Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Początkowo naprawdę wystraszyłam się, że dziewczynce dzieje się jakaś krzywda, że mdleje lub po prostu jest jej słabo. A może jakiś rówieśnik lub, co gorsza, starszak powiedział jej coś niemiłego i zaszyła się w ciemnym kącie sali wejściowej, płacząc i rozważając ucieczkę z zamku? Opcji było naprawdę wiele, a niestety kurs nauczycielski nie przygotowywał na wszystkie ewentualności. Takie rzeczy musiałam rozważać samodzielnie w głowie, ważąc i oceniając prawdopodobieństwo wystąpienia danej sytuacji w tym momencie w rzeczywistości. Zdecydowałam się przybrać na twarz ciepły uśmiech, choć wyszedł prawdopodobnie niemrawo, jako że wciąż zżerał mnie stres związany z odpowiedzialnością na innych uczniów. Nikt nie mówił, że asystowanie będzie proste, prawda? Kilka kroków później stałam przed niewielką, bardzo wystraszoną postacią, która mimo niskiego wzrostu kuliła się jeszcze bardziej. Najwyraźniej mocno ją onieśmieliłam lub myślała, że za sekundę oberwie szlabanem za szlajanie się po zamku o tej godzinie. Spojrzałam dokładniej i zorientowałam się, że nawet kojarzę to dziewczę z tej felernej, nieszczęsnej lekcji transmutacji. Nie wyprawiała nic głupiego - z automatu zagarnęła całą moją sympatię. Słysząc jednak jej odpowiedź, uniosłam jedną brew do góry: - Tutaj? - zapytałam, rozglądając się dookoła, zahaczając wzrokiem także o sufit. Nijak jednak w sali wejściowej nie dało się oglądać... No właśnie, czego? - Co to są te całe Lirydy? Słyszałam o nich dziś już chyba trzy razy, ale nikt mi nie wytłumaczył - dodałam więc, szukając odpowiedzi na to nurtujące mnie pytanie w wielkich jak spodki, brązowych oczach młodej uczennicy.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Zacisnęła wargi zażenowana, gdy dotarło do niej, że jej tłumaczenie wcale niczego nie tłumaczy. Nawet gdyby kobieta wiedziała czym są Lirydy, to raczej nie wydedukowałaby całej historii tego, jak Finn się tu znalazła. Teraz pewnie sprawiała wrażenie, jakby wyjechała z pierwszą lepszą wymówką, jaka przyszła jej do głowy, a jak zacznie to jeszcze drążyć i wyjaśniać, to już w ogóle się pogrąży. Milczała więc, tym razem mając w głowie zupełną pustkę. Odblokowała ją asystentka zadając kolejne pytanie - takie, na które odpowiedź nie była skomplikowana. - Rój meteorów - odpowiedziała krótko, bo choć w myślach zwykła zawsze wszystko komplikować i niepotrzebnie analizować, to mówiła zazwyczaj zwięźle, prosto i na temat. Wiele więcej z resztą nie wiedziała, bo jeszcze nie zaczęła pisać o nich pracy. Profesor Kersey zapewne nie byłyby tą odpowiedzią ukontentowany, ale niezwiązanej z tematem osobie powinna wystarczyć. - Mamy pracę domową - dodała jeszcze po chwili zastanowienia, odpowiadając na niewypowiedziane głośno pytanie, skąd takie zainteresowanie spadającymi gwiazdami. Nie wiedziała co jeszcze mogłaby powiedzieć albo co zrobić, więc po prostu stała i czekała na jakieś dalsze pytania czy instrukcje automatycznie i bez niczyich nakazów przyjmując autorytet asystentki.
Astronomia nigdy nie była moją mocną stroną, gdy byłam w Hogwarcie i chyba po skończeniu sumów ani razu się na niej nie zjawiłam. Dlatego też wiedza, czym były Lirydy, bardzo szybko uleciała mi z głowy, o ile w ogóle kiedykolwiek ją posiadłam. Słysząc odpowiedź uczennicy, pokiwałam głową, wydając z siebie przeciągły dźwięk zrozumienia. I wszystko jasne, gwiazdki spadają! - To musi być ciekawe zjawisko - skwitowałam, posyłając jej kolejny pokrzepiający uśmiech, lecz patrząc na to, jak bardzo była zestresowana całą tą sytuacją, niewiele zdziałał. Dziewczynka prawdopodobnie bała się, że wlepię jej szlaban za siedzenie o tej godzinie w sali wejściowej, ja jednak miałam nieco inne plany wobec tego dzieciaka. - Czekasz na kogoś, z kim robisz to zadanie? Bo nie powinnaś sama chodzić po zmroku - dodałam, patrząc na nią uważnie, by wyłapać, czy będzie coś kręcić w zeznaniach. - W ostateczności jeśli nie masz towarzysza, ja z Tobą pójdę - oświadczyłam po chwili. Decyzja spontaniczna, ale może obserwowanie jakichś komet będzie lepszym sposobem na spędzenie wieczoru, niż samotne przeczesywanie zamkowych korytarzy? - To jak? - zapytałam jeszcze, uśmiechając się entuzjastycznie.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Finn nawet nie oczekiwała, że tyko dlatego, że ktoś jest nauczycielem, będzie się znać na wszystkim co było w szkole. W sumie to było smutne, jak wiele wiedzy zdobytej w szkole z czasem uciekało z głowy. Smutne i bezsensowne. Aż się chciało spytać, co ona tu w takim razie robiła? - Mhm - odpowiedziała, nie wiedząc czy w ogóle powinna odpowiadać. Właściwie to nie miała pojęcia czy Lirydy są wyjątkowe. Do przedwczoraj nie miała pojęcia o ich istnieniu. Z drugiej strony jak często ma się okazję być mądrzejszym i bardziej doświadczonym od nauczyciela... czy tam jego asystenta - jeden pies. Finn chciałaby tylko mieć z tego w pełni korzystać. Nic złego nie zrobiła, a i tak zmieszała się, kiedy Thìdley "zwróciła jej uwagę" po pytaniu. - Miałam iść z koleżanką - mruknęła, szarpiąc i tak już sfatygowany rękaw bluzy i unikając kobiety wzrokiem - Ale jej nie ma. Może zasnęła... dodała ciszej, zastanawiając się czy nie podaje za dużo faktów jak na szczerą odpowiedź. Cholera... miała wrażenie, że kłamanie jest łatwiejsze niż brzmienie szczerze, kiedy naprawdę szczerym się było. Zupełnie tak, jak gdy wychodziło się ze sklepu nie kupiwszy niczego i uważało się, żeby nie sprawiać wrażenia, że coś się ukradło. Zamrugała szybko kilka razy na propozycję kobiety, z niezwykle tępym wyrazem twarzy. Oglądanie spadających gwiazd z nauczycielem, to coś o czym marzył każdy trzynastolatek. No nie tak sobie wyobrażała dzisiejszą noc... Miały się włóczyć po błoniach, korzystając z tego, że mogą i trochę ponadużywać tej wolności. Z drugiej strony jak niby miała odmówić prawie-profesor. Miała wrażenie, że wybiera tu między spacerem z Thìdley, a szlabanem. Fakt, że przecież sama chciała przecież zobaczyć te Lirydy zupełnie wypadł jej z głowy, w obliczu zagrożonej reputacji. - Okej... znaczy w porządku, znaczy... no - jąkała się, zastanawiając się jak poprawnie i z szacunkiem wyrazić zgodę i nie brzmieć przy tym sztucznie. Chuj. I tak się nie udało - Miałyśmy iść gdzieś nad jezioro - dlaczego ona wciąż mówiła? - Bo tam widać gwiazdy też w wodzie ... Przeklętym niech będzie dzień, w którym nauczyła się mówić. Szczególnie, że najwidoczniej nie nauczyła się do końca. No nic... Reszta już w sumie zależała od Thìdley. Finn pozostawało modlić się, żeby nikt znajomy nie zobaczył jej spacerującej z nauczycielką. Merlinie, to by dopiero była siara!
Ajax spokojnie czekał aż wszyscy zbiorą się z powrotem w Sali Wejściowej, zanim powie kilka kwestii. Raczej nie dyskutował z żadnym uczniem. Raczej spokojnie pokazywał im miejsce, gdzie powinni odłożyć swoje kupy i nie pozwalał wracać do dormitorium każdemu kto chciał już iść. Kiedy w końcu wszyscy wrócili, jedni z lepszym, drugi z gorszym skutkiem, wciąż nikt nie przyznał się do wybryku przed lekcją. Ajax rozejrzał się groźnie, kiedy w końcu wszystkim udało się wrócić. - Niestety nikt nie przyznał się do zrobienia tego niezwykle zabawnego dowcipu... cóż, to może dobrze się składa, patrząc na to, że będziemy mieć z profesor zielarstwa mnóstwo do robienia z odchodami lunaballi. Dlatego wszyscy dostają szlaban. Proszę oczekiwać powiadomienia ode mnie, całkiem niedługo. Z przyjemniejszych rzeczy, rozdam zaraz punkty domów, patrząc na to jak szybko przyszliście, ile cennych odchodów zebraliście i... cóż czy w ogóle znaleźliście to co mieliście znaleźć. Na następne zajęcia proszę o pracę domową. Opis lunaballi jako stworzenia, dodatkowo przeżycia przy spotkaniu z nią, ten kto może. Ajax władczo macha ręką na wszystkich, by sobie poszli, a sam zabiera swoje kupy i również wychodzi z Sali Wejściowej, niepomny na jęki zawodu a propo szlabanu.
Punkty:
Punkty dla domów dostajecie za: +5 pojawienie się na lekcji +5 znalezienie lunaballi +5 jeśli grupa napisała posta w sali wejściowej +5 za największą liczbę zebranych odchodów +3 za drugie miejsce w liczbie zebranych odchodów (grupa, która rzucała kostką po znalezieniu lunaballi nie dostaje dodatkowych punktów, więc tu jest remis)
Każdy kto dograł do końca dostaje 2 punkty, grupa której się nie udało 1 punkt z ONMS.
/zt szlaban będzie przyjemny, obiecuję, a praca domowa będzie w powiadomieniach
Moje wyczucie w rozmowach z uczniami wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Strasznie ciężko było mi zacząć myśleć o sobie w pozycji "bardziej uprzywilejowanej", tej poważnej figury z kadry Hogwartu. Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że dziewczynka mogłaby potraktować wybranie się na oglądanie gwiazd w moim towarzystwie jako siarę. Zaskakujące, z jaką łatwością można zapomnieć o swoich odczuciach i przeżyciach w podobnym wieku - ja sama wtedy uważałabym to za jedną z gorszych rzeczy na świecie. Teraz jednak naiwnie uznałam, że przerażona uczennica jest wyłącznie onieśmielona faktem rozmawiania z kimś od siebie starszym. Może rzadko spotykała się z podobnym traktowaniem i nie wiedziała, jak do sprawy podejść? Może zaskoczyło ją to, że po pierwszej odpowiedzi nie posłałam jej od razu ze szlabanem do łóżka? - Świetnie - skomentowałam jej pomysł oglądania gwiazd nad wodą, kiwając głową z uznaniem. - W takim razie chodź, szkoda tracić czasu. Jeszcze przegadamy całe te Lirydy i nici z twojego projektu - stwierdziłam, po czym spojrzałam na nią wyczekująco, gotowa ruszyć na błonia. /zt x2 przenosimy się tu
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Uczta niedługo miała zmierzać ku końcowi, a Bridget nie była już w stanie patrzeć na kolejne pojawiające się przed jej oczami posiłki, jakkolwiek znakomite w smaku i zapachu były. Wieczór był ubarwiony przez liczne zakłócenia, niektóre prowadzące do zabawnych sytuacji, inne znacząco przykre - ją na szczęście ominęły te z gorszych przygód. Rozmawiała z koleżankami przy stole i rozprawiała o wydarzeniach z Meksyku z uśmiechem na ustach - było jednak coś, co skutecznie jej go zmyło. W pewnym momencie postanowiła spojrzeć w kierunku stołu Ravenclawu. W pierwszym momencie natrafiła wzrokiem na postać Marceline, na szczęście odwróconej do niej plecami, wobec czego widziała wyłącznie jej plecy i opuszczone na plecy miedziane włosy. Jej wnętrzności wykonały delikatny obrót na samo wspomnienie tego jednego razu w Meksyku... Który od razu odszedł w zapomnienie, czy jej spojrzenie wylądowało na starszej siostrze. @Lotta Hudson wróciła do Hogwartu. Bridget miała wrażenie, że jej serce na moment stanęło w miejscu. Dziewczyna nie widziała jej, była zajęta swoimi sprawami i rozmawianiem z siedzącym obok niej Dearem, który w tej sytuacji wyłącznie dolewał oliwy do kotłującego się w Puchonce ognia. Zacisnęła dłoń w piąstkę, podobnie mocno zagryzła szczęki. Co ona sobie wyobrażała? Tak po prostu się zjawić i nawet nie odezwać się do niej słowem? Nie podejść ani razu, nie napisać nic? Czy już zawsze zamierzała w ten sposób postępować? Brunetka poczuła napływające do oczu łzy złości, wobec czego zamrugała gwałtownie, a potem podjęła decyzję, że jej czas w wielkiej sali dobiegł końca. Wstała i skierowała swoje kroki ku wyjściu, gotowa udać się do swojego dormitorium i nie wychodzić z niego do następnego dnia, aż na schodach zorientowała się, że powinna poczekać do samego końca i zebrać pierwszaki. Westchnęła ciężko i wróciła do sali wejściowej, nie decydując się na ponowne wejście do środka. Już niedługo profesor Bennett powinna wygonić całą tę hałastrę do spania. Oparła się plecami o ścianę i z rękami splecionymi z tyłu czekała, aż drzwi się otworzą i tłum uczniów wyleje się z Wielkiej Sali.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Oczywiście, że cholernie bałam się porozmawiać z Bridget. Odkładałam to jak mogłam, bo zupełnie nie miałam pojęcia co jej powiedzieć - mimo wszystko zniknęłam niemal bez słowa, zostawiając jej zaledwie krótki liścik. Mojej sprawy nie polepszał fakt, że Obserwator napisał na mój temat całą masę podłych plotek, zaś moja młodsza siostra była dosyć naiwna i wierzyła we wszystko co nabazgrał ten szmatławiec. Nie mogłam jednak zostawić tej sprawy. Wyrzuty sumienia uderzyły mnie szczególnie mocno, gdy odwróciłam głowę i zobaczyłam ją niemal wybiegającą z Wielkiej Sali. Musiała mnie zobaczyć - nie widziałam innego wytłumaczenia tak impulsywnego zachowania. Uczta dobiegała już końca, więc starając się nie zwymiotować z nerwów przeprosiłam Caluma i otaczające nas osoby, po czym biorąc głęboki oddech podążyłam ku wyjściu z sali. Nie możesz wiecznie tchórzyć, Hudson - pomyślałam. Moja siostra stała przy ścianie, a jej mina nie zwiastowała niczego dobrego. Czułam, ze serce bije mi coraz mocniej ze stresu, miałam jednak świadomość, że muszę w końcu to załatwić. Powolnym krokiem podeszłam do Puchonki i objęłam ją spojrzeniem. Z każdą kolejną chwilą zaczynałam żałować, że nie zostałam w Rumunii albo, że przynajmniej nie rozwiązałam tej sprawy jakoś rozważniej. - Bridget... - wydusiłam trzęsącym głosem starając się zdobyć na choć jedno słowo wyjaśnienia. Nie byłam w stanie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget stojąc przy ścianie rozmyślała intensywnie na temat tego, jak będzie wyglądał jej następny rok szkolny i czy sobie w nim poradzi właśnie ze względu na ten powrót siostry. Wszystko to, co zdążyła sobie już poukładać, nagle ponownie się burzyło przez ten jeden puzzel zupełnie nie pasujący do jej obecnego świata. Przez pewien czas naprawdę udało jej się zepchnąć smutki na bok i na nowo cieszyć się życiem - teraz miała ochotę obgryzać z nerwów paznokcie i powstrzymywał ją chyba tylko fakt, że pomimo stresu wolała mieć ładne dłonie. Z jednej strony miała nadzieję, że ujrzy Lottę w tłumie, który już niedługo miał opuścić Wielką Salę - pragnęła konfrontacji z nią, mimo iż na samą myśl przechodziły ją dreszcze strachu, a w żołądku czuła ogromny ścisk. Z drugiej nie wiedziała, czy byłaby gotowa na rozmowę z nią. Od kilku tygodni miała w głowie przygotowane dokładnie to, co chciała jej powiedzieć. O tym, jaką dezorientację czuła w związku z pozostawionym przez nią listem. O tym, w jaką rozpacz wpadła, gdy okazało się, że E.J. rozpłynął się w powietrzu wraz z Williamem, nie mówiąc już o tym, że sama Lotta wyjechała nie wiadomo dokąd. O tym, ile nocy przepłakała z tego powodu i jak bardzo martwiła się o los jej i siostrzeńca, o którym do tej pory nie miała żadnych wieści. Kłębiła te myśli, pojedyncze emocje i zdania pod kopułą czaszki, lecz gdy dojrzała ją przed sobą, wszystko uleciało ustępując miejsca pustce i czystej dezorientacji. Zamrugała gwałtownie i rozplotła ręce, które następnie zastygły w dziwnej pozycji, ni to przy ciele, ni wyciągnięte do przodu. Pragnęła jednocześnie przytulić ją i odepchnąć od siebie daleko. Otworzyła usta, lecz nie wiedziała, co powiedzieć. - Lotta - rzekła w końcu, głosem o tyle zaskoczonym, że spodziewała się samej rozpoczynać konwersację z nią. Między dziewczynami zapadła bardzo niezręczna cisza. Bridget miała wrażenie, że głośne bicie jej serca odbijało się echem w sali wejściowej. - A jednak wróciłaś - wypaliła w końcu największą oczywistością. Na nic innego nie mogła się zdobyć.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wypowiadane przez Bridget słowa ciążyły mi jak kowadło u stopy. Wiedziałam, że jestem winna, jednak podświadomie spychałam to na bok, desperacko trzymając się świadomości, że ucieczka nie była tylko i wyłącznie moją winą. Wsłuchałam się w słowa wypowiedziane przez siostrę tonem niemalże zupełnie nieobecnym i zawahałam się. Czy aby na pewno powrót był dobrym pomysłem? W gruncie rzeczy byłam przekonana, że nie, a moja gotowość do rzucenia wszystkiego i złapania pierwszego świstoklika do Rumunii wzrastała z każdą nadchodzącą sekundą. - Tak - wydusiłam w końcu. Znów na moment zamilkłam próbując odczytać reakcję siostry. Czy zamierzała się obrazić? Uciec? A może była skłonna mi wybaczyć? Nie miałam pojęcia - jej oblicze pozostawało niewzruszone, w żaden sposób nie okazując co tak naprawdę sądzi o tej trudnej dla nas wszystkich sytuacji. - To nie tak miało być... - wyszeptałam - Wiem, że powinnam najpierw przyjść do ciebie, ale... bardzo się bałam. Spojrzałam na siostrę. Nie wiem czego oczekiwałam - raczej nie wybaczenia, prędzej strzała w pysk. Z trudem powstrzymywałam mimowolnie przymknięcie powiek.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget mimowolnie zacisnęła jedną rączkę w piąstkę, chowając ją jednak za plecami, by nie pokazać siostrze jak wiele negatywnych emocji budziła w niej jej obecność. Choć przygotowywała się do tego niemalże od połowy wakacji, okazało się, że wciąż nie mogła pogodzić się z obecnym stanem rzeczy. Jej oczy przeskakiwały od jednej do drugiej, błękitnej tęczówki Lotty, starając się odgadnąć, co kryło się za jej zmartwioną, może pozornie?, fasadą. Czy naprawdę było jej przykro, czy wyłącznie zgrywała taką, by wzbudzić w niej współczucie i litość, które zagłuszyłyby czystą złość wobec jej osoby? Nie potrafiła jednak tego stwierdzić, czując w głowie zbyt wielki mętlik jej własnych, zapętlonych i zaplątanych myśli. Zamknęła oczy na dwie sekundy, oddychając przy tym głęboko. Potrzebowała się uspokoić. Jedyne, co powstrzymywało ją przed krzykiem lub płaczem, to obecność innych osób wkoło. Obecność dużej grupy ludzi w Wielkiej Sali, tuż obok za wielkimi drzwiami. Bądź co bądź nie chciała wzbudzać sensacji, robić afery z powrotu jej siostry - sama wystarczająco dużo namąciła i wzbudziła już zbyt wiele plotek. Bridget nie chciała w tym uczestniczyć. - Och, doprawdy? - powiedziała płasko przez delikatnie zaciśnięte zęby, nawet nie siląc się na udawane zdziwienie, jednocześnie nie umieszczając w głosie pierwiastka zjadliwości. Jeszcze. - Czego się bałaś? Że uznam twoje czyny za nieodpowiedzialne i krzywdzące? Czy może czegoś innego? Do czary goryczy spływały coraz to nowe kropelki, powoli podnosząc poziom ogólnego rozgoryczenia odczuwanego przez Puchonkę.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Bridget mierzyła mnie w taki sposób, że strach, stres, a przede wszystkim wyrzuty sumienia dobijały mnie jeszcze bardziej. Dyskretnie otarłam łzę, która pchała się na mój policzek - czułam się cholernie smutna, ale z drugiej strony nie chciałam płakać. Po pierwsze - zależało mi na tym, żeby porozmawiać, postawić sprawę jasno, ale po drugie, zapewne znacznie istotniejsze - nie chciałam wzbudzać litości siostry, ani nikogo innego. Nawarzyłam okrutnie gorzkiego piwa i wiedziałam, że muszę je wypić, żeby naprawić to co spieprzyłam. - Właśnie tej reakcji - mruknęłam cicho, niemal niedosłyszalne, jakbym chciała pozostawić te słowa tylko dla siebie. Jej płaski ton mnie przerażał, bo choć byłam w stanie zrozumieć jej złość i żal, to cholernie zadziwiało mnie to wyobcowanie. Gdybym usłyszała krzyk i płacz byłoby mi trudno, ale przynajmniej rozumiałabym jej emocje. Ten spokój był zdecydowanie gorszy, poniekąd wytrącał mnie z równowagi. - Wiem, ze zrobiłam źle i żadne moje przeprosiny tego nie wynagrodzą - odparłam w końcu z nieskrywaną skruchą - Ale to nie jest takie zero jedynkowe jak się wszystkim wydaje. Zgarnęłam ciemne włosy z ramion do tyłu starając się z ciemnych tęczówek Bridget odczytać jej intencje i emocje. Bezskutecznie, pozostawało mi więc oczekiwać na atak.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget również pragnęła rozmowy i wyjaśnienia, od bardzo, bardzo dawna, lecz postawiona w faktycznej sytuacji z konfrontacją nie potrafiła odpowiednio się zdystansować. Miała wrażenie, że gdyby tylko na moment podniosła głos, wszelkie tamy puściłyby i wylałby się z niej zdecydowanie przesadzony, zbyt wielki żal. Czy naprawdę? Może rzeczywiście odczuwała wobec niej tak silne emocje? Ciężko było jej stwierdzić, ponieważ na razie nie pozwalała, by drzemiący w niej huragan wydostał się na zewnątrz. Tłamszenie uczuć dla kogoś tak impulsywnego jak Bridget było niezwykle trudnym zadaniem, lecz chciała mu podołać chociaż jeszcze chwilę, nawet jeśli trwałaby pięć minut. Nie mogła pozwolić sobie na wybuch w sali wejściowej, prawda? Gdyby rozmawiały w zaciszu czterech ścian mieszkania, prawdopodobnie nie przejmowałaby się aż tak bardzo tym, jak zareaguje otoczenie. Puchonka miała jednak wiele hamulców w związku z tym, co pomyśli postronny obserwator. Co jeśli to ją osądzi jako bezwzględnego i zimnego kata, przecinającego wiążące ją z siostrą nici mimo jej powrotu? - Masz rację, potrzeba czegoś więcej niż przeprosin - skomentowała i prychnęła. Och, dobrze, że przynajmniej była świadoma, iż kilkoma słowami nie załatwi całej sprawy i nie zaleczy ran na sercu powstałych po jej ucieczce bez słowa i porzuceniu wszystkich bliskich. - Czemu nie wróciłaś do nas? - zadała to pytanie, na które odpowiedź chciała poznać najbardziej. Dlaczego nie przyszła do niej, do rodziców, tylko do kolesia, który od dawna traktował ją jak gówno?
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Mimo chłodu, Bridget pozostawała spokojna, co odrobinę mnie dziwiło biorąc pod uwagę jej lekką niestabilność w kwestii emocji. Wiedziałam jednak, że wybuch w końcu nastąpi i choć na razie odrobinę w czasie odsuwało go miejsce w którym się znajdowałyśmy, a także błyszcząca odznaka prefekta naczelnego to powoli byłam przygotowana na najgorsze. Gdy wspomniała o przeprosinach spuściłam wzrok w geście skruchy, jednak słysząc jej kolejne słowa ponownie uniosłam wzrok. Sama nie wiedziałam czy powinnam się miarkować czy raczej zdobyć na bezgraniczną szczerość. - Bo nie byłam przygotowana na twoje wyrzuty, zawiedzioną minę mamy i ojcowskie "a nie mówiłem" - powiedziałam cicho, trochę wbrew sobie. Dawna Lotta zapewne nie zdobyłaby się na taką bezpośredniość - Nie jestem bez winy, ale wbrew temu co ci się wydaje, nie było mi łatwo Nie wróciłam, bo sądziłam, że nikt nie uwierzy w moja wersję zdarzeń. Byłam przekonana, że zrobią ze mnie wyrodną matkę i latawicę, zaś ja sama potrzebowałam wsparcia, silnego fundamentu, który pozwoliłby mi znowu stanąć na nogi w tych realiach, w których miałam znów być uczennicą, matką i córką, a nie tylko smoczą, na wpół dziką opiekunką.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Wybuch ze strony Bridget nadchodził powoli - bardzo powoli. Może zbyt powoli - gdyby dała upust swoim emocjom wcześniej, mogłaby prawdopodobnie szybciej przywołać się do porządku i ukryć skrajność swoich emocji przed mającymi się rychło zjawić pierwszakami. Zamiast tego wstrzymywała się, kumulowała wszystko wewnątrz, przez co jej odczucia zyskiwały na sile. Miała do Lotty ogromny żal. Siostra sprawiła jej w ostatnim czasie całą masę przykrości i teraz wydawało jej się, że powiedzenie "przepraszam" i "to nie takie proste, jak Ci się wydaje" załatwi całą sprawę i Bri wybaczy jej od ręki, nagle zapominając o tych wszystkich tygodniach, podczas których zastanawiała się nad losem jej i jej dziecka. Wzięła głęboki wdech, przymykając na chwilę oczy. - Nikomu nie było łatwo, Charlotte - rzekła w końcu po kilku sekundach milczenia. - Myślisz, że jak czuliśmy się cały ten czas? Nie dawałaś znaku życia - nikomu. Nie wiedzieliśmy, czy w ogóle żyjesz... - zaczęła, czując, że coś w niej pękło. Czara goryczy chyba się przelała. - Jedyne, co mogliśmy robić to siedzieć i czekać. Moje listy chyba nigdy nie doszły - nie wiedziałam, gdzie je wysłać. William zniknął i zabrał dziecko, mama prawie wyszła z siebie. A wszystko przez to, że samolubnie uciekłaś - wyrzuciła z siebie. Jej ciało zaczynało delikatnie drżeć, serce waliło jej w piersi, oddech spłycił się, a na jej policzki wstąpił rumieniec. Z miejsca poczuła się winna swoim oskarżeniom. Może nie powinna? Było jednak za późno, słowa opuściły jej usta.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wiedziałam, że żadne słowa skruchy nie naprawią tak szybko całej tej sytuacji, jednak starałam się zachować spokój i nie pogrążać się bardziej. Jasne, miałam mnóstwo wątpliwości apropos tego co powiedziała moja siostra, niemniej jednak wolałam przegryźć wargę i przyznać jej rację (przynajmniej częściowo), niż się kłócić. - Zostawiłam wam listy, przesyłałam Willowi pieniądze dla EJ'a - powiedziałam próbując choć trochę wyjaśnić sytuację - Wiem, ze to za mało, ale dobrze wiesz, że gdybyście wiedzieli gdzie jestem to zrobilibyście wszystko, żeby mnie ściągnąć do domu. A ja musiałam to wszystko sobie ułożyć w spokoju. Gdy Bridget powiedziała o samolubstwie przegryzłam wargę. Zabolało mnie, że nawet przez sekundę nie zdobyła się na refleksję dlaczego uciekłam, nie zapytała co mnie do tego skłoniło. Jasne, byłam winna temu, że nie chciała się zagłębiać w moje uczucia, z drugiej jednak strony przyzwyczajona do bliskiej przyjaźni z siostrą, nie mogłam się pogodzić z obecnym stanem rzeczy.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Dłonie Bridget coraz mocniej trzęsły się, podobnie jak jej dolna warga, zwiastując rychłe nadejście całego potoku łez. Zamrugała gwałtownie, próbując odgonić napływające jej do oczu słone krople i wbiła bojowe spojrzenie w Lottę, która próbowała teraz zatuszować swoje winy faktem, że "wysłała listy". - Listy? Masz na myśli te cholerne 3 słowa, które mi wysłałaś? Wiesz, że nawet nie byłam w stanie spełnić twojej prośby, bo tak szybko, jak zniknęłaś, zniknął też Will z dzieckiem? Nikt. Nic. Nie. Wiedział! Nawet tego, czy żyjesz - czy wszyscy żyjecie. List miał załatwić sprawę? - Już prawie płakała, nie panowała nad podnoszącym się tonem jej głosu. Denerwowało ją to, z jakim spokojem Lotta potrafiła traktować coś, przez co ona żyła w permanentnym stresie przez kilka miesięcy. Jak w ogóle była w stanie się tak zachować?! Bridget nie pomyślała, by zapytać, co ją ku temu skłoniło - naiwnie liczyła, że siostra powie jej, tak jak mówiła całą masę innych rzeczy przez wszystkie lata ich przyjaźni. - Mam nadzieję, że sobie poukładałaś - dodała z wyczuwalną w głosie goryczą, po czym prychnęła, zmierzywszy ją wzrokiem. Do porządku przywołał ją dźwięk otwieranych drzwi do wielkiej sali i coraz głośniejszy harmider zbliżającej się zgrai młodych uczniów. Zorientowała się, że zaciska pięści. Czym prędzej rozluźniła dłonie i wzięła głęboki oddech, klepiąc się delikatnie po rozpalonych do czerwoności policzkach. - Przepraszam, mam obowiązki - burknęła do Lotty, po czym minęła ją, odchodząc w kierunku zbierającej się grupy pierwszaków, starając się przybrać na usta ciepły uśmiech, a z oczu odgonić łzy i smutek. I choć na zewnątrz była promienną panią prefekt naczelną, w środku skręcała się z żalu i rozpaczy.
/zt
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Zatkało mnie. Mogłam spodziewać się dość ostrej reakcji na moje słowa, ale w głębi duszy liczyłam, że mimo wszystkich nieprzyjemności i rozczarowań, które sprawiłam siostrze, Bridget da mi szansę na wyjasnienie sytuacji. Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że obecny wybuch to tylko stan przejściowy i że siostra prędzej czy później mi wybaczy, jednak na zewnątrz czułam rozczarowanie własną naiwnością. Jak mogłam myśleć, że tak łatwo przyjdzie jej odpuszczenie moich win... Do oczu napłynęły mi łzy, byłam totalnie sparaliżowana i nie byłam w stanie w żaden sposób zripostować gorzkich słów mojej siostry. Gdy "pożegnała się" ze mną jedynie skinęłam głową. Przez dłuższą chwilę stałam w miejscu. Po chwili z Wielkiej Sali wylali się uczniowie. Wziąwszy głęboki oddech powstrzymałam płacz i poszłam w kierunku drzwi wejściowych.
/zt x2
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie mogłem ominąć pierwszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami w tym semestrze. Lekcje Cromwella od jakiegoś czasu kojarzyły mi się wyłącznie z Odettą, za którą tęskniłem, co odrobinę mnie zniechęcało. Jakby nie patrzeć pozostawiliśmy w niedopowiedzeniu zbyt wiele kwestii, aby w pewien sposób nie raniła mnie jej nieobecność. Jednakże zamierzałem dzielnie powściągnąć ewentualną niechęć związaną z koniecznością nieudanego łowienia jej spojrzeniem z tłumu. Wszak byłem zbyt ciekaw, co tym razem pojawi się na zajęciach, skoro profesor nakazał nam wieczorną zbiórkę w sali wejściowej. Moje myśli wciąż krążyły gdzieś w pobliżu budowania domków i zajmowania się średnio interesującymi przypadkami, a niestety, jak na Fairwyna przystało miałem nieco wygórowane oczekiwania w tym zakresie. Moja dusza wręcz rwała się do niebezpieczeństwa, co też wyjaśniało dlaczego z taką lubością uganiam się za zwierzętami i samodzielnie je morduję. Pełen nadziei zjawiłem się więc o określonej porze i w umówionym miejscu. Zgodnie z zaleceniami ubrałem się ciepło i żeby nie czuć się jak kompletny głupek z racji, że byłem pierwszy, przycupnąłem gdzieś przy ścianie. Nie mając nic lepszego do roboty zająłem się obserwacją mijających mnie uczniów.
Uwielbiał zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami, a nawet momentami zastanawiał się czy czasem nie powiązać z tym przedmiotem swojej przyszłej kariery. Nadal nie był pewien, co chce robić w swoim życiu. Praca w sklepie różdżkarskim także przypadła mu do gustu, ale chciał chyba po prostu wiedzieć, że ma jakąś alternatywę i że zna się na czymś jeszcze niż na rodzajach drewna czy ciskaniu zaklęć. Z tej lekcji cieszył się jednak z jeszcze innego powodu – po zmroku było już chłodnawo, ale nadal pogoda pozwalała na takie spacery, a nie oszukujmy się, ileż można było siedzieć w zamku? Lubił przebywać na łonie natury, dlatego nikt nie musiał go nawet do zajęć z Cromwellem namawiać. Z szafy wyciągnął tylko jakieś cieplejsze ubrania. Długie, ciemne jeansy i sportową bluzę z kapturem. Na zajęcia w terenie jak znalazł. Kiedy wreszcie się wyszykował, ruszył do sali wejściowej. Oczywiście po drodze musiał napotkać na jakieś wredne schody, które wyprowadziły go na korytarz na czwartym piętrze. Czasami naprawdę ich nienawidził… Wreszcie jednak udało mu się dotrzeć na miejsce zbiórki, i to nawet trochę przed czasem. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo nie zabrał zegarka. Wskazywała na to mała frekwencja, a właściwie obecność jeszcze jedno tylko studenta z Domu Kruka. - Cześć. – Przywitał się z nim, będąc pewnym, że chłopak także przybył na zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. Wszak prefekt naczelny nie pałętałby się po zmroku po szkolnych korytarzach, czyż nie? Musiał świecić przykładem dla młodszych uczniów, a już szczególnie pierwszoroczniaków, które w tym miesiącu stawiały swoje pierwsze kroki w Szkole Magii i Czarodziejstwa. - Domyślasz się, co przygotował na dzisiaj Cromwell? – Zagaił po chwili, raczej bez sensu, bo skąd Riley miałby mieć taką wiedzę? Stwierdził jednak, że ten temat będzie o wiele ciekawszy niż wspomnienie o ładnej pogodzie. Tak przynajmniej mogli sobie pozgadywać z jakim gatunkiem będą mieli dzisiaj do czynienia.
Kiedy Aiden zszedł na śniadanie, przy stole Ravenclawu zastał profesora Voralberga, który rozdawał plany na pierwszy semestr. Aiden jednak postanowił nie przepychać się tam, tylko spokojnie zjeść zanim załatwi sprawy formalne. Stęsknił się już za tym hogwarckim jedzeniem, tym bardziej że wobec wymiany z Souhvězdí i Durmstrangu, na stołach domów pojawiły się też regionalne potrawy z ich części świata. Obok tradycyjnych angielskich tostów, bekonu, jajek i herbaty pojawiły się też czeskie chlebíčky, pasty do smarowania, jajecznica, kiełbaski, chizhi-bizhi... Aiden koniecznie chciał spróbować wszystkiego po trochu, pytając się też zagranicznych kolegów i koleżanki o te potrawy. Dopiero potem, niemal na samym końcu podszedł ze swoimi przyborami do siedzącego przy stole Voralberga, już zmęczonego i chyba lekko wkurzonego. Powitał go tylko krótkim "dzień dobry" i podał mu swoje podanie. Po kilku minutach otrzymał pergamin ze swoim planem zajęć, profesor Voralberg zaś odpowiedział lekkim uśmiechem na jego podanie o kontynuowanie nauki zaklęć. Odszedł, patrząc na swój plan zajęć.
Dziś miał bardzo luźny dzień, bo jedyną jego lekcją była opieka nad magicznymi stworzeniami po obiedzie. Na tablicy ogłoszeń zobaczył zaś, że profesor Cromwell poinformował ich, że lekcja odbędzie się wieczorem. Co za tym idzie, dzisiejszy dzień miał w praktyce wolny, dopiero po dwudziestej miał zajęcia. Kiedy więc nadszedł czas, wziął ze sobą jakąś przeciwwiatrową kurtkę i poszedł do sali wejściowej, gdzie miał czekać na nich nauczyciel. Był jednym z pierwszych, którzy przyszli na miejsce. Powitał ich uśmiechem i skłonieniem głowy w ich stronę, po czym usiadł gdzieś na schodach nie chcąc im przeszkadzać. Wolał poczekać na kogoś innego, może kogoś kogo lepiej znał i z kim mógł porozmawiać jeden na jeden.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Hal Cromwell był bez wątpienia jej ulubionym nauczycielem. Sympatyczny i uśmiechnięty, zawsze zainteresowany sprawami swoich uczniów, dowcipny i pełen pasji. Miał w sobie coś ojcowskiego, coś, co sprawiało, że na prowadzonych przez niego lekcjach łatwo było poczuć się komfortowo. No i uczył opieki nad magicznymi stworzeniami – przedmiotu, który zdaniem Carmel był jednym z najlepszych i bił się o pierwsze miejsce na jej prywatnej liście faworytów z obroną nad czarną magią. Na tę lekcję wyczekiwała z utęsknieniem nie tylko dlatego, że była pierwszą w tym roku szkolnym, ale i dlatego, że profesor obiecał im małą wieczorną wycieczkę. Połączenie ruchu i nauki o zwierzętach stanowiło połączenie, któremu młoda Gallagher nie potrafiła się oprzeć. Dlatego też z wyjątkową dla siebie punktualnością, z plecakiem z najpotrzebniejszymi rzeczami i ciepłą, gryfońsko czerwoną bluzą zawiązaną rękawami w pasie zjawiła się w sali wejściowej, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. – Hejka! – rzuciła w eter do męskiego grona, jakie już się tutaj zebrało. Widać nie tylko ona nie mogła doczekać się lekcji!
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
O ironio. Riley Fairwyn uchodzący za potencjalny przykład dla pozostałych uczniów… idealny wilk w owczej skórze. Najmniej zdyscyplinowany prefekt w tym stuleciu. Nie od dziś i nie od wczoraj nie było dla mnie niczym szczególnym pałętanie się wieczorami po szkolnych korytarzach. Ktoś, kto mógłby mnie zobaczyć wieczorem w sali wejściowej pewnie nie zwróciłby na mnie najmniejszej uwagi. Tym się zajmowałem. Pilnowaniem młodszych, krnąbrnych uczniów przed samymi sobą. Tymczasem sam byłem cholernym przeciwieństwem wszelkich potencjalnie pożądanych cech prefekta, zwłaszcza naczelnego. Swego czasu nie było nocy, w której nie wykradałem się na szkolne korytarze, aby buszować po nieznanych mi dotąd miejscach. Tajemne przejścia znałem niemalże na pamięć, a wtapianie się w otoczenie było moją specjalnością. Nie tylko ze względu na lśniącą odznakę przypiętą do szaty i błyszczącą na mojej piersi. Metamorfomagia także była mi w tym pomocna. Dlatego też aż żal, że nie słyszałem w tym momencie myśli Jonasa. Mogłaby wyniknąć z tego całkiem ciekawa dyskusja. Zamiast tego po prostu uśmiechnąłem się do niego uprzejmie i rozplotłem ramiona, jakie w międzyczasie skrzyżowałem na piersi. Podparłem się dłońmi o ścianę, aby się wyprostować i przyjrzałem mu się z ciekawością. - Nieszczególnie - odpowiedziałem, starając się rozszyfrować tę nową w prefekciarskim gronie twarz. - Ostatnim razem, gdy próbowałem zgadnąć to okazało się, że karmiliśmy gumochłony… - Przyznałem, nie potrafiąc powstrzymać rozbawienia cisnącego mi się na twarz na to wspomnienie. Wydawało mi się, że już dawno wyrośliśmy z tak idiotoodpornych zajęć, a jednak Hal za każdym razem mnie zaskakiwał. Ciekawe jak miało być tym razem. Kiedy pojawili się następni uczniowie, kiwnąłem im krótko głową w ramach powitania. Wylewnie jak zwykle.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Lekcje Hala Cromwella zawsze były tymi, których Bridget nie mogła się doczekać najbardziej. Z szerokim uśmiechem stawiła się w sali wejściowej, odziana w mundurek, na który zarzuciła grubszy, szary sweter. Na pierś przypięła odznakę prefekt naczelnej, z którą wszak nie rozstawała się odkąd tylko ją dostała - a była dumna, że nadal udało jej się ją zachować. To był jej ostatni rok w Hogwarcie i pękała z dumy, że skończy szkołę z tym tytułem! W sali wejściowej stało już kilkoro uczniów - nieznany jej Krukon, kojarzony z pokoju wspólnego Puchon, Riley i nieznajoma dziewczyna, do której postanowiła podejść, jako że chłopcy zajęci byli rozmową. Z chęcią pogadałaby z Fairwynem, od dawna nie mieli na to okazji, lecz w tamtej chwili wyłącznie kiwnęła do niego głową z uśmiechem. - Hej - przywitała się z @Carmel M. Gallagher. Dopiero wtedy, gdy podeszła bliżej, zaczęła kojarzyć jej twarz i zorientowała się, że dziewczyna była na wakacjach! - Jak Ci się podobało na Saharze? - zagadnęła więc, przyglądając się jej z zaciekawieniem i uśmiechając się dobrodusznie.
Weszła do sali całkowicie zmachana, a chociaż się nie spóźniła, właśnie tak myślała, dlatego poczuła się upokorzona i pełna wstydu, kiedy wchodząc, od wejścia, w oczy rzuciła jej się dwójka prefektów. @Riley Fairwyn i @Bridget Hudson znajdowali się już w pomieszczeniu. W normalnych warunkach przywitałaby się z pierwszym z tej dwójki, ale tym razem, dostrzegając dyskretne skinięcie głową, zagryzła w nerwach wargę i zamiast odpowiedzieć mu słabym usmiechem, jak zawsze, odwróciła się na pięcie, ruszając do odległego kąta sali, nie narażając się na żadne słowa krytyki. Oparła się ze zmęczeniem o ścianę za sobą, obiecując sobie od sześciu lat, że poprawi swoją kondycję, ale dalej w głowie było jej tylko malowanie i szukanie wzrokiem brata. Tak, jak teraz, kiedy poczuła lekki zawód i ukłucie w żołądku, że go tu nie ma. Opierając ręce na kolanach, poczuła jak włosy kaskadą spływają jej na policzki, przysłaniając twarz. Nie wiedziała co gorsze. Wrażenie, że zaraz osunie się ze wycieńczenia na ziemię, czy świadomość, że źle wypadła w oczach prefektów.
Lilianne Frey
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : uroczy szeroki uśmiech, zabawny śmiech, blizny na dłoniach po pazurach kota
Przez całą drogę na dół z dormitorium gryfonów zastanawiała się co też będą dzisiaj robić. Pora była dość późna, słońce schowało się za horyzontem i jedynym źródłem światła na zewnątrz były pochodnie i inne sztuczne źródła światła. Zatrzymała się u szczytu schodów, przekrzywiła głowę i spojrzała w dół na gromadzących się uczniów. Uśmiechnęła się sama do siebie i zaczęła powoli schodzić, sprawdzając jeszcze raz czy zabrała wszystkie przydatne rzeczy. Oprócz szat uczniowskich miała na sobie ciemnoczerwony sweter, przewieszoną przez ramię małą torbę z której wystawały skórzane rękawiczki. Po zejściu na dół jeszcze raz obdarzyła wszystkich spojrzeniem. Pomachała na przywitanie @Carmel M. Gallagher i @Bridget Hudson, widząc, że rozmawiają postanowiła im nie zawracać głowy. Dostrzegła w odległym kącie samotną @Caelestine Swansea, podeszła do niej zaciekawiona, zatrzymując się dwa kroki przed nią. -Cześć! My się chyba nie znamy, jestem Lilianne. - Uśmiechnęła się i przejechała wzrokiem po Caelestine. Dostrzegła, że dziewczyna jest zmęczona i z czegoś niezadowolona, postanowiła na chwilę obecną o to nie pytać by swoją ciekawością nie wystraszyć rudowłosej.