Miejsce, gdzie dość często zasypia, zaczynany w kolejne magazyny dotyczące quidditcha, albo zwyczajnie wyczerpany dniem. Przytulne, choć może nieco ciemne. Znajduje się tu także kominek dostosowany do podróży przy pomocy proszku fiuu, a także stół jadalniany z krzesłami (choć nie widać na zdjęciu).
Kuchnia
Miejsce, gdzie w wolnych chwilach z wielkim zamiłowaniem oprawiane jest mięso, z którego następnie wychodzą przeróżne przepyszne dania. Także miejsce, które mogłoby opowiadać o porażkach Josha jako cukiernika.
Łazienka
Chwała kanalizacji! Jedno z bardziej wyciszających miejsc, gdzie można zrelaksować się pod prysznicem.
Sypialnia Josha
Ten pokój wyremontowany będzie raczej na samym końcu. W tej chwili wyposażone jest w wygodny materac, a pod przeciwległą ścianą stoi otwarta walizka i kufer z rzeczami mężczyzny
Sypialnia 2
Docelowo ma to być sypialnia babci, pierwsza do zrobienia z pokoi, która w tej chwili jest pustym pomieszczeniem.
Sypialnia 3
Gościnny, gdyby ktoś potrzebował zatrzymać się u nich. Chwilowo pusty ze starym fotelem na środku.
Graciarnia
Pomieszczenie, które ma służyć do składowania sprzętu miotlarskie go, miotły, wspomnień z dawnego, zawodowego życia.
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sro Wrz 09 2020, 16:12, w całości zmieniany 7 razy
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Powoli zaczynał czuć się staro, szczególnie, gdy rozmawiał z dzieciakami. Tak naprawdę niektórzy nie byli o wiele młodsi. W końcu Alex spotykał się z dziewczyną młodszą o dwanaście lat. Można więc było rozmawiać z nimi, jak z równymi, traktować ich jak dojrzałych, co sam Josh robił, ale… No właśnie, ale. Czasem przychodził taki moment, w którym miał ochotę poklepać ich po głowach i powiedzieć, że nic nie wiedzą o życiu. Tak samo poczuł się przez ułamek sekundy, gdy rozmawiali o problemach dziewczyn. Cóż, może Gryfon nie słuchał uważnie koleżanek, narzekających na swoją urodę i wychwalające jakąś słynną piosenkarkę. Uśmiechnął się więc jedynie lekko do Boyda, na znak, że zgadza się z planem wyciągnięcia z tego dziewczyny, o ile rzeczywiście ten najczarniejszy scenariusz miałby być prawdą. Wtedy jednak okazałoby się, że go okłamała, a to już nie było przyjemne. Starał się więc wierzyć z całych sił w jej wersję, że problem był spowodowany nadmiernym stresem. Oby to była prawda… Roześmiał się pod nosem, kończąc naprawiać podłogę, kiedy usłyszał komentarz dotyczący Fitzgeralda. - To zdradź mi jeszcze, dlaczego go nie lubisz. Fillin chyba też nie jest do niego przekonany - spytał, wstając i spoglądając na chłopaka uważnie. Sięgnął po różdżkę i prostym zaklęciem oczyścić podłogę z resztek połamanych podłóg. Kiedy wyjdą z pomieszczenia, będzie musiał jeszcze zaimpregnować drewno i nałożyć zaklęcia chroniące od różnych czynników. Uwielbiał łączyć mugolskie i czarodziejskie sposoby zabezpieczania przedmiotów. Ostatecznie korniki, czy myszy, żyły wszędzie. Westchnął nieznacznie, gdy Boyd wyraził swoje zdanie dotyczące swojego przyjaciela. To nie było łatwe. - Czasem lepiej zostawić kogoś i czekać na odpowiedni moment, gdy sam zwątpi i dopiero wtedy popchnąć na odpowiedni tor. Poza tym... Może ani bycie barmanem, ani zawodowym graczem nie jest dla niego? – spytał, odrobinę filozoficznie, po czym uśmiechnął się i klepnął chłopaka lekko w ramię. Ponieważ zakończył prace przy podłodze, pomógł Boydowi ze ścianami, aby już po chwili zdecydować, że jednak nie będą ich po prostu malować. Ostatecznie wybrane zostały panele ścienne, które nałożył już przy użyciu magii, aby jak najszybciej salon był gotowy. Z szerokim uśmiechem, pełnym radości i dumy z wykonanych prac, podał nową wodę Gryfonowi i biorąc jedną dla siebie, poprowadził go na dwór. Tam wskazał miejsca w dachu, które należało załatać, a także fragmenty ścian budynku, jakie wołały o pomstę do Merlina. Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy dobierali kolor drzwi wejściowych do nowych, ciemnych ścian domu. Musiał przyznać, że wyszło im idealnie i był naprawdę zadowolony z pomocy. Salon oraz elewacje, cóż, to naprawdę był kawał dobrej roboty. - Żółty puchoński, czy czerwony, bo ładny? – spytał, nie potrafiąc się zdecydować na kolor drzwi. Bardziej przemawiały do niego żółte, ale czy to nie była już aby przesada względem okazywania przynależności do Hufflepuffu? - Cieszę się, że przyszedłeś mi pomóc. Masz szanse samemu rzeczywiście wyremontować dom rodziców – zagadał jeszcze, podnosząc butelkę z wodą do ust i upijając z niej solidny łyk. Co tu dużo mówić – odczuwał już duże zmęczenie.
Wzruszył ramionami na pytanie Josha o przyczynę niechęci do Fitzgeralda, której właściwie nie potrafił sensownie wytłumaczyć. Po prostu była i już. A ponieważ była obustronna, to raczej nie było zbyt wielkich widoków na to, by relacja miała się ocieplić. - Po prostu. To palant. - stwierdził, w jednym krótkim słowie ujmując wszystkie zarzuty, które miał wobec Ślizgona, bo uznał że szkoda w ogóle sobie strzępić języka na opowiadanie o tym frajerze. Do tego musiał przyznać, że bardzo docenił w głowie fakt, że i Fillin najwyraźniej szkalował nielubianego kolegę w obecności Walsha - chyba nie było w tym nic dziwnego, skoro wszystko robili razem (no, prawie) to i wrogów mieli wspólnych. Zamyślił się chwilę nad filozoficznymi słowami nauczyciela i musiał po części przyznać mu rację. Może rzeczywiście tak było, że przyjaciel powinien obrać jakąś jeszcze inną ścieżkę? - Wie pan, on jest naprawdę, ale naprawdę świetny z transmutacji. Ale z tym też nic konkretnego nie robi, tylko ćwiczy w kółko zamienianie się w ptaka! - owszem, uważał że umiejętność animagii to zajebista sprawa, ale zarazem był zdania, że gdyby Fillin się trochę postarał, to już dawno zarabiałby grube galeony i robił karierę jako... no, nie był pewien, gdzie (poza nauczaniem) przydałaby się ta dziedzina, ale gdzieś na pewno. Machnął w końcu ręką i zaprzestał jojczenia na ambicje przyjaciela, by zająć się ścianami, co przy użyciu magii zajęło raptem chwilę; panele ścienne wyglądały nieporównywalnie lepiej od tamtej paskudnej tapety i zdecydowanie nadały pomieszczeniu charakteru. Z wdzięcznością przyjął od Josha wodę, bo nieco się zmachał przy tym zdzieraniu tapety, ale czasu na odpoczynek nie było dużo, bo zaraz ruszyli walczyć z elewacją. Po wyjściu na zewnątrz z zapałem zabrał się za naprawianie wszystkich wskazanych przez Josha usterek, przy okazji oczywiście dopytując o każdą najmniejszą pierdołę i dzieląc się swoimi spostrzeżeniami odnośnie sposobów wykonywania pracy. Gdy skończyli, nadchodził wieczór - w dobrym towarzystwie czas naprawdę szybko mijał - a piękny, ciemny dom szpeciły już tylko niepomalowane drzwi. Po pytaniu mężczyzny przyjrzał się im z miną wielkiego eksperta, by orzec z całą pewnością: - Żółte. Nie wiem czy będą ładnie wyglądały, ale trzeba być wiernym barwom domu - szanował przywiązanie Josha do Hufflepuffu, podejrzewał że gdyby sam został nauczycielem, też faworyzowałby Gryfonów. Uśmiechnął się na jego kolejne słowa, bo trzeba przyznać, że po tym spotkaniu poczuł się nieco zmotywowany, żeby wziąć się do roboty. - No, dzięki pana radom im zrobię taką chatę, że wszyscy sąsiedzi będą zazdrościć! - zaśmiał się, unosząc butelkę wody jakby wznosił toast na cześć Josha, a gdy zaspokoił pragnienie, ruszył w stronę wyjścia, bo skoro robota była skończona, to jedyne o czym marzył to prysznic i piwo w barze u Fillina, a na odchodne zaoferował: - Jakby jeszcze kiedyś potrzebował pan pomocy, to się polecam.
|zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Spojrzał na Boyda, jakby chciał się upewnić, czy poważnie uznaje, iż żółte drzwi nie będą przesadą. Już i tak spotkał się raz z opinią, że raczej nie powinien faworyzować Puchonów. Skoro jednak były dwa głosy za żółtymi drzwiami, nie zamierzał decydować się na inne. Złapał za puszkę żółtej farby, wyjął drzwi z zawiasów, wręczył Boydowi jeden wałek, samemu biorąc drugi i obaj przemalowali drzwi na słoneczny kolor. Na koniec wystarczyło zaklęcie suszące i można było wstawić drzwi na miejsce. Uśmiech pełen zadowolenia wykwitł na jego twarzy, gdy nowe wejście do domu dopełniło jego wyglądu. Tak, w końcu czuł się, jak u siebie. - Dziękuję za pomoc i zapamiętam, kogo prosić znów o pomoc przy remoncie - rzucił do chłopaka. Wieczorem, gdy został już sam, zrobił sobie gorącej herbaty z cytryną, ubrał się ciepłej i wyszedł na niewielki ganek, aby siedząc na balustradzie wypić w spokoju gorący napój, ciesząc się zakończeniem prac. Jeszcze sypialnie i ogród...
/zt +
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Te kilka ostatnich dni było jedną wielką tragedią emocjonalną. Nie potrafił się uspokoić. Nosiło go, był taką tykającą bombą, podnosił głos częściej niż kiedykolwiek w życiu, a i denerwował się z dziecinną łatwością. Całkowicie uodpornił się na eliksir uspokajający, bo wypił jakieś trzy porcje naraz, a jego organizm przyjął to obojętnie. Trzy fiolki leżały na stoliku, a on miotał się po udostępnionej przez Walsha sypialni i próbował czarować. Chciał dzisiaj ćwiczyć zaklęcia tak samo jak to robił w swoim pokoju treningowym. Niestety nie wychodziło mu absolutnie nic, a zyskał pewność, że różdżka jest w stanie naprawdę dobrym i nie miała powodów, aby mu odmawiać posłuszeństwa. - Javla skit, javla skit, javla skit! - przeklął i w złości z całej siły kopnął drewniane krzesło, które z impetem wpadło na ścianę i chyba się naruszyło. Chodził po pokoju w te i we wte, raz po raz wymachiwał ramieniem i próbował zmusić różdżkę do czarowania ale zamiast tego świecznik spadł z półeczki i rozwalił się na podłodze, a to szklanka pękła z hukiem albo ramka na ścianie zerwała się z haczyka. Nic nie było tak jak powinno. Frustracja wylewała się z niego na prawo i lewo, nie potrafił się uspokoić, krew wrzała w jego żyłach, a oczy zachodziły czerwienią. - Działaj do kurwy nędzy, działaj cholera jasna! - on był od niej uzależniony. Nie potrafił wyobrazić sobie dnia bez używania magii, bez maniakalnego ocierania palcami rączki różdżki, cały czas trzymał ją przy sobie. Teraz, gdy zawodziła nie potrafił się odnaleźć w rzeczywistości. Nigdzie nie było bezpiecznie, a on nie miał się czym bronić! Ta wizja była straszna dlatego miotał się szaleńczo po pokoju, a był to efekt bezradności i strachu. Prawie umarł w tym pieprzonym domu, który tak pieczołowicie chronił przed atakiem z zewnątrz. Jego fobia była coraz silniejsza, bo jednak ktoś wpuścił do jego azylu Szatańską Pożogę. Ubzdurał sobie, że stanie się zaraz coś złego dlatego zabarykadował drzwi do pokoju pchając tam z całej siły komodę. Okna zasłonił i zastawił szafą a potem szalał w ciemnym pokoju, zapomniawszy, że można się do środka deportować. Gotów był zatłuc każdego, kto chciałby tutaj wtargnąć. - No dalej, dalej, choć jedno małe zaklęcie. Działaj, różdżko. - ręce mu się trzęsły, niemal wypadła mu z dłoni. Trzymał ją w obu rękach, zamykał mocno powieki i wymuszał zaklęcia, ale nie wychodziło nic, a wtedy reagował furią. Koszulka kleiła się od potu do jego ciała, oddychał ciężko i głośno, nie potrafił usiąść nawet na chwilę. Był fizycznie wykończony, nie spał od dwóch nocy, niewiele jadł bo nie miał apetytu. Unikał ludzi, nie poszedł na zajęcia, nie odpisał rodzicom na list, nie spotkał się z Gabrielle. Odizolował się i odbijała mu szajba, wyżywał się na wszystkim wokół, a rozwijająca się w nim neurogna jedynie potęgowała wstrząs. Poduszka z pierzem wybuchła kiedy w najsilniejszej złości rzucił różdżką w ścianę. Po jego bladych policzkach spłynęła wilgoć. Czy istnieje jakikolwiek sposób, aby się w końcu uspokoił? Tak bardzo pragnął spać i nigdy się nie obudzić... nigdy nie radził sobie z emocjami zbyt dobrze, a teraz kiedy przeszedł silny wstrząs po podpaleniu domu to wszystek skumulowało się i dobiło go raz, a porządnie.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Doprawdy ostatnie tygodnie nie były dla niego łaskawe. Ślepota Alexa dodała mu parę siwych włosów przy skroniach, babcia znów miała gorszy okres, a do tego wszystkiego doszedł mu współlokator. Finn Gard. Chłopak zagadka, który jednocześnie zdawał się wołać cały czas o pomoc, a może też o uwagę. Wiedział o nim dostatecznie dużo, aby domyślić się, że nie miał lekko. Mieszkał ze Skrzatem, sam. Nie potrafił wyczarować patronusa, więc z jakiegoś powodu nie miał zbyt wielu przyjemnych wspomnień. Był gejem, ale z jakiegoś powodu to stanowiło problem. Josh podejrzewał, że przez wychowanie, a może lęk przed odrzuceniem przez rówieśników, nie potrafił w pełni siebie zaakceptować. Wiedział już, że jego chłopakiem jest nie kto inny jak Brewer. Było to dość ciekawe odkrycie, ale bynajmniej nie wpływające na jego stosunek do jednego, czy drugiego chłopaka. Nie podobało mu się jednak, że dni mijały, a Finn nie ruszał się z miejsca. Metaforycznie. W rzeczywistości był dość aktywny w użyczonym mu pokoju i Josh podejrzewał, że będzie konieczny dodatkowy remont, ale nie strofował go. Domyślał się, że ten musi sobie wszystko na nowo ułożyć, zwłaszcza, że właśnie stracił dom. Nie miał pojęcia o problemach psychicznych chłopaka, o chorobie, z jaką przyszło mu się mierzyć. Starał się więc pomóc mu na swój sposób, własnymi metodami. - Tu Walsh, wpuścisz mnie? - spytał, pukając do drzwi i opierając się o ościeżnicę barkiem, wpatrując się nie, jakby pod wpływem spojrzenia mogły się otworzyć. - Chodź ze mną na chwilę do ogrodu. Przyda mi się mała pomoc, a tobie chwila na uspokojenie, prawda? - zaproponował, zamierzając pokazać mu, że można wylądować się fizycznie, bez konieczności rzucania zaklęć. Podejrzewał, że jeśli tylko Gard się uspokoi, będzie mógł znów używać różdżki, ale niestety nie znał się na tym. Uśmiechał się lekko kącikiem ust, a jego głos, gdy mówił, oraz spojrzenie były łagodne, ciepłe. Nie chciał go w żaden sposób wystraszyć, czy też zdenerwować. Nie był pewny, czy miałby gdzie odejść, a i nie wiedział, jak mógłby go odszukać, gdyby nagle postanowił zniknąć. Wolał więc ostrożnie dobierać słowa, licząc na to, że Puchon jednak mu choć trochę zaufa.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Sama nie wierzyła, że tutaj była. Nogi - i laska - właściwie same ją zaprowadziły pod dom, który w ostatnim czasie omijała właściwie najszerszym możliwym łukiem. Tak jak wszystko i wszystkich, którzy mogli ją choć kojarzyć - nie wspominając już o bliższych jej sercu osobach. Chciała zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu - jednocześnie doskonale wiedząc, że nie może tego zrobić. Nie, kiedy pod jej sercem biło drugie - niemal identyczne, tylko mniejsze i zupełnie bezbronne. Merlinowe tiarę winne wobec tragicznych wyborów życiowych Perpetuy. Bijąc się ze wszelkimi wątpliwościami - ostatecznie złotowłosa westchnęła ciężko, z rezygnacją opuszczając ramiona wzdłuż ciała. Zacisnęła szczupłe palce na Jarzębinowej Feruli i ruszyła betonową ścieżką wprost pod słonecznie żółte drzwi. Zapewne zachwyciłaby się ich intensywną - i tematyczną - barwą, choć teraz wywołały w niej jedynie wyrzuty sumienia. Zapukała w drzwi, wręcz czując ile wysiłku ją to kosztowało - i jak bardzo nie chciała, żeby się otwierały. Ale otworzyły się, właściwie już po chwili. — Joshua — podjęła, podnosząc ciężkie spojrzenie na Walsha. Chciała uśmiechnąć się na widok mężczyzny, należycie się z nim przywitać - ale nie miała siły udawać. Wyglądała jak swój cień i tak też się czuła. A pod tym ciepłym spojrzeniem w odcieniu gorzkiej czekolady skurczyła się wręcz w sobie - i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. — Ja... zatrzasnęłam różdżkę w domu. Nie mogę otworzyć drzwi — wyjaśniła zmęczonym tonem, mimowolnie obejmując rysujący się pod sukienką brzuch. Ciemne cienie rysowały się pod jej przekrwionymi oczami - widocznie schudła, choć powinno być przecież na odwrót. Żadne z niej już chodzące Słońce. — Pomożesz mi? Mogła poprosić o to jakiegokolwiek czarodzieja przechodzącego obok jej domu. A jednak przyszła tutaj, sama nie wiedziała do końca dlaczego.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, spodziewał się każdego, ale nie Perpetuy. Nie wiedział o niczym, co się kobiecie przydarzyło, więc zdecydowanie nie rozumiał powodu odwiedzin, a przynajmniej nie do momentu, aż kobieta się odezwała. W jednej chwili brązowe spojrzenie nabrało ostrości, gdy przyglądał się jej twarzy, wsłuchując w głos, który zwykł brzmieć niczym u nastolatki, a teraz przypominał głos staruszki przytłoczonej życiem. Zacisnął zęby, mimowolnie czując, że coś jest nie w porządku. Zatrzaśnięta różdżka w domu? Jasne... Może i tak, ale coś było w tym nie w porządku. Wiedźma nie rusza się bez różdżki z domu, chyba że jest się po części wilą i ma się napad złości. Czy to spotkało Whitehorn? - Wyglądasz na zmęczoną. Wejdź wpierw, zrobię herbaty, a później pójdziemy po różdżkę - odparł ciepło, wpuszczając kobietę do środka, gdzie objął ją na moment ramionami, mając wrażenie, że stało się coś okropnego i potrzeba jej wsparcia. Odsunął się od niej z lekkim westchnieniem, lustrując ją ponownie uważnym spojrzeniem, zawieszając wzrok nieco dłużej na widocznym już brzuchu. - Jak doszło do tego, że zatrzasnęłaś różdżkę? - spytał łągodnie, starając się nie naciskać, ale chciał wiedzieć, co się stało. Nie rozumiał, dlaczego nie pomógł jej mąż. Ostatecznie Caine nie był raczej typem dupka, który nie pomoże swojej brzmiennej żonie, ale nie znał się z nim tak dobrze.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Walsh nie miał prawa wiedzieć co się złotowłosej przydarzyło - nikt nie miał prawa wiedzieć, i w istocie nikt nie wiedział. Nikt z jej bliskich, nikt, kto jeszcze trzy miesiące temu obserwował promienną Whitehorn przed ołtarzem. Radośnie zmieniającą nazwisko, oddającą się w całości mężczyźnie, któremu przyrzekła rękę i którego przecież szczerze - jak tylko gołębie serce Perpetuy mogło - kochała. Właśnie dlatego nikt nie wiedział jak całkiem niedługo po ślubie, o którym marzyła tyle lat - sypie jej się cały świat. Jak klapki z jej oczu opadają, a ona znów budziła się w złotej klatce - i znów z ukochanej stawała się potworem. — Jestem zmęczona — przyznała szczerze, choć słabo - gdy Joshua wpuszczał ją do wnętrza swojego domu. Wkuśtykała do korytarzyka, drżąc wręcz, gdy mężczyzna objął ją ramionami - nijak nie potrafiła przyjąć tej czułości, sztywno prostując się pod wpływem dotyku. Zamykała się na wszystko - byleby tylko nie rozpaść się w najmniej spodziewanym momencie. — Ja... — Nie kłamała - naprawdę, na Merlina, zatrzasnęła różdżkę we własnym domu. Sama nałożyła pieczęcie na swoje drzwi - nie przewidziała jednak, że targana emocjami będzie musiała wręcz wybiec z mieszkania, żeby złapać oddech i nie zadusić się własnymi łzami. Powrót do domu, z którego już się przecież wyprowadziła był prawdziwym pochodem wstydu. Przed samą sobą. — Wnosiłam swoje rzeczy — zaczęła, a jej oddech stał się płytszy - świszczący. Gardło znów zaciskało jej się z emocji, choć szarpała się ze wszystkich sił, siląc się na normalny ton. A przynajmniej beznamiętny. — Wypadła z nich marynarka Caine'a. Mówiła, zupełnie nieskładnie - opierając się ciężko o ścianę pokoiku, w którym się znaleźli. Złotowłosa skurczyła się w sobie, westchnęła, przetarła twarz rozedrganą dłonią. Przecież Joshua nie miał prawa wiedzieć co się stało - powinna wypowiadać się jasno. Tylko czemu to wszystko tak bolało? — Zostawił mnie, Josh — powiedziała schrypniętym głosem, starając się odchrząknąć - i nie rozpaść na milion kawałków. Myśli łatwo było rozgonić - echa jej słów już nie. Nagle stężała, a twarz, pełna przecież bólu - przybrała posągowy wyraz. — Rozwiedliśmy się. Wyjechał. Masz może melisę? Podniosła jasne, puste spojrzenie na Walsha - i tylko dłoń, którą przyciskała do swojego mostka zdradzała jej rozedrganie.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Przekrzywił lekko głowę, przyglądając się z uwagą namalowanym właśnie liściom, zastanawiając się jednocześnie, czy tylko mu się wydawało, czy te sprawiały wrażenie, jakby lekko falowały. Ostatecznie uznał jednak, że winę za taki odbiór otaczającej go rzeczywistości ponosił gryzący zapach farb i zamknięte na razie okno. Podniósł się, przeciągając się jednocześnie, zamknął na chwilę oczy, odnosząc wrażenie, że uczucie dryfowania jedynie się nasiliło, a później faktycznie otworzył okno, by wpuścić do pokoju świeże powietrze. Nie było zbyt ciepło, wszystko wskazywało na to, że mogą spodziewać się tego dnia deszczu, ale tak naprawdę wcale mu to nie przeszkadzało. Po niemalże roku spędzonym na kolejnej podróży, w której czasie mimo wszystko wiele się nauczył, doszedł do wniosku, że mimo wszystko najbardziej odpowiadało mu życie na brytyjskiej ziemi, nie zawsze skłonnej do tego, by rozpieszczać ich ciepłem i piękną pogodą. Kochał jednak gęste lasy i chmurne niebo, jakie zdawało się gwarantować mu to miejsce, teraz jeszcze bardziej kusząc go do tego, by został tutaj na stałe. I choć zastanawiał się, czy będzie potrafił tutaj wrócić, czy przypadkiem nie będzie tęsknił do niewielkiej chatki, w której żył przez dłuższy czas, musiał przyznać, że był teraz spokojny. Zupełnie, jakby faktycznie znalazł swoje miejsce na świecie. Usiadł na parapecie, by po chwili drgnąć, gdy Wrzos wskoczyła mu na uda, rozglądając się po ogrodzie widocznym z okna, poruszając przy okazji ogonem w sposób iście leniwy. Christopher uniósł rękę, by ostrożnie pogłaskać ją po łbie, zastanawiając się, czy ta nadal się na niego gniewała, a potem uśmiechnął się lekko, gdy kocica ułożyła się wygodnie na jego nogach, pozwalając na pieszczoty, jednocześnie zaś wypatrując czegoś ciekawego pośród drzew w oddali. Najwyraźniej las ciągnął ją równie mocno, co jego, przypominając o swoim istnieniu, niemalże wabiąc i kusząc, jakby miały kryć się w nim niezmierzone skarby. Zapewne tak właśnie było, ale w tej chwili Christopher miał coś innego na głowie i zdecydowanie nie powinien rozpraszać się takimi bzdurami. - Zostaniemy tu na dłużej? - zapytał kocicy, która mrucząc wyraziła swoją aprobatę do tego pomysłu. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, a potem zsunął okulary na głowę i potarł nieco zmęczone oczy, dochodząc do wniosku, że być może powinien jednak zrobić sobie przerwę. Nie miał pojęcia, skąd właściwie wziął mu się pomysł, by swoją pracownię ozdobić wielobarwnymi liśćmi namalowanymi wprost na ścianach, ale ani trochę tego nie żałował. Już teraz czuł się w tym miejscu bezpiecznie, a spodziewał się, że z czasem stanie się to o wiele mocniejsze i pewniejsze. Tym bardziej że tutaj, nie musiał ukrywać tego, kim był.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Planowałeś wyprowadzać się zaraz po powrocie? – spytał Josh, wchodząc do pomieszczenia z talerzem pełnym różnych owoców pokrojonych na kawałki, aby wygodniej było po nie sięgać w trakcie prac. Uśmiechał się ciepło, niemal od ucha do ucha, zadowolony ze zmian, jakie zaszły w ich życiu. Miał wrażenie, że od ich wyjazdu do Australii minęło ledwie kilka dni, choć nie było ich prawie rok. Dom, choć obawiał się wielu zniszczeń i miejsc do naprawy, zdawał się być w takim samym stanie, w jakim go zostawił. Wciąż kilka pomieszczeń wymagało zmian, napraw, odświeżenia, ale nie było to problemem. Cieszył się, że był w stanie zapewnić mężowi miejsce, w którym mógłby spokojnie malować, bez konieczności poszukiwania odpowiedniej przestrzeni, chcąc rozstawić płótno. Mężowi… To jedno słowo sprawiało, że mężczyznę zalewała gwałtowna fala ciepła. Obrączka na palcu przestała już dawno przeszkadzać, stając się dla niego nieodłącznym elementem wyglądu. Jak blizny na twarzy, które choć zbladły z biegiem czasu, wciąż były widoczne. Wszystko to przypominało mu o drodze, jaką musieli przejść, aby ostatecznie znaleźć się w tym miejscu wspólnie. Było to coś, za co był gotów dziękować każdego dnia, każdemu, kto choć trochę się do tego przyczynił. - Czasem zastanawiam się, co pomyśleliby inni, widząc nas robiących wszystko jak mugole – stwierdził, stawiając tacę z owocami na niewielki stolik, wcześniej robiąc na nim miejsce, aby ostatecznie podejść do Chrisa. Wsparł się ramieniem o ramę okienną, spoglądając na ogród, mimowolnie zastanawiając się, czy byliby zdolni powiększyć go, sięgnąć po odrobinę więcej ziemi, albo zwyczajnie otworzyć go na teren za ich domem. Pozwolić, aby zwierzęta, które tak kochał dawny gajowy, same tutaj przychodziły. Mogłoby to dać im dużo przyjemności, ale również dużo niebezpieczeństwa. - Kiedyś w remoncie pomagał mi Callahan. Pamiętam, jak on mi się przyglądał, kiedy naprawiałem podłogę… – dodał, śmiejąc się pod nosem, kręcąc przy tym głową. Boyd nie miał wówczas nic przeciwko, ale wiedział, że nie każdy patrzyłby na to w ten sposób. Był ciekaw, jak chociażby Alex podszedłby do remontów po mugolsku, czy nie próbowałby pokazać, że używając zaklęć będzie szybciej i lepiej.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Prosto do szklarni - odparł, kiedy tylko do pokoju wszedł drugi mężczyzna i uśmiechnął się do niego kącikiem ust. Dawniej zapewne nie pozwoliłby sobie na coś takiego, ale miniony rok mimo wszystko zmienił go pod wieloma względami, powodując, że był innym człowiekiem. Jego priorytety i sposób bycia nie zmieniły się diametralnie, ale widać było po nim, iż zaszły pewne zmiany, których nie był w stanie w żaden sposób cofnąć, których nie chciał cofnąć, a jakie pozwoliły mu zaczerpnąć głęboki oddech. I odpowiedzieć sobie ostatecznie na pytania o to, kim chce być, kim jest. Za każdym razem, kiedy uświadamiał sobie, ile minęło czasu od dnia, gdy wszystko w jego życiu wywróciło się do góry nogami, nie mógł przestać się temu dziwić. Bywały chwile, gdy czuł się z tego powodu nieznacznie zagubiony, ale teraz sprawiał wrażenie rozleniwionego i równie zadowolonego, co Wrzos, która wyraźnie układała się do snu na jego nogach. Pogłaskał ją raz jeszcze, spoglądając w górę na Josha, zastanawiając się, czy ten mimo wszystko czuł się dobrze wracając na swoją dawną posadę. Rozmawiali o tym, ale mimo to Christopher czasami łapał się na tym, że niepewność do niego wracała, zupełnie jak rzucony z rozmachem bumerang, próbując uderzyć go z całej siły w twarz. Miał oczywiście świadomość tego, że miniony rok pozwolił im o wiele lepiej zrozumieć wszystko, co ich dotyczyło, ale wciąż jeszcze zdarzało się, że błądził niczym dziecko we mgle, nie mogąc zrozumieć, co właściwie robi. - Myślałem, że akurat on woli załatwiać pewne sprawy w zdecydowanie mugolski sposób - stwierdził, unosząc lekko brwi, gdy tylko usłyszał, o kim wspomniał Josh. - Chociaż, być może dotyczyło to jedynie bardzo męskich pojedynków - dodał, wzruszając lekko ramionami. Przez krótką chwilę Chris milczał, wpatrując się gdzieś za okno, wspominając to, co działo się w Hogwarcie, nim wyjechali, mając wrażenie, jakby wydarzyło się to nie przed rokiem, a przed wieloma laty. Zupełnie, jakby pewne wydarzenia jego pamięć próbowała umiejscowić w czasie, kiedy sam był jeszcze studentem, czy nawet uczniem, chociaż od tego czasu minęło naprawdę wiele lat. Potrząsnął głową, zerkając ponownie na drugiego mężczyznę, a potem zmarszczył lekko nos. - Mógłby patrzeć na nas tak krzywo, jakby chciał, ale i tak by mnie to nie interesowało - powiedział stanowczo, wyraźnie nawiązując tymi słowami do własnej zmarłej babki, spod której wpływu nadal próbował się uwolnić. Wciąż istniały bowiem takie dziedziny życia, takie sprawy, które jawiły mu się jako złe. Wyglądało na to, że mimo wszystko najtrudniej było mu poradzić sobie z kwestiami związanymi ze sztuką; wciąż próbował ukrywać swoje rysunki, zupełnie, jakby było w nich coś, czego powinien się wstydzić. Było to oczywiście nieskończenie głupie, ale walka z demonami przeszłości wcale nie była tak łatwa, jak niektórzy sobie wyobrażali.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miotlarz roześmiał się cicho, przyznając, że ma nadzieję, że Boyd przestał w ten sposób rozwiązywać sprawy. Nie wiedział co działo się u tych uczniów i studentów, za którymi szczególnie przepadał i to go w pewnym stopniu smuciło. Każdy członek szkolnej drużyny był dla niego jak młodsze rodzeństwo, nawet jeśli zachowywali się czasem jak skończone dzieciaki. Mimo to tęsknił za pracą z nimi, choć potrzebował roku przerwy aby to zrozumieć. Wspomniał jeszcze, że Boyd w gruncie rzeczy był zainteresowany znajomością mugloskich sposobów naprawy, aby zaraz uśmiechnąć się szerzej, widząc minę Chrisa, jego zmarszczonym nos. - Ach tak? Nie interesowałoby? - spytał Josh zaczepnym tonem, nachylając się odrobinę w stronę męża, wyraźnie rozbawiony i rozluźniony. Uwielbiał, kiedy mężczyzna zachowywał się w podobny sposób, pokazując, że wiele dawnych problemów już nie istnieje, że walczy o spokój dla siebie, o bycie po prostu sobą. Cieszyło go to i starał się pokazywać każdego dnia, że go wspiera i nic się nie zmieniło w tym względzie. - A co cię w takim razie interesuje… Kit? - spytał cicho, ciesząc się, że obaj mogli znaleźć miejsce w Hogwarcie na tych stanowiskach, na których chcieli. Bawili go, że w takiej sytuacji, kiedy ktoś będzie mówił o profesorze Walsh, nie będzie wiadomo, którego ma na myśli. Było to coś, co mógł wykorzystywać do żartów i co zdecydowanie zamierzał robić. Jednak teraz nie skupiał się na tym, a jedynie na bliskości męża oraz fakcie, że szykowali dom pod siebie. Było to coś, o czym kiedyś nieśmiało marzył, a czego w końcu mógł doświadczyć, przez co radość zdawała się go rozpierać. Lubił też używać na zmianę zdrobnienia, które wydało mu się niezwykle urocze, a które zasłyszał od ojca Christophera, jak i nazywając go Profesorem. To drugie wolał używać do droczenia się z mężem, a nazywając go Kit, pozwalał sobie na to, żeby w jego głosie było słychać wszystkie jego uczucia.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher przekrzywił lekko głowę, jakby chciał powiedzieć starszemu mężczyźnie, że takie wybiegi już na niego nie działały, a później zmarszczył lekko nos, by zaraz nieznacznie się zarumienić. Nie miał pojęcia, dlaczego to zdrobnienie jego imienia wypowiadane przez Josha aż tak mocno na niego działało. Kryła się w tym jakaś tajemnica, z którą nie był w stanie walczyć, coś, czego choć nie pojmował, po prostu istniało i nie zamierzało najwyraźniej go opuszczać, pozwalając na to, żeby Josh cieszył się z takich drobnych głupstw. - Wydawało mi się, że miałeś zacząć przygotowywać się do zajęć, a nie sprawdzać, jak bardzo jestem w stanie cię zmęczyć - stwierdził jedynie, nieco przeciągle, spoglądając na niego w górę znad oprawek okularów, mając świadomość, jaki efekt wywoła tym prostym gestem. Miał czas, żeby lepiej poznać Josha, żeby zrozumieć, jak ten reagował na pewne sprawy, na pewne gesty, jak się z nimi czuł. Miał czas, żeby nauczyć się, jak go prowokować, chociaż wciąż jeszcze zapewne istniało wiele rzeczy, o jakich nie miał pojęcia. To zaś fascynowało go w pewien sposób i był ciekaw, co jeszcze zdoła odkryć, gdy będzie mu to dane. Teraz jednak, głaszcząc ostrożnie Wrzos i zerkając co jakiś czas w stronę ogrodu, pomimo spokoju i radości, jakie czuł z powodu powrotu w miejsca, które kochał, miał świadomość budzącego się w nim niepokoju. -W tej chwili akurat to, dlaczego ogródek zamienia się w coraz większe bagnisko. Poza tym widziałeś, co się dzieje z Fruzją, Wrzos ma się całkiem dobrze, ale nie podoba mi się to, co się dzieje. Alex nie wspominał ci nic w listach? Christopher zmarszczył lekko brwi, odwracając głowę i spoglądając ponownie w stronę ogrodu. Od strony lasu nie wyglądał najlepiej, widać było ślady podtopienia i wszystko wskazywało na to, że gleba w tym miejscu nie zamierzała wracać do właściwego stanu. Działo się coś niedobrego i mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę, choć jednocześnie miał nadzieję, iż nie były to jakieś niesamowicie wielkie i poważne problemy. Liczył na to, że ich powrót do domu nie będzie obfitował w kłopoty, ale obawiał się, że te nadzieje musiał poddać wyraźnej weryfikacji. Zerknął ponownie na Josha, domyślając się, że ten będzie nieco rozczarowany, zupełnie jakby zabrał mu sprzed nosa cukierki, ale miał świadomość tego, iż nie powinni ignorować tych problemów. Nie mając pojęcia, co się za nimi kryło, nie byli w stanie tak po prostu ich obejść, nie byli w stanie tak po prostu się z nimi oswoić, nie mówiąc o tym, by mogli coś na nie zadziałać. Poza tym, co nie ulegało wątpliwości, martwił się o to, co ich czekało.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh roześmiał się cicho, gdy tylko dostrzegł rumieniec na twarzy męża. Była to reakcja, która uwielbiał od samego początku, którą nieustannie starał się wywoływać, kiedy tylko byli sami. Czerpał z tego niekłamaną przyjemność, nic więc dziwnego, że i terazteraz gdy wrócili do domu korzystał z każdej sposobności aby drażnić męża, podpuszczać, flirtować… Wyraźnie jednak w tej chwili na nic mu się to zdało, choć wciągnął powietrze ze świstem widząc sposób, w jaki Chris na niego spojrzał. W jednej chwili poczuł znany dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa, chęć zwyczajnie przyciągnięcia męża do siebie, gdyby nie jego kolejne słowa oraz śpiąca na kolanach Wrzos. Westchnął, prostując się i samemu spoglądając na ogród, który wyglądał gorzej, niż kiedy go zostawiali. Oczywiście, nie oczekiwał, że będzie w lepszym stanie, ale podejrzewał, że będzie po prostu bardziej zdziczały. Nie spodziewał się stanu zbliżonego do bagna, na którym brakowało jedynie kelpie. Nie był to ogród, o jakim marzył. Do tego rzeczywiście, zachowanie Fruzji było niecodzienne, stała się bardziej osowiała, jakby zaniepokojona. Nie po to adoptował ją, żeby teraz czuła się równie niespokojnie, choć być może miało to związek z dziwnym księżycem, jaki dostrzegli w nocy zaraz po powrocie. - Nie wspominał, ale też nie mówiłem mu, że wracamy. Mógł po prostu nie chcieć nas niepokoić… Pójdę go poszukać jutro, żeby się przywitać i zapytam, co się dzieje… - przyznał, a w jego głosie dało się słyszeć niepokój. Miał nadzieję, że u jego przyjaciela rzeczywiście wszystko było w porządku, a nie próbował po prostu ukryć jakichś problemów, które wpływały na całe ich otoczenie. Wierzył też, że Alex będzie w stanie wyjaśnić mu choć trochę to, co się dzieje. - Przejdę się też po okolicy, aby sprawdzić, jak wszystko wokół wygląda. Potrzebuje w końcu znaleźć miejsce, gdzie będę mógł dalej trenować dzieciaki, bo na tym polu za naszym ogrodem obawiam się, że nic nie wyszłoby z treningów - dodał, kręcąc lekko głową. Wyciągnął dłoń, aby pogłaskać delikatnie Wrzos, korzystając z tego, że spała. Nie był pewny, na ile kotka za nim przepadała, skoro stale odganiał ją od puszków.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie coś o tym wiedział. Albo przynajmniej pomoże nam zabezpieczyć dom, zanim będziemy mogli zrobić basen w salonie - mruknął na to Christopher, marszcząc lekko nos. Nie miał pojęcia, skąd mogły wziąć się te problemy, ale ani trochę mu się to nie podobało, skinął więc głową na znak, że zgadzał się z Joshem w kwestii sprawdzenia tego, jak wyglądała ich okolica. Wolałby nie dowiedzieć się, że ich dom zniknął w jakiś mało przyjemny sposób, tylko dlatego, że coś zaniedbali. Nie chciał również, żeby jego mąż faktycznie wpakował się w jakieś kłopoty, zabierając dzieciaki w miejsce, w którym zdecydowanie nie było bezpiecznie. Owszem, nadal uważał, że Josh czasami przesadzał, że niektóre rzeczy robił na wyrost, a jego pomysły na treningi były szalone, ale mimo to wiedział, że ten przejmował się swoimi podopiecznymi. - Myślisz, że tym razem będziemy musieli ścigać jakieś wściekłe kelpie? Tak jak tamte niuchacze? - zapytał, uśmiechając się lekko. To, mimo wszystko, było całkiem miłe wspomnienie, do którego lubił wracać. Nie spodziewał się nigdy, że u boku Josha może przeżywać jakieś szalone rzeczy, że może walczyć u jego boku, mierząc się z rzeczami, o jakich nigdy by nie pomyślał, nie mówiąc o tym, że naprawdę dobrze im się współpracowało. Mimo wszystko nie chciał jednak tego w tej chwili powtarzać, nie na większą skalę, a odnosił wrażenie, że obecne problemy były jedynie jakimś czubkiem góry lodowej. Być może dla innych zalany ogródek nie byłby niczym dziwnym, ale on jednak postrzegał to inaczej. Coś podobnego oznaczało, że okolicznych wód było z jakiegoś powodu zbyt dużo i Merlin raczył wiedzieć, do czego to w ostateczności mogło doprowadzić. Poza tym słyszał jakieś plotki, gdy wybrał się do centrum miasteczka i teraz cały czas do nich wracał, nie do końca wiedząc, jak powinien na nie zareagować. Brzmiały tak absurdalnie, że ostatecznie pokręcił lekko głową, odwracając się w stronę drugiego mężczyzny, przez co wybudził Wrzos. Kocica spojrzała na nich nieco urażona, wyraziła to na głos, po czym zeskoczyła z kolan swego pana i wybiegła z pokoju, sprawiając wrażenie nieco zaniepokojonej. - Mam nadzieję, że tak działa na nie jedynie zmiana klimatu, a nie coś więcej - stwierdził jeszcze, zakładając ręce na piersi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Na wspomnienie niuchaczy, Josh także uśmiechnął się, nawet szerzej niż powinien, biorąc pod uwagę powagę tematu, o którym rozmawiali. Pamiętał, jak wygłupiał się w tamtym czasie, choć jednocześnie, gdy tylko zrobiło się bardziej niepewnie, pilnował, aby nic nie stało się Chrisowi, wiedząc, że i on pilnuje jego. Nie dogadywali się może tak dobrze, jak teraz, ale nie zaważyło to na spontanicznej współpracy. Jednak coś podobnego, ale jako ściganie kelpie zdecydowanie nie było mile widziane. Mruknął, więc cicho, że ma nadzieję, że to nie będzie konieczne, wiedząc, że nie musi tłumaczyć swoich myśli. - Trudno powiedzieć… Ten księżyc też nie był piękny, ale zobaczymy dziś, jak będzie. Biorąc pod uwagę ogród i Fruzję… No nic, zapytam Alexa, jak tylko go znajdę. Jestem ciekaw jego miny, gdy zorientuje się, że jednak wróciliśmy - powiedział spokojnie, a jego głos ocieplił się na koniec, kiedy tylko spojrzał na obrączkę na palcu męża. Były dni, gdy wspominał sobie ich zaręczyny i ślub jeszcze tego samego dnia. To, jak starannie wszystko planował wcześniej, a właściwie jak szukał obrączek, aby mieć je od razu i później gdy namawiał urzędnika, aby rzeczywiście udzielił im ślubu nawet w środku nocy sylwestrowej, gdy tylko przyśle mu patronusem wieść gdzie i o której ma się zjawić. Nie był pewny, że Chris się zgodzi, ale kolejny raz został pozytywnie zaskoczony, a teraz zwyczajnie mógł się cieszyć każdym dniem. Do pełni szczęścia brakowało skończonego remontu i pięknego ogrodu. Wiedział już, że będą w nim mieć niewielką szklarnię, a także zakątek dla Fruzji i kwiaty. Było jednak coś, co go nurtowało od dawna i choć wiedział, że stanowiło to element niebezpieczeństwa, mogło dać im wiele radości. - Gdy już o ogrodzie wspomniałeś… Zastanawiałem się nad otwarciem ogrodu na przestrzeń za nim… Wiesz, niewykańczaniem ogrodzenia, albo zostawieniem otwartej furtki. Tylko wtedy zarówno dzikie stworzenia, nie mówiąc o ludziach, mogłyby podejść pod dom, a i nasi milusińscy mogliby wyjść poza teren naszej działki… Z drugiej strony ogród wydawałby się jakby nieskończony, sięgający lasu - zaproponował dość niepewnym tonem, gestem pokazując to, o czym mówił, spoglądając zaraz na Chrisa. Z jednej strony podobał mu się ten pomysł, ale wiedział, że miał wiele minusów. Nie był pewny, czy przypadkiem te minusy nie przeważały. Mogliby jednak zawsze poprosić Alexa o stworzenie im odpowiedniej bariery, przez którą nikt i nic bez pozwolenia nie mogłoby przejść.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Jestem pewien, że będzie uradowany myślą, że możesz w każdej chwili mu przeszkodzić - stwierdził Christopher, uśmiechając się przelotnie. Wiedział, jaki był Josh, wiedział, jak trudno było zatrzymać go w miejscu i z tego powodu podejrzewał, że gdy tylko będzie miał okazję, żeby złapać swojego przyjaciela, nie da mu spokoju. Śmiał nawet twierdzić, że starszy mężczyzna nie miałby problemów z tym, by wybrać się na zajęcia prowadzone przez Alexandra, żeby tylko przekonać się, co też się na nich działo. Ostatecznie bowiem Josh był stworzeniem niesamowicie wszędobylskim i ruchliwym, któremu nudziło się, gdy za długo zajmował się niektórymi rzeczami. To zaczęło się nieco zmieniać, gdy wspólnie spędzali czas, a Puchon zaczął dostrzegać, że czasami warto zatrzymać się w miejscu i przyjrzeć się czemuś uważnie, by przekonać się, co się za tym kryło. Czasami Chris miał wrażenie, że ten nadmierny pęd Josha brał się z jego wcześniejszych doświadczeń, ze złości, jakiej nie umiał poprawnie wyrazić, z rozczarowania i poczucia odrzucenia, jakie zapewne tkwiło nadal gdzieś na dnie jego serca. Nie rozmawiali zbyt często o jego rodzicach, chociaż były takie chwile, w których Christopher naprawdę chciał to zmienić, nie miał jednak pewności, czy może to zrobić. To było mimo wszystko dziwne uczucie, które zapewne powinien pokonać, skoro rozmawiali właściwie o wszystkim, ale nie przychodziło to łatwo. Potrząsnął teraz lekko głową, zsuwając się ostatecznie z parapetu i stając naprzeciwko Josha, musząc się nieco odchylić, by móc na niego w ogóle spojrzeć. Zmarszczył lekko brwi na jego słowa, po czym westchnął bezgłośnie, przyznając, że to brzmiało jak coś, co sam chciałby zrealizować, ale na pewno nie w tej chwili. Kiedy mieszkał na terenie samego Hogwartu, jego domu właściwie nic nie ograniczało, zwierzęta mogły chodzić dokładnie tam, gdzie chciały i nie chciał tego w żaden sposób zmieniać, ciekaw również tego, czy tutaj coś zdecydowałoby się do nich zbliżyć. - Poza tym, wierz mi, płoty nie stanowią żadnej przeszkody dla większości zwierząt - dodał, by stwierdzić ze zmarszczonymi brwiami, że najpierw wolałby się jednak przekonać, dlaczego zaczęli mieszkać na bagnach, nim zacznie zajmować się ogrodem.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Temat jego rodziców był czymś, czego Josh nie widział powodu ruszać. Już kiedyś powiedział Chrisowi jak to wygląda, kto gdzie mieszka, jakie mają relacje, a nawet ich brak. Sam też nie próbował zastanawiać się nad tym, co czuł wcześniej, co tak naprawdę myślał o tym wszystkim. Nie chciał tego rozpamiętywać, przeżywać od nowa, ostatecznie spychając temat rodziców na boczny plan. Czasem jedynie wspominał, że zamierza spotkać się z ojcem, aby wrócić po kilku godzinach mówiąc, że było dobrze i zmieniając od razu temat. Podejrzewał, że kiedyś będą o tym znów rozmawiać, ale dopóki Chris nie chciał wiedzieć więcej, Josh nie zaczynał tematu. Ostatecznie mieli inne, ważniejsze problemy niż jego relacja z rodzicami. Miotlarz niemal od razu objął męża ramionami, czując się spokojniej, kiedy mógł go dotykać. Spojrzał na niego uważnie, wzdychając cicho, kiedy tylko ten się odezwał, wiedząc, że ma rację. Stan ich ogrodu oraz terenów za ich domem nie pozostawiał zbyt wielkich nadziei, że jest to czasowe. Do tego zachowanie ich zwierząt. - Pogadam z Alexem, ty sprawdzisz ziemię… Tylko uważaj na siebie. Nie chcę, żebyś naprawdę natknął się na kelpie… - poprosił cicho, składając delikatny pocałunek na czole męża, o które zaraz oparł się swoim czołem. Nagle uśmiechnął się lekko, kręcąc głową. - Jak mowa o zwierzętach… Adoptujemy zwykłego kota? Ragdolla? - spytał nagle, zupełnie oderwany od omawianego tematu, gdy jednak przypomniał sobie o czymś, o czym myślał od dawna, mając patronusa o takim wyglądzie. Wiedział, że nie był to wygląd, o jakim mógł marzyć jakikolwiek mężczyzna, ale chciał w takiej sytuacji mieć rzeczywistego ragdolla w domu. - Bo feniksa nie pozwolisz mi kupić, prawda? - dopytał niemal od razu, śmiejąc się znów, dobrze wiedząc, jakie podejście miał to tego jego mąż.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Myślisz, że bym sobie nie poradził? - zapytał cicho, nieco buńczucznie. Był spokojnym człowiekiem, właściwie nigdy nie pchał się przed szereg, nie robił mnóstwa innych rzeczy, które przydarzały się innym, a jednocześnie nie bał się żadnego niebezpieczeństwa. To było dziwne, biorąc pod uwagę bijący od niego spokój i opanowanie, a także fakt, że nie przepadał za przebywaniem wśród innych ludzi. Uciekał od nich, chował się, wolał spędzać czas w mniejszym gronie, wśród najbliższych. Jednocześnie, jednak gdy robiło się naprawdę niebezpiecznie, był w stanie sięgnąć po różdżkę, swoją wiedzę i zaryzykować, nie mając pojęcia, jakie dokładnie będą efekty jego działań. Niewątpliwie jednak wiązało się to z faktem, iż był po prostu Gryfonem, coś musiało kryć się w jego sercu, coś, co można byłoby śmiało określić mianem bycia nieustraszonym, aczkolwiek brzmiało to nieco śmiesznie. Zaraz jednak obiecał Joshowi, że będzie uważał, w końcu nie zamierzał wpakować się w sam środek kłopotów, tylko dlatego, że postanowił szukać dziury w całym. Miał oczywiście talent do podobnych rzeczy, z czego w pełni zdawał sobie sprawę, ale mimo wszystko nie miał najmniejszej ochoty lądować w Mungu zaraz po tym, jak wrócili do domu. Podejrzewał zresztą, że Josh nie szczędziłby wtedy swoich słów krytyki, niezadowolenia i Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze. Tego zaś, mimo wszystko, Chris wolał uniknąć. Gdy usłyszał kolejne słowa starszego mężczyzny, uniósł lekko brwi, zastanawiając się, dlaczego coś podobnego przyszło mu do głowy, a później z rozbrajającą szczerością przyznał, że o tym powinien porozmawiać raczej z Wrzos, a nie z nim. Ostatecznie oczywiste było, że Chris był skłonny przygarnąć absolutnie każde zwierzę, jakie by znalazł, niezależnie od tego, czy byłoby magicznym stworzeniem, czy też nie. Gdyby tylko mógł, zapewne uratowałby każde z nich, zapewne zrobiłby wszystko, by ochronić je przed bólem, cierpieniem i problemami. - Nawet o tym nie myśl - mruknął ostrzegawczo, wysuwając się z jego ramion, by sięgnąć ponownie po pędzel, a później przegonić go do pracy, uznając, że nie mieli całego czasu świata.
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Z nich dwóch to zdecydowanie Josh pchał się w niebezpieczne miejsca, o czym przypominała blizna na twarzy oraz ślad po poparzeniu na barkach. Jeden ślad miał właściwie na własne życzenie, a drugi zupełnym przypadkiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że i teraz był gotów ruszyć w nieznane byle tylko pomóc jakoś w opanowaniu nie wiadomo czego, co sprawiało, że mieszkali nagle nad bagnem. Jednak nawet on wiedział, że nie ma potrzeby rzucać się od razu na głęboką wodę bez przygotowania. Dlatego liczył, że dowie się czegoś po spotkaniu z Alexem. Teraz próbował przestać myśleć o tym, co dziwnego działo się wokół nich, skupiając się na tym, co mieli. Śmiejąc się, że ma problem dogadać się z Wrzos, proponując, aby Chris był ich mediatorem. Były zwierzęta, które chciał kiedyś mieć, choć starał się nie kupować ich. Zdecydowanie wolał adoptować pupila, oferując mu swoją przyjaźń, czekając, aż zwierzę mu zaufa. Z tego powodu przygarnął Fruzję, a oba puszki pigmejskie były prezentem. Alex Junior był jego oczkiem w głowie, choć Borsuk był równie głupi za cynamonkami co Josh. Teraz jeszcze do ich gromadki dołączyła Wrzos, która czasem przerażała miotlarza, choć nie mówił o tym głośno. W końcu ze śmiechem odsunął się od męża, przesuwając spojrzeniem po liściach na ścianie, które Chris zdołał już namalować. Pochwalił je cicho, zaraz robiąc smutną minę, gdy został przegoniony z pokoju. - A nie mogę pomóc ci z malowaniem? Moja graciarnia nie jest tak atrakcyjna - zaśmiał się, ostatecznie wychodząc z przyszłej pracowni Chrisa, kierując się do pomieszczenia obok. Musiał je wpierw wysprzątać, zanim ostatecznie stworzy w nim miejsce dla siebie, a dokładnie dla sprzętu miotlarskiego. Zamierzał również stworzyć tu kącik astronomiczny, więc powoli zastanawiał się nad rzuceniem zaklęcia powiększającego na pomieszczenie.
Księżyc zniknął, dementory czają się na każdym kroku, a zza krzewów łypią na wszystkich czerwone ślepia ponuraków. Wracasz do domu po ciężkim dniu licząc, że spokojnie sobie odpoczniesz, bądź spędzisz romantyczne popołudnie ze swoim mężem, ale niestety, życie ma dla Ciebie inne plany. Wchodząc bowiem do kuchni widzisz, że podłoga jest podmoknięta. Widać zalanie ogrodu, to nie wszystko, co spotkało wasze domostwo, a przyroda znalazła słaby punkt konstrukcji. Jakby tego było mało, przez okno widzisz ponuraka, który radośnie wcina sobie Twoje roślinki. Niby zwierz przynosi tylko pecha, ale chyba nie warto czekać i sprawdzać, czy w nocy nie podgryzie wam gardeł, prawda? Opcji jest wiele, wniosek tylko jeden, jeśli nie chcesz zgniłej chaty i lebetiusa, ani nie potrzebujesz nowego zwierzątka domowego, musisz szybko coś zrobić.
kosteczki dla smaczku::
1. Bez względu na to, za co zabierzesz się najpierw, rzucasz wszystkimi kosteczkami poniżej.
2.K6 powie Ci, czy obecność ponuraka i plotki na jego temat, to tylko legendy. Jeśli otrzymasz wynik parzysty, przez następne dwa wątki prześladuje Cię straszny pech.
3.k100 powie Ci, jak radzisz sobie z kwestią podlanej kuchni. Wynik w przedziale 40-70 oznacza, że niestety trochę szkód już zostało narobionych, i musisz wydać 75g na naprawy/wymiany części. Niestety, nawet magia nie jest wszechmocna.
4.Literka da Ci znać, jak wielkie szkody narobił psiak w ogródku: A,B,C - Trochę powyżeranych kwiatków, trochę pokopanych dziur, nic czego proste zaklęcia i godzinka ciężkiej pracy nie byłyby w stanie naprawić. Podmokłe tereny sprowadziły tu za to langustniki, a jeden z nich chapnął Cię w nogę powodując, że przez następny wątek masz niesamowitego pecha. D,E,F - Nie jest najlepiej. Ponurak widocznie świetnie się bawił. Poniszczył większą część grządek i zostawił niemiłą niespodziankę na środku trawnika. Przydałaby się jednopostówka na minimum 2000k znaków lub wąteczek, jak naprawiasz wyrządzone szkody. G,H,I - Jest....TRAGICZNIE. Ogród wygląda, jakby przeszedł przez niego huragan. Wszystko podeptane, popodlewane, pogryzione, a do tego ponurak naznosił Ci tu truchło jakiegoś zwierzęcia! Lepiej szybko to zutylizuj! Nie obędzie się bez wątku naprawiającego cały ten bałagan. Większość roślinek jest do wykopania. Niestety.
4. Ingerencja skierowana jest do Joshuy, jako że jest wpisany jako właściciel. Możesz jednak rozegrać to ze współlokatorem. lub kimkolwiek innym. Wtedy jednak wszelkie efekty kostek tyczą się także drugiej osoby.
Każdy dzień przy braku księżyca i wiążących się z tym anomaliami, był trudny. Ciężko było odnaleźć się w rzeczywistości, gdzie z każdego kąta mógł wychylić się dementor. Nie ułatwiało to w żaden sposób funkcjonowania w ciągu dnia a i niektórzy zdawali się odczuwać mocniej skutki braku króla nocnego nieba. NIe było to nic dobre, ale wracając do domu Josh starał się o tym nie myśleć. Planował zwyczajnie położyć się na kanapie, zapytać skrzatki, czy wie kiedy wróci Chris i upiec jakieś ciastka dla nich. Szkoda ze nic z tego nie wyszło. Wszedł do domu i od razu wyczuł wilgoć. Wezwał do siebie Mędrkę, licząc na to, że ta nie pomaga w tej chwili jego mężowi. Spytał ją, czy wie, co się stało, choć był pewien, że zna odpowiedz. Nie zdziwił się więc, gdy skrzatka zaczęła opowiadać, że nagle zaczęła woda wypływać w kuchni, choć szczęśliwie nie wyrządziła większych zniszczeń. Cieszył się z tego, ale kiedy miał zabrać się za czyszczenie pomieszczenia, dostrzegł spoglądające na niego czerwone ślepia z ich ogródka. Mruknął pod nosem kilka przekleństw, wychodząc na podwórko. Prawdę mówiąc, nie był pewny, jak przegania się ponuraki, a nie chciał ściągać specjalnie Chrisa, kiedy ten załatwiał swoje sprawy. Ostatecznie zaczął rzucać drętwotę tak, aby nie trafić stworzenia, odganiając je coraz dalej, w stronę lasu. W jednej chwili przypomniał sobie rozmowę z Salazarem, dochodząc do wniosku, że zdecydowanie potrzebują kilku barier. Wtedy też dostrzegł truchło jakiegoś zwierzęcia na środku wyglądającego tragicznie ogrodu. Jęknął, uświadamiając sobie, że będzie musiał pozwolić Fruzji stworzyć sobie gniazdo w domu, skoro nie było już roślin w ogrodzie. Przez chwilę mężczyzna rozglądał się wokół, szukając dodatkowych zagrożeń, aż w końcu zawolał ponownie Mędrkę, prosząc, żeby zajęła się wyczyszczeniem kuchni. Wywrócił oczami, kiedy skrzatka zaczęła narzekać, matkować mu znów, ale obiecał, że sprawdzi dom, aby naprawić wszelkie szczeliny w piwnicy. Kiedy skrzatka poszła zająć się czyszczeniem kuchni, on sam użył zaklęcia sabuli przemieniając truchło w piasek i pozwalając aby wiatr rozwiał drobiny dalej. Josh jeszcze raz spojrzał w stronę lasu, zastanawiając się, czy rzeczywiście ponurak przynosi pecha...Miał nadzieję, że nie.
/zt
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Świat Josha potrafił ewoluować sam z siebie, nad czym mężczyzna nie myślał zbyt często. Jednak tego dnia miał na to aż zbyt wiele czasu. Mimowolnie myślał o tym, jak kiedyś poświęcał każdą wolną chwilę, byle móc oglądać gwiazdy, albo czytać kolejne mugolskie artykuły na temat astronomii. Później wszystko przesłonił Quidditch a miotła stała się jego partnerką życiową. Miewał chwilowe romanse, ale nic nie było ważniejsze od sportu, z którym myślał, że zostanie związany do grobowej deski, aż życie nie postanowiło znów sprezentować mu zmian. Został profesorem. Przywyknięcie do tego określenia trochę mu zajęło i prawdą było, że do tej pory zapominał o tym, że profesor nie powinien robić niektórych rzeczy. Problem polegał na tym, że bardziej czuł się wujkiem dzieciaków, szczególnie tych z Hufflepuffu oraz członków drużyn quidditcha, niż nauczycielem. Nic więc dziwnego, że szukał kogoś, kto mógłby mu pomóc w przygotowaniu niespodzianki dla Chrisa, co ogłosił przy okazji jednych zajęć. Nie podejrzewał, żeby ktokolwiek chciał przyjść, choć jednocześnie obiecał wzmocnienie siły w rękach, domyślając się, że większość może domyślić się, że planuje coś z pracą fizyczną, choć nie wiedział, czy będą wiedzieć, co dokładnie może czekać śmiałka… Dom z Żółtymi Drzwiami wymagał jeszcze remontu. Nie z zewnątrz, tam prezentował się wyjątkowo dobrze, choć Josh powoli myślał o kolejnych zmianach. Wewnątrz wciąż pozostawało kilka pomieszczeń, które wymagały przerobienia, ale to ogród prezentował się najgorzej. Zdołali sobie wcześniej poradzić z podtopieniami, jakie miały miejsce w Hogsmeade, ale stosunkowo nie tak dawno temu, w ogródku Josh napotkał ponuraka, który najwyraźniej uznał, że ich ogród wymaga przekopania. W efekcie zniszczył wiele roślin, które może i wymagały przesadzenia w inną część ogrodu, ale nie musiały skończyć połamane. Mężczyzna postanowił wykopać resztki roślin, spulchnić ziemię i zasiać nową trawę. Był w trakcie przekopywania ogrodu, do czego zdjął koszulkę, nie lubiąc, gdy kleiła się do niego przy pracach fizycznych. Nie podejrzewając, żeby ktokolwiek zgłosił się do pomocy, zdziwił się, gdy Mędrka oznajmiła, że mają gościa. Zdziwiony, ruszył przez ogród do wnętrza domu, wchodząc do salonu uwalany ziemią, aby dostrzec nagle Kurkonkę. - Panna Brooks - rzucił w ramach powitania, orientując się, że zdecydowanie powinien się ubrać. Rzucił szybkie accio w stronę ogrodu i po chwili wkładał na siebie znoszoną już koszulkę Katapult. - Czyżbyś chciała pomóc? - spytał, uśmiechając się już szerzej. Zrobił pół kroku w stronę kuchni z zamiarem zaproponowania studentce czegoś do picia, albo przegryzienia, kiedy napotkał spojrzenie Mędrki, tak bardzo przypominającą strofującą dziecko matkę. Ostatecznie poprosił skrzatkę o przygotowanie im napoi i wrócił spojrzeniem do Julii.
Co tu dużo mówić. Uwielbiała Josha. I wcale nie chodziło sportowe umiejętności, bo idoli miała innych. Na pierwszym planie zawsze i niezaprzeczalnie była Gwenog Jones, najlepsza pałkarka w historii Harpii z Holyhead. Cóż, najlepsza do momentu dołączenia Brooks do Walijskiej drużyny! Na drugim miejscu w jej rankingu byli pałkarze Bułgarii z lat dziewięćdziesiątych. Mimo że Walsh pałkarzem nie był, to szanowała go jak mało kogo. Bycie świetnym zawodnikiem nie oznaczało bycia świetnym nauczycielem. A Walsh świetnym nauczycielem był i kropka. Najpierw z radością przyjęła wieść o jego powrocie do szkoły, a teraz – wieść, że Josh potrzebuje pomocy. Ubrała się wyjątkowo luźno, w czarne vansy, legginsy tego samego koloru i oversize’owy t-shirt, również czarny i na tyle duży, że zakrywał większość tatuaży, które pokrywały ręce dziewczyny. Coś czuła, że nie chodzi wcale o naukę Chrisa odbijania tłuczka w kierunku chochlików i gnomów, choć kto tam wie, jakie łobuzy czekają w ogrodzie nauczyciela miotlarstwa. Miała tylko nadzieję, że nie będzie miało to związku z pracą w ogródku, bo nienawidziła brudu. Zresztą, gdyby lubiła, to byłaby zapewne najgorszą pedantką świata. Kuśtykając z grymasem irytacji wymalowanym na twarzy, ruszyła w kierunku żółtych drzwi. Dziś noga dokuczała jej bardziej niż mniej i choć zdołała się już przyzwyczaić do tego codziennego bólu, to jednak frustrował ją ten stan rzeczy oraz fakt, że nie było widać poprawy.
- O, hej! Jestem Julka – uśmiechnęła się na widok skrzatki. – Ja do Profesora Walsha. Tego wyższego – dodała, bo zorientowała się, że odkąd w domu było dwóch Walshów i dwóch Profesorów, to mogło być to mylące.
Pałkarka grzecznie poczekała, aż skrzatka teleportuje się do nauczyciela i czekać długo nie musiała. Już po chwili w progu pojawił się Josh, i to bez koszulki. Początkowy zachwyt tym stanem rzeczy szybko przerodził się jednak w bolesne rozczarowanie, kiedy dostrzegła, że mężczyzna jest brudny z gleby. A więc jednak plewienie i babranie się w ziemi. Zapłakała cichutko w duchu, ale na twarz przywdziała dzielny, zawadiacki uśmiech. Maskę, którą rzadko zdejmowała.
- Pan Walsh – przywitała się z mężczyzną, kłaniając się delikatnie. – Otóż to. Uznałam, że w Pana wieku przyda się wsparcie – zażartowała, przechodząc przez próg, czyszcząc przed wejście trampki za pomocą zaklęcia.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, kręcąc lekko głową, kiedy tylko zwróciła się do niego per “panie Walsh”. Dziwnie było słuchać takich zwrotów we własnym domu, ale też wiedział, że póki pozostaje czyimś nauczycielem nie powinien zmieniać tego, jak się do niego zwracają. Spróbował więc przełknąć poczucie bycia niesamowicie starym i zdystansowanym do młodzieży, jakie zawsze czuł słysząc “panie Walsh” czy “profesorze Walsh” i zwyczajnie zachęcił dziewczynę aby poszła z nim na tyły domu, wprost do ogródka. - Ogród jest tak naprawdę terenem Chrisa i staram się nie wchodzić mu w drogę, ale… - zaczął, wzdychając lekko, gdy ich oczom ukazał się teren, który kiedyś z pewnością prezentował się o wiele lepiej, niż w tym momencie. W większej części było widać ślady bytności ponuraka, ponadgryzane rośliny, wyrwane z ziemi, wykopane kilka dziur. Była jeszcze ta część ogrodu, z którą zaczął walczyć Josh - przekopana równo, z kupką chwastów i resztek roślin czekającą na utylizację, bądź sprawne przelewitowanie jej pod las. Mężczyzna przesunął dłonią po karku, po czym spojrzał na Julię, nie kryjąc swojego zawstydzenia stanem ogrodu. - Jakiś czas temu po powrocie do domu zastałem ponuraka w ogrodzie. Przekopał wszystko i nie żeby wcześniej ten kawałek ziemi prezentował się jakoś okazale, ale wiesz… Były tu krzaki jeżyn, było miejsce, gdzie Fruzja mogła mieć gniazdo, a teraz siedzi w jednym z pokoi na piętrze, bo ponurak uznał, że w tym ogródku spróbuje sobie zrobić, sam nie wiem co… Jeszcze nam jakieś truchło przyniósł i trzeba było się tego pozbyć - tłumaczył się, nakreślając przy okazji sytuację i powód, dla którego w końcu zabrał się za poprawę ogródka, zamiast kończyć remont domu. Z drugiej strony, Brooks nie mogła wiedzieć, że całe piętro wymaga remontu, skoro Walsh zadbał, aby z zewnątrz był dostatecznie wykończony. - Także mój plan to doprowadzić ogród do stanu podstawowego… Chcę przekopać ziemię, wyciągając stare korzenie, wyrzucając do wszystko pod las, który szczęśliwie nie jest tak daleko. Później na gotową ziemię mam zamiar wysypać nasiona trawy i podlać to wszystko. Możesz pomóc mi… Kopiąc, albo zaczynając przenosić to co wykopię pod las - dał dziewczynie wybór wskazując od razu na linię drzew, do której nie mieli daleko. Wybierając dom w Hogsmeade, Josh szukał takiego, który będzie stał jak najbliżej lasu, najbliżej pustych wzgórz, aby móc przez swój ogród wyjść od razu na pustą przestrzeń. To właśnie tam brał dzieciaki sąsiadów, żeby udzielić im nowej lekcji latania, traktując teren za domem jak niemal prywatne pole treningowe.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nazywanie Walsha per „Pan” i „Profesor” było jej na rękę, bo szczerze mówiąc, czułaby się niekomfortowy, musząc mówić do nauczyciela po imieniu. To już jakoś trzy lata, odkąd to były zawodnik „Katapult” został nauczycielem miotlarstwa w ich szkole i nie sądziłą, żeby po takim czasie, zmiana nomenklatury przyszła jej naturalnie i łatwo.
"Ogród jest tak naprawdę terenem Chrisa i staram się nie wchodzić mu w drogę, ale… "
Oh, oczywiście. Zawsze jest jakieś „ale”. A to oznaczało, że jednak nici z czystości, witaj ziemio za paznokciami. Witajcie korzenie, witajcie robaki, mrówki i machanie szpadlem. Dziewczyna z nieprzeniknionym uśmiechem na twarzy kiwała głową na wyjaśnienia nauczyciela, kątem oka oceniając rozmiary miejsca pracy. Sama nie miała kompletnie drygu do ogrodnictwa, a wszystkie rośliny w jej własnym domu, jak i dookoła, rosły tylko dlatego, że raz w tygodniu wpadał zaprzyjaźniony ogrodnik, który dbał o murawę na jej stadionie, za parę dodatkowych galeonów doprowadzał do porządku również i Brooksowy ogród. Trochę ją korciło, aby zaproponować Joshowi, że przeceiż może posłać kruka po ogrodnika, ale najwyraźniej nauczyciel był jednym z tych, dla których liczy się nie tylko efekt końcowy, ale również i gest, tak więc rozczulona nieco, postanowiła mu pomóc w ucieszeniu Chrisa.
- Wezmę się za łopatę. W tym wieku musi Pan uważać na plecy – stwierdziła, chwytając za szpadel. Tak po prawdzie, to nie miała ochoty na kopanie, ale z jej nogą, robienie kursów tam i z powrotem było po prostu samobójstwem. Nie lubiła bezczynności, więc jeszcze upewniła się, czy wybrała dobre miejsce i po prostu zaczęła kopać. Początkowo szło jej to mocno średnio. Nie dość, że nie miała wprawy w tego typu pracach, to jeszcze musiało trochę potrwać, zanim noga przyzwyczai się do dodatkowego wysiłku.
- Wie już Pan, co posadzi zamiast jeżyn, czy też Profesor mężowi pole do popisu? Chociaż ja bym się chyba wstrzymała z sadzeniem czegokolwiek. Przynajmniej dopóki nie skończą się podtopienia związane z brakiem księżyca, bo za chwilę znów będzie to samo – zauważyła przytomnie, ocierając kropę potu, która spłynęła jej po skroni. Sama mogła się jedynie cieszyć, że żaden ponurak nie zamieszkał na jej własnym prodwórku, choć problemy wywołane anomaliami magicznymi również miała. Szerokim łukiem omijała jezioro, nad którym stał jej domu, żeby nie kusić losu i dać kelpiom szansy na potencjalne utopienie jej skromnej osoby.