Miejsce, gdzie dość często zasypia, zaczynany w kolejne magazyny dotyczące quidditcha, albo zwyczajnie wyczerpany dniem. Przytulne, choć może nieco ciemne. Znajduje się tu także kominek dostosowany do podróży przy pomocy proszku fiuu, a także stół jadalniany z krzesłami (choć nie widać na zdjęciu).
Kuchnia
Miejsce, gdzie w wolnych chwilach z wielkim zamiłowaniem oprawiane jest mięso, z którego następnie wychodzą przeróżne przepyszne dania. Także miejsce, które mogłoby opowiadać o porażkach Josha jako cukiernika.
Łazienka
Chwała kanalizacji! Jedno z bardziej wyciszających miejsc, gdzie można zrelaksować się pod prysznicem.
Sypialnia Josha
Ten pokój wyremontowany będzie raczej na samym końcu. W tej chwili wyposażone jest w wygodny materac, a pod przeciwległą ścianą stoi otwarta walizka i kufer z rzeczami mężczyzny
Sypialnia 2
Docelowo ma to być sypialnia babci, pierwsza do zrobienia z pokoi, która w tej chwili jest pustym pomieszczeniem.
Sypialnia 3
Gościnny, gdyby ktoś potrzebował zatrzymać się u nich. Chwilowo pusty ze starym fotelem na środku.
Graciarnia
Pomieszczenie, które ma służyć do składowania sprzętu miotlarskie go, miotły, wspomnień z dawnego, zawodowego życia.
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sro Wrz 09 2020, 16:12, w całości zmieniany 7 razy
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Im dalej w las tym bardziej chciało mu się śmiać. Już nie mógł spytać kart o coś zwykłego, jak wyjazd na wakacje, żeby nie było w tym drugiego dna. Faktem było, że chciał pytać o Chrisa, ale nie wiedział jak ubrać w słowa pytanie. Teraz za to wybuchnął krótkim śmiechem, nie dowierzając w to, jak bardzo karty próbowały odpowiadać na niezadane pytania. Czyżby nadchodził moment, w którym powinien spytać wprost? - Myślę, że zapamiętam ten układ dość dobrze. Wygląda też na to, że zawsze wyłapuje się drugie dno, przy okazji pytań - stwierdził, gdy już się nieco uspokoił. Szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy, ale też nie próbował tego kryć. Bawiły go te wróżby, zupełnie jakby wszystko pchało go prosto w konkretne ramiona. Ciekawe, czy O'Connor wierzył we wróżby i czy czasem po nie sięgał… spoważniał, gdy przyszła jego kolej, przyglądając się jeszcze uważnie Gryfonowi. - Wszystko w porządku? - spytał, z cieniem troski w głosie, przyglądając się mu, gdy przymknął oczy. No nic, musiał się skupić na kartach. A więc, wynająć czy kupić mieszkanie? Miał ochotę powiedzieć, że wynajmie mu pokój na jakiś czas, ale uznał, że to nie jest odpowiedni moment. Szczególnie że nie miał wciąż wyremontowanego domu, a właśnie wyszło na to, że jedzie na wakacje ze szkołą. Skupił się na nowo na pytaniu Maxa, kolejno rozkładając i odkrywając karty. - Dwójka Mieczy… Wygląda na to, że sam jesteś świadom, iż jedna z tych możliwości prowadzi do zwycięstwa, że tak powiem - zaczął interpretację, starając się otworzyć jak najbardziej na to, co podpowiadała mu intuicja. - Pierwsza z możliwości, czyli wynajem… Wieża, Królowa Kielichów i As Kielichów… No dobra, tu jestem pewny tylko ostatniej, że przyszłość wiązałaby się z nowymi układami, nie tylko zawodowymi oraz ogólnym zadowoleniem - zmarszczył brwi, niezadowolony z tego, że nie potrafi odczytać kart w odpowiedni sposób. Cóż, było to trudniejsze, niż się zdawało. - Tu jest druga możliwość, czyli kupno mieszkania… Dziesięć Buław, Rycerz Buław, Dziesięć Kielichów… Tu podobnie jak przy poprzedniej… Ostatnia karta mówi, że wybrałeś właściwy kierunek, który może przynieść satysfakcję - dokończył, wzdychając lekko. Wyglądało na to, że obie decyzję doprowadzą Brewera do ogólnego zadowolenia, choć pierwsza wiązała się z jakimiś układami. Spojrzał jednak pytająco na chłopaka, czekając na poprawę interpretacji. -Czy układ decyzji można zastosować do partnera? Gdybym zapytał czy pewna osoba jest właściwa, czy nie? - dopytał jeszcze, przyglądając się kartom. Co tu kryć, naprawdę chciał o to spytać, skoro karty same zdawały się chcieć wcisnąć mu w dłonie odpowiedź. Z drugiej strony nie chciał prosić Gryfona o kolejna wróżbę, mając wrażenie, że ten zaczyna opadać z sił.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- To zmęczenie - powiedział, ale nie było to coś, co wskazywałoby na to, że chciałby natychmiast przerwać to, czym obecnie się zajmowali, a później skoncentrował się na tym, co mówił Walsh. Widać było, że to trochę za daleka droga jak dla niego i powinien skoncentrować się na nieco łatwiejszych układach, ale Max musiał przyznać, że profesorowi i tak udało się zabrnąć całkiem daleko, jak na chwilę obecną. Nie było tak źle, więc pokiwał lekko głową, po czym uniósł brwi i zaprzeczył wyraźnie, dość rozbawiony, by zaraz wyjaśnić, jak dokładnie można by podejść do tej wykurwiście ciekawej kwestii, jaką było pytanie o partnera. - Dobrze, układ partnerski, to dziesięć kart opisujących pierwszą osobę, w tym przypadku pana, i drugą osobę, odnosząc się do ich uczuć, postaw i myśli, wskazując na to, co wnosi się w relację, jaką ona ma podstawę oraz jak wygląda jej przyszłość. To dość skomplikowany sposób wróżenia, jeśli tak w ogóle możemy to nazwać i proponuję, żeby na razie sam się pan w niego nie bawił - powiedział całkiem spokojnie i poważnie, bo traktował to pytanie całkiem zwyczajnie, aczkolwiek odnosił wrażenie, że dokładnie już wie, o co w tym wszystkim chodzi i co karty chciały mu od dawna zakomunikować, kiedy wróżył Walshowi. Czy chciał, czy nie chciał, przemawiała do niego przyszłość, wskazując mu na właściwe, konkretne odpowiedzi, które, być może, były dokładnie tym, czego potrzebował profesor. Tak czy inaczej, rozłożył karty, układając trzy w górnym rzędzie, cztery w środkowym i trzy w dolnym. Położył palec na karcie Księżyca, która znajdowała się w prawym dolnym rogu i spojrzał na Walsha. - To pan, a konkretniej, pańska postawa w tej relacji. Księżyc oznacza, że buja pan w obłokach, marzy, buduje na piasku i z piasku - zaczął spokojnie i przesunął dłoń w górę, by dotknąć karty powyżej Księżyca. - As Kielichów mówi o pańskich uczuciach i oznacza, że czuje pan początek jakiegoś fascynującego uczucia, czy to zauroczenia, czy przyjaźni. Dalej jest Siła - wskazał na kartę u samej góry po prawej - która mówi o pańskich myślach. Symbolizuje dążenie do celu ze wszystkich sił i świadomość tego, jak ten cel osiągnąć - wyjaśnił i przeniósł następnie palec na drugą od prawej kartę w środkowym rzędzie, tę obok Asa Kielichów. - Pięć Kielichów mówi o tym, co pan wnosi w tę relację i opowiada o rozpamiętywaniu strat, co nie sprzyja przyszłości, jest to symbol smutku oraz żalu - wyjaśnił, a następnie napił się wody, bo miał wrażenie, że jeszcze trochę i się naprawdę udusi albo coś takiego. Z ciekawością spoglądał na resztę kart, do których zaraz wrócił, kładąc palec na karcie po lewej na dole. - Wisielec to symbol postawy osoby, o którą pan pyta - zaczął. - To symbol poddania się, ulegania wpływom relacji, ale również oczekiwania na to, by odmienić układ sił. Nad tą kartą mamy Asa Mieczy, odpowiadającego za uczucia. Mówi o rysach na sercu, jednakże wskazuje również na to, że ta osoba nie wie, jak uczucia te interpretować, jak je pojmować. Ostatnie są myśli w postaci Czterech Kielichów. Sugerują ugruntowane zatrzymanie, zahamowanie, jakie najpewniej wynika z rozczarowania, ewentualnie nudy, ale nie pasuje to do reszty zestawienia. Odetchnął i wskazał na kartę na prawo od Asa Mieczy. Ciekaw był, czy Walsh domyślał się już, co ta karta symbolizuje, skoro układ wyglądał właściwie tak samo z obu stron. Zerknął na niego przelotnie, ale skoncentrował się znowu na tym, co chciał mu powiedzieć tarot, a było tego, o dziwo, całkiem sporo. Miał wrażenie, że wpierdolił się właśnie w jakieś bagno, aczkolwiek nie wiedział jeszcze do końca - jakie. - To As Denarów, który mówi o tym, co druga strona wnosi w relację, a mówi o nowym spojrzeniu, świeżości, czymś pewnym. Tutaj - wskazał na środkową kartę dolnego rzędu - mamy Osiem Buław, czyli podporę relacji, tak zwaną wspólną energię, która mówi o wyimaginowanych przeszkodach, jakie czasem się pojawiają, ale mówi również o tym, że wspólnie można iść naprzód. Ostatnia jest przyszłość - dodał, pokazując na kartę środkową w górnym rzędzie - w barwie Trzech Buław, które opowiadają o dobrych perspektywach, kolorowych barwach i dużych możliwościach. Sugerują również odnawianie dawnych znajomości - wyjaśnił i odetchnął głęboko. To już go zmęczyło i było to po nim widać, więc zamknął na moment oczy, starając się uspokoić, bo jednak w jego głowę zaczęło uderzać zdecydowanie zbyt wiele myśli. Wypił prawie całą wodę, starając się odzyskać potrzebną mu równowagę, a następnie spojrzał na Walsha, uznając, że w takim razie zostało mu już tylko jedno. - Karta dnia - rzucił, czekając na to, co profesor będzie w stanie mu powiedzieć na temat karty, jaką wyciągnie. Potarł skronie, bo jednak łeb go zaczynał od tego wszystkiego napierdalać.
XIII post nauki
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Właściwie był zadowolony, że szło mu całkiem… przyzwoicie? Ostatecznie to był pierwszy raz, gdy stawiał tarota, a dokładniej tak skomplikowane układy. Nie wiedział jeszcze jak powinien dokładnie interpretować je w odniesieniu do przyszłości, danego pytania, ale wierzył, że samo przyjdzie z czasem, gdy będzie ćwiczył. Był przekonany, że układ decyzji jest trudny i skomplikowany. Był przekonany, że można nim spytać o partnera i że zrobi to sobie sam, gdy już Brewer pójdzie. W efekcie pomylił się w obu kwestiach i po chwili miał przed sobą na stole rozłożone karty, które Gryfoni kolejno interpretował. Sam Josh czuł, że od nadmiaru informacji zaczyna czuć pulsowanie w skroniach, więc co dopiero miał powiedzieć chłopak. Jednak w tej chwili mężczyzna nie zwracał na to uwagi, słuchając znaczeń kolejnych kart. Chciałby móc je wyśmiać, ale za bardzo pasowały. Przynajmniej do niego i do tego, co już zdążył dowiedzieć się o Chrisie. Wyglądało na to, że jeśli nie zmieni zdania, a wszystkie karty przyszłościowo wskazywały, że nie zmieni, czekała ich długa, może nawet trudna droga, ale ostatecznie będzie dobrze. Zabawne… Ciekawe jak zareagowałby Chris, gdyby mu powiedzieć o tej wróżbie. Tkwił chwilę, wpatrując się w karty dotyczące gajowego, próbując uspokoić serce, które z nieznanych przyczyn zaczęło bić w przyspieszonym tempie. Drgnął lekko, gdy Max znów się odezwał, wracając do rzeczywistości. Spojrzał uważnie na chłopaka, przez moment zastanawiając się, czy nie powinien jednak przestać już zabawy z kartami, ale uznał, że to Gryfoni wie, ile ma jeszcze sił. Nie pozostawało nic innego, jak przetasować karty i ułożyć między nimi jedną. Karta dnia dla Maxa. - Umiarkowanie… Czeka cię dzień pełen spokoju, szczęścia… Sugeruje aby spędzić ten dzień w spokoju, zakończyć jakieś spory. Radzi być rozważnym we wszystkim, co się robi… - odczytał, na końcu spoglądając na Maxa. Właściwie sama nazwa karty mówiła za siebie i nie wiedział jak miałby to rozwinąć.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Zmęczenie było jednak niesamowicie wielkie. Wiedział już, że nie powinien się w to dalej pchać, więc po prostu przyglądał się Walshowi czekając na to, co zrobi i jak podejdzie do karty, jaka przed nim leżała. Tak było najlepiej, poza tym profesor dzięki temu również miał szansę na to, żeby się czegoś nauczyć. Tak było, zatem najlepiej dla nich obu. - Spokój. Pozwolę sobie skorzystać z tej rady - stwierdził, dając wyraźnie znać, że w takim razie kończą na dzisiaj, nie miał już bowiem siły na dalsze kombinowanie w tym temacie i po prostu wolałby, żeby spotkanie dobiegło końca. Złożył swoje karty, traktując je z najwyższą ostrożnością, a następnie wsunął je do pudełka, by schować, żeby się nie pogięły albo nie przydarzyło się im nic złego. - Dobrze, powinien pan to jeszcze poćwiczyć. Proponowałbym karty dnia i układ ogólny, tak na początek. Z decyzjami jeszcze ma pan problem, więc lepiej nie przesadzać. I niech zapamięta pan jedno, profesorze: nie wolno się forsować - dodał jeszcze, wstając i mając wrażenie, że huczy mu we łbie. Co prawda to nie był ten poziom, jak przy odbieraniu wizji, ale i tak wiedział, że musi się przejść, ochłonąć, pójść gdzieś do cienia, może wybrać się do jebanego lasu, żeby faktycznie móc odpocząć i nabrać sił. - Przyciąganie przyszłości też ma swoją cenę i nawet jeśli uważa się, że nie jest zbyt wysoka, to jednak czasami warto z nią nie zadzierać. Mam nadzieję, że pan to rozumie, a przede wszystkim, zastosuje się do tego - stwierdził prosto, zbierając swoje rzeczy, których teraz nie było tak dużo, a później pożegnał się z mężczyzną, mając mimo wszystko, kurwa, dość. Potrzebował odpoczynku. I nawet zabawna myśl o tym, że Walsh mimowolnie myślał wciąż o kimś, nie była na tyle mocna, by mógł się na tym skoncentrować i się za to jakoś, kurwa, zabrać. Musiał nabrać sił, innej opcji po prostu nie było, a nie chciał paść gdzieś po drodze na ryj. Wybrał zatem spacer po lesie.
//zt x2
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zawsze wierzył, że każdy w życiu ma pewną misję. Coś jak cel, który miało się przed oczami nawet wtedy, gdy się je zamknęło. Coś takiego, na co nie tylko nie było w stanie się odmówić, ale też samemu lgnęło się do tego mimowolnie. Tą wyższą siłą - p r z e z n a c z e n i e m - tłumaczył sobie pchanie się na ślepo w związki, ale też zawdzięczał temu większość swoich znajomości, bo przecież, jakby nie patrzeć, niemal każda jego relacja zaczynała się od wyciągnięcia pomocnej dłoni. Chciał pomagać i kochał to uzależniające uczucie bycia potrzebnym, choćby nawet wykonywał pracę, którą wykonać miałby każdy. I o ile nie odmawiał nigdy w momencie poproszenia go o pomoc, tak sam miał dość konkretne wytyczne, gdy narzucał tę pomoc innym, czując się właśnie - ha! niczym na misji wprost od przeznaczenia! - po prostu musząc narzucić komuś swoją wiedzę i ocalić wypieki od piekielnej śmierci, której świadkiem był w piekarskich wypiekach Joshua. Zupełnie nie wiedział jak wypada mu się tutaj pojawić. Zwyczaj wklepany mu do głowy przez babcię nakazywał przynieść kwiatka na nowe mieszkanie, więc faktycznie w jednej dłoni trzymał doniczkę, nad którą piętrzyła się żółta chmurka płatków, a jednak nie ufając już ludziom co do pielęgnacji roślin w domach, wolał zdecydować się na rozszerzoną funkcję doniczki, by wymusić podwójne poczucie zadbania o tę drobną przestrzeń. Jednak... dom wcale nie wyglądał na coś co byłoby nowe i gotowe do zamieszkania, więc pukając do drzwi stracił nieco pewności siebie, podświadomie już nastawiając się, że trafił pod zły adres. - Dzień dooobry - przywitał się od razu, gdy tylko dostrzegł znajomą twarz, pozwalając niskim, ciepłym tonom głosu wyłonić się wraz z uśmiechem zza kanarkowych kwiatków, by wręczyć doniczkę Joshua i w ten sposób uwolnić rękę, by przełożyć do niej siatkę z zakupami, wżynającą się już boleśnie w drugą dłoń. - Nie żebym w Pana nie wierzył, ale mam ze sobą swoje sprawdzone składniki i- A, doniczka jest na bzyczki, więc wie Pan, może zadziałaś na korzyść, jeśli chodzi o reputację w oczach... - urwał znów, milknąć by czujnym spojrzeniem zbadać oczy Walsha, chcąc sprawdzić w nich czy mężczyzna pomyślał o kimś konkretnym, samemu oczywiście po chwili zaczepnym poruszeniem brwi dając znać, że miał na myśli bardzo konkretnego gajowego. Minął ex-Puchona, mając nadzieję, że wypalonym niedawno Błękitnym Gryfem przykrył skutecznie swój nieodłączny zapach cynamonu i odwrócił się do niego, w typowym dla siebie geście wygładzając dłonią czarną koszulę na brzuchu, by posłać mu nieco zagubione spojrzenie. - P-przestronnie - duknął, odchrząkając zaraz zawstydzony tym załamaniem głosu, zdradzającym zbyt wyraźnie, że słowo, które krążyło mu po głowie brzmiało raczej: pusto.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Mieć swoją misję, powołanie, to prawdziwe szczęście. Ile osób tułało się po świecie bez celu, bez pomysłu na siebie, bez pragnienia, aby coś z tym zmienić. Jeśli chodziło o Josha to cóż, miał jeden cel, jedno marzenie, jedną pasję i był to quidditch... Tak mógł powiedzieć jeszcze rok temu, ale w tej chwili był świadom, jak bardzo się mylił. Zdecydowanie było coś więcej w tym wszystkim. Chociażby pragnienie podszkolenia się z zakresu cukiernictwa. W końcu, jak mozna było być dobrym kucharzem, bo do tej pory nikt nie skarżył się na jego mięsa, ale mieć problem ze zrobieniem zwykłych cynamonek? Wróć! Jakich zwykłych, toż to bluźnierstwo samo w sobie, aby nazywać cynamonki zwykłymi... Jendakże nie poprawiało to sytuacji, że choć potrafił przyrządzić mięso hipogryfa tak, żeby rozpływało się w ustach, nie potrafił odpowiednio odmierzyć proporcji mąki do zaczynu drożdżowego i zawsze wychodziły mu pachnące cynamonem kamienie, albo wręcz je spalał. Miał nawet na swoim koncie próbę podpalenia szkoły, oczywiście taka wersja była skrzatów domowych, którą jeszcze widział jeden z Puchonów. Na szczęśnie Josha nie był to byle jaki Puchon, ale ktoś, kto znał się na rzeczy i cóż, mógł mu w tym zakresie pomóc. Nic więc dziwnego, że skupił się na wyremontowaniu kolejnego pomieszczenia, tym razem stawiając na kuchnię. Był zadowolony, bo poniekąd pasowała do łazienki, miały parę elementów wspólnych, więc w jakimś stopniu stanowiły całość, ale... Nie znał się na tym. Po prostu podobało mu sie. Co do reszty domu, cóż, kochał go, bo był jego, wydał na niego sporą sumę galeonów, ale jeszcze trochę czasu musi minąć, zanim będzie do końca wyremontowany. Może powinien wrzesień zacząć od zajęć "pomóżmy profesorowoi wyremontować dom, a drużyna, która stawi się w wiekszej liczbie osób, wygrywa bon do sklepu z quidditchem"? Na całe szczęście z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi, które dumnie roznosiło się echem po pustych pomieszczeniach. Otwarł drzwi z szerokim uśmiechem na twarzy, ubrany zupełnie po domowemu, od końca nie dowierzając w to, że student przyjdzie go uczyć. Miał więc na sobie zwyczajowo dres oraz nieco poplamioną farbą koszulkę, której nie wyrzucił jeszcze przez wzgląd na logo Katapult. Jedna z pierwszych, jaką dostał, a której przyszło być koszulką remontową tylko przez fakt, że babcia zdążyła ją już podniszczyć. - Kwiatki - rzucił, może nieco bezmyślnie, po tym jak już się przywitał i została mu wręczona doniczka, której przyglądał się z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy. Dostał doniczkę i kwiaty? Przecież... Co on miał z tym zrobić? Uniósł spojrzenie na Skylera, aby po chwili parsknąć śmiechem, gdy tak jawna aluzja wydostała się z jego ust. Proszę, dwóch Puchonów się spotkało... - Myślę, że potrzeba tego więcej, ale i bzyczki znajdą swoje miejsce w ogrodzie - odpowiedział w końcu, kręcąc lekko głową w niedowierzaniu. Czy tylko on pomyślał w tej chwili o O'Connorze, czy naprawdę większość osób już wiedziała? Zaraz jednak przypomniał sobie, że przecież Schuester był również na warsztatach gajowego, gdzie Josh zdecydowanie nie krył się z własnym zainteresowaniem. Jakby kiedykolwiek się krył. - Sprawdzone składniki mogą się przydać, bo jak znam siebie, znajdziesz u mnie wszystko, tylko nie to, co potrzebne jest do wypieków... Jeszcze jedna ważna sprawa. Jesteś studentem, Puchonem, w moim domu, a do tego mający mnie uczyć. Jeśli nie chcesz mówić do mnie po imieniu to chociaż po nazwisku, byle nie per "profesorze" - dodał, teatralnie wzdrygnąwszy się na dźwięk słowa, do którego wciąż nie potrafił się przyzwyczaić i którego nienawidził słyszeć poza terenem zamku. Kiedy chłopak przechodził obok niego, Josh mimowolnie zmarszczył brwi, mając wrażenie, że wyczuwa jeden, ze swoich ulubionych zapachów, ale mógł się oczywiście mylić. Cynamon. Nie skomentował jednak tego, dochodząc do wniosku, że Alex miał rację i jest uzależniony od cynamonek, skoro czuje je wszędzie. Odwrócił się za nim, zamykając drzwi, a na to jedno, proste słowo, wybuchnął radosnym śmiechem. - Możesz nazywać rzeczy po imieniu. Wygląda tu, jakbym się wyprowadzał, a nie odwrotnie... Brak czasu na remont i zamiłowanie do robienia niektórych rzeczy ręcznie, bez magii, nie pomagają w przyspieszeniu remontu - zaczął mówić z łagodnym uśmiechem na twarzy, gestem wskazując kierunek do kuchni. - Kuchnia jest gotowa, tak samo łazienka. Jeszcze są trzy sypialnie, z czego tylko w mojej są jakieś meble, jeśli można tak powiedzieć... No, ale kuchnia stoi, jest gdzie tworzyć cuda. Kawy? - spytał, stając przy zaparzaczu, w którym kończyła się robić kawa, napój bogów, jeśli jacyś byli. Oparł się tyłem o blat, przyglądając z uśmiechem chłopakowi, wyraźnie czekając na początek nauki. W jego spojrzeniu można było dostrzec rozbawienie, wywołane myślami, że właściwie mógłby teraz sam zwracać się do Puchona per "profesorze", co jednak mogłoby zostać źle odebrane.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przez chwilę myślał, że zaklął głośno, a jednak to piękne, soczysto brytyjskie "shit" zadźwięczało jedynie w jego głowie, gdy ten śmiech uderzył go znienacka, wraz z koniecznością przywołania sobie przed oczyma wyobraźni widoku Mefisto, by przypomnieć sobie, że nie tylko jest zajęty, ale też szczęśliwie zakochany z wzajemnością, więc miło byłoby tego nie zepsuć dobieraniem się do nauczyciela w jego własnym remontowym pobojowisku domu. Uśmiechnął się lekko, połowicznie już będąc myślami przy najpiękniejszych mięśniach świata, uznając, że musi po prostu cierpliwie czekać, aż jego chłopak będzie gorącym panem po trzydziestce, prawdopodobnie przekraczając wtedy jakieś dozwolone normy seksowności. - Po nazwisku... - powtórzył bezwiednie, wpadając w niemal ten sam ton, w który wpadł Walsh zauważając kwiatki, bo najwidoczniej wiecznie zagubieni w rzeczywistości Puchoni potrzebowali wypowiedzieć coś głośno, by ich umysły mogły to pojąć. - Nie no, jak już się spoufalać, to porządnie - zaprotestował, bezwiednie prostując się nieco, jakby faktycznie mogło to nadrobić różnicę ich wzrostów i uniósł brew z połowicznym uśmiechem, by w pełni rozsmakowując się w tej chwili móc wymruczeć: - Joshua - jak na króla spoufalania się przystało, czerpiąc z tego dodatkową satysfakcje, doskonale pamiętając, jak w podobnej sytuacji odmówił tego opiekunowi Gryfonów. - Czy zdrabnianie to już przesada? Bo bym chętnie wleciał z jakimś Josh, Joshu, Joshhhhh- Ok, jednak nie ma tu aż takiego pola do popisu - mruknął, z umiłowaniem tonąc w tej utęsknionej niezręczności, która kierowała nim przez całe życie, uzależniając szybko od tego nieco peszącego uczucia, które nakazywało uciec spojrzeniu od rozmówcy. Bo w końcu całe życie lgnął do niezręcznych sytuacji, za to właśnie tak kochając smalltalk, który wręcz z założenia musiał nią ociekać, a którego słodki smak poznał już w dzieciństwie pomagając dziadkowi w piekarni, nagabując klientów do nieplanowanych zakupów. Z pewną dozą pobłażliwości skierował się do kuchni, przez słowa Walsha, ale i z obserwacji, nie nastawiając się na zbyt wiele i może właśnie dlatego aż złapał nieco głośniej powietrze z wrażenia nad wyglądem wyremontowanego pomieszczenia. Zgubił się na chwilę w tym, co gospodarz do niego mówił, nawet nie kryjąc się z zachwytem w jasnych oczach, gdy wzrok przebiegał po czystej (!) i niezwykle gustownej kuchni, pozwalając sobie z czułością przesunąć dłonią po gładkim blacie. - Zawsze jestem chętny - odpowiedział z opóźnieniem, a więc podwijając już rękawy koszuli dodał: - Na kawę, poproszę - podświadomie czując, że musi doprecyzować, bo przecież wiele było takich rzeczy, na które faktycznie zawsze był chętny, a o części obiektów jego braku samokontroli wiedziała już niemal cała szkoła. I cynamonowe wypieki były dość wysoko na tej liście. - Dobra, w pierwszej kolejności to BHP, więc zapraszam do kranu - zarządził, odkręcając wodę, by odruchowo już wykonać cały ten przepisowy taniec dłoni, zanim nie zgarnął dla siebie dwóch ścierek, jedną od razu zarzucając sobie przez ramię, by z drugą postapić tak samo na nieco wyższym poziomie, bo na barku Josha. - A w drugiej kolejności - najważniejsze pytanie - jakie ciasto? Półfrancuskie? Francuskie? Jaka chrupkość w skali od jeden do dziesięciu, gdzie jeden to chrupiące, rozsypujące się ciastko, a dziesięć to zwarta puszysta bułka - dopytał poważnym tonem, unosząc na niego wyczekujący wzrok, gdy wyciągnął już różdżkę zza paska, by zdezynfekować blat, na którym bezpośrednio zamierza umieścić ciasto - Od tego zależy jakie proporcje mąka-jajko-drożdże wybierzemy - wyjaśnił jeszcze, by nie pozostawić wątpliwości, że nie jest to decyzja, z którą mogliby zwlekać, skoro determinuje już zerowy krok przepisu, jakim jest dobranie składników. - Powiedz mi, Josh. Dobry jesteś z eliksirów? Bo ten eliksowarski sposób myślenia wiele ułatwia - zagadnął jeszcze, zaklęciem podgrzewając nieco kamienny blat, przygotowując go do dobrej współpracy z drożdżami.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Gorący pan po trzydziestce. Gdyby tylko mógł to usłyszeć! Pomijając zaskoczenie i śmiech, jakim zdecydowanie skomentowałby takie określenie, zrobiłoby mu się milej. Trzeba przyznać, że bywały momenty, gdy zaczynał wątpić w swój urok, nie wiedząc, jak jeszcze mógłby sobie poradzić z próbami zbliżenia się do konkretnej osoby. Teraz, będąc po trenowaniu wróżbiarstwa i paru odpowiedziach, jakich udzielił mu tarot, wiedział odrobinę więcej, ale wciąż nie potrafił przełożyć tego na życie. Jak bardzo, miał się dopiero dowiedzieć, szczególnie w chwili, w której Skyler wymruczał jego pełne imię. Nie liczyło się to, że użył pełnej formy, gdzie wszyscy skracali do prostego "Josh", ale sposób, w jaki je wypowiedział. W połączeniu ze stwierdzeniem o porządnym spoufalaniu się dało prosty efekt. Josh wbił w niego uważne, nieco badawcze spojrzenie, uśmiechając się kącikiem ust, jakby chciał zapytać, co dokładnie kryje się za tymi słowami. Umysł sam wskakiwał na dobrze znane, utarte przez lata tory, zaczynając pchać mężczyznę do jednego sposobu prowadzenia rozmowy, który był owym nie do zmiany czynnikiem. Gdyby tylko potrafił myśleć o wróżbie w trakcie spotkania, zamiast o cynamonkach... Zdecydowanie wolałby, aby w taki sposób wymawiała jego imię inna osoba i wtedy reszta spotkania toczyłaby się inaczej. Przekrzywił nieznacznie głowę, a w piwnym spojrzeniu zaczęło pojawiać się rozbawienie, kiedy student próbował znaleźć zdrobnienie do jego imienia. Poważnie? - Wszyscy mówią po prostu Josh. Nic oryginalnego, bo też wielu możliwości nie ma - odparł, nie wiedząc ani dlaczego miałby mówić do niego zdrobnieniem większym niż to popularne, ani nie znając innego. Shu? Joshi? Wszystko brzmiało dziwnie, choć i tak zacząłby na to reagować, bo w domu nie było nikogo poza nimi. Domyślał się, że pierwsze wrażenie, jakiego zawsze wszyscy doznawali, gdy już witali w jego progach, było raczej kiepskie. Nie czuł się jednakże w obowiązku wyprowadzania wszystkich z błędu. Remontował w swoim tempie, starając się, aby dom powoli, ale skutecznie był taki, jakiego chciał. Łazienka oraz kuchnia były najważniejsze, dlatego na nich skupił się na samym początku i cóż, był w pewnym sensie dumny z nich. Najwyraźniej wysiłek się opłacił, skoro Puchon zaniemówił i czule gładził blat. Ileż on się nachodził za blatem kamiennym, który będzie wyglądał jak drewno! Ostatecznie kamień był lepszy w kuchni, gdzie trzeba było obrabiać mięso, a nie było się fanem desek do krojenia. Drewno jednakże ocieplało wystrój, którego również nie mogło zabraknąć. W końcu nie wytrzymał i zaśmiał się kolejny raz. - Zawsze chętny? - spytał, łapiąc za te słowa i nie dbając o to, że zostały już wyjaśnione. Wyciągnął dwa kubki, do swojego dosypując nieco cynamonu, a następnie nalał im obu kawy. Dopytał jeszcze, czy Skyler słodzi, albo dodaje mleka, aby podać, co potrzeba, zanim podszedł do kranu. Umył ręce, jak nakazywały przepisy, unosząc brew w zdziwieniu, kiedy otrzymał ścierkę na bark. Czyżby dlatego nic mu nigdy nie wychodziło, bo nie miał tajemniczej ścierki na ramieniu? Nie, to byłoby zbyt proste. Zaraz też dostał tak trudne pytanie, że chwilę trwało, gdy myślał nad odpowiedzią, sięgając po kawę ze zmarszczonymi brwiami. Zapach, jaki uderzył go z kubka wywołał lekki uśmiech zadowolenia, ale także ułatwił odpowiedź. - Ma być miękka, puszysta, ale nie ciągnąca się. Takie… Osiem? - odpowiedział, na końcu patrząc odrobinę niepewnie na swojego kuchennego nauczyciela, odkładając kubek na bok i przyglądając się ruchom jego różdżki w trakcie odkażania oraz ocieplania blatu. Z zamyślenia wyrwało go kolejne pytanie i już spokojniej wymówione imię. - Nie. Eliksiry są dla mnie równie niezrozumiałe co runy. Potrafię gotować, ale nawet wiedza tam potrzebna nie pomogła w nie spaleniu poprzednich bułek - odpowiedział, podchodząc pół kroku bliżej, szykując się do obserwowania wyrabiania ciasta, a może nawet własnych prób wykonania go.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Po prostu Josh. Nie potrafił do końca pogodzić się z takim podejściem, bo choć słodkie Joshi w życiu nie przeszłoby mu przez usta, to jednak lubił wszelkie ksywki, bo pozwalały, no właśnie: na podkreślenie, że nikt nie zasługuje na to, by postawić przed jego imieniem "po prostu", bo przecież każdego stać na dużo więcej. Dusza romantyka rozbudzona polskimi lekturami w domowej biblioteczce zdeterminowała w nim silne przekonanie o wyjątkowości jednostki, a jednak nawet on, brat bliźniak Niezręczności, nie mógł sobie pozwolić na drążenie tego tematu i większą śmiałość, bo przecież fakt pewnego spoufalenia się na prywatnym terytorium wcale nie oznaczał zniesienia wszelkich granic. Josh wciąż był pracownikiem Hogwartu, a on sam - jedynie uczniem. Najwyższe spoufalenie, na jakie z pewnością zdobyłby się w takich okolicznościach, nie było teraz dostępne, skoro miał swojego Wilka i zdecydowanie nie chciał tego zepsuć. A przynajmniej chciał odwlec to psucie w czasie, dość pewny, że w końcu noga powinie mu się za stanowczo i wyjebie się majestatycznie tuż pod nogami Mefisto. Mruknął cicho, zwabiony zapachem cynamonu, który tak uwielbiał, póki nie przyczepiał się do niego samego i ciekawsko zerknął w Kubek Josha, by zaraz do własnego dowalić zabójczą porcję cukru. Cóż, każdy miał swoje sposoby i nie mógł nie rozczulić się nieco tą charakterystyczną personalizacją napoju, własny kubek po zaledwie dwóch łykach odstawiając jednak na bok, chcąc sięgnąć do niego dopiero w przerwie, jako nagrodę za swoją pracę. W końcu… i tak woli zimną kawę. Uniósł brew i przesunął spojrzeniem po gospodarzu, zachęcony do zaczepności tym wyłapaniem ukrytego sensu jego “chęci”, czując już, że to niezobowiązujące spoufalanie zamknięte w remontowanych ścianach, umożliwia mu znacznie więcej, niż tylko wypowiedzenie jego imienia. - Osiem? Dałbym więcej, ale jak uważasz - mruknął, nie odrywając jeszcze oceniającego spojrzenia od sylwetki ex-Puchona, tylko drżącym z rozbawienia kącikiem ust zdradzając, że jego myśli zbiegły już na zupełnie inną skalę, która nijak nie wiązała się z ciastem. Przygryzł w zamyśleniu wargę, sam siebie upominając do koncentracji i zastanawiając się czy przepis jego babci ujdzie za takie “osiem”, dochodząc do wniosku, że jeśli doda jeszcze jedno żółtko, to ciasto powinno wyrosnąć w punkt. I choć kierowały nim lata praktyki i żmudnie zdobywane doświadczenie, zarówno to magiczne, jak i mugolskie, to momentami w pewne zazwyczaj ruchy wkradał się ten motywujący niepokój, że coś nie pójdzie po jego myśli. A przecież musiało być perfekcyjnie. Zawsze. - O nie, gotowanie to co innego. Cukiernictwo to zupełnie- W sensie jeśli chodzi o same ciasta i ciastka, to wystarczy zrozumieć jak wpływają na siebie główne składniki, dodać do tego czynnik temperatury i czasu… - zaczął tłumaczyć, w swoim mniemaniu nakreślając w ten sposób jak proste do opanowania są wypieki, a cała reszta to cóż, wyobraźnia co do dodatków i ozdabianie, wyciągając wszystkie potrzebne składniki na blat obok. - Porządzę się, okej? - spytał, ale nie czekając wcale na zgodę zajrzał już do pierwszej szafki, nauczony obeznaniem z wieloma kuchniami zgadując instynktownie choć mniej więcej położenie potrzebnych mu naczyń. Zatrzymał się przed Joshem, by spojrzeć w piwne oczy, gdy tylko podawał mu miskę do ręki i uśmiechnął się ciepło, dopiero teraz przypominając sobie co planował mu powiedzieć zanim jeszcze dał się rozproszyć wyglądem jego domu. - Tak w ogóle, to dziękuję za ten listowny doping dla Puchonów. To był naprawdę uroczy gest - nakreślił powoli, ważąc każde słowo niskimi tonami, by nie zgubić się w wypowiedzi w tak typowy dla siebie sposób, jak zwykle nie czując żadnych oporów, by nawet i wprost nazwać Josha słodkim, choć sam z pewnością cały spiąłby się, gdyby to jego ktoś tak nazwał. - Dobrze się składa, że doceniasz pracę bez magii, bo osobiście traktuję ją jako ułatwienie, a nie wyręczenie, więc… w ogóle chcę byś jak najwięcej zrobił sam, bo wtedy więcej z tego wyniesiesz - wyjaśnił, opierając się biodrem o blat i wrzucił do trzymanej przez mężczyznę miski odmierzone trzydzieści gram drożdży, unosząc znów spojrzenie do jaśniejszych refleksów światła w jego tęczówkach. - Wiek nie zawsze oznacza większe doświadczenie - zaczął wymownie, mimowolnie unosząc jedną z brwi, jakby wymuszone to było przez połowiczny uśmiech. - Więc trudno mi oszacować jak dużo już umiesz i mogę tłumaczyć Ci banały, ale mogę też pominąć coś ważnego. Po prostu pytaj, jeśli masz wątpliwości - dokończył, uciekając czujnym spojrzeniem do ilości dosypywanego do miski cukru, by przekazać już łyżkę Walshowi, gotów ingerować i wprowadzić poprawki nawet na etapie zwykłego ucierania dwóch składników. - Mój dziadek zawsze mówił, że drożdże trzeba traktować jak ukochaną kobietę. Z szacunkiem, wyczuciem i stale dbać o utrzymanie temperatury - wyjaśnił powoli, nawet nie kryjąc rozbawienia z tego podejścia, a dzieląc się tą myślą po to, by subtelnie nakierować mężczyznę co do intensywności ruchów, pozerkując na niego kątem oka, gdy sam podgrzewał zaklęciem odmierzone - jak zwykle na oko - mleko w kubku, dopiero upewniając się co do odpowiedniego połączenia cukru, poinstruował Josha, by dodał łyżkę mąki, tłumacząc dlaczego dodaje na razie tylko część mleka do rozczynu. - Obiecuję, że jak już z Tobą skończę, to nikt się nie oprze Twoim bułkom - mruknął, wykręcony do niego profilem, zaraz już przygryzając wargę, by zdusić w sobie rozbawienie i ewidentnie klarowną myślą, kogo konkretnie Josh mógłby na swoje bułki wabić, jedną ręką przyciągajac do siebie miskę, by odmierzyć do niej mąkę.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh do swojego imienia, a raczej jego zdrobnienia nie podchodził, jak do czegoś wyjątkowego. Wszyscy wokół uzywali jednej formy i wbrew pozorom, o wiele żadziej słyszał swoje pełne imię. Gdyby tylko Skyler w tak krótkim czasie postanowił nagle zwracać się do niego wymyślonym, nowym zdrobnieniem, pewnie skomentowałby to tylko śmiechem. Nie wierzył, aby jakiekolwiek inne mogło do niego przylgnąć. Z tego, co pamiętał, nawet w czasach szkolnych nie miał ksywki. No, czasem Alex nazywa go cynamonką, ale nie ma to wtedy zbyt pozytywnego wydźwięku. Zaś cała reszta możliwości, jakie dawało spoufalanie się w zamkniętych czterech ścianach domu, nie była czymś, na co sam Josh wpadłby w tej chwili i zdecydowanie zdziwiłby się, gdyby coś takiego miało miejsce. Na całe szczęście jeden był zajęty, a drugi zdawał się nie dostrzegać nikogo więcej, poza właścicielem pewnych bardzo konkretnych błękitnych oczu. Nie tyczyło się to jednak przyjemnego flirtu, który zawsze potrafił wzbogacić zwykłą rozmowę o cieplejsze tony, dodając odrobinę smaczku do zwykłego dnia. Kochał flirtować i nie ukrywał się z tym, a gdy tylko trafiał na kogoś, kto również podłapywał grę, czuł się jak ryba w wodzie. Nie rozumiał, dlaczego dla wielu flirt wiązał się z bardzo konkretnymi chęciami i właśnie tu tkwił problem, nad którym nie zamierzał się teraz pochylać. Uniósł brew w rozbawieniu, kiedy Skyler tak otwarcie przesunął po nim spojrzeniem. Cóż, słowa mile łechtały jego ego, ale także skłaniały do śmiechu i ciągnięcia zabawy dalej, choć z całą pewnością nie wypadało. - Domyślam się, że dobrze wyglądam w dresie - odpowiedział automatycznie, śmiejąc się cicho, gdy tylko dostrzegł, że student najwyraźniej próbuje skupić sie na tym, po co tutaj przyszedł. On sam powinien zrobić dokładnie to samo. Wciągnął spokojnie powietrze, przesuwając palcem wskazującym po dolnej wardze, próbując cały zapał przelać na naukę. Nie wierzył, żeby ktoś był w stanie zrobić z niego dobrego cukiernika, ale zadowoli się poziomem "nie spalam pieca, ani kuchni". Przekrzywił z zaciekawieniem głowę, ponownie unosząc kubek do ust, aby spokojnie popijać kawę w czasie, gdy Puchon tłumaczył, na czym poleca cukiernictwo. Widać, że było to coś, na czym znał się bardzo dobrze. Nie chciał psuć mu humoru, mówiąc, że czuje się, jakby rozmawiali o czymś z zakresu czarnej magii. Liczył na to, że w praktyce zrozumie więcej... Mimowolnie próbował przełożyć to na gotowanie. Ostatecznie w odpowiednim przyrządzeniu mięsa również liczył się czas, a także przyprawy. Inaczej przygotowywało się hipogryfa, a inaczej zwykłą wieprzowinę. Może jednak Skyler nie miał w pełni racji? Albo właśnie takie myślenie sprawiało, że cukiernicze próby Josha kończyły się zwęglonym truchłem drożdżowego ciasta. Na pytanie o porzadzenie się, jedynie skinął głową. Gotów był pokierować go do odpowiednich szafek, ale nie miał pojęcia, czego będzie potrzebować. Wolał więc dać mu wolną rękę i czekać na to, co będzie dalej. W milczeniu, z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie było mu to jednak dane. Nie dość, że dość szybko dostał miskę do rąk, tak również zostały skomentowane jego listy do wszystkich borsuków. Uroczy. Nigdy nie miał problemu z tym słowem względem samego siebie, ale wypowiedziane w tej chwili sprawiło, że zmarszczył na moment brwi, próbując załapać, dlaczego akurat tym epitetem został określony jego gest. Uroczy... - Mam nadzieję, że wszyscy zdadzą egzaminy, a od przyszłego roku dacie z siebie więcej. Byłoby miło zobaczyć, jak Hufflepuff zdobywa jeden z pucharów, a drużyna pod okiem Nancy ma na to spore szanse - odpowiedział w końcu, obejmując miskę dłońmi, przyciągnąwszy ją do siebie. Nie mógł jednak zbyt długo stać w tej pozycji, bowiem zaczęła się właściwa nauka. Piwne spojrzenie w jednej chwili spoważniało, dając tym samym znać, że podchodził mimo wszystko poważnie do tego, co było mu przekazywane, aż do wytknięcia mu wieku. W tej chwili kolejny raz zaśmiał się szczerze, przygryzając na końcu wargę, aby jakoś się opanować i dać dokończyć wydawanie instrukcji studentowi. - Jesteś całkiem interesującą osobą. W jednej chwili lustrujesz mnie, jak ja cynamonki na wystawie, a w następnej wytykasz wiek - rzucił z udawanym oburzeniem, aby po chwili mrugnąć zaczepnie. - Z zakresu pieczenia nie wiem nic, ale mam nadzieję, że twój dziadek się nie mylił i doświadczenie z kobietami wystarczy, aby drożdże były zadowolone - dodał po chwili, zaczynając ucierać składniki w misce. Ruch miał zdecydowany, ale nie gwałtowny. Spokojny, a nawet można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że rytmiczny. Nagle spojrzeniem trafił na bransoletki, które zdobiły jego lewy nadgarstek. Przerwał na moment pracę, aby szybko je zdjąć i schować do kieszeni. Byłoby szkoda, gdyby miało coś się z nimi stać po kontakcie z ciastem, a już zupełnie, gdyby straciły swoje drobne zdolności, w przypadku konieczności czyszczenia, bądź ich naprawy. Ujął ponownie miskę w dłonie, oparł się tyłem o blat i kontynuował ucieranie. Nikt nie oprze się twoim bułkom... Aż westchnął ciężko, przypominając sobie, w jak idiotycznym impasie jest w tej chwili z gajowym. W tej chwili nie napisałby do niego z pytaniem o to, czy lubi cynamonki, a przecież było to dość kluczowe. Cóż, najwyżej swoje wypieki będzie podsuwał Alexowi. Przynajmniej się nie zmarnują, a nawet, jeśli będą niesmaczne, usłyszy pochwałę. Tak, brak krytyki można było odebrać jako pochwałę. - Mam wierzyć, że udało ci się na wypieki poderwać wilkołaka? - spytał, decydując się nie uciekać od tematu plotek, a przypominając sobie, z kim widział Skylera na warsztatach Chrisa. Wyraźnie próbował uciec myślami do czegoś innego, co nie wychodziło mu zbyt dobrze.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Dres. Coś co Jeszcze nie tak dawno kojarzyło mu się jedynie z brakiem pewności siebie, kompletnym zaprzeczeniem tego czym był dla niego mundurek. W końcu wręcz karykaturalnie często pojawiał się wszędzie w białej koszuli tylko w niej odnajdując komfort, będąc pewien, że to właśnie ona kryje wszelkie jego niedoskonałości i sprawia, że nieważne jak bardzo będzie gubił się wypowiedzi, to zawsze zdoła wyjść dzięki temu nieco lepiej. I o ile wciąż uważał, że koszula absurdalnie wręcz podbija atrakcyjność, to teraz, po kilku miesiącach podziwiania Mefisto w luźno zwisających na biodrach spodniach, musi przyznać, że i dresy potrafią niezwykle kusząco prezentować się na męskim ciele. Po prostu nie na jego własnym i jakby z myślą o tym wygładził czernie swojej koszuli z pewną wdzięcznością dla nieco sztywnego materiału, który musiał ukrywać niedoskonałości jego mięśni, których ani u Mefisto, ani u Walsha po prostu nie było. - Wydaje mi się, że... trochę specjalnie się wycofujemy z tej rywalizacji o puchar? - nakreślił ostrożnie, zerkając już na gospodarza kątem oka, by sprawdzić jego reakcję na taką teorię - No, muszę przyznać, że jako prefekt wcale nie dopinguję Puchonów, żeby walczyli o punty, raczej... No czasem ich motywuję ciastkami do pójścia na jakieś zajęcia i nagradzam bonusowo za ilość zdobytych punktów, ale... - urwał, przypominając sobie jak Ezra szastał własnymi pieniędzmi, rozdając różne materialne dobra za najlepsze wyniki Krukonów i aż spinał się mimowolnie od wewnętrznego buntu przed taką postawą. - Mam wrażenie, że niektórzy prefekci zapomnieli, że punkty zostały stworzone, by motywować do nauki, więc- No nie wiem, nie podoba mi się to. Nie podoba mi się ta presja i zapominanie, że w tym wszystkim chodzi przecież o wiedzę, a nie o zwycięstwo, nie mówiąc już o tym, że niektórzy odmawiają przez to pomocy ludziom z innych domów - rozgadał się, mimowolnie ściągając brwi w lekkiej irytacji nad tym, ile taka nagonka kosztowała co wrażliwsze Puchonki, którym przecież nie raz warzył na szybko jakieś eliksiry, by ulżyć im w fizycznych objawach stresu. - A opiekunowie... - prychnął cicho, wchodząc już w ten tryb plotkarza naczelnego i z dłonią opartą o blat pochylił się nieco do Josha, ściszając odrobinę głos, jakby faktycznie ktoś mógłby ich podsłuchać w prywatnej kuchni remontowanego domu. - Dear nastraszyła Ślizgonów, że osobiście dopilnuje, by wywalić ze szkoły każdego, kto straci choć jeden punkt. Mamy szczęście, że Perp- Profesor Perpetua nigdy by takiego stresu nie zafundowała Puszkom - dokończył, mimowolnie ocieplając ton swojego głosu na samą wzmiankę uwielbianej nauczycielki, dając pognać myślom do tego roku, kiedy ostatnio Puchonom udało się wygrać Puchar. - Zdecydowanie nie wytykam Ci wieku, Joshua - wymruczał ciepło, może nawet nieco rozbawiony, doszukując się w tym kompleksów na tym tle i już nie mogąc doczekać się aż przedyskutuje ten temat z Mefisto, by wspólnie pooceniać atrakcyjność i wiek poszczególnych nauczycieli, teraz instynktownie zaciskając już dłoń na różdżce i napowietrzając odsypaną do miski mąkę. - Oh, to Ty to miałeś przesiać. No trudno... - mruknął nisko od nosem, zamieniając się naczynia z Joshem, by poinstruować go ile czasu potrzebują drożdże i że właściwie mogliby to przyspieszyć zaklęciami, ale skoro i tak zrobią to w kolejnych etapach wyrastania ciasta, to teraz warto dać im te "naturalne" dziesięć minut spokoju, przygotowując do końca suchą mieszankę składników i... po prostu mogąc wykorzystać te kilka minut na rozmowę przy kawie. Uniósł jasne spojrzenie swoich zupełnie przeciętnie niebieskich oczu wstrzymując w sobie rozbawione parsknięcie, bo prawdę mówiąc wciąż nie wiedział na co wyrwał swojego Wilkołaka. Na żałosny tatuaż? Na spontanicznego tatara w hogwarckiej kuchni? Na seks w łazience prefektów? - To on mnie wyrwał - olśniło go w końcu i aż zamrugał w zdziwieniu nad tym odkryciem, bo Merlinie, faktycznie ten jeden raz to nie on gonił kogoś na ślepo, a dał się poprowadzić, a dokładniej, wyprowadzić z ciemnych rejonów swojego mózgu, w które zawędrował przez Finna. - Ale! - odbił, odruchowo kładąc dłoń na ramieniu Josha, chcąc nadać powagi swoim kolejnym słowom - To nie tak, że nie miałem swojego wkładu. Powiedzenie przez żołądek do serca istnieje z jakiegoś powodu i cały sekret tkwi w tym, by dobraniem przepisu pokazać, że włożyło się nie tylko starania ale i m y ś l i w stworzenie czegoś bardzo konkretnego - tłumaczył z uwagą ważąc słowa, by jak najlepiej przekazać szczere myśli i cofnął dłoń, by odgarnąć loki w tył, tylko po to, by te zaraz sprężystym ruchem wróciły na swoje miejsce - Jakbym chciał Ciebie wyrwać, to dość jasne, że upiekłbym Ci coś z cynamonem - zauważył, wywracając oczami z uśmiechem, tym gestem podłapanym od swojego Wilka - Ale jakbym chciał już wyrwać... no nie wiem, CZYSTO TEORETYCZNIE, kogoś zainteresowanego zielarstwem, to załatwiłbym jakieś jadalne kwiatki, albo nie wiem, wykorzystałbym jakoś węglowe świetliki - dokończył, nawet nie siląc się na subtelność swojej aluzji, chcąc jakoś wytłumaczyć Joshowi, że poczęstowanie Chrisa cynamonkami sprawi, że ten w przyszłości będzie je z nim kojarzył, ale takim gestem... nie ujmie go wcale za serce.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Dres był w porządku, o ile mowa była o bawełnianym, nie ortalionowym. Josh uwielbiał wszelkiej maści dresy do ćwiczeń, albo chodzenia po domu. Koszule, garnitury, należały do garderoby na ważne okazje. Wyglądał dobrze, ale nie lubił tego mało wygodnego stroju. Garnitur był dobry, żeby podkręcić atmosferę między osobami, a później go zdjąć. Tyle. Nie należało jednak mówić o tym w tej chwili, gdy niewinny flirt zbyt często wkradał się do rozmowy, choć nie powinien. Nie chciał bzdurnych plotek krążących po szkole, gdy sam próbował podbić członka kadry. Podejrzewał, że raczej nie byłby zadowolony, choć mógł się mylić. Jednak, biorąc pod uwagę rozluźnienie relacji po felernej potańcówce, gdyż był umówiony z Biancą, prawdopodobieństwo ochłodzenia znajomości było wysokie. O ile nie udałoby mu się ponownie przeprosić. Na całe szczęście nie wiedział o kompleksie Skylera na punkcie mięśni, bo mogłoby się to skończyć albo propozycją wspólnych treningów, albo propozycją rozmowy w celu wyleczenia tego typu myślenia. Słuchał słów studenta z wyraźnym zamyśleniem na twarzy, a nawet przygryzł nieznacznie dolną wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Pasowałoby do Puchonów, odsuwać się od tej walki i czerpać przyjemności z czasu spędzonego w szkole. Przecież sam taki był. Jednak jednocześnie miał ochotę zobaczyć, jak Puchoni odbierają Puchar. Nie Domów, nie był w końcu ich opiekunem, ale Quidditcha. Choć cieszyła go każda wygrana, choć czuł się dumny, słysząc, że kolejne osoby dostają się do zawodowych drużyn, chciał zobaczyć, jak to właśnie borsuki odbierają ten jeden puchar. Teraz miały szansę, miały Nancy. - Nie chcę mówić za opiekunów, ale wyścig o puchar to nie tylko wasza walka. Opiekunowie też pewnie takie coś odczuwają, stąd próbują jakoś was popchnąć, a przynajmniej ja to tak odczuwam - odpowiedział, wzruszając lekko ramieniem, po czym nieznacznie westchnął. - Jestem Puchonem, ale też kocham quidditch. Czułbym się... dumny... gdyby to nasz dom wygrał zawody w przyszłym roku - wyznał, uśmiechając się szeroko, aż dołeczki pojawiły się na jego policzkach. Nie zamierzał ukrywać, że wciąż czuł się związany z dawnym domem i delikatnie faworyzował ich. Ostatecznie to im wysłał słodkości. Zwyczajnie miał wciąż marzenia, ale rozumiał, dlaczego uciekają od wyścigu szczurów. Rozumiał podejście Skylera i nie negował go, co było widać w jego uśmiechu i ciepłym, nieco rozbawionym spojrzeniu. Dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedział o opiekunce Ślizgonów i aż uniósł zaciśniętą w pięść dłoń do ust, aby zahamować śmiech. - Ślizgoni to chyba poniekąd moja wina za odjęcie im zaledwie pięćdziesięciu punktów za łamanie regulaminu - powiedział cicho, tonem, który można byłoby uznać za pełny skruchy, gdyby nie ogólne rozbawienie i spojrzenie jasno mówiące, że zrobiłby to ponownie. Podejrzewał, że Dear mogła zagrozić tak swoim podopiecznym po zgłoszeniu jej kwestii nakrycia jednego z chłopaków na zabawach z Gryfonką. Ach, Solberg i Sorrento. Nie wiedział, czy uspokoili się po tamtym zdarzeniu, czy może zaczęli bardziej dbać o pozamykanie drzwi i wyciszenie, ale najważniejsze, że znów na nikogo nie wpadł. Kiedy kolejny raz jego imię zostało wypowiedziane w ten mruczący sposób, nie potrafił powstrzymać cichego śmiechu. Gdyby tylko chłopak był nieco starszy, wolny, a on nie był zapatrzony w kogoś innego. Albo prościej, gdyby ktoś inny tak wypowiedział jego imię. Cóż, o tym mógł sobie pomarzyć. Nie przeszkadzało to jednak w śmianiu się, ale należało mu to wybaczyć. Czuł się dobrze, był zrelaksowany, we własnym domu, a Schuester skutecznie odciągał myśli od problemów, a przynajmniej do czasu, aż nie zaczynał rzucać subtelnymi, bądź nie, uwagami. - Mam taką nadzieję, bo wciąż jestem młody - odpowiedział, podrzucając wesoło brwiami. Prawdę mówiąc, czuł się niewiele starszy od niego, ale ciało mówiło co innego. Nim się obejrzy, będzie starym dziadem, jednak hej, będzie już potrafił piec! Słuchał uważnie, jak należy obchodzić się z drożdżami, dopytując nieco o czas, ile go potrzebują, aby wyrosnąć oraz pozostałe aspekty jak ciepło, czy przeciąg. On nie potrafił piec, ale kiedyś babcia była tą, co rozpieszczała go słodkościami i miał przebłyski wspomnień, jak karała go za zbyt szybkie latanie po kuchni na dziecięcej miotle, twierdząc, że robi przeciąg i ciasto nie wyjdzie. Cóż, uważał to za zwykle historyjki, narzekania babci, ale z czasem odkrywał, że w wielu tego typu słowach, kryło się ziarno prawdy. Szczególnie w kulinarnych "mitach", choć wciąż nie wiedział, co ma faza księżyca do dań, ale może i to dotyczyło wypieków? W tej chwili było to jednakże mało istotne. Szczególnie gdy zaczął się temat plotek i Josh nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, gdy tylko Skyler zaczął odpowiadać, wyraźnie czując się swobodnie. Położenie ręki na swoim ramieniu nie skomentował werbalnie, ale rozbawione spojrzenie mówiło wiele. Po chwili nawet wybuchnął śmiechem, gdy Puchon gładko przeszedł do porad sercowo-cukierniczych. Zaczynał rozumieć, jak czują się dzieciaki, gdy ich wypytuje w trosce o jakość gry. - Tak… Czysto teoretycznie - mruknął, spoglądając na drożdże, które leżakowały sobie do wyrośnięcia. - Choć podejrzewam, że uprzejmie zostałbym poproszony o odejście, zanim bułki zostałyby skosztowane, ale wręcz przeciwnie, siedzielibyśmy w zupełnej ciszy - mruknął całkowicie wbrew sobie, bo naprawdę nie miał zamiaru nikomu się z tego zwierzać, ani rozpowiadać o wszystkim, ale najwyraźniej bardziej potrzebował pomarudzić na głos, niż myślał. Odchrząknął lekko, spoglądając na Skylera z ukosa. - Wybacz ciekawość, czyli, zakładając, że mieszkacie razem, to ty urzędujesz w kuchni i gotujesz? Prawdą jest, że wilkołaki wolą raczej średnio wysmażone mięsa? - spytał, czując jak zainteresowanie tą częścią kuchennego świata, budzi się w nim do życia.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Pokiwał powoli głową, przyjmując sposób patrzenia Walsha, uśmiechając się lekko pod tym prostym stwierdzeniem "jestem Puchonem", w którym czuł dumę płynącą z tych dwóch słów. Nie każdy utożsamiał się ze swoim domem, w tak dużym stopniu jak on sam, więc zawsze miło było widzieć, że nawet po zakończeniu szkoły, niektórzy wciąż czuli się związani ze swoimi szkolnymi barwami. Naiwność nie pozwalała mu łączyć tego z faktem pracy w szkole, chcąc wierzyć, że on sam (zaledwie za nieco więcej niż rok!) rozpocznie nowy rozdział w życiu, ale wciąż będzie kierował się tymi samymi, puchońskimi wartościami, by nawet i na łożu śmierci móc sobie powiedzieć, że żył według cech, które ceniła założycielka o najbardziej złotym sercu z całej czwórki. - Jakkolwiek zdecydowanie nie kocham quidditcha - wybacz - tak muszę przyznać, że byłbym dumny z wygrania zawodów - podłapał, przechodząc już myślami do tego pucharu, który miał na myśli Josh - Nancy daje z siebie sto procent i jest cudowną liderką... kapitanem. Kapitanką? - zamotał się na chwilę, mrużąc oko w próbie odnalezienia odpowiedniego słowa, nie do końca łapiąc które z nich pokaże, że przecież stara się jak może w byciu feministą, nawet jak nie do końca nadąża za tymi wszystkimi sugestiami i zmianami. Jednak... na koniec dnia liczył się przede wszystkim szacunek, prawda? A ten w jego żyłach płynął gęściej, niż wynosiło stężenie cynamonu w krwi Josha. - P-pięćdziesięciu? To co oni kurwa... - urwał, z głośnym plaśnięciem przyklejając sobie dłoń do ust w złapaniu się na zbyt swobodnym przekleństwie, zupełnie zapominając, że nawet jeśli atmosfera jest tak luźna, a Josh niezwykle przyjazny i atrakcyjny, to wciąż jest przecież pracownikiem Hogwartu, a on nie tylko studentem... ale i prefektem, który powinien świecić przykładem. - Przepraszam - zreflektował się zaraz, odwracając się zaraz w stronę drożdżowej papki, by dłonią spróbować zetrzeć ciepło z krańców swoich policzków, jakby to łaskotanie stanowiło jedynie efekt siedzącego tam drobnego motyla. - Pięćdziesiąt to naprawdę dużo - zauważył, pozerkując już ciekawsko na Josha, by spróbować bez bezpośredniego pytania dowiedzieć się co właściwie się wydarzyło - Zgaduję, że za brak mundurka się tyle nie traci - strzelił w jeden z łagodniej ocenianych przewinień i - właściwie jedyny - za który on sam odejmuje punkty, by zmotywować Walsha do odbicia, że jest bardzo daleko od prawdy (nawet jeśli nieświadomie w pewnym sensie ma racje). Uniósł nieco brwi w zdziwieniu, słysząc o tej niezbyt grzecznej reakcji jak na fakt, że ktoś częstuje Cię domowymi wypiekami i spojrzenie nieco mu zbystrzało w dostrzeżeniu jak swobodnie Josh z nim rozmawia, ile w tym zupełnie naturalnego w swojej niewinności flirtu, nie mówiąc już o czarującym nieskrępowanym śmiechu, o którym on sam mógłby tylko pomarzyć. Zdecydowanie był z niego kawał flirciarza, ale w zupełnie innym typie od jego Mefisto, który czaruje gładkimi komplementami. - To... ciekawe. Brzmi jakbyś czymś podpadł - mruknął, mrużąc oczy w rozbawionej podejrzliwości i tak już obstawiając, że uroczy wiankogłowy gajowy zwyczajnie nie ufa flirtującemu na prawo i lewo exPuchonowi. W końcu nie każdy miał tyle szczęścia co Mefisto, by trafić na Puchona, który uwierzy w każdą wymówkę. Ledwo zdążył zakryć uśmiech kubkiem, by upić kilka łyków wciąż ciepłej kawy, a zakrztusił się lekko od nagłego zaskoczenia stwierdzeniem, że mogliby już ze sobą mieszkać. - N-nie mieszkamy - zaprotestował szybko, chociaż nawet nie o to chodziło w tym pytaniu, czując jak idiotycznie przyspiesza mu serce, zawsze będąc przerażony tak oficjalnymi krokami, a po zerwaniu z Finnem (niedługo po ofercie przeprowadzki!) tym bardziej się tego obawiając, chociaż prawdę mówiąc... niewiele było nocy, które spędzałby poza Wilczą Norą. - Ale tak, to prawda. Ogólnie też dość... krwiste rzeczy, ale no, moją specjalnością jest ciasto, a nie mięso, więc... Uczę się powoli, a Mef pewnie i tak zjadłby wszystko co mu podam na talerz - odpowiedział powoli, rozluźniając się po tym krótkim spięciu i z uśmiechem okręcając kubek w dłoniach. - Zbieram na kurs w restauracji, bo z moich znajomych raczej nikt mnie nie poduczy, a jak sam kombinuję... to widzę, że i tak wciskam to mięso pod ciasto, by jakoś zakryć swoje braki - przyznał się, nie krępując się zbytnio mówić głośno, że kuchnia raczej kojarzy mu się z miską i wałkiem, niż z tacką i nożem. - A czemu właściwie... Znasz jakiegoś Wilkołaka? - dopytał się, w jakiejś absurdalnej chwili zazdrości nawet podejrzewając Walsha o niezdrowe zainteresowanie jego Mefisto, który przecież już zaraz kończy studia, a więc stanie się całkiem legalny dla nauczyciela. - Nie wiem czy to tylko Mef, ale ze słodkiego tak naprawdę luni chyba tylko befsztykowe lizaki, więc... chyba chodzi głównie o ten posmak krwi.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Wbrew pozorom nie było trudno żyć tak, jak powinien teoretycznie żyć Puchon. Przynajmniej Josh nie miał z tym problemów, choć nie jedno mogłoby być lepiej w jego życiu. Nie zwracał na to nigdy szczególnej uwagi, a i tak zawsze wychodził do każdego z uśmiechem, gotów pomóc, gotów porozmawiać. Ciepły uśmiech, szczery śmiech, towarzyszyły mu właściwie na każdym kroku. Jeśli miał problemy, zachowywał wszystko w sobie, ukrywając to pod kolejnymi żartami, byli inni, nie przejmowali się jego sprawami. Choć zgrywał, że nie zna się zupełnie na zielarstwie, na OWuTeMach dostał z nich ocenę Powyżej Oczekiwań. Do tego zamiłowanie do słodkich bułeczek. Wzór Puchona! Przynajmniej w jakimś stopniu. Przynajmniej, gdy nie chodziło o sport, bo tam zdecydowanie nie był miły. - Kapitanem. Tak, jest naprawdę świetnym graczem, odkryciem tego roku. Chciała być ścigającą, a jest urodzonym pałkarzem... Wiem, że to nie jest tylko moja zasługa, ale jestem z niej dumny i z tego, jak poprowadziła drużynę, że wygrali ostatni swój mecz - odpowiedział, nie kryjąc ciepłych, nieomal ojcowskich nut w swoim głosie. Odczuwał dumę całym sobą, pamiętając jej wątpliwości po objęciu stołka kapitana. Niepotrzebnie, co pokazała w trakcie meczu z Gryfonami. Nie potrafił nawet przestać się uśmiechać z lekkim rozmarzeniem, gdy o tym myślał. Będzie musiał złapać ją na rozmowę w trakcie wakacji, bo z wielką ochotą dowiedziałby się, jak się czuje teraz. Czy zszedł stres? Jednak póki co, miał w domu innego Puchona, z którym rozmowa zaczęła zdecydowanie przypominać plotki, ale nie przeszkadzało mu to. Tak samo, jak przekleństwo, które wyrwało się studentowi. -Spokojnie, nie karzę za przekleństwa - rzucił krótko na jego przeprosiny i mrugnął zaczepnie. Jakich on użył wtedy słów? Jebana chęć pieprzenia? Tak, jakoś tak... Aż parsknął śmiechem do wspomnienia, po czym spojrzał z ukosa na Skylera, gdy ten próbował dowiedzieć się czegoś więcej. Cóż, skoro i tak nie krył tego wcześniej, to dlaczego teraz miałby udawać, że nie zamierza mówić głośno o przewinieniach innych? Zwłaszcza że to był szczyt głupoty. - A mam mówić wprost, czy grzecznie, jak na profesora przystało? - spytał retorycznie, żeby zaraz spojrzeć prosto w oczy Puchona. - On miał na sobie dół z piżamy, ona tylko majtki, byli w trakcie albo daleko posuniętej gry wstępnej, albo nie planowali iść dalej. Odebrałbym mniej punktów, gdyby nie próbowali wyprosić mnie z komnaty, twierdząc, że mają noc poślubną - streścił całe zdarzenie, pomijając zamienienie ich ubrań w króliki, które rozbiegły się wtedy po piętrze. Nie wszystko musiał wiedzieć. - Jestem dość łagodny, jak każdy łamałem ten punkt regulaminu w murach szkoły, ale przynajmniej dbałem o to, żeby nikt nie przeszkodził. Nie zostawiałem drzwi otwartych ani niewyciszonych... Nie mówiąc o odrobinie szacunku do profesora, którego ostatnim marzeniem jest obserwowanie dzieciaków w trakcie zabawy - dodał, przewracając oczami, żeby zaraz prychnąć. - Po wszystkim dostałem anonimowo seksowny strój policjanta z serii przebieranek. Gdybym mógł udowodnić, że to oni, odjąłbym kolejne punkty - dodał, a Puchon mógł spokojnie dostrzec w jego spojrzeniu ostrzegawcze błyski irytacji. Josh naprawdę wiele potrafił zrozumieć i wytrzymać, ale nienawidził ignorancji, kłamstwa, bezczelności wyniesionej do potęgi. Miał z nie jedną osobą do czynienia w swoim życiu, ale tamto zdarzenie wciąż go mierziło. Nieco inaczej było z kwestią rozmowy o bułeczkach dla zielarza. Mając przed oczami twarz gajowego, czuł, że nie powinien o tym nic mówić. Nawet nie wiedziałby, jak miałby to wszystko ubrać w słowa, ale wiedział, że mimo wszystko, należy zachować to dla siebie. Utkwił spojrzenie w przestrzeni, na moment zamierając z lekkim uśmiechem na twarzy. Blisko pół roku zajmowało mu zbliżenie się do gajowego, a wciąż tkwił w miejscu, przez brak zahamowań. Z drugiej strony, był przekonany, że gdyby tylko Chris dowiedział sie o tym, że Skyler był u niego w domu, znów byłby jakiś problem, choć nie wiedział dlaczego. - Podpadłem nie raz. Nabieram wprawy w przeprosinach - odpowiedział, wracając do rzeczywistości i uśmiechnął się szerzej. - Nie no, nie byłoby aż tak źle. Myślę, że bez problemu przyjąłby takie bułki z jadalnymi kwiatami, choć dla mnie brzmi to jak abstrakcja. Słodkie bułeczki z bławatkiem, nagietkiem i stokrotką? Jeszcze musiałbym uważać na ich mowę, dla pewności, że nie byłoby tam jakiegoś dziwnego przesłania - pociągnął nieznacznie temat, odrobinę odkrywając się ze znajomością około zielarską. Co prawda mowę kwiatów dopiero poznawał przy Chrisie, ale całą resztę... Coś tam pamiętał, choć jego konikiem bardziej były drzewa, niż kwiaty. Ciepły uśmiech, odrobinę przepraszający, rozgościł się na jego twarzy, gdy tylko Skyler zakrztusił się kawą. Nie chciał wprawiać go w zakłopotanie swoim pytaniem, na które właściwie mógł odpowiedzieć "nie twój interes". Może jednak dotarły do niego wieści, że Josh miał tendencję do wypytywania uczniów o ich związki. Elijah, Viola, Nancy, Fillin, Boyd, a teraz Skyler. Jeszcze trochę, a będzie nadążał za nimi z plotkami. - Kurs w restauracji to całkiem ciekawy pomysł. Czyżbyś planował pracę w restauracji w przyszłości? - wtrącił pytanie, żeby już po chwili znów zaśmiać się krótko, kręcąc powoli głową. - Nie, nie znam żadnego wilkołaka. Uwielbiam za to przyrządzać mięso na różne rodzaje i to było pytanie podyktowane moimi preferencjami. Zazwyczaj przygotowuję wszystkie w punkt, aby były soczyste, rozpływające się w ustach. Nie próbowałem jeszcze nigdy przygotować czegoś na wpół krwistego, nie mając komu tego zaserwować - wyjaśnił, sięgając po kawę. Zajrzał do kubka, ze zdumieniem odkrywając, że połowy już nie ma. Kiedy to wypił?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zerknął na Josha, mimowolnie ocieplając swoje spojrzenie, gdy kąciki ust uniosły się nieco pod obserwacją tego z jakim zaangażowaniem Profesor wypowiadał się o Nancy. Jego Nancy, bo przecież on sam włączył ją już do swojej Puchoniej rodziny i nie zamierzał wypuszczać - nie tylko z Komuny, ale i z serca, gdzie złapał ją podstępnie brakiem granic swojej troski. - Dobrze wiedzieć, że w razie czego ktoś ma ją na oku - przyznał z niejaką ulgą w głosie, zupełnie bezwiednie dzieląc się tą myślą, chowając spojrzenie w ciemnej toni kawy i dopiero tam uzmysławiając sobie jak źle te słowa mogłyby zostać odebrane - W sensie, że ktoś jej pilnuje... Znaczy... Nie żeby potrzebowała opieki, jest dorosłą i zaradną kobietą... - zmieszał się nieco, wysilając wszystkie swoje feministyczne szare komórki do współpracy, nie wiedząc gdzie jego nadopiekuńczość przekracza już granicę i podważa umiejętności Nancy lub siłę jej charakteru - Ale quidditch to dość brutalna gra... - dodał, w jakiejś próbie usprawiedliwienia swojego podejścia, dobrze pamiętając jak chociażby Fabien stracił w czasie gry zęby lub jak Gabriellowi nauczyciel (!) przygrzmocił tłuczkiem w takim stopniu, że wylądował prosto w skrzydle szpitalnym i nikt nawet nie próbował go leczyć jeszcze na boisku. - A bycie Kapitanem to duża presja. Wtedy czuje się ciężar przegranej, jakby zgarnęło się go z barków całej drużyny - dodał z przygryzieniem wargi, zastanawiając się już czy i on nie powinien czuć większego ciężaru na własnych barkach jako prefekt, ale uniósł tylko wzrok na przyjemnie roziskrzone tęczówki Josha i uśmiechnął się do niego z pewną nutą większego szacunku odbitego w jasnych oczach, nie mogąc nie doceniać postawy kogoś, kto z taką pasją mówił o czymkolwiek. - Myślałem, że chwilowo mamy zapomnieć, że nim jesteś - wytknął mu z uśmiechem, by zachęcić go do tej mniej grzecznej wersji streszczenia historii, by już zaraz unieść brwi w mieszance zdziwienia z rozbawieniem, nie mogąc nie ściągnąć kącików ust w dół w próbie powstrzymania śmiechu na tę jawną bezczelność uczniów, na którą on sam w życiu by na ich miejscu nie wpadł. A którą... w pewnym sensie rozumiał, bo przecież w pewnym momencie zwyczajnie przestać jest zbyt trudno i nic nie wydaje się ważniejsze od kontynuacji. Mimo wszystko prychnął od zduszonego śmiechu, przysłaniając usta wierzchem dłoni, i tak przesuwając już spojrzeniem po sylwetce Josha, by bez problem zwizualizować go sobie w stroju policjanta, choć rozbestwiona wyobraźnia dość szybko zaczęła mu podsuwać coraz to śmielsze stroje, stopując się w porę, by nie okazało się, że z kostiumu została sama odznaka. - "Jak każdy" - powtórzył po nim rozbawiony, nie mogąc nie pokręcić przy tym głową w lekkim niedowierzaniu na tę generalizację - Mam nadzieję, że jednak nie każdy, bo zbyt wiele Puchonek jest dla mnie jak młodsze siostry, ale dobrze wiedzieć do kogo się zgłosić, gdyby kryjówki mi się skoń... czyły - urwał, pod koniec wypowiedzi uświadamiając sobie, że Mefisto już zaraz opuści Hogwart na dobre, więc tak naprawdę, musi liczyć na to, że ten związek faktycznie przetrwa wakacje i żadna kryjówka już nigdy mu się nie przyda. Przygryzł wargę, przyciągając do siebie kubek z mlekiem, by zająć czymś dłonie i pogrzać odmierzoną biel, uparcie przepychając myśli w stronę gajowego, byle nie popaść w zbyt typowe dla siebie zmartwienia. Zerknął nawet na Josha, by lekkim uśmiechem dać mu do zrozumienia jak bardzo rozumie tę siłę wyższą, która zawsze jakoś sprawia, że ma się za co przepraszać. Bo przecież wcale złych intencji się nie ma. Zapisał w pamięci, by zorganizować nieco czasu i wraz z Yuuko wybrać odpowiednie kwiatki do ciastek, by wcisnąć je Joshowi przy najbliższej okazji, musząc później zmuszać się do cierpliwości i nie dopytywać się wścibsko czy Walsh faktycznie przekazał je dalej i czy przyniosło to jakikolwiek pozytywny efekt. Przed oczami wyobraźni miał już kilka gładkich zagrywek czy tekstów i aż ożywił się nieco, ledwo wytrzymując, by nie zdradzić się przed Profesorem z tego pomysłu. - Oh, nie, to raczej tak w ramach samorozwoju, bo zdecydowanie lepiej czuję się w piekarni - odpowiedział od razu, trzymając się tego, co przecież powtarzał od lat, nie widząc dla siebie innej ścieżki kariery poza pieczeniem lub warzeniem eliksirów, najlepiej właściwie mogąc przejść pomiędzy nimi, by wyznaczyć własną drogę łączącą obie te dziedziny. - Ale... - zaczął, od razu urywając i zerkając na Josha z pełnią mocą puchoniej naiwności, jakby przed chwilą nie plotkowali sobie w najlepsze i zamyślił się na chwilę, łyżką robiąc wgłębienie w mące, by dodać tam rozczyn i resztę mleka. - Oj dobra, i tak przecież nikomu tego nie powiesz. Bo, będąc szczerym, to Mef wspominał o tym, że chciałby otworzyć bar i nie wiem, jakoś tak... pomyślałem, że fajnie byłoby móc pomóc, popracować tam chwilę, cokolwiek, nie zasugerowałem mu tego jeszcze - przyznał nieco niezręcznie, krępując się samym faktem wybiegania w przyszłość, która była przecież tak niepewna, doskonale już wiedząc jak łatwo jest stracić kogoś z dnia na dzień, czasem nawet nie wiedząc co źle się zrobiło. Ale może łatwiej było przyznać się do tej myśli właśnie przed ledwo znanym mu nauczycielem, niż przed kimkolwiek mu bliskim, kto mógłby zgasić jego nadzieję - w dobrych intencjach! - przypominając mu ile razy zdążył się już sparzyć. - Więc może kiedyś, jeśli będziesz zadowolony z naszej dzisiejszej współpracy... - podjął, wyprostowaniem się sięgając po więcej pewności siebie, od razu też wciskając miskę z wymieszaną masą Joshowi - To odwdzięczysz mi się nauczeniem mnie jakiegoś przepisu, gdzie mięso jest... "w punkt, aby były soczyste, rozpływające się w ustach" - zaproponował, puszczając mu zaczepnie oczko, by wyzbyć się z siebie resztek niepewności - Mieszaj, mieszaj, dodam Ci jajka i masło, a potem zobaczymy jak długo wytrzymają te Twoje mięśnie przy wyrabianiu ciasta dłońmi - zarządził, szturchając go lekko łokciem w biceps, by zaraz dodać zapowiedziane już składniki, próbując wyjaśnić różnicę jaką chce uzyskać dodając jajko i dwa żółtka, zamiast dwóch jajek, choć tłumaczenie tego bez możliwości wizualizacji wydawało mu się mało efektywne. - Nie wiem czy to nie jest zbyt bezczelne pytanie, ale... dogadujesz się z innymi nauczycielami? Wydajesz się mieć dobry kontakt ze studentami i ogólnie jesteś raczej dość... Merlinie, idiotycznie to brzmi, ale niech będzie "młodzieżowy" - zauważył ostrożnie, unosząc już brwi w przepraszającym odruchu, a jednak unosząc zabarwione ciekawskim błyskiem spojrzenie wprost na ciemny brąz jego oczu.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Znieruchomiał, wpatrując się w Puchona i słuchając jego słów na temat brutalności quidditcha i przez moment miał ochotę zaśmiać się, ale bynajmniej nie tak ciepło, jak do tej pory. Doprawdy, najwięcej o brutalności gry mieli do powiedzenia widzowie. - Skyler... - zaczął spokojnie, wspierając się dłonią o blat. Wyłapał, że chłopakowi zależało na dobru Nancy, że zwyczajnie się o nią troszczył i martwił, ale widział, że wypada parę spraw wyjaśnić. - Czy ty myślisz, że Nancy nie zdaje sobie sprawy z brutalności tego sportu? Z tego co grozi po zderzeniu z tłuczkiem? Jak myślisz, dlaczego jest pałkarzem? Jej zadaniem na boisku jest pilnowanie, aby koledzy z drużyny nie byli połamani przez szaloną piłkę, a jednocześnie posyłanie ich w przeciwników i, jeśli nie wiesz, Nancy to robi świetnie, sprawiając problem drugiej drużynie - mówił z łagodnym uśmiechem, ale ton głosu jasno świadczył, że nie uważa, iż należy jej chronić, co po chwili powiedział na głos. Westchnął lekko, patrząc w bok i przypominając sobie spotkanie z dziewczyną, jej obawy, wszystko, co mówiła. - Tak właściwie, bycie kapitanem nie różni się od mojej ciepłej posady… Musi wiedzieć, co dzieje się u jej zawodników, aby pomóc im w razie konieczności, bo każdy prywatny problem odbija się na grze, wpływa na morale całej drużyny. Nancy jest tego świadoma, pytałem o to. Nastawiona jest na to, że to ona jest dla drużyny, nie odwrotnie… - opuścił spojrzenie na moment, strzepując ślady mąki ze swojej koszulki, uśmiechając się delikatnie do wspomnień spotkania z dziewczyną. - Poradzi sobie jako kapitan, a jeśli będzie mieć problemy, a wielu przyjaciół, którzy z całą pewnością jej pomogą - dopowiedział już weselej. Wierzył w to i nikt nie był w stanie zmienić jego zdania. Sama mówiła, że drużyna liczy się dla niej o wiele bardziej niż własną karierą, a to się ceniło u kapitanów. Brakowało jej może odrobiny pewności siebie, przekonania, że sobie poradzi, ale właśnie od tego było przyjaciele. Wierzył, że jest otoczona osobami, którym na niej zależy, jak stojący obok niego prefekt. Była jeszcze Viola, która może i podchodziła niezbyt zdecydowanie do związania się z Nancy, ale która z całą pewnością mogła pomoc kapitan borsuków, gdyby była taka konieczność. Podrzucił zabawnie brwiami na to nieznacznie wytknięcie niepisanej umowy, żeby w końcu opisać zdarzenie. Zakładał, że wraz z końcem roku uda mu się o tym zapomnieć, aby otworzyć nowy rozdział nie tylko dla siebie, ale też dla uczniów w swoich oczach. Każdy w końcu popełnia jakieś głupstwa, mniejsze, bądź większe, ale nie należy rozgrzebywać ciągle jednego i tego samego. Przynajmniej sam wychodził z takiego założenia, choć owszem, bywały takie osoby, do których żal ciągnął się latami i nie potrafił tego przepracować. Na całe szczęście jeszcze nikt z uczniów, albo studentów, nie podpadł mu na tyle mocno. Ostatecznie strój policjanta, czy raczej kilka skrawków materiału, dość ciasnego, nie był aż tak zły, choć zupełnie nie na miejscu. Zaraz też zaśmiał się, gdy generalizacja została wyłapana. - Jedno, co zapamiętałem, to, że nie każdy jest tak święty, ani tak zły, jak wygląda… Także każdy - rzucił, wzruszając lekko ramieniem, po czym przyjrzał się uważnie chłopakowi. Coś go gryzło, przynajmniej w tej chwili, metaforycznie, reszty wiedzieć nie chciał. Domyślał się, że chodzi o jego partnera. Dość ciekawy związek, którego był ciekaw, choć nie powinien, ale na to nie mógł nic poradzić. Niestety dość szybko temat zaczął dotyczyć gajowego, a Josh czuł się niezbyt dobrze, myśląc o nim w obecnej sytuacji. Wzmianki to jedno, ale rozmyślanie, analiza sytuacji… Nie chciał teraz się nad tym zastanawiać. Wolał skupić się na karierze Skylera w cukiernictwie, bądź kuchni, mówiąc ogólnikowo. Zaczął też przyglądać się temu, co chłopak zaczął robić z mąką, starając się wszystko zapamiętać, a jego spojrzenie od razu spoważniało. Uwielbiał rozmowy o wszystkim i niczym, a o kulinariach w zupełności. Plotki, ploteczki także, ale miał wrażenie, czy właśnie Puchon otwierał się przed nim? Uniósł nieznacznie brew, zaciekawiony chwilową pauzą, jaką ten zrobił, a po chwili lekki uśmiech rozciągnął jego wargi. To było urocze - chciał być bliżej swojego partnera i pomóc mu... Och. Kolejny wewnętrzny puszek pigmejski, jak Alex. - Wydaje mi się, że to całkiem dobry pomysł i powinieneś zdecydowanie powiedzieć mu o tym. Słysząc legendy, jakimi obrosły twoje słodkości, myślę, że nie będzie problemu - stwierdził dość prosto, żeby zaraz uśmiechnąć się szeroko. - Oczywiście, że chętnie się odwdzięczę za dzisiejsze korepetycje - dodał, przyjmując miskę i zaczynając w niej mieszać. Posłał Skylerowi nieco przydługie spojrzenie, gdy skomentował kolejny raz jego mięśnie, tym razem szturchając go w biceps. Chwilę przyglądał mu się tak, a intensywne spojrzenie nabierało powoli iskierek pełnych rozbawienia. Nigdy nie przypuszczałby, że tak będzie wyglądać nauka pieczenia, choć z drugiej strony, był w domu sam z największym plotkarzem Hogwartu. Ciekawe, czy będzie tego w przyszłości żałować… Oby nie. - Dość oryginalne pytanie. Mogę wiedzieć, dlaczego pytasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, po czym chwilę zastanowił się nad odpowiedzią, przechodząc swobodnie do wyrabiania ciasta. - Przyjaźnię się z Voralbergiem i to od dawna. Whitehorn, Shercliffe, Albescu… Raczej się dogadujemy. Vicario chciałaby coś więcej, ale to raczej z każdym… Nie no, poza Alexem to z resztą raczej neutralne, ale sympatyczne relacje - odpowiedział ostrożnie, po czym parsknął na wspomnienie wizyty w jego gabinecie. Bum skarbie? - Mam jednego, cholernie dobrego przyjaciela i to mi odpowiada - dokończył, wzruszając ramieniem i wracając do wyrabiania ciasta. Zastanawiał się, dlaczego o to pytał, a to sprawiło, że sam zaczął się zastanawiać, jak bardzo jest normalne to, że dogaduje się swobodnie ze studentami i uczniami, jednocześnie nie mając problemu z umówieniem się z nimi na picie w ich miejscu pracy, albo zaproponowaniu nauki u siebie w domu. To raczej nie było normalne.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uniósł wzrok na Josha, przywołany brzmieniem swojego imienia i zaraz już ściągał brwi ku sobie, by wygiąć je w górę w tak typowy dla siebie sposób, jakby ta prawda bolała go niemal fizycznie. - Ja wiem, ale... Nie mam duszy sportowca, więc chyba po prostu nie będę w stanie do końca tego zrozumieć - zaczął wyjaśniać, nie potrafią określić tego inaczej jak dokładnie tymi samymi słowami: quidditch to brutalna gra. Tak samo jak wszelkie sztuki walki albo amerykański football, którego sensu nigdy nie będzie dane mu pojąć. - Po prostu wszystko wiąże się z jakimś ryzykiem, rozumiem to, ja też wchodząc do kuchni jestem gotów się oparzyć, ale coś takiego... Po prostu nie do końca potrafię cieszyć się grą, w której chęć szkody wpisana jest w zasady - dokończył niezgrabnie, nie wiedząc czy właściwie wyjaśnił cokolwiek, a jednak nie potrafiąc przemilczeć tego tematu i udawać, że pojawia się na każdym meczu w pierwszym rzędzie, kiedy prawda była taka, że nie śledził rywalizacji o puchar quidditcha już od lat. Nie bawiło go oglądanie jak bliskie mu osoby krwawią lub tracą przytomność z bólu. - Oczywiście, to nie znaczy, że uważam quidditch za coś złego czy w jakikolwiek sposób gorszego. Po prostu... to nie dla mnie - dodał jeszcze w próbie naprostowania, bo przecież nie patrzył na to wszystko z góry, nie oceniał a jedynie stwierdzał fakty, za chwilę rozchylając wargi, by dodać, że zwyczajnie jest do granic możliwości pacyfistą, bo nawet wbijany pięściami w ziemię nie potrafi komuś oddać, a jednak w porę zorientował się, że to nie jest informacja, którą chciałby się dzielić. Pomijając już nawet to, co Josh mógłby sobie o nim wtedy pomyśleć, to wciąż był nauczycielem i mógłby chcieć zareagować. A na tym zdecydowanie mu nie zależało. Dźwięczne słowo "legendy" przyciągnęło jego uwagę i wywołało zdecydowanie większy uśmiech, niż mógł to sobie zaplanować, zaraz próbując już jakoś przykryć ten swój wybuch dumnej radości pochyleniem głowy, by lepiej przyjrzeć się ciastu i dopiero wtedy przechodząc stopniowo nad tym skutecznie łechtającym jego ego komplemencie do bardziej stonowanych rozważań. - Może lepiej jeszcze z tym poczekam. Mam problemy z... utrzymaniem ludzi przy sobie, a to byłoby dość niezręczne, jakbym zaczął tam pracować, a potem... no, rozumiesz chyba - wyjaśnił skąd ta jego skrytość w tak prostej i przecież z założenia miłej chęci i choć wiedział, że ciągłe próby odgadnięcia na kiedy wyznaczona jest data przydatności ich związku, nie przyniosą mu nic dobrego, to zwyczajnie nie potrafił się już wyzbyć tego nawyku, który chcąc nie chcąc wyrobił sobie przez ostatnie lata. - Zdarza mi się wypić herbatkę z Perpą w jej gabinecie, ale nigdy wcześniej nie byłem na osobności w domu u żadnego nauczyciela - zauważył, wymownie pozerkując na Josha, by nakierować go na swój tok myślenia - To raczej nieszablonowe podejście do uczniów i cóż, większość nauczycieli bywa dość... zdystansowana, więc zastanawiałem się jak się wśród nich czujesz i cóż, nie spodziewałem się akurat Voralberga - przyznał wprost, poprawiając ułożenie walshowej ręki, by ustawić ją w mniej męczący dla niego sposób, chcąc by korzystał z tych swoich mięśni, a nie stawów, by po tych kilkunastu minutach wyrabiania faktycznie łokieć nie wypadł mu z zawiasu - Raczej unikam zajęć z Zaklęć, ale byłem na jego jednej lekcji i muszę przyznać, że nie brak mu fantazji, więc chyba rozumiem czemu się dobrze dogadujecie - przyznał ostrożnie, uśmiechając się lekko na zestawienie ze sobą niezwykle sztywnego w jego mniemaniu Voralberga z roześmianym i beztroskim Walshem. - A teraz niech dzieje się magia - wymruczał, mimowolnie lekko podekscytowany, gdy puszczał już oczko Joshowi, podwijając dokładniej rękawy swojej czarnej koszuli, gotów pokazać gospodarzowi nie tylko najskuteczniejsze zaklęcia (gdy bez straty jakości chciało zarobić się nieco czasu, by nie czekać dwóch godzin z wstawieniem bułeczek do pieca), ale też zdradzić swoją ulubioną zwycięską mieszankę do nadzienia. Oczywiście wszystko w zaufaniu, które mogło powstać tylko między dwoma największymi plotkarzami Hogwartu.
Kolejny niewinny uczeń zmierzał dziarskim krokiem Aleją Amortencji, ściągnięty podstępem do domu profesora Walsha, który według hogwarckiego Obserwatora upodobał sobie ostatnimi czasy zwabianie pod swój dach młodych chłopców - tym razem pod pretekstem pomocy w remoncie zakupionej niedawno rudery. Sam co prawda ją zaproponował, gdy tylko dowiedział się, że Josh trudzi się doprowadzeniem swojego mieszkania do stanu używalności, a powodów ku temu miał kilka. Po pierwsze, altruistycznie miał ochotę mu po prostu pomóc bo bardzo go wielbił lubił i wiedział, że to dużo roboty, a przecież co dwie pary rąk to nie jedna; po drugie, samolubnie chciał też potraktować tę współpracę jako inspirację do prób usprawniania swojego własnego domu w Cork, który szczerze powiedziawszy to nie prezentował się o wiele lepiej niż ten joshowy a on sam średnio wiedział jak się za niego zabrać, żeby było dobrze; no a po trzecie... Najbystrzejszy nie był, ale całkiem głupi też nie i to, jak Josh patrzy na niego z ukosa po tym jak odkrył, że spotyka się z Bonnie, nie umknęło jego uwadze i chociaż nie wydawało mu się, by zdążył zrobić coś, czym mógłby sobie zasłużyć na złą opinię (no dobra, no, zdążył, jeśli uznamy że zalicza się do nich napierdalanie się w szkole albo różne pijackie występki, ale zakładał optymistycznie że Walsh o nich nie wiedział), to chciał zadbać o to, żeby dać panu wujkowi okazję do wyrobienia sobie o nim jak najlepszego zdania. Gardził wazeliniarstwem, więc absolutnie nie miał zamiaru się mu podlizywać, tylko po prostu, no wiecie, stworzyć sobie okazję do pokazania się od tej lepszej strony. No. Nie zniósłby przecież, gdyby Josh słusznie uznał, że ten Callahan to jakiś buc nic niewarty i poradził Bons, żeby trzymała się od niego z daleka, a ona pewnie by go posłuchała, bo przecież to był wspaniały człowiek i wielki autorytet. Stanął wreszcie pod drzwiami numeru 39, uzbrojony w różdżkę i do tego nagle jakoś idiotycznie poddenerwowany, czując się jakby szedł z oficjalną wizytą do rodziców swojej dziewczyny, którzy przy okazji są członkami rodziny królewskiej. Co się z nim działo? Dawno nie wiodło mu się tak dobrze na wszystkich płaszczyznach życia, a tymczasem on zupełnie bez sensu przejmował się czy Josh go polubi, martwił czy nie spierdoli czegoś w związku z Bonnie, zadręczał że zamiast robić sobie urlop powinien się zająć rodzeństwem, denerwował nową pracą i bardzo upierdliwym menadżerem, jakby bał się na zapas, że to wszystko jest zbyt piękne, by było prawdziwe. Jak tak dalej pójdzie, to dostanie od tego wszystkiego wrzodów i skrętu kiszek. I pierdolca. Nie mógł tego mieć po prostu w dupie? Bardzo chciałby mieć to w dupie, tymczasem żeby było weselej to uświadomił sobie dodatkowo że oprócz bycia przyzwoitym człowiekiem, będzie musiał jeszcze idealnie odjebać wszystko, co tylko Josh każe mu zrobić, bo przecież jak coś zrobi krzywo czy niechlujnie to już w ogóle będzie przegrany w jego oczach. Wspaniale. Świetnie, kurwa. Doskonały stan, by robić dobre wrażenie. Zdążył już zapukać, nie było odwrotu. - Profesorze! Dzień dobry! - zawołał entuzjastycznie na powitanie, z uśmiechem nawet sympatycznym, tak żeby wszelakie głupie obawy z jego głowy nie miały odzwierciedlenia na zewnątrz - Nie jestem pewny, czy mnie nie przyczaił żaden obserwator, ale zadbałem o kamuflaż - zaśmieszkował, zdejmując bardzo stylową czapkę z daszkiem okraszoną logo Czardidas, stanowiącą nieśmiertelny i nieodłączny element letnich stylizacji każdego osiedlowego dżentelmena, i ruszył do środka za gospodarzem; potoczył wzrokiem po salonie, ewidentnie wymagającym mnóstwa pracy i podszedł do jedynego w pomieszczeniu mebla, który zwrócił jego uwagę - Solidny stół. To lite drewno? - skomentował z aprobatą, dotykając gładkiej powierzchni blatu, ale zaraz przeniósł wzrok na Josha, bo przypomniał sobie, że nie jest tu, kurwa, po to żeby komplementować wystrój tylko pomóc w remoncie - Cały dom jest w takim stanie? Czym chce się pan dzisiaj zająć? - zainteresował się więc tematem docelowym, może trochę zarzucając Josha pytaniami, ale w końcu to on był tu szefem.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Obserwator potrafił nieźle namieszać, sięgając po plotki i dodatkowo koloryzując je. Owszem, część mężczyzny martwiła się, że może dojść do czegoś podobnego, ale oczywiście nie przejmował się tym dostatecznie mocno. Dopiero niedawno, gdy zauważył nowy wpis, przez moment zastanawiał się, czy nie powinien iść do dyrektora wyjaśnić wszystko. Zrezygnował jednak z pomysłu, pamiętając, że próby tłumaczenia się zawsze wychodzą mu na gorsze. Miał jedynie nadzieję, że Chris tego nie czytał, a gdyby jednak, że nie przejmuje się tym. Nie potrzebowali kolejnej kłótni, albo grobowej atmosfery, choć chyba sam dostatecznie namiesza bzdurnym tekstem na wizie. Pozostawało mieć nadzieję, że wciąż źle widział i nie doczytał. Albo zignorował. Mniejsza z tym. Nie do końca pamiętał, kiedy przyjął pomoc w remoncie od Boyda, ale tak właściwie przyjąłby ją od każdego. Ostatecznie dodatkowa para rąk zawsze przyspieszała zakończenie remontu i możliwość wprowadzenia się do domu. Z tego powodu nie oponował, nie mówiąc o tym, że gdyby tylko podziękował za pomoc, od razu można byłoby uznać, że plotki były prawdziwe. Na to nie zamierzał pozwolić, więc pozostawało być sobą dalej, bez względu na to, co inni mogli myśleć. Domyślał sie też, kto mógł opowiedzieć o tym, że był u niego w domu i jak wygląda w środku. W takim razie zamierzał złapać go i obgadać z nim parę spraw. Plotkarz jeden. Usłyszał pukanie do drzwi, akurat, gdy był w trakcie szykowania się do zaczęcia remontu w salonie. Kominek był już odrestaurowany, dało się w nim palić i nie dymiło się w całym domu, więc jeden sukces z głowy. Pozostawało poprawić podłogę, gdyż w niektórych miejscach parkiet być podniszczony, usunąć stare tapety, poprawić ściany i przemalować je. Nie chciał tapet, nienawidził ich wręcz. Ubrany wygodnie w dresowe szorty i nieco poplamioną farbą koszulkę, skierował się do drzwi, aby po otwarciu ich zrozumieć, jak zazwyczaj czuje się Alex, gdy to on do niego przychodzi. Na uwagę o obserwatorze miał ochotę rzucić depulso i pewnie zrobiłby to, gdyby miał pod ręką różdżkę. Niestety tak się składało, że była w kuchni, obok kubka z zimną już kawą. - Przyszedłeś na plotki czy pomóc w remoncie? [/u]- spytał, unosząc brew. Choć jego postawa sugerowała, że jest zirytowany, tak nie potrafił powstrzymać wesołych błysków w spojrzeniu. Wpuścił go do środka, nie przejmując się kolejnymi możliwymi plotkami. Sami przychodzili plus byli pełnoletni. To dlaczego wciąż miał poczucie winy i wspomnienie słów Chrisa z banku o jego lekkim podejściu do znajomości? Z zamyślenia wyrwał go komplement względem stołu, który wywołał cichy śmiech Josha. - [b]Tak, lite drewno, też mi się podoba i nie, cały dom tak nie wygląda - zaczął odpowiadać, stając w strategicznym miejscu, aby móc swobodnie ręką wskazywać kierunki. - Tam jest łazienka, już gotowa, więc korzystaj śmiało… A tu jest kuchnia, też gotowa. Dla nas na dziś jest salon. Kominek już jest gotowy, trzeba naprawić podłogę w kilku miejscach i zdrapać tapety. Można byłoby bawić się w to zaklęciami… - kontynuował, wskazując dziury w podłodze, a później ściany. - Ale lubię niektóre rzeczy robić zwyczajnie. Choć do podłogi można użyć reparo, ściany zajmą więcej czasu - dokończył, krzywiąc się nieco, gdy obrzucał spojrzeniem stare, pożółkłe ozdoby ścienne. Wciąż zastanawiał się, jak właściwie chce, żeby salon wyglądał i jedyne, czego był pewny, to nie powielać wyglądu domu babci. Miało być pod niego. Zupełnie pod niego. Wzruszył lekko ramionami kierując się do kuchni po różdżkę i wołając stamtąd, czy Boyd chce się czegoś napić. Po powrocie do salonu, ręką wskazał zwykle narzędzia do zdrapywania tapety ze ścian, jednocześnie informując, że może używać do tego zaklęć, jeśli chce. - Jak z Bonnie?
Josh nie docenił jego błyskotliwego poczucia humoru, właściwie to nie ma się co dziwić, w sumie to Boydowi pewnie też nie byłoby bardzo do śmiechu, gdyby to o nim ktoś wypisywał takie brzydkie pomówienia i może nietaktem była taka wzmianka na wejściu, ale z drugiej strony, wszyscy wiedzieli, że w tym Obserwatorze to jest straszliwe pierdolenie i nikt o zdrowych zmysłach nie brał tamtejszych plotek na poważnie; wesołe błyski w oczach Walsha utwierdziły go w przekonaniu, że to tylko pozorna irytacja, dlatego nie przejął się nią i w odpowiedzi wyszczerzył się tylko jeszcze szerzej i wszedł do środka. Sam też nie widział nic niestosownego w zapuszczaniu się do domu profesora, czy to w ramach takiej jak ta pomocy, korepetycji czy nawet jakiejś zwykłej herbatki; luźne, przyjacielskie (co nie znaczyło, że pobłażliwe, co to to nie, w końcu był przy tym zagorzałym pogromcom lubieżnych łamaczy szkolnego regulaminu) podejście Josha do uczniów sprawiało, że był chyba jednym z bardziej lubianych i przy tym szanowanych nauczycieli. Bo traktował młodych czarodziejów jak - uwaga - równych sobie ludzi, a nie jakichś podwładnych. Wielu innych profesorów mogłoby się tego od niego uczyć. Słuchał jak mężczyzna tłumaczy mu pobieżnie co i jak i rozglądał we wskazywanych przez niego kierunkach, przy wzmiance o konkrentych pomieszczeniach bezceremonialnie zaglądał do środka żeby poznać efekty jego pracy; ciężko było mu ocenić walory estetyczne (wyczerpał swoje wątłe zasoby zdolności doceniania piękna na podziwianie stołu), ale gołym okiem było widać, że w pomieszczenia włożono dużo pracy - Sam pan to wszystko zrobił? - spytał z nieukrywanym podziwem przebijającym się w głosie i wrócił do przyglądania się wymagającym poprawy miejscom w salonie. Rzeczywiście, tapeta wyglądała jak rzygi ghula, a podłoga jakby codziennie stado hipogryfów ćwiczyło na niej taniec irlandzki, ale nie stanowiło to dla niego problemu, przyszedł tutaj przecież po to, żeby się napracować, a nie dwa razy machnąć różdżką i iść do domu - co to byłaby za frajda? - Mogłem zabrać Fillina, to by po prostu transmutował tą obleśną tapetę w jakąś zajebistą - zaśmiał się, podchodząc bliżej parszywej ściany; tapeta była stara, wypłowiała, poplamiona i w paru miejscach odchodziła już sama. Aż się prosiło, by pociągnąć za odstające rogi i pozbawić mury ciężaru tej wątpliwej ozdoby - Ja też nie lubię zastępować pracy fizycznej magią... no chyba że sprzątanie, Nessa to jak z nami mieszkała to tak się przypierdalała, że gdyby nie Chłoszczyść to bym nic innego nie robił tylko szorował to mieszkanie... no, ale tak poza tym to jak się przy czymś zmęczy i napracuje, to jest bardziej satysfakcjonujące - stwierdził, bezwiednie badając fakturę tapety, a gdy Josh zniknął w kuchni, poprosił go o wodę, bo strasznie zasechł, jak szedł w upale; mógłby się teleportować prosto pod jego drzwi, ale przecież to byłoby skandaliczne lenistwo, a on od jakiegoś czasu gdzie tylko mógł, tam dostawał się pieszo, z dobrodziejstw aportacji korzystając tylko w naprawdę niezbędnych przypadkach. Planował zabrać się do pracy w sposób mugolski, ale uznał że do namoczenia tapety, żeby łatwiej odeszła, będzie posiłkował się różdżką; zaczynał właśnie spryskiwać ścianę wodą, uważnie, żeby nie pominąć żadnej części, gdy padło pytanie. - Pan mi przypomni... przyszedłem tu na plotki czy pomóc w remoncie? - powtórzył niewinnie wcześniejszy komentarz Josha, nie przerywając pracy, na chwilę tylko odrywając wzrok od ściany, by przenieść go na profesora; nie mógł powstrzymać wpływającego na usta błogiego uśmiechu, nie kontrolował tego głupiego, rozmarzonego spojrzenia, które towarzyszyło każdej wzmiance o dziewczynie - Dobrze... Bardzo dobrze - zdążył powiedzieć tylko tyle gdy przyłapał się na tym, jak dziwnie, miękko brzmi, więc odchrząknął szybko by przywrócić sobie bardziej normalny ton głosu i wrócił do zajmowania się tapetą - Bonnie to świetna dziewczyna - dodał już bardziej rzeczowo, nadal lakonicznie, ale cóż, nie był zbyt wylewny i nawet Fillinowi nie zwierzał się ze swoich uczuć, a co dopiero Walshowi. Może powinien mu teraz walną jakąś kwiecistą przemowę, może mógłby powiedzieć, że ma wobec niej poważne zamiary, że nie bawi się jej uczuciami i nie lata za innymi dupami; Josh jednak nie pytał o takie rzeczy, pytał tylko o to jak jest. A było dobrze. Kusiło go trochę złośliwie, żeby w odwecie spytać, jak tam Josha gorący romans z gajowym, stwierdził jednak że może lepiej nie przeciągać struny związanej z obserwatorem, zwłaszcza że nauczyciel był teraz uzbrojony w różdżkę, a to mógł być drażliwy temat. I szczerze, to średnio go obchodziło życie uczuciowe profesora, w końcu to była prywatna sprawa. Zagadał więc neutralnie - A co tam u pana? Jedzie pan na szkolne wakacje? - spytał luźnym tonem, wykorzystując jeden z tematów najbardziej ostatnimi czasy na topie i nie mógł się powstrzymać żeby nie dorzucić: - Muszę wiedzieć, czy mam się spodziewać że tam też będzie nas pan przeganiał z randek.
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Wto Lip 14 2020, 10:50, w całości zmieniany 1 raz
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miał ochotę śmiać się z ciekawości Boyda, który zaglądał w każdy możliwy kąt. Nie oponował jednak, zastanawiając się, jakim cudem Skyler nie próbował tego robić. W chwili, w której padło pytanie, czy sam wszystko zrobił, uśmiechnął się lekko, wspominając czasy, gdy próbując dogadać się z ojcem, pomagał mu w remoncie. Nie mógł używać czarów, z racji wyjątkowej niechęci starszego Walsha, więc wszystko robili ręcznie. Dzięki temu Josh nauczył się podstaw remontowania, majsterkowania, a nawet hydrauliki, co później doskonalił w domu babci, gdy jej szło coraz gorzej z zaklęciami, a on sam nigdy orłem w nich nie był. - Tak - odpowiedział, więc krótko, a kącik ust drgał mu w uśmiechu. Mógłby wytłumaczyć coś więcej, wyjaśnić skąd wiedział jak stworzyć takie wnętrza, ale nie wydawało mu się, aby Gryfon był tego ciekaw. Przyglądał się studentowi, gdy ten obserwował miejsca, którymi musieli się zająć, aby dojść do wniosku, że właściwie cieszy się z pomocy. Tak, jak chciał robić wszystko sam, tak dzięki pomocy mógłby sprowadzić babcię do domu o wiele szybciej. - O nie, nigdy więcej tapet. Zerwiemy tą, położymy gładź, wysuszymy i przemalujemy ściany - wtrącił szybko ze śmiechem, gdy tylko został wspomniany Fillin. Choć z drugiej strony, dobrze było wiedzieć, w czym jeszcze jest dobry szukający Ślizgonów. Pozostałe słowa Boyda przyjął z szerokim uśmiechem. Trafił swój na swego. Wymęczenie fizyczne dawało silnego kopa. Od ojca wiedział, że aktywność fizyczna doprowadza do wytworzenia jakiejś oksytocyny, która jest również nazywana hormonem szczęścia. Innymi słowy - im bardziej się zmęczysz, tym szczęśliwszy jesteś. Późniejszego wykładu z chemii nie bardzo słuchał, więc nie mógłby za wiele powiedzieć, a i tym nie miał zamiaru się dzielić. Ostatecznie mugolskie nauki nie były często mile widziane w czarodziejskim towarzystwie, a naprawdę nie wiedział, kto był z jakiej rodziny. Wrócił do salonu z butelką wody dla Boyda i kubkiem kawy dla siebie. Uśmiechnął się, widząc, że ten namacza tapety przy użyciu różdżki. Owszem, całkiem po mugolsku byłoby pędzlem i wodą, ale bądźmy szczerzy, obaj chcieli skończyć remont szybko. Bez zbędnego tracenia czasu na coś, co mogli przyspieszyć. - Touché - rzucił w odpowiedzi na jego przytyk, ale wyraźnie nie zamierzał odpuścić tematu. Nie oczekiwał teraz przemowy "profesorze, będę ją szanował i dbał, sprawię, że będzie najszczęśliwsza i nigdy nie będzie płakać z mojego powodu". Ostatecznie nie był jej ojcem a jedynie wujkiem. Ba, właściwie był wujkiem jej przyrodniego brata, ale to był niewiele znaczący szczegół. Chciał wiedzieć, że o nią dba, że dostrzega jej problemy i stara się je wraz z dziewczyną rozwiązywać. Sam już zauważył, że może mieć zaburzenia odżywiania, ale nie był pewny. Z kolei nie mając pewności, nie zamierzał mówić o tym Callahanowi. Bonnie powinna to zrobić, choć dziewczyna bardzo wyraźnie starała się udawać, że nic takiego nie ma miejsca. Póki co, rozanielony wzrok chłopaka mu wystarczał. Podszedł do dziur w podłodze, aby w końcu zabrać się za wycinanie i wyciąganie połamanych desek. Jeszcze nie wiedział, czy zostawi drewnianą podłogę, ale ją mógł szybko czymś innym zastąpić. Należało jednak pozbyć się dziur, a od tego miał naszykowane nowe deski. Boydowi zostawił walkę ze ścianami, uznając, że sobie poradzi ze zrywaniem tapet. - U mnie? Zastanawiam się nad odłożeniem na skrzata… Kupiłem w końcu Nimbusa… No i tak, jadę na wakacje - zaczął odpowiadać, wyrywając z cichym trzaskiem kolejną deskę, która była połamana. Uniósł rozbawione spojrzenie na chłopaka, gdy wspomniał o przegonieniu ich z randki. - Och, przepraszam, że też mam swoje obowiązki - odparł ze śmiechem, potrząsając lekko głową. - Rozumiem, że zaczynam uchodzić za tego profesora, który przeszkadza w schadzkach młodzieży, ale musicie na randki wybierać albo lepsze pory, albo nieco się ukrywać… Szczególnie gdy wpadniecie na pomysł większej zabawy - dodał i nie spuszczając spojrzenia z Boyda, szarpnął za następną deskę, odrywając ją od poprzecznych belek, do których były przymocowane. Uśmiechnął się kącikiem ust, aby w końcu sięgnąć po różdżkę i używając lumos maxima zajrzeć pod resztę podłogi, sprawdzając jej stan od spodu. Szczęśliwie nie była konieczna wymiana całej podłogi, a jedynie uzupełnić dziury nowymi deskami. - Nie tak dawno temu Bonnie była u mnie w gabinecie, bo zasłabła. Nerwy związane z egzaminami, stres… Chciałbym, żebyś informował mnie, jeśliby znów osłabła… - poprosił z cichym westchnięciem, odkładając różdżkę i sięgając po kubek z kawą.
- Ale super. Gdzieś pomiędzy tą Azją a Katapultami miał pan epizod jako budowlaniec? - zaśmiał się, dając tym samym wyraz temu, że zdolności Josha są bardzo imponujące, a efekt jego pracy profesjonalny, i przez chwilę jeszcze wodził wzrokiem po zabudowie kuchennej - Szafki pan montował magią czy na tych mugolskich listwach? Czytałem ostatnio, że lepiej tak normalnie, bo jak się użyje za słabej mocy i wyjdą jakieś zakłócenia magii, to taka szafka na zaklęciu może jebnąć - dopytał i w ogóle najchętniej to by poprosił Josha, żeby rozebrał to wszystko do stanu surowego i pokazał mu, jak to wszystko zrobił. Zaraz też postanowił się wytłumaczyć ze swojej ciekawości, bo przyłapał się na tym, że może to zostać odebrane jako zwykłe wścibstwo - Pan nie myśli, że ja się tu tak rozglądam, żeby potem w zamku plotkować ile Walsh ma w kuchni garnków... tak się ogólnie muszę zainteresować tematem bo się przymierzam do remontu u moich starych - wyjaśnił - Przyjmę każdą dobrą radę - dodał na koniec, wracając wreszcie do docelowego miejsca dzisiejszego spotkania, a mianowicie salonu. Z radością przyjął od Josha zarówno butelkę wody jak i instrukcje działania oraz wieść o tym, że obaj zgadzają się w kwestii preferencji co do używania magii podczas pracy fizycznej, a wykład o oksytocynie spotkałby się u niego jeszcze większym entuzjazmem, gdyby tylko miał szansę go usłyszeć - nie miał nic przeciwko mugolskiej nauce, ba, czasem zdarzało mu się nawet coś o niej czytać i momentami nieco żałował, że zamiast fascynujących szczegółów o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu w szkole uczą ich w kółko o jakichś wojnach trolli sprzed tysięcy lat. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział z jakimi intencjami Josh zadaje pytanie o jego relację z Bonnie; z jednej strony mogło to być zwyczajne, neturalne, sympatyczne zagajenie na zasadzie "jak tam życie", z drugiej zaś, przez to że profesor był z nią w jakiś pokrętny co prawda, ale wciąż, sposób spokrewniony (spowinowacony?), mogło być ono wstępem do prawienia jakichś morałów, do prób wybadania na ile traktuje ją poważnie, do jakichś dziwnych, tajemniczych ostrzeżeń, które otrzymał już kiedyś listem pod pozorem zwykłej pogawędki o meczu... nie wiedział, na ile Josh poczuwa się odpowiedzialny za krewną, ale miał świadomość, że z pewnością się o nią troszczy i martwi. I dobrze. Byle tylko nie przesadzał z nadopiekuńczością. - O, skrzat się przyda do ogarniania domu. Tylko niech pan go weźmie z porządnego źródła i nie skąpi! Moja ciotka sprawiła sobie kiedyś skrzata, ale wie pan, stara sknera chciała przyoszczędzić i znalazła po taniości jakiegoś z bazaru z trzeciej ręki, za półdarmo, no i co, nic nie robił w ogóle, kręcił się po domu i złorzeczył na wszystkich, klął jak szewc i podpijał im alkoohl jak tylko jakiś znalazł. A, i sprowadzał sobie na schadzki skrzatkę sąsiada - zrelacjonował i nie mógł powstrzymać drgających kącików ust - No dobra, mnie on trochę śmieszył, taki skrzat degenerat, ale ciotka się na niego wkurwiała strasznie - przyznał, dochodząc ze swoim Aquamenti do dołu ściany i zaraz zabrał się za następną część, żeby poprzedni pasek tapety zdążył dobrze namoknąć, zanim będzie można go oderwać. Nie mógł się nie zaśmiać, gdy Walsh wspomniał o byciu tym profesorem, który rujnuje młodzieży miłosne schadzki; to w sumie była prawda, ale jednocześnie uważał, że to całkiem słusznie - niektórzy naprawdę przesadzali. Rozmówca wyglądał całkiem groźnie, gdy pouczał go, by nie swawolili zbyt odważnie w zamku i masakrował przy tym jednym ruchem deskę podłogową, która z głośnym trzaskiem oderwała się od podłogi, i coś mu podpowiadało, że mógłby skończyć podobnie jak ta deska, gdyby jednak nie posłuchał się dobrej rady profesora - Spoko, od tego mam mieszkanie - uspokoił go, nic sobie nie robiąc z nieco niezręcznego tematu, na który nagle zeszli, i przerwał na chwilę moczenie ścian, by przykucnąć obok Josha - Mogę se zobaczyć? - zajrzał w dziurę, korzystając ze światła z różdżki mężczyzny - Ee.. chyba nie jest tak źle? Będzie pan wymieniał całą czy tylko fragmenty? - zainteresował się, wstając by wrócić do przerwanej roboty. Na kolejne słowa Walsha zmarszczył brwi i rozkojarzony chyba za bardzo zmoczył w jednym miejscu tapetę; kojarzył tę sytuację, bardzo mu się ona nie podobała i choć została zbagatelizowana przez samą zainteresowaną, to on i tak się niepokoił - Słyszałem no i w chuj się zmartwiłem, ale ona tłumaczyła, że nie zjadła śniadania, że się nie wyspała... Próbowałem jej natłuc do głowy, że musi często jeść i porządnie się wysypiać, zwłaszcza w egzaminy, ale no w ogóle, zawsze, ale nie wiem czy coś dotarło. Bonnie twierdzi, że nic się nie stało i wszystko w porządku - zrelacjonował i może nie powinien był jej tak bezceremonialnie obgadywać z jej wujkiem, ale robił to z troski. Oderwał się na chwilę od ściany by spojrzeć na mężczyznę - Ale fakt, że cały czas wygląda trochę tak... mizernie... Zadbam, żeby w wakacje odpoczęła i w ogóle się zregenerowała po tych ostatnich stresach, i mam nadzieję że to pomoże. Ale jakby coś się działo, to dam panu znać - zapewnił - Myśli pan, że to się może powtórzyć? - spytał na koniec trochę bezradnie, bo sam nie wiedział, czy rzeczywiście powinien się aż tak martwić, czy może przesadza, niby każdemu się może zdarzyć taki słabszy dzień, ale z drugiej strony, zdrowi ludzie nie mdleją sobie ot tak. Trochę mu ulżyło, że może mieć w tej kwestii sojusznika w Joshu.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Spojrzał na chłopaka uważniej, zastanawiając się, czy był jedna z niewielu osób, które rzeczywiście sprawdziły coś na jego temat, gdy objął stanowisko profesora quidditcha, czy też plotki szybko się rozchodzą. Może jednak nie powinien uważać się za mniej znanego niż gwiazda sportu - Avgust? Zaraz też padło dodatkowe pytanie, o sposób montażu wszystkiego i musiał przyznać, że chłopak przynajmniej wiedział, o co pyta. To z kolei wzbudzało zainteresowanie ze strony Josha. - Ojciec, mugol, nie lubi magii. Pomagając mu w remoncie, musiałem robić wszystko ręcznie i dzięki temu nauczyłem się trochę… Później poprawiałem umiejętności, naprawiając drobne usterki w domu, albo przeprowadzając nieznaczne remonty. Całkiem łatwo się nauczyć, a efekt sam widzisz. Montowane na tych śmiesznych listwach - odpowiedział zgodnie z prawdą, wzruszając lekko ramieniem. Nie czuł się gorzej z powodu tego, że nie wszystko traktował transmutacją, albo zwykłymi użytkowymi zaklęcimi, z którymi od zawsze miał problem, czy mówiąc wprost, nie przykładał się do nich. Teraz za to miał wyremontowane dwa pomieszczenia, mugolskimi metodami głównie i wiedział, że byłoby szybciej, gdyby poprosił o pomoc Alexa. Ostatecznie zaklęciarz raz-dwa zrobiłby tu porządek, tylko gdzie wtedy byłaby satysfakcja z pracy włożonej w dom? Wybuchnął śmiechem na jego tłumaczenie, dlaczego tak podpytuje o wszystko. Ile Walsh ma garnków... - Jeśli jesteś ciekaw, pozaglądaj do szafek. Kuchnia jest lepiej wyposażona niż moja sypialnia, a garnków mam za dużo jak na jedną osobe - rzucił wesoło, mrugając do niego zaczepnie. Musiał jednak przyznać, że podobało mu się podejście chłopaka do remontu u rodziców. - Jak będziesz potrzebować pomocy, to możesz dać znać. Jeśli będę wolny, chętnie pomogę, albo udzielę dodatkowych rad, a teraz… Teraz możesz podpytywać w trakcie. A rodzice nie wolą mieć tylko magią naprawionego? Wiem, że nie wszyscy czarodzieje ufają mugolskim sposobom - spytał, z dosłyszalnym zaciekawieniem. Mógłby rozmawiać do woli o elementach kultury mugoli, ich literaturze, czy nauce, bo sam musiał nadrabiać z wiedzą, gdy szedł spotkać się z ojcem. Choć był do tego nieznacznie przymuszony, sprawiało mu to nawet przyjemność. Staruszek często dodawał różne ciekawostki, które z pewnością były czymś normalnym pośród niemagicznych, ale jego samego zaskakiwały na każdym kroku. Szczególnie te, które dotyczyły ludzkiego organizmu, albo nowe odkrycia astronomiczne. Te ostatnie kochał słuchać i choć nie miał z kim sie tym dzielić i tak zapamiętywał. Może kiedyś się przyda, aby oczarować kogoś opowieścią o gwiazdach. Słuchał słów Boyda, dotyczących skrzata, nie kryjąc rozbawienia. Kolejna osoba, która radziła mu uważnie kupować pomocnika domowego i nie szczędzić na niego galeonów, ale teraz dodana była o wiele ciekawsza historyjka. Cóż, nie miał ochoty na skrzata degenerata, bo potrzebował, żeby opiekował się jego babcią, gdy on będzie w pracy i żeby nie dopuścił do ponownego pożaru, w którym spłonęłaby jego miotła. Wciąż nie przebolał utraty Błyskawicy, choć miał już nowego Nimbusa. Nie uszedł jego uwadze również śmiech na wzmiankę o byciu stróżem moralności nastolatków. Jak Merlin nakazał, zrobi sobie taką koszulkę kiedyś, jeśli jeszcze kogoś przyłapie na łamaniu tego punktu regulaminu. Może i sam bawił się podobnie, gdy był w ich wieku, ale też sam był na tym łapany. Taka kolej rzeczy. Gorzej, gdy nakrywało się kogoś, na kim bardziej zależało, robiło się dziwniej. Naprawdę starał się nie faworyzować nikogo, nie przejmować nikim bardziej, ale nie potrafił. Bonnie była częścią jego rodziny, a i każdego Puchona traktował jak własne… Jeśli nie dziecko, to bratanka/siostrzeńca. Nie potrafił nic na to poradzić. Jednocześnie mogli być pewni, że gdyby nakrył kogoś z domu borsuka na podobnych zabawach co pamiętny duet gryfońsko-ślizgoński, nie byłby tak miły, jak wtedy. O tym świadczyła łamana deska, przy subtelnym ostrzeżeniu posłanym w stronę Boyda i wiedział, że chłopak to zrozumiał. - Mieszkanie to dobra inwestycja, ale trzeba i tak uważać… Obserwator potrafi nieźle namieszać, jak przy ostatnim wpisie - mruknąl, przypominając sobie plotki o orgii w domu Nancy i Skylera. Zwyczajnie w to nie wierzył, ale kto wie? Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć i podejrzewał, że to jedna z tych. Spojrzał na Gryfona, gdy spytał, czy też może zajrzeć w dziurę i uśmiechnął się półgębkiem. Wsunął głębiej dłoń z różdżką, aby obaj widzieli więcej. - Wystarczy wymienić te deski, które są dziurawe… Zobacz, tu masz fundament, a na nim są belki podłogowe. Do tych belek przytwierdza się deski podłogowe. Na podobnej zasadzie stawia się stropy. Gdyby te główne belki były przeżarte, albo zgniłe, byłaby konieczność wymiany wszystkiego, ale są w dobrym stanie, więc jedynie dziury trzeba załatać. Najlepiej wybrać dobre, twarde drewno, żeby wytrzymało dłużej - podzielił się wiedzą, po czym wyjął dłoń z różdżką, aby przywołać do siebie nowe deski. Nie przejmował się różnicą w kolorze, bo od czego były czary i środki utrwalające drewno? Zabrał się za wyrównywanie krawędzi połamanej podłogi, aby później dociąć deski i przymocować je w miejsce usuniętych. W tym czasie mogli spokojnie porozmawiać, a skoro Boyd kręcił się przy Bonnie, to powinien wiedzieć o niej więcej, a przynajmniej o jej stanie. Swoją drogą, zabawne jak Gryfon przeklinał. Czy to była ogólna domena lwów? Brewer też nie przebierał w słowach i obaj zdawali się to robić nieświadomie. Tu rozmawiali na spokojnie, a tu używali formy grzecznościowej, zwracając się do niego per “pan”. Było to całkiem zabawne. W przypadku Callahana nie zamierzał go póki co poprawiać, że może zwracać się do niego po imieniu z jednego powodu - umawiał się z Bonnie. Był na cenzurowanym. Na jego szczęście, Josh wyczuwał szczerość, jaka płynęła z jego słów i rzeczywiste martwienie się o stan Puchonki, co zdecydowanie działało na jego korzyść. - Dobrze, że Sinclair był wtedy w pobliżu i ją przyprowadził… - westchnął, przerywając na moment prace, aby upić kawy. - Widywałem podobne stany wśród kolegów z drużyny, gdy forsowali się różnymi dietami… Nie wiem, czy to się tyczy Bonnie, bo przecież dobrze wygląda, może to rzeczywiście był stres, ale mam złe przeczucia - powiedział cicho, patrząc gdzieś w bok. W końcu wrócił do rzeczywistości, spoglądając na Boyda. Wierzył, że w razie kłopotów, chłopak poinformuje go od razu, a nie po czasie, gdy będzie trudniej pomóc. Miał też nadzieję, że dziewczyna rzeczywiście za bardzo stresowała się wcześniej egzaminami. Z tym łatwiej walczyć niż z zaburzeniami odżywiania, albo problemami w postrzeganiu siebie jako atrakcyjnej jednostki. - Nie, żebym chciał zmieniać temat, ale zastanawiam się, czy jeśli zdążymy z salonem, pomógłbyś mi z elewacją? Tam wystarczy właściwie sprawdzić, czy nie ma dziur i odświeżyć - wtrącił, chcąc nieznacznie zneutralizować atmosferę, która nagle stała się ciężka, przez temat dziewczyny. Za mało miał informacji o jej zdrowiu, aby gdybać. Już lepiej było rozmawiać o czymś lżejszym, jak remont.
Nie umknęło mu uważniejsze spojrzenie Josha po tym jak wyszło na jaw, że wie o nim więcej niż tylko tyle, że uczy quidditcha; nie było to przecież tajemnicą, ale i tak postanowił mu wyjaśnić. Normalnie to nie interesowało go zupełnie to, czym zajmowali się inni profesorowie, wcale go nie obchodziło gdzie studia kończył Voralberg albo co robił Bloodworth zanim zaczął uczyć eliksirów, w przypadku miotlarza oczywiście było jednak inaczej. - No musiałem sprawdzić pana życiorys i się zorientować, kogo przysyłają na nowego nauczyciela, no, bo jakby jakiegoś patałacha, to bym musiał wypierdolić na wymianę do Durmstrangu - oznajmił wprost, a ponieważ był surowy w swoich ocenach prawie jak profesor Craine na lekcjach, to Josh naprawdę powinien docenić fakt, że gdy zapoznał się z jego dorobkiem, był pod takim wrażeniem, że ani przez chwilę nie rozważał wyjazdu! - Ale spoko, mnie tylko interesują kwestie zawodowe. W szafkach i w sypialni niech se pan trzyma co chce - zastrzegł ze śmiechem, a potem z uwagą słuchał jak Josh zdradza mu źródło swoich umiejętności majsterkowania i tajemnicę wiszących szafek; cieszyło go, że profesor najwyraźniej jest chętny do dzielenia się wiedzą (no, w końcu to był nauczycielem), a nie każe mu się zamknąć i zająć robotą, bo przecież zaprosił go tutaj do pomocy, a nie na korepetycje z klepania młotkiem. Pokiwał głową na wzmiankę o ojcu i zanotował w myślach, że śmieszne listwy do szafek są w porządku opcją, a potem nie mógł powstrzymać zaskoczonego spojrzenia, którym obdarzył Josha, gdy ten beztrosko zaproponował, że też może mu pomóc; nie zamierzał oczywiście z niej korzystać, już i tak było mu trochę głupio, że go tak tutaj wypytuje, no nie wspominając już o tym, że prędzej by umarł niż pozwolił, żeby taka szycha jak Walsh znalazł się choćby w pobliżu tego obrazu nędzy i rozpaczy, jakim była jego rodzinna rezydencja. - Dzięki, z pytań na pewno skorzystam - odparł, posyłając profesorowi uśmiech, bo to było, trzeba przyznać, bardzo miłe z jego strony, że tak ochoczo się zaoferował i nawet zainteresował tematem, podpytując dalej. Z doświadczenia wiedział, że jeśli poprawi cokolwiek magią, to stary przyjdzie i będzie marudził, że po co, że jego czary są tak słabe że na pewno zrobił wszystko chujowo, a jak zajmie się tym po mugolsku, to usłyszy, że bez sensu się fatygował i zmarnował czas na coś, co i tak nie ma znaczenia, bo generalnie to ojca ani trochę nie obchodziło, że kran nieustannie cieknie, a matka to chyba nawet się cieszyła, jak kuchenka odmawiała posłuszeństwa, bo mogła wtedy udawać, że to właśnie jest powód dla którego nie ma obiadu, a nie to, że jej się nie chciało nic robić. Zaśmiał się bezradnie w odpowiedzi, bo Josh zabrzmiał, jakby myślał że jego starzy to jakieś snoby z czystokrwistego rodu, jednego z tych, przed którymi przestrzegał go ojciec, twierdząc, że tacy to kradną wszystkim innym pieniądze i pracę, bo są ustawieni od urodzenia - Nie, nie, oni nie z tych, są raczej... tacy... ee... liberalni. W ogóle mam dużo niemagicznych osób w rodzinie, mugoli, mugolaków... nikt u nas na to nie patrzy. I fajnie, bo mugole mają mnóstwo rzeczy, których możemy się od nich uczyć - stwierdził, bo rzeczywiście, akurat za możliwość bliskiego poznawania świata niemagicznego był całkiem wdzięczny losowi i nie wyobrażał sobie, że ktoś stawia przed nim mikrofalówkę, a on głupieje bo nie ma pojęcia co to. - Na przykład montowania szafek - wyszczerzył się; miło było wiedzieć, że Walsh też należał do grona osób nie uznających idiotycznych podziałów na czystość krwi. Nie żeby go o to podejrzewał, bo od początku wiedział, że to spoko typ, po prostu czasem można było się zdziwić i parę razy zdarzyło mu się już przejechać na kimś, kto wydawał się zupełnie w porządku, a potem nagle odmawiał podania ręki komuś pochodzącemu z rodziny mugoli. Zupełny idiotyzm. Machnął ręką ze śmiechem na przestrogę o Obserwatorze, bo choć nie czytywał go często, to za każdym razem gdy już mu się zdarzało, widział w jego wpisach jakieś zupełnie wyssane z palca głupoty. - Ten Obserwator to i świętego by obsmarował - stwierdził, nachylając się nad dziurą - Ja nie wiem, skąd ludzie biorą pomysły na wypisywanie takich pierdół. Chyba tylko to o Moe i Elio było wiarygodne - ocenił, jak na człowieka gardzącego wszelakimi plotkami przystało, i zbadał uważnie wnętrze dziury, słuchając przy tym relacji Josha i w razie wątpliwości czy chęci dowiedzenia się czegoś więcej o fascynującym go w tym momencie temacie belek, wtrącał jakieś pytania i uwagi; musiał wiedzieć wszystko, bo był przekonany, że jeśli kiedyś odważy się sprawdzić stan podłogi w domu, to się okaże, że do wymiany jest właśnie wszystko. U Josha jednak sprawa przedstawiała się dużo lepiej, dlatego gdy mężczyzna kontynuował pracę przy podłodze, Boyd zabrał się ponownie za ściany, których ogarnianie może i było mniej porywające niż reperowanie dziur, ale równie potrzebne. Rozmowa o problemach zdrowotnych Bonnie nie należała do najprzyjemniejszych, i nie spodziewał się, że będą poruszali ten temat o dziewczynie, ale nie przeszkadzało mu to, bo teraz przynajmniej wiedział, że nie tylko on ma pewne zastrzeżenia i nie martwi się bezpodstawnie. - Sinclair? - fuknął, bardzo niezadowolony, bo wiecie, nienajlepsze miał o nim zdanie - No, nie chwaliła się, że się bujała z Sinclairem - mruknął jakby do siebie i zawahał się, bo oczywiście od razu pomyślał o tym, że to była jego sprawka. Tylko czy powinien się dzielić z tymi podejrzeniami z Joshem? - A nie zachowywała się... znaczy poza mdleniem... jakoś dziwnie? Nie wspominała, że ją czymś częstował? - dopytał, postanawiając, że zanim wyda ostateczny osąd i oskarży Sinclaira o pojenie Bons tym samym podstępnym eliksirem co Alise na celtyckiej nocy, to spróbuje poznać trochę więcej faktów. Chwycił wreszcie za szpachelkę i zaczął zdrapywać tapetę, która dzięki wodzie odchodziła od ściany bez większego problemu, wystarczyło podważyć i pociągnąć, by spod paskudnej ozdoby zaczęła wyzierać goła ściana. Uniósł brwi i patrzył chwilę na profil Josha w myśleniu, przetwarzając jego słowa - Dietami...? Bons na diecie? To bez sensu, przecież jest chuda! Chociaż... może właśnie dlatego jest - mruknął, rozpoczynając zdanie normalnie a kończąc, mamrocząc pod nosem w zamyśleniu. Próbował przeczesać pamięć, by przypomnieć sobie, jak wyglądają posiłki dziewczyny, i dopiero wtedy dotarło do niego, że nigdy nie zdarzyło im się razem jeść, zawsze widywali się w jakichś innych okolicznościach, zazwyczaj po obiedzie czy kolacji, gdy zaś zdarzyło mu się częstować ją w przelocie jakimiś przekąskami, to odmawiała, bo dopiero co jadła i nie była głodna. Raz, pamiętał, udało mu się wcisnąć jej kanapkę, ale to, że ją wzięła, wcale nie znaczyło, że nie wyrzuciła. - Dobrze, że pan mówi. Zwrócę na to uwagę - stwierdził, marszcząc brwi; choć to by wiele wyjaśniało, to miał nadzieję, że teoria Josha jest nadinterpretacją i naprawdę nic tak złego się nie dzieje, a wszelakie fizyczne dolegliwości dziewczyny to wina stresujących egzaminów. Zmianę tematu przyjął raczej z ulgą, choć wiedział, że już do końca dnia nie uda mu się wyrzucić z głowy intensywnych myśli o tym, czy Bonnie faktycznie może się forsować jakimiś głupimi dietami, a on był na tyle ślepy, że się nie zorientował. Szarpnął mocniej za tapetę, odrywając spory płat ze ściany. - O, czyli nie ma pan mnie jeszcze dosyć - zażartował, uśmiechając się, choć mniej entuzjasycznie niż by chciał, z powodu poruszanego wcześniej tematu - Jasne, pomogę ze wszystkim. Naprawianie elewacji brzmi świetnie - zapewnił, ciesząc się że skoro Josh prosi go o dalszą współpracę, to najwyraźniej nie uważa go za tak zupełnie bezużytecznego. Aż zabrał się do pracy jeszcze intensywniej niż wcześniej, żeby na pewno zdążyć się z nim rozprawić odpowiednio szybko.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął się lekko, kiedy jasno zostało powiedziane, że jego kwalifikacje i życiorys odpowiadają takiej gwieździe, jak Callahan. Nie widział potrzeby komentować tego, ale naprawdę zrobiło mu się miło. Sam, gdy obejmował stanowisko profesora, nie czuł się pewnie. Ba, wydawało mu się, że zupełnie się nie nadaje i zostanie wyrzucony po pierwszym miesiącu pracy. Przecież nawet staż nie szedł mu najlepiej! A jednak skończył rok pracy w Hogwarcie, było parę osób, dla których był jednym z ulubionych profesorów, były osoby, które wyczekiwały jego kolejnych zajęć i to mu odpowiadało. Bardzo. Nie potrafił nie uśmiechać się na samą myśl o nich, a niedawno nawet dostał listy z informacją, że dostali się do zawodowych drużyn. Czuł dumę, jakiej nie czuł nigdy wcześniej, a teraz proszę, słyszał, że nawet sprawdzano jego życiorys. Przyjął nawet z lekkim uśmiechem fakt, że nie pytał o powód rezygnacji z kariery. Co prawda odpowiedziałby tak samo jak Violi - sprawy rodzinne, ale w tej chwili Boyd pomagał mu remontować dom i widział, że mieszka sam. Innymi słowy, czułby się w obowiązku wyjaśnienia nieco bardziej, a nie miał na to ochoty. Podejrzewał, że Bonnie także mu nie mówiła, choć mógł się mylić. Tak samo jedynie skinął głową, gdy chłopak przyjął jego ofertę, a przynajmniej skupił się tylko na części dotyczących pytań. Rozumiał jego niechęć do pomocy ze strony profesora, bo prawdę mówiąc, sam również nie miałby chęci korzystać z czegoś takiego. Z drugiej strony, to zawsze dwie dodatkowe pary rąk, prawda? Słuchał z zaciekawieniem o rodzicach Callahana, próbując wyłapać z tego co ciekawsze wątki. - Tak, montaż szafek, albo nasze magiczne pojazdy. Z tego, co się orientuję, to rodzina Brandonów dość mocno korzysta z ich techniki - zauważył, uśmiechając się szeroko. Naprawdę sie cieszył z tego, że niektóre rodziny czarodziejów korzystały z technik mugoli, bo chociażby takie samochody są o wiele ciekawsze na dłuższe trasy, niż miotła, ale tego nie powie nigdy na głos. Szczególnie przy studencie. Temat Obserwatora zbył milczeniem. Nie tylko o Davies i Swansea było prawda. W części plotki o nim również ukryto ziarno prawdy, które choć sam nie widział jako coś złego, nie chciał żeby wyszło na jaw. Ze względu na drugiego zamieszanego. Szczęśliwie Boyd bardziej zainteresowany był podłogą i wszystkie jego kolejne pytania dotyczyły właśnie problemów z nią związanymi. To zdecydowanie odpowiadało miotlarzowi, który choć nie był wcześniej spięty, wyraźnie swobodniej udzielał odpowiedzi. Później wystarczyło przywoływać kolejne deski, przycinać na odpowiednią długość i przytwierdzać do podłogi. Nic, co wymagałoby większego skupienia, dzięki czemu większość swojej uwagi poświęcał reakcjom Gryfona w trakcie rozmowy o Bonnie. Uniósł brwi że zdziwienia i wybuchnął nagle śmiechem, gdy tylko wyczuł zazdrosne nuty w głosie chłopaka. - Jego jedyne przewinienie to troska o nią. Spotkał ją na schodach i zwrócił uwagę na jej stan. Znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, bo niewiele później prawie zemdlała i taką wniósł do mojego gabinetu - od razu wytłumaczył, spokojnym tonem. Sam wtedy naskoczył na Ślizgona, gdy ten strofował Bonnie, ale cieszył się, że dziewczyna będzie mieć jeszcze kogoś do opieki. Nie podobał jej się wtedy ten stan, a im dłużej o tym myślał, tym większych nabierał obaw, że to nie był stan przemęczenia nauką do egzaminów. Jeśli miał rację, czekała ich długa walka o zdrowie dziewczyny. Spojrzał na Boyda z lekkim politowaniem. - Nie będę pytał, ile dziewczyn miałeś, bo nie chcę tego wiedzieć, ale naprawdę sporo z nich na tym etapie przesadnie dba o linię. Magazyn "Czarownica" oferuje coraz to ciekawsze metody na zdobycie idealnej cery, fryzury, figury i nie wiadomo czego jeszcze, a my… No cóż, my w tym czasie im nie pomagamy oglądając się głównie za co atrakcyjniejszymi. Z perspektywy czasu widzę jak mocno można namieszać… - zaczął mówić z lekkim zastanowieniem, po czym podniósł spojrzenie na Boyda. - Nie mówię, że to tyczy się Bonnie. Tak naprawdę niewiele jeszcze o niej wiem, ale myślę, że warto trochę poobserwować ją i to jak się odżywia - dodał poważniej, niż zamierzał, po czym uśmiechnął się lekko. Prośba o zrobienie elewacji nie była wyjątkowo szczególna. Zwyczajnie miał dość wyglądu domu niczym rudery i miny innych, gdy przychodzili do niego. Poza tym, mając salon, kuchnie i łazienkę, miało się podstawy do przyjęcia gości. Jeszcze trzeba było zadbać o wygląd samego domu ora, ogrodu. To ostatnie chciał robić z Chrisem i nie zamierzał ruszać go wcześniej. - Nie dajesz mi powodów, żebym miał cię dosyć, spokojnie. Dodatkowa para rąk jest mile widziana - zaśmiał się, przenosząc się do kolej je dziury w podłodze, poprzednią mając już załataną. Dopil do końca kawę i odesłał kubek na stół przy pomocy różdżki. Spojrzał na Boyda, zastanawiając się, jak mógłby poprawić mu humor, żeby remont nie przebiegał jednak w grobowej atmosferze. Cóż, zawsze najlepsze były plotki. - Ó Cealláchain to twój przyjaciel, prawda? On też dostał się do jakiejś drużyny? Wiem, że Strauss i Fitzgerald są w Srokach - spytał z żywym zainteresowaniem, wyłamując kolejne deski, które od razu zastępował nowymi.
Bardzo przyjemnie było zgłębiać tajniki podłogi i dyskutować przy tym z Joshem o różnych sposobach montowania belek, odpowiedniej konswerwacji drewna i innych szalenie ciekawych rzeczach związanych z doprowadzaniem domu-rudery do stanu używalności; równie miło było przeplatać te bardzo poważne tematy innymi, bardziej ogólnymi, bo nawet jeśli z zasady Boyd nie przepadał za ploteczkami, to z nauczycielem tego typu konwersację prowadziło się zaskakująco łatwo. Dogadywali się naprawdę dobrze, choć nigdy wcześniej nie mieli okazji, by wyjść ze swoją relacją poza czysto quidditchowo-szkolną; zdecydowanie mieli kilka solidnych, wspólnych zainteresowań, podobny pogląd na niektóre omówione dotychczas sprawy i coś, co stanowiło nierozerwalne podłoże do zawarcia przyjaźni: obaj troszczyli się o tą samą osobę. Wcale nie chciał zabrzmieć, jakby był zazdrosny, bo przecież wcale nie był, o kogo niby, o tego frajera Lucka? On się po prostu martwił ciągle, że drań mógłby mieć na sumieniu coś, co zaszkodziło dziewczynie. No. No dobra, wcale nie. Śmiech Josha wskazywał na to, że od razu zdemaskował w nim tego głupiego, małego zazdrośnika, dlatego porzucił plany tłumaczenia mu, dlaczego posądza Sinclaira o nikczemne zamiary, dochodząc do wniosku, że zabrzmiałby jak jakiś paranoik. Zwłaszcza, że ze słów mężczyzny wynikało, że jedyne, co miało miejsce, to iście chrześcijański akt pomocy i miłosierdzia. Z wielkim zdziwieniem oderwał kolejny płat tapety. - Serio? Brzmi jak... brzmi jak coś co zrobiłby przyzwoity człowiek - skomentował, oczywiście nadal nie do końca przekonany, ale już nieco przychylniejszym okiem patrząc na udział Ślizgona w tamtym zdarzeniu. Jeśli to była prawda, to powinien mu podziękować, a nie szkalować. - Nie aż tyle, żeby stanowiły próbę reprezentatywną statystycznie - wtrącił po chwili na przytyk Josha, który (całkiem słusznie, przypomnijmy że przed Bonnie spotykał się aż z dwoma) wytykał mu brak znajomości zachowań typowych dla płci pięknej. Niby nic, co uświadomił mu właśnie mężczyzna nie było szokujące i odkrywcze, ale trzeba przyznać, że jakoś nigdy się nie zastanawiał nad tym, jak wielki wpływ mają wyimaginowane, narzucone przez społeczeństwo standardy - i jaką krzywdę przy okazji robią. Ani nad tym, jakie ma szczęście, że nikt nie oczekuje, że będzie się przejmował obwodem swojego uda albo kształtem brwi. - To głupie. - orzekł bardzo błyskotliwie i trochę bojowo, bo zdenerwowała go sama myśl o tym, że Bonnie mogła wpaść w sidła wrażenia, że nie jest wystarczająco dobra taka, jaka jest. - Jeśli to prawda, chociaż oby nie, to wybijemy jej to z głowy - zapewnił takim tonem, jakby planował przywiązać dziewczynę do krzesła i karmić siłą, i rzeczywiście, chwilowo nie miał innego planu, ale miał zamiar wymyślić coś subtelniejszego, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Na razie sam siebie karmił się nadzieją, że obaj z Joshem martwią się na wyrost. Fakt, że po tych rewelacjach mina mu zrzedła i nawet wizja wspaniałego odświeżania elewacji nie do końca rozgoniła kłębiące się mu w głowie czarne myśli o dziewczynie, dlatego gdy profesor podjął kolejny temat, z przyjemnością skupił swoją uwagę na kolegach ze szkoły i ich karierach. Takie plotki lubił. - Taaak, jak tak dalej pójdzie to całe Sroki będą się składały z hogwarckich studentów. Powinien pan sobie to wpisać w CV - odparł, przypisując część zasług za ten sukces doskonale prowadzonym przez Walsha lekcjom i trochę się przy tym ożywił, zapominając na chwilę o tapecie. - Może też powinienem był do nich dołączyć, żeby się nie wyłamywać... ale wtedy nie miałbym możliwości pałowania Fitzgeralda. Nie wie, czy bym się powstrzymał - wyszczerzył się, bo choć o zdolnościach miotlarskich Ślizgona nie powiedziałby złego słowa, tak cała reszta jego ryżej osoby zdecydowanie działała mu na nerwy. Gdy jednak pomyślał o Fillinie, mina mu trochę zrzedła i z westchnięciem wrócił do zajmowania się ścianą - Cealláchain to zdolny skurwysyn i gdyby tylko mu się chciało, już dawno łapałby znicza dla której tylko drużyny by chciał. Najlepiej dla mojej. Naszej. Ale mu się nie chce, tak to przynajmniej wygląda... jakby mu pasowało obecne lanie ludziom piwa i wycieranie szklanek - powiedział, uśmiechając się trochę gorzko, bo choć zawód barmana był bardzo potrzebny (i szlachetny!), to jednak wydawało mu się, że miejsce przyjaciela jest gdzie indziej. - Marnuje się tam i tyle. Nie wiem jak go zmotywować - dodał; oczywiście, to nie powinna być jego sprawa, jakie ambicje miał Fillin, ale zawsze mu się wydawało, że podobne do jego własnych i drażniła go opieszałość ziomka w dążeniu do celu.