. J - Jedna z lunaballi nie odstępuje was na krok, nawet po tym jak skończyliście tańczyć. Jeśli macie, 2 punkty z ONMS, napiszecie 3 posty na tym evencie, a potem dwie jednopostówki w której się nią opiekujecie - lunaballa może być wasza. Pamiętajcie, że będzie mieszkać w waszym mieszkaniu lub domu rodzinnym, nie w szkole.
Nocna kąpiel
Powróciła do nas woda księżycowa! Po długim zaniku księżycu wielu czarodziei rzuciło się na poszukiwania je i okazało się, że dostała ona jeszcze bardziej magicznych właściwości! W uroczym zakątku postawiona jest klimatyczna balia, do której możecie wejść. Jeśli spędzicie tam odpowiednią ilość czasu czyli mniej więcej 20 minut (w przeliczeniu na czarodziejowe - 2 posty), możecie rzucić kostką, bo do końca eventy i w kolejnym wątku (jeśli jest to po imprezie max. dzień) macie magiczne właściwości. Rzuć by dowiedzieć się jaką genetykę posiadasz: 1 - Hipnotyzer 2 - Pół - wila 3 - Animag 4 - Metamorfomagia 5 - Jasnowidzenie 6 - Legilimencja
Jeśli wylosujesz genetykę, którą już masz - możesz przerzucić kostkę.
Wyścigi patronusów
Co jakiś czas Edwin Harrington zaprasza uczniów na tor przeszkód dla patronusów. Musicie wyczarować swojego pomocnika i przebiec nim skraj zakazanego lasu, po drodze zaliczając jak najwięcej obręczy powieszanych na gałęziach albo lewitujących między drzewami. Oczywiście w jak najlepszym czasie. Nagroda jest warta świeczki, bo wygrany wyścigu otrzymuje własną, spersonalizowaną maskotkę w kształcie waszego patronusa! Za drugie miejsca - macie magiczną lunaballę na pocieszenie. • Rzucacie kostkę k100. Im mniej tym krótszy czas pokonania trasy. Do tego rzucacie k6, by sprawdzić ile obręczy zauważyliście. Za każdą obręcz odejmujecie sobie 6 punktów w k100. Czyli jeśli wyrzucicie 6, odejmujecie sobie aż 36 punktów. • W tym wypadku siła waszego czaru nie ma znaczenia, nie macie więc modyfikatora kuferkowego. Za to odejmijcie sobie 20 punktów z k100 za cechę Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość). • W wyścigu uczestniczą 4 osoby. Koniecznie umieśćcie kod, który mówi o tym, że uczestniczycie w zawodach i napiszcie którą osobą jesteście. Kiedy 4 osoby podejdą do zawodów i macie najniższy wynik - wygrywacie. Edwin prosi byście poczekali i wkrótce dostaniecie waszą zabawkę. Kiedy dostaniecie ją do kuferka - możecie uznać że Edwin wam ją przyniósł. • Atrakcja tylko dla osób, które nauczyły się patronusa. Trzeba było odwiedzić Darrena jak robił ćwiczenia, leniwce.
Kod
Kod:
<zg>Atrakcja:</zg> <zg>Trwające efekty:</zg> <zg>Wyścigi patronusów:</zg>Pozostawiasz to tylko jeśli chcesz uczestniczyć w wyścigu. Wpisz tu: Pierwszy/drugi/trzeci/czwarty uczestnik. Sprawdź osoby nad Tobą by zorientować się który jesteś. Kiedy zobaczysz, że jesteś czwarty - wszyscy mogą rzucić. W kolejnym poście umieście tutaj: swoje k100 - odpowiedni wynik k6 - ewentualne modyfikatory = wynik
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Wyścig dalej się toczył, a ja miałem już po dziurki w nosie to wszystko. Co dalej? Przed chwilą gdybym nie zauważył to bym skończył jako podpałka, to może dla odmiany teraz popływamy w jeziorze? Byłem nieco zdenerwowany już całym tym torem przeszkód i potrzebowałem chwili, żeby się uspokoić i przemówić sobie do rozsądku, że mimo wszystko to wszystko to nie byłoby takie trudne i nużące, gdybym potrafił więcej zaklęć. Gdybym był lepszy. Nie byłem jednak i nie mogłem z tym nic na ten moment zrobić, dlatego po prostu ruszyłem dalej, nie myśląc już więcej o swoich własnych ograniczeniach. Pagórki na pierwszy rzut okiem wydały mi się niebezpieczne, lecz gdy się przygotowałem i byłem gotów rzucić zaklęcia w każdej chwili, gdybym nagle zaczął spadać albo Morgana wiedziała co, to nic się nie działo. Po prostu sielankowo przemierzałem cały tor, gdzie po innych widziałem, że mieli pomniejsze lub większe problemy. Wzruszyłem ramionami, to była przecież dobra okazja dla mnie! Ostrożnie przyspieszyłem tempo, chcąc jak najszybciej złapać wstążkę, która leżała tuż przede mną, gdy nagle… odleciała, jakby grając w berka ze mną. No chyba ją pojebało, że będę biec w tym terenie! A tego właśnie ona oczekiwała najwidoczniej. Zacząłem główkować, szukając w pałacu własnej pamięci jakiegoś zaklęcia, które pozwoli mi bezpiecznie przebiec przez pagórki, ale nie znalazłem takowego, dlatego pierwszym czego spróbowałem to było zaklęcie Glacius Opis, mając nadzieje, że jak ptaszki trafią w wstążkę to ją zamrożą i jakoś magicznie przestanie przed nim uciekać. Nie stało się tak do końca, choć chyyyyba wstążka nie była już tak szybka jak wcześniej. Truchtałem za nią, cały czas patrząc pod nogi, kiedy nagle mnie olśniło. Przecież to banalne. - Immobilus – wypowiedziałem inkantację, której towarzyszył ruch różdżką i zaraz w dłoniach miałem wstążkę, która na skutek zaklęcia była na tyle spowolniona, że udało mi się ją doścignąć. Pora na kolejne wyzwanie! Ostatnią stacją przed metą był… maszt. Tak, moje oczy chyba dobrze widziały, na środku łąki stał sobie drewniany maszt, który swoim widokiem wzbudzał we mnie zdecydowanie większą podejrzliwość, aniżeli jakikolwiek wcześniejszy etap. Ten był ostatnim, więc teoretycznie mógł być tym najgorszym… a wyglądał cholernie niepozornie, więc na pewno coś się za tym kryło, lecz nie mogłem powiedzieć co. Do czasu, aż nie podszedłem oczywiście, wtedy też ku moim oczom okazała się jakaś tam skrzynka oraz poltergeist, który chciał mi utrudnić w wykonaniu zadania. Dobra kurwa, to ostatnia prosta, trzeba tym razem spiąć poślady i lecieć jak strzała ku mecie. Zignorowałem więc półmaterialną istotę i podbiegłem do masztu, z którego zerwałem wstążkę, która najwidoczniej była bardzo bliska sercu duchowi. Wtedy też zrodził się w mej głowie plan, który miał na celu zamknięcie tego fircyka w skrzyni – nie ważne, czy będzie mógł się stamtąd uwolnić, sam ten widok kojarzył mi się z pewnym nieprzyjemnym przeciwnikiem w Dark Soulsach, w które grałem w wakacje. Byle tylko ten poltergeist w skrzyni nie zjadał każdego kto zechciałby ją otworzyć. W celu zamknięcia ducha, wymyśliłem szybko plan i zacząłem go realizować. Otworzyłem skrzynię i udając, że chowam tam wstążkę, a tak naprawdę wyczarowując jej hologram za pomocą Falsis, zaproponowałem poltergeistowi grę w zagadki, gdzie nagrodą będzie właśnie wspomniana wstążka. Zacząłem z bardzo prostą zagadką, żebym właśnie przegrał. Poltergeist z tryumfem za twarzy strzelił jak z bicza w stronę skrzyni i wszystko później stało się nagle – wstążka okazała się niematerialna, skrzynia zaś wciągnęła go do siebie i ja zamknąłem ją następnie zaklęciem i z czystą satysfakcją pobiegłem dalej, ku mecie, a raczej punktowi zbiórki, czyli tam, gdzie zaczynaliśmy. Uh, byłem z siebie dumny, że w ogóle ukończyłem ten wyścig.
Punkty kuferkowe (zaklęcia): zabójcze 0 Biegłość w zaklęciach: lama Stan fizyczny: dobry, bo rana na policzku Kondycja fizyczna: dobra - rzeźbienie nie należy do prostych Zainteresowanie: 10 Nastrój: 7, bo zaczyna chcieć się przebrać
Stacja 5: 2 Stacja 6: 4 i dorzut 5 , 2 Efekt uboczny w następnym poście: - Zdobyte przedmioty w poście: 10 galeonów
Wyglądał już jak siedem nieszczęść w poszarpanym i ubłoconym ubraniu, z raną na policzku, ale szedł dalej. Nie zamierzał poddać się tak łatwo, nie będąc pewnym, czy chciał udowodnić coś sobie, czy komuś innemu. Dostrzegł kolejną wstążkę i przyglądał się jej chwilę podejrzliwie. W końcu ruszył przed siebie, starając się stawiać ostrożnie każdy krok. Nie ufał niczemu, co wyglądało bezpiecznie, nauczony czterema poprzednimi stacjami i nie pomylił się. Wystarczyło tylko stanąć na pierwszym pagórku, aby dostrzec doły między nimi. Starał się nie popełnić żadnego błędu, ale każdy kolejny krok kosztował go wiele skupienia, co zaczynało odbijać się na nim, gdy kolor włosów zaczął gwałtownie się zmieniać. Krok za krokiem potykał się, a zawroty głowy przybierały na sile. W pewnym momencie nie zdążył niczego się złapać, gdy poślizgnął się i zjechał po pagórku wprost do jednego z dołów. Przeklął siarczyście pod nosem parokrotnie, otrzepując się z ziemi i wyjmując różdżkę z kieszeni. Tyle dobrego, że jej nie zgubił. Rozejrzał się po dole, szukając czegoś, czego mógłby się chwycić, ale wyglądało na to, że powinien wspiąć się po ścianie w górę, albo jakoś wzlecieć. - Chyba jestem monotematyczny… Carpe retractum - wypowiedział zaklęcie, celując w szczyt pagórka, aby później, z niemałym trudem, przyciągać się do jego szczytu, wychodząc powoli z dołu. Resztę drogi do wstążki pokonał bez problemu i piąta zaczęła przyozdabiać jego przedramię, ale on sam był właściwie wymęczony, a miał przed sobą jeszcze jedną stację. Powoli zbliżał się do środka łąki, przyglądając się nieufnie masztowi i stojącej obok niego skrzyneczce. Co to miało być? Miał znaleźć zaklęcie które zmniejszy go i schować go do skrzynki? Na odpowiedź nie musiał jednak długo czekać. Gdy tylko znalazł się parę kroków od masztu, ten zaczął dziwnie wibrować, aby po chwili coś z niego wyleciało. Co to miało być? Bogin? Nie. Zdecydowanie nie był to bogin. Duch? Co właściwie miał z nim zrobić? Przyjrzał się jeszcze raz otoczeniu, spoglądając na skrzynkę. Wydawało się właściwe, żeby zamknąć go w środku, ale jak? LJ otwarł ją, po czym podrapał się końcem różdżki po skroni. Jak miał zmusić to latające coś, żeby weszło do skrzyni? Może mógłby spróbować go odpowiednio dociążyć? - Melofors - rzucił, ale wyczarowana dynia nie przyniosła pożądanego efektu i materialny niby duch, może poltergeist, latał sobie dalej, zaczynając go drażnić. W końcu zdecydował się skorzystać z innego zaklęcia, nie będąc pewnym, czy zadziała. - Depulso - wypowiedział zaklęcie i… duch znalazł się w skrzynce. Co prawda LJ podejrzewał, że raczej sam się znudził i postanowił wlecieć do skrzynki, ale nie miało to w tej chwili znaczenia. Zabrał ostatnią wstążkę i wrócił na miejsce zbiórki, próbując uspokoić lekką irytację na stan swoich ubrań, przywracając siebie do zwykłego wyglądu.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Odetchnąłem chwilę zanim ruszyłem dalej, patrząc jak inni biegną przed siebie w stronę dość sporego pagórkowego terenu. Po niespełna trzydziestu sekundach pobiegłem dalej, choć nieco wolniej niż wcześniej, czując, że powoli traciłem tlen i moja wytrzymałość z każdą sekundą coraz bardziej podupadała. Dobrze chociaż, że jakoś minimalnie ćwiczyłem swoją kondycję poza zajęciami czy treningami Quidditcha, bo w przeciwnym razie nie dobiegłbym nawet do połowy toru, a padłbym z wycieńczenia. Pagórki były dla mnie łaskawe, nie robiły jakiś ogromnych problemów. Musiałem po prostu uważać gdzie stawiam stopę i tyle. Już miałem chwytać za wstążkę, gdy ta nagle zanurkowała pod moim przedramieniem i jakby przekomarzając się ze mną, zrobiła dwa kółka wokół mnie, a następnie poleciała, zaś mi pozostało nic innego niż pobiegnięcie za nią, co było szczególnie ryzykowne zważając na teren po jakim stąpałem. Nie znałem żadnego zaklęcia, które mogłoby mi pomóc w tej sytuacji, dlatego po prostu biegłem, trzymając w dłoni różdżkę, gotów jakoś zareagować, choć nawet sam nie wiedziałem jak. W końcu ją dogoniłem, po jednym upadku i trzech potknięciach. Miałem przetarty łokieć, ale żyłem i mogłem udać się dalej bez zbędnego batożenia nad sobą. Maszt okazał się jeszcze gorszym wyzwaniem, w związku z nieokiełznanym poltergeistem, który skutecznie odciągał mnie od wstążki, która w teorii była tak blisko. Westchnąłem cicho, najpierw nawiązując jakiś dialog z półmaterialną istotą, nic na to się jednak nie zdało i zrobiłem coś, co jedyne wpadło mi do głowy. Chciałem wpierw użyć Chorus Omnie, lecz zaklęcie się nie udało. Nie miałem pojęcia o co chodziło, ale ponowiłem zaklęcie i się udało. Grudki ziemi i trawy uniosły się w powietrzu, tworząc ziemistą „płachtę” nad poltergeistem, następnie użyłem Fovere, mając nadzieje, że sucha trawa pod wpływem nagłego ciepła się podpali. Nie udało się, wciąż było zbyt zimno i wilgotno, żeby tego typu plan się powiódł, lecz mimo wszystko sam zamysł wystarczył – poltergeist nie wiedząc co się dzieje, zaczął uciekać przed ziemią i jedynym takim miejscem była skrzynia, którą szybko zamknąłem po tym jak się w niej schował i użyłem jeszcze dla pewności Colloportus. Zabrałem wstążkę i udałem się swobodnym biegiem na punkt zbiórki, gdzie czekało już parę osób.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
STACJA D:5 - Immobilus i Carpe Retractum STACJA E:5 - zaklęcie Duro.
Kolejne, prawdopodobnie już ostatnie kroki w “drodze krzyżowej” do upragnionego celu jakim było zdobycie magicznych wstążek. Zephaniah van Wieren przeszedł już większość tych etapów, więc i ten jeden ostatni fragment podwójnych zmagań przejdzie mu zapewne jak spłatka. Albo jego umysł tak sądził, że do tej pory faktycznie wszystko szło dobrze. Zefek nie miał jednak czasu na to, aby nad czymś takim kombinować i zamierzał dopiąć finalnie swego. Więc jedynie kiwnął głową, że był gotów na swoją część. Zaraz, za momencik. Dobra, lecimy z tym koksem i sięgamy po upragnione słowa uznania. Więc przedostatnim zmaganiem były te cholerne, głębokie pagórki uniemożliwiające swobodne przejście? Phah, chyba już faktycznie miał w głowie jakiś perfidny/idealny pomysł jak sobie z tym poradzić. I tym samym, cóż… trzeba było zacząć działać. Dlatego też Zeph podszedł do tego poważniej. Nie wiedział tak naprawdę czego miał tutaj się spodziewać… Bo wszystko poszło jak spłatka. Tylko ta wstążka uciekła. Argh, cholera jasna… Czas przejść do czegoś… Dobra, ok.. Mamy to. Jego różdżka poszła w ruch i ostatecznie Zefek postanowił znowu skorzystać ze swojej kreatywności i użyć… Dwóch zaklęć. Najpierw było to Immobilus, którego zadaniem było spowolnić wstążkę na chwilę… Tylko po to, aby dokończyć dzieło Carpe Retractum i przyciągnąć do siebie wstążkę. Skoro ten etap się udał… No to czas działać dalej.
Okej, okej. Ostatni etap. Co tu można było wykombinować z tym duchem? No dobra… Czas chyba polecieć na jego ambicję. — Ej ty… Znasz gry? Stawiamy w niej swój honor. Jeśli odgadniesz, który z kamieni będzie prawdziwą wstążką… Wygrywasz i odchodzę. Jeśli mnie uda się ciebie pokonać… Ja biorę wstążkę, a ty bawisz się z kimś innym? No co? Oboje lubimy zabawę, złośliwość i adrenalinę. A jak połączymy to razem to… Będzie mega zajebista zabawa, hę? — I tym samym powstał jakiegoś rodzaju układ z poltergeistem, bo ten w końcu… jakby rzucił ostatni raz szyszką w jego łeb, ale po chwili “siadł” na ziemi i chrząknął. No to… skoro mogli już zacząć to czynić… To czas na rozgrywkę. Van Wieren wziął do ręki wstążkę, tak jak się umówił z poltergeistem i zaczął ją… przemieniać w kamień. No może to było lekkie oszukaństwo, ale to w końcu także jest zaklęcie, co nie? Tylko innej natury. Dlatego też w pewnym momencie Gryfonowi przyszło usiąść na pobliskim kamieniu razem z poltergeistem i zagrać w “trzy kamienie”. Jeśli poltergeist dotknął trafny - kamień zamieni się we wstążkę. I tym samym ich zabawa potrwała naprawdę długo, aż profesor mógł poczuć… obawę? Ale finalnie okazało się, że poltergeist przegrał co sprawiło, że… Zeph zaśmiał się i pogratulował mu bardzo zabawnej rozgrywki. Wychodząc zwycięsko ze wstążką, dał ją profesorowi.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Stacja b: Stacja 5: 4 Stacja c: Stacja 6: 1 → 6 Efekt uboczny w następnym poście: -- Zdobyte przedmioty w tym poście: --
Przychodząc na tę lekcję nie przypuszczał, że czeka go taka katorga. Był wycieńczony, a jeszcze nie dotarł do wszystkich punktów, nie zebrał jeszcze tych cholernych wstążeczek. I nawet jeśli pagórki wyglądały niewinnie i łagodnie, to nie ufał im ani trochę. Nie po wcześniejszych przeszkodach. Cóż, nie pomylił się za nadto, bo co rusz wpadał w jakiś dołek i potykał się o własne nogi. Niby nie było to coś strasznego, do morderczych robali jeszcze brakowało, w dodatku całkiem sprawnie przeskakiwał przez nierówności, bo dotarł do rowu bez złamanej nogi! Sukces! I... dopiero wtedy zaczęło się robić dziwnie. Obraz mu zawirował i miał wrażenie, że jakaś zła siła ściąga go na samo dno. Czy było to złudzenie? Czy działo się to naprawdę? Aby się przekonać, musiał na chwilę się wyciszyć, skupić i - przede wszystkim - zachować równowagę. Pospiesznie rzucił więc pod swoje stopy dość proste zaklęcie Colloshoo, którym przykleił podeszwy do podłoża. Na chwilkę. Cenną chwilkę. W tym czasie ogarnął umysł i zdołał dostać się do kolejnej wstążki, przechodząc przez rów. I popędził ku masztowi. Ostatni punkt, wreszcie! Poczuł przypływ energii, bo wiedział, że to już koniec. I prawie od razu zerwał upragnioną wstążkę, prawie w sekundę ukończył zadanie. Prawie, bo nagle za jego plecami przeleciało coś dziwnego. Włoski na karku zjeżyły mu się, bo w pierwszej chwili pomyślał o tym przeklętym boginie z etapu, którego nie ukończył. Na szczęście miał w sobie na tyle odwagi, by obejrzeć się za siebie i upewnić, co to jest za licho. Odetchnął. Na początku zupełnie zignorował latającego poltergeisto-upiorka, bo nie wydawał się czymś niebezpiecznym. Ot, pałętał się wokół masztu i tylko rozpraszał. Nie przeszkodziło mu to w ściągnięciu wstążki, ale kolejnej szyszki odbitej od karku już nie wytrzymał. Odwrócił się w stronę latającej pokraki i rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy: - Immobilus! - czar spowolnił szyszkowego stwora, a Bruno w tym czasie złapał za skrzynię, która znajdowała się nieopodal. Skąd się tam wzięła? Nie miał pojęcia, ale nie miał czasu się zastanawiać. Otworzył ją przy pomocy różdżki, a potem poprzez rzucenie nań zaklęcia Wingardium Leviosa nakierował na zjawę i... zamknął wieko. - No i posprzątane.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Punkty kuferkowe (zaklęcia): 15 (+5 za różdżkę) = 20pkt Biegłość w zaklęciach: Standardowy wykiełkowany z początkującego, dużo ostatnio ćwiczyła - niewerbalne to jej słaby punkt; Stan fizyczny: Bardzo dobry, bez żadnych urazów; Kondycja fizyczna: Przeciętna z zakusami na dobrą, aktywny pobyt w Norwegii i opieka nad zwierzakami robi swoje; Zainteresowanie: 12 z tendencją zwyżkową; Nastrój: Oj, 10
Stacja a:6 Stacja b:3 → 5 → 3 → 1 → 6 Efekt uboczny w następnym poście: - Zdobyte przedmioty w poście: -
Chyba mogła być z siebie dumna - pokonując póki co wszystkie stacje z sukcesem i zbierając z każdej z nich wymaganą na mecie wstążkę. Pokrzepiona więc swoimi sukcesami - i odnotowując również powodzenie Shawa - podeszła do kolejnej stacji, którą widać już było z daleka. Niemniej, stając przed pasmem pagórków i dołów spodziewała się czegoś... Więcej? W końcu zagajnik okazał się pełen nadgorliwych drzew, a runiczny krąg liznął płomieniami jej nogawkę. Czego mogła spodziewać się teraz? Na pewno nie niczego - dlatego też z niejako wzmożoną ostrożnością i uwagą poczęła lawirować po obrzeżach wzniesień, uważając by nie skręcić sobie kostki. Chcąc rozeznać się w terenie, weszła na szczyt jednego z licznych pagórków, chcąc stamtąd ustalić położenie wstążki - i jak się okazało nie dzieliło jej od kawałka materiału wcale wiele. Ledwo dwie 'górki'. Sprawnie więc, wykonując kilka susów - znalazła się tuż przy wstążce, która... Nagle zaczęła jej uciekać. Nauczona doświadczeniem w pogoniach - głównie za szczenięciem psidwaka, gdyż Fantom upodobał sobie takie nagłe ucieczki - podniosła różdżkę, celując w uciekinierkę. Szybka analiza pozwoliła jej jednak ocenić, że ta była za wysoko, żeby po Immobilusie mogła jej bez problemu sięgnąć - a wiedzieli już, że Accio nie działa. — Duro — rzuciła krótko, tuż po zaklęciu spowalniającym, na spokojnie już podchodząc do powoli spadającego w dół kamyka. Przechwyciła go i po rzuceniu Disclore, piąta już wstążka dołączyła do reszty w kieszeni Smith. Sprawnie wyszła z terenu pagórków, odczuwając już nieco pokonaną drogą w swoich łydkach - w końcu nie zatrzymywali się nawet na chwilę. Daleko jej jednak było do zmęczenia. Całkiem blisko jednak do zaskoczenia - ponownego - gdy w okolicach masztu, który okazał się ostatnią stacją pojawił się... poltergeist. Ewidentnie. I to ewidentnie strzegący obwiązanej wokół słupa ostatniej wstążki. Smith nie znosiła poltergeistów - od czasów kiedy Irytek kilkukrotnie przeszkodził jej w dostaniu się na zajęcia, a potem jeszcze podczas pracy w Ministerstwie Magii, kiedy miała z nimi do czynienia. Nie znosiła ich nawet bardziej niż goblinów. — Do prdele...— syknęła tylko, zerkając to na stroniącego miny w jej kierunku złośliwego ducha, to na skrzynkę tuż przy maszcie. Rozwiązanie było oczywiste. Zamknąć cholernika w środku. Niewerbalnie otworzyła skrzynkę, szykując pułapkę. — Lumos sphaera ruber — zainkantowała, tworząc małą, drobniutką wręcz kulkę czerwonego światła - mającą naśladować oczywiście promień lasera. Skoro na jej kota Boo działało, który nie interesował się absolutnie niczym poza jedzeniem i spaniem... Ruchem różdżki pokierowała światełkiem do poltergeista, który od razu zaczął próbować je schwycić - Smith parsknęła cicho śmiechem, zwabiając tak duszka tuż nad skrzynkę. I tu leżał pies pogrzebany - jakie zaklęcia podziałają na półmaterialnego ducha? Najpierw spróbowała wykorzystać Glacius Opis - ale jej 'ofiara' nic nie robiła sobie z oszronionej ektoplazmy, dalej próbując pochwycić drażniące światełko. Expulso rzuciła kompletnie pod złym kątem - zamiast wepchnąć ducha do skrzynki jedynie odepchnęła go od czerwonego Lumos, co widocznie go zirytowało, bo nim podleciał do kuleczki to posłał jej jeszcze wściekły grymas. Sama nie wiedziała co sobie myślała rzucając na poltergeista starego dobrego Immobilusa - ale na pewno nie wrzucił go on w pułapkę, a Krukonka nie zamierzała próbować wepchnąć go własnymi rękoma. Nie, gdy był taki ruchliwy. Ostatecznie więc po prostu umieściła czerwone światełko w środku skrzynki, traktując ducha Drętwotą - i podchodząc już bliżej, wepchnęła go lekkim Depulso do środka. Wypuszczając powietrze z płuc, zamknęła skrzynkę i odwiązała od masztu ostatnią wstążkę. Po czym szybkim truchtem dołączyła do Darrena, który zmierzał już na miejsce zbiórki - z zadowoleniem zauważając, że Krukon również dzierży wszystkie sześć wstążek. Chwyciła mężczyznę pod rękę, uśmiechając się, gdy tylko na nią spojrzał.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Kiedy lekcja się zaczęła, od razu ruszył sie ze swojego miejsca, aby ją koordynowac. Poruszał się po wewnętrznym okręgu trasy, obserwując zmagania uczniów i będąc gotowym na ewentualną pomoc. Radzili sobie jednak... dość dobrze. Co prawda czekało ich kilka siniaków czy też innych stłuczeń, ale w ostateczności wyglądało na to, że żadna z przeszkód nie była do przejścia o ile nie przeraziła ich z powodów prywatnych fobii. Cóż, na to już nic nie mógł poradzić. Zawsze mogło znaleźć się coś, z czym nie dadzą rady. Był iście rad z ich kreatywnego podejścia, ale nie mógł powiedzieć, że był zaskoczony. Już przy poprzednich lekcjach przekonał się, że poza okazjonalnym odpierdzielaniem maniany uczniowie hogwardzkiej szkoły byli naprawdę zdolni i mieli masę naprawdę dobrych pomysłów. Stąd też brały się jego lekcje - lubił obserwować ich w akcji, a później przeanalizować ich ruchy i wykorzystać je na poczet kolejnych zajęć. Taki właśnie był, a oni zdaje się byli z faktu takiej a nie innej formy tych ćwiczeń zadowoleni. Przynajmniej takie miał wrażenie, ale nigdy o to nie spytał. Powinien? Jakoś nie miał na to ochoty. Minęło sporo czasu zanim skończyli. Mimo wszystko sześć stacji na których musieli sobie poradzić i trasa ponad trzech kilometrów nie była krótka i prosta. Widząc, że ostatnie osoby dobiegają do mety przysiadł z powrotem na jednej z większych skał i w ciszy czekał na maruderów. Był cierpliwy i spodziewał się, że rozrzut będzie duży, natomiast nie sądził, że i tak szybko i sprawnie sobie poradzą. - Uważam, że bardzo dobrze państwu poszło. - zakończył, uprzednio wspominając jeszcze kilka osób, którym należała się pochwala za dobre pomysły. - Panno Argent, stacja numer dwa naprawdę mnie ujęła. - rzucił, kiwając z aprobatą w kierunku krukonki i uśmiechając się lekko w jej kierunku. To było naprawdę pomysłowe zagranie. - Dobrze, szanowni państwo na dziś to koniec. Jeżeli ktoś z państwa czegoś potrzebuje to oczywiście zapraszam. - mówiąc to, standardowo podniósł się z miejsca i kiedy upewnił się, że uczniowie zaczęli się oddalać - zaczął sprzątać cały bałagan.
[zt wszyscy]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trudno było nie zauważyć zapału, z jakim to podchodził Percival do kwestii samodzielnego zdobywania wiedzy. Owszem, dobra, nie do końca samodzielnego, ale nadal - wykazywał własną inicjatywę, co mocno cenił w młodych duszach chcących się dowiedzieć czegoś więcej od zwyczajnego rzucania na lewo i prawo Drętwoty. Nie bez powodu zatem przygotował się wcześniej, przychodząc kilkadziesiąt minut przed wyznaczonym czasem spotkania. Niedziela była dniem wolnym od pracy, a jednak się na nią decydował - mimo to nie pozostawał przecież bez jakichkolwiek zysków. To właśnie dzięki chęci pomocy był w stanie utrwalić sobie materiał, a nawet jeżeli miał przerwę od szkoły, nie pozostał zbytnio w tyle, samodzielnie starając się poniekąd zadbać o to, ażeby nie musiał martwić się o zdolność rzucania zaklęć. Czy to wcześniej, gdy uczył ponownie d'Este'a, czy jednak podczas pobytu we Włoszech - nie próżnował pod tym względem. W sali zatem trenował prostsze zaklęcia, jak chociażby Drętwoty, kiedy to przyniósł jeszcze raz biedny fantom, który będzie musiał zdobyć siły na to, by tym samym wytrwać kolejne znęcanie się nad nim. Felinus nie podchodził do niego jednak jak do człowieka, wszak był on tylko i wyłącznie imitacją działania ludzkiego organizmu. Kiedy to prawą ręką skupiał się, by rzucić odpowiednio czar, nie szło mu źle, no ba, szło mu w porządku. Czasami czuł, że władza nad kończyną jest utrudniona, ale nadgarstkiem mógł operować w ten poprawny sposób, w związku z czym nie pozostawał bezużyteczny. Częste trenowanie dłoni, od kiedy to mógł nią poruszać, przyczyniło się do polepszenia powrotu do pełnej sprawności. Choć wcale Lowell nie mógł nazwać jej pełną, kiedy to raz po raz trenował kolejne zaklęcia, starając się w pełni skupić na dopasowaniu energii w to włożonej. Starał się tak dozować przepływ magii przez sygnaturę i rdzeń różdżki, aby siła była jak najbardziej poprawna. To dzięki analizie doboru pozwolił samemu sobie na prawidłowe opanowanie magii, która nie jest przecież tylko i wyłącznie prostym machaniem kijkiem. To coś znacznie więcej - coś, co go zaczęło intrygować. Manekin parę razy był rażony zaklęciem Petrificus Totalus, które powodowało charakterystyczne ustawienie kończyn w jednej pozycji oraz brak jakichkolwiek ruchów. Oczywiście, ażeby móc potrenować dalej, w ruch szło dostosowane do poziomu inkantacji Finite, które przyczyniało się bezpośrednio do cofnięcia działania uroku. Zaklęcia pod tym względem, o ile włoży się w nie odpowiedni wysiłek, potrafią być wysoce przydatne, aczkolwiek właśnie wymagają chęci, które jednak trzeba w jakiś sposób przełożyć na czyny. Czy to używając w życiu codziennym ich najróżniejszych form, czy to jednak skupiając się na poborze informacji z podręczników w celu nauczenia się czegoś nowego i niezwykle intrygującego. W taki sposób Lowell sobie zajmował czas przed właściwym treningiem zaklęcia przywołującego pierścień ognia, choć samemu użył go parę razy w kontrolowany sposób, ażeby nie przyczynić się do problemów powiązanych z rozprzestrzeniającymi się płomieniami. Mimo to, gdy czuł się już pewniej, pozwolił sobie na rozszerzenie obszaru, co wiązało się z charakterystycznym świstem powietrza. - Rotundus Calidum. - skupił się na inkantacji raz jeszcze, doskonale będąc świadomym tego, iż nie ma tutaj miejsca na żadne błędy. Wiedział, że nie może pozwolić sobie na brawurowe zachowanie, aczkolwiek trudno byłoby nie zauważyć czegoś takiego z daleka.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Nowy miesiąc, stary ja, choć w nowym wydaniu. Jeszcze dwa miesiące temu nie pomyślałbym, nie uwierzyłbym wręcz, że ten sam ja będzie pisać listy proponujące wspólną naukę, która nie jest symbolicznym „netflix & chill”, tylko faktycznie się uczymy. Teraz zaś siedzę na łóżku w dormitorium, wpatrując się w mozaikowe kształty na suficie, układające się najczęściej, o dziwota, w gryfa i czekając na czternastą. Wtedy postanowiłem sobie, że pójdę do biblioteki i naprawdę poczytam o tymże zaklęciu. Musiałem mieć ustalony plan, ta godzina czternasta była kluczem do sukcesu. Obojętnie ile kłębiło się we mnie motywacji i chęci do działania, czytanie książek autentycznie sprawiało mi ból istnienia i nigdy nie udało mi się jeszcze wynieść z nich coś pożytecznego. Dziś zamierzałem to zmienić, powoli zauważając jak intensywniej przygotowywałem się do „lekcji” z Felinusem od zwykłych, rutynowych zajęć z prawdziwymi nauczycielami. Chyba właśnie to odstępstwo od normy sprawiało wrażenie świeżości i czegoś ekscytującego w tym wszystkim, mogłem się bowiem założyć, że nie byłem jedyną osobą, która lepiej się uczy w takich warunkach niż w strefie codziennej powtarzalności, z ustalonym grafikiem na cały rok. Gdy wybiła wspomniana wyżej godzina, wstałem z łóżka i powłóczyłem na czwarte piętro, na którym ulokowana była biblioteka. No i poszedłem tam, wyglądałem trochę jak siedem nieszczęść, ale Merlinie, nawet nie wyobrażasz sobie jaki to był ból, bycie tutaj. Wyciągnąłem książkę, która była swoistym spisem najbardziej powszechnych zaklęć, takim wręcz słowniczkiem oprowadzającym nas po zaklęciach, ale nie wgłębiający się w ich specyfikę. Gdy znalazłem też wspomniane Rotundus Calidum, tam znalazłem odnośnik do innej księgi, gdzie urok był bardziej wyjaśniony. Czytając kolejne wersy myślałem, że będę mimo wszystko usypiać, ale z każdym kolejnym przeczytanym słowem moje powieki się jedynie rozszerzały, bo powoli sobie uświadamiałem jak kozackie to było zaklęcie. Chuj z jego przydatnością, która może i była sytuacyjna, ale kuuuurwa, jakie to cool zaklęcie jest. Podziękowałem Felkowi w myślach i gdy sobie nagle uświadomiłem, że jest za kwadrans siedemnasta, wstałem i wyszedłem, kierując się na błonia i polankę, na której jeszcze niedawno mieliśmy zajęcia z zaklęć, a dziś to będzie istne piekło. Idąc mostem na błonia już z oddali widziałem w jakie miejsce mam się kierować, bowiem na środku polanki zobaczyłem dość JASNY punkcik, płonąco rzucając się w oczy. Wyciągnąłem jeszcze faje i zapalając ją w chodzie, wypuściłem dym, przybierając na tempie. - Siemasz, Fel – przywitałem się, gdy już się z nim zrównałem. - Jak ręka? Już działa? Po płomiennych wybrykach powiedziałbym, że chyba tak – odpowiedziałem, po czym jeszcze dodałem, wcześniej obiecując sobie, że o tym wspomnę jak go zobaczę – stary, zajebiste zaklęcie wybrałeś, jest cudowne! – Pochwaliłem go, klepiąc w ramię i stanąłem z boku, skierowany przodem ku manekinowi. Wyciągnąłem różdżkę i podrzucając ją sobie od dłoni do dłoni, wystrzeliłem kilka drętwot, spróbowałem również Aquaqumulus, czyli zaklęcie, które również wizualnie było niczego sobie. Fala wody przewróciła manekin, który podniosłem kolejnym zaklęciem i jeszcze popróbowałem paru zaklęć, tak o, dla rozgrzewki. Czując się już w pełni przygotowany do „lekcji”, skinąłem głową do Felka z uśmiechem, dając mu sygnał, że możemy zaczynać.
Trudno było nie zauważyć postępowych zmian, które zachodziły w chociażby samym Percivalu. Owszem, Lowell go nie znał, nic o nim szczególnego nie wiedział, co nie zmienia faktu, iż pewien zapał udało mu się w nim rozpalić. Zastanawiał się, czy rzeczywiście byłby dobrym nauczycielem, czy jednak, poprzez własne wybryki, zostałby sklasyfikowany do poziomu widocznego łajna, aczkolwiek te myśli wystarczająco prędko przebrnęły przez jego umysł. Nie chciał im się w pełni oddawać - mrok kryje się w duszy każdego człowieka, co jest naturalnym zjawiskiem, aczkolwiek niepotrzebne jest to, by się w nim pełni zatracać. W dziwnej melancholii, kiedy to wreszcie wracał do żywych, a nie martwych. Życie uwielbiało go zaskakiwać - nie inaczej było w tym przypadku, kiedy to zakończył zaklęcie, a samemu poczuł poklepanie po ramieniu. Przyjacielskie, przyjazne, pozbawione złych zamiarów. Mimo to nie potrafił do tego normalnie podejść - jak wcześniej - kiedy to bezpośrednio odpowiadał za wydarzenia, jakie miały miejsce. Czuł do siebie częściową niechęć, nawet jeżeli nie powinien. - Siemaneczko. Mam nadzieję, że coś tam przeczytałeś, hm? - rozpoczął w spokojny sposób, pozwalając na to, by ostrożne podniesienie kącików ust do góry przejawiło się na jego twarzy. Zawsze był tym spokojniejszym, bardziej wycofanym, aczkolwiek teraz był jeszcze bardziej. Może nie w sposobie działania, ale stwarzał wokół siebie dość specyficzną aurę, która zwyczajnie nie zachęcała do niczego więcej. A może po prostu takie wrażenie sprawiał, mając na sobie tylko i wyłącznie czarne ubrania? Kto wie. - Działa, na spokojnie. Czasami mam z nią problemy, ale jest zdecydowanie lepiej. - kiwnąwszy głową, nie bez powodu zrobił to z pewnego rodzaju wdzięcznością. Przynajmniej d'Este nie pytał jak porąbany o to, co miało miejsce, w związku z czym mogli sobie oszczędzić chłodnej wymiany zdań. Bo o ile troskę był w stanie zrozumieć, o tyle jednak ciągnięcie tematu - gdy byłoby to niepotrzebne - nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. - Jak pewnie zauważyłeś, Rotundus Calidum jest niezwykle silnym zaklęciem magii żywiołów. - zaznaczywszy, kiedy to przerwał wcześniej czar, nie zamierzał zbytnio patrzeć na potencjalne możliwe problemy wynikające z jego nauczania w sali. Wolał wybrać miejsce, które będzie bezpieczniejsze - a łąka, która to powracała powoli do życia, wydawała się być całkiem dobrym na to terenem. Owszem, szkoda było roślinek, ale przy odpowiednim kontrolowaniu przepływu mocy... wcale nie sprawiało to większego problemu, wszak można było, przy skupieniu sporej wagi, zwyczajnie tego uniknąć. Lowell, kiedy to powracał już powoli w pełni do gry, od czasu do czasu odczuwał, że musi przystopować, w związku z czym pozwalał sobie na krótkie odpoczynki pod względem jakichkolwiek treningów. Przypomniał sobie również, że z Borisem jest umówiony za jakiś czas na rzucanie zaklęć w terenie i nauczenie jednego z najsilniejszych ochronnych, w związku z czym również zamierzał powoli i stopniowo powracać do pełni sił. Nie wrzucał siebie zatem a głęboką wodę, choć używanie pierścienia ognia nie należało do wyjątkowo łatwych rzeczy. Wymagało doskonałej kontroli nad własnymi reakcjami. - Może służyć nie tylko do obrony, ale także do ataku. Przykładowo, jeżeli zaatakuje cię sporo osób na bliski dystans, możesz stworzyć pierwsze wokół siebie mały pierścień, by tym samym potem zwiększać stopniowo jego obszar, odganiając przeciwników. - kiwnąwszy głową, były to proste wytłumaczenia, aczkolwiek konieczne, ażeby przejść do następnego procesu, który to miał zapisany pod kopułą własnej czaszki. Jak to miał w zwyczaju - pierwsze nadgarstek bądź wymowa, potem połączenie tego, a następnie użycie zaklęcia. - Zaczniemy od wymowy. Prosta, przyjemna, choć w niektórych miejscach wymaga odpowiedniego akcentu oraz ruchu nadgarstkiem. Rotundus Calidum. - pokazał, ale nie wydobył tym samym z siebie ani krzty magii, bo szkoda by było ponownie zużywać własną energię. Tym bardziej, że to, co miał potrenować, zwyczajnie potrenował, co wiązało się bezpośrednio z poprzednimi czynnościami. Teraz czas na przekazanie prawidłowej wiedzy Precy'emu - nauczenie go panowania nad prawidłową formą zaklęcia, co wiązało się bezpośrednio z koniecznością wytłumaczenia pewnych rzeczy. - Rotundus Calidum. - dlatego, skupiwszy się, jeszcze raz zaprezentował ruch nadgarstkiem, dzierżąc różdżkę w prawej ręce. Powoli, choć z pewnymi drgnięciami, kiedy to jednak pewne mankamenty wychodziły na wierzch. Chwila odpoczynku i już ponownie przedstawił poruszenie kończyną w taki sposób, by móc wydobyć z rdzenia magicznego jak najwięcej potencjału. - Spróbuj na początek. Potem przejdziemy do ruchu nadgarstkiem. - zachęcił, by tym samym obserwować jego poczynania i ewentualnie - jeżeli zajdzie taka potrzeba - przejść do procesu poprawiania.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k6, by przekonać się, ile razy musiałeś wypowiedzieć zaklęcie, zanim Ci się udało je w miarę opanować. W przypadku błędu - zinterpretuj go do woli. Może się zbytnio nie skupiłeś? Albo pomieszały Ci się literki? Albo skupiłeś się tak mocno, że akcent wyszedł zbyt twardy?
Za każde 10 pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut kości głównej.
k6:
1, 6 - gratulacje - dwie próby i udało Ci się prawidłowo opanować wymowę. No, miejmy nadzieję, że prawidłowo. Niemniej jednak powtarzasz je jeszcze parę razy i okazuje się, że nie masz żadnych problemów z ustawieniem miękkości lub twardości w danych miejscach. Nie pozostaje Ci nic innego, jak tylko i wyłącznie być z siebie dumnym!
2, 5 - ooopsie? Tutaj jest jednak trochę inaczej. Początkowe trzy próby spełzły na niczym; mylisz się, plączesz, cokolwiek, co nie wpisuje się w prawidłowość inkantacji. Skupiasz się, a tu zwyczajnie wychodzi Ci zupełnie odwrotny efekt. Percival, dorzuć jeszcze jedną kostką k6, by dowiedzieć się, ile razy musiałeś ćwiczyć, zanim udało Ci się opanować inkantację.
3, 4 - totalna porażka; pięć razy starasz się wymówić zlepek słów, a tu jedyne, co Ci wychodzi, to chyba osiąganie najlepszego wyniku względem podjętych prób. Starasz się, wypruwasz sobie żyły, a i tak wychodzi to inaczej, niż sobie życzysz. Percival, dorzuć jeszcze jedną literkę, by dowiedzieć się, ile razy musiałeś ćwiczyć: A = 1, B = 2, C = 3, [...], J = 10.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Felinus według mnie nadaje się na nauczyciela jak nikt inny, chłop co potrafi spokojnie, ale treściwie i rzetelnie przedstawić problem zaklęcia i poinstruować ucznia w sposób ciekawy, tak żeby ten jeszcze przy tym błędów nie robił. Czy tam znany był z „wybryków” czy nie, nieistotne, każdy ceniłby go za jego umiejętności przekazywania wiedzy w swoim zakresie. - Jo, z trudem, ale poczytałem – skinąłem głową, nie chcąc już wracać myślami do całego rytuału, który musiałem odprawić zanim dane mi było w ogóle zrobić krok w stronę biblioteki. Jaka to batalia mi się we łbie toczyła, żeby to olać i nie pojawiać się tam już nigdy w życiu. - I to jakim cool! – Dodałem, śmiejąc się pod nosem, chociaż w rzeczywistości doskonale zdawałem sobie sprawę z zagrożenia związanym z rzucaniem tego zaklęcia, nie musiałem o tym nawet czytać, by być tego świadomym, choć i tak księgi mu o tym wspominały średnio co dwa zdania. - Choć pewnie bardziej się sprawdza również w spotkaniu agresywnych magicznych stworzeń, magiczny krąg ognia raczej nie zatrzymuje na sobie zaklęć, które potencjalnie mogą rzucić przeciwnicy. - Wspomniałem o swojej obserwacji, następnie już siedziałem cicho, wsłuchując się w brzmienie wymowy, którą chciałem opanować jak najszybciej, tym bardziej, że nie był to jakikolwiek łamacz językowy. Odchrząknąłem i w myślach ułożyłem sobie pełen dźwięczny obraz (czy to w ogóle możliwe? Nie wiem, w mojej głowie ma to sens) samej wymowy i tego, na co mam zwracać uwagę. Gdy Felek popatrzył na mnie w oczekiwaniu, jako że była już moja kolej, wziąłem nieco powietrza i zacząłem ćwiczenie. - Rotundus Calidum – Powiedziałem i nie minęła nawet sekunda a pokręciłem głową w niezadowoleniu, czując, że ta próba nie była udana, to znaczy źle zaakcentowałem zaklęcie. Przełknąłem ślinę i spróbowałem raz jeszcze i ten drugi raz był już taki, jaki chciałem, żeby był. Powtórzyłem sobie jeszcze kilka razy i wszystkie były odpowiednie, nie było z tym już żadnych problemów, więc ten etap można już uznać za zaliczony i można lecieć w kręcenie nadgarstkiem.
Czasami jednak musiał przystopować pod względem odpierdalania zarówno na lekcjach, jak i w życiu prywatnym. Zresztą, dość często był sam dla siebie zagrożeniem. Nawet jeżeli starał się jakoś to zmienić, musiał skorzystać z pomocy obcych ludzi, by tym samym jakoś pod tym względem wyjść na prostą. Bo co jak co, ale wpakowywanie się w kolejne kłopoty mogło skończyć się tragiczniej w skutkach niż zwyczajne Sectumsempra. Dopiero wtedy, gdy ogarnie samego siebie, będzie w stanie tak naprawdę skupić się w pełni na zawodzie, który chce wykonywać. I który, nawet jeżeli był uczniem problematycznym, nie powodował jakiegoś wewnętrznego skrzywienia. - Teoria nie zawsze jest zachęcająca, dlatego właśnie należy skupić się głównie na praktyce. - prawda jest taka, że podczas pojedynku można znać śmiało teorię w celu przewidywania ataków przeciwnika, niemniej jednak to właściwości bojowe danej jednostki pozwalają jej przeżyć. Podczas czegoś takiego najlepiej sprawdzają się zdolności praktyczne, w związku z czym głównie na tym Lowell się skupiał. Na przekazaniu praktycznego sensu czarów, które mają jakiś większy sens, aniżeli nudnej i monotonnej wiedzy polegającej na opisywaniu podręcznikowych przykładach. Nie zdziwił się zatem na entuzjazm Percivala, bo to zaklęcie rzeczywiście było cool, a nie jakieś pizdusiowe i pozbawione większego zastosowania. - Ze względu na swoje właściwości, najlepiej działa na inferiusy, choć z powodzeniem odgoni również, jak to powiedziałeś, inne magiczne stworzenia. - przytaknąwszy, skupił się jednak na następnej wypowiedzi, która opuściła usta d'Este'a. Bo to, co powiedział, było po prostu prawdą. Rotundus Calidum nie posiadało zdolności odbijania zaklęć. - To prawda, ale jeżeli połączysz siły z drugą osobą, może ona poprzez wzniecenie wiatru w powietrze utworzyć tymczasową barierę z ognia i zmniejszyć widoczność na danym obszarze. Dodatkowo, jeżeli przyczynisz się do spalenia czegoś, to na małej przestrzeni dym może zmniejszyć zdolności bojowe przeciwnika... jak również twoje. - no tak - ostatnio temat łączenia zaklęć niezwykle go fascynował. - Jeżeli gwałtownie ugasicie za pomocą wody pierścień ognia... stworzycie tymczasową zasłonę z pary wodnej. - ach, nie ma to jak puszczenie wodzy wyobraźni. Mimo to... było to coś dla niego przełomowego. Prawidłowe łączenie zaklęć pozwalało uzyskać naprawdę imponujące efekty. Lowell spoglądał na to, jak Gryfon wypowiada prawidłowo lub mniej słowa, by tym samym go pod tym względem odpowiednio poinstruować. Nie przeszkadzało mu to - wbrew pozorom każdy, kto uczy się czegoś nowego, ma prawo do popełniania większych lub mniejszych błędów. Co zawsze akceptował i był w stanie poprawić. - Dobrze, skupimy się teraz na ruchu nadgarstkiem. - zaproponował, kiedy to próby Percivala osiągnęły zamierzony efekt pod względem prawidłowej wymowy, która brzmiała po prostu dobrze. Nie było co się nad tym zbytnio rozczulać - Gryfon prędzej czy później radził sobie z mniej lub bardziej zaawansowanymi zaklęciami, co Felinus był w stanie zaobserwować poprzez zwyczajne podejmowanie się nauk, jakimi to zamierzał się podzielić. Z doświadczeniem płynęła wiedza - a z powtarzaniem jej prawidłowe utrwalanie - w związku z czym było to korzystne nie tylko dla samego uczącego się, lecz także dla osoby, która naucza. Pozostawał w tym samym miejscu; niektóre miejsca, które wcześniej dotknęły płomienie, zostały przez niego odpowiednio ugaszone za pomocą prostego zaklęcia Aquamenti. Raz po raz wykonywał odpowiednie kroki, a stukot podeszwy nie przedostawał się do uszu obecnych tutaj osób - trawa zwyczajnie niwelowała odgłos chodzenia, prędzej powodując jej miękki, subtelny szelest. Lowell skupił spojrzenie w pełni na Gryfonie; było ono poważne, jakoby informacja, którą zechciał przekazać... również była wysoce istotna. I jak się okazało, tak rzeczywiście miało być, kiedy to zaczął wypowiadać poszczególne słowa, tworząc zdania z odpowiednim sensem oraz przekazem. - Nie może być za szybki, do tego wymaga maksymalnego skupienia. Jeżeli nie opanujesz pierścienia ognia... ten, no cóż, albo nie powstanie, albo rozprzestrzeni się w niekontrolowany sposób. Zaklęcie wymaga odpowiedniej wprawy. - kiwnąwszy głową, chyba każdy z nich wiedział, z czym to się potencjalnie wiąże. Woleliby raczej uniknąć nieszczęść powiązanych z paleniem przypadkowych ludzi, w związku z czym wymagało to wszystko od nich jak najlepszej kontroli, o ile w ogóle ją posiadają. Nauczanie Rotundus Calidum może jest ryzykowne, aczkolwiek pozwala tym samym na kontrolowanie obszaru i przejęcie nad nim w większości dominacji, jeżeli zostanie oczywiście prawidłowo użyte. Pozwalało poniekąd na bycie kontrolerem, który ma na celu rozpracować obszar w taki sposób, żeby nic nie zaskoczyło. A przynajmniej w większości. Zatem, kiedy tę kwestię mieli wyjaśnioną, Faolán skupił się raz jeszcze nad ruchem nadgarstka; przekazując odpowiednie drgnięcie mięśni, które to przyczyniło się do prawidłowego wykonania czynności, nie bez powodu robił to z pełnym, maksymalnym wręcz skupieniem. Panowanie nad prawą ręką, w szczególności po wypadku, nie należało do najlepszych, aczkolwiek pozwalało tym samym na wydobycie znacznie większej cząstki magii. Problem stanowiły głównie palce, a nie nadgarstek. Na obecną chwilę ta kończyna pozostawała wyłączona z pisania, rysowania, czy też i malowania. Stety niestety. - Powoli, bez pośpiechu, choć pod koniec należy zdecydowanie dodać trochę tempa. - jeszcze parę razy zaprezentował prawidłowe trzymanie patyczka i sposób wykonania ruchu, by tym samym zapewnić mu trochę więcej swobody. Chciał, by chłopak jak najlepiej to sobie wszystko zarejestrował, ale większość rzeczy, w szczególności przy nauce czarów, była monotoniczna. Polegała na nauczeniu się inkantacji, ruchu nadgarstkiem, połączenia tego w jedną całość i tym samym prawidłowego opanowania. - Poćwiczmy teraz trochę. Jeżeli zauważę błąd, to zwrócę na niego uwagę i poprawię. - zaproponował, jak to miał w zwyczaju, by tym samym przejść do kolejnego etapu ułożonego pod kopułą czaszki.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k100, by przekonać się, jak poszło Ci opanowanie prawidłowego ruchu nadgarstkiem. Tutaj, w tym etapie, nie ma żadnych większych kostek, niemniej jednak Twój wynik z k100 musi być równy lub większy od 80, by mógł zostać zaliczony jako poprawny.
W przypadku błędu możesz go sobie dowolnie zinterpretować. Może to słońce jakoś tak uderzyło w oczy? Albo za szybko przyspieszyłeś w końcowej fazie? Zbyt wolno podszedłeś do tematu? Nie możesz się skupić, bo coś Ci brzęczy nad uchem?
Za każde 15 pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Również zdarzało mi się coś odjebać na lekcjach, choć ostatnimi czasy albo mój temperament opadł i skupiłem się na innych kwestiach, albo po prostu nie było szansy na jakieś fajne i zabawne kminy na lekcjach, bo ostatnio to jedynie dodatkowe punkty łapałem na wszelkich zajęciach, co absolutnie nie było do mnie podobne. - Teoria mi się wydaje przydatna przy noooo bardziej teoretycznych rzeczach niż zaklęcia – zaśmiałem się, świadomy jakie masło maślane zapodałem – czyli nawet taka obrona przed czarną magią, gdzie przykładowo warto wiedzieć, że takie srebrne kule na wilkołaka nie zadziałają wcale lepiej od ołowiowych – wzruszyłem ramionami, wiedząc jak dużo było opinii, że srebro jest toksyczne dla wilkołaków, co faktycznie ma miejsce, ale w serialach. Zaś co do zaklęć to teoria zazwyczaj stara się przekazać najważniejszą wiedzę i etapy nauki, ale wciąż na niej samej niewiele się zda prawdziwe wykorzystanie w praktyce, w kryzysowej sytuacji. Dlatego tym bardziej ceniłem sobie te nasze dodatkowe zajęcia, gdzie mogłem nauczyć się czegoś, o czym kiedyś faktycznie czytałem, ale nie miałem okazji się nauczyć bo na lekcjach jest nieco inny program. - Prawda, choć z drugiej strony ciężko uzyskać taki efekt, bo zazwyczaj będąc w takiej sytuacji, która byłaby na przykład jakimś atakiem z zaskoczenia to nie dość, że już sam ten fakt mocno utrudnia współpracę, to jeszcze trzeba faktycznie być zgranym z tą drugą osobą, a telepatycznie to ciężko się dogadywać. Acz nie jest to niemożliwe, jest zwyczajnie trudniejsze, a zarazem ciekawsze od walczenia z każdym przeciwnikiem czerwonym promieniem śmierci Expelliarmus. – Zażartowałem z jakiejś niezrozumiałej dla mnie sympatii wśród wielu do wspomnianego zaklęcia, jakby ono było czymś wszechpotężnym i z domieszką magii miłości i przyjaźni zdoła pokonać największe zło. Nie mogłem wiedzieć, że tak właśnie się stało na kartach historii. Tego typu etapy szły mi nadzwyczaj dobrze, nawet nasza poprzednia nauka Patronusa mimo że była ciężka i wymagająca, zarówno od mojej strony, jak i jego, to poszła lepiej niż się po sobie spodziewałem. Idąc na nią, byłem pewny, że dowiem się na niej podstaw i ogólnego działania, a szlifować je będę przez kolejny miesiąc, a wyszło jak wyszło, czyli wspaniale. Po tamtym wieczorze często jeszcze sobie czarowałem swojego śnieżnego lisa, z którym wyjątkowo się polubiłem, jeśli w ogóle mogłem tak powiedzieć o magicznej projekcji mojego spirit animalsa. Skupiłem się jednak na słowach Puchona, który przedstawiał mi ruch różdżką, omawiając całą jego specyfikę, ja zaś zapisywałem sobie wszystko w umyśle, zapamiętując każde jego słowo. - Noo, nie chciałbym skończyć jako ludzka pochodnia z własnego zaklęcia, byłoby to podwójnie upokarzające – rzuciłem tak sobie, dodając swoje dwa knuty do jego wypowiedzi i przyjrzałem się jego własnym staraniom, zdrową już, ręką. Miło było na serduszku, że nie chodził już z taką wiotką ręką, nie wiem czy lepiej u niego z humorkiem, ale gdybym to był ja, to na pewno byłoby chociaż troszkę lepiej. - Och, spoko, chyba wiem o co chodzi, w życiu jest podobnie – pozwoliłem sobie rzucić nieco cringowym, nieco figlarnym żarciku, w akompaniamencie lekkiego uśmieszku, ale dobra, koniec z tą komedyjką, pora spróbować własnych sił. Nie wiem co to o mnie świadczy, ale bardzo szybko załapałem, to znaczy, wręcz instynktownie zrobiłem ten ruch i już za pierwszym razem mi się udał. Robiłem go wspólnie z Felkiem i jak na moje oczy, to wyglądały identycznie. Miło, że uczenie się tego typu rzeczy wchodziło mi już w nawyk i nie miałem z tym wielkich problemów.
Samemu student zazwyczaj unikał kary - jakimś cudem - co wiązało się albo z dziwną solidarnością profesor Whitehorn, albo chuj wie czym. Mimo to pasował mu taki stan rzeczy, w szczególności teraz, gdy jednak o paru rzeczach nie powinna zwyczajnie wiedzieć. A na pewno nie zamierzał ich przekazać poprzez medium w postaci psychologa, w związku z czym zwyczajnie przyglądał się upływowi czasu, który raz po raz naglił go i próbował zjeść. Niestety - każda dodatkowa aktywność w szkole wiązała się z wieloma problemami. Nie dość, że mało sypiał ostatnio, to sypiał jeszcze mniej w wyniku chęci odrobienia tych punktów, jakie to zdołał "utracić" w wyniku prawie jednomiesięcznej nieobecności na zajęciach. - To prawda. Ale większość osób, zamiast walczyć z wilkołakiem, zwyczajnie woli się teleportować. - troszeczkę zaznaczył, że jednak rozsądek w takiej sytuacji powinien brać w górę, w związku z czym liczył na to, że większość - jak nie wszyscy - zwyczajnie ucieknie tam, gdzie pieprz rośnie. Podejmowanie się walki w pojedynkę z magicznym stworzeniem, które wcześniej, w swojej ludzkiej postaci, nie zażyło wywaru tojadowego, jest skrajnie irracjonalne i głupie. Ostatnio Faolán stał się wysoce przewrażliwiony na temat tego, że może dopuścić się do kolejnych krzywd, w związku z czym preferował zwyczajnie się nie przywiązywać. Bo o ile pewne osoby kochał i nie potrafił ich porzucić, wiedząc doskonale, że samemu nie czułby się z tym dobrze, o tyle jednak czuł, że, niezależnie od tego, co zrobi, zwyczajnie przynosi jakieś skonsolidowane w jedną paczuszkę nieszczęście. Jakoby puszkę Pandory. - Też prawda. Mimo to łączenie zaklęć może przynieść niezwykle ciekawe skutki. - kiwnąwszy głową, nie bez powodu jednak preferował coś, co mogłoby zaskoczyć przeciwników. Nawet jeżeli mógł się już nazywać, w związku z doświadczeniem, zaklęciarzem Hufflepuffu, o tyle jednak nadal jakoś nie należał do osób wybitnie korzystających z tego, co ma im do zaoferowania multum podręczników. Ostatnio szło mu coraz lepiej, to prawda, ale zauważał u siebie wyjątkowo dużo błędów. Poniekąd za dużo, a co najgorsze - nie potrafił ich naprawić. Czy to tych powiązanych z brakami w wiedzy, czy to jednak tych, co są połączone nicią z tym, co znajduje się pod kopułą czaszki. Podczas przedstawiania jednak tego nie pokazywał. Zdawał się posiadać odpowiednie informacje, co przyczyniało się również do prawidłowego manipulowania nimi. Niemniej jednak ostatnio porzucił sianie terroru na rzecz zwyczajnej, ludzkiej egzystencji; wolał uniknąć czegoś, co przyczyniłoby się do problemów na tym polu. Na jego pierwsze słowa dotyczące bycia pochodnią, kiwnął głową. Chyba im się jakoś szczególnie nie widziało zajmować prochami drugiego, więc w sumie przystanęli na te same warunki. Na kolejne podniósł kąciki ust do góry, bo co niego już się o tym przekonał. Lowell spojrzał tym samym na d'Este, który najwidoczniej był w stanie odpowiednio opanować obie czynności - teraz trzeba było je połączyć w jedną, subtelną całość, która pozwoliłaby im tym samym na wydobycie należytej ilości magii. Ale, żeby nie było, na początku chłopak naprawdę chciał, by mogli uniknąć potencjalnych problemów powiązanych z nieprawidłowym użyciem zaklęcia, w związku z czym był gotów wystosować Protego Maxima, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Student nie zamierzał przebierać w środkach ochronnych - również magiczna ściana mogłaby mu pomóc kupić sobie trochę czasu, gdyby jednak okazało się, że Gryfon nie ma pełnego panowania nad działaniem pierścienia ognia. Najlepiej byłoby, w związku z jego specyficznym działaniem, nie robić tego na łące, ale szczerze? Była to jedna z bezpieczniejszych opcji, o ile się jednak nie okaże, że również po roślinach nie będzie można niczego zebrać. Mimo to Felinus liczył na to, iż umiejętności ucznia będą na tyle dobre, że bez problemu przejdą do bardziej zaawansowanego etapu. Bo początkowe próby mogą tak naprawdę spełznąć na niczym, ale też - mogą wywołać falę niekontrolowanych języków płomieni, które, spragnione strawy, będą jej szukać dosłownie wszędzie. Student przeniósł wzrok na Percivala, by tym samym zaprezentować pełne działanie zaklęcia. Mimo to miał tak naprawdę do wyboru dwie opcje. - Więc jeżeli mam zaprezentować zaklęcie, musisz albo się odsunąć, albo zwyczajnie wejść w mój obszar, odpowiednio blisko. Jest mi to naprawdę obojętne. - mruknąwszy, czekał na decyzję d'Este'a na tak długo, jak sobie życzył, by tym samym - zależnie od pozycji - przejść ostrożnie do manewrowania zaklęciem. W ruch poszła różdżka i tym samym znajdujący się w niej rdzeń z serca buchorożca, podsycony wspomaganiem działania czarnej magii. Mimo to Lowell odczuwał, że zmiana różdżki była odpowiednim wyborem; poprzednia nie spełniała żadnych wymagań i nie dawała się okiełznać, w związku z czym nie pozostawało nic innego, jak zdecydować się na inną. Od tamtego czasu... rzucanie poszczególnych czarów szło mu po prostu dobrze. I nie robił z siebie debila. - Rotundus Calidum. - wypowiedziawszy wyraźnie zaklęcie, wokół Lowella pojawił się pierścień ognia o dość sporym promieniu, który pozwalał tym samym na uniknięcie zadania niepotrzebnych obrażeń uczniowi. Atmosfera dosłownie stała się gorąca; dookoła przecież panowały płomienie, odpowiednio kontrolowane przez Lowella w taki sposób, by nie spaliły potencjalnie trawy. Zaklęcie było widowiskowe i wymagało sporych pokładów cierpliwości oraz samoopanowania; po parunastu sekundach magiczny pierścień rozpłynął się zgodnie z ruchem różdżki, zamieniając się jedynie w ogromne ciepło, które następnie uległo rozrzedzeniu. - W taki sposób to powinno wyglądać. Prawidłowy ruch nadgarstkiem, wymowa, a przede wszystkim... prawidłowa kontrola nad obszarem. - kiwnąwszy głową, odsunął się tym samym na odpowiednią odległość, by dać pełne pole do manewru Gryfonowi. Wolał tym samym nie narażać się na potencjalne niebezpieczeństwo, w związku z czym również postawił w odpowiednim miejscu Accenure, które powinno zatrzymać działanie płomieni na jakiś czas. W gotowości miał także parę innych zaklęć, gdyby zaszła taka potrzeba. - Spróbuj, ale z rozwagą i ostrożnością. Nie chcemy mieć tutaj potencjalnej palarni zwłok. Możesz postawić również wokół siebie mur, żeby płomienie cię ewentualnie nie chwyciły. - zachęcił (albo zniechęcił), by tym samym zaobserwować poczynania Percivala w tymże zakresie. Szkoda byłoby trafić do Skrzydła Szpitalnego w tak głupi i nieodpowiedzialny sposób, który jednak - jakby nie było - pozostawał częścią jego dawnego życia. Kiedyś zapewne nie podjąłby się niczego więcej - po prostu by stał. Teraz jednak wiedział, że byłoby to skrajnie głupie, w związku z czym starał się w pełni zminimalizować ryzyko potencjalnych obrażeń.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k100, by przekonać się, jak poszło Ci rzucenie zaklęcia i kontrola nad nim.
Za każde 20 pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut kości głównej.
k6:
1 - 25 - na razie kompletna klapa i Ci się to w ogóle nie udaje. Starasz się, rzucasz raz jeszcze, no i nic. Co to dla Ciebie oznacza? Musisz jeszcze raz rzucić kostką k100 i dostosować się do opisu, nawet jeżeli ponownie trafisz na ten zakres.
26 - 50 - no... nie dzieje się zbyt dużo. Mały okrąg, wręcz niewidoczny, no i tyle w temacie. Starasz się, a tu jedynie dostajesz parę spragnionych języków ognia, nad którymi i tak masz problem, byś mógł w pełni przejąć kontrolę. Możesz jeszcze raz rzucić kostką k100 i dostosować się do opisu, nawet jeżeli ponownie trafisz na ten zakres.
51 - 75 - co prawda z początku masz parę kłopotów, niemniej jednak - po dwóch próbach - udaje Ci się wyczarować całkiem niezły pierścien ognia. Niemniej jednak, żeby nie było aż tak prościutko - musisz dorzucić dodatkową kością k6 na kontrolę obszarową. W przypadku kostki nieparzystej - udaje Ci się zapanować nad zaklęciem i o ile początkowo płomienie zjadły trochę trawy (zostały ugaszone przez Lowella), o tyle jednak dajesz sobie z nim powoli rady. W przypadku kostki parzystej - kompletnie Ci się nie udaje zapanować nad zaklęciem, w związku z czym masz do czynienia z panującymi dookoła płomieniami, które należy ugasić. Sam natomiast, mimo muru, okrywasz się sadzą, a do tego oddychanie nie jest zbyt przyjemne. Trzeba coś z tym zrobić!
76 - 100 - idzie Ci całkiem nieźle - prawidłowo dostosowujesz moc, aczkolwiek ta nie jest zbyt wielka. Mimo to masz pełną kontrolę nad pierścieniem, co jest nawet ważniejsze od siły, z jaką powinieneś korzystać z zaklęcia. Po parunastu sekundach kończysz inkantację, będąc z siebie wysoce dumnym.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
- Też prawda, choć czasem nie jest to możliwe. Ja na przykład nie potrafię się jeszcze teleportować, pewnie znajdzie się parę tego typu osób. – Odpowiedziałem. Nie potrafiłem, bo byłem wciąż jeszcze za młody, Namiar znika mi dopiero we wrześniu, wtedy też legalnie będę mógł przystąpić do kursu teleportacji, na co bardzo czekałem. Umiejętność natychmiastowego przeniesienia się z jednego miejsca na inne jest bardzo użyteczna, której wyjątkowo mi brakowało w moim życiu. Skinąłem głową, zgadzając się z nim w stu procentach. Łączenie zaklęć poniekąd też weryfikuje kto jest dobrym zaklęciarzem, z zmysłem pojedynkowania się, a kto jedynie zna kilka zaklęć i szczęście chciało, żeby mu się w życiu układało. Skończywszy zarówno inkantację, jak i ruch różdżką, kończąc zwycięsko, mogliśmy przejść już do czarowania, co może i nie wzbudzało we mnie aż takiej fascynacji jak patronus, ale było to wciąż niemałe podekscytowanie całą sytuacją. W ogóle, że do nauki podchodziłem z takim wigorem i zapałem, coś fascynującego, nowy d’Este w starym ciele. Fakt, że Felek tak przygotowywał się do użycia defensywnego zaklęcia na wypadek złego użycia zaklęcia jedynie utwierdzał mnie w przekonaniu, że co jak co, ale Puchon znał się na rzeczy i nie podchodził z luźną ręką do przedstawionych pojęć, które tutaj ćwiczyliśmy. Nie bagatelizował już poziomu na jakim czarowaliśmy, a zaklęcia te w niewłaściwy sposób mogły doprowadzić do tragedii, wiadomo więc, że trzeba było zapewnić wymagane środki bezpieczeństwa. Wierzyłem zaś, że uda mi się kontrolować zaklęcie, przynajmniej na pierwszym etapie. -Chętnie bym się wyprzytulał z tobą, acz z dala będę mieć lepszy widok na całe zaklęcie, tak więc musisz mi wybaczyć – zażartowałem, robiąc jeszcze sztucznie smutną minę, którą szybko przekształciłem w rozbawiony uśmiech i zrobiłem kilka kroków do tyłu, odsuwając się od chłopaka na tyle, żeby miał on przestrzeń do swobodnego czarowania. Przyglądałem się z podziwem jak języki ognia ułożyły się zgodnie z zamierzeniem Fellinusa w ognisty krąg wokół Puchona. Na żywo pierwszy raz widziałem to zaklęcie i wyglądało jeszcze lepiej niż to sobie wyobrażałem. Byłem pod wrażeniem i gdy zniknęło. Przyszła więc pora i na mnie. - Luźno, luźno, postaram się. W razie czego będę człowiekiem zapałką, taki tytuł również brzmi spoko. – Zażartowałem, będąc w środku jednak w pełni świadomy niebezpieczeństwa i nie zamierzałem machnąć na nie ręką z lekceważeniem. Wyciągnąłem różdżkę przed siebie, nieco ugiąłem kolana, przyjmując odpowiednią pozycje, wyglądając niczym Geralt z Rivii z srebrnym mieczem w dłoni i wziąłem głęboki wdech. - Rotundus Calidum. - Wypowiedziałem zaklęcie odpowiednio wykonując również ruch różdżką i na własne oczy widzę jak z różdżki wylatywał intensywnie wielki płomień, który następnie ukształtował się w pierścień wokół mojej sylwetki. Nie był tak potężny jak felkowy, acz wciąż miałem nad nim pełną kontrolę, czułem, że miałem moc zrobić z nim cokolwiek. Nie traciłem jednak skupienia, całą uwagę poświęcałem zaklęciu i gdy parę razy przećwiczyłem manewrowanie odległości i rotacji pierścienia, anulowałem urok, uśmiechając się szeroko do chłopaka. - Epickie – powiedziałem tylko, nie mogąc się nacieszyć tym zaklęciem.
Lowell spojrzał na niego, zastanawiając się nad tym, ile chłopak tak naprawdę ma lat. W sumie to nie wiedział i w sumie to nie powinno go to obchodzić, ale poprzez wysoki wzrost, no cóż, dostawał parę dodatkowych wiosen na kark. Samemu student był znacznie niższy - w związku z czym nie był traktowany aż tak poważnie, jak tego by w rzeczywistości chciał. Mimo to nie czuł się z tym jakoś źle, po prostu nie udało mu się stanąć bliżej w kolejce o wzrost, w związku z czym musiał się radować tym, co obecnie posiadał. - Masz jeszcze namiar, co nie? - rzucił luźnym zapytaniem, bo jednak zapominał, że ostatnio to się otaczał osobami o takim rozstrzale wiekowym, że mógł sobie zapomnieć o swobodzie wymowy w niektórych kwestiach. I tak oto parę dni spędził na Bari z szefem Biura Bezpieczeństwa, by teraz, w towarzystwie młodszego o pięć lat Percivala, po prostu nauczać go tego, co go najbardziej interesowało. Samemu nie posiadał stricte wymagań do tego, z jakimi osobami się zadawał, bo przecież każdy potrzebował jakichś informacji i doświadczenia. A jeżeli d'Este chciał się czegoś nauczyć - nie miał nic przeciwko, by się tym samym na to wszystko zgodzić. Osobiście wolał mieć kontrolę nad wszystkim, ale nie zawsze było mu to dane; zazwyczaj los weryfikował jego przygotowania, które w większości przypadków były niskich lotów. Teraz jednak, kiedy to był świadom własnej wartości i tego, że swoim lekkim podejściem znowu mógłby skrzywdzić najbliższe mu osoby, po prostu się nie pierdolił w stosowanych zaklęciach defensywnych. Ciche westchnięcie również wydobyło się z jego ust, kiedy to wiedział, że zawsze może pójść coś nie tak i trzeba być przygotowanym na wszystko. Bo co jak co, ale nie widziało mu się, aby ktokolwiek z nich stał się żywą pochodnią. - Ojej, ale mi smutno. - uśmiechnął się, co było zgoła nietypowe, a następnie, jak gdyby nigdy nic, pokazał język. Szybko się jednak opamiętał; po pierwsze, to nie był Solberg, żeby sobie rzucał takimi żartami bez większego opanowania, po drugie... po prostu nie wypadało. A może nie powinien chodzić tak, jakby miał kija w dupsku? Samemu nie wiedział, w związku z czym od razu przeszedł tym samym do przedstawienia zaklęcia, które wyglądało prawidłowo, kontrolowane w odpowiedni sposób; spragniony żywioł najchętniej pochłonąłby wszystko i wszystkich, ale zamiast tego zniknął po parunastu sekundach, zgodnie z tym, co zechciał zrobić Puchon. Opuszczona w dół różdżka i rzucenie zakończenia pozwoliły mu tym samym odzyskać część energii, kiedy to spojrzał na polanę, gdzie, na całe szczęście, żaden ogień się nie rozprzestrzeniał. Przynajmniej tyle dobrego. - Będziesz nową maskotką Gryffindoru. - prychnął, niemniej jednak wiedział, że Williams by go chyba wtedy na miejscu zabił, w związku z czym, po przygotowaniu się, spoglądał na to, jak Percivalowi udaje się osiągnąć zamierzony efekt. Raz po raz pierścień ognia był przez niego kontrolowany. Manewrując prawidłową odległością, wszystko wskazywało na to, że jest na odpowiednim miejscu. Może nie był to silny pierścień, ale odstraszyłby większość magicznych stworzeń. Początkowa próba była zatem wysoce sukcesywna i wskazywała na doświadczenie, jakie to drzemało w młodej duszy. - Ładnie, ładnie. - kiwnął parę razy głową z uznaniem. Zaklęcie to posiadało w sobie jednak część zachłanności i konieczności zwracania uwagi nawet na najmniejsze rzeczy. Nie bez powodu zatem jedna próba - wedle myśli Lowella - zwyczajnie by nie wystarczyła. Nie chciał też, by chłopak musiał poniekąd zmagać się z potencjalnymi problemami, gdyby jednak potrzebował go użyć, a życie postanowiłoby dać mu pstryczek prosto w nos. Co jak co, ale zdolność prawidłowego wyprowadzenia zaklęcia jest jedną z najważniejszych rzeczy w przypadku pojedynków. Wiedza teoretyczna mniej - dobrze jest przewidywać ruchy przeciwnika, ale koniec końców to właśnie rzucanie czarów i odpowiednie ruchy nadgarstkiem, gdy palce wraz z wewnętrzną stroną dłoni oplatają się wokół różdżki, stanowią fundament przetrwania w danym miejscu. Nawet jeżeli raz mu się udało... no, nie musiało to oznaczać, że ponownie mu się uda. Pierwsze próby mogą tak naprawdę być mylne i dawać przekonanie równie błędne, że coś jest tak, jak powinno być, ale gdy dochodzi co do czego - niestety nie jest. Nie bez powodu zatem, kiedy ten wyłączył działanie Rotundus Calidum, czekało ich jeszcze znacznie więcej pracy. Bo to nie jest tylko i wyłącznie kwestia prawidłowej inkantacji i cieszenia się z osiągniętego sukcesu. Lowell spojrzał uważnie na otoczenie, zastanawiając się przez krótki moment nad pewną rzeczą; ta jednak pozostawała poza zasięgiem umysłu młodego Gryfona. - Spróbujmy jeszcze parę razy, by wyrobić odpowiednią wprawę. - zachęcił raz jeszcze; prostym ruchem dłoni przyczynił się do powstania niewielkiego pierścienia ognia wokół samego siebie, a płomienie te nie zdawały się być pożerające, prędzej delikatne. Mimo to czasami ciężko było mu tak naprawdę je kontrolować; na parę sekund potrafiły wznieść się trochę wyżej, aczkolwiek Felinus dość szybko przywracał to wszystko do względnego porządku. Przy tak zaawansowanej magii musiał uważać - bo o ile był w stanie normalnie rzucać zaklęcia, o tyle jednak dłuższa kontrola nad Rotundus Calidum niosła ze sobą ryzyko potencjalnego błędu. No i też tego, że jednak - nie oszukując się w tej kwestii - poprzez zbyt widowiskowe podejście do tematu mogą zwyczajnie zwrócić na siebie większą uwagę. A tego jakoś specjalnie nie chciał; wolał pracować na razie w samotności, pomagać poza zaciekawionymi spojrzeniami, a przede wszystkim... jakoś żyć. Bo ostatnio zatracał się w obowiązkach, zapominając głównie o samym sobie. Istniał, ale nie do końca korzystał z tego, co jest możliwe do uzyskania poprzez odpowiednie podejście.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k100, by przekonać się, jak poszły Ci kolejne próby rzucenia zaklęcia. W przypadku kostki mniejszej od 90, musisz jeszcze raz rzucić kostką k100 i dostosować się ponownie do efektów. Po pięciu próbach, jeżeli Ci się nie uda dobić tego progu, możesz uznać, że wziąłeś kilkuminutową przerwę.
Każde 15 pkt z Zaklęć i OPCM uprawnia Cię do jednego przerzutu.
k100:
1 - 25 - zero efektów, nie spotyka Cię nic szczególnego. Różdżka zwyczajnie się buntuje i blokuje, w związku z czym musisz jeszcze raz wypowiedzieć prawidłowo inkantację i tym samym spróbować ponownie własnych sił. Rzuć jeszcze raz kostką k100.
26 - 50 - a co to jest? Jakiś błysk? Pojedyncza iskra ognia wydobywa się z Twojego drewnianego patyczka, ale nic poza tym się nie dzieje. Może powoduje bardzo niewielkie oparzenie, wręcz kropeczkę, a może ląduje na trawie? Sam wybierz. Mimo to musisz jeszcze raz spróbować użyć zaklęcia Rotundus Calidum. Rzuć jeszcze raz kostką k100.
51 - 70 - niby dobrze, niby nie. Udaje Ci się wystosować pierścień ognia, co nie zmienia faktu, iż coś idzie nie tak. Nie jesteś w stanie wystosować go na zbyt długo; zaledwie kilkanaście sekund, nic więcej. Kwestia zapewne wprawy i prawidłowego wyczucia machania drewnianym patyczkiem. Czujesz się natomiast trochę bardziej zmęczony, ale i tak - musisz próbować dalej. Rzuć jeszcze raz kostką k100.
71 - 89 - jest prawie idealnie! No, udaje Ci się utrzymać pierścień bez najmniejszych problemów, ale masz problem z jego ogólną kontrolą. Musisz trochę jeszcze poćwiczyć; jednorazowo dostajesz tym samym modyfikator +10 do każdej następnej kości k100.
90 - 100 - purrfecto, idealnie, magificent. Idzie Ci po prostu zajebiście, pierścień ognia dostosowuje się do Twojej woli, a Ty możesz być z siebie dumny. Gratulacje!
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Jakby czytając jego myśli, uśmiechnąłem się, doskonale rozpoznając to spojrzenie. -Szesnaście lat. Ta, mam – odpowiedziałem, wyjawiając swój wiek. Często byłem mylnie uznawany za kogoś starszego, głównie przez wzrost, ale również i ekscentryczny styl ubioru, moi rówieśnicy zazwyczaj ubierali się bardzo basicowo, bez pazura w swoich kreacjach, czym również bardzo na ich tle się wyróżniałem. Nie żeby mi to przeszkadzało, dzięki temu bez problemu mogłem fajki kupić gdziekolwiek bym nie poszedł, nie pamiętam kiedy ostatnio zapytano mnie o wiek przy sprzedaniu tytoniu. Ja nie miałem jeszcze żadnych doświadczeń związanych z jakąkolwiek walką – nawet oficjalnego pojedynku nie stoczyłem, pomijając te, które mieliśmy na zajęciach obrony przed czarną magią z tą dziwną asystentką. Nie posiadałem więc jeszcze takiego instynktu związanego z własnym bezpieczeństwem, bardzo sielankowo na ten moment do tego wszystkiego podchodziłem. Oczywiście dbałem o własny stan, aczkolwiek nie było to w żaden sposób przesadzone w którąś stronę. Wyszczerzyłem się i odwdzięczyłem mu się tym samym, również pokazując mu język. Miło, pierwszy raz chyba Felek się bardziej „otworzył”? Nie trwało to długo, acz jak na nasze to bardzo miło mogłem tylko dzięki temu się upewnić, że nie był ze mną za karę, albo z powodu jakiegoś własnego poczucia obowiązku uczenia słabszych czy coś takiego. - Jeśli dzięki takiej maskotce Gryfoni nie będą się już upokarzać będąc na samym dole tabeli i to z wielką przepaścią między czwartym, a trzecim miejscu to mogę przystać na takie warunki – zażartowałem, oczywiście tak nie myśląc, samemu będąc bardziej tym, który te punkty traci, aniżeli zdobywa. Poprawne użycie zaklęcia za pierwszym razem jednak nie znaczyło jeszcze nic – dawało dobre prognozy, jednakże trzeba było rzucanie magii utrwalić, żeby móc bezproblemowo jej użyć w odpowiednim momencie. Magiczne potwory nie będą czekać, aż wyczaruje odpowiednio silny czar, który ma za zadanie je spopielić, w tym czasie chętnie poczęstują się którąś moją kończyną czy przegryzą mi gardło. Warto było więc przepracować jeszcze kilka razy zaklęcie, a z tym trzeba było jeszcze zachowywać odpowiednią uwagę. Jak się później okazało, w chuj potrzebne mi było to kolejne parę razy. Przez pierwsze DZIESIĘĆ PRÓB prawie nic się nie działo, nie mogłem skontrolować zaklęcia, które szybko anulowałem, gdy tylko zauważałem już na samym początku, że coś jest nie tak. Próbowałem nieco zwiększyć intensywność płomienia, stąd też trudność w kolejnych inkantacjach i Felek mógł sobie chwile poczekać, zanim wreszcie, za trzynastą próbą, udało mi się wyczarować odpowiednie zaklęcie. - Wreszcie kurwa – wycharczałem, będąc nieco zmęczony tym ile prób musiałem tutaj wykonać, żeby pierścień ognia faktycznie był pierścieniem.
No tak, tacy to mają zajebiście. Przecież nikt się ich o dowód nie pyta, a do tego przy okazji stwarzają wrażenie silniejszych (są silniejsi - nie bez powodu wzrost przy walkach, bieganiu i naprawdę wielu innych czynnościach jest decydujący). Samemu zazwyczaj musiał pokazywać swoje id, by tym samym nie mieć problemów w postaci kupowania papierosów. Bo za alkoholem nie przepadał, choć młode rysy twarzy wcale nie ułatwiały mu tego zadania - także stosunkowo średni wzrost. - Wyglądasz na co najmniej dwadzieścia z tym wzrostem. - rzuciwszy, trochę trudno było mu w to uwierzyć, ale taka była prawda. Wysoki wzrost, charakterystyczny ubiór i wszystko, co udowadniało, iż chłopak nie da sobie tak łatwo popalić, no cóż, przyczyniały się do poprawienia pewnych kwestii pod względem posiadanych wiosen na karku. Felinus, mimo że miał tak naprawdę dwadzieścia jeden lat, w tym roku będąc rocznikowo przy dwudziestce dwójce, wyglądał czasami za młodo. W szczególności wtedy, gdy się golił, co miało bezpośredni związek z własną wygodą. Bezpieczeństwo, no cóż... Student spędził sporo czasu na walkach z mniej lub bardziej silniejszymi przeciwnikami, co odbijało się przede wszystkim w ilości blizn. Pustniki zostały zażegnane na Nokturnie, natomiast legilimenta stał się jego własnym boginem. Doskonale pamiętał, jak ten rzucił w jego stronę zaklęcie duszące, a następnie został poddany klątwie powodującej obłęd. Nie było to nic przyjemnego - tym bardziej, że po tym wszystkim nie potrafił z łóżka wstać, jak również pozostawał niezbyt komunikatywny. Nawet zapomniał o własnych lekach, leżąc tylko i wyłącznie na kanapie w salonie, a gdy Lydia miała wracać - samemu tuptał do pokoju, by tym samym zamknąć się w czterech ścianach, udając, że wszystko jest w porządku. Otworzenie się było kwestią sporną, albowiem Felinus rzadko kiedy otwierał się w pełni. Po prostu manewrował na tej bezpiecznej linii pomiędzy byciem chamem a zbyt łatwowierną duszą, wierzącą we wszystko i we wszystkich. Dopiero niedawno miał tak naprawdę okazję do otworzenia się w pełni ze swoimi problemami, co było trudne, ale pozwoliło mu tym samym rozpracować pewne rzeczy kłębiące się pod kopułą czaszki. Idealny nie był - a psychika prędzej czy później wysiada w wyniku wydarzeń przeszłych, których to człowiek sam nie jest w stanie rozgryźć i rozpracować. - Punkty to największe gówno tej szkoły. - prychnął, wszak może jego dom znajdował się na pierwszym miejscu w tabeli i jakoś chciał to pociągnąć dalej, by Kruki się zesrały tym samym spłacić dług Skylerowi, to jednak... koncepcja walczących ze sobą domów i podzielonych wedle własnego widzimisię Tiary Przydziału, no cóż, nie należała do czegoś, z czego ktoś byłby specjalnie dumny. Umieszczanie podobnych do siebie pojebów w jednym miejscu zazwyczaj kończyło się w zły sposób. Kolejne próby i kolejne starania - Lowell wiedział, że życie nie jest piękne i kolorowe, a nie wszystko wychodzi idealnie za pierwszym razem. I nie inaczej było w tym przypadku - pierwsza próba, owszem, należała do sukcesywnych, ale kolejne... no cóż. Pozostawały pod swoistym znakiem zapytania, w związku z czym musieli tak naprawdę się postarać pod względem prawidłowego opanowania zaklęcia. Bo co innego, jeżeli to było Lucidum Somo, a co innego, jeżeli śmiercionośne, potrafiące spalić przeciwnika żywcem, płomienie tworzące pierścień wokół rzucającego. Nie bez powodu zatem pomagał poniekąd, kiedy to uważał za stosowne. Nie wchodził jednak w każde potencjalne potknięcie - dopiero wtedy, gdy błędy były popełniane parukrotnie, Lowell wchodził do akcji i tym samym tłumaczył, które konkretnie rzeczy wymagają poprawy. Czy to wymowa, czy to prawidłowe trzymanie różdżki i ruch nadgarstkiem - nieważne. Ważne było to, żeby zminimalizować te złe nawyki do minimum, a Felinus zauważał te potknięcia. Nie bez powodu był niezwykle spostrzegawczy na zmiany w otoczeniu; zauważał zazwyczaj to, czego inni nie byli zwyczajnie w stanie dostrzec. Jakoby posiadał w sobie szósty zmysł odpowiadający za posiadanie pewnej wprawy pod tym względem. Kiedy to po trzynastej emeryturze próbie mogli przejść do następnego, ostatniego tematu, czyli utworzenia bezpiecznego przejścia w obrączce pierścienia. Co jak co, ale było to coś ważnego, jeżeli ktoś miał zamiar dopuścić do siebie dodatkową osobę, w związku z czym, kiedy to oboje odpoczęli przez parę minut, wszak ćwiczenie w monotoniczny sposób jednego i tego samego potrafi zmęczyć, przeszedł do ostatniego etapu nauki. - No i ostatnia, najważniejsza rzecz... - jeszcze raz rzucił słowa, kiedy to pojawił się w odpowiedniej odległości od Percivala, by tym samym ponownie użyć zaklęcia Rotundus Calidum, a następnie rzucić kolejne, przystosowane specjalnie właśnie do tego, co zamierzał osiągnąć. Ciche westchnięcie, mocniejsze i pewniejsze zaciśnięcie palców na różdżce, spokojny wdech. - Partis Temporus. - wypowiedziawszy wyraźnie, inkantacja przyczyniła się do powstania w wybranym przez Lowella miejscu luki, przez którą mógł swobodnie przejść sobie Gryfon, jeżeli tylko tego chciał. Mimo to Felinus zdezaktywował zaklęcie, by tym samym polana nie przejawiała się ponownie charakterystycznym żywiołem chcącym strawić wszystko na swojej drodze. - Partis Temporus tworzy przejście. Ruch nadgarstkiem jest ten sam, zmienia się tylko inkantacja. - wytłumaczył, by tym samym jeszcze parę razy przedstawić wymowę, która wymagała głównie prawidłowego skupienia i udźwięcznienia poszczególnych sylab. Powoli, ostrożnie, by tym samym przedstawić w pełni, jak to ma brzmieć, co dawało końcowy, prawidłowy efekt - otwarcie przejścia w pierścieniu. - Wymowa jest prostsza. Śmiało, spróbuj. - zachęcił go, by tym samym ponownie wyczarował pierścień ognia, w którym - zgodnie z ćwiczeniem - miało pojawić się bezpieczne przejście.
Kostki:
Percival, zasada jest podobna jak w poprzednim poście; musisz wyrzucić wartość większą lub równą 80, by tym samym uznać próbę zastosowania zaklęcia Partis Temporus za udaną. W przypadku niższych wartości albo luka nie powstaje, albo po prostu zanika w dość szybkim tempie. Musisz rzucać k100 do momentu, dopóki nie uda Ci się trafić w wymagany przedział.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Silny to tam nigdy nie byłem, zwykle raczej właśnie należałem do tych słabszych, choć głównie przez wgląd na moją bardzo szczupłą budowę ciała. Mógłbym zjeść wszystkie potrawy z skrzaciej kuchni, a pewnie i tak bym nie przytył, mój metabolizm jest chyba najbardziej magiczną rzeczą w moim organizmie i lepiej czaruje niż ja sam za pomocą różdżki. Gdzie ubywają te wszystkie kalorie wiedział tylko Merlin, a pewnie i on miałby zagwozdkę. - Chciałoby się mieć dwadzieścia lat, ale no przynajmniej miło, że na tyle wyglądam – odpowiedziałem, przytakując z uśmiechem, dziękując w ten sposób za rzucony w moją stronę komplement. Blizny mogą nawet fajnie wyglądać, są tacy, którym dodają one charakteru, choć sam nie chciałbym takich posiadać – są zbyt nieprzewidywalne i mogą oszpecić mi facjatę, nad którą codziennie trochę czasu spędzałem, by wyglądać jak najlepiej. Bo mimo wszystko przywiązywałem dość dużą wagę do tego jak się na ogół prezentuję i zauważył to chyba każdy, kto widział mnie więcej niż przez ułamek sekundy. Przed przyjaciółmi byłem bardzo otwarty, nigdy nie byłem typem osoby, która stroni od wyznań, aczkolwiek są tematy, o których nie mówiłem nikomu, nie chciałem i nie zamierzałem. Tematy, które nawet trudno byłoby mi wytłumaczyć, jakbym już musiał, zbyt wiele z tego siedzi w mojej głowie, żeby móc otwarcie i łatwo o tym mówić. Rozumiałem z tego powodu też każdego, kto wolał pozostawić swoje sekrety i własne przemyślenia samemu sobie, nie mówiąc zbyt wiele i w pełni to szanowałem. - Mnie tam bawią, lubię rywalizować, a taka narzucona forma również mi odpowiada, póki nie jest to wyścig gnomów kto będzie najlepsiejszy i najwspanialszy. – Zironizowałem, mówiąc dokładnie to, co sam uważam o punktach. – Choć w tym roku Gryffindor się nie popisał, tak wciąż lepiej być ostatnim niż trzecim, o tych to się nigdy nie pamięta. – Dodałem, uśmiechając się nieco, ostatecznie porzucając ten temat i wracając myślami do tematu dzisiejszego spotkania. Po moich niechlubnych próbach i ostatecznym sukcesie, przeszliśmy dalej, tym razem dotykając ostatniego tematu, a zarazem jednego z trudniejszych, Felek nazwał go nawet najważniejszym. Partis Temporus było dodatkiem do zaklęcia, które samo w sobie było już trudne, a tutaj miałem kolejny dodatek, nad którym trzeba było zapanować i kontrolować. - No to jedziemy, nie ma co czekać. – Powiedziałem i zacząłem od wymowy, powtarzając ją sobie najpierw w głowie, potem pod nosem, a następnie już w praktyce. Wyczarowałem krąg ognia, tym razem z dużo większą łatwością i zacząłem swoje próby zrobienia przejścia. - Partis Temporus. Prób było osiem, czyli też dużo, ale przynajmniej nie trzynaście, jak poprzednim razem. Porażki były różnorodne – czy to na skutek zaklęcia znikał cały krąg ognia, to stawał się niestabilny, albo przejście od razu znikało i nie było żadnego z niego pożytku. Dopiero za ósmym razem, przy większym skupieniu udało mi się wyczarować w miarę stabilne przejście. Uśmiechnąłem się do Felka, wymieniliśmy się paroma słowami i pożegnaliśmy, uznając, że wystarczająco skupiliśmy na sobie uwagę potencjalnych widzów z okien Hogwartu, tym bardziej, że opanowałem już dostatecznie to zaklęcie.
To był jeden z tych dni, kiedy Krukonka nie miała siły na nic. Po raz pierwszy od dawna wstała z łóżka lewą nogą, na dzień dobry oblała się gorącą kawą, a potem pomyliła tubkę pasty do zębów z kremem na noc, choć tubki nijak były zbliżone rozmiarem czy kolorem. Potem przyszły lekcje, w większości nudne i mało absorbujące, na których walczyła z tym, żeby nie usnąć i nie zarobić ujemnych punktów dla Krukonów, bo Kruczy Ojciec z pewnością by tego nie pochwalił, a co gorsza, musiałaby przez najbliższy tydzień napotykać na korytarzu i zajęciach, chłodne spojrzenie młodej Brandonówny, które irytowało niemal tak mocno, jak sama dziewczyna. I choć ostatnią rzeczą, na jaką miała dzisiaj ochotę, było latanie na miotle, to koniec końców zacisnęła zęby, chwyciła z niechęcią za miotłę i ochraniacze, po czym teleportowała się pod szkolną bramę. Bardziej niż sam trening, interesowały ją metody szkoleniowe Patricii, której jeszcze nie tak dawno kibicowała, gdy ta latała dla jej ukochanych Os z Wimbourne.
- Pani Profesor – skinęła głową na powitanie do @Patricia D. Brandon, po czym klapnęła ciężko na ziemi i zaczęła się rozciągać.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dlaczego. Ona. Sobie. To. Robi. Ta myśl przechodziła przez jej wkurwioną rudą głowę, gdy ze związanymi włosami i w stroju dość sportowym szła w kierunku polany, na której mieli się zebrać. Już wystarczyło, że poczuła się w obowiązku do zagrania sobotniego meczu z puchonami. Co prawda szło jej zaskakująco nieźle ale wiedziała, że jeżeli faktycznie znów zajdzie potrzeba wspierania ślizgonów podczas spotkania, musi podszlifować trochę swoje umiejętności. Z tragicznie zjebanym humorem i spokojną twarzą stawiała więc kroki przed siebie licząc, że lekcja nie potrwa długo i nowa nauczycielka nie będzie jej zbyt mocno gnębić. Stanęła gdzieś z boku, witając się uprzejmie z @Patricia D. Brandon i czekając na rozpoczęcie całego tego cyrku.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Camelia Robbins
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Gibki jak lunaballa (zręczność), Powab willi (zwierzaki),Mocno zmaterializowany, Dwie lewe różdżki (transmutacja)
Skoro pojawiła się możliwość skorzystania z treningu miotlarskiego, to Cameli nie trzeba było dwa razy powtarzać Bycie płakarzem w drużynie do czegoś zobowiązywało, a poćwiczyć nie zaszkodzi. Dziewczyna zabrała, więc swój sprzęt i stawiła się na polanie z uśmiechem na buzi.
-Cześć.- przywitała się wesoło z wszystkimi znajdującymi się tutaj osobami, a do nauczyciela kiwnęła głową. Widząc jak jedna z dziewcyzn się rozciąga, przez chwilę poczęła zastanawiać się, czy ona też powinnam. W sumie to wykonała kilka wymachów, skrętów i przysiadów, a później znalazła sobie dogodne miejsce do klapnięcia i czekała na dalszy rozwój wydarzeń.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Z pewnością nie można jej było nazwać jakimś wielkim miotłozjebem. Ot lubiła latać, ale jakoś nie było to sensem jej życia czy największą pasją. Z pewnością jednak zainteresowało ją to, że po raz pierwszy mieli mieć zajęcia z nową nauczycielką. To już trzeba było sprawdzić. Oczywiście biorąc pod uwagę to, że nie należała do regularnych miotłolotów nie posiadała własnego sprzętu w zanadrzu i mogła jedynie bazować na tym, co szkoła była w stanie dla nieuposażonych zapewnić. Przynajmniej nie były to jakieś starsze od niej samej Zmiatacze czy inne Rozgwiazdy, które rokraczyłyby się w powietrzu przy pierwszej próbie manewru. I właśnie tak wyposażona w jednego szkolnego Nimbusa, przytargała się na miejsce zbiórki, aby oczekiwać na rozpoczęcie zajęć. Oby tylko było ciekawie.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Lekcja miotlarstwa bez niej? Nie ma mowy. I tak oto zjawiła się ona, cała na biało, a może raczej na czarno biało skoro miała na sobie poza krukonim t-shirtem strój sportowy w barwach Srok z Montrose. Nie ma to jak sprytne lokowanie produktu. Po prostu zdążyła się już zżyć ze swoją drużyną i można było to z łatwością zauważyć. Zgodnie z zaleceniami nowej nauczycielki przyniosła ze sobą także cały swój sprzęt sportowy, wybierając na te zajęcia swojego Yajirushi, do którego coraz bardziej się przyzwyczajała. Cóż ostatnio coraz mniej korzystała ze swojego starego Nimbusa, nie chcąc za bardzo się do niego przywiązać. Potrzebowała pewnej odmiany.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Nie mogła odpuścić lekcji miotlarstwa. Niezależnie od tego czy jej drużynie będzie dane rozegrać ostatni mecz z Krukonami, czy też niebiescy przekreślą marzenia o pucharze już w walce z Gryfami, Williams musiała być w pełnej gotowości. Poza tym była ciekawa nowej nauczycielki. Gdzie się uplasuje w skali szkolnych trenerów? Będzie jej bliżej do sympatycznego i zabawnego Josha, czy raczej będzie surowa i wymagająca niczym Avgust? Kilka razy naszła ją taka szalona myśl, żeby zostać w szkole dłużej i uczyć młodych czarodziejów latania na miotle, tym bardziej była ciekawa kim okaże się nowa nauczycielka. Przyleciała na polanę na swojej miotle, zaopatrzona w ochraniacze i kask, tak jak sobie profesorka zażyczyła i wylądowała nieopodal reszty uczniów. Z Puchonów niestety dostrzegła jedynie @Camelia Robbins, ale reszta drużyny wciąż miała jeszcze nieco czasu, żeby stawić się na lekcji. Miala nadzieję, że nie odpuścili sobie treningów po ostatniej wygranej. - Najlepiej zapowiadająca się pałkarka Borsuków zwarta i gotowa, to mi się podoba! Cześć Cam! - Przywitała się z młodszą koleżanką, klepiąc ją po ramieniu i szczerząc się od ucha do ucha. - Jak myślisz, co będziemy robić? Tenis na miotłach? Innowacyjne podejście do pozycji pałkarza? A może coś zupełnie innego? - Zapytała, dyskretnie wskazując na dziwną rakietę, trzymają przez nauczycielkę. Swoją drogą ta jej kogoś bardzo przypominała, ale nie mogła skojarzyć kogo.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Merlin jej świadkiem, że strasznie, naprawdę strasznie zależało jej na tym, żeby przyjść na lekcję miotlarstwa z nowym nauczycielem. Nie tylko chwytała się każdej możliwej opcji, by doszlifować mierne umiejętności przed budzącym w niej grozę meczem z Krukonami, ale też najzupełniej w świecie ciekawiło ją, kto taki dołączył do kadry nauczycielskiej. Czy będzie straszna, czy raczej miła? Bo z tego co słyszała, była to kobieta. Pech chciał jednak, że od rana miała same najtrudniejsze zajęcia – wpierw dwie godziny transmutacji, na której miała ochotę umrzeć, a potem eliksiry, jakby mało było jej upokorzeń. Po zajęciach zjadła zaś obfity obiad na poprawę humoru... i zasnęła w fotelu w pokoju wspólnym tak mocno, że kiedy wstała, nie miała pojęcia, jaki jest rok ani jak ma na imię. A poszła na górę tylko po to, by się przebrać! Zorientowawszy się, że zajęcia zaraz się zaczną, a ona ma do pokonania dosłownie wszystkie schody Hogwartu, by dotrzeć na umówione miejsce, wybiegła z gryfońskiej bazy tak jak zasnęła, w mundurku, i na złamanie karku popędziła na dół, po drodze wpadając na dwie Ślizgonki. Na polanę wpadła, dysząc jak lokomotywa. Przekrzywiony krawat, rozwiane włosy dodatkowo zmierzwione nieplanowaną drzemką, jedna podkolanówka, która opadła do połowy łydki. W ręku trzymała szkolną miotłę, ale o ochraniaczach oczywiście zapomniała. — S-spóźniłam się? — wydyszała do @Irvette de Guise, właściwie nie mając pojęcia, że to właśnie ona. Schyliła się, opierając dłonie o kolana i zapewne serwując wspaniały widok komukolwiek, kto stanął teraz za nią. Dopiero kiedy złapała oddech, wyprostowała się, rozejrzała dookoła, przygładziła spódniczkę z czerwonymi od wstydu policzkami i zatrzymała wzrok na uczennicy, która stała pod drzewem. Tylko dlaczego jej nie poznawała? — Eee... dzień dobry! — zawołała do niej, kiedy zrozumiała co się tu dzieje. Zaczęła doprowadzać siebie do porządku, choć szło jej to raczej miernie.