Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar leniwie zwlókł się ze schodków, dopiero kiedy wszyscy się zebrali i kiedy było już kilka minut po umówionej godzinie zbiórki. Witał się wcześniej ze wszystkimi z lekkim może nawet znużeniem, maskując swoje podekscytowanie dzisiejszym dniem. Odnotowując, że chyba zjawiła się już większość, która zadeklarowała swoją obecność, zarzucił podbitą kożuchem kurtkę na ramiona, nie zapinając jej jednak wcale. Chowając ręce do kieszeni spodni, w końcu zdradził im powód ich spotkania, z ciężkością powstrzymując się od tego wcześniej. — Do rzeczy. Gajowy znalazł na błoniach ślady zranionego stworzenia magicznego. Nie wiemy co to za stworzenie, ani gdzie je znajdziemy. Dlatego naszym zadaniem jest je wytropić. Podpowiedź: zostawia po sobie śladowe ilości krwi. Reszta w waszych rękach. Jak znajdziecie, spróbujcie złapać, chyba, że okaże się to czymś groźnym. Zmrużył oczy, bo Albina coś do niego mówiła, ale była to tak łamana angielszczyzna, że Gunnar, dla którego angielski nie był pierwszym językiem, ściągnął brwi nie bardzo rozumiejąc o co chciała spytać i czy swoją wypowiedzią odpowiedział na jej pytanie: — Czy ktoś może mi przetłumaczyć, co tam Babs sobie mruczy z ruskiego? Zdążył jeszcze spytać, zanim razem ze zgromadzonymi opuścili Salę Wejściową i rozeszli się stosunkowo w różnych kierunkach przed szkołą.
Mapa:
Mechanika:
Rzuć dwiema kośćmi aby dowiedzieć, na którym polu się znalazłeś i jakie czeka na Ciebie wydarzenie. Etap zostanie zaliczony dopiero kiedy dotrzecie do pola 20.
PIERWSZA KOŚĆ – wskazuje ilość pól o którą poruszasz się do przodu (startujesz z pola 0). Za każde 5pkt w kuferku z Transmutacji możesz jednokrotnie dodać sobie +1 oczko do kostek na poruszanie się po polach (zaznaczając to we wzorze).
DRUGA KOŚĆ – wydarzenie:
Po poruszeniu się na planszy, sprawdź na jakim polu obecnie się znajdujesz i rozpatrz wydarzenie z tego pola, uwzględniając przy tym wynik drugiej kości.
Pole 1: Od razu po wyjściu z zamku błądzisz bez celu, nie mogąc znaleźć żadnego tropu stworzenia, którego szukacie. Kręcisz się bez celu po Dębowej Polanie. Tracisz na tym co najmniej pół godziny. W końcu otaczają Cię wiewiórki, myśląc, że przyszedłeś je dokarmić. 1, 6 – jedna z nich, cierpiąca na magiczny rodzaj, zwierzęcej grypy, przebiegła po Tobie, dlatego w następnym Twoim wątku będzie dokuczał Ci ból brzucha i zawroty głowy. 2-5 – jeśli nie masz ze sobą żadnego jedzenia, wiewiórki kradną Ci tyle galeonów, ile wyrzuciłeś oczek na kości.
Pole 2: Pierwszy trop stworzenia znalazłeś pod Chatką Gajowego. Gajowy dostrzegając Cię przed oknami zaprasza Cię na herbatkę. Parzyste – dostałeś magiczną herbatkę rozgrzewającą, nieważne jak jesteś ubrany, przez cały okres trwania wątku będzie ci bardzo ciepło i przyjemnie. Nieparzyste – gajowy testował nową mieszankę ziół, która powoduje zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia, które będzie ci towarzyszyć przez cały wątek. Nie przeciwdziałają temu uczuciu zaklęcia ogrzewające, ale ciepło drugiego ciała owszem.
Pole 3: Niedaleko chatki gajowego, na łączce atakują Cię szkodniki domowe – stado niezagnieżdżonych w zamku Bahanek. 3, 4 – jedna z nich ugryzła Cię bardzo dotkliwie. Udaj się natychmiast do Skrzydła Szpitalnego po antidotum. Dopiero po napisaniu posta w Skrzydle Szpitalnym, możesz wrócić na trop zaginionego stworzenia. 1, 2, 5, 6 – bahanki wygryzły Ci dziury w ubraniach, ale nie wyrządziły żadnych większych szkód.
Pole 4: Niestety ślady prowadzą Cię blisko Bijącej Wierzby. Aby ich nie zgubić, musisz przejść obok niej, narażając się na jej atak. 1 – Wierzba uderzyła Cię tak, że tracisz przytomność. Musisz poczekać aż ktoś inny trafi na pole 4 lub 5 i Cię ocuci. Jeśli nikt nie trafi do tej lokacji, niestety budzisz się już po zakończeniu zadania kółka z bardzo silną migreną. odpadasz z gry. 2, 3 – wierzba podcięła ci nogi, jeśli masz mniej niż 10pkt z Gier Miotlarskich, mocno się poobijałeś, jeśli masz więcej, udało Ci się uniknąć upadku, 4 – dostałeś gałęzią prosto w brzuch i chociaż w pierwszej chwili zebrało cię na wymioty, to nic groźnego. 5, 6 – wierzba ledwie posmyrała Cię gałązkami po policzkach i ramionach. Do następnego wątku pozostaną w tych miejscach lekkie zaczerwienienia, ale szybko się zagoją.
Pole 5: Idąc za tropem, natrafiasz na inne ranne stworzenie. Pod Wierzbą Bijącą znajdujesz rannego świergotnika. Jeśli Twój rzut kością + punkty z uzdrawiania wynoszą minimum 7, udaje Ci się go odratować i zyskujesz kompana do opieki na trzy wątki (w których świergotnik będzie bardzo głośny, a jego śpiew po pierwszym dniu będzie Cię doprowadzał do szaleństwa). Jeśli nie, świergotnik umiera w Twoich ramionach.
Pole 6: Idąc za śladami, przechodząc obok Zakazanego Lasu dostrzegasz w krzakach jakiś niebezpieczny ruch. Jeśli parzyste – to tylko otumaniony amortencją królik, który będzie Ci teraz towarzyszył przez całe spotkanie Koła Fauny. Jeśli nieparzyste – z krzaków wyskakuje na Ciebie kuguchar, gryzie cię do krwi w łydkę i ucieka. O ile suma Twoich punktów z uzdrawiania (opcjonalnie _ punktów kolegi) nie wynosi 10pkt, będziesz w tym wątku lekko kulał.
Pole 7: Z wnętrza lasu dochodzą Cię jakieś dziwne dźwięki. Skuszony ich odgłosem wchodzisz trochę głębiej w zarośla i... parzyste – przestraszyłeś śpiące na gałęziach nietoperze, które całą chmarą przelatują Ci teraz nad głową, nieparzyste – jeden z nich wplątał Ci się we włosy i panicznie piszczy ci koło ucha. Zanim go wyplątałeś minęła długa chwila, dlatego przez cały wątek będzie ci towarzyszyć dzwonienie w uszach.
Pole 8: Trop doprowadził Cię do pola warzywnego przy zachodniej części zamku. 1, 3, 6 – przechodząc przez pole wpadasz w gnojówkę, którą gajowy nawozi pole, 2, 4 – akurat dzielne skrzaty zbierają warzywa i poganiają Cię stąd, strasząc Cię marchewkami i sodą oczyszczoną w zupie przy najbliższym obiedzie, 5 – dobrze patrzy Ci z oczu, dlatego skrzaty zbierające uprawy częstują Cię przyniesionymi na podwieczorek dyniowymi pasztecikami.
Pole 9: Tropiąc zaginione zwierzę, jesteś tak skupiony na swoim zadaniu, że nie zauważasz pułapki na zwierzęta. Wpadasz prosto w siatkę. Możesz spróbować przeciąć liny zaklęciem, jednak w obecnej, niewygodnej pozycji, sięgnięcie po różdżkę wymaga od Ciebie niemałego gimnastykowania się. Jeśli suma twojej kostki i punktów w kuferku z Zaklęć to mniej niż 16pkt, nie udaje Ci się wyswobodzić. Czekasz pół godziny na tym mrozie, dopóki jeden z przechodzących niedaleko nauczycieli Cię nie zauważył i nie wyswobodził.
Pole 11: Niedaleko Wiszącego Mostu znajdujesz kilka piór i ślady krwi, które doprowadzają Cię do brzegu jeziora. W tafli dostrzegasz jakiś błysk, który może być kolejnym tropem. 1-4 – wychylając się w tamtą stronę, wpadasz płytko, po pas w wodzie, a błysk ucieka. Okazuje się, że była to tylko ryba, 5, 6 – to jednak niezwiązane z waszym zadaniem, ale udaje Ci się wyłowić 10 galeonów.
Pole 12: Trop doprowadza Cię do jeziora, gdzie znajduje się łódka, podejrzewasz, że idąc za swoimi śladami, musisz wypłynąć na drugi brzeg jeziora. Po drodze natykasz się jednak na trytona/syrenę, która kusi Cię swoim śpiewem. Zatrzymujesz się, aby zauroczony zbliżyć głowę ku tafli, wsłuchując się w tą piękną melodię. Z głębin podpływa do Ciebie to piękne stworzenie, ściągając Cię do poziomu wody i skrada Ci namiętny pocałunek. Parzyste, była to syrena i obdarowuje Cię syrenią spinką. Nieparzyste, był to tryton i obdarowuje Cię syrenim grzebieniem.
Pole 13: Podążając za tropem musiałeś przepłynąć łódką po jeziorze. Cumując ją przy drugim brzegu zostajesz zauważony przez jednego z patrolujących błonia nauczycieli. Parzyste – odejmuje Ci 10 punktów dla domu za niedbałe cumowanie łodzi, która przez Twoją nieuwagę wypłynęła znów na jezioro. Nieparzyste – zyskujesz 10 punktów dla Domu za dbałość o własność szkoły i perfekcję z jaką cumujesz do mostku.
Pole 14: Dochodzisz po śladach do Stacji Hogwart-Hogsmeade. Wsiadasz w kolejkę i skracasz sobie drogę. W następnym rzucie kośćmi do swojego rzutu na ilość pól możesz dodać ilość oczek z kostki z tego wydarzenia i poruszyć się o sumę tych kości.
Pole 15: Niestety trop prowadzi Cię długą wędrówką wzdłuż murów Hogwartu. Masz do przejścia 1h pieszej wędrówki. 1, 3 – po drodze zgubiłeś kilka razy trop i Twoja trasa wydłuża się o kolejną godzinę, 2, 4, 5, 6 – na drodze natknąłeś się na powóz, jakim dowozi się was do Hogwartu, dlatego Twoja trasa skraca się o 15 minut.
Pole 16: Ślady prowadzą Cię ścieżką niedaleko Wrzeszczącej Chaty, z której wnętrza dochodzą Cię dzikie zawodzenia. Parzyste – to trzy dzikie psidwaki, które gonią Cię od Wrzeszczącej Chaty aż po Bramę Wejściową Hogwartu. Nieparzyste – to tylko stado kruków, z których jeden zostawił po sobie ślad w postaci białej plamy na Twoim ramieniu.
Pole 17: Dochodzisz do Bramy Wejściowej Hogwartu. Stajesz przed drzwiami, pociągasz za klamkę i... 1, 3, 5, 6 – okazuje się, że brama jest zamknięta i musisz się po niej wspiąć i przejść górą, 2, 4 – brama jest otwarta, możesz spokojnie iść dalej.
Pole 18: To ostatnie rozwidlenie. Czujesz, że jesteś już blisko na tropie zaginionego stworzenia. I totalnie zgubiłeś ślady... nie wiesz, w którym kierunku masz iść. Jeśli masz mniej niż 10pkt z Transmutacji, rozpatrz kości: parzyste – w końcu jakimś cudem udaje ci się znaleźć trop i skręcasz w odpowiednim kierunku. Możesz pominąć następny rzut kością i od razu przejść na pole 20, nieparzyste – zgubiłeś się na samym końcu! Cofnij się o dwa pola do tyłu.
Pole 19: Akurat idąc swoim tropem, przechodzisz obok boiska Quidditcha, na którym trwa trening jednej z drużyny (wybierz sobie której). 1, 2 – przechodząc niedaleko obrywasz tłuczkiem w ramię, 3, 4 – uczepił się Ciebie złoty znicz i nie chce się odczepić, dopóki go nie złapiesz i nie odrzucisz drużynie, która złości się na Ciebie, że zakłócasz ich trening, 5, 6 – drużyna robi przebieżkę wokół boiska (duże prawdopodobieństwo, ze to krukoni!), jeden z zawodników wpada na Ciebie (jeśli masz taką możliwość, ustal z jakimś znajomym graczem Quidditcha, że wpadł na Ciebie podczas treningu i uwzględnijcie to w jakimś wspólnym wątku, jeśli nie, uznaj, że był to jakiś NPC).
Pole 20: Dotarłeś do celu. Tutaj aż roi się od śladów i tropów zaginionego zwierzęcia! Czekaj na post Gunnara i przybycie innych uczniów.
Zasady:
Każde pole i kość z jego wydarzeniem należy opisać w osobnym poście w określonej lokacji.
Można pisać w grupach lub w pojedynkę.
W grupach rzucacie na zmianę. Poruszacie się wtedy wszyscy razem po tych samych polach i stosujecie do wydarzeń, jednak zyski i straty na kostkach dotyczą tylko osoby, która rzucała w danej turze kością! Chyba, że kostki wskażą inaczej.
Jeśli zdarzy się wam, że będziecie musieli napisać dwa posty w tej samej lokalizacji, nie możecie pisać posta pod postem, musicie poczekać na post innego gracza.
Wypełnienie wszystkich pól ze wzoru jest obowiązkowe.
Nie zapomnijcie wstawić linku do losowania!
Posty mogą być krótkie (regulaminowe).
Na odpis wszyscy mają czas do 22 grudnia.
Jeśli wszyscy dotrą szybciej na pole 20, zaczniemy szybciej kolejny etap.
Można się jeszcze spóźnić i dołączyć, zakładając, że dostało się wcześniej cynk od Gunnara na czym polega zadanie kółka.
Nie należy się zgłaszać w temacie upomnień! Nagrody rozliczone zostaną w poście końcowym.
Kod:
<zg>Kość I – ilość pól:</zg> ilość pól o jaką poruszasz się na planszy <zg>Kość II – wydarzenie:</zg> kość na wydarzenie <zg>Obecne pole:</zg> wpisz na jakim polu się znajdujesz <zg>Inne:</zg> zyski/straty/obrażenia etc. <zg>Poprzednia lokalizacja:</zg> link do lokalizacji z jakiej przyszedłeś
Sobotnie popołudnie przebiegało jej spokojnie jak zwykle. Ostatnio miała szczęście, nikt jej nie zaczepiał i uczniowie przestali robić sobie z niej ofiarę, sprawiając, że niska puchonka stała się wręcz niewidzialna. Było jej to na rękę, bo dopóki miała Skylera czy Liama, reszta nie miała takiego znaczenia. Wracała właśnie ze skrzydła szpitalnego do lochów, gdzie pomagała pielęgniarce i podpytywała ją tysięczny raz o lecznicze maści oraz sztuczki medyczne, które mogły mieć zastosowanie w życiu codziennym. Martellówna doskonale wiedziała, czego chce od życia i uparcie dążyła do zostania stażystką, a później lekarzem w szpitalu Munga. Zbiegała radośnie po schodach, uśmiechnięta i zrelaksowana, tuląc do siebie notatki. Drobna dziewczyna zdawała się nieco tonąć w przydużym, czerwonym swetrze, do którego miała zwykłe, czarne jeansy. Burza brązowych, długich włosów tkwiła rozlana na ramionach i plecach, ciągnąć się do pasa. Błękitne tęczówki z rozmarzeniem wpatrywały się w przestrzeń przed siebie. Może gdyby patrzyła na nogi, zauważyłaby rozwiązaną sznurówkę, która była zwiastunem nadchodzącej katastrofy. Niczego nie podejrzewając, puściła się barierki i przyśpieszyła, zapominając o niezdarności. Rozległ się poślizg, pisk, huk i odgłos rozrzucanych notatek. Była pewna, że umrze. Miała mocne zaciśnięte powieki, gdy poczuła, że wcale nie sturlała się ze schodów i nie uderzyła buzią o kamienną posadzkę, a wylądowała na czymś ciepłym i szerokim, podtrzymując się rękoma za krawędzie. Złapała powietrze, czując, jak kręci się jej w głowie, bo w swoim krótkim i majestatycznym locie zapomniała, jak trzeba oddychać. - Huh? - wymsknęło się jej, gdy dostrzegła, że materacem w rzeczywistości okazał się drugi człowiek. Wytrzeszczyła oczy, czując, jak się rumieni, instynktownie puszczając jego ramiona i unosząc dłoń, aby dosięgnąć kolczyka w ucho. Zagryzła dolną wargę, patrząc na jego twarz z mieszanką grozy i błaganiem o wybaczenie. Ów chłopak wydawał się drobnej hiszpance olbrzymem, całkiem wygodnym zresztą, bo nawet nie zauważyła, w jakiej pozycji się znajdują, zbyt szokowana. Pokręciła głową, wprawiając kaskady włosów w ruch i czując w gardle gul, nie wiedziała czego się spodziewać. Będzie krzyczał? Będzie chciał "zapłaty"? A co, jeśli zrobiła mu krzywdę? Przełknęła ślinę. - Ja.. Pr..Przepr..Przepraszam.. Nic Ci się n..nie stało? Wyszeptała, nawet nie wiedząc, czy ją słyszał i poczuła chłód na stopie. Gdy spojrzała w bok, okazało się, że rozwiązany but został jej na schodach. Jęknęła cicho i spojrzała w dół, a widząc po sobą gryfona, pisnęła i zeskoczyła, uderzając z hukiem o podłogę, przez co na pewno będzie miała siniaki. Podniosła jedną z kartek, które tkwiły rozsypane dookoła nich i zasłoniła nieco buzię, zaciskając oczy. Było jej tak strasznie wstyd! Co on sobie o niej pomyślał?! A jak był okropny? I ta okropna cisza, że słyszała własne serce!
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Tego dnia nie miał za wiele rzeczy do zrobienia. No, może kilka prac domowych, które kumulowały się pod wpływem kończącego się semestru, ale... kto by się tym teraz przejmował? Na pewno nie pan Tarly! Luźniejsze popołudnie równało się dla niego ze spacerem w okolicach Zakazanego Lasu. Okolicach, bo dość miał szlabanów w tym miesiącu. A jednak nie mógł sobie odmówić przyjemności z posłuchania szumu drzew, których korony kołysały się na zimowym wietrze. Nie mógł zrezygnować z wizji potencjalnego napotkania magicznych stworzeń, choćby były to najzwyklejsze w świecie Nieśmiałki. Nie mógł też, o zgrozo, odpuścić sobie chwili samotności i męczenia swojego mózgu najliczniejszymi rozmyśleniami nad sensem istnienia. Zajęło mu to wszystko niespełna dwie godziny, podczas których zdążył zmarznąć na kość. Nawet jego gruba, puchowa kurtka nie ochroniła go przed mrozem. W okolicy jeziora i lasu było jakoś... zimniej. Postanowił więc, że czas najwyższy wracać do Zamku. Może by tak wpaść do kuchni i zrobić sobie herbacianego grzańca? Trochę miodu, cynamonu i goździków na pewno poprawiło by mu humor i uchroniło do zapalenia płuc. Przeszedł przez wielkie wrota wejściowe i od razu uderzyła go fala gorąca, mocno kontrastująca z panującą na dworze temperaturą. Dobrze, że miał na sobie soczewki, a nie okulary; w przeciwnym razie już by mu zaparowały (nigdy nie pamiętał zaklęcia, które przed tym chroni). Zanim jednak skierował swoje kroki w stronę kuchni, postanowił udać się do Dormitorium, a tam zostawić kurtkę i przy okazji zajrzeć do swoich szczurzych przyjaciół, by skontrolować, czy wszystko u nich dobrze. Dopadł więc do schodów i zaczął pokonywać stopnie niczym sarna na sterydach, przeskakując po trzy na raz. Na Merlina, dlaczego było ich aż tyle?! Hasał tak w pośpiechu, kątem oka dostrzegając drobną istotkę, która właśnie pokonywała tę samą trasę, tyle że w przeciwnym kierunku. Kiedy był już blisko niej, miał w planach rzucić jakieś przyjazne "cześć" bądź "hej", ale... nie zdążył. Wszystko zadziało się tak szybko, że sam Bruno ledwo ogarnął. Małe ciałko Puchonki poleciało w dół niczym niewidomy-szukający z krukońskiej drużyny Quidditch'a. Wprost na niego. Spiął się w sobie, wcielając się w rolę materaco-ochraniacza. Byłby ją złapał w swoje ręce, gdyby nie był zbyt zaskoczony. Na szczęście puchowa kurtka zamortyzowała upadek i oszczędziła dziewczę przed twardymi kośćmi wątłej klatki piersiowej Gryfona. I już po chwili oboje byli bezpieczni. Względnie... Dziewczyna z łomotem znalazła się na ziemi, więc on postanowił czym prędzej do niej doskoczyć i upewnić się, że wszystko jest ok. Taki z niego bohater i dżentelmen, a co. Prawy jak Lew, co nie? Zanim jednak do niej dołączył, zgarnął zagubiony pantofelek puchońskiego Kopciuszka i zwrócił go właścicielce do rąk własnych. Trwało to wszystko kilka chwil, bo na szczęście nie zdążył jeszcze pokonać wielu stopni zdradziecko-śliskich schodów. - Hej, nie masz za co mnie przepraszać! - uśmiechnął się do niej ciepło, jednocześnie schylając się i pomagając w zbieraniu rozsypanych notatek. Kiedy już uporali się z papierologią, wyprostował się, oddał dziewczynie jej dobytek i popatrzył na nią czujnie, upewniając się, że jest cała i w jednym kawałku. - Mnie? Mnie nic nie jest. Bardziej martwię się o Ciebie, Kopciuszku. - wypalił, dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdając sobie sprawę, że nie każdy wychowywał się w łączonej rodzinie i nie każdy musi znać tę mugolską bajkę. Ba! On był raczej w mniejszości. - Eee... Flora, tak? - dopytał. Coś tam kojarzył, bo ostatnio częściej rozmawiał ze Skylerem - Jesteś cała?
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że do Flory jeszcze to wszystko nie dotarło. Spokojna, cicha puchonka, nawet jeśli często doświadczała upadków, nigdy wcześniej nie zrobiła tego tak ostentacyjnie, wpadając na innego człowieka. A wszystko przez swoje gapiostwo i buty. Przygryzła dolną wargę, czując, jak policzki zaczynają przypominać kolorem jej czerwony sweter. Kosmyki brązowych włosów zsunęły się w dół, odrobinę przysłaniając śniadą buzię. Wydawać się mogło, że przez chwilę o istnieniu Tarlyego zapomniała. Dopiero gdy dostrzegła swój but, przesunęła wzrokiem ku górze, a błękitne ślepia zatrzymały się na jego twarzy. No tak! Już go nawet przeprosiła. Mając rozchylone wargi, tkwiła w bezruchu, kręcąc głową w podziękowaniu i zabierając buta. Wciąż siedząc na ziemi, drżącymi rękoma zaczęła wsuwać go na nogę, tym razem chcąc zawiązać na tyle mocno, aby sznurówka więcej zamachu na jej życie nie szykowała. - Dzi..Dziękuje. I naprawdę przepraszam, nie chciałam Ci zrobić krzywdy. Nie zrobiłam? Na pewno?- odparła cicho, starając się brzmieć dość naturalnie, chociaż onieśmielenie gryfonem było łatwo dostrzegalne. Przestała jednak zakrywać twarz kartką, odkładając ją na bok. Jedną z dłoni zgarnęła pasma włosów na plecy, przypominając sobie o oddychaniu. Nie wyglądał, jakby był wściekły i miał zrobić jej krzywdę, co samo w sobie było zaskakujące. Ta szkoła była pełna agresywnych, wysokich gburów. Obserwowała kątem oka, jak zbierał jej notatki. Miał duże dłonie, znacznie większe od jej własnych. Nieco bała się wstać, bo wydawał się jej prawdziwym olbrzymem. Kopciuszku? Czy to była księżniczka? Dobrze kojarzyła? Zamrugała zaskoczona, czując, jak serce wali jej w piersi, niczym młot pneumatyczny. Chciała coś powiedzieć, jednak miała gul w gardle i zamiast to zrobić, patrzyła na niego z kamiennej posadzki z szeroko otwartymi oczyma, przytulając notatki do piersi. Życie towarzyskie Flory było ubogie, jedyna randka, na jakiej była to ta ze Skylerem, gdy któregoś razu poszli w Walentynki do kawiarni, komentując tutejsze łakocie, a potem próbując odtworzyć je w kuchni. Nikt wcześniej jej tak ładnie jeszcze nie nazwał. Poczuła, jak łagodny, nieśmiały, aczkolwiek szczęśliwy uśmiech pojawiła się na jej twarzy. - To nic takiego, jestem przyzwyczajona. Często mi się zdarza.. - zaczęła w końcu, uciekając wzrokiem od jego spojrzenia. Podniosła się, trzymając w jednym ręku pergaminy, a drugą otrzepując materiał ciemnych spodni z kurzu. Zaraz jednak też się wyprostowała, patrząc na niego z dołu, chociaż bezpośrednich spojrzeń unikając. Zgarnęła wolną dłonią kosmyk włosów za ucho, zaczepiając o nie palcami. Było gorące, a kolczyki wydawały się przy nich niesamowicie zimne. Zaskoczenie przebiegło po jej twarzy. Prawdę mówiąc, to nie znała wszystkich znajomych swojego najlepszego przyjaciela, który cieszył się ogromną popularnością. Znów zabiło jej biedne, zawstydzone serce — głośniej niż powinno i miała nadzieję, że tego nie słyszał. Że tylko dudni w uszach. - S.. Skąd wiesz? Nie rozmawialiśmy nigdy wcześniej, prawda? Zapamiętałabym.. Mogę zapytać, jak masz na imię? Przekręciła głowę na bok, szczerze zaciekawiona. Czy ona wychodziła na dziecko, przez swoją nieśmiałość? Palce zacisnęły się na notatkach znacznie mocniej, niż planowała. Uciekła wzrokiem, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, podczas gdy lustrowała jego buzię, usiłując sobie cokolwiek o nim przypomnieć. Widziała go na zajęciach, był gryfonem — bo nosił czerwony krawat. Nic więcej jednak brunetce nie przychodziło do głowy.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Nie codziennie zdarzało mu się ratować przed upadkiem młode czarownice. Nie przypuszczałby nigdy, że tak potoczy się to popołudnie, wszakże rozpoczęło się zwyczajnie, żeby nie powiedzieć - nudno. A tymczasem taka niespodzianka, taki zwrot akcji. Nawet mu to odpowiadało. Uśmiechnął się pod nosem, mimowolnie. Reakcja dziewczyny w pewnym sensie go rozczulała. Był urodzonym pacyfistą i o ile ktoś nie szkalował jego bliskich - to był prawdziwym, łagodnym barankiem (fryzura mówiła sama za siebie). Nie miał w zwyczaju obrażać się na innych, być złym za jakieś czyny i chować urazy. Nie był też groźnym dryblasem, czyhającym na swoje ofiary. A ona chyba tego się obawiała. Było to nawet trochę zabawne, jednak Bruno powstrzymał się od parsknięcia śmiechem - byłoby to z jego strony niegrzeczne i na pewno jeszcze bardziej speszyłoby Puchonkę. - Nie zrobiłaś, spokojnie. - zapewnił, przykładając prawą dłoń do serca, na znak tego, że mówi szczerą prawdę. Musiałaby się bardzo natrudzić, żeby wyrządzić mu krzywdę. Była taka drobna, warzyła chyba tyle, co sowie piórko. W całym tym swoim zagubieniu i nieśmiałości była wręcz... intrygująca. Gdy się uśmiechnęła, Bruno aż przekrzywił swoją głowę, obserwując ją dość... perwersyjnie. Wyglądał trochę jak zaciekawiony szczeniak. Szczęśliwie nie trwał za długo w tej pozycji, bo coś go tknęło, że wygląda to dość głupio i pogłębia tylko stres dziewczyny. Nie chciał jej wystraszyć, a chyba właśnie ku temu nieświadomie dążył. Ech. - Bruno Tarly, do usług! - ukłonił się przed nią, no bo przecież już ustalili, że była księżniczką, czyż nie? Nie mógł przestać się uśmiechać, był nieco rozbawiony całą sytuacją, jednak w żadnym wypadku nie chciał drwić z Flory. Planował raczej obrócić całe zajście w żart, bo przecież nikomu nic się nie stało, a dziewczyna widocznie się obwiniała, bez powodów. - Dokąd się tak spieszyłaś? - zapytał, odwracając na chwilę wzrok i skupiając go na suwaku swojej kurtki. Nie chciał męczyć ją swoim spojrzeniem, a przy okazji rozpiął tę puchowe wdzianko do końca. W Sali Wejściowej było przecież całkiem ciepło, nie musiał być już opatulony po samą szyję. Może faktycznie sprawiała wrażenie młodszej, niźli była w rzeczywistości, ale w swoim zmieszaniu była całkiem ujmująca, rozczulająca. Aż chciało się nią zaopiekować. Jak młodszą siostrą, czy... kimś więcej? Czerwony sweter ładnie współgrał z odcieniem jej włosów, a te wielkie, błękitne oczy przypominały Tarly'emu ślepia Lunaballi. Nieśmiałość także była cechą wspólną. Korciło go, żeby jej o tym powiedzieć, ale w porę przygryzł się w język. Na całe szczęście.
Jej życie w szkole było przeciętne, nudne — a kiedyś nawet złe. Często była wyśmiewana czy popychana, popularne dziewczyny robiły sobie z płochliwej puchonki ofiarę. I chociaż nauczyła się z tym żyć, trudno było jej zaufać drugiej osobie. Była podejrzliwa. Dla wszystkich jednak była miła i uprzejma, bo chciała, aby ją też tak traktowano. Gryfon pomimo wzrostu wyglądał dość łagodnie, sympatycznie. Miał też ładne, ciepłe spojrzenie, na które błękitnooka od razu zwróciła uwagę — gdy matka jeszcze żyła, często powtarzała, że oczy są zwierciadłem, gdzie dostrzec można duszę. On nie wydawał się zły, chociaż osąd mogły przyćmiewać jej wzburzone swoją niezdarnością, emocje. Dawno uwierzyła, że każdy chłopak rozmawia z nią dla jakiegoś głupiego zakładu, chce ją po prostu wyśmiać. Bo kto chciałby umawiać się ze skrzatem? Dlatego właśnie Flora pozbawiona pewności siebie oraz siły przebicia, skupiła się na nauce. Chciała zostać przecież lekarzem, pomagać innym. - Jesteś pewny? - powtórzyła jeszcze, przyglądając mu się uważnie, aby ostatecznie westchnąć i kiwnąć głową, że mu uwierzy. Przycisnęła mocniej do piersi pergaminy, bo wciąż było jej troszkę głupio. Starała się jednak powstrzymać insynuacje i wierzyć w przypadek. Wyprostowała głowę, wpatrując się w niego chwilę w milczeniu i zastanawiając się, jak dalej pociągnąć rozmowę. Nie była w tym zbyt dobra, zwłaszcza gdy wychodziła z tak paskudnego gruntu, jak zgubienie buta na schodach. - Bruno.. Zapamiętam, na pewno. - odparła szybciej, niż by chciała, chociaż tym razem nie opuściła spojrzenia, ignorując zaróżowione policzki. Niepewnie zrobiła krok w jego stronę i wyciągnęła dłoń, odchylając głowę nieco do tyłu. Była bliżej, dostrzeżenie jego buzi było trudniejsze. - Miło mi, Flora. Chociaż właściwie już wiesz, ale.. Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion, czując dreszcz od ciepła bijącego z jego dużej dłoni. Zacisnęła ją na przywitanie, zaraz uciekając i opuszczając ją wzdłuż ciała, gdzie ukradkiem pochwyciła między palce materiał spódniczki. Problem Martellówny był taki, że całkiem nie umiała kłamać i gdy zadał tak proste pytanie, zamrugała kilkakrotnie i spojrzała najpierw na schody, aby potem odwrócić głowę i zerknąć za siebie. Miała do tego paskudną orientację w terenie, często odkrywała Hogwart na nowo. Spomiędzy warg uciekło głośne westchnięcie, które przerodziło się jednak w "hmm". Spojrzała mu krótko w oczy. Jej tęczówki poza wstydzeniem, pokazywały rozbawienie i delikatne zażenowanie samą sobą. - Właściwie to już sama nie wiem, co chciałam zrobić. - zaczęła, znów wzruszając ramionami. Przesunęła wzrok na swoje buty, zdając sobie sprawę, jak to głupio brzmi. Zacisnęła na chwilę oczy i usta, powstrzymując chęć parsknięcia śmiechem z własnej głupoty. - Jestem chyba dość beznadziejnym przypadkiem — najpierw spadam ze schodów, a potem zapominam o celu, bo wpadłam na Ciebie i mogłam zrobić Ci krzywdę. Powiedziała z bezradnością, miętoląc w dłoni materiał. Chrząknęła zaraz jednak, prostując głowę i znów na niego patrząc, aby już nie wychodzić na większą sierotę, niż ją uważał. Znów złapała się na komplementowaniu jego oczu w głowie, aby zaraz jednak skupić uwagę na tym, co zrobić teraz. Powinna już pójść? A może zaproponować mu ciastko w podziękowaniu? Skyler na pewno by wiedział, jak działać w takiej sytuacji. Gdy rozpiął kurtkę, zamrugała, jakby wytrącona z transu. Dopiero teraz ją zauważyła. - Ojej, przepraszam, pewnie się gdzieś śpieszysz na dwór, a ja Ci zawracam głowę. I jeszcze się gapie, mój Merlinie.. - uniosła dłoń, przecierając palcami oczy, śmiejąc się z własnego poziomu umiejętności społecznych, znów. W ułamku sekundy drgnęła jednak, a spojrzenie jej rozbłysło. Ręką zaczęła przeszukiwać kieszenie, chcąc znaleźć ukryty tam skarb. Flora przyzwyczajona do pomagania w skrzydle szpitalnym, zawsze miała pochowane cukierki, które dawała młodszym pacjentom. Wyciągnęła dłoń w jego stronę, otwierając ją i pokazując różowy papierek. - Weź, proszę, za to, że mi pomogłeś. To niewiele, ale jeśli lubisz, mogę upiec Ci ciasteczka. Lubisz ciasteczka, babeczki? Zapytała cicho, odrobinę się jąkać przy końcu, jakby sama nie wierzyła, co robi. Gdy tylko zacisnęła usta, wyobrażając sobie, jak ją wyśmiewa i nazywa żałosną, przeniosła spojrzenie na wysokość jego dłoni. Całe szczęście, że nie mógł słyszeć, jak mocno uderza jej serce.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Flora miała trochę pecha, bo... Ostatnimi czasy Bruno źle sobie radził w relacjach damsko-męskich, właściwie to w męsko-męskich także szło mu kiepsko. Chyba po prostu miał gorszy okres w relacjach międzyludzkich, stał się większym odludkiem, choć przeważnie był duszą towarzystwa i zawsze miał w zanadrzu jakiś żart, dowcipne wtrącenie, które utrzymywało go na piedestale szkolnego błazna. Sam nie wiedział skąd się brało to jego niedysponowanie. I gdy to drobne dziewczę na niego wpadło, to przez głowę przeszła mu trwożna myśl, że zaraz ją do siebie zniechęci, przestraszy. Im bardziej starał się zachowywać normalnie, miło - tym gorzej mu to wychodziło. Ale chyba w tym przypadku nie miał powodów do obaw. Puchonka nie uciekła po krótkiej wymianie zdań, nadal przed nim stała, a on się wewnętrznie podbudował. Wręcz odetchnął z ulgą. Poczuł nawet... że przy niej może być sobą, że nie musi nikogo udawać. Biło od niej swoiste ciepło, naturalność. W całej swojej skromności i niepewności była taka... czysta. A uśmiechanie się do niej stawało się jedną z łatwiejszych czynności. - Teraz poznaliśmy się już oficjalnie. - uśmiechnął się, może trochę zawadiacko i uścisnął delikatnie jej malutką dłoń. Zrobił to z największym namaszczeniem i ostrożnością, jakby trzymał w ręce motyla. Obszedł ją i usiadł na trzecim stopniu schodów. Skoro już i tak konwersowali, to naturalniej było dla niego przyjąć pozycję siedzącą. Nie chciał też przytłaczać dziewczyny swoim wzrostem; spoglądanie na nią z góry wydawało mu się niegrzeczne, nieuprzejme. - Wiesz, że też tak często mam? Zapominam, dokąd szedłem, ale wtedy zazwyczaj idę przed siebie i... też jest ciekawie. - popatrzył na nią, teraz z zupełnie innej perspektywy, bo z dołu. Zamyślił się na chwilę tuż po wypowiedzeniu tego zdania. Aż sam się sobie dziwił, że powiedział to na głos. I to przy osobie, której tak naprawdę nie znał. Obserwował ukradkiem, jak bawi się materiałem swojej spódnicy. Stresowała się? Ale... czym? Czy powiedział coś złego? Może powinien ugryźć się w język, a nie paplać to, co zrodziło się w jego zaspanym mózgu. - No coś Ty, właśnie wróciłem, nie zawracasz mi głowy! - zaprzeczył stanowczo, śmiejąc się - I nie wyglądasz mi na beznadziejny przypadek. Myślę nawet, że... - popatrzył jej w oczy, a na ustach malował mu się szelmowski uśmiech - że jesteś całkiem interesującym przypadkiem. - dodał tajemniczo. Zdumiał się, gdy dziewczyna wyciągnęła nagle małe zawiniątko i skierowała w jego stronę swoją rękę z tym czymś. Dopiero po kilku sekundach uzmysłowił sobie, że to cukierek. Nieuprzejmie byłoby nie przyjąć tego daru, a poza tym... Bruno nigdy nie odmawiał słodyczy. Wstał więc z siedzenia na zimnych schodach, wziął od niej różowy podarek i ukłonił się elegancko, szepnął też krótkie podziękowanie. Rozczulała go w swoim zachowaniu. Chyba jeszcze nigdy nie spotkał tak ciepłej i dobrej istoty. - Jeśli te ciasteczka będą tak słodkie, jak Twój uśmiech, to chętnie się na nie skuszę. - wypalił, zanim zdążył przemyśleć konsekwencje tych słów. Czy on z nią w tej chwili... flirtował? Przecież biedna Puchonka zaraz od niego ucieknie. Powinien uciąć sobie ten jęzor! Zasiadł ponownie na tym samym kamiennym stopniu, blisko barierki, robiąc obok siebie miejsce, gdyby dziewczyna zechciała usiąść obok niego. Wzruszył lekko ramionami i posłał jej pogodne spojrzenie, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że nie ma czego się obawiać, że on niczego od niej nie oczekuje, że... nie musi się mu odwdzięczać. Nie zrobił nic wielkiego, jedynie znalazł się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie.
Wciąż był lepszy niż ona. Puchonka nie miała żadnych relacji damsko-męskich lub damsko-damskich, które wychodziłoby poza koleżeństwo. Dawno przestała wierzyć w romanse, chociaż była naiwną i dość łatwo wpadającą w zachwyt nad prostymi rzeczami oraz słowami dziewczyną. Tak naprawdę nie potrzebowała wiele, jednak jej charakter pozostawiał wiele do życzenia. Ceniła sobie w ludziach prawdziwość. Nie lubiła masek, więc zobaczenie prawdziwej twarzy Bruno byłoby dla Flory najbardziej zachwycające. Nie widziała nic złego lub dziwnego w wieku zachowaniu, wręcz przeciwnie! Wydawał się jej najnormalniejszą osobą, jaką ostatnio spotkała. Nic więc dziwnego, że poza zarumienionymi policzkami, które chyba już miały takie zostać, delikatny uśmiech nie schodził jej z buzi. Aż tyle radości sprawia.l jej tym, że mogli porozmawiać. Błękitne ślepia aż błyszczały z ciekawości, chociaż nie potrafiła długo wytrzymać jego bezpośredniego spojrzenia. - Mhm, właściwie dobrze się stało, że te buty się rozwiązały. - zauważyła cicho, odprowadzając go wzrokiem, chociaż sama tkwiła w miejscu, wciąż zaciskając gdzieś palce. Panicznie bała się, że się zbłaźni. Intrygowało ją to, jak taki olbrzym może być tak łagodny, bo chociaż wciąż czuła na dłoni jego uścisk, wcale nie był bolesny czy nieprzyjemny. Z niedowierzaniem pokręciła głową, śmiejąc się krótko. - Tak! To tak działa! Tylko gorzej, jeśli ma się okropną orientację w terenie i dojdzie się do jednego z tych tajemniczych miejsc w szkole, w których wcześniej się nie było. - zaczęła z wyraźną ulgą w głosie, że nie uznał jej za jakieś dziwactwo, którego zapomina o celu swojej podróży, bo spada ze schodów na nieznajomych gryfonów. Zrobiła krok w jego stronę, - Dużo ciekawych zdjęć znalazłeś? Jak zajrzałam ostatnio do jeden z sal, znalazłam w środku prawdziwe niebo. Byłeś tam kiedyś? Kontynuowała z ciekawością, nieco odważniejszym głosem, mniej cichym. Nawet jeśli wciąż się go wstydziła, wyjątkowo łatwo było jej ciągnąć rozmowę i nie zastanawiała się nad tym, co miała mówić. I chociaż metody uspokajające w jej gestach wciąż były widoczne, a serce biło w piersi znacznie szybciej, niż powinno, naprawdę dobrze się bawiło. Ciężko było jednak powstrzymać nawyk, który dawał jej tyle spokoju, nawet pod wpływem zauważonego spojrzenia, które w stronę jej dłoni i spódnicy posłał. Zacisnęła na chwilę usta, zawieszając palce w bezruchu, próbując, chociaż na chwilkę przestać. Oh Skyler, gdzie jesteś, kiedy Flora robi z siebie idiotkę przy tak miłym chłopaku? Podniosła spojrzenie na jego twarz, a oczy rozszerzyły się nieco na jego słowa. Kolejna porcja ciepła wylała się jej na policzki, a ona uśmiechnęła się, patrząc na swoje buty. Była taka głupia i naiwna, że aż jej było wstyd. Tak łatwo dawać doprowadzać się do takiego uśmiechu! - Ty.. Ty też jesteś interesującym przypadkiem, Bruno! Nie spotkałam nikogo wcześniej, kto gubi drogę tak, jak ja! Wypaliła na jednym oddechu, nie mając pewności czy ją zrozumiał i usłyszał. A potem przypomniała sobie o cukierku. Musiała mu podziękować, chciała. Może też trochę wierzyła, że dzięki temu ją zapamięta? Była tylko nudną puchonką, na pewno miał wiele interesujących koleżanek, ale może jeśli.. Musiała tak zrobić, zawsze warto było dziękować. Karma wracała, jak było się dobrym człowiekiem to i dobroć się otrzymywało, a przede wszystkim chciała go traktować tak, jak sama lubiła być traktowana. Ludzie jednak o takich małych rzeczach zapominali, oczekując deklaracji lub wyniosłych gestów, drogich prezentów. A nie miała nic więcej. Na jego kolejne słowa, zatopiła dłonie w rękawach swetra i uniosła je do góry, kładąc na swoich policzkach, zaciskając na chwilę oczy. Wierzyła chyba naiwnie, że zniknie. Teraz już na pewno słyszał jej serce, które chyba było najgłośniejsze w tej sali. Nie zdarzył się cud, a peleryna niewidka jednak się nie pojawiła, odwróciła więc spojrzenie na bok, klepiąc się po buzi, aby ostatecznie spróbować cokolwiek mu odpowiedzieć. Nie robił tego, bo chciał jej dokuczyć lub sobie z niej żartować, prawda? Brak zaufania kłócił się z prostym, dziewczęcym szczęściem. - Z..Zap.. Zapewniam Cię, że moje ciasteczka są znacznie lepsze, niż uśmiech.. - mruknęła w końcu cicho, wypuszczając powietrze ze świstem, bo chyba zapomniała, jak się oddycha. Ona była bardzo łatwą do czytania dziewczyną, zbyt naiwnie podchodząca do życia i ludzi, przez co nie raz twardo wylądowała na tyłku. Podeszła do schodów ostrożnie i usiadła obok, kładąc dłonie na kolanach, wciąż miętoląc rękawy od golfa. Obróciła głowę w jego stronę, lustrując jego buzię wzrokiem. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, a jednocześnie było tak wiele pytań, które chciała mu zadać, a było jej głupio. Przede wszystkim, jaki lub smak ciastek, żeby wiedziała, co mu wysłać? Przesunęła dłońmi po swoich nogach. - Jeśli chcesz, to mam chyba jeszcze jednego cukierka. Nic lepszego nie przyszło jej do głowy, a na swoją własną głupotę przymknęła oczy, ruchem głowy zgarniając włosy na plecy i parskając cicho z rozbawieniem. Była pełna gestów, zupełnie jakby były nieodłącznym elementem jej bycia sobą. - To znaczy... Byłeś na fajnym spacerze? Naprawdę się starała i jak na siebie, odnosiła olbrzymie sukcesy.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Obawa przed zbłaźnieniem się... Jak on to dobrze znał. Obecnie może wydać się to dziwne, może to zupełnie do niego nie pasować, ale jeszcze kilka lat temu zachowywał się kompletnie inaczej. Ważył każde wypowiedziane słowo, przeinterpretowywał zachowania innych, brał do siebie wszelakie docinki. I w końcu... zrozumiał, że to nie ma sensu, że nie dogodzi każdemu, że on już taki po prostu jest: chodzący obiekt żartów. Po pewnym czasie zaczął to wykorzystywać, przerabiać na swoją zaletę, ale jednocześnie... nakładając na twarz maskę. Bo gdzieś tam głęboko miał w sobie wiele wrażliwości; był ciepłą kluską, a nie tylko wyszczekanym ignorantem. Słuchał dziewczyny z zaciekawieniem. Jej delikatny głos wybrzmiewał perliście w Sali Wejściowej, niczym na scenie jakiegoś amfiteatru. Był bliski wsparcia głowy o łokieć i przymknięcia oczu, ale na szczęście tego nie zrobił, jedynie patrzył na nią nieco przymulonymi oczami. Choć pewnie nie zauważyła w nich różnicy, bo mętny wzrok był niemalże nieodłącznym elementem jego osoby. - Niebo w sali? - zaciekawił się i ożywił, prostując nieco swoją sylwetkę - Chyba muszę wziąć u Ciebie korepetycje z gubienia się. - podczas gdy on się szwendał po zamku, nie znajdował tak interesujących miejsc; jedynie puste sale z kilkoma ciekawymi zbrojami, obrazami. O, no i jeszcze często wpadał na Irytka, który uwielbiał uprzykrzać mu życie. W pewnym momencie przestał zwracać uwagę na jej mimowolne gesty, świadczące o niepewności i nieśmiałości. Nie przeszkadzały mu one ani trochę, nie rozpraszały go. Stały się swego rodzaju spójnym elementem. Czymś, co nadawało charakteru Florze. I... uroku, tak. Otworzył oczy jeszcze szerzej, gdy nazwała go ciekawym przypadkiem. Nie spodziewał się tego, zaskoczyła go i... sprawiła, że poczuł się lepiej. Jak ktoś... wyjątkowy? Dowartościowany? Zrobiło mu się zauważalnie cieplej i mógł przysiąc, że nie była to zasługa wełnianego swetra w renifery. - Wiesz... przypadkiem to jestem na pewno. Ale czy interesującym? Hm, sam nie wiem. Mimo to... dzięki. To miłe. - uśmiechnął się lekko i skinął jej głową, w podziękowaniu. Sam się sobie dziwił, że te słowa aż tak na niego wpłynęły. Powinien sam sobie sprzedać kuksańca w tors. Och, mężny Godryku! Co go podkusiło, żeby palnąć taki tekst! Cudem stało się to, że dziewczyna nie zapadła się pod ziemię, a jedynie skryła swoją buzię za materiałem swetra. Czyżby chciała zniknąć..? A on, debil, patrzył się na nią i zastanawiał, jak może jej pomóc. Ba! Jak może sobie pomóc i odkręcić swoje zbyt śmiałe słowa. Brakowało tylko tekstu "bolało, jak spadłaś z nieba?" by dopełnić ten kielich niezręczności. Myślał intensywnie co powiedzieć, ale wszystkie słowa brzmiały w jego głowie równie beznadziejnie. Szczęśliwie jego myśli zagłuszyły odgłosy puchońskiego serduszka. A sam Tarly utkwił wzrok w swoich dłoniach, by nie dręczyć Flory spojrzeniami i dać jej chwilę na wytchnienie. Jeśli będzie udawał, że jego wypowiedź była niewinna i naturalna, to... może ona też ją tak potraktuje? Podniósł wzrok dopiero, gdy się odezwała. I odetchnął z ulgą. Uśmiechnął się z wdzięcznością i ucieszył na widok, że postanowiła jednak dosiąść się do niego. To znaczyło, że nie był jednak taki straszny. - To chyba mnie namówiłaś na te ciastka. - zaśmiał się swoim typowym, wysokim głosem. Odwrócił nieco sylwetkę w jej stronę, ale nadal byli od siebie w dość bezpiecznej odległości, zachowującej przyzwoitość i nie naruszającej przestrzeni osobistej. - Och, dziękuję, zachowaj go na później. - podziękował w odpowiedzi i mimowolnie zmierzwił swoje włosy. Dziewczyna niepotrzebnie chciała mu się odwdzięczyć. Przecież to ona go uratowała. Od nudnego dnia, rzecz jasna. Odchylił głowę do tyłu i wsparł ją o barierkę schodów. Zastanowił się nad odpowiedzią na jej kolejne pytanie. Czy jego spacer był fajny? Nie miał w zanadrzu nic interesującego do opowiedzenia, a nie chciał jej rozczarować i przede wszystkim... nie chciał kończyć tej rozmowy. - Szwendałem się w okolicach lasu. Miałem zamiar wpaść do Chrisa... to znaczy... do naszego gajowego, ale nie było go w chatce. - popatrzył na nią i jej oczy, które w dalszym ciągu kojarzyły mu się z oczami Lunaballi, co w jego mniemaniu uchodziło za komplement - To bardzo miły człowiek, jeśli się go lepiej pozna. Byłaś kiedyś u niego na herbatce? - zapytał bardzo naturalnym, spokojnym głosem. Co prawda nie spotkał jeszcze dotąd Flory u Chrisa w chatce, ale przecież on sam nie był tam takim częstym bywalcem. Polubił tego człowieka i jeszcze większą frajdę sprawiało mu pomaganie gajowemu, ale poza tym miał swoje inne zajęcia, nie przesiadywał u niego non stop. Chociaż może gdyby ona mu towarzyszyła, to spędzałby tam więcej czasu..?
Mieli podobne obawy i gdyby Martellówna o tym wiedziała, wybuchnęłaby zapewne śmiechem. Była ostatnią osobą, która zareagowałaby drwiąco lub źle na popełnienie przez kogoś błędu, lub powiedzenie kilku słów za dużo. Sama przecież notorycznie chowała buzię i odwracała spojrzenie, niczym mała dziewczynka nieumiejąca poradzić sobie z wielkim, złym i dorosłym światem. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego właściwie tak się wstydziła. Przesunęła spojrzeniem po twarzy Bruno, uśmiechając się łagodnie i kompletnie nie wiążąc go z epitetem "ignorant" czy "wyszczekany", odbierała go inaczej. Przez swoje ograniczone umiejętności społeczne, była dobrym obserwatorem i chociaż często trafnie coś oceniała, nigdy swoich spostrzeżeń nie wypowiadała na głos. Wierzyła też naiwnie w ludzi i w to, że każdy jest dobrym człowiekiem, a złe uczynki są tylko chwilowym rozstrojeniem emocjonalnym. Kiwnęła głową. - Mhm, niesamowite, prawda? Chociaż u mnie w domu magia była normalna, wszystkie te cuda dookoła wciąż są tak samo zaskakujące i piękne. Nie mam tylko pojęcia, jak tam wrócić. - odparła cicho, powstrzymując jąkanie się i powtarzając sobie, że wcale nie miał wobec niej złych zamiarów. Wydawał się na to zbyt miły, łagodny. Oczywiście Flora nie omieszka zapytać Skylera, bo ze swoim najlepszym przyjacielem dzieliła się wszystkim. - Możemy się kiedyś razem poszwendać, jeśli będziesz miał czas. Rzuciła niezobowiązująco, posyłając mu krótkie spojrzenie w oczy i zgarniając na bok kosmyk brązowych włosów. Żałowała, że nie zabrała ze sobą żadnej frotki, aby je zebrać. Przecierając pomiędzy palcami materiał czerwonego swetra, westchnęła cicho. Nie potrafiła kłamać, częściej milczała, niż ubierała prawdę w piękną szatę. Była prostym człowiekiem i chociaż chciała ugryźć się w język, aby nie nazywać go tak przedmiotowo, słowa same uciekły jej spomiędzy warg. Pokręciła głową na jego słowa, posyłając mu przepraszające spojrzenie. - Ojejku, to zabrzmiało paskudnie, tak nieludzko. Przepraszam! - mruknęła, splątując ze sobą ręce pod biustem, aby zatopić palce w miękkim materiale tym razem na ramionach. Miała nadzieję, że wiedział, że wcale tak nie myślała. - Interesującym, tak myślę. I lubię Twój sweter, jest uroczy. Nie każdy nosi sweter w renifery, będąc mężczyzną. Przyznała z delikatnym wzruszeniem ramion, przystępując z nogi na nogę. Flora miała słabość do wzorów i świąt, tak samo, jak do pieczenia ciastek i jedzenia pierniczków. Nie spodziewała się komplementów, nie dostawała ich często i nie miała pojęcia, jak na nie reagować. Więc nawet takie najprostsze sprawiały jej radość, wywołując uśmiech. Wierzyła, że ludzie sobie wszystko komplikują i właśnie tego typu — wypowiedziane pod wpływem impulsu, chwili — miłe słowa były tymi najprawdziwszymi. Jego reakcja też była dla brunetki zaskakująca, bo miała wrażenie, że sam Tarly się zawstydził. Postanowiła więc iść za ciosem i zajęła miejsce obok, kładąc dłonie na kolanach i przerzedzając palcami po swoich udach, pozbyła się z nich niewidzialnego kurzu. Dyskretnie zerknęła w jego stronę, chociaż pod wpływem ruchu głowy kaskady włosów zakołysały się niespokojnie. - Więc to będzie mój prezent dla Ciebie, podziękowanie. - odparła z uśmiechem, idąc jego śladem i również siadając bokiem, aby lepiej go widział. Na wzmiankę o cukierku jedynie kiwnęła głową. Pomagając w skrzydle szpitalnym, zawsze miała mnóstwo słodyczy pochowanych po plecaku czy kieszeniach, bo działały cuda, gdy trzeba było zmienić opatrunek lub nastawić złamaną rękę. Wyciągnęła wygodnie nogi, kładąc ręce za siebie i odchylając się nieco do tyłu, aby przesunąć błękitnymi oczyma po ciągnących się ku górze schodom. - Nie, nie miałam okazji. Jest tu nowy, prawda? Wygląda, ze się dobrze znacie. - odpowiedziała zaciekawiona, przesuwając na niego spojrzenie i obracając głowę w jego stronę, zatopiła spojrzenie i uwagę w jego twarzy. Flora miała przenikliwe, duże ślepia — łatwo wpędzała ludzi w poczucie winy, gdy kłamali, a przynajmniej zawsze tak powtarzał jej zbulwersowany tym brat. - Interesujesz się magicznymi stworzeniami?
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Siedział na schodach obok panny Martell i zastanawiał się, co takiego jest w tej drobnej istotce, że nie mógł koło niej przejść obojętnie. Przycupnęła obok niego nieśmiało, ukryta za wielkim, czerwonym swetrem i spoglądała na niego swoimi wielkimi oczami w kolorze przywodzącym na myśl czystą taflę wody. Dostrzegał jej niepewne uśmiechy, widział urocze piegi w okolicach nosa i policzków. Widział... zdecydowanie za dużo. Łapał detale, których nie powinien, bo przecież... było to niestosowne. Tylko rozmawiali, czyż nie? Skarcił się w myślach i na moment odwrócił wzrok, spoglądając w górę, na szczyt schodów. Nie było tam nic ciekawego, nic na czym mógłby zawiesić oko. Żadnej żywej duszy... Ba! Nawet Irytka nie było w pobliżu. Niespotykany spokój dla hogwardzkich murów. Odwrócił więc swoją głowę z powrotem w stronę młodej Puchonki, lecz tym razem pilnował się, by nie raczyć jej tak intensywnym spojrzeniem. Zmierzwił swoje czarne loki już po raz kolejny podczas tego spotkania. Czyżby... nerwica natręctw? - Wspólne szwendanie? Brzmi jak plan! Z tym, że... nie wiem, czy nie zgubiłbym się szybciej w Twoich niesamowitych oczach. - najpierw powiedział, potem uzmysłowił sobie sens tych słów i ich brzmienie. Znów jego język był szybszy od szarych komórek, znów wypowiedział na głos swoje myśli. Zaskoczyła go jej propozycja, szczerze się na nią ucieszył i stąd... nie przeanalizował do końca skutków tych słów. Biedna Flora zaraz nabierze kolorów swojego swetra. Uśmiechnął się niewinnie, na swój sposób szelmowsko, choć chciał ją tym uśmiechem przeprosić. Był zbyt zuchwały... Na szczęście jej komentarz odnośnie jego odzienia ratował sytuację. - Hej, Flora, po pierwsze: nie przepraszaj mnie. Naprawdę nie masz za co. - uśmiechnął się ponownie, tym razem łagodnie i przyjacielsko, pochylając się nieco w jej stronę i patrząc na jej jasną buzię - Umówmy się, że od teraz żadnych przeprosin, dobra? - dodał i złapał się na tym, że brzmi trochę jak starszy brat albo... nauczyciel. A nie chciał się wywyższać. - A mnie podoba się Twój sweter. - odpowiedział komplementem na komplement. W tym momencie był z siebie całkiem dumny. Brzmiało to naturalnie, miło i niegroźnie. Zadowalał go też fakt, że akurat dzisiaj włożył na siebie ten fikuśny sweterek ze świątecznym motywem. Jak widać - komuś się jednak podobał. Starał się ograniczyć swoje ruchy do minimum. Zawsze bogato gestykulował, ale tym razem obawiał się, że naruszy bezpieczną przestrzeń osobistą dziewczyny i ją do siebie zrazi. Była jak unikatowy okaz płochliwego zwierzęcia, które jednak postanowiło mu zaufać i podejść bliżej. A on musiał wykazać się teraz wielką delikatnością i opanowaniem, by jej nie spłoszyć. - Tak, jest w Hogwarcie od niedawna. A poznaliśmy się chcąc nie chcąc. Wiesz... szlabany i te sprawy... - ostatnie słowa wypowiedział dość niepewnie, ze słyszalną skruchą i nutką wstydu w głosie. Uniósł rękę do góry i pomasował swój kark, a wzrokiem uciekł gdzieś w dół. Cóż, przynajmniej był szczery. Poznał Chrisa przy okazji odrabiania kar. Często mu pomagał, często też wagarował u niego, szczególnie gdy trwała lekcja Historii Magii. Gajowy nigdy nie odmówił mu wspólnego spędzania czasu, zawsze było co robić. I zawsze było to ciekawsze od nudnych zajęć. - Magicznymi i tymi zwykłymi.- odpowiedział. Och, ten temat w brunowym wydaniu to rwąca rzeka. Mógłby rozmawiać o zwierzętach bez przerwy, ale nie chciał zanudzać Flory, więc odbił wyimaginowaną piłeczkę. - A Ty? Czym się interesujesz? - był żywo ciekawy. Pokusił się o kolejne spojrzenie na jej twarz i oczy. I miał nadzieję, że nie odstraszy tym dziewczyny...
Był chyba jedną z jednostek do policzenia na palcach jednej ręki, która tak myślała. Flora zdawała sobie sprawę z tego, że nie cieszyła się żadną popularnością i setki dziewcząt na korytarzach szkolnych było ciekawszych od niej. Już nie chodziło nawet o buzię, bo hiszpańskie rysy twarzy nadawały jej oryginalności na tle jasnowłosych i bladych uczennic, a o charakter. Nie chodziła na imprezy, nie piła, nie poszukiwała miłości na wizzenegrze. Poprawiła się na stopniu, miętoląc rękawy od swetra w dłoni i zerkając na niego z zaciekawieniem. Prawda była taka, że bardzo lubiła poznawać nowych ludzi i zwyczajnie ich słuchać, poznawać. Wyglądał jej na popularnego chłopaka, więc aż dziw brał, że poświęcał czas takiemu cieniowi, jak ona. Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że w oczach gryfona nie tliły się najmniejsze nawet, negatywne uczucia czy złe zamiary. Jakby był stworzony do łagodności, co tak przeczyło jego rozmiarom, chociaż z drugiej strony, to ona po prostu była maleńka. Zamrugała kilka razy speszona jego nagłym komplementem, odwracając wzrok i zagryzając dolną wargę, znów zacisnęła dłonie na swetrze. Była taka głupiutka, tak beznadziejnie romantyczna i łatwa do wprawienia w zachwyt prostym gestem czy słowem. Nie wiedziała, czy to te czarne loki, czy błyszczące ślepia, coś jednak sprawiło, że zrobiło się jej miło. Trudno było jej oskarżyć go kłamstwo i gierki, nawet jeśli się nie znali. - Ja.. Nie.. Nie jestem najlepsza w takich rzeczach, wiesz? Chciałam Cię jednak zapewnić, że wcale nie brzmisz głupio i wcale nie jestem zła, miło mi, że tak myślisz. I nadal w sumie.. W sumie to chętnie bym się z Tobą poszwendała. - mówiła spokojnie i cicho, jednak w towarzyszącej im ciszy sali wejściowej, każdy oddech zdawał się roznosić echem. Miała nadzieję, że nikt ich nie słyszał, bo chyba umarłaby ze wstydu. Przełknęła ślinę, rozluźniając palce, przesuwając znów nimi po swoich kolanach. Niewinny uśmiech dodawał mu uroku, pasował do spływającego na czoło, niesfornego loka. Na dźwięk swojego imienia, spojrzała mu w oczy, chociaż wyszło to bardziej z przypadku lub zamiaru. Nie uciekła jednak od razu, dając mu mówić, odwzajemniając uśmiech. Musiała być taka łatwa i naiwna w jego oczach. Zachowywała się, jakby była w nim zakochana, a tak naprawdę wcale się nie znali. Każdy przechodzeń wyciągnąłby ten wniosek z jej policzków, nie zdając sobie sprawy, jak często i łatwo oblewały się różem. - Mhmm. Postaram się. Dziękuje. Ostatnio strasznie polubiłam czerwień. Zauważyłeś, że najlepiej wypada właśnie w grudniu i styczniu? Gestykulowanie jej nie przeszkadzało. W jakiś sposób wyrażał tym siebie, przekazywał dokładniej obrazy własnych myśli i akcentował słowa, co było dość ciekawym doświadczeniem, bo Flora praktycznie gestykulacji nie miała. Z zainteresowaniem go słuchała, błądząc po nim spojrzeniem, okazjonalnie patrząc mu w oczy. Zgięła kolana, oplątując je dłońmi i opierając nań głowę, pozwoliła, aby burza brązowych włosów opadła na ramię i zsunęła się leniwie w dół. - Wcale nie wyglądasz na łobuza od szlabanów. Co przeskrobałeś? - zapytała, na chwilę unosząc brwi, jednak wciąż mając ten łagodny uśmiech, który w żaden sposób go nie oceniał. Pytała z ciekawości, bo nowe pomysłu uczniów, ciągle ją zaskakiwały. Ona sama była grzeczna, nie sprawiała kłopotów. Nie piła, nie paliła — nic, absolutnie nic. - Hej, to przecież nic takiego. W takim wieku jesteśmy! Mój tato zawsze mówił, że w młodości trzeba popełniać najwięcej błędów i łamać najwięcej zasad, bo później nie ma na to czasu. Dodała jeszcze z delikatnym wzruszeniem ramion, niemalże słysząc dialog ojca w głowie. Mężczyzna zmienił się po śmierci żony i więcej tak nie mówił, stawiając teraz na nadopiekuńczość. Zawsze jednak cieszył się, że córka była grzeczna i ułożona, gdyż znacznie więcej problemów miał z synem. A Flora wiedziała, że nie powinna ich sprawiać. - Zwykłymi też? Jakie jest Twoje ulubione — oczywiście magiczne i to normalne? Tak żałuję, że nie byliśmy w zoo na mugoloznawstwie! - zapytała z autentycznym rozżaleniem, przypominając sobie wszystkie te książki o zwierzętach, które przeglądała. Znane im gatunki były całkiem różne. Odwzajemniła jego spojrzenie, nabierając jakby odrobinę pewności siebie. Były to tylko ułamki sekund, jednak zdawać by się mogło, że zainteresowanie miało wpływ na zmianę osobowości Flory. - Znam się na rysowaniu smoków i roślin, niczego więcej — te drugie to w sumie w związku z uzdrawianiem. Pracuję nad magią leczniczą, interesuję się metodami pomocy ludziom — także tymi zwykłymi, chociaż do tego jest znacznie trudniejszy dostęp i mam wrażenie, że mugole niestety nie wiedzą o tym, jak przydatne są niektóre zioła. Nie miała nic do osób niemagicznych, wręcz przeciwnie. Ich świat wydawał się jej interesujący i kolorowy, sama nie była perfekcyjnie czystej krwi. Zdmuchnęła kosmyk włosów z oczu, przymykając je na chwilę, aby zaraz znów spojrzeć na Bruno. - Chciałbyś pracować ze zwierzętami?
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Niewielu znało go tak naprawdę. I choć to stwierdzenie jest często nadużywane, to w jego przypadku miało swoje uzasadnienia. Rzadko kiedy pokazywał swoją prawdziwą twarz i ujawniał się, wychodził ze swojej bezpiecznej kryjówki zatytułowanej "Szkolny Błazen Tarly". Łatwo przychodziły mu czcze flirty z przypadkowymi dziewczynami, gdy nie miały one większego znaczenia, a były tylko kolejną grą czy żartem. Ale z Florą... Z Florą było inaczej. Niemalże przed każdym wypowiedzianym słowem zastanawiał się, czy jej nie urazi, czy na pewno powinien pokusić się o taką śmiałość. Zaliczał wpadki, jedna za drugą, lawinowo, ale wyhamował wiele swoich myśli, wyciszył dziwne pokusy i gryzł się w język z taką namiętnością, że z pewnością wyjdzie z tej rozmowy z wieloma ranami. A mimo to... czuł się bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej. Spędzał miło czas z równie miłą dziewczyną. Był wprost zachwycony. Tak samo jak tym, że nie uciekła na jego tekst o gubieniu się w jej oczach. Nie był z niego dumny, zabrzmiało to dość bezczelnie a może i nawet obcesowo. Uśmiechnął się w odpowiedzi, dziękując opatrzności. Wsunął swoją dłoń między włosy i przeczesał czarne loki palcami. Dlaczego znów to robił? Ucieszył się też, że wreszcie ustalili, że dziewczyna nie będzie już więcej go przepraszać. Był ostatnią osobą, przed którą trzeba było się kajać w jakikolwiek sposób. Dostrzegał jej delikatne rumieńce, ale nie odbierał tego jako symbol naiwności. Choć może nie wyglądał, to w był w pewnych kwestiach typowym, stereotypowym facetem, który wielu sygnałów nie zauważa, a już na pewno nie bawi się w ich szeroko pojętą interpretację. Czerwieniejące lekko policzki dziewczyny odbierał bardzo pozytywnie; pasowały do jej karnacji, pięknie współgrały z błękitem oczu i żywą czerwienią swetra. Może jednak nie był typowym facetem, skoro zwracał uwagę na kolorystyczne kombinacje... - Jako Gryfon powinienem odpowiedzieć, że czerwień jest najlepsza przez cały rok, ale... masz rację. - odpowiedział wesołym tonem i zaśmiał się krótko. Jego głos odbił się echem w pustym pomieszczeniu, co go trochę zmieszało. - Pasuje Ci ten kolor. - dodał nieco ciszej i w zupełności szczerze. Jej kolejne pytanie trochę go zaskoczyło. Uśmiechnął się odrobinę krzywo, lekko zmieszany, bo gdyby miał opowiadać wszystkie swoje przewinienia, to siedzieliby na tych schodach do wiosny. Nie miał też czym się chwalić, szlabany nie były powodem do dumy, choć może... kilka swoich wyczynów zaliczał do tych udanych. - Może jak już wybierzemy się na wspólne szwendanie, to opowiem Ci kilka z moich... przypałów. - rzucił, również poprawiając swoją pozycję, bo trochę już zesztywniał od twardych stopni i barierki - Twój tata ma rację. Ale nie mogę dopuścić, by Slytherin wygrał Puchar Domów! - dodał. Ślizgoni szli jak burza. Burza stulecia. Nic nie wskazywało na to, że spadną w rankingu, ale Bruno nie mógł pozwolić sobie na kolejne szlabany i utraty punktów, bo sytuacja Gryffindoru nie wyglądała za dobrze. Gdy zeszli na tematy związane z zainteresowaniami, chłopak zauważył drobną zmianę w zachowaniu Flory. Była taka przejęta, poruszona. A gdy zaczęła opowiadać o swoich pasjach, biła z niej prawdziwa miłość do tego, czym się zajmowała. Była... autentyczna. Tarly przysunął się do niej odrobinę bliżej i mimowolnie pochylił w jej stronę. Słuchał z zainteresowaniem, chłonąc każde jej słowo. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję z kimś tak po prostu pogawędzić. - Jak tak teraz myślę, to chyba lunaballa. Urocze stworzonko. - czy mówił teraz o magicznej istocie, czy o... Florze? Dobre pytanie! - Mówisz z taką pasją o uzdrawianiu i pomocy ludziom. A nie masz czasem wrażenia, że... - zawahał się - że niektórzy wykorzystują dobre serce tych, którzy im pomagają? I żerują na ich altruizmie? - skrzywił się, bo dopadły go bezsensowne czarne myśli i ponure rozkminy. A przecież tak miło się rozmawiało... Zastygł tak w tym półpochyle, a od dziewczyny oddzielało go może kilkadziesiąt centymetrów. W pewnej chwili coś go tknęło (sam nie wiedział co) i wyciągnął rękę w jej stronę, by założyć jej za ucho niesforny kosmyk włosów. Trwało to sekundę, a on po tym geście uśmiechnął się niewinnie i powrócił plecami do twardej barierki. Miała takie miękkie włosy... - Chciałbym. Chciałbym im pomagać. I móc je obserwować w naturalnym środowisku. Ludzie mogliby nauczyć się wielu rzeczy od zwierząt. - odpowiedział, dziwiąc się tej szczerości i wylewności. Dziewczyna oddziaływała na niego w niewyjaśniony sposób.
Każdy tworzył dookoła siebie jakąś iluzję, próbując dostosować się do otoczenia i wpaść w łaskę społeczeństwa, niestety niekiedy maskując najwyraźniejsze cechy swojej osobowości. Olbrzymi lew mógł być łagodnym, pluszowym misiem z pazurami na pokaz, a mała myszka mogła mieć mordercze zamiary. Gdy przyglądała się tak chłopakowi, nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu. Było w nim coś takiego, mała iskra, która sprawiała, że wcale nie wydawał się jej taki duży i straszny, jak na samym początku. Nie miała doświadczenia we flirtach czy innych rzeczach, głównie się z niej śmiano i jej dokuczano, nie mogła więc za nic dostrzec żadnych wskazówek dotyczących luźnych myśli, które sunęły mu pod burzą loków. Starał się, więc i ona dawała coś od siebie — zbierała całą odwagę, próbując cieszyć się rozmową i powstrzymać tiki nerwowe, zniwelować podejrzenia i nieufność. Zależało jej, aby Tarly był takim sobą, jakim chciał być, a nie jakim go chcieli, chociaż pewnie część osobowości dowcipnisia zdążyła już w niego wchłonąć. Miała w sobie tyle naiwności i romantyzmu bez ujścia, że nie mogłaby się obrazić za komplement wyznany z taką szczerością. - Masz ładne te włosy. Rzuciła cicho, przekręcając głowę w bok i patrząc z ciekawością, jak mierzwił ciemne pukle palcami. Odwróciła wzrok, wypuszczając z cichym świstem powietrze i ruchem głowy zgarniając brązowe kosmyki na plecy, wbiła wzrok w schody. Nie mogła przecież się tak gapić po tym, jak tak głupio, chociaż całkiem szczerze go skomplementowała. Kręcone włosy zawsze uważała za wyjątkowo atrakcyjne. Złapała za rękawy swetra, uśmiechając się pod nosem i kiwając głową w podziękowaniu za komplement. - Ma w sobie coś wyjątkowego, ta czerwień. Była zainteresowana, bo należała do tych grzecznych dzieciaków, które nie chcą rzucać się w oczy. Miała jednak dużą wyobraźnię, lubiła słuchać i zadawać pytania. Spojrzała znów na niego, zaciskając usta w jakieś drobnej ekscytacji, bo sposób jego wypowiedzi odebrała tak, że chciał się jeszcze z nią spotkać, co nie zdarzało się często. Jej głównym towarzystwem pozostawał Skyler. - To obietnica? A puchar to nic takiego istotnego, są ważniejsze rzeczy, niż wygrana. Jednak trochę ambicji jest zawsze dobrze mieć. Odparła cicho, uśmiechając się krótko i przenosząc wzrok gdzieś przed siebie. Jej nie zależało na tak przyziemnych nagrodach, sprawach materialnych. Odpuściłaby każdemu, kto dzięki temu po prostu by się uśmiechnął. Zapomniała o całym zawstydzeniu i nawet o tym, że mogła go nudzić, gdy tak się patrzył i jej słuchał. Szczere gestykulowanie, brak ucieczki od jego oczu i nawet zmniejszenie dystansu, które sprawiło, że dotykała jego ramienia — wcale jej nie zniechęciło. Zwykle ona słuchała innych, mało kto interesował się nią. - O, to ciekawy wybór! Są takie nieporadne i urocze. - wzruszyła delikatnie ramionami, bawiąc się swoimi palcami. Na jego słowa spoważniała jej twarz, westchnęła cicho. - Tak działa ten świat chyba, wiesz? Zawsze silniejszy wykorzysta słabszego, trzeba z tym żyć. Przyzwyczaiłam się. Poważne rozmowy też lubiła. Widząc jednak jego minę, nieśmiało szturchnęła go ramieniem, przesuwając błękitnymi oczyma po jego twarzy. - Hej, ale nawet z tym świat jest cudowny! Milczeli chwilę, a ona patrzyła zaciekawiona, próbując dostrzec ślad jego myśli. Drgnęła nieco pod jego nagłym gestem, po ciele przebiegł jej dreszcz. Śniade lica oblał soczysty rumieniec, a spomiędzy rozchylonych warg uciekło pojedyncze westchnięcie. Zaskakujące, że nie dostrzegła w tym nic złego, sztucznego. Był po prostu szczery i uroczy, imponując jej odrobinę. I miał ciepłe dłonie. Miłe. - Myślę, że masz tak dobrą aurę, że Ci się uda — gdy będziesz cierpliwy i systematyczny! Będę trzymać za Ciebie kciuki, kibicować Twoim marzeniom, dobrze? Więc następnym razem, gdybyś zwątpił lub chciał się poddać, chodź ze mną porozmawiać! Chyba sama była zaskoczona swoją śmiałością, bo przez ułamek sekundy dotknęła jego dłoni w celu zapewnienia go o swojej szczerości i zamiarach. Zakłopotana odwróciła wzrok, unosząc rękę i zaciskając ją w pięść, oparła ją o biust. Wciąż czuła palące ciepło jego skóry. Nie była obeznana z taką bliskością w żaden sposób, bo przytulanie Skylera czy trzymanie za rękę miało całkiem inną płaszczyznę. Wrócili jeszcze do rozmowy, decydując się jednocześnie na kubek gorącego kakao. Niewiele myśląc, zaproponowała mu swój specjał z bitą śmietaną i razem poszli do kuchni.
/zt x2
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Dotykam palcem niedawno nawodnionej roślince zastanawiając się, czy teraz będzie jej lepiej. Ostatnio przez to wszystko zapomniałam jej podlać, chociaż ledwo dostałam nasionko z kółka zielarzy i teraz byłam bardzo przejęta, że zrobię to jeszcze raz, dlatego ostatnimi czasy chodziłam nieustannie z niewielką doniczką, sprawdzając czy z powrotem odżywa i starając się po bardzo niewielkiej łodydze, na której wyrósł piękny, duży listek, ustalić cóż to takiego. Siedziałam na ławce, zaaferowana moim zadaniem, ale równocześnie spoglądając raz za razem na drzwi od Wielkiej Sali skąd uczniowie powoli wychodzili po porze obiadowej. Już wcześniej prędko sprawdziłam na Wizzie kim jest najwyraźniej nowa przewodnicząca kółka do którego należałam i miałam zamiar wprowadzić w życie plan, który ułożyłam poniekąd z Gunnarem. Miałam na sobie zwykłą całość od mundurka, bawiłam się niebieską wstążką, którą miałam zamiast krawata. Moje rajstopy były całkiem czarne, ale na udach, bądź łydkach co jakiś czas przemykał zarys białego kota. Który co jakiś czas pojawiał się też na granatowym turbanie. Sprawdziłam na Wizbooku jak wyglądasz i uznałam, że z taką urodą będzie bardzo łatwo znaleźć odpowiednią osobę. I faktycznie po jakimś czasie poznaję Cię ze zdjęcia i zrywam się z ławki. Kojarzę Cię, ale nie pamiętam czy kiedyś rozmawiałyśmy ze sobą. - Gabrielle! - krzyczę gwałtownie podnosząc się z miejsca. Równocześnie zakładam torbę na ramię, podnoszę roślinkę oraz zbieram notatki, które miałam na kolanach. Biorę te wszystkie bibeloty i już jestem obok Ciebie. Zarys kota, równie podekscytowany co ja, biega wokół mojej głowy, by po chwili przenieść się magicznie na kolana. - Melusine. Melusine Pennifold - mówię i staram się równocześnie trzymać notatki oraz roślinkę, przytwierdzając je do piersi oraz podać rękę koleżance; nie wiedząc, że nie muszę tego robić. - Widziałam Twoje ogłoszenie - mówię pośpiesznie z szerokim uśmiechem, tłumacząc powód mojej zaczepki. - Słuchaj, mieliśmy z poprzednim przewodniczącym kółka pewien wspólny pomysł, który nie zdążyliśmy zorganizować - tłumaczę i staram się nie krzywić specjalnie przypominając sobie sytuację w której wpadamy na pomysł; przez chwilę jesteśmy podekscytowani, pytamy o pary w namiotach, a potem znikąd Gunnar obraża się na moje jakieś słowa, komentuje coś nieprzyjemnie i postanawia wzdychać o islandzkich lasach. Kręcę głową, odganiając tą myśl i równocześnie przeistaczam to kręcenie we wskazanie na ławkę na której wcześniej siedziałam. - Mogłabyś na chwilę ze mną przysiąść, jeśli się nie śpieszysz? Na sekundę. Mam kilka notatek Gunnara w związku z zajęciami, zostawił mi przed wyjazdem; myślę że mogą Ci się przydać. Trochę czasem bazgrał, jakbyś miała problemy to Ci mogę część pomóc przeczytać, czy przepisać. Przekażę Ci je i przy okazji przedstawię Ci trochę mój pomysł - dalej nawijam w niepotrzebnym pośpiechu, wszystko przez jawne podekscytowanie nową współpracą na tematy, które tak mnie interesują.
- Zdecydowanie brakuje mi już ferii, te były naprawdę udane i obyło się bez większych wypadków - odpowiedziała, potwierdzając tym samym słowa puchońskiej koleżanki z którą właśnie przekroczyła drzwi wielkiej sali, opuszczając ją. Uśmiechnęła się uroczo, chcąc dodać coś jeszcze, gdy powietrze przeszył czyjś krzyk wypowiadający jej imię. Gabrielle spojrzała w kierunku z którego dobiegł, gdy spojrzenie zielonych oczy napotkało postać znanej jej - nieoficjalnie - Krukonki. Anastazja spojrzała pytająco na blondynkę, zaś ta odprawiła ją delikatnym skinieniem głowy, zostając sam na sam z Melusine. Przyjrzała się dokładnie dziewczynie mierząc ją krytycznym spojrzeniem, choć w sposób tak subtelny, że ciężko było je wyłapać. Z przykrością stwierdzić musiała, że panienka Pennifold jest naprawdę ładna, a jej uroda mogła uchodzić za nietuzinkową, wręcz egzotyczną, co podkreślał zawiązany na głowie Krukonki turban. Nigdy wcześniej Gabs nie miała okazji ani z nią rozmawiać, ani też lepiej zweryfikować to, jak wygląda - jej opis znała jedynie z relacji Charliego. Uciekła wzrokiem z twarzy dziewczyny na kota, który błądził po jej ubraniu - przemieszczając się z turbanu na ciemne rajstopy w okolice kolan, by sekundę później wrócić wzrokiem do jej brązowych oczu. - Gabrielle Levasseur - odpowiedziała mimowolnie, choć miała świadomość tego, że dziewczyna musiała znać jej tożsamość; inaczej by jej nie odnalazła. Uścisnęła jej dłoń, jakby z wahaniem, subtelnie się uśmiechając. Mel nie miała w sobie niczego, co powinno budzić niechęć Puchonki, właściwie się nie znały, a jednak Gab nie potrafiła podejść do jej osoby neutralnie. Czy wynikało to z faktu, że Charlie wciąż za nią biegał, a ona była zazdrosna? A może widziała w Melusine rywalkę o serce Ślizgona? Tylko czy ona chciała zdobyć serce Charliego? W głowie Gabrielle pojawiało się pytanie za pytaniem przez co umilkła na chwilę, co Krukonka wykorzystała dosłownie dostając słowotoku. Blondynka zmarszczyła brwi przysłuchując się jej słowom, jednak nie do końca potrafiła skupić się na tym, co mówi. Myślami była zupełnie gdzie indziej, otrząsając się w momencie, gdy wskazała stojącą nieopodal ławkę. - Jasneee - odpowiedziała po dłuższej chwili trochę niezdecydowana, co do tego czy był to dobry pomysł. Ostatnim razem, gdy w jej towarzystwie Charlie wspomniał o Melu skończyło się to dość… nieprzewidzianie. Gabrielle nie należała do osób, które oceniały ludzi zanim ich poznały, dlatego Melu stanowiła ogromny wyjątek. Wzięła głęboki wdech siadając na ławce, samotny kosmyk włosów osunął się jej na twarz, który od razu założyła za ucho. Przygryzła dolną wargę w chwilowej konsternacji. - Możesz mi powiedzieć, czego oczekujesz od… - urwała, biorąc kolejny głęboki wdech, w jej zielonych tęczówkach wyraźnie dostrzec można było, coś na kształt toczącej się walki. Niepewność rozdzierała jej serce, jednak pytanie, które pojawiło się w jej głowie kilka dni temu cisnęło się na usta dziewczyny - czego oczekujesz od Charliego? - zapytała, czując jak mocno bije serce w jej piersi. Głos Gab był opanowany, lecz usłyszeć można było w nim nutę zainteresowania. - Co nieco o was wiem, kumpluje się z Rowle’em - dodała, widząc dziwną minę Krukonki.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Mierzysz mnie wzrokiem co uznaje za naturalne kiedy obca Ci dziewczyna zaczyna zagadywać tak energicznie na korytarzu, ewidentnie czekając aż wyjdziesz z Wielkiej Sali. Dlatego pozwalam Ci do woli napatrzeć się na moją sylwetkę, piegi, oczy, egzotyczną urodę, a także na kota na turbanie, wcale się nie pesząc. Gdybym nie była tak podekscytowana temat o który Cię zapytać, z pewnością doceniłabym na głos Twoją niesamowita urodę, która faktycznie na chwilę wybija mnie z rytmu. Ale tylko na sekundę jak widać, bo zaczynam swój dziki słowotok, kiedy kieruję Cię do ławki. Nie mam najmniejszego pojęcia, że całkowicie nie może się skupić na tym co mówię i to nie przez chaotyczność mojej wypowiedzi. Zakładam też, że to mój nieokiełznany entuzjazm powoduje, że jesteś bardziej zachowawcza. Mam jednak nadzieję, że jesteś równą fanką tej tematyki co ja, skoro chcesz być przewodniczącym kółka. Dlatego z werwą kontynuuje wypowiedź kiedy już jesteśmy na ławeczce. Wyciągam ręce z notatkami Gunnara i patrzę na Ciebie wyczekująco, kiedy zaczynasz swoją wypowiedź. - Hm? - pytam kiedy robisz jakąś długą pauzę, niepewna dlaczego tyle Ci zajmuje pytanie dotyczące naszej współpracy. Jednak ty pytasz o coś zupełnie innego, a ja zastygam z tymi nieszczęsnymi kartkami w rękach, a mój entuzjazm przeradza się w kompletnie niezrozumienie. - Co? - dukam z siebie z szeroko otwartymi oczami, a kot na moim turbanie zatrzymał się gwałtownie i wydawał się patrzeć na Ciebie z równie dużym zakłopotaniem co ja. Po Twoich dalszych tłumaczeniach odkładam notatki z powrotem na kolana, prostując je całkiem niepotrzebnie, byle coś robić rękami. Ponieważ ja nie ukrywam specjalnie dobrze uczuć, na początek krzywię się delikatnie z niezadowoleniem. - Dobra z ciebie kumpela - mówię ironicznie lekko obrażonym tonem z prostych powodów. Nie wyraziłaś ani słowa zainteresowaniem kółek, skupiona całkowicie na chłopcach. Pukam palcem po notatkach i zerkam na nie z żalem, by dać do zrozumienia, że to przez to moje rozgoryczenie. - Charlie nigdy mnie o to nie pytał, nie wiem dlaczego jego kumpela musi to wiedzieć - zaczynam niezbyt uprzejmie, bo przecież kompletnie olałaś moje pytania i wypytujesz o życie prywatne! Nie mam o Tobie zbyt dobrego zdania, jakiekolwiek pobudki Tobą nie kierowały; bo jestem tak tym przejęta, że nie myślę jeszcze o naturze waszej relacji, oprócz tego, że pod tą przykrywką kryje się więcej niż jakieś kumpelskie zagrywki. Mimo to wzdycham, wzruszam ramionami i składam ładniej kartki, żeby nie musieć na Ciebie patrzeć i uspokoić się odrobinę. Dopiero po chwili podnoszę wzrok na Twoją ładną buzię. - Nic od niego nie oczekuję. Jest wolny jak ptak - oznajmiam spokojnie zgodnie z prawdą, nawet macham rękę, unosząc ją odrobinę, jakby była odlatującym stworzeniem. Opuszczam ją po chwili. - Uważam, że jestem mu potrzebna i zamierzam przy nim być dopóki nie uznam, że jest inaczej - oznajmiam ze szczerością, stwierdzając, że równie dobrze mogę powiedzieć moje odczucia. Nie myślę, że możesz użyć ich przeciwko mnie, może niesłusznie nie doceniając zazdrości wypływającej czasem z ludzi.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
W momencie, gdy tylko pytanie opuściło usta Gabrielle od razu jej ciało zalała fala wyrzutów sumienia, wywołując ukłucie w miejscu, gdzie biło serce. Odwróciła wzrok, unikając spojrzenia Melu, które z jakiegoś powodu - zachowała się jak ostatnia sucz - wręcz paliło jej skórę. Przygryzła wewnętrzną stronę policzką zaciskając mocno zęby, dopóki nie poczuła w ustach metalicznego smaku krwi. Musiała odczekać kilka sekund, aby pozbierać we względną całość wszystkie chaotyczne myśli krążące po jej głowie; połowa z nich była wyrazem czystego mroku który drzemał gdzieś na dnie duszy blondynki, od czasu do czasu wyciągając po nią swoje czarne szpony. Zawahała się zanim ponownie spojrzała na dziewczynę, słowa opuszczające jej usta sprawiły, że do Gabrielle w jak niekomfortowej sytuacji stawie je obie. W imię czego? Urojonej zazdrości, do której nawet nie miała prawa? Co tak naprawdę chciała osiągnąć takim zachowaniem? Nie miało ono nic wspólnego z jej prawdziwym ja, gdyż dziewczyna z natury była zupełnie inną osobą. Westchnęła wyłamując palce prawej ręki, wyraźnie zawstydzona - czego wyrazem były czerwone plamy na jej policzkach. Melusine przyszła do niej by poruszyć temat koła fanów fauny, które było dla Gab niezwykle ważne, a tymczasem ona od razu wyjechała z pytaniem dotyczącym Charliego. Przecież jego relacja z Krukonką w żaden sposób nie powinna jej interesować, co się z nią działo?! Chwyciła dłońmi ławkę zaciskając je na brzegach kamiennej powierzchni, próbując odzyskać panowanie nad własnym umysłem, do którego skutecznie, niczym inteligentna trucizna zaczął wdzierać się drzemiący w Puchonce demon. Musiała go powstrzymać, aby pierwotny instynkt nie doszedł głosu, a nią nie zawładnęła furia. - To wszystko nie tak - wyszeptała pod nosem, biorąc kilka urywanych wdechów. Sama myśl o Charlim wywoływała w niej dziwne uczucia, których nie potrafiła zrozumieć. Była zła na niego, na siebie i na Melu, chociaż nie była pewna czy ma do tego prawo. Przymknęła na chwilę powieki, pozwalając aby zapanowała między nimi cisza, choć dookoła panował gwar. Ludzie w coraz liczniejszy grupach zaczynali opuszczać wielką salę. Blondynka gwałtownie obróciła się w stronę dziewczyny patrząc na jej piegowatą twarz. - Słuchaj, nie zrozum mnie źle - zaczeła, starając się nadać głosowi spokojny ton, choć słychać było jego wyraźne drganie. - Nie znamy się. Oficjalnie się nie znamy. Właściwie nic do ciebie nie mam, jednak Charlie...on jest dla mnie w pokrętny sposób ważny. Mówił mi, jak z nim postąpiłaś, zwyczajnie zignorowałaś go, kiedy on za tobą biegał. Uważam, że to nie było fair wobec niego, zwłaszcza, że teraz nagle postanowiłaś...uznałaś, że jesteś mu potrzeba. Nie wiem, co tak naprawdę tobą kieruje, nie potrafię cię zrozumieć, ciebie i twoje postępowania, ale widocznie Rowle nie ma z tym problemu, dlatego jako jego dobra kumpela, po prostu proszę cię, żebyś go nie skrzywdziła. - zakończyła swój długi wywód, nieświadomie sięgając po dłonie dziewczyny, które przytrzymała, gładząc delikatnie kciukiem jej skórę. Mimowolnie puściła je, gdy uświadomiła sobie swój błąd przekroczenia granicy. Wszystko co mówiła było szczere, a ona dodatkowo uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie zależy jej na niczym innym, jak szczęściu chłopaka, który w jej oczach wydawał się być skrzywdzonym dzieckiem, szukającym ucieczki w ramionach różnych dziewczyn, niezdolnym do zobowiązań, których niejedna oczekiwała. Nie mogła mieć pretensji do Melu, w przeciwieństwie do Krukonki, Gabrielle i Charliego łączył jedynie głupi układ, a ich relacja z góry była ustalona - byli kumplami. -A teraz powiedz w jakiej dokładnie sprawie do mnie przyszłaś. Powiem szczerze, że nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, która powinna zająć miejsce Gunnara, ale się postaram - powiedziała wyciągając ręce i głową wskazując na notatki, które teraz spoczywały gdzieś z boku.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Delikatny rumieniec z pewnością gości na mojej twarzy, kiedy z lekką irytacją dźgam notatki i staram się uspokoić swoją irytację, Ty najwyraźniej podobnie, bo kiedy zerkam na Ciebie kurczowo zaciskasz ręce na ławce, zanim nie postanawiasz wytłumaczyć mi co i jak. Widać, że zbierasz się w sobie, więc daję Ci czas na przemyślenia, po czym słucham co masz mi do powiedzenia. Muszę przyznać, że od słów, nie zrozum mnie źle, jestem już nie tak pozytywnie nastawiona jak wcześniej i z każdym Twoim słowem... cóż nie wierzę w te fałszywe usprawiedliwienia dlaczego tak przyjmujesz się Charliem. Pewnie z powodu poprzedniego ataku. Układam w głowie Twój monolog, mozolnie próbując dodać dwa do dwóch, zrozumieć kim u diaska jesteś i patrzę na Ciebie uważnie, jakbym mogła to wyczytać z Twojej zatroskanej buzi. Na moje oko za bardzo się przejmujesz naszą relacją. Unoszę tylko brwi, czując dotyk Twoich rąk, które prędko cofasz. - Charlie mi powiedział, że niczego ode mnie nie oczekiwał, że to była tylko zabawa. Więc nie wiem czy faktycznie to on był w tym wypadku traktowany niesprawiedliwie. Chyba że ty uważasz, że dla mnie miał zamiar porzucić swój styl życia - mówię z uniesionymi brwiami, na tą troskę nad chłopcem, który nigdy nie troszczył się o uczucia innych. Czemu tak się tym przejmujesz? W tym momencie udaje mi się zrozumieć o czym jest mowa i uderzam się w czoło niespodziewanie. - Jesteś tym powietrzem, prawda? Powinnam była od razu wyczuć Twoją aurę. Charlie mówił mi na stoku, że ma jakąś relację z kimś. To Ty, tak? - mówię może odrobinę niezrozumiale dla Ciebie, zbytnio chaotycznie przez moje odkrycie. - Dlatego tak się przejmujesz jego szczęściem. Zaczepiasz dziewczynę którą był zainteresowany, a teraz ona wydaje się być nim - mówię jeszcze dość dosadnie, żebyś zobaczyła jak to wygląda, niekoniecznie chcąc kwestionować Twoje słowa, ale pokazać jak ja to odbieram; że wcale nie kierujesz się jego dobrem, a zwyczajną, czystą zazdrością. Jednak mimo wszystko wzdycham i poklepuję Cię po dłoni dość przyjaznym gestem. Przecież potrafię to zrozumieć; może też naprawdę uważasz, że to dla jego dobra. - Czasem los rzuca nam dziwne wyzwania. Byłam w styczniu chora i mogłam zastanowić się nad paroma rzeczami. Jestem przekonana, że mój powrót do niego w takim momencie jest znaczący; nie zawsze wszystko jest w naszych rękach - mówię jeszcze mój specyficzny tok rozumowania, nie będąc pewna czy chociaż trochę go zrozumiesz, jak zwykle poddając wszystko wodnym bogom. - Mogę go jednak więcej nie całować, wybacz jeśli nie zrozumiałam go do końca. Myślałam, że chodzi o więcej dziewczyn, nie o jedną. Chociaż chyba musisz z nim o tym porozmawiać - przerywam na chwilę. Błądzę wzrokiem to do Twojej twarzy, to po notatkach i mijających nas uczniów, nie wiedząc na czym zawiesić wzrok. - Jednak nie możesz ode mnie wymagać, że go zostawię kompletnie. Szczególnie w obecnej sytuacji - kończę odrobinę rozemocjonowanym tonem, bo już jestem odrobinę zaniepokojona tą całą rozmową, tłumaczeniami, relacją. Oddycham aż z ulgą kiedy pytasz o te notatki. - Och, tak - mówię natychmiast podając miętolone przeze mnie kartki. - Wszyscy są lepsi od Gunnara. W niczym nie mogliśmy się dogadać - oznajmiam Gabrielle, na jakieś pocieszenie, przekazując jej palące mnie w palce pismo Islandczyka. - Chcieliśmy jednak jechać na camping... Taki wiesz, posiedzieć w magicznych namiotach, porobić wszystko samemu... Wytłumaczę Ci wszystko jak wiesz... będziesz miała chwilę i ochłoniemy trochę - tłumaczę, sądząc że dziś nie jest najlepszy dzień na omawianie tego planu. Jednak biorę do ręki kartki i wyszukuję w nich tej już napisanej moim eleganckim pismem kilka punktów, które zdążyliśmy napisać z dawnym szefem koła i dodaję je do sterty jego notatek, które teraz trzymasz.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle dostrzegła zmianę na twarzy dziewczyny, która była jej aż nazbyt znajoma; ile to razy jej policzki oblewał rumieniec? Westchnęła po raz kolejny, tym razem znacznie ciężej. Świadomość zalewającego ją mroku zawsze budziła w niej strach, gdyż gotowa była robić wtedy okropne rzeczy, to tak jakby nagle traciła tą ludzką część swojej natury dając dojść do głosu instynktom. Na szczęście nikt poza rodzicami i dziadkami nie miał o tym pojęcia, ta prawda była zbyt przerażająca, dlatego Gabrielle nie podzieliła się nią ani z Finnem, ani z Charlim; za wszelką cenę musiała starać się nad tym panować. Panienka Levasseur była mieszanką wybuchową, krew wili krążącą w jej żyłach zupełnie nie współgrała w połączeniu z charakterem dziewczyny, doprowadzając do nagłych ataków, które nie pojawiły się od przeszło pół roku, a teraz jeden z nich zbliżał się do blondynki wielkimi krokami - musiała się uspokoić. W duszy dziękowała Merlinowi, że Krukona dała jej na to czas, czas na uporządkowanie myśli i uspokojenie bicia serca. Widząc jak marszczy delikatnie nos Gabrielle przeklnęła się w myślach. Słowa "nie zrozum mnie źle" nie były wyrazem niczego złego, były czymś na kształt przeprosin, gdyż do blondynki dotarło, że nie powinna mieszać się w sprawy, o których tak naprawdę nie ma pojęcia. Zmarszczyła brwi słysząc pierwszą odpowiedź Melu, patrząc na nią z wyrazem niezrozumienia malującym się w zielonych tęczówkach. Pytanie "zabawa" mimochodem cisnęło się na jej usta, jednak zanim je opuściło ugryzła się w język dając szansę wyjaśnienia punktu widzenia panience Pennifold. Niestety im ta mówi dłużej tym bardziej niezrozumiałe to wszystko staje się dla Gabrielle. Jakim znowu powietrzem? pyta się w myślach, czując że panuje w nich jeszcze większy mętlik. Wstała gwałtownie, rozmasowując palcami skrobie, czyżby nadchodził ból głowy? Widząc zdezorientowane spojrzenie mijających ich uczniów posłała w ich kierunku uroczy uśmiech i znowu usiadła, zagarniając kosmyki włosów za ucho. - Myślisz, że on biegał za tobą - urwała przypominając sobie ich rozmowę w wieży, gdzie odniosła wrażenie, że w jakiś sposób Charliemu zależało na Melusine - inaczej odpuściłby już dawno, a nie dopiero, gdy wystawiła go na balu nie?! - Ja po prostu z nim rozmawiałam i on… on mówił, że odpuścił, bo ty nie jesteś zainteresowana - oznajmiła trochę się jąkając, próbując w myślach odnaleźć słowa, które wypowiedział do niej wówczas Charlie - I mówił o Gunnarze, że on może dać ci to czego szukasz, a czego Rowle nigdy ci nie da. - dodała i dopiero kiedy wypowiedziała te słowa na głos łącząc je z odpowiedzią brunetki, tak naprawdę zrozumiała, że zawierały one drugie dno. Melusine chciała zmienić Charliego, prawdopodobnie żyła w przeświadczeniu, że może zmienić i ukierunkować jego myślenie w inną stronę, co zdaniem Gab było niemożliwe - Rowle był jeszcze dzieckiem, niezdolnym do uczuć, które mogłyby wpływać na jego światopogląd i tak naprawdę nie powinna martwić się o niego, a o Melu. Uderzyła otwartą dłonią w czoło przejeżdżając nią po twarzy. - Rowle ci o nas mówił? - zapytała, czując mdłości. Jak mógł komuś o nich powiedzieć? Przecież byli kumplami. - Ale o jakiej relacji ci mówił? - mimochodem kolejne pytanie opuściło usta blondynki, kiedy poczuła nagły przypływ różnych emocji; od ciepła rozlewającego się w serce do złości, która zmusiła ją do zaciśnięcia dłoni w pięści. To wszystko zaczynało się robić - w jej odczuciu - coraz bardziej skomplikowane. Nie zmieniało jednak faktu, że Charlie wciąż okazał się być z nią nieszczery, czego nie mogła przetrawić. Każde zdanie odpuszczające usta Melusine dawało Puchonce do zrozumienia, jak nieco naiwne ma ona spojrzenie na świat i jak bardzo odmienne, od tego, które reprezentował swoimi słowami i zachowaniem Ślizgon. - Właściwie to ty zaczepiłaś mnie, tak dla jasności, po prostu… nie znając spojrzenia obu stron na pewne sprawy ciężko jest wyciągnąć odpowiednie wnioski, dopiero teraz widzę, że to Ty powinnaś być ostrożna, bo Rowle sobie poradzić. - oznajmiła, z wyraźną troską w tonie głosu, wzdychając po raz kolejny. Prawdę powiedziawszy Gabrielle zrobiła z siebie kompletną idiotkę, choć nie był to jej pierwszy w życiu raz czuła się z tym źle i naprawdę zamierzała porozmawiać z Charlim, tak jak radziła Melu. Gdy wspomniała o całowaniu Ślizgona, blondynka po raz kolejny poczuła to dziwne ukłucie, jednak nie dała tego po sobie poznać, a zamiast grymasu na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Nie wiem, co masz na myśli mówiąc "w obecnej sytuacji" - zaczęła robiąc palcami dłoni cudzysłowów, marszcząc przy tym czoło. Czyżby Melusine wiedziała coś o czym ona nie miała pojęcia? - Ale jak sama powiedziałaś, nie zawsze wszystko jest w naszych rękach - dokończyła używając słów, które parę sekund temu opuściły usta brunetki. Nie czuła się tą osobą, która mogłaby jej czegokolwiek zabronić czy też zakazać. Charlie ma własny rozum i jeśli uzna, że Melu ma go nie całować - co było wątpliwe - to wówczas sam jej to powie. Panienka Levasseur również poczuła wyraźną ulgę, gdy skupiły swoją uwagę na notatkach oraz temacie koła. - Coś jak mugolski survival? Tyle, że zostaje nam do dyspozycji magia? - zapytała, uśmiechając się na samą myśl, gdy była dzieckiem coś podobnego zrobiła z Nathanielem, tyle że wówczas wszystko działo się na terenie winnicy, a gdy kuzyn powiedział jej, że będą musieli jeść robaki uciekła z krzykiem do domu.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie znam oczywiście Twoje mroku, zachowania w danych sytuacjach czy tego co w Tobie drzemie, ale daję Ci tą chwilę na odsapnięcie po niepotrzebnej kłótni między nami. Domyślam się, że też nie miałaś nic złego na myśli Nie zrozum mnie źle raczej ma być źródłem uspokojenia, a nie jakiegoś nietaktu; po prostu po wcześniejszym chciałam powiedzieć, że trudno będzie mi teraz to zrobić. Ale po chwili uzmysłowiam sobie kim jesteś, więc mówię mój niezrozumiały monolog, w którym mogłaś się z pewnością nie raz zgubić. Na dodatek wstajesz nagle z miejsca, a ja gwałtownie przerywam moją wypowiedź, zdziwiona, że chcesz odejść, a przynajmniej takie odnoszę najpierw wrażenie, ale po chwili wracasz do mnie. I teraz ja nie rozumiem do końca Twojej wypowiedzi. Uznałam wobec tego, że może mój wcześniejszy dobór słów był jakiś niefortunny. - Myślę, że zabiegał o moją atencję - mówię wobec tego delikatniej, bo nie jestem pewna Twojego stwierdzenia, czy inaczej na to patrzysz, czy jak to odbierasz. Słucham Twoich kolejnych słów i unoszę do góry brwi, lekko zdziwiona tym, że Charlie postanowił mówić takie rzeczy, w których wyglądało na to, że o mnie w jakiś sposób dbał. Może i tak było. Czy na stoku nie mówił mi podobnych rzeczy przypadkiem? I owszem, uważałam, że można go zmienić. Przecież skoro mówił o mnie takie z troską, nie znaczy, że tlą się w nim uczucia większe niż agresja, złość, buntownicze niezrozumienie? Widać patrzymy na to w zupełnie innych kategoriach, ale ja jestem przekonana, że dobre ręce potrafią wydobyć z drugiej osoby to co najlepsze. Albo na odwrót. - Nic konkretnego, mówił tylko, że coś komuś obiecał, skomplikowane coś tam, nie wnikałam w to, a on bardzo mi nie tłumaczył - mówię pewnie niezbyt składnie. - Nie mówił kim jesteś, nie zgłębiał się w szczegóły, wspominał tylko że ktoś jest - dodaję jeszcze, bo wydajesz się być zła, na to, że coś wiem, a przecież wiedziałam dokładne zero. Wszystko były moimi wnioskami i domyśleniami (całkiem nieprawidłowymi, bo przecież okazało się, że to jedna kobieta, nie kilka). Może i moje spojrzenie jest odrobinę naiwne. Jednak kiedy ja uważam, że wiem swoje bardzo trudno jest mnie od tego faktycznie odciągnąć. - Prawda, to ja Cię zaczepiłam - zauważam odrobinę rozbawiona, uśmiechając się lekko, bo przecież to niesamowita ironia całej tej sytuacji. Śmieję się też, kiedy mówisz, że ja powinnam być ostrożna i macham ręką. - Jestem znacznie silniejsza niż Charlie - oznajmiam z pełnym przekonaniem. Oczywiście nie mówię, że mogłabym mierzyć się z nim na siłowanie, ale kwestiach psychicznych. Jednak wydawało mi się, że Gab mówi teraz jest całkiem na serio. Jednak mój uprzejmy uśmiech prędko przemienia się w wielkie zmieszanie. O ile byłam wcześniej zaskoczona, poirytowana czy każda inna gama emocji, nic nie dorównywało mojej obecnej minie. Jestem bardzo zła w ukrywaniu tego co czuję. Krzywię się delikatnie i wzruszam ramionami w bezradności. - No wiesz... całej, po prostu, ze wszystkim - bełkoczę coś pod nosem, bo nie spodziewałam się, że nie będzie wiedziała o czym dokładnie mówię, a przecież to nie jest moje miejsce na tłumaczenie tego przez co przechodzi Charlie. Gryzę się też w język, że przecież ja to ledwo z niego wydusiłam, ale to jak Gabrielle wszystko przedstawiała, wydawało mi się, że może też coś wie i dlatego się martwi, że jeszcze ja tu jestem do tego wszystkiego. kiwam tylko niewyraźnie głową, kiedy mówisz, że nie wszystko jest w naszych rękach. To jest jedyne czego jestem pewna podczas tej całej rozmowy. - Tak! Wiesz dać kilka zadań ile roślin muszę znaleźć, zwierząt, możemy też zaprosić tego kto organizuje kółko od Magicznego Gotowania, żeby musieli przyrządzić w lesie... Oczywiście nie zwierzęta, chodzi że na wolnym ogniu - mówię i przerażona wizją zabijania zwierząt, na posiłek dla reszty. - Najlepiej w Dolinie Godryka, znam tam dobrze lasy i wiem gdzie są jakieś ciekawsze miejsca - dodaję jeszcze na koniec, zerkając na dziewczynę, by sprawdzić jej reakcję.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nikt poza rodziną Gab nie miał pojęcia, co tak naprawdę w niej drzemie, ona sama patrząc czasem w lustro zastanawiała się, gdzie jest granica tego mroku; iluzja niewinnej i delikatnej dziewczyny pozwalała jej na zachowanie tego w tajemnicy, a kiedy tylko ktoś coś dostrzegł, wystarczył uroczy uśmiech - na szczęście takich przypadków było bardzo mało. Melu nie znała jej, nie wiedziała czyja krew płynie w żyłach Puchonki, a ona nie sądziła, by Charlie podzielił się z Krukonką tą informacją. Ślizgon mimo wszystko widocznie zdawał sobie sprawę, jak ważna i delikatna była to kwestia, właściwie od sytuacji w kuchni podczas pieczenia pierników jej nie poruszali, jednak Gabrielle miała w sobie tą dziwną pewność, że mimo szoku oraz złości jaką u niego widziała, chłopak zaakceptował sytuację. Blondynka dłuższą chwilę zajęło zrozumienie słów Melusine, a i tak nie potrafiła połączyć wszystkich faktów. Plotki na temat spotkania Krukonki z Charlim na stoku nie uwzględniały zupełnie tego, że ten wspomniał o jakiejś innej dziewczynie, którą o dziwo była ona; ten fakt wywołał u Gab duże zaskoczenie. - Tylko on tak naprawdę jest zdolny potwierdzić lub zaprzeczyć temu - powiedziała widząc niepewność malującą się w ciemnych oczach dziewczyny. Z każdym kolejnym słowem opuszczającym jej własne usta, Gabrielle coraz bardziej uświadomiła sobie, że podłożem jej relacji ze Ślizgonem naprawdę było bycie zwykłymi kumplami. Niby wcześniej wielokrotnie jej to powtarzał, jednak ona łudziła się, że są to jedynie słowa, nie mające większego sensu patrząc na zmieniającą się naturę ich relacji. Z Melusine było inaczej, chłopka nie tylko za nią biegła, ale wydawał się o nią troszczyć. Westchnęła. Kolejne słowa dziewczyny wywołały u Gab ulgę, jednocześnie budząc w myślach coraz większy mętlik. Bo po co właściwie wspominał o niej Krukonce, skoro mu na niej zależało? - Nie rozumiem, po co Ci mówił. To znaczy jesteśmy tylko kumplami, to raczej mało znaczące - powiedziała mimochodem, chociaż nie brzmiała zbyt pewnie. W tonie głosu blondynki wyrzuć można było zamyślenie, słowa opuszczały jej usta, jednak ona myślami była zupełnie gdzie indziej. Nie wiadomo dlaczego Gab za wszelką cenę próbowała umniejszać swojej roli w relacji między nią a Charlim, zupełnie jakby przyznanie się do pewnych rzeczy wywoływało w niej strach; łatwiej było udawać, że nic takiego się nie dzieje. Tak naprawdę bała się, że może się w nim zakochać, że namiętność i pożądanie, jakie rodziło się między nimi za każdym razem z jej strony przerodzić może się w coś więcej, gdzie tak naprawdę wiedziała, że nie ma szans na to, by Charlie poczuł coś podobnego do niej. Bała się, dlatego też za wszelką cenę próbowała się przed tym bronić, chociażby poprzez wpychanie w jego ramiona innej dziewczyny - Melu. Nie skomentowała już słów dotyczących Ślizgona oraz Krukonki, ich relacja wciąż tak naprawdę pozostawała dla niej tajemnicą i Gabrielle właściwe chciała żeby tak pozostało. Jeśli nie będzie wiedzieć, co tak naprawdę ich łączy, łatwiej będzie jej zapanować na ewentualną zazdrością, która wynikała tak naprawdę ze zwykłej terytorialności. Widząc minę brunetki, jeszcze bardziej zmarszczyła czoło, gdyż jej twarz wyrażała coś, czego Gab nie potrafiła zidentyfikować. - Wybacz, ale… Naprawdę nie rozumiem. Ostatnio nie miałam okazji widzieć się z Charlim - powiedziała, jakby z wahaniem zastanawiając się, co też takiego musiało się wydarzyć w życiu chłopaka, a jednocześnie w głowie blondynki pojawiło się pytanie, dlaczego nic jej nie powiedział, za to Melu wydawało się, że jest dobrze doinformowana. Czyżby walentynkowe wydarzenia odbiły się na ich relacji mocniej niż myślała? Z trudem przychodziło jej skupienie się na temacie dotyczącym kempingu, a w sercu Puchoni od razu zrodziła się potrzeba, by odnaleźć Ślizgona i z nim porozmawiać. - Powiem Ci, że to naprawdę świetny pomysł, co prawda będziemy musiały zgłosić to i wybrać opiekunów w zależności ile osób będzie chciało jechać, jednak myślę, że da radę to wszystko zorganizować - odpowiedziała z pełnym entuzjazmem. Zajmie im to trochę pracy , że jednakże gdy się do tego przyłożą, może uda się zorganizować owy wyjazd już na początku maja. - Myślę, że warto też o radę zapytać Cromwella. Może będzie chciał nam pomóc - rzuciła, w głowie już mniej więcej układając plan działania - A w jakim terminie chciałabyś to zrobić? - zapytała.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
To prawda, kompletnie nic o Tobie nie wiedziałam i Charlie nawet nie miał jak się podzielić jakimkolwiek sekretem o Tobie, skoro do dziś nie wiedziałam, że jesteś dziewczyną ze stoku, tak jak i nie wiedziałam, że mówił tylko o jednej a nie o całym swoim trybie życia. Wzruszam ramionami na kolejne Twoje słowa i niepewnie kiwam głową, bo nie za bardzo wiem czy nie dowierzasz, że Charlie zabiegał o mnie jakiś czas, czy w co wątpisz w moich słowach. Nie mam pojęcia co siedzi w Twojej głowie, ale widzę że bardzo się martwisz wszystkim związanym z chłopakiem. A mimo wszystko powtarzasz to samo zdanie, a raczej słowo, które ja powtarzałam z ironią. Aż ledwo powstrzymuję się od wywrócenia oczami kiedy ponownie podkreślasz, że wasza relacja jest jedynie kumpelska i aż pukam niecierpliwie palcem po notatkach na odpowiedź, która sprawia, że jesteśmy w błędnym kole. - Przed chwilą nie zaprzeczałaś kiedy zasugerowałam, że mogę mu powiedzieć o braku pocałunków z mojej strony. Myślę więc, że możesz zaprzestać powtarzania, że jesteście jedynie kumplami - zauważam z westchnięciem, nie do końca rozumiejąc Twojego toku rozumowania, gdyż wygląda na to, że w jednej chwili chcesz mieć go całego dla siebie, zła że uczestniczę w jego życiu w jakiekolwiek sposób, a potem znowu sprowadzasz wszystko na czystą kumpelską relację, którą to zdecydowanie nie jest, co przecież ślepiec nawet by zobaczył. Nie wiem też, że to jakieś odgrodzenie się murem od ewentualnych uczuć, więc może nie jestem zbyt delikatna w tej kwestii, ale przecież nie mogę znać powodów z jakich próbujesz wyprzeć się waszej romantycznej relacji. Nie myślę jednak o tym wiele, patrząc na Ciebie trochę głupio, bo nie mam pojęcia co mogę Ci powiedzieć. Tak naprawdę mi też nic nie powiedział. Sama w końcu skonstruowałam prawidłową odpowiedź co się stało jedynie lekkimi podpowiedziami, które mi dawał. Może gdybyś Ty się na niego natknęła, sama byś się tego dowiedziała pierwsza. - Cóż... no to się zobacz - mówię zastanawiając się w jakim stanie jest obecnie chłopak. W końcu może raz udało mi się go uspokoić, ale z pewnością nie będzie potrafił tego spokoju przełożyć na kolejne dni. Nie wiem też jak ty na niego działasz. Czy raczej wyładowuje przy Tobie złość, czy może starać się tego nie robić. - Jasne, jasne, oczywiście! - mówię kiwając głową z werwą, zgadzając się ze wszystkim co mówisz na temat ewentualnego wspólnego wypadu do lasu. - Musimy na pewno poczekać aż będzie cieplej... Może pod koniec kwietnia, czy coś w tym stylu... - mówię z wahaniem bo tak naprawdę nie wiem kiedy ma być ładniejsza pogoda, więc macham na to ręką, jakby miało to być w odrobinę dalszej przyszłości.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Informacja, że była jakąś dziewczyną ze stoku mimo, że początkowo wywołała zaskoczenie, tak teraz budziła a Gabrielle mieszane uczucia. W głowie zamiast odpowiedzi pojawiły się kolejne pytania, które wprowadzały jeszcze większy zamęt. Powoli gubiła się w tym wszystkim, a Charlie wciąż unikał konkretnych deklaracji, co powoli zaczynało ją irytować. Wydawało się jednak, że jeśli chodziło o panienkę Pennifold miał on trochę inne podejście do ich relacji, tylko po co wspominał Krukonce o niej? Gabrielle nie miała pojęcia, co - i czy w ogóle - powinna myśleć o tej całej sytuacji. Zamiast biegać za króliczkiem, którego nigdy nie złapie powinna skupić się na innych rzeczach; zwłaszcza, że była dziewczyną, która lubiła być zdobywana. Słysząc uwagę dziewczyny westchnęła zrezygnowana. Doskonale wiedziała, że wciąż ogranicza swoją relację z Charlim do określenia jej jako kumpelskiej, jednak Melu nie miała pojęcia skąd to wynika. Ślizgon tak często jej to powtarzał, że Gab wręcz tym przesiąknęła, nie potrafiąc ubrać w inne słowa tego, co ich łączy. - Wybacz - przeprosiła, kręcąc głową, tak by blond kosmyki zakryły jej twarz, a Melusine nie mogła zobaczyć rodzącego się na niej zawstydzenia. Było jej zwyczajnie głupio, chociaż tak naprawdę wciąż powtarzała słowa Rowle'go. Nagle przytłoczyło ją to uczucie beznadziejności, a ona sama zastanawiała się gdzie w tym wszystkim tak naprawdę jest jej miejsce. Nie była pewna czy określenie jej relacji z Charlim mianem romantycznej jest odpowiednim dla tego, co ich łączyło. Ewidentnie istniała między nimi swego rodzaju więź, jednak określenie jej granic, nazwanie uczuć jakie się w niej rodziły było zbyt trudne. W momencie gdyby to zrobili Gabrielle zapewne stchórzyłaby, miała tendencję do ucieczek. Przytaknęła na propozycję Melu, nie mówiąc już ani słowa. Wolała porzucić temat Charliego, dopóki sama się z nim nie spotka i dowie tego, co już wiedziała Krukona. Nie zdawała sobie nawet sprawy ile wysiłku kosztowało ją wydobycie z chłopaka informacji, jednak Gab nigdy nie podjęłaby się podobnych działań, jeśli Ślizgon będzie miał ochotę sam jej o wszystkim powie. Temat kempingu był dla niej o wiele przyjemniejszy, dlatego kiedy do jego przeszły nie potrafiła powstrzymać drgnięcia kącików ust w subtelnym uśmiechu, zwłaszcza że entuzjazm Melusine również się jej udzielał. - Myślę, że koniec kwietnia lub początek maja to bardzo dobry termin - przyznała, nabierając odwagi, aby odsłonić ponownie twarz - założyła kosmyk włosów za ucho. - A co właściwie jest w tych notatkach? Wydaje mi się, że Gunnar miał jednak większe pojęcie o tym wszystkim ode mnie - zapytała, szczerze przyznając się do braku tak ogólnej wiedzy, jaką posiadali inni uczniowie należący do koła. Wciąż pełna była wątpliwości czy podjęła słuszną decyzję.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Mam wrażenie, że wasze pojęcie o relacji jest jakieś bardzo rozbieżne. Z jednej strony Charlie nie powiedział mi na żadnym naszym spotkaniu, że jest z kimkolwiek na wyłączność; raczej po prostu napomknął o kimś usprawiedliwiając się, że on nie może w tym wszystkim kogoś zostawić. Z drugiej gubisz się w swoich rozeznaniach, raz nie rozumiejąc dlaczego mi o Tobie wspomniał, chociaż wyraźnie Ci nie w smak moja bliższa relacja z chłopcem. A może rzeczywiście nie powinnaś biegać za czymś, czego nie możesz złapać. Ale czy przypadkiem na początku nie było to coś co Ci odpowiadało? Nie miało być prosto, bez emocji, tylko przyjaźń okraszona erotyzmem. Niestety czasem uczucia się zmieniają i trudno jest to zawsze przyznać obydwu stronom. Albo jednej, nie mam tak naprawdę pojęcia jakie uczucia do siebie obecnie żywicie. - Nie masz za co mnie przepraszać - mówię szczerze zdziwiona i zmartwiona, że czujesz się do tego zobligowana. Muszę przyznać, że ostatnie co miałam dziś w planach to pocieszanie lekko zazdrosnej dziewczyny o niesprecyzowanej relacji z Charliem; jednak wyciągam dłoń by delikatnie poklepać dziewczynę po ramieniu. Dość śmiałym gestem, ale przecież trudno mi być nieśmiałą, przy czyimś nieszczęściu; odgarniam Twoje włosy, którymi próbujesz się zakryć i uśmiecham się delikatnie do Ciebie. - Jesteś jednym z najpiękniejszych stworzeń jakie widziałam na ziemi, nie powinnaś się tak przejmować, że ktokolwiek Cię nie chce - mówię ze szczerością, patrząc na Twoją ładną buzię. - Może po prostu powinnaś znaleźć kogoś kto wydobywa z Ciebie co najlepsze, nie najgorsze - dodaję ze wzruszeniem ramion i puszczam Twój złoty lok. Biorę swoją roślinkę, zakładam na ramię moją torbę; - Kilka pomysłów na spotkania, trochę notatek jakie zwierzęta można skąd wziąć... Takie rzeczy. Jedna z tych kartek to właśnie pomysł na camping, wiesz ta moim pismem - przypominam jeszcze o najważniejszym i w końcu wstaję z ławki ze wszystkimi swoimi rzeczami. - Do zobaczenia, Gabrielle - mówię z uśmiechem i macham Ci jeszcze dłonią na pożegnanie, by odpłynąć wraz z tłumem uczniów i zostawić Cię samą z rozterkami, na które nie mogłam wiele poradzić.
zt
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
W teorii nie powinna zaprzątać sobie głowy Melusine, nie powinna jej interesować relacja, która łączyła dziewczynę ze Ślizgonem, nie powinna czuć tego dziwnego uczucia zazdrości, ale tylko w teorii, która nie miała żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Była zbyt delikatna, by prowadzić tak skomplikowaną grę i choć początkowo szło jej naprawdę dobrze, to z czasem dołączyły do tego wszystkiego uczucia. Kiedy Charlie powiedział, że odpuszcza sobie Melu, poczuła, że może to los pragnie dać im szansa, a tak naprawdę prowadził ją do zguby. Zrozumiała to dopiero dziś, kiedy pośród kompletu Krukonka dała jej niejako do zrozumienia, że wie coś więcej - być może Charlie jej nie chciał. Może od samego początku chodziło wyłącznie o brunetkę. Pokręciła głową, czując że znowu zaczyna za dużo analizować. Wiedziała, że powinna poddać się losowi, jednak dlaczego wciąż nie potrafiła tego zrobić? Dlaczego zawsze wraz z upływem czasu zaczyna zależeć jej bardziej? Zatracając się we własnych myślach, nie potrafiła skupić się na słowach swojej rozmówczyni i dopiero, kiedy ta zniknęła jej z oczu, do Gab dotarło, że ich rozmowa dobiegła końca. Uniosła dłoń na wysokość połowy ciała, jakby machając oddalającej się Krukonce, po czym zebrała wszystkie notatki i sama obrała kierunek, którym miała iść zanim została zaczepiona.