Miejsce, gdzie dość często zasypia, zaczynany w kolejne magazyny dotyczące quidditcha, albo zwyczajnie wyczerpany dniem. Przytulne, choć może nieco ciemne. Znajduje się tu także kominek dostosowany do podróży przy pomocy proszku fiuu, a także stół jadalniany z krzesłami (choć nie widać na zdjęciu).
Kuchnia
Miejsce, gdzie w wolnych chwilach z wielkim zamiłowaniem oprawiane jest mięso, z którego następnie wychodzą przeróżne przepyszne dania. Także miejsce, które mogłoby opowiadać o porażkach Josha jako cukiernika.
Łazienka
Chwała kanalizacji! Jedno z bardziej wyciszających miejsc, gdzie można zrelaksować się pod prysznicem.
Sypialnia Josha
Ten pokój wyremontowany będzie raczej na samym końcu. W tej chwili wyposażone jest w wygodny materac, a pod przeciwległą ścianą stoi otwarta walizka i kufer z rzeczami mężczyzny
Sypialnia 2
Docelowo ma to być sypialnia babci, pierwsza do zrobienia z pokoi, która w tej chwili jest pustym pomieszczeniem.
Sypialnia 3
Gościnny, gdyby ktoś potrzebował zatrzymać się u nich. Chwilowo pusty ze starym fotelem na środku.
Graciarnia
Pomieszczenie, które ma służyć do składowania sprzętu miotlarskie go, miotły, wspomnień z dawnego, zawodowego życia.
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sro 9 Wrz - 16:12, w całości zmieniany 7 razy
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy tylko dowiedział się, co wydarzyło się w Hogsmeade, wybrał się do domu. Jego rodzice chcieli wracać z nim, chcieli jakoś pomóc, ale poprosił go, żeby zostali u siebie. Sami mieli już własne problemy ze smokami i tymi wszystkimi anomaliami, jakie teraz znowu miały miejsce w kraju, więc Chris nie chciał wciągać ich w dodatkowy bałagan. Obiecał, że powiadomi ich o tym, jak sprawa wygląda w wiosce, kiedy tylko zjawi się w domu i upewni się, że ani Josh, ani Mędrka, ani żadne ze stworzeń, które przebywały pod ich opieką, nie ucierpiało. Widział, że jego rodzice bardzo się martwili i chociaż wydawało mu się to dziwne, wiedział, że gdyby nie jego babka, zapewne tak właśnie wyglądałaby większość jego życia. Teraz pozostawało mu jedynie do tego przywyknąć, choć nie było to proste, skoro był od dawna dorosłym, niezależnym i samodzielnym mężczyzną. Cieszył się jednak, że jego rodzina nie traktowała go, ich, jak jakichś wyrzutów. Kiedy tylko stanął w drzwiach domu, poczuł, jak żołądek skręca mu się ze stresu. Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać, ale z całą pewnością nie była to powódź, jaką zastał w środku. Wszystko było mokre i sprawiało wrażenie, jakby przeszło tędy jakieś tsunami, czy coś podobnego. Nie widział jednak nigdzie śladów spalenia, nie dostrzegał żadnych miejsc, które wyglądałyby, jakby uległy smoczemu ogniowi. Prawdę mówiąc, dom wyglądał z zewnątrz dokładnie tak, jak wtedy, gdy go zostawiał, wybierając się do rodziców. Zupełnie, jakby nie wydarzyła się tutaj żadna tragedia. A jednak coś miało miejsce i Chris doskonale o tym wiedział, nabierając coraz większej pewności, że muszą ostatecznie znaleźć dla siebie bezpieczniejszy dom. - Josh? – zapytał niepewnie, bo nie był w stanie stwierdzić, gdzie dokładnie znajdował się w tej chwili jego mąż. Zrobił jeszcze kilka kroków, by natknąć się na niego w drzwiach prowadzących do kuchni i zaraz objął go, na chwilę chowając twarz w jego ramieniu, czując ulgę, gdy zdał sobie sprawę z tego, że najwyraźniej nie spotkało go nic złego. Nic, poza tym, że ich dom zdawał się pływać i sprawiał wrażenie, jakby mieli sobie z nim nigdy nie poradzić. Może to faktycznie był czas na to, żeby podjęli decyzję o zmianach, a nie tylko o nich mówili. - Co tu się stało? – zapytał cicho. – Słyszałem o pożarze i widziałem… Ale dom wygląda, jakby nic go nie dotknęło, więc skąd tu tyle wody? – dodał, wciąż go nie puszczając. Nie umiał wyrazić słowami, jak bardzo cieszył się, że nie stało się nic wielkiego, że wyglądało na to, że ich jedynym problemem będzie wysuszenie stołu, czy kanapy. Był zresztą pewien, że Josh doskonale wiedział, co chciał mu przekazać, co chciałby mu powiedzieć, a trzymając go blisko siebie, oddawał to o wiele lepiej, niż mamrocząc niewyraźnie jakieś skończone bzdury. To nic by nie dało, nic by nie zmieniło i na pewno w niczym by nie pomogło. A tak, przynajmniej, pokazywał mu naprawdę to, co czuł. Drgnął, gdy poczuł, jak Wrzos ociera się o jego nogę i pochylił się, żeby ją podnieść, uśmiechając się mdło na jej obrażone miauknięcie, sugerujące, że obecna sytuacja w ogóle się jej nie podobała. Dostrzegł też Mędrkę, która najwyraźniej zajmowała się porządkowaniem jakichś rzeczy, wyraźnie niezadowolona z tego wszystkiego, co się tutaj wydarzyło. Reszty mieszkańców nie był w stanie zlokalizować, ale spokój, jaki mimo wszystko panował w domu, pozwalał mu myśleć, że wszyscy uratowali się z pożaru.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Wakacje minęły zdecydowanie zbyt szybko, choć jednocześnie Josh miał wrażenie, jakby trwały o wiele dłużej. Odpoczął, musiał to przyznać, że wypoczął po wszystkim, co ich do tej pory spotkało. Czuł się spokojniejszy, pełny sił do dalszej pracy z dzieciakami i to uczucie nie minęło nawet po tym, jak rozpoczął się rok szkolny. W trakcie hucznego rozpoczęcia nie próbował nawet udawać, że nie wpatruje się uważnie w siedzących przy stołach uczniów i studentów. Przyglądał im się, wypatrując tych, z którymi musiał znów się spotkać na rozmowę, aby sprawdzić, co się u nich zmieniło. Wpatrywał się także w pierwszoroczniaków, mimowolnie odszukując spojrzeniem tych z mugolskich rodzin, a także tych, o których było wiadomo, że mają już jakieś problemy. Słyszał, jak niektórzy z profesorów, którzy mieli okazję rozmawiać z dzieciakami z Domu Dziecka, szeptało między sobą, gdy dane dziecko było wzywane do Tiary Przydziału. Miotlarz mimowolnie zastanawiał się, jak wiele jest dzieciaków, które potrzebowały pomocy innej, niż tylko rozmowa, niż tylko wprowadzenie do Hogwartu. Te myśli i dziwna potrzeba poprawi domu, kupienia większego, urządzenia ich dla nich od podstaw, sprawiały, że myśli Josha biegły dalej. Nie próbowały zatrzymać się ani na chwilę, a mężczyzna zaczynał mieć wrażenie, że zwyczajnie brakuje mu czegoś. Wiedział czego, a przynajmniej podejrzewał, o co może chodzić, skoro o wiele częściej słowo rodzina gościło w jego myślach, gdy wracał do domu. Chris był jego rodziną. W tej jednej osobie kryło się wszystko, czego potrzebował - miłość, wsparcie, przyjaźń. Później była Mędrka, która, choć była jedynie skrzatem domowym, uzupełniała ich dom, sprawiała, że Josh uśmiechał się szeroko, nawet jeśli nie raz był bliski wpadnięcia w szał po jej próbach pomocy z jego ubraniami. Były również wszystkie ich zwierzaki, których Joshowi wciąż było mało. Jednak to ciągłe pragnienie powiększenia rodziny stawało się nieznośne do tego stopnia, że w końcu miotlarz zdecydował się porozmawiać z mężem. Wiedział, że nie było to coś, o czym mógłby decydować w pojedynkę. Jednocześnie wiedział, że jeśli była osoba, która mogłaby pomóc mu pozbyć się tego pragnienia i zaspokoić odczuwaną potrzebę, to był to tylko Chris. - Przygotowałem herbatę - powiedział, wchodząc do ogródka, w którym mieli przygotowane miejsce do siedzenia w podobne wieczory, jak ten, a skąd widok rozciągał się na las. - Zastanawiałem się dziś, jak wielu spośród uczniów, którzy dopiero przybyli, ale też tych, którzy już są u nas, przyjdzie do nas szukać pomocy z różnymi problemami - odezwał się, mimo wszystko nie wiedząc, od czego powinien zacząć rozmowę, niepewnie kręcąc pierścieniem na palcu.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że coś gryzło Josha, że ten się nad czymś zastanawiał, że było coś, co go niepokoiło. Coś, czego nie umiał uchwycić, ale w czasie uczty trudno było o to pytać, tym bardziej kiedy jego mąż musiał zająć się pierwszorocznymi, którzy właśnie zostali przydzieleni do Hufflepuff. Nie był jednak na tyle niedomyślny, żeby nie dostrzec, że faktycznie coś mocno męczyło starszego mężczyznę, zapewne coś, czego nie umiał do końca nazwać, coś, czego nie umiał nawet wypowiedzieć, a może z jakiegoś powodu nie chciał o tym rozmawiać. Zielarz zdążył się już nauczyć, że czasami trzeba było dać Joshowi przestrzeń do tego, żeby znalazł w sobie siłę i chęć do rozmowy, a czasami trzeba było go przycisnąć, żeby przypadkiem tego wszystkiego w sobie nie dusił. Nie zamierzał napadać na niego od razu po uczcie, nie wtedy kiedy wrócili do domu, żeby przygotować się spokojnie na nadchodzące dni, ale miał świadomość, że wkrótce musiał pomówić z Joshem, jeśli nie chciał, by to wszystko przerodziło się w coś więcej, jak przed rokiem. Uśmiechnął się do niego lekko, kiedy przyniósł przygotowaną herbatę i skinął głową w prostym geście podziękowania. Widział jednak, że z Joshem wciąż działo się coś niedobrego, a pierścień, który miał założony, przekazywał jego emocje, jego niepewności, jego zagubienie, jego słabości. Dlatego też Chris spojrzał na niego bardzo uważnie, zastanawiając się, czy powinien się odezwać, ale Josh go uprzedził, wyjawiając, co go męczyło. Przynajmniej w jakimś stopniu, bo zielarzowi nie wydawało się, żeby chodziło jedynie o to. Zagryzł lekko wargę, by po chwili pokręcić głową, trzymając kubek w obu dłoniach. - Nie wiem, czy nie myślisz o tym za dużo. Wiem, że chcesz im wszystkim pomóc, że mają dla ciebie wielkie znaczenie, ale koncentrując się tylko na nich, zapomnisz całkowicie o swoim życiu, Josh. Nie chciałbym, żeby to się wydarzyło, bo jakkolwiek te dzieciaki są dla mnie ważne i uważam, że zasługują na naprawdę wiele, nie są dla mnie istotniejsze od ciebie – wyjaśnił spokojnie, patrząc uważnie na męża, zastanawiając się, co dokładnie go kłopotało. Czuł dobrze, że to nie było dokładnie to, co Josh chciał powiedzieć, a przynajmniej, że częściowo próbował ukryć swoje wątpliwości, lub też, co było całkiem prawdopodobne, nie umiał ich w żaden sposób wyrazić. To zaś było nieco niepokojące i Chris nie do końca był w stanie odnaleźć się w tej sytuacji. Odetchnął głęboko, a później napił się herbaty, starając się w ten sposób zdusić w sobie swoje bardziej wybuchowe emocje, które nigdy w niczym nie pomagały. - Josh, po prostu powiedz, o co dokładnie chodzi. Widzę, że coś zaczęło cię trapić, ale nie jestem w stanie pomóc, jeśli nie mówisz mi, czym to dokładnie jest. Chodzi tylko o te dzieciaki, które potrzebują twojej pomocy, czy może jednak o coś więcej? – zapytał zatem, spoglądając uważnie na drugiego mężczyznę, zastanawiając się, co dokładnie siedziało w jego głowie. Zapewne było coś, co go poruszyło, coś, co go zaniepokoiło, co spowodowało, że nie czuł się dobrze i teraz miotał się, nie wiedząc, jak przelać uczucia na słowa.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miotlarz spojrzał na męża, uśmiechając się do niego ciepło, kolejny raz odczuwając te wszystkie ciepłe emocje, które zdawały się rozsadzać go od środka. Wiedział, że było dokładnie tak, jak mówił Chris, że liczył się dla niego najbardziej, ale usłyszeć to od czasu do czasu były naprawdę przyjemnie. Uświadamiało mu, jak wiele jeszcze było przed nim drogi, aby całkowicie pozbyć się demonów przeszłości, tego przekonania, że jeśli nie będzie się starał być idealny, znów zostanie pozostawiony samemu sobie. To już nie miało się nigdy wydarzyć i wierzył w tym względzie Chrisowi, ale usłyszenie czegoś podobnego zawsze było przydatne. Podziękował cicho, nim upił herbaty, zastanawiając się, jak powinien wyrazić to, co chciał, jednocześnie samemu nie mając pewności, czy jego pragnienia były właściwe. Czy wynikały ze zdrowych pobudek, czy stanowiło inne wołanie jego podświadomości o akceptację. Usiadł obok Chrisa, na moment wspierając się czołem o jego ramię, uśmiechając się lekko pod nosem, kiedy dostrzegł Fruzję rozglądającą się za jakimś jedzeniem i kaczki dziwaczki, które spokojnie ucinały sobie drzemkę. To był spokój, którego zawsze chciał, a który w końcu miał i czy naprawdę potrzebował czegoś więcej? - Jedna myśl, zaczęła pojawiać się w mojej głowie na pewno w Venetii, ale tak właściwie nie wiem, czy nie myślałem o tym już wcześniej… Tylko jednocześnie mam wrażenie, że nie powinienem mieć podobnych zachcianek, skoro niczego mi nie brakuje i jest dobrze, tak, jak jest - powiedział cicho, po czym westchnął i usiadł prosto, uśmiechając się nieco niepewnie kącikiem ust. - Zastanawiałeś się kiedyś nad adoptowaniem dziecka? Nie mówię o jakimś naprawdę małym, ale o nastolatku. Takich nikt nie chce adoptować, a kiedy są pełnoletni, po prostu są wyrzucani z Domów Dziecka i muszą sobie radzić… Przy tym z iloma dzieciakami rozmawiamy w szkole, zacząłem się mimowolnie zastanawiać, czy moglibyśmy adoptować chociaż jedno, które potrzebowałoby tak naprawdę pomocy - wyrzucił w końcu z siebie, przesuwając palcami po trzymanym w dłoni kubku, mając wrażenie, że jednak mówi o czymś, co było niewłaściwe. Odetchnął ciężko, unosząc znów spojrzenie na Chrisa, aby uśmiechnąć się szeroko, jak gdyby nigdy nic, odruchowo sięgając po maskę, jak dawniej, choć wiedział, że zielarz doskonale widział przez nią. - Może mam po prostu syndrom wicia gniazda, czy jak to się nazywało, skoro nie mogę doczekać się zmiany domu, urządzania go zgodnie z tym, czego chcemy i potrzebujemy, a jednocześnie zacząłem zastanawiać się, jak bardzo szalona byłaby adopcja - powiedział, unosząc kubek do ust, aby napić się herbaty, czekając na słowa Chrisa, pierwszy raz nie wiedząc, czego powinien się spodziewać. To było coś, o czym do tej pory nie rozmawiali ani razu i nie wiedział, jak zielarz podchodził do podobnych tematów.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher przyglądał się uważnie Joshowi, mając świadomość, że coś faktycznie było nie w porządku. Wyraźnie potrzebował wsparcia, a jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby z jakiegoś powodu wstydził się powiedzieć tego, co powiedzieć chciał, jakby coś go zablokowało, coś, czego jego mąż nie był w stanie do końca zrozumieć. Dał mu więc czas, w końcu jednak czując, jak jego serce mocniej uderza i zamrugał, starając się podejść do tej całej sprawy naprawdę spokojnie. Zmarszczył jednak brwi, zastanawiając się nad tym, o czym mówił drugi mężczyzna, w końcu wzdychając i kręcąc głową, nim napił się herbaty i spojrzał uważnie na Josha. - Nie, nigdy o tym nie myślałem. Moja rodzina jest dostatecznie duża, dzieciaki Neila są absorbujące, a Shannon przez długi czas była na tyle młoda, że również mogła niemalże uchodzić za moje dziecko. Poza tym nie miałem raczej perspektyw na posiadanie własnej rodziny, nie sądziłem również, żeby kiedykolwiek coś podobnego było mi, powiedzmy, potrzebne – przyznał szczerze, musząc przyznać, że Josh całkowicie go zaskoczył. W życiu nie spodziewałby się po nim czegoś podobnego i nie wiedział, skąd właściwie wynikała ta potrzeba. Nie mówiąc o tym, że mimo wszystko mogła rodzić pewien niepokój, czy nawet poczucie niewystarczalności. To, co oczywiste, również nie było najmądrzejsze, ale mimo wszystko przemknęło przez myśl Christophera, który natychmiast potrząsnął głową, nie chcąc nad tym myśleć. - Nie bardzo wiem, skąd wzięła ci się ta myśl, Josh – powiedział powoli, bardzo ostrożnie, wiedząc, że musiał dobrze dobierać słowa, żeby w żadnym razie nie spłoszyć swojego męża, który już teraz zachowywał się tak, jakby próbował się ze wszystkiego wycofać. – Nigdy wcześniej o tym nie mówiłeś. Bałeś się, jak zareaguję? To prawda, że nie wiem, co mam z tym zrobić, bo zastanawiam się od razu, czy przeszkadza ci jednak to, że nie jestem kobietą, czy może jednak chodzi o to, że to ciągle za mało. Nie będę cię oszukiwał, bo to nie ma po prostu sensu. Owszem, nie mam nic przeciwko dzieciakom, pomaganiu im, prowadzeniu ich, inaczej nie zostałbym nauczycielem, ale nigdy nie czułem potrzeby posiadania własnych dzieci. To dość abstrakcyjne dla kogoś, kto jest samotnikiem i nie ma raczej w planach własnej rodziny – dodał, by napić się znowu herbaty, zastanawiając się jednocześnie, co w związku z tym czuł, poza tym niepokojem i spięciem, które mimo wszystko nie chciało go opuścić, a co za tym szło, Josh na pewno to wyczuwał. Posiadanie dzieci nie było czymś, co mogło być kaprysem, co można było uznać za kolejny etap w życiu, to musiało być coś, co było przemyślane, a przynajmniej według Christophera. Dlatego doskonale rozumiał problemy swojego brata, który początkowo nie umiał odnaleźć się w sytuacji, w jakiej się znalazł, gdy został ojcem. Owszem, zielarz był porywczy, ale nigdy w czymś podobnym, nigdy w czymś, co faktycznie miało znaczenie dla innych ludzi. Poza tymi chwilami, kiedy kłócił się z Joshem, kiedy nie umiał z nim dojść do porozumienia, ale to była zupełnie inna sprawa. Nie miał pojęcia, jakby odniósł się jednak do kogoś innego, ponownie, całkowicie mu obcego, kto panoszyłby się w jego domu. - Więc dlaczego? Co sprawia, że o tym myślisz? – zapytał poważnie, bo nie zamierzał od razu odrzucać tego rozważania, nie zamierzał być, jak wielu przed nim, którzy od razu dusili coś podobnego w zarodku. Chciał wysłuchać Josha, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co sam w związku z tym czuł, ale prawda była taka, że jego niepokój ulokował się zupełnie gdzie indziej, niż w potencjalnym zostaniu rodzicem, którym i tak czuł się w stosunku do niektórych ich podopiecznych.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh uśmiechnął się lekko, samym kącikiem ust, słysząc, jak jego mąż wymienia kolejno dzieci ze swojej najbliższej rodziny. Właściwie dzięki nim on sam czuł się w końcu częścią rodziny, częścią czegoś większego i za to był im niezwykle wdzięczny, o czym podejrzewał, że Chris wiedział. Jednocześnie w pewnym stopniu zazdrościł swojemu mężowi tak pełnej rodziny w odniesieniu do dawnego siebie, tego który szukał akceptacji i szukał swojego miejsca, który chciał być częścią czegoś większego. Teraz, dzięki właśnie Chrisowi, miał to wszystko, mógł spokojnie nazywać swojego szwagra i jego dzieci swoją rodziną i uwielbiał spędzać z nimi czas w trakcie rodzinnych zjazdów. A jednak to dziwne pragnienie i tak się pojawiło, sprawiając, że miotlarz najzwyczajniej się tego wstydził i cóż, tak, bał się reakcji Chrisa. Wysłuchał go, nie przerywając ani razu, aby w końcu upić kolejny łyk herbaty i odstawić kubek na bok. Zaraz też podszedł do męża i kucnął przy nim, kładąc dłonie na jego kolanach, a na nich wsparł głowę. Spoglądał na Chrisa z miłością i oddaniem, uśmiechając się lekko. - Nie jest to związane z tym, żeby czegoś mi brakowało. Jestem również pewien, że gdyby nie ty, nie to wszystko co razem tworzymy, nie myślałbym nawet o adoptowaniu dziecka. Jestem z tobą szczęśliwy i nie zamieniłbym tego za nic - zaczął od zapewnień, mówiąc spokojnie, pewnym głosem, czując, że to jest coś, co powinien zrobić od razu, nie czekać na inny moment z zapewnieniami. Zaraz też odetchnął nieco głębiej, zastanawiając się, jak powinien wyjaśnić to, co powodowało, że zaczął myśleć o innej formie pomocy tym, którym mogli. - Właściwie chodzi o to, co mamy, ale w nieco innym znaczeniu. To, co tworzymy ten dom, spokój, rodzinę... To jest coś, czego niektórzy nie mają jak doświadczyć. Mógłbym wymieniać ci nazwiskami dzieciaki, które nie potrafią uwierzyć w to, że są coś warte, przez to, że były porzucone dość wcześnie i... Ja po prostu wiem, jak to jest. Gdyby nie moja babcia, nie miałbym domu, mieszkałbym w Hogwarcie i może w wakacje z ojcem, albo robiłbym wszystko, żeby zostać w zamku - zaczął mówić cicho z lekkim westchnieniem i goryczą, która mimowolnie pojawiła się w jego głosie, kiedy przypomniał sobie o własnym ojcu i problemach z nim. -[b] Zacząłem się zastanawiać, czy bylibyśmy w stanie pomóc niektórym z takich dzieciaków... Im potrzeba po prostu czyjegoś ciepła, uwagi, domu, do którego mogą wrócić. Pomyślałem, że nawet jeśli byłaby to tylko jedna osoba, to zawsze jest jeden dzieciak mniej do walki z jego brakiem wiary w siebie i skłonnością do umniejszania własnym potrzebom. Jednak masz rację, bałem się o tym rozmawiać, żeby właśnie... Nie myślę o tym dlatego, że brakuje mi dziecka i chciałbym własne mieć. Raczej o tym, że skoro nawet ja znalazłem szczęście, skoro mam naprawdę teraz rodzinę, to może mógłbym podzielić się tym z innym potrzebującym dzieciakiem, zanim będziemy mieć drugiego Brewera, Solberga, Gadda, Wyatt, dodawaj kolejne nazwiska tych, z którymi sam rozmawiasz. No i tak, wiem, że nie pomogę absolutnie wszystkim, ale dla tego jednego dziecka mogłoby się to okazać czymś więcej niż po prostu szansą na spokojniejsze jutro[b] - dokończył przymykając na moment oczy, aby odetchnąć głęboko i spojrzeć po chwili na Chrisa. Wbrew pozorom czuł się nagle sam o wiele spokojniejszy, kiedy powiedział na głos to, o czym myślał od pewnego czasu. O wiele lepiej było wyrzucić to z siebie niż kręcić się bezmyślnie, bojąc się rozmowy. Jednocześnie jednak miał żal do samego siebie, że najprawdopodobniej znów źle dobierał słowa, skoro zielarz był spięty. Starał się więc wyjaśnić wszystko jak najlepiej potrafił. Był zdania, że byliby zdolni zająć się jednym dzieckiem nawet w domu, w którym obecnie mieszkali, a już tym bardziej, gdy planowali się przeprowadzić. Jednak nie zamierzał ani naciskać na Chrisa, ani robić czegokolwiek poza jego plecami.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Rozmowa, którą prowadzili, nie należała do najłatwiejszych, ale, prawdę mówiąc, Christopher nie spodziewał się niczego innego. Znał już na tyle dobrze Josha, by być w stanie powiedzieć, kiedy coś było nie w porządku, kiedy pojawiały się jakieś problemy, kiedy coś faktycznie go kłopotało i dokładnie tak było w tej chwili. Nie musieli się od razu kłócić, by czuł pewien niepokój, by nieco się spinał, wystarczyło jednak, że poruszali tematy, które nie należały do banalnych, żeby poczuł, że mimo wszystko wciąż powracają do niego czasami jakieś idiotyczne myśli. Dlatego też wyraził je od razu na głos, zakładając, że to właśnie było właściwe, że takie wyjaśnienie spraw bez zbędnego kluczenia będzie słuszne. Dlatego też skinął lekko głową, gdy Josh do niego podszedł i wyłuszczył mu swój punkt widzenia, na który ostrożnie przytaknął. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale proszę cię, żebyś spróbował zrozumieć, że to mimo wszystko może w pewnym sensie budzić niepokój – powiedział cicho, patrząc uważnie na swojego męża, dając mu tym samym do zrozumienia, że niewątpliwie potrzebował chwili na to, żeby ułożyć sobie co nieco w głowie, żeby przypadkiem nie spanikować albo nie zrobić czegoś podobnego. W tym czasie pozwolił mu zaś mówić, wierząc w to, że Josh faktycznie jest w stanie jasno i klarownie wyrazić swoje stanowisko. Wiedział, że ten był skłonny do różnych porywów, że czasami nie postępował właściwie, że czasami pozwalał na to, żeby jakaś emocja nim kierowała i pokazywała mu coś, czego nie dostrzegał. I być może właśnie tak było w tej chwili, kiedy Christopher kiwał ostrożnie głową, by ostatecznie westchnąć. - Chciałbyś to zrobić dla tego dzieciaka, czy dla samego siebie, Josh? Nie chcę, żebyś w podobny sposób próbował leczyć własne lęki i ból, jakiego doświadczyłeś. Musisz przyznać, że na razie mogę odnieść wrażenie, że to ma bardziej pomóc tobie, niż faktycznie temu dziecku. Chciałbym, żebyś w pełni się temu przyjrzał, rozumiesz? Poza tym chciałbym, żebyś zastanowił się jeszcze nad jedną kwestią. Mówisz, że chciałbyś pomóc przynajmniej jednemu dziecku, żeby chociaż ono miało lepsze życie, ale czy tak naprawdę nie chcesz pomóc im wszystkim i po prostu chciałbyś pomagać w wychowywaniu kolejnych zagubionych nastolatków? – powiedział, starając się mówić jak najspokojniej, chociaż oczywiście czuł, że serce nieco mocniej mu biło, gdy próbował odnaleźć się w tym, co właśnie się działo. Nie był całkowicie przeciwny, po prostu musiał przyznać, co zrobił, że nigdy o czymś podobnym nie myślał i miał ku temu kilka dobrych powodów, które oczywiście nie oznaczały, że nie mógł zainteresować się tematem. Dogadywał się z dzieciakami, odnosił wrażenie, że były w stanie mu zaufać, że lubili z nim rozmawiać, a on miał dostatecznie wiele cierpliwości, żeby sobie z nimi poradzić. To jednak nie oznaczało jeszcze, że poradziłby sobie z dzieckiem, które trafiłoby pod ich dach, nie oznaczało również, że w pełni by się dogadali, a podejrzewał, że dziecko takie potrzebowało nie tylko wiele cierpliwości, wsparcia, ale również miłości, o czym wspomniał. - Znasz mnie i wiesz, że nie jestem człowiekiem, który jest w stanie przelać na innych całe swoje uczucie. Poza tym nie wiem, czy nie byłoby mi trudno do tego przywyknąć. Może nie, może byłoby to dla mnie proste, ale nie chciałbym bardziej zniszczyć komuś życia – zauważył spokojnie, zdając sobie sprawę z własnych ograniczeń, których już tak łatwo nie byliby w stanie przeskoczyć. Mógł i zajmował się innymi, nie widział problemu w tym, żeby Solberg u nich został, ale wychowywanie dziecka było czymś zupełnie innym, tym bardziej że obaj pracowali w szkole, w której musieli być obecni dla uczniów i studentów. Gdyby zaś adoptowali dziecko, to również musiałoby uczyć się w Hogwarcie, na co zwrócił uwagę, unosząc lekko brwi, jakby chciał zapytać Josha, czy zwrócił na to uwagę i jak się z tą myślą tak naprawdę czuł. - Pamiętaj, że komuś może przyjść do głowy, że dziecko profesorów ma się lepiej, a stąd to już prosta droga do o wiele trudniejszego życia – dodał bardzo poważnie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
To spięcie, ten niepokój były tym, czego spodziewał się Josh i przez nie obawiał się poruszać temat adopcji. Nie chciał, aby Chris czuł się z tego powodu gorzej, aby w jakiś sposób w jego oczach chwiało się wszystko, co zbudowali. Miotlarz nie chciał dodawać im nowych problemów, kiedy już zdołali odnaleźć spokój. A jednocześnie to właśnie ten spokój, ta świadomość, że są w stanie przeciwstawić się wszystkiemu, co ich spotyka, sprawiała, że miał pewność, że poradziliby sobie z wychowaniem dziecka. Z przygarnięciem nastolatka, którego nikt nie chce i pokazaniem mu, że jest wartościowym człowiekiem, ze wskazaniem mu drogi, jaką miał przed sobą, pełną wielu możliwości. Wierzył, że tak naprawdę to jest potrzebne większości dzieciaków, z którymi rozmawiali, przez które skierował się na kurs magipsychiatrii, chcąc lepiej z nimi rozmawiać. Potrzebowali domu – osób dorosłych, dla których będą się liczyć, dla których będą wartościowymi osobami, które należy wspierać. - Nie wiem, czy mógłbym je pokochać tak wiesz... Jak swoje. Nigdy nie myślałem o tym, że będę mieć własne dziecko, tym bardziej, że nie sądziłem, że będę kiedykolwiek mieć rodzinę, a nie da się porównać tego, co czujemy do partnera z tym co czujemy do dziecka. Więc... Nie wiem, czy bym je pokochał, ale jestem zdania, że potrafilibyśmy je wychować i dać dom, o jakim marzyło - zaczął znów mówić, patrząc w górę na Chrisa z całkowitą szczerością, wierząc, że mężczyzna za chwilę poczuje się trochę swobodniej. Niezależnie od decyzji, jaką mieliby podjąć w późniejszym czasie, to właśnie zielarz był najważniejszą osobą dla Josha i chciał, żeby Chris był tego pewien, żeby nie tracił w to wiary. - Dziecko profesorów... Ja faworyzuję Puchonów i wszyscy o tym wiedzą, ale nie oznacza to, że daję im łagodniejsze kary... Myślę, że mogłoby się tak stać, że inni mieliby jakieś pretensje do tego dziecka, ale też niekoniecznie. Zależy dużo od tego jak i ono będzie się zachowywać, a tego nigdy nie można przewidzieć - przyznał, kiwając lekko głową, aby po chwili uśmiechnąć się lekko, nieco smutno. - No i powiedziałbym, że jestem gotów to zrobić i dla siebie i dla tego dziecka. Dla dawnego siebie, bo gdyby wtedy nie wzięła mnie babcia do swojego domu, nie wiem, w jaki sposób skończyło się to wszystko. A dzieciaków z Domu Dziecka nie ma kto przygarnąć, nie każdy chce to zrobić. Chciałbym być jak moja babcia, bo dla niej też byłem właściwie obcym dzieciakiem... - mówił dalej, uśmiechając się nieco smutno, żeby zaraz po tym prychnąć. - Co do tego czy chcę pomagać w wychowywaniu ich wszystkich, to sam nie wiem. Nie zliczę, ile razy rozważałem odejście z Hogwartu, zostawienie tego wszystkiego i robienie czegoś innego. Nie zliczę, ile razy myślałem o zostawieniu w pełni miotlarstwa i jeśli miałbym uczyć, to uczeniu czegoś innego... Jestem opiekunem Puchonów, przez co właściwie już mógłbym się czuć, jakby wszyscy byli adoptowani przeze mnie, ale... To coś innego. Jako nauczyciel pomagamy, zachęcamy do rozmów z nami, jeśli mają problemy, ale tak naprawdę trudno jest pokazać im, że nie powinni być wobec siebie tak krytyczni, że nie powinni być wrogami samych siebie. Nie wtedy, kiedy w domu nie mają na nim się oprzeć. Czuję, że moglibyśmy zrobić dla niektórych więcej, jeśli sami tego zechcą - dokończył, kręcąc głową, aby w końcu na chwilę ukryć twarz, kiedy oparł się czołem o kolana męża. Miał świadomość, jak chaotycznie to wszystko brzmiało, jak wiele rodziło wątpliwości i sam nie wiedział, w jakie słowa powinien ubrać własne myśli, żeby przekazać te wprost tak, jak o nich myślał. Uniósł w końcu głowę, aby podnieść się i krótko pocałować Chrisa, nim wsparł się czołem o jego czoło. - Myślałem o tym naprawdę wiele... I tak jak wiem, że byłbym gotów pomóc w ten sposób jakiemuś dziecku, tak wiem, że nigdy wbrew tobie, nigdy poprzez wywieranie nacisku na ciebie, bo to, co w tej chwili mamy, jest dla mnie najważniejsze. Nie potrzebuję dziecka po to, żeby nasza rodziła była pełna, czy cokolwiek podobnego. Nie potrzebuję adoptować dziecka, żeby czuć się szczęśliwym - przyznał, nie odrywając spojrzenia od Chrisa, uśmiechając się do niego ciepło. Był gotów zapomnieć o adopcji, albo namawiać na nią innych, jeśli tylko okazałoby się, że zielarz nie chciałby robić podobnego kroku.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher milczał, pozwalając na to, żeby jego mąż mówił, żeby wyrzucił z siebie wszystko to, co czuł, wszystko to, co go męczyło, co za nim wędrowało w ten, czy inny sposób. Chciał go zrozumieć, chciał spróbować dostrzec to, co dostrzegał Josh, to, czego na pewien sposób mu brakowało. Choć to również nie do końca było odpowiednie ujęcie całej tej sprawy, bo zielarz miał świadomość, skąd wziął się ten pomysł, ta myśl, i nie był pewien, czy to było dobre, czy to wszystko było słusznymi pobudkami. Być może sam podchodził do życia nieco zbyt praktycznie, może czasami pewne kwestie zbyt bardzo analizował, by dawać się aż tak porywać temu, co czuł, a może po prostu uważał, że wychowanie dziecka było jednak niesamowicie skomplikowane. Było trudne dla rodziców, którzy kochali swoje potomstwo, więc nie do końca wyobrażał sobie, jak trudne musiało być dla kogoś, kto przygarniał całkiem obce sobie dziecko. Jednocześnie było w tym coś, co cieszyło, co dawało satysfakcję i mógł to przyznać, choćby na podstawie tego, jak cieszyło go to, że Maximilian czuł się lepiej, że słuchał tego, co się do niego mówiło. To jednak jakkolwiek nie było cenne, jakkolwiek nie było ważne, nie do końca było tym, o co właściwie chodziło w adopcji, a przynajmniej on tak to postrzegał. Wiedział, że to nie było coś łatwego, wymagało cierpliwości ze wszystkich stron i nie zawsze się udawało. - Nie wiem, Josh – powiedział prosto, szczerze, kręcąc lekko głową. – Nigdy o tym nie myślałem i nie sądzę, żeby leczenie własnych problemów w ten sposób było właściwie. Nie uważam również, żeby jedynie wspieranie takiego dziecka było właściwe. One potrzebują wsparcia, ale i miłości, a to nie jest coś, co rośnie na drzewach – wyjaśnił cierpliwie, jakby chciał pokazać mężowi, że mimo wszystko, mimo tego całego myślenia, chyba jednak nie wziął pod uwagę wszystkich możliwości. Był bardzo entuzjastyczny w tym, co mówił i chociaż zielarz go rozumiał, chociaż miał świadomość, skąd to wszystko się brało, nie zamierzał pozwalać na to, by decyzja o czymś tak ważnym, zapadła tak po prostu. To było ostatnie, czego potrzebowali i chociaż nie uważał, żeby im czegoś brakowało i to miałoby być łataniem ich życia, mimo wszystko miał świadomość, że nie mogą do tego podejść tak naprawdę bardzo lekko, bo to z całą pewnością nie wyglądało w ten sposób. - Mogę zapytać Paula, jak sprawy wyglądają od prawnej strony, bo to również jest niesamowicie istotne – zauważył rzeczowo, marszcząc lekko brwi. – Ale nie oczekuj, że odpowiem ci już teraz. Uważam, że moje życie jest dobre takie, jakie jest, dostałem w nim więcej, niż zakładałem, że dostanę, mam to, czego chciałem i to, o co nawet nie prosiłem. Nigdy jednak nie uważałem, że jestem człowiekiem na tyle dobrym, by można było powierzyć w moje ręce cudze życie, a dokładnie tak jest, kiedy musisz opiekować się dzieckiem – przyznał, mając świadomość, że chociaż jego bratanek i bratanica uważali go za wspaniałego wujka, to nie oznaczało, że tak miałoby być już zawsze. Był mimo wszystko wymagającym człowiekiem, od siebie wymagał wiele, zawsze uważając, że musi osiągnąć to, co planował, starając się ze wszystkich sił. I chociaż wykazywał się cierpliwością w stosunku do młodych, niepokornych, nie mógł zagwarantować, że będzie również pobłażliwy w stosunku do dziecka, któremu miałby dać dom i naprawić jego życie. - Nigdy nie wiesz, czy jednak nie zacznę zachowywać się, jak moja babka – przyznał, wskazując na jedną ze swoich głównych obaw w tym względzie, wiedząc, jakie miał wzory, za którymi mimowolnie, nie do końca świadomie, podążał. I nie mógł wykluczyć, że faktycznie zmyli krok, kiedy okaże się, że coś zwyczajnie go przerasta.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Nie oczekuję od ciebie odpowiedzi w tej chwili. Jeśli kiedyś przyjdzie taki dzień, że stwierdzisz, że możemy adoptować, to wiem, że mi powiesz. Jeśli taki dzień nie nadejdzie, również nic się nie stanie… Choć rzeczywiście dowiedzenie się o prawnych aspektach adopcji byłoby właściwe… - powiedział spokojnie, próbując zignorować wciąż tlącą się w nim zazdrość o przyjaciela Chrisa. Owszem, wiedział, że Paul to nie Charlie, ale wciąż gorycz w nim się odzywała, którą za każdym razem zduszał w zarodku. Akurat zazdrość nie była mu do niczego potrzebna, a już na pewno nie w tej chwili. Jednocześnie Paul był jedyną znaną mu w pewnym sensie osobą, która mogłaby cokolwiek powiedzieć na temat prawnej strony adopcji. Czy mogli adoptować, jak to wyglądało w praktyce, jakie prawa mieli wówczas do dziecka. Odpowiedź na te i inne pytania z pewnością da im dodatkowe światło na sprawę, być może od razu całkowicie zamykając możliwość adopcji, albo wręcz przeciwnie — sprawiając, że postanowią spróbować. Taka decyzja wymagała dokładnego przemyślenia i zgody między nimi, więc Josh nie zamierzał na nic naciskać, ani tym bardziej nie wymagał odpowiedzi od razu. Fakt, że Chris zdecydował się poświęcić temu parę myśli, był miły, być może nawet dawał nadzieję, ale nawet miotlarz nie mógł powiedzieć, że czuł się całkowicie pewnym tego, co chciałby zrobić. Czuł się dokładnie tak, jak zawsze, kiedy miał przed sobą dzieciaka z problemami i zaczynał o nich słuchać i miał świadomość, że cokolwiek powie i jakkolwiek zareaguje, będzie mieć to wpływ na dalsze życie dzieciaka. Za każdym razem brali odpowiedzialność za życie tych młodych, kiedy zaczynał się rok szkolny, kiedy wyjeżdżali na wakacje, co wspomniał cicho, dodając, że tak naprawdę cały czas zachowywali się jak rodzice, więc był zdania, że poradziliby sobie. - W każdym razie tak… Takie myśli nachodzą mnie od jakiegoś czasu i możemy poświęcić im nieco więcej uwagi, ale nie naciskam na odpowiedź już teraz, za dwa dni. Ostatecznie nie musimy podejmować się czegoś podobnego, żeby dalej pomagać - dodał z uśmiechem, czując się mimo wszystko nieco swobodniej, nieco pewniej. Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego było dla niego zbawienne, choć jednocześnie wiedział, że zupełnie inaczej było dla Chrisa. - I nie sądzę, żebyś musiał się martwić, że będziesz jak twoja babka. Masz w sobie zbyt wiele wrażliwości, żeby w podobny sposób spoglądać na innych - zauważył, uśmiechając się szerzej, nim złożył pocałunek na czole męża i usiadł po prostu na ziemi przed nim, wpatrując się w niego z wyraźnym uwielbieniem. Nie wiedział, skąd Chris czerpał pokłady cierpliwości, ale był pewien, że te nie skończyłyby się w stosunku do żadnego dzieciaka. Do niego i owszem, a wtedy w ruch szły pięści, co już trzykrotnie przeżył, ale z pewnością zielarz nie powiedziałby dzieciakowi celowo czegoś krzywdzącego, czegoś, co miałoby złamać jego ducha.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher skinął głową, kiedy tylko jego mąż ponownie się odezwał, a później westchnął bezgłośnie, mając świadomość, że to nie do końca było takie proste, jak Joshowi wydawało się w tej chwili. Był pewien, że skoro już poruszyli ten temat, że skoro Josh chciał o tym rozmawiać, to kryło się w tym coś więcej, niż chwilowa potrzeba, marzenie, jakieś pragnienie, za którym jego mąż chciałby podążyć. Mimo wszystko uważał jednak, że miotlarz musiał sam zastanowić się nad tym, czy to, czego chciał, było tak naprawdę czymś dla niego, czy faktycznie dla potencjalnego dziecka, które mogłoby zamieszkać pod ich dachem. To nie było coś, co mogliby zrobić tak po prostu, tak od razu, dlatego też uważał, że Paul powinien z nimi porozmawiać, że powinni poprosić go o to, żeby poświęcił im nieco czasu, bo faktycznie zwykłe, prawne kwestie, mogłyby się okazać naprawdę znaczące, a co za tym idzie, zmieniające dosłownie wszystko. - Wystarczy, Josh – powiedział cicho, dając mu tym samym znać, że w pewnym sensie był zmęczony tym tematem. Powtarzali się, zaczęli kręcić się w kółko, więc miał świadomość, że z tej rozmowy nie przyjdzie im już nic dobrego, nie było sensu wciąż powtarzać, że mieli czas albo tego, jakie mieli obawy. Poznali to, obaj wiedzieli, przed czym teraz stoją, więc pozostawało im faktycznie sprawę przemyśleć, na spokojnie, bez skakania na głęboką wodę, czy decydowania w tej dokładnie sekundzie, bo to nie tylko nic by nie zmieniło, ale byłoby również nierozsądne. - Zastanowię się nad tym, a kiedy moje myśli będą spokojne, napiszę do Paula – dodał, wyciągając rękę, by przesunąć palcami po włosach Josha, by wsunąć w nie palce, by przytrzymać go przy sobie, chociaż jednocześnie było widać, że na swój sposób był zmęczony, że potrzebował teraz przestrzeni, żeby faktycznie móc zastanowić się nad tym, co dokładnie usłyszał, że potrzebował zwyczajnej ciszy, jaka szczelnie by go otoczyła, dając mu czas na, by poukładał w głowie to, co usłyszał. - Nigdy nie wiesz, Josh. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co się dzieje, kiedy tracę do ciebie cierpliwość. Myślisz, że nie umiałbym tego powtórzyć? Bo ja jestem pewien, że to gdzieś we mnie ciągle jest – przyznał prosto, nie chcąc się ani z nim kłócić, ani całkowicie tego od siebie odsuwać, uważając, że to było coś, na co musieli zdecydowanie zwrócić uwagę. W końcu ich wady, ich potknięcia, również musiały rzutować na dziecko, nie tylko raniąc go, ale również ucząc rzeczy, jakich nie powinno znać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Spojrzał w górę na męża i posłusznie zamilkł, uśmiechając się lekko. Oparł się wygodniej głową o nogi Chrisa, nie odrywając od niego spojrzenia, mając wrażenie, że znowu stali na rozdrożu, przed jedną z ważniejszych decyzji w ich związku i sam nie wiedział, jak się z tym czuł. Dopóki to były po prostu jego myśli, nie było problemu. Jednak wypowiedziane na głos stawały się myślami ich obu, dręczyły ich obu, a tego Josh tak naprawdę nie chciał. Nie czuł przyjemności w dodawaniu Chrisowi zmartwień, a już tym bardziej nie podobało mu się, że mimowolnie sprawił, że zielarz nie czuł się pewnie. Był dla niego najważniejszy i to nie mogło się zmienić i miotlarz wolał, żeby o tym pamiętał. Nie odpowiedział nic na wspomnienie Paula. Przymknął jedynie oczy z wyrazem zadowolenia, kiedy poczuł, jak mąż wsuwa palce w jego włosy, czerpiąc z tego niemałą przyjemność. Chciał zapewnić, że nie muszą się z niczym spieszyć, ale wiedział, że znów zacząłby się powtarzać, a właśnie tego nie chciał w tej chwili Chris. Dlatego milczał jeszcze chwilę, nim otwarł oczy, kiedy na jaw wyszły obawy jego męża, związane z jego zmarłą babką. - O ile tracąc do mnie cierpliwość, potrafisz sięgnąć po fizyczne wbicie mi argumentów do głowy, tak nie słyszałem, żebyś podobnie zachował się do kogokolwiek innego. Moralesa nie liczę, jemu się należało. Nie sądzę również, żebyś naprawdę był w stanie podcinać jakiemukolwiek dziecku skrzydła, czy uderzyć je, nawet jeśli będzie cię ręka świerzbić. Jednak rozumiem obawy i naprawdę, sam mam podobne względem mojej osoby - przyznał cicho, spokojnie, podnosząc się w końcu, aby ująć w dłonie twarz męża i pocałować go w czoło, później w nos i delikatnie dotknąć jego ust swoimi. - Masz jednak rację, że wystarczy tej rozmowy na teraz... I przepraszam za dodanie ci zmartwień - powiedział cicho, uśmiechając się smutno kącikiem ust. W końcu odsunął się, aby zająć miejsce na drugim fotelu i sięgnąć po swoją letnią już herbatę. Omiótł spojrzeniem ogródek, dostrzegając kaczki jak próbowały zjeść trawę, czując powracający do niego spokój. - Wybierzemy się pod koniec miesiąca na poszukiwania domów? - zapytał cicho, odwracając głowę, aby uśmiechnąć się do męża z wyraźnym wyczekiwaniem. To było coś, co chciał załatwić jak najszybciej. Kwestia ewentualnej adopcji mogła poczekać.
+
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy za długo wałkowało się dany temat, stawał się najczęściej niestrawny. I najpewniej właśnie to działo się w przypadku tej adopcji, tej potrzeby wyrzucenia z siebie tych chęci, tego poszukiwania odpowiedzi, czy było to coś, co odpowiadało Chrisowi. Josh wyraźnie się zapętlił, najwyraźniej obawiając się, że jego błędny ruch będzie wiele kosztował jego męża, że być może doprowadzi do jakiejś kłótni albo czegoś podobnego, ale to nie była prawda. Nie było po prostu potrzeby tego ciągnąć, to było coś, co obaj musieli jedynie ułożyć sobie w głowie, co musieli postawić przed sobą i dogłębnie przeanalizować to, czego chcieli, czego potrzebowali od życia i czy to, co wybierali, było sensowne. Bo, z czego zielarz z dawał sobie sprawę, nie każda decyzja była właściwa, nie każda przynosiła coś dobrego, nie każda była tym, czego potrzebowali w życiu, by poczuć się w pełni szczęśliwymi. Domyślał się, że Josh nie wziął tych myśli z choinki, że nie obudził się tego dnia i nie uznał, że muszą o tym porozmawiać, ale jednocześnie nie sądził, żeby jego mąż w pełni to przemyślał. Sprawiał wrażenie, jakby mimo wszystko ulegał emocjom, jakby dawał się im porwać, jakby powalał, żeby dyktowały mu to, co ma myśleć. Dlatego wspomniał o Paulu, o tym, że powinni najpierw dowiedzieć się, co prawo mówiło o tym, o czym dyskutowali, że powinni to wszystko uszeregować, a dopiero później się temu przyjrzeć. Przede wszystkim zaś obaj potrzebowali czasu na to, by przekonać się, czy to, o czym mówili, było tym, czego chcieli. - Wolałbym nie reagować w ten sposób, chociaż i tobie i Salazarowi się należało - mruknął, wyraźnie nie mając jednak ochoty na dalsze dyskusje, przyjmując stanowisko swojego męża, wierząc w nie, choć jednocześnie nie był do końca przekonany, czy taka była prawda. To było coś, co siedziało gdzieś głęboko w nim, co moco go męczyło, co powodowało, że nie do końca wiedział, jak miał na samego siebie spoglądać. Obawiał się tego, co mogło się w nim kryć, choć jednocześnie było to po prostu śmieszne. Ostatecznie Christopher miał pełną świadomość tego, że nie był mimo wszystko jakimś wariatem, że nie był tak naprawdę złym człowiekiem, że starał się iść przez życie w większym spokoju. Nie próbował zachowywać się tak, jak nie on, nie próbował być kimś, kim nie był, chociaż czasami gubił się w tym, kim był i jaki był, zupełnie, jakby przez niektóre wydarzenia faktycznie stracił siły, stracił sens własnego istnienia, jakby zapomniał kim jest. To było oczywiście śmieszne i Christopher zdawał sobie z tego sprawę. Czasami jednak wciąż się kiwał, niepewnie, balansował na granicy, jakiej nie znał, na granicy, jaka go przerażała, powtarzając sobie, że wybrał własną drogę, że doskonale ją znał i nie zamierzał z niej zbaczać. Były jednak chwile takie, jak ta, kiedy absolutnie nie wiedział, co miał ze sobą zrobić i wiedział, że musi to przemyśleć i przepracować. Nic w końcu nie powinno dziać się na siłę. - Tak. Zdaje się, że widziałem ostatnio odpowiednie miejsce i myślę, że ci się spodoba - powiedział, uśmiechając się lekko, ale całą swoją postawą dawał znać, że wolał teraz milczeć, że chciał, żeby to wszystko przeszło obok nich, żeby mignęło u ich boku, a on mógłby się po prostu zapaść w tej ciszy, która pochłonęłaby go do tego stopnia, że uzyskałby wewnętrzny spokój i mógłby bez problemu przemyśleć to, o czym dyskutowali. I cieszył się, że Josh to rozumiał, dzięki czemu spędzili naprawdę spokojny wieczór.
z.t x2
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Ostatnio zmieniony przez Christopher Walsh dnia Pon 1 Sty - 9:31, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skłamałby mówiąc, że nie poczuł dumy po wysłaniu do Josha patronusa. Było to jedno z osiągnięć, które dawało mu trochę nadziei w jego smutnym życiu i choć nie korzystał z tego zbyt często, to jednak czasem lubił sprawdzić, czy jeszcze jest w stanie wykrzesać z siebie tyle dobrej magii i zawsze cieszył się, gdy świetlista sroka opuszczała jego różdżkę. Czasu miał nie za wiele, ale w końcu udało mu się dogadać z miotlarzem termin i chłopak pojawił się przed drzwiami ich domu, zdenerwowany, ale jednocześnie jakoś pozytywnie nastawiony do tego spotkania. Zapukał do drzwi, czekając aż Josh mu otworzy. Miał straszną ochotę zajarać, ale nie był pewien, czy teraz już zdąży, a nie będzie im przecież palił w chacie. Nie im. -Dzięki za zaproszenie. Jak się macie? - Zapytał, gdy został już wpuszczony do środka znajomego wnętrza. -Tym razem wpadam tylko na herbatę, nie zostanę na miesiąc, jak ostatnio. - Pozwolił sobie zażartować, siadając na kanapie i wybierając jakąś zieloną herbatę, z tych, które zaproponował mu miotlarz.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie pamiętał, żeby tak ucieszył go patronus jakiegoś dzieciaka, jak sroka od Solberga. Przebiła nawet pijanego kota od Krawczyk. Jednak ustalenie wspólnego terminu na spotkanie było już trudniejsze z uwagi na konieczność dopasowania do siebie grafików studenta i miotlarza. W końcu jednak się udało i Josh witał w progu Ślizgona, zapraszając go do wnętrza. - Dobrze, wciąż jesteśmy na etapie poszukiwań domu i powoli chyba odkrywamy, że w Hogsmeade nic nie znajdziemy, co jednak powoduje więcej problemów. Zależało nam na domu w pobliżu zamku, żeby nie było problemów z teleportowaniem się, ale przez nasz zwierzyniec nie możemy brać byle jakiego domu… Chcieliśmy z jakimś stawem, czy strumieniem obok, aby kaczki dziwaczki miały teren dla siebie odpowiedni… No ale jak widać za dużo wymagamy - odpowiedział Josh, gdy już upewnił się jaką herbatę chłopak chciał. Oczywiście musiał zgodzić się, żeby Mędrka wszystko przygotowała, ale przestał już narzekać na podobne zachowania skrzatki. Wiedział, że wykonywała jedynie swoją pracę, a że robiła to dobrze, nie widział powodu, żeby naprawdę się stawiać. - Co do długości pobytu, wiesz że nie mielibyśmy nic przeciwko, więc nie krępuj się - dodał, uśmiechając się szeroko, kierując się wraz z Solbergiem do salonu, dopytując jeszcze, czy chciał napić się herbaty w środku, czy nie miałby nic przeciw wyjściu do ogrodu, póki nie padało. - Stęskniłeś się za tym domem, czy zamierzasz chwalić się patronusem? Przyznaję, że dawno nic mnie tak nie ucieszyło, jak twoja sroka - uśmiechnął się szeroko do chłopaka.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział, jaką reakcję naprawdę wywołał jego patronus, mógł jedynie opierać się na tym, co Joshua powiedział w odpowiedzi, a to i tak było już wystarczająco podnoszące na duchu. -No tak, Hogsmeade jest dość ograniczone pod tym względem, chociaż nie wiem czy chciałbym tu mieszkać. Wiesz, za dużo magii wokół. Z drugiej strony rozumiem, dlaczego jest to dla was kusząca okolica. Bliżej do pracy się mieć nie da. A nie rozwiązałoby wam problemu kupno domu gdziekolwiek i podłączenie go do sieci Fiuu? Mówię tylko o jednym problemie, bo jeśli chodzi o zwierzaki, to wiadomo, że tu trzeba już się dostosować do nich. - Jak zwykle podawał pierwsze rozwiązania, które przyszły mu do głowy, choć w tym wypadku były o dziwo logiczne. Wiedział, a przynajmniej chodziły takie słuchy po szkole, że kominek w Pokoju Nauczycielskim był legalnie podłączony i kadra mogła swobodnie komunikować się do i z Hogwartu. Sam Max nigdy proszku Fiuu nie używał, ale też nic dziwnego, skoro mdliło go na samą myśl o kręceniu się. - Zachowam tę propozycję na gorsze czasy. - Uśmiechnął się, po czym zgodził się, by wykorzystać ostatnie promienie jesiennego słońca i przenieść ich herbatkę do ogrodu. Co jak co, ale chłodu Solberg się nie bał, a świeże powietrze zawsze było dobrą opcją. -Prędzej to pierwsze. - Zmieszał się nieco, pozornie bez większego powodu, ale tylko pozornie. -Jeszcze nie oswoiłem się do końca z myślą, że jestem w stanie ją z siebie wydusić. To takie.... Dziwne. - Dokończył mało elokwentnie z powodu braku odpowiedniego określenia. Mimo wszystko zrobiło mu się jakoś tak ciepło na serduszku, gdy Walsh przyznał, że patronus chłopaka tak go ucieszył. - No i nie do końca kumam, czemu akurat sroka, ale niespecjalnie mam zamiar narzekać. Wiesz, nigdy się nawet nie zastanawiałem nad tym, co mogłoby być moim patronusem, bo nie widziałem w tym sensu. - Rozgadał się nieco, upijając łyka herbaty, co było błędem, bo poparzył się w język od razu i zamiast smaku naparu czuł tylko charakterystyczne drętwienie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Wszystko rozbiega się właśnie o teleportację. Chris nie znosi jej najlepiej, dlatego staraliśmy się znaleźć coś w pobliżu, ale żaden dom nie spełnia warunków, więc być może będziemy rozważać opcję z podpięciem kominka do sieci Fiuu… Jeszcze nie wiemy. Musimy po prostu usiąść do tego i zastanowić się, a na to ostatnio nie było czasu - odpowiedział, zgadzając się częściowo z rozwiązaniem wspomnianym przez Solberga. Zawsze też mogli po prostu teleportować się pod zamek i spacerem dotrzeć między mury, dając sobie chwilę na odpoczynek. To jednak wciąż nie było tak wygodne, jak mieszkanie pod zamkiem. Proszek Fiuu nie był zły, a jednocześnie Josh obawiał się mieć podpięty dom do tej sieci, zwyczajnie nie chcąc, żeby któregoś dnia ktoś wpadł im do salonu, ponieważ pomylił adresy. Uśmiechnął się szerzej, zapewniając, że oferta jest zawsze aktualna, nawet jeśli zmienią w końcu dom. Zarówno on, jak i zielarz wiedzieli, że Max nie miał najłatwiejszego życia i obaj chcieli mu pomóc, a jeśli mogli to zrobić, oferując bezpieczną przystań w swoim domu, nie widzieli w tym nproblemu. Jednak temat zszedł na przyjemniejsze tory, sprawiając, że Josh nie przestawał się uśmiechać, kiedy siadali na tarasie z herbatami, obserwując, jak kaczki dziwaczki spacerowały po trawniku, poszukując czegoś na ziemi. Podejrzewał, że Wrzos obserwowała je z odległości, jak i Fruzja, która nagle przyleciała do Josha, przysiadając na jego ramieniu, wydając z siebie krzyk. - Będzie wieczorem padać, więc zdecydowanie cieszmy się słońcem - mruknął miotlarz, głaszcząc lelka pod dziobem i spojrzał znów z uśmiechem na Maxa. - Wiesz, patronusy odzwierciedlają nasz charakter, albo wiążą się z naszymi partnerami, z tym co ma dla nas największą wartość… Sroki są dość mądrymi i sprytnymi stworzeniami, więc może o to chodzi? W końcu inteligencji i kreatywności nie można ci odmówić - odpowiedział spokojnie z wyraźnym namysłem. Nie krył radości z nowego osiągnięcia chłopaka, wiedząc, że był to duży krok naprzód. Patronus nie był trudnym zaklęciem z uwagi na wyszukaną inkantację, ale nie każdy posiadał tak silne, dobre wspomnienia, aby móc go stworzyć. Skoro Solberg w końcu dał radę stworzyć swojego opiekuna, zrobił większy krok ku lepszej przyszłości, niż podejrzewał.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Coś wiedział na temat złego samopoczucia po korzystaniu z magicznych metod przemieszczania się. O ile teleportację jeszcze znosił, tak świstokliki były jego koszmarem i musiał brać tabletki przed każdą podróżą, co niestety też nie zawsze działało jak trzeba. -Wiadomo. Macie pewnie ręce pełne roboty. A kupno mieszkania to raczej nie decyzja, którą podejmuje się ot tak. Chyba, że ktoś ma za dużo pieniędzy. - Uśmiechnął się, choć widać było, że czai się za tym coś więcej. Smutek? Niepewność? Strach? Sam nie był pewien, w każdym razie życzył Walshom powodzenia w dalszym przeczesywaniu rynku nieruchomości. Przy takiej ilości zwierzaków potrzebowali odpowiednich warunków i Max się domyślał, że pewnie niewiele ofert będzie w stanie zaspokoić te potrzeby. -Czyli idealnie na trening! Nie wiem, kiedy przypadnie nam pierwszy mecz, ale domyślam się, że warunki nie będą najlepsze. - Skomentował ten nagły temat pogodowy. Lubił latać w trudnych warunkach. Zazwyczaj przy ładnej pogodzie wybierał bieganie, czy pływanie, ale jeśli chodziło o miotły, to Max często ćwiczył albo w ostrym słońcu, albo podczas opadów i mgieł. Czuł się wtedy dużo lepiej przygotowany na mecze, a w tym roku miał wrażenie, że musi dać z siebie tysiąc procent. -Cóż, jeśli chodzi o miłość od błyskotek to pewnie typowo pod Paco. Co do sprytu, to mogę się zgodzić, że co nieco tutaj pasuje, choć nie każdy uzna to za pozytywną cechę. - Pominął temat mądrości, czy tam inteligencji, bo wcale nie uważał, by jakoś specjalnie tutaj brylował. Już prędzej zgadzał się co do kreatywności, bo tej mu na pewno nie brakowało, a już z pewnością jeśli chodziło o łamanie zasad na milion sposobów. -Chociaż szczerze, już wolę żeby się nie zmieniał. Patronus w sensie, nie Paco. - Doprecyzował lekko rozbawiony. -Dużo studiowałem ten temat i niektóre pokrewne i powiem, że nie do końca jestem przekonany co do tego konceptu. Nie musi mi nawet patronus przypominać o niektórych rzeczach. - Zdecydowanie bardziej podobało mu się to, jak animagia działała w kwestii wewnętrznych istot, ale o tym nie mówił na głos. Dopóki nie opanował tej umiejętności, nie widział powodu, by się tym chwalić na prawo i lewo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Kupno nowego domu musiało poczekać i dokładnie to robiło od ponad roku, jednak małżeństwu Walsh zupełnie się nie spieszyło. Tak długo, jak długo zwierzęta miały na spokojnie miejsce dla siebie, jak długo Mędrka dawała radę rozdzielać je i pilnować, żeby Wrzos nie zjadła pozostałych, tak mogli wciąż mieszkać pod numerem 39 na alei Amortencji. Jednak Josh nie ciągnął tego tematu, wiedząc, że teoretyzowanie na nic się w tej chwili zdawało. Musieli najzwyczajniej z Chrisem wyruszyć nieco dalej na poszukiwania idealnego domu, a to musiało poczekać. O wiele ciekawszym tematem był patronus Solberga, czy nawet pogoda do Quidditcha, którą skomentował jedynie lekkim uśmiechem. Z czasem zaczynał odkrywać, że choć uwielbiał ten sport, zaczynał cenić suche i ciepłe miejsca, niż siedzisko miotły w zimnej, jesiennej ulewie. Może była to pora na zmianę uczonego przedmiotu? - Zmiany patronusów nie są tak częste, jak mogłoby się wydawać, więc chyba nie masz czego się obawiać. Być może szybciej zmieniłby się Salazar, niż patronus, więc wiesz - powiedział lekkim tonem Josh, spoglądająć na Maxa, mimowolnie zastanawiając się, czy chciał pomówić o czymś bardziej, jak za ostatnim razem, gdy wybrali się na kolację, czy wręcz przeciwnie i swobodny ton rozmowy był tym, czego szukał. - Wiesz, mój ragdoll jest taki sam od tych… ilu… dwudziesu prawie lat, więc no… Wątpię też, żeby miał się zmienić z uwagi na Chrisa. Jest zbyt puchoński - powiedział i jakby dla potwierdzenia rzucił zaklęcie, a srebrzysty kot pojawił się między nimi. - Pamiętaj, że patronus, nawet jak się zmieni, nigdy nie będzie uosobieniem negatywnych chwil, tego, o czym wolałbyś zapomnieć. Czerpie siłę z pozytywnych wspomnień, więc jedynie do nich dostosowuje swój wygląd… A przynajmniej tak mi mówiono - dodał jeszcze znad kubka herbaty, której upił z największą przyjemnością.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie uważał, by ten dom, w którym się teraz znajdowali, był jakkolwiek wybrakowany. Rozumiał jednak, że zwierzęta potrzebowały pewnych konkretnych warunków, a i Walshowie, z tego co pamiętał Max, pewnie chcieli mieć coś wspólnego, zamiast mieszkać w domu, który jeden z nich już posiadał. Nie żeby według Solberga było w tym coś złego, ale widział pozytywne i negatywne strony takiej decyzji. Choć patrzył na nią inaczej, bez obrączki na palcu i z wieloma wątpliwościami w głowie. -Szczerze mam nadzieję, że zbyt często nie będę musiał z patronusa korzystać. Dementorów unikam, a jeśli chodzi o komunikację, wolę szybsze sposoby. Tym bardziej, jakby mi się zwierzę zmieniło, byłoby to dość przykre, bo jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem. - Podszedł do tego luźniej, uśmiechając się na wtrącenie o ewentualnych zmianach, jakie mogły zajść u Paco. Dwudziestolatek wiedział, że Josh może tego nie widzieć, ale Morales naprawdę przeszedł pewną drogę i gdzieś w tym całym tunelu zjebania, pojawiło się światełko nadziei, na spokojniejszą przyszłość dla ich relacji. Spojrzał na kota, który pojawił się między nimi. Jak zwykle był pod wrażeniem świetlistej istoty. Miał do patronusów wyjątkowy sentyment, choć bardziej do cudzych niż do swojego, gdyż ten wciąż jeszcze wzbudzał zbyt wiele wątpliwości. -Zawsze mnie zastanawiały różnice w rasach przy patronusach. Kot to kot, czy aż takie znaczenie ma czy to dachowiec, czy ragdoll? - Wyraził na głos swoje przemyślenia. Ten temat był dla niego równie fascynujący co niezrozumiały i sam się gubił w tym, czy chce go zgłębiać, czy też woli sobie odpuścić. Pogawędka z Joshem zachęcała jednak do podobnych wtrąceń, a Max wiedział, że nie musi się przy nim za bardzo powstrzymywać i może być po prostu szczery. -Tak, wiem. Ale to co magia, albo inni uważają za pozytywne, nie zawsze musi być pozytywne dla mnie, prawda? - Zapytał, nie będący pewnym, czy oczekuje odpowiedzi. Wciąż walczył ze samym sobą każdego dnia i nawet coś tak stricte pozytywnego, jak najczystsza magia, wzbudzało w nim wiele wątpliwości. -Nie zrozum mnie źle, ale ludzie, którzy zawodowo torturują innych, też mogą uważać to za pozytywne rzeczy, ale magia i umiejętność patronusa chyba niekoniecznie za tym idą. - Rozwinął nieco swoją myśl, upijając nieco herbaty, bo cholernie zaschło mu w ustach.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sro 27 Gru - 14:22, w całości zmieniany 1 raz
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Powiem ci że czasem patronus jest naprawdę szybszy od sowy. Nie wiem jak z innymi przedmiotami, typu lusterka dwukierunkowe, ale polecam korzystać z niego, kiedy masz możliwość. Co do zmiany… Zdarza się, ale nie jest to czymś powszechnym, więc możliwe, że nie masz czym się martwić - zauważył Walsh, wzruszając lekko ramionami. Czasem miał myśli, że sam chciałby, aby jego ragdoll zmienił się w coś większego, groźniejszego, żeby choćby zmienił się w puchońskiego borsuka. Z drugiej strony wiedział, że ten słodki kot tak naprawdę najbardziej go przypominał, jakkolwiek mogło to razić jego męską dumę. Zaraz też mężczyzna zaśmiał się cicho, rozglądając spojrzeniem za Wrzos, która była idealnym przykładem tego, że nie każdy kot był po prostu kotem. - Wiesz co… dachowce są bardziej niezależne, ragdoll… To kot kanapowy, domowy, lubi ciepło domowego ogniska, że tak powiem. Jest lojalny, niezwykle cierpliwy i spokojny… Jest jak pies, ale jest kotem. Dopasowują się do stylu życia swojego właściciela i… Jakbym miał całkowicie obiektywnie spojrzeć na siebie to tak, ten kot idealnie mnie oddaje, choć nie powiedziałbym o sobie, że jestem ludzką wersją kota - wyjaśnił z namysłem, nieco wzruszając ramionami, gdy cicho dodał, że po zobaczeniu patronusa po raz pierwszy zainteresował się tą rasą nieco bardziej. Był zdania, że rasy czasem naprawdę miały znaczenie, tak jak nie każdy pegaz był taki sam, miały inne charaktery, a więc i innym osobom mogłyby odpowiadać. Jednak czy patronus miał się jakkolwiek do animagicznej wersji czarodzieja, tego Josh nie wiedział, nigdy do tej pory nie interesując się czymś podobnym. - Nie wykluczam, że osobom chorym sprawianie innym bólu może dawać szczęście i wtedy takie wspomnienia będą ecensją patronusa, ale sądzę, że to są raczej naprawdę skrajne przypadki. Dementorzy żywią się naszym cierpieniem, wszystkim, co sprawia, że tracimy sens dalszego życia. Żeby ich przegonić, potrzebujemy szczęścia, powiedziałbym miłości, czegoś, co z kolei nadaje sens naszemu życiu, czemuś, co wypełnia nas ciepłem. Oczywiście, że dla każdego będzie to coś innego, ale nie wydaje mi się, aby coś, co samo w sobie jest złem, nawet jeśli przynosi komuś radość, mogło być siłą patronusa - rozwinął, upijając po chwili herbaty, wyraźnie zastanawiając się nad tym, dochodząc po chwili do wniosku, że z tą magią było równie skomplikowanie co z wyjaśnieniem, czym jest prawdziwa miłość i w odróżnieniu jej od toksycznej. W odróżnieniu silnej relacji od tej chorej, budowanej na złym gruncie, która przecież także mogła dawać szczęście.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Jest szybki, ale wizz czy właśnie lusterka są jeszcze szybsze. Nie mówiąc już o telefonach, ale w zamku to mogę o tym zapomnieć. Czemu czarodzieje tak usilnie odwracają się od lepszych rozwiązań na rzecz magii? Ja nie mówię nawet o technologii, ale fakt, że nadal karzecie nam pisać piórami to mi się w głowie nie mieści. - Wypowiedział się na temat tego, co myśli o podejściu Hogwartu do niektórych rzeczy. Co prawda nie słychać było w jego głosie jakiejś złości, czy pretensji, a bardziej rozbawienie, ale nadal, po prostu nie potrafił zrozumieć, dlaczego magiczne społeczeństwo usilnie utrudniało sobie życie. Wsłuchał się w temat kotów, bo szczerze go to interesowało. Nie wiedział, że to wszystko zależało od rasy, bardziej powiedziałby, że po prostu była to kwestia charakteru, tak jak u ludzi. Cóż, zwierzęta nigdy nie były tą dziedziną, w zakresie której posiadał ogromną wiedzę. -Teraz to jasne. Jestem ciekaw, do jakiego zwierzęcia mi najbliżej. - Zadał pytanie, które interesowało go od kiedy tylko podjął się tematu animagii. Wciąż nie wiedział, w co zamieni się po pierwszej transformacji i odczuwał lekki niepokój z tym związany. Adrenalinka jednak zawsze pchała go do działania i w tym temacie również nie poddawał się przez taki szczegół. -Czy to źle, że mój patronus jest dość egoistyczny, jeśli chodzi o to, co go wywołuje? Niezwiązany z nikim innym? - Zapytał, bo to coś, co poniekąd sprawiało, że kiepsko sypiał. Owszem, ogromnie cieszył się, że potrafił wyczarować ten przejaw szczęścia, ale zazwyczaj ludzie myśleli wtedy o bliskich, miłych momentach, jakie z nimi dzielili i cieple, jakie te osoby im dawały. Max za to wspominał własne osiągnięcie. Owszem, dość znaczące i niepowtarzalne, ale nadal, nakierowane na niego samego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Wiesz co, taki patronus to wiadomość, której nie przeoczysz. Wizz i lusterka to jak telefony, wystarczy, że odłożysz gdzieś i nie wiesz, że ktoś próbuje się z tobą skontaktować. Listy są chyba z tego wszystkiego najmniej praktyczne, a jednak lubię tę formę, no ale ja to już jestem stary, czy coś - zaśmiał się cicho, kręcąc lekko głową. - Co do piór to mam mieszane uczucia tak właściwie. Uważam, że mogliby już je zrobić jakieś… Trwalsze. Co do samego pisania nim, to podobno ładnie kształtuje charakter pisma i przecież mugole też piszą piórami za dzieciaka, chyba że to też tylko ja miałem. A może jest to tylko drobny element wielkiego problemu jakim jest oddzielenie się od niemagicznego świata, co sprawia, że niemalże żyjemy w średniowieczu, ale już przynajmniej nie spoglądają krzywo na normalne ubrania - dodał jeszcze odrobinę filozoficznie, nim pokręcił głową, wyraźnie nie chcąc aż tak zagłębiać się w ten temat, nie widząc z niego prostego wyjścia. Wszystko miało swoje plusy i minusy, a niestety nikt nie garnął się do wprowadzania większych zmian. Rasy zwierząt były zdaniem Josha podobne do domów w Hogwarcie. Skupiały osobniki wyróżniające się konkretnymi cechami, a w obrębie siebie miały jeszcze indywidualności. Nie każdy kot był taki sam, ale też rasy między sobą potrafiły mocno się różnić. Szczęśliwie Max nie dopytywał o to, bo jeszcze chwila, a Josh zaczałby zastanawiać się, czy nie powinien zacząć palić fajki. Przy tylku rozmowach o życiu i śmierci, rzeczach ważnych i ważkich, filozoficznych i brutalnie realnych, być może powinien siedzieć z fajką, czyniąc z siebie człowieka-który-niejedno-przeżył-niejedno-poznał. Ta myśl szybko została rozwiana, gdy Max wyraził swoją ciekawość i miotlarz przyglądał mu się chwilę. - Tego niestety nie jestem w stanie powiedzieć - wyznał po chwili, dochodząc do wniosku, że psidwakiem ze schroniska może nie brzmieć dobrze dla dzieciaka. Jednak tym był w oczach Josha - zranionym szczeniakiem, który uczył się na nowo ufać innym i stawał dzielnie na własne łapy. Zaraz też pokręcił lekko głową, spoglądając po ogrodzie z cieniem melancholii w spojrzeniu. - Każdy patronus jest egoistyczny. Ja sięgam do pierwszych lotów na miotle, do poczucia wolności, ale i przynależności, jakie poczułem, kiedy dostałem się do drużyny w Hogwarcie, kiedy babcia mi gratulowała i wiesz, byłem kimś ważnym dla innych. To było naprawdę odurzające w tamtym czasie - odezwał się cicho, po czym spojrzał poważnie na Solberga. - Uważam, że to dobrze, jeśli źródło twojego szczęścia tkwi w tobie, nie zaś w innych osobach. Różnie w życiu się dzieje, osoby od nas odchodzą w ten, czy inny sposób. Trudno odnaleźć szczęście, jeśli było ono zależne od innych, więc nie, Max. Nie ma nic złego w tym, że twój patronus, a więc twoje szczęśliwe wspomnienia, są egoistyczne. To dobrze, że takie są - powiedział z mocą, zachowując powagę jeszcze przez chwilę, nim uśmiechnął się ciepło i wyciągnął rękę, aby uścisnąć na moment jego ramię.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Niby racja, ale to też kwestia tego, czy druga osoba jest w stanie go rzucić i odpowiedzieć. A co do piór... Widziałeś moje prace domowe, zdecydowanie nie mogę się zgodzić w temacie ładnego kształtowania charakteru pisma. - Prychnął ze śmiechem, bo rozczytywanie jego bazgrołów było momentami cięższe niż runy i dobrze o tym wiedział. Na szczęście sam tę sztukę opanował, bo inaczej jego liczne notatki na temat eliksirów nie miałyby najmniejszego sensu, a przecież trzymał w nich dość sporą wiedzę. Ciężko było zaprzeczyć, że trochę był jak ten psidwak ze schroniska. Zapewne nie obraziłby się na to stwierdzenie, a raczej uśmiał. Wiedział, że nie ma z nim lekko i jest nieprzewidywalny oraz ogromnie zagubiony w życiu. Na szczęście ten stan rzeczy powoli ulegał zmianie mimo, że jeszcze nie do końca czuł, by odnalazł to, czego tak naprawdę od tego świata oczekiwał. -Cóż, liczę że i tę zagadkę niedługo uda mi się rozwiązać. - Wyrzucił z siebie tajemniczo. Niewiele osób wiedziało, czego próbował się podjąć, ale na ten moment otrzymywał niesamowite wsparcie od tych, którzy służyli mu radą. O ile zazwyczaj sam preferował dochodzić do odpowiedzi, tak w kwestii animagii ryzyko było zbyt wielkie, nawet jak na niego. Jeśli miał zejść z tego świata, to na pewno nie przez nieudaną transformację. Z niekrytym zdziwieniem wysłuchał słów Josha. Nie spodziewał się, że ten podzieli się z nim czymś tak osobistym i z jakiegoś powodu nie myślał, że to właśnie to wspomnienie będzie pomagało mężczyźnie przywołać świetlistego Ragdolla. -Bardzo dobrze rozumiem to uczucie. - Uśmiechnął się z pewną nostalgią, przypominając sobie momenty, gdy i on czuł się wartościowy dla innych. Nie było tego może za wiele w jego życiu, ale zdecydowanie były to miłe wspomnienia. Z jakiegoś powodu jednak nie na tyle, by mogły pomóc mu przy patronusie. -Nigdy chyba nie pojmę, jak to wszystko naprawdę działa. - Odpowiedział, doceniając ten mały gest ze strony nauczyciela. Poczuł się jednak zdecydowanie spokojniej, gdy zdał sobie sprawę z tego, że nie on jedyny miał takie doświadczenie z tym rodzajem magii.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Zawsze możesz użyć patronusa, żeby kazać komuś ruszyć się do wizza czy lusterka. To też jakaś opcja, a jak mówię, patronus potrafi być szybszy i wygodniejszy od reszty. Teraz chyba też nie masz czym się przejmować, skoro sam potrafisz go rzucić i naprawdę wygląda dobrze - powiedział Walsh z szerokim uśmiechem - A pismo… Mojego też nic nie ukształtowało, ale boję się, co mogłoby być, gdybym korzystał tylko z długopisów - mruknął, śmiejąc się cicho, dobrze wiedząc, że wielu uczniów miało problemu z odczytaniem tego, co zostawiał dla nich na tablicach ogłoszeń. Był zdania, że kaligrafia nie była tak naprawdę do wyuczenia się dla wszystkich. Gdyby tak było, wszyscy mieliby jednakowe pismo, a to byłoby conajmniej nudne. Spojrzał z uwagą na Solberga, zastanawiając się, w jaki sposób chciał poznać, jakie zwierzę przypominał. Jedynym sposobem, o jakim Josh wiedział, była animagia. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy właśnie o tym myślał dzieciak, czy być może zaczął się tego uczyć i wiedział, że nie powinien wykluczać tej możliwości. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien o to pytać, ale w końcu jedynie uśmiechnął się pod nosem, skinąwszy lekko głową. - Mam nadzieję, że jak już rozwiążesz tę zagadkę to podzielisz się odpowiedzią - powiedział jedynie, dając chłopakowi możliwość wyboru, czy postanowi mu powiedzieć, czy nie. Były chwile, gdy wiedział, że musiał nieco przycisnąć Solberga, aby dostać odpowiedzi, które należało wypowiedzieć na głos, ale były też chwile, jak ta, gdy mogli spokojnie siedzieć na tarasie, popijając herbatę i swobodnie rozmawiać o wszystkim i niczym. Nie widział również problemu w podzieleniu się z nim swoimi doświadczeniami. Wiedział, że patronus, czy raczej to, co pozwalało w ich wyczarowaniu, stanowiło coś intymnego dla większości. Owszem, nie mówił o tym każdemu, ale sądził, że z Solbergiem dzielił się już takimi myślami i tematami, że coś takiego nie było niczym wielkim. - Magia nie jest do pojmowania… Są jakieś zasady, to fakt, ale w większości to… Po prostu magia w mugolskim rozumieniu. Pewnie, gdybyś spróbował porozmawiać o patronusach z kimś jak Voralberg, dowiedziałbyś się czegoś więcej - stwierdził spokojnie, unosząc głowę, kiedy usłyszał charakterystyczny skrzek lelka wróżebnika i po chwili Fruzja pojawiła się obok nich. - Wygląda na to, że naprawdę za chwilę będzie padać, skoro zaczęła latać i śpiewać - powiedział, czule głaszcząc pióra ptaka, który spoglądał na nich uważnie, nim znów zaczął skrzeczeć.
+
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ostatecznie przyznał Joshowi rację, bo jego słowa miały w sobie dużo logiki. Max po prostu stronił od magicznych rozwiązań, jak tylko się dało, a patronus był dl niego kwestią bardzo wątpliwą i jeszcze jakiś czas miało tak pozostać, dopóki nie oswoi się z posiadaniem własnego świetlistego strażnika. -Gdybyśmy mogli pisać na komputerach, ten problem też by zniknął. - Dodał żartobliwie w kwestii ich okropnych charakterów pisma. Wiedział, że nie jest to idealne rozwiązanie, prowadzące do pewnej formy analfabetyzmu. Żył przecież pod jednym dachem z pisarką i na niektóre tematy nasłuchał się wystarczająco, by mimo postępu technologicznego, kierować się w stronę tradycyjnych rozwiązań. Nie chciał niczego tak pewnie zdradzać, ale najgorszy etap miał już za sobą. Przetrwał miesiąc trzymania w mordzie listka mandragory, więc teraz czuł, że pójdzie mu już z górki. Trochę martwił się o tę całą burzę z piorunami, ale Camael zapewniał go poniekąd, że w tym temacie zadziała magia i wszystko złoży się w całość. Max był pewien, że jeśli przemiana mu się uda i nie skończy jako jakiś pierdolony robal, to na pewno któryś z Walshów się o tym dowie, tak dla bezpieczeństw, gdyby znów chłopak wpadł na jakieś durne pomysły w swoim życiu. -Oczywiście. - Przytaknął więc, przez chwilę wpatrując się gdzieś w dal, widocznie zamyślony. -Cały rok szukam kogoś, kto pomoże mi z magią, ale nikt nie potrafi, albo nie chce udzielić mi odpowiedzi. A nie pytam byle kogo. - Widocznie zmarkotniał, gdy wypowiadał te słowa, przenosząc wzrok na Fruzję. -Przenosimy się do środka, czy grzecznie mi mówisz, żebym wypierdalał? - Odpowiedział już bardziej humorystycznie, po czym dostosował się do odpowiedzi mężczyzny, mimo wszystko zadowolony z dzisiejszej wizyty w jego domu.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees