Zgubione, znalezione, odwołane, poszukiwane, ośmieszające i inne. Czego nie ma na tej tablicy? Nosiła na sobie mnóstwo ogłoszeń, zdjęć, planów i innych, ciekawych rzeczy. Zdecydowanie przydaje się tu zaglądać, ponieważ wywieszane są tu zastępstwa na lekcjach, jak i informacje o szkolnych imprezach. Jeśli coś zgubiłeś, śmiało, wywieś swoją kartkę na tablicy, a zwiększysz szanse odnalezienia. Oczywiście jeżeli trafisz na uczciwego znalazcę. Każdy wie, gdzie znajduje się tablica, dlatego śmiało można się pod nią umówić, aby nie szukać się po całym zamku. Znajdziesz tu także najświeższy numer gazetki szkolnej. Gdybyś nie zdobył jej wcześniej, możesz przyjść w to miejsce i zabrać ten z pokaźnego stosu, umieszczonego na niewysokiej szafeczce.
Wymiana listów z Ioannisem była rzeczą naprawdę przyjemną. Nawet, jesli w zasadzie listy nie były niczym więcej, jak tylko krótkimi notatkami. Ale było całkiem miło, choć preferowała spotkania, to z drugiej strony jednak mogła też pomyśleć dłużej nad tym, co pisała, bo nad słowami zbytnio nie myślała i dosyć często zdarzało się, że nie panowała nad tym, co mówiła. No ale to tak taki mały problem, bo też nie, żeby ją to jakoś mocno martwiło, była taka, jaka była i tyle. To takie raczej odautorskie rozważania. Nie napisała, gdzie mogliby się spotkać, ale jakoś uznała, że jeśli jemu naprawdę będzie zależeć, to ja znajdzie i tyle. Poza tym też wybrała takie miejsce, że chcąc nie chcąc, najprawdopodobniej spotkają się tu, bo to takie newralgiczne miejsce. A po części też Zuzanka chciała po prostu zobaczyć, co też na tej tablicy wisiało, może znajdzie coś dla siebie. Tak wiec po prostu tu przyszła ze swojego dormitorium, przystanęła przy tablicy i zaczęła czytać ogłoszenia do niej przyczepione.
Ioannis już miał dosyć pisania listów, dlatego ostatecznie opuścił swoje dormitorium, ale w celu udania się na jakiś posiłek. Czasem trzeba jeść, choć podczas spędzania czasu z Keithem, nie był o tym do końca przekonany. Nie mniej jednak, schodził na dół aż z wież, więc zajęło mu to trochę czasu. Ubrany był w szeroką koszulę w drobną, zieloną kratę, czarne bojówki z łańcuchem i ciemnozielone trampki. Ach, jakże stylowo, doprawdy! To znaczy, w mniemaniu Gavrilidisa, nie inaczej. Jednakże to nieistotne, ważne, aby to on czuł się w tym dobrze, ot co. Kiedy tak sobie schodził, jego bystre oczęta dostrzegły pod tablicą... och, no naprawdę? Cóż za przypadek! Uśmiechnął się wrednie, by cichutku zeskoczyć z ostatniego schodka i niepostrzeżenie stanąć za Zuzanką. - Zgadnij kto? - spytał zmienionym głosem i zasłonił jej oczy swoimi dłońmi. Hoho, jeszcze zaraz wykręci mu ręce i oberwie. Ale to nic, cel uświęca środki. Na pewno go potem będzie czule opatrywać, nie inaczej! Tak, tak, łudź się dalej, Gavrilidis, ja postoję i poczekam.
Och, na pewno wyglądał stylowo i mógł spokojnie w tym wdzianku wyrywać lachony, a jakby jeszcze powiedział, że jest dewiantem zamiast debeściakiem, to by wyrwał ze dwadzieścia naraz! Ale dobra, koniec tego przytaczania skeczów kabaretowych, bądźmy poważni. Czytała dosyć uważnie te ogłoszenia, ale żadnego nie uznała za ciekawe, po prostu traktowały o tym, co jej w ogóle nie interesowało, bywa i tak! I właściwie już miała stąd sobie iść, gdzieś, może wróciłaby do lochów albo wyszła, poszła gdzieś, gdziekolwiek, jeszcze nie wiedziała gdzie. A tu nagle zrobiło się ciemno. Czuła ciepło dłoni, zakrywające jej oczy i domyśliła się, że wróg nie bawiłby się w takie ceregiele, tylko oszołomił Drętwotą, pokazując swoje tchórzostwo. Dlatego też tylko złapała mocno ręce i odsunęła je od swych oczu, by odwrócić się. Uścisk zelżał, gdy zobaczyła, że to Ioannis. Nie myliła się, że w końcu ją znajdzie.
Och nie oszukujmy się, on nawet w worku po ziemniakach mógłby wyrywać lachony. Taki już jego niesamowity urok, cóż poradzić! W każdym razie nie dziwne, iż dostrzegła to również Zuzanka. Która swoją drogą wyglądała również olśniewająco. Co prawda nie tak jak sam Gavrilidis, ale doceńmy jej starania... Trzymał dłonie na jej oczach, przy okazji wdychając jej cudowny zapach włosów. Miał chyba jakiś fetysz na tym punkcie, ale może nie wnikajmy w to wszystko. W każdym razie stał bardzo blisko, ogrzewając ich oboje, co było niepotrzebne przy tej temperaturze. Ale jakie... miłe jednocześnie. Kiedy się odsunęła, a on nie został powalony na ziemię, mógł odetchnąć z ulgą. Przywdział na twarz coś na kształt ironicznego uśmieszku, po czym oparł się jedną ręką o tablicę, a drugą ułożył na biodrach. Och, jak typowy amant w mugolskich filmach dla nastolatków. - Widzę, że zaniemówiłaś z wrażenia - odezwał się w końcu, znów przerywając dzielącą ich ciszę. Potem ręka z bioder powędrowała do włosów Zuzanki, bawiąc się jednym jej kosmykiem. - Ale nic się nie martw, twój wybranek serca cię namierzył! - dodał, tym razem zmieniając wygląd twarzy na rozbawiony. I kto by się spodziewał.
Nie byłabym tego taka pewna. Wszak wiadomo, że to Zuzanka miała wrodzony urok osobisty, który zachwycał wielu już ludzi, a Ioannis to sobie po prostu wypracował to przez lata. Jednak nigdy to nie będzie tym samym, nigdy. Ale pójdźmy na kompromis, oboje wyglądali wspaniale i dobrali się do siebie, czyż nie? Gdy jej ręce były już wolne, mimowolnie opadły w dół, zanim Zuzanka zaczęła je znowu kontrolować. Za chwilę jednak założyła je na piersiach. Zmrużyła oczy, w oczekiwaniu na słowa Ioannisa. Niecierpliwiła się trochę, ale oddała mu pałeczkę; ciekawiło ją, co powie. I nie zdziwiła się na jego słowa, w sumie czego innego mogłaby od niego oczekiwać? - Tak, odebrało mi dech w piersiach - odpowiedziała pół żartem, pół serio. Na początku rzeczywiście była lekko zaskoczona, jednak te uczucie szybko zniknęło. - Nie mogłam się wprost doczekać - dodała, zbliżając się do chłopaka i układając ręce na jego ramionach. Tak było lepiej, oboje tego chcieli, prawda?
Jak to wypracował? On też się urodził z tym urokiem osobistym, bez dwóch zdań! A nawet i trzech! Przecież wystarczy na niego spojrzeć - wysoki, przystojny, elokwentny, pewny siebie... o czymże można więcej marzyć? Każda dziewczyna i chłopak-gej lub chłopak-bi niemalże mdlał z wrażenia, widząc naszego cudownego Greka! Raczej nie inaczej. No ale ewentualnie zgadzamy się, aby iść na ten kompromis. Niech stracimy! Jak to się nie zdziwiła? A powinna! Chociaż w zasadzie trochę racji w tym było. Gavrilidis miał dosyć specyficzny styl bycia, charakterystyczny dla niego, dlatego był w pewnym sensie typowy. Ciężko kogoś zadziwić, będąc sobą, nieprawdaż? Jednak nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, wszystko się może zdarzyć gdy głowa pełna marzeń! - No właśnie widzę. Ale nie przejmuj się, uratuję cię - dodał jakże wspaniałomyślnie, wciąż uśmiechając się nieco ironicznie. Nie był zdziwiony zachowaniem Zuzanki. No, może troszeczkę. Jednak jak najbardziej mu to odpowiadało. Objął ją w talii, przysuwając się jeszcze bliżej. - No, to w końcu się udało? - spytał cicho, nachylając się w jej kierunku.
Obydwoje tracili, ale oboje też zyskiwali, bo lepiej było żyć w zgodzie, niż się kłócić. Przynajmniej chwilowo, ale to wyjdzie z czasem. Znała na tyle już Ioannisa, że własnie nie mogła się zdziwić na jego zachowanie. Co innego z nią, ona zmieniała się jak kameleon i naprawdę trudno było przewidzieć, jak będzie się zachowywać danego dnia. Miała swoje różne zagrywki, metody, które trudno było rozgryźć. Jaka ciekawa dziewczyna? Taka zagadka, idealna dla Krukona! - Nie gadaj tyle, tylko ratuj mnie, superbohaterze - powiedziała stanowczo. Trzeba działać, a nie rozdrabniać się na kawałki, trzeba ją uratować, długo już przecież nie wytrzyma! - To było nam przeznaczone - powiedziała, a potem zaśmiała się gardłowo i założyła ręce za jego szyją. A po tym złączyła swoje wargi z ustami Ioannisa. Po co dłużej czekać?
Tak, to prawda, Ioanni nigdy nie czuł się zbyt pewnie w jej towarzystwie. Nawet, kiedy godzinami analizował później jej zachowanie, nie był w stanie stwierdzić, że rzeczywiście przewidziałby jej zachowanie. Zdecydowanie nie. Miał często wrażenie, że goni za nią, a ona wymyka mu się między palcami. Przesypuje niczym piasek, by potem wiatr zdmuchnął go zupełnie gdzie indziej. A on wciąż biegł i biegł, aż historia nie zatoczyła koła. Ale chyba to mu się właśnie w niej podobało. To, że w jednej chwili mogła się na niego rzucić, a w drugiej mógł dostać twarz. Ciężko było się przy kimś takim nudzić. Jednak czy chłopak nie zmęczy się nim dotrze do mety? Och tak, uwielbiał gadać, w szczególności wychwalając siebie. Ale zaśmiał się cicho na jej stanowczość. Cała Zuzanka. Nic się nie zmieniła. - Nie wierzę w przeznaczenie - odparł, co w zasadzie było totalną bzdurą, ale poczuł chęć negacji. Naparł na nią tak, żeby oparła się plecami o tablicę i wciąż obejmował ją w pasie. Kiedy ich usta się złączyły, przystąpił do namiętnego całowania ślizgonki. Skoro ma być konkretnie, to niech będzie konkretnie!
Bycie ciągle taką samą osobą było dla Zuzanki zwyczajnie nudne. Miała naprawdę niezłą zabawę z tych ciągłych zmian, były takie ekscytujące! Lubiła zaskakiwać innych i nie robiła sobie zbyt wiele z tego, że ktoś mógł za nią nie nadążać. Jeśli tak było, to albo musiał przyspieszyć i przystosować się, albo sobie odpuścić. A ona nie żałowała tych, którzy się poddawali. Widocznie nie byli warci jej uwagi i tylko marnowała na nich swój czas. Ale jak na razie Ioannis był wart jej uwagi i to bardzo, dlatego nie musiał się bać o to, że się Zuzanka nim znudzi. Na razie. A co, miała czekać w nieskończoność? A po co, carpe diem, trzeba brać z życia, co najlepsze, a nie zastanawiać się nad każdym jednym ruchem, to bezsensowne. I bardzo jej się podobały te konkrety. Wiedziała, czego chce, a tego właśnie teraz chciała i robiła wszystko, żeby to trwało jak najdłużej. I żeby czuć z tego przyjemność, a przy okazji dawać ją drugiej stronie. Bo wtedy to działało w obie strony. Oddawała więc pocałunki z nie mniejsza częstotliwością od tej, którą przedstawiał Ioannis. Cieszyła się chwilą i to się liczyło.
Ioanni nie bawił się swoją kreacją, on po prostu był sobą od początku do końca. Nigdy niczego nie udawał, nie odczuwał takiej potrzeby. Co innego w sytuacjach, kiedy chciał coś wyciągnąć od drugiej osoby. Wtedy miał szeroki wachlarz zasobów, umożliwiających mu zdobycie tego, czego chce. A tak? Nie miał najmniejszej ochoty ułatwiać tym wszystkim idiotom życia, będąc milusim i fajniusim. To nie dla niego. Jednak Zuzanka podobała mu się w każdej odsłonie. Było w niej coś przyciągającego, co chciało się mieć, obojętnie w jakiej formie. Dlatego pomimo wielu trudności wciąż gonił ją samochodem po łące. Taka tam metafora. Obejmował ją mocno, prawie tak bardzo jak samo jak ją całował. Długo, namiętnie. Aż... uznał, że nie ma co czekać, nie ma co tu stać! Dlatego złapał ją za tyłek i podniósł. Kiedy ta oplotła go nogami i rękami, postanowił ją zanieść... gdzieś tam!
Gilbert cieszył się jak małę dziecko, bo był taki mądry i zajebisty, że aż ciężko w to uwierzyć. Dopadł najpierw swoją sowę i wysłał do Bruka wiadomość o treści "chodź się ruchać na sianie", bo wiedział że po takim tekście przyleci do niego jak na skrzydłach. Musiała się jednak najpierw zrobic na bóstwo, miał mnóstwo czasu. Wybiegł z zamku jak nienormalny i szybciutko podbiegł do tablicy ogłoszeń żeby wyjąć z kieszeni stylowej kurteczki jakąś tajemniczą kartkę. Wziął jakąś tam pinezkę czy co było na tej tablicy, wyrzucił ogłoszenie o korkach z zielarstwa i przykleił własne. Zaklaskał w łapki najwyraźniej zachwycony, schował się szybko za tablicą, bo NA PEWNO NIE BĘDZIE GO WIDAĆ i czekał na Bruka licząc, że ubierze seksowne kapciuszki.
Rety, proszę tylko nie myśleć, że Bruk przyleciała, bo Gilbert proponował jej seksy, nic z tego. Wszystko przez tą jego głupią sowę... Ale od początku! Bruklin po trzeciej godzinie Zaawansowanych Mikstur pod rząd lubiła dać dyla do dormitorium dziewcząt i uderzyć w kimę, wszak całe to odmierzanie i mieszanie, a potem sprzątanie po nieudanych eliksirach było szalenie wyczerpujące. W sumie samo wstawanie rano i egzystowanie było dla Bruka niemałym wysiłkiem, ale po zajęciach przynajmniej się wysypiała, a dzisiaj ta głupia sowa wleciała do dormitorium (bezczelna!) i dziobała Ślizgonkę po nosie, aż ta wstała i odwiązała liścik. A potem sowa dziobnęła ją jeszcze raz, chyba profilaktycznie i Bruk już wiedział, kto urządził jej taką przemiłą pobudkę. Robić na bóstwo się nie musiała, wszak ładnemu jest ładnie o każdej porze, więc w try miga wyskoczyła z łóżka, wciągnęła na nogi jakieś stylowo szałowe cichobiegi, wysmarkała nos i już gnała przez korytarze niczym Avada rzucona przez Voldka w stronę Pottera. Niełatwo nicponia było znaleźć, wszak taki z niego bystrzak, że nawet nie podał miejsca spotkania, a sorry wielkie, Bruk nie miał pojęcia gdzie w Hogwarcie składuje się siano. O ile w ogóle takie miejsce istnieje! Jednakże wcale jej to nie przeszkadzało - dłuższa droga znaczyła obmyślanie lepszych dissów. Przechodząc parterowymi korytarzami odruchowo rzuciła okiem na tablicę ogłoszeń i aż się zatrzymała i wróciła, kiedy zobaczyła tam plakat ze swoja facjatą. I coś jej podpowiadało, że to wcale nie ogłoszenie o wygraniu przez nią konkursu na miss Hogwartu... - GILBERT SLONE TY NĘDZNA KREATURO - huknęła z mocą wydymając przy tym nozdrza i łapiąc się pod boki. Stała tak zaprawiając się niczym byk przed corridą, kiedy w oczy rzucił jej się kawałek trampka Slone'a, wyglądającego nieśmiało spod tablicy. HEHEHE, zarechotała w duchu Toxic, gdyż w jej głowie zrodził się iście piekielny plan. - Ech, co za sens się denerwować, tego niemądrego nicponia Slone'a przecież nawet tu NIE MA.... - westchnęła może trochę zbyt przesadnie teatralnie, po czym postukała butami w miejscu, żeby ten ćwok pomyślał, że sobie poszła. Ale z niej cwaniurek, nono.
Sówka była w końcu wychowywana przez Gilberta, musiała znęcać się nad Bruk w każdej możliwej sytuacji i to najbardziej jak tylko okoliczności pozwalają. W innym przypadku na pewno by ją wydziedziczył albo zjadł, sówka to cwana bestyja, wie co robi dlatego polecenia wypełnia. Ptaszysko nie wpadło tylko na to żeby zaprowadzić ślizgonkę na miejsce. Właściwie nic dziwnego, zrobiła to z tego samego powodu co panicz Slone. No kto jak kto, ale Toxic dokładnie powinna wiedzieć gdzie składują siano w tej szkole. Na pewno nie raz latała tam z widłami i tarzała się wesoło, śpiewając przy tym sprośne lub wiejskie piosenki. Łoj Dana Dana i tego typu bity były dla niej hitami prawie tak zacnymi jak twórczość Crucio. A tu proszę, taka niespodzianka. Normalnie udawała, że nic nie wie. I jeszcze lazła do niego w bardzo dziwny stanie. Dobrze, że stał za tą całą tablicą kiedy wieśniara wreszcie przyszła! Mógł w spokoju i radości słuchać jej reakcji i rozkoszować się tą chwilą niczym dobrym rosołkiem. Ale, ale. Coś tu było nie tak. Bruk ot tak sobie poszła? Odpuściła? Oj nie wierzył jej! Schylił sie po jakiś kamulec leżący niedaleko, podrzucił nim parę razy w dłoni żeby w koncu przerzucić go nad czy tam obok tablicy. W każdym razie chciał sprawdzić bez patrzenia czy w coś trafi. I faktycznie, rozległ się głuchy odgłos, jednak nie oznaczało to, że trafił w metalową ścianę, pustaka czy ziemie. To była głowa Bruk, znał doskonale ten dźwięk. A to cwaniura, tak go oszukiwać. Skrzyżował ręce na piersi i się cały naburmuszył, strzelił focha. Szkoda tylko, że zapomniał, że ona go nie widzi, ale cicho.
Ta sowa już przez samo przebywanie pod opieką Slone'a musiała być nieźle skrzywiona, bo Merlin wie, jakie on tam dewiacje lubił praktykować. Nawet przez chwilę zrobiło jej się szkoda ptaszyska (właściciela się nie wybiera!), ale mimo to zdążyła je zdrowo zdzielić po piórach w ramach zemsty za ten podziobany nos, a co. Wracając do jej demonicznego planu, to stała tak przed tą tablicą, zacierając łapki z miną szaleńca ('tyle wygrać, tyle wygrać' powtarzała złowieszczym szeptem) i oczekując, aż Slone, zadowolony z siebie jak nigdy, wyłoni się ze swojej kryjówki. A tu taki myk, że coś spadło jej na głowę! Szoknęła i z tego całego zdziwienia przemknęło jej przez myśl, że to ten wściekły ptak Gilberta w ramach zemsty ją osrakał i już, już bliska była wymachiwaniu zaciśniętą pięścią ku niebiosom, ale zdążyła ochłonąć i pomyśleć, że z kupy by tak nie bolało. Wiedziała, bo Gilbert to wiedział i jej opowiadał. On taki krejzol, lubił wiejskie rozrywki, a na nią gadał. Ale nieważne, tego już za wiele! Tym razem chodaki Toxic stukały o posadzkę całkiem naprawdę, kiedy bojowym krokiem zbliżyła się do kryjówki Ślizgona i bez namysłu, acz z miną prawdziwego szaleńca, rzuciła się na niego, przewalając na posadzkę i siadając mu okrakiem na brzuchu, tudzież czymś równie wklęsłym, jak na przykład jego klata. - Wiesz co się liczy? Szacunek czarodziejów ulicy! Znasz mnie lepiej niż ja siebie? Widziałeś mnie na glebie? Znasz upadek i cierpienie? Znasz każde wydarzenie? - nawijała z zawrotną prędkością ich ulubione bity Crucio, okładając przy tym nieszczęsnego Gilberta to po rękach, to po klacie (lub jej braku, hihih) i chociaż ręczyć nie będę, to zdaje mi się, że w ucho i po nosie też mu się oberwało.
Sowie było bardzo dobrze w towarzystwie Gilberta i skrzywdzenie mózgu nie miało żadnego znaczenia. Zresztą, Bruk też troszeczkę sobie w jego towarzystwie przebywała i co? Nadal jest taką samą wieśniarą i ciołkiem jakim zawsze była. Ale w sumie to bardzo dobrze. Pewnie, że Gilberta to kręci, taki fetysz. Zawsze zadaje sie z kimś kto ma krzywy ryj i jest głupi i ziomali się z nim najlepiej. W koncu przeciwieństwa się przyciągają, he he he. A tak w ogóle to masz głupi podpis, weź go zmień, wierze w ciebie ziomuś. Pisnął przerażony niczym rasowa góralka w tańcu kiedy rzuciło się na niego jakieś wygłodniałe zwierze, zaczęło rapować i bić go z przejęciem. Z początku oczywiście nie wiedział co się dzieje i kto wpuścił anorektycznego goryla do zamku, ale charakterystyczny, mięsny i smażony zapach jaki poczuł od jej włosów rozjaśnił mu sytuacje. Spojrzał na nią zdziwiony, ale pełen zapału do boju. Próbowała go dissować na Crucio, oh nie ma tak łatwo. - Z braćmi radocha dziś Na Serio jeszcze trzeźwo do super alkoholowych burd dziś podchodzę z rezerwą. Sapiesz najebany wpierdol i tu głupot mi nie pierdol. Z jedną małą buteleczką jak Waber tu nie ma lekko - zarapował jej kolejne wersy ich wspólnego idola i postanowił zacząć wbijać jej paluchy między żebra i w klatę. Znaczy się, próbował wbijać je w cycki żeby zabolało, ale przecież ona była płaska jak decha, nie było w co wbijać, musiał celować jakoś tak w tą okolice. Oj bojowo było! - Ale brzydko wyglądasz, ogarnij jape kapciu - dopiero teraz odważył się spojrzeć na jej twarz i to było straszne. Oczywiście szmatki i laczki ociekały seksem, jak to na panience Toxic. ALe zmęczony, świński ryjek i rozczochrane włosy i wszystko, fujka. Aż zasłonił oczy przerażony jakby Buke zobaczył.
Bruklin natomiast zawsze twierdziła, że ludzie mają różne zboczenia i wszystkie akceptowała. No, prawie wszystkie, bo dalej wyznawała 'avada kedavra ciotom!', ale te Gilbertowe tolerowała całkowicie. Na sto pro, chciałoby się rzec, taka dobra z niej ziomalka. Natomiast trochę zaczynało jej doskwierać wieczne bezpodstawne przytyki odnośnie rzekomego zapachu boczku na włosach, no i jakoby słoma miała jej wystawać z butów! Oczywiście w życiu nie powiedziałaby mu tego w normalnej rozmowie, wszak była prawdziwym ulicznym badassem, a nie jakimś tam Puchonem, żeby się żalić i jojczyć jak to jej źle. Ślizgonka dzielnie brała wszystko na klatę, ale kiedy już dochodziło między nimi do konfliktu, dissowała Slone'a nie tylko za obecny powód sporu, ale i za wszystkie inne sprawy, które jej leżały na wątrobie. Chyba dlatego też nie przestała wariacko skakać i maltretować Gila, nawet kiedy ten dźgał ją pod żebra i w cycki. Ten to zawsze znajdzie okazję do pomacania, no naprawdę. Wprawdzie perfekcyjnie wyrapowane zwrotki kawałka Crucio, no i dobry flow przyjaciela na chwilę ostudziły gniew Bruki, ba!, właściwie poradził sobie na tyle wyśmienicie, że Toxic chciała przybić mu sztamę i zarapować 'Napiłabym się z tobą ognistej dziś'. Niestety! Slone nie byłby sobą, gdyby chwilę później nie przejebał całej sytuacji, wtrącając diss na niewyjściowy (bo zaspany) ryjek Brooklyn. - Nie jesteś StoPro gdy podchodzisz z rana do lustra, patrzysz sobie w oczy, wiesz, że żona narzeczona ci się puszcza. Nie jesteś StoPro, gościu przykry zniknij, używasz stringów mamy zamiast dentystycznej nitki!!! - wycedziła bez namysłu, wszak to jedyne, co w chwili obecnego wzburzenia przyszło jej na myśl. Dopiero po chwili doszła do wniosku, jakie głupstwo palnęła! Już nawet nie chodziło o pojazd na matkę Slone'a, bo przecież wiedziała, że sam za nią nie przepadał. Ale chyba nie było w Hogwarcie osoby, która nie czytała ostatniego artykułu Obserwatorki. I chociaż nikt nie miał pewności, jak to z nimi naprawdę było, na cały zamek poszła fama, że Szarlota przyprawia Gilowi rogi i to w dodatku z jego bratem. - Ojej - mruknęła niemrawo, nieruchomiejąc, a bojowy nastrój prysł równie szybko, co się pojawił.
Ej no jak to tak Bruklin mogła? Przecież powinna zdawać sobie sprawę, że Gilbert zapinał w pupcie choćby takiego Dexterka i temu fejmuchowi (temu mniejszemu, że Dexowi) było bardzo superaśnie. Ale przecież Slone był bardzo męskim mężczyzną. Czasami nawet był zazdrosny, bo Toxic robiła wszystko żeby być tak męska jak on sam i całkiem dobrze jej to szło, cwaniura. Twardzielka taka, nie przyzna się co ją boli no to trudno. Gilbert nadal będzie się z niej naigrawał i będzie miał z tego niesamowitą radochę. Głupia Bruk, zamiast przyjść i powiedzieć, że nie należy zdradzać ich wspólnych sekretów to ona tutaj próbuje być naczelny disser. Ślizgon był pewny, że dziewczyna po prostu dokończy bit albo zarzuci refrenem i będą mogli sobie przybić piątalki i znowu będą najlepszymi ziomkami na dzielni. Niestety, nic z tego. Postanowiła go ostro przydissować. Zapewne nie przejąłby sie tym specjalnie i odpowiedział jej jakoś inteligentnie gdyby nie to wszystko co się tam ostatnio z Szarlotką działo, a przecież to było takie dziwne i skomplikowane. Otworzył buzie jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył się z jego gardziołka żaden dźwięk. Zrzucił ją z siebie, sam wstał z miejsca i otrzepał się dokładnie. Podszedł do tablicy i zerwał wcześniej umieszczone ogłoszenie żeby następnie zwinąć je w kuleczkę i schować znowu w bluzie. Oddalił się na kilka kroków i klapnął dupcią na ziemię plecami do niej pokazując, że właśnie strzelił focha i jak w ogóle mogła mu tak powiedzieć, przecież to przeciwko braterskiemu kodeksowi i w ogóle jest okropna i ma brzydkie kapcie.
Ależ Bruklin nic nie miała do gejuszków, naprawdę, mogli sobie zapinać kogo tylko tam chcieli. Za to szczerze hejciła Hogwarckie cioty rozsławiane wszem i wobec przez Obserwatorkę, wszak z reguły ci okazywali się mniej męscy i bardziej kobiecy niż Bruklin, a fuj. Zwłaszcza, że ona taka męska, bojowa, całkiem nieustraszona (no prawie jak Gilbert!), czego dowody właśnie dawała hejtując to tu, to tam. Podejrzewam, że w konkurencji na przewalanie gnoju albo ciągnięcie mugolskiego traktora do mety wcale nie radziłaby sobie najgorzej! Ale Przesadziła. Przesadziła i, co gorsza, zdawała sobie z tego sprawę! Było jej tak niemożliwie głupio, tak nostalgicznie i smutno, że nawet nie zaprotestowała, kiedy Gil zrzucił ją z siebie w rezultacie czego obiła sobie porządnie dupencję. Fiodor wiedział, że jak jest zbrodnia, to musi być i kara - Bruklin dopiero teraz się przekonała. Mądry czarodziej po szkodzie czy jak to się tam mówi. Chwilę siedziała, bezradnie wgapiając się w poczynania jej ziomeczka i zastanawiała się, co powinna z tym fantem zrobić. Ostatecznie podniosła się z ziemi i poczłapała do Gila, siadając przy nim po turecku z miną zbitego jelonka Bambi. - Ej - zagadnęła, szturchając go łokciem w ramię. I w sumie zrobiła tylko tyle, bo przecież nie miała pewności, z kim i co Szarlota robiła, kiedy przyćpana szlajała się po rynsztokach w Hogsmeade. Ale tu w sumie nie chodziło o nią, ani nawet o to, co myślała Toxic. Chodziło tylko o Gilberta i o fakt, jakim beznadziejnym biefefem okazała się Ślizgonka, no bo braci się nie traci, halo. - Ej, ziomeczku, przepraszam, nie chciałam... Wiesz, że najpierw robię a potem myślę. No dobra, dobra, w ogóle nie myślę - przełamała się, wzruszając ramionami. Następnie w ramach przeprosin i pocieszenia Toxic cmoknęła Slone'a czule w główkę, licząc, że po takiej dawce ziomalskiej miłości Ślizgon zaraz jej wybaczy i uzna, że sprawy nie było. Taki z niej cwaniurek!
Bruk to męski menszczyzna, nie da się ukryć. Trochę jej jednak brakowało do Gilberta i jego superowych mięśni i rycerstwa. Wierzył w nią jednak, z całego serca, że w końcu jej się uda i razem będą komentować dupeczki, bekać, ciągnąć traktory, drapać sie po jajach i spać do południa. Czyli robić wszystko co prawdziwi męscy kumple robić powinni. Wystarczy chęć, a na pewno tego Toxic nie brakowało. Kto by chciał być taką nią? Fajniej być super ziomem Gilberta. Oh jak się nagle zrobiło ckliwie i smutno. Najpierw oczywiście on musiał dostać choroby sierocej, bujać się w tym bezsensie i niebycie, marnować swoje życie i w ogóle się załamać nad sensem tego wszystkiego, bo przecież najpierw takie ploty o Szarlosi, a teraz jeszcze jego najlepszy (bo jedyny którego widuje) ziom go dissuje bardzo niefajnie i wcale go nie wspiera. Oh po prostu już zastanawiał się czy nie połknąć garści fasolek wszystkich smaków popierając wodą, ale chyba nie był już takim hardcorem, pozostałby przy cięciu się plastikową łyżeczką po wierzchu dłoni. Ale, ale! Nagle Bruk postanowił się do niego przysiąść, okazać skruchę i w ogóle wrócić do bycia super duper ziomalem. Takie mu wypracowanie jebła, że hohoho. Wzruszyłby się, ale boi się, że mu sie tusz rozmaże, jak to mówiO. Slone spojrzał na nią jak na plebs ostatni, ale to na szczęście krótko trwało. Nie umiałby się przecież złościć na swojego zioma zbyt długo. Walnął ją w ramie zapewne tym siniakiem, który jej powstanie pokazać, że wybaczył - Ale z ciebie frajernia Bruk - dodał jeszcze szczerząc do niej swoje piękne ząbki, znowu przecież byli kumplami na dobre i na złe. Znowu mógł wyjąć superowe ogłoszenie razem ze szpilką, którą zerwał z tych emocji. Znów mógł ją popchnąć na ziemie i wbić jej to ogłoszenie w klatę. Znaczy początkowo miało zatrzymać się na bluzce czy co ona tam nosiła, ale jego super siła sprawiła, że wbiło się w skóre tworząc ranę pewnie do końca życia - Oja, soreczka Bruk. Możesz wszystkim mówić, że to cie ugryzł Edłord ze Zmroku czy coś - no i to się nazywa przyjaciel. Wybaczy, pochwali zapach boczku, załatwi reklame na dzielni, zrobi krzywdę, a na koniec znajdzie wyjście z najcięższej sytuacji. No drugiego takiego jak Gilbert to ze świecą szukać.
Jest wiele sposobów na rozwiązywanie problemów. Można udawać, że ich nie ma, wmawiać sobie, że jak się z nimi prześpi, to coś się w końcu wymyśli, odkładać rozwiązanie na później... i tak dalej. Sorley dla odmiany postanowił rozwiązać jeden ze swoich, ten na który może mieć wpływ. Dlaczego dziś? A nie jutro, za miesiąc, w bliżej nieokreślonej przyszłości? Bo obudził się z przeczuciem... nie to ono go obudziło. Do tego stopnia, że nie mógł zasnąć ponownie. Próbował liczyć czarnoksiężników, zajął się czytaniem nudnej książki, ale nic nie powodowało chęci zaśnięcia. Ignorował przeczucie, a raczej próbował to robić, chcąc zająć swoje myśli czymś zupełnie innym. Pokusił się nawet o zaplanowanie kolejnego dnia! Co zupełnie nie było podobne do niego, ale i to na niewiele się zdało. Sięgnął po pergamin, pióro i kałamarz, ale to również nie ukoiło go w zadowalającym stopniu. Przeczucie... cholerne przeczucie było silniejsze. Nie pozostało mu nic innego jak wyślizgnąć się z łóżka i podążyć za białym króliczkiem. W wyciągniętym swetrze, który wydawał się pierwszą czystą rzeczą która wpadła mu ręce, spodniach od piżamy, rozwiązanych glanach, szaliku, który nie należał do niego i potargany, przemierzał powoli korytarze. Nie śpieszyło mu się, dlatego dopiero po dobrych kilku minutach dotarł do celu, przed tablicę ogłoszeń. Czy przeczucie podpowiedziało mu, że znajdzie swoją zgubę? Nie, nic z tych rzeczy. Cierpiał na brak galeonów. Ostatnimi czasy niestety chroniczny. Wszelkie próby odłożenia kilku monet spełzały na niczym... a potrzeby swoje miał. Dlatego tu przyszedł. Przeczucie mu kazało. Być może czuł, że jakiś mało rozgarnięty, ale za to mający majętnych rodziców, uczeń wywali wielkie ogłoszenie, że zapłaci za jakiś esej czy cokolwiek. Potrafił pisać, więc temat to nie problem. Nie martwił się o późniejsze, ewentualne pretensje, bo może nigdy nie nadejdą, więc nie zamierzał myśleć nad rozwiązaniem problemu, który jeszcze nie powstał. Albo liczył, że komuś potrzebny będzie właśnie on. Do zemsty na kimś, do wzbudzenia zazdrości, do czegokolwiek, bo mógł nienawidzić tego w sobie, ale miał urok, któremu jak tylko chciał nie potrafiono się oprzeć. Póki co skupił swoje myśli na skrawkach pergaminów z których krzyczały do niego dziwne i niekiedy niezrozumiałe treści. Nie zniechęcało go to, tak samo jak wiatr który smagał jego policzki. Wyglądał tragicznie, zdawał sobie z tego sprawę, niemniej nie robiło to na nim wrażenia. Ziewnął kolejny raz i przeciągnął się powodując, że sweter podjechał w górę i tym samym ukazał światu swój brzuch. Swoją drogą było co podziwiać, skóra i trochę kości. Ale każdemu według potrzeb.
Bruno bardzo szybko rozwiązywał swoje problemy. Po prostu uważał, że ich nie ma! Wyciągał niebieskiego lucky strike, wkładał między wargi i wszystko nagle nabierało kolorów. On nie przejmował się niczym, przez co pewnie ludzie go nie lubili. Nie interesowały go prace domowe, terminy, wszak wiedział, że to mu szczęścia nie zapewni. Był ponadto. Może dlatego tak naprawdę chorował psychicznie. Musiał nauczyć się rozmawiać, o tym co trzymał w środku, ale nie chciało mu się. Wolał żyć teraźniejszością, która mogła go codziennie zaskakiwać. Interesowali go ludzie. Chciał poznać smak szaleństwa, kompletnie się w nim zatracając. Nic innego nie miało wpływu na jego życie. W końcu dlaczego miałby się smucić i rozpaczać? W związku z tym nie był dobrym przyjacielem. Nie potrafił radzić. Słuchał, oceniał w chamski sposób oznajmiając swoje zdanie. Może to tak naprawdę fundowało mu samotność, w której zgubiło się wiele z nas. W końcu kto chciałby takie przyjaciela jeśli usłyszałby „ale z ciebie nudny typ”? Bruno nigdy nie przebierał w słowach. Konsekwencje nie były mu straszne. Ważne, aby żyć na krawędzi. Jak cała rodzina Bedau. Zapewne nie zaglądał tu za często. Miał gdzieś to, czy będzie jakieś zastępstwo czy może wielka uczta (chyba że na cześć jego imienia). Zbulwersował go fakt, że został złapany przez nauczyciela na paleniu i on śmiał go jeszcze zabrać za fraki do gabinetu. Sądził, że mu wszystko wolno. I prawdę mówiąc dalszy ciąg wydarzeń właśnie to pokazał, jednakże zachowanie mężczyzny było bardzo irytujące. Zaskoczył go. Nie sądził, że dzisiejszy, nudny dzień jeszcze wywoła na jego twarzy uśmiech. Naprawdę nauczyciel sądził, iż zaprzyjaźni się ze ślizgonem? Stanął gwałtownie przed tablicą ogłoszeń, wzdychając głośno. Była taka nudna! A to zastępstwo, a to lekcja, a to plan, a to rozkład dzwonków. Żadnego fajnego żartu, żadnego penisa, imienia sowy z dopiskiem: lody robię tanio czy innego matrymonialnego ogłoszenia. Szara rzeczywistość doprowadziła go do głośnego ziewnięcia. - Siema, Sorley – rzekł po francusku, przeinaczając imię chłopaka. Pochodzili z tego samego domu, więc znali się od lat. Bruno pomacał swoje kieszenie w celu znalezienia papierosów, a następnie zerknął na chłopaka, który prawdę mówiąc był po prostu wrakiem siebie. – Merde (tłum kurwa/cholera), balowałeś beze mnie czy jakaś laska Cię tak wymęczyła? – spytał. Bedau zawsze zaskakiwał swoją bezpośredniością, w której nie widział absolutnie nic złego. W końcu choroba sprawiała, że nie potrafił się zachować w żadnej sytuacji.
Głupota! Przeczucie, też mi coś, powinien dokładniej zapamiętać słowa siostry, która powtarzała mu, że w jego wydaniu coś takiego nie istnieje. Mogło mu się wydawać, mógł mieć nadzieję, że ma coś takiego co pomaga mu w funkcjonowaniu na tym świecie. Nic z tych rzeczy... i za każdym razem kończył zły na siebie, że znów dał się nabrać. Nie prowadziło to do niczego dobrego. Widać to teraz, stał jak kretyn przed tablicą ogłoszeń szukając czegoś czego na pewno nie ma. Na co liczył? Na wielki transparent 'Fogarty potrzebuje Cię!'? Kretyństwo w czystej postaci. Nic mądrego nie przeczytał, a i inwencja twórcza innych uczniów spadła ostatnio. A może nie wiedział kiedy przychodzić, bo gdyby zwlekł swój tyłek tutaj wcześniej coś przykułoby jego uwagę. Tak czy inaczej znów wykiwało go jego własne przeczucie. Gdyby za to za każdym razem dostawał galeona... no, no brak kasy na zawsze odpadłby z jego problemów. Oparł czoło na tablicy i zwymyślał się w myślach po raz kolejny za kretynizm, który osiągnął kolejny poziom. Popatrzył na czubki butów i miał już wracać skąd przylazł, gdyby nie znajomy głos. Nie podnosił wzroku, nie musiał, bo i bez tego wiedział kto do niego dołączył. - Bedau - przywitał się z chłopakiem, nie zwracał uwagi na to czy mówi do kogoś po imieniu czy nazwisku. Dla niego to bez różnicy, więc uznał, że innym też to nie będzie przeszkadzać. Bo co mogło być złego w zwracaniu się do kogoś tak jak się nazywa? Zrozumiałby pretensje gdyby przeinaczył, pomylił czy wymyślił komuś zupełnie nowe imię. - Merde, merde, merde - powtórzył cicho przewracając oczami, zawsze próbował zapamiętać przekleństwo po francusku i coś mu nie wychodziło. Przekręcał, przeinaczał w dziwny sposób... teraz wydało mu się to takie proste, że aż dziwne, iż kłopot sprawia mu zapamiętanie. - Nigdy nie mogę spamiętać - a to podobno przekleństw w innych językach człowiek uczy się najszybciej. Widać w jego wydaniu to również było zbyt trudne. Zajmować się powinien mniej wymagającymi rzeczami, a nie próbą nauki przekleństw i innych językach. - Tylko przeczucie - powiedział krótko nie zgłębiając się w temat. Przywykł do jego pytań, takich bezpośrednich, szybkich i czasem wydawało mu się, że zupełnie nieprzemyślanych. Bez różnicy mu było, bo jak nie chciał to najzwyczajniej nie odpowiadał, zmieniał temat albo udawał, że nie słyszał. - Nie znam takiej, która mogłaby mnie doprowadzić do takiego stanu - ubolewał nad tym... bo chciał znać taką, która wymęczyłaby go tak, doprowadziłaby go do takiego stanu po jednej nocy. W jego głosie można było wyczuć nutkę rozczarowania, że nie ma takiej.
A ładną miał tę siostrę? Może Bruno by się nią zaopiekował? Jak widać była bystra, inteligentna. Koniecznie musieli się poznać. Chyba że była młodsza od niego. Francuz kompletnie nie przejawiał pedofilskich skłonności. Kobieta musiała być zawsze starsza. W końcu nie daj boże trafiłby na świętą dziewice i użerałby się z nią do końca roku szkolnego. Chciałoby się powiedzieć „życia”, ale Bruno nie miał tyle cierpliwości na jedną kobietę. Musiał być zaskakiwany. Wielki transparent na pewno się do nich zaliczał. Mógłby mieć napisane „Bruno Bedau najlepszy kochanek ever” lub „Bruno Bedau geniusz Hogwartu”. Tak to ostatnie najlepiej do niego pasowało. Chłopak nagle zobaczył przypięte do tablicy różowe stringi damskie. Wyjął swoją różdżkę, podnosząc materiał nieznacznie. - Jesteś pewien, że to żadna dupeczka? Możesz po prostu nie pamiętać – zaśmiał się cicho, odrzucając majtki na drugi koniec pomieszczenia. Był ciekawy, która to tu zostawiła w przypływie jakieś gorącej fali pożądania. Poklepał po plecak chłopaka, nie wiedząc czy to jest pocieszający gest czy może też irytujący. Sam pewnie by się oburzył jakby ktoś go dotknął bez pozwolenia. Chociaż nie był pewien. - Merde, źle to akcentujesz – skarcił go. Chłopak wyznawał prawdziwy francuzbógwiecoizm. Oznaczało to, że tylko francuzi potrafią mówić po francusku. Inne narody muszą koniecznie się uczyć tegoż języka, ale koniecznie muszą zrozumieć, że nigdy nie będą mówić w nim dobrze. Kultura francuska była ponad każdą inną kulturę. Te zasady warto było spamiętać i trzeba koniecznie wyznawać. Nie był pewien, czy znał po angielsku przekleństwa. Zawsze gdy się denerwował przechodził na swój ojczysty język. Nigdy nie obchodziło go, czy ktoś rozumie jego gniew. Musiał się wyżyć, narobić bałaganu, a potem uśmiechnąć się kpiąco i odejść. - Jakie przeczucie? – spytał zdezorientowany, nie wiedząc, o czym już mówią. Rozejrzał się aż po pomieszczeniu, czy żadne „przeczucie” nie siedzi tam. Oczywiście zastanawiał się, czy nie ma tu w pobliżu żadnego nauczyciela, ponieważ miał okropną ochotę zapalić. Z wygraną w oczach wyciągnął paczkę papierosów, częstując nią Sorleya. - Mam Cię zapoznać z takimi? – spytał od niechcenia.
Czy ładną miał siostrę? Też pytanie, lepszej by Bruno nie znalazł, ale coś podpowiadało Sorleyowi, że miałby opory przed pozostawieniem tej dwójki na dłużej samych. Nie żeby się jej wcinął, niemniej... tak zawsze mógł sobie mówić, że niewiele interesuje go życie Savannah. Zresztą rozmyślania były teraz czysto teoretyczne, bo nic nie zapowiadało żeby znów pojawiła się w Hogwarcie. No może ewentualnie wtedy, kiedy dostanie to czego chciała. A nie mial pojęcia na jakim jest etapie poszukiwań, bo przestała go zasypywać listami. Dobrze i tak nie miał czasu odpisywać. - Bedau, nie będą Ci pasowały do koloru oczu - taaa, powiedział jakby chłopak miał zamiar wziąć je dla siebie, ale nie ważne. Wątpił szczerze by komukolwiek pasował róż, w dodatku tak wściekły i intenstywny. Akurat tak się złożyło, że jak kończył mówić, Bruno odrzucił je za siebie. - Poszukaj w pustych klasach może znajdziesz coś w swoim kolorze - nie potrzeba było dużo szczęścia, ani czasu, aby zapełnić swoją szafę ciekawymi rzeczami. Sam nie próbował, ale ostatnio na śniadaniu przyszło mu siedzieć obok pustych dziewczyn, które rozmawiały o znajdowaniu części garberoby po szkole. Na samo wspomnienie uśmiech spełzł mu z twarzy, a jedzenie na powrót podeszło do gardła. Tak durnych i obrzydliwych rzeczy nie słyszał dawno. Prychnął, bo nie lubił jak się go poprawiało. Nie dość, że miał problem z zapamiętaniem przekleństwa w innym języku, to jeszcze musiał przywiązać uwagę do akcentu... Człowiek chce się rozwijać. Ma ambicje, chęci i całą resztę, a tutaj stanie taki i od razu źle, źle, źle. Machnął ręką na to wszystko, bo za kilka minut i tak zapomnie jak to było. - Idź z tym - powiedział, przecząc swoim słowom, bo wyciągnął rękę po papierosa. - Jakbyś nie wiedział, że nie palę i przestań się tak głupio uśmiechać - obrócił fajka w rękach kilka zanim wylądował w jego ustach i go podpalił. Nie pamiętał czy kiedykolwiek kupił sam paczkę, czy żerował tylko na innych. Druga opcja była bardzo prawdopodobna. Dopóki nie poczuje dymu, nie czuje takiej potrzeby. A skoro Bruno i tak będzie palił i częstował, to głupotą byłoby nie skorzystać. - Nie ma takiej, która byłaby zdolna do tego - powiedział z pewnością, bo skoro sam nie trafił na taką, to nagle Bruno miałby mu ją spod ziemi wyciągnąć? Bo jest tak, że człowiek się nastawi, poświęci sobie trzy sekundy więcej niż zawsze, żeby pani zadowolona była. Wszystko zaczyna się tak jak powinno... i dupa. Dziewczyna okazuje się porządna, taka tylko pozująca na niegrzeczną i dużo to ona owszem lubi, ale mówić. Biedny ten Sorley, że tak trafia.
W zasadzie chłopak powinien iść ideologią, że każda kobieta jest ładna i warta poznania. Bruno chyba cierpiał na podobny deficyt co Fogarty. Nie potrafił znaleźć już dziewczyny, która go zaskoczy. Wszystkie miały tą samą zasadę: nie znaczy tak. Już miał dosyć tego. Narzekały na to, że pali i jakieś tak inne duperele. Oczywiście był ponadto, ale ile razy mógł to słyszeć? Musiał znaleźć sobie jakąś porządną ślizgonkę, która zrozumie, iż potrzebne mu do szczęścia są tylko luźne relacje. - Tak sądzisz? – spytał smutno. Tak, tak, Bruno Bedau chętnie nosiłby przyduże, damskie, różowe gacie. Niezbyt chciało mu się rozmyślać, jak tu się w ogóle znalazły i do kogo należą. Jeszcze znalazłby jakąś paskudną panią (lub trafiłby na Elenkę), więc w myślach musiałby sobie powtarzać „merlinie, liczy się tylko charakter”. - Dzięki, mam swoje trofea – odrzekł z sarkazmem, choć nic takiego nie zbierał. Sam przecież korzystał z takich pomieszczeń. Nie chciał wchodzić w czyjeś życie seksualne. Jeszcze zacząłby być zazdrosny, jeśli ktoś miał fajniejsze od jego. Nawet zastanawiał się przez chwilę, jaki kolor by do niego pasował. Kobiety w ogóle dużo mówiły i bez sensu. Często ich tematem były ubrania, bądź „chamskie” zachowania chłopców. Można od święta posłuchać, ale Bruno zdecydowanie doradziłby zatkanie im ust pocałunkiem. Zaśmiał się, gdy Sorley działał sprzecznie ze swoimi słowami. Chłopak tak naprawdę lubił kusić, zwłaszcza używkami. - Wiedziałem, że się skusisz – rzekł z satysfakcją, sam podpalając papierosa. Mocno zaciągnął się używką jakby stanowiła dla niego jedyne źródło tlenu. Nie wiedział, dlaczego mając tak mało lat pali jak stary marynarz. W końcu był „kapitanem”… Matka wielokrotnie powtarzała mu, że całe szaleństwo pochłonie go i przestanie istnieć. - Jak to nie ma? Spałeś z całym Slytherinem? – spytał zdziwiony, wypuszczając wolno dym nikotynowy. Bruno w kwestii dobierania dziewcząt posiadał duże umiejętności. On po pierwsze posiadał dużą intuicję, a po drugie zawsze obserwował ludzkie zachowania. – [b]Są za sztywne czy co?[b] – dodał zdziwiony, bo tak naprawdę się zgubił. Czy tylko on uważał, że w całym Hogwarcie brakuje naprawdę chodzącej, dobrej zabawy? Każda z nich była obiecująca, ale zawsze chciała mieć pierścionek na palcu. Widocznie ani Sorley ani Bruno nie pragnął niczego zobowiązującego. Potrzebowali zabawy, nie zrzędzącej żony i trójki dzieci.