Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Piątkowe popołudnie w sumie może zapowiadać się ciekawie. Po tych wszystkich męczących lekcjach wreszcie nasz kochany i uwielbiany przez wszystkich Antek będzie miał okazję egzystowaniu się tą jakże piękną pogodą. Od razu po zajęciach ruszył do dormitorium ślizgonów, by tam zostawić swoje rzeczy oraz nieco luźniej się ubrać. Po kilkunastu minutach chłopak mógł spokojnie wyjść. Może i któregoś ze znajomych napotka? Kierował się ku sali wejściowej. Lubi w tym miejscu przebywać. Z resztą nie dziwię się mu skoro w tym miejscu ma tyle wspaniałych wspomnień jeszcze przed Interiusem. A tak przy okazji: MIAŁ SZANSĘ STĄD WYJECHAĆ! Dalej podróżować z Interiusem i poznawać kolejne kraje. Jednak Bowes-Lyon ma ogromną słabość do tego miejsca. Nie mógł go opuścić. W końcu po części to jego dom. Beztrosko rozsiadł się na jakiejś ławeczce spoglądają to tu to tam nas innych uczniów. Nawet kilku jego kumpli dosiadło się do niego, aczkolwiek szybko wyparowali. Zaczął się rok szkolny i już od razu wszyscy zaczęli biegać po tej szkole. W sumie Anthony też powinien, no ale po co? Już na III roku studiów jest, powinien wziąć się w garść i myśleć o przyszłości. Pierdolenie o Szopenie, przemyślenia nad przyszłością ślizgona zostawię na potem. Nagle dostrzegł pewną dziewczynę niosącą książkę, która oczywiście spadła ze schodów. Oj biedactwo. Ale oczywiście Lyonsowi nie chciało się ruszyć dupy tak więc nadal przyglądał się gryfonce. Chyba ją skądś kojarzył. Może na jakieś lekcji kiedyś zahaczył wzorkiem o nią? Tak czy inaczej podszedł do dziewczyny i rzekł: - Coś widzę, że ktoś tu się zbytnio zamyślił i nie uważał na schodach - zaśmiał się głośno. Tak już od razu szukał zaczepki. Mógłby chociaż pomóc, a nie stoi jak jakaś kłoda. Ach jaki ten Antek jest pomocny.
Słysząc czyjś głos od razu spojrzała w górę, zrobiła skwaszoną minę. Znała Antka z widzenia, nie przepadała za nim bo zawsze uważała, że jest w sobie zakochany i niczego poza swoim zasranie pięknym nosem nie widzi. Opatuliła już prawie złożoną książkę. - A ty zamiast się gapić na czyjeś nieszczęście, mógłbyś pomóc! - zrobiła się czerwona na twarzy bo właściwie Antek był bardzo przystojnym chłopakiem i uznała, że trochę wstyd się wyglebać, jednak był Ślizgonem, a Ruby miała do nich uprzedzenie. Popatrzyła na niego z góry na dół - Masz rozpięty rozporek, kochasiu - w sumie nie miał, ale chciała odwrócić jego uwagę i odwróciła się na pięcie po czym zaczęła schodzić na dół schodami mimo, że przed chwilą szła na górę. - W ogóle kto ci się pozwolił śmiać, takie to było śmieszne? - Ruby prawdopodobnie miała bardzo zły dzień, bo nawet czyjeś spojrzenie wyprowadzało ją z równowagi i nawet zdarzyło jej się po drodze zbesztać przechodzących młodszych uczniów Hogwartu i przyhejcić młodych ślizgonów. Stanęła na ostatnim schodku popatrzyła do góry i policzyła do dziesięciu. Zawsze tak robiła gdy ktoś czy coś ją denerwowało, liczyła do dziesięciu i w sumie nawet to na nią działało, mimo, że absolutnie żadną magią nie było. Teraz zastanawiała się czy Antek do niej jeszcze podejdzie czy też ją oleje, jak to zazwyczaj bywało.
Tego jesiennego, niedzielnego popołudnia Twan siedział na kamiennej ławeczce w Sali Wejściowej. Nie czekał na nikogo ani na nic, tak po prostu usiadł po turecku, władowując białe trampki na siedzenie, opierając się plecami o zimną ścianę... w dłoniach trzymał kostkę rubika i cala jego uwaga była poświęcona właśnie jej. Ach, jak dawno nie miał okazji spędzać czasu w ten sposób... wszystkie te wilkołaki, faridy, lekcje i inne takie. Nie no, lekcje to nic takiego. Ostatnio przecież notorycznie się z jakiś zrywał i bardziej go nie było niż był. Jeszcze nie zaczął się zastanawiać w jaki sposób ma zamiar zdać OWuTeMy w tym roku, przecież jeszcze zostało tyle czasu... Wyłączył całkowicie wszystkie myśli (to naprawdę niecodzienna sztuka!), właśnie udało mu się ułożyć czerwoną ściankę i prawie zieloną. Teraz niebieska. Hm hm hm, wyszedł trochę z wprawy, ale i tak szło całkiem nieźle. Raczej nie zwracał uwagi na ludzi, który przechodzili obok nawet, jeśli zatrzymywali na nim dłużej swój wzrok. Jak na razie, nikt też do niego nie zagadał, nie przysiadł się (zresztą, siedział na samym środku, trudno byłoby o miejsce dla dodatkowej osoby), ale wcale mu to nie przeszkadzało. Może i był dość towarzyską osobą, ale czasem samotność też nie była zła.
Cholerka! no spóźni się. Spóźni się jak nic. Znowu... Przynajmniej tutaj nie stawiają do kąta. Nigdy nie zapomni, jak za godzinne spóźnienie podczas wakacji, babci posadziła ją na stołeczku, w kącie kuchni i pozwoliła jedynie patrzeć, jak dziadkowie wraz z jej starszym bratem pałaszują podwieczorek... Babuszka umiała być taka niedobra. Mary biegła więc ile sił w nogach nie do końca zdając sobie sprawę dokąd tak naprawdę zmierza, bowiem od początku roku nie zdążyła nauczyć się na pamięć swojego planu. Starała się jednocześnie odnaleźć w wypchanej papierami torbie dwa wypracowania, które ostatnio napisały (a z których jedno było na pewno (!) na dzisiaj). Robienie kilku rzeczy na raz było w jej przypadku kiepskim pomysłem i potykając się o własne nogi wyrżnęła jak długa. Z torby wypadły książki, pióra i słoiczki z atramentem (szczęście udało im się wyjść z tego cało). Jeden z pergaminów wylądował tuz pod stopami siedzącego na ławce chłopaka. Mary mozolnie podciągnęła się na rękach i z bezradnością klapnęła tyłkiem na posadzkę. zaczerwienione policzki i łzy które zaczęły zbierać się w oczach świadczyły o tym, że upadek nie był bezbolesny... Ewentualnie potwierdzały tylko jej tezę, że świat nienawidzi Mary Malone. Uświadomiwszy sobie, że miała jednak nie beczeć o byle głupotę przetarła rękawem koszuli oczy i zaczęła zbierać rozrzucone dookoła książki. Przy okazji przyklepała spódnicę od mundurka mając nadzieję, że nie pokazała całemu światu kolorowych majtek. Za to cierpienie z pewnością należy jej się jakiś duży kawałek czekolady! -Szkoła jest taka głupia.
Samym dźwiękiem biegnącego kogoś wcale się nie przejął. Mało to tu takich było przez ostatnie pół godziny, czyli przez czas, jaki już tu siedział? Ano nie, przyzwyczaił się więc i teraz nie uznał tego za fakt godny uwagi, albo chociaż zerknięcia w tamtą stronę. Co innego, kiedy nastąpił... huk, brzdąk? co prawda nic się nie rozbiło, ale przecież jakiś dość specyficzny hałas musiał temu towarzyszyć. raczej niezbyt często, ktoś zaliczał glebę tuż pod nogami gryfona. Twan oderwał wzrok od kostki rubika, patrzył przez chwilę na dziewczynę i przyszło mu na myśl, że właściwie, to jest taka trochę jakby podobna do Angie. Nie było więc wątpliwości, że od razu wzbudziła jego sympatię. Sięgnął zaraz po pergamin, ten co leżał tuż przy ławce, kostkę wsadzając do kieszeni. Wstał nawet z ławki, poszedł do dziewczyny ten kawałek, jaki ich dzielił. - Hej, wszystko w porządku? - zapytał, będą już na wyciągnięcie reki. Przyklęknął nawet i zagarnął z podłogi trochę gratów, które się rozsypały, książki przede wszystkim. Rany, jak nie lubił kiedy dziewczyny płakały. Niech tylko tego nie robi, bo wtedy zupełnie zgłupieje. A jak tak na nią patrzył, to nie był pewny czy zanosi się na to czy może nie. - Też tak myślę - powiedział, na jej stwierdzenie odnośnie szkoły, uśmiechnął się nawet delikatnie.
Świetnie... Przeniosła wzrok na chłopaka i uświadamiając sobie w jakiej jest żałosnej sytuacji jej lica zaczął pokrywać gorącu rumieniec. Nie było to jednak mocno widoczne, ponieważ buźkę i tak miała zaczerwienioną od wcześniejszej chwili słabości. Trzeba jednak przyznać, że tak miły gest ze strony chłopaka odpędził gdzieś w dal gwałtowną chęć płaczu. Pociągnęła jedynie delikatnie nosem i miło się doń uśmiechnęła. -Tak, tak - zamachała dłonią. - Myślę że skończy się na siniaku czy czymś takim. Na chwile utkwiła wzrok w książkach, które mniej lub bardziej subtelnym ruchem wpychała właśnie do torby. Usilnie próbowała skojarzyć skądś twarz chłopaka jednak jedyne co uzyskała to potwierdzenie tego, że czasem mija go na korytarzu. Co by nie mówić ma dość specyficzny typ urody, (Och, och to takie urocze! - Uśmiechnęła się do siebie w duchu) więc trudno go nie zapamiętać. Po tym szybkim rozpoznaniu ponownie przeniosła spojrzenie na gryfona i już nieco mniej czerwona wyszczerzyła zęby. -Ach, ale bardzo dziękuje za pomoc. Chociaż myślę, że już absolutnie nie zdążę na lekcje. Do diaska... Znowu. Teraz miała przynajmniej jakiś konkretny powód i nikt nie będzie mógł jej zarzucić, że lekce sobie waży zajęcia. Ostatecznie mogła zginąć, a przynajmniej mocno ucierpieć. Pokiwała głową w geście poparcie dla swojej świetnej linii obrony. -Jestem Mary. Mary Malone... I potrafię masę innych rzeczy prócz przewracania się na szkolnych korytarzach.
I bardzo dobrze, co prawda nie był kimś, kto mógłby jakoś nieprzyjaźnie zareagować na... no całą taką sytuację, ale mimo wszystko czułby się niezręcznie i dziewczyna pewnie też i coś niefajnego by z tego wszystkiego wyszło. Podał jej książki, żeby też też schowała. - Aj tam siniaki, to nic takiego... Mam doświadczenie - wyszczerzył nawet ząbki na chwilę, myśląc o swej niezdarności, która czasem objawiała się zanadto. Może dlatego wolał siedzieć w takim bezpiecznym, całkiem stabilnym miejscu, niż ruszać się gdziekolwiek. - Hmmm, po co lekcje? Nie przejmuj się tak wszystkim bo widzisz jak to się kończy. Trzeba sobie czasem odpuścić. Wiesz, zrelaksować się, zapomnieć, zrobić coś innego... Jak ja teraz. Wstał z klęczek, ile tak można brudzić sobie spodnie? Otrzepał kolana, rety, kto to widział, żeby takim brudnym chodzić. Ale odruchowo wcześniej przyklęknął, nawet nie myśląc o późniejszym stanie swojego ubrania. - Nie no, ale nieźle jest. Może profesor... no, z kimkolwiek masz teraz lekcję, uwierzy w takie wytłumaczenie. Ja na pewno bym uwierzył! A ja Twan jestem. - Jak już się trzeba przedstawić, to trzeba. Kulturalnym trzeba być. - Co takiego? Chętnie się dowiem - zachęcił ją do mówienia, uznając, że można by tak nawiązać z kimś kontakt, pogadać, zamiast ciągle siedzieć sam na sam z kostką rubika.
-Uhum, uhum. Intensywnie pokiwała głową dając znać, że w pełni zgadza się i aprobuje uwagę o siniakach, choć było to absolutnie nieadekwatne do jej stanu wiedzy o nowo poznanym chłopaku. Niemniej zbyt wiele ruchów i niepotrzebne gesty były jej bliskie i pozwalały być sobą. Z drugiej strony powinna się tego wystrzegać, bo już nie raz w momentach podniecenia, brano ją za wariatkę. Zrobiła smutną minkę na pomysł olewania szkoły. Ona sobie odpuszcza regularnie, a nawet jak nie odpuszcza i tak wychodzi na tym kiepsko. To takie beznadziejne nie umieć się uczyć ile by dała żeby być jak te wszystkie mądre krukonki, które łapią wszystko od tak. Ale nauka jest przecież taka nudna... Do tej pory mierzi ją myśl o tym ile czasu i ile wyrzeczeń kosztowała ją nauka do SUM-ów. Plon był obfity, bo nie poszło źle, a mateczka w końcu nie wpadała w histerię nad jej postępami, niemniej... Powtórzyła sobie kilkakrotnie pod nosem jego imię. Brzmiało jakoś tak obco, ale bardzo przyjemnie. Wrzuciwszy do torby ostatnie pergaminy zamknęła ją i podniosła się z klęczek. Otrzepała i wyprostowała spódnicę ciesząc się, że zakrywa kolana... Przez cały dzień świecić siniakami to jednak przesada. -Fajne imię. Też zawsze chciałam mieć jakieś ciekawe - wystawiła delikatnie języki, puszczając przy okazji do gryfona oczko. - A robić umiem jeszcze origami! Masę origami... Prawda głównie na lekcjach i głownie dlatego, żeby nie zasypiać, ale mając sześcioletnią praktykę teraz gdy poświeci temu trochę czasu robi prawdziwe papierowe cuda.
Odgarnęłam swoje długie, blond włosy do tyłu i z gracją zaczęłam kroczyć przed siebie. Byłam dumna z tego, że wywodziłam się od czarodziejów czystej krwi, nie zamierzałam stać z boku i to ukrywać. Szłam po prostu dumna, reprezentowałam w końcu swoją rodzinę. Przez całe wakacje brakowało mi jednej rzeczy, tych obrzydliwych szlam. Brzydziły mnie, to prawda, jednak nie było nic lepszego jak dokuczanie takim osobnikom. Wiedziałam, że Hogwart jest jak każda inna szkoła, nic się nie różniło od mojej poprzedniej, no prawie. Nie było tutaj mojego natrętnego kuzyna. Mijałam masę uczniów, podążając wzrokiem za niektórymi z nich. Szukałam odpowiedniej ofiary, miałam ochotę kogoś podrażnić jednak nie wiedziałam kogo wybrać na swój pierwszy cel. Jak zacząć rok szkolny to z dobrym wejściem.
Kame doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w wielkiej sali właśnie odbywa się bal, ale nie miał najmniejszego zamiaru na niego iść. Za wiele wspomnieni. Pamiętał to jak by to wydarzyło się wczoraj. Walczył o Cornelie, o mało co nie pozabijał się z dwa razy większym ślizgonem od siebie. No i gdyby nie Angie to pewnie jeszcze by go składali do kupy. Te dwa pierwsze imiona kojarzyły mu się tylko ze smutkiem, i z nieudanym zakochaniem się. Szedł tak sobie spokojnie przed siebie i dotarł do sali wejściowej. Jego wzrok od razu został skierowany w kierunku schodów. Oczyma wyobraźni zobaczył swoją postać i Nico. Tak matka jego dziecka, nie widział jej już od dawna. Nie miał z nią kontaktu. Może i powiedział jej wiele ostrych słów, ale zasłużyła na to jak by na to nie spojrzeć. Jednego żałował nie wiedział co się dzieje z jego dzieckiem. Astoria powiedziała mu kiedyś, że Nico oczywiście poroniła, ale nawet ona nie wiedziała czy to prawda. No tak i wspomnienie Astorii. Najlepsza przyjaciółka jaką miał w całym swoim życiu. Doskonale pamiętał tą chwilę kiedy w Egipcie grali w butelkę. No oczywiście nie trudno domyśleć się jak to się skończyło. A potem to ich picie na dachu szkoły. Cóż było to zaraz po jego rozstaniu z Nico. Dlaczego on nadal wraca do tych staroci. Pokręcił tylko lekko głową aby wyrzucić z siebie niepotrzebne myśli. Usiadł sobie spokojnie na jednym ze schodków. I zaczął nad czymś rozmyślać. Te myśli były dostępne tylko dla niego. Nawet po jego oczach nie można było wyczytać czy to o czym myśli jest wesołe czy może raczej strasznie dołujące.
Poprawiłam swoją bluzkę i dłonią przeczesałam włosy. Myślami byłam gdzie indziej, nie znajdowałam się w szkole. Rozmyślałam o swojej rodzinie o tym jak mój wuja skalał naszą czystą krew żeniąc się ze szlamą. Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć to było jak prawdziwy koszmar. Mój kuzyn, którego traktowałam jak własnego brata był szlamowatej krwi. Gdy się o tym dowiedziałam od razu zaczęło mnie od niego odrzucać. Cieszyłam się, że już go nie zobaczę. Przyniósł wstyd naszej rodzinie, a wuja zhańbił nasze nazwisko. Moim zdaniem ożenić się ze szlamą to największa zbrodnia jaką można było popełnić. Jeszcze nigdy się nie zakochałam, to fakt, ale coś takiego było nie do pomyślenia. Gdybym to ja zakochała się w czarodzieju, który pochodzi z mugolskiej rodziny na pewno popełniłabym samobójstwo. To właśnie dlatego obawiałam się miłości, bałam się, że zacznę darzyć uczuciem osobę nieczystej krwi. Moi rodzice by mnie za to znienawidzili, przestałabym być ich córką i to mnie najbardziej przerażało w tym wszystkim. Po za tym nie chciałam ogłupieć. Kolejnym powodem dla którego nie miałam ochoty się zakochać było robienie wszystkiego dla drugiej osoby, gotowość do poświęcenia. Jak dla mnie oddać życie dla kogoś innego było czystą głupotą. W końcu oprzytomniałam. Z rozmyślań wyrwał mnie jakiś uczeń, który przeszedł tuż obok mnie. Chciałam już na niego nawrzeszczeć jednak tego nie zrobiłam, bo moją uwagę przykuł chłopak, który siedział na schodach. Był azjatą, przez co wyróżniał się z tłumu. Zatrzymałam się na chwilę i zaczęłam mu przyglądać. Byłam ciekawa czy jest czystej krwi.
No tak od momentu kiedy Astoria wyniosła się ze szkoły czuł się jakoś bardziej samotny niż zwykle. Pomimo tego, że mijał tylu ludzi był sam. We wakacje wracał do pustego domu. Mieszkał tam ze świadomością, że Nico tam nie ma, Astoria go nie odwiedzi. Jedyną odskocznią była dla niego praca. Wszyscy ci których znał i lubił po prostu zniknęli. Shin jego upierdliwy brat też gdzieś zniknął. Chociaż ten fakt zaliczał bardziej do pozytywów. Pewnie załamywał by się tak dalej gdyby nie wzrok kogoś. Poczuł go na sobie bardzo wyraźnie. Zerknął w tamtym kierunku i zobaczył jakąś dziewczynę. Cóż nie znał jej. Tak naprawdę to widział ją pierwszy raz na własne oczy. Może po prostu nie miał okazji aby się z nią spotkać. Co jak co, ale to jej spojrzenie nie pomagało mu. Można powiedzieć, że jeszcze bardziej go irytowało. Wziął głęboki wdech starając się uspokoić, ale to spojrzenie po prostu go paliło od środka. Zerwał się na równe nogi i podszedł szybko do dziewczyny. - Nie masz na co się gapić. Musisz akurat na mnie - Powiedział stosunkowo oschłym, i jednocześnie tajemniczym głosem.
Cały czas go obserwowałam stojąc w milczeniu i nie zwracając najmniejszej uwagi na innych uczniów. W końcu chłopak zerwał się na równe nogi i podszedł do mnie. Słowa jakie do mnie wypowiedział nie spodobały mi się. Większość osób by może rozdrażniły, ale mnie nie. Byłam spokojna. Nie tak łatwo mnie zdenerwować, a już na pewno nie takimi słowami. - Powinieneś czuć się zaszczycony, że przykułeś moją uwagę - powiedziałam patrząc na niego z góry. - Nie często przyglądam się osobnikom takim jak ty, większość po prostu mnie obrzydza. Nie miałam pewności jakiej był krwi, mógł być nawet czysty, jednak szczerze w to wątpiłam. Stawiałam na to, że był mugolskiego pochodzenia, w przeciwnym wypadku już miałby jakiś kumpli. Kilkoro uczniów się na mnie spojrzało jednak nic nie odpowiedzieli i przeszli dalej. Ja w milczeniu stałam, przyglądając się chłopakowi. Na mojej twarzy widniał szyderczy uśmieszek, który dość często się u mnie pojawiał. Mój pierwszy dzień w tej szkole zapowiadał się tak ciekawie. Miałam nadzieję, że każdy inny też będzie tak wyglądał.
Jak zwykle wsadził sobie ręce do kieszeni i spojrzał na nią z góry. Cóż był wyższy od niej, więc nie było to trudne. - Co zaszczycony. Daj spokój codziennie tysiące takie smarkul jak ty patrzą na mnie. Widzisz może ciebie to zaskoczy, ale świadomość, że twoje oczy są na czyimś ciele przyjemnością też nie są. Znam lepsze przyjemności na tym świecie naprawdę - Lepiej niech z nim nie wchodzi w sprzeczki. Ostatnio miał ciężkie dni, wspomnienia wracają do niego z zdwojoną siłą, więc jak bardzo go zdenerwuje to pewnie nie powstrzyma się i łupnie w nią jakimś zaklęciem. - Nie wnikam kto ciebie obrzydza a kto nie, bo tak naprawdę to guzik mnie obchodzi, jednak proszę cię tylko o jedno. Nie wlepiaj tak we mnie tych oczu - Mruknął na zakończenie i odgarnął kilka kosmyków które opadły mu na oczy.
Nie podobało mi się to, że byłam niższa od chłopaka jednakże nie przestawałam patrzeć na niego z wyższością. To ja byłam górą, a on był zwykłym uczniem, możliwe nawet, że posiadał szlamowatą krew. - Tak, patrzą na ciebie, a potem wyśmiewają się z twojego wyglądu, bo uwierz, Adonisem to ty nie jesteś. Naprawdę, robiło się ciekawie. Coraz bardziej mi się tu podobało. Moje docinki nie były mocne, były wręcz głupie, słabe i dziecinne jednak ja robiłam to specjalnie, chciałam zobaczyć jego reakcje. Nie za bardzo odczuwałam potrzebę aby wyjechać mu z takim tekstem, że aż by mu w pięty poszło. - Naprawdę nie masz pojęcia z kim rozmawiasz, jestem czystej krwi więc należy mi się szacunek, no ale co taka szlama jak ty może o tym wiedzieć. Znów odgarnęłam swoje włosy do tyłu. Moje błękitnawe oczy wpatrzone były w niego, a z mej twarzy nie znikał ten uśmieszek. Wciąż byłam spokojna i opanowana. Cała ja. Mógłby mnie wyzywać od najgorszych, a ja bym nawet nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, nie ruszyłoby mnie to.
- Wiesz to, że nie jestem Adonisem to wiem, ale z ciebie też żadna Afrodyta - Cóż można powiedzieć, że odpowiedział dokładnie tą samą docinką co dziewczyna. Był spokojny przynajmniej się starał. Nie tak łatwo jest go wyprowadzić z równowagi. Na wzmiankę o czystości krwi uśmiechnął się lekko - No to kochanie moje mamy chyba problem. Spotkały się dwie osoby czystej krwi. - Powiedział i oparł się o ścianę. - Ja jestem w stu procentach czarodziejem. W całej mojej linii nie było mugola - Mruknął i wbił wzrok w ziemię, jednak nie uważał, że jest to powód do dumy. On sam znając swoją historię może nawet wolał by aby jego rodzina była mugolami. - Widzę, że wychowana jesteś w stereotypach. Czysta krew jest lepsza. No i tutaj się różnimy. Widzisz ja byłem wychowywany w tym samym przekonaniu, a jednak jakoś mam swoje zdanie. A ty bezmyślnie wchłaniasz to co ci powiedzą. - Mruknął i zerknął na dziewczynę. - Więc z tego miejsca uważam, że jestem z lekka lepszy bo mam przynajmniej własne zdanie, a nie powtarzam to co wszyscy w moim otoczeniu - Zakończył swój wywód i uśmiechnął się lekko.
Mój uśmiech stał się jeszcze większy. - Wiem, niechętnie to mówię, ale muszę się z tobą zgodzić, bo urok Afrodyty jest niczym w porównaniu z moim - odpowiedziałam. Jego próbę odgryzienia się zmieniłam w komplement. Wyraz mojej twarzy nadal się nie zmienił. - Serio? Jesteś czystej krwi? Szczerze mówiąc nie wyglądasz mi na takiego - powiedziałam posyłając do niego swój sztuczny uśmiech. Udałam, że się zastanawiam. - Na pewno? Na twoim miejscu kazałabym ci sprawdzić korzenie. Moje oczy ani razu nie zbłądziły. Wciąż były utkwione w Azjacie. Zaśmiałam się na jego słowa. - Stereotypy? To czysta prawda. Im czystsza krew tym lepsza. Spojrzałam na niego podejrzliwie. - A może raptem zmieniłeś zdanie, bo okazało się, że jednak masz w rodzinie mugola, co? Wyprostowałam się dumnie. Wciąż z uśmiechem na ustach wpatrywałam się w ciemnowłosego chłopaka.
- Nie mam moja droga. Mój dziadek to potomek Slytherin'a. Owszem daleki to daleki, ale jak chcesz dowodów to wyczaruj tutaj węża a przekonasz się, że mam tą unikalną umiejętność - Powiedział i uśmiechnął się lekko. - Lepsza niby w czym. Jesteście tak samo śmiertelni, tak samo kruchsi jak przeciętni czarodzieje - Mruknął i spojrzał na nią przechylając lekko głowę w bok. - Ale jak podasz mi kilka dowodów na to, że jesteś lepsza to może uwierzę - Mruknął i podrapał się lekko w tył głowy. Cóż jak on nienawidził takich dialogów, ale z własnego doświadczenia wiedział, że osoby takie pokroju jak ta dziewczyna raduje to kiedy ich ofiara się denerwuje. Tak więc Kame ze stoickim spokojem oczekiwał na jej odpowiedź. Chociaż rzeczywistość była zupełnie inna. W tej chwili miał ochotę ją rozszarpać na strzępy. Właśnie przez takie myślenie nie miał normalnej rodziny. Między innymi przez takie myślenie jego związki nie były łatwe.
Cóż, chłopak nie skomentował mojego tekstu o Afrodycie, więc uznałam, że się ze mną zgodził. Może nie było tego po mnie widać, ale po tym jak powiedział od kogo pochodzi, wzrósł nieco w moich oczach. Jednakże ja nadal nie ustawałam. - Fakt, że pochodzić od Slytherina nie oznacza, że nie miałeś w rodzinie mugola - zauważyłam przytomnie. Już mu nie docinałam tylko rozmawialiśmy normalnie na temat swoich poglądów co do czystości krwi. Nieco mnie zdziwiło, że tak szybko zaprzestałam się wykłócać, no ale cuda się zdarzają. - My jesteśmy lepsi. Chyba widziałeś chociażby jednego czarodzieja, który ma za rodziców mugoli, prawda? Są beznadziejni w czarach, nie potrafią nawet rozróżnić gnoma od ghula. Zachichotałam przypominając sobie jednego czarodzieja mugolskiego pochodzenia z mojej poprzedniej szkoły. To było totalne beztalencie, zwyczajna pokraka. Żaden nauczyciel nie byłby w stanie go niczego nauczyć. Nawet magia by w niczym nie pomogła.
- Ale zdarzają się też czarodzieje czystej krwi którzy nic nie umieją. Nie daleko szukać. Mój brat potrafi spierniczyć nawet proste zaklęcie tarczy które na dobrą sprawę umie wyczarować każdy - Dał swój kontr argument. - Mam dwadzieścia jeden lat. Chyba jednak w tym wieku wypada znać swoje korzenie. A prawda jest taka, że jestem czarodziejem z krwi i kości - Dodał jeszcze kolejne potwierdzenie tego, że na pewno jest czystej krwi. Sam nie wiedział po co zaczął się w to bawić. Cóż lepsze to niż rozmyślanie o tych wszystkich chwilach które sprawiły, że był szczęśliwy, ale jednocześnie umiały go powalić na kolana. - Widzisz jestem czystej krwi, ale nie uważam, że to jest powód do dumy. Stereotyp jest taki, że czystokrwiści trafiają do Slytherin'u, ja trafiłem do Gryfonów. W czarach do dupy może być czarodziej czystej krwi jak i tak zwana przez wielu innych czarodziejów szlama. Osobiście znam sporo uzdolnionych czarodziejów z niemagicznej rodziny. Mój przyjaciel wywodzi się z takiej rodziny, a pracuje teraz w ministerstwie i jest jednym z najlepszych aurorów - Dał jeszcze kolejny przykład.
- No tak, charłaki... ci i tak są lepsi niż szlamy - mruknęłam i znów wyprostowałam się z dumą. - Na moje szczęście w mojej rodzinie nie było takich przypadków, wszyscy byli magicznie uzdolnieni i co najważniejsze, wszyscy byli czystej krwi. Wiedziałam, że tym wszystkim próbuje mnie przeciągnąć na swoją stronę jednak prawda była taka, że czarodzieje czystej krwi byli najlepsi. - Cóż, niech i tak będzie. Pewnie byś nie przeżył gdyby się okazało, że miałbyś mugola w rodzinie. Cóż, tobie pewnie nie robiłoby to zbytniej, bo jesteś miłośnikiem mugoli, ale dla mnie byłaby to prawdziwa tragedia. Niestety ta tragedia już miała miejsce u mnie w rodzinie, mój kretyński wuja ożenił się ze szlamą, ale ten chłopak nie musiał o tym wiedzieć. Skończyłabym jako pośmiewisko całej szkoły. - Heh, stereotyp? A może twoja krew została zabrudzona, co? Bo widzisz, ja jestem czystej krwi i trafiłam do Slytherinu. Spojrzałam na niego z tym swoim uśmiechem i położyłam swoją dłoń na własne biodro. - To może mały zakładzik? Przyznam ci rację, choć praktycznie nigdy tego nie robię, i przestanę traktować siebie z wyższością jeśli pokażesz mi w tej szkole chociażby jednego uzdolnionego czarodzieja, którego rodzice są mugolami. Jeżeli jednak tego nie zrobisz, ty przyznasz rację mnie i przestaniesz traktować szlamy jak równych sobie. Zgoda? Czy może boisz się, że przegrasz?
- Nie muszę ci niczego udowadniać. Jeżeli uważasz, że czysta krew jest lepsza nie mam zamiaru odciągać ciebie od tego przekonania. Mi to jest obojętne jaka krew. Pomimo tego, że zachowujesz się jak byś zjadła wszystkie rozumy świat to wydaje mi się, że jesteś miłą dziewczyną - Nie no co on mówi znowu. Pakuje się ponownie w jakieś dziwne interakcje z dziewczynami. - Zapomnij o tym - Mruknął cicho i wbił wzrok w ziemię. Aby zabić tą ciszę chwycił się ponownie tego, że wszyscy z jego rodziny byli czarodziejami. - Moja krew nie została na pewno zabrudzona. Nawet moje dziewczyny były czarownicami z pokolenia na pokolenie. Chociaż nie wiedzieć czemu zawsze na takie trafiałem - I znowu ujawnia skrawek swojego życia. - Kurde zresztą po co ja ci się zwierzam z czegoś takiego. Pierwszy raz cie widzę na oczy a już gadam nie wiadomo co - Powiedział i przymknął lekko swoje oczy.
Tym razem na mojej twarzy pojawił się uśmiech triumfu. - Ha! Tą swoją wymijającą odpowiedzią przyznajesz mi rację, co? Nie znasz żadnego takiego czarodzieja, prawda? Na słowa o tym, że wydaję się miłą dziewczyną na mojej twarzy przez chwilę zagościło zdziwienie, które szybko zmieniło się z powrotem w chłodne opanowanie. Zaczęłam się zastanawiać, co dla niego znaczy słowo "miły". Zaczęłam go drażnić na dzień dobry, a on wyskoczył z tekstem, że wydaję się miła. - Spokojnie, na pewno zapomnę - mruknęłam. Chociaż nie wiedziałam czy to zrobię. Po tamtych jego słowach pomyślałam, że jest dziwakiem. Fakt, po tym wszystkim nieco umilkł jednak znów podjął się rozmowy. - Magia - mruknęłam w odpowiedzi, a na mojej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Prawdę mówiąc to jego otworzenie się nie miało nic wspólnego z magią, nie użyłam nawet żadnego zaklęcia. Na moje wyglądało to tak, że już dawno z nikim nie gadał. - Ale, ale gdzie moje maniery. Nawet się nie przedstawiłam. Jestem Carina Crux, a co do tego, że nigdy wcześniej mnie nie widziałeś, to nie masz, co się dziwić. Dopiero od tego roku zaczęłam uczęszczać do tej szkoły.
- Znam i to sporo, ale możesz okazać się po prostu nie godna tego aby ich poznać - Powiedział i uśmiechnął się lekko. Ale jeżeli już tak bardzo chciał aby jej coś udowodnił to proszę bardzo. - Widzisz tamtą dziewczynę. Jej rodzice to mugole, ale pomimo tego walczą o nią w ministerstwie. A za to tamten chłopak szykuje się na doskonałego łamacza klątw. A to są bliźniacy - Powiedział i wskazał głową na dwie dziewczyny które były dosłownie takie same. - Jedna ma wrodzony talent do eliksirów, druga do pojedynkowania się. Obydwie z rodziny mugoli - Powiedział z zwycięską miną na twarzy - Kamenashi Seo, ale wszyscy wołają na mnie Kame - Nie lubił swojego pełnego imienia. Wolał skrót od niego.
- Ja niegodna? To chyba raczej oni są niegodni, aby poznać mnie. Wsłuchałam się uważnie w słowa chłopaka wpatrując się w każdą z wymienionych postaci. Jak na razie nie widziałam, aby były lepsze od tych wszystkich szlam. Zobaczyłam jego minę. Naprawdę wyglądał na pewnego siebie. Cóż, co do statusu krwi wymienionych przez niego osób, nie będę się czepiać, jednakże do umiejętności... - Tak, tak. Każdy tak może powiedzieć. Dopóty jednak nie zobaczę ich w akcji to nie przyznam ci racji. Wciąż stałam przy swoich przekonaniach. Nigdy nie myślałam inaczej. Dla mnie zawsze czarodzieje czystej krwi byli lepsi. Od dziecka to słyszałam, a nawet na własne oczy zdążyłam się o tym przekonać. - Miło mi cię poznać - powiedziałam z uprzejmości, a na mojej twarzy pojawił się, ku memu zaskoczeniu, szczery uśmiech. - No dobrze Kame, nie miałbyś mi za złe gdybym poprosiła cię o to byś oprowadził mnie po szkole? - zapytałam go. Sama nie wiedziałam czemu to zrobiłam, to było w nie moim stylu. Stałam patrząc na reakcję chłopaka. Byłam ciekawa co odpowie. Spodziewałam się jednak jakiejś kpiny.
Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, jednak po chwili na jego ustach zakwitł delikatny uśmiech. - Dobra, tylko proszę cie nie chodź tak prosto bo mam wrażenie, że ktoś ci wsadził kij od szczotki w tyłek - Powiedział i uśmiechnął się lekko. Spojrzał w kierunku schodów które zawsze wprowadzały go w podły nastrój. W tym wypadku nie było inaczej. Kompletnie nieświadomy tego zacisnął wisiorek w kształcie serca który nadal był na jego szyi. Minęło tyle czasu a on go nadal nie zdejmował. - Tak więc tutaj znajduje się wielka sala, ale obecnie odbywa się tam Bal bożonarodzeniowy. Nic ciekawego - Ponownie jego mało sympatyczny głos powrócił na swoje miejsce. - A tam wchodzi się na wielkie schody. A stamtąd do różnych miejsc i klas. Musisz uważać, bo schody te często lubią robić głupie dowcipy. Typu zmieniają swój kierunek jazdy. W jednych ze schodów znikają stopnie, więc też trzeba uważać na to aby nie utknąć - Powiedział i zaczął zmierzać w kierunku tych znienawidzonych przez siebie schodów. Z każdym kolejnym stopniem pokonywanym przez niego wspomnienia wracały coraz to bardziej. Było to widać, że coś jest nie tak, ale on nigdy nie umiał ukrywać swoich uczuć. Nie był w tym dobry.