Przedsionek rozgałęzia się na wejście do holu głównego i wielkiej sali. Nie ma tu dużo miejsca, ale zazwyczaj jest dość tłoczno. Są tutaj dwie drewniane ławki "zdewastowane" przez wiele pokoleń uczniów. Znajdziesz tu wiele inicjałów, imion, deklaracji miłości i wszelakich podpisów.
______________________
Autor
Wiadomość
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Przypadkowe spotkania były niczym innym, jak zrządzeniem przewrotnego fatum, które zapisywało karty historii każdego człowieka; czasem sprawiały, że na chwilę jednostka ludzka zbaczała z obranej przez siebie ścieżki, bo nagle rzeczywistość została zachwiana, innym razem ów krazus pozwalał dojrzeć, jaką drogą powinna iść dana osoba. Jak było w przypadku tej dwójki? Ciężko było na ten moment stwierdzić. Podobnie jak Puchona ona również wiedziała z kim ma do czynienia. Felinus Lowell był jej znaną postacią, którą kojarzyła głównie z opowieści Maxa, ale miała także okazję zobaczyć go podczas małej awantury, jakiej dopuścili się chłopcy w czasie uczty powitalnej - jak na wychowanka Helgi był równie niesforny, co jego ślizgoński przyjaciel, ale tą uwagę zachowa dla siebie. Nie wiedziała tylko, jak bliska relacja łączy Felka z Maxem i chyba dla nich wszystkich lepiej było, by nigdy tego nie odkryła. To wiązałoby się z obdnażeniem zbyt wielu tajemnic Ślizgona, których zwyczajnie przed nią nie chciał zdradzać. Gdyby przyjrzeć się temu bliżej tworzyli coś na kształt trójkąta bermudzkiego, w którym znikały informacje rzutujące na ich życiu. Z drugiej strony czy wiedza jaką wzajemnie posiadali - gdyby ujrzała światło dzienne, coś by zmieniła w ich życiu? Miałaby tylko i wyłącznie wpływ na Solberga, będącego w epicentrum wydarzeń. Mimo piastowania stanowiska prefekta Olivia nie była do końca tak niewinna, jak prawdopodobnie powinna być. Wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlatego to właśnie ona dostała odznakę, co mnie oznaczało, że nie nosiła jej z dumą, często nawet ten kawałek blachy przypominał dziewczynie o tym, do czego w życiu dążyła, choć zdarzało jej się popełniać błędy - w ostatnim czasie sporą ich ilość. Z tego powodu nie zamierzała oceniać Puchona, gdyż tak naprawdę go nie znała; na jej malinowych ustach pojawił się uroczy uśmiech. - Są strasznie irytujące - stwierdziła, unosząc głowę do góry, tak by z dołu spojrzeć na niebieskie stworzenie uwięzione przez zaklęcie Felka. Oczywiście brak koncentracji brunetki musiał zostać wykorzystany przez kolejne stworzenia przez co wylądowała na twardej podłodze. Była lekko poobijana i bolała ją głowa, jednak ostatecznie nie działo się z nią nic złego. Niestety wypadek okupiony został bransoletką - niuchacz zdobył swoją nagrodę. - Tak, raczej tak - odpowiedziała, otrzepując ubranie. - Wszystkie części ciała na miejscu - zaśmiała się. - Ach… Jednak przepadła - westchnęła opuszczając ręce wzdłuż ciała, kiedy mimo wypowiedzianego zaklęcia nie dostrzegła błyskotki w dłoniach bruneta. - Ciekawe, gdzie to wszystko tak naprawdę ukrywają? - rzuciła, z wyraźnym zastanowieniem.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spojrzenie skierował na Callahan, zastanawiając się na chwilę nad tym, czy udawanie tego wszystkiego ma jakikolwiek sens. Czy bycie grzecznym Puchonem, który nie potrafi się sprzeciwić, ma rację bytu w jego przypadku? Czy jednak znajduje się w nim jakaś inna siła, która pcha go do przodu i nie pozwala skrzywieniom wyjść na światło dzienne bardziej, niż gdyby rzeczywiście tego chciał? Wiążące się wzajemnie nici przeznaczenia nie mogą nie odcisnąć piętna na przyszłych wydarzeniach - Felinus był tego doskonale świadom. Może nie posiadał trzeciego oka, może nie potrafił odkryć kart nadchodzących wydarzeń, co nie zmienia faktu, że każde takie spotkanie przyczyniało się do zmiany określonego toru zdarzeń na inny. Zastanawiało go to mocno, jak funkcjonuje pod tym względem świat, aczkolwiek nie oddawał się w ramiona filozoficznych przemyśleń; prędzej były to mimowolne, przechadzające się po umyśle myśli, którymi to zazwyczaj się nie kierował. Nawet jeżeli przeszłość pozostawiła na nim coś w rodzaju ogromnej blizny, którą uwielbia sobie od czasu do czasu rozdrapać i perfidnie patrzeć, jak krąg czasu zatrzaskuje się przy jego próbie ingerencji, to jednak nie chciał do niej powracać. Nie chciał otwierać ponownie pamiętnika starych lat i próbować kreślić w nim kolejne litery, jakoby licząc na cud, mimo swojej wątpliwej wiary; chciał iść do przodu. Stawiać kroki, nawet jeżeli piasek sypie w oczy. Prędzej starał się patrzeć w przyszłość, a przede wszystkim swoją uwagę poświęcić głównie teraźniejszości, dzięki której to tutaj może wpływać na ścieżkę. Albo pozytywnie, albo negatywnie. Jego zmysł perfekcjonisty, nawet jeżeli chciałby, by wszystko w jego wykonaniu, było idealne oraz pozbawione wad, cierpiał, kiedy to zauważał, jak wiele błędów popełnia. I mimo że stawały się one momentami zbyt frustrujące, to nie posiadał niczego, co mogłoby go przywołać do porządku. Chyba tylko fakt tego, że chce być dla matki jak najlepszym synem, choć i to poddawał czasami w swoistą, pozbawioną jakiegokolwiek widma, wątpliwość. — Niemiłosiernie. Ciekawi mnie to, jak długo przetrwa Hogwart w takim stanie. — o ile ktoś wcześniej nie zainterweniuje, chciałby dodać, aczkolwiek zamiast tego rozbrzmiała cisza. Doskonale panował nad własnymi słowami; manipulując nimi, nie pozwalał, by te niechciane wydostały się poza membrany jego własnego umysłu. Wiązało się to poniekąd z tym, że już każdą myśl praktycznie kontrolował, choć tak naprawdę nie skonfrontował się jeszcze ze żadnym z legilimentów, w związku z czym nie był przekonany o własnych umiejętnościach w pełni. — Tyle dobrze. — pozwolił sobie na delikatne podniesienie kącików ust do góry, aczkolwiek więcej z siebie nie wykrzesał. To spokój dominował nad jego postawą ciała, lecz także wycofanie pod tym względem wcale nie odeszło w niepamięć. — Była czymś wyjątkowo cennym? — zapytał się, kiedy to chciał mimowolnie schować różdżkę, niemniej jednak niebieski stworek przyczynił się do tego, że rzucił po prostu Drętwotę. Najchętniej zrobiłby to parę razy, najlepiej w głowę, by doprowadzić do wylewu krwi do mózgu, niemniej jednak powstrzymywał swoje zapędy sadystyczne wobec tych istot. — Kto wie... nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś nad nimi kierował i zwyczajnie na tym czerpał zyski. — skrzyżował ręce na piersi, zastanawiając się nad tym, gdzie tak naprawdę znajduje się legowisko tych wszystkich istot. I co tam można znaleźć.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Pozory stanowiły nieodłączną część ludzkiego życia - jedni świadomie im ulegali, inni stwarzali tylko po to, by ukryć prawdę. Nigdy w danym momencie nie zastanawiała się nad tym czy osoba z którą rozmawia udaje kogoś innego niż jest w rzeczywistości. Wychodziła z założenia, że z czasem pewne rzeczy same wyjdą na jaw, niezależnie od tego jak mocno ktoś będzie się starał, by do tego nie doszło; człowiek miał tendencję do potykania się nie tylko o własne nogi, ale również kłamstwa (ostatnio sama się o tym przekonała). Patrząc na Felka nie była w stanie tak od razu stwierdzić jaką jest osobą, słyszała jedynie, że podobnie jak Max, Puchon lubi pakować się w kłopoty, ale czy to świadczyło o tym, że powinna być wobec niego podejrzliwa? Próba zrozumienia tego, jak funkcjonuje los, kto pociąga za sznurki w spektaklu życia, którego ludzie są jedynie aktorami była niezwykle złożonym przedsięwzięciem; poddawanie analizie pewnych zjawisk czy sytuacji zachodzących w życiu z jednej strony pozwalało na wyciągnięcie wniosków, ewentualnie uczeniu się na błędach, ale gdyby tak analizować każde wydarzenie z życia na dłuższą metę nie byłoby to męczące? Chwila zamyślenia była wskazana, jednak w momencie gdy w grę wchodziły dodatkowo uczucia wówczas cały schemat działania ulegał rozpadowi - wiedziała o tym aż za dobrze. Z tych właśnie powodów - nie dlatego, że z natury była cholernym leniem - rzadko zdarzały się jej rywy, w których krok po kroku robiła przegląd przeszłości; podobnie jak w przypadku bruneta, miała ona na Gryfonkę wpływ - znikomy, bądź znaczący, jednak brunetka wciąż brnęła do przodu. Perfekcjonizm, słowo, które zdawało się nie istnieć w słowniku Olivii, choć mogła sprawiać zgoła odmienne wrażenie, choć Lowell mógł myśleć, że podobnie, jak on może uchodzić za osobę, która stara się być we wszystkim idealna - nosząc odznakę czy nie powinna taka właśnie być? Niemniej daleko było jej nie tylko do ideału, ale również człowieka, który dla kogoś starał się nim zostać. Rodzice nie akceptowali tego kim jest, brat w ostatnim czasie spisał ją nieco na straty, najlepsza przyjaciółka miała nieco błędne wyobrażenie, a sama Callahan zgubiła się w tym wszystkim. - Mnie za to zastanawia, kto mógł dopuścić do takiej sytuacji, nie sądziłam że magiczne istoty nie są tu kontrolowane, a te wyraźnie wydostały się spod prawa, jakie panuje w Hogwarcie - oznajmiła, choć kwestia poruszana przez Puchona również była ciekawa. Teoretycznie każdy - uczniowie, studenci, jak i nauczyciele - starał się doprowadzić mury szkoły do porządku, lecz to nie było takie proste. Zwierzęta wykazywały się ogromnym sprytem a do tego doprowadzały do wielu nie tylko zabawnych - te zdarzały się rzadko - ale przede wszystkim groźnych sytuacji. - Myślisz, że jeśli szkoła sobie z tym nie poradzi może pojawić się tu ktoś z Ministerstwa? - zapytała, kierując na chłopaka zaintrygowane spojrzenie niebieskich tęczówek. Słowa mimowolnie opuściły jej usta, choć powodowane były przeszłością, gdyż w historii Hogwartu była wzmianka o tym jak Ministerstwo Magii próbowało przejąć nad nim kontrolę. Czy w tym przypadku może być podobnie? Czy niewinna inwazja stanie się początkiem inflacji? Wzdrygnęła się na samą myśl. - To jest prezent od przyjaciół, a raczej był - odpowiedziała, wzdychając tęskno za swoją bransoletką, choć nie traciła nadziei, może kiedyś uda jej się ją odzyskać? Słysząc jego odpowiedź zmarszczyła czoło, a lekki szok rozjaśnił nieco jej niebieskie oczy, jednocześnie unosząc kąciki ust do góry. - Sądzisz, że jakiś uczeń czy student ma swoją szajkę niuchaczy? A chochliki to tylko zasłona dymna? - zapytała, wyczuwając w tym coś w rodzaju teorii spiskowej, w którą miała ochotę się zagłębić.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Stojący przed Callahan student, wyciągający pomocną dłoń w jej stronę, zawsze zastanawiał się nad tym, co dana osoba musi skrywać pod membraną skóry, tudzież pod kopułą własnej czaszki. Uzyskanie dostępu wymagałoby naprawdę dużych prób, co nie zmienia ostatecznie faktu, że nie było wcale takie niemożliwe i nie stanowiło czegoś, co mogłoby go powstrzymać. Gdyby tylko skupił swoje myśli na nauce legilimencji, na pewno, po dłuższych próbach, w związku z zapoznaniem się z oklumencją, byłby w stanie zaglądać do ludzkich umysłów. Spoglądać na ich czasy przeszłe, na zapisane rzeczy, które mógłby przeglądać jedna po drugiej, świadomie gwałcąc potrzebę ludzkiej prywatności w tymże zakresie. Potykanie się natomiast stanowiło w jego przypadku coś w rodzaju braku rozwagi; tylko nielicznym starał się pokazywać własną, aczkolwiek ostatecznie prawdziwą naturę. Jakby nie było, gdyby większość rzeczy wyszła na światło dzienne innych osób, musiałby się zmagać ze znacznie gorszymi konsekwencjami swych działań, a z tym zapewne nikt nie chciałby się zetknąć we własnym życiu. Karą i koniecznością odpokutowania własnych win oraz grzechów przewijających się przez coś, co zwie się "duszą". Lowell oddawał się tego typu przedsięwzięciom; nie czuł, by działało to na niego negatywnie. Owszem, były to myśli ulotne, aczkolwiek ostatecznie pozwalały mu lepiej zrozumieć naturę problemu poprzez ciąg własnych doświadczeń, które następowały jeden po drugim. Męczące? Czasami, kiedy to melancholia postanowi pociągnąć za sznurki i tym samym wprowadzić go w stan obojętności, z której to właśnie słynął. Ale, obojętności w zakresie samego siebie i przedstawionego przed nim losu. Wobec większości zawsze był pozbawiony emocji; nie pozwalał na przejaw i okazję wbicia noża w plecy, starając się uchronić samego siebie od takich zdarzeń. Ostatnio jednak postanowił zaufać. I miał szczere nadzieje, że ostatecznie tego nie pożałuje. — To nie jest raczej tak, że z dnia na dzień budzą się wszelkie chochliki hogwarckie wraz z niuchaczami na czele i opanowują zamek. Możliwe, że po prostu na początku zignorowali pojawienie się paru magicznych istot, a potem... stały się problemem wyjątkowo trudnym do opanowania. Albo ktoś rzeczywiście wykonuje akcję sabotażową w celu zyskania galeonów. — westchnął, spoglądając na uciekające przed nim niuchacze; nie zdołał żadnego z nich złapać. No cóż, to najwidoczniej nie był jego dzień. Do tego, takie pojawienie się nagłe tego wszystkiego... nie wiedział, która teoria ostatecznie jest prawdziwa. A szczerze powiedziawszy, chciałby już mieć chociażby dzień spokoju od ciągłego zadawania się z tymi nieszczęsnymi stworkami. Zerknął czekoladowymi oczami w stronę panny Callahan, zastanawiając się nad podsuniętym przez nią pytaniem, które obecnie czekało na odpowiednią obróbki i sformułowanie odpowiedzi. Niby mógł zaprzeczyć, ale nie tylko on wiedział, że dyrektor ma na pieńku z Ministerstwem Magii. Wiedziała o tym większość, kiedy to został on aresztowany w wyniku zdjęcia bariery antymugolskiej. A przynajmniej tak wynikało z wszechobecnych plotek. — Prędzej czy później, gdy ktoś rzeczywiście się zdenerwuje na tyle, by słać pismo do Ministerstwa, aniżeli do dyrektora. — wystarczy jakakolwiek sytuacja zagrożenia życia, utraty czegoś cennego, tudzież gorszy dzień, by wyzwolić z siebie demony i pokazać gorszą, zdolną do konfliktu, stronę. — A dyrektor raczej nie poprosi o pomoc, po wcześniejszym aresztowaniu. — napomknął tylko. Doskonale znali sprawę wystąpienia zakłóceń magicznych, wszak nie mogli ich uniknąć na żaden ze sposobów. Tylko własnymi umiejętnościami byli w stanie przezwyciężyć nieprzychylność losu, a także próbą poszukiwań magicznych artefaktów; to wszystko było na początku bez konkretnego sensu, lecz ostatecznie układało się w jedną, znaczącą całość. — Teraz to chyba nawet lepiej jest zostawiać wszelkie kuszące magiczne istoty rzeczy w dormitorium lub we własnym mieszkaniu. — przymknąwszy oczy na chwilę, wziął głębszy wdech, by następnie oczyścić płuca z nadmiaru zużytej mieszanki i tym samym odgrodzić się na chwilę od serca, przechodząc tylko i wyłącznie do czystego rozsądku. — Nie oszukujmy się, ale Bank Gringotta wykorzystuje niuchacze do zyskiwania ukrytych skarbów. Gdzieś te kulki musza składować wszelkie zdobyte błyskotki... sabotaż, z zyskiem, być może. Momentami wygląda to na zwykły przypadek, ale w przyrodzie nic nie dzieje się bez przyczyny. — odpowiedział zwięźle, zachowując sens wypowiedzi.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dla Oli człowiek, który posługiwał się magią, by dostać się do umysłu drugiej osoby był zwyczajnie słaby. Widziała, że istnieje coś takiego jak sztuka legilimencji czy oklumencji, niemniej był to dla niej nie tylko rodzaj pogwałcenia prywatności, ale przede wszystkim nie byłaby zdolna do darzenia sympatią osoby, która dopuszcza się takich zagrań. Ona sama w tej kwestii skupiała się bardziej na szczerej rozmowie i oczywiście - nie wszystko można było wyciągnąć z drugiej osoby w taki sposób, jednak czy posiadanie pełnej wiedzy o wszystkim było warte konsekwencji jakie mogły się z nią wiązać? Ludzie z jakiegoś powodu mieli swoje sekrety. Ona była jego przeciwieństwem - rzadko kiedy stanowiła obraz obojętności, częściej dając się ponieść emocjom. Nie potrafiła ze stoickim spokojem przyjmować nie tylko swojej rzeczywistości, ale również osób na których jej zależało. Bardzo często rodziły się w niej uczucia zgoła odmienne od tego, co w danym momencie chciałaby czuć; złość ustępowała zbyt szybko, namiętność rodziła się w najmniej oczekiwanym momencie, a głupota nie miała granic, choć w swoich poczynaniach Olivia zawsze starała się brać pod uwagę dobro innych. Szybko też zaczynała ufać ludziom, a oni jej - nawet jeśli w niektórych przypadkach nie zasługiwała na owe zaufanie; niestety czasem nie do końca świadomie krzywdziła ludzi. - Nie stwierdziła, że cała akcja odbyła się w przeciągu doby, ale taka ilość magicznych istot musiała zostać zauważona wcześniej i zapewne, tak jak stwierdziłeś została zignorowana. Niemniej jest to bardzo nieodpowiedzialne ze strony całej kadry szkoły, chochliki są naprawdę wredne - odpowiedziała, nawet jej próbując pojmać zwierzaka, który szybko przed nimi czmychnął. W pewien sposób dzięki temu pozbyli się problemu, choć nie sądziła, by ich szczęście trwało zbyt długo - dopóki ktoś nie rozbije całej "szajki", dopóty wciąż będąc prześladowani. Olivia nigdy dość mocno nie zagłębiała się w sytuację polityczną ani magicznego ani mugolskiego świata; ta kwestia w obu przypadkach była bardzo sporna i często towarzyszyła jej ostra wymiana zdań oraz poglądów. Był to temat którego unikali i mugole i czarodzieje, niemniej słyszała o pewnych rzeczach, które rozbrzmiewały zbyt głośno, by móc je zignorować. - Po ostatnich wydarzeniach zdziwiłabym się, gdyby nadal Ministerstwo było w bliskich relacjach ze szkołą, choć historia zna takie przypadki. - powiedziała, oczywiście mając na myśli samego Dumbledore, który choć nie do końca zgadzał się z ówczesnym Ministrem to i tak potrafił zachować z nim pozytywne stosunki. Teraz historia jakby zataczała krąg, nawet jeśli okoliczności były zupełnie inne, to pewne rzeczy pozostawały niezmienne, Gryfonka miała wrażenie, że już niedługo ktoś z MM naprawdę wejdzie do szkoły, oni nie potrzebowali do tego zbyt konkretnych powodów. Potrzeba posiadania władzy bywa silnym motorem do działania. Nie sposób było nie zgodzić się ze stwierdzeniem chłopaka, by wszystkie cenne rzeczy zostawiać w dormitorium, ale czy tam niuchacze się nie dostaną? Były sprytnymi istotami. Mieszkanie było bardziej bezpiecznym miejscem, ale najpierw trzeba było je posiadać. Nie zamierzała na głos wypowiadać swoich myśli, dlatego przytaknęła jedynie głową. W dodatku sama nie posiadała zbyt wielu cennych rzeczy - na szczęście. - Fakt, w przyrodzie nic nie dzieje się bez przyczyny, ale naprawdę, tak naprawdę naprawdę wierzysz w taki przypadek? - zapytała, obdarzając go badawczym spojrzeniem, bo dla niej samej musiało to mieć ukryte drugie dno. Może odwracało ich uwagę od czegoś ważniejszego? Było jedynie zasłoną dymną do innych działań, które miały odmienić rzeczywistość i wpisać się na karty historii? Oj Callahan, za dużo książek o teoriach spiskowych!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cel uświęcał środki. Nie zawsze tak uważał, ale w większości przypadków, niestety, moralność potrafi zostać zepchnięta na drugi plan, poniekąd zapomniana, gdy na wierzch wychodzą korzyści wynikające z niektórych podejmowanych akcji. Był tego niemalże w stu procentach świadom, kiedy to przechodził od miejsca do miejsca, zauważając potencjalny bilans strat oraz zysków. Wiele osób tak naprawdę porzucało pojęcie kręgosłupa moralnego, a u niego znajdowały się strzępki oraz resztki zasad, które powinien mieć wpojone od dzieciństwa. Czasami, gdy zachodziła oczywiście taka potrzeba, chwytał za nie i próbował je naprawić, tudzież przywrócić do względnego porządku, ale w większości przypadków to on był niszczycielem samego siebie i powodował, że posiadał coraz to bardziej zgorszoną opinię. Nie przejmował się tym jednak; znajomość jego prawdziwej natury pozostawiał tylko nielicznym, zasłużonym jednostkom. Jednostkom, u których wzbudził zaufanie, a których nigdy by nie skrzywdził, bo potrafił się opiekować i przejmować pieczę, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Nie bez powodu zatem ukrywał swoje prawdziwe emocje pod skrzętnie utrzymywaną maską. Jak tylko nielicznym, to tylko nielicznym. Nie zamierzał poczuć ponownie noża wbitego w plecy, który z natarczywością potencjalnie bliskiej osoby zacząłby się zatapiać coraz głębiej i głębiej, a on... no cóż. Nie mógłby z tym nic zrobić. Rany zadane na sercu bolą, krwawią i naprawdę trudno jest je wyleczyć; to nie jest coś, na czym można użyć zaklęć z rodziny Vulnera i zapomnieć, od czasu do czasu spoglądając na blizny. To coś, co znajduje się pod kopułą czaszki. Nie bez powodu jest taki, jaki jest; przeszłość nie była dla niego litościwa, a on nie zamierzał własnych kart po prostu odkrywać przed każdym. — Pal licho niuchacze, ale utrzymywanie chochlików, które namnażają się w zastraszającym tempie, nie ma żadnego sensu. — wytępić u źródła problemu, zapobiec zarodkowi na rozrośnięcie się; to nie miało żadnego sensu w oczach kadry nauczycielskiej. Oczywiście najlepiej jest zrobić konkurs, w którym znajdą się zarówno wygrani, jak i przegrani; ciche westchnięcie wydobyło się ponownie. Patrzenie na absurd całego zdarzenia, które prześladowało uczniów, wymagało albo interwencji, albo wbicia sobie igieł w oczy, by uszkodzić narząd wzroku na amen i przestać o tym myśleć. Z czasem wiele rzeczy potrafi zaniknąć - czy świadomość beznadziejności pracowników Hogwartu mogłaby rzeczywiście odsunąć się w otchłań? Interesowanie się polityką nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, ale trudno było zignorować ostatnie wydarzenia, z jakimi to musieli się zmagać. Zniszczenie dormitorium Ślizgonów, liczne prześladowania na tle czystej krwi, a to wszystko okruszone namiastką gróźb, które z czasem mogły się przerodzić w coś większego, coś mniej kontrolowanego. Wszyscy byli tego świadom. Faolana wkurzało to bardziej, niż w rzeczywistości powinno, aczkolwiek krył się z tym doskonale. Jak ze wszystkim, zresztą. — Zobaczymy tak naprawdę, co z tym będzie. — odpowiedział prosto, bez żadnych szczegółów. Mogli tylko zakładać z góry, ale co z tego wyniknie - nikt tak naprawdę nie wie. Spojrzenie czekoladowych tęczówek przeniósł natomiast na zgraję chochlików, wyczarowując lodowe ptaszki i tym samym przyczyniając się do zamarznięcia tych istot. Wkurzające, bezużyteczne, pozbawione podstaw, by się w tych murach zamkowych znajdować. Niuchacze natomiast, znajdując sobie ubóstwienie w błyskotkach mieszkańców Hogwartu, mogły kraść dosłownie wszystko. O ile antropomorficzne, niebieskie istoty traktował bardziej jako komary, o tyle do puchatych kulek miał jakieś odpowiednie podejście i nie cisnął w nie zaklęciami destruktywnymi. — Nie, nie wierzę. Nic nie dzieje się bez przyczyny i każda sytuacja sięga do korzeni. — powiedział zaskakująco szczerze, bo nie uważał, żeby ten przypadek z magicznymi psotnikami był zrzędzeniem natury i tym samym zemstą za podejście do niej. Coś musiało być na rzeczy. — A ty, jak uważasz? — proste pytanie opuściło jego wargi.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dla Olivii moralność była jedną z najważniejszych wartości, którą starała się kierować w swoim życiu, choć bywały momenty gdzie i jej daleko było do wzoru, który można naśladować. Wciąż była nastolatką, a ten wiek miał to do siebie, że rządził się prawem do popełniania błędów, nawet jeśli za każdym razem brała na siebie za nie odpowiedzialność. Pod tym względem byli niczym woda i ogień, choć oba te żywioły charakteryzowały się niszczycielską siłą, to jeden z nich nie tylko potrafił odebrać życie, ale również je zapoczątkować. Taka była Olivia, potrafiła to, co było złe w jakiś sposób obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, wykorzystać w dobrym celu. Zawsze starała się dostrzec plusy zaistniałej sytuacji, choć i jej zdarzało się popadać w ciemne odmęty w których ohydne szepty nagle zaczynały mówić pełnym głosem. Nikt nie był idealny. W przeciwieństwie do Felka nie umiała ukrywać się za maskami, które były jedynie dobrze utkanym kłamstwem, dającym fałszywy obraz osoby z którą miało się styczność. W oczach Gryfonki można było czytać niczym w otwartej księdze, ale były tematy których nie poruszała ze wszystkimi, aspekty życia stanowiące tajemnicę - ukrywała je za niepełnymi odpowiedziami lub milczeniem. I nie chodziło o to, że bała się zranienia, wszakże jak dotąd najbardziej skrzywdzili ją jej rodziciele, więc czy z którejś strony mógł przyjść gorszy cios? Wątpliwe. Ona po prostu nie chciała by ktoś oceniał ją jedynie na podstawie tego, co reprezentowali sobą starsi Callahanowie - w oczach innych nic nie warci, wręcz odrażający. Bo przecież taka nie był, chociaż nie uważała się też za lepszą, ciężko było to jeszcze ocenić. Dziewczyna była dopiero na początku własnej historii a jedynie czas pozwoli ocenić czy podjęte w którymś momencie jej życia decyzję były właściwe czy też nie. - Dla kogoś widocznie ma - odpowiedziała, bo przecież każdy geniusz "zabroni" widzi w swoim działaniu nawet jeśli pozostali go nie dostrzegają - Może utrudnianie życia Hogwarczyków to nie jedyne ich zadanie, może mają jakiś wyższy cel - dodała jeszcze, wzruszając tylko ramionami. Ciężko było wejść w umysł szaleńca, który dopuścił do tego, by sytuacja w zamku stała się tak napięta, a przede wszystkim niebezpieczna; ataki chochlików często balansowały na granicy niebezpieczeństwa, w którym można było stracić nie tylko zdrowie, ale i życie. Zastanawiające było to, że w takim przypadku dyrektor za punkt nie wziął sobie bezpieczeństwa uczniów, wręcz pozwalając im samodzielnie stawiać czoła niechcianym gościom, a przecież nawet podczas lekcji wszystko odbywało się w kontrolowanych warunkach. Nie było jej do końca szkoda tego, co działo się wokół osób wywodzących się z czystokrwistych rodów. Swego czasu to oni byli oprawcami wobec takich osób, jak ona, jednak fakt, że komuś działa się krzywda wywoływał u niej niepokój. Bo przecież nie tak trudno przekroczyć jest granicę lub sprowokować tych, którzy nie godzą się na takie zachowania. Zupełnie jakby w powietrzu znowu wisiała wojna lub wojenny kurz nigdy nie opadł dość nisko, teraz unosząc się, prowokując; pionki na szachownicy ponownie zostały wprawione w ruch. Słowa Puchona idealnie podsumowywały ich rozmowę, nie można było gdybać, kiedy nie znało się wszystkich faktów. Pogłoski, plotki budziły nerwowe nastroje, jednak sytuacja wydawała się na tę chwilę opanowana, na ile? Tego nie wiedzieli. - W gruncie rzeczy chciałabym poznać tego, kto jest za to odpowiedzialny - oznajmiła, rzucając zaklęcie na niebieskiego stworka, który umknął przed lodowym motylem. Była pewna, że cała ta machineria związana z chochlikami i niuchaczami była przez kogoś sterowana. Dla jednych było to katastrofą, natomiast dla innych czynem wartym zapamiętania, jeśli nie uwiecznienia w księgach prawiących o dziejach Hogwartu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jakieś wewnętrzne zasady posiadał. Jakieś punkty, których starał się trzymać, ale nie zawsze mu się udawało; pod kopułą czaszki znajdowało się naprawdę wiele rzeczy, którymi nie zamierzał się dzielić w żaden sposób. Jeżeli ktoś miałby na niego zwrócić uwagę, to potencjalnie Wizengamot, który za jego przewinienia byłby w stanie coś w tej kwestii wskórać. Chociaż... łamał na razie tylko i wyłącznie regulamin szkolny, praktykując czarną magię, ale poza jej obrębami. Mógł czuć się na razie bezpieczny - a przynajmniej do czasu, dopóki myśli pod kopułą czaszki jej nie opuszczą, piętnując go mianem kogoś, kto nie ma prawa stawiać ani jednego kroku w Hogwarcie. Nie martwił się - wiele rzeczy ostatnio nie szło po jego myśli, w związku z czym, gdy światło zanikało w jego duszy, nie zwracał na to zbytniej uwagi. Prędzej czy później będzie musiało się zapalić, pokazując jego dobrą stronę - jakby nie było, każda dusza składa się tak naprawdę z pierwiastka pozytywnych emocji, jak i z pierwiastka negatywnych emocji. Świadomość ta powodowała, że po deszczu musi wyjść prędzej czy później słońce, a słoneczne dni kiedyś muszą się zakończyć, przeistaczając w pełen melancholii obraz londyńskich obrzeży. Maski, które ubierał, były odpowiednio dobrane, jak również nieprzenikające. Nie pokazywały tego, co tak naprawdę znajdowało się pod nimi; prawdę skrzętnie ukrywał pod materiałem, kiedy to coraz więcej blizn poczęło zdobić jego ciało. Nie zwracał na to jednak większej uwagi, przyzwyczajając się do takiego stanu rzeczy. Od kiedy los wyśmiał go prosto w twarz, zabierając jądra podczas teleportacji, wszystko było mu poniekąd obojętne. Tylko nieliczne osoby zasługiwały na jego troskę, której to nie zamierzał marnować na jakiekolwiek inne istoty. Było wtedy mniej niebezpiecznie, mogąc chować swój prawdziwy charakter tylko i wyłącznie dla najbliższych. Nigdy nie był fanem pokazywania serca na otwartej dłoni; na szacunek u niego, jak również i miłość, trzeba po prostu zasłużyć. — Są dobrym tłem dla osób, które zwyczajnie mogą to wykorzystać. Zamieszanie zawsze jest na korzyść. — mruknąwszy, nie zamartwiał się o to, czy Olivia powiąże to z jego działaniami, czy też i nie. W czasach, gdy niuchacze poczęły opanowywać zamek na czele z chochlikami, jakoś łatwiej było mu prowadzić własne podziemie. I zbytnio nie zamartwiał się konsekwencjami, prawidłowo wykonując przedstawione przed nim zlecenia. Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego warg, kiedy to zastanawiał się nad tym, czy to jest czysty przypadek, czy specjalna podpucha. Nikt nie wiedział. Mogli się zastanawiać, mogli myśleć, ale z tego zazwyczaj nic nie było. — Nie wiem, czy te proste istoty są w stanie wymyślić jakiś niecny plan. — przyznał zaskakująco szczerze. Z logicznego myślenia słyną właśnie antropomorficzne istoty, a nie te pokroju krecików i chochlików, nawet jeżeli mają one trochę budowę ludzką. Nie przeszkadzało mu to w ich likwidacji, kiedy to przenosił różdżkę i charakterystycznym muśnięciem przyczyniał się do ich chwilowego unieruchomienia. Mogli być głupcami, spełniając posłusznie polecenia dyrektora i nauczycieli, ale mogli też mieć w tym jakiś wyższy cel. Jak chociażby ochrona najmłodszych, którzy przecież nie dadzą sobie rady z falą skorych do psucia wszystkiego magicznych stworzeń. Mściwy charakter Felinusa ostatnimi czasu upadł, przyczyniając się do większego zrozumienia. Czarodzieje nigdy nie potrafili żyć w zgodzie; niezależnie od czasów, czystość krwi zawsze będzie miała jakieś znaczenie. Czy to wyższe, czy to mniejsze, nieważne; nieme pytania wydobywające się spomiędzy ust nigdy nie odnajdą odpowiedzi. Nie zmienia to faktu, iż Lowell uważał, że w każdej rodzinie musiał znaleźć się jakiś mugol. W każdej. W przeciwnym przypadku przedstawiciele społeczności przesiąkniętej pierwiastkiem magii musieliby łączyć geny ze swoją rodziną. I o ile Slytherin ceni czystość krwi, to nie zawsze przyjmuje właśnie tych o jej wysokim statusie; zdarzają się jednostki, o których zwyczajnie innym się nie śniło. — Zapytać, co taką osobę zachęciło do mącenia w życiu innych? — rzucił w eter własnych rozmyślań pytanie, będące poniekąd przeciągnięciem tematu w związku z trapiącymi ich myślami. Nikt nie wiedział, kto tak naprawdę za to odpowiada. Tak samo, jak w przypadku ataków SLM na innych. Kto wie, czy to nie jest tylko i wyłącznie podpucha; szukanie winnych w tej całej sytuacji mogłoby być nie tylko krzywdzące, ale również wysoce toksyczne. — Może kiedyś uda nam się dowiedzieć. — rzucił nikłym, ledwo co widocznym uśmiechem w stronę Gryfonki, chowając własną różdżkę do kieszeni, kiedy to pozbyli się głównego zagrożenia. — Ale też, można rozmyślać. Myśleniem nic tak naprawdę nie osiągniemy... chodź, zaniesiemy te niuchacze do Swanna. — zaproponował, powoli odwracając się na pięcie, by zaobserwować reakcję blondwłosej dziewczyny. Zastanawiało go to wszystko, ale stojąc w miejscu zdoła tylko i wyłącznie pozostać z tyłu. Nie zamierzał przyczyniać się do własnego upadku; nie bez powodu jej to zaproponował, powoli udając się w odmęty korytarzy, by tym samym przedostać się z nią do Ajaxa Swanna. O ile wyraziła taką ochotę. I rozdzielić, kiedy nadeszła na to pora; być może kiedyś ich nici przeznaczenia jeszcze się połączą. Teraz to on zadecydował - zostały tymczasowo rozdzielone.
[zt]
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dzisiejszego dnia był na wszystkich zajęciach. To dosyć niesamowite zdarzenie zważywszy na jego predyspozycje do wagarów jednak ostatnie zaostrzenia kar spowodowały, że wolał jednak nie testować cierpliwości profesor Dear. Poza tym nie oszukujmy się, skoro nękały go co noc koszmary (a minęło już tyle czasu od powrotu z Norwegii) to rano nie miał co robić skoro sen nie chciał powrócić. Zatem pojawiał się na lekcjach jednak dawał z siebie zaledwie trzydzieści procent zainteresowania. Miał ochotę zlekceważyć nadchodzące SUMy, ale teraz gdzie nie spojrzał to cały jego rocznik wkuwał i wkuwał. Miał deja vu z zeszłego roku kiedy też wszyscy się uczyli a on chillował, obijał się i chodził wyspany. Efektem było oblanie SUMów, a teraz? Kiedy powtarza rok? Nie miał pojęcia co chce. Wróć, chciał się wyspać, ale póki co przychodziło mu to z trudem. Miał cienie pod oczami, ale dzięki posiadanej genetyce nie wyglądał przy tym upiornie. Siedział w poprzek ławki, na której postawił swoje kończyny, a plecy oparł o ścianę. Plecak był zgnieciony i robił za poduszkę, a Eskil dokuczał leniwie ogniomiotowi katalońskiemu, który skakał sobie z jednego eskilowego kolana na drugie. Wypompował się z energii. Kochał spać, a teraz miał z tym problem. Dodatkowo chciał się widywać z Hunterem, ale gdy przychodziło co do czego to zawsze było między nimi jakieś starcie bądź poróżnienie, które uniemożliwiało wywołanie w nich odruchowej naturalnej sympatii. Cały czas był na niego zły za przeszłe wydarzenia. Dodatkowo ta głupia wizja Freddie i zapowiedzi nadchodzącej wiosny nie wpędzały go w dobry humor. Nazajutrz planował osobiście odwiedzić Lucasa w jego domu w Hogsmeade bo szczerze powiedziawszy brakowało mu rozmowy z kuzynem. Ten z reguły miał same mądre rzeczy do powiedzenia, a przez nawał lekcji i jego prefekciarskich obowiązków ciężko było wygospodarować czas na pogadanie. Jakby tego było mało większość Slythernu chodziła przybita po przegranym meczu. Ogólnie pod kątem humoru nieźle się porypało. Podniósł leniwie wzrok znad latającego smoka na wychodzących z Wielkiej Sali ludzi. Gapił się na nich i gapił, ci go mijali, chmara zmieszanych ludzi, kilkoro znajomych, a tu proszę, chyba wywołał Lucasa myślami. Uniósł rękę i pomachał do niego, a nawet ściągnął buciory z ławki wierząc, że ślizgon skręci tutaj i się dosiądzie. - Siema, i jak babcia? - zamiast zapytać co słychać, pytał zawsze o to samo. Odkąd babcia się lekko przeziębiła (!!!) to przestała całkowicie odpisywać na listy bo po prostu nie miała na to sił. Dlatego też Lucas stał się jego jedynym źródłem informacji. - Studiujesz uzdrawianie, wyjdzie z tego przeziębienia, prawda? - tylko Lucas mógł wiedzieć jak mocno Eskil jest emocjonalnie przywiązany do babci - kobiety, która go wychowywała i zastępowała całą rodzinę. Przegonił ręką figurkę smoka i zawiesił intensywny wzrok na Lucasie, mając w poważaniu czy to wywoła wilowatość (jak to Astrid opowiadała). Potrzebował setnych zapewnień, że wszystko jest w porządku. Ufał Lucasowi, wierzył mu i stał za nim murem, a więc postawa Eskila nie jest tu niczym dziwnym.
To nie było normalne, że odkąd wrócili z Alise z domku letniskowego, nie może mu się przestać gęba cieszyć. Pewnie znajomi patrząc na niego codziennie uznają, że naćpał się euforią, albo innym wywarem, ale przecież nic takiego nie miało miejsca. On po prostu był w wyśmienitym humorze, po weekendzie spędzonym z dziewczyną z dala od wszystkiego i wszystkich. To chyba nic złego, prawda? Właśnie wracał po transmutacji do Wielkiej Sali, żeby coś przekąsić przed kolejną lekcją, kiedy to zatrzymał się w pół kroku, zauważając Eskila. Oczywiście wyszczerzył się do niego, od razu chcąc zarazić go jego pozytywną energią. Ale usłyszawszy jego pytanie o babcię, odrobinę spoważniał, choć przecież nie miał powodów do zmartwień jeśli chodziło o staruszkę. - Cześć, Eskil. Byłem u niej wczoraj. Ma się dobrze, już mniej kaszle. Gorączka jej spadła na dobre - zaczął, siadając obok niego na ławce, jeśli ten zrobił mu na niej trochę miejsca. - Serio, jeśli sam chcesz sprawdzić, możemy jutro do niej zajrzeć razem. Zapytam Dear czy pozwoli mi zabrać Cię dosłownie na godzinkę do niej. Myślę, że zrozumie. - naprawdę chciał go uspokoić i mimo, że wiedział jak sprawa z wizją się ma i sam też niepokoił się o Hanne, to nie mogli dać się zwariować. Nie mogli przecież być z nią 24/dobrę. Lucas starał się, aby zająć się należycie jej przeziębieniem, co miał nadzieję, że się udało. Oczywiście najlepiej byłoby gdyby zgodziła się zaprowadzić się do uzdrowiciela, ale niestety była uparta. Prawie tak bardzo jak Eskil.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Tak na dobrą sprawę to najpierw zobaczył wielki wyszczerz Lucasa, a dopiero resztę samego kuzyna. Ten to ostatnio spacerował szczęśliwy jak nigdy. Oczywiście widywał go często w towarzystwie Alise, ale jakoś tak nie było czasu, aby podszedł i zagadać, a i SUMy powoli go przygniatały, a przecież wcale nie zakuwał tak jak większa ilość uczniów z tego samego roku szkolnego. Zrobił mu miejsce, krzyżując nogi w kolanach i siadając "po turecku" na ławce. Czuł się stanowczo uspokojony; właśnie tego potrzebował, dokładnie takich słów, a więc po chwili się rozpogodził, bo nie dało się inaczej przy takim lucasowym uśmiechu.- No i super. Będzie fajnie jak się zgodzi. Weź, słyszałeś, że nie można już wchodzić do Zakazanego Lasu? - jęknął ze zbolałą miną, aby miał świadomość jaka to tragedia. Z reguły nie można było zapuszczać się w te rejony, a jednak Eskilowi zdarzało się przemknąć przed nosem gajowego, a tu proszę, nie miał teraz na to najmniejszych szans. Póki co nie ciągnęło go tak, jak wcześniej, ale i tak postanowił podzielić się swoim oburzeniem związanym z zaczarowaniem wejścia do lasu. - To pewnie przez to, że Boyd tam wlazł i użarło mu rękę. I teraz wszyscy cierpią. - prychnął, bowiem "cierpieniem" nazywał kolejne wprowadzenie ograniczeń na które Eskil miewał czasem alergię. Zaufał jednak już Lucasowi na tyle, że mówił mu więcej bez zbędnego zastanawiania się nad tym czy to słuszne czy nie. To nic, że był prefektem. Starał się nie zwracać na to uwagi bo chłopak już w pierwszej kolejności udowodnił, że najpierw jest kuzynem, a potem prefektem. - Co ty taki wyszczerzony? Normalnie światło odbija się od twoich zębów. - szturchnął go ze śmiechem. Bardzo łatwo przeszła na niego wesołość Lucasa. - Ja dalej czekam na atencję tej twojej Alise. Nie chcesz się pochwalić kuzynem? - żartował sobie, próbował się przekomarzać, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że mieli na studiach nawał pracy i dlatego nie skarżył się na brak tego spotkania, a jedynie żartobliwie to wytykał.
Trudno było nie zauważyć dobrego nastroju Lucasa i sam chłopak czuł tę różnicę, która dodawała mu skrzydeł. Wystarczyło zaledwie kilka dni spędzonych z Aliną sam na sam, by doszedł do twardych wniosków, które niosły za sobą poważne deklaracje. Ale żadne obietnice względem dziewczyny, a bardziej utwierdzenie się w przekonaniu, że nie jest w stanie na ten moment obejść się bez Krukonki i nie wyobraża sobie życia bez niej. Niby tak niewiele, a tyle znaczy. I tyle zmienia, biorąc pod uwagę jego aktualny stan upojenia szczęściem, w którym się znajdował. Jednak trochę mina mu zrzedła, kiedy usłyszał słowa Eskila, dotyczące najnowszego, kategorycznego Zakazanego Lasu, który został objęty magiczną barierą. - Słyszałem. I uważam to za świetny pomysł. Za dużo było tam wycieczek... - oznajmił, wymownie kładąc nacisk na ostatnie słowo, jednocześnie przypominając sobie dzień, kiedy Skyler przyprowadził Sophie i Eskila do niego, oznajmiając, że zgarnął ich właśnie z lasu. Przynajmniej przez te nowe zasady, Sinclair będzie miał pewność, że tej dwójce znowu nie odwali i kolejny raz nie natkną się na sidła... I chociaż wiedział, że jego kuzyn potrzebował obcowania z przyrodą przez jego genetykę, to uważał, że wyjdzie mu na dobre, jeśli nie będzie stawiał sobie za cel właśnie tego miejsca. Przecież wokół były tereny równie urodziwe, a mniej niebezpieczne. - Pomyśl, geniuszu przez chwilę. Callahanowi pustnik odgryzł rękę. Jaki może być powód, dla którego dyrektor objął ochroną cały las? - spytał, wymownie na niego spoglądając i oczekując, że chłopak zrozumie o co konkretnie mu chodzi. To co się stało wtedy w Zakazanym Lesie i czego skutki odczuwał nie tylko Boyd, ale także przyjaciel Lucasa wszystkich przeraziło. Może raz czy dwa człowiekowi uda się wejść w niebezpieczną część gęstwiny bez większego uszczerbku na zdrowiu, ale za którymś razem może go spotkać coś takiego jak Gryfona. I po co ryzykować? Dla spaceru mroczną, leśną ścieżką, prowadzącą do stada dzikich pegazów? Dla kilku darmowych składników do eliksirów? - A tak po prostu. Mam dobry humor - odparł na jego pytanie, w którym widać było zainteresowanie Eskila jego wyśmienitym nastrojem. Uśmiechnął się szerzej na wspomnienie o Alise, po czym odpowiedział: - Serio mam Wam zorganizować oficjalne spotkanie? Czy lepiej po prostu zaskoczyć Cię na korytarzu, przerywając popołudniową drzemkę na jednym z parapetów? - zaśmiał się, prostując i opierając wygodniej o zimną, kamienną ścianę. - A tak serio, to zaczep nas kiedyś jak będziemy sami gdzieś w Wielkiej Sali czy coś. Bo ja czasami zwyczajnie nie zauważam ludzi wokoło siebie, jak już z nią siedze, bo mamy dosłownie chwilkę na to, żeby pogadać, to chce to wykorzystać
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nawet na myśl mu nie przeszło, że Lucas miałby poprzeć jakąkolwiek wycieczkę do Zakazanego Lasu. Mówił mu o swoich odczuciach bo mu ufał i to bez względu na to, że ten nosił odznakę i mógłby swoją wiedzę wykorzystać do szczegółowej kontroli Eskila bądź też karania go za niecne plany bądź przygotowanie do ich realizacji. Nie, Lucas tak nie robił. Zdołał już udowodnić, że jest naprawdę w porządku gościem, a jego zainteresowanie czy te wszystkie mądre "dorosłe" słowa jakie od niego słyszał po prostu mu schlebiało. Miło być obiektem czyjegoś zainteresowania i to nie poprzez wilowatość czy przyjaźń. Ot, troska. - Taaa, taaa wiem, dorośli robią mądre rzeczy, studenciaki i uczniaki głupie. Jasne, zawsze tak było, jest i będzie. - wzniósł oczy ku niebu i wypowiedziane słowa niemal recytował niczym przeczytane z książki. Nie zamierzał jednak się z tym kłócić, i tak nie miał czasu na niecne spacerki do Zakazanego Lasu. Dodatkowo, czy przypadkiem ostatnim razem nie wyperswadował Olivii bezsensownego szlajania się tam? - Ej, właśnie. Widzisz, pochwal mnie. Olivia chciała tam iść ot tak, dla zabawy i powiedziałem jej, że to bez sensu bo jest późno, a jej brata tam użarło. Dobrze zrobiłem, prawda? - popatrzył na Lucasa wzrokiem łaknącym aprobaty za to jakże dojrzałe zachowanie. Ufał Lucasowi, a więc przekazywana wiadomość nie była "kablowaniem" a jedynie domaganiem się pochwały. W jego odczuciu chłopak nie poda tego "dalej", a może uświadomi Eskila, że Olivia jest prefektem? Cóż. O wielu rzeczach nie wiedział jednak pochwał nigdy nie mogło zabraknąć. Szturchnął Lucasa kiedy ten wspomniał o przerywaniu drzemek między lekcjami. Też by spał gdzie się da gdyby co noc we śnie Freddie go podduszała. - No jak się całujecie i obściskujecie to nie dziwię się, że nie widzisz świata. - zaśmiał się. Zaraził się dobrym humorem Lucasa, a to dało mu taki pstryczek w nos, by jednak częściej mu przeszkadzać na korytarzach i domagać się większej uwagi od kuzyna. Skoro dostał pozwolenie na wtrącanie się między jego i Alise to zamierzał z tego prawa perfidnie korzystać. -No dobra, jak będziecie mieć przerwę od całowania się to usiądę perfidnie między wami. - obiecał solennie, gotów zrealizować plan przy najbliższej okazji.
Nigdy nie był zdania, że powinien komukolwiek pobłażać jako prefekt, jednak Eskil był specyficznym przypadkiem. Wiedział, że karanie go za jakiekolwiek występki, tylko pogorszyłoby sprawę, a mając go za inteligentnego - w jego mniemaniu- chłopaka, wolał używać siły perswazji i daru przekonywania (choć nie do końca wiedział czy go posiada; to miało się okazać w przyszłości). Cieszył się jednak, że kuzyn darzy go zaufaniem, co wiele dla niego znaczyło i przez to mógł nawiązać z nim naprawdę silną relację. Co prawda nie znali się zadziwiająco długo, ale o dziwo szybko przyszło im zacieśnienie więzi, z którą obojgu chłopakom było dobrze. Słysząc kolejne słowa Eskila, uniósł brwi, wyraźnie zszokowany imieniem, które usłyszał z jego ust. - Olivia CALLAHAN?! Chciała iść do Zakazanego Lasu? Ją do reszty pojebało? - spytał, wyraźnie zbulwersowany postawą młodej Gryfonki, która najwyraźniej chciała nie dość, że wejść na tamtejsze niebezpieczne tereny, to jeszcze zaciągnąć ze sobą młodszego kolege. I ona była prefektem, serio? - Cudownie, że ją odciągnąłeś od tego pomysłu. Prawie tak, jakbyś to Ty dzierżył na piersi odznakę, a nie ona... - mruknął pod nosem, po chwili, kiedy nieco się już uspokoił. Naprawdę nie znosił tej dziewczyny. I coraz to bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma rację. Nie zamierzał zgłaszać Skaylerowi i zaistniałej sytuacji, ale ta informacja dała mu światło na to, jak Olivia podchodzi do obowiązków pełnionych z tytułu prefekta. To było durne z jej strony i Lucas miał nadzieję, że kiedyś nakryje ją na jakimś niedopełnieniu obowiązków, przez co dostanie upomnienie od naczelnego. Należy jej się. - A co jest złego w całowaniu? - spytał go, kiedy zaczęli temat Aliny i zeszło na ich przesiadywanie na korytarzach, a Sinclair miał zdecydowanie lepszy humor niż przed kilkoma chwilami, gdy tylko zobaczył wyraz twarzy kuzyna. Słysząc jego kolejne słowa, zaśmiał się w głos i kopnął go lekko w piszczel, po czym postanowił zmienić temat. - A Ty jak z tą Twoją przyjaciółką? Jak sprawa się ma? Wyleczyłeś się trochę? - ciekawy był na czym Eskil stoi aktualnie, co do dziewczyny, o której rozmawiali ostatnio w Wielkiej Sali. Przez wizzengera dowiedział się ostatnio tylko tyle, że "nie wyjdzie". Musiał dowiedzieć się szczegółów.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wiele osób na miejscu Lucasa szczerze powątpiewałoby w przejawy inteligencji eskilowej jednak miło mieć przy sobie osobę, która niezaprzeczalnie w to wierzy. Przy Lucasie nie musiał się przejmować, że zostanie o coś oskarżony, bo przecież obaj znali swoje podejście do zasad, a i sam Sinclair poznał wyraźnie reakcje Eskila kiedy ktoś go za bardzo naciska pod względem regulaminu bądź uczciwości. Trzeba jednak przyznać, że ostatnimi miesiącami uspokoił się pod kątem uzyskiwania szlabanów czy ujemnych punktów. Może to wpływ Lucasa a może po prostu dojrzewanie mózgownicy. Nie miał pojęcia czemu ale burzliwa reakcja chłopaka wywołała w Eskilu rozbawienie, zaraz to widoczne w szeroko rozchylonych ustach, które to musiał na siłę zamykać w jedną linię bo inaczej wybuchłby śmiechem. Nie uważał, aby Olivię "pojebało", po prostu chciała zrobić coś skrajnie nieodpowiedzialnego, a w tej kwestii i Eskil potrafiłby jej dorównać. Nie czuł się też w obowiązku stawać w jej obronie bo ledwie ją znał. Poza tym nie oszukujmy się, Lucas był prefektem, nie mógł inaczej zareagować. Nie znał ich relacji, nawet nie miał pojęcia czy się znają, ale sądząc po poziomie oburzenia to tak, musieli... a gdy usłyszał, że Olivia jest prefektem to wybałuszył oczy, a potem nie wytrzymał. Wybuchł gromkim śmiechem, odchylając się do tyłu całym ciężarem ciała. Rechotał, bo to go rozbawiło do takiego stopnia, że nie mógł złapać oddechu. Jeszcze pół godziny temu nie miał nastroju a teraz łzy płynęły z kącików jego oczu. - O-ona... pre...prefe..ktem...? i... z-zakazany... l-las...? - normalnie wyściskałby ją za tę odwagę łamania regulaminu będąc niejako też wyróżnionym poprzez noszenie odznaki. Najwyraźniej ktoś się srogo pomylił w ocenie jej odpowiedzialności. Tknęło go też, że nawet nie upomniała go ani nic z tych rzeczy kiedy na jej oczach popalał papierosa. Jak miło znać drugiego prefekta, który go nie opieprza za niezbyt odpowiedzialne zachowania. Otarł policzki. - Ja nie mogę, nie przyznała się, że ma odznakę, a ja nie znam żadnych prefektów poza ślizgońskimi, no i tym wiesz, Schuesterem. - połowicznie wyjaśnił powód swojego rozbawienia. Złapał parę wdechów i uspokoił się już tak ostatecznie. Sam Eskil nigdy nie marzył o prefekturze bowiem nie oszukujmy się - był najgorszą osobą do tej roli, a i to było nieosiągalne więc nawet nie poświęcał temu myśli. Miał kuzyna prefekta i to mu wystarczało. - Całowanie jest boskie, jeśli całuje się bez udziału amortencji. - oznajmił, wykrzywiając zaraz usta na wspomnienie tego co zrobił z nim eliksir miłości i jak bardzo go to skrzywdziło. Trochę mina zrzedła mu kiedy padło pytanie o "przyjaciółkę", czyli Robin. Nawet nie zareagował na to bolesne kopanie w piszczel tylko głośno westchnął i wzruszył ramionami, choć wcale "byle czym" to nie było. - Nie wiem. Może. A może nie. Nie mam pojęcia, Luc. - oparł plecy o chłodną ścianę. Zgiął nogę w kolanie, a but oparł o kant ławki na której siedzieli. Zdał sobie sprawę, że nie mówił Lucasowi o perypetiach z eliksirem miłości. To Sophie wiedziała w czym rzecz. Zerknął czy nikt się nie czai w pobliżu, ale najwyraźniej największy tłum ludzi już sobie poszedł. - Było zajebiście ale ktoś naćpał mnie amortencją i całowałem się z kimś innym i mi to popsuło mocno w głowie. - zerknął na kuzyna kontrolnie, aby zobaczyć wyraz jego oczu. Wahał się z dawką zaufania, ale przecież nie powinien więc westchnął ciężej i zniżył głos do szeptu. Bo niechcący całowałem się z chłopakiem. I dlatego popsuło mi to wszystko w głowie. Niby już wszystko przeszło, jest luz, ale no. Nie mogę pozbyć tego z głowy i teraz nie wiem co z Robin i chyba potrzebuję dużo czasu na to wszystko. - od razu wprowadził chłopaka w największe szczegóły. Gdy opowiadał o tym Sophie to zajęło mu to znacznie więcej czasu, utracił na tym sporo nerwów, zdenerwowania i nawet snu, a przy Lucasie wypowiedzenie tych słów poszło znacznie łatwiej. Oczywiście policzki Eskila pokryły się odcieniem zawstydzenia, jak najbardziej wbił wzrok teraz w okno po drugiej stronie korytarza, ale powiedział Lucasowi to, co leżało na wątrobie. Nie umiał jeszcze określić dokładnie wszystkich swoich odczuć w przeciwieństwie do Huntera, który dokonał jedynego słusznego wyboru.
On na razie nie zauważył jakiejś wielkiej przemiany Eskila, jeśli chodzi o stosunek względem szkoły i jej regulaminu, chociaż powoli dostrzegał te małe kroczki, które kuzynowi udało się robić, by w jakiś sposób stawać się "mniej problematycznym uczniem". Na razie za wcześnie było jednak go chwalić. Tym bardziej nie miał zamiaru jakoś specjalnie podkreślać tego, że Eskil zrobił dobrze, nie przystając na pomysł Olivii. Inna sprawa, że zwyczajnie był w zbyt wielkim szoku co do zachowania dziewczyny. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś taki pełni funkcję prefekta. Widząc reakcje młodszego Ślizgona na jego słowa, był jeszcze bardziej rozemocjonowany. - No i z czego się śmiejesz? - spytał od razu, a następnie usłyszała jego mamrotanie przez rechot i zobaczył szkliste od śmiechu oczy. - A widzisz, jest prefektem i to jak widać beznadziejnym. Jak ktoś taki ma odznake, to nie dziwie się, że Gryffindor jest ostatni w tabeli o Puchar Domów. - ostatnie słowa jakby wymruczał pod nosem, sam do siebie bo to tylko jego złośliwe narzekanie, które zdarza mu się bardzo rzadko. A potem temat zszedł na Doppler, której relacja z Eskilem pozostawała dla Lucasa nie rozwiązana i chciał dowiedzieć się więcej. Jednak nie spodziewał się, że sprowokuje to w kuzynie pewnego rodzaju przygnębienie. O całowaniu z kimś innym, bodajże już wcześniej coś wspominał, ale nie wiedział, że chodziło o chłopaka... - Czyli generalnie nie jesteś pewny czy coś jeszcze do niej czujesz, przez to, że ten koleś namieszał, tak? - zapytał, wyraźnie zmartwiony rozterkami Eskila. Jemu też ciężko było - i czasami nadal jest - rozgryźć własne emocje. Chyba duża część ludzi ma z tym problem. Jednak był zdania, że czasami trzeba było dać się ponieść i zaryzykować, bo to naprawdę może być to. - A czujesz coś do tego chłopaka czy to była tylko amortencja? Bo wiesz, zwykle sam eliksir "nie psuje w głowie". - dorzucił po chwili, próbując podpytać go jak sytuacja wygląda z drugiej strony, bo jednak może z złym kierunku "patrzył".
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Kiedy już się uspokoił i złapał oddech po tym napadzie śmiechu, mógł już normalnie kontynuować rozmowę. Głośno westchnął i rozmasował policzek. - Bo bycie prefektem to przecież niezła szycha, wyróżnienie, normalnie niemal jak Order Merlina, ale kategorii hogwardzkiej i potem pojawia się ktoś, kto ma to głęboko w poważaniu. - wzruszył ramionami udając, że wszystko mu obojętne, a przecież tak nie było. - Śmieszy mnie to, bo w takim razie powinna być niezłą szychą a pozwalała mi łamać regulamin. Cóż, ja na tym korzystam, że ona to olewa. - splótł ręce na karku i oparł się wygodniej o ścianę. On korzystał na postawie Olivii, której nie interesowała prefektura. Pouczać jej nie zamierzał, ale fakt faktem, jej olewczy ku temu stosunek był krzywdzący dla pozostałej rzeszy prefektów, którzy znowuż przykładali się do swoich obowiązków. Nie chciało mu się o tym myśleć, bo to nie jego interes. Z początku prefektura Lucasa mu "przeszkadzała", ale odkąd mógł obserwować powagę z jaką chłopak do tego podchodzi, dumę i niekiedy radość to zaczynał rozumieć, że to faktycznie powód do szpanu i dumy. - Ja się w ogóle nie dziwię, że Gryfoni nie mają szans na Puchar Domów. Spotkałem ostatnio typa z Gryffindoru, który palił fajki na środku mostu. I totalnie zlewał fakt, że ktoś mógł go przyłapać i uciąć mu z pięćdziesiąt punktów. To nawet ja nie szkodzę celowo Slytherinowi tylko robię zawsze tak, aby się wywinąć od utraty punktowej. - tak, mówił wszystko szczerze Lucasowi, bez owijania w bawełnę i też bez żadnych obaw, że ten miałby wykorzystać tę wiedzę przeciwko niemu. Ufał mu, co robić? Poza tym nie miał ostatnio "czasu" na łamanie zasad, bo wbrew pozorom nie łamał ich celowo tylko wtedy kiedy potrzeba czegoś była silniejsza od przestrzegania czyichś zakazów i nakazów. W porównaniu do innych szkolnych dowcipnisiów to Eskil był niemal wzorowym uczniem. Poprawił się wygodniej na ławce, ale jak wiadomo na kamieniu nie da się siedzieć komfortowo zbyt długo. - No, coś w ten deseń. - przytaknął, rad, że Lucas przyjął wiedzę bez mrugnięcia powieką, jakby ta informacja była czymś najnormalniejszym na świecie. Niech go avada trzaśnie, miał zajebistego kuzyna! Choć tematyka rozmowy była trochę niewygodna to na twarzy Eskila pojawił się uśmiech pełen dumy, bo teraz każdy na świecie może pozazdrościć mu takiego fantastycznego członka rodziny. Pomyślał o Hunterze i westchnął. - Nie wiem. Najpierw była amortencja a potem skapnąłem się, że mogę go lubić bo poza byciem dupkiem to jest całkiem fajny. - coś go w trzewiach dźgnęło. - Mnie tylko martwi, że tak łatwo się rozproszyłem, nawet jak już to amo przeminęło. I martwi mnie czy kiedyś, gdyby postanowił znowu być dupkiem i chciałby mi namieszać w głowie to czy znowu dałbym się tak rozproszyć, ale bez amo. Wolę tego nie sprawdzać, ale sam wiesz... ta myśl mierzi. - to niebywałe jak rozmowa z Lucasem układała mu wszystko w głowie. Lżej się robiło człowiekowi na duszy, jakoś tak spokojniej się podchodziło do tematu, który wcześniej wywoływał w nim katastroficzny chaos i fizyczną pożogę.
Nie twierdził, że każdy prefekt ma nienagannie przestrzegać każdego punktu regulaminu, bo jednak on sam też ideałem nie był i zdarzało mu się zrobić coś przeciwko zasadom, ale jednak namawianie młodszego kolegi do wejścia na teren Zakazanego Lasu bezsprzecznie było ze strony Olivii nieodpowiedzialne i karygodne. Naprawde nie trawił tej dziewczyny, a teraz to już kompletnie stracił do niej resztki szacunku, jakie miał. - Okej, fajnie, że nie narażasz domu na strate punktów, bardzo mnie to cieszy, więc teraz popracuj nad nie narażaniem siebie na niebezpieczeństwo. - oznajmił pół żartem, posyłając mu wymowne spojrzenie, choć druga część miała wyraźnie poważny wydźwięk. Nie chciał żeby cokolwiek mu się stało, bo podobnie jak dbał o Sophie i Alise czy Maxa, tak teraz zyskał kolejną bliską sobie osobę, za którą czuł się odpowiedzialny. Musiał więc na każdym kroku zaznaczać mu, jak ważne dla niego jest bezpieczeństwo Eskila. Słuchając o problemach sercowych kuzyna, miał wrażenie, że był podobny do niego. Zbłąkany jeśli chodziło o uczucia, bardziej skłonny zamknąć się przed nimi, niżeli się z nimi pogodzić. Zawsze to było bezpieczniejsze wyjście. Nie mówić tej drugiej osobie, że ci na niej zależy, że ciągle o niej myślisz i że czujesz, że zwariujesz, jeśli nie będzie blisko. Zdecydowanie lepiej było "wyłączyć" to wszystko i uznać, że nie jest się od tego zależnym. Eskilowi chyba blisko było do takiego podejścia, chociaż chyba dalej starał się zrozumieć na czym to wszystko polega i o co chodzi w tej całej miłości. Oby po tym nie doszedł do takich wniosków jak swego czasu Lucas... Zerknął na jego wyraz twarzy, kiedy ten się uśmiechnął i zmarszczył nieco brwi, zaskoczony taką reakcją. Ten dzieciak ciągle go zaskakiwał. Co mu tak wesoło dzisiaj? - Chyba już Ci to kiedyś mówiłem, ale miłość naprawdę różni się od zwykłego przelotnego zauroczenia. Zdecydowanie można to rozróżnić, ale tylko wtedy, kiedy spotkasz tą konkretną osobę. - dodał jeszcze po chwili, próbując jakos mu pomóc, choćby radami, bo nie bardzo wiedział co więcej może zdziałać. Tak naprawdę nikt za niego przecież o tym nie zdecyduje. Gdyby tak było, miłość nie byłaby taka wyjątkowa. - W każdym bądź razie, wiem jaka amo potrafi być przebiegła i jeśli Ci to pomoże to nie miałem problemu z moimi uczuciami do Alise, kiedy byłem pod jej wpływem i byłem magicznie zauroczony kimś innym. Bo jednak to zauroczenia. - ciągnął, wspominając swoje przeboje podczas gry w durnia i na podstawie swoich doświadczeń, chciał coś podpowiedzieć Eskilowi - A jeśli Tobie ten chłopak chodzi po głowie nawet bez magii, to chyba trzeba nad tym troche pomyśleć. - dorzucił. Rozterki uczuciowe zawsze powodowały niezłe dylematy. A jeśli do tego dochodziły uczucia dwójki osób, na których rzekomo nam zależało, decyzja była jeszcze trudniejsza, a mętlik w głowie rósł do kolosalnych rozmiarów. Westchnął, spoglądając na kuzyna, któremu wcale w tej chwili nie zazdrościł. Klepnął go tylko po plecach, dokładnie w tym momencie, kiedy rozległo się stukanie o szybę. Obaj odwrócili gwałtownie glowy w kierunku okna, gdzie po drugiej stronie szyby, na zewnątrz siedziały dwie miniaturowe sówki, łypiąc na nich wyczekująco. - Nie poznaje ich, a Ty? - zwrócił się do Eskila, marszcząc brwi i po chwili wstał by podejść do okiennicy i uchylić okno, przez które wpuścił pierzaste stworzenia. Odwiązał rulonik najpierw z jednej łapki, by zobaczyć adresata i podniósł wzrok na kuzyna. - To do Ciebie - podal mu zwinięty pergamin, by sięgnąć po drugi list. Kiedy spojrzał mimochodem na nadawcę, zanim zdążył odczytać do kogo jest skierowany, już rozmyślał o co może chodzić magomedykowi ze świętego Munga. Rozwinął papier, by zacząć czytać. Pierwsze słowa, zapisane na pergaminie wryły go w podłogę. Przez chwilę wpatrywał się oniemiały w list, nie dowierzając i w myślach powtarzając sobie, że to nie prawda. I choć wiedział, że Hanna była przez ostatnie tygodnie coraz słabsza, to nie mógł dać wiary w to, że odeszła. To po prostu nie możliwe. Nie możliwe... Ledwo zdążył ją poznać, ledwo nacieszył się tym, że ma przy sobie kogoś tak ciepłego i kochanego. Prawdziwą rodzinę. A teraz ją stracił... Nie był w stanie nawet się poruszyć. Dłoń, w której trzymał list zaczęła lekko drżeć razem z pergaminem, a Lucas jak zazwyczaj opanowany i spokojny, wpadł w wewnętrzną histerię, a z boku wyglądało to jak szok, spowodowany tak nagłą i tragiczną wiadomością. W końcu podniósł wzrok na Eakila, by posłać mu pełne bólu i goryczy spojrzenie. Nie wiedział co powiedzieć, ale tez nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Jak miał pocieszyć jego, skoro on sam w tym momencie był w rozsypce, zupełnie rozbity tą wiadomością.
+
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Takie pochwały to on lubił. Może były drobiazgowe i teoretycznie niewiele znaczące jednak dla Eskila stanowiły świetny punkt zaczepienia. Powoli uspokajał się, w gumochłońskim tempie dorastał, a i szukał u Lucasa wszelkich objawów aprobaty. Czy to kiedyś minie? Cały czas go idealizował, miał o nim bardzo wysokie mniemanie, nie widział jego wad i dążył do tego, aby wyciągnąć z niego słowa pochwały. Uśmiechnął się od ucha do ucha, zarażony mimiką Lucasa i wywrócił oczami na kwestię dbania o własne bezpieczeństwo. - Nastolatkowie mogą pakować się w kłopoty. Mam jeszcze na to trzy lata z hakiem!- oznajmił niebywale entuzjastycznie swój plan, ale jeśli wierzyć jego oczom to po prostu się przekomarzał, zarażony wesołością kuzyna. Czyż ten nie przyszedł tutaj z wielkim wyszczerzem, który ledwie mu się mieścił na twarzy? Naśladowanie go mogło czasem przynieść pozytywne efekty. Trochę oklapł przy tym rozróżnianiu zauroczenia i miłości. Nic dziwnego wszak wniosek nasuwał się sam. Skoro od miesiąca nie może się do końca ogarnąć to odpowiedź sama się pojawia: być może jego uczucie skończy się na samym zauroczeniu skoro wbrew własnej woli jeszcze czasem pomyśli o Hunterze. To było wstydliwe, poczerwieniał na policzkach i odwrócił wzrok. - Raju, czasem wolę żebyś nie był taki mądry.- prychnął i trochę ucinał temat, bo nie daj Merlinie, musiałby stawić czoła własnym uczuciom a tego wolał nie robić. Nie teraz, nie tu, nie był na to gotowy. Dosyć szybko odzyskał swój normalny kolor bo przecież rozmawia z kuzynem, a jemu można ufać i mówić wszystko. Zarzucił stopę na kolano drugiej nogi i siedział sobie wygodnie bowiem promienie schodzego ku horyzontowi słońca padały prosto przez szybę na jego twarz. Aż kusiło wyjść na zewnątrz i miałby to w planach gdyby nie obecność sów. Zerknął na nie z zaciekawieniem. - Może to spam.- parsknął śmiechem na swoj jakże udany żart i uniósł brwi dowiadując się, że coś jest dla niego. - Ehe, pewnie wygrałem fortunę na jakiejś loterii w której nie brałem udziału.- ze słabym zainteresowaniem otworzył list, nawet nie patrząc skąd to dostał. Zerknął przelotnie po pierwszym akapicie, a im dalej poznawał słowa tym mocniej marszczył brwi. - Nie rozumiem. Co to… skąd…?- z bijącym szybciej sercem zapoznał się z nadawcą i pobladł odczytując informację, że jest to list od uzdrowiciela ze świętego Munga. Zacisnął palce na pergaminie i musiał przeczytać list cztery razy aby zacząć rozumieć. Wesołość uleciała co do ostatniej kropli, a cała krew odpłynęła z jego twarzy. Zgłupiał. Po prostu zgłupiał. Gapił się na kartkę znieruchomiały, litery skakały mu przed oczami, serce opadło na samo dno wątroby, ciężkie jak kamień pokryty ołowiem. Czytał. Jaki wylew? Co to znaczy? Jaki zgon? Przecież chwilę temu rozmawiali o babci, podobno nie było źle… nie, on tego nie ogarniał. Rozpadał się i nie był w stanie się ruszyć, ani nawet podnieść wzroku znad kartki. Czuł na sobie spojrzenie Lucasa, ale niech mu wybaczy, nie dał rady odpowiedzieć tym samym. Zapewne gdyby ktoś teraz wybił szybę to nawet by nie drgnął. Nie umiał się ruszyć z ławki.
+
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Miała wrażenie, że w ostatnim czasie wszystko definitywnie stawało na głowie. Nic nie działo się w taki sposób, w jaki powinno i wciąż pojawiały się kolejne i jeszcze kolejne problemy. Beatrice z czasem zaczynała sądzić, że nauczanie w Hogwarcie to nic ponad nieustające próby rozwiązania wszelakich nagłych sytuacji, które pojawiały się w życiu podlegających jej opiece uczniów. I kiedy już zaczynała naiwnie sądzić, że poradziła sobie z jakimś kryzysem, to życie zaczynało śmiać się jej prosto w twarz, aby w najmniej odpowiednim momencie obwieścić, że dopiero się ze wszystkim rozkręcało. Tak jak i tego dnia. Kiedy miała szczerą nadzieję, że za chwilę będzie mogła udać się na w pełni zasłużony spoczynek. Nic bardziej mylnego… Szara płomykówka zastukała delikatnie pazurem w okno jej gabinetu. Jakby od niechcenia, Beatrice machnęła różdżką w tamtą stronę, tym samym wpuszczając ptaka do środka. Z gracją przysiadła ona brzegu jej biurka i opuściła list, po czym bez chwili zwłoki oddaliła się. Kobieta westchnęła głośno i dopiero wtedy niespiesznie przystąpiła do czytania nagłej lektury. A im dalej czytała, tym bardziej odechciewało jej się wszystkiego. Na koniec zaklęła siarczyście, nie zdolna do tego, aby ponownie skupić się na dopiero co przerwanym sprawdzaniu prac domowych. Niewątpliwie, to musiało poczekać. Jak się okazywało, miała znacznie pilniejsze sprawy do załatwienia. Dlatego od razu wstała zza swojego biurka i ruszyła w głąb szkolnych korytarzy, aby odnaleźć odpowiednich uczniów. Pytała innych studentów, czy ci mieli sposobność widzieć dziś Lucasa bądź Eskila. Jak na złość wszelkie otrzymane informacje, były tak zdawkowe, że kompletnie bezużyteczne. Czarne myśli pojawiały się w jej głowie dotyczące tego, czy do chłopców również dotarła już ta informacja, czy jeszcze nie. Dlatego szła dalej, szukając ich, bądź kogokolwiek, kto wiedziała, że może mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, gdzie oni są. W końcu dotarła do przedsionka, gdzie uczniów było znacznie mniej, niż w innych częściach zamku. Może to kwestia tego, która była godzina, a może jeszcze jakiegoś innego aspektu, nie wnikała. Szła w ich kierunku szybkim krokiem i z daleka widziała, że wiedzieli, co wcale nie poprawiało jej nastroju. Czuła, jakby jakiś bardzo ciężki kamień osiadł na dnie jej żołądka i za nic nie chciał się ruszyć. Podejrzewała, że szybciej usłyszeli, że była obok, niż zobaczyli, zbyt skupieni na tym, co właśnie musiało dziać się w ich głowach. Strata bliskiej osoby nigdy nie była łatwym doświadczeniem, a Beatrice śmiała podejrzewać, że w tym przypadku jest to jeszcze bardziej podsycane. – Lucas, Eskil – odezwała się spokojnym tonem, aby zwrócić ich uwagę na swoją osobę. Kiedy w końcu podnieśli na nią wzrok (a jeśli tego nie zrobili, odczekała stosowną chwilę, aby przyswoili informację, że się do nich zwraca), odchrząknęła delikatnie. – Musimy porozmawiać. Teraz. Zapraszam do mojego gabinetu. – obwieściła im. Poczekała, aż podniosą się i ruszą za nią. Naprawdę mieli wiele do przedyskutowania w tej sytuacji.
Zt x3
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Na dziś koniec już pracy. Dopiero pojutrze wróci do gabinetu bo zgłosiły się do niej jedenastoletnie bliźniaczki, które pomimo końca roku szkolnego wciąż nie mogły pogodzić się z faktem przynależności do dwóch różnych domów. To dosyć grubsza sprawa, zahaczająca o ich błagalne spojrzenia próbujące skłonić Samanthę do dokonania cudu i doprowadzenia do pierwszego w historii przeniesienia ucznia pomiędzy domami wbrew woli Tiary Przydziału i wszelkich zasad. Wyjaśnianie na czym to polega, a i również tłumaczenie tych wszystkich emocji, przepracowywanie przeżyć, zrównoważenie wybuchów paniki... to dosyć solidnie obciążające psychicznie. Taki był jednak jej zawód i gotowa była poświęcić każdy dzień roboczy aby pomóc dziewczynkom odnaleźć się w tej trudnej dla nich sytuacji. Powoli kierowała się ku wyjściu z zamku, a stukot obcasów zwiastował jej obecność. Lewitowała przed sobą jakieś siedem podręczników o grubości zatrważającej, a i tematyce jeszcze cięższej - Głęboka wnikliwość w umysł młodych czarodziejów pochodzących z mugolskich rodzin. Choć nie miała problemu ze zrozumieniem mugolaków to jednak wierzyła, że w tej książce znajdzie kilka podpowiedzi. Sęk w tym, że ten tytuł obejmował właśnie siedem rozdziałów - jeden przypadał na jedną lewitowaną książkę. Suma sumarum miała przed sobą jeden podręcznik rozbity na kilka innych. Na ramieniu trzymała torebkę, w drugiej dłoni kubek z gorącą kawą otrzymaną przez uczynne szkolne skrzaty... i w tym samym momencie nadleciała jej osobista sowa, która niepomna na poziom zajętości swojej opiekunki postanowiła usadowić się swym solidnym ciężarem na szczycie lewitowanych ksiąg. Sam zdążyła jedynie niemo zaprotestować jednak poziom obciążenia naruszył strukturę rzuconego zaklęcia w efekcie czego wszystkie tomiszcze z hukiem spadły u jej stóp, a spanikowana sowa zaczęła świrować pod sufitem i pohukiwać ze strachu. Kobieta zasłoniła palcami swoje oczy. - Słodka Morgano, daj mi cierpliwość do tej sowy... - powiedziała sama do siebie i bezradnie spoglądała na spanikowane ptaszysko, nie mając póki co żadnego łagodnego pomysłu na opanowanie sytuacji.
Joshua szedł spokojnie kolejnymi korytarzami, odświeżając swoje wspomnienia, które prawdę mówiąc nie zdołały się jeszcze zatrzeć. Jednak rok poza murami zamku sprawił, że niektóre miejsca wydawały mu się zupełnie inne. Dostrzegał również brak niektórych studentów, co stale napawało go żalem, że nie było go jednak przy ich egzaminach, aby zwyczajnie ich pożegnać i życzyć powodzenia. Choć wiedział, że nie wszyscy byli chętni do zawodowej gry w Quidditcha, cieszył się każdym ich meczem, czy udziałem w zajęciach. Traktował ich trochę jak własne dzieci, których miał nie mieć. Teraz, z mężem, mogli tworzyć szczęśliwą rodzinę, przygarniając pod swoje skrzydła kolejne roczniki żądnych wiedzy uczniów. Mężczyzna roześmiał się cicho pod nosem, od razu krztusząc się jedzoną akurat cynamonką. Nie zdarzało mu się to nigdy i w jednej chwili przypomniał sobie o ponuraku. No nic, musiał zmierzyć się z ogólnym pechem, który już znaczył jego ciało siniakami uzyskanymi po treningu z Solbergiem. Kiedy opanował już swój oddech i otarł łzy z kącików oczu, wyszedł zza zakrętu, aby zobaczyć moment, jak wielkie tomy upadają na ziemię, a szalona sowa szaleje pod sklepieniem. Rozpoznał właścicielkę stworzenia, z którą nie miał zbyt wielu okazji do rozmów, co mogło się zmienić, skoro wrócił już do Anglii. - Zawsze możesz spróbować dać jej trochę cynamonki. Mojej to wystarcza aby się uspokoić - odezwał się, wyciągając jednocześnie rękę przed siebie z okruszkami na niej. Niemal w tej samej chwili jego szata została w cudowny sposób oznaczona przez sowę, a on westchnął cicho, obawiając się, że gdy tylko rzuci zaklęcie czyszczące, zdoła podpalić swoją szatę - Podobno to przynosi szczęście.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Potrafiła dobrać słowa w taki sposób aby choć na chwilę ukoić cudze nerwy, ale ta sowa... spisywała się na medal, nigdy nie gubiła przesyłek, dostarczała je z nikłym opóźnieniem, lubiła długie dystanse i deszcz nie był jej straszny. Jednak jeśli spojrzeć na nią pod innym kątem to dało się zauważyć, że nie przepadała za jakimkolwiek kamiennym sklepieniem i nagłym hałasem. Panikowała, a Samantha nie miała sił na opanowanie jej. Nie miała jakoś specjalnie ręki do zwierząt, a przecież ta sowa nie powinna wymagać specjalnego traktowania. Podczas kiedy kobieta rozważała zwinięcie się z zasięgu wzroku sowy i poczekanie na nią w gabinecie od tyłu naszedł ją pewien osobnik. Podskoczyła z lekkim strachem kiedy usłyszała jego tembr głosu. Zerknęła na niego przelotnie, potem na cynamonkę i z powrotem na sowę i dopiero za drugim zatrzymaniem wzroku na mężczyźnie dodała sobie dwa do dwóch... w jej jasnych oczach pojawił się błysk. Zaczerpnęła powietrza do płuc. - Na tę panikarę najlepiej działa udawanie, że nic się nie stało... - odparła nieco słabym głosem bo jednak dzień miała intensywny, a sowie problemy nie były jej na rękę. - Ojeju, tak mi głupio, że to moja sowa ciebie oznaczyła... - zakryła usta i z zawstydzeniem zerknęła na sowiego bobka rozpłaszczonego na jego szacie. - Posprzątam to z ciebie, a ty w tym czasie możesz spokojnie zjeść cynamonkę. - zaproponowała nieco łagodniejszym tonem i wyciągnąwszy różdżkę przytknęła jej kraniec tuż obok brudnego kawałka materiału. Za drugim niewerbalnym "Chłoszyść" niemal nie było śladu po sowim bobku. Cóż rzec, sprzątaniem zajmowała się jej skrzatka, a Samantha odpowiadała za robienie bałaganu. To i tak cud, że wyszło za drugim razem. - To niesamowite, że choć ledwie się znamy to doskonale pamiętam cię ze szkolnych lat. - postanowiła ignorować własną spanikowaną sowę, która wciąż latała nerwowo pod sufitem. Na ustach kobiety pojawił się miękki uśmiech. - Alex wspominał mi, że wyjechałeś i byłam już przekonana, że będziemy się już zawsze mijać. - nie ma co ukrywać, że znali się głównie z imienia i co najwyżej paru zdań na temat charakteru. Mimo wszystko Joshua był charakterystyczną postacią i trudno było go nie zauważyć, zwłaszcza, że pełnił tę niemożliwą do osiągnięcia dla normalnej osoby rolę przyjaciela jej narzeczonego. To niewątpliwy znak, że powinna zatroszczyć się o relację z jego zewnętrznym rozsądkiem.
Trudno powiedzieć, że nie był ciekaw nowej wybranki swojego przyjaciela. Choć starał się nie przyrównywać jej do dwóch poprzednich, mimowolnie to robił. Zdecydowanie mógł powiedzieć, że była lepsza niż Panna Szmata, jak nazywał kobietę sprzed Éléonore, a to już wiele znaczyło. Był jednak ciekaw, jak bardzo różniła się od panny Swansea, która skradła przyjacielskie serce Josha. Nie mówiąc o tym, że dobrze pamiętał szczeniackie zakochanie Alexa i świadomość, że w krótkim czasie zaręczył się ze swoją pierwszą miłością, była nieco dziwna. Nie pasująca do Voralberga, ale nie byłby pierwszym, który z miłości robił szalone rzeczy. Spoglądał w stronę wystraszonej sowy, zastanawiając się, czy mógł ściągnąć ją zaklęciem, czy nie powinien jednak ingerować, skoro nie było to jego zwierzę, kiedy Samantha postanowiła wyczyścić jego szatę. Tego absolutnie się nie spodziewał. Miał zamiar samemu zrobić to nico później, czy raczej poprosić Mędrkę, żeby się nią zajęła, nie będąc pewien, czy rzucając chłoszczyść nie podpaliłby sobie ubrania. Mimo wszystko powinien był wziąć sprawę z ponurakiem bardziej poważnie. - Teraz to zastanawiam się, czy miałaś już kiedyś sytuację, żeby ktoś jadł przy drugiej osobie czyszczącej z niego ptasie odchody - stwierdził prosto, wpatrując się w kobietę z niemałym rozbawieniem, które zniknęło, kiedy spojrzał znów w stronę sowy. - Powinnaś ją jednak przywołać do siebie. W takim stanie może zrobić sobie krzywdę - dodał, wskazując na ptaszysko, nie ruszając cynamonki. Prawdę mówiąc, stracił apetyt, a skoro sowa nie była chętna na okruszki, postanowił schować ciastko do kieszeni szaty i dać w domu swoim puszkom. - Podobno niewiele się zmieniłem, więc trudno byłoby mnie nie rozpoznać - stwierdził w końcu, wracając spojrzeniem do kobiety. Nie pamietał, z czego była dobra w czasie szkoły, ale był przekonany, że zdecydowanie w ich związku to Alex lepiej radzi sobie z zaklęciami, choć z drugiej strony, trudno byłoby znaleźć kogoś lepszego od niego. - Tak… Potrzebowałem odciąć się od tych murów, żeby zrozumieć, że jednak tutaj jest moje miejsce. Jeśli jednak też mam być szczery, nie podejrzewałem, że wrócisz do Anglii - dopowiedział, przekrzywiając lekko głowę, gdy wpatrywał się uważnie, choć z lekkim uśmiechem na twarzy w Samanthę. Pamiętał, że była mowa o karierze, czy czymś podobnym, kiedy wyjeżdżała i nic nie wskazywało na to, że będzie wracać. A tu proszę! Wróciła wraz z dawnym uczuciem i teraz dumnie nosiła miano narzeczonej Człowieka z Marmuru. Życie naprawdę pisało różne, nie raz zaskakujące scenariusze.
- Nie musisz jeść kiedy czyszczę ci rękaw z ptasich odchodów. - zauważyła z błyskiem w oku, a w kącikach ust czaił się delikatny uśmiech. Miała dosyć już kłopotów z sową aby jeszcze zrażać do siebie innych poprzez nieokrzesanie ptaszyska. Nie potrafiła zapanować nad własną sową i było jej z tego powodu wstyd. Oddałaby naprawdę wiele aby ktoś ją wychował i potem oddał Samancie grzeczną, ułożoną i zrównoważoną. Zerknęła w kierunku sufitu kiedy to Joshua postanowił zwrócić jej uwagę. Nie przywykła, że ktokolwiek to robi, nie w odniesieniu do jej osoby. Niezbyt przypadło jej to do gustu i niełatwo było to jej przełknąć. Ułożyła zatem na ustach nieco formalny uśmiech. - Dobra myśl. - przytaknęła i po schowaniu różdżki poszukała w torebce ptasich smakołyków, które kupiła w zeszłym miesiącu. Dobrze, że data ważności była długa! Po otwarciu paczuszki i kilkukrotnym nawoływaniu sowy ta przestała w końcu tak pohukiwać i przysiadła na przyłbicy stojącego tuż obok rycerza. Po zjedzeniu przekąski zajęła się porządkowaniem ułożenia własnych piór. - Według mojego wrażenia to zewnętrznie dosyć się zmieniłeś, ale to głównie poprzez to, że jesteśmy już dorośli. - zagadnęła zerkając na bliznę na jego twarzy. Zapięła torebkę, a książki zaczarowała grzeczną lewitacją nieopodal jej ramienia. Tym razem nie dopuści do ich upuszczenia. Zawiesiła wzrok na mężczyźnie i zastanawiała się czy uda się im zaprzyjaźnić bo jednak łączyła ich pewna postać, w której życiu będą oboje uczestniczyć. - Mogłabym powiedzieć to samo o sobie. - poprawiła rudy kosmyk włosów i raz po raz zerkała kontrolnie na sowę. Nie czuła potrzeby pogłaskania jej bo jeszcze nie daj Merlinie, znów mogłaby się zestresować. Sowa, nie Samantha. - Opuszczenie Wielkiej Brytanii i zasmakowanie życia w innym kraju doprowadziło mnie do powrotu. Coś prawdziwego jest w tych słowach, że najlepiej jest właśnie w domu, a to Wielka Brytania zawsze w sercu nosiła to miano. - oczywiście cała historia tego dlaczego wróciła mogłaby zająć dobrą godzinę lecz nie chciała zarzucać Joshuy przykrymi powodami. - Z początku planowałam wrócić tylko na jakiś czas, ale wystarczyło spotkać na nowo Alexa i już wiedziałam, że jestem tam, gdzie powinnam była być od ponad dziesięciu lat. - nie dało się nie zauważyć zmiany tonu jej głosu i mimiki kiedy wspominała o Alexie. Tak działo się za każdym razem bo wywoływał w niej falę intensywnych uczuć. Powiodła wzrokiem po jego twarzy. Poprawiła torebkę na ramieniu. - Słuchaj, Josh... w przyszłym tygodniu planuję zorganizować kameralny obiad dla kilku osób. Będę ja, Alex, mój stary przyjaciel z dawnych lat... chciałbyś również przyjść? Oczywiście, jeśli jesteś żonaty to jak najbardziej jesteście zaproszeni oboje. - uśmiechała się życzliwie i nie miała pojęcia, że dwóch Walshów w Hogwarcie to nie jest zbieg okoliczności tylko fakt małżeństwa. - Myślę, że Alex ucieszy się jeśli pojawisz się i go wesprzesz. On i mój przyjaciel nie pałają do siebie sympatią. Będę musiała pilnować aby byli dla siebie względnie mili i spróbowali chociaż minimalnie się polubić. - wprowadziła go w swój mały plan wierząc, że skoro Alex naprawdę go szanował to ona może odrobinę mu zaufać w tej niejako rodzimej kwestii.
Nie zamierzał zwracać jej uwagi, a przynajmniej w jego założeniu nie miało to być żadnym wytknięciem, co stwierdzeniem faktu. Spanikowane latające stworzenie, mogło się mocno poobijać przy kamiennym sklepieniu doprowadzając do kontuzji i choć oczywiście, odpowiednie zaklęcia z pewnością nastawiłyby skrzydła, tak sowa mogłaby nabawić się większej traumy związanej z wlatywaniem do pomieszczeń, a to nie było coś, czego czarodziej mógł chcieć. Uśmiechnął się lekko, nie spuszczając spojrzenia z sowy, gdy lądowała, aby po chwili zacząć poprawiać swoje pióra. Tak było lepiej. Dopiero wtedy wrócił spojrzeniem do Samanthy. Uniósł lekko dłoń, aby dotknąć palcami blizny, przez chwilę wyglądając, jakby zupełnie zapomniał o jej obecności, co nie było kłamstwem. Od dawna musiał się z nią mierzyć i między innymi również przez nią starał się zawsze uśmiechać, aby przypadkiem nikt nie uznał go za groźnego, czy gburowatego. - Pamiątka po wakacjach dwa lata temu i nauczka, żeby nie chodzić w niepewne miejsca, jeśli akurat zawodzi magia – wyjaśnił, choć wiedział, że nie musi. Jednocześnie był poniekąd ciekaw, czy Alex jakkolwiek opowiadał o tym, co robił w międzyczasie, jak poszukiwał jakiegoś artefaktu, czy czegoś w Luizjanie. O tym, że mógł nie opowiadać o wchodzeniu na widmowy statek, za co trzeba było zapłacić krwią, był wręcz pewien. Nawet Josh nie lubił o tym wspominać, choć jednocześnie czuł dziwną chęć wrócenia tam. Wciąż wyrzucał sobie, że nie kupił jednej z pięknych bransoletek oferowanych w Luizjanie. Przyglądał się rudowłosej, gdy opowiadała o tym, dlaczego wyjechała, czując się dziwnie, kiedy zaczęła mówić o jego przyjacielu z taką miłością w głosie. Brzmiała, jakby przez lata nie zapomniała o Alexie, jakby to właśnie jego przez cały ten czas kochała, a jednak dziesięć lat zajął jej powrót. Gdyby mężczyzna związał się z Éléonore i wtedy Samatha postanowiłaby wrócić, wszystko mogłoby zakończyć się w niezbyt ciekawy sposób. Nie mówił jednak tego na głos, tak jak nie pisał przyjacielowi, żeby się nad tym naprawdę zastanowił, kiedy dowiedział się o jego zaręczynach. W końcu nie tak dawno, był zakochany na zabój w pannie Swansea, a teraz miał inną narzeczoną. Och życie, co ty robisz z biednymi czarodziejami… - Najważniejsze jest to, czy wyjazd rzeczywiście pomógł ci z karierą, żebyś nie zaczęła mieć wrażenia, że zmarnowałaś te dziesięć lat – powiedział lekko, uśmiechając się kącikiem ust. Jego słowa wynikały z jego doświadczenia, czy też z tego, co zaczął czuć w Australii i w czym upewnił się po powrocie. Nie zamierzał jednak wracać myślami do dawnych wyborów, które ostatecznie doprowadziły go do miejsca, w którym się znajdował i które było dla niego odpowiednie. Uniósł nieznacznie brwi do góry, zaskoczony propozycją wspólnego obiadu w dość licznym gronie. Uśmiechnął się jednak w tej samej chwili szeroko, gdyż nie ma co ukrywać, było to miłe ze strony kobiety. - Daj znać, kiedy dokładnie planujesz obiad i postaramy się przyjść. Dawno nie miałem okazji podręczyć Alexa z powodu jego ubytków w zdrowiu, a to idealna okazja – zaśmiał się i mrugnął do kobiety, po czym przechylił nieznacznie głowę w bok. - Prosiłbym tylko, żeby żadne z dań nie miało w sobie orzechów. Mój mąż jest na nie uczulony, a nie chciałbym, aby ten obiad zmienił się w katastrofę… Jeśli mogę też spytać, kim jest ten przyjaciel? Wiesz, jeśli mam pomóc sprawić, aby Alex chociaż go tolerował, sam nie mogę być do niego negatywnie nastawiony – poprosił, od razu dopytując o jedyną osobę z wymienionych, której podejrzewał, że mógł nawet nie znać. Ostatecznie nie jest powiedziane, że ów przyjacielem był ktoś, kogo znała jeszcze w Hogwarcie. Postarał się również delikatnie zaznaczyć, że nie ma żony, mimo wszystko dziwiąc się, że Alex jej o tym nie wspomniał, ale o tym zamierzał porozmawiać już z przyjacielem. - Mam nadzieję, że do tego czasu ominie mnie pech otrzymany od ponuraka - dodał, zerkając z ukosa na swoją, czystą już, szatę.