Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Jej elokwentne "hm" wywołało spory uśmiech. Po pierwsze, niespodzianka się udała. Fran musiała się nieźle wysilić, aby po zwykłej monosylabie skojarzyć osobę. Po drugie dotyk delikatnych, ale pewnych siebie dłoni sprawił, że poczuła przyjemny dreszcz. - Och, będę bić! - opowiedziała tuż po tym jak usłyszała "Cherry Bomb". Sam fakt , iż tylko Frances ją tak nazywała, był... szczególny. Przez to czuła się wyróżniona i bardzo bliska danej osobie. Czy tak naprawdę było? Jak widać nie. Och, Wisieńko, nie Twój czas na durne uczucia. - Jakże możesz nie pamiętać? - rzekła cicho, formując usta w smutną podkówkę. Poczuła się zraniona, jeśli oczywiście można nazwać relacje Fran - Cherry za jakieś przywiązanie. Zero zobowiązań, tylko zabawa. - Jasne, jasne. Tylko tak mówisz. Próbujesz mnie udobruchać! - dodała, karcąc ją palcem. Ukłoniła się lekko słysząc "drapieżnie" - O to właśnie chodziło.
Z uśmiechem przypatrywała się Cherry, która w nowej fryzurze była w dużej mierze odmieniona. A może po prostu dawno jej nie widziała, tak czy owak wyglądała jakoś tak nowo, inaczej. - Nie pamiętać? Nie zapomniałabym - zaraz przyznała zupełnie szczerze. Zwyczajnie jej nie rozpoznała w owej chwili. A może może nie chciała się pomylić? A może była zbyt rozkojarzona? A może każdy z tysiąca jeszcze innych powodów byłby też bliski prawdy? Obeszła ją dookoła i zasłoniła jej dłońmi na chwilę oczy - Ale kiedy ma się zasłonięte oczy, nie tak łatwo cokolwiek rozpoznać - powiedziała do niej i zaraz wróciła na poprzednie miejsce. Między palce złapała parę kosmyków jej ciemnych włosów. - Zmiana na lepsze - zapewniła ją. - Poza tym czyż krótkie nie są wygodniejsze? - Zapytała puszczając jej pasma z lekkim uśmiechem na ustach, a automatycznie przeczesała swoje sterczące we wszelakie strony niedługie kosmyki.
Impreza trwała już trochę czasu, a ona dopiero co skończyła z Erin swoje poprzednie zajęcie. Niby miały skończyć wcześniej, ale zasiedziały się, gadając, a potem w pośpiechu rozstały się, by przebrać. Miały się właśnie tu spotkać - w Sali Wejściowe. Rośka, ubrana w żółtą, zwiewną sukienkę w czarne wzory na ramiączka i zwykłe, czarne buty, właśnie dotarła w miejsce spotkania. Poprawiła ostatni raz swoje włosy, które, delikatnie upięte, i tak opadały na twarz. W dormitorium pogrubiła tylko rzęsy, po czym, dosłownie w biegu, kończyła ubieranie się. Żałowała, że nie ma partnera, ale z Erin tez będzie fajnie.
Niemal biegiem dotarła do sali wejściowej, gdzie obiecała zjawić się jak tylko narzuci na siebie eleganckie ubranie. Mknęła więc przez korytarze modląc się aby nie wywrócić się przez czarne szpilki, które znacznie utrudniały dotarcie do celu.Kolejną przeszkodą była obcisła sukienka kończąca się na połowie ud w kolorze nieco jaśniejszym niż buty. - Długo czekasz ? - Zapytała dobiegają do puchonki i odgarniając długie włosy na plecy. Postanowiła, że zostawi je w spokoju. Ledwo zdążyła się ubrać, a gdyby miała jeszcze rozczulać się nad resztą zapewne nie dotarłaby tu tak szybko.
Uśmiechnęła się, widząc dziewczynę, starającą się utrzymać równowagę. Ona sama pewnie wyglądała podobnie, kiedy podążała schodami na swoich, dość wysokich butach, w porównaniu do trampek, które nosiła zazwyczaj. - Nie, dosłownie przed chwilą tu przyszłam - uśmiechnęła się. - Trochę tak dziwnie przyjść na imprezę bez partnera... w ostateczności ty nim będziesz - wyszczerzyła się. Po co psuć sobie wieczór, skoro lepiej być ze znajomą, niźli z partnerem, który zostawi cię przy pierwszej lepszej okazji?
Podczas gdy uczniowie Hogwartu łączyli się w pary i bawili, panna Victorie w wyjątkowo podłym humorze przechadzała się po zamku. Jakże ona nie lubiła takowych imprez! Ta bieganina, spowodowana strachem o swój nieskazitelny wygląd, podekscytowanie związane z partnerami... Wrrr! Nawet Slytherin został opanowany, przez dziewoje w sukniach i dziwacznych akwizytach. Dlatego Gray, umywszy się wcześniej, pospiesznie opuściła pokój wspólny. Jednakże, jej pomysł ubioru jedynie w krótką koszulę nocną i szlafrok, nie okazał się dobrym strzałem. O szpilkach nawet nie wspomnę. Och, ona i jej wymysły! Tak więc spacerując i spacerując, w końcu doszła do sali wejściowej, która to pustoszała z każdą minutą. Przysiadła na środku schodów, przeszukując kieszenie w nadziei na znalezienie papierosów.
Zmarszczyła brwi. Oprócz trudnej do zidentyfikowania relacji między Fran i Cherry, była wręcz pewna, że coś iskrzyło i bynajmniej to nie był skutek zaklęcia Incendio. Dla tego też nie traktowała jej jak zwykłą imprezową znajomą. Chciała się bawić i na tle uczuciowym, lecz obydwie wiedziały, że nie ma miejsca na zobowiązania. - Doprawdy? Coś nie wierzę - dodała z przekąsem. Czując dłonie Franki na swoich przymkniętych powiekach, momentalnie uniosła własne, chcąc spleść ze sobą palce - Każdego skóra ma charakterystyczny zapach, to coś jak - zamyśliła się chwilę, szukając odpowiedzi w suficie - zapach eliksiru szczęścia. Piłaś go kiedyś? - spytała, ściągając z oczu jej dłonie, muskając je delikatnie. - Wiesz... mogłabyś grać na perkusji... lub fortepianie. - jak zwykle w jej wypowiedzi musiała się pojawić dygresja. Nie chciała jej puścić, aby poprawić swoje włosy, lecz... Prędko to zrobiła. - Czy ja wiem... Teraz nie mam za bardzo się czym bawić. - poskarżyła się.
To co Cherry robiła, było bardzo przyjemne, subtelne. Teoretycznie Gryfonka była taka zbuntowana, wydawała się być taka twarda, zdecydowana, jednocześnie jednak była tak delikatna. Właściwie to było jak taki zaskakujący dodatek. Nim Fran ją poznała, nie spodziewała się po niej takiego czegoś. Pokręciła głową, gdy ta zapytała ją o eliksir szczęścia. Czasem Fran była jak poparzona, robiła za dużo rzeczy na raz i musiała sobie przypominać, że właściwie mogłaby trochę zwolnić. Dlatego też przeczesała szybko włosy i zaraz ręką przesunęła lekko po talii Gryfonki. Talia. Jakże Frances kochała w kobietach, pięknie wciętą talię, nadawało im to cudownej smukłości. Nachyliła się jeszcze ku szyi Cherry lekko wdychając przez nos powietrze, a zaraz odsunęła się ponownie na nią spoglądając. - Teraz już pamiętam - zapewniła przyglądając się jej. Och Cherry, proszę przestać się droczyć! - Gdybym tylko miała tyle zapału aby uczyć się na nich grania - powiedziała i zaraz dodała - musisz więc koniecznie znaleźć coś innego do zajęcia rąk. - Rzekła, a po ustach przebiegła jej lekka oznaka rozbawienia.
Amaya słuchała Wilkiego z szeroko otwartymi oczami, mając nadzieję, że nie tylko ona nie rozumie wypowiedzianych przez niego słów. Uniosła jedną brew ku górze, w rezultacie jeszcze szerzej otwierając jedno oko, oczywiście o ile było to jeszcze możliwe. - Nim człowiek zdąży powiedzieć: „Błysnęło.” my podążymy inną drogą ! Idziemy, luby! Oby nam ten wonny zapach parafiny nie towarzyszył dłużej ! - wskazała ma zaczarowane niebo i świeczki. Posłusznie, chociaż z pewnymi trudnościami wyszła z Wielkiej Sali. Stanęła przed chłopakiem, kładąc dłonie na swoich biodrach, jakby nie wiedziała co ze sobą zrobić. Po paru chwilach wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę. - Avis - mruknęła nie wiadomo po co, dodając płynny ruch nadgarstkiem, przez co zaraz w powietrzu latało mnóstwo małych, kolorowych ptaszków. Uśmiechnęła się triumfalnie jakby to co właśnie zrobiła, zasługiwało na największe odznaczenie przez Ministerstwo Magii - Gaci Merlina.
Chłopak rozejrzał się po całym pomieszczeniu, dostrzegając Fran i Cherry, które wymieniały pomiędzy sobą czułości. Chciał się z każdą przywitać, ale domyślił się, że te są zbyt zajęte sobą, aby go w ogóle zauważyły. Uśmiechnął się szeroko do Amayi, rezygnując z kolejnych, całkowicie pozbawionych sensu poematów. - Och! Ptaszki, ptaszki, ptaaaaszki! - Zachwycił się, podskakując jak pijany zając i próbując je łapać, chociaż w podobnym stanie było to całkowicie nierealne. Wyciągnął więc z kieszeni różdżkę, udając, że nią dyryguje jakiejś niewidzialnej orkiestrze. - Accio ptaszek! - zawołał, a niewidzialne lasso ściągnęło jednego do dłoni chłopaka. - ale słodki... - zachwycił się, głaszcząc go po grzbiecie. - Nazwę go... Ptaszek. Uch, trzeba go jeszcze wysiedzieć! Jakiś taki mizerny... - Uśmiechnął się do niego z czułością, po czym przysiadł na nim, ignorując żałosne ćwierkanie, które wydobywało się spod jego pośladków. - A śpiiiij, mój ptaszku. Jeśli wolność poznać chcesz... nie... yyy.. ptaszkuj. Spośród tylu głuchych łez spośród tylu ptaków wnet ja wybrałem Cieeebieeee! - śpiewał, do wyrywającego się na ostatkach sił ptaszka, który ćwierkał coraz ciszej.
Gdyby tylko Amaya była teraz trzeźwa, nie wiedziałaby co zrobić - dostać ataku śmiechu, któremu towarzyszyłyby łzy rozbawienia, czy też drzeć się na niego za nieodpowiedzialność. W tej chwili jej decyzja zapadła niesamowicie szybko - widząc jak dusi ptaszka, rzuciła się na niego w taki sposób, żeby na podłodze przeturlali się parę razy w prawo. Ostatecznie próba uwolnienia powiodła się. - Jak ?! Jak żeś mógł, Wilkie ?! To.... To przecież jakaś niesubordynacja ! A ić ty wstrętny chłopcze - wstała ze ślizgona, patrząc na swoje buty z teatralnie smutną minką. No właśnie - jak on mógł ?! Nim dziewczyna zauważyła, jej czar prysł jak bańka mydlana, nie pozostawiając za sobą żadnego śladu oprócz ledwo słyszalnego echa ćwierkania rozchodzącego się po otwartej części zamku. - Jesteś okrutny – uświadomiła go, siadając pod ścianą i łapiąc się za głowę, gdyż znów czuła jak obraz kręci się przed jej błękitnymi oczami. Wszystko wydawało się wręcz bagatelne. No... Nie licząc oczywiście aktualnej afery z duszeniem przez Twycrossa. - Mogłeś zabić go, a przecież ja tego nie chcę. A ty chcesz i dlatego jest przykro i ponuro ! - zawołała, pokazując mu końcówkę języka.
Gdy dziewczyna rzuciła się na niego, ten z początku nie widział o co chodzi, chociaż uświadomił sobie jedno... ptaszek już nie świergocze. Ptaszek odleciał. Ptaszek umrze! Ta bezduszna Amaya. Nie spodziewał się po niej takiego czynu. Wyciągnął za nim bezwiednie rękę, chociaż ten był już jedynie malutką kropeczką, na tle nieba... a gdyby tak skoczyć po miotłę? Nie, nie... On odleciał. Chłopakowi dziwnym trafem nawet nie przyszło na myśl, aby ponownie złapać go za pomocą zaklęcia przywołującego, ale proszę za dużo od niego nie wymagać. - Ja okrutny?! JA!? To Ty zabrałaś mego Ptaka i wypuściłaś go na wolność... a to jeszcze dziecko! Zrobi zapewne tyle głupstw, a po za tym jeszcze go nie wysiedziałem, Amayo! - oburzył się, krocząc gniewnie po korytarzu w tę i we w tę. - Ponuro? - Spytał, ocierając pierwszą łzę za ptaszkiem. Dzisiejsza noc będzie potworna... przesycona bólem i łzami z powodu utraconego ptaszka. Oparł głowę na ramieniu Amayi i zaniósł się płaczem, pomiędzy każdym spazmem powtarzając bezgłośnie jego imię.
[hahaha ^^ proszę sobie mojego Ptaszka brzydko nie kojarzyć!]
Bo to co robiła Cherry musiało zapaść w pamięć pięknej krukonce. Nie chciała już zostać pomylona z kimś innym. Pragnęła, aby Fran przez cały wieczór pamiętała zapach jej skóry i smak gryfońskich ust. Musiało tak być. Przygryzła dolną wargę, prędko przyciągając smukłe ciało dziewczyny. Czując jej nikły, wręcz delikatny dotyk na talii, poczuła się w siódmym niebie. Mogłaby nawet westchnąć, przymknąć oczy, lecz był tu za duży tłum. Spojrzała w oczy Fran, błądząc dłońmi po jej szlufce, chwyciła ją lekko, przyciągając do siebie. Gdy tylko poczuła oddech Fran na swojej szyi, czuła się, jakby to ona była największym czarodziejem na świecie, a jej zdrowy rozsądek uciekł, bojąc się krukońskich magicznych sztuczek. - Mam nadzieję, że zapamiętasz na dłużej - szepnęła przy jej uchu, przygryzając płatek Fran. Jak ona kochała się z nią drażnić! Dwa charakterne kobiety musiały znaleźć swój własny wspólny język - Myślę, że dla Twoich raczek znajdzie się wiele zajęć. - dodała równie rozbawiona.
Narzucenie szybszego tempa przez Cherry absolutnie nie przeszkadzało Krukonce, wręcz przeciwnie! Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, podłożony satysfakcją z takiego przebiegu sprawy. Kiedy znalazła się tak blisko Gryfonki, na chwilę przymknęła oczy wdychając jej cudny zapach. Zaraz później usłyszała jej szept i poczuła to lekkie ugryzienie. - Nie zapomnę - zapewniła będąc skupiona już tylko i wyłącznie na Cherry. Kiedy wypowiedziała te słowa, również do jej ucha, zaraz złożyła na jej szyi krótki pocałunek. Słysząc jej kolejne zdanie, tylko uśmiechnęła się pod nosem. - Moje rączki są z tego powodu bardzo zadowolone - dodała ponownie lekko rozbawiona. Po czym dłonią, którą nie trzymała na talii dziewczyny, powędrowała ku jej twarzy. Lekko przesunęła po jej kościach policzkowych i zbliżyła się do niej, smakując tych kuszących ust, na które to od pewnej chwili miała okropną ochotę.
[hahaha Wilkie, sadysto xD "przesycona bólem i łzami z powodu utraconego ptaszka" przepraszam, nie potrafię nie kojarzyć brzydko xd]
Wierzyła jej słowom. W tonie Fran było coś, co zawsze wydawało się jej szczere i niesamowicie kuszące. On sam, ten tempr, był seksowny, działał na nią niczym pradawne zaklęcia. Pokiwała głową. Czasem nie potrafiła jej nic odpowiedzieć. Mogła krzyczeć i wić się, aby zwrócić Fran uwagę. Ona nie potrzebowała słów, tylko jej dotyku, drżących dłoni oraz przyspieszonego oddechu. Jej usta na szyi sprawiły, że cicho westchnęła, nie chcąc skupiać uwagi innych. Fran, do licha, opanuj się! Już miała coś powiedzieć, wspomnieć o zespole, o którym krążą plotki, lecz skutecznie zamknęła jej usta. Jakże na to czekała, jakże za tym tęskniła! Od razu jej dłoń, znalazła się na biodrze Fran, zmniejszając między nimi odległość. Wpiła się w usta krukonki namiętnie jakby już dawno ich nie smakowała, a taka była prawda! Co to za potwór tyle się do niej nie odzywa, kiedy tak działa na Cherry? Po pocałunku musnęła smukłymi palcami jej rozgrzane usta, zatrzymując je na karku Fran. - Słyszałaś o nowo powstałym zespole szkolnym?
Fran się miała opanować? Ale jakże to tak teraz, kiedy miała w zasięgu ręki słodką Cherry i ani przez myśl by jej nie przeszło, aby ją wypuścić, tylko wręcz przeciwnie! Oj słodka Cherry bomb, nie kuś Fran! Na korytarzu ktoś jeszcze był? Gdzie? Jacy tam inni? Po posmakowaniu ust brunetki, gdy tylko się od niej oderwała, ta zaraz zaczęła coś mówić o jakimś zespole. Na Merlina, wszyscy w Gryffindorze byli takimi gadułami? - Cherry, nie mam pojęcia o jakim mówisz zespole, nawet nie wiedziałam, że ktokolwiek w ogóle jakieś zakłada w szkole - powiedziała nie zastanawiając się dłużej nad tą kwestią, bo już wzrokiem objęła figurę dziewczyny. Owszem, Krukonka zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że gdzieś jacyś uczniowie w ogóle planują posiadać zespół. Przecież w szkole i tak pewnie było ciężko z miejscem na próby i takie tam.
Ciekawe jak będzie to wyglądało dnia następnego. Reakcja Wilkiego na wiadomość, że poprzedniego dnia wysiadywał ptaszka - na pewno bezcenna. Jeszcze będzie dumny z Amayi, że ta odważyła się odratować duszące zwierzę. - I've got a poweeeeeer ! Yeeeeeeeeeayeayeayea - śpiewała, aż usłyszała płacz ślizgona. Gwałtownie odwróciła się w jego stronę, jednak zapomniała o ścianie, o którą przywaliła swoim nosem. Zaklęła głośno, nie zważając na płaczącego Wilkiego, który opierał się teraz na jej ramieniu. Dopiero po chwili podniosła głos: - CHOLERA JASNA ! ZŁAMAŁAM NOS ! TWYCROSS, MAZGAJU ! Weź się w garść, tu jest WOJNA ! Ściana powinna zostać skazana na śmierć poprzez powieszenie ! I do jasnej anielki... Daj sobie spokój z tym ptaszkiem. Na błoniach jest ich dużo ! - pogłaskała policzek chłopaka, drugą ręką dalej trzymając się za nos. W zasadzie strzeliła jej jakaś kość, ale nie była pewna czy się złamała. W takim razie krew powinna lecieć strumieniem. A później będzie stworzona jakaś legenda o pannie Smith, której duch ze złamanym noskiem przemierza korytarze w poszukiwaniu ukochanego z poprzedniego życia. O zgrozo... Ratujcie ją, bo faktycznie się wykrwawi !
- Precz ściano, precz! - Krzyknął buntowniczo, po czym wskoczył na pierwszą lepszą ławeczkę i zaczął wymachiwać w powietrzu niewidzialną szablą, po czym dźgnął nią ścianę... Nic. Ściana nie wydawał chociażby najdrobniejszego dźwięku. Odwaga chłopaka spełzła na niczym. Kopnął ją, ale ta wciąż stała niewzruszona, ignorując wszelkie ingerencje wilka. - Oooo... toć takiego ważniaka zgrywasz! - Wskazał ją oskarżycielsko palcem, po czym naparł na nią obiema dłońmi, chcąc przewrócić, chociaż ta wciąż mu się opierała. Zbyt twardy przeciwnik. - Amayo, to jest wojna, ale nasze wysiłki i tak są bezcelowe. Przecież tylko spójrz, jakie te ściany są... mocne i twarde. Widziałaś, jakie silne...! Musimy uciekać! - Krzyknął, a na jego ciele wystąpiła gęsia skórka. Co jak co, ale nie chciał się bawić w bohatera. Przeciwnicy byli zbyt potężni, a nawet czuł, że nie ma czasu na chociażby powiadomienie innych o zaistniałym niebezpieczeństwie. Gdy zaś spojrzał jej w twarz, niemal się przewrócił... Tylko nie to! To zrobiły jej te chytre ściany i zaraz zmieni się w jedną z nich! - Episkey! - wrzasnął, tykając różdżką jej policzka, ale zaklęcie na szczęście posiadało w pewnym sensie własny rozum. Pod jego wpływem nos wyprostował się i przestał krwawić. Pociągnął ją za rękę na błonia i żwawym, chociaż trochę koślawym biegiem, dotarli pod Wielki Dąb.
Czyżby ludzie wykrywali, kiedy mają ruszyć swoje szanowne tyłki i się stamtąd zmyć? Jakże to miło i uroczo z ich strony! Nie, Fran zdecydowanie miała zabronione się opanowywać. Doprowadzała Cherry do takiego stanu, że wręcz nie mogła. Jeśli by to zrobiła, byłoby to karygodne. Czuła się nieco zmieszana, gdy wiedziała, iż ktoś stoi za ich plecami. Jednak usta Fran szybko pomagały zapomnieć gryffonce o tym fakcie. Dłonie z bioder przeniosła na okolice jej karku, podwijając nieco przez to bluzkę. Nagie ciało wydawało się o wiele kuszące. Niewiedza Fran wcale ją nie zaskoczyła. Chciała tym tematem okiełznać własne emocje, przecież nie rzuci się nań przy innych. Ba, miejsce jakie wybrały, wręcz przypadkowo, na spotkanie było dość abstrakcyjne. Wpiła się ponownie w jej usta, drażniąc chłodnymi dłońmi linie kręgosłupa - a w zasadzie tylko i wyłączenie części lędźwiowej.
Cóż stały w Sali Wejściowej, a nieodłącznym elementem tego miejsca było to, iż kręciła się tu masa osób. Z resztą takie przebywanie tu, było dość kiepskim pomysłem. Ale to zaraz, jeszcze tylko chwilę posmakuje tych cudnych ust! Zatopiła się więc w dość namiętnym pocałunku Cherry, jedną dłonią lekko przesuwając po jej policzku, drugą natomiast sunąc palcami po jej skórze między spodniami, a bluzką, którą to zaledwie na centymetr odsłoniła. Dotyk Gryfonki na jej plecach, był bardzo przyjemny, ciemnowłosa oderwała się więc od jej ust, ponownie kierując ku uchu. Pierw jednak pocałowała ją w płatek ucha. - To miejsce jest okropne pod względem stale kręcących się tu osób, zupełnie nie można spokojnie porozmawiać - powiedziała do niej z lekkim rozbawieniem, bowiem rzeczywiście, biedne zupełnie nie mogły rozmawiać! Tak, tak na pewno teraz w bardziej zacisznym miejscu wygłaszałby swoje poglądy na filozoficzne tematy dotyczące istoty bytu.
Jacqueline podążała szybko przez salę wejściową, pogrążona w rozmyślaniach i jakże zajęta nuceniem pod nosem ulubionej piosenki. Zaś obiektem jej myśli były krwawe plany zemsty, jakiej mogłaby dokonać na Louisie, który w ciągu tych kilku dni zdążył jej z milion razy uprzykrzyć życie choćby samą swoją obecnością. Powiesić za kciuki? Usmażyć w gorącym oleju? Potraktować Sectumsemprą? Kuszące propozycje. Właściwie mogłaby go powiesić za te kciuki nad wielkim kotłem z wrzącą substancją, a dodatkowo pochlastać zaklęciem... Brrr. Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się z niej makabrycznej wizji, i nie zauważyła idącej z naprzeciwka dziewczyny.
Beato tymczasem rozmyślała o wrednej Connie. Czwartoroczniej, która doprowadzała ją do szału. Swoją obecnością, słowami, wyglądem, wszystkim! Była wredna, niepohamowana i obrzydliwa w stosunku do niektórych. Czy to dziecko nie potrafiło się dostatecznie opanować? Karygodne. Pod nosem mruczała przekleństwa, nie mogąc zapomnieć o sytuacji w Pokoju Wspólnym. Właśnie to wspomnienie męczyło ją już dobrych parę dni. Jednakże mimo wszystko, Beatoriche starała się zastąpić to styknięciem się z "emosiastą" Gryfonką, która widziała swoje życie na czarno. Żałosne! Zderzyła się z idącą na przeciw siebie dziewczyną. Spojrzała na nią przeszywającym wzrokiem, marszcząc brwi: - Patrz u cholery, jak chodzisz! - warknęła, niezadowolona. Trzeba patrzeć, jak się idzie, tak, czy nie? Sądząc po barwach, Krukonka. Bodajrze ta, którą widziała z Louisem nad jeziorem. Ona też go nie trawiła? Jak cudownie.
Jacqueline boleśnie odczuła skutki zderzenia. Odskoczyła w tył, rozmasowując obolały podczas spotkania nos i zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Boże, kto to w ogóle jest? - I vice versa - odparła zimno, w myślach szukając odpowiedniego zaklęcia. A gdyby tak powiesić ją razem z Louisem?
Przyjrzała się dokładniej postaci dziewczyny. Rude włosy zawsze denerwowały Beato. Wyglądały jakby... Ktoś je zapalił, albo wylał za dużo pomarańczowej farby! Zaśmiała się krótko, przysłaniając piąstką usta: - Ty pierwsza na mnie wpadłaś. - Dopełniła, mrużąc tryiumfalnie powieki. Niech na następny raz uważa, gdzie idzie i o czym myśli. Beatoriche już szykowała się do wyciągnięcia różdżki, jednak się powstrzymała. Będzie mądrzejsza od starszej, a jakże. Ostatnio też miało się zakończyć pojedynkiem, jednakże Erato zaeragowała. I nie dlatego, że chciała się poddać, tylko postarała się o to, by udowodnić głupotę Ślizgonki. Moment, ona znowu myśli o tym samym! Potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od Jacqueline. Skąd ona się urwała... ?
Może i w Sali wejściowej był wielki ruch, lecz czy to było naprawdę teraz ważne? W końcu miała Fran! Czuła się jakby była jej narkotykiem, jednym do którego nie ma dostępu. Zakazane wejście do wielkiego raju rozkoszy. Dotyk Franki sprawiał, że zadrżała. Może to właśnie dlatego była beznadziejną uczennicą? Po prostu cały czas o niej myślała. Z pleców musnęła jej płaski brzuch, mając nadzieję na więcej. Jeszcze raz, mając nadzieję, nie ostatni, chciała dotknąć piersi krukoni. Odsunęła się od niej delikatnie, gdy usłyszała kroki nauczyciela. Skinęła mu głową, błądząc dłonią (rzecz jasna niewidoczną dla niego) za plecami Fran. Gdyby tylko mogła, pozbawiłaby jej wszystkiego co miała tylko na sobie. - Idźmy - zaczęła, czekając aż nauczyciel zniknie za drzwiami do Wielkiej Sali. - W miejsce, gdzie będziemy mogły spokojnie porozmawiać. Jej głos był bardzo cichy, wręcz gardłowy. Frances co Ty z nią robisz!? Ujęła jej dłoń, uprzednio składając na jej szyi delikatny pocałunek. Zwykłe muśnięcie ust. Jakże dobrze, że dziś nie podkreśliła ust na czerwono! Franka wyglądałaby jakby się poparzyła.
Jacqueline przeczesała dłonią swoje śliczne, rude włosy, będące jednym z jej większych atutów. Uwielbiała je! Były znacznie lepsze niż nudny, kujoński brązowy, słodki lalkowaty blond czy super mroczny czarny. Usłyszawszy stwierdzenie Beatoriche, wywróciła oczami (uwielbiała to robić, od jakiegoś czasu wychodziło jej to nieświadomie), powstrzymując się na razie od uwag na temat wyglądu Ślizgonki. Wyglądała jak z jakiejś taniej mugolskiej bajki (nie, żeby Żak kiedykolwiek je oglądała oczywiście). Co tu dużo mówić, wyglądała po prostu śmiesznie. - Bulwersujące - mruknęła nieuważnie, oglądając własne paznokcie. Dwa środkowe były pomalowane na krwistoczerwono (niestety różowy jej nie pasował), zgodnie z obietnicą dla Louisa. Nie mogła się powstrzymać.